lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Brothers in Arms: World in Flames (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/8165-brothers-in-arms-world-in-flames.html)

Hawkeye 26-10-2009 22:13

Brothers in Arms: World in Flames
 
Part I

"Pot i łzy"

1 Czerwca 1942 roku, Camp Reynolds, Transfer, Pensylwania

"Byliśmy młodzi i pełni zapału. Nasz kraj był w stanie wojny, walczyliśmy z Niemcami i walczyliśmy z Japończykami. Jednak wtedy gdy siedziałem razem z innymi w ciężarówce jadąc do obozu treningowego, wtedy nie przejmowałem się tym. Byłem niepokonany. Gdyby to ode mnie zależało to mógłbym od razu rzucić się w wir walki … tak byłem w gorącej wodzie kąpany, ale miałem tylko 18 lat, a w tym wieku … w tym wieku jesteś po prostu nieśmiertelny. Wstąpiłem do wojska na fali patriotyzmu, jaka w tamtym czasie przewinęła się przez cały kraj. Rzuciłem szkołę, bo to było ważniejsze. Oczywiście w domu wybuchła straszna awantura, moja matka płakała i niemalże błagała mnie żebym nie szedł do wojska, żebym nie szedł na wojnę. Ojciec poprosił mnie żebym zaczekał, skończę się uczyć w liceum i wtedy będę mógł powrócić do swojego pomysłu. Jednak ich nie słuchałem … zresztą jak mógłbym? Chciałem walczyć, w swoich snach widziałem siebie jako bohatera, w pojedynkę ratowałem świat od tyranii, wracałem do domu z Medalem Honor, a prezydent uściskał mi rękę i gratulował mojej odwagi. Boże byłem dzieciakiem pełnym marzeń, nadziei i zapału. Chociaż tego ostatniego nie brakowało z pewnością żadnemu z ochotników. Później wszystkie te moje cechy miały zostać zrewidowane, ale to miało się stać dopiero później … a na razie czekało mnie pierwsze spotkanie z kadrą szkoleniową w Camp Reynolds."

Ciężarówki przekraczały szeroko otwartą bramę ośrodku szkoleniowego. Przejeżdżały wzdłuż szerokiej drogi przy placu apelowym i zatrzymywali się przy największym baraku w okolicy. Następnie siedzący „na pace” rekruci opuszczali ją i ciężarówka odjeżdżała, robiąc miejsce dla kolejnej. Wszystko mogłoby przypominać, któreś z popularnych miejsc szkolnych wycieczek, niektórzy z rekrutów pozwolili sobie na żarty, że w sumie ci szkolący przypominają trochę nauczycielki. Całe podobieństwo kończyło się jednak w momencie, w którym plandeka została odsłonięta. Od tego miejsca kończył się pewien etap w ich, jeszcze krótkim wojskowym życiu. Zaczęły się prawdziwe schody.

Od pierwszej minuty przybycia do obozu, nie byli oszczędzani. Wrzeszczał na nich kierowca, aby szybko wysiadali, wrzeszczał na nich stojący przy ciężarówce sierżant, aby robili to jeszcze szybciej i wrzeszczeli na siebie nawzajem. Niemalże w każdej ciężarówce wybuchało nie małe pandemonium. Ludzie próbowali przez siebie przeskakiwać, co czasami kończyło się bolesnym upadkiem. Nikt jednak się tym nie przejmował, do leżącego żołnierza doskakiwał od razu kolejny instruktor i w krótkich słowach informował, że nie są to wakacje i ma podnieść swoje grube dupsko z ziemi. Następnie byli przeganiani na plac apelowy i umieszczani przy ogólnych okrzykach przy innych czekających. Inny sierżant wyczytywał nazwiska i wskazywał instruktora, do którego żołnierze zostali przypisani. Część stała nadal czekając na swoją kolej, ci zaś którzy otrzymali swoją „niańkę” byli przeganiani w stronę swoich nowych kwater. Przy okazji często byli w tym biegu „oprowadzani” przez cały obóz, a jeżeli mieli pecha i trafili na wyjątkowo sadystycznego instruktora, lub po prostu na jego zły dzień, mieli okazję okrążyć go przynajmniej kilka razy.

Sam obóz był duży … taki przynajmniej wydawał się rekrutom, którzy nigdy nie widzieli podobnego typu obiektów. Jak mieli dowiedzieć się przy okazji „zwiedzania” od instruktora został wybudowany w tym samym roku. Jak przekonali się posiadał jednak całą wymaganą infrastrukturę i mógł pomieścić w jednym czasie około 4000 tysięcy rekrutów.

Jack Shepard, Tony Wallace i Patrick Whitman
znajdowali się w jednej ciężarówce. Przyjechali jednym z wielu eszelonów i zostali niemalże wypchnięci na stacji w miasteczku niedaleko. Tam czekały już na nich te ciężarówki, skierowani do odpowiednich odbyli tą 45 minutową podróż, rozmawiając o przeszłości. Nie byli pewni czy znajdą się w jednym drużynie szkoleniowej, dlatego w sumie wymienili tylko formułki grzecznościowe. Zresztą grupa w ciężarówce liczyła ponad 20 osób i nikt tak naprawdę nie trudził się w spamiętaniu wszystkich tych imion, nazw miejscowości i tego typu informacji, którymi uraczyli ich towarzysze podróże. Zaś kiedy ujrzeli pierwsze „budynki” obozu szkoleniowego wszelkie rozmowy umilkły.

