lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Danse Macabre (+18) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/8456-danse-macabre-18-a.html)

Mizuki 05-01-2010 14:51

Danse Macabre (+18)
 
Tokyo ; Późny wieczór; Zima.


W Tokyo śnieg pada niezwykle rzadko. Witany jest również przez skrajne ludzkie emocje. Część ludzi, głównie dzieci, jest zachwyconych. Tak jakby biały puch sypiący się z nieba był czymś niezwykłym, darem od surowej natury. Pozostała grupa, wydawałoby się liczniejsza, raczej przeklina dni kiedy ta zimna biel , siłą wciska się w ich codzienność. I tak powstaje jeden z odwiecznych antagonizmów. Dla Gakidou był on jednym z wielu niewielkich przykładów chaotyczności ludzkiej natury, bo przecież żadna z tych grup nie zrozumie drugiej. Nie ma argumentów , które jednoznacznie przemówiłby jednej do rozsądku. W tym wszystkim chyba tylko Gakidou widział jakiś symbol, jeden z wielu dowodów na istnienie czegoś, czego większość ludzi nawet nie zauważa.

Śnieg padał już drugi dzień z rzędu. Zdawałoby się, że chociaż w takie dni , śnieg zatriumfuje nad ludzką masą i przepędzi tych mniej odpornych. Nic z tych rzeczy.
Tak jak na co dzień, ta zbita a jednocześnie bezkształtna masa wypełniała ulicę miasta , jak krew ich żyły i tętnice. Jeszcze bardziej obojętna, niechętna do podejmowania działań.
Gakidou właśnie zbliżał się do zejścia na stację metra. Ubrany był tak jak zawsze - długi czarny płaszcz, skórzane rękawiczki, glany sięgające kolan. Dzisiaj jednak jego wizerunek zdawał się jeszcze bardziej zwracający uwagę. Bujnie ozdobione czarnym odcieniem powieki i kolczyki w twarzy.
Z tłumu wyróżniał go nie tylko niecodzienny wizerunek, chyba jako jedyny na całej długości ulicy nie pędził przed siebie. Zdawał się wyjęty z codziennej gonitwy, jakiej poczucie miał każdy człowiek na tej ulicy. Spacerował , powoli , z gracją , która mogła zaskakiwać. Szczególnie , że nie obserwował otoczenia. Jego oczy były przymrużone i wlepione w chodnik pod stopami. Tym bardziej udziwniało to jego "spacer". Zatrzymał się tuż przed schodami do podziemi, zmuszając wychodzących jak i wchodzących do mijania go. Bawiła go postawa ludzi, szczególnie Japończyków. Często spoglądali na niego wrogo, kiedy tak postępował - stawał im na drodze. Ale żaden , nigdy nie zwrócił mu uwagi.
Spojrzał na zachmurzone niebo. Ktoś o wrażliwej duszy mógłby powiedzieć, ze przesłaniają widok na gwiazdy... " Tylko jakie gwiazdy ? W Tokyo niebo nie ma gwiazd. Społeczeństwo, ludzie gwałtem mu je odebrali."
Zjawisko spotykane w tak wielu miejscach na świecie, kiedy to światła metropolii przyćmiewają ludzkim oczom to wytwarzane przez gwiazdy. Te w efekcie znikają, stają się niewidoczne dla ludzkiej percepcji. " Czy zatem głupotą będzie stwierdzenie, że ta masa w swym biegu sama pozbywa się czułości ?"
Zszedł powoli na stację metra. Panował tutaj hałas - słowa setek ludzi zbijały się w jeden jęk, wzbogacony o niewyraźny głos dobiegający z megafonów zawieszonych na ścianach. Przypomniał sobie właśnie jeden amerykański film, w którym pokazano stację metra: brudną, śmierdzącą. Po kątach , której walały się śmieci i bezdomni. Wspominając film , jeszcze raz zmierzył wzrokiem wszystko dookoła. Tutaj było czysto, sprzątaczki zbierały każdy papierek, o bezdomnych nie było mowy. " Stacja metra po liftingu ..."przeszło mu przez myśl.
Wsiadł do zatłoczonego wagonu. Takie miejsca lubił najbardziej. Niby nikt na niego nie patrzył, nikt go nie dostrzegał. A jednak, pomimo panującego ścisku , on jako jedyny w całym wagonie nie musiał ocierać się o nikogo. W "nadnaturalny" sposób rodziła się między nim a resztą pasażerów przestrzeń.
- Uch... Ile dzisiaj napadało tego śniegu. Mam przemoczone całe buty !- jakiś chłopak odezwał się do stojącej przed nim dziewczyny. Obydwoje byli w wieku licealnym.
- Nie przesadzaj. Śnieg pada tylko przez kilka dni w roku... A jest taki piękny. Jak lody śmietankowe !
- Jesteś głupia , Mei. I naiwna. Wiesz ile to powoduje szkód ? Wiecznie trąbią i trąbią w telewizji o tym globalnym ociepleniu... A jak trzeba to nigdzie go nie ma.
- Słuchasz czasem, samego siebie ?
- skrzywiła się dziewczyna.
Gakidou spoglądał na nich kątem oka. Usta wygięły mu się w lekki uśmiech.
Wysiadł na pierwszym przystanku. W sumie, mógłby przejść tą odległość na pieszo. Lecz czy wtedy spotkałby tak uroczych licealistów ?

Przemierzał ulicę , znowu spoglądając przymrużonymi oczami jedynie pod nogi. Shibuya niemal zawsze panował tłok. Ludzie jednak schodzili mu z drogi. Ci sami, którzy zdawali się nie dostrzegać go pośród wszystkiego.

Tokyo ; Shibuya ; Shiroi Kami Club ; Zima.


Tuż obok wejścia w zaułek, zaparkowany był czarny, sportowy samochód marki Mitsubishi. Należał on do osoby dobrze Gakidou znanej. Dlatego też uśmiechnął się nieco szerzej.
Skręcił w zaułek. O tej godzinie pojemniki na śmieci były zawsze pełne, tworząc ten niezapomniany aromat. Dla każdego normalnego człowieka paskudny, z czego Gakidou zdawał sobie doskonalę sprawę. Uważał to jednak za przejaw hipokryzji. Każdy z tych teraz tworzących fetor artykułów, jeszcze rano zachwycał ludzi na talerzu jakiejś drogiej restauracji. Teraz, połączone zdawało by się w niepowtarzalnej mieszance, odstraszały.
Shiroi Kami dopiero chwilę temu otworzyło się na "gości". Dochodziła godzina dwudziesta.
Zatrzymał się przed drzwiami - skrzypnięcie zasuwy, oczy odźwiernego. Po chwili schodził już blaszanymi schodkami w dół. Sala w dole była jeszcze niemal całkowicie pusta. Zespół szykował sprzęt na niewielkiej scenie. A przy barze siedział mężczyzna w równie nietuzinkowym stroju co Gakidou.
Był to Takamochi. Odwrócił się w kierunku schodków, kiedy barman gestem wskazał w ich stronę. Jego twarz w połowie przesłonięta była długą grzywką. Włosy kruczoczarne , gdzieniegdzie przecinała wstęga blond pasemek.
-Gakidou-sama.- uśmiechnął się lekko.
- Szybko wróciłeś, czy masz to co chciałem ?
-Czy kiedyś cię zawiodłem ?
- Jeszcze nie, zadałem pytanie.
- Tak. Mam kr... To co chciałeś.
- zająknął się zerkając na barmana. Nigdy nie wiedział kiedy może mówić otwarcie. Zdawało się , że Gakidou zna wszystkich pracowników Shiroi Kami, jednak kiedy rozmawiali o "tych" sprawach, w pobliżu była jedynie Nanami. Nigdy też nie spytał się jaką role odgrywa on w prowadzeniu klubu.
- To wspaniale Takamochi. - uśmiechnął się lekko spoglądając w jego oczy.- Spisałeś się na medal.- podszedł do kontuaru, pociągając palcem po odsłoniętym ramieniu Takamochiego.
- Mówiłem , ze cię nie zawiodę, Gakidou-sama...- zwiesił głowę i nieco się zgarbił. Twarz zalał cień. Teraz dostał swoją nagrodę, jej część. Nigdy nie wiedział jak Gakidou to robi. Czy robi to umyślnie ? Czy to jego głos, dotyk, spojrzenie, zapach ? Tylko przy nim Takamochi mógł coś takiego poczuć. Uderzało falami, w nieokreślonych odstępach. Uczucie nieporównywalne do żadnego - nie zaznał go nigdy przedtem. Z czasem zaczął sam szukać czegoś, co przyniesie mu podobne uczucie. Alkohol, wszelakie prochy, wyuzdany seks, sporty ekstremalne. Nic nie dało mu tego samego. Został zatem przy Gakidou, który od czasu do czasu karmił go w niezrozumiały sposób tym uniesieniem. Czasem również szli ze sobą do łóżka, gdzie stawał się zabawką w jego grze. Stał się niewolnikiem na własne życzenie. Z dala od Gakidou rany na sercu otwierały się. I popadał w uczucie pustki - sam w czterech ścianach pokoju. Takamochi już to wiedział - jego życie toczy się tutaj, u boku Gakidou. Nie było gdzie wrócić, bo tam czekała tylko niechybna schizofrenia, delirium a w końcu śmierć. Zmieniał się nie do poznania - na co dzień czując wstyd w stosunku do pustych ścian, tutaj będąc pełnym wigoru i energii sługusem.
Rudzielec odebrał od barmana szklankę z drinkiem. Po schodach wchodzili pierwsi goście, młodzież, osoby w średnim wieku. Co dziennie przychodzili tutaj aby w rodzić się na nowo. Co wieczór. Tutaj w tym miejscu wyrwanym z codzienności. Zespół zaczął grać.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=K_llkLxlpFA&feature=related[/MEDIA]
Gakidou wskazał Takamochiemu kwadratowe pomieszczenie nad salą. Ruszyli przez jeszcze drożną sale do schodów i weszli do niewielkiego pokoju. W środku siedziała Nanami, ubrana wiecznie tak samo. Z tą samą niewzruszoną miną.
- Cześć Nanami.
- Konbanwa.
- odpowiedziała nie zerkając nawet na Takamochiego. Ukłoniła się za to Gakidou i odsunęła krzesło.
- Takamochi. Pokaż to.
Chłopak wsunął dłoń do skórzanej torby, po czym wyjął półlitrowy słoiczek wypełniony szkarłatnym płynem.
- To za mało...
- Przepraszam Gakidou-sama. Był jeszcze mały.
- Rozumiem, nie winię cię Takamochi.
- chłopak poczuł jak kolejna fala ekstazy wstrząsa jego wnętrzem. Znowu zwiesił głowę, ręce zadrżały z przyjemności.
- Gakidou-sama. Czy teraz zaczniesz szukać następnego ? - spytała Nanami.
- Tak. Musimy zdobyć tego więcej, jeśli wszystko ma się odbyć. Musi się odbyć. Lecz dzisiaj... Dzisiaj znajdziemy kolejnych.- spojrzał przez okno na salę, a później na Takamochiego. - Takamochi-kun potrzebuje towarzystwa, ne ?- uśmiechnął się lekko do chłopaka. Ten się zawstydził, gdyż nawet spod białego pudru dało się dostrzec jego wypieki na policzkach.

Endless 05-01-2010 19:47

Przekręciłem klucze w zamku. Usłyszałem charakterystyczny dźwięk mechanizmu. Nacisnąłem klamkę i pchnąłem drzwi. Wszedłem, do mojego mieszkania...
Jeszcze wczoraj wracałem tu z ogromną radością. "Wczoraj" wydaje się jednak zbyt odległym terminem. Czułem, od tego dnia minęły wieki. Zdjąłem z nóg buty i powiesiłem kurtkę na wieszak w szafie. Był tu taki porządek... zupełnie inaczej, niż zastałem to miejsce wczoraj.
"Wczoraj..." - pomyślałem.
To był błąd. Moją głowę automatycznie zalały wspomnienia. Dwa ciała, połączone w namiętnym pocałunku, skute łańcuchem ekstazy. Widok ten rozdarł moje serce, jakby to było jakąś pieprzoną kartką cienkiego papieru. Wtedy wybiegłem. Słyszałem jeszcze tylko swoje imię z ust ukochanej osoby, kiedy z pustym wzrokiem opuszczałem budynek.
Wszedłem do salonu i zapadłem się w miękki fotel. Moje mieszkanie miało trzy pokoje, łazienkę i kuchnię. W salonie była kanapa, przy niej mały stół, dwa fotele, stolik z telewizorem, barek, kilka półek z książkami oraz biurko z komputerem. Wnętrze może nie kipiało przepychem, ale urządziłem je z gustem. Podobnie było z resztą mieszkania.
"Po co tu tak naprawdę wróciłem?" - pomyślałem zamykając oczy.
Wczoraj wieczorem odebrałem wiadomość od Minoru. "Przepraszam, już więcej mnie nie zobaczysz, przykro mi że cię skrzywdziłem, wyprowadzam się." Być może chciałem tu wrócić, bo jego zapach wypełniał jeszcze mieszkanie...


