Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2009, 11:28   #1
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
[Historyczne - II WŚ] - Krzyczące orły

3 czerwiec 1944 r. Southwick House godz. 4.30 – kwatera główna dowództwa Marynarki Wojennej Zjednoczonego Królestwa

Słońce dopiero ledwo wychodziło za horyzontu, gdy kolejne wojskowe samochody zatrzymywały się przed budynkiem biblioteki, gdzie obecnie znajdowała się kwatera główna dowództwa Marynarki Wojennej Zjednoczonego Królestwa, jak i całego Sojuszu Ekspedycyjnego. Wartownik pełniący służbę tej nocy przywykł już, że widuje tu samych oficerów i ważne osobistości dla wojsk sprzymierzonych.
W ciągu ostatnich dni jednak miały miejsce tutaj niezwykłe ważne narady. I nawet szeregowy Woodgate zdawał sobie sprawę, że lada dzień zacznie się coś bardzo istotnego dla przebiegu wojny. Od kilku tygodni krążyły plotki, że szykuje się inwazja na kontynencie. Stojąc przy portalu wejściowym szeregowy martwił się czy związku z tym także on otrzyma nowe przydziały. Wojna toczyła się gdzieś z dala od niego i wcale nie miał ochoty, by się to zmieniło. Bał się i to bardzo. To co widział w czasie niemieckich nalotów na Anglię wystarczyło mu by zrobić wszystko, by uniknąć frontu. Wiedział, że jest tchórzem ale nic na to nie mógł poradzić. Bał się o swoje życie, o swoją żonę Margaret i syna Williama, o rodziców i o to co by było gdyby zginął w czasie walki.
Z zamyślenia wyrwał go warkot kolejnego podjeżdżającego samochodu. Z wypolerowanego na błysk Willysa wysiadł w otoczeniu dwóch żołnierzy asysty generał Dwight Eisenhower. Gdy przechodził obok szeregowego zatrzymał się na chwilę odpowiadając na jego salut. W milczeniu, spojrzał mu głęboko w oczy. Trwało to tylko sekundę, ale dla Woodgate były to długie minuty. I choć widywał już generała wcześniej to był pierwszy raz, gdy ten zauważył obecność wartownika przy drzwiach. Gdy spojrzenia obu mężczyzn skrzyżowały się, szeregowego Woodgate'a przeszedł dreszcz. W jednej chwili zrozumiał, że jego rozterki i strach są niczym w porównaniu ze stresem, stachem i odpowiedzialnością generała. W jego oczach szeregowy zobaczył wielki ciężar odpowiedzialności, obawę i niepewność. Eisenhower poklepał tylko wartownika po ramieniu i poszedł dalej.

