Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-03-2010, 11:16   #1
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
[De Profundis] Listy z otchłani

Lista Jakuba Rozenberga do Karola Kalinowskiego




Warszawa 18 marca 1922 r.


Witaj drogi Karolu!

Wiele lat minęło od naszego ostatniego spotkania i tylko rzadkie listy wymieniane między nami podtrzymują naszą znajomość. Gdyby nie te listy pewnie dzielące nas kilometry doprowadziłyby nie chybnie do tego, że w natłoku codzienności zapomnielibyśmy o sobie.
Dobrze wiesz, że zawsze byłem nieśmiały, a teraz gdy codziennie muszę mierzyć się tzw. sławą, ta cecha paradoksalnie jeszcze bardziej się nasiliła. Nigdy nie przypuszczałem, że coś co pisałem tylko i wyłącznie do szuflady zachwyci kiedykolwiek kogoś poza tobą i może moją żoną. I choć oboje nie raz mi powtarzaliście, że to co piszę jest wyjątkowe, to traktowałem to zawsze z przymrużeniem oka. Poza tym rozgłos i sława, nigdy nie były moi celem, jak wielu artystów z naszego pokolenia, który celują w tym by schlebiać niskim gustom i zachcianką. Żyją z afer i prowokacji robionych wokół swoich marnych "dziełek" sztuki, jak je zawsze nazywaliśmy.
A wszystko zaczęło się tak niespodziewanie. Gdyby nie otwarte okno, gdyby nie ten powiew wiatru, nadal moje utwory porastałyby kurzem w szufladzie.
O tym wszystkim jednak już ci pisałem, prawda. Teraz moje życie się zmieniło i ile bym dał, by wrócić do mojego gimnazjum w Drohobyczu. Aniela jednak polubiła Warszawę i nie chcę wracać na prowincję. A ja, no cóż, duszę się w tym wielkim mieście. Gdzie ludzie są sobie obcy, gdzie obojętnie mija się żebraka na ulicy i traktuje jako zło konieczne. To straszne, ale czasami aż boję się wyjść na zewnątrz, bo wiem że zwykły spacer może przerodzić się w niewyobrażalną grozę.
Na dodatek ta cała śmietanka towarzyska, te salony, te obiadki, i wieczory literacki. Na tych spotkaniach nikogo zupełnie nie interesuje co napisałeś, ani co masz do powiedzenia. To zwykłe rauty ze sztuką w tle. I ja w tym wszystkim czuję się jak pajac, jak płatny błazen występujący za marny grosz. I tylko ze względu na moją ukochaną Anielę wciąż tu jestem. Wiem, że za rok, góra dwa przestanę być modny i popularny i kto inny będzie na moim miejscu. Szczerze Ci powiem, że nie mogę doczekać się tej chwili. Boję się tylko jak Aniela zniesie to nasze odstawienie na boczny tor. Ona bryluje w towarzystwie, jest wielką damą i wcale nie widać po niej żadnych kompleksów, choć jak wyjeżdżaliśmy to była pełna obaw i czarnych myśli.


To miasto mnie przytłacza. Jest za duże, za głośne, za ciasne. Po prostu nie dla mnie. Gdyby nie Aniela już dawno by zrezygnował z tego całego otaczającego mnie blichtru. Nie jest mi to do niczego potrzebne. Robię to tylko dla niej. Nawet sobie nie wyobrażasz jaka ona jest teraz szczęśliwa. Żona znanego literata, warszawska dama wiodąca prym w towarzystwie. Może to tylko moje subiektywne odczucie, ale błyszczy w całym tym światku niczym brylant pośród brył węgla.
Myślę, że gdybyś ją teraz zobaczył i usłyszał, nie poznał byś w niej tej cichej i skromnej Anieli, jaką znałeś z Drohobycza.
A ja w tym wszystkim czuję się osamotniony. Choć przebywam w licznym towarzystwie tylu znany osób, rozmawiam z nimi, to wydaje mi się że nikt nie słucha tego co naprawdę chcę powiedzieć. Każdy przytakuje, ale tak naprawdę nawet nie wie o czym mówiliśmy.
To okropne uczucie, gdy masz tego świadomość. Myślę, że mnie rozumiesz.
Dobrze wiesz, że nigdy nie wywyższałem się nad innych. Jednak będąc wśród tego całego tak zwanego towarzystwa, zaczynam zgadzać się z teoriami tego szalonego "mordercy Boga" Nietzschego. Nie zrozum mnie źle, jak się wcale nie wywyższam. Ja z tak wielką siłą odczuwam małość tych ludzi, że zaczynam myśleć o sobie w kategoriach "nadczłowieka" Takiego który jest ponad tym wszystkim co doczesne, co materialne. Wszystkiego tego co wiąże nasze dusze w tym okropnym świecie. Artysty wolnego i niczym nieograniczonego.
Czasem nawet Aniela wydaje mi się strasznie małostkowa i próżna. Znam ją jednak na tyle dobrze i wiem skąd u niej to uwielbienie dla luksusu, zbytku i uznania. Wychowała się w tak biednej rodzinie, że nie ma w tym nic dziwnego. Teraz cieszy się tym co ofiarował jej los.
Boję się jednak co się stanie, gdy moja sława się skończy i ktoś inny wejdzie na ten piedestał. Jak ona to przeżyje?
Może być jej ciężko, gdy nagle okaże się że to wszystko co tak uwielbia zacznie krążyć wokół kogoś innego.
Mam nadzieję, że przejrzy wtedy na oczy i sama będzie chciała opuścić to miasto i wrócić ze mną do Drohobycza.
A na razie niech się cieszy tym co dał nam los.