W końcu ciężarówka zatrzymała się i plandeka została podniesiona

-Już schodzić! Schodzić! - ryknął kierowca, a jego pasażerowie chcąc nie chcąc zaczęli zbierać swoje rzeczy z podłogi ciężarówki. Robili to jednak zbyt wolno, dlatego przyglądająca się temu z ziemi grupa 3 instruktorów, zaczęła przekrzykiwać jeden drugiego i zachęcać ich do wzmożonego wysiłku.

Pierwszy przy rampie znalazł się Patrick. Zawahał się chwilę przed skokiem obserwując tą kakofonię. Wyglądało to dla niego, jakby nikt nie miał nad tym kontroli. Przez chwilę przez jego umysł przeleciała myśl „W co ja się właściwie wpakowałem”, nie zdążył jej jednak dalej pociągnąć gdyż został złapany przez sierżanta i siłą ściągnięty na ziemię, przy okazji prawie nie zaryłby brodą w ziemię, ale przy pomocy podoficera utrzymał równowagę. Szybko został również postawiony do pionu

-Co jest! Czekasz na specjalne zaproszenie! Jazda na plac apelowy! Już! - pchnięty nie miał czasu oponować czy odpowiadać ruszył w kierunku grupy ludzi.

Kolejny zeskakujący mieli podobne odczucia. Tony znalazł się w największym „tłumie” zeskakujących. Dlatego musiał uważać, aby nie upaść popchnięty przez kogoś z tyłu, czy broń Boże nie skoczyć, komuś z przodu na plecy. Całą „operację” utrudniał jeszcze krzyk instruktorów, powodujący panikę w szeregach młodych ludzi. W końcu jednak Wallace znalazł się na ziemi i ruszył biegiem w stronę placu apelowego.

Ostatni ciężarówkę opuścił Shepard. Zaraz jak tylko znalazł się na ziemi, kierowca odjechał. Ruszył biegiem … a właściwie sprintem, gdyż za nim znajdował się jakiś niewysoki kapral, wrzeszczący ile sił w gardłach, że jak zaraz nie dołączy do reszty, to on mu nogi z dupy powyrywa. Jack postanowił, że nie ma po co pierwszego dnia robić sobie wrogów lub sprawdzać czy faktycznie owe groźby zostaną wykonane. Chociaż z wyglądu twarzy kaprala, mógłby przysiąść, że facet jest gotów to zrobić.

W końcu znaleźli się obok innych. Sierżant po kolei wyczytywał 40 nazwisk … w tym ich trzy.

-Waszym instruktorem będzie Kapral Lewicki mówiąc to wskazał na małego podoficera, z którym miał już okazję „zapoznać się” Jack. Kapral miał około 30 lat, długą bliznę biegnącą po całym prawym policzku i oczy zawodowego mordercy. Był chyba najniższy wśród wszystkich obecnych tu mężczyzn, pewnie ledwie zmieścił się w wymaganym przez wojsko minimum. Nadrabiał to jednak swoją budową, jego faktycznie łatwiej było przeskoczyć niż obejść. A przez mundur dobrze było widać zarys mięśni.

-Za mną panienki! - ryknął ich opiekun i zaczął ich popędzać do biegu.

Mieli okazję dobrze zapoznać się podczas tego pierwszego biegu z obozem, gdyż sierżant przepędził ich wokół niego. Niektórym wydawało się, że minęła godzina, ale 30 minut od wyładowania znaleźli się przed dużym barakiem. Tutaj zatrzymał ich przed jednym z baraków, oznaczonych numerem A113

-Witajcie w 113 plutonie kompani szkoleniowej A! - ryknął kapral – Od teraz jestem waszą matką i ojcem! Macie godzinę na rozłożenie się w baraku. Potem sprawdzę jak wam poszło! Czy rozumiecie? - odpowiedziały mu niepewne pomruki, co wcale go nie zadowoliło -Odpowiada się tak jest, sir! -

-Tak jest sir –
odpowiedziała cicho grupa

-Głośniej nie słyszę! - taka zabawa trwała znowu parę minut, dopóki nie zadowolili kaprala siłą swoich gardeł. Ten nie czekając już na dalsze wydarzenia, otworzył drzwi ich baraku i ruszył biegiem z powrotem w stronę placu apelowego. Gdy znalazł się już poza zasięgiem głosu, jeden z wchodzących do środka ich nowego domu wyraził chyba odczucia wszystkich mówiąc:

-Co za porąbany sukinsyn –

Nowi żołnierze mieli chwilę czasu na przygotowanie się, do tego co ich czeka … tylko czy było to w ogóle możliwe?