W sali przy pustym drewnianym stole siedzieli już pozostali dowódcy mającej się rozpocząć operacji: marszałek lotnictwa Tedder, admirał Ramsay, generał Montgomery, marszałek lotnictwa Leigh-Mallory oraz czterej szefowie sztabu: generał Smith, kontradmirał Creasy, generał Guingand i marszałek lotnictwa Robb. Stojący przy dużej mapie Europy stał ze wskaźnikiem admirał Ramsay i to on krzyknął:
- Panowie baczność – gdy do sali wszedł generał Eisenhower.
- Dziękuję panie admirale – rzekł spokojnie dowódca – Proszę kontynuować – dokończył po czym usiadł przy stole i spojrzał na mapę na której zaznaczono rozmieszczenie jednostek mających wziąć udział w planowanej inwazji.
- Tak jak już mówiłem – kotynuował admirał – zgodnie z planem część konwojów wyszła już w morze. Mówię o jednostkach stacjonujących w Szkockich portach. Doskonale zdają sobie panowie sprawę, że nie sposób trzymać tych marynarzy przez dwa tygodnie na morzu.
- Mówi pan oczywiście o sytuacji, kiedy data inwazji zostanie przesunięta na 20 czerwca – wtrącił Eisenhower.
- Tak panie generale. Prognozy pogody są dość jednoznaczne. Przy tych warunkach pogodowych, powodzenie naszej operacji staje pod dużym znakiem zapytania. Narażamy się na duże straty.
- O ile okręty i operacja desantowa na plaży mogłaby się jeszcze przy odrobinie szczęścia powieźć – zaczął marszałek Tedder – To lotnictwo będzie miało prawie nie wykonalne zadanie. Dokonanie dokładnego zrzutu spadochroniarzy przy idealnych warunkach jest trudne. A my mówimy o styuacji kiedy nie dość, że samoloty będą prawdopodobnie pod silnym ostrzałem, to jeszcze dochodzi mgła i być może deszcz. Myślę, że nie jesteśmy w stanie podjąć tak dużego ryzyka.
- Pogoda może jeszcze ulec zmianie - powiedział generał Montgomery, który wraz z Eisenhowerem opracował szczegóły planu inwazji – Prognozy nie są aż tak jednocznaczne, jak na to wskazuje pan marszałek. Wszystko może jeszcze ulec zmianie. A chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że przygotowania są już na takim etapie, że nie sposób już ich wstrzymać, a tym bardziej utrzymać w tajemnicy przed Niemcami. Wycofanie okrętów, które wypłynęły także jest nie możliwe. Ich miejsce w portach zajęły już kolejne jednostki, które także za parę godzin mają wyruszyć w morze. Wszystko jest gotowe i jeżeli się teraz zawahamy to myślę, że możemy zapomnieć o inwazji na kilka miesięcy.
- Nie możemy sobie na to pozwolić – powiedział nadal stojący przy mapie admirał Ramsay – Rosjanie i tak od dawna naciskają na nas byśmy w końcu otworzyli drugi front. Poza tym każdy miesiąc zwłoki daje czas Niemcom na przygotowanie się do odparcia ofensywy.
- To wszystko jest prawda panowie – wzburzenie marszałka Teddera było aż nazbyt widoczne – Tylko czy jesteśmy gotowi postawić na szali życie tych setek młodych ludzi, którzy wezmą udział w operacji. Zgadzam się, że czas jest najlepszy do tego by uderzyć w III Rzeszę, ale jeżeli ofensywa upadnie to losy wojny będą przesądzone. Czy historia wybaczyłaby nam taki błąd? Myślę, że nie. I chyba nikt z nas nie może powiedzieć z czystym sercem, że jest gotów wziąć tę odpowiedzialność na siebie.
Choć wszyscy mieli swoje zdanie na temat czasu rozpoczęcia operacji, to i tak ostateczna decyzja należała do generała Eisenhowera. Ich głos mógł go tylko przekonać do poparcia, któregoś z prezentowanych poglądów. Generał jednak nadal w milczeniu wpatrywał się w mapę wiszącą za jego plecami. Po słowach marszałka Teddera zapadła cisza i wszyscy w napięciu czekali, aż głównodowódzcący zabierze głos.
Generał wstał. Widać było, że toczy ze sobą wielką walkę. Zebrani oficerowi współczuli mu, gdyż żaden z nich nie chciałby znaleźć się na jego miejscu.
- Panowie – zaczął cicho – przygotowujemy tę ofensywę od wielu miesięcy. Właśnie wchodzimy w decydującą fazę przygotowań. Przy tej operacji pracuje tak wielki sztab ludzi jaki jeszcze nigdy w historii świata nie był zaangażowany w żadną operację wojskową. Od naszych decyzji zależy nie tylko los tych tysięcy żołnierzy, którymi dowodzimy. Od naszych decyzji zależy los naszych dzieci, wnuków i prawnuków. Los świata. Nie są to puste słowa. Od przebiegu tej operacji zależy wynik wojny i wszyscy o tym doskonale wiemy. Pan marszałek pyta czy któryś z nas może z czystym sercem powiedzieć, że jest gotów wziąć na siebie tak wielką odpowiedzialność. Nie panie marszałku, nikt z nas nie jest gotów, ale ja muszę to zrobić. Czas jaki spędziliśmy na przygotowaniach nie może pójść na marne. I choć na tę chwilę mógłbym już zaryzykować i wydać rozkaz o rozpocząciu ofensywy, to jeszcze się wstrzymam. Poczekamy na jutrzejsze prognozy pogody. Jeżeli faktycznie pogoda zacznie się jeszcze bardziej pogarszać to wstrzymamy operację i zaczniemy wszystko od początku. Jeśli jednak będzie choć cień szansy na odpowiednią pogodę, to uważam że musimy zaryzykować. Wierzę, że nasi żołnierzę kiedy wylądują we Francji, dadzą z siebie wszystko i nasze plany zostaną zrealizowane. Proszę wydać odpowiednie rozkazy, że dzień D jest przesunięty o 24 godziny.
- A co z ciszą radiową? W konwojach obowiązuje ona przecież do momentu dotarcia w pobliże wybrżeża- spytał kontradmirał Creasy.
- Proszę wysłać zaszyfrowaną wiadomość. Mam nadzieję, że dowódcy okrętów, zrozumieją ją i zawrócą – odparł generał.
- Proponuję wysłać samoloty Walrus, by piloci upewnili się czy nasze rozkazy zostały dobrze zrozumiane i wykonane – podrzucił marszałek Robb.
- Dobry pomysł panie marszałku, proszę wydać takie rozkazy. Kolejne spotkanie dziś wieczorem, oby do tego czasu prognozy były dla nas bardziej pomyślne.
- Oby.
- Dziękuję panom – generał wstał i zaczął zbierać się do wyjścia.