Minęło kilka dni, odkąd wróciłem do mieszkania. Był wieczór. Za oknem spadały okruchy białego puchu. Zima trwała już tak od sporego czasu jak na Tokyo. Siedziałem na kanapie z podkulonymi nogami wpatrując się w cicho grający telewizor. Leciała właśnie jakaś tania drama. Kiedy wziąłem do ręki pilota, usłyszałem pukanie do drzwi. Przez chwilę nie poruszyłem się, ale kiedy znowu rozległo się pukanie, wyłączyłem TV i wstałem. Wolny krok skierowałem do drzwi. Gdy już byłem blisko, ktoś znowu zapukał.
"Uh, któż to może być tak uparty..." - pomyślałem, otwierając drzwi.
Zaskoczyło mnie to, co ujrzałem za nimi. Przed moimi drzwiami stało dwóch mężczyzn w beżowych, długich płaszczach i kapeluszach. Wyglądali na poważnych ludzi. Na ich ramionach spoczywa mała warstwa śniegu.
- Dobry wieczór. Kurenai Chishio? - zapytał jeden z nich.
- Słuch... - zamrugałem zaskoczony. Tak, to ja. W czym mogę pomóc?
- Jestem detektyw Hanakawa z wydziału zabójstw komendy głównej Tokyo... Czy mógłbym wejść? - zerknął w głąb mieszkania. Chciałem z panem porozmawiać.
"Policja... coś się stało..."
- Um, tak zapraszam. - oparłem się o ścianę, wpuszczając oficerów.
Mężczyźni weszli do środka powoli, dokładnie lustrując wnętrze. Przed progiem przedpokoju zdjęli buty.
- Czy możemy gdzieś usiąść i porozmawiać?
- Oczywiście. - zaprowadziłem ich do salonu, po drodze wieszając ich płaszcze na stojaku.
Detektyw usiadł w fotelu na przeciwko mnie, a drugi stanął w progu drzwi.
- Dzisiaj odkryto zwłoki... Niejakiego Genzou Minoru. Czy zna go pan?
"Genzou Mino... Minoru".
Odzyskanie mowy zajęło mi trochę czasu
- Mi-Mi-Minoru? - z ogromnym trudem wydusiłem z siebie jego imię.
- Zna go pan?
Nic nie odpowiedziałem, tylko nerwowo zacisnąłem dłonie na swoich kolanach.
- Proszę wybaczyć, ze tak naciskam... - westchnął , po czym wyciągnął kartkę z kieszeni. Znaleźliśmy pana dzięki temu.
Położył na stole kartkę. To było moje zdjęcie. Wziąłem je do ręki. Z tyłu widniało moje imię i nazwisko oraz kanji "iitoshihito" oznaczające ukochanego.
- Znaleźliśmy to w jego portfelu...
Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, co mówił detektyw. Przełknąłem ślinę, z każda upływającą chwilą walcząc o to, żeby nie wybuchnąć płaczem.
- Co-co się stało? - z oczu pociekły mi łzy, nie wytarłem ich..
- Świadkowie zeznali, że słyszeli w jego domu awanturę. Prawdopodobnie pokłócił się o coś z przyjacielem... z którym mieszkał. - zajrzał do notesu. Akichi Kinochimaru. W pewnym momencie sąsiedzi usłyszeli krzyki, uderzenia, tłuczenie szkła i wezwali policję. - czytał z podręcznego notesu.
- Czy miał pan kontakt z nimi wczoraj bądź dzisiaj, przed godziną 8:00?
- Nie. - odpowiedziałem z bólem. Nie widziałem go od paru dni.
- A czy poznał pan Akichi Kinochimaru?
- Przepraszam, Minoru nigdy nie poznawał mnie ze swoimi znajomymi. - moje puste spojrzenie padło na funkcjonariusza. Kiedy ostatni raz go widziałem... był z kochankiem.
- Z kochankiem... - detektyw dziwnie się na mnie spojrzał, po chwili wyjmując kolejne zdjęcie.
Przedstawiało ono młodego, przystojnego mężczyznę z kolczykiem w brwi i włosami postawionymi na żel. Wyglądał na kogoś, kto mógłby spodobać się Minoru.
- Czy to ten sam? To Akichi.
Sięgnąłem pamięcią wstecz, do bolesnych wspomnień. Minoru, w objęciach obcego mężczyzny, złączony z nim pocałunkiem, jakimi nawet mnie nie dane było doznać... Ich twarze, gdy mnie zobaczyli...
- Tak, to on... - wydusiłem z siebie.
Detektyw skinął głową.
- To chociaż tyle... Ym, rodzina chce pogrzebać pana Minoru w tą sobotę. Ach! - wyciągnął z kieszeni plastikową torebkę.
- Znaleźliśmy na podłodze w mieszkaniu, które wynajął Minoru taką oto wizytówkę.
Pomachał mi ją przed oczami. Napis na niej mówił "Shiroi Kami Club, Shibuya"
Wizytówka pozbawiona była wyraźnego adresu.
- Czy Minoru chodził do tego klubu często? - zapytał.
- Shiroi Kami... - westchnąłem cicho. Kiedyś coś wspominał o tym. Głośna muzyka, ciemność... lubił takie rzeczy. Bywaliśmy razem w wielu miejscach, ale nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek byli akurat w tym klubie. - powiedziałem beznamiętnie
Detektyw znowu skinął głową.
- Być może zatem to wizytówka Akichi'ego.... zbiegł. Szukamy go. Zostawił na miejscu zbrodni narzędzie , którym....- spojrzał niepewnie na moją twarz. Brzytwę. Ale laboranci mówią, że są na niej odciski ich obu. A na ostrzu umieszczone były ślady krwi starsze niż te Minoru... Kogoś innego. Dziękuje panie Kurenai. Gdyby sobie pan coś przypomniał.... - położył na stolę małą kartkę. To moja wizytówka i prywatny numer. Odbiorę nawet późno w nocy.
Położyłem na wizytówce palce i przysunąłem ją do siebie.
- Dziękuję. - wstałem i ukłoniłem się. Dobranoc.
Również się ukłonili, po czym wyszli na zewnątrz.
- Proszę na siebie uważać... I dzwonić, gdyby "coś" się działo. Dobrej nocy.
Zamknąłem za policjantami drzwi. Przekręciłem zamek od wewnątrz i oparłem się o nie plecami. Przed oczami widziałem wszystko, co wydarzyło się ów pechowego dnia. Nogi się pode mną ugięły i osunąłem się w dół.
"Nie żyje..."
Mimo tego, iż zrozumiałem co się stało, nie potrafiłem jakoś specjalnie popaść w rozpacz. Oczywiście, śmierć Minoru wstrząsnęła mną dogłębnie, ale wewnętrzny ból, pustka i obojętność po utracie ukochanego otoczyły mnie nieprzenikalną skorupą. Podciągnąłem pod siebie nogi i objąłem je ramionami.

Nie pamiętam kiedy odzyskałem świadomość. Za oknem niebo było czarne, a ulice rozświetlały liczne neony miasta. Pospiesznie się ubrałem i wyszedłem z domu. Owinięty szalikiem, z rękoma w kieszeniach snułem się beznamiętnie po zaśnieżonym mieście. Wiatr mierzwił moje włosy, plącząc w nie płatki śniegu. Spojrzenie kierowałem na drogę przed sobą. Na ulicy jeździły samochody, a na chodnikach jak na tą porę dnia sporo było ludzi. Szedłem tak, starając się nikogo nie trącić. Oh... jakże brakowało mi dotyku, miłych słów i ciepłych szeptów... Z roztargnienia wyrwały mnie odgłosy głośnej muzyki. Stanąłem w miejscu i rozejrzałem się. W tej części miasta nie było już tak wielu ludzi. Muzyka była przytłumiona, ale dobiegała z nieopodal. Postanowiłem odszukać jej źródło.

Wkroczyłem w ciemną ulicę. Wszystko wokół mnie zdawało się ostrzegać mnie, przez zagłębianiem się w to mroczne miejsce. Jednak odsunąłem strach na bok i kroczyłem przed siebie. Głośna muzyka wydawała się docierać z tego miejsca. Zatrzymałem się. "Shiroi Kami Club". Stałem przed stalowymi drzwiami.
"Nie idź... uciekaj..." - coś w duszy mnie ostrzegało, odciągało od tego miejsca...
Zapukałem. Skrzypnęło coś i z odsuniętej zasuwy spojrzały na mnie ciekawskie oczy. Zasuwa się zatrzasnęła, a drzwi zostały mi otworzone. Zszedłem po schodach. Muzyka była teraz oszałamiająca... Źle działał na mnie ten hałas i tłumy oblegające klub. Zmusiłem się jednak do podejścia pod bar.
- Poproszę jakiegoś mocniejszego drinka... - rzuciłem do dziwacznie wystrojonego barmana.
Kiedy dostałem swój drink, wziąłem zimne szkło do ręki i powoli sączyłem jego zawartość. I jakby jakimś dziwnym sposobem, zacząłem wczuwać się w to miejsce, dostrajać się do muzyki. Moje ciało samo zaczęło się ruszać, spychając mnie w zmysłowy wir tańca....

Sani 05-01-2010 21:05

Tokyo, dom Ayumi, 18.00
W ciszę, wypełniajacą pokój dziewczyny wdarł się dzwonek telefonu. Miłe brzmienia jednej z popularnych ostatnimi czasy piosenek, które oznaczały wszystkich innych, tylko ni pewne dwie osoby. Nie wiedziała, kto dzwoni. I tak nie znała numeru, który był wyświetlony na ekranie.
- Segawa Ayumi, słucham? - powiedziała do aparatu, zaraz po tym, jak podniosła go z podłogi.
Wypadł jej z kieszeni, kiedy wróciła do domu jakąś godzine temu i nie podnosila go. Aż do teraz.
- Cześć, Ayumi! - usłyszała znajomy głos. Słyszała go tylko dwa razy, ale pamiętała doskonale. Już wiedziała, kto sie do niej dobijał o tej porze. - Chciałam ci tylko przypomnieć, że widzimy się o dwudziestej.
- Rozumiem, Maki. Miejsce to samo, co mówiłaś, tak?
- Tak jest, Ayumi. Nietrudno tam trafić, uwierz mi. To do zobaczenia.
Znajomy dźwięk, oznaczajacy koniec połączenia. Ayumi westchneła, nie wiedząc już, dlaczego to naprawdę robi. Nie wiedziaa, daczego siostra Kaoru przyszła dzisiaj pod szkołę, proponujac jej odpoczynek od myśli, zwiazanych z tym, co sie stało. Tak, odpoczynek... To było najodpowiedniejsze słowo. Bo Ayumi, mimo starań, nie mogła o tym zapomnieć. Wcąż wracała pamiecią do listu, który otrzymał kilka dni temu. Napisane na papierze słowa wypaliły sie w jej umyśle i nie chciały go opuścić. Wciąż bolały swym wydźwiękiem, krzyczały bardziej, niż jakiekolwiek wypowiedziane na głos...
Potrząsnęła głową i wstała wreszcie z łóżka. Miała niecałe dwie godziny, żeby się przygotować. Stanowczo nie chciała się spóźnić. I musiała wyjść, zanim rodzice wrócą z pracy.

Tokyo, Shibuya, okolice Shiroi Kami, kilka minut po 20.00
W tej części dzielnicy nigdy nie była. Mało ludzi, możnaby rzec, chociaż Ayumi nie widziała żywej duszy w okolicy. Mało która osoba z checią by przyszła w ten zakątek, jakby stworzony dla różnego rodzaju... elementów. Tak, to było odpowiednie słowo.
Cuzła zimno, przenikające ja do szpiku kości. Zadrżała, przeklinając w duchu swój pośpiech. Kiedy widziała, że została jej minuta, zanim rodzice nie wrócą, wyleciała z domu jak burza, zapominając kurtki. Teraz miała za swoje, wiatr ozdabiał gęsia skórką jej ramiona. Mogła chociaż załozyć coś innego niż koszulkę z krótkim rekawem.
Zresztą, nie tylko w tym popełniła głupstwo. Śnieg był miły, ale niewiele brakowało by, idąc tuaj, poślizgnęła się na nim. Żałowała, że wybrała szpilki zamiast zimowych butów. Przynajmniej nie byłoby aż tak niebezpiecznie...
"Kaoru na pewno by mnie ofuknął, widząc w jakim jestem teraz stanie. A potem oddaby mi kurtkę..."
Zadrżała i zamrugała gwałtownie, starajac się powstrzymać nagle pojawiajace się łzy. Kaoru... Już nigdy tego nie zrobi, nigdy... Wciąż w pamięci miała słowa jego matki, ten ferany dzień, ten telefon... Poprzedzony krótką rozmową z Shunem.
Potrząsnęła głową. Znów wszystko wracało. A tak starała sie o tym nie mysleć. Tak bardzo chciała zapomnieć o całym zdarzeniu, o tym wszystkim, co się działo... Nie mogła. Los Shuna został złaczony z jej, nawet głebiej, niż ktokowiek mógłby przypuszczać.
Zobaczyła wreszcie znajomą osobę. Wyższą od niej dziewczynę, ubraną na czarno, w glanach. Ciemne włosy były gęsto przetykane fioletowymi pasmami, szare oczy wypatrywały kogoś z oczekiwaniem. W końcu zatrzymały sie na niej.

- Spóźniłaś się troszeczkę, Ayumi - powiedziała dziewczyna, taksując ją spojrzeniem. Z dezaprobatą pokręciła głową. - Nie zabrałaś kurtki? Przecież ty musiałaś nieźle zmarznąć! Chodź, zaraz będziemy na miejscu... Mam tylko nadzieję, że nie będzie tłoczno...
Kilka minut później, Shiroi Kami
To zaraz trwało jednak trochę wiecej, niż tylko chwilę. Podczas tej drogi, Ayumi zaczęła mieć wątpliwości, czy dobrze zrobiła, zgadzając się na spotkanie z Maki. Początkowo była pełna entuzjazmu, jednak im bliżej były, tym bardziej chciała wracać. Jednak siostra Kaoru ciagnęła ją z uporem maniaka.
Odgłos zasuwy, czyjeś oczy, a potem otwarcie drzwi. Maki pociągnęła ją dalej, do środka. W dół. Atmosfera była ciężka, znalazło się kilkoro ludzi, na scenie już grał jakiś zespół. Maki jednak pociagnęła ją w stronę baru.
- Chodź, spodoba ci się! - zawołała, ledwo przekrzykując muzykę. - Nie martw się, na początku też tak miałam!
Pociagnęła ją dalej, a Ayumi nie miała siły protestować. Zresztą, w klubie było całkiem ciepło, zważywszy na to, że nie tak dawno szła w krótkim rękawku w niskiej temperaturze.
- To, co zwykle, tym razem dwa razy! - Maki znów przekrzyczała ciężkie brzmienia, wołając do mężczyzny, odpowiadającego za drinki.
Do tej pory Ayumi miała wiele przeciwko piciu. Tym razem jednak bez słowa sprzeciwu przyjęła alkohol, podsunięty jej przez dziewczyne w glanach.
- Tylko pij powoli! - zawołała do niej Maki. - Inaczej szybko się upijesz, a wtedy nieszczęście gotowe! I trzymaj się blisko mnie.
Kiwnęła głową. Siostra Kaoru była od niej starsza i, sądząc po zachowaniu, musiała byc tutaj stałym bywalcem. Upiła niewielki łyk, pozwalając muzyce wreszcie do niej dotrzeć, podczas gdy Maki zajęła się czymś innym. Najwyraźniej szukała kogoś, jakiejś znajomej osoby.
Dla Ayumi był to czas, by mogła zatopic się w myślach. Nie starała się wygadać na jakąś obeznaną, po prostu zawiesiła wzrok na swojej szklance, słuchając dźwieków nieodmiennie kojarzących się jej z jedna osobą. Shunem. Jedyną osobą, którą znała bardzo dobrze. Albo przynajmniej wydawało się jej, że go znała.
Mimowolnie wróciła do tamtego dnia. Słyszała swoje pukanie do drzwi łazienki, jakby to było wczoraj. Przed oczami znów stanęła jej krew, złowróżbny szlak z przegubów chłopaka. Nie pamiętał tylko swojego własnego krzyku... Czy ona wtedy krzyczała?
- Shun... - wyszeptała do siebie. - Jak mogłeś mi to zrobić? Jak mogłeś mnie zostawić? Kaoru-kun... Dlaczego nie mogę zapomnieć o wszystkim, co sie stało?
Łza powoli spłynęła po policzku dziewczyny.

