Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-02-2010, 01:08   #1
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
[Klanarchia] - Związek idealny


PRÓBA

W małej komnacie panowała cisza. Wszyscy obecni w niej młodzi ludzie siedzieli pogrążeni w milczeniu. Jedni przysiedli na marmurowej białej podłodze, inni na drewnianej ławie ustawionej pod ścianą. Nieruchomi i z pochylonymi głowami, przypominali żywe pomniki.
Mijał właśnie trzeci dzień od kiedy znaleźli się w tym małym pokoju, by przejść próbę.

Trzy dni temu ogłoszono, że wszyscy którzy zostali wyznaczeni na kandydatów na członków Gwardii mają stawić się na główny placu Elizjium. Tego ranka zebrało się ich tam pietnaścioro. Kobiety i mężczyźni pochodzacy z różnych Rodzin i trudniący się różnymi profesjami. Byli wśród nich siepacz i śniący, kupcy i przepatrywacze, żercy i kronikarze. Byli w podobnym wieku i łączyły ich jedno. Wszyscy zwrócili na siebie uwagę przywódcy klanu. Azariasz raz do roku wybierał kilku kandydatów, którzy mieli szansę stać się członkami jego elitarnej Gwardii.
Było to wielki zaszczyt zarówno dla kandydata jak i Rodziny z której pochodził. Azariasz wybierał tylko wybitnie uzdolnionych i poddawał ich ciężkiej próbie, by sprawdzić czy mają wystraczająco dużo siły i hartu ducha, by stać się jego zaufanymi gwardzistami.

Z placu, jeden ze starszych członków Gwardii, zaprowadził ich w głąb kopalni, która od kilkudziesięciu lat była siedzibą klanu. W czasie przemarszu jeden z kandydatów zapytał przewodnika:
- Bracie, a czy możesz powiedzieć na czym polegać będzie ta próba?
Gwardzista, będący potężnie zbudowanym siepaczem, zatrzymał się w pół kroku i odwrócił się do młodego hanzyty. Przeszył go stalowym spojrzeniem i twardym, chrypliwym głosem rzekł:
- Ty brhacie właśnie go oblałeś.
Mężczyzna nie wiedział co powiedzieć. Kilkakrotnie otwierał i zamykał usta. Przypominał tym samym rybę wyrzuconą na brzeg.
Gwardzista nic już nie powiedział, tylko ręką nakazał hanzycie powrót do domu.
Dopiero wtedy hanzycki kronikarz odzyskał głos:
- Ale jak to... Tak nie można... To niesprawiedliwe, ja przecież nie wiedziałem...
- Won! - ryknął siepacz.
Drugi raz nie musiał powtarzać. Wszyscy wiedzieli, że z rozwścieczonym siepaczem się nie dyskutuje, a tym bardziej członkiem Gwardii Azariasza.
Resztę drogi pokonali w kompletnej milczeniu. Ucichły nawet wcześniejsze szeptane rozmowy. Gwardzista nie objaśniał i nie tłumaczył zaistniałej sytuacji, ale od tej pory wszyscy już wiedzieli jak należy się zachowywać w czasie próby. O nic nie pytać, tylko wykonywać jak najlepiej otrzymane polecenia.

Weszli do kopalni i windą zjechali na trzeci poziom, który zarezerwowany był tylko dla przywódcy klanu i jego gwardii. Mało kto otrzymywał pozwolenie, by wejść na ten poziom.
Korytarz i podłoga w przeciwieństwie do innych poziomów wyłożone były tutaj białym, czarnym i czerwonym marmurem, który ułożony został w barwną mozaikę. U sufitu podwieszone lampy olejowe, oświetlały chodniki blado żółtym światłem.
Gwardzista zaprowadził ich do dużej sali. Cała podłoga wprost ślniła białością, aż człowiek czuł opór, by stanąć na niej w obawie, że ją pobrudzi. Pod wysoko umiesczonym stropem ślniły trzy duże szklane kule stalowej oprawie z drutu. Wewnątrz nich umieszczona była żółta ciesz, która dawała ciepłe, przyjemne i bardzo jasne światło.
Wysoki strop podtrzymywały dwa rzędy smukłych kolumn wykonanych z żółtego piaskowca, bogato zdobione w zawiłe motywy roślinne.
Młodzi kandydaci na gwardzistów z zadartymi głowami podziwiali kunszt i piękno wykonania ozdób i całego wnętrza. Nie jeden zadawał sobie pytanie kto zbudował, tę wspaniałą komnatę.
Odpowiedź nasuwałą się wręcz sama, Starożytni. Tylko czy, aby na pewno? W Rodzinach uczono ich, że trzeba być bardzo ostrożnym jeżeli chodzi o wszystkie pamiątki z przeszłości. Coś co się wydaje cudownym wspomnieniem po dawnych czasach, może równie dobrze być tworem istot z Bezmiaru, które w ten sposób kuszą i mamią naiwnych i pazernych ludzi.
Jednak obecność Ojca Ocalenia gwarantowała im bezpieczeństwo. Azariasz siedział na mahoniowym tronie, znajdującym się na niewielkim podwyższeniu pod ścianą. Gestem ręki poprosił ich, by podeszli bliżej.
Sala audiencyjna była ogromna. Szeroka na co najmniej dwadzieścia i długa na trzydzieści metrów. Idąc wzdłuż kolumnady młodzi ludzie czuli jak niewiele znaczą wobec potęgi Starożytnych. Zbudowana przed wiekami budowla do dzisiaj emanowała siłą i wielkim majestatem.
- Nie bójcie się - rzekł Azariasz, gdy byli już blisko tronu - To wszystko to jest nasze dziedzictwo, nasz przeszłość i zarazem nasza przyszłość.
Jego słowa odbiły się echem od gładkich ścian.
Kandydaci stali w napięciu oczekując na kolejne słowa przywódcy Elizjum.
Azariasz wstał, a jego długie siwe włosy opadły mu na ramiona. Pogładził gęstą brodę i podszedł do kandydatów. Młodzi ludzie nie mogli oderwać wzroku od szramy zdobiącej twarz starca. Przebiegała ona w poprzek lewego oka. Zaczynała się na czole, a kończyła w połowie policzka.
Według klanowej legendy, to pamiątka po walce z Upiorem Bezmiaru. Rana mimo upływu lat, nadal wyglądała tak jak w dniu w którym została zadana. Pokryta świeżą krwią, pulsowała własnym rytmem. Żadne leki, ani rytuały nie zaleczyły jej. Azariasz często mawiał, że to jego piętno i przestroga dla wszystkich tych którzy w swej brawurze chcieliby zadzierać z potęgą Bezmiaru.
Ponoć nie jeden Inkwizytor wizytujący klan próbował udowodnić, że rana na twarzy Azariasza jest dowodem na jego Splugawienia. Czyny przywódcy Elizjum i opinia ludzi sprawiły, że odstąpiono od tych oskarżeń. Dla wielu jednak wątpiących i poszukujących ludzi nadal jest to tajemnica, która nie daje im spokoju.
Azariasz milcząc patrzył w twarze kandydatów. Każdego z nich lustrował z osobna.
- Witam was moi drodzy. - powiedział w końcu - Cieszę się, że w tym roku jest was tak wielu. Oznacza to bowiem, że nasz klan rośnie w siłę, mimo tylu niesprzyjających okoliczności. Jest to nie tylko moja zasługa, ale także przywódców wszystkich Rodzin - zawiesił na chwilę głos i po chwili kontynuował - Już za kilka minut rozpocznie się wasza próba, w czasie której będzie musieli udowodnić swoją siłę, wytrwałość i mądrość. Będzie to ciężka próba i nie wszyscy jej sprostają. Jeżeli więc ktoś nie czuje się na siłach, może bez wstydu odejść. Nikt nie będzie miał wam tego za złe.
Żaden z obecnych nie odezwał się ani słowem. Wszyscy chcieli spróbować. Rezygnacja bez podjęcia wyzwania u większości Rodzin, byłaby traktowana jako ujma na honorze.
- Dobrze! Cieszy mnie, że nikt nie zrezygnował. Jest to dla mnie potwierdzenie, że wybrałem właściwych ludzi. A zatem zaczynajmy.


Tak to się zaczęło. Równe trzy dni temu, Azariasz wprowadził ich do tego małego pomieszczenia, dał każdemu manierkę wody i przykazał medytować. Nic więcej. Po prostu chciał, by kandydaci nawiązali kontakt duchowy z przodkami i czerpali od nich siłę. Nie powiedział ani słowa o tym ile będzie trwać medytacja.
Po wręczniu manierek z wodą po prostu wyszedł i zamknął drzwi.
Kandydaci byli lekko skonsternowani. Tylko dwóch śniących wyglądało na pewnych siebie.
Mijały minuty i godziny, a do małej komnaty, nikt nie wszedł. Część kadydantów odprawiwszy proste modlitwy ku czci przodków miało dość tej dziwacznej próby. Zaczęli ostrożnie szeptać między sobą. Po chwili zdecydowali, że wychodzą. Pozostali nie wiedzieli co o tym myśleć. Czy to jest właśnie sposób, by przejść pomyślnie próbę, a może wręcz odwrotnie.
Hanzycki kupiec, soldacki kronikarz i żerca Technoklanu nie patrząc już na innych po prostu wyszli z sali. Cała reszta pozostał wewnątrz i nadal nie wiedziała czy to był słyszny wybór. Postanowili jednak zostać. Manierki z wodą na pewno nie były dane bez powodu. Taka ilość mogła spokojnie starczyć na dzień lub dwa.

W ciągu kolejnych godzin nic się nie zmieniło. Nikt już nie zrezygnował i tak nadszedł dzień trzeci.
Obecni w środku nie wiedzieli o tym czy jest dzień czy noc. Było to bardzo drażniące, ale ci którzy poważnie potraktowali słowa Azariasza i nawiązali kontakt z przodkami nie czuli zmęczenia.
Komnata w której ich zamknięto, nazywana była Domem Przodków. W tym miejscu nawet najmniej udolniony mistycznie człowiek, jeżeli tylko prawdziwie pragnął medytacji i kontaktu ze zmarłymi, nawiązywał go.
Duchy przodków napełniły medytujących siłą i pewnością siebie potrzebną im w czasie kolejnych prób.

Drzwi komnaty nagle otworzyły się. Stanął w nich Azariasz ubrany już mniej uroczyście niż ostatnio. Luźne czerwone spodnie przewiązane rzemieniem oraz płócienną koszulę. Spojrzał na siedzących w sali kandydatów i rzekł:
- Wstańcie moi drodzy. Cieszę się, że tak wielu z was dotrwało do końca próby.
Na twarzach wszystkich zagościł uśmiech zadowolenia. Udało im się. Wytrwałość i trud się opłaciły. Na dodatek czuli w sobie siłę przodków i obecność i wsparcie.
- Chodźcie za mną - rozkazał Azariasz.

Sala do której przyszli, przypominała dużą halę. Tutaj także ściany wyłożone były marmurem, tym razem w kolorze ciemno zielonym.
Na kandydatów czekało kilku starszych gwardzistów. Każdy z nich był uznanym specjalistą w swoim fachu. Azariasz każdego kandydata przydzielił do odpowiedniego mistrza i zaczęła się kolejna próba.
Stojąc przed mistrzem młody gwardzista musiał udowodnić swoją wartość. Siepacz stoczył ćwiczebną walkę, kronikarz klanowy prezentował swoją wiedzę o przeszłości, a technomanta odczytać mistyczne znaki jakimi pokryte zostały moduły technomantyczne.
W czasie próby mistrzowie nie powiedzieli ani słowa komentarza na temat poczynań kandydatów. Dla wielu z nich było to bardzo deprymujące i przez to zaczynali się mylić i stresować. Nawet jednak wtedy gdy sami widzieli, że popełniają błąd i patrzyli na mistrzów oczekując słów krytyki, nie doczekali się ich.
Po zakończeniu testu wiedzy mistrzowi złożyli raport Azariaszowi. Ten słuchał wszystkiego uważnie, a potem rzekł do kandydatów:
- Zakończyła się wasza druga próba. Dla wielu z was będzie to ostatnia próba i w tym momencie pożegnacie się z nami. Nie martwcie się jednak za rok znowu macie szansę, by dołączyć do Gwardii. Teraz podam imiona tych z was których czeka ostatnia próba....


Został ich czterech. Tylko oni podołali dotychczasowym próbą. Tylko oni udowodnili swoją wartość. Azariasz odczekał, że pozostali opuszczą trzeci poziom kopalni i z czteroma wybrańcami udał się do kolejnej komnaty. Była to skromnie urządzona izba. Jedynym jej wyposażeniem był prosty stół na którym stały szkalne naczynia do prób alchemicznych oraz dziwna wzorzysta mata. Utkana był w bardzo barwny i skomplikowany wzór. Dopiero dokładniejsze spojrzenie uwidaczniało to, że wzór nie jest przypadkowy i abstrakcyjny. Bystre oko potrafiło dostrzec mistyczne znakami. Trudno było stwierdzić do czego służy ów atrefakt bez skrupulatnego zbadania go. Znaki plątały i krzyżowały się ze sobą i ich znaczenie i oddziaływanie mogło być różne.
Azariasz stanął na dywanie, zamknął oczy i pochylił głowę. Po chwili znaki na dywanie zaczęły błyszczeć zimnym i bladym blaskiem. Przywódca Elizjum popatrzył na stojących przed nim kandydatów i rzekł:
- Nie bójcie się moi drodzy. To tylko prosty arefakt, który wykonałem lata temu. Ukryte w nim znaki po uaktywnieniu otaczają ducha każdego kto na nim stanie, widmowym kokonem ochronnym. Chcę, aby moi gwardziści byli chronieni przez zakusami Mroku.
Młodzi ludzi czuli się niepewnie i nie wiedzieli co sądzić o słowach Azariasza. Plotki jakie krążą po Elizjum nie raz dotyczyły dziwnych zachowań przywódcy klanu, a to było niewątpliwie jedno z nich. Oni jednak traktowali je do tej pory
jak nie groźne bajania. Teraz gdy musieli zaufać Azariaszowi, poczuli strach i niepewność. I na tym najwyraźniej polegała ostatnia próba. Test zaufania. Azariasz musiał mieć pewność, że ludzie którzy będą mu służyć wierzą w jego słowa i nie zawahają się w żadnym momencie.
Młodzi ludzie spojrzeli po sobie. Jeden z nich, długowłosy rytualista, stanął przed przywódcą Elizjum i rzekł:
- Wybacz Azariaszu, ale muszę zrezygnować z tej próby. Przeszedłem pomyślnie inne zadania, ale to jest ponad moje siły.
Zapadła chwila wymownego milczenia. Wszyscy wiedzieli co to oznacza. Śniący rytualistów bał się zaufać i nie wierzył w słowa Ojca Ocalenia. Ziarno niepewności zostało zasiane w serca pozostałych kandydatów. Wszyscy czekali na odpowiedź Azariasza. Ten długo milczał w końcu powiedział:
- Czy ktoś jeszcze chce wrócić na powierzchnię?
Znowu cisza.
Młodzi ludzie rozważali wszystki za i przeciw. Z jednej strony członkowstwo w Gwardii było bardzo prestiżową funkcją w klanie i dawało wiele możliwości, z drugiej strony całkowite zawierzenie Azariaszowi wymagało wiele poświęcenia i wyrzeczenia się części samego siebie.
Nikt jednak więcej nie zamierzał rezygnować.
Rytualista pokłonił się przed Azariaszem i wyszedł z komnaty.
- Teraz gdy już zdecydowaliście się zostać, prosiłbym was byście kolejno stanęli na chwilę na dywanie.
Tak też się stało. Pozostali kandydaci, kolejno wchodzili na dywan. Nie czuli nic specjalnego. Wydawało się, że nic nie zaszło. A jednak po zejściu z dywanu, czuli się tak jakby ktoś ich cały czas obserwował. I nie był to jednak nikt z obecnych w pokoju. To dziwne uczucie niknęło, gdy kolejna osoba stawała na dywanie.
Gdy wszyscy przeszli próbę zaufania, Azariasz stanął przed nimi. Widać było, że jest bardzo zadowolony z tak wielu nowych gwardzistów.
- Teraz moi drodzy, Jazon zaprowadzi was do waszych pokoi. Natomiast jutro spotkamy się na przysiędze.


PRZYSIĘGA

Następnego dnia nowi gwardziści znaleźli, w swoich pokojach uroczyste szaty. Był to bogato zdobiony kaftan w kolorze zielonym i czerwone szarawary. Zgodnie ze wczorajszymi zaleceniami nowi członkowie świty Azariasza przywdziali je i zebrali się na korytarzu. Tam czekał na nich już przewodnik.
- Witajcie! Nazywam się Kalist i przez najbliższe kilka miesięcy będę waszym opiekunem. Nie traktujcie tego zbyt poważnie - uprzejmy uśmiech zagościł na twarzy podstarzałego śniącego - Moja rola ogranicza się zasadniczo do tego by pomóc wam w zaklimatyzowaniu się tutaj. Oczywiście jeśli będziecie mieć jakieś pytania, to z przyjemnością odpowiem.
Jestem w gwardii Azariasza od jej założenia. Moja przynależność rodzinna przestała mieć już dla mnie jakiekolwiek zanaczenie, ale jakby to kogoś interesowało to urodziłem się jako Hanzyta.
Kalist najwyraźniej zauważył niezadowoloną minę młodego żercy i dodał:
- Musicie porzucić wasze uprzedzenia. Bez porzucenia starego myślenia, nie wróże wam przyszłości w gwardii. Wśród nas, gwardzistów Azariasza, różnice pochodzenia zatarły się i liczy się tylko dobro klanu i naszego przywódcy. Dobrze, ale dość czczej gadaniny. Ruszajmy bo już pewnie na nas czekają.

W sali audiencyjnej zebrali się wszyscy członkowie gwardii, przywódcy poszczególnych rodziny oraz najznamienitsi członkowie Elizjum. Zaprzysiężenie było doniosłym wydarzenie w życiu klanu.
Komnata na czas uroczystości została specjalnie przyozdobiona w bojowe sztandary klany oraz chorągwie Wolnych Rodzina oraz Unii Omamu.
Na podwyższeniu stał Azariasz w asyście dwóch potężnych siepaczy, którzy w dłoniach trzymali wypolerowane na błysk kosy.
Sam Ojciec Ocalenia przywdział, powłóczystą czarną togę z licznymi wyszywanymi złotymi nićmi symbolami mistycznymi. Na twarzy miał maskę, którą zgodnie z tradycją rytualiści zakładali na wyjątkowe okazje.
Młodzi gwardziści mieli okazję pierwszy raz podziwiać to prawdziwe dzieło sztuki. Wykonana z zielonego nefrytu zasłaniała całą twarz Azariasza. Całą pokryta była delikatnym i jakże misternym wzorem, który gdy na niego się patrzyło wydawał się poruszać. Liczne czerwone i żółte linie zdawały się plątać i krzyżować. Było w niej coś hipnotyzującego, aż tak bardzo że nie można było wręcz oderwać oczu.
Kalist podprowadził trzech wybrańców, którzy pokonali wszystkie próby. Ubrani w uroczyste stroje prezentowali się dostojnie i dumnie. Stary śniący pokłonił się przed przywódcą Elizjum i rzekł:
- Azariaszu, Ojcze Ocalenia, twórco i przewodniku Elizjum, oto stoją przed tobą ci którzy przeszli wszystkie próby. Stoją przed tobą i moimi ustami proszą, byś przyjął ich do grona Twoich gwardzistów, którzy dniem i nocą strzegą bezpieczeństwa klanu i dbają o jego rozwój i przyszłość.
Przywódca Elizjum uderzył swoim kosturem o marmurową podłogę. Echo odbiło się od gładkich ścian i ucichło po chwili.
- Dziękuję ci Kaliści. Niech wyczytani wystąpią i przyklękną na jedno kolano.
Bębniarze ukryci za kotarą uderzyli silnie w wielkie kotły. Dudnienie bębnów przeszywało wszystkich obecnych do szpiku kości.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KP2sRWBpX3Y[/MEDIA]
- Bartolomeo Juliusz z Hanzy, Rzecznik Rodu.
Bębny znowu zagrały tym razem były to cztery krótki i szybkie uderzenia zakończone silnym basem.
Młody Bartolomeo wystąpił przed szerego i przyklęknął. Wraz nim z bocznej ławy wyszedł pater familias oraz chorąży i stanęli przy młodym hanzycie.
- Powtarzaj za mną - rozkazał Azariasz klęczącemu przed nim rekrutowi.
- Ja Bartolomeo...
- Ja Bartolomeo...
- Rzecznik Rodu Hanzy, członek Elizjum...
- Rzecznik Rodu Hanzy, członek Elizjum...
- Przysięgam...
- Przysięgam...
Słowa które powtarzał teraz Bartolomeo, od dawna znał na pamięć. Był to jeden z warunków, które trzeba było spełnić by zostać dopuszczonym do prób. Teraz było to ceremonialne i uroczyste powtórzenie tych słów.
- Przysięgam stać na straży bezpieczeństwa Elizjum, przywódcy klanu oraz wszystkich jego członków.
Przysięgam posłuszeństwo i wierność Ojcu Ocalnia oraz wyznaczonym mi zwierzchnikom.
Przysięgam wszelkimi możliwymi sposobami walczyć ze sługami Ciemności, na czele z przeklętym Cesarzem Ebonitów i wszystkimi jego poplecznikami.
Przysięgam dbać o czystość obyczajów i stać na straży tradycji Unii i klanu.
Przysięgam strzec powierzonych mi tajemnic i sekretów klanu i nie rozmawiać z obcymi na zakazane tematy.
Przysięgam codziennie szkolić się i podnosić poziom swojej wiedzy i umiejętności i pracować na rzecz wzrostu potęgi Elizjum.

Bartolomeo powtarzał bez zająknięcia słowa przysięgi za Azariaszem. Gdy wypowiedział ostatnie z nich, Ojciec Ocalenia powiedział:
- Podejdź do mnie Bartolomeo.
Młody gwardzista wstał i na niepewnych nogach podszedł do przywódcy Elizjum. Ten nachylił się nad nim i szepnął mu na ucho:
- Witaj w gwardii synu.
Po czym założył mu na szyję amulet symbol przynależności do Gwardii Azariasza.
Hanzyta ukłonił się i stanął obok siepaczy.
- Teraz ty, Urielu Azrael, Wiedźmiarz z Zakonu Rytualistów.
Wezwany wstał i podszedł do przywódcy Elizjum.
- Powtarzaj za mną słowa przysięgi...

Gdy wszyscy rekruci złożyli przysięgę kotły znowu zagrały mocno i doniośle, a po chwili dołączyły do nich głośne trąby i zabrzmiały fanfary.
Azariasz gestem ręki uciszył muzykę i wykrzyknął:
- Elizjum rośnie w siłę. Z każdym nowym gwardzistą nasza potęga i moc wzrastają. Wiwat!
- Wiwat Elizjum! - krzyknęli wszyscy obecni.
- Wiwat Azariasz!
- Wiwat Unia!
- Wiwat Omam!

Po przysiędze Azariasz i reszta obecnych wyjechali na powierzchnię i rozpoczęło się świętowanie. Mieszkańcy już dużo wcześniej przygotowali stoły, jadło i napitek. Gdy przywódca Elizjum pojawił się na powierzchni zagrała skoczna muzyka i ludzie rozpoczęli zabawę.



NOCNA WIZYTA
Wieść o tym, że poseł z Familii Antoniazzi przybył wczoraj w nocy, lotem błyskawicy obiegła całe Elizjum. Nikt jednak nie wiedział czego dotyczyło poselstwo. Większość rodzin traktowało Familię jako głównego wroga klanu, zaraz po Dominacie. Obecność wysłannika tego klanu, nie wróżyła nic dobrego, tym bardziej nocna wizyta. Na domiar złego Azariasz nadal był chory i nie pokazywał się publicznie. Z tego co jednak mówili strażnicy poseł został przyjęty i po krótkim odpoczynku, wyjechał wraz ze wschodem słońca.
Nawet gwardziści nie wiedzieli nic więcej. Plotką i domysłą nie był więc końca.
Ostatnimi czasy tylko najbardziej zaufani mieli dostęp do komnat Azariasza.

Jednym z nich był Bartolomeo Juliusz, który mimo młodego wieku szybko zyskał wielką przychylność i sympatię przywódcy klanu. Azariasz wyznaczał mu najtrudniejsze zadania dyplomatyczne dotyczące nie tylko spraw wewnętrznych klanu, ale także reprezentowanie go na zewnątrz. Do klanowych legend przeszło jedno z jego pierwszych wystąpień, gdy z przykazu Ojca Ocalenia Bartolomeo reprezentował Elizjum w negocjacjach z wędrownym soldackim klanem McPatersonów. Pertraktacje były tym bardziej udane, a zwycięstwo tym bardziej spektakularne, że brała w nich także udział Familia. To było wielkie zwycięstwo, które rozpoczęło błyskawiczną wręcz karierę młodego rzecznika.
Azariasz miał do niego wielki zaufanie i to jemu jako pierwszemu zwierzył się z dylematu przed jakim stoi Elizjum.

- Drogi Bartolomeo, podejdź tu do mnie - zachrypiał.
Hanzyta zbliżył się do łóżka i usiadł na stołku.
- Pewnie słyszałeś, że wczoraj mieliśmy gościa.
Bartlomeo tylko kiwnął głową na potwierdzenie.
- Sam nie wiem co o tym myśleć. Gdybym tylko był zdrowszy, ale teraz... - nagły atak bólu przerwał wypowiedź przywódcy.
Młody rzecznik doskonale zdawał sobie sprawę ze stanu zdrowia Ojca Ocalenia. I chyba jak nikt inny w Elizjum wiedział, że jeżeli to się będzie przedłużać to sytuacja klanu będzie się pogarszać wraz ze stanem Azariasza. Już teraz rodziny szeptały o konieczności zmiany przywódcy. Było to tym bardziej niepokojące, że grupa medyków, wiedźmiarzy i zielarzy pracowała nad lekiem dla Ojca Ocalenia. Rezultaty ich pracy nie przynosiły jednak jak na razie pożądanych skutków.
- Don Lorenzo bierze ślub - rzucił po krótkiej przerwie Azariasz - Wysłał posłów, żeby zaprosili wszystkie okoliczne klany na uroczystość, nas także. Bardzo to chwalebne, ale jednocześnie wydaje mi się z gruntu fałszywe. Familia nigdy nie robiła niczego bezinteresowanie.
Głos Azariasza był słaby i Bartolomeo musiał bardzo uważanie słuchać, by nie uronić sensu wypowiedzi. Starzec chciał wiele powiedzieć, ale nie pozwalały mu na to siły.
- Myślę, że komuś takiemu jak ty nie trzeba tłumaczyć wszystkich okoliczności i niuansów.
- Oczywiście, że nie ojcze.
- Dobrze, więc... doskonale wiesz, że nie mogłem odmówić. Mój stan zdrowia musi pozostać tajemnicą. Choć wydaje mi się, że poseł coś zauważył. Czego się jednak domyśla nie mogę powiedzieć. Wieść jednak o tym, że jest ze mną coś nie tak na pewno dotrze do dona. Muszę wysłać posłów w zastępstwie. I ty drogi Bartolomeo będziesz jednym z nich. Wierzę w twoje umiejętności i mądrość i wiem, że wymyślisz jakiś przekonywujący powód mojej nieobecności. Jutro przygotuję listy uwierzytelniające i gratujacje dla dona Lorenzo. Jutro też dokończymy rozmowę, teraz musisz mi wybaczyć.
Azariasz po tych słowach, dosłownie zaczął wić się z bólu. Jego ciałem raz po raz targały spazmy i skurcze. W chwili świadomości, gestem ręki odegnał Bartolomeo i nakazał wyjść.

Wiedźmiarz Uriel dopiero od kilku tygodni pracował w specjalnej grupie gwardii Azariasza, której wyznaczono bardzo odpowiedzialne zadanie. W tajemnicy mieli zdiagnozować i znaleźć lekarstwo na chorobę trwiącą duszę i ciało przywódcy Elizjum. Należeli do nielicznej grupy, która wiedziała jak poważny jest stan Ojca Ocalenia.
Schorzenie było nie tylko tajemnicze i nie spotykane, ale także bardzo zdradliwe. Na dodatek sam chory stwarzał wiele trudności. Nie mówił wszystkiego i tym samym utrudniał pracę nad odnalezieniem leku.
Uriel, gdy został wybrany do tej specjalnej grupy na początku czuł wielką dumę i radość, że wreszcie będzie mógł spłacić dług wobec Azariasza. Wszak to on wybawił go od choroby trawiącej duszę młodego rytualisty, jakiś czas temu. Teraz wiedźmierz mógł swoją pracą wspomóc przywódcę klanu.
Szybko jednak okazało się, że zdanie jest naprawdę trudne. Z tego co ustalili inni gwardziści, wiedźmiarze, śniący i znachorzy, choroba która opanowała ciało Azariasza nie była zwykłą chorobą. Był to rodzaj przekleństwa. Klątwy rzuconej na duszę i ciało założyciela Elizjum. Dotychczasowe badania w Pomroku ponad wszelką wątpliwość pozowliły ustalić, że choroba ciała jest tylko zewnętrznym objawem tego co dzieje się z duchem Azariasza. Śniący opisywali ducha przywódcy, jako pokryte czerwonymi plamami, blade widmo. Nikt nigdy nie spotkał się z czymś takim, żeby duch żyjącego człowieka wyglądał w ten sposób. Azariasz na pytania co to mogło oznaczać, stwierdzał tylko, że musi to być kolejny z objawów choroby który trzeba zbadać.
Wszelkie podawane leki, nawet jeżeli dawały chwilową ulgę, szybko były neutralizowane przez wirusa. Egzorcyści podejrzewali, że działa tutaj jakiś demon. Nic jednak poza przypuszczeniami nie wskazywało na to, że jest on gdzieś obecny w pobliżu chorego. Azariasz mógł także zarazić się przebywając w Pomroku, ale badanie tej tezy było nad wyraz trudne, gdyż twórca Elizjum nie chętnie mówił o tym gdzie wędrował.
Uriel był więc w bardzo trudnej sytuacji. Starał się jak mógł, ale chyba jako jedyny zdawał sobie sprawę, że kluczem do znalezienia lekarstwa jest sam chory. Dopóki nie opowie on swoim gwardzistą o chorobie, o tym jak ona się zaczęła, kiedy pojawiły się pierwsze objawy, wyleczenie go graniczyło z cudem. Wiedźmiarz jednak nie ustawał w wysiłkach i codziennie poświęcał wiele godzin w labolatorium i na rozmowach z innymi członkami grupy.

Tego dnia od rana w labolatorium główny temat był jednak troszkę inny. Gdy Uriel przybył do sali po śniadaniu dwaj egzorcyści rozmawiali o nocnej wizycie posła.
- Elizjum jest teraz w bardzo trudnej sytuacji - powiedział wysoki blondyn o pociągłej twarzy - Nie wiem co chciał ten sługus Antoniazzich, ale nocna wizyta może wskazywać tylko na to, że Familia szykuje się do wojny.
- Przypuszczasz, że don chce pobić Elizjum? - zdziwił się jego kompan.
- Nie koniecznie. Myślę, że dostaliśmy coś w rodzaju ultimatum. Familia pewnie rusza na wojne z jednym z naszych sojuszników i pewnie chcą mieć pewność, że nie będziemy wspierać ich wrogów.
- Nie stać nas teraz na wojnę - stwierdził smutno egzorcysta.
- Wiem, ale Familia pewnie tego nie wie. Choć nie wiem czy poseł nie domyślił się w jakim stanie jest Azariasz. Z tej wizyty na pewno nie wyniknie nic dobrego.
Uriela nie interesowały plotki. Wolał zająć się pracą i rozmowie hanzytów przysłuchiwał się z małym zainteresowaniem.
Gdy drzwi labolatorium otworzył się, rozmowa umilkła. Wygolony na łyso żerca podszedł do Uriela i pokłonił się nisko.
- Hajl bracie - powiedział - Azariasz prosi cię do siebie w pilnej sprawie.
- Dziękuję bracie - odparł wiedźmiarz i pokłonił się żercy.
Od kilku tygodni przywódca Elizjum zażyczył sobie, by przy drzwiach do jego komanty pełnili całodobową służbę dwaj żercy. To życzenie pokazywało dobinie wszystkim, że Azariasz czegoś się obawia. Zdrajcy? Demona? Tego nie wiedział nikt. Jedno było pewne, wysiłki grupy szukającej lekarstwa muszą zostać podwojone, gdyż przywódca Elizjum niknął w oczach.

Młody wiedźmiarz wszedł do komnaty Azariasza. Starzec leżał na łóżku i wysuszonymi dłońmi ściskał kołdrę. Gdy ujrzał Uriela rozluźnił się i zmusił się do lekkiego uśmiechu. Widać jednak było, że strasznie cierpi i robi dobrą minę do złej gry.
- Witaj Urielu - przywitał się słabym głosem.
- Witaj Ojcze - odparł wiedźmiarz i ukłonił się nisko.
- Siadaj mój drogi, musimy pomówić. Wiesz pewnie już, że mieliśmy wczoraj wizytę posła z Familii.
- Tak, wiem. Wszyscy już o tym mówią.
- To nie dobrze. Trzeba jak najszybciej uciąć wszelkie plotki i poinformować ludzi o tym czego dotyczyła jego wizyta.
- A po co on właściwie przybył?
- Pewnie będziesz tak samo zaskoczony jak ja, gdy ci powiem. Otóż don Lorenzo żeni się i zaprasza przywódców okolicznych klanów na ślub i przyjęcie weselne.
Wiedźmiarz nie mógł uwierzyć. Jak dalecy byli od prawdy ci którzy rozsiewali plotki. Ciężko będzie przekonać ludzi, że wizyta posła nie wróży nic złego. Choć z drugiej strony może to być tylko podstęp ze strony Antoniazzich.
- Nie ufam Familii drogi Urielu, ale nie mogłem nie przyjąć zaproszenia.
- To oczywiste. Kto jednak pojedzie z tą wizytą.
- Muszę wysłać poselstwo i ty będziesz jednym z moich posłów.
Oczy wiedźmiarza zalśniły z radości, było to wszak kolejny dowód na to jak wielkim zaufaniem darzył go Azariasz. Szybko jednak pojawiło się wewnętrzne rozdarcie. Uriel wolałby zostać i dalej pomagać w leczeniu Ojca Ocalenia niż ruszać na poselską wyprawę. Rozkaz był jednak dla niego świętością i nie zamierzał z nim dyskotować.
- Razem z rzecznikiem Bartolomeo zorganizujecie i poprowadzicie tę wyprawę. Wierzę wam jak nikomu innemu i wiem, że nie zawiedziecie ani mnie ani Elizjum.
- Tak Ojcze. To będzie dla mnie zaszczyt.
- Za nim jednak przekażę wam wytyczne odnośnie wyprawy i poselstwa. Muszę z tobą pomówić o jeszcze jednej rzeczy.
- Słucham Ojcze.
- Gdy już będziecie w grodzie Antoniazzich... Zapomniałem jak on się nazywa...
- Saint Petegliano - pomógł wiedźmiarz.
Zaniki pamięci, były kolejnym bardzo niepokojącym objawem choroby Azariasza.
- No właśnie - ucieszył się starzec - Gdy już tam dotrzecie, musisz wśród gości odszukać, człowieka imieniem Jedediasz. To znany na stepie samotny wróżbita. Don Lorenzo pewnie nie przepuści okazji, by go zaprosić i poprosić o wróżbę. Gdy go odnajdziesz, przekaż mu ten list i poproś, by przybył do Elizjum. Najlepiej jak przyjedzie wraz z wami.
Azariasz podał Urielowi złożony i zalakowany list, który dodatkowo przwiązany był czerwoną wstążką pokrytą licznymi mistycznymi znakami.
- Dobrze ojcze.

Wieczorem tego samego dnia Azariasz wezwał obu gwardzistów, którym chciał powierzyć poselstwo do Familii Antoniazzich. Bartolomeo i Uriel stali po obu stronach łożka i słuchali z uwagą słów przywódcy Elizjum.
- Witajcie moi drodzy.
Obaj gwardziści ukłonili się ceremonialnie. Starzec wstał ciężko z łóżka i wspierając się na kosturze podszedł do swojego biurka. Na ciemnym dębowym blacie leżało kilka pokrytych mistrenym pismem listów.
- Obaj już wiecie, że to wam powierzę reprezentowanie Elizjum przed Familią na ślubie don Lorenzo. Tutaj przygotowałem dla was niezbędne dokumnety. Macie tutaj listy uwierzytelniające, życzenia i gratulacje dla dona ode mnie oraz listy do naszych sojuszników. Listy są oczywiście tylko wyrazem mojej troski i to wy musicie zapewnić naszych sojuszników o potędze Elizjum i o trwałości naszych sojuszy. Uważajcie, bo taka wizyta jest okazją dla Familii do tego, by próbować przejąć sferę naszych wpływów. Znajdźcie chwilę w czasie przyjęcia weselnego, by porozmawiać z adresatami listów. Możecie także próbować rozmawiać ze stronnikami Familii o sojuszu z nami, ale bądźcie ostrożni, bo takie zachowanie może rozdrzażnić i zdenerwować dona. A tego byśmy nie chcieli.
Azariasz zrobił chwilę przerwy, by wziąć łyk wody. Drżącymi dłońmi starzec złożył wszystkie listy i schował do czarnej skórznej torby i wręczył ją młodemu hanzycie.
- Bartolomeo strzeż tego jak oka w głowie. Te listy są bardzo ważne, czego chyba nie muszę ci tłumaczyć. Wręczaj je dyskretnie naszym sojusznikom, a te do dona odczytaj w stosownej chwili, ale nie zapomnij dodać coś od siebie. Wierzę w twoje dyplomatyczne umiejętności i nie boję się o powodzenie misji.
Wybierzcie sobie orszak jaki wam będzie odpowiadał. Tutaj pozostawiam wam pełną swobodę zarówno jeżeli chodzi o ilość świty, jak i jej skład. Musicie też przygotować podarki dla dona oraz jego przyszłej żony oraz naszych najwierniejszych sojuszników. Nasz skarbiec jest do waszej dyspozycji. Wiem, że dobierzecie coś odpowiedniego dla każdego z nich. Na koniec chciałbym byście w drodze do Familii odwiedzili Wilcze Wzgórze.
Azariasz widząc zdziwione miny gwardzistów, szybko dodał:
- Tak wiem, że to wydłuży wasz przemarsz. Zbliża się jednak rocznica bitwy i należy oddać hołd poległym. Myślę, że jest to dobra okazja by połączyć te dwie wyprawy w jedną.
Azariasz wstał od biurka i zaczął iść w stronę łóżka. Gwardziści wiedzieli, że to koniec audiencji i że czas zabrać się za przygotowania.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 24-02-2010, 16:58   #2
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Pióro wiosła miarowo marszczyło dotąd gładką jak lustro czarną toń jeziora, niewielka łódź wypełniona koszami przecinała taflę w niemal całkowitej ciszy. Na rufie krępy człowiek w płóciennej koszuli w milczeniu kierował łodzią, rozmyślając o czekającej na niego w domu żonie i zleceniach na kolejny dzień. Czasem patrzył z zadumą na mijane płaskorzeźby i freski zdobiące ściany komnaty, przedstawiające twarze i postacie z czasów nieznanych kronikarzom. Na dziobie rozświetlonym blaskiem olejnej latarni stał mężczyzna w czarno-czerwonych szatach wpatrzony nieruchomo w punkt na brzegu - pomost przy kilkupiętrowym budynku z białego kamienia - na swój dom. Łódź dobiła do brzegu.
- Dziękuje. Będzie ci wynagrodzone. - powiedziała zakapturzona postać gdy schodziła na brzeg, żelazna maska zniekształcała ton głosu nadając mu metaliczną barwę -Nie czekaj na mnie. - pożegnała się i weszła do budynku.


Pomieszczenie pachniało suchym pergaminem, inkaustem oraz kurzem. Zwoje i księgi spoczywały na regałach, które ciągnły się na całej długości ścian, niemal przytłaczając swą ilością. Deski skrzypiały przy każdym kroku, poza tym dom wydawał się bardzo cichy, wręcz martwy. Gdzieś ponad głową gościa zatrzeszczały drewniane belki. Z furkotem ze stropu zwiesił się czarnogrzywy chłopak w czapce pilotce i niebieskim kombinezonie, zwisając głową w dół zaczął krzyczeć.
- Aaa Mamo, Mroczne Widmo w domu... - wzory na metalowej masce zadrżały i rozpadły się w setkę drobnych trójkątów.
- Nie tylko słońce i księżyc pozostaną niezmienne. - z wyrzutem ale i rozbawieniem stwierdził gość. Zsunął kaptur i odblokował zatrzaski maski, spod metalu odsłoniła się młota twarz mężczyzny o czarnych włosach i szaro zielonych oczach. Uśmiechnął się do chłopca.
- Rodzice są? - zapytał.
- Ojciec tak, w kominkowej. Mama jest na placu treningowym. Na długo wróciłeś? - młodszy chłopak jednym susem zeskoczył miękko na podłogę.
- Nie, niedługo ruszam, do Latarnii, która nie daje światła. Zostałem wybrany przez pierwszego by nieść jego słowo. - odpowiedział, bez maski jego głos wydawał się zwyczajny i miękki.
- Fajnie ci... - młodemu zalśniły oczy, zaraz jednak posmutniał, widząc to starszy brat pocieszył:
- Nie czas dziś na smutek, czeka nas jedna droga. W podróży czekają mnie drapieżne pazury i groźniejsze od nich myśli oraz słowa. Potrzebuję Ciebie, któremu mogę zaufać. - oznajmił.
- Klawo. Nigdy nie byłem na ziemiach Familii, tyle o nich opowieści, właśnie skończyłem talizman, na pewno się przyda, ale co będziemy tam robić, Familia nie życzy dobrze Elizjum, to kiedy ruszamy... - z ust Jakuba płynął nieprzerwany potok słów, każde pełne pasji i jeszcze dziecięcego entuzjazmu.
- Cierpliwość jest cnotą Egzarchów. Wiele jest jeszcze do zrobienia. Teraz zaś muszę stanąć przed obliczem dobrodzieja. - wolnym krokiem oddalił się w stronę kolejnej komnaty.


Ojciec Abraham siedział przy drewnianym pulpicie, głęboko pochylony nad zwojem na którym wytrwale kreślił symbole. Słysząc nadchodzące kroki, wyprostował się, na jego twarzy pojawił się bolesny grymas i poprawił monokl. Widząc gościa na pooranej zmarszczkami twarzy zajaśniał uśmiech.
- Mój syn najstarszy powrócił do domu. Nie opiszą słowa jak cieszę się że cię widzę, czy długo będziesz gościł, czy mogę liczyć na twą pomoc? - starzec nie ukrywał radości.
- Również me serce pełne jest radości. Niestety nie na długo odpocznę w domu Abrahama. Zostałem wybrany by wyruszyć w stronę latarni.
- Ach tak.
- archiwista spochmurniał - Wola Ojca Ocalenia ważniejsza jest od woli Ojca Rodzonego. - odparł gorzko.
- Ojcze, świat jest inny niż go widzisz. Wobec wielu zaciągnąłem dług, wszystkie zamierzam spłacić. Tego wymagają przodkowie.
- Co ty wiesz o woli przodków? Co ty wiesz o swym mistrzu? Ufasz mu?
- Tak ufam.
- Czy wiesz co nim kieruje?
- Dobro Elizjum.
- Czy on jest szczery?
- Nigdy mnie nie zawiódł.
- Czy znasz jego historię?
- tym razem na pytanie odpowiedział milczeniem - Czy Ty widzisz prawdziwy obraz świata, czy poczucie misji zamgliło ci wzrok. Nie wszystko jest takie jak zobaczyliśmy pierwszym razem, nie każdy jest tym za kogo się podaje.
- Ojcze, to poważne oskarżenie, nie możesz...
- przerwał ostrym tonem na granicy krzyku -
- Ależ mogę cię ostrzec synu, nie chcę cię stracić, wystarczy że pierworodnego straciłem.
- oczy starca zalśniły wilgocią - Widzę już kres mej drogi, kto ochroni bibliotekę po mnie?
- Jakub jest jeszcze młody.
- Jakub nie urodził się do ksiąg.
- Ja również.
- nagły podmuch powietrza rozwiał szaty Uriela ukazując rytualną katanę.
- Naprawdę? Był czas gdy słowo było twym światem i narzędziem.
- Księżyc i słońce pozostają niezmienne. Wszystko ma swój czas.
- Czas. Niewiele już mi go pozostało. Swój wykorzystaj dobrze. Szczęśliwej drogi synu.
- pożegnali się.


Nieliczni przechodnie przemierzający korytarze Elizjum zwykle schodzili mu z drogi, tam gdzie kierował swe kroki, nie było ich prawie wcale. W jednym z bocznych korytarzy, z dala od głównego szybu miała swe leże znachorka, tatuażystka, siostra - Lilit. Gdy tylko przekroczył próg zdjął maskę i rozejrzał po pomieszczeniu, wypełnione było ona zwisającymi z sznurów ziołami, których woń wypełniała powietrze i drażniła węch, ściany zdobiły makatki, a stopy zapadały w miękki dywan. W połączeniu z ciepłym światłem latarni sprawiał, że zapominało się o bólu, lęku i troskach. Czasem zastanawiał się ile naprawdę łączyło go z siostrą. Pojawiła się na szczycie schodów, w pośpiesznie zarzuconej szacie i z burzą potarganych czerwonych loków.
- Twa wizyta jest dla mnie jak deszcz dla stepu, lecz mógłbyś zapowiadać swe przyjście. Popatrz na mnie, wyglądam jak wiedźma.
- Najstraszliwszy wygląd nie zakryje złotego serca. - odpowiedział.
- Miłe słowa. A co z zagadką Azariasza, czy jesteś bliżej odpowiedzi?
- Dni mijają, lecz zdaje się, że stoję w miejscu.
- Dam ci więcej ziół, pomogą one ciału, choć przyczyna zdaje się leżeć w duszy.
- Tak, ciało... zdaje się gasnąć.
- Na każdego przychodzi pora.
- Ale co wtedy będzie z nami? Z Elizjum?
- Lato mija, lecz step zawsze odżyje na wiosnę. Będą inni, którzy przejmą przywództwo.
- Niewielu jest godnych zastąpić Ojca.
- Wystarczy jeden. Nam zaś pozostaje snuć naszą opowieść.
- rozpostarła ręce wskazując otaczającą ją chatę.
- Tak, to nam pozostaje. Zostałem wybrany, wyruszam na ucztę Familii.
- Na ślub? Wieść szybko się niesie. Ale to dobra nowina. Może kobieta uspokoi umysł don Lorenzo.
- Słychać też inne pieśni, pieśni wojenne, pieśni groźne. Choć nie słucham ich w trwodze. Antoniazzi nie byli wojownikami, nie staną się nimi teraz.
- Wojna... nigdy się nie zmienia i bez niej ludzie odchodzą nim nadejdzie ich pora.
- Nie pozwolę by zagrały wojenne trąby i zabiły dzikie bębny. Jest jeden przeciwnik, lecz nie czeka on w białej wieży światła, lecz w czarnej wieżycy o dzwonach bez serca. Rzuca Cień na Wilczę Wzgórza, przypomnę tym którzy zapomnieli o bliskości Cienia.
- kotara zaskrzypiała gdy z sypialni wynurzyła się kolejna kobieta ubrana w pośpiechu narzuconą szatę.
- Safona?
- Witaj Urielu.
- znał ją z domu Livi i czasu nauki pod jej okiem, była kobietą wielu talentów, jej obecność zdawała się go dziwić, a dłoń mimowolnie sięgała w kierunku ochronnej maski - Rzadki to widok widzieć twarz czarnego rycerza. Czy dobrze słyszałam, że ruszasz na wesele dona. Niezwykły to zaszczyt, niebezpieczny, ale godny pozazdroszczenia. Czy jest nadzieja bym mogła dołączyć do twej świty?
- Nie jest to możliwe, zaprosiłem już Milczącego Vito, Gromosława i mego brata Jakuba.
- Dobrze słyszeć, że będzie z wami ostry miecz.
- Tak, wybraliśmy najlepszych. Wiele jednak pozostało do zrobienia przed wyprawą, muszę więc iść.
- spojrzał wymownie na Safonę - Niech duchy przodków nad wami czuwają.
- Nad tobą również Urielu Azrael.


 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 24-02-2010 o 23:28.
behemot jest offline  
Stary 24-02-2010, 23:51   #3
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Tak tak, mój drogi Bartolomeo. To doskonała okazja.- tłumaczył Gajusz Juliusz, jak zwykle wobec swoich bliskich przyjmując pozę łagodnego mentora. Coś w tym było, był od swego siostrzeńca starszy o dobre trzydzieści lat- Jak możemy oczekiwać, że całe Elizjum wytrwa przy Azariaszu, skoro Ty i Twój kuzyn Tyberiusz, moi ulubieńcy, nie możecie się dogadać. Jaki dajemy przykład?

Bartolomeo stał wyprostowany przed wujem, który zasiadał na fotelu w swoim pokoju gościnnym. Komnata ozdobiona była głównie futrami i dywanami, zwisającymi ze ścian. Wystrój był skromny- lustro w złotych ramach, lampa z czasów starożytnych, a także sam fotel, obity najprzedniejszym jedwabiem. Niewiele w porównaniu z resztą rezydencji, ale w końcu w tym pokoju bywali tylko najbliżsi Gajuszowi ludzie, a najczęściej przebywał z nim sam, lub z żoną.

- Masz rację, pater- Sprzeczanie się z patronem nie miało sensu- Pójdę i zakomunikuję Tyberiuszowi, że jedzie ze naszą świtą, jako nasz przedstawiciel handlowy. Na pewno nasza współpraca ułoży się wspaniale.

Rozmowa była krótka, ale też była bardziej przekazaniem polecenia, niż dialogiem. Bartolomeo Juliusz pożegnał swego wuja, kłaniając się mu głęboko i zamiatając podłogę swym kapeluszem. Gdy opuścił rezydencję, przystanął i rozejrzał. Dom Gajusza górował nad całym otoczeniem- swymi smukłymi wieżami, przypominającymi stalaktyty, sięgał aż do sklepienia pieczary, dobre dwadzieścia metrów nad głową Barta. Wykonany w całości z kamienia, w większości z marmuru, z zamysłem wtopienia się w naturalne piękno tych jaskiń i jednocześnie olśnienia wszystkich przechodzących. Typowa Hanzycka sztuka- zachwycać mimochodem.

Młodzieniec założył zdecydowanym ruchem kapelusz na głowę. Nakrycie głowy z zatkniętym jaskrawo czerwonym piórem było jego znakiem rozpoznawczym. Tak jak zawsze precyzyjnie przycięty wąsik, który tera odruchowo podkręcił.
Po postawie Bartolomeo widać było, że wychowano go bez mała na szlachcica- stał wyprostowany, mierząc okolicę pewnym siebie wzrokiem. Ubrany zgodnie z najlepszą hanzycką modą, peleryna spięta broszą z godłem rodu- dłonią ściskającą wieniec laurowy, koszula z koronkowymi rękawami, wysokie buty do kolan i ulubiony rapier przypięty do pasa. Wyraz twarzy miał zdecydowany, ale w duchu był zaprzątnięty trudnymi rozmyślaniami.

Trzeba przyznać, że Tyberiusz nieźle to rozegrał. Po pierwsze, dowiedział się o wyprawie dużo wcześniej, niż stała się ona publiczną sensacją. Na pewno nie przed wujem, ale i tak to niezły wynik. Po drugie, udało mu się przekonać swego ojca, Gajusza, a to już wielki sukces. Prawdopodobnie pater familias miał w tym jakiś własny interes, ale to niewiele zmienia. Dobrze, że nie będę musiał jednocześnie zajmować się dyplomacją Elizjum i naszymi interesami, ale jeśli on odniesie sukces, to stracę. A znowuż, jeśli się wygłupi, to gotów zrzucić winę na mnie, że go nie wspierał, czy wręcz przeszkadzałem. I gdzie ja go teraz znajdę? Najpewniej gdzieś na powierzchni, chyba, że...

- Witaj, drogi kuzynie!- Bart niezauważalnie zesztywniał, słysząc głos Tyberiusza. Na twarz jednak momentalnie przywołał przyjazny uśmiech- Słyszałem, że nasz pater Cię wezwał? Czego chciał? Mam nadzieję, że nic nieprzyjemnego?
Żeby Cię tak mrówki pogryzły w ten Twój chudy tyłek. Żebyś tak przez miesiąc nie mógł usiąść w tym swoim głupim kostiumie- pomyślał rzecznik, nie zdradzając jednak niczego swoją mimiką.
- Ależ skąd, przekazał mi bardzo miłe wieści. I dla Ciebie także, tuszę. Właśnie Cię zresztą szukałem, aby Ci je zakomunikować- zrobił efektowną pauzę. Nienawiść czy nie, konwenanse są nie do ruszenia. Nachylił się do kuzyna i zniżył głos- słyszałeś już o ślubie dona Lorenzo?
- Dona? Nie! Cóż to za nowina!- Tyberiusz wyglądał na autentycznie zaskoczonego
- Otóż tak. A ja zostałem wybrany przez Ojca Ocalenia jako przedstawiciel Elizjum na tej uroczystości. Co więcej- kolejna przerwa- Ty także jedziesz. Decyzją Gajusza Juliusza będziesz reprezentował interesy naszego rodu. Mam nadzieję, że perspektywa wspólnej podróży raduje Cię równie jak mnie- A jak teraz podkręcisz te swoje bujne, chłopskie wąsiska, to któregoś dnia Ci je urwę i wetknę w uszy.

***

Po rozmowie ze swoim starszym kuzynem Bartolomeo miał ochotę na długą kąpiel. Ale teraz nie miał na to czasu. Skierował kroki na powierzchnię, gdzie spodziewał się zastać kolejnego członka świty, młodą przepatrywaczkę Julię. Nieśmiała, pogodna, utalentowana dziewczyna. Na ile umiał powiedzieć, kompletnie nie umiała kłamać. Ta rozmowa mogła być... oczyszczająca.
Później przyjdzie czas wyszpiegować, kogo Tyberiusz weźmie do swojej karawany i umieścić w niej swojego człowieka, dla bezpieczeństwa.

Jak można było się spodziewać o tej porze dnia, Julia Izumi była w stajni, gdzie czyściła konie. Te zwierzęta były jej pasją, może nawet miłością- zważywszy, że nie żadnemu mężczyźnie jak dotąd tego uczucia nie okazała. Nie chcąc jej przestraszyć, zastukał w drewniane wrota do budynku. Potem pomyślał, że przecież dziewczyna jest przepatrywaczką- pewnie słyszała jego kroki już od dobrej chwili.

- Kto tam?- dobiegł go, zupełnie nie zaskoczony, dziewczęcy głos.
- Bartolomeