Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-01-2010, 16:28   #11
 
itill's Avatar
 
Reputacja: 1 itill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodze
Chłopak zagadujący ją stawał się uporczywy. Nie miała ochoty na kontakty z nadpobudliwymi punkami. Zaczęła spokojnie mówić do niego po francusku, że nie rozumie go i nie zamierza z nim rozmawiać. Następnie dopiła swojego drinka i poprosiła o gin z sokiem malinowym. Zerknęła na chłopaka stojącego przy kontuarze. Wydał jej się inny niż całe to towarzystwo i nawet uśmiechnęła się do siebie zatapiając wzrok w orgii panującej na parkiecie.

Nachalny Japończyk jednak nic nie zrozumiał, a że był mocno podpity postanowił poklepać ją po ramieniu, gdy tylko się odwróciła od niego. Zaczął się śmiać i puścił do niej oczko. Zrobiło jej się niedobrze na samą myśl jakiegokolwiek bliższego kontaktu z tym osobnikiem. Spojrzała na niego raz jeszcze tym razem o wiele bardziej groźnie i odepchnęła jego rękę.

-Odczep się wreszcie! –krzyknęła po francusku przekrzykując inne krzyki, westchnienia i muzykę.

Usłyszała spokojny, acz poważny głos. Cichy, a mimo to tak dobrze słyszalny w tym całym hałasie. Powiedział to dziwaczny rudzielec stojący przy barze obok niej. Nawet nie spojrzał w ich kierunku. Japończyk popatrzył na niego, na Margot, po czym się ukłonił i wrócił w tłum.

- Przepraszam. Zapominają ,że nie każdy obcokrajowiec w Japonii zna język. - odezwał się po francusku, z niemal idealnym akcentem. Dalej nie spojrzał w jej stronę.

Dziwny typ, ale… cóż się dziwić. W tym lokalu jest ich nawet więcej niż w całej Francji prawdopodobnie.” Pomyślała spokojnie z ulgą, że tamten chłopak już poszedł.

-Nie pan powinien przepraszać. –jej odpowiedź była po francusku, wydawała się już trochę bardziej rozluźniona niż przy intruzie. –Po japońsku też znam kilka słów. –dopowiedziała łamaną japońszczyzną i niepewnie spojrzała na rudzielca mając wątpliwości czy na pewno jej gramatyka była odpowiednia.
Powoli sączyła swojego drinka. Usłyszała kolejne pytanie.

-Jest pani z Paryża?

Zdziwiła się. „Czy każdy mówiący po francusku musi być z Paryża? Czy w ogóle musi być z Francji?”
-Nie, z Bordeaux. –odpowiedziała nieco chłodniej.

- Zawsze zastanawiało mnie... Co sprowadza Europejczyków do Japonii. - mówił dalej nie patrząc w jej kierunku. -Myślała pani, że zobaczy coś innego w Tokio?

„Czyżby będąc Europejką musiała się ograniczać do Tokio? Znów ktoś osądzający ludzi…” westchnęła ze znużeniem.
-Taa, widziałam kilka urokliwych zakątków, a już niedługo zobaczę ich jeszcze więcej. –powiedziała dodatkowo okazując odrazę do samej myśli dłuższego jeśli nie stałego przebywania w Japonii.

Kącik jego ust powędrował w górę.
-Nie podoba się pani tu, co? Spokojnie. Mi też. Ale uważam, że chyba nie ma miejsca na świecie gdzie człowiek czułby się dobrze. Przynajmniej taki który ma większe problemy niż kolor lakieru do paznokci i zepsuta lokówka.

Spojrzała na niego zdziwiona. Przypuszczenia, że martwi ją tylko lakier lub uroda… lub jeszcze coś bardziej próżnego działało jej na nerwy. Sama nie lubiła być oceniana po wyglądzie, nazwisku czy rodzinie, ale zbyt często sama tak oceniała ludzi.
-Na świecie jest wiele miejsc, np. takich do których nie jesteśmy zmuszani.

-Czyżby. Więc urodziła się pani w Bordeaux z wyboru?

-Nie powiedziałam, że Bordeax to moje ulubione miejsce.

-A jakie jest pani ulubione miejsce?


-Inne. -powiedziała krótko zerkając na sale. Zaczynała ją irytować ta rozmowa. Przyszła się tutaj przecież odprężyć i poprzebywać w miejscu, w którym nikt by jej nie szukał i do którego nie będzie miała okazji wejść gdy tylko rodzina sfinalizuje swoje plany.

Zerknął na nią kątem oka. Mogła dostrzec jego srebrzyste tęczówki.
- A cóż panią zmusza do przebywania w Tokio?

-Zbyt ciekawski pan jest. -powiedziała delikatnie się uśmiechając. Ciekawość czasem bywa zabójcza. -zażartowała sobie starając się odzyskać lepszy humor.

-Nie wygląda pani na zabójcę. Chociaż z reguły, żaden z nich na niego nie wygląda dopóki nie zobaczymy jego twarzy w telewizji. - spauzował. - Wygląda pani na kogoś z porządnego domu. Jednak czuje, że bardziej to pani przeszkadza niż pomaga w życiu. Jest pani artystką, prawda?

-A pan jasnowidzem? -stanęła przodem do niego, a bokiem do tłumu i barmana.

-Wierzy pani w jasnowidzenie ?

-Nie.


-Więc mam dylemat. Jeśli powiem „tak”, uzna mnie pani za wariata. A jeśli „nie”, za psychopatę . Abo może prywatnego detektywa, zatrudnionego przez pani rodzinę?

Nie przypominała sobie by mówiła coś o rodzinie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie posądzałby prawie 30-letniej kobiety o bycie tak przywiązanym do rodziny… chyba, że właśnie zasugerował, że uważa ją za zaginioną skoro przybyła do takiego miejsca. To prawie ją rozbawiło.
-Może, chociaż prędzej za detektywa wynajętego przez moją przyszłą rodzinę. –zaśmiała się chociaż nie była pewna czy takie podejrzenia to nie powód bardziej do płaczu.

-Aż tak źle?

-Jak? Chyba nie rozumiem dobrze. -powiedziała zdziwiona. Nie była pewna jak źle to jest skoro…

-Z pani przyszłą rodziną. Nie byłem nigdy we Francji, ale u nas zazwyczaj nie wysyła się detektywów za przyszłą synową.


-Nawet jeśli się jej nigdy nie widziało? –zapytała a w jej głosie było coraz wyraźniej słychać smutek.

-To tym bardziej nietypowa myśl.
-zaśmiał się lekko. Zaskakujący mógł być fakt, że cała sala jakby zniknęła. Mogło się jej zdawać , że są tutaj tylko oni. Nie ma tłumu, muzyki, zespołu, barmana, krzyków i jęków.

Zaniepokoiła się i dreszcz przeszedł po jej plecach
-Co to ma znaczyć? -zapytała lekko oburzona ale bardziej niepewna całej sytuacji.

-Co za rodzina, poznaję synową przez detektywów. Ale skoro się tego pani spodziewała, zapewne ma pani wyjść za kogoś ustawionego i ważnego, co?

-Nie mniej niż ja. Prawdopodobnie skoro on zgadza sie na taki mariaż to znaczy ze jest podobna marionetka co i ja.
–była coraz bardziej zdziwiona i powoli miała ochotę wyjść z tego lokalu, a człowiek z którym rozmawiała wydawał się wiedzieć więcej niż powinien, a i ona mówiła zbyt dużo.

-Mariaż. Poważne słowo. I takie… hmm… arystokratyczne.

-Prawie tak samo jak mezalians.
–powiedziała przypominając sobie wszystkie tragedie i płaczących, wydziedziczonych arystokratów.

-Płynie w pani błękitna krew, co? A mimo wszystko odwiedza pani taki świat.

-Jakiś trzeba. Czasem i arystokratyczne salony potrafią znudzić. –„Szczególnie jeśli za jakiś czas tylko taki widok będzie pisany”.
Dopowiedziała w myślach.

-Znudzą? Rozumiem. Czuje się pani lepsza od normalnych ludzi ?

-Czemu? Też chyba normalna jestem, prawda? –„choć o wiele bardziej zniewolona. Większość z nich ma 100x lepiej niż ja”.


Skinął głową.
-Sprawdzałem panią. Czasem jednak ludzi "wyższego" stanu tak uważają. Chociaż nie są w niczym lepsi.

-Zaraz jeszcze pan mi powie ze ich serca tak jak i krew są takie jak innych. Zdarza i nam sie mieć czerwieńszą krew od naszych podwładnych.

Zaśmiał się.
-Sprawdzała to pani? Otworzyła klatkę piersiową sługi i sprawdziła czy jego serce wybija inny rytm?

-Do tego wystarczy stetoskop. Zazwyczaj klatki piersiowe sług nie są w kręgach mojego zainteresowania. –powiedziała z lekkim oburzeniem i obrzydzeniem.

- jest pani realistką. Aż do szpiku kości, co?

-Skoro pan tak uważa.


Upił łyk ze szklanki.
-Spotkała pani w swoim życiu coś, co zaprzeczało wszystkim prawom logiki?

-Moją rodzinę.

Odwrócił się w jej kierunku, opierając bokiem o kontuar. Teraz mogła doświadczyć w pełni jego spojrzenia. Poczuła zimny dreszcz na karku. Spojrzenie było przenikliwe i pełne spokoju. Kiedy spoglądało się w te oczy, wszystko inne zdawało się zniknąć.
-Jest pani pełna sprzeczności.

-Oh, na prawdę? Nie zauważyłam. Chyba powinnam jednak… zmienić lokal. –była znużona jego wypytywaniem. Zupełnie nie mogła się zrelaksować. Wciąż czuła się jakby ktoś próbował trzymać ją pod kloszem a co gorsza zmuszał ją o rozmawianiu i myśleniu o obowiązkach i rodzinie.

-Zrobi pani jak zechce. Ale myślę, że wychodząc stąd teraz popełni pani największy błąd w życiu.

-Czemu? -zapytała zaciekawiona.

-Bo może będziesz miała okazję zobaczyć coś bardziej niesamowitego niż twoja rodzina, pani Tepes.


-Znaczy? Zaintrygował mnie pan. –co gorsza, była zaskoczona nie tylko jego obietnicą ale tym, że znał jej nazwisko. Nie spodziewała się, że ten chłopak faktycznie może być detektywem. Zaczęła się zastanawiać co może zaoferować jej człowiek wynajęty do tego by dowiedzieć się na jej temat jak najwięcej. No, chyba, że ma zwinne paluszki i sama Margot nie jest posiadaczką już swoich dokumentów.

-Możemy sobie porozmawiać. Pani mnie również zaintrygowała. Ale jeśli mam mówić dalej to i pani musi mówić więcej. I nie starać się nic ukrywać.

-Zaraz może pan powie że jest dziennikarzem? W szczególności że zna pan moje nazwisko.


-Nie jestem dziennikarzem. Ani detektywem. Ujmując to w tych kategoriach, jestem bezrobotnym. - uśmiechnął się.

-Mam nadzieję że nie zbiera pan tez okupów. Moja rodzina raczej nie zapłaciłaby zbyt wiele za mnie. -uśmiechnęła się -I o ile dobrze zrozumiałam, od teraz pijemy na pana koszt?

-Naturalnie. Tanaka, daj mi butelkę Whisky. Dla pani Tapes gin? Może woli pani coś innego?


-Gin może być. Poproszę też do tego Sprite’a i cytrynę.

Barman podał wszystko bez ociągania na duże, srebrnej tacy.
-Pójdziemy tam. -wskazał pomieszczenie zawieszone nad sceną. -Ale ostrzegam, że to nie Wersal.

-W wersalu jest zbyt dużo złota. -powiedziała z uśmiechem. Po wcześniejszych widokach i atmosferze jaka panowała w tym lokalu spodziewała się tam co najmniej 3 gołych panienek i dużej ilości poduszek.

Weszli po schodach na górę. W pokoiku było ciemno. Unosił się tam zapach potu, alkoholu, papierosów i... Tak. to chyba był właśnie zapach nasienia. Zresztą odrapana z tapicerki sofa , na kilku ocalałych jej fragmentach, posiadała po nim liczne ślady. Pod oknem wychodzącym na sale stał stolik i dwa krzesła. A w na przeciw drzwi pod ścianą, stara "zabytkowa" lodówka i nowoczesna maszynka do lodu.
- Proszę siadać gdzie pani wygodnie.

Wybrała jedno z krzeseł przy stoliku. Nie czuła sie na siłach by siadać w ślicznym czarnym płaszczu do kolan na czymś co nie wiadomo kiedy było prane, a i obrzydliwy zapach budził w niej niemniejsze obrzydzenia niż sam widok tej odrapanej kanapy z… plamami. Chwilę zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby jej jednak na stojąco.
-Tu powinno by dobrze.

Postawił na stoliku dwa słoiki po jakiś przetworach. Wrzucił do nich kilka kostek lodu.
-Czy na dworach szlacheckich uczą panienki samemu mieszać drinki?- uśmiechnął się.

-Nie, nauczyłam się tego gdzie indziej. -powiedziała lekko złośliwie.

-No tak. Nawet w Europie szkoły nie nauczą człowieka wszystkiego, prawda? -Zalał lód w szklance whisky. -Jak się pani zapatruje na to, że zostanie tutaj pani na zawsze? Mam na myśli Japonię.

-Mam nadzieje ze przyszły mąż zechce jednak podróżować więcej niż przebywać w domu.
–bardzo nie odpowiadała jej rozmowa na te tematy oraz fakt, że prawdopodobnie czeka ją tutaj dalsze życie.

-Fujiwara Hishi? Wie pani, że on ma 18 lat?

-Kto? Nie podano mi nazwiska przyszłego męża. Miło że chociaż pan je zna. 18? jakaż miła różnica wieku. dobrze ze nie ma 50-ciu.
–powiedziała z przekorą.

-To prawda. Jednak ważne jest w jakiej rodzinie został wychowany. Rodzina Fujiwara to jedna z 11 rodzin arystokratycznych. Spokrewniona z rodziną cesarską. W dodatku zajmują się polityką jak i szeroko pojętym handlem. Konserwatyści, można powiedzieć. A 18 letnia osoba ...cóż. W naszym kraju jeszcze nie jest w pełni pełnoletnia.


-To może jeszcze ślubu nie może wziąć? -zapytała z nadzieją.

-Jeśli rodzice mu pozwolą. -uśmiechnął się. -Zresztą. Hishi to synek mamusi... Może powinienem się spytać, czego pani oczekuje od życia?

-Teraz? Dobrego aparatu by moc na bieżąco fotografować od środka tę parodię. przepraszam? dobrze rozumiem, że ze słoików mamy pić?

-Nie lubi pani nowych doznań?


-Słoiki raczej z biednymi studentami ze Wschodniej Europy mi sie kojarzą niż z lokalem w którym majątek można zostawić za butelkę ginu i Sprite’a.

-Bieda? Czy aż taka różnica, czy pije się ze słoika czy z kryształu? Zmienia to smak napoju?

-Czasem. Na pewno jest różnica czy piję herbatę z kubka filiżanki czy czarki. jest tez różnica czy pod ustami wyczuje rowki od nakrętki czy płaską powierzchnie.
-mówiąc nalała więcej ginu niż zwykle proporcje nakazują.

-A więc ważniejsza filiżanka, niż to z kim się pije herbatę ?

-Nie. jeśli się pije herbatę z kimś dużo bardziej wyjątkowym niż wszyscy ci ludzie na dole to człowiek nie zastanawia się czy to herbata, kawa czy czekolada bo zdaje sobie sprawę że niedługo zakosztuje zupełnie innych smaków. Dzisiejszej nocy nie przewiduje dużo innych smaków niż alkohol i... smak słoika.

-Ma pani o mnie niskie mniemanie.

-Czemu? Bo nie zakochałam sie w panu od pierwszego wejrzenia?


Uśmiechnął się.
- Nie. Bo myślisz, że już cię nie zaskoczę.
-Ah, przepraszam, przecież pan obiecał... właśnie przeszliśmy na "ty"?

-Chyba najwyższa pora.

-Miło by było poznać jeszcze pańskie imię i nazwisko. Pan przecież moja zna. Trudno się przechodzi na mówienie sobie po imieniu jeśli to imię zostaje nieznane.


-Gakidou desu.

-Miło mi. Czy konieczne jest żebym podawała moje imię i nazwisko czy może uznamy że sż znane wszem i wobec?

-Jak dla mnie już się pani przedstawiła. Twoje imię i nazwisko znam wszak tylko i wyłącznie od ciebie.


-Nie podawałam go. –coraz bardziej zaczynała denerwować ją atmosfera i ton rozmowy.

-Wiem. Można powiedzieć, że sam je odczytałem.

-Mam nadzieje ze moje dokumenty nie zmieniły swojego miejsca
-uśmiechnęła się.

-Dokumenty? Naprawdę nisko mnie oceniasz. -uśmiechnął się przyjaźnie. -Ale na początku każdy z was podąża wedle logiki.

-Każdy z nas? –dopytała z niepewnością. Nie była pewna czy chłopakowi chodzi o ludzi z innej subkultury czy o coś jeszcze innego.

-Tych, którzy nie ujrzeli prawdy.


-A czym jest prawda? –jego odpowiedź na pewno nie uspokoiła ją. Wręcz przeciwnie.

-Jeśli ci powiem, przestaniesz być ślepa. Czy jesteś tego pewna? Zastanów się.
Przymknął oczy. Margot przemyślała jego słowa. I wtedy musiała doznać szoku. Myślała w języku japońskim. W jej głowie układały się szyki słów, których nigdy wcześniej nawet nie słyszała.

-Czy to źle wreszcie widzieć?

-Wszystko ma swoją cenę, Margot. A postawiwszy krok na tej ścieżce nie można się wrócić.

-Ścieszce prawdy czy może jakoś inaczej jest nazywana? Jeśli nie poznam konsekwencji nie będę mogła dokonać świadomego wyboru.


-Cena? To zależy. Są dwa wyjścia, Margot. Zaszokuje cię to tak, i zafascynuje , że zostaniesz jednym z nas. Albo tak cię to przerazi, że nie zmrużysz oka do końca życia.

-Jednym z was? Co przez to rozumiesz?

-Hmm... Teraz ja się o coś spytam, Margot. Czego tak naprawdę pragniesz dostać w życiu. Widzę, że brakuje ci czegoś... Szeptem desperacko o to wołasz gdzieś w ciemnym kącie. Ale dobrze wiesz, że nikt nie słucha. Czego potrzebujesz Margot?


-Wolności. –powiedziała znacznie ciszej. Oczy jej się zaszkliły.

-Chcesz znaleźć koniec świata? Gdzie dalej będziesz mogła się spełniać nie martwiąc o to ile będzie cię to kosztować?

-Nie chcę końca świata. Chcę spokoju od szeptów i krzyków dyktujących mi każdy krok, każde pragnienie.


-A gdybym potrafił sprawić, że poczujesz coś co pozwoli ci je znosić? Że dam to uczucie, którego szukasz? Dam ci to, jedynie będąc blisko ciebie. Nawet w takich chwili jak teraz... Tak, że szepty staną się ciszą. Całkowicie niedostrzegalne.

-Moja rodzina przestanie istnieć? Jej potęga? Moje uzależnienie od niej? To raczej niemożliwe.
–zaczęła się bronić. Nigdy nie uważała, że inne życie jest możliwe. Przecież widziała wyklętych z rodziny i jej wpływów, którym dodatkowo utrudniało się stawanie na nogi.

-Nie przestanie istnieć. Ty przestaniesz czuć to uzależnienie, Margot.

-Oni zawsze będą zbyt blisko mojego życia.
–była zrezygnowana. Nie wierzyła w żadną możliwość poprawy.

Uśmiechnął się.
-To tak jakbyś jadła Fugu. Jest smaczne, ale zabójcze. Ja ci dam ten smak pozbawiony trucizny, Margot. Wystarczy, ze będziesz dzięki temu zawsze po mojej stronie.

-A co to znaczy być po twojej stronie? My sie przecież zupełnie nie znamy!

-A jednak weszłaś ze mną do tego ciemnego pokoiku i powiedziałaś co cię boli. Prawda?

-Prawda, ale nikt nie mówił że wejście do tego pokoju zmieni moje życie.

-Życie potrafi zmienić najmniejszy krok, Margot–san.


-Czy ta decyzja będzie odwracalna? czy decydując się na wspierania cię nie stanę się marionetką zamiast rodziny to twoją? Wszystko wydaje się zbyt poważna jak na szybką decyzję po kilku kieli... słoikach alkoholu. –szukała asekuracji. Z jednej strony chciała zrobić na złość rodzinie i postąpić tak jak nigdy by nie przypuszczali, że może tak postąpić.

-Wiec pozwól... - spojrzał jej prosto w oczy. Wlał wręcz ich srebrny odcień w jej źrenice. Widziała tylko srebrne spodki z czarnym punktem po środku. Tylko to. Czuła zapach tego miejsca, tak odrzucający. Teraz zamieniał się w perfume. Nagle nozdrza zaczęły się go dopominać pieszczone tym "fetorem". Źrenice otoczone srebrem zaczęły pulsować. W końcu zakryły metaliczny odblask, białko. Widziała już tylko ciemność. Wszędzie. Poczuła ciepło. Ciche, rytmiczne bicie. Bezpieczeństwo? Tak to chyba to. Połączone z niesamowitym poczuciem ulgi. Jak oddech, dla wyciągniętego z wody tonącego człowieka. Wybicie z dna. Usłyszała jego głos. Mówił po japońsku, mimo to rozumiała. Wywoływał dreszcze przyjemności. To jego głos wcześniej wzięła za to rytmiczne bicie, jakby serca. Wszystko się rozpłynęło. Znowu siedziała w ciemnym, śmierdzącym pokoju.

Była przerażona. Czuła się nieswojo.
-Co to było?

-Pytanie brzmi - czy ci odpowiadało?

-Tak -powiedziała drżącym głosem nieco ściszonym.

-Zastanów się zatem. Czy chcesz czuć to dużo częściej... Czy chcesz zobaczyć prawdę i podążać nią u mego boku.
Przytaknęła nic nie mówiąc.
-Wróć teraz do codzienności, Margot-san. I mam nadzieje, że wrócisz tutaj jutro... I odpowiesz na ten zew. -uśmiechnął się lekko.

Nic nie powiedziała, dopiła swojego drinka i wyszła bez słowa. Mijała roztańczonych i pogrążonych w chutliwych uściskach młodych ludzi. Dźwięki muzyki były znacznie cichsze, tak jakby były za szybą tłumiącą większość odgłosów. W hotelikach przecież mieli to opracowane do perfekcji. Budować tak by niczego nie było słuchać w innych pokojach. Ona była jakby we śnie. Nie wiedziała co zrobi gdy wyjdzie z tego lokalu. Nie podobała jej się wcale atmosfera tam panująca an uczucie niepewności jakiego teraz doświadczała. Nie miała wyjścia. Weszła tylko do jakiegoś przydrożnego sushi-baru. Kupiła coś na kolację, co miało pomóc jej zapomnieć o odorze tego miejsca i smaku słoika. Jednak gdy weszła do pokoju hotelowego wrzuciła opakowanie do lodóweczki z trunkami i osunęła się na łóżko.



Następnego dnia
Obudziła się później. Miała przecież spotkać się z jakimiś prawnikami i… sama dobrze nie pamiętała co miała do zrobienia, ale zegarek w komórce sugerował, że na połowę z tych spraw jest zbyt późno. Z jednej strony wiedziała, co w takich sytuacjach się powinno robić. Szybki telefon do prawnika, że w najbliższym czasie się nie pojawi nigdzie i że dostępna będzie dopiero w porze obiadowej. Z drugiej strony miała ochotę śnić dalej o bezpiecznej krainie tylko dla niej, w której nie może rodzina zmarnować jej życia.