5 czerwca 1944 r. Portsmouth baza 502 pułku 101 DPD, sala odpraw, godz. 7.30
Porucznik Patrick George Kelly

Oficer RAF-u prowadzący odprawę krążył nerwowo przed tablica do której przyczepiono liczne mapy. Cztery kroki w lewo, obrót, cztery kroki w prawo. W ręku ściskał krótkie pióro, którym wskazywał punkty na mapach.
- Panowie – ryknął znienacka – ja wiem, że powtarzamy to po raz setny. I mogę zrozumieć, że nie którzy z was mogą być lekko znudzeni. Musicie jednak zrozumieć, że po pierwsze od zapamiętanie tych wszystkich informacji, które wam tu podaje zależy w dużej mierze powodzenie całej operacji oraz może przede wszystkim życie wasze i podległym wam żołnierzy. Tym bardziej, że panowie dzień rozpoczęcia ofensywy zbliża się wielkimi krokami.
Po tych słowach wśród zebranych oficerów zawrzało.
- Jak to? Kiedy? Pan coś już wie? - przekrzykiwano się. Porucznik Patrick George Kelly siedział spokojnie nadal na swoim miejscu. Daleki był od zachowania swoich kolegów, wrzeszczących i dopytujących oficera prowadzącego odprawę o szczegóły, których i tak pewnie nieznał. Służba w wojsku oraz rodzinna tradycja nauczyły młodego porucznika, że tajemnica wojska to święta rzecz. Im mniej osób o nie wie, tym lepiej dla sprawy. Nie okazywał więc nadmiernego podniecenia słowami brytyjskiego oficera. Traktował je raczej jako wybieg i podstęp, by uspokoić niesfornych słuchaczy. Nie to żeby nie ekscytował się nadchodzącymi wydarzeniami. Wręcz przeciwnie, nie mógł się już doczekać dnia, kiedy wyląduje we Francji i poprowadzi swych ludzi do walki. Zdawał jednak sobie sprawę, że są rzeczy o których ani on, ani żaden z jego kolegów nie powinni wiedzieć. Jedną z tych rzeczy była właśnie data rozpoczęcia inwazji. Mieli ją poznać tylko na tyle wcześniej, by móc przygotować się do wylotu.
Brytyjski oficer zapanował w końcu nad podnieconym tłumem.
- Panowie powtarzam, wiem dokładnie tyle samo co wy. Oczywiste jest że ten dzień jest bliżej niż dalej, ale żeby się tego domyślić nie trzeba być Sherlockiem Holmesem. Wróćmy więc do omawianych zagadnień, dobrze?
W sali zapanowała cisza i oficer odetchnął z ulgą. Wyciągnął lewą rękę i piórem wskazał punkt na mapie.
- Panowie możecie być dumni, bo jako pierwsi postawicie nogę na kontynencie. Wystartujecie pierwsi i jako pierwsi wylądujecie we Francji. Lądowanie 82 przewidziane jest troszkę później. Wasze zadaniem w pierwszych godzinach, poza oczywiście zlokalizowaniem się wzajemnym, będzie zdobycie wylotów szos na groblach w rejonie miastami Saint-Martin-de-Varreville i Sainte-Marie-du-Mont. W miejscu waszego zrzutu teren jest bardzo podmokły i grząski. Dlatego też w czasie wybierania miejsca do lądowania trzeba bardzo uważać. Biorąc pod uwagę to, że zrzut odbędzie się około 1.30, to radzę dobrze zapoznać się z mapami topograficznymi terenu i zapamiętanie z nich jak najwięcej. Zapamiętanie tych szczegółów może ocalić wam życie. Dobrze by było, gdybyście to samo zalecili swoim żołnierzom. Proszę spojrzeć na mapę sektor A, to wasze miejsce zrzutu – pióro dotknęło mapy w miejscu zakreślonym na niebiesko i oznaczonym czerwoną literą A.