Araks3 02-11-2009 22:55

-Zawszony pokurcz. Cholera, pieprzony sadysta bawiący się w wojenkę i to w obozie.- Mruczał pod nosem przekleństwa Shepard, próbując złapać oddech po wyczerpującym biegu dookoła ich obozu, który nosił zaszczytne miano Camp Reynolds. Jedyną radością w dzisiejszym dniu, był dla niego fakt, że w końcu mógł sobie znaleźć jakieś miejsce do spania. Marne pocieszenie zważywszy na to, że na jednej rundce wokół obozu się na pewno nie skończy. Poza tym wszyscy mieli godzinę do rozpakowania się. -Te! Italiańcu! Ja biorę miejsce na górze, bo nikt nie chce wąchać twoich wyziewów z makaronu!- Wydarł się Shepard, od razu podchodząc do piętrowego łóżka, po czym załadował na niego cały swój plecak wraz z zawartością. Jednym słowem, łóżko aż się ugięło pod ciężarem bagaży Sheparda. Strach pomyśleć ile rzeczy wziął każdy z osobna. Za godzinę i tak na pewno połowę wywali, ich ukochany kapral Lewicki.

-I wtedy ten głupi skurwiel Ben Fisher zaczyna się obściskiwać z moją siostrą na werandzie, a mi aż oczy wyłażą z orbit, bo w końcu to moja siostra. Tak więc dwa dni później dostał takie manto w barze, że przez następny tydzień nie pojawiał się w okolicy domu.- Opowiadał Shepard jakiemuś szeregowcowi, który wybrał sobie miejsce na łóżku zaraz pod nim. Prawda była taka, że to On dostał łupnia w barze, a Ben nie pokazywał się w okolicy, żeby nie zostać posądzonym o rozbicie łuku brwiowego, ale kto się tym interesował. W międzyczasie Shepard rozładowywał swoją torbę kierując się prosta zasadą... ubrania w kostkę i na bok, mydło i resztę do podręcznej szafeczki. Na szafeczkę zegarek, który nosił ze sobą. -Skąd jesteś?- Zapytał w końcu żołnierza, bo cały czas nawijał tylko o sobie.

Maciekafc 03-11-2009 18:36

Pomimo tego, że Patrick wsiadł do ciężarówki jako ostatni, podróż mu się strasznie dłużyła. Atmosfera wewnątrz pojazdu była bardzo dobra, przyszli żołnierze opowiadali dowcipy, różne historie z życia, opowiadali o sobie, jednak Patrickowi nie umiało to czasu. Ciągle tylko kurczowo trzymał się prowizorycznej ławki,aby nie wypaść przez klapę skaczącej na licznych wybojach ciężarówki. Co chwilę zerkał na swoją skromną torbą jakby w obawie, że zaraz ktoś ją weźmie i wyrzuci, a wtedy nie zostanie mu nic. W końcu ciężarówki wjechały na jedno wielkie pustkowie, chwilę potem pojawił się płot z drutu kolczastego, pojazd zaczął zakręcać i przed oczami Patricka pojawiły się niezliczone baraki i wielki plac z kręcącymi się, w wielkim chaosie, ludźmi.

W jednej chwili przed Whitmanem stanął jakiś niewysoki mężczyzna, w mundurze i zaczął przeraźliwie krzyczeć i pospieszać Patricka. Z drugiej stronie okropnie zaczął się wydzierać kierowca. Chłopak nie zdążył dobrze chwycić własnej torby, a tłum będący za nim już zaczął się pchać niemal zrzucając Whitmana z ciężarówki. Zdołał się jednak w ostatniej chwili zorientować i dzięki małej pomocy żołnierza nie upadł na ziemię. Wraz z nowo przybyłymi, pospiesznie udał się w miejsce zbiórki.

Niedługo potem cały zadyszany trafił pod ogromny barak, który jak okazało się później, będzie służył jako drugi dom. Kapral Lewicki okazał się wielkim draniem, ale musiał jakoś nauczyć tych wyżelowanych pięknisiów z collegów, posłuszeństwa i przygotować do straszliwych warunków, Patrick nie maił mu za złe.

Wszyscy jego kompanii biegem rzucili się do stodoły z łóżkami, aby zająć jak najlepsze miejsce. Whitman powoli wkroczył do wnętrza i rzucił swoją jedyną torbę na najbliższe łóżko. Było to łóżko na górze, jego 'lokator' jakoś nie kwapił się do zajęcia tej lepszej pozycji. Patrick bez żadnych ceremonii 'rzucił' w jego stronę swoje imię, jednak panujący gwar zagłuszył te słowa,a rekrut nawet się nie obejrzał. "No cóż"

Teraz siedząc na materacu powoli wyjmował niedbale, w pośpiechu, złożone rzeczy, które uznał za niezbędne w życiowej przygodzie. Naliczył kilka koszulek i par spodni, wszystkie ładnie pachnące i czyste, worek skarpet i bielizny. Dalej wyjął przybory do życia codziennego, i ramkę ze zdjęciem matki i ojca w mundurze, już nieżyjących rodziców. Chwilę popatrzył i odłożył na szafkę...