Westchnęła. Nie umiała tak jasno się sprzeciwić. Zadzwoniła do prawnika z prostą informacją: „Będę dostępna w porze obiadowej. Możecie mnie z kimś umówić chociaż wolałabym załatwić dziś tylko konieczne sprawy.” Wyjęła z lodóweczki sushi i zjadła je. Myślała już tylko o rudzielcu, ohydnym pokoju, słoikach i prysznicu o którym marzyła. Może dziś jednak łaźnia? Tak, łaźnia albo jakieś gorące źródełko. Skoro postanowiła a do obiadu było jeszcze z 2-3 godzinki wezwała szofera i swojego przewodnika. Mała wycieczka poza miasto do najbliższego gorącego źródła! A potem… spotkanie z teściami. Kto wie? Może nawet jej rodzice się pojawią?
 
itill jest offline  
Stary 09-01-2010, 20:23   #12
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
"Akichi Kinochimaru..." - w mojej głowie rozbrzmiał głos detektywa Hanakawy.
I uciekł. Wybiegł z lękiem za drzwi "Tylko dla personelu". Co miałem zrobić? Oszałamiająca muzyka tak jakby zatrzymała się, pozostawiając mnie w ciszy. Czas zdawał się spowalniać. I wtedy zrozumiałem. To on był wtedy z... z Minoru.

Ruszyłem przed siebie. Przeciskając się przez roztańczony w ekstatycznych spazmach taniec tłum i rozpychając ludzi rękoma i łokciami podążałem w kierunku, gdzie zniknął Akichi. Dotarcie tam było jednak chwilą, ale ja odczuwałem każdą mijającą sekundę. Gdy dotarłem w końcu do drzwi, bez chwili wątpienia nacisnąłem klamkę i zniknąłem za nimi.

Za drzwiami znajdował się długi korytarz. Dawniej prawdopodobnie białe ściany, teraz przemieniły się w żółte. Odcień farby przypominał mi kolor zębów u nałogowego palacza lub kogoś całkowicie zaniedbanego, dla którego pojęcie higieny równoznaczne jest z czymś egzotycznym, orientalnym i niedostępnym... Na każdej ze ścian znajdowały się dwie pary drzwi, oraz jedne na końcu korytarza - na przeciwko mnie. Gdy tylko znalazłem się w tym groteskowym korytarzu, ujrzałem cień, rzucony na ścianę przez ostatnie drzwi po lewej stronie.

Szybkim krokiem podszedłem do nich. Głęboko odetchnąłem i nacisnąłem klamkę. W pokoju rozległ się huk. Stos blaszanych rondli uderzył o wyłożoną płytkami podłogę. W pomieszczeniu było dosyć jasno, co przyprawiło moje oczy przyzwyczajone do mroku na sali głównej o ostre i nieprzyjemne uczucie. Kolejne drzwi po prawo, znowu coś mignęło. Chłopak zdawał się biec dalej, ale usłyszałem jakich przytłumiony odgłos za drzwiami.

W głowie miałem chaos. Wypełniały mnie sprzeczne uczucia, które prowadziły otwartą walkę z moim sumieniem. Silna wola jednak zwyciężyła. Bez zwłoki sięgnąłem do kieszeni. Wyjąłem z niej wizytówkę detektywa i telefon komórkowy. Wybrałem pospiesznie numer i zadzwoniłem...
Pik... pik... pik...
Kilka sekund - nic brak sygnału. Zerknąłem szybko na wyświetlacz telefonu i zrozumiałem jednak, ze to ty mój aparat nie posiada zasięgu.
"To dziwne, przecież to Tokyo!"

Schowałem telefon do kieszeni w spodniach, a następnie ostrożnie zbliżałem się do drzwi, przez cały czas nasłuchując...
Usłyszałem nieprzyjemne skrzypnięcie zawiasów , prawdopodobnie w jakichś drzwiach.
- Kurwa ! Człowieku, gdzie się tak śpieszysz! - doszedł do mnie czyjś rozgniewany głos, przytłumiony przez ściany.

Wziąłem wdech. Szybko otworzyłem drzwi i wybiegłem... Na końcu korytarza właśnie zatrzasnęły się drzwi. Jakiś gruby mężczyzna w białym fartuchu, prawdopodobnie pracownik klubu, leżał na ziemi. Tyłkiem wpadł w stos kartonowych pudeł. Usłyszałem za sobą odgłos kroków, jednak jedną z rzeczy, której w tej chwili byłem pewny było to, że Akichi wybiegł na zewnątrz.

Przestraszony odwróciłem się, pragnąc ujrzeć źródło kroków.
W pokoju z tyłu stał obcy mi mężczyzna. Ubrany był w długi czarny płaszcz i ciężkie buty - glany. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym upadły garnki. Później spojrzał na mnie. Spod rudej, gęstej grzywki i mocnego makijażu spojrzały na mnie srebrne oczy. A Akichi wciąż uciekał...

Miałem dylemat... czy pobiec za kimś, kto prawdopodobnie ma coś wspólnego ze śmiercią... Minoru, czy poprosić o pomoc nieznajomego. Mój telefon nie miał zasięgu, nie mogłem więc zadzwonić do Hanakawy i powiedzieć mu o Akichim... W końcu jednak zdecydowałem się pobiec za chłopakiem.


Na tyłach budynku znajdował się mały plac wysypany białym żwirem. Otoczony z 3 stron przez budynki, na wprost wyjścia znajdował się niski murek, a za nim ruchliwa ulica. Akichi stanął na murku. Spojrzał w dół, a kiedy usłyszał moje kroki na żwirze obejrzał się na mnie. Po policzkach ciurkiem spływały mu łzy...

- Chishio... To.... Wszystko. To nie tak, jak wygląda! - powiedział rozgoryczony.
"Dlaczego mnie zna? Czy... Minoru... powiedział mu?"
- Kinochimaru, tak? Co się dzieje? Czemu uciekasz?! - zaskoczyła mnie pewność w moim głosie.
- To wszystko nie tak ! Nic nie rozumiesz ! Ty... - przerwało mu skrzypienie.

Zawiasy w drzwiach zajęczały po raz kolejny. Ukazał się w nich ten sam osobnik ,którego ujrzałem w poprzednim pomieszczeniu. Spojrzał na mnie, po czym przeniósł wzrok na a Akichiego.
- Nic nie zrozumiesz ! - Akichi otarł jeden policzek, spojrzał w dół po czym skoczył.
"Shimatta!"
Natychmiast pobiegłem przed siebie, zatrzymując się dopiero przed murkiem. Z przymrużonymi oczami i lękiem o to, co prawdopodobnie ujrzę, popatrzyłem w dół. Akichi wpadł do naczepy śmieciarki. Ta szybko zniknęła gdzieś pośród świateł ulicy i ciemności nocy. Co za zbieg okoliczności...

- Co się tutaj dzieje ? - zapytał mężczyzna zamną.
Jego głos... W jakiś sposób zesłał zimny dreszcz na moje plecy. Stałem przez chwilę oniemiały i sfrustrowany. Nie wiedziałem, czy Akichi przeżył, czy też zginął... Powoli obróciłem się na piętach.
- On... skoczył... - powiedziałem, wytrzeszczając oczy ze strachu.

W tej samej chwili nastąpiło oberwanie chmury. Ściana deszczu zalała okolicę.
Rudzielec schował dłonie w rękawach długiego płaszcza. Jego srebrne oczy zajrzały w głąb moich błękitnych oczu. Nie widziałem w nich wyrazu. Ani smutku, gniewu, żalu, zaciekawienia, radości. Zdawały się być spokojne. Żadnych uczuć... Wyglądał tak jakby dobrze wiedział, co się stało.

- A co byś zrobił, gdyby nie skoczył? - zaskoczył mnie pytaniem.
- Ja... co... - przez moment nie mogłem znaleźć odpowiedzi.
- Nie wiem. - wymamrotałem.
- Kim on jest ?
Spytał bez skrępowania. Coś jednak sprawiło, że nie czułem się jakby mówiła do ciebie obca osoba. Wręcz przeciwnie, zdawał mi się taki bliski... ale jednak odległy.
- Sam nie wiem... - spuściłem spojrzenie na mokry żwir. Kochał się z moim chło...pakiem. - dodałem.
Nie wiem dlaczego to powiedziałem i chociaż zdążyłem się pogodzić z tym faktem, w moje słowa wdała się odrobina głęboko skrywanego gniewu.

Ruszył w moją stronę. Żwir trzeszczał głośno pod jego ciężkimi butami. Zrównał się ze mną bokiem. On spoglądał w kierunku ulicy, a ja w kierunku budynku. W tym człowieku było coś dziwnego, przed czym każda komórka mojego ciała zdawała się mnie ostrzegać.
- Zranił cię. Ale chłopak też był winny, prawda? - spojrzał w niebo.
Deszcz mieszał się z jego spokojnym głosem. Tworząc melodię harmonii. Pełną spokoju , ukojenia. Wsłuchałem się w nią, poddałem się temu dźwiękowi.
- Ale chyba stało się coś więcej... Ludzie nigdy nie uciekają , kiedy nie są przerażeni. Albo zbyt słabi by stawić czoła prawdzie.
Krótką chwilę zajął mi powrót do rzeczywistości.
- Oprócz mnie, nikt nie zrobił niczego złego. - westchnąłem.
Tak... z pewnością byłem jednym z tych, którzy o rozstanie obwiniają siebie... Zrobiłem kilka kroków w stronę budynku i odwróciłem się twarzą do mężczyzny.

"Ten... ktoś... Skąd on może o tym wiedzieć?"

- Kim... Kim jesteś? - zapytałem wprost
Zagrzmiało. Woda lała się po płaszczu nieznajomego. Przylepiła włosy do jego twarzy. Ja także byłem cały przemoknięty.
- Gakidou. Tak na mnie mówią... - odwrócił się do mnie.
- Myślę, że bardzo cierpisz. - dodał tym swoich spokojnym głosem, który nie wyrażał żadnych emocji.
Miał jednak rację. Zdrada Minoru i jego śmierć... Chociaż dotarło do mnie co się stało, nie byłem w stanie przebić się przez tą grubą skorupę na moim sercu i dać upust cierpieniu. Trzymałem je w sobie, cały czas je kumulując.

Odwróciłem twarz na bok. Milczałem. A jednak, zerknąłem na mężczyznę przede mną.
- Masz rację... - przyznałem. Ale... ale każdy z nas cierpi. Każdy z nas cierpi na swój własny sposób. Nie ma ludzi, którzy żyją bez tego paskudnego zjawiska.
Błysnęło na niebie. Wszystko na ułamek sekundy ogarnął blask.
- Każdy z nas cierpi... Każdy z was cierpi. Są ludzie, którzy zapominają o cierpieniu. Których ono nie dosięga. Znam takich ludzi, a ściany tego miejsca stały się ich gniazdem. Miejscem w którym narodzili się na nowo... - w jego oczach coś błysnęło.
Zachowywał spokój i powagę.
- Chciałbyś opowiedzieć mi swoją historię ?
- Moja historia? - zaskoczył mnie.
Westchnąłem.
- Moja historia nie jest porywająca. Nie ma w niej zbyt wielu ekscytujących wydarzeń... Na pewno nie znajdziesz w niej niczego, co byłoby godne twojej uwagi i zainteresowania. Dlaczego ktoś obcy w ogóle mógłby chcieć mnie wysłuchać?

Spojrzał mi po raz kolejny w oczy. Poczułem lekki dreszcz.
- Bo chyba tylko obcy wysłucha cię i nie wysnuje wniosków. Ja ich nie wysnuje. A jestem pewien, że mogę pokazać ci ścieżkę, której nie widziałeś przez zaszyte bólem i żalem oczy.

Gakidou... Ten człowiek, trafił w słaby punkt mojej bariery. Jego słowa przebiły się przez ochronną bańkę i dotarły do mnie z całą swoja prawdą.
- Dobrze... Zgadzam się. - powiedziałem cicho
Ruszył w moją stronę spokojnym krokiem. Zatrzymał się dopiero centymetry przede mną, a deszcz dalej zalewał wszystko wokoło.
- Jak się nazywasz ?
- Chishio... Kurenai Chishio... - nie miałem powodów, dla których miałbym to przed nim zataić.
Gakidou skinął głową.
- Zatem Chishio-san. Dasz się zaprosić na drinka ?- spytał spokojnie.
- Znam miejsce, gdzie możemy porozmawiać spokojnie. - dodał po chwili
Przytaknąłem.
- Chodź za mną

Wróciliśmy tą samą drogą na wypełnioną zapachem spoconych ciał i alkoholu salę. Minęliśmy tłum przechodząc pod ścianą, wreszcie po wąskich schodach weszliśmy do zawieszonego nad salą niewielkiego pokoiku.
W środku było ciemno. Pod szybą wychodzącą na salę stał mały stolik i dwa krzesła. Po prawej, pod ścianą, odrapana niemal całkowicie z tapicerki sofa.
W powietrzu unosił się raczej nie miły dla nozdrzy zapach. Pot, bród ? Zatęchłe powietrze. I ten zapach... Tak , z pewnością nasienia. Czarna tapicerka na obdartej sofie była też pokryta jej widocznymi plamami.
"Co to za miejsce..."
- Usiądź Chishio.
Wskazał mi krzesło przy stoliku, a sam podszedł do starej lodówki obok której stała nowoczesna maszynka do lodu.
Usiadłem i położyłem ręce na kolanach.
- Lubisz whisky ? - spytał otwierając lodówkę.
- Nie przepadam za alkoholem... - to była prawda. Ale może być.
Nalał do dwóch szklanek, przypominających słoiki, trunku i wrzucił nieco lodu. Postawił szklankę przede mną, po czym usiadł przy stole.
- Musisz czuć się zagubiony, Chishio-san....
Spojrzał na mnie wzrokiem, od którego przechodziły mnie te dziwne dreszcze. Wywoływał silne kołatanie mego serca... Wzrokiem, który pożądał odkrycia co kryje się po ich drugiej stronie.
- Opowiedz mi o sobie, Chishio-san.
- Nie wiem od czego zacząć... - westchnąłem.
To była prawda. Ten chaos w mojej głowie, połączony z lekkim szumem po poprzednim drinku utrudniał mi myślenie, a zwłaszcza o przeszłości.
- Może od twojego chłopaka... Minoru, tak? - w jego ustach wydawało się to być pytanie retoryczne
- Minoru... Zaraz, znałeś go? - zdziwione oczy wlepiłem w siedzącego przede mną Gakidou.
Upił łyk ze szklanki.
- Nie musiałem.

Te enigmatyczne odpowiedzi... Zdawało mi się, że rozmowa z tą osobą jest podobna do rozwiązywania niezwykle skomplikowanej zagadki logicznej. W końcu jednak porzuciłem próby rozwiązania jej

- Wszystko ci wyjaśnię, Chishio-san. Chce jednak usłyszeć to od ciebie... - mówił spokojnie.
- Minoru, to był pierwszy człowiek, który powiedział, że zależy mu na mnie...
Oparł łokieć o blat stołu, a dłonią podparł brodę. Jego spojrzenie spoczęło na mnie.
Powoli zacząłem sobie wszystko przypominać...
- Od zawsze byłem inny. Pociągały mnie rzeczy zupełnie różniące się od zainteresowań moich rówieśników. Odkąd pamiętam, zawsze najlepiej się czułem wśród chłopców. Co do dziewczyn... zawsze je odpychałem. Moje zachowanie wystarczało, aby trzymały się ode mnie z daleka. Byłem sarkastycznym samotnikiem... Kiedy dorastałem, odkryłem, że w chłopcach pociąga mnie coś innego... Do tego zdałem sobie sprawę, że przez cały czas byłem samotny... Sam jak palec, dobrowolnie zamykałem się w sobie i nie potrafiłem otworzyć swojego więzienia na ludzi... Czułem się niezrozumiany i... samotny. Zawsze obserwowałem, jak wokół ludzi otaczających mnie rozkwita miłość... Sam też miałem nadzieje poczuć się podobnie... Minoru poznałem w szkole średniej, kiedy to moja odmienność doprowadziła mnie na skraj depresji... Prawdopodobnie ocalił mi życie. Jednym, niewymuszonym pocałunkiem odmienił mój świat. Wniósł do niego światło i życie. Poprzysiągłem nigdy o tym nie zapomnieć...
- Ale ... ?
- Ale nic nie jest wieczne. Sam Minoru musiał to zrozumieć. Kiedy zobaczyłem go z innym... z Kinochimaru... Pękł mój szklany azyl wypełniony uczuciem do tego niego. Znowu zostałem sam.
Oparł się na krześle i spojrzał na tłum w dole.
- Jak myślisz, dlaczego tak się stało ?
Podążyłem za jego spojrzeniem.
- Bo stał się taki jak cała reszta.
- Chyba nie... Widzisz, Chishio-san. Uważam, że coś takiego jak "miłość" nie istnieje. Przynajmniej wśród ludzi.To zwyczajna pogoń za doznaniami, których domaga się organizm, słaba psychika. - upił łyk ze szklanki.
- Wiem, że powiesz coś innego. Ale i to co cię spotkało, jest przez to wytłumaczalne. Znalazłeś bodziec, a brakowało ci determinacji do poszukiwania kolejnego. Minoru, był inny. Inny niż ty.
Wstrząsnęły mnie jego słowa. Miłość... i jej istnienie wśród ludzi... Zawsze w nią wierzyłem, i polegałem na tej wierze. Gdy byłem z Minoru, czułem się... prawdziwie.
- Nie twierdzę inaczej... Ale to ta pogoń za uczuciem, iluzja, słabość... stają się celem życia innych. To one determinują to, iż czyjeś życie nie jest pozbawione znaczenia, dają ludziom siłę do tworzenia cudów, którym jest rozkwit prawdziwego uczucia.
- Życie nie ma znaczenia, Chishio-san. Człowiek żyje by być człowiekiem. Koza by być kozą. Tak samo jak komórki w twoich palcach...- spojrzał na moją dłoń.
- Czy mają inny cel życia niż być komórkami twego organizmu?
Spojrzał znowu na tłum.
- Ci w dole... Są tutaj po prostu ludźmi. Bez imion, zmartwień. A jednocześnie dostarczają sobie bodźców ,które ich zadowalają, Chishio-san. Są o tyle słabi, że kiedyś muszą powrócić do teatru cieni znajdującego się tam. Na górze- kiwnął głową w kierunku wyjścia.
- Może i się mylę... Wierzę, że tak. Wierzę w to, że moja egzystencja ma cel. Ukryty w nieosiągalnym dla mnie miejscu, ale istnieje. I podobnie jest z każdym innym.
Spojrzał w moje lazurowe oczy, znowu wywołując we mnie to dziwne uczucie...
- Gdyby ktoś zaproponował ci, Chishio-san, dostarczenie tego czego pragniesz? Zrozumienia, miłości, dotyku, przywiązania i poczucia spełnienia... Odmówiłbyś?
Zastanowiłem się. Nigdy o tym nie myślałem...

- Gdybym musiał dla tego wyrzec się tego, kim jestem, odmówiłbym. Ale to zbyt pochopne słowa. Będąc w ogromnej potrzebie ludzie zgadzają się na ratunek, nawet nie zważając na cenę, którą zapłacą. Nie różnię się pod tym względem i być może dlatego tak bardzo polegałem na... Minoru.
- Cena? Czy szczęście ma cenę?
- Jest bezcenne, a wartość widzą jednak w nim ludzie nieszczęśliwi. - odpowiedziałem.
Patrząc dalej w moje oczy położył dłoń na stole wyciągniętą w moim kierunku.
- Chcesz doznać tego wszystkiego, Chishio-san? Chcesz poczuć się jak wtedy, kiedy Minoru cię uratował? Dam ci to wszystko.

Czułem w tym wszystkim jakiś podstęp... Nie na darmo moje ciało mnie ostrzegało.
- Minoru obiecywał mi to samo. Czy myślisz, że po tym co mnie spotkało, dam się omamić tą słodką obietnicą? Nawet jeśli chcę uwierzyć w twoje słowa, nie mogę zapomnieć o tym, czego nauczyłem się po zdradzie ukochanego. - wstałem z krzesła. Obietnice i słowa to kłamstwa, w najbardziej kuszącej formie.
- Nie porównuj mnie do słabego Minoru, Chishio-san.
Poczułem jak moje serce przyspieszyło rytm. Tak jakbym właśnie doznał uniesienia, jakbym usłyszał słowa ważne, wywołujące to szczęście, które odbiera mi dech. Nie mogłem jednak wiedzieć w jaki sposób to poczułem...

Szczególnie w takiej sytuacji.
Widziałem już tylko srebrzyste oczy. Wszystko inne straciło barwę. Tylko te srebrne oczy wpatrzone we mnie.
- Nie proponuje ci miłości, partnerstwa, wyłączności. Proponuje ci dostarczenie to czego tak pragniesz... Nic więcej.
Opadłem na krzesło, nie mogąc oderwać spojrzenia od oczu nieznajomego. Coś w nim mnie pociągało... zatrzymywało mnie w tym miejscu. Ale co to było? Nie wiem...
- Co ty z tego będziesz miał? - zapytałem wprost.
- Twoją lojalność. Pragnę byś stał się częścią świata,którego przeciętni ludzie nie potrafią dostrzec... Mojego świata. Przypomnę ci uczucia, których ludzie dali ci zaledwie naparstek... Sprawię, że przestaniesz pamiętać czym jest ból, samotność, zdrada. W zamian chce tylko byś był lojalny i bezwzględny.
Czułem się dziwnie. Tyle sprzecznych uczuć...
- Ja... mogę zginąć niedługo... Moje ciało trawi gorączka złamanego serca, bardziej niebezpieczna od jakichkolwiek chorób...
Chyba go rozbawiłem przez moment.
- Możesz wybrać, Chishio-san. Żyć w moim świecie, czerpiąc z niego co najlepsze. W zamian tylko proszę byś pomógł mi ten świat chronić. Albo wyjść przez tamte drzwi... Wejść do swojego mieszkania, które już zawsze będzie zdawać ci się puste. I czekać aż serce się wykrwawi... Wybór jest twój. Nie zmuszę cię abyś wybrał, Chishio-san.
Wiedziałem, że mówił prawdę. Gdybym wtedy wrócił, być może wkrótce moje serce pękłoby, zmiażdżone ciężarem kamiennej opoki. Nie chciałem tego. Chciałem się podnieść i wygrać z tym.
- Właśnie to robisz... - wymamrotałem. Nie chcę tam wracać. Chcę dostać to, czego pragnę. Pragnę otrzymać to, czego szukam i nigdy tego nie utracić. Zgadzam się.
Gakidou był wyraźnie zadowolony.
- Chodź ze mną. Dzisiaj dostaniesz choć kroplę tego lekarstwa.
Wstał i otworzył drzwi, a ja podążyłem za nim...


Zeszliśmy na dół w tłum. Wciągnął mnie w niego, ciągnąc za nadgarstek. Choć nikt zdawał się tego nie spostrzegać, każdy schodził nam z drogi, wpuszczając coraz głębiej i głębiej w ten labirynt spoconych ciał. Działo się coś dziwnego, nierzeczywistego i magicznego... Zatrzymaliśmy się w miejscu gdzie nie było widać nic poza sufitem i wyginającymi ciała ludźmi.
Spojrzał na mnie i znowu obudziło się we to uczucie - serce zabiło szybciej. Zimny dreszcz, a później już tylko ciepło pieszczące ciało mrowieniem. Zatracenie w tej ekstazie. Jak on to robił? Nie wiem. Nie zauważyłem ile czasu spędziliśmy pośród tłumu.
Po wszystkim jednak wyszliśmy z klubu. Niebo dalej było ciemne. Ciągle czułem wewnątrz siebie to ciepło. Nieprzerwanie, moje ciało zalał pot. Imiona takie jak Minoru , Akichi , Hanakawa - zdawały się wypłynąć ze mnie jak niepotrzebne ścieki z fabryki. Nie było ich, a pamięć w ogóle się o nie nie dopominała.