Oficer zrobił pauzę i spojrzał na zgromadzonych w sali żołnierzy. Spojrzenie porucznika Kelly'ego skrzyżowało się na chwilę z jego spojrzeniem. Porucznik dostrzegł w nich coś co go zaniepokoiło. Człowiek, którego uważał za wytrawnego fachowca, zimnego i oschłego jak tylko anglicy potrafią być, miał na dnie swoich oczu współczucie dla zebranych tu spadochroniarzy. Widać było, że brytyjczyk tłumi to uczucie w sobie. Kelly jednak zauważył to. Najwyraźniej wiedzał on coś więcej. Nie to jednak niepokoiło Patricka najbardziej, ale fakt że nie dzieli się z nimi tą wiedzą i obawami. Nie wróżyło to nic dobrego. Pierwszy raz od momentu wyjazdu ze Stanów Kelly zaczął odczuwać strach.

5 czerwca 1944 r. Portsmouth baza 502 pułku 101 DPD, kantyna, godz. 15.30
Szeregowy Greg ‘The Black’ Sheen

Letnie popołudnie tego dnia nie różniło się niczym od reszty jakie spędził szeregowy Sheen w Anglii. Odkąd wstrzymali wszelkie przepustki Black nudził się niezmienie. Jedyną rozrywką, której mu jeszcze nie zabrali były karty. Znała go z tego już cała baza i nie jeden próbował go pokonać. Wielu podejrzewało go o oszustwo. On jednak tego nie musiał robić. Karty go kochały, podobnie jak kobiety. I choć znał nie jeden trick, to nie musiał ich używać. Wystarczył mu jego nieodzowny fart, by wygrywać. Był żywym zaprzeczeniem powiedzenia, które ponoć sprawdzało się zawsze. On miał szczęści i w kartach i w miłości.
- Powiedz mi Sheen – powiedział kapral Finnan, tasując karty – ty naprawdę niegdy nie oszukujesz?
- Chcesz szczerą odpowiedź? - spytał ironicznie Black.
- Pewnie – druga karta wylądowała przed Gregiem.
- Nigdy – odparł pewnie – Nie muszę. Ja kocham karty, a one mi tę miłość odwzajemniają – uśmiechnął się szeroko podnosząc karty.
- Śmiejesz się do mnie czy do nich? – spytał Finann podnosząc swoje dwie karty.
- Do nich .
Szeregowy spojrzał na swojego rywala. Jego mina także mówiła, że dostał dobre karty. Sheen postanowił zaryzykować i zrealizować plan, który od dawna chodził mu po głowie.
- Mam propozycję – zaczął ściskając swoje karty – Teraz zagramy partię o specjalną stawkę.
- Wal! Co proponujesz?
- Jeżeli wygram powiesz mi co tam słychać w sztabie. Może wiesz czy wiadomo już coś o dacie inwazji... - Greg wiedział, że Finnan jako pisarz kompanii często sprzedaje różne informację ze sztabu. Nie wiedział ile z nich jest prawdziwych, ale podobno potrafił wiele załatwić więc na tej podstawie można było przypuszczać, że także sprzedawane informacje są prawdziwe.
- A co jeśli przegrasz? - zapytał śmiało kapral patrząc ponownie na swoje karty.
Szeregowiec sięgnął do pasa i położył na stole piękny nóż myśliwski. Wygrał go kiedyś od jednego pułkownika jeszcze w Stanach. Był z niego bardzo dumny i zadowolony, ale nie bał się zaryzykować, karty miał pewne.
- O! - ucieszył się kapral – Gra warta świeczki. Wchodzę.
Gracze spojrzeli po sobie i jeszcze raz na swoje karty. Obaj uśmiechnęli się szeroko.
- Jesteś pewny, że gramy? - spytał po chwili Finnan – To dobry nóż, pewnie żal będzie się z nim rozstawać.
- Ja mam dobre karty, jeśli ty się boisz, to możemy jeszcze przerwać – podjudzał przeciwnika Black.
- Nie, nie – zaprzeczył kapral i dodał – Gramy.
- To dawaj, co tam masz?
Kapral z dumą wypisaną na twarzy i szerokim uśmiechem włożył na stół dwa król, pik i trefl.
- No nie źle – pochwalił kolegę Greg i zdjął jego rękę z noża – ale to za mało na to.
Na stole wylądowały z trzaskiem dwie karty. Kapral niewierzył własnym oczom. Przegrał, choć był tak blisko zwycięstwa. Jednak na blackjacka nie było rady. Odsunął rękę od noża i opadł na bezsilny na krzesło.
- Ty diable! - krzyknął – Wiedziałeś, że wygrasz!
- Mówiłem ci, że karty mnie kochają – Greg uśmiechnął się szeroko – To teraz powiedz mi co tam słychać w sztabie.
- Dobra tylko nikomu ani słowa. Za to co ci terez powiem można być nie tylko zdegradowany ale i trafić do paki.
- Jasne. Będę milczał jak grób.
- Po pierwsze z tego co wiem część okrętów stacjonujących w Szkocji już wyszła w morze. Nie wiem może to tylko ćwiczenia. Jest jednak jeszcze coś – kapral jeszcze bardziej zniżył głos Sheen, by go usłyszeć musiał się nad nim pochylić – Od kilku dni odbywają się bardzo częste narady całego dowództwa operacji. Chyba wszystko się już za chwilę zacznie.
- O cholera – skwitował przypuszczenia kaprala Greg.