Powrót do rodzinnego miasta jest moim marzeniem. Tylko tam czuje się dobrze. Nie potrzebuje Warszawy, Lwowa, Krakowa, Paryża, ani żadnego innego miasta. Tylko w moim małym Drohobyczu czuje się u siebie. Znam tam każdą uliczkę, każdą bramę, każdy kamień i tylko tam mogę być naprawdę sobą.
Tutaj nawet jest mi trudno pisać. Drukują co prawda co dwa tygodnie jakieś moje opowiadanie w "Skamandrze", ale muszę Ci się przyznać że to zwykłe chałturzenie. I choć artystycznie niewiele mam wspólnego z grupą tworzącą to pismo, to znajomość i wspólne pochodzenie z Tuwimem i Wierzyńskim, ułatwiła mi pisanie u nich.
Jest to jednak bardzo męczące i dalekie od tego co chciałbym uzyskać. Pisanie pod presją czasu, bardzo niekorzystnie wpływa na to co piszę. Jeżeli więc kiedyś trafi Ci do rąk jedno z tych opowiadań, nie traktuj ich jak skończone dzieła, a raczej jak wprawki literackie które dawałem Ci do przeczytania, gdy byłeś w Drohobyczu. Jedyna różnica jest tak, że teraz mi za to płacą.
W tajemnicy powiem Ci, że w wolnych chwilach pracuje nad moją pierwszą powieścią. Praca idzie wolno, ale takie tempo mi jak najbardziej odpowiada. Mogę spokojnie szlifować każde słowo i nikt mnie nie pogania. O tym, że pisze powieść nie wie nikt, nawet Aniela.
Pomysł, można by rzec jest istnie szalony i sam nie wiem czy kiedykolwiek rękopisy ujrzą światło dzienne.
Gdybym był teraz w Drohobyczu pewnie wszystkie siły poświęciłbym na ten właśnie pomysł, ale tutaj muszę wywiązywać się z zobowiązań wobec innych i niewiele czasu zostaje mi dla samego siebie.
Marzę o tym, by znowu wrócić do szkoły, do moich uczniów.
Wspomniałem o tym Anieli któregoś razu, ale skrzyczała mnie mówiąc, że jestem szalony chcąc marnować swój talent w tej prowincjonalnej szkole.
A ja uważam, że mój talent, o ile oczywiście jakiś posiadam, właśnie tam rozwinąłby skrzydła. Teraz gdy poznałem tej wielki artystyczny świat, wiem jakich błędów już nie popełniać i czego się wystrzegać.
A na razie nie mam innego wyjścia jak wywiązać się z moim umów i pisać te sowicie opłacane chałtury.

Te wszystkie kłopoty dnia codziennego opisuję Ci nie dlatego, że chcę się komuś wyżalić lub wypłakać. Każdy ma swój krzyż, który musi dźwigać jak mawiają chrześcijanie, a ja nie zamierzam narzekać na mój. Jest na tyle ciężki, że jakoś mogę go udźwignąć, więc nie mam się na co uskarżać. Piszę o tej codzienności, byś zrozumiał jak wielki kontrast dzieli mój zwykły, szary dzień od tego co wydarzyło się trzy dni temu.
Idąc Nowym Światem przez zupełny przypadek wszedłem do jednej ze znajdujących się tam galerii. Wśród zalewu masy tak bardzo popularnych ostatnimi czasy bohomazów trafiłem na coś, co wręcz wprawiło mnie w osłupienie.
Pamiętasz jak kilka miesięcy temu opisywałem Ci dziwną serię snów, jakie mnie nawiedziły kilka nocy z rzędu. O tych dziwnych humanoidalnych istotach, których wręcz niepodobna opisać ludzkim językiem.
Wyobraź więc sobie, jakie musiało być moje zdziwienie kiedy w tej małej galerii na Nowym Świecie, wśród setek podobnych do siebie kolorowych mazów znalazłem dzieło na którym artysta uwiecznił istoty z moich snów.
To wprost niewiarygodne jak dokładnie oddał każdy szczegół, który nawet mi umknął z biegiem czasu. Barwa, kształt, faktura, wszystko dokładnie takie jak widziałem w swoim śnie. A nawet bardziej, bo w mojej pamięci szczegóły tych istot zatarły się wraz z przebudzeniem, mimo tego że spisałem cały sen wręcz natychmiast.
Wiesz jednak tak samo dobrze jak ja, że miliony słów nie opowiedzą tego co przekaże jeden obraz. Dlatego nadal, mimo że w końcu literatura stała się moim źródłem dochodu, cenię o wiele bardziej malarstwo.
Ta istota była jak żywa. Jej błyszczące błękitnym blaskiem oczy wpatrywały się we mnie, a ja stałem jak oniemiały.
Sylwetka istoty tylko z grubsza ma antropoidalny kształt, jej łeb przypomina oślizgłą ośmiornicę z wijącymi się na wszystkie strony mackami. Łapy zaopatrzone są w ogromne pazury, a z pleców wyrastają olbrzymie błoniaste skrzydła. Jej skóra pokryta jest oślizgłymi wypustkami i naroślami przypominającymi obrośnięty wodorostami kamień.
Istota w całej swej okazałości jest koszmarna i plugawa. Przeczy swoim istnieniem wszystkiemu co ludzkie i boże. Patrząc na nią czuje się jaki dziwny chłód w kościach i wielką siłę emanującą od niej.
Nie pamiętam, by w moich snach owa istota była aż tak gigantyczna.
Malarz uchwycił ją stojącą po kolana w wodzie, a obok kołysze się na falach samotny okręt żaglowy, który walczy ze wzburzonym morzem. Proporcja pomiędzy istotą i okrętem jest niewyobrażalna wręcz. Żaglowiec jest kilkanaście razy od niej mniejszy i przypomina dziecięcą zabawkę przy tej potężnej istocie.
Nie wiem jak długo tak stałem wpatrując się w ten przedziwny obraz. Z zamyślenia wyrwał mnie głos właściciela galerii.
Jak się domyślasz od razu zapytałem, go czy obraz jest na sprzedaż. Odpowiedział, że nie gdyż jest on już sprzedany i tylko czeka na nowego właściciela. Zasmucił mnie ten fakt, gdyż naprawdę byłem skłonny go kupić. Nawet nie z zamiarem powieszenia go w moim mieszkaniu. Aniela była by oburzona, że coś tak koszmarnego chce trzymać w domu. Jednak chciałbym mieć możliwość patrzenia na nią. To on prześladuje mnie w moich snach.
Spytałem zatem właściciela, czy może zdradzić mi nazwisko nowego właściciela. Okazało się, że nabywca zażyczył sobie anonimowości. Marszand szpenął mi tylko, że jest on bardzo bogatym dyplomatą przybywającym obecnie na placówce w Afryce.
Nie dawałem za wygraną i spytałem go, czy zna może autora tego dzieła. Na to słowo właściciel wzdrygnął się i odparł, że nie uważa tego obrazu za godne tego miana.
Możesz sobie wyobrazić jak się poczułem. Pewnie bogaty burżuj pomyślał sobie, że nie znam się na sztuce i jest kompletnym dyletantem. Przemilczałem tę obrazę i dalej dopytywałem o autora obrazu.
Właściciel odparł, że tak owego nie zna. Sam obraz kupił li tylko z litości o biednej wdowy. Z tego co mówiła obraz namalował jej syn, który kilka lat temu wyjechał do Francji. Nazwiska tej kobiety, także nie znał.
Strasznie mnie te informacje zasmuciły. Okazało się, że wszelki ślad po autorze zaginął.
Właściciel odszedł, a ja jeszcze przez jakiś czas podziwiałem obraz i dziwną istotę na nim uwiecznioną.