Lhianann 05-01-2010 21:38

Tokio, wieczór, zima.

Otuliła się mocnej płaszczem wychodząc z klatki schodowej. Pomysł wzięcia parasola okazał się doskonały, chodź momentami musiała walczyć z wiatrem. Według mapy, do ulicy przy jakiej znajdował się klub "Shiroi Kami" najlepiej było dojechać metrem. Na szczęście mieszkała w pobliżu linii metra jaką bezpośrednio mogła dojechać do swojego celu.
Muzyka w uszach pozwoliła się jej odseparować niewidoczną tarczą z dźwięków od innych pasażerów tokijskiego metra oczekującego wraz z nią na konkretne linie.


The worlds collide
And you know
That It's pure filth
That I hide

So face the dark
And I'll teach you about fire
In the blink of an eye

Now drink the Cyanide…




So face the dark, and I’ll teach you about the fire…Nie wiedzieć czemu słowa piosenki ciągle kołowały w jej myślach, mimo, że z odtwarzacza sączył się w jej uszy już kolejny utwór.
Dala porwać się fali ludzi wpływającej do wagonu, lecz mimo to nie była jej częścią. Przez chwile miała surrealistyczne wrażenie, że ludzie którzy ją otaczają zamiast twarzy mają białe, żałobne maski za którymi kryje się pustka. Wyobraźnie przez chwile podpowiadała jej obrazy gaki - nieumarłych noszących na twarzach białe, porcelanowe maski, jak z teatru kabuki.

Potrzasnęła lekko głową by odpędzić myśli.
Taiko…czy ty też myślałaś o tym jadąc tą linią metra? Czy też czasem odpędzałaś niechciane obrazy?
Myślała o tym wysiadając na właściwej stacji, idąc chodnikiem pokrytym zamarzającą mieszaniną śniegu i błota. Gdy skręciła w zaułek w jej uszach rozbrzmiał kolejny utwór.
Otwierając drzwi klubu który z zewnątrz wyglądał jak rzeźnia wraz z głosem wokalisty powtarzała w duchu słowa.


In your dreams, hearts shake
Never scream, minds break
Heaven turn, ground crack
Prayers burn, burn back


Przechodząc przez próg znalazła się na czymś w rodzaju balkonu wykonanego z grubej stalowej blachy I prętów zbrojeniowych. Pod sobą miała szalejący w dziwnych podrygach tłum. Przez chwile ci ludzie na dole skojarzyli jej się z robactwem wijącym się na otwartej ranie, taplających się w krwi i cuchnącym mięsie. Muzyka powinna wręcz ogłuszać, ale idąc w dół po metalowych stopniach biegnących wzdłuż ściany pomalowanej olejną, miejscami płatami opadająca farbą barwy zgniłej, wojskowej zieleni, ciągle w uszach słyszała słowa, które prowadziły ją jak gwiazda przewodnia.


And it's all there inside of you
It's deadly, dark, cold!
Can you feel the explosion
Now lean back and enjoy the show!



Wbrew pozorom nie miała problemu z przejściem przez gnący się w na poły chorobliwych, na poły ekstatycznych podrygach tłum. Zanim dotarła do baru wyłączyła muzykę, tu już nie była jej potrzebna. Sam klub wydawał jej się czymś nierealnym, tak jakby za szalejącym tłumem na parkiecie chował coś o wiele bardziej złożonego, dziwacznego.

-Podwójny gin z tonikiem, bez lodu z dwoma plasterkami limonki.
Od dawna miała w zwyczaju w barach pić przejrzyste, nieskomplikowane drinki w których smaku trudno byłoby coś ukryć. A mieszankę jałowcówki z gorzkim tonikiem i kwaśno- słodkim smakiem limonki ceniła bardzo. I dla zapachu i dla smaku.

Wypatrzyła wolne miejsce przy barze, usiadła na wysokim barowym stołku, tak by bar mieć za plecami zaczeła sączyć drinka i zastanawiać się od czego by tu zacząć.

itill 05-01-2010 23:13

Pokój hotelowy, podwieczorek
Margot siedziała w fotelu wyglądając przez przeszkloną ścianę swojego apartamentu. Jej pokój mieścił się dość wysoko a i do widoku przez ten miesiąc "wygnania" zdążyła się przyzwyczaić. Syciła się widokiem ludzi wracających do domów po ciężkiej pracy. Kojarzyli jej się z masą. Wszyscy się zlewali i jak mrówki potrafiły przejść wyznaczoną trasę jedna za drugą to ludzie za oknem tworzyli miało kolorową masę. Uśmiechnęła się do siebie. Coraz bardziej nienawidziła tego miasta i tego kraju.

Czerpanie przyjemności z tego widoku przerwało jej pukanie do drzwi. Dostała przecież ciastko i kawę o które prosiła. Nie widziała powodów dla których ktoś miałby ją odwiedzać. Przecież prawie nikogo tutaj nie znała.
-Proszę o wybaczenie, Pani Tepes, ale otrzymaliśmy właśnie wiadomośc adresowaną do pani. -poinformował jakiś pan z obsługi.
Margot wstała i odebrała liścik. Skinęła ręką by odszedł. Skrzywiła się widząc pismo babci. Te kaligraficznie perfekcyjne literki wzbudzały w niej wstręt. Zawsze pragnęła posiąść umiejętność takiego pisma. Miała poczucie, że wtedy wszyscy by się bali dostawać od niej listów. Zniechęcona samą kopertką otworzyła ją i wyjmując karteczkę podeszła do okna. Treść doprowadziła ją do prawdziwej furii. Zgniotła liścik i rzuciła nim gdzieś w kierunku drzwi a potem i całym serwisem stojącym spokojnie na stoliczku i czekającym na konsumpcję niedojedzonego ciastka.

Wybrano jej kolejnego narzeczonego. Gdyby i on nie zjawił się na swoim własnym ślubie to nie wie gdzie by tym razem ją odesłano. Do Rosji? Przemysł bimbrowniczy czy też renoma vodki jest wielka na świecie. "Czemu nie baron taki? Produkcja sake jest bardziej luksusowa, tak? Łączmy potęgi, tak?" Wpadła na pomysł. Dość picia herbatek w ogródkach zen i ślicznych herbaciarniach. Tym razem pójdzie na miasto! Może już nie te lata, ale... imprezy i dla tych przed 30-stką są atrakcyjne i wszędzie pełno takich, którzy się nią zajmą.

Wieczór, kolo 21
Bezbarwne masy zmieniły się w rozwrzeszczane kolorowe korowody płynące ulicami miasta. Widziała jak sekretarki słodko wymalowane wybierają z katalogów przed różnymi lokalami hostów dla siebie. Tym razem wyrafinowana kobieta jaką (chcąc nie chcąc) była Margot mogła wejść i bez chęci zemsty na całym świecie. Lokal przed którym stanęła był... mało zachęcający a mocna muzyka płynąca z jego wnętrza kusiła.

Weszła do środka pewnym krokiem pokonując schody i przemierzając salę.
-Malibu z mlekiem. -powiedziała po angielsku.
Nie miała ochoty wysilać się na japońskie łamańce językowe. Słyszała, że taki drink jest uważany za dziecinny i głupi ale miała ochotę na coś słodkiego w tym pikantnym lokalu. Gdy dostała to o co prosiła odwróciła się tyłem do baru i spojrzała z satysfakcją na salę. Spokojnie sączyła swój napój analizując każdy z elementu tego lokalu. Była zadowolona z panującego w niej klimatu. Chciała więcej. Chciała się wtopić się w tłum i tańczyć wraz z nim. Chciała lecz póki w kieliszku była choć odrobina białego płynu nie chciała się jeszcze ruszać.

Ryuuzaki 06-01-2010 00:28

John Jethro Shoemaker to były marines. Po okresie służby zostały mu już tylko wojskowe buty, bojówki, nieśmiertelniki i fryzura. Kiedyś John miał wszystko o czym marzył. Karierę wojskową, kochającą żonę i małe dziecko. To wszystko jednak teraz wydawało się tylko jakimś odległym i zamglonym snem.
Wszystko co miał stracił niemal w ułamku sekundy. Od kilku lat w Japonii w siłę rosła skrajna prawica i wśród ludzi rosła niechęć do amerykańskich żołnierzy i ich baz na terenie cesarstwa. Pewnego dnia Gunnery Sergeant John Jethro Shoemaker, stacjonujący obecnie w Camp Fuji, wracał do domu, aby zabrać swoją żonę i córkę do bazy. Tego samego dnia rano pojawił się rozkaz, aby wszyscy żołnierze wraz z rodzinami przeprowadzili się na tereny swoich baz by zapobiec ewentualnym konfrontacją z fanatycznymi młodzieżówkami. Do domu John jednak nie dotarł.

- Te, gaijin! - krzyknął wychodzący zza rogu młody Japończyk - Czego tu szukasz psie? Mało wam jeszcze tych waszych baz? Teraz musicie jeszcze roznosić swój smród po naszych pięknych ulicach?
- Nie szukam problemów - odpowiedział starając się hamować swoje emocje i popędy - Idę po swoją żonę i już wracam do mojej "śmierdzącej bazy."

Nagle ktoś uderzył Johna w plecy. Ten odwrócił się i ujrzał trzech kolejnych Japończyków
- Za późno psie! - powiedział jeden z nich - Jak ją przed chwilą odwiedziliśmy kwiczała jak świnia!

W Johnie zawrzała krew, ale wciąż liczył na to, że gówniarze go tylko prowokują
- No! - wtórował mu śmiejąc się pierwszy młodziak - Tośmy ją potraktowali jak świnię... Prosiaczka z resztą tak samo. - w tym momencie wyciągnął z kieszeni wojskowy nóż. Dokładnie taki sam nóż jaki posiadał John i który powinien teraz leżeć u niego w domu.

Tego co działo się dalej John nie pamiętał, a raczej nie chciał pamiętać. Wiedział tylko, że polała się krew. Wszyscy trzej Japończycy zginęli, a po powrocie do domu okazało się, że żona i dziecko żyją i nikt ich w ogóle nie zaczepiał. Później była żandarmeria wojskowa i japońska policja. Płacząca matka jednego z zabitych i prominentny prawicowy polityk, który był ojcem drugiego. Nim John zrozumiał, że to faktycznie była prowokacja pojawiły się kolejne wieści i tym razem "luka w pamięci" trwała dłużej.
- W odwecie za tych gówniarzy ktoś sabotował twój wóz John. Ale nie ty nim jechałeś tylko Sharon z dzieckiem. Przykro mi. Zjechali ze skarpy. Sharon jest w ciężkim stanie w szpitalu, a twoje dziecko nie żyje - powiedział jakiś marines, który przerwał przesłuchanie Johna. Jakiś marines, którego John wczesniej znał, a teraz nie chce nawet pamiętać jak się nazywał i jak wyglądał. Sam głos tego marines, który pojawia się czasem w koszmarach Johna wywoływał u niego dreszcze.

Później były jakieś rozmowy, płacz, pogrzeb, kłótnie, więcej kłótni, kolejny płacz, kolejne kłótnie, odejście Sharon od Johna, odejście Johna z wojska, ślub Sharon z jakimś grubym japońskim restauratorem, kolejne kłótnie, a później juz tylko pustka. Pustka i ból. Pustka i ból, które John Jethro Shoemaker usilnie próbował zgasić morzem alkoholu i kilogramami każdego narkotyku, który wpadł mu w rękę.
Trzy lata tak zalewał tę pustkę wszędzie gdzie go poniosło, byle jak najdalej od Japonii jak to możliwe. Trochę czasu spędził w Nowym Jorku, trochę w Chicago, później w Londynie, a w końcu w L.A. Przez cały ten czas żył z tego co wygrał w pokera, albo dorobił pomagając ciemnym ludziom w załatwianiu różnych ciemnych spraw. Nigdy jednak w mordę nie dał nikomu, kto w jego mniemaniu sobie na to nie zasłużył.
Pewnego wieczoru w Los Angeles siedział w swojej ulubionej knajpie w Los Angeles i grał w karty z dwoma kumplami, których łączyły z nim jedynie wspólne granie w karty i picie. Wtedy do lokalu wszedł jakiś nieznajomy człowiek, a nieznajomych ludzi widywano tutaj niezmiernie rzadko. Bar znajdował sie zaledwie dwie przecznice od lotniska LAX i tylko zabłąkani turyści i palanty szukający szybkiego drinka przed lotem czasami pojawiali się w tym barze oprócz stałych klientów.
- Wódkę z RedBullem... Niech będzie podwójna - powiedział ten jakiś nieznajomy mężczyzna po czym szybko przechylił szklankę. - Jeszcze jedną! Cholernie boję się tych pierdolonych samolotów.

Nie minęło nawet 15min i ten jakiś nieznajomy mężczyzna był już porządnie podpity i nagle zapałał chęcią do drobnego hazardu. Kolejne 15min i już kompletnie pijany facet siedział z prawie pustym portfelem obok Johna i jego dwóch znajomych
- [i] Człowieku, idź już na ten samolot póki jeszcze nie przegraleś z nami biletu [i] - powiedział jeden z kolegów Johna
- Spieldalaj! Nikt csie o sdań ni pysał - ledwo co odbełkotał ten jakiś nieznajomy człowiek - Najpierw ta suka odeszła, bo jej się nie podobało jak własne dziecko twardą ręką wychowuję, a teraz przegrałem całą forsę w jakimś obesranym barze. Teraz został mi tylko ten bilet do pierdolonej Japonii. Będę u jakichś pierdolonych żółtków w filii firmy pracował.