5 czerwca 1944 r. Portsmouth baza 502 pułku 101 DPD, kantyna, godz. 15.50
Kapral Tim O’Donell

Pech chciał, że wczoraj w czasie odczytywania służb kapral O'Donell usłyszał swoje nazwisko. I jakby tego było mało dostał służbę na kuchni jako zastępca oficera żywnościowego. Nie pocieszał go nawet fakt, że związku z tym sobie dzisiaj na pewno lepiej zje. Nie znosił pracy na kuchni, noszenia skrzynek, wypełniania raportów, pilnowania młodszych żołnierzy by obierali ziemniaki. Cóż jednak mógł zrobić – nic. Karnie więc stawił się na placu za kuchnią gdzie miała się odbyć krótka odprawa i przekazanie służby. Tim miał okazję już kilka razy od czasu wylądowania w Anglii pełnić służbę na kuchni, więc zdziwił się że zamiast standatowy dwóch, trzech minut odprawa trwa już piętnaście. Kiedy oficerowie w końcu zasalutowali sobie i rozeszli się, Tim nie wytrzymał. Zamiast udać się do magazynu odbrać dostawę warzyw z miasta, podbiegł do oficera dyżurnego, kapitana Marshalla.
- Panie kapitanie – zaczął.
- Co tam O'Donell? - spytał, ale widząc oczekującą minę kaprala od razu wiedział o co chodzi – Chcesz wiedzieć, co?
- Niech pan powie, co się dzieje? Piętnostominutowa odprawa na kuchni to rzadkość.
- Rzadkość – powiedział z zadumą w głosie kapitan – I to wielka rzadkość. Dobra powiem ci, bo za chwilę i tak to nie będzie żadna tajemnica. Wieczorem otrzymamy dostawę racji fronowych.
- Co? - kapral aż krzyknął zdziwiony – Czyli lecimy? Kiedy?
- Niewiem, może jutro, może pojutrze. Na pewno lada dzień.
- O cholera – Tim podrapał się po głowie – A co jeśli to będzie na przykład dzisiaj wieczorem?
- Nie martw się na pewno nie zostaniesz na kuchni, gdy twoi koledzy będą lecieć do Europy – zażartował kapitan – Dobra, dość tych pogadanek. Bierz się do roboty.