Rudzielec zatrzymał taksówkę. Wsiedliśmy do niej razem z jakąś dziewczyną z różowymi pasemkami we włosach oraz chłopakiem o długiej grzywce z bląd pasemkami. Teraz już nie pamiętam nawet o czym mówiliście, z czego się śmialiśmy. Miasto zlewało się za oknem . Betonową masę przecinały tylko smugi światła. Jakiś wysoki budynek, później winda.
Wspomnienie zapachu perfum, kwiatów. Dotyk aksamitnej pościeli, szkarłatnej, która odbijała wątłe światło bijące z niesprecyzowanego kierunku. I dalej ta ekstaza... Odbierająca mi "zdrowe" zmysły. Wyrzucająca z człowieka wszystko co przeszkadza mu w tej hedonistycznej orgii.

Rano obudziłem się nagi w wielkim łożu znajdującym się w wielkim apartamencie. Było pusto. Na stolikach nocnych stały puste butelki po alkoholu. Nie czułem zmęczenia, żadnych wyrzutów. Jedynie spełnienie.
Na poduszce obok znalazłem kartkę, a na niej pismo:
"Takamochi odwiezie cię do domu. Gakidou. PS. Odezwę się niedługo."
Takamochi - teraz pamiętałem. Chłopak z długą grzywką z blond pasemkami.

Skrzypnęły drzwi. Z łazienki wyszedł Takamochi z obwiązanym wokoło bioder ręcznikiem.
- Wstałeś ? - mrugnął okiem. jedynym które było widać spod grzywki. - Chcesz coś zjeść ?
Czułem, jak pusty żołądek domaga się jedzenia. Gdy zaburczało mi w brzuchu, przytknąłem do niego rękę.
- Tak... Jestem głodny. - odpowiedziałem i wygramoliłem się z łóżka.
Takamochi przeszedł przez pokój znikając za drzwiami. W następnej chwili okiennice w niej umieszczone rozsunęły się ukazując jego twarz. I kuchnię.
- Na co masz ochotę? - spytał.
- A co mogę wybrać? - powiedziałem jeszcze na wpół przytomny.
Uśmiechnął się
- Skromniacha z ciebie, co? Może kanapka? Idź się odśwież i ubierz. - zmierzył moje nagie ciało z lekkim uśmiechem na twarzy.
- BO chyba zimno się zrobiło. - dał nura do lodówki.

Pomaszerowałem prosto do łazienki. Wziąłem szybki, ciepły prysznic, nakładając na swoje ciało płynną warstwę mydła i spłukując je. Gdy umyłem się, owinąłem swoje ciało ręcznikiem i powróciłem do Takamochiego.
Na stole w kuchni czekała już na mnie kwadratowa kanapka, przecięta na dwa kawałki po przekątnej. Sałata, szynka, ser i jajko. Takamochi właśnie kończył się ubierać koło wielkiego łoża.
Usiadłem przy stole i zająłem się jedzeniem. Dosyć szybko uporałem się z kanapką, na pewien czas zajmując swój żołądek. Później odszukalem swoje rzeczy i sam się ubrałem.?
Gdy skończyłem, usłyszałem głos chłopaka.
- Chodź.
- Dokąd?
- Na dole mam samochód - uśmiechnął się.
Wyszliśmy z pokoju. Winda wskazywała 47 piętro. Zjechaliśmy na sam dół. Duży hol hotelowy. Skórzane sofy , podłoga wyłożona beżowym granitem w brązowe ciapki. Takamochi oddał klucz w recepcji. Nie zatrzymywał się czy odzywał. Zwyczajnie położył go na kontuarze.
Kiedy wyszliśmy pod drzwi podjechało czarne sportowe Mitsubishi. Hotelowy boy wysiadł z niego i oddał kluczyki Takamochiemu.
- Wsiadaj, odzwiozę cię. - powiedział wsiadając za kierownicę.
Wsiadłem bez słowa. Podczas jazdy Takamochi cały czas zmieniał stacje radiowe. Zanucił piosenkę, zmieniał na inną. I tak w kółko. Zatrzymał się przed moim domem.
- No, i jesteśmy. - uśmiechnął się - Do zobaczenia już niedługo...
Kiedy miałem zamykać drzwi dodał.
- I pamiętaj Chishio-kun... Już nie ma odwrotu. - spojrzał przenikliwie w moje oczy, zatrzasnął drzwi , po czym odjechał z piskiem opon.

Stałem tak przez jakiś czas i patrzyłem za oddalającym się samochodem. Nagle zapragnąłem znaleźć się w swoim mieszkaniu. Udałem się tam, wbiegając po schodach. Zamknąłem za sobą drzwi na patent i zrzuciłem z siebie kurtkę. Doszło do mnie, co się działo tej nocy... Poczułem wielkie obrzydzenie do siebie. Ta moja czystość i niewinność... zostały zbrukane. Najpierw Taiki, a teraz Gakidou... Rozebrałem się do naga i wszedłem pod prysznic. Odkręciłem zimną wodę, spojrzenie wbijając w kafelki na ścianie. Pragnąłem zmyć z siebie wszystkie grzechy... każdy ślad na moim ciele, który pozostał po tej nocy. Gdy skończyłem, owinięty w ręcznik rzuciłem się na łóżko. Leżałem nieruchomo, pustym wzrokiem patrząc na śnieg padający za oknem...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 09-01-2010 o 20:34.
Endless jest offline  
Stary 10-01-2010, 01:16   #13
 
XIII's Avatar
 
Reputacja: 1 XIII ma wyłączoną reputację
- To Ty ? - Spojrzał pytająco na Jazz'a.

-No a kto ? Jasne, że ja ! Co tutaj robisz, hmm ? - usiadł przy stoliku. Mówił bardzo szybko. A kiedy usiadł nerwowo podrzucał nogą. Widocznie był na prochach.

- Wyglądasz jakbyś co najmniej pod kosiarkę wpadł. - Uśmiechnął się szeroko. Jednak wcale nie bawiła go ta sytuacja, Jazz kojarzył mu się z tym co było, z tym do czego nie chciał wracać, ale musiał... - Właśnie Ciebie szukałem, potrzebuję roboty, może być wszystko. Oczywiście bez przesady.

Jazz spojrzał na swoją skórę.
- A daj spokój. Mocniejszy towar i byle suce odbija. Pieprzyłem się z dwiema, jedna odleciała i była "zazdrosna". Chora suka złapała za nóż i się na mnie rzuciła !
Roboty ? Szukasz... tej roboty ? - na chwil.e podniósł ręcę w górę, jakby tworząc gardę.

- Może być i taka, byle bardziej dochodowa niż stanie na zmywaku. - Zmrużył oczy rozglądając się po pomieszczeniu jakby chciał sprawdzić czy nikt ich nie podsłuchuje. Czuł się jakby miała zaraz tu wejść Yuriko, mimo iż szanse na to były niewielkie, niepewność rodziła się z poczucia winy, z poczucia niedopełnionego obowiązku. Powinien układać sobie życie na nowo, lepiej, a nie pakować się znów w stare bagno, z którego ledwo uszedł z życiem. - Jak mówiłem, wszystko.

- Hmm.. O walki raczej ciężko. - rozejrzał się - Dalej jesteś w formie ?

- Zależy o czym mowa. Dawno nie chlałem - Zaśmiał się, chociaż każde słowo to był bolesny krok w kierunku dna. Spoważniał kiedy przeszyła go ta myśl, jak igła z lodu. - Nadal mogę komuś połamać łapy jak będzie trzeba.


Pocięty facet wyszczerzył się ukazując złote jedynki.
- Słuchaj... Wiesz jak to jest. Raz wyleciałeś z gry, nie będzie ci łatwo wrócić. Ale słyszałem...- nachylił się do niego. - Jest tutaj taki gość. Gakidou na niego wołają. Nikt nie ma zielonego pojęcia skąd się wziął i za kogo tutaj robi. Ale cała obsługa klubu za nim lata. I zna też wielu ludzi... Słyszałem, że czasem kręci coś na boku. I nie złe z tego kokosy zbiera.... - uśmiechnął się- Mogę cię mu przedstawić. Ale raczej za mną nie przepada

- Tylko nie wpierdol mnie w żadne gówno, bo masz do tego talent. - Podniósł się powoli z siedzenia. Skinął głową ku Jazzowi - Prowadź.
Przeprowadził go przez szalejący do muzyki tłum. Przy jednej ze ścian
znajdowało się kilka wnęk a w nich odrapane z tapicerki sofy. Na większości z nich wyczyniały się orgie grupowe, bądź też bardziej kameralne. Nikt z ludzi tutaj zgromadzonych nie zdawał się jednak w żaden sposób ich zauważać.
Na jednej z tych sof siedziały trzy osoby.

Mężczyzna z długimi ufarbowanymi an rudo włosami. W glanach, czarnym płaszczu i mocnym makijażu . Obok niego chłopak , nieco młodszy od Harukiego. Z długą grzywką zakrywającą pół twarzy, w kilku miejscach przeciętą przez blond pasemka. Oraz dziewczyna, wyglądała na licealistkę. Również w glanach, ubrana na styl gothic lolita. Włosy czarne, ścięte na chłopca.
Dla Goro widok takich osobistości nie był niczym szczególnym, mijał już nawet 30sto letnie kobiety ubrane w podobnym stylu do Nanami, jak i panie opalone wręcz do koloru czarnego mające na twarzy srebrny makijaż.

- Siemasz Gakidou !- uśmiechnął się. Rudzielec spojrzał na niego obojętnie.
- Masz się zwracać Gakidou-sama...- powiedziała dziewczynka.

- A tak...chciałem ci kogoś przedstawić. - wskazał na Harukiego.

Gakidou spojrzał na chłopaka swoimi srebrnymi oczami. Jego spojrzenie było przeszywające.
Chociaż spojrzenie rudowłosego było pełne spokoju widział w nim demona.
Po karku przeszedł mu zimny dreszcz, co wywołało u niego niepokój i chęć odwrócenia się, odruch, który został mu z przeszłości. Poczuł czyjąś obecność za swoimi plecami.

- Goro Haruki. Zwany też Bushi.

Skinął głową w stronę Gakidou, nie zdziwił się tym, że nieznajomy zna jego imię, jednak miał teraz powód do nieufności.

Rudzieles spojrzał na dziewczynkę. Ta zwróciła się do Jazz'a
- Haruki-san może zostać. Ty masz odejść. Jesteś irytujący.

Obejrzał całą trójkę powolnym, badawczym spojrzeniem. - Widzę, że nadal ktoś o mnie pamięta. Czyli Ty jesteś Gakidou - na moment zerknął w stronę dziewczyny - no tak, Gakidou-sama. Potrzebuję pracy, a Ty podobno możesz mi pomóc.

Mężczyzna w płaszczu nic nie powiedział. Sięgnął pod płaszcz i wyciągnął paczkę czerwonych Marlboro. Spokojnie odpalił jednego i się zaciągnął.
- A co umiesz robić, Haruki-san ?

- Co umiem robić ? - Westchnął. - Głównie zabijać, krzywdzić, w mniejszym stopniu obezwładniać, ale szybko się uczę. Normalnie nikt nie potrzebuje takich jak ja, dlatego szukam czegoś na boku.

- Ciekawy CV,Haruki-san. A do czego wcześniej było ci to w życiu potrzebne ?

- Do tego żeby spieprzyć sobie życie. - Przez chwilę myślał, a jego wzrok uciekł gdzieś w dal. - Byłem zawodnikiem walk w podziemiu, tam właśnie takich potrzebują.

- I chcesz do tego wrócić ?

- Muszę - spojrzał na swoje buty po czym wrócił wzrokiem do Gakidou - przynajmniej tymczasowo.

- Masz problemy ?

- Jeden, potrzebuję pracy. - Zmrużył złowrogo oczy jakby chciał dać do zrozumienia, że takie pytania nie będą mile widziane. Rudowłosy zaczął być irytujący, tyle pytań. Z drugiej strony, przecież miał dla niego pracować, więc pytania były koniecznością, co ostatecznie zmusiło go by westchnąć w duchu i jakoś przebrnąć przez to.

- Yakuza. - stwierdził odgaszając papierosa.

Uśmiechnął się i spojrzał z lekkim zdziwieniem. - Yakuza. - Wypowiedział to pół-pytaniem. Przez głowę przeszły mu urywki wspomnień. "Kabuki-mono", jakby wykrzyczał w myślach.

- Sporo przeszedłeś w życiu. A jesteś jeszcze młody... - spojrzał na niego. - Chcesz tylko pieniędzy ?

- Uwierz gdyby dało się żyć bez pieniędzy to chętnie wybrałbym inną ścieżkę. Na obecną chwilę potrzebuję przynieść chociaż jedną wypłatę kobiecie, która mnie utrzymuje, żeby nie skończyć na ulicy.

- A gdybyś mógł żyć dobrze bez pieniędzy i pozbyć się problemów ? Wahałbyś się ?

Przez chwilę milczał. Oferta była ciekawa i kusząca, ale... - Zależy za jaką cenę, bo powiedzmy sobie szczerze, nic nie przychodzi bez wysiłku.

- To prawda, Haruki-san. Cena ? Lojalność i bezwzględność.

- Brzmi prawie jakbym miał zostać niewolnikiem, ale nie pieniędzy tylko drugiej osoby. Jednak - zacisnął dłonie w pięści aż strzeliły mu kostki chociaż muzyka i tak zagłuszyła ten dźwięk.
Nie skończył zdania czekając już na odpowiedź.

- Niewolnikiem ? Haruki-san. Nie szukam niewolników. Stać u mego boku, to nie "pracować" dla mnie. - spojrzał mu prosto w oczy. Chłopak poczuł jak coś chłodnego, przeciska mu się przez organizm, wywołując dreszcz. Zaraz po nim nadeszła dziwna fala... Ciepła ? To coś więcej. Uczucie podobne do zaspokojenia. Jakby ćpun po długim czasie wreszcie dostał swoją działkę.
- To poznawać inny świat, Haruki-san. W którym wzamian za jego chronienie i przebywanie w nim dostaje się coś ważniejszego niż pieniądze.

Zadrżał i potrząsnął głową, jakby chciał strząsnąć z siebie piach. Próbował walczyć myślami z tym co czuje, jakby nie chciał dopuścić Gakidou do siebie. Bał się, jakby miał zaraz stracić świadomość samego siebie, własny umysł. Strach przekształcił się w gniew. - Może zacznijmy od tego kim Ty do cholery jesteś ? - W jego głosie słychać było złość.

- Gakidou-sama !! Zagrajcie ! Zagrajcie ! Gakidou-sama!!
Zaczął nagle skandować tłum. Gakidou wstał, a za nim reszta.

- Taiko odeszła...Minoru też. Kto teraz zagra ?- spytał chłopak z grzywką. Gakidou znowu "wlał" swoje srebrzyste spojrzenie w oczy Goro.

- Haruki-san zagra na basie.

Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, aż lekko uchylił usta. Omal nie zaśmiał się, bo słowa rudzielca były na tyle szalone, że aż go rozbawiły. - Jak to ?

- Odpowiem na twoje pytania, Haruki-san. Ale najpierw ty musisz zrozumieć jedno. Nie dam ci odpowiedzi, które będziesz w stanie zrozumieć. Chodź. Zagrasz z nami. - Ruszył powoli w kierunku tłumu.

Przez moment stał jak wryty w ziemię. Jednak gdy Gakidou zaczął zbliżać się do tłumu poszedł za nim, chociaż stawiał kroki z niepewnością. Idąc dręczyła go myśl co dalej będzie, wciąż coś ciągnęło go do tego dziwnego człowieka, mimo tego, że wydawał się być spaczony, szalony.

Weszli na scenę. Zespół , który grał wcześniej ustąpił im miejsca.
Młoda dziewczyna usiadła przy perkusji. Chłopak z grzywką chwycił gitarę, a Gakidou podał gitarę basową Harukiemu.
- Zagramy cover Gazetto. Ogre. - powiedział tak jakby oczywistością było , ze chłopak zna ten utwór i potrafi go zagrać. Tłum ogarniała euforja

Wziął gitarę od Gakidou, chociaż patrząc mu w oczy kręcił głową. Po chwili zamknął oczy i wziął głęboki oddech, na twarzy wymalowaną miał grobową minę. Spojrzał w tłum, przeraziła go myśl, że może źle wypaść , a tym samym zrobić z siebie pośmiewisko, ale nie mógł uciec, bo wtedy wyszedłby na tchórza.
W tej sytuacji takie myśli wydawały mu się absurdalne jak cały ten wieczór, dziwny, zabawny sen.
Czekał aż Gakidou da znać kiedy zaczynają.
- Chcecie tego ? - zapytał tłumu. Ten ryknął szaleńczo.
- Oddacie duszę ? - Ponowna szalona odpowiedź.
- zaczynamy...
Dziewczyna punknęła dwa razy w talerz i wszyscy zaczęli grać. Haruki był zszokowany. Nagle wiedział jak trzymać giratę, co więcej jak grać i jaką melodię ma zagrać. Momentalnie dał się ponieść sytuacji, jakby odpuszczając powadze rozmów, które miały miejsce oraz życiu "tam poza klubem".
Gakidou ryknął do mikrofonu. Sciany zadrżały.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=g1Q03N7gPC0[/MEDIA]
Self Decay Misuse Awakening Drifting Disorder Abuse
Alienation Self-isolation Disgust Lust Sophism Self-consolatory Abuse
Ogre play
God is not a humanist

I-n-f-e-c-t-i-o-n

Love and Hate Close-mouthed Rejection Dissociation Chosen Infant Abandonment Severed relations
Round dance Detachment Solitude Depression Thoughts of Assault Herd of The Weak

Ogre play
God is a beast
God is a liar
You make money by faith

Ogre Play
You are the ogre who wore skin of God


Ekscytacja tłumu przekraczała wszelkie pojęcie.
Tak jakby głos i muzyka sprawiały im szczerą przyjemność, namacalną i dostrzegalną. Dziewczyna grając patrzyła cały czas przed siebie. Jej mina - jak kamień. Wciąż ta sama, niezmienna. Jedynie nogi i ręce wybijały odpowiednie tony na instrumencie. Chłopak z grzywką szalał niemal tak samo jak tłum przed nimi. Gakidou pieścił tłum ostrym jak brzytwa głosem.
W końcu utwór się skończył. Okrzyk tłumu zatrząsł fundamentami budynku. Zeszli ze sceny i po schodach ruszyli do małego pokoiku zwieszonego nad sceną. Gakidou gestem zachęcił Haruko aby poszedł za nimi.

Stał przez moment wpatrując się ze zdziwieniem w Gakidou. Ostatecznie zbliżył się do niego, idąc powoli i niepewnie zapytał - Jak ? - Całe to zajście było niedorzeczne, nie umiał pozbierać myśli.

- Myślałeś, że nie potrafisz ? - spytał spokojnie kiedy wchodzili już po schodach.

- Dziwne prawda, skoro nigdy do cholery tego nie robiłem. - Powiedział ironicznie z wyraźną złością w głosie.

- Musisz przestać mysleć w tych kategoriach, Haruki-san. Jeśli mamy się zrozumieć i jeśli chcesz wreszcie znaleźć swoje miejsce. Nie ma rzeczy , której z moją pomocą nie umiałbyś zrobić, Haruki-san.

- Z Twoją pomocą ?

- A umiałeś grać na gitarze ? Albo znałeść ten utwór, Haruki-san ?

- Nie, ale mówisz jakbyś był co najmniej bogiem, ale do czego zmierzasz Gakidou, Gakidou-sama ? - Jego złość, nieufność, wszystkie emocje zaczęły uchodzić z niego, jakby w czasie gry na gitarze, wyrzucił poza siebie cały ten ładunek. Czuł po prostu ciepły, przyjemny spokój oderwany od tego co było poza klubem.

- Nie jestem Bogiem. Bo daję to czego pragniecie, bez umiaru. Bez zbdnych pytań. A za to szczęście, pragnę sam byście byli częścią mojego świata.
Otworzył drzwi. W środku panował półmrok. Odrapana niemal całkowicie z obicia sofa. Stolik i dwa krzesła pod oknem wychodzącym na sale. Zabytkowa lodówka głębiej, pod ścianą. I nowoczesna maszynka do Lodu. W powietrzu unosił się zapach papierosów, alkoholu, potu i nasienia. Zresztą strzępy tapicerki sofy nosiły liczne po nim ślady. Chłopak z grzywką i Gakidou usiedli przy stole. Odwracając krzesła w kierunku sofy. Tam usiadła dziewczyna zostawiając miejsce dla Harukiego.
- Byśmy byli częścią Twojego świata ? A czym jest Twój świat i nie mów mi tu o zrozumieniu, niezrozumieniu, tylko mów wprost. Poza tym, czemu aż tak Ci na tym zależy, co Ty z tego masz ?

- Was, u swego boku, Haruki-san. Czy to nie oczywistę ? Wiernośc, poczucie obowiązku ... To głupstwo. Człowiek jest lojalny wobec osób , które potrafią dać mu to czego potrzebuje. Ja jej nie wymagam. Ja wierze , że sami mnie ją obdarujecie w zamian za to co wam daje.

- A skąd Ty masz to czego my chcemy Gakidou-sama ? Zresztą - westchnął, przez moment poczuł się dziwacznie, jakby stał przed swoim nowym mistrzem, który za moment miał go ściągnąć z krawędzi na jakiej stał - nawet nie powinienem zadawać tych pytań, bo to ja stoję tu na ostrzu brzytwy. Wybacz. - Ukłonił się w pas po czym stanął wręcz jak na baczność. Honor, sprawiedliwość, prawda, czy to w dzisiejszym świecie całkowicie umarło ?. Mógł być przy Gakidou sobą, nie narażając się na pogardę, drwinę i wykorzystywanie, przynajmniej tak myślał, miał możliwość podążać swoimi ideałami, które wiecznie tłumione były przez dzisiejszy świat.
Na moment wrócił do dzieciństwa, a świat wokół niego odzyskał barwy, mimo iż stał w istnym burdelu.

- Nie można łatwo wyjaśnić tego słowami, Haruki-san. Przynajmniej takimi, które teraz zrozumiesz. Krocząc jednak tą sicieżką... Razem z nami. Zrozumiesz sam. Zobaczysz prawdę i cel.

- Liczę na to, chociaż, Gakidou-sama co mam powiedzieć Yuriko, której winien jestem zapłatę ?

- Takamochi...
Chłopak z grzywką skinął głową i wyciągnął portfel. Podał plik pieniędzy Harukiemu (równowartość 400 dolarów).
- Czy tyle wystarczy ?

Skinął głową. - Wystarczy, dziękuję za hojność. - Przyjął pieniądze wypuszczając głośno powietrze z ust. Skinął głową w stronę Takamochiego po czym wrócił spojrzeniem do Gakidou - A więc co mam teraz zrobić ?
- Zastanów się, Haruki-san. Dałem ci pieniądze... Tylko pieniądze. A mogę dać ci dużo więcej. - wyciągnął kolejnego papierosa. - Wróć tutaj jutro. Pokażę ci przedsionek świata , którego nigdy nie doznałeś.
- Tak jest. Dziękuję Gakidou-sama i przepraszam za to, że dałem się ponieść własnej wściekłości. - Ukłonił się w pas ku rudowłosemu. - Wrócę jutro. - Przymknął powoli oczy - "Marzenia już dawno umarły, razem z tradycją."- po czym rzucił ostatnie spojrzenie ku rudowłosemu mężczyźnie i ruszył w kierunku drzwi.

Tokyo; Jeszcze tego samego dnia, nocą; Zima.



Padał deszcz ze śniegiem.
Haruki szedł z twarzą zasłoniętą kapturem i szalem, kolorowe neony biły po oczach, można by się zastanawiać czy aby na pewno jest noc.
Ludzie cisnęli ulicami z parasolami w dłoniach.
Przyglądał się wystawom sklepowym, które świeciły mnogim towarem.
Schował ręce do kieszeni po czym ruszył do domu, zastanawiając się nad słowami Gakidou, a jednocześnie nad tym, dokąd zmierzają ludzie.

Tokyo; Po północy; Dom Yuriko; Zima.