John szanował Japończyków, a nie znosił ludzi bijących swoje dzieci, więc po kolejnych pięciu minutach wyszedł z baru z portfelem pełnym pieniędzy i biletem do Japonii.
- "Po co ja tam wracam? Co mnie tam dobrego może spotkać? W sumie to jednak należało się kutasowi. Zobaczę grób Katie... Dawno mnie tam nie było.. od pogrzebu. Tak! Zobaczę grób, napiję się sake, porucham się z gejszami, dam w ryj jakiemuś frajerowi z Yakuzy i wygram w karty bilet powrotny do Los Angeles... albo gdziekolwiek" - Tak sobie myślał John Jethro Shoemaker były Gunnery Sergeant w Marines wsiadając na pokład Boeinga na trasie Los Angeles - Tokyo.
Swojej decyzji zaczął jednak żałować już po wejściu na pokład. Strasznie nieswojo czuł się ten prawie dwumetrowy, silnie umięśniony, pokryty szkaradnymi bliznami i ubrany w zabłocone buty taktyczne, pogniecione bojówki, śmierdzący podkoszulek, oraz stary i niemodny czarny płaszcz pośród tych małych Japończyków i schludnie ubranych w krawaty biznesmenów.... Jakby tego brakowało nie można było palić w samolocie.


Przed wyjazdem z Japonii John kilka miesięcy spędził w Tokyo. Mieszkał wtedy u jakiejś malutkiej, nawet jak na Japonkę, starszej pani. Któregoś dnia ta kobieta, na która mówił po prostu oBaa-san (babciu), wychodziła z domu i znalazła nieprzytomnego Johna leżącego na jej progu w kałuży wymiocin. Zamiast jednak zadzwonić na policję wciągnęła go po schodach do domu, a później dała dach nad głową. John nigdy nie interesował się czemu samotna starsza kobieta mieszka w dużym, klasycznym japońskim domu. Nie interesował się nawet jej nazwiskiem, więc o takich szczegółach nawet nie próbował się zastanawiać. Mieszkał w gościnnym domku na drugim końcu ogrodu, a płacił wynosząc śmieci, kosząc trawę i nosząc za nią cięższe zakupy. Właściwie to tylko przy niej zachowywał się trochę lepiej niż zdegenerowany neandertalczyk, a i ona była jedyną osobą, której nie trzeba było płacić podwójnej stawki za godzinę żeby podeszła do niego na mniej niż dwa metry.

Zimowy wieczór, Tokyo
- To ja. - powiedział wchodząc do domu tak jakby wyszedł z niego nie kilka lat temu, a kilka godzin. - Wróciłem, bo tak w sumie głupio wyszło z moim zniknięciem, a poza tym to córkę chciałem odwiedzić.

Dopiero teraz jednak zorientował się, że oBaa-san siedzi w kącie i płacze
- Raz w tygodniu sprzątałam twój pokój John-san - powiedziała udając, że nic się nie stało - Kubeł jest pełny. Idź wynieś, bo dzisiaj jeżdżą śmieciarze.
- Co ty kobieto pier.... Tzn. Co ty udajesz oBaa-san? Przecież widzę, że płaczesz!
- Ehh... Syn mojej siostrzenicy wprowadził się do mnie niecały rok temu. Wiedziałam, że z tego jakieś nieszczęście będzie, bo on taki cholernie młodzieżowy. Słucha tego dziwnego rocka i maluje się jakby w teatrze kabuki występował, albo jakimś pedałem był. - zaczęła się żalić - Jego pokój to ten na końcu korytarza na piętrze. Trzy dni temu wyszedł i nie wraca do tej pory. Często wychodził, ale zawsze wracał, a teraz nie wraca. Wracał z różnymi pijanymi dziewczynami, a raz nawet się tam z jakimś facetem na górze pieprzył, że aż spać nie mogłam... ale zawsze wracał. Zrób coś dla mnie i znajdź go proszę.

Dla Obaa-san siarczysty język był czymś typowym i nie raz już o dziwnych, często seksualnych, przygodach opowiadała. Nigdy jednak go o nic nie prosiła. Była dla niego miła, ale jak czegoś od niego chciała to wydawała polecenia. John zawsze uznawał, że to kwestia wychowania i nie ma co uczyć starszej kobiety, która daje mu darmowy dach nad głową, manier. Teraz jednak poprosiła, a to znaczyło, że na prawdę jej zależy. John tylko przytaknął i poszedł do pokoju tego dzieciaka, którego miał znaleźć. Na ścianach wisiało pełno dziwnych zdjęć i jeden duży plakat jakiegoś nieznanego Johnowi zespołu, ,,Dir en grey." John wyciągnął z paczki papierosa, ale zapalniczka odmówiła mu posłuszeństwa, więc zaczął szukac jakiegoś źródła ognia w jego pokoju. Znalazł zapałki, które później schował w swojej kieszeni.

Zaczął odwiedzać ludzi z listy znajomych tego dzieciaka, który jak Johnowi udało się ustalić, ma na imię Saji. Kilku nic nie wiedziało, kilku dostało po ryju i od razu udało się ustalić, że Sajiego ostatni raz widziano w dniu w którym zaginął. Podobno planował wybrać się do jakiegoś dziwnego klubu gdzieś w Shibuya.

Około godziny 23:00, Shibuya, okolice Shiroi Kami
Dwie godziny i butelkę whisky później zmęczony John usiadł gdzieś w alejce przy jakimś śmierdzącym śmietniku. Dopił piwo i spróbował odpalić papierosa. Zapalniczka znowu odmówiła posłuszeństwa, więc wyciągnął z kieszeni zapałki znalezione w pokoju chłopaka. Dopiero teraz zorientował się, że na zapałkach ktoś zapisał "klub Shiroi Kami godz. 20:00. Kocham Cię"

Szukając Shiroi Kami John mógł w końcu odetchnąć. Trafił na jakąś mało uczęszczaną uliczke i nie musiał się już mijać z tymi wszystkimi biegnącymi gdzieś ludźmi. Od dawna nie czuł się dobrze wśród ludzi, szczególnie tych biegnących. Niewiele rzeczy bardziej go drażniło.

W końcu jakiś dealer koki, którego złapał na sprzedawaniu działki jakiemuś młokosowi zmotywowany kilkoma złamanymi palcami ,,za karę" grzecznie wskazał mu Shiroi Kami, a przy okazji w ramach przeprosin ,,oddał" całą resztę prochów, które przy sobie miał. Przed wejściem do klubu ktoś spojrzał na niego przez zasuwę i dopiero otworzył. Fakt, że wpuścił bez zawahania kogoś tak odstraszającego ludzi jak John nie mógł świadczyć dobrze o lokalu. W środku dziwna muzyka, kolorowe światła i rytmicznie pulsujące morze ludzi (o potrójnej dawce koki w nosie nie wspominając) zdawały się wprowadzać go w jakiś dziwny trans. Szybko zapomniał o tym po co tutaj w ogóle przyszedł. Teraz chciał się tylko napić, a później znaleźć kogoś, kto zrobi mu w miarę tanio laskę w kiblu.

Dwie podwójne wódki później kokaina przestała tak mocno działać i Jhn wrócił do siebie. Zaczął myśleć o tym co spotkało go ostatnim razem gdy był w tym kraju. Później zastanawiał się, czy jego córka, gdyby żyła, w przyszłości też słuchałaby takiej muzyki i odwiedzała takie kluby
- Barman! - krzyknął rzucając kilka banknotów na bar - Podaj całą butelkę. Tak będzie szybciej

XIII 06-01-2010 17:30

Tokyo; Nocą; Okolice Shiroi Kami; Zima.

Biegał między uliczkami szukając znajomej twarzy. Kolorowe światła, neony, plakaty i oświetlone wystawy sklepowe zlewały się w plamy, które migały przed jego oczami.
Przez otwór między kapturem, czarnej, zwężanej u dołu bluzy, a kremowo-brązowym szalikiem w kratkę, obserwował świat sercem oraz okiem. Sercem, bo nosił na prawym oku szkło kontaktowe, które nadawało tęczówce właśnie taki kształt.
Drobne słuchawki oddzielały go muzyką od świata.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7-7mc-SFdXI&feature=related[/MEDIA]

Sam nie wiedział czemu biegnie, dlaczego aż tak, nagle, zaczęło mu się śpieszyć. Jedno wiedział, miał trzy dni nim znów zostanie wyrzucony na ulicę. Po prostu potrzebował czegoś na tą chwilę, na moment, a potem może znajdzie coś stałego.
Po okrążeniu kilka razy tych samych miejsc, zatrzymał się przed drzwiami z zasuwą, wejściem do Shiroi Kami. Ściągnął kaptur, lakier utrzymywał jego włosy koloru ciemnego kasztanu w "artystycznym nieładzie" mimo tego, że był zgrzany i trochę spocony.
Znajome wnętrze, znajoma atmosfera. Ściągnął słuchawki z uszu i zszedł na dół wtapiając się w tłum, szukał wzrokiem znajomego, dziwacznie wyglądającego nawet jak na cyber-gotha, młodego japończyka.
Przechodził z trudem między ludźmi, którzy nawet nie zwracali na niego uwagi.
Miał wrażenie, że minęła godzina, a dopiero był wewnątrz przez piętnaście minut.
W końcu usiadł na boku, licząc iż poszukiwana osoba, wyłowi go sama wzrokiem. Nie zamawiał nic, po prostu czekał wsłuchując się w muzykę.

Mizuki 06-01-2010 21:53

Kurenai Chishio

Wraz z upływem czasu w klubie zdawało się robić coraz ciemniej. Pojedyncze żarówki, jakby wciśnięte specjalnie w te ukryte przed okiem punkty , gasły jedna po drugiej. W wirze zabawy trudno było określić w jakim tempie.
To co wyczyniał tłum, trudno było nazwać tańcem. Ciężka, ostra muzyka wprawiała w drganie wnętrzności, ludzie zarzucali całymi ciałami, podskakiwali w miejscu, wykręcali głowami. Powietrze szybko wypełnił zapach potu i alkoholu. Wszystko dookoła zdawało się skąpane w chaosie. A jednak - pośród tych spoconych twarzy, po których często spływał makijaż , szału , poczucia oderwania od rzeczywistości , poczuć można było przynależność do czegoś. Abstrakcyjne poczucie spokoju, bezpieczeństwa. Można wręcz przypuszczać, że skołatane serce tylko w takim chaosie mogło odnaleźć ład. Muzyka, ludzie, taniec, krzyki i jęki - wszystko biło tutaj tym samym rytmem co postrzępione serce. Tak jakby noworodka umieścić ponownie w łonie matki - słyszeć tak wyraźnie bicie serca, które niespodziewanie zostało nam wcześniej odebrane w bólu, zimnie i krzykach.

Wtedy to oczy Chishio wyłapały w otoczeniu coś co nie pasuje do reszty. Pojedyncze szkiełko w kalejdoskopie zatrzymało się, kiedy reszta jeszcze tańczyła , bawiąc zmysły.
Wzrok potrzebował chwili aby obraz nabrał ostrości. Szkiełko przybrało kształt mężczyzny. Zamarł w bezruchu, patrząc przestraszonymi oczyma w kierunku Chishio. Szczupła twarz, wysoki acz raczej chudy - I te oczy. Te same , które tamtej nocy spoglądały na Kurenai w ten sam sposób co teraz. Z dziwnym lękiem. "Akichi Kinochimaru" usłyszałeś głos detektywa Hanakawy.
Bez wątpienia, to był on. Nim Chishio wykonał jakikolwiek ruch, ten zerwał się do ucieczki. Wybiegł z sali, na niewielki korytarz , gdzie znajdowały się schody (po prawej) oraz bar (po lewej). Obejrzał się za siebie jeszcze raz. Podbiegł to drzwi tuż obok kontuaru z napisem "Tylko dla personelu". Pchnął je barkiem i zniknął gdzieś za nimi.


Segawa Ayumi

Maki zniknęła na chwilę z oczy Ayumi. Jej drobna sylwetka utonęła gdzieś w tłumie, pochłoniętych całkowicie szałem ludzi. Ludzi , którzy sprawiali różne wrażenie. Nie każdy bowiem był podobny do Maki . Wzrok dziewczyny mógł wyłapać chudych chłopców, o pryszczatych twarzach, zapewne młodszych o niej samej. Ubrani w zwyczajne, wytarte dżinsy, wyblakłe czarne koszulki. Byli też skrajnie odmienni - w skórzanych , skąpych strojach. Z postawionymi włosami, makijażem , obwieszeni łańcuchami. Wszyscy jednak bawili się w tym samym tłumie. Dawali się ponieść tym samym emocjom.
Ayumi spostrzegła siostrę Kaoru przy niewielkich schodkach, w drugim krańcu sali, na lewo od sceny. Pomachała do kogoś w górze. Osobą tą okazał się mężczyzna w długim, czarnym , połyskującym płaszczu. Rude włosy były długie z przodu, a na tyle poczochrane i usztywnione lakierem bądź żelem. W okolicy ust miał kilka połyskujących kolczyków, a na powieki obficie nałożony czarny cień.
Zszedł do Maki po schodach, zamykając za sobą drzwi do zawieszonego nad sceną pomieszczenia. Nie mogła ani usłyszeć , ani też domyśleć się z ruchu warg o czym rozmawiają, ale obydwoje zdawali się ucieszeni. Mężczyzna uśmiechał się lekko, a Maki uwiesiła się mu na szyi cmokając w policzek. Zamienili kilka słów, dwukrotnie zerkając w tym czasie w kierunku Ayumi. W końcu oboje ruszyli w jej kierunku. Ominęli tłum szalejący pośród ciemności i muzyki, aby zatrzymać się obok baru, tuż przy zasmuconej dziewczynie.
- Ayumi ! To on, Gakidou, poznajcie się. - uśmiechnęła się , po czym odskoczyła nieco na bok pozwalając zbliżyć się mężczyźnie.
Ten skinął głową i lekko się uśmiechnął. Swoimi srebrnymi niemal oczami spojrzał na barmana, który bez słowa postawił przed nim szklankę whisky z lodem.
- Gakidou desu. - chwycił za szklankę wykonaną ze rżniętego szkła. - Jesteś znajomą Maki, tak ?- zerknął na dziewczynę z fioletowymi pasemkami.- Słyszałem, że nigdy nie byłaś w takim miejscu, to prawda ? Jak ci się podoba ?-
Jego głos... Trudno określić. Niby taki jak tysiące, setki tysięcy, miliony innych. A mimo wszystko tak wyraźny i pewny. Można by powiedzieć, intrygujący. Usiadł na barowym krześle, ukazując czarne sztruksowe spodnie z uwieszonym na boku łańcuchem. Nogawki skryte były pod sięgającymi kolan , wypolerowanymi glanami. Kiedy oderwała od nich swoje spojrzenie, unosząc jena jego twarz , poczuła dreszcz na karku. Uśmiech zniknął z jego twarzy, jednak trudno było odgadnąć co czuje czy myśli. Srebrne oczy, jak spodki, wpatrywały się prosto w nią. Nie mrugnął , wzrok nawet nie drgnął. Jak kot wpatrzony w ofiarę. Zdawało się mówić "Jestem tutaj dla ciebie. Słucham tylko ciebie. Widzę tylko ciebie". Sprawiło, że wszystko inne zniknęło. Muzyka, krzyki, tłum, Maki, barman, zapachy. Wszystkie zmysły dostrzegały tylko Gakidou. Przez chwilę zawieszeni gdzieś poza czasem, w wiecznym "teraz". Czekał na odpowiedź, na tak błahe pytanie. A mimo wszystko, towarzyszyło temu tak głębokie poruszenie...