Token 03-11-2009 21:49

Tony ziewnął przeciągle siedząc na pace, nie miał przy tym najmniejszej ochoty zakrywać ust dłonią. O dziwno nie paraliżowały go nerwy, strach lub jakiekolwiek uczucie, o które można by posądzić osobę na jego miejscu. Nudę zabijał to rozmawiając z kimś. To wyszukując usterki w pojeździe, którym podróżowali. Co najzabawniejsze wystarczył mu do tego dźwięk silnika lub praca zawieszenia, których obecni praktycznie nie wychwytywali. Pewnie dlatego ludzie jakoś niespecjalnie przejmowali się tym co gadał. W gruncie rzeczy sprawiał wrażenie spokojnego i rozsądnego jegomościa, z którym raczej bez większych problemów można dojść do porozumienia. Choć każdy chyba zdaje sobie sprawę z tego jak przewrotne potrafi być pierwsze wrażenie. Nie unikał rozmów, kiedy ktoś spytał o zainteresowanie motoryzacją, potrafił się nawet odpowiednio rozgadać. W gruncie rzeczy nadal był jednak potwornie znudzony.

Obóz nie zrobił na rekrucie żadnego wrażenia, bo i niby czego innego spodziewać się po miejscu takim jak to? Krzyki wywołały natomiast jedynie wspomnienie starego McKnighta. Teraz Wallace zrozumiał wreszcie skąd u niego ta dziwna maniera sprawiająca, że wydzierał się zawsze, wszędzie i na każdego. Co prawda nie przypadło mu specjalnie do gustu traktowanie jego osoby jak sztuki pędzonego bydła. Widząc jednak jak wiele osób zgłosiło się do wojska i rozumiejąc sytuację, uspokoił myśli. Dochodząc po prostu do wniosku, że tak musi być. Opuszczenie ciężarówki okazało się być niemałym wyzwaniem. Gromada ludzi tworzyła jedną wielką ludzką falę, która napierała na niego z każdej strony. Trudno czuć się nader komfortowo w takich okolicznościach. Jakimś cudem udało mu się opuścić swe nieco zatłoczone schronienie i stanąć na twardym gruncie.

Bieg nie był przyjemnością, Tony nie miał w zwyczaju bać się wysiłku fizycznego, więc poradził sobie z nim bez szemrania. Z uśmiechem słuchał dość nieprzychylnych szeptów pod adresem Lewickiego. Sam z chęcią dorzuciłby coś od siebie, ale w tej chwili bardziej skupiał się na ludziach, którzy go otaczali. Jakby nie było, to właśnie oni będą tymi, których twarze będą mu towarzyszyły podczas szkolenia i co ważniejsze, podczas późniejszych walk. O ile rzecz jasna do nich dotrwają.

Nie dano mu na to wiele czasu. Nim zdołał wychwycić wzrokiem kilku potencjalnych kandydatów na „dobrych kumpli z oddziału”, wybuchła seria okrzyków, w których on sam musiał wziąć udział. Później natomiast banda ludzi popędziła do wnętrza baraku. Co oczywiste każdy chciał zająć miejsce na górze, choć on nie miał właściwie pojęcia dlaczego. Nie widział więc problemu w zajęciu dolnej pryczy. Jako, że niespecjalnie się spieszył, pewnie próba zdobycia miejsca na górze skończyłaby się dla niego bójką, lub czymś w ten deseń. To natomiast było mu nie na rękę.

Zabrał ze sobą tylko to co było mu najpotrzebniejsze, rozpakował się więc chyba jako pierwszy w tym całym towarzystwie. Jak się szybko okazało prycza na dole była mu na rękę. Z uśmiechem zawiesił zdjęcie Betty nad swoją głową i rozłożył się wygodnie na łóżku.

Hawkeye 05-11-2009 15:22

Ludzie z "ich" plutonu pochodzili z całego terytorium stanów. Byli tu zarówno chłopcy wychowani w liberalnym środowisku ogromnych miast zachodniego wybrzeża, jak i konserwatywnie nastawieni do życia chłopcy z małych farm i miasteczek południa stanów. W gwarze rozmów, można było usłyszeć dosłownie wszystkie akcenty. Z wyławianych i prowadzonych gdzieś rozmów, można było szybko dojść do wniosku, że są otoczeni przez naprawdę multikulturowe środowisko. W plutonie byli przedstawiciele praktycznie wszystkich religii, było także wielu niewierzących i każdy na razie jeszcze zadowolony rozkładał swoje rzeczy. Nikt nie wiedział co ich czeka, ale większość była naprawdę sceptycznie nastawiona do kaprala Lewickiego, kilku próbowało go bronić, tłumacząc, że taką ma pracę, ale zostali szybko zagłuszeni.

Godzina minęła wszystkim nadzwyczaj szybko. A jej minięcie obwieścił wpadający do baraku kapral. Większość nie miała jeszcze odruchów, które nabrali w trakcie szkolenia, dlatego tylko kilku stanęło w czymś, co przy dużej dozie dobrych chęci można by określić postawą zasadniczą. Wydawało się, że to rozwścieczyło kapral ...

-Co jest do cholery! To nie obóz skautów panienki! Wstawać już! - po tych słowach rekruci zaczęli podnosić się ze swoich łóżek, tym jednak którym nie szło to za dobrze pomógł kapral ... wywalając łóżko razem z nimi. W końcu cały pluton zebrał się.

-Dobra panienki biegiem do kwatermistrza! - wykrzyknął rozkaz i nie czekając na reakcję ruszył "z kopyta". Młodzi żołnierze chcąc nie chcąc musieli znowu biec aby za nim nadążyć.