Wszedł do domu cicho niczym kot, starał się nie obudzić zapewne śpiącej już Yuriko. Zdjął buty przy wejściu i szybko pomaszerował do jej pokoju.
Podszedł do łóżka na którym spała, pocałował ją delikatnie w policzek, a potem wyciągnął z kieszeni pieniądze by położyć je na szafce stojącej łóżka.
Uśmiechnął się pod nosem, chociaż czuł się trochę tak jakby miał niedługo ją zostawić i zniknąć. Zniknąć, na zawsze.Odwrócił się na pięcie kierując następne kroki ku swojemu pokojowi, był już tym wszystkim zmęczony, chciał iść spać.



Tokyo; Następnego dnia; Dojo "Shiroi-Tora"; Zima.

Klęczał na tatami, ubrany w bogu, jedynie men nie zasłaniało jego ciała.
Pot spływał mu po czole, a oddech jego był ciężki. Trzymał starą, trochę już zniszczoną książkę, którą dostał kiedyś od ojca, na okładce widniał napis "Bushido".
Tradycyjne wnętrze budynku odsuwało na bok cały świat, podobnie jak w momencie gdy przebywał z Gakidou. Wzrokiem po kolei ogarniał każde słowo zapisane na stronach księgi, jednocześnie zastanawiał się jak głupio wygląda w oczach dzisiejszego japończyka, co budziło w nim gniew. Czuł się jak wyrzutek, bo chciał utrzymywać zasady, które świat już dawno porzucił, świat który go pochłonął.

Tokyo; Shibuya, wieczór; Okolice Shiroi-Kami; Zima.

Stał przed klubem jeszcze na chwilę przed tym jak go otworzono, czekał w spokoju na Gakidou, mimo tego że stojące przed wejściem dwie młode japonki w stroju uczennic, spoglądały na niego i chichotały. Miał ochotę dać im w twarz, były irytujące, szczególnie, iż nie wiedział co w nim rozbawiło je tak.
Zastanawiało go ile prawdziwego oblicza mają na twarzach poza makijażem, jak większość ukrywały same siebie.
Zresztą, tak jak on sam.

Miał nadzieję na spotkanie Gakidou, mimo że szansa na to była mała.
Nagle usłyszał ryk silnika, a zaraz potem pisk opon. Przy wejściu do zaułka zaparkowało czarne, sportowe Mitsubishi. Z jego wnętrza wysiadł Takamochi wraz z Gakidou. Ruszyli spokojnie przez ciemny i śmierdzący zaułek. Bez słowa, wpatrując się gdzieś przed siebie.

- A ! Gakidou-sama. Czy dzisiaj też zagracie ? - wypaliły podekscytowane uczennice. Rudzielec jednak prawie całkowicie je zignorował. Reakcja jego ograniczyła się do dziwnie delikatnego i niewinnego uśmiechu. Klub był jeszcze zamknięty na gości. Ale kiedy stanął przed drzwiami, odźwierny mu otowrzył. Nie zareagował na Harukiego kiedy go mijał. Stawiając krok za progiem odezwał się jednak:
- Haruki-kun. Nie zostawaj w tyle.

Wodził wzrokiem za Gakidou jednak nie odezwał się, ani nie zareagował dopóki nie został wywołany, a gdy tylko usłyszał swoje imię skinął głową i pomaszerował za rudowłosym.
- Liczyłem, że będziesz później Gakidou-sama, ale wolałem czekać już wcześniej.

- Rozumiem. Jak spałeś ? - spytał kiedy schodzili po blaszanych schodkach w dół sali. W tej ciszy całe wnętrze zdawało się... takie nienaturalne.

- Dobrze, ale czy to takie ważne ? - Odpowiedział ze zdziwieniem. Rozglądał się po sali, czuł się tu już prawie jak u siebie w domu. Dziwiło go, bo ledwo znał Gakidou, ale przez swoją samotność, zagubienie oraz akceptację ze strony rudowłosego mógł poczuć coś co ciężko dostać w dzisiejszym świecie, poczucie przynależności i jak mu się wydawało szczerego zainteresowania. Poza klubem był nikomu niepotrzebny.

- A czy wszystko co mówię, musi być ważne, Haruki-kun ?- uśmiechnął się lekko. Usiedli przy barze. Barmana jeszcze nie było, dlatego po drugiej stronie kontuaru stanął Takamochi. Niemal natychmiast podał Gakidou whisky z lodem i pięć kieliszków wódki.
- Co dla ciebie ? - spytał Takamochi.

- Szklanka wody, na oczyszczenie umysłu. - Uśmiechnął się do Takamochiego. - Czy musi być ważne, sam nie wiem. Po prostu zapominam, że na tym świecie istnieją jeszcze ludzie, którzy jak pytają Cię o sen, to mówią to szczerze, a nie bo tak wypada.

Skinął głową , po czym błyskawicznie opróżnił 5 kieliszków.
- Czy kobieta z którą mieszkasz. To twoja partnerka ?

- Nie, ale to długa historia. - Opuścił spojrzenie i skierował je w stronę teraz pustych już kieliszków.

- Rozumiem. To dobrze. - przepił całość brązowym płynem- A myślałeś nad sprawą ?

- Dobrze ? No chyba tak. - Uśmiechnął się jednak w spojrzeniu miał wymalowany żal. - Nie, chyba nie chciałbym zagłębiać się w te uczucia, przynajmniej nie wobec niej.

- Masz racje. - spojrzał na Takamochiego, który napełniał kolejkę kieliszków.- Między nami niczego ci nie zabraknie, Haruki-san. Skoro się zjawiłeś, napewno myślałeś nad naszą wczorajsza rozmową ?

- Tak i tak jak wczoraj mówiłem, stoję na ostrzu brzytwy, ale nie przyszedłem tu bo muszę, jestem bo chciałem przyjść. - Powiedział to chociaż w duchu nie był pewny czy tak jest.

- Rozumiem to, Haruki-san. Chyba jednak wiesz, że chciałbym poznać twoje zdanie.

- Moje zdanie ? Wybacz Gakidou-sama, ale nie wychwyciłem w Twoich słowach czegoś na czego temat miałbym wyrażać swoje zdanie. - Skinął głową. - Jednak też nie wiem czy jest powód bym musiał jakieś zdanie wyrażać, jestem gotów zostać częścią Twojego świata, chociaż nie wiem czym dokładnie ten świat jest.

- Chciałem to usłyszeć. Tak jak mówiłem, nie naciskam na nikogo kto nie chce chwycić mojej wyciągniętej ręki. - opróżnił kolejną serię. - Powiedz mi teraz, Haruki-san. Któremu z bossów naraziłeś się wcześniej ?

Chwilę milczał po czym przyłożył palce do skroni i mocno zacisnął powieki. Pokręcił głową. - Chociaż chciałbym nie jestem w stanie przypomnieć sobie tego, jeszcze nie. Gakidou-sama, moja pamięć z przeszłości jeszcze mnie zawodzi. Nie zdążyłem sobie wszystkiego poskładać, bo nawet nie miałem kiedy.

- Gdyby cię mieli zamiar jeszcze niepokoić, daj mi znać. - powiedział obojętnie.- Czy chcesz dzisiaj posmakować, tego co obiecałem ci dać?

- Wypowiedziałem słowo więc czas zamienić je w czyn. - Skinął głową.

Uśmiechnął się lekko.
- Idziemy na górę.
Takamochi skinął głową. Chwile później byli juz w pokoju nad sceną. Usiedli tak jak wczoraj, dziewczyna była tam przed nimi.

- Nanami-chan. Nalej Harukiemu whisky. - dziewczyna wykonała rozkaz i podała chłopkowi szklankę przypominającą słoik.
Wziął w dłoń szklankę chociaż spoglądał na jej zawartość z pewną niechęcią. Rozejrzał się i z niepewnością spojrzał na rudowłosego. Miał wrażenie, że Gakidou chce go czymś naćpać, whisky wydawała mu się oceanem, który za moment miałby go wciągnąć.
- Wypij wszystko.
Wypił całą zawartość szklanki na jeden raz.

- Rozluźnisz się - uśmiechnął się. Takamochi spoglądał chyba z zazdrością to na Harukiego to na Gakidou

- A co z poznawaniem świata ?

Rudzielec spojrzał prosto w oczy chłopaka. W ułamku sekundy Haruki widział już tylko srebrne tęczówki i drżące źrenice Gakidou.
- Poznasz świat w którym zaznasz przyjemności, Haruki. Niczym nie ograniczonej. - słyszał jego przenikliwy szept.
Czarne źrenice zaczęły pulsować. Coraz szybciej. Chłopak słyszał teraz bicie serca, własnego serca. Niezwykle dokładnie. Przyśpieszyło . Tak jakby właśnie stało się coś ważnego, niepowtarzalnego. Radość dziecka z otrzymanego prezentu. Młodego chłopaka z wyznania miłości. Dorosłego mężczyzny ze spełnienia. Pulsujące uniesienie. Po chwili mrok źrenic zalał wszystko . Ciemność. Usłyszał głosy. Setki głosów. Przyjaznych, pochlebiających. Poczuł jakby znowu wygrał na ringu. Bez bólu zmęczenia, czysta satysfakcja z wygranej. Wszystkie inne myśli zniknęły. Problemy , które miał za drzwiami klubu.Nie był już samotny. W ciemności czuł czyjąś obecność. Przynależność. Ciepło. Uderzenie gorąca, zapach potu i świeżej pościeli. Dotyk na skórze.
Dotyk ? Ocknął się. Rozmazany świat szybko nabrał ostrości. na policzku czuł ciepłą dłoń. Gakidou. To jego dłoń. Przytłumiona muzyka i światła zza okna. Zabawa w klubie już trwała.
- Przyjemne, prawda?
Zegar zawieszony nad oknem wskazywał godzinę 1:00 w nocy. Czuł pot spływający po jego czole. Ciało drżało, jak ciało narkomana , który właśnie wstrzyknął sobie dawkę. Organizm wybudzony chwilę po ekstazie.
Potrząsnął głową i przez moment stał wpatrzony w rudowłosego, serce biło mu bardzo szybko, ciężko oddychał. Na pytanie Gakidou jedynie pokiwał głową.
- To tylko początek, prawda ? - Nie bardzo wiedział co się stało, ani co się dzieje, po prostu był.

- To tylko kropla w oceanie, Haruki-kun. Chcesz zapomnieć co znaczą słowa "wcześniej", "teraz","zawsze" ?

- Tak. - Rozejrzał się po pomieszczeniu, nadal na twarzy miał wymalowane zdziwienie. Miał pustą głowę, nawet nie myślał nad tym co mówi czy nad tym co robi.
- Gakidou-sama, co się działo przez ten cały czas ?

- Jaki czas ? - uśmiechnął się. - To się na stało. To się nie dzieje. To po prostu Jest. - Cienie w pokoju nagle zaczęły się poruszać. Pożerając wszelkie zakątki w które docierało słabe światło żarówek. - Gotowy na następny wdech ?

Otworzył szerzej oczy. Bał się następnej dawki, bo nie wiedział czym to było, ale działało świetnie, jak narkotyk. - A będzie jeszcze ?

- To świat ulotny... skończy się jak sen. Ale też narodzi na nowo, kiedy przyjdzie następny.

Ciemność znowu ogarnęła wszystko. To co się dalej działo... Ponownie poczuł ciepło. Tak jakby każdy milimetr jego ciała przeżywał swoją własną ekstazę, uniesienie. Każdy z osobna , po czym wszystkie razem - do kupy.
Pamiętał śmiechy. Dotyk. Oczy Gakidou, nagie ciała. Nanami, Takamochi, inne osoby. Sala w dole klubu. Zapach potu i dotyk skóry . Kolejne fale gorąca. Nieprzerwany strumień który porywał wszystko i topił w chaosie. Układał wszystko na nowo. Otworzył oczy. Było jasno i chłodno. Czuł powiew wiatru na twarzy Leżał na materacu, pod cienkim prześcieradłem. W małym pokoju. Ściany były odrapane z farby, okno otwarte. Za nim widok na ścianę z czerwonej cegły. Poczuł też ciepło ciała obok. Leżał w jednym łóżku z kilkoma osobami. Dwie dziewczyny, które widział przed wejściem do klubu. Takamochi i jakiś inny chłopak. Wszyscy nadzy tłoczyli się pod jednym prześcieradłem na tym starym materacu. Spali, On jeden już nie.
Wstał nagi rozglądając się za swoim ubraniem, ale nigdzie go nie widział. Zaczął budzić Takamochiego pytając szeptem.

- Gdzie moje ubranie, co to za miejsce, co się stało ? - Był pełen żalu, strachu, niepewności, dosłownie jak po nocy szaleństwa, kiedy człowiek budzi się z głową wewnątrz sedesu, patrząc na własne wymiociny. Pogarda i politowanie dla własnej osoby.
Rozbudzony już chłopak uchylił oko.

- Jesteśmy na tyłach klubu Haru-kun. - uśmiechnął się.- Ubranie... nie jestem pewien. Rozebraliśmy się idąc tutaj. Pewnie leży na korytarzu za drzwiami. Drzwi na końcu po prawej prowadzą na sale. - uniósł głowę patrząc po pomieszczeniu. - Ale chłód.

- Chłód. - Pokręcił głową. "Kurwa, chłód, chłód ! Co ja tu robię ?!" - Wykrzyczał w myślach, miał ochotę wtłuc samemu sobie.
- Niedawno straciłem pamięć, a teraz znów czuję się jakbym ją tracił. - Kiedy mówił szedł tyłem z rozłożonymi rękami w stronę wyjścia z sali. Na jego ciele pojawiła się gęsia skórka.

- Haru-kun. Nie myśl o tym co się działo... przekonaj się co czujesz - Powiedział Takamochi ,kiedy Goro wychodził z pokoju.
Strzępki wspomnień z tego co się działo przelatywały mu przez głowę uderzając go niczym stalowe pociski, które odrywały przelatując przez niego, drobne kawałki jego godności, jeżeli mógł o czymś takim mówić. Wszędzie panowała cisza. Na korytarzu leżały rozrzucone ciuchy.
Próbował doszukać się swoich ubrań, może po trzydziestu minutach, udało mu się znaleźć komplet. Zaraz potem usiadł pod ścianą w korytarzu. Siedział z ugiętymi nogami w kolanach, wpatrywał się we własne buty. Czas mijał własnym tempem, przebywał tam, godzinę, może dwie.
Jego myśli chaotycznie mieszały się, obraz ułożonych obok siebie ciał pod prześcieradłem przywodził mu na myśl robaki w gnijącym mięsie.
Wspomnienie momentu gdy szli wesoło przez korytarz i zrzucali z siebie ubrania, nie wiedzieć czemu, ciągle próbował zobaczyć to w swojej głowie jak najdokładniej mimo, iż było to dla niego bolesne.
Owszem, kiedyś pił, kilka razy brał środki pokroju MDMA, zdarzało mu się również sypiać z nieznanymi kobietami, ale nie z innym mężczyzną, poza tym nie w taki sposób. Sam nie wiedział co o tym myśleć, jednak po pewnym czasie zaczął wracać do siebie, a myśli ucichły.
Jedynie chłodne powiewy wiatru od strony pomieszczenia z otwartym oknem szeptały przerywając pisk kompletnej pustki. Drzwi wyjściowe korytarza w pewnym momencie się otworzyły. A w nich stanęła jak zwykle posępna Nanami, patrzyła na chłopaka przez chwilę, po czym podeszła.

- Gakidou-sama się do ciebie odezwie. Jeśli będziesz czegoś potrzebował możesz tutaj przyjść, Haruki-san. Jeśli będziesz miał potrzebę spotkania się, możesz również się zjawić. Kiedy ty będziesz potrzebny Gakidou-sama przyśle Takamochiego.

Na jego twarzy zawitał posępny uśmiech. Czuł się jakby właśnie wisiała nad nim czarna chmura, z której lał mocny ciepły deszcz, miał ochotę zabić całą swoją wręcz rozpacz, śmiechem, miał ochotę śmiać się na cały głos, prosto w twarz Nanami i do tego wciągnąć ją w to, rozbawić.
- Dobrze. Właściwie, kim Ty dokładnie jesteś ?

Stała i wpatrywała się w niego. Jej oczy zdawały się martwe.
- Nanami desu. - Po krótkiej chwili nagle dodała. - Czujesz już zmianę ?

Przetarł dłońmi twarz.
- Czuję się dziwnie, nie wiem jak to nazwać, może po prostu muszę dojść do siebie, a co to za zmiana ?

Przykucnęła przed nim zaglądając mu w oczy. Wyciągnęła ramię i wskazującym palcem dotknęła jego twarz. Obciągnęła skórę pod okiem w dół, przypatrując się dokładnie. Cały czas myślał czy nie ugryźć jej w palec, tak delikatnie, jakby zachęcająco do igraszek, jednak myśl co Nanami mogła trzymać w dłoniach, odrzuciła go.
- Sam powinieneś je zauważyć... - szepnęła.- Tak. Na pewno się to stało.

Uśmiechnął się. - Nanami, czym Ty się tu zajmujesz i dlaczego zawsze jesteś taka - przez chwile milczał jakby szukał odpowiedniego słowa - taka, ponura ?

Wstała. Patrzyła jeszcze przez chwilę na niego w milczeniu.
- Idź do domu. Musisz coś zjeść. Bądź czujny, oni patrzą. Widzą wszystko. Nie mogą się dopatrzeć zmian, Haruki-san. Tak, idź do domu.
Odwróciła się i kiedy chciała odejść, chwycił ją za ubranie.
- Zaczekaj. Dlaczego uciekasz ?

- Uciekam ? - Spytała nie odwracając się nawet.

- Tak, uciekasz. Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, a już wstajesz i odchodzisz.

- Pytanie ? jestem Nanami. Jestem jaka jestem, robię co mam robić. Puść mnie. - Nawet teraz mówiła tonem pełnym obojętności. Zdawało się , że można by przypalić ją ogniem a powiedziała by chłodno "parzy"

Przez moment wahał się co zrobić, ale ostatecznie puścił dziewczynę i wstał. - Szkoda, że uciekasz, ale jak musisz.
Jednocześnie zrodziła się w nim pustka.

- Idź do domu. - Powtórzyła i zniknęła za drzwiami.

Westchnął i skierował się w stronę drzwi wyjściowych z korytarza, wyszedł zaraz na salę, która jak jego wnętrze świeciła w tej chwili pustką. Jedynie mężczyzna pilnujący otwierania drzwi, siedział sam trzymając rozłożoną gazetę, ogarnięty nieprzeniknioną ciszą. Na stoliku przed nim stał rozbity połowicznie słoik na którego nierówność nadziany był delikatnie papieros.

Wstał zaraz po tym jak Haruki skierował swoje kroki w stronę wyjścia by zamknąć za nim drzwi, tak też się stało.


Tokyo; Poranek; Zima.



Białe niebo prószyło delikatnie śniegiem.
Uniósł głowę i zmrużył oczy, próbował jakoś ogarnąć, pogodzić myśli z samym sobą. Chłodne płatki topiły się na jego twarzy oraz włosach, oczyszczając go.
Nie był pewien czy chce wracać do domu, po prostu nie miał powodu by tam być.
Nagle bez namysłu, pozwalając swoim emocjom na kierowanie sobą, skręcił w pustą uliczkę gdzie zaczął uderzać pięściami o szarą ścianę jakiegoś budynku, aż do momentu gdy została na niej krew, ostatecznie kończąc swój szał kilkoma uderzeniami głową. Stał wymazany brudem i wpatrywał się w ścianę. Strużka ciepłej krwi spłynęła po jego twarzy. Kompletnie nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, bezradność powaliła go na kolana. Życie wyleciało mu z rąk, kolejny raz.
Wstał z ziemi i miał ochotę przynajmniej zabić kogoś lub pokrzyczeć. Zamiast tego jakiś czas snuł się po ulicach niczym animowane zwłoki.

Tokyo; Wieczór; Dom Yuriko; Zima.

Wszedł do domu, a gdy ściągnął buty walnął je byle jak na bok. Stanął w drzwiach pokoju gościnnego, wyglądał jak bezdomny, który przywlókł się z ulicy. Dziewczyna siedziała na dużym fotelu, ubrana w kuse kimono koloru sakury, przepasane szeroką wstęgą przedstawiającą Yamata-no-Orochi, ośmio-głowego węża o ośmiu ogonach, kokarda na plecach miała tak ułożone kolory, by po odpowiednim zawiązaniu przypominała purpurowe skrzydła motyla z czarnymi konturami. Wzory dopełniające całość wręcz hipnotyzowały Harukiego przy każdym najmniejszym ruchu Yuriko, wyglądały jakby ciągle kręciły się.
Wielki, płaski ekran telewizora ukazywał jakiś teleturniej, w którym brało udział dwóch starszych japończyków mających na sobie samą bieliznę.
- Liczyłem, że już poszłaś. - Wybełkotał prawie jakby był pijany.

- Czekałam aż wrócisz. - Jej spojrzenie było pełne złości i chłodu.

- Tylko tyle masz mi do powiedzenia ?

- To chyba Ty powinieneś wytłumaczyć mi gdzie byłeś przez ten cały czas ?
Pokręcił głową opierając się o ścianę, jakby z wypisaną na twarzy rezygnacją.
- Kobieto, dałem Ci pieniądze, opłaciłem swój pobyt tutaj, a co robię to moja sprawa. Nie mamusiaj mi tu.

- Więc po co zaczynałeś tą rozmowę ?

Zaciął się, tak naprawdę liczył, że zapyta o to co mu się stało, a Ona jedynie zepchnęła go na bok. Jakby nic już nie znaczył.
- Sam widzisz Haruki, że jeszcze jesteś tylko gnojkiem, mimo wieku. Chciałam Ci pomóc, ale Ty nawet nie potrafisz okazać wdzięczności za to. Nie zamierzam Cię pouczać, a proszę jedynie żebyś się umył i nie pobrudził niczego. To wszystko.
Ciszę, która nastąpiła zabijał jedynie sztuczny śmiech z telewizora oraz jakiś bełkot.
Stał przez moment patrząc na nią.
Potem po prostu przywrócił siebie do porządku, by móc usiąść na łóżku. Próbował uporządkować wszystkie wydarzenia, rozmowy, osoby, ale kiepsko mu to wychodziło. Tkwił niczym uwięziony we własnym umyśle.
 