Murinichi Rekai

Zabawa szybko nabrała tempa. Surrealizm klubu stawał się coraz bardziej oczywisty. Ludzie w sali, jak wysoka trawa, tańcząca pod napierającym wiatrem. Masa pozbawiona celu, a mimo wszystko poruszająca się, egzystująca. Zgasły niemal wszystkie światła. Jedynie pojedyncze żarówki, skryte gdzieś po kątach sali dawały wątłe światło na ten żywy obraz. Ukyo-e , rzec można. "Obraz przemijającego świata. Choć również nie w pełnym tego słowa znaczeniu. Obraz bowiem uchwycił dynamikę, biła chaosem, jednak nie było widać w tym wyraźnego kresu. Czas płynął, muzyka dalej , niczym wiatr uginała spocone ciała tłumu.
W tym wszystkim zanikała gdzieś "komercyjność" tego miejsca . "Klub" napierało całkowicie innego znaczenia, być może nawet wcale nie pasowało. "Świątynia" lub "Ołtarz" - te słowa przychodziły na myśl. Choć mogło to szokować. Miejsce kultu, pozbawionego wyznaczonych granic czy reguł. Skąpane w chaosie, w którym każda z osób tutaj się znajdujących potrafiła się odnaleźć. Gdzieś tutaj , w tym ceglanym , abstrakcyjnym posągu , istniała luka. Luka, której Rekai szukała. Starała się ją dostrzec. Przecież gdzieś tutaj istniało miejsce, dawniej wypełniane przez Taiko.
- Niezwykłe, prawda ?
Usłyszała głos zza pleców. Mężczyzna w długim , czarnym płaszczu stał przy kontuarze, bokiem do niej. Przed nim ustawiona była kolejka pięciu kieliszków wódki. Wygląd raczej szokował ludzi konserwatywnych. Ktoś kto znał Harajuku , bywał tam często zapewne nie raz widział osoby o podobnym wyglądzie. Osobnik ten różnił się jednak czymś - nie był gówniarzem, jakich to zazwyczaj się tam widuje. Wyglądał na około trzydziestki.
Biła od niego inna aura, niż od tłumu w głębi sali. Nie skierował na nią całej swej uwagi, bawił się jednym z szybko opróżnionych kieliszków. Mimo to, czuła jego obecność , w dziwaczny, wyraźny sposób. Zdawało się , że ten chaotyczny świat abstrakcji właśnie odsłonił przed nią swoje serce. Jak cyklon, szalejący wiatr. W którego centrum jednak panuje całkowita cisza i spokój.
- Czegoś tutaj szukasz, prawda ?

Margot Tepes

Groteska - tak zapewne ocenił by to artysta , filozof bądź poeta zachodni.
A atmosfera ? Rzymska orgia ? Pozbawiona masek zabawa, mająca na celu tylko dać upust emocją, pieścić zmysły, ukoić drżenie. Postacie obściskujące się, pieszczące swoje ciała w ciemnych zakątkach sali. Nie ukryte w żaden sposób przed spojrzeniami. Choć ona to zauważała, nikt inny nie reagował w żaden sposób. Ani śladu po zaskoczeniu, irytacji, krępacji.
Przy barze panował niesamowity ruch. Z cienia wyłaniały się postacie, zwabiane jak ćmy, przez światło odbijające się od kolorowych butelek po drugiej stronie kontuaru. Mieszanki alkoholi ,których próżno szukać w lokalach w różnych stronach świata.
Całe pomieszczenie ogarnął zaduch, stworzony przez ciepło ludzkich ciał. Pot, zapach pudru. Odkryte , spocone ciała, sunące po nich dłonie. Marszcząca się pod ich ruchem skóra. Te same ciała uginające się w rytm muzyki. Krzyki, wulgaryzmy. Dwa równoległe światy - jeden pełen erotyzmu i doznań. Drugi - pełen chaosu, szału i nieposkromionej energii.
To wszystko tak szczerze pierwotne, ludzkie.
Do Margot podszedł młody Japończyk. W nosie, brwiach , ustach, uszach posiadał liczne kolczyki. Włosy ścięte na irokeza i postawione jak żel. Mówił bardzo szybko, zbyt szybko. Gestykulując przy tym. Oczy miał zamglone, nie przytomne poniekąd.
Szukała wzrokiem pomocy, jednak w tej orgii nikt zdawał się nie dostrzegać jej skołowanego spojrzenia. Wtedy dostrzegła mężczyznę w długim , czarnym płaszczu stał przy kontuarze, bokiem do niej. Kątem oka zerkał w ich kierunku, zdawał się jednak na coś czekać...

John Shoemaker

Barman spojrzał niepewnie na obcokrajowca. Nie można powiedzieć, by inni "goście" klubu byli abstynentami. Alkohol był tutaj niczym woda w oazie, dla błądzących po pustyni. Kiedy już tutaj zawitali, wlewali w siebie ogromną jego ilość.
Niepewnie postawił na kontuarze butelkę oraz szklankę whisky, po czym zebrał zbitkę banknotów rzuconą mu jako "zapłata". Poza barmanem na Johna nikt nie zwracał uwagi. Był jednym z wielu, w tej "krainie czarów". Różniła się od tej bajkowej tym, iż nie dało się tutaj zabłądzić. Osoba, która tutaj wchodziła zawsze odnajdywała w swej podświadomości bodziec, który w jakimś stopniu pasował to tej układanki. I chociaż dla niemal całkowicie nieobeznanego obcokrajowca, obserwacja wszystkich była porównywalna ze spacerem po psychiatryku, John znał Japonię. Choć zapewne od tej strony nie aż tak dobrze.
Whisky znowu wywołała szumienie w głowie. Dla Johna kojące, dla innych raczej nie mające nic wspólnego z tym fal oceanu.
- Ora ! Tanaka, podaj jeszcze butelkę whisky dla mnie i Gakidou-sama.
- Ten pan, zamówił ostaniom.
-wskazał na Johna.
- Całą butelkę ? - Takamochi zerknął na Johna.
- Trudno... Daj w takim razie jakiś rum.
Znowu spojrzał na Johna. Grzywka zakrywała większość jego twarzy. Ciemne oko spoglądało na amerykanina dojść podejrzliwie.


Goro Haruki

Harukiemu zapewne wydawało się, że jest to jedna z "knajpek" jakich wiele. Obskurna, tania a jednak ciesząca się powodzeniem. Odrapane ściany w kolorze zgniłej zieleni, wykończenia z pordzewiałej blachy , wiórowa , pościerana miejscami, płyta na podłodze.
Zegarek wskazywał godzinę 20:15. W lokalu było jeszcze względnie niewielu ludzi. Tak mu się wydawało, gdyż w pomieszczeniu pozostało jeszcze wiele miejsca.
Zespół chwilę temu rozpoczął swój występ. Czuł jak każde uderzenie perkusisty wywołuje drżenie jego wnętrzności. Tłum w pobliżu sceny się zwiększał. Wtedy próg sali przekroczyła postać, która zwróciła jego uwagę. Bez koszulki, z bliznami na klatce piersiowej. Krótko ścięte włosy przykryte dziwacznym , wełnianym beretem, wąsy i rzadka acz długa bródka i do tego okulary w stylu "disco". Zmienił się bardzo, bez wątpienia jednak był to Jezz.
Omiótł spojrzeniem sale i uśmiechnął się pod nosem. Palce lewej dłoni wystukiwały rytm o jasne , przetarte dżinsy na udzie. Zatrzymały się, kiedy zatrzymał spojrzenie na Goro.
- Bushi ?! Ja pierdole, to naprawdę ty ! - podszedł szybko . Kieszenie spodni miał mocno wypchane. Nie było wątpliwości co je wypełniało...


Lhianann 07-01-2010 15:17

Rekai wolno sączyła drinka rozkoszując się każdym drobnym łyczkiem. Nagle jej wzrok przykuł szczegół, wyćwiczone oko fotografa od razu wychwyciło pewną niepokojącą , przynajmniej dla niej, zbieżność zachowań na początku pojedynczych, stopniowo zaś coraz to innych osób. Przez chwile miała wrażenie, że oczy przekłamują, przez małą ilość światła to co widzi. Jednym łykiem dopiła w 3/4 już pusta szklaneczkę z drinkiem i odstawiła ją na blat. Szybkim tempem ruszyła w stronę schodów prowadzących na galeryjkę przy drzwiach wejściowych. Z góry widok jaki teraz dostrzegła z właściwej perspektywy był niesamowity. Kojarzyło jej się to tylko z jednym- wzór fraktalny.
To co z punktu widzenia jej jako osoby siedzącej wyglądało jak niekontrolowane poruszania wielu osób które czasem nabierały cech zbiorowych, tak teraz widziała dokładnie, że ludzie na parkiecie przestali zachowywać się jak zbiór jednostek, a stali się, pod wpływem jakiegoś nieznanego czynnika jakby jednym organizmem napędzanym siłą muzyki, czy też może siłą tego miejsca, jakiego ruchy były skoordynowane i piękne. Widziani z góry przypominali Rekai obraz spiralnego fraktala jaki wisiał u niej w domu.



Nie mogąc się oprzeć widokowi wyjęła z torby aparat i ustawiając kolejne przesłony prosiła w duchu by szybko nie skończyło się to, czego była świadkiem. Nie próbowała się zastanawiać, co jest powodem tego co widzi, w tej chwili nie było to istotne, najważniejsze było to, czy może uchwycić to co widzi. Te zdjęcia będą miały w sobie to coś…

Gdy zdążyła wykonać kilka, może w najlepszym wypadku kilkadziesiąt zdjęć zjawisko jakie uwieczniła na zdjęciach równie nagle i niespodziewanie jak się pojawiło, tak rozpadło się, ludzie znów stali się autonomicznymi jednostkami, tańczącymi każdy w swoim rytmie i hymn, tak, stylu. Już spokojnym ruchem schowała aparat z powrotem do torby i wróciła na swoje miejsce jakiego, o dziwo, nikt jeszcze nie zajął. Ponownie udało jej się przykuć uwagę barmana, tym razem zamówiła sam tonik z cytryną. Ponownie usiadła plecami do baru skupiła się ponownie na obserwacji miejsca.

- Niezwykłe, prawda ?
Usłyszała głos ze swojej lewej strony. . Mężczyzna w długim , czarnym płaszczu stał przy kontuarze, bokiem do niej. Przed nim ustawiona była kolejka pięciu kieliszków wódki. Wygląd raczej szokował ludzi konserwatywnych. Ktoś kto znał Harajuku , bywał tam często zapewne nie raz widział osoby o podobnym wyglądzie. Osobnik ten różnił się jednak czymś - nie był gówniarzem, jakich to zazwyczaj się tam widuje. Wyglądał na około trzydziestki.
Biła od niego inna aura, niż od tłumu w głębi sali. Nie skierował na nią całej swej uwagi, bawił się jednym z szybko opróżnionych kieliszków. Mimo to, czuła jego obecność , w dziwaczny, wyraźny sposób. Zdawało się , że ten chaotyczny świat abstrakcji właśnie odsłonił przed nią swoje serce. Jak cyklon, szalejący wiatr. W którego centrum jednak panuje całkowita cisza i spokój.
- Czegoś tutaj szukasz, prawda ?

Widok kolejnego przebierańca jakby żywcem wydartego z cosplay’u, lub z jednego z coraz to nowych zespołów grających muzykę jakiej nie dało się do niczego przyrównać nie zdziwił ją w tym miejscu. Na pierwszy rzut oka zawsze przez sekundę trzeba się zastanowić, czy osoba w takim stroju jest kobietą czy mężczyzną. Akurat tego aspektu nie lubiła i wątpliwe by polubiła. Może mogłoby się wydawać to dziwnym, ale taki ktoś, jak ów typ przy barze nie zdziwił by ją w żadnym miejscu. Nie chciało jej się już liczyć zleceń jakiej dostawała na zrobienie takich lub innych sesji profesjonalnych, bądź z użyciem amatorów dla ukazania masom ‘cudowności dzielnicy Harajuku. A w tym miejscu był tylko jednym z wielu dziwnie ubranych osobników. Wyróżniał go tylko wiek, chodź jak wiedziała dobrze, on nie był w tym względzie żadnym wskaźnikiem.
Współczesna Japonia z jej tempem życia i wyśrubowanym niebotycznie poziomem stresu potrzebowała odreagowania w takich a nie innych formach...

-Niezwykłość, bądź nudna zwyczajność. Komu to oceniać?
Standardowa zaczepka w barze. Skupiła się na ponownym szukaniu czegoś co pasowałoby w tym miejscu do układanki jaką miała w głowie. Kolejne zdanie czerwonowłosego na powrót ją wyrwało z trybików oceny rzeczywistości.
Zmierzyła go spojrzeniem. W sumie mógł wyglądać na ekscentrycznego dilera jakiejś nowej mieszanki prochów, może na sutenera myślącego, że kolejna zapracowana bizneswoman korporacyjna przyszła tu w poszukiwania ostrych wrażeń na kilka godzin.

-Nawet jeśli, to nie sądzę byś mógł mi w czymkolwiek pomóc.

- Rozumiem. Ale czy w takim razie myślisz, że ktokolwiek z tych tutaj może ci pomóc ?


Zerknął w kierunku tłumu wypełniającego salę.