Kwatermistrzostwo było ogromnym blaszanym barakiem wypełnionym wszelkim sprzętem. Za długą ladą stało 4 żołnierzy i wydawało każdemu z rekrutów odpowiednie oporządzenie. Wszyscy otrzymali mundury w swoich rozmiarach i wszelkie inne rzeczy jakie armia uznała są niezbędne żołnierzom. Jak na razie nie otrzymali jednak broni, gdy któryś z rekrutów zwrócił na to uwagę, kapral obdarzył go szczerym uśmiechem i odpowiedział rozbawiony.

-Jak na razie nie powierzyłbym wam mojej siostry, a co dopiero sprzęt armii! - ktoś ryknął śmiechem, ale spojrzenie ich opiekuna spowodowało, że natychmiast zamilkł.

Następnie czekała ich wizyta u fryzjera, który chyba wychodził z zasady: Jedna fryzura pasuje wszystkim. A potem szczepienia.

Gdy wrócili do baraku wszystko było wywrócone do góry nogami. Kapral stanął uśmiechnięty

-Teraz przećwiczymy dbanie o kwatery! - i przez następne dwie godziny instruował ich jak należy ścielić łóżko, cytował z pamięci odpowiednie fragmenty regulaminu dotyczące kontrabandy (praktycznie wszystko oprócz rzeczy osobistych jak: listy, zdjęcia etc. było uznawane, za kontrabandę) okazał się jednak "miłosierny" i pozwolił żołnierzom złożyć swoje cywilne ciuchy do magazynu. Rzeczy każdego zostały rzucone w osobny, opisany worek "do zwrotu po zakończeniu szkolenia", do worku przymocowano plakietkę z nazwiskiem i numerem służbowym. A następnie należało wrócić na kwatery, kontynuować szkolenie w sprzątaniu.

Kapral pod tym względem okazał się perfekcjonistą i wyznawał zasadę: Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Szkolenie miało się zakończyć, gdy wszyscy będą umieli pościelić odpowiednio łóżko, ale przez jednego szeregowego z Nowego Yorku: Micheala Lestera, wszystko się przedłużało. Chłopak nie potrafił wykonać instrukcji kaprala, co zwiększało ilość decybeli i "debilów" wysyłanych w jego stronę, a także powodowało, że wszystkie łóżka w całym baraku były wywracane. Wkrótce większość jego kolegów miała go serdecznie dość. Kapral z naciskiem, że każdy tłuk się w końcu nauczy, kazał mu powtarzać każdą czynność ... aż w końcu ku uciesze innych udało mu się to zrobić poprawnie.

Kapral wrócił na środek pokoju, za oknem zapadał już noc. -Za pół godziny jest cisza nocna, a od jutra zaczyna się prawdziwe szkolenie. Miłej nocy panienki - po tych słowach wyszedł.

A po pół godzince cały obóz ogarnęły ciemności.

O 5 rano przyszedł czas na pobudkę. Rekruci mieli czas, żeby się umyć i ogolić. Po pół godzinie aż do śniadania o 6:30, rekruci przechodzili trening fizyczny (pompki, biegania i wszystko inne co płodny umysł kaprala wymyślił). Śniadanie, które zazwyczaj było zimne i niedobre, dawało jednak czas na odpoczynek. A po jego skończeniu, aż do 8:30 mieli wolne. Niektórzy wykorzystywali to na sen, inni próbowali coś pisać. Natomiast przez następne 3 i pół godziny sierżant uczył ich musztry ... uderzali ciężkimi buciorami o plac apelowy starając się wykonać wszystko poprawnie, iść w nogę ... ale zdawało się, że nic nie zadowala sierżanta. O 12 przychodził czas na lunch ... potem od 13 do 17 wracali ćwiczyć musztrę. Od 18 codziennie kapral urządzał im liczne pogadanki, na przeróżne tematy ... a od 20:30 przez kolejną godzinę do zgaszenia świateł mogli zająć się sobą ... jeżeli chcieli ... dni wydawały się dłużyć ...

Token 11-11-2009 15:59

Runął na swoje świeżo pościelone łóżko z pełną świadomością, że prawdopodobnie za chwile do baraku wpadnie tak doskonale znany im jegomość, któremu mama skąpiła chyba czułości. Słowem nie mniej, ani tym bardziej więcej, uwzględniając zabawnego wzrostu osobę, tylko kapral Lewicki. Co z pewnością skończy się na ponownym poprawianiu pryczy. Prawdę mówiąc miał to jednak głęboko w dupie, bo z tego co się dzisiaj dowiedział, od jutra zaczynają trening walki wręcz, gdzie będzie mógł spokojnie wyładować wszystko co nazbierało się w nim przez tych kilka dni.

Zamknął oczy i wziął większy wdech. Miał nadzieję na odrobinę ciszy, ta była jednak towarem deficytowym. Jego myśli uderzały w rytm, który starali się opanować w trakcie lekcji musztry. W ustach czuł posmak zimnej papki, która wypełniała jego żołądek oraz pasty, którą dzień w dzień wcierał w otrzymane buty. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Sytuacji nie poprawiał fakt, że nogi bolały od walenia w ziemię, a i plecy widać, nie najlepiej znosiły powtarzaną w nieskończoność komendę „Baczność!”. Na domiar złego nabawił się tego irytującego odruchu, który sprawiał, że ilekroć chciał się podrapać po pozbawionej włosów głowie, jego dłoń składała się, jakby zaraz miał zasalutować.
Podobnie jak wiele razy wcześniej, tak i teraz postanowił zagłuszyć otaczający go chaos myślami o domu. Zastanawiał się czy jego ojciec nadal jeszcze mieszka w Daytonie, czy może ruszył w kolejną podróż. Kto jeździ teraz najszybszym samochodem i czy stary McKnight znalazł sobie nowego chłopaka do zamęczenia swym nader denerwującym jestestwem. No i oczywiście czy jakiś burak nie kręci się koło Betty.