__________________
"When there's no more room in hell, the dead will walk the earth" - Dawn of the Dead
I got a black cat bone, I got a mojo too
I got John the Conqueroo, I'm gonna mess with you

Ostatnio edytowane przez XIII : 10-01-2010 o 01:28.
XIII jest offline  
Stary 10-01-2010, 18:41   #14
 
Sani's Avatar
 
Reputacja: 1 Sani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputację
Skutek odwrotny do zamierzonego. Zamiast odpoczynku tylko kolejne igły, wbijające się w serce, małe łyki palącego w gardle drinka i muzyka. Właśnie, muzyka. Shun na pewno polubiłby to miejsce, gdyby tylko w nim pobył chociaż raz. Zadrżała, znów sobie przypominając. Dopiero po chwili zauważyła zniknięcie Maki z miejsca obok.
Rozejrzała się, trochę zaniepokojona. A co, jeśli ją zostawiła tutaj i gdzieś poszła? Sama nie wiedziała, czego się dokładnie spodziewać po siostrze Kaoru. Z pewnością nie była taka sama, jak Shun. I była przeciwieństwem swojego brata. Ale zobaczyła ją, przy schodkach. Do kogoś machała, a kiedy Ayumi uniosła wzrok w górę, zobaczyła go. Mężczyzna o rudych... nie, ufarbowanych na rudo włosach. Najwyraźniej był jednym ze znajomych Maki albo... Potrząsnęła głową. Co za niedorzeczność jej przychodziła!
Patrzyła jeszcze na nich przez chwilę, ale znowu zajęła się drinkiem. Nie obserwowała nawet tłumu tańczących. Co ona tu robiła, sama już nie wiedziała.
- Ayumi! - głos Maki przekrzyczał muzykę. - To Gakidou, poznajcie się!
Teraz mogła się przyjrzeć towarzyszowi siostry Kaoru. Ufarbowane na rudo włosy, czarny cień, kolczyki... Pomyślała, że gdyby pół włosów przefarbował na blond, starł cień i zmienił ułożenie kolczyków... A tak, jeszcze ściął trochę włosy i zmienił styl ubierania się... „Byłby strasznie podobny do Shuna...
- Gakidou desu – powiedział. Sama nie wiedziała, skąd miał szkankę z whisky, przecież tylko spojrzał na tego gościa za barem... „Ech, Maki się umie ustawić...
To było dziwne. Nie umiała rozróżnić jego głosu wśród morza innych, przeróżnych, jakie kiedykolwiek słyszała. Wtapiał się idealnie w tłum tych głosów, chociaż jego wygląd był tak odmienny od masy szarych ludzi... Ale równocześnie czuła, że i tak by ten głos rozpoznała. Przyciągał czymś, tak mocno ją przyciągał...
- Jesteś znajomą Maki, tak? – ten głos wyrwał ją z kolejnego zamyślenia. - Słyszałem, że nigdy nie byłaś w takim miejscu, prawda? Jak ci się podoba
To było dziwne. W jednej chwili usiadł, a ona zaczęła się mu uważnie przyglądać, oceniając każdy element jego aparycji. Chociaż ta była dziwna, to jednak nie mogła się oprzeć wrażeniu, że jednocześnie był dość schludny i dbał o to, co nosi. O wizerunek. I choć mówił normalnie, to go słyszała.
W pewnej chwili zmusiła się, by spojrzeć na jego twarz. Nie uśmiechał się, a te szare... nie, ni szare. One były srebrne. Płynne srebro, wpatrzone teraz w nią. Mimowolnie poczuła się, jakby miała zaraz zostać złapana i zjedzona przez drapieżnika. Wcale się jej to nie podobało. Ale jednocześnie czekał na odpowiedź. I swoją postawą dał do zrozumienia, że nie liczą się tamci, nie liczy się muzyka... Teraz liczyła się tylko ona, Ayumi.
A ona nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Skłamać, czy powiedzieć prawdę. Wydawało się, że mógł wykryć kłamstwo, które wypowie, a prawda była dla niej zbyt bolesna. Sama nie wiedziała, które wyjście będzie najlepsze, jak to ubrać w słowa, żeby zadowolić go jedną odpowiedzią i żeby sobie poszedł. Chociaż... Czy chciała, żeby poszedł? W jednej chwili wydawało się jej, że Gakidou rozumie, co w niej siedzi, chce wysłuchać, może nawet powie coś, co chociaż na chwilę ukoi ten ból... Ale jakie słowa mogły być właściwe, by tak się stało? Biła się tak, nawet nie wiedząc, co się działo wokół. Wszystko zniknęło. Poza Gakidou.
Ale w pewnym momencie doszła do wniosku oczywistego. Prawda zawsze jest lepsza od kłamstwa, choćby nie wiadomo, jak okrutna.
- Wcale – wypowiedziały jej usta, jedno krótkie słowo zamiast długiego zdania, jakie już szykowała w umyśle.
- Spodziewałaś się czegoś innego? - wydawało się jej, że był trochę zaintrygowany jej odpowiedzią.
- Można tak powiedzieć – nie myślała, kiedy to mówiła. W końcu to prawda. Spodziewała się, że nie będzie to takie... Przypominające.
- Nie lubisz nadmiernej swobody, co? - srebrne oczy na chwilę tylko spojrzały gdzieś w bok, na tych ludzi. Jej oczy były utkwione w Gakidou.
- Tu nie chodzi o swobodę... - zaczęła, choć brzmiało to trochę niepewnie. Jaka swoboda Nic nie zauważyła, zainteresowana tylko swoją szklanką i wspomnieniami. - Choć trochę przeszkadza.
Nadmierna, chciała dodać. Jednak nic nie zauważyła wcześniej, osnuta mgłą. Ślepa i głucha na to, co się ziało wokół.
- Więc o co, Ayumi-san?
Drążył temat. A ona znowu była w dylemacie, co mu powiedzieć. Chociaż nie sądziła, żeby słowa zmieniły cokolwiek. Wydawał się o wszystkim wiedzieć...
- Cała ta atmosfera, muzyka... - znów zaczęła niepewnie. Znów problem. - Za bardzo kojarzy mi się z moim przyjacielem.
Powiedziała to w końcu. Ale nadal nie poczuła, jakby spadła jej chociaż część kamienia z serca. Wciąż jej to wszystko ciążyło, poczuła się, jakby nie chciała tutaj zostać ani minuty dłużej. Już miała otworzyć usta, żeby powiedzieć mu, ze musi iść, ale nie zdążyła.
Maki jakby przestała zwracać na nich uwagę, kierując się do faceta za barem. Zagadywała go, jakby Gakidou miał powiedzieć coś, czego tamten nie mógł usłyszeć. Zresztą, widziała. Tylko na nią spojrzał, a ona już wiedziała, co ma robić.
- Maki-chan nie powiedziała ci, że tak wygląda to miejsce?
Ayumi zastanowiła się. Po miejscu spotkania mogła się domyślić wyglądu, jednak... Gakidou coś przeoczył. Nie tylko wygląd stanowił atmosferę, wiedziała to już od dawna. Tak samo, jak przyszła do szkoły po raz pierwszy. Surowe wnętrze, odstraszające wręcz, ale ludzie byli przyjaźni. Mili. Czuła się tam, jakby miała drugi dom, nic więc dziwnego, że do szkoły chodziła z przyjemnością.
- Wygląd nie oddaje w pełni atmosfery.
Wreszcie zobaczyła uśmiech na jego twarzy.
- Przyszłaś tutaj, żeby zapomnieć o swoim przyjacielu – stwierdzał? Pytał? Był aż taki domyślny po tym, co mu wcześniej powiedziała. Kto go wiedział...
Zapomnieć..” pomyślała. „[i]Dlaczego wszyscy mówią o zapomnieniu. Przecież tego się nie da zapomnieć, wciąż będzie tkwiło w umyśle, nawet jeśli nikt tego nie przypomni. Można to tylko zepchnąć, ale czy się da zapomnieć?[i]”
- Zapomnieć to nie jest właściwe słowo – powiedziała po dłuższej chwili takiego bicia się z myślami. - Raczej odpocząć od wspomnień pewnych wydarzeń.
- Raczej ci się to nie udało – jego postawa zaczynała być powoli irytująca. Wydawał się wiedzieć wszystko lepiej... - Może spróbujesz dołączyć do ludzi? - ruch głową. - Oni przyszli tutaj po to samo. Tutaj nie mają zmartwień. Zapominają o tym, co czeka ich za drzwiami klubu, Ayumi-san.
Dołączyć do tłumu? Ta myśl wydawała się jej tak absurdalna, jak niebieskie króliki, skaczące po betonie i obgryzające różowe drzewa, które zamiast koron miały wielkie kwiatki. Miała się wmieszać w ten tłum? Absurd... Przecież była zupełnie inna od nich, który z tych ludzi przeżył to samo, co ona, kto mógłby w ogóle ją zrozumieć? Oni wszyscy wydawali się być zatraceni w muzyce. Ona nie. Miała świadomość, że wszyscy tutaj zachowują się, jakby mieli wyjątkowo psychodeliczne wizje, jakby śnili o raju, do którego nie mieli dostępu. Jeden i ten sam sen... Powtarzalna taśma, którą znają na pamięć, ale uwielbiają ją oglądać, słuchać, dotykać... To nie było to, czego szukała. Już nie.
Spojrzała na Gakidou spod grzywki. Jakoś tak tajemniczo, chociaż nie to było celem jej spojrzenia. Chciała mu uświadomić błąd, jaki zrobił, proponując jej dołączenie do bezkształtnej masy.
- Nawet najgłośniejsza muzyka nie jest w stanie tego zagłuszyć. Choćbym skupiała się na czymś innym, to nadal... – przerwała. Może to nie była ta droga? Może nie był aż taki denerwujący, jak wcześniej myślała? - Wciąż wydaje mi się, jakby to wszystko się stało wczoraj... - powiedziała w końcu, a jej głos przybrał smutniejszych tonów.
- Aż tak bardzo chciałabyś zapomnieć?
- Nie sądzę, żeby się dało – wymijająca odpowiedź z jej strony. Czy chciała zapomnieć? Nie wiedziała.
- Nie o to pytałem – powiedział. Wyjął papierosa, na całe szczęście jej nie poczęstował, tylko sam zapalił. Ale dym i tak był. I trochę to przeszkadzało. Nie powiedziała jednak nic na ten temat. Zresztą, chyba chciał szczerości...
- Chciałabym – odpowiedziała wreszcie. Tak bardzo nie chciała pamiętać
- A gdyby istniała taka możliwość, Ayumi-san? Na co byłabyś gotowa?
O co on pytał? Czy byłaby w stanie zrobić wszystko, by tylko zapomnieć? Znów irytacja. Miał ją za ćpuna?
- Co masz na myśli? - spytała, tym razem patrząc na niego mocno podejrzliwie.
- Co cię czeka, kiedy za kilka godzin stąd wyjdziesz, Ayumi-san? Dalej będziesz cierpieć i brnąć bez celu przed siebie?
Miał ją. Nie wiedziała, jak on to zrobił, ale miał ją. Miał cholerną rację. Odkąd ich straciła, czuła, jakby nie zostało w niej ani trochę życia. Byli podstawą, dla której istniała... Obaj.
Wszystko jakby wczoraj... Skumulowane tak, by stało się jednego dnia... Zimno, niepokój... Jeden telefon i chwila spokoju, potem drugi... później niecierpliwość i krew... I pustka, ból. To, co czuła teraz. Ogromna tęsknota i próżne wspominanie miłych chwil, które nie wrócą... Pochyliła się, zgarbiła, patrząc w szklankę. Czerwone włosy przysłoniły jej twarz, dziwnie połyskiwały w przytłumionych światłach.
- Nie wiem... - powiedziała wreszcie. „Chcę, żyć, ale...” - Ale bez nich jest tak pusto... Chciałabym do nich dołączyć... Ale brakuje mi woli.
Brakowało jej woli, żeby to wszystko zakończyć. Żeby znów być przy nich. Odezwać się do nich...
- Do Kaoru i Shuna? - usłyszała nagle cichy głos Gakidou.
Nagle się wyprostowała, a szklanka wyleciała jej z ręki. Nie była zaskoczona, że wiedział o Kaoru. Mogła mu powiedzieć Maki, co nie byłoby dziwne. Ale skąd...?
- Skąd wiesz o Shunie? - nie sądziła, żeby siostra Kaoru miała pojęcie o tym, co się z nim stało.
- Czy to ważne, Ayumi-san? Ważne, że mogę ci pomóc.
- Ważne – powiedziała. On jej pomóc? Był psychiatrą?
Znów spojrzenie prosto w oczy. I zimny dreszcz na karku. Srebrne tęczówki były punktem, na którym skupiła wzrok. Jakby chciała wyczuć, czy kłamie.
- Wiem to od ciebie, Ayumi-san.
Nie wyczytała nic. Ale ciężko jej było uwierzyć, że wie to od niej. Jak? W jaki sposób? Jakim cudem? Do jej głowy przychodziły coraz bardziej absurdalne pomysły...
- Czytasz w myślach? - wypaliła w końcu. To chyba było najlogiczniejsze z tego wszystkiego.
- Czy interesuje cię to, co powiedziałem? – omijał temat. Jedną z rzeczy, których nie lubiła, było nie udzielenie odpowiedzi na to, co pytała, choćby nie wiadomo jak tajemnicza była.
- Nie zbaczaj z tematu. – znowu ten ton, jakby robił jakiś błąd.
- W takim razie nie jesteś zainteresowana – uśmiech. Znów nie ta odpowiedź.
Co za dureń... Pyta się człowiek, to mógłby chociaż odpowiedzieć, a nie... Zbacza z tematu, idiota...
- Jestem – odpowiedziała prawie natychmiast. Gdyby nie była, czy w ogóle by się pytała o to czytanie w myślach? Chyba nie rozumiał paru rzeczy...
- Może porozmawiamy w bardziej cichym miejscu? – zaproponował, jakby tutaj nie mógł o tym rozmawiać.
- Chciałeś powiedzieć: bez niepotrzebnych świadków? – zapytała, chcąc się upewnić. Z jakiegoś powodu owo bardziej ciche miejsce miało la niej nieprzyjemny wydźwięk.
- Nie. - A to niespodzianka. - W miejscu, gdzie będziesz mogła skupić się na moich słowach, Ayumi-san.
Teraz decyzja należała do niej. Mogła odmówić, ale... Co się potem stanie? Znowu będzie iść bez celu przed siebie? Kiedy w końcu nabierze tej woli, by do nich dołączyć? Może lepiej będzie zapomnieć o tym, co się stało? Tak, to by było dobre rozwiązanie...
- W porządku.
Wstali. Gakidou chyba nie zwracał już uwagi na Maki, zaprowadził Ayumi do drzwi dla personelu. Przeprowadził przez ohydnie żółty korytarz, kojarzący się dziewczynie z czymś mocno obrzydliwym, potem przez białe, kafelkowane pomieszczenie i znów przez korytarz... Pusty, a na końcu metalowe drzwi. Kiedy tylko przez nie przeszli, znowu poczuła zimno. Znajdował się na jakimś wysypanym żwirem placyku, prawdopodobnie miejscu, gdzie ewentualny wykidajło mógłby wywalić jakiegoś awanturnika. Mimo że ów plac był otoczony przez budynki i murek, Ayumi i tak czuła przeraźliwe zimno. No tak... Była w wygrzanym pomieszczeniu i musiała zmienić klimat, a w dodatku nie miała kurtki... Tylko krótki rękaw. Znów się przeklęła za swoją głupotę. Że też się jej spieszyło...
Gakidou usiadł na murku. Patrzyła na niego, drżąc z zimna. Obserwowała, jak odpala olejnego papierosa. „Popielniczka, fuj...
- Powiedz, Ayumi-san – zaczął. - Opowiedz mi, co się stało. Jak myślisz, dlaczego wydarzyło się to wszystko?
Jak myślisz? Nie, nie myślała. Ona wiedziała, dlaczego się to wydarzyło. Doskonale pamiętała wszystkie słowa.
- Myślę.. - ale tak naprawdę nie myślała. Odpowiadała tylko tak, jak on chciał usłyszeć. Podejrzewała, że wiedział, ze wie. - Zazdrość. Przelewająca się czara goryczy.
Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy traktowała Shuna gorzej, niż Kaoru. Nie umiała...
- Kochałaś Kaoru? - pytanie, które dla niej było tak oczywiste...
- Tak.
Nawet nie musiała się zastanawiać. Zawsze mogła tak mówić, bez względu na to, co się stało.
- A Shuna?
O co on pytał? Dlatego zadawał pytania, które dla niej były tak oczywiste?
- Jak przyjaciela... I brata zarazem.
Mimo wszystko, Shun przejawiał też zachowanie opiekuńczego starszego brata, którego nigdy nie miała. Ba, nie miała też i siostry... Strasznie tęskniła.
- Nie czujesz się zdradzona? - kolejne pytania od Gakidou. - Nie czujesz gniewu? Odebrał ci szczęście, nieprawdaż?
Znów pytał o coś, o wymagało głębszego zastanowienia. Czy gniewała się na Shuna za to, co zrobił? Rozumiała przecież, dlaczego... Ale zostawił ją samą. Gdyby był przy niej...
- Poniekąd tak – przyznała się wreszcie. - Mogłabym zrozumieć motyw... Ale on mnie zostawił. - „Zostawił mnie samą, żebym dalej wiodła swoje życie... Dobrze wiedział, ze ni mam na tyle woli, by pójść za nim. Dobrze o tym wiedział! Shun, dlaczego?
- Ayumi-san – głos Gakidou znów się wdarł w jej myśli. Miał przymknięte oczy. Jakby na czymś myślał. - Potrafię zwrócić ci szczęście. Sprawić, żebyś znowu czuła to, co kiedy miałaś ich obu.
Żartował? Nie, wydawał się poważny. Przywróci ich do życia? Sprawi, że znowu będzie...? Nie, to nie było możliwe. Przecież doskonale o tym wiedziała. To nie było możliwe... Więc jak?
- Nie da się przywrócić umarłych do życia – powiedziała. Trochę się już przyzwyczaiła do zimna, więc drżenie się zmniejszyło. Ale nadal mróz ja przenikał.
- Po co ich przywracać, Ayumi-san? Zazdrość i miłość zawsze idą w parze. To już ich defekt – czuła, że w pewnym sensie miał rację. Przeżywałaby drugi raz to samo? - Ja chcę ci dać same doznania. Samo spełnienie, same emocje, Ayumi-san. Bez tych ziemskich skaz.
- Bez nich? – zapytała, trochę oszołomiona.
Patrzyła, jak Gakidou zacaga się papierosem. Nie spuszczała z niego wzroku, jakby natychmiast zmieniła o nim zdanie.
- Tak, jak powiedziałem.
Wszystko to wydawało się takie proste Tylko mu zaufać... Ale z drugiej strony skąd miała pewność, że nie robi ją w konia Że to nie jest jakaś chora gra? Jej spojrzenie zmieniło się na podejrzliwe.
- Dowód – powiedziała dość stanowczym głosem.
Sama nie wiedziała, czy to był dobry pomysł. Potrzebowała dowodu, jeszcze nie do końca mu wierzyła. To było takie łatwe, powiedzieć jedno słowo... Chciała dostać próbkę.
Te srebrne oczy spojrzały głęboko w jej ciemne, ukryte za szarymi soczewkami.
- Pokażę ci sam przedsionek doznań, Ayumi-san. Świata, w którym przestaniesz pamiętać znaczenie słów „ból”, „samotność”, „zdrada”.
- Dobrze – powiedziała tylko, czekając na to, co się stanie.
Więcej nie było żadnych słów. Tylko pulsujące źrenice, czarne koła w płynnym srebrze. I coraz szybsze ich pulsowanie, pożerały srebro coraz szybciej, tak że już po kilku sekundach wypełniały całe oczy mężczyzny.
Utonęła w tej ciemności, pozwoliła się jej pochłonąć, otoczyć... utulić. Nie widziała nic, była tyko w tej pustce, jakby wszystko odbywało się bez jej udziału, jakby tkwiła we śnie...
Ciepło. Fale ciepła, rozchodzące się po jej ciele. Ekstaza i dreszcze, spazmy, targające nawet najdrobniejszą komórką jej ciała. Rytmiczne uderzenia, wraz z każdym z nich kolejna fala. Czyjeś serce biło w rytm przyjemności? W rytm dreszczy, coraz to silniejszych, które nią wstrząsały Chciała krzyknąć. Ale głos uwiązł jej w gardle, otworzyła więc tylko usta, drżąc z rosnącej ekstazy. Strużki potu, spływające po czole, po plecach... Kulminacja rozkoszy, jakiej jej przyszło doświadczać, kulminacja ciepła... Cisza. Ulga, powiązana ze szczytem, wyraźne odprężenie. Uczucie, które przyćmiło wszystkie inne. Pierwszy raz doświadczone, ale zarazem tak przyjazne, jakby znała je od dawna...
Poczuła chłód. Nie, to nie było powietrze. To materiał, który czuła na swoim ciele. Zapach czegoś, co niedawno było wyprane. I cieplejszy powiew na twarzy, niosący za sobą zapach, który pamiętała z wiosny... Kwiaty...
- Ayumi-chan, wstawaj! Ayumi!
Głos, który był taki znajomy... Pozwoliła jeszcze przez chwilę cieszyć nim swoje uszy. Kaoru. Tyko on miał taką ciepłą barwę głosu, zawartą w nim nutkę czułości... Tylko on. Mogłaby słuchać go godzinami, wspominać ten ton, kiedy była sama... Otworzyła oczy, spoglądając na niego.
- Kaoru-kun, nie tak ostro...
Leżał obok niej. Ponad nim widziała znajomy wzór na ścianie... Wiedziała już, gdzie była. Chociaż tak naprawdę była w jego pokoju tylko raz, zapamiętała ten rysunek. Nie miała problemu ze zidentyfikowaniem go. Okno było otwarte. Wiosna, którą tak dobrze pamiętała... I zapach kwiatów.
I uśmiech. Jego uśmiech i wzrok, który tak dobrze znała... Ale mogłaby patrzeć w jego oczy godzinami. Po prostu być, nie mówiąc nic.
- Ayumi-chan, myślałem, że już się nie obudzisz. Szykuję śniadanie.
Martwił się... Wiedziała, że by się nigdy do tego nie przyznał. Ale słyszała to w jego słowach. Zalała ją fala ciepła, tak bardzo chciała go przytulić i ucałować, powiedzieć, żeby się ni martwił... Gdyby nie jego następne słowa.
- Już śniadanie? – była trochę zaskoczona. Poranny wiatr znów dmuchnął jej w twarz. Uśmiechnęła się. - Jesteś kochany...
Tak się starał... Chciała kiedyś zrobić coś dla niego. Coś, z czego mógłby się ucieszyć...Jego czoło przy jej czole. I te ciepłe oczy... Chciałaby w nie patrzeć już zawsze...
- Nie tak jak ty, Ayu-chan... - szepnął.
Ciepły oddech Kaoru na jej ustach. Delikatne drżenie.
- Kłóciłabym się – spojrzała w jego oczy głęboko, tonęła w ciemnych tęczówkach chłopaka. - Kocham cię, Kaoru-kun...
Chciała już z nim zostać na zawsze. Trwać w tej chwili..
- Ja ciebie... - nie słyszała już nic więcej.
Wszystko się rozmazało. Ale przecież nie płakała.. Nie czuła swoich łez... Znów ciemność. Tylko na krótką chwilę.
Żwir, pusty murek... I gorąco. I strużka potu, płynąca z czoła. Jak tak dalej pójdzie, to się na pewno rozchoruje... Nie widziała nigdzie Gakidou. Poszedł. Zostawił ją? Poczuła materiał na jej ramionach i znów go zobaczyła, jak siada na murku. Pożyczył jej płaszcz...
- To.. To było takie prawdziwe... - powiedziała do siebie na głos. Żal. Ton głosu wskazywał na to, że żałuje, że to był tylko sen. Chciała się uchwycić tego snu i już go nie puścić, ale jak miała to zrobić...?
- Poczułaś się lepiej, Ayumi-san? - dlaczego wydawało się jej, że pytał, jakby się o nią troszczył? Nie, to było głupie... Za głupie...
- Trochę – powiedziała po chwili. Tylko niewielka poprawa, ale jakby i wielki krok w stronę oswojenia się z tym wszystkim... A może w stronę zapomnienia?
- Chcesz odkryć ten świat, Ayumi-san? Chcesz kroczyć tą ścieżką u mego boku?
To tylko pytanie... Ale takie proste...
- Chciałabym – odpowiedziała, jednak czuła, że nie będzie nic za darmo. - Ale... Czegoś chcesz za to, prawda?
Byłoby dziwne, gdyby nie chciał. Przecież w tym świecie... Przysługa goniła przysługę.
-Chcę,byś pomogła mi chronić ten świat, Ayumi. Przed tymi, którzy widzą w nim niegodziwość. Czy dawanie ludziom tego czego pragną, bez zbędnego gorzkiego posmaku może być niegodziwością?
Nie umiała mu odpowiedzieć. Ale zaraz coś znów jej się uroiło w umyśle. Jakby miała dzisiaj dzień na paranormalne myśli...
- Czekaj... Co przez to rozumiesz? - zapytała, sama nie rozumiejąc. - Demony, czy jak?
O ironio... Chyba nie było to prawidłowością w myśleniu, bo zobaczyła rozbawiony uśmiech.
- Demony? Wierzysz w demony, Ayumi-san? - chyba się z niej śmiał w zywe oczy... Albo z jej głupoty. - Mój świat daje szczęście tym, którzy idą jego ścieżką. Którzy stają się Sprawiedliwością. Sprawiedliwością ostateczną. Zagoję te wielkie rany na twoim sercu, Ayumi-san. I wierze, że dzięki temu ty pozwolisz mi zagoić rany tego świata.
- Czegoś wymagasz, prawda?
- Chyba powiedziałem jasno. Wierze, ze dasz mi z własnej woli to czego pragnę. Czyli lojalność.
- Lojalność, czy ślepe posłuszeństwo? - coś się jej tutaj nie uśmiechało.
- Ayumi-san. - oj, coś chyba powiedziała źle, bowiem zobaczyła, jak się mu spojrzenie zmienia. - Jeśli myślisz, że to zbyt duża cena za szczęście w szczerej postaci, możesz się odwrócić i odejść. Ale chyba sama widzisz, że czeka cię tylko powolna i bolesna śmierć? Krwawisz. Jak postrzelone zwierze. Już brodzisz we własnej krwi po pas... Sama zdecyduj gdzie chcesz się odnaleźć. Czy chcesz narodzić się na nowo.
- Te dwa pojęcia są mylone ze sobą. - przynajmniej większość myliła lojalność z posłuszeństwem. Czy tu było też tak?
- Jeśli uważasz, że możesz stąd wyjść i zapomnieć o tym co ci dałem to zrób to. Choć możesz się mylić.
Wyjść i zapomnieć? Czy on z niej kpił? Tego się nie dało zapomnieć...
- Nie da się. Po prostu nie chcę się pomylić w interpretacji słowa "lojalność".
- Skoro na zewnątrz nie czeka na ciebie żadne życie, dlaczego tak bardzo obawiasz się tego, które mogę ci dać?
Znowu ją miał.. Zastanawiała się, jak on to robił.
- Chciałam tylko wiedzieć, czy wymagasz tylko lojalności czy jeszcze ślepego posłuszeństwa – powiedziała, ale już nie tak pewnie, jak wcześniej.
- Powiedziałem ci już Ayumi. Chce żebyś pomogła mi wyleczyć rany tego świata. I bronić mojego. Będziesz do tego potrzebowała poczucia lojalności wobec mnie. Nie mam zamiaru ci go narzucać... Człowiek jest istotą szczerze lojalną tylko tym, którzy dają mu to czego potrzebuje. Dam ci to, Ayumi-san. Twoja lojalność nie będzie oparta na pustych słowach, a na szczerych i realnych doznaniach. Wierze, że tak będzie.
Wierzył? Trochę ja to zdziwiło. Ale może mówił prawdę. Chociaż z drugiej strony dawał jej do zrozumienia, że może sobie pójść. I „żyć”.
- Rozumiem już... - chociaż tak naprawdę nie rozumiała prawie nic. - Co będę musiała robić?
- Wszystko się okaże. – Znowu te tajemnice...
-W porządku.
Zszedł z murku. Najwyraźniej rozmowa była skończona.
- Nie, przemyśl to jeszcze. Przyjdź tutaj jutro, Ayumi-san. A postawisz pierwszy krok w tym świecie.
Zniknął. Nie, nie zniknął, wrócił do klubu, zostawiając ją. Znowu poczuła zimno. I nie czuła materiału Płaszcz Gakidou jakby... Rozpłynął się w powietrzu. Nie wiedziała nawet, która była godzina.