5 czerwca 1944 r. Portsmouth baza 502 pułku 101 DPD, barak mieszkalny, godz. 17.00
Szeregowy Steven "Kruk" Learndor

Szeregowy Steven Learndor właśnie leżał na pryczy. Dwie godziny temu zszedł ze służby i miał czas wolny do kolacji. Leżał i odpoczywał, choć spać mu się nie chciało. Gdyby nie to, że przepustki zostały wstrzymane pewnie pojechałby do miasta, a tak co mu zostało. W bazie nie było praktycznie żadnych rozrywek. Oficerowie namawiali ich by w czasie wolnym ćwiczyli strzelanie, ale nawet to może się człowiekowi znudzić. W kantynie można było tylko gadać o głupotach lub grać w karty lub rzutki, bo stół od bilarda uległ zniszczeniu. Kruk uśmiechnął się pod nosem na to wspomnienie. Razem z Petersonem wracali pijani z miasta i postanowili wejść na chwilę do kantyny. Johna naszła ochota na partyjkę w bilarda. Udało mu się namówić trenującego tam kapitana na krótki mecz. Kapitan zgodził się, choć widział, że sierżant jest lekko wstawiony. Trzy pierwsze uderzenia poszły Johnowi nawet nieźle, ale przy czwartym ręka mu się obsunęła i kij wbił się pod zielone płótno i znacznie je rozerwał. Steven wybuchnął śmiechem i zaczął natychmiast uciekać. Usłyszał tylko za sobą kroki John i przkleństwa kapitana.
- Hej! - usłyszał nagle nad sobą – Co robisz?
- O John, właśnie wspomninałem twoją ostatnią partyjkę w bilard. Pamiętasz?
- Pewnie, że pamiętam. Krzyku tego kapitana nie da się zapomnieć. - Peterson przybrał groźną minę i wrzasnął – Wy huje złamane, pomioty ślepej kurwy! Jak was tylko dorwę, to popamiętacie!
Obaj wybuchnęli śmiechem.
- Co cię do mnie sprowadza? - spytał w końcu Steven.
Peterson usiadł na łóżku i konspiracyjnym szeptem powiadomił Kruka:
- Jest sprawa. Dwóch mechaników zaprosiło nas na jednego. Znaleźli skrzynkę whiskey w jednym z samolotów.
- Pewnie dostawa była dla oficerów i o jednej zapomnieli.
- Rozumiem, że idziesz? - Peterson zapytał retorycznie.
- Pytanie?! Pewnie, że idę.
Gdy dotarli do magazynu ich dwaj znajomi najwyraźniej byli już co najmniej po jednym, bo tańczyli kankana do jakiegoś wojskowego marszu, który właśnie leciał w radiu.
- Oj nieładnie – zaczął Peterson – Koledzy zaczęli bez nas.
- Czekamy i czekamy, a tu nie ma i nie ma – odparał plutonowy Zuckerman – I tak po jednym sobie strzeliliśmy.
- Po jednym, aha? - zakpił Steven.
- Dobra, co się będziemy kłócić – uspokoił towarzystwo starszy szeregowy Thomson – Dla wszystkich starczy, a Zuckerman podwędził z kuchni oficerskie kiełbaski, więc nie narzekajcie tylko się cieszcie.
W czwórkę udali się do małego składziku z narzędziami. Tam na stole faktycznie czekał już talerz z kiełbaskami, musztarda i cztery szklanki. Zuckerman nalał każdemu, po czym wzniósł toast:
- Za nas panowie i za zwycięstwo w tej cholernej wojnie!
- Za nas! - ryknęli wszyscy razem.
Przegryźli kiełbaskami i nalali następną kolejkę. Zaczęły się rozmowy i wymiana plotek krążących po bazie. Wiele osób mówiło, że data inwazji jest już znana i że lada dzień będą startować.
- Mówią tak od tygodni i co z tego wynika, wielkie nic – zadrwił Peterson.
- Może i tak – uspokajał Zuckerman – Ja tylko mówię co słyszałem.
Byli już po kilku kolejkach, gdy nagle drzwi składziku otwarzyły się na oścież. W progu stanął kapitan Llorens, przełożony mechaników:
- Co tu się kurwa dzieje?! - ryknął – Pijaństwo na służbie?!
Spojrzał na podpitą czwórkę.
- Panowie – zaczął już spokojniej – Za ten wyczyn poszlibyście wszyscy pod sąd. Macie jednak dzisiaj szczęście w nieszczęściu. Właśnie otrzymałem potwierdzenie rozkazu, że operacja Overlord rozpoczyna się jutro o północy. I to właśnie wy panowie – kapitan wskazał na dwóch spadochroniarzy – pierwsi wylądujecie we Francji.


5 czerwca 1944 r. płyta lotniska w Membury, godzina 22.00
Na płycie lotniska stało już kilka gotowych do odlotu maszyn. Tuż obok odbywały się ostatnie odprawy wylatujących żołnierzy. Po kilku miesięcznym szkoleniu przyszedł czas na sprawdzian bojowy. Nowo utworzona jednostka miała wziąć udział w wielkiej operacji morsko-desantowej o kryptonimie Overlord. Miała ona przejść do historii jako największa tego typu operacja w dziejach świata i przesądzić o losach II wojny światowej.
Młodzi chłopcy stojący nocą na płycie lotniska nie byli do końca świadomi, ani tego co ich czeka, ani tego jak wielkie znaczenie ma ta operacja.
Niezależnie od ich wieku czy doświadczenie jedno było dla nich wspólne. Stres, który niekontrolowany poprostu paraliżował i obezwładniał. Każdy radził sobie z nim w inny sposób. Jedni gadali o głupotach, prześcigając się w głupich żartach, inni modlili się cicho w duchu, jeszcze inni palili papierosy jednego za drugim.
Wszystkie odprawy już się odbyły, sprzęt sprawdzony kilkakrotnie, samoloty już grzały silniki. I mimo, że wszystko było już gotowe nadal nie padł rozkaz do wylotu. Zarówno zwykli szeregowcy jak i oficerowie spoglądali co kilka chwil na zegarki. Wylot się przeciągał a to nie wróżyło niczego dobrego. Wielu żołnierzy obawiało się, że akcja zostanie odwołana, a oni zostaną odwiezieni do koszar. Dla żołnierza wyruszającego na niebezpieczną akcje bojową nie ma nic gorszego. Kiedy już przygotujesz sprzęt, oswoisz się z niebezpieczeństwem które cię czeka i groźbą śmierci, a tu przychodzi rozkaz o zdaniu broni. Nerwy napięte jeszcze przed chwilą jak postronki, puszczają cię. Nie ma jednak w tym ulgi ani spokoju. Wręcz przeciwnie jesteś wściekły, że ktoś robi sobie z ciebie żarty. Frustracja i rosnąca agresja. Wtedy nie pozostaje nic innego jak upić się w kantynie do nieprzytomności.
Dzisiaj nikt jednak nie zamierzał odwoływać operacji. Miała się ona zacząć już za chwilę. Czekano jednak z wylotem na jedną osobę.

Strażnicy podnieśli szlaban i na płytę lotniska wjechał Willys z białą gwiazdą na masce. Wysiadł z niego wysoki, postawny mężczyzna z generalskimi pagonami. Przywitał się szybko z oficerami i szybkim krokiem podszedł do pierwszej kompanii stojącej przy najbliższym samolocie. W tym czasie oficer prowadzący odprawę nakazał podejść także reszcie żółnierzy.

W takiej troszkę nieoficjalnej oprawie odbyła się odprawa 101 Dywizji Powietrzno-Desantowej. Generał Dwight Eisenhower spojrzał na młode twarze otaczających go żołnierzy i podszedł do kilku z nich i uścisnął dłoń. Prosty ludzki gest ale spadochroniarzom zapadł głęboko w pamięć. Tym bardziej, że był spontaniczny i nie udawany.
Następnie generał stanął pośrodku kręgu żołnierzy i rzekł:
- Panowie czeka was dzisiaj wyjątkowe zadanie. Nie będę mówił, że jest to jakiś przywilej. Nie, nie idziemy przecież na paradę tylko walczyć. Wiedzcie jednak, że wy jako pierwsi macie szansę dać łupnia szkopom. Wy macie szansę zdobyć przyczułek w Twierdzy Europa. Wasi dowódcy powiedzieli wam pewnie, że nie będzie to łatwe zadanie. I ja tylko dodam, że będzie to cholernie trudne. We Francji czeka na was 60 dywizji feldmarszałka Rundstedta, dobrze okopanych i uzbrojnych i fanatycznie oddanych Hitlerowi. Dlatego po pierwsze proszę was działajcie uważnie i precyzyjni. Musimy uderzyć silnie, a jednocześnie bardzo celnie. Po drugie życzę wam powodzenia i obyśmy wszyscy spotkali się w Paryżu.
Mowa ta wlała w serca żołnierzy otuchę i radość. I choć wielu zdawało sobie sprawę, że nie ma szans na to by wszyscy przeżyli to po słowach generała z większą odwagą ruszyli na śmiertelny bój.
Żołnierze ze śpiewem na ustach ruszyli do samolotów.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VWgsdexkv18[/MEDIA]
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 03-11-2009 o 00:10.
brody jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172