Wolał skupić się na nich, bo i sam miał się całkiem nieźle. W gruncie rzeczy gdyby nie to, że jego luźna postawa i głupie uśmieszki wkurzały Lewickiego, mógłby uchodzić za jego ulubieńca. O ile ten w ogóle taki wakat przewidywał. Trudno się dziwić, wszystkie zadania wykonywał jak trzeba. Kilka dobrych lat spędzonych pod okiem weterana i fakt, że od dość dawna wszystkie sprawunki w domu spadały na jego barki z racji nieobecności ojca oraz stanu matki, dawały efekty. Jeśli chodzi o stosunki z pozostałymi członkami oddziału, to też nie miał z tym problemu. Tytuł największej łamagi przypadł jednogłośnie Lesterowi, więc wszystko co najgorsze automatycznie musiało go ominąć. Nie miał za wiele czasu by szczególnie się z kimś zaprzyjaźnić. Znalazło się jednak paru, którym wyraźnie zaimponował fakt, że Tony kilka lat brał udział w wyścigach samochodowych. Kilku wypytywało go też o nader urodziwą pannę ze zdjęcia, które zawsze trzymał blisko siebie. Nie krył też swojej niechęci do Lewickiego. Choć oczywiście otwarcie nigdy nie padły z jego ust obelgi pod adresem kaprala, to bez problemu dało się zauważyć, jaki ma do niego stosunek. To też pomogło mu zdobyć w oczach kolegów szacunek. Był po prostu typem człowieka, którego się lubi. Nie stwarzał problemów, dało się z nim pogadać na wiele tematów, pomógł kiedy ktoś pomocy potrzebował, o ile oczywiście był w stanie.

Był tylko ciekaw jak to wszystko będzie wyglądało po kolejnym tygodniu, a później następnym i następnym. Wolał się jednak nie rozwodzić nad tym co dopiero ma się wydarzyć. Co ma być to będzie, a zważywszy na fakt, że nie udało mu się jeszcze trafić na kogoś, kogo wyjątkowo nie mógłby znieść, był o ową przyszłość nieco spokojniejszy.

- Lester, chyba będziesz jutro najbardziej popularną osobą w oddziale - głos, którego jakoś nie mógł powiązać z niczyją osobą, wyrwał go z zamyślenia. - Z pewnością każdy zechce skopać ci dupę.

Podniósł się i usiadł na łóżku. Był ciekaw czy przypadkiem ktoś nie zechce przyspieszyć treningu i poużywać na biedaku już teraz. Na szczęście dla Michaela, którego twarz była bynajmniej niezbyt rozpromieniona, po sali poniósł się jedynie śmiech. Tony również nie odmówił sobie tej przyjemności i dołączył do pozostałych. Nie należał do osób, które uchodzą za obrońców słabych i bezbronnych. Nie widział więc powodu, dla którego miałby stawać w obronie takiej łamagi. Był naprawdę ciekaw co też wydarzy się dnia jutrzejszego.

Maciekafc 14-11-2009 14:59

Zasady panujące w obozie były ciężkie, bardzo ciężkie, ale do zniesienia. Patrick przez ten pierwszy tydzień już widział osoby, którym wojskowy rygor był za ciężki. Przekleństwa, narzekania było słychać dosłownie na każdym kroku. Whitman od początku pobytu nie znalazł z nikim wspólnego języka. Nie był za bardzo rozmowny, czasami coś odburknął. Był zamknięty w sobie, przez paradoks samotności, nie chciał się z nikim zaprzyjaźniać.

Ten pierwszy tydzień był bardzo monotonny i wkurzający. Ciągłe krzyki, mało snu i bezsensowne czynności jak ciągłe ścielenie łóżka, porządkowanie własnych rzeczy, jak i całego baraku. Patrick próbował się wielokrotnie wyłączać podczas powtarzania tych czynności. Nie chciał aby emocje brały nad nim górę, bo mogłoby się to skończyć niekoniecznie dobrze.

Od wielu godzin stukania stopami o ziemię podczas ćwiczeń musztry miał całe okaleczone stopy. Zawsze po ćwiczeniach zdejmując buty i skarpetki, które przybierały kolor krwisto-czerwony, zdejmował zawsze jakiś wielki kawał skóry. Przez to miał problemy z chodzeniem, a co dopiero z porannymi 'przebieżkami'. Jednak trzeba było zacisnąć zęby. Wyobrażał sobie minę Lewickiego, po tym jakby opowiedział mu o swoim problemie..

Jednak nie było tylko samych złych wiadomości. Wkrótce ich play dziennie miały ulec zmianie. Dochodziły nowe ćwiczenia. Najbliższe będą z walki wręcz. Na pewno przylanie komuś w mordę uspokoi nieco atmosferę w całym obozie.

Araks3 14-11-2009 15:32

-Lewa, prawa, lewa, prawa... w prawo kurwa zwrot!!! W prawo barany, ojciec was po głowie zbyt mocno bił, że spamiętać tego nie możecie!- Przedrzeźniał kapitana Lewickiego Shepard, leżąc sobie rozłożonym na łóżku i wymachując zwiniętą gazetą dla zachowania i zademonstrowania rytmu, w którym maszerowali, spali, golili się, jedli i w ogóle wszystko. Jeden pieprzony rytm zwany "lewa, prawa", bądź system dwójkowy kapitana ameryki jak to nazywał Shepard.

Shepardowi wszystkie ćwiczenia musztry wypadały... przeciętnie. Znaczy się robił wszystko jak należy, ale gdy Lewicki chciał się do czegoś przyczepić to i tak zawsze znajdywał błąd, bo "Regulamin mówi, że koszula ma być wpuszczona o ileś tam centymetrów w spodnie!". Shepard miał głęboko gdzieś ową koszulę, bo niemcom było wszystko obojętne czy go zabiją w regulaminowo wpuszczonej koszuli, czy nie. Nie zmieniało to jednak faktu, że Shepard dostawał szewskiej pasji z każdym razem, gdy musiał robić dodatkowe dwie rundki wokół obozu. Jedną za błąd, a drugą za udowadnianie, że tego błędu nie było, za co z reguły dostawał bonusowe okrążenie. Gdy usłyszał jeszcze, że broń dostaną nie wiadomo kiedy w ogóle spochmurniał zdając sobie sprawę, że teraz będą się uczyć chodzić krok w krok przez długi czas.

Z kolegami Sheprad akurat nie miał problemów. Zamienił kilka słów z Wallacem i Whitmanem, a także kilkoma innymi z najbliższych łóżek obok niego. Z reguły najciekawsze rozmowy toczyły się zawsze nielegalnie, po zgaszeniu światła, między łóżkami w rzędzie trzecim, a drugim. W trzecim oczywiście był Sheprad. Wallace garda! Gardę jutro trzymaj, bo cios nadpłynie z zachodu i śpisz! A kapral Lewicki nie lubi mazgai. Chociaż... podobno jest jakaś ładna pielęgniarka w skrzydle szpitalnym, więc jeśli ktoś chce poświęcić swój nos lub jakąś kość to ja nie bronię! Wołał przez ogólny hałas i harmider sali, by większa liczba osób mogła go usłyszeć. Ciekawiło go w jaki sposób zostaną porozdzielani. Pojedynki jeden na jednego, czy może dwóch na jednego, albo nawet czterech na czterech, gdzie reszta to niemcy albo japońcy.

Hawkeye 17-11-2009 12:42

Z rana podobnie jak we wszystkie inne dni przyszła pobudka, aerobik, mycie się i śniadanie ... tak jak w całym poprzednim tygodniu, gdy uczono ich musztry. Niektórzy, ci mniej optymistycznie zaczęli opowiadać, że z powodu Lestera, czeka ich jeszcze tydzień walenia butami o ubitą ziemię. W stronę wystraszonego chłopaka leciały co chwila kuse spojrzenia i mało parlamentarne słowa. Jednak po śniadaniu nie zaprowadzono ich na plac apelowy, ale poprowadzono wzdłuż baraków, do przynajmniej na razie mniej odwiedzanej przez nich części treningowej.

Tutaj kapral wybrał małą polankę i usadowił swoich żołnierzy w szeregu. Chwilę poczekał, aż dołączy do nich jeszcze jedna grupa prowadzona przez sierżanta. Tamten również usadził swoich żołnierzy i poinformował ich

-Kapral Lewicki, jest jednym ze specjalistów w walce wręcz. Oddaję was w jego ręce ... na czas tego treningu. I uważajcie bo on nie jest takim "przytulakiem" jak ja! - po tych słowach sierżant zniknął za rogiem, a żołnierze na polecenie kaprala ustawili się w półokręgu siedząc na trawie.

-Dobra panienki, nie mam zamiaru strasznie wam tego przedłużać. Przez najbliższe dni postaram się nauczyć was walczyć. Czas jest ograniczony, ale poznacie podstawy! Jak dla was jest zasada numer jeden ... jeżeli facet ma nóż, wy też powinniście znaleźć sobie co najmniej nóż! Walczycie, żeby jak najszybciej wyeliminować przeciwnika! A teraz skupcie uwagę, gdyż pokażę wam kilka ciekawych sztuczek - po tych słowach kapral wyciągnął zza pasa drewniany ćwiczebny nóż i rzucił go w stronę najsilniejszego i największego żołnierza plutonu "Byka". Nikt nie nazywał inaczej tego Teksańczyka. Opisując go innym i mówiąc, że ma dwa na dwa metry nikt nie uważał tego za przesadę. Oczywiście padały żarty, że będzie łatwym celem dla Niemców lub Japończyków, ale on się tym nie przejmował ... zresztą Byk nie przejmował się praktycznie niczym, cieszył się, że trafił do wojska, bo tutaj łatwiej było zrobić karierę, a jego marzeniem było zostać kiedyś sierżantem.

Teraz podniósł nóż i na polecenie kaprala podniósł się i podszedł do niego.

-Zaatakuj mnie! - chwila wahania ... ale jednak ogromny Teksańczyk podniósł nóż i spróbował uderzyć z góry ... kapral sprawnie odbił jego rękę, zbliżył się do niego, wykonał obrót i jednocześnie podcinając nogi, popchnął go w stronę ziemi. Gdy tamten zwalił się na nią ciężko, wyrwał mu nóż ... wszyscy byli zdziwieni. Nikt praktycznie nie zdążył tego zauważyć, ale kapral uśmiechał się z satysfakcją.

Następnie pomógł wstać żołnierzowi i zaczął pokazywać wszystkim kolejne techniki związane z walką z uzbrojonym w nóż przeciwnikiem, a także kilka technik prawidłowego ataku nożem. Następnie kazał im po kilka razy powtórzyć wymieniając się partnerami, na sucho.

Dał im kilka minut przerwy i zniknął gdzieś. Po chwili wrócił z całą skrzynią noży ćwiczebnych i rozdał ich po jednym na parę.

-Teraz zaczną się prawdziwe ćwiczenia, pamiętajcie macie się zmieniać! Do boju! -

Tony Wallace

Znalazł się w twarzą w twarz z młodym blondynem z drugiego plutonu. Facet miał niebieskie oczy i dużą bliznę na prawym policzku, która dodawała mu rozbójniczego wyglądu. Gdyby spotkać kogoś takiego wieczorem na ulicy, najbezpieczniej byłoby zejść mu z drogi ... najlepiej jak najdalej. Facet uśmiechał się lekko i sardonicznie.

-Chcesz żebym powiedział ci kiedy zacznę? - zapytał z silnym Północnym akcentem, przeciągając każde słowo.

Patrick Whitman

Jego przeciwnikiem był Lester wszyscy mu zazdrościli łatwego zwycięstwa, zwłaszcza że tamten nawet nie trzymał noża prawidłowo. Co zdziwiło Patricka była jakby większa pewność siebie jego przeciwnika. Stał wyprostowany przypatrując się Whitmanowi i nie odzywając się ani słowem. Inne pary zaczęły już ćwiczyć ... a u nich przeciągało się.

Jack Shepard

Miał pecha trafił mu się Byk. Oczywiście chłopak został zniszczony przez małego kaprala, ale tamten ćwiczył to na pewno od lat, ale jak miał sobie z nim poradzić Jack? Oczywiście zwrócenie na to uwagi Lewickiemu przyniosło tylko wybuch śmiechu i stwierdzenie, że życie nie jest sprawiedliwe, ale jakoś trzeba sobie z nim radzić.

Byk stał, przypominając na myśl jakąś górę uzbrojoną w nóż. Świadomość, że był tylko drewniany nie poprawiało humoru Sheparda , gdyż taki też mógł zrobić krzywdę ...

Araks3 22-11-2009 13:23

Panie Kapralu Lewicki, a co jak my nie mamy noża, a ten drugi ma? Zapytał Shepard jeszcze przed całym pojedynkiem z "Bykiem", bo gdy i ten się zaczął wszystkie pytania zeszły na dalszy plan. Najważniejszym było tylko pilne obserwowanie walki i wydanie końcowego okrzyku "Łaaał...", tak też Shepard zrobił bo rzadko kiedy widywało się taki pojedynek gdzie dysproporcja sił była tak oczywista. Fenomenem był jednak fakt, że ten pozornie słabszy wygrał, a wszystko zostało załatwione niemal bezkrwawo. Gdy wszyscy zaczynali pokazywać podstawowe techniki i wskazówki "Jak w ogóle trzymać dobrze nóż", Shepard starał się jak najlepiej wszystko zapamiętać, żeby nie poknocić czegoś w przyszłości. Gdy Kapral przyniósł całą skrzynię noży na ustach Sheparda pojawił się tylko uśmiech zadowolenia. W końcu będą walczyć, a nie uderzać buciorami o nawierzchnię drogi w pobliżu Cam Reynolds, albo szorować szczoteczką ścian ubikacji.


W momencie gdy Shepard otrzymał swój drewniany nóż wykonał nim kilka popisowych ruchów, by wyczuć broń i jej wagę. Tak naprawdę nie miał pojęcia o prawdziwej walce, ale w młodości okładał się patykami z kolegami co można było zaliczyć na plus. Kapral chyba żartuje... Rzekł tylko Shepard zdziwiony swoim przeciwnikiem do walki. Gdy tylko usłyszał, że życie nie jest sprawiedliwe przeklął coś cicho pod nosem, spogladając na Byka. Nie łam mi tylko niczego, bo Wallace zamówił już sobie wizytę u ładnej pielęgniarki. Rzekł ostrzegawczo, w obawie, że Byk złamie mu coś, a On będzie do końca życia chodził w gipsie, albo o kulach. Nie zwlekając zbyt długo, Shepard błyskawicznie wyskoczył do przodu chcąc wykonać płaskie cięcie drewnianym nożem na wysokości brzucha Teksańczyka. Teoretycznie w walce to eliminuje, ale Byk nie wyglądał na wyeliminowanego drewnianym nożem.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:12.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172