Tokyo, dom Ayumi, gdzieś w nocy
Nie miała pojęcia, o której wróciła. Ale rodzice już spali. Snem nieświadomym i spokojnym. Dobrze, że nie wiedzieli, gdzie była i co się stało. Ale pewnie i tak się zapytają jej jutro. Nie zostawiła im kartki, ani nic... Ale to nie było ważne. Już nie. Jakby przestało jej zależeć. Tylko doprowadziła się do względnego porządku, przebrała się i poszła spać.

Jesienią plac zabaw był piękny. Dużo liści, śmiech dzieci... Siedziała na jednej z huśtawek, gdzieś na uboczu, patrząc na bawiące się szkraby. Shun był wciąż chory, lekcje mu zaniosła niedawno i wyszła. Pięć minut w domu, tylko po to, by coś przekąsić i odłożyć plecak. Miała zamiar się przejść spokojnie, nacieszyć jesienią... Wstąpiła na plac zabaw, na którym bawiła się jako dziecko. To były takie miłe czasy... Uśmiechnęła się do siebie. Szkoda tylko, że już minęły, trzeba dorastać. Jeszcze trochę i pójdzie na studia, znajdzie sobie pracę... Będzie samodzielna. I zawsze będzie Shun, chociaż nie będą się spotykać tak często. Wiedziała, że on pójdzie na inny kierunek, ale zawsze będą przyjaciółmi... I Kaoru...
Kaoru od niedawna był w ich gronie. Rozmawiał z Shunem, z nią, ale kiedy na nią spojrzał raz... Coś zaiskrzyło. Czuła to. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, żeby zaczęła o nim myśleć. Chciała być z nim, przy nim, wciąż o nim śniła... To mogło być tyko zauroczenie, prawda? Mogło...
- Cześć, Ayumi – usłyszała nagle głos obok siebie.
Wzdrygnęła się i zaraz spojrzała w stronę źródła głosu. To nie było możliwe... T ciemnobrązowe włosy i ciemne oczy poznałaby wszędzie... Kaoru...

Stał obok huśtawki i uśmiechał się. Rozpięta kurtka ukazywała szkolny mundurek, w ręku trzymał teczkę. Przypomniała sobie, że miał jeszcze jakieś zajęcia dodatkowe, dlatego chyba o tej porze wracał.
- Kaoru... - powiedziała, patrząc na niego dużymi z zaskoczenia oczami. - Nie strasz mnie tak, proszę cię...
- Przepraszam – wydawało się jej, że trochę posmutniał. - Przeszkadzam ci?
Pokręciła głową. Nie przeszkadzał jej, właściwie... Nawet się ucieszyła, że tu był.
- Chciałem z tobą porozmawiać, ale w szkole nie było czasu...
Odkąd Shun zachorował, dziewczyny go co chwila dopadały. Współczuła mu, to musiało być okropne, być tak otoczonym przez dziewczyny. Widziała, że błagał wzrokiem o pomoc. Ale bała się trochę...
- Uhm, rozumiem – powiedziała, walcząc z rumieńcem. - Więc... O czym?
- No tak.. - zrobił trochę speszoną minę. - Chodzi o to, że... Wiesz, nie mam jutro zajęć i czy... Nie dałabyś się zaprosić gdzieś po szko... yyy, nie po szkole, znaczy po tym, jak zaniesiesz Shunowi lekcje...
Patrzyła na niego z dziwną mieszanką uczuć. Czy on jej proponował spotkanie? To było trudne do uwierzenia. No i nie wiedział, gdzie ona i Shun mieszkają, więc to by było trochę kłopotliwe...
- Może... - zaczęła, czując, że jeszcze trochę i zrobi się czerwona jak burak – Może razem mu zaniesiemy lekcje? I potem pójdziemy?
- Dobry pomysł – uśmiechnął się. - Przy okazji zapytam się go o pozwolenie.
Tego już nie zrozumiała. Jakie pozwolenie?
Uśmiechnął się, widząc jej pytającą minę.
- Bo widzisz... Chciałbym się z tobą spotkać nie tylko jutro... Ale też i częściej... Poza szkołą.
Serce jej zabiło mocniej. Czy to znaczyło, że...? Ale czy to nie była tylko jakaś gra? Nie, to nie mogła być gra. A może jednak...? Nie, gdyby grał... Miała straszny mętlik w głowie.
- To znaczy, że...? - wydusiła z siebie wreszcie. Ale bała się dopowiedzieć resztę.
Kaoru złapał ją za ręce, delikatnie zmuszając do wstania z huśtawki. Ujął jej twarz w dłonie i przycisnął czoło do jej czoła, spoglądając w oczy.
- Tak, Ayumi-chan... - powiedział cicho. - Nie mogę przestać o tobie myśleć. Kiedy widzę, jak na mnie patrzysz, chcę cię przytulić. Wiem, że znamy się krótko, ale... Ale nie mogę już. Ayumi-chan, ja...
W tej chwili ich usta się złączyły. Krótki i delikatny, nieśmiały wręcz kontakt. Żadne nie wiedziało, co zrobić, ale na krótką chwilę poddali się instynktowi. Ayumi zadrżała i wtuliła się w chłopaka...

Otworzyła oczy. Tak nagle, gwałtownie, bez powodu. Przerwał sen-wspomnienie, które było da niej początkiem radości i szczęścia, jakich zaznała... Jednak do jej umysłu wdarła się jedna rzecz, brutalni to odbierając. Kaoru już nie wróci... Poczuła się tak pusta, jakby nie była już ciałem i duszą, tylko pustą skorupą. W oczach pojawiły się łzy, a ciałem wstrząsnął szloch.
- Kaoru-kun...
Wtuliła się w poduszkę, płacząc. Tak bardzo chciała, żeby wrócił...
 
__________________
Destruktywna siła smoczego płomienia...

Ostatnio edytowane przez Sani : 10-01-2010 o 18:54.
Sani jest offline  
Stary 11-01-2010, 05:09   #15
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Posterunek Policji, Tokyo, Południe, Zima.


Detektyw Hanakawa siedział w swoim gabinecie, znajdującym się na trzecim piętrze budynku. W niewielkim pomieszczeniu znajdowało się stare , odrapane biurko, kilka blaszanych szafek na akta, mapa Tokyo na jednej ze ścian oraz wentylator. Wszystko to stłoczone było na niewielkiej przestrzeni, potęgując tym samym panujący wszędzie chaos - rozrzucone po biurku teczki, plastikowe naczynia po jedzeniu wypełnione po brzegi petami po papierosach. Hanakawa traktował to miejsce jak dom. W tym właściwym bywał rzadko, tak jak przystało na Japończyka był pracoholikiem. Jego żona nie narzekała, zresztą miała na to niewiele okazji. Widywali się kilka razy w miesiącu i to na kilka godzin. Sam detektyw nie miał z tej przyczyny wyrzutów, jego żona również była karierowiczką. Jedną z ważniejszych osób w NPA ( National Police Agency*) i często bywała poza miastem. W ich związku nie było szans na dzieci, stworzenie domowego ogniska. Poznali się jeszcze jako młodzi funkcjonariusze. Wtedy ich związek wyglądał całkiem inaczej - pożądali siebie, prawie każdą wspólną chwilę spędzali w łóżku. Od tamtej chwili minęło jednak prawie dziesięć lat, a Hanakawa nie widział swojej żony nagiej od jakiś dwóch. Mimo stresującej pracy i niezdrowego trybu życia, nie można powiedzieć aby stał się odpychający, wręcz przeciwnie. Stracił może młodzieńczy urok, ale zyskał dojrzały charakter, którego tak pożąda część kobiet.
Odpalił kolejnego papierosa. Przez lekko uchylone okno wpadało śmierdzące spalinami, chłodne powietrze a wraz z nim hałas miasta. Detektyw skupiony był na otwartej teczce leżącej na biurku. Kurenai Chishio- na górze strony widniał wytłuszczony napis. W tym momencie do gabinetu wszedł mężczyzna ,w grubych jak denko od butelki okularach, poplamionej keczupem koszuli, wystających spod górnej wargi, krzywych zębach.
- Hanakawa-san, przyszły akta sprawy z Awara. - powiedział świszczącym głosem.
- Dziękuje Utaga-san. Proszę, daj mi je.
Odebrał teczkę od Utagi. Doczytał akta Chishio , po czym otworzył te otrzymane przed chwilą. Dwie strony raportu, nie spodziewał się więcej. Sprawa była niezwykle trudna, ale wydawało się , że może mieć coś wspólnego z sprawą Minoru. Szybko przeleciał spojrzeniem po zapiskach jakiegoś niedouczonego policjanta z prowincji. " Cholera, nic tutaj nie ma."Nie natrafił na żadne wzmianki o odnalezionych śladach. " Być może ich laboratorium pracuje swoim tempem..."lekko podirytowany przerzucił stronę. Wtedy na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Teczka uderzyła o biurko. Potrząsnął lekko głową , po czym wysunął z niej kilka zdjęć. Z prawdziwym przerażeniem w oczach spoglądał na to co przedstawiały.
- Hanakawa-san ? Coś nie tak ?- spytał Utaga widząc twarz kolegi.
- Utagi-san... Ta sprawa. Nie wiem co tutaj się dzieje. Ale to...To przechodzi wszelkie pojęcie.- widział już w życiu wiele. Rozrywane ciała, strawione przez ogień zwłoki. Zdarzyło się, że sam odnalazł zdartą z twarzy skórę w talerzu jednego z seryjnych morderców. Te zdjęcia mimo tamtych spraw, poważnie nim wstrząsnęły.
- Utagi-san. Jedziemy do domu tego Kurenai... Może jak to zobaczy zacznie gadać.
Chwilę później siedzieli już w służbowej Toyocie, zmierzając do domu byłego chłopaka Minoru. Pojawiło się jedynie więcej pytań.

Dom Chishio, Tokyo, Popołudnie, Zima

Detektywi zaparkowali blisko budynku. Śnieg przestał zalewać bielą okolicę, choć dalej zalegał na ulicach. Wysiadając z Toyoty , Hanakawa wyrzucił dopalonego papierosa gdzieś na ulicę. W tej chwili myślał jedynie nad pytaniami, które ma zamiar zadać. Wszedł po schodkach , i po chwili pukał do drzwi.
Kawałek dalej, między budynkami zaparkowany stał czarny samochód.
Mitsubishi należało do Takamochiego. We wnętrzu panowało przyjemne ciepło, zapach skóry z tapicerki. Tylko Gakidou mógł czasem zapalić w tym samochodzie. Takamochi bardzo o nie dbał. Często zastanawiał się, dlaczego Gakidou woli podróżować metrem bądź piechotom niż zwyczajnie dzwonić po niego. Nigdy jednak nie zadał tego pytania.
Teraz jego spojrzenie skupione było na dwóch policjantach stojących przed drzwiami mieszkania Chishio. Nerwowo wystukiwał tylko sobie znany rytm o kierownicę. Dalej nosiło go po jakże przyjemnej rozmowie z Johnem.
- No to ładnie, ładnie...- mruknął pod nosem. " Gakidou miał jednak racje, że psy się tak łatwo nie odczepią od sprawy Minoru"Chwycił za telefon, po czym szybko wykręcił numer. Trzeba było opracować jakiś plan...

Nishishinjuku , Hilton Hotel, Tokyo, Popołudnie, Zima
Pod budynkiem zatrzymała się czarna limuzyna. Co prawda, nie był to niezwykle rzadki czy szokujący widok pod hotelem Hilton. Ten samochód jednak nie należał do byle kogo. W środku siedziały dwie osoby. Młody chłopak w garniturze, oraz kobieta w średnim wieku
Fujiwara Hishi nie wyglądał na swoje osiemnaście lat. Jego twarz była poważna, tak samo strój. Nie należał do osób "ciekawych" czy spontanicznych. Od małego jego życie było uregulowane normami zachowania i etykietą. Przywykł do tego życia. Można nawet powiedzieć , że jego mózg był całkowicie przeżarty przez te zasady. W dodatku całkowicie podporządkowany był woli swojej matki.
Fujiwara Megumi była tradycjonalistką. Chociaż nie urodziła się w arystokratycznej rodzinie, dzięki ojcu politykowi , została żoną jednego z słynniejszych Fujiwarów. Tutaj pokazał swoją klasę, niemal natychmiast dostosowując się do norm życia kogoś z tej klasy społecznej. Była też prawdziwą podporą dla swojego męża - zdecydowana i bezwzględna.
- Hishi, pamiętaj żeby się nie kłaniać. To gaijinka. Zrobi to źle, a nie mam ochoty na to patrzeć.- mówiła tonem nieznoszącym sprzeciwu.- Posiedzimy chwilę przy herbacie albo kawie, później zjemy obiad. Jeśli nie będziesz miał w tym czasie do powiedzenia czegoś mądrego to lepiej siedź cicho. Narobisz sobie wstydu. Sobie i mnie.
Chłopak jedynie kiwał głową na znak , że rozumie. Po chwili obserwacji można było mieć wrażenie, że to japońska wersja maskotek kiwających główkami od wstrząsów samochodem.
W tym samym czasie pod drzwiami apartamentu Margot stanął starszy mężczyzna. Jacques Villepinbył prawnikiem zatrudnionym przez rodzinę Margot już dawno temu. Przybył wraz z nią do Japonii aby zadbać o interesy rodziny oraz pilnować "niesfornej" dziewczyny.
Zapukał do drzwi.
- Mademoiselle ? Przepraszam, że przeszkadzam. Niedługo przybędą państwo Fujiwara

Harajuku , Tokyo, Późny wieczór, Zima
Shihou i Keiko znały się od dzieciństwa. Chodziły zawsze do tych samych szkół, miały wspólnych znajomych. Były typowymi reprezentantkami swojego pokolenia. Skore do rozrywki, uśmiechnięte, interesujące się modą.
Wczorajszego wieczora postanowiły udać się do klubu Shiroi Kami. To nie była ich pierwsza wizyta w klubie. Nie ważne były ograniczenia nakładane przez państwo, tak jak i wszędzie na świecie, tak i w Japonii młodzież bez trudu znajdywała sposoby aby dostać się do takich miejsc. To co jednak się wydarzyło tym razem, przerosło ich oczekiwania. Nie dojść , że obie wróciły do domu popołudniu następnego dnia to jeszcze na mocnym kacu. Przed awanturą ocalił je jedynie fakt, że rodzice obojga byli jeszcze w pracy.
- Co robisz ?...- Shihou zadzwoniła do Keiko z tym pytaniem około godziny siedemnastej.
- Już się czuje lepiej... Jeśli można tak powiedzieć. Maluje paznokcie, a co ?
- Może wyjdziemy... na miasto ? Boje się spotkania z ojcem
- Ja też... Niech będzie. Za piętnaście minut będę pod twoim domem.

Teraz obie były już w Harajuku. Właśnie opuszczały McDonalda. Pogoda dzisiaj dopisywała. Śnieg przestał męczyć miasto, a i temperatura była dużo bardziej przyjemniejsza. Obie ubrane były w mundurki szkolne liceum Yoyogi. Obie również mieszkały w tej dzielnicy.
Wiecznie rozgadane, mające do opowiedzenia tysiące plotek - dzisiaj milczały. Każda z nich czekała, aż ta druga poruszy sprawę wczorajszych wydarzeń. Obie wylądowały w jakimś przerażającym pokoju na tyłach klubu z nieznajomymi mężczyznami. Nie pamiętały dokładnie co się stało, ale jednego były pewne - po tamtej nocy zostały "kobietami".
Trzymając w ręku plastikowe kubeczki z lodami, ruszyły wzdłuż ulicy przylegającej do Yoyogikoen - jednego z większych parków w mieście. Mimo późnej godziny postanowiły skrócić sobie drogę, przechodząc przez park. Latarnie dawały niewiele światła w gęsto porośniętym przez drzewa parku. Alejki były niemal puste o tej godzinie - większość ludzi albo pracowała albo właśnie wracała do domu.
- Myślisz , że na długo dostaniesz szlaban ?- Shihou przerwała ciszę. Zawsze była nieco odważniejsza od swojej przyjaciółki.
- Nie myślę kiedy będę mogła wyjść z domu... Tylko kiedy będę mogła usiąść na dupie i nie czuć bólu.- skrzywiła się lekko na tę myśl.
- Tak... w sumie masz rację. Ale co my zrobiłyśmy złego ? Może powiedzieć prawdę ? Musieli nam czegoś dosypać...
- Shihou... Przecież wypiłyśmy po jednym piwie... I to z butelki.
- tymi słowami szybko ściągnęła koleżankę na ziemie. W tej samej chwili zatrzymały się. Nagle, bez widocznej przyczyny. Obie czuły się inaczej... A teraz poczuły również coś absurdalnego. Cały organizm alarmował je przed niebezpieczeństwem. Tak jakby widziały jadący prosto w ich kierunku, rozpędzony samochód. To wydawało im się dziwne, bo przecież dookoła było pusto. Popatrzyły po sobie przestraszone.
- Czujesz to, prawda ?
- Tak...ale. Nigdy wcześniej tego nie doświadczyłam.

Usłyszały za sobą odgłos kroków stawianych na żwirowej ścieżce. Wyprostowały się jednocześnie, czując wywołanym tym dźwiękiem, dreszcz na plecach. Odwróciły się powoli... Ktoś się do nich zbliżał. Widziały zarys człowieka. Wszystkie latarnie jednak zgasły w jednej chwili, co wywołało u nich kolejny napad paniki. Paniki, która je sparaliżowała.
- Dziewczynki... Czemu to zrobiłyście ?- usłyszały zmartwiony , kobiecy głos z wyraźnym obcym akcentem.
- Co...Co zrobiłyśmy ? My... Proszę pani ... My nic nie zrobiłyśmy. Naprawdę...- jęknęła drżącym głosem Shihou. Dziwny zmysł teraz już ryczał w ich głowie niczym syrena.
- Nie okłamiecie mnie. Czemu do niego poszłyście ? Czemu wzięłyście to co wam dał ? Brzydzicie się swoim człowieczeństwem.
- Proszę pani...my...
- w ciemności zobaczyły światło. Dwa błyszczące lazurowym światłem punkty. Para oczu.
- Wybaczam wam. Doznacie zbawienia, wasze splugawione dusze zostaną oczyszczone.
Keiko zrobiła krok w tył. Wtedy usłyszały szelest...

Po parku rozeszły się odgłosy strzałów. Dwa. A później nastała głucha cisza.

Tokyo, Wieczór, Zima

John

Takamochi otworzył drzwi do pokoju Amerykanina. Nie tracił czasu na zbędne "przepraszam" , "czy mogę wejść".
- Ubieraj się. Jedziemy do klubu. Gakidou-sama prosił żebyśmy przyjechali.

Kurenai Chishio

Po wizycie detektywa Hanakawy , na komórkę Chishio przyszła wiadomość z nieznanego numeru.
Spotkajmy się na boisku Szkoły Podstawowej Komaba dzisiaj o 2. Proszę, bądź sam. Chce ci wszystko wytłumaczyć...
Bez podpisu czy jakichkolwiek wyjaśnień. Chishio mógł jednak przeczuwać kto jest nadawcą tej wiadomości -Akichi.
Szkoła również była dobrze znana dla Chishio. Uczęszczał do niej niegdyś Minoru. Znajdowała się tuż przy głównym budynku Uniwersytetu Tokijskiego.

Segawa Ayumi

Późnym wieczorem do domu wrócili rodzice Ayumi. Wiedzieli, że ich córka cierpi, nie wiedzieli jednak jak temu zaradzić. Szczególnie jej matce zależało na ulżeniu w cierpieniach córce.
"Nie przejmuj się tym tak. Jest młoda, przed nią całe życie. Niedługo sama to zrozumie i zapomni."- powtarzał jej ojciec.
Ayumi obudziło pukanie do drzwi. Nie czekając na pozwolenie, jej matka weszła do pokoju. Nie zapaliła światła, odezwała się jedynie zatroskanym głosem.
- Ayumi-chan... Dzwonili do mnie z policji. Pewna pani, o nazwisku Sekiguchi chciała z tobą porozmawiać... O Shunie. Powiedziałam, że sama zdecydujesz, czy jesteś na to gotowa. Jutro w południe na komisariacie...

Goro Haruki

Wieczorem telefon przerwał milczenie panujące w pokoju."Masz jedną nową wiadomość" mówił napis na wyświetlaczu.
Haruki-kun. Zjaw się jak najszybciej. Gakidou.



*NPA - National Police Agency - Japoński odpowiednik FBA.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 11-01-2010 o 05:20.
Mizuki jest offline  
Stary 12-01-2010, 18:27   #16
 
XIII's Avatar
 
Reputacja: 1 XIII ma wyłączoną reputację
Harajuku; Tokyo; Wieczór; Zima.

"Człowiek potrafi przystosować się do nowych warunków w ciągu kilku miesięcy." - Zacytował w głowie urywek programu naukowego, który oglądał przed wyjściem z domu.

- Proszę iść na około, tędy nie ma przejścia. - Zatrzymał go jakiś mundurowy kiedy przechodził przez park. Dzisiaj kręciło się tam wielu takich, niejedno drzewo utrzymywało taśmy blokujące drogę. Haruki jedynie skinął głową ku funkcjonariuszowi i obszedł park bocznymi alejami, jednak nawet stąd widać było dwa czarne worki ukrywające we własnym wnętrzu zwłoki.