-A skąd pomysł, że potrzebuje pomocy kogokolwiek z tego…tłumu? Prędzej to oni jej potrzebują, bo najwyraźniej stracili wiedzę o tym kim tak naprawdę są.

- O to chodzi.
- uśmiechnął się lekko , po czym przechylił kolejny kieliszek wódki.
- W tym miejscu nie liczy się kim jesteś tam, na górze. - zerknął w jej stronę. Tylko na sekundę. Jednak mogła dostrzec jego srebrzyste tęczówki. Spokój bijący z jego oczu.
- Skoro nie szukasz pomocy... To co robisz w takim miejscu ? Jesteś tutaj pierwszy raz.

-Czego szukam? Chyba rozwiązania zagadki czym jest to miejsce. I jak może zmieniać ludzi, tak by przestali być sobą.

- Nie boisz się ?
Może jej się tylko wydawało, ale przez chwile miała wrażenie, że delektuje się słowem boisz.

-A czego miałabym się bać? Strach jest tylko złożonym konglomeratem naszych wspomnień, informacji pozyskanych, strzępów emocji i pierwotnych instynktów. Strach to tylko uczucie.
Pociągnęła kolejny łyk toniku. Lubiła ten posmak chininy który sprawiał, że śliniaki budziły się do życia.

- Czy nie boisz się tego, że znajdziesz odpowiedź a ona ci zamrozi krew w żyłach ?- spytał ponownie, spijając następny kieliszek.
Zaśmiała się krótko.
-Proszę, tylko bez zbędnej patetyczności. Ona jest dobra przy wyrywaniu nastolatek. Mnie tylko śmieszy.
A odpowiedź jest tylko odpowiedzią. Zaczynając szukać musimy się nastawić na fakt, że nawet jeśli ją odnajdziemy, niekoniecznie nam się ona spodoba. Ba, w ogóle nam się nie spodoba. Ale to jak z przysłowiowym ciastkiem Nie można go mieć chcąc je zjeść.


Uśmiechnął się.
- Czemu zatem się nie śmiejesz ? Myślisz, że odpowiedź będzie prosta. Do wyjaśnienia przez logikę, w której poruszasz się jak mysz w labiryncie szukając kawałka sera ?

Ponowie się uśmiechnęła, tym razem gorzko.
-Śmieję się. Najczęściej sama z siebie. Co do odpowiedzi. Nie twierdze że będzie ona prosta, miła i radosna. Bo pytanie na jakie szukam odpowiedzi również takie nie jest.
A logika…Nie wszystko w życiu jest logiczne, a czasem laboratoryjne myszy przemierzające korytarze niekoniecznie robią to z powodu sera.

Zakręciła resztką płynu w szlance, przez chwile wpatrując się w kształty jakie przybrał płyn.
-Mysz, człowiek, kot. To tylko nazwy które nadajemy otaczającej nas rzeczywistości by ją oswoić. Czy to, że my Gwiazdę Zaranna tak nazywamy sprawi, że się nią stanie? Próbujemy używać logiki, mimo, ze nas samych w niej nie ma.
Wychyliła szklaneczkę do dna.
-Bo sama ludzkość jest nielogiczna. My sami nie mieścimy się we wzorach i równaniach. Próbowałeś kiedyś zamknąć w liczbach i wykresach ludzkie uczucia? Emocje tłumu? Pierwotne instynkty jakie prowadzą nas od dnia narodzin po ostatnią sekundę życia?
Nie szukam odpowiedzi w logice. Gdybym jej szukała, nie byłoby mnie tu dzisiejszego wieczora.


Odwrócił się w jej kierunku. Przeszywające spojrzenie wywołało u kobiety irracjonalny dreszcz. Było w nim coś wyjątkowego, ale nie dostrzegalnego dla oczu. Coś innego wywołało u niej taką reakcje. Jakby magle coś wślizgnęło się do jej wnętrza. Chłodna mgła, która prześlizgnęła się od czubka głowy aż po palce u stóp.
- Myślisz, że tutaj znajdziesz odpowiedź jak zginęła ?

Pytanie powinno nią wstrząsnąć. W innej sytuacji mogłaby się na niego rzucić żądając odpowiedzi skąd do licha wie po co tu przyszła. Ale nie dziś, nie teraz, nie przy tym barze.
Wykorzystała ów chłód jako swój punkt, nie jego. Na chwile skryła oczy za powiekami, by na ta krótką sekundę mieć siebie tylko dla siebie.
-Nie szukam odpowiedzi jak. To już nie jest istotne. Pytanie brzmi inaczej. Może skoro wiesz aż tyle, powiesz mi jak ono brzmi…
Podjęła grę w jaką ją wciągnął, mimo, że nie znała jej zasad, nie zamierzała być z niej tylko bezwolnym pionkiem.

- Chodź. - powiedział pewnie. Odwrócił się i uchylił drzwi obok kontuaru z napisem "Tylko Personel"
Barman nawet nie zwrócił mu uwagi. Zaprosił kobietę gestem, po czym przeszedł przez nie.

Cóż, skoro podjęła grę, to musi w nią grać. Piłka tym razem była po jego stronie. Ruszyła za nim zgarniając mimochodem swoje rzeczy.

Drzwi prowadziły do korytarza. Ledwie żywe żarówki tliły się w brudnych kloszach u sufitu. Farba na ścian przypominała kolorem żółte szkliwo zębów. Następne drzwi. Przeszli do białego pokoju wyłożonego kafelkami. Między nimi osadził się nieprzyjemny dla oka bród z tłuszczu i kurzu. Pokój wyglądał na swoistą kuchnię. Następne drzwi i kolejny korytarz. Tym razem ze ścianami z cegieł – nie otynkowanymi.
Pusty.
Na jego końcu ciężkie metalowe drzwi , którymi właśnie wyszedł rudzielec.
Za nimi niewielki , kwadratowy plac wysypany białym żwirem , widocznym gdzieniegdzie spod śniegu. Otoczony z 3 stron przez budynki. Na wprost drzwi znajdował się betonowy murek, a za nim ruchliwa droga. Tuż przed nim stanął osobnik w płaszczu. Tyłem do niej.
- Jesteś siostrą Taiko ?
-Tak.

Wyciągnął coś z płaszcza. Nie widziała dokładnie co. Dopiero po chwili usłyszała charakterystyczny dźwięk odpalanej zapalniczki. Odwrócił się z papierosem w ustach.
- Rekai. Ładne imię. - wypuścił dym. - Myślisz, że to miejsce stoi za śmiercią twojej siostry?

-Wiem jedno. Szukając odpowiedzi śniłam o tym miejscu. Wiem, że tu pracowała, tu poznała Meguro. To było ostatnie miejsce w którym była zanim umarła.
Czuła jak drżą jej usta
-Dlatego chciałam znaleźć to miejsce, bo tylko w nim jeszcze nie szukałam odpowiedzi.

- Twoja siostra czuła się częścią tego miejsca, Rekai-san. - zaciągnął się . Jego oczy cały czas wpatrywały się w nią pełne spokoju.
- Co wiesz o jej śmierci ? Gdzie ją znaleziono ?

-Oficjalnie? Meguro ją zastrzelił dwie ulice stąd, potem sam się zabił. Ale ja…może zabrzmi to dziwnie, ale ja w to nie wierze. I to nie przez odrzucenie, zwyczajne zaprzeczenie faktom, tylko przez to, że ona ją kochał nad życie, ona jego też. I te brednie policji na temat zazdrości, czy ewentualnych kochanków nie mają pokrycia w rzeczywistości.
I jego słowa gdy umierał. To było najdziwniejsze.


- Co powiedział ? spytał tak jakby, dawno znał odpowiedź.
- Coś o świetlikach, o wielkiej ciemności i o…ratunku. Tak jakby kogoś uratował…
Westchnął ciężko.
- Rekai. Meguro zabił twoją siostrę. - wydał osąd poważnym głosem.
-To nadal nie jest odpowiedź na moje pytanie. Wiesz o tym.
- Wiem o tym, Reikai-san. Ale odpowiedzi nie mogę udzielić, komuś kto nie widzi tego co "my". Tego co widziała twoja siostra. Nie dlatego, że to wielka tajemnica. Tylko dlatego, że nie będziesz widziała w nic realnego.


Rekai wciągnęła głębiej powietrze.
-‘My’. Kogo rozumiesz pod tym jakże zgrabnym słówkiem? I co rozumiesz przez słowo realne?

Przymknął oczy.
- Co byś zrobiła gdybym postawił przed tobą mordercę twojej siostry... I nie mam na myśli Meguro. Meguro był tylko narzędziem.

-Zadałabym mu pytanie. I to byłoby najważniejsze. Odpowiedź.

- Nie pojęłabyś jej.- otworzył oczy spoglądając na nią
- Bez mojej pomocy.

Tym razem ona ponownie skryła się na chwilę za przesłoną powiek i rzęs.
- A czym jest owa pomoc, prócz tego, jak rozumiem, że potrafi otworzyć oczy na to co niedostrzegalne?

- Bo dam ci narzędzie sprawiedliwości, Rekai-san. Nie tej ślepej a jednocześnie ograniczonej chorą moralnością znaną dla ludzi. Dam ci narzędzie sprawiedliwości ostatecznej. Takiej która rani to czego ranić się nie da. Pozbawionej słabości i więzów narzuconych przez ludzką percepcję.

Zaśmiała się, Ale w tym śmiechu było tyle bólu i smutku, że śmiechem był tylko z nazwy.
-Sprawiedliwość. Co ona mi da? Narzędzie kary. A na cóż mi one? Moralność. Kolejna z ludzkich potrzeb rozpisania wszystkiego na dobre i złe, białe i czarne.

Przerwała na chwile.
Rozejrzała się wokół, przeniosła spojrzenie na niewysoki murek otaczający placyk na jakim się znajdowali z jednej strony. Za ruchliwą ulicą był niewielki park. Jej uwagę przykuły dachy pagody jaka wyłaniała się spomiędzy gałęzi ośnieżonych drzew. Tak, to świątynia Kiyomizu, robiła tam kiedyś zdjęcia, ale wtedy drzewa były pokryte świeżą zielenią…



Zamrugała oczyma, na rzęsach osadziło jej się kilka śniegowych płatków.
-Ja chce tylko odpowiedzi. Bo cóż mi przyjdzie ze sprawiedliwości, kary czy bycia zaspokojoną moralnie? Nic. Bo faktu dokonanego nie odmieni nic, więc zostaje mi tylko pragnąc odpowiedzi.

- Nie rozumiesz, Rekai-san. Mówisz dokładnie o tym o co mi chodzi. Nie istnieje ani dobro ani zło. To ludzka miara. Bardzo nieprecyzyjna i podlana morzem zaślepienia i nienawiści. A odpowiedź ? - przymknął oczy.
- Zapewne usłyszałabyś , że zginęła bo stała się częścią mojej Sprawiedliwości, Rekai-san. Twoja siostra w nią wierzyła.

- Więc może powiedz mi, czym jest twoja Sprawiedliwość?
- Ja nią jestem, Rekai-san.

Wyrzucił zupełnie wypalonego papierosa w śnieg.
-Więc może inaczej. Powinnam teraz zapytać na jakiej zasadzie moja siostra była częścią twej sprawiedliwości, otrzymałabym kolejna odpowiedź jaka byłaby tylko przyczynkiem do kolejnego mojego pytania. Chce dowiedzieć się wprost, co chcesz mi zaoferować, czemu, i co będę musiała za to zapłacić.
-I to bez owijania w bawełnę, używania mądrych, mało znaczących słów i eufemizmów.


Zrobił kilka kroków w jej stronę, zatrzymując się jakieś 30 cm przed nią.
- Owijanie w bawełnę, mało znaczące słowa, eufenizmy. Te pojęcia to tylko określenia małych luk w waszej percepcji. Nie rozumiem co się za nimi kryje, bo sam ich nie posiadam. - spojrzał jej prosto w oczy. Srebrzyste tęczówki zdawały się drgać delikatnie. Nagle poczuła ciepło , gdzieś w podbrzuszu. Rozchodzące się po całym ciele. Powieki dalej drgały, ciepło ogarniało całe ciało. Po chwili widziała już tylko srebrne krążki z czarnymi punktami po środku. A później ciemność...

Ciemność otuliła ja jak ciepły kokon, nie zostawiając miejsca na nic innego.
Tylko ciemność.

Ryuuzaki 09-01-2010 04:10

Obejrzał się znad szklanki na barmana i chłopaka z którym rozmawiał. Wstał i podszedł do niego.
- Chcesz whisky to proszę. - nalał mu do szklanki z prawie już pustej butelki - Mi i tak już chyba starczy

Takamochi popatrzył nieco zdziwiony na olbrzyma.
- Dziękuje... Daj ten rum. - zwrócił się ponownie do barmana
- Ależ nalegam... Saji-kun - odpowiedział podsuwając mu szklaneczkę - Muszę z tobą porozmawiać.

Chłopak zadrżał i upuścił szklankę. Ta roztrzaskała się na drobne kawałki o podłogę.
- Saiji? Nie jestem Saiji.... Ore wa Takamochi desu ! Kim do cholery jesteś? - wbił gniewne spojrzenie w Amerykanina.

John usiadł ze znudzoną miną. Siadając jednak, niczym od niechcenia połozył rękę na ramieniu chłopaka i sprawnym ruchem posadził go obok siebie
- Gaki, przestań pierdolić! - powiedział trochę rozzłoszczony - Ktoś kogo szanuję się o ciebie martwi. Dopij drinka i wracamy do domu. Słyszysz?

Zmierzył porażającym spojrzeniem rękę na swoim ramieniu. Jego głos był lodowaty.
- Gaki? Mam dwadzieścia jeden lat... Nie muszę wracać nigdzie, jeśli nie chce. I nie zamierzam. Powiedz tej starej jędzy, że ojciec płaci jej za czynsz i za nic więcej.

- "Stara jędza?!" - pomyślał ledwo hamując wybuch złości.
- Dwadzieścia jeden? A tutaj masz jeszcze mleko pod nosem. - powiedział przysuwając mu palec do twarzy - O tu, tu! - az nagle złapał go za głowę i rozbił mu nos o blat baru
- Jeszcze raz nazwiesz ją jędzą, a się nie powstrzymam - powiedział trzymając wciąż jego głowę na blacie. - Jebie mnie to co o niej myślisz! Nie chcesz tam już dalej mieszkać to pójdziesz tam i jej to powiesz, a później rób sobie co chcesz! W dupie masz to, że ludzie się o ciebie martwią?

Gdy usłyszał o zaginionym Sajim, John spodziewał się, że to jakiś nieletni bachor, który wplątał się w jakąś aferę z narkotykami, albo coś podobnego. To co powiedział Takamochi wydawało mu się jednak w miarę rozsądne. Obiecał jednak Obaa-san, że sprowadzi go do domu, to choćby tylko po to by się zameldował i wrócił do tego dziwnego klubu, ale go do domu sprowadzi. Puścił Takamochiego po czym wyciągnął papierosa, umazał końcówkę w torebce z koką i odpalił.
- Leć po kurteczkę gaki. - powiedział trzymając dym w płucach - Jak się pospieszysz to zdążysz tu wrócić jeszcze ostatnim metrem.

- Co tu się dzieje? - rozległ się czyjś głos. Zdawał się pełny spokoju. Gdy John odwrócił się zobaczył jakiegoś dziwnego rudego faceta. Wydawał się nawet dość dziwny jak na gościa tego klubu, a to już było dużo. Sam wygląd tego człowieka może nie odstawał od tego dziwnego stylu jaki panował w tym miejscu. Było jednak coś w jego wyrazie twarzy i zachowaniu. Pewien dziwny, niemalże namacalny, spokój. Dało się to zauważyć nawet w tej krótkiej chwili jaką John poświęcił na ocenę tego człowieka.

- Ten palant się rzuca... - Takamochi uniósł twarz. Nos był dziwnie wykręcony, ale zaledwie kropla krwi się tam pojawiła.

- Spokojnie szefie - powiedział podchodząc do niego - Szczyl ma kilka niezałatwionych rodzinnych spraw. Nie wiem co wy tu sobie robicie, ale nie obchodzi mnie to. Whisky macie dobre i pewnie jeszcze kiedyś wpadnę na szklaneczkę, ale teraz ja i Saji pojedziemy sobie do domu. Ok? Jak będzie chciał tu wrócić to wróci, ale tak żeby go rodzina w kostnicy nie musiała szukać, bo bachor nie wie jak się telefonu używać - Mówił dość szybko i do tego energicznie gestykulując. Znowu zaczynała działać kokaina.

- Takamochi? - spojrzał na chłopaka widocznie mało przejęty słowami Johna.
- Nigdzie nie jadę. Gakidou-sama.... Chce zostać tutaj. Z tobą.
- Takamochi, czy Saji jak wolisz gaikokujin-san... Zostanie tutaj. Napij się jeszcze na mój koszt. - odpowiedział Gakkidou

- "A to bezczelny kutas!" - pomyślał John - "Kozacz tak dalej to wam obu zęby powybijam."
- Na twój koszt?! Nie potrafię odmówić darmowego drinka przyjacielu. Jak tylko pokażę chłopaka jego ciotce, żeby ta wiedziała, że jeszcze nikt mu gardła nie podciął to wrócę i się napijemy. Co ty na to przyjacielu? Przynajmniej będziesz wiedział, że twój...... partner? Z resztą nie obchodzi mnie co wy tutaj sobie razem robicie. Będziesz wiedział, że Saji wróci do ciebie cały.

- Nie jestem Saji! - warknął chłopak. Barman nerwowo drgnął. Jednak nikt poza nimi nie zwracał uwagi na "awanturę"
- Takamochi-kun powiedział: "Nie chcę jechać" i nie pojedzie. Czy jest to dla ciebie jasne? - powiedział pouczającym tonem Gakkidou.

- Słuchaj no! - zaczął mówić, jednocześnie odgaszając na wpół dopalonego papierosa - Nie chcesz ze mną zaczynać przyjacielu. Lubię cię to nie chce ci krzywdy zrobić. Smark musi się nauczyć co to znaczy odpowiedzialność, a potem możesz mu wsadzać co chcesz i gdzie chcesz.

Johna znudziło już to całe gadanie. Gakkidou był o niego o połowe niższy, chudszy i z pewnością słabszy, a zachowywał się jakby kontrolował wszystko. Johnowi jednak nie chciało sie wszczynać jakichś burd. Stanowczo przesadził już z alkoholem. Chciał tylko odprowadzić do domu tego chłopaka i pójść spać. W końcu jutro obiecał sobie, że odwiedzi grób córki.

Gdy skończył mówić do Gakkidou odwrócił się i złapał Takamochiego za ramię
- Idziemy! - powiedział po czym zaczął prowadzić go w stronę wyjścia

Gakkidou złapał Johna jedną ręką za ramię. Reszta ciała nawet nie drgnęła. Uścisk był jak imadło. Amerykanin poczuł, że lada moment zmiażdzy jego kość.
- Takamochi zostaje, John-san.

John głęboko wypuścił powietrze po czym odwrócił się szybko wymierzając rudzielcowi cios z pięści w sam środek nosa. Nawet nie zastanawiał się nad tym co robi. Spora ilość kokainy sprawiła, że nie zwrócił nawet zbytnio uwagi na niemalże nadludzką siłę rudzielca. Głowa Gakkidou lekko odchyliła się do tyłu. Całkowicie nieproporcjonalnie do siły ciosu.
- Więc chcesz zrobić to tak... - Powiedział, po czym Takamochi chwycił drugie ramie Johna. Jego uścisk zdawał się niewiele lżejszy od uścisku rudzielca. Z niebywałą siła zaczęli wlec Johna. Nikt zdawał się tego nie zauważać. Przeszli przez drzwi na prawo obok baru z napisem "Tylko Personel." Ruszyli przez korytarz, którego farba przypominała kolor żółtego szkliwa zębów. Następnie przeszli przez niewielkie pomieszczenie przypominające kuchnię. Kolejny korytarz, stos kartonowych pudeł. W końcu usłyszał skrzypnięcie zawiasów w drzwiach. Znaleźli się na niewielkim placu wysypanym białym żwirem. Plac otoczony był z trzech stron przez budynki. Na wprost drzwi znajdował się betonowy murek, a za nim ruchliwa ulica. Rzucili mężczyzną o żwir niczym piętnastolatką.

Wyglądał na lekko zdezorientowanego i tak też było. Często zdarzyło mu się dostać po twarzy od różnych ludzi, ale nigdy od kogoś takiego jak jak Takamochi i Gakkidou. W międzyczasie zaczął dopiero zdawać sobie sprawę z tego jak mocno ścisnął go ten rudy. Był niepewny swoich szans, ale już po chwili w nerwach zacisnął zęby i podbiegł do nich z powrotem próbując się zrewanżować. Jednak bardzo szybko Gakkidou rozwiał jego wątpliwości. Kopniak o prędkości błyskawicy w klatkę piersiową Johna wyrzucił go w powietrze odbierając dech. Jednak wyraz twarzy rudzielca nawet się nie zmienił.
- Czemu tyle w tobie złości, John-san?

John czuł się w kropce. Nigdy dotąd nie był w takiej sytuacji. Postanowił więc działać na podstawie instynktu. Zrobić to, co umie najlepiej.
- Słuchaj no gościu... Nie wiem kim ty w ogóle jesteś. Nie wiem jakim cudem jesteś taki silny, ale to nie twój zasrany interes. Chcesz się teraz bawić w psychiatrę jakiegoś? Jestem na to z pewnością za trzeźwy.

Gakkidou zbliżył się do Johna i przykucnął aby widzieć jego twarz.
- Psychiatrę? - zapytał

- Pytasz mnie o jakieś emocje, złość i w ogóle... Takie rzeczy robią przyjaciele i psychiatrzy - John chciał coś jeszcze powiedzieć. Zagadać sytuację licząc na to, że w międzyczasie coś wymyśli, ale Gakkidou wtrącił się
- Ale ty nie masz przyjaciół, prawda? Sam tak postanowiłeś. - powiedział tym swoim niesamowicie wnerwiającym, pozbawionym emocji głosem. Fakt, że słowa, które wypowiedział, trafiały w samo sedno wnerwiało jeszcze bardziej.

Gakidou przejechał dłonią po ziemi. Na jego palcach zebrała się warstwa śniegu.
- Czemu wróciłeś? Czy aby na pewno jesteś taki twardy?
- Nie twój zasrany interes! Teraz jestem tutaj i zaraz zaprowadzę tego gówniarza do domu - John odpowiedział wymijająco. Gakidou skutecznie właził mu za skórę i zadawał pytania na które nie chciał odpowiadać.

Kolejny ,,atak" był jeszcze celniejszy
- Czemu ci tak na tym zależy? Chyba nauczyłeś się żyć w przekonaniu, że wszsytkich zawiodłeś , John-san?

Przez chwilę nic nie mówił. Patrzył się to na Gakidou, to na Sajiego
- Zawiodłem kiedyś wszystkich, którzy byli dla mnie ważni... Ale to było w poprzednim życiu. Teraz chciałem żyć na uboczu i zadawać sie tylko ze skończonymi śmieciami i szumowinami, ale Obaa-san jest inna. Jest... jest jedynym dobrym człowiekiem jaki w ogóle chce na mnie teraz spojrzeć, więc... - przerwał na chwilę po czym zaczął dokończył już głośniejszym i bardziej pewnym siebie głosem - Możesz mnie zabić jeżeli chcesz! Pewnie nawet zrobisz mi przysługę, ale nie zawiodę jej
To nieoczekiwane wyznanie jakoś samo z siebie wymknęło się z ust Johna. To co robił Gakidou trafiało centralnie w czułe punkty Johna.

Gakidou uśmiechnął się lekko, po czym wstał i okrążył go powoli.
- Nie chce ci wyrządzić krzywdy, John-san. Wręcz przeciwnie.... Jak się ona nazywała? Pamiętasz? Ile miała lat? Katie, prawda?

John na chwilę zamarł w bezruchu gdy usłyszał to imię. Przestał nawet przez chwile oddychać. Jednak chwilę później nagle poderwał sie z ziemi, odwrócił w stronę Gakkidou i złapał go za kołnierz. Gdy trzymał go nawet osoba stojąca z boku mogła spokojnie zauważyć, że cały się trzęsie, a ktoś stojący tuż przed nim mógł dostrzec, że w prawym oku zaczyna mu się zbierać łza.
- KISAMA! Kim ty do diabła jesteś? Skąd ty to wszystko wiesz? Jeżeli miałeś coś wspólnego ze... z tym to przysięgam, że nawet z zaświatów wrócę tutaj i potraktuję cie tak, że będziesz mnie błagał o śmierć!



- Wiem to wszystko od ciebie, John-san. Nie miałem nic wspólnego ze śmiercią twojej córki. Ani z twoim rozwodem ani z twoimi nałogami. Zrobił ci to ten chory świat John-san. I ty sam, bo chciałeś grać według jego reguł. - Mówił bez pośpiechu. Dłonie skrył w rękawach płaszcza.


John nawet nie zdążył zareagować. Nie zdążył nawet zorientować się, że Gakidou mówi rzeczy o których wiedzieć nie miał prawa.
- Tatusiu? - usłyszał po lewej stronie głos... Tak. jej głos. Nie słyszał go od tak wielu lat...


Odskoczył od Gakidou jakby ten parzył. Dopiero po chwili odważył się odwrócić w stronę z której dobiegł ten głos. Na śniegu stała Katie. Trzymała w rączce za ucho swojego królika przytulankę. Stala w swojej piżamce, tak jak widział ją ostatni raz kiedy kład ją spać.
- To ty? Zimno mi.

Zrobił krok do tyłu. Kilka razy otworzył usta, ale nic nie powiedział. Trwało to jednak tylko kilka sekund. Zaraz po tym ściągnął z siebie płaszcz, podbiegł, okrył ją i zaczął ściskać
- Boże.... Nie wiem jak, ale... boże, dziękuję.... - mówił ściskając i całując ją przez łzy. Teraz nie liczyło się już nic poza nią. Mała Katie wyglądała dokładnie tak jak ostatnim razem gdy ją widział.
- Jesteś szczęśliwy, John-san? - zapytał, jednak John nie odpowiadał. Zastygł w uścisku ze swoją córką. W tym momencie dookoła niego mogło dziac się cokolwiek. Cały świat zacząłby się walić, a John nawet by nie drgnął. Nie wiedział jak to się stało. Zdawał sobie sprawę, że to przecież niemożliwe, ale wszystkie jego zmysły mówiły mu coś innego. W tej chwili trzymał w swoim objęciu swoją córkę i nic innego nie było ważne. Rudzielec przymkną czy.
- Poczułeś przez chwilę szczęście, prawda John-san? - Amerykanin ściskał już tylko skórzaną, znoszoną kurtkę. Nie było śladu po Katie. Kiedy spojrzał w stronę gadatliwego Japończyka, zobaczył dziewczynkę. Trzymała przyjaciela Sajiego za rękę.
- Chciałbyś czuć to częściej, John-san? - znów ten cholernie nieczuły głos.

- Kisama! - Krzyknął przez zaciśnięte zęby - Oddaj mi moją córkę.... proszę. - ostatnie słowo dodał cicho i jednocześnie badając z powrotem na kolana - Proszę....

Amerykanin był załamany. Czuł się równie źle jak pierwszym razem, gdy ja stracił. Przez cały ten czas robił wszystko co potrafił, by te wszystkie uczucia schować tak głęboko w sobie jak tylko mógł. Teraz jednak starczyła taka krótka chwila. John opuścił gardę i teraz mógł już tylko przyjmować ciosy.
- To jest tylko projekcja, John-san. Ile byś potrafił oddać, by znowu mieć ją? Żywą? Prawdziwą? Ciepłą? Oddychającą?

John założył na siebie kurtkę, wyjął z kieszeni papierosa i odpalił go. Wyglądał na uspokojonego. Tym razem głos Gakidou zadziałał jak zimny prysznic. W głowie Johna nadal panował niesamowity mętlik, ale choć strasznie pragnął znów trzymać ją w swoich rękach to jednak resztkami zdrowego rozsądku starał się bronić przed tym skurwysynem, który niesamowicie skutecznie mieszał mu w głowie.
- Kim jesteś? Jak ty to robisz... Dałbym wszystko by do mnie wróciła, ale to niemożliwe. Nie wiem co dosypałeś do mojej whisky, ale chcę tego więcej. Twoja propozycja drinka na twój koszt jest jeszcze aktualna?

Dziecko zniknęło. Bez żadnego znaku. W mrugnięciu oka po prostu już jej tam nie było.
- Zapraszam. - Powiedział lekko się uśmiechając.