Od chwili znalezienia obrazu, bywam w tej galerii codziennie. Gdy wchodzę właściciel patrzy na mnie podejrzliwie i z ogromną niechęcią. By go uspokoić kupiłem małą martwą naturę jednego z młodych warszawskich surrealistów.
Gdy wchodzę do galerii czuje, że istota z obrazu patrzy na mnie. Jest to z jednej strony bardzo niepokojące, a z drugiej to chyba jest jeden z powodów dla których ten obraz mnie tak pociąga. Jest w nim coś co wręcz nie pozwala oderwać od niego oczu. Pewnie Twoi duchowi nauczyciele nazwaliby to dziełem Szatana, ale istota ta w żaden sposób nie przypomina rogatego diabła z chrześcijańskich legend. Jest w niej coś co sprawia, że człowiek czuje się przy niej nic nie znaczącym robakiem, który tylko na chwilę zamieszkuje tę ziemię. Co coś co każe przypuszczać, że owa istota jest starsza niż najstarsze znane nam skamieliny.
Mam nadzieję, że nie pomyślisz że zwariowałem. Ten obraz jednak stał się moją obsesją. Muszę odszukać autora i spytać go skąd czerpał inspirację do tego obrazu i co za istota jest na nim przedstawiona.
Na razie poza informacjami uzyskanymi od właściciela galerii, wiem tylko tyle że malarz podpisał się w rogu inicjałami S.W.
To naprawdę niewiele. Żaden z moich znajomych malarzy których pytałem o młodych artystów nie kojarzy nikogo o takich inicjałach. A musisz wiedzieć, że światek warszawskiej bohemy, mimo pozorów wielkości jest bardzo mały.
Pytałem także o tajemniczego dyplomatę. Nikt jednak nie kojarzy żadnego nazwiska, które pasowałoby do podanego przeze mnie opisu.
Nie pozostaje mi, więc nic innego jak torturować się codziennymi wizytami w galerii i napawać oczy tym niezwykłym obrazem do czasu, aż nowy właściciel zabierze go ze sobą.
Gdy na niego patrzę czuję się tak jakbym zaglądał do własnej głowy, a zarazem jakbym patrzył na lustro prowadzące do innych nieznanych światów. To naprawdę niesamowite uczucie, tak stać i wpatrywać się w to jakże niebywałe dzieło.
Może, gdy przybędzie nabywca dzieła zdołam się czegoś dowiedzieć.

Kończę mój list prośbą do Ciebie, mój przyjacielu. Dotyczy ona oczywiście obrazu o którym tyle już Ci napisałem. Muszę odszukać autora albo nowego właściciela. Jedno i drugie jest wręcz niewyobrażalnie trudne. Wiem, że pewnei studia i modlitwy zajmują Ci dużo czasu, ale może znajdziesz chwilę, by pomóc staremu przyjacielowi. Pamiętam, że znałeś kiedyś jakiś ludzi którzy pracowali w MSZ. Może oni, byliby w stanie udzielić Ci jakiś informacji. Oczywiście napisz też w wolnej chwili co u Ciebie. Jak Ci idą studia? Czy podoba Ci się Lwów? I przede wszystkim jak radzisz sobie w zakonnym stanie?
Zbliża się Świeto Paschy, więc prawdopodobnie odwiedzę moja matkę i brata w Drohobyczu, to może uda się nam spotkać. Ja i Aniela z wielką przyjemnością byśmy Cię zobaczyli po tylu latach.

Pozdrawiam Cię serdecznie Karolu, ja i Aniela, bywaj zdrów.
Liczę na możliwie szybką odpowiedź, choćby ze strzępkiem jakiejkolwiek informacji.


Twój przyjaciel Jakub Rozenberg
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 18-03-2010 o 21:26.
brody jest offline  
Stary 20-03-2010, 10:56   #2
 
Cooperator's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumny
List Karola Kalinowskiego do Jakuba Rozenberga

Leopolis, die XX mensis Martii Anno Domini MCMXXII

Drogi Jakubie,
dziękuję Ci serdecznie za ten list, który przywiódł przed oczy tak wiele wspomnień z ostatniej wojny. Re vera[1], chyba większość dobrych godzin pośród tego koszmaru krwi, śmierci i bestialstwa zawdzięczam tym kilku chwilom wytchnienia, kiedy na froncie południowym mogłem odwiedzić Ciebie i Anielę w Drohobyczu. Nawet teraz, kiedy stanął pokój z bolszewikami, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że prawdziwy spokój może istnieć tylko na prowincji w województwie lwowskim, gdzie nieodległe szczyty Bieszczadów wabią swoją dzikością i nieskrępowanym kontaktem z Naturą. Wcale nie dziwię Ci się, że wolisz takie otoczenie od wielkomiejskiej, masońsko-burżujskiej Warszawy! To miasto zawsze ogniskowało najdziwniejsze osoby, prądy i nurty, a my, którym dane było trochę więcej rozsądku niż ekstrawagancji oraz mamy więcej do powiedzenia, niż zaszokowania, nigdy prawdziwie się tam nie odnajdziemy.