"Zły znak." - Zaśmiał się pod nosem na tą myśl.
Z jakiegoś powodu pomyślał w tym momencie o Nanami, gówniara pociągała go, bo była podobna do Aoi.
Jak naćpana, wieczny trans. Brak odpowiedzi i to, jak mu się wydawało zagubienie.
Kolejna młoda dusza, podobna do niego, kolejna młoda dusza, którą mógł zbawić.
"Gówno ciągnie do gówna."
Potem już tylko zastanawiał się nad tym z kim ojciec zeswatał by go, gdyby pozwolił rodzicom zamieszkać u siebie. Marzenia o innej drodze życia.


Shibuya; Tokyo; Wieczór; Okolice Shiroi Kami.

Chęć sprawdzenia co będzie dalej zmuszała Harukiego do spotkania się z Gakidou. Na razie dostał jedynie kłamstwo, zwykłe odurzenie.
Sprawdzian lojalności ? Sprawdzian cierpliwości, wytrzymałości ?
Niewykluczone.
Tylko Wiewiór wiedział co siedzi w tej jego popieprzonej głowie.

Ostatnie wydarzenia podziałały na Harukiego jak beczka lodowatej wody, w którą wrzucił go Gakidou. Był wściekły, ale sam nie wiedział czy na rudowłosego, czy na siebie. Nie miał ochoty rozczulać się nad tym wszystkim.
Po prostu był.

Szedł trochę nieprzytomny przez swoje zamyślenie, dopiero pod drzwiami Shiroi Kami otrząsnął się.
 
__________________
"When there's no more room in hell, the dead will walk the earth" - Dawn of the Dead
I got a black cat bone, I got a mojo too
I got John the Conqueroo, I'm gonna mess with you
XIII jest offline  
Stary 12-01-2010, 21:56   #17
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Nie wiem, ile czasu minęło kiedy tak leżałem i wpatrywałem się w ciemniejące niebo za oknem, przez cały czas słuchając cichych, niezrozumiałych szeptów. Było ich naprawdę dużo, ciche głosy, z których rozumiałem tylko pojedyncze słowa. W mojej głowie pojawiła się absurdalna myśl.
"Te głosy... to myśli."
Odzyskałem przytomność, wstałem z łóżka i ubrałem się. Założyłem niebieskie dżinsy i białą koszulę w niebieskie wzory, moją ulubioną... od Minoru. Powlokłem się do kuchni. Pod bosymi stopami czułem chłód kafelek. Wyjąłem z lodówki sok w butelce i nalałem go do szklanki. Jednym haustem opróżniłem jej zawartość. Przeszedłem do salonu, ale zatrzymałem się przed lustrem. Mimo iż było ciemno, zauważyłem jak coś błysnęło w moim odbiciu. Powoli zbliżyłem się do niego. Przyłożyłem dłoń do gładkiej i zimnej powierzchni. Spojrzałem na swoją twarz i przez chwilę stałem jak sparaliżowany. Moje źrenice... Nie miałem wątpliwości, a oczy nie mogły mnie oszukać. Moje źrenice połyskiwały w słabym błękitnym błysku. Zamrugałem i poświata zniknęła.
"Dziwne..."

Ding dong! - odezwał się dzwonek, wyrywając mnie z zamyślenia. Ruszyłem się z miejsca. Otworzyłem drzwi. Za nimi stał już dobrze znany mi detektyw Hanakawa wraz ze swoim zastępcą. Dlaczego nie byłem zaskoczony ich wizytą?

- Witam panie Kurenai. Przepraszam, że przyjeżdżam bez zapowiedzi. Sprawa jest jednak dosyć poważna. Czy mogę wejść? - odezwał się.
Zmierzyłem go niewidzącym wzrokiem. Całkowicie oprzytomniałem.
- Tak, proszę.
Cofnąłem się w głąb mieszkania, pozwalając wejść obu detektywom.
Zdjęli buty przed wejściem w głąb mieszkania. Bez pytania udali się w to samo miejsce, w którym rozmawialiśmy ostatnio. Widocznie nie czuli się już tacy skrępowani... Hanakawa trzymał w ręku teczkę, dziwnie złowrogą. Westchnął siadając na fotelu, kiedy ja usadowiłem się na kanapie, podciągając do siebie nogi.
- Czy mogę zapalić?
- Tak... - powiedziałem cicho
Nienawidziłem zapachu tytoniu... a zwłaszcza dymu, który wydobywał się z papierosów.

Detektyw wyjął paczkę jakichś tanich fajek, po czym odpalił jedną
- Może powiem zbyt wiele... - spojrzał na mnie. Ale zbadaliśmy krew na brzytwie, którą został zamordowany pański przyjaciel.
Myślenie o śmierci Minoru było przykre... i irytujące.
- Tak? - spojrzałem na niego. Co w związku z tym? - otoczyłem nogi ramionami, brodę podpierając na kolanach.
- Jeszcze tego samego dnia, kiedy rozmawialiśmy dostałem wyniki ekspertyzy. - otworzył teczkę zaglądając w raport.
Zaciągnął się dymem, kiedy jego oczy szybkim tempem sunęły po znakach na papierze.
- Krew należąca do osoby niezwykle młodej, między pierwszym a piątym rokiem życia. Ślady pochodzące z okresu nie dłuższego niż tydzień. - zauważyłem jak nerwowo podryguje nogą.
- Z tego raczej nie wynika dla pana wiele... jednak sprawdziłem coś. W ostatnim tygodniu znaleziono tylko jeden przypadek zabójstwa pasujący do tych śladów.
Słuchałem go, coraz bardziej czując podirytowanie. Mimo iż Hanakawa wyglądał atrakcyjnie, ton głosu jakim mówił drażnił mnie nieco.
- Tak? - odparłem, nie bardzo widząc związku między śmiercią Minoru a przypadkiem o którym wspomniał detektyw.
Otworzył drugą teczkę.
- Sprawa zabójstwa z Awara... Cztery dni temu odnaleziono w piwnicy jednego z opuszczonych domów zwłoki....- przełknął ślinę. -... niemowlęcia.
Spuściłem wzrok z jego twarzy na papier w jego dłoniach. Zawsze byłem osobą wrażliwą i empatyczną. Słuchanie o śmierci, szczególnie dzieci, wzbudzało we mnie ogromny smutek i rozpacz. Nie potrafiłem się godzić z myślą, że ludzie mogą być aż tacy okrutni.

Przysunął kartkę z raportem bliżej twarzy.
- Zwłoki posiadające liczne nacięcia, dodatkowo zadbano o ich przyśpieszony rozkład...- czytał drżącym głosem. - Z ciała spuszczono całą krew. Niestety bark jakichkolwiek jej śladów w miejscu odnalezienia zwłok.
- To... to chore. Co wspólnego ma to ze śmiercią Minoru? - powiedziałem z nieskrywanym oburzeniem.
- Dalej nie wiemy czy brzytwa należała do Minoru czy do Akichi'ego.- odpowiedział spokojnie, odkładając kartkę.
Następnie chwycił kilka zdjęć i położył je na stoliku przede mną. Patrzyłem chwilę na twarz detektywa, po czym spojrzałem niżej na zdjęcia.
Przedstawiały dziwnie pozieleniałe , bądź miejscami sine ciało dziecka. Na klatce piersiowej, twarzy, rączkach, pod pachami widoczne były głębokie szramy po cięciu ostrzem. Brakowało jednego oka... Zamiast niego w oczodole gnieździły się białe larwy. Cała twarz wykrzywiona była w ostatnim spazmie cierpień dziecka.
Wytrzeszczyłem oczy w niemym przerażeniu. Z moich ust wydobył się cichy jęk. Te martwe dziecko... kto mógł posunąć się do takiego czynu?! To chore! Trzeba by być psychopata, żeby móc skrzywdzić tak niewinną istotę... bezbronne dziecko. Wyraz na jego twarzy wycisnął ze mnie łzy.
Odwróciłem twarz na bok, byleby nie patrzeć znowu na odrażającą scenę uwiecznioną na kawałku papieru. Po policzku ciurkiem spłynęły dwie krople.

Hanakawa rzucił zdjęcia do wnętrza teczki i zamknął ją.
- Czy nie wie pan NA PEWNO gdzie Minoru mógł przebywać w ostatnim czasie? Czy wyjeżdżał? A może kiedyś widział pan brzytwę ,która mogła należeć do niego? - pytał natarczywie.
Miałem tego naprawdę dosyć. Coś wewnątrz mnie pękło, wyzwalając ze mnie odrobinę skrywanego gniewu.
- Nie nie widziałem nigdy podobnego przedmiotu w rzeczach Minoru. I powiedziałem już, nie wiem co się z nim działo. Czy to wszystkie pytania na dziś, panie Hanakawa?
Detektyw spojrzał mi w oczy.
- A czy zachowywał się kiedyś... Agresywnie?
Wyzwolił kolejną walę gniewu
- Nigdy!! Nie! Minoru, którego znałem... zawsze... był taki delikatny... i spokojny. Nie skrzywdził by drugiego człowieka, a na pewno nie dziecka! Skończyli panowie z tym przesłuchaniem? Nie czuję się najlepiej.
Detektyw skinął spokojnie głową.
- W takim razie nie będziemy już przeszkadzać. Proszę poszukać w mieszkaniu, może Minoru zostawił tutaj jakieś wskazówki. Może pisał pamiętnik ?
- Nie. Oprócz swoich zeszytów szkolnych nie trzymał tu niczego, w czym mógłby pisać.
Skinął głową.
- W takim radzie do widzenia, panie Kurenai.
- Do widzenia. - odparłem sucho, odprowadzając ich wzrokiem.
Bez słowa detektywi opuścili moje mieszkanie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fXyJ2BvDb1U[/MEDIA]

Skryłem głowę pomiędzy kolanami. Tego było za wiele... Zacząłem łkać. Słone łzy zalewały moją twarz. Twarz martwego dziecka naprawdę mną wstrząsnęła. Nie wyobrażałem sobie, kto mógłby zdobyć się do takiego okrucieństwa? Na pewno nie człowiek... Poczułem się nagle taki bezradny, słaby i osamotniony w świecie, który mnie przytłaczał.
"Minoru... tęsknię za tobą..."
Przewróciłem się na bok, podrygując w rozpaczliwym szlochu.

Kiedy się uspokoiłem, niebo było już czarne. W nieoświetlonym mieszkaniu panowała ciemność.
Pik pik! - rozległ się dźwięk telefonu, który wibrował na ziemi.
Podniosłem telefon z ziemi i odczytałem wiadomość. Przyszła z nieznanego numeru...
"Spotkajmy się na boisku Szkoły Podstawowej Komaba dzisiaj o 2. Proszę, bądź sam. Chce ci wszystko wytłumaczyć..."
Żadnego podpisu, czy wyjaśnień... Same słowa, którego nadawcą mógłby być każdy. Ale jakiś instynkt podpowiadał mi, że autorem wiadomości jest
Akichi... Znalem tą szkołę, o której pisał w wiadomości. Uczęszczałem do niej niegdyś razem z Minoru. Znajdowała się tuż przy głównym budynku Uniwersytetu Tokijskiego, w którym oboje studiowaliśmy. Podniosłem się, w łazience opłukałem twarz zimną wodą i ubrałem się.





Wieczór był wilgotny. Padał drobny lecz rzęsisty deszcz. Brama szkoły była zamknięta, jednak nie miałem problemu się przez nią przedostać. Budynek taki jak inne szkoły, biały, bez wyrazu. Okrążyłem go dookoła wychodząc na wylane asfaltem boisko. Dojść biedne wyposażenie, jak na szkołę znajdującą się przy największym Uniwersytecie w Kraju. Panowała tutaj niemal całkowita ciemność. Jedyne światła to te z okien budynków kampusu za siatką, albo przebijające się przez listowie, z lamp ulicznych przed szkołą. Na boisku nikogo nie widziałem. Przez cały czas rozglądałem się po okolicy, trzymając ręce w kieszeni. Podszedłem do siatki ogradzającej boisko i oparłem się o nią plecami. Głowę miałem skrytą pod kapturem kurtki. Patrzyłem na mokry asfalt, w którym odbijały się pomarańczowe światła lamp.
Nie wiedziałem, dlaczego tu przyszedłem. Być może naprawdę chciałem porozmawiać z Akichim, chłopakiem dla którego Minoru mnie porzucił. Widok ich złączonych ciał znowu powracał. Ich ciche jęki, namiętny pocałunek, wyraz ich twarzy... I uczucia, które towarzyszyły mi później. Powróciło wspomnienie czasu, który spędziłem nieprzytomny nad rzeką. Pojawiła się twarz Taikiego, jego srebrne oczy, tak podobne do oczu... Gakidou. Skorupa za którą się kryłem pękała i odpadały od niej coraz to większe fragmenty.
- Chishio-san...- usłyszałem szept za sobą.
Po drugiej stronie siatki, na terenie kampusu stał Akichi Kinochimaru... Wystraszył mnie nagłym pojawieniem się. Przestraszony odskoczyłem przed siebie, odwracając się w stronę boiska.
- Przepraszam... Za wydarzenia w klubie... Ale zaskoczyłeś mnie. - powiedział słabym głosem.
Ten chłopak... Mimo tego, co przez niego przeżyłem, nie potrafiłem być teraz na niego zły. Po prostu... nic nie czułem.
- Dlaczego uciekałeś? Wystraszyło cię coś. - wróciłem pod siatkę.
- To... Chishio-san... ja nie zabiłem Minoru... Musisz mi uwierzyć. - jego głos drżał.
Podszedł bliżej siatki. Teraz mogłem dostrzec , że jest w samej przemokniętej koszulce.
- To był wypadek...
- Widziałem cię z nim... zanim zginął. To na pewno nie był wypadek. - powiedziałem nieco oskarżycielskim tonem. Nawet nie wyobrażasz sobie co przeżyłem... i teraz prosisz mnie, żebym ci uwierzył?
Przełknął ślinę głośniej.
- Chishio-san... To... To kogo poznałem tamtej nocy, to nie był Minoru, z którym zamieszkałem. Tak...tak jakby miał dwie twarze. Nie powiedział mi kiedy się poznaliśmy...Że jest z kimś. Nie wiedziałem co się dzieje kiedy wybiegł za tobą.
- Kłamiesz! To był Minoru... - wróciły emocje. -... i to jak cię dotykał... Widziałem to wszystko na własne oczy. - znów ukłuła mnie zazdrość
Cofnąłem się o krok. Podniosłem twarz i spojrzałem na chłopaka. Po policzku pociekła mi łza.
- Niemożliwe ! Skoro tak ! Skoro tak to czemu cały czas trzymał twoje zdjęcie... - otarł mokrą twarz. K
ilka mokrych kosmyków włosów przylepiło mu się do czoła. Próbowałem znaleźć na to jakąś odpowiedź, ale w głowie miałem pustkę.
- Bo... nie wiem. Nie chcę wiedzieć! - prawie krzyknąłem. Jego już nie ma! Odszedł, zabierając moje serce. - dodałem z rozpaczą.
- Z resztą... To co się stało później... Ja znalazłem tą brzytwę przypadkiem... A on wpadł w szał i...
Oboje usłyszeliśmy kroki za moimi plecami. Zadrżał.
- Kto to...?
- Co...? - Obróciłem się na piętach.



W ciemność zobaczyłem postać w bieli. W białym długim płaszczu oraz o siwych włosach. Właśnie wychodziła zza budynku szkoły. To co mogło przerażać w tej postaci były lśniące w mroku, lazurowe oczy.
- To... Ona ma broń - szepnął pod nosem Akichi.
- Choshio-san ... uciekaj, uciekaj!
Cofnąłem się do siatki, niemy z przerażenia. Coś mnie ostrzegało. Wszystkie komórki ciała głośno krzyczały "uciekaj!". Ale ja... widząc zbliżającą się kobietę nie mogłem się ruszyć. Bezradność... Spojrzenie wbiłem w zbliżającą się kobietę.
Zatrzymała się po kilku krokach. Była w znacznej odległości ode mnie.
- Dlaczego wziąłeś to co ci dał? - wyprostowała ramie w moim kierunku. Dostrzegłem ciemny kształ w jej dłoni.
"To broń..." - usłyszałem w głowie szept, tak podobny do tych, które słyszałem w mieszkaniu.
- Chishio! - wrzasnął Akichi
- Bo tego chciałem. - zaskoczyła mnie pewność w moim głosie oraz to, że w jakiś sposób odpowiedź sama cisnęła mi się na usta.
- Zatem obrócisz się w nicość.
Usłyszałem jak odblokowuje broń. Wtedy też prosto w jej głowę uderzyła szklana butelka, rozbijając się następnie o asfalt.
- Przełaź tu! Szybko.... - Akichi przecisnął dłoń przez oczko siatki potrząsając moim ramieniem.
Jego dotyk wyrwał mnie z otępienia. Zacząłem wspinać się po siatce, czubki stóp wciskając w oczka siatki. Akichi czekał na mnie z drugiej strony. W momencie kiedy skakałem w dół rozległy się strzały. Kule śmignęły tuż obok mojej głowy.
- Szybko, chodź! - chłopak wrzasnął z paniką, kiedy byłem już na dole, po czym popędził pomiędzy budynkami kampusum
Rzuciłem się w desperacki bieg za nim. Mimo wszystko nie pragnąłem umrzeć. Nie teraz. Musiałem mu zaufać...
Przecisnęliśmy się między kilkoma budynkami, kątem oka dostrzegłem jak postać w bieli także przechodzi przez siatkę. Wbiegliśmy w niewielki zaułek między starymi, ceglanymi budynkami.
- Tutaj jest dziura... Przejdziemy. - Akichi podbiegł do metalowej beczki i krzywiąc się odsunął ją w bok, ukazując niewielki otwór w blaszanynm płocie prowadzącym na ulice.
Padłem na kolana i przecisnąłem się przez dziórę. Podłoże było mokre.
Akichi padł an kolana zaraz za mną, czołgając się po błocie . Wtedy rozległy się strzały, a o blaszany płot coś uderzyło. Akichi w ostatnim momencie wygrzebał się na ulicę.
- Gdzie dalej...- rozejrzeliśmy się dookoła.
- A gdzie my w ogóle jesteśmy? - powiedziałem cicho, rozglądając się po otoczeniu.
Usłyszeliśmy kroki po drugiej stronie płotu, a następnie głośne syreny. Szybko, tuż zza rogu wyjechały dwa radiowozy. Kiedy się obejrzałem, Kinochimaru zniknął.
"A jednak zostawił mnie i sam uciekł..."
- Shimatta... - zaklnąłem, uciekając w pierwszym lepszym kierunku, który był bezpieczny

O dziwo udało mi się dotrzeć do domu. Przez cały czas biegłem, głośno dysząc. Kiedy już byłem w swoim mieszkaniu, zamknąłem drzwi na klucz. Ściągnąłem kurtkę i powiesiłem ją na haku, aby wyschła. Opadłem na wygodną kanapę w salonie, dziękując w duchu rodzicom za to, że byli tacy wspaniałomyślni dając mi ciężko zarobione pieniądze na urządzenie mieszkania.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon i napisałem maila na numer, z którego poprzednio dostałem wiadomość.
"Musimy porozmawiać. U mnie, znasz adres."
Telefon wysunął mi się z ręki i spoczął na kanapie. Nadal oddychałem nierównomiernie, ignorując kujący ból w płucach.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 12-01-2010 o 22:00.
Endless jest offline  
Stary 14-01-2010, 14:15   #18
 
Sani's Avatar
 
Reputacja: 1 Sani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputacjęSani ma wspaniałą reputację
Nie poszła do szkoły, tłumacząc się bólem brzucha. Fikcyjnym zresztą. Nie chciała iść do szkoły, wiedziała, że nie da rady. Korytarze szkolne, rozesmiane twarze, a w środku ona, pozbawiona dwóch najbliższych sobie osób...
Czasem słyszała, co ojciec mówił do matki. Nie rozumiała, jak on mógł. Jak mogła zapomnieć o tym wszystkim, tak po prostu to wymazać z pamieci, jakby nic sie ni stało? Całe życie przed nią... Tak, całe puste życie. Bez nich...
Tak bardzo jej tego brakowało... Żartów Shuna, ciepłych uścisków Kaoru, rozmów i spacerów... A przde wszystkim ich obu. Tak mocno...
Sama nie wiedziała, kiedy poszła spać. Po prostu w jednej chwili zamknęła oczy...
Obudziła ja mama, mówiac coś o rozmowie z jakąś abą na komisariacie. Ledwo to do niej docierało, oczy znów chciały się zamknać. Ale było już ciemno za oknem, wieczór.
- Muszę sie zastanowić, mamo - powiedziała, biorąc ciuchy z krzesła.
Poszła się przebrać. Co miała zrobić, iść? Ale jednocześnie...
To, co się stąło w kubie nie dawało jej spokoju. Miała przyjść, po prostu przyjsć... Ale co sie tam mogło stać? Nie miala pojęcia. W ogóle.
- Mamo, wychodzę - powiedziała, zakładając cieplejsze buty niz szpilki i biorąc kurtkę. - Muszę pomyślec, mogę wrócić późno... Jestem pod telefonem, jakby co - no tak, jeszcze tylko wzięła telefon.
Wyszła. Tym razem miała ochotę pójść pieszo przez całe Tokio. Abo gdzieś daleko... Znowu chciała odpocząć? Nie wiadomo... Ale nogi same ją niosły w znajomą dzielnicę i na znajomy teren... Jakoś tak instynktownie.
 
__________________
Destruktywna siła smoczego płomienia...
Sani jest offline  
Stary 16-01-2010, 12:40   #19
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
W ciemności usłyszała rytmiczne bicie, podobne do bicia serca. Dreszcz a po nim fala ciepła, gorąca wstrząsnęły jej ciałem. jedno za drugim. Przyjemne dreszcze i ciarki. Bicie serca zamieniło się w szept, głos Gakidou. Pełen spokoju, to on wzbudził w niej to niezrozumiałe poczucie bezpieczeństwa , tak jakby owinięta była przez czarny kokon oddzielający ją od ciężaru świat.
Nie czuła nic poza tym. Jakby wszystkie jej zmysły odeszły, jakby po za tym odczuciem na świecie nie istniało nic innego.

Nagle poczuła zapach soli morskiej, gorący piasek na skórze połączony z pieszczeniem promieni słońca. Delikatna bryza dokładnie tuląca jej ciało.
- Rekai ! Onee-san ! Wstawaj, woda jest wspaniała - usłyszała głos.
Dalej widziała ciemność, ale tym razem czuła , że coś za nią istnieje. Nie była tak nieprzenikniona jak przed chwilą. Czuła się jakby ściskała powieki patrząc w blask jarzeniówki.

Gdy usłyszała głos Taiko zamarła. Tak jakby na chwile wyłączyła się z obiegu życia.
- No obudź się ! Prześpisz pogodę, śpiochu. - poczuła czyjąś wilgotną dłoń na ciepłej skórze. Szok termiczny - tak realny.
Nadal trwała w bezruchu, nie wiedząc czy z szoku, czy ze strachu ze najmniejszym ruchem może przerwać to co tak naprawdę nie miało prawa się dziać.

- Onee-san ? Onee-san ? - to był głos jej siostry. Teraz zmartwiony. Lodowata, mokra dłoń zaczęła potrząsać jej ciałem.

-Taiko, przestań… Reakcja odruchowa, słowa same opuściły jej usta, jakby bez udziału jej woli.

- Ale onee-san ! Ile mamy jeszcze czasu ? Wstawaj, po spalisz się na buraka - usłyszała jej śmiech. Taki szczery, czysty.
- Już myślałam , że dostałaś udaru.
Rekai ostrożnie uniosła powieki, symulując, że nie chce zbytnio porazić oczu blaskiem słońca.
Jej siostra była w bikini. Za nią rozciągało się lazurowe morze i błękitne niebo. Uśmiechnęła się ukazując białe zęby.
- No ! Będziesz dalej tak leżała i udawała martwą ?
Rekai usiadła na rozgrzanym piasku ignorując fakt, iż zsunęła się z koca. Wlepiła wzrok w siostrę, nie chcąc uwierzyć oczom.