Wrócili na salę, gdzie dalej trwała zabawa i po schodkach obok sceny weszli do niewielkiego pokoju zawieszonego nad salą. W środku stała dziewczyna. Miała około 19 lat. Ubrana na styl "Gothic Lolita." Miała krótko ścięte włosy, nieco chłopięco.
- Nanami-chan. To John-san. Nalej mu whisky. Siadaj John. - wskazał na niewielki stolik przy oknie wychodzącym na salę
- Cześć Nanami-chan - powiedział kłaniając si jej po czym usiadł we wskazanym miejscu

W pomieszczeniu unosił się dziwny zapach. Czuło się papierosy, alkohol, woń spermy. Co więcej gdzieniegdzie ostała, czarna tapicerka sofy stojącej za plecami Johna nosiła widoczne plamy. Usiadł tam Takamochi wraz z dziewczyną, która wcześniej podała drinka. Rudzielec podsunął do stołu stare, blaszane krzesło i usiadł przy nim.

- Kim jestem? Nazywam się Gakidou... I jestem. Cóż. Nazywają mnie wieloma przydomkami. Często utożsamiają ze złem, upadkiem i zniszczeniem. A czym jestem? - wyciągnął z płaszcza paczkę marlboro i wybrał jednego, po czym go odpalił. - Jestem Sprawiedliwością, John-san.

- Tak?! - zapytał zaskoczony - To gdzie byłeś, gdy ją zabijali?! -nie wiedział, czy ten Gakidou żartuje, czy może jego ego jest aż tak wybujałe. Jednak to właśnie pytanie od razu cisnęło się na usta Johna. Rudzielec skwitował to ochrypłym śmiechem.
- Tak widzisz sprawiedliwość John? Obrona uczciwych, karanie słabszych? Sprawiedliwość jest ostateczna. Nie podobna do tej ludzkiej, John-san.
- Sprawiedliwym jest, aby niewinni ludzie nie musieli cierpieć i umierać Gakkidou-san - po raz kolejny odpowiedź wydawała mu się oczywistą.
- Nie jest tym. - odpowiedział chłodno zaciągając się ponownie.
- To sram na taką sprawiedliwość! - jeszcze jedna rzucająca się na usta, oczywista odpowiedź. Powiedział to, po czym wziął głęboki łyk alkoholu. Tym razem Gakidou tylko się uśmiechnął.
- Sprawiedliwość jest bezwzględna. Nie widzi dobra ani zła. Bo to nie istnieje, John-san. Dobry żołnierz zabija na wojnie wroga. Dobry katolik będie widział w jego czynie zło. Zło i dobro, John-san, to tylko iluzja ludzkiej percepcji.
- A czym w takim razie jest sprawiedliwość według ciebie Gakkidou-san?
- Ja jestem sprawiedliwością, powiedziałem ci, John. - uśmiechnął się. Wtedy Amerykanin usłyszał jęk za swoimi plecami. Odwrócił się lekko
i zobaczył Takamochiego z przymkniętymi oczami. Opierał głowę wygodnie o oparcie sofy. Ręce trzymał na głowie Nanami, która wisiała nad jego rozpiętym rozporkiem.
- John? - odezwał się Gakidou - Spytałem się ciebie wcześniej co jesteś wstanie zrobić, aby twoja córka znowu żyła?
- Prawie wszystko.... - odpowiedział nadal patrząc się na tamtych. Zrobiło mu się trochę przykro. Obracał się wśród ludzi upadłych, wśród najgorszych szumowin tego świata, ale zawsze było mu przykro widzieć jak młodzi ludzie, a szczególnie młode dziewczyny, lądują na tej ścieżce. Z początku liczył na to, że Nanami to może tylko jakaś kelnerka. Ktoś, kto na przykład zarabia tutaj na swoje czesne, ma kochającą rodzinę, chłopaka, plany i marzenia. Okazało się jednak, że to kolejna wykolejona osoba, która znalazła schronienie u boku tego Gakidou.
- Prawie? Czego zatem nie zrobisz?
- Widzisz, może i wyglądam na skończonego śmiecia, ale nie chcę żeby inni musieli przechodzić to co ja. Uważam się za człowieka w miarę sprawiedliwego i gdybyś kazał mi na przykład zabić jakąś niewinną osobę, czy coś takiego to nigdy bym tego nie zrobił... za nic... nawet za to - Ostatnie pytanie oderwało Johna od tamtej rozpustnej pary. Gakidou westchnął odgaszając papierosa.
- Niewinnych? Nie ma istot niewinnych, John-san. Są tylko te, które niestety muszą stać się ofiarą Sprawiedliwości. Nie ofiarą zbrodni. Ofiarą, poświęceniem. Nie zrozum mnie źle, John-san. Nie jestem mordercą... Nie bawi mnie zabijanie ludzi i nie poświęcam tych, których nie muszę. Są jednak istoty, o których istnieniu nie wiesz John-san... I ty będziesz widział w nich zwyczajnych ludzi. Ja będę widział w nich posłańców ułudy, świata o fasadzie utopii a o sercu przepełnionym przez plugastwa całego naszego świata.
- Jestem prostym człowiekiem Gakkidou.... Powiedzi mi prosto z mostu czego ode mnie chcesz, bo widze że czegoś chcesz - John spodziewał się, że usłyszy coś dziwnego, ale to co powiedział Gakidou przerastało nawet najbardziej wybujałe wrażenia. Czuł się tym już trochę rozdrażniony i chciał usłyszeć wprost czego chce od niego ten dziwny rudzielec.
- Czego chce? Dam ci szczęście, John. Dam ci spokój, który zgubiłeś dawno temu. A jeśli będziesz lojalny, oddam ci córkę. - Gakidou jednak nie był zainteresowany podaniem prostej odpowiedzi. Jego oferta była niesamowicie kusząca, ale z takimi propozycjami zwykle jednak tak już było, że trzeba je słono spłacić. "Bądź lojalny" nie brzmiało zbyt zachęcająco.
- Nie pytam o to co mi dasz... Co ja z tego będę miał to się dopiero okaże. Chce wiedzieć co musiałbym dać ci w zamian.
- Powiedziałem, czego chce, John. Chce twojej bezwzględności i posłuszeństwa.

John głośno nabrał powietrza, po czym dopił alkohol
- Ty na prawdę nie umiesz mówić wprost, prawda?
- To ty nie umiesz słuchać John. - Zaśmiał się jakby usłyszał dobry dowcip. - Zastanów się. Nie musisz odpowiadać teraz. Wróć do domu, zaśnij. I wróć tutaj kiedy podejmiesz decyzję. - John jednak nie mógł zaryzykować i odejść. To co oferował mu Gakidou było zbyt kuszące by tak po prostu odejść.
- Umiem słuchać... Po prostu tak mnie wychowali, żeby nie obiecywać bezwzględnego posłuszeństwa świeżo poznanym ludziom którzy równie dobrze mogą zaraz zażądać ode mnie czegoś, czego nie będę w stanie zrobić.
- Nie ma rzeczy, których człowiek nie jest w stanie zrobić, John-san. Są rzeczy , które tylko do powstrzymują: niepewność, wątpliwość, strach, niewiedza, brak wiary w siebie, brak zdolności do poświęceń.
- Światopogląd - dopowiedział
- Głupota. - mruknął. - Gówno wiesz, więc twój tak zwany "światopogląd" jest warty tyle samo.
- W takim razie oświeć mnie! - krzyknął znów podirytowany
- Jeszcze kilkanaście minut temu, nie uwierzyłbyś nikomu, gdyby powiedział "Zobaczysz córkę"
- No i nie zobaczyłem jej.

Spojrzał na niego kolejny raz, tym samym przenikliwym spojrzeniem.
- Nie? - spojrzał na przeciwko. Dziewczynka stała przy stoliku bawiąc się włosami.

Głośno przełknął ślinę i przez chwilę milczał. Po tym jednak trochę niepewnie zaczął mówić:
- Sam mówiłeś, ze to jakaś projekcja, nie wiem jak to robisz, ale to nie jest moja córka. Z chęcią dałbym ci teraz w mordę za to, że pieprzysz coś z moim mózgiem, ale to bez sensu...


- Więc wolisz wyjść stąd świadomy , że zgnijesz jak wór gówna wrzucony do kompostu? Tak, John. Tak skończysz. I nie straszę cię tym... - uśmiechnął się - Musisz zrozumieć. Nie jesteś dla mnie "bezcenny." Możesz wstać i sdąd wyjść w każdej chwili. Zapomnieć o zobaczeniu córki...choćby na chwilę i marzyć o tym do końca swojego upokarzającego bytu. Uniesiesz się honorem? - uniósł brew. - Chcesz być jak ci twardziele w waszych filmach? - nachylił się. - Próbuj, John. Ale to nie Hollywood. To twoje życie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał. Wyszedłbym, upił się i zapomniał, że ten dzień w ogóle miał miejsce. Ale nie mogę. Ona nie jest prawdziwa, ale jest.... Nie mogę wyjść... Nie mogę zapomnieć - mówił szczerze. Z jednej strony miał ochotę trzasnąć drzwiami, ruszyć na lotnisko i wylądować na drugim końcu świata, ale to co mógłby stracić było dla niego zbyt ważne.

Gakidou upił kolejny łyk i zerknął na dziewczynkę po drugiej stronie stolika.
- Wybieraj. - powiedział patrząc obojętnie na dziewczynkę.

- Zrobię co chcesz - odpowiedział jakby przygaszony. Po chwili jednak dodał - Ale tamten dzieciak z samego rana da znak swojej rodzinie, że żyje i nic mu nie jest. NIE zawiodę jedynej osoby, która była dla obecnego mnie dobra! - poddał się. Nie był w stanie niczego już ugrać. Czuł się jak najgorsza, heteroseksualna męska dziwka, która jest gotowa zrobić laskę nawet najohydniejszemu facetowi, byle tylko ten dorzucił mu się na porcję hery. Gakidou był tym najohydniejszym facetem, a córka heroiną. Gakidou spojrzał w kierunku Takamochiego. Ten właśnie zapinał rozporek. Nanami otarła usta dłonią, po czym dolała im whisky.
- Takamochi-kun. Jutro rano masz wrócić do domu.
- Ale Gakidou-sama...
- Takamochi... - jego ton nawet nie był stanowczy. Wystarczyło jedno spojrzenie.
- Tak się stanie...
- Wracaj do mieszkania, John-san. I pamiętaj . Nie ma drogi odwrotu.
- Mam tu wrócić, czekać? Co dalej? - pytał niepewny
- Odezwę się. - stwierdził krótko.
- "Prawdziwy z ciebie skurwysyn. Masz mnie teraz w garści, a i tak nie odpuścisz... i tak dalej każesz mi tańczyć do tej pojebanej melodii"

John wypił świeżo dolaną whisky, po czym wstał, zignorował Takamochiego i Gakkidou
- Do widzenia Nanami-chan. Znalazłabyś sobie jakąś lepszą pracę niż obciąganie byle komu - powiedział po czym nie czekając na czyjakolwiek odpowiedź wyszedł.

Wychodząc kupił jeszcze w barze butelkę wódki. Ledwo już stał na nogach, ale wiedział, że sam z siebie nie zaśnie. Gdy dotarł do domu Obaa-san zaczął się skradać, by ta przypadkiem nie obudziła się. Teraz nie miał już siły z nią rozmawiać. Marzył tylko o tym, by położyć się w gościnnym domku, na raz przechylić całą butelkę i stracić przytomność. Było to jedno z na prawde niewielu marzeń, które od dawna spełniły się co do ostatniej litery.


NASTĘPNEGO DNIA: DOM OBAA-SAN
Poranek wydawał się Johnowi z początku kolejnym, zwyczajnym porankiem. Obudził się jeszcze nie do końca trzeźwy, leżąc na podłodze obok kałuży wymiocin. Dopiero gdy spojrzał na butelkę wódki nagle przypomniało mu się wszystko. Niestety jedną z jego wad było to, że nigdy niczego nie zapominał. Próbował nie raz, ale ile by nie wypił, zawsze pamiętał wszystko. Przez chwilę jeszcze łudził się, że jego wspomnienia to tylko kolejny koszmarny sen. Ze złudzenia wybiły go jednak hałasy dochodzące z głównego domu.


Gdy Takamochi wyszedł z domu poczuł, ze ktoś go łapie i nim zdążył się zorientować stał przygwożdżony do ściany

- Co jest kurwa! - krzyknął chłopak
- Gaki... co ty właściwie masz do tej kobiety? Co ona ci takiego zrobiła, ze tak się na niej wyżywasz? Nigdy nie widziałem, żeby jakoś nadmiernie okazywała emocje, ale o ciebie się na prawdę martwiła. Martwiła się, ze coś ci się stało ty skończony kretynie!

- Co cię to obchodzi? Prosiłem cię o rady? Skoro tak ci na niej zależy, to idź do niej i ją pociesz.

Zamachnął się by dać Takamochiemu w twarz, ale w ostatniej chwili się powstrzymał i puścił go
- Po prostu staram się to wszystko sobie poukładać w głowie. Co jest takiego w tym pieprzonym Gakidou, że zostawienie go na godzinę by dać znac w domu, że jeszcze żyjesz było dla ciebie takim pieprzonym problemem!
- Bo tam gdzie on, tam jest mój dom. Z tymi ludźmi nic mnie nie łączy. - mruknął.
- A z nim? Wykorzystuje na tobie to samo co ze mną... z moją córką?
- Nie. Daje mi coś, czego tobie nie dał.
- A w zamian?
- Sam się przekonasz... - uśmiechnął się wrednie.
- I ty na prawde nie masz uczucia, jakbyś sprzedał się na usługi jakiemuś diabłu?
- Dalej nie rozumiesz, co? Dalej doszukujesz się tutaj dobra albo zła... - westchnął.
John dość zrezygnowany odpowiedział:
- Dobra.. spieprzaj już gaki - kiedy jednak Takamochi odszedł już kawałek zatrzymał go znowu - A on ma wielu takich jak ty? Na przykład ta Nanami? Ona tez jest mu lojalna w zamian za te... "nagrody?"
- Nanami to inna bajka...- mruknął , po czym wsiadł do Mitsubishi.
- "Oni wszyscy chyba specjalnie tak pieprzą, żeby pieprzyć, a nic sensownego nie powiedzieć." - pomyślał odpalając papierosa


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:54.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172