Z uśmiechem przeczytałem fragmenty Twojego listu, gdzie opisujesz zachowanie Anieli w wielkim mieście. Cóż powiedzieć nad ludowe: „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”? Od dawna Ci powtarzam, że poślubiłeś damę, zatem proszę Cię, bądź wyrozumiały, kiedy zachowuje się tak, jak nakazuje jej natura. Kto wie, może to, że akurat z nią postanowiłeś wspólnie podążać przez życie, świadczy o tym, że Pan pragnie dopilnować, by potomność cokolwiek skorzystała z Twojej pracy. Bo czy gdyby nie Aniela, to nie zaszyłbyś się, jak mówisz, w Drohobyczu, a o Twoim talencie pamiętałoby raptem kilku przyjaciół? Skromność to cnota, drogi Jakubie, ale nie mylmy skromności z zaprzepaszczaniem własnego potencjału! Wiem, że jesteś nieśmiały, a elity warszawskie to temat na niejedną dyskusję, ale z całą pewnością odbytą nie na trzeźwo i w prześmiewczym tonie. Przyjdzie na nią czas, kiedy w końcu się spotkamy. Na razie powtórzę, co sam napisałeś: noś swój krzyż, bo choć to ciężkie brzemię, to jednak ad maiorem humanis gloriam[2] to robisz i szkoda by Cię było, gdybyś teraz porzucił to, co osiągnąłeś. Świat się zmienił, drogi przyjacielu, a my zmieniajmy się wraz z nim. Czasem nie ma powrotu.

Żałuję, że o Twoim pobycie w Warszawie dowiaduję się dopiero teraz, bo byłem tam przed niespełna miesiącem. Zapewne zasmuci Cię wiadomość, że mój ojciec rediit ad plures[3], a pogrzeb, choć skromny, zgromadził najbliższych przyjaciół rodziny. Gdyby nie to, że dowiedziałem się o śmierci ojca bardzo późno, bo przebywałem na rekolekcjach ignacjańskich w naszym domu pod Tarnicą i miałem czas zaledwie na wzięcie kilkudziesięciu złotych i wzięcie powozu do Lwowa, skąd wsiadłem w pociąg do Warszawy, z pewnością powiadomiłbym Ciebie i Anielę. Im więcej o tym myślę, tym bardziej żałuję...

Jednakowoż, nie piszę Ci o tym zupełnie w oderwaniu od prośby zawartej w Twoim liście, dotyczącej tego obrazu, który tak Cię zainteresował. Istota, jaką opisujesz, przypomina mi pewną niepokojącą rozmowę, odbytą z moim szwagrem w dniu pogrzebu ojca. Nie poznałeś jeszcze Ludwika Tomaszewicza, dlatego nakreślę Ci jego obraz. Jest to mężczyzna liczący lat dwadzieścia osiem, o wzroście nieco niższym niż przeciętny, o wąskiej twarzy, koziej bródce, orlim nosie i chytrym spojrzeniu, jego czarne, nieco skośne oczy, błyszczą czasem niepokojąco. Ubiera się skromnie, jeśli nie niedbale, ceniąc sobie bardziej własną wygodę niż obecne trendy mody. Jego przodkami byli Lipkowie mieszkający na Wołyniu i Podolu, a choć spolonizowali się w przeciągu ubiegłego stulecia, przyjmując nawet chrzest w obrządku łacińskim, patrząc na niego widzisz dzikich Tatarów z „Marii” Malczewskiego. Jakby kiedyś obudził się w Tobie Matejko, Jakubie, jest to wymarzony model na dzikiego Tuhaj-beja lub Islam Gireja III.

W każdym bądź razie, jest to człowiek uczony i jeden z najlepszych chirurgów, jakimi może szczycić się Rzeczpospolita. W jego rodzinie, pomimo upływających lat, dalej przechowuje się opowieści ze stepów, tak niepokojące dla każdego zamkniętego umysłu. Dyskusje na temat historii Kresów, jakie z nim przeprowadzałem, niejednokrotnie prowadziły do chwil długiego milczenia, kiedy to Ludwik przypatrywał się pilnie mojej twarzy, jakby próbując wysondować, na ile może mi zaufać. Nie podobały mi się nigdy te momenty, a im głębiej sięgaliśmy w przeszłość, tym były częstsze, dlatego też nabrałem niechęci do rozmów z tym człowiekiem w ogóle, ograniczając się jedynie do zdawkowej wymiany uprzejmości. Nie podobało się to Karolinie, możesz mi wierzyć, ale ona zawsze przecież wykazywała irytujący upór do godzenia całego świata w imię szeroko rozumianej tolerancji. Jestem tylko człowiekiem i wiem, że miłość bliźniego też ma swoje granice, i jeśli do kogoś odczuwam antypatię, to jest to naturalne i do wybaczenia tak długo, jak długo nie przekładam antypatii na przykre słowa, o czynach nie mówiąc. Ludwik wydawał się rozumieć i aprobować mój punkt widzenia, więc nie leźliśmy sobie w oczy. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy w czasie pogrzebu ojca w kościele św. Karola Boromeusza na Starych Powązkach stanął obok mnie, wyraźnie dążąc do chwili rozmowy na osobności. Nie dałem się wytrącić z uczestniczenia w pożegnaniu ojca przez całą mszę, jednak zaniepokojone spojrzenia, jakie rzucał mój szwagier, pobudzały ciekawość. Kiedy przyjaciele z fabryki ojca ponieśli trumnę, rzuciłem mu pytające spojrzenie. Ten, szybko zorientowawszy się, że Karolina rozmawia matką i nie będzie nam przeszkadzać, podszedł do mnie i szepnął: „musimy porozmawiać”. Wyszliśmy więc z kościoła jako jedni z ostatnich, w odpowiedniej odległości od konduktu. Coraz bardziej zaintrygowany, tym bardziej, że milczał uparcie przez kilka minut, spytałem w końcu: „co się dzieje?”. Przybliżę Ci mniej więcej, co powiedział.
„Proszę cię, Karolu, tylko mi nie przerywaj, bo powiem takie rzeczy, że, na ile cię znam, zaraz zaczniesz się buntować i uniesiesz gniewem, jakkolwiek cenię sobie twój rozsądek i fakt, że wśród ludzi twej profesji cieszysz się reputacją człowieka otwartego i raczej dyskutującego o doli człowieka na tym świecie, niż uparcie szukającego odpowiedzi w Biblii, która, jak wiemy, jest niedoskonała i pisana w konkretnym czasie i w konkretnej bliskości plugawego Egiptu.”
Po takim wprowadzeniu nie pozostało mi nic innego, jak tylko w zdumieniu podnieść brwi i słuchać dalej tej niezwykłej opowieści. Szliśmy dalej główną aleją za konduktem pogrzebowym pośród topniejącego śniegu, akurat trafiliśmy na tydzień odwilży. Mój ojciec miał spocząć w północnej części cmentarza, musieliśmy zatem przejść przez jego starszą część, gdzie leżeli mieszczanie i arystokracja warszawska zmarła mniej więcej między 1848 a 1890 rokiem. Bywałeś zapewne na Starych Powązkach, wiesz, jak oryginalne znajdują się tam nagrobki. W tej mozaice stylów rzeźbiarskich znaleźć można prawdziwie zaskakujące rzeczy, a rozliczne motywy zwierzęce i roślinne wskazywały, że wielu spośród pochowanych tu ludzi zainteresowanych było ezoretyką, astrologią i innymi, nie stojącymi w zgodzie z ortodoksją nurtami mistycyzmu. Przy bogatszych nagrobkach zauważyć można liczne motywy masońskie, czasem łączące się z takimi symbolami, których moje wykształcenie nie obejmowało.
„Nie powinniście tutaj grzebać ojca, Karolu”, kontynuował Ludwik. „To miejsce nie jest bezpieczne dla żadnej duszy, czy chrześcijańskiej, czy jakiejkolwiek innej. Poświęcenie tej ziemi w gruncie rzeczy niewiele zmienia, dlatego, że splugawione jest mocą starszą od judaizmu, a sięga czasów, gdy przodek człowieka niewiele różnił się od innych małp. Nie przerywaj mi, do diabła, to nie jest darwinowska dyskusja!”, syknął, kiedy zobaczył, że chciałem zaoponować. „Próbowałem to wytłumaczyć Karolinie, ale mnie nie posłuchała, zresztą, nie mógłbym porozmawiać z nią tak jak z tobą. Spójrz tutaj”, wskazał jeden z nagrobków, należący z całą pewnością do warszawskiego patrycjatu. To, co uznałem za zwietrzenia, po chwili uważniejszego spojrzenia okazało się dziwnym alfabetem, złożonym z różnej wielkości kropek i kresek. „To nie są zwykłe masońskie zabawy, Karolu. To niebezpieczeństwo sięgające o wiele głębiej. Niebezpieczeństwo, które nakazało ludom indoeuropejskim ucieczkę z Syberii na zachód. Słowianie wraz z przyjęciem chrześcijaństwa zapomnieli o tej dawnej wiedzy, bezpieczni w wielkopolskich lasach, ale mój lud dłużej niż wy pozostał na stepach, więc krótka ludzka pamięć jeszcze sięga tych niepokojących, mrocznych opowieści, opowiadanych tylko w pełnym świetle dnia, by można było spokojnie zasnąć w nocy, a nie być przy tym kuszonym przez niesamowite dźwięki, dające się odczuć, jak tylko odejdzie się od światła ogniska.” Widząc, że słucham uważnie, nie próbując mu przerywać, nieznacznie się rozluźnił. Obawiał się widocznie gwałtowniejszej reakcji, ale znasz moje zainteresowania, takie historie zawsze mnie fascynowały, choć częściej zawierały w sobie więcej fantazji niż prawdziwej historii. Kondukt znacznie się oddalił, przyspieszyliśmy zatem i przez chwilę szliśmy w milczeniu. W końcu wskazał masywny grobowiec w stylu egipskim, przypominający mastabę, wiesz, że to było u nas w Kongresówce modne po powstaniu styczniowym. Pochowany był tam Teofil Welke, przemysłowiec, zmarły w 1880 roku. Cztery dekady poddawania się nieubłaganemu czasowi zrobiło swoje. W prawym dolnym rogu wszakże, pokryta w połowie mchem, widniała mała płaskorzeźba istoty, którą opisałeś mi w swoim liście! Nie może być pomyłki; taka sama głowa ośmiornicy, takie same smocze skrzydła i antropoidalny kształt. Zapatrzony w to znalezisko, bardziej zaciekawiony niż zaniepokojony, stwierdziłem nagle, że jestem sam, bo Ludwik, przecież człowiek rozsądny i uczony, tylko przez chwilę był w stanie patrzeć na wyrzeźbioną postać, po czym, dokonawszy dziwnych gestów, przypominających rytuały oczyszczenia w niektórych religiach Wschodu, popędził do przodu, wyraźnie przestraszony. Szybko go dopędziłem. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że kątem oka zobaczyłem starą kobietę w czarnej sukni, która przyglądała nam się z daleka. Kiedy spojrzałem wprost na to miejsce jednak, niczego nie zobaczyłem. Cała ceremonia zakończyła się spokojnie, a potem przy skromnym obiedzie zorganizowanym przy Marszałkowskiej na Muranowie, wypiliśmy lampkę wina za pamięć ojca. Ludwik przez większość czasu mi się przyglądał szukając możliwości rozmowy, nie było nam to jednak dane. Jeszcze tego samego wieczoru miałem pociąg do Lwowa, a on, z tego co wiem, musiał następnego dnia wyjechać na jakieś spotkanie służbowe w Krakowie, a potem wyjechać do Niemiec, do Wrocławia w jakiejś sprawie zawodowej. Przez chwilę kusiło mnie, by „spóźnić się” na bezpośredni pociąg i wysłać depeszę do dziekanatu, że stawię się następnego dnia pociągiem przez Kraków, ale zrezygnowałem z tego zamiaru, chcąc być wiernym ideałom mojego zakonu. Kiedy otrzymałem od Ciebie list, Jakubie, pożałowałem własnej uczciwości, bo wzbogacony o wiedzę z kilkugodzinnej podróży, z całą pewnością mógłbym się okazać bardziej pomocny.

Wróciwszy do Lwowa, miałem wiele innych zajęć niż zajmowanie się tą niesamowitą historią. Czekał Platon i Arystoteles, swoimi ideami tak odlegli od mrocznych opowieści z syberyjskich stepów, skąd wyszli Indoeuropejczycy w czasach, kiedy nad Nilem ulegała degeneracji wysoka kultura egipska, a w Babilonie dopuszczano się bluźnierczych praktyk ku czci krwawych bóstw. Ten Welke zainteresował mnie jednak na tyle, że próbowałem czegoś się o nim dowiedzieć. Niewiele się dowiedziałem. Z pochodzenia był Niemcem, urodził się w Królewcu ok. 1820 roku. Spokrewniony z łódzkimi Schreiberami, otrzymał paszport i przyjechał do Łodzi na krótko przed powstaniem styczniowym, resztę życia spędził zaś w Warszawie, zakładając tam fabrykę bodajże płótna malarskiego, na tyle dobrej jakości, że otrzymywał stałe zamówienia z Petersburga. Wydaje mi się, że raz czy dwa obiło mi się nazwisko jego syna w czasie rozmów w domu, wszak ojciec też pracował w przemyśle. Jego syn, Henryk Welke, miał reputację odludka i dziwaka, ale na tyle bogatego, by nie zadawano pytań. Zmarł na atak serca w 1918 roku, wspominała o tym moja matka w listach, jakie doszły do mnie na front, bo na okazały pogrzeb sproszono większość przemysłowej Warszawy, a że to było tuż przed odrodzeniem Rzeczypospolitej, ludzie lubili się spotykać w większym gronie. Tak sobie myślę, może rodzina Welków coś będzie wiedziała na temat obrazu? Osobiście, radziłbym Ci poczekać, aż Ludwik wróci do Warszawy, co powinno nastąpić w przeciągu dwóch tygodni, i wywiedzieć się tego, co wie. Znam jednak Twoją niecierpliwość, dlatego przesyłam do tego listu wskazówki, jak znaleźć wspomniany grób. Moje kontakty w MSZecie wykorzystam może trochę później, znasz pewnie szczegóły kryzysu rządowego wokół włączenia Litwy Środkowej[4] w granice Polski lepiej ode mnie. Wprawdzie wszystko, żywię nadzieję, skończy się szczęśliwie, ale póki co, nie chciałbym dokładać im wysiłku proszeniem o przysługę. Nie odbierz tego, że nie podchodzę do Twojej sprawy poważnie; po prostu dbam o moich przyjaciół z MSZecie tak samo jak o Ciebie.

Co do Lwowa, miasto to pięknieje z dnia na dzień i naprawdę nie żałuję tych strasznych dni, kiedy trzeba go było bronić. Warto było. To właśnie tutaj, na Rusi Czerwonej, bije prawdziwie polskie serce, czego, jak mniemam, Tobie tłumaczyć nie trzeba. Mieszkam w wygodnej kwaterze, którą dzielę z jeszcze jednym bratem, który na uniwersytecie kończy teologię i zapewne w przyszłym roku go wyświęcą. Jest tu tyle miejsca, że znajdzie się wygodne łóżko i dla Ciebie i dla Anieli, jeżeli kiedyś byście chcieli spędzić sobotę i niedzielę w mniej wielkomiejskim otoczeniu. Czuj się zaproszony o każdej porze dnia i nocy.

W Warszawie pojawię się pewnie w połowie kwietnia, Wielkanoc spędzę z rodziną. Żywię nadzieję, że wtedy się spotkamy, i wtedy ab ovo[5] omówimy całą sprawę i spróbujemy znaleźć tego Twojego malarza.

Pozdrów ode mnie Anielę i trzymajcie się tam ciepło, modlę się, by nieskończenie dobry Bóg Nieba Wam przychylił.

Twój oddany przyjaciel
Karol Kalinowski, TJ


[1]łac. w rzeczy samej
[2]łac. dla większej chwały człowieka, parafraza dewizy jezuitów „na większą chwałę Bożą”
[3]łac. dołączył do większości (umarł)
[4]Nieporozumienia wokół włączenia opanowanej przez generała Żeligowskiego Wileńszczyzny spowodowały dymisję rządu Antoniego Ponikowskiego, później zaś interwencję Piłsudskiego w relacje w koalicji rządzącej.
[5]łac. od początku
 
__________________
"Nie porzucaj nadzieje, jakoć się kolwiek dzieje"
Jan Kochanowski
Cooperator jest offline  
Stary 25-03-2010, 01:24   #3
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Lista Jakuba Rozenberga do Karola Kalinowskiego



Warszawa 25 marca 1922 r.


Drogi Karolu

Przyjmij moje najszczersze kondolencje z powodu śmierci Twojego ojca. Bardzo zaskoczyła i zasumciła mnie ta wiadomość. Dobrze wiem co musisz czuć po takiej stracie, bo choć obaj jesteśmy dorośli to odejście ojca jest zawsze dotkliwe i bolesne. Łączą się więc z Tobą w bólu i żałobie. Odmówiam codziennie, jak nakazuje Pismo, Checi kadisz za duszę Twego ojca oraz przez moich katolickich znajomych zamówiłem mszę gregoriańską w kościele św. Anny na Krakowskim Przedmieściu, zapewne znasz tę świątynię. Nie byłem na pogrzebie, to choć tyle mogę zrobić dla tego człowieka, by godnie go pożegnać z tego świata.
Aniela także jest zasmucona i również przesyła Ci wyrazy współczucia.
Musisz wiedzieć, że choć nie jest zbyt religijna to wczoraj zaskoczyła mnie mówiąc, że w geście żałoby zrezygnuje z wszelkich przyjęć do końca miesiąca.
I choć do końca miesiąca nie pozostało wiele dni, to i tak z jej strony to wielkie wyrzeczenie. Może się to wydawać śmieszne, ale jest w tym co robi bardzo szczera i uczciwa.

Cieszę się, że tak szybko odpowiedziałeś na mój list. Domyślam, że studia i modlitwy oraz rozmowy ze świętymi mężami zajmują cały Twój czas. Tym bardziej zadowoliny jeste z tego, że znalazłeś chwilę, by odpisać staremu przyjacielowi. Sam nie wiem dlaczego nasza korespondencja się urwała, ale raduje się moje serce, że znowu mogę czytać Twoje słowa. Myślę, że to głównie moja wina. Natłok wydarzeń i spraw jakie wciągu ostatnich miesięcy spadł na mnie troszkę mnie przytłoczył. Po spokojnym i ustabilizowanym życiu w Drohobyczu, to czego teraz doświadczam jest diametralnie różne, gwałtowne, dynamiczne i czasami nieprzewidywalne. Wiesz, że taki styl życia kompletnie nie leży w mojej naturze, ale wiesz również dlaczego tak się poświęcam. To dla tej jednej kobiety, którą w swoim liście nazwałeś damą, znoszę niewygody tego wielkoświatowego życia. Nie mówiłem Ci nigdy o tym, ale docierały do mnie niemiłe słowa i plotki na jej temat. A to, że to jest córką rabina z nieprawego łoża, a to że to pazerną żydóweczką, łasą na pieniędze i zaszczyty i kilka innych jeszcze bardzije nieprzyjemnych słów, których niechciałbym więcej tutaj przytaczać. Cieszę się, że Ty myślisz inaczej. Ja też myślę o niej właśnie w takich kategoriach. Ma ona w sobie dozę szlachetności, która sprawia że wyrasta ponad przeciętny tłum. Coś co potocznie nazywamy „błękitną krwią”. I choć Aniela jest biedną córką rabina z zapyziałej ukraińskiej wsi, to ma w sobie ten ogień który maluje na jej twarzy najszlachetniejsze cechy i rysy, obce nawet samym Radziwiłłom czy Sapiehom. Wiem, że możesz to odebrać jako nadmierną gloryfikacja jej osoby, czy wręcz przesadną egzaltację, ale to tylko dlatego że ją tak bardzo kocham.
Nie wiem czy możesz to zrozumieć. Postanowiłeś poświęcić się Bogu, i jest to ze wszechmiar chwalebne i godne podziwu, ale nie wiem czy możesz zrozumieć jak wielkie spustoszenie w sercu mężczyzny może poczynić miłość do kobiety.
I żeby było jasne, ja się wcale nie uskarżam. Kocham Anielę, zrobię dla niej wszystko i niewyobrażam sobie, abym mógł żyć bez niej.
Wybacz mi te wynurzenia, ale myśląc o Anieli i mojej miłości do niej, często zastanawiam się nad wyborem Twojej drogi życiowej. Nie wiem, czy dożywotnie śluby czystości są Tobie przeznaczone i czy im podołasz. Ty który zawsze byłeś romantykiem, który walczył za swoją ojczyznę, który nie odmawiał sobie zabawy i przyjemności, nagle przywdziewasz zakonne szaty. Znam Twoją wrażliwość, umiłowanie piękna i czułą duszę, ale nie mogę pojąć co skłoniło Cię do tak radyklanych decyzji.
Napisz mi jak się czujesz jako brat Karol, bo chyba ciągle posługujesz się tym imieniem, prawda? Nie znam, aż tak dobrze katolickich zwyczajów, ale wiem że zakonnicy często przyjmują nowe imona, by podkreślić nowy rozdział w swoim życiu.
Chciałbym wiedzieć czy zakonne szaty nie krępują Twojej wolności i poczucia samostanowienia. Ty jako były żołnierz patrzysz pewnie na kwestię posłuszeństwa i poddaństwa zupełnie inaczej, ale wiem że cenisz te wartości tak samo wysoko jak ja. Nie czujesz, że droga którą wybrałeś może za jakiś czas okazać się krępującym Cię łańcuchem.
Oczywiście jeśli nie jest to temat w jakiś sposób drażliwy dla Ciebie, czy zbyt prywatny to chciałbym abyś opowiedział mi o Twoim wyborze i obecnym życiu, które musi w radyklany sposób różnić się od tego do czego przykłeś do tej pory.

Obraz o którym Ci opowiadałem wciąż mnie prześladuje i nęka. Torturuje się patrzeniem na niego. Odnajduję niezdrową przyjemność w oglądaniu go. Porównałbym to uczucie do tej cudownej lekkości upajania się wybornym alkoholem, gdzie jeden kieliszek, jedna kropla dzieli nas od przekorczenia granicy dobrego smaku i poczucia przyzwoitości. I podobnie jak pijący alkohol nie wie, kiedy przypadnie wypić mu tę kroplę przepełniającą czarę, tak samo ja nie wiem kiedy nastąpi moment przekroczenia granicy w tym przypadku obrazu.
To co napisałeś o tym dziwnym grobowcu bardzo mnie zainteresowało. Już następnego dnia rano po otrzymaniu i przeczytaniu Twojego listu udałem się na Powązki. Nie mówiłem Anieli dokąd idę, bo i tak gdy raz czy drugi wspomniałem o tym tajemniczym obrazie spojrzała na mnie co najmniej karcąco i z wielką niechęcią.
Korzystając z Twoich wskazówek odszukałem alejkę gdzie znajduje się grobopwiec. Gdy go ujrzałem przeszył mnie ten sam dreszcz, który poczułem gdy pierwszy raz spojrzałem na obraz. Nie potrafię wyjaśnić przyczyny tego uczucia, ale jest ono na równi przyjemne co niepokojące.
Nie wiem, czy to Twoja opowieść sprawiła, że patrzyłem na znaną mi nekropolię całkowicie inaczej. Wydawało mi się, że rozumiem co miał na myśli Twój szwagier mówiąc, że: „To miejsce nie jest bezpieczne dla żadnej duszy, czy chrześcijańskiej, czy jakiejkolwiek innej. Poświęcenie tej ziemi w gruncie rzeczy niewiele zmienia, dlatego, że splugawione jest mocą starszą od judaizmu, a sięga czasów, gdy przodek człowieka niewiele różnił się od innych małp”
Idąc główną aleją czułem taki dziwny chłód przenikający całe moje ciało. Każdy kolejny grób był dla mnie czymś niezwykłym. Coś zawsze przykuło moją uwagę. Nie wiem, czy wcześniej nie zwracałem na to uwagi, a słowa Twojego szwagra otworzyły mi oczy. Faktem jest, że na wielu grobach odnalazłem symbole i inskrypcje, których żadną miarą na chrześcijańskim nagrobku być nie powinno. Jest to bardzo niepokojące i daje powody do zastanowienia się nad wieloma rzeczami w porządku naszego świata.

Apogeum moich lęków i zatrważających myśli nastąpiło, gdy ujrzałem grobowiec Teofila Welke. Monumentalizm tej budowli poraził mnie. Coś wręcz nieopisanego emanowało od tych zimnych kamieni. Może moje zmysły uległy sugestii jakie zawierały słowa Twojego szwagra, a może chłód bijący od cmentarnej ziemi oszukał moje zmysły. Nie wiem. Oczywiście zbadałem grobowiec o wiele dokładniej niż Ty. Jakież jednak było moje zdziwienie, gdy nie odnalazłem figurki o której mi wspominałeś. Obszedłem grób kilkkrotnie i nic. Sprawdziłem jeszcze raz nazwisko wykute w płycie, zgadzało się. Wróciłem się nawet do początku alejki, by sprawdzić czy jestem we właściwej. Nie pomyliłem się, wszystko się zgadzało. Zasmucony wróciłem w pobliże grobowca i jeszcze raz metodycznie obejrzałem go wokół. I wtedy to zobaczyłem. Figurka faktycznie była kiedyś umieszczona w prawym, dolnym rogu. Teraz jednak pozostał po niej tylko goły, żelazny pręt mocujący ją do pomnika.
Fakt ten przeraził mnie. Zdenerwowany obejrzałem się, czy aby nie ma nikogo wokół. Byłem sam. Cisza cmentarza zaczęła obezwładniać moje zmysły. Powiedziałem jednak sobie w duchu:
„O nie Jakubie. Takie tanie sztuczki Cię nie przerażą i nie zniechęcą”
Wyjąłem z kieszeni podręczny notes i ołówek i po raz kolejny zaczęłem badać grobowiec. Poza typowymi inskrypcjami jakie można znaleźć w podobnych okolicznościach natrafiłem na kilka dziwnych znaków. Wszystkie one ukryte są w taki sposób, że postrony obserwator, nie uprzedzony czego ma szukać nie zwróci na nie uwagi. Ja zacząłem od poszukiwań masońskich symboli, o któych także wspominałeś. Tych co prawda nie było, ale zauważyłem dziwny ciąg znaków wokół podstawy pomnika. Nie przypominało mi to żadnego, ze znanych mi alfabetów. Ot ciąg pokręconych lini, kresek i kropek. Poniżej zamieszczam jedną linijkę z tego obcego języka.
Druga rzecz jaka przykuła moją uwagę znajdowała się na płycie z wyrytym nazwiskiem zmarłego. Napis ukryty był wśród falującego i wijącego się motywu roślinnego i odczytanie go zająło mi sporo czasu. Nawet nie wiem jak wymówić ten dziwny zapis. Litery są co prawda łacińskie, ale w żadnym języku nie spotkłem takich słów. Oto pełne brzmienie inskrypcji:
"Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagl fhtagn”
Gdy spróbowałem wymówić półgłosem tę dziwną formułkę w oddali usłyszałem cichy szum morza. Wiem brzmi to niewiarygodnie, ale wiesz przyjacielu przecież, że nie mam powodów by Cię oszukiwać. Obejrzałem się kilkakrotnie za siebie. Lęk ponownie zagościł w moim sercu. Nawet się nie spostrzegłem kiedy niebo pociemniało. Pochłonięty badaniem grobowca, nie zauważyłem upływającego nieubłaganie czasu. Schowałem notes i postanowiłem wrócić do domu.

Gdy wieczorem przy filiżance herbaty wspominałem wydarzenia z cmentarza sam nie mogłem uwierzyć we wszystko co widziałem i słyszałem. Gdyby nie notes i zapiski w nim, miałbym duże wątpliwości, czy to co widziałem nie było tylko zwykłą halucynacją. Czułem nie odpartą chęć udania się do galerii, by spojrzeć na obraz i przekonać się czy i na nim odnajdę jakieś ukryte zapiski. Był jednak późny wieczór i było to po prostu niemożliwe.
Udałem się więc na spoczynek.

To co śniło mi się tam tej nocy było przerażające. Uwierz mi Karolu, że po przebudzeniu byłem mokry od potu, a Aniela patrzyła na mnie z takim przerażeniem, że długo musiałem ja uspokajać. Mówiła, że obudził ją mój krzyk. Szamocząc się, bełkotałem jakieś niezrozumiałe słowa. Ja sam pamiętałem niewiele. Poza uczuciem paraliżującego strachu i siłą krępującą moje ruchy, pamiętam szum morza i czyjąś obecność. Ten ktoś obserwował mnie z ukrycia. To właśnie ta obecność była najbardziej przerażająca w tym wszystkim. Miewam różne dziwne sny Karolu, ale ten przeraził mnie jak żaden inny do tej pory. Rano zapytałem Anielę, czy pamięta jakie bełkotałem słowa. Odpowiedziała mi, że brzmiało to jak jakiś obcy język, ale nie potrafiła przypomnieć sobie konkretnych słów.

Po śniadaniu udałem się do galerii, by popatrzeć na obraz i poszukać na nim ukrytych znaków. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem że jest ona zamknięta, a na drzwiach wisi tabliczka informująca o chorobie właściciela.
Poczułem się tak, jakby ktoś celowo utrudniał mi odszukanie prawdy o obrazie. Najpierw figurka która zniknęła z cmentarza, a teraz jeszcze zamknięta galeria. Nie pozostawało mi nic innego jak wrócić do domu. W drodze sam siebie ganiłem za paranoiczne lęki i podejrzenia, które już położyły się cieniem na moich snach. Stwierdziłem, że odpoczynek od tego obrazu, dobrze mi zrobi. Pozwoli mi to nabrać dystansu i na spokojnie rozpocząć poszukiwania po kilkudniowej przerwie. Z tabliczki infromacyjnej wynikało, że właściciel wróci na początku przyszłego tygodnia.
Jestem ciekawa co o tym wszystkim myślisz i przede wszytkim czy udało Ci się dowiedzieć czegoś nowego Karolu. Mam nadzieję, że nie poczytasz mi mojej ciekawości za coś niezdrowego, czy wręcz objaw szaleństwa. Myślę jednak, że gdybyś sam ujrzał ten obraz zacząłbyś szukać informacji o tym stworze i malarzu, który go uwiecznił. Tak jak ja.

Wracając do przyziemnych spraw, wygląda na to Karolu, że się miniemy w podróży. Ty zamierzasz spędzić przerwę świąteczą z rodziną w Warszawie, a ja z kolei wyjeżdżam do Drohobycza, a potem do Stanisławowa, do rodziny Anieli. Bardzo mi przykro z tego powodu, ale wierzę że w końcu się spotkamy i będziemy mogli porozmawiać spokojnie w cztery oczy.

Nie pozostaje mi nic więcej jak, życzyć Ci owocnych studiów i spokoju w sercu. Pamiętaj, że zawsze w razie trudności może na mnie liczyć Karolu. I czy to będę problemy natury duchowej, czy materialnej zawsze pomogę Ci, tak jak będę mógł.
Proszę Cię, nie zapominaj o mojej prośbie która ciągle jest aktualna. Muszę dowiedzieć się co przedstawia ten obraz i kim jest ten kto go namalował.


Bądź zdrów przyjacielu


Jakub Rozenberg
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172