- Co ? - obejrzała się za siebie. - Masz wzrok, jakbyś zobaczyła ducha Onee-san !
-Chyba coś mi się przyśniło, Taiko. Która jest godzina? Starała się ze wszystkich sił zapanować nad sobą.
- Jest...
Wszystko na chwilę znowu ogarnęła ciemność. Usłyszała muzykę, ostrą muzykę, szum rozmów. Była w Shiroi Kami.
- Pięć po czwartej. - powiedziała jej siostra do jakiejś dziewczyny obok.
Dobra, co teraz? Zastanowiła się na szybko czy w ginie z tonikiem, lub potem w samym toniku znalazło się coś, czego nie powinno tam być. Co się z nią dzieje?

- Tanaka, wracam do domu ! - krzyknęła do barmana, po czym ruszyła schodami do wyjścia. Tak jakby w ogóle nie widziała stojącej przed nią Rekai.
Dziewczyna wyciągnęła dłoń w stronę siostry, tak by móc jej dotknąć.
Dłoń przeszyła jej ramie, Taiko wchodziła już po schodach.
Po chwili pożegnała się z odźwiernym i wyszła na zewnątrz.
Mnie tu tak naprawdę nie ma, pomyślała Rekai. I nigdy jej w tym miejscu nie widziałam.
Więc co się dzieje? Co się dzieje ze mną?
Czując, jakby coś ją ciągnęło wyszła, a może wypłynęła, gdyż męczyło ją irracjonalne wrażenie, że unosi się nad podłożem, na zewnątrz klubu

Jedynym światłem na ulicach było to latarni i neonów. Było lato, ciepłe powietrze ocierało się o skórę. Bluzy, kurtki czy płaszcze były zbędne. Po wyjściu z zaułka Taiko skręciła w kierunku stacji metra. Właśnie sprawdzała coś na telefonie. Rekai zauważyła, że nagle pojawił się za nią jej chłopak Meguro.

Rekai mogła być w tej sytuacji tylko biernym obserwatorem, więc mimo, że w jej środku wszystko krzyczało mogła tylko patrzeć.

Szli jeszcze przez chwilę.
- Taiko ... - zawołał chłopak. Dziewczyna zadrżała, po czym się odwróciła.
- Meguro-kun ! Ale mnie wystraszyłeś, co tutaj robisz ?- uśmiechnęła się.
- Czekałem na ciebie.
- To słodkie... Ale wiesz, że nie możemy razem iść do mnie. Moja siostra musi spać.
- Nie, nie. Chciałem... chciałem się z tobą przespacerować.
Taiko uśmiechnęła się do niego, po czym chwyciła go pod ramie. Ruszyli powoli przed siebie.
- Meguro...Co ci jest ? Cały drżysz.
- Wydaje ci się.
- Czuje wyraźnie !

Meguro z pewnością wydawał się inny.Rekai dostrzegała jego nieobecne spojrzenie, był zgarbiony i mocno spocony. Nie przypominał tego samego chłopaka , którego przedstawiła jej Taiko.
Szli dalej, mimo że Taiko spoglądała na niego oczekując odpowiedzi.
W końcu , bez zapowiedzi, pchnął ją w jeden z zaułków przy chodniku.
-Co robisz ?! - wrzasnęła. Nie odpowiedział, podszedł do niej objął w pasie i wciągnął dalej .
- Meguro-kun ! Co ty wyprawiasz... Meguro ! Meguro ! - żadnej reakcji. W końcu pchnął ją na ścianę. Dziewczyna osunęła się na ziemie. Po policzkach pociekły jej łzy.

Rekai chciała zrobić cokolwiek, ale jednoczenie wiedziała, ze przypadła jej rola wyłącznie biernego obserwatora.
- Dlaczego... Dlaczego Taiko... - chłopak mamrotał drżącym głosem. Otarł pot z czoła, w oczach zebrały się łzy.
- Dlaczego ! Dlaczego to zrobiłaś...
- Co zrobiłam ? O czym ty mówisz !

Chłopak wpadł w amok. Drżenie stało się dostrzegalne gołym okiem. Spod marynarki wyciągnął pistolet. Taiko wlepiła spojrzenie w broń. Była przerażona.
- Pomocy !- Krzyczała kiedy ten zaczął okładać ją kolbą i pięściami. Z rozciętych łuków brwiowych , ust ciekła krew.
- Dlaczego to zrobiłaś !
- Meguro...Meguro-kun...przepraszam. przestań , proszę ! Pomocy !

Nie przestał. Padła bokiem na ziemie i wrzasnęła z całych sił. Głos jednak się urwał, chłopak kopnął ją w brzuch odbierając dech. Przycisnęła twarz do brudnego podłoża. Twarz Taiko pokrywała mieszanka błota, krwi i potu. Powoli uniosła głowę, spoglądając prosto na Rekai.
- Pomocy ....- wyszeptała. Wtedy też Rekai usłyszała dźwięk odblokowywanej broni.
Po chwili echo rozniosło po zaułku jak i pobliskich ulicach dźwięk wystrzału. Na oczach Rekai skroń jej siostry przebił pocisk. Wywróciła oczy, ukazując białka, po czym uderzyła głową prosto w ziemię - zaśmieconą i obłoconą. Meguro płakał już bardzo intensywnie. Oparł się o ścianę nad jej zwłokami.
- Dlaczego...Dlaczego...
Drżał niesamowicie. Z tego wszystkiego również zwymiotował. Upadł na kolana, pogłaskał Taiko po głowie , po czym sam przyłożył broń do swojej skroni.
- Już biegnę... poczekaj.
Usłyszała strzał. Jednak powróciła w tej samej chwili do "rzeczywistości". Znowu widziała Gakidou. Znów stali na tym samym placyku za klubem, gdzie przez murek było widać za poszarpaną linią drzew zabudowania klasztorne.

-Czymkolwiek było to co mi pokazałeś nadal nie jest to odpowiedzią na moje pytanie.
- Co mogę ci zaoferować ? Mogę ci zaoferować poczucie ulgi, to wspaniałe doznanie , które chwile temu otrzymałaś.
- powiedział spokojnie
- Oraz pomogę ci odnaleźć prawdziwego mordercę twej siostry. - odpalił papierosa wyjętego spod płaszcza. - Czy to zbyt mało ?

Spojrzała prosto w jego dziwaczne, srebrzyste oczy. Sam przyznał że nie jest człowiekiem.
A za każda prośbę trzeba płacić, instynkt w jej wnętrzu śpiewał jej o cenach, przesuwając srebrzystymi ostrzami dreszczy wzdłuż kręgosłupa.
-Ulga, czy jak chcesz nazywać ten miraż jaki mi pokazałeś…
Bo to że mnie on przyniesie ta nieprawdziwa ulgę to czy da ją również tym wszystkim jacy cierpieli po jej śmierci i ciągle za nią tęsknią? Nie.
Nie, nie chce ulgi, która nie jest prawdą. Nie chce zmienić tego co się stało. Zemsta nic nie da.

Zaśmiała się dziwnie lekko jak na tego typu rozmowę.
-Odnalezienie mordercy…czy da mi cokolwiek? Nie. Chce tylko wiedzieć dlaczego. Niczego więcej nie żądam i nie chce.
Spojrzała prosto w jego nieludzkie, srebrne jak rtęć oczy. Co raz bardziej upewniała się co do jednego.



-Jeśli to wszystko co możesz mi zaoferować, to wybacz, ale chyba nie skorzystam z twojej oferty. Żadna z oferowanych przez ciebie opcji nie da mi tego czego potrzebuje. Twe dary, chodź intrygujące, nie interesują mnie.
- W takim razie możesz odejść i pełzać jak robak w tym gnijącym truchle, nazywanym "świat".


Rekai uśmiechnęła się teraz jakby wyłączni do samej siebie.
-Życie jest sztuką wyboru. Ja dokonałam kolejnego, życzę tobie, Gaidoku-sama, byś czerpał tyle samo …spokoju z dokonywania własnych.
Skłoniła mu się pełnym wdzięku, formalnym ukłonie, po czym odwróciła się i ruszyła tymi samymi korytarzami jakimi trafiła na ów dziwny placyk. Przez całą drogą miła wrażenie, że coś, lub ktoś ją obserwuje, lecz odcięła się od tego uczucia.
To akurat potrafiła robić bardzo dobrze.

Ponownie znalazła się na zimowych ulicach Tokio.
Czuła wewnętrznie, że dokonała słusznego wyboru.
Skierowała swe kroki na stacje metra by wrócić do domu. Paradoksalnie była o wiele bardziej spokojna, niż wchodząc do klubu, mimo, iż nadal nie uzyskała odpowiedzi.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 16-01-2010 o 12:49.
Lhianann jest offline  
Stary 16-01-2010, 15:30   #20
 
itill's Avatar
 
Reputacja: 1 itill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodzeitill jest na bardzo dobrej drodze
Margot przed przyjściem prawnika spokojnie zdążyła dotrzeć do hotelu. Gdy zapukał i wszedł do jej apartamentów zastał ją stojącą w oknie dość schludnie i ładnie ubraną. Po chwili odwróciła się i w odpowiedzi na jego słowa z zaskoczeniem stwierdziła:
-Nie wiedziałam, że spotkanie ma się odbyć tutaj. Myślałam, że to będzie w jakiejś restauracji a nie w hotelowym bufecie. Jestem gotowa.
Spokojnie wszedł do przestronnego pokoju i uśmiechnął się do Margot. Jego uśmiech był dziwny - wydawał sie zawsze mało szczery.
-Panienko, chce sie panienka przebrać czy w tym stroju przywita gości?
-Nie jestem pewna czy dobrze mnie wychowano ale wydawało mi się, że jedwabna bluzka i kaszmirowy sweterek nie są źle widziane jeśli chodzi o wspólne obiady. Chyba, że panu nie pasują moje tweedowe spodnie, które też starałam się dobrać z należytym gustem.
-odpowiedziała mu spokojnie z trudem opanowując zdziwienie.
-Ależ nie miałem na myśli, ze panienki ubranie jest niestosowne. Chciałem upewnić się czy jest panienka gotowa. Proponuję najpierw wypić herbatę z gośćmi. Panienka chce przyjąć ich tutaj?
-Jeśli pan woli, żebym ubrała się bardziej oficjalnie a mniej... kobieco to zawsze mogę włożyć żakiet i spodnie... na kancik.
-dopowiedziała z nutką złośliwości. Zawsze starała się przecież wypełniać obowiązki nałożone przez rodzinę z należytą skrupulatnością. -Wolałabym by moja prywatność została moja. –powiedziała dość znacząco -Państwa Fujiwara myślę, że będą usatysfakcjonowaniu z barku czy restauracji hotelowej. Chyba tak ma na nazwisko mój przyszły mąż, prawda? -zapytała ciekawa jego reakcji.
Przez krótką chwilę milczał wpatrując się w nią zaciekawiony.
-Tak zgadza się. Zatem panienka pozwoli, pójdziemy do restauracji.
Przytaknęła i poszła za nim bez większych sprzeciwów. Była ciekawa tego spotkania, a z drugiej strony się bała. Jeśli znowu ma się skończyć jak to poprzednie? A jeśli już nic w życiu jej nie pozostanie oprócz tęsknoty do picia ginu ze słoika?

Poszli w kierunki windy, po czym zjechali nią na parter. Restauracja znajdowała się na tyłach hotelowego budynku. Wysokie okna wychodziły na korty tenisowe, nienaturalnie wciśnięte między drapacze chmur. Było tutaj pusto, mimo pory obiadowej. W sumie, zima nie jest sezonem, w którym wiele osób odwiedza Tokio. Dzięki temu nie mieli problemów ze stolikiem dla czterech osób tuż obok okien. Prawnik zostawił ją na chwilę samą sobie.
Margot zajęła miejsce i zaczęła przeglądać kartę napojów. Wina brać nie wypadało więc nawet o kartę win nie zapytała. Spojrzała na kawy. Była ciekawa jaką jej zrobią. Starała się unikak restauracji hotelowej. Nie lubiła takich miejsc, a w Tokyo przecież tyle znanych kawiarni i takich bardziej lokalnych... Gdy spostrzegła, że wraca prawnik odłożyła kartę i grzecznie wstała.
Powrócił w towarzystwie kobiety w białej garsonce i spódniczce. W oczy rzucała się jej złota biżuteria. Twarz raczej mówiła , ze nie należy do osób przesadnie przyjaznych. Chłopak szedł pół kroku za nią. nie wyglądał na 18 lat, bardziej na ponad dwadzieścia.
Ubrany był w wysokiej jakości , czarny garnitur mieniący się pod światłem na granatowo. Wydawał się raczej zdenerwowany. Dziewczyna się uśmiechnęła. Nigdy nie uważała, że garnitury z pobłyskiem są dobre na dzień. Była przekonana a i jej zmysł estetyczny, lub może wychowanie podpowiadały jej że taki garnitur lepszy byłby na późniejsze spotkanie niż obiad.
-Dzień dobry. -odezwała się po japońsku kobieta. Zaraz po niej coś podobnego mruknął chłopak. Razem z prawnikiem zaczęli wzajemnie wymieniać zwroty grzecznościowe - etykieta.
-A to Panienka Margot. -wskazał ją w końcu prawnik. Kobieta zlustrowała ją zimnym spojrzeniem. -Fujiwara Megumi desu.
-Miło mi, Pani Fujiwara. -odruchowo dygnęła. Czuła się nieco spięta.
-To Hishi -wskazała chłopaka, który wysilił się na nieśmiały uśmiech. -Twój narzeczony. -oznajmiła stanowczo.
-Hajimemashite -ukłonił się w końcu dziewczynie.
Miała ochotę być złośliwa, ale ograniczyła się w swoich zapędach samo destrukcyjnych. Uśmiechnęła się do niego.
-Jestem dość krótko w Japonii, ale z tego co rozumiem, oświadczyny zostały już przyjęte przez moją rodzinę? -zapytała miło i dość swobodnie sama nie będąc pewną czy to żart czy może powinna się spytać czy ona też ma coś do powiedzenia bo Hishi chyba nie za bardzo. Gdy powiedział coś zrobiła wielkie oczy i spojrzała na prawnika.
Mężczyzna jakby nie dostrzegał zaskoczenia Margot. Pewnie zwyczajnie tego nie chciał.
-Być może ma pani ochotę na herbatę?
-Tak z przyjemnością. Gdzie rodzice Margot-san?
-Państwo Tepes niestety zostali zatrzymani przez ważne sprawy w Europie. Ja jestem ich pełnomocnikiem.
-Rozumiem.
-Siadając znowu obdarzyła dziewczynę tym gromiącym spojrzeniem.
-Jak ci się podoba Japonia? To twój nowy dom, mam nadzieje ze jesteś zadowolona.
-Póki co moim nowym domem stały się pokoje hotelowe, a Japonii i jej zabytków nie miałam w sumie okazji obejrzeć, a wiele o nich czytałam.
-powiedziała starają ukryć niechęć do tej kobiety.
Fujiwara mówiła niezwykle szybko, tak ze dziewczyna miała problemy z dokładnym zrozumieniem jej slow.
-Zabytki? Tak jest ich tutaj trochę, ale szkoda na to czasu Margot-san. Będziesz na to miała bardzo dużo czasu za pewien czas. Teraz zajmiemy się przygotowaniami do twojego ślubu z moim synem.
-W jakim obrządku?
-całkiem nieświadomie użyła dość mało używanego słówka nie zdając sobie sprawy, że kobieta może nie do końca je rozumieć.
-Obrządku? W kościele, wynajęty został najładniejszy w Tokyo.-powiedziała najwyraźniej pewna, że to miała na myśli dziewczyna. -Jutro przyjedzie po ciebie nasz wizażysta i zabierze na wstępną przymiarkę sukni. -kelner podał im herbatę w "fikuśnych" filiżankach.
Popatrzyła na nią niepewnie, a gdy zjawił się kelner powiedziała:
-Latte poproszę. -spojrzała jeszcze na panią Fujiwara. -Suknia już jest wybrana? -zapytała po chwili przerwy.
-Tak, trzeba tylko dopasować. -powiedziała słodząc napój jej podany. Chłopak dalej siedział cicho. Położył na łyżeczce kostkę cukru i przypatrywał się jak roztapia się powoli zanurzana w gorącym napoju. -Na kiedy ustalimy dokładną datę? -mówiąc to spojrzała na prawnika.
-14 marca. –odpowiedział.
Skoro zaczęli mówić miedzy sobą stwierdziła, że dobrze byłby chociaż zapamiętać twarz narzeczonego.
-Wspaniale. 14 marca. Dwa tygodnie powinny wystarczyć. -spojrzała na dziewczynę. -Jakaś szczególna prośba odnośnie ceremonii? -spytała jakby z góry oczekując odpowiedzi przeczącej.
Miała ochotę odpowiedzieć "Chór Aleksandrowa" ale... postanowiła odpowiedzieć co innego.
-Mam nadzieję, że będę mogła sie zastanowić i... jakie 2 tygodnie? -zapytała po chwili. Siedząc w pokojach hotelowych straciła kompletnie poczucie czasu.
-Jakie? Czternaście dni. -wymówiła te słowa jak do osoby nierozgarniętej. -Możesz się zastanowić, ale nie dłużej niż tydzień, Margot-san. Za tydzień urządzamy bal, na którym zostaniesz przedstawiona w środowisku. Jutro po przymierzeniu sukni udasz się z moim człowiekiem wybrać strój na bal.
-Dobrze? - odpowiedziała niepewnie patrząć na Hishi. -A czy w planach jest bliższe poznanie mojego przyszłego męża?
Chłopak w tym momencie upuścił łyżeczkę, powodując lekki hałas. Matka skarciła go spojrzeniem.
-Hishi ma szkolę, klub kyuudo oraz praktyki u ojca... Ale jeśli ci bardzo zależy Margot-san możemy zorganizować spotkanie.
-Byłabym wdzięczna za taką możliwość. -powiedziała kompletnie zrezygnowana.
Matka spojrzała na Hishiego.
-Za dwa dni.
-Tak , Okaa-san.
-przyjął do wiadomości.
-Więc po jutrze. Może coś zjemy, Margot-san. Co byś poleciła z kuchni francuskiej? -zabrzmiało to niemal jak pytanie testowe.
-Wolałabym coś japońskiego. Powinnam sie przyzwyczaić do tej kuchni. Czy w najbliższym czasie będzie możliwość również porozmawiania z moim przyszłym mężem?
-Tak, będzie.
-powiedziała już widocznie zirytowana tym tematem. -Kuchni japońskiej jeszcze posmakujesz, Margot-san. Zresztą, chciałabym spróbować czegoś francuskiego.
Margot też irytowało to że musi się prosić o to by móc z chłopakiem chociaż dwa zdania zamienić sam na sam.
-Może być i francuska. -powiedziała w końcu.
-Co byś poleciła?
-Nie znam dobrego lokalu z kuchnia francuską w Tokyo. A dań polecać nie mogę zanim nie zobaczę karty dań.
-To żadnej problem, dowiozą nam jedzenie, nieważne co zamówimy. To przecież Tokyo.

-Proponuję zupę z cukinii, stek kozi z migdałami albo cykorię po francusku. Omlet ze szparagami też nie jest zły. Na deser Coco au Miel. Do tego najlepiej jakieś lekkie białe wino. Jacques? Przywiozłeś może z domu coś pasującego? -zapytała. serenadę dań podała po francusku jakby od niechcenia mówiąc o rzeczach, których na pewno z francuską kuchnią by nie skojarzyli.
-Nie trzeba, wszystko dowiozą. -powiedział prawnik, po czym wstał. -Pójdę poprosić kelnera aby złożył zamówienie.
-Pójdę zatem się odświeżyć.
-powiedziała Megumi, po czym sama wstała
Margot ze zdziwienia nie mogła ukryć uśmiechu. Czyżby właśnie grzecznie zostawiali ich samych? Nie mogła w to uwierzyć.
Chłopak chyba bał się spojrzeć w jej kierunku. Gołym okiem było widać , że jest zestresowany
-Zmusili Cię, prawda? Jesteś w kimś zakochany? -zapytała ciszej i z delikatnym uśmiechem pokazującym, że wcale jej nie jest z tym wygodnie.
Popatrzył na nią zaskoczony.
-Margot-san, ależ skąd. Cieszę się , że... Że zostaniesz moją żoną. -skinął lekko głową. -Mam nadzieje, że ty również nie będziesz zawiedziona. Nie martw się o ślub, Matka zadba o wszystko.
-Ale mnie nie znasz więc jak możesz się cieszyć?

Speszył się.
-Margot-san... Życie nie jest proste. Szczególnie kiedy nosi się nazwisko Fujiwara. Dlatego wybacz, ze nie odpowiem na twoje pytania tak jak byś chciała.
-Obiecuję że wszystko pójdzie zgodnie z planem twojej matki, ale... powiedz czy na tym ślubie nie ucierpią twoje uczucia względem jakiejś dziewczyny? Chcę mieć jasną sprawę.

-To się nie liczy, Margot-san. Nie będę wprowadzał zamętu. Szczególnie nie chcę utrudniać tobie sprawy... Nie jesteś japonką, nie zrozumiesz.
-Zbyt wiele rzeczy rozumiem.
-Więc rozumiesz, ze nie odpowiem.
-Czy jako małżeństwo będziemy się widywać czy tego tez nie aprobuje wasza kultura?
–była podirytowana. Chciała do niego podejść… życzliwiej i skorzystać, z tego że mają chwilę żeby się dowiedzieć czegoś czego nie chciałaby się dowiadywać z prasy za 3, 4 tygodnia, a może za 7 miesiecy.
-Zdecyduje matka... Ale zapewne zamieszkasz razem z nami.
-Nami? Oj, ciężkie życie przede mną.
–westchnęła cicho.
W tym momencie wrócił łysawy prawnik.
-Tak, zaraz będzie wszystko.
Chłopak spojrzał na Margot nieśmiało.
-Czym... czym się interesujesz Margot-san?
-Lubię robić zdjęcia i projektować różne grafiki. A ty?
-zapytała.
-Ja? Należę do klubu Kyuudo... Chyba to wszystko.
-Przepraszam, ale nie jestem pewna co to jest.
-zawstydziła się.
-Kyuudo... Kyuu DO... -spojrzał na prawnika.
-Japońskie łucznictwo -wyjaśnił jej po francusku.
Oczy jej zabłyszczały.
-To musi być fantastyczne. -powiedziała szczerze zainteresowana.
-Może chciałabyś zobaczyć mnie na turnieju? -spytał. -Odbywa się za cztery dni.
-Bardzo chętnie. Będę mogła zrobić kilka zdjęć -zapytała. Najwyraźniej humor jej się poprawił.
Megumi wparowała niczym armia szturmująca zamek.
-Hishi, zbieraj się. Przepraszam bardzo, musimy przełożyć dalszą część spotkania. Niestety, mój mąż ma ważne spotkanie na którym muszę się pojawić.
-Hishi też musi?
-zapytała lekko rozczarowana takim zakończeniem rozmowy.
-Tak. Najmocniej przepraszam. Hishi.
Chłopak wstał, po czym ukłonił się obojgu.
-Mam nadzieję, że spotkamy się niebawem, się spotkamy
-Oczywiście. -powiedziała nieco smutniej i wstała by się należycie pożegnać.
Matka wywróciła oczami słysząc paplaninę syna.
-Idziemy.
Gdy wyszli westchnęła jeszcze i spojrzała nieco rozczarowana na towarzystwo, które jej zostało. Poprosiła by posiłek przyniesiono jej do pokoju. Zjadła co nie co, a potem oddała się reszcie spraw. Spróbowała coś zaprojektować na swoim laptopie, ale szybko się zniechęciła.
Dopiero zaczęło się ściemniać, ale ona nie mogła wytrzymać już w tym pokoju. Wyszła znów błąkać się po mieście. Koło 21 znów stała przed drzwiami lokalu, w którym była też dzień wcześniej. Weszła niepewna co się stanie tej nocy. Poprosiła o coś do picia i oparła się o ścianę czekając sama nie wiedziała na co.
 
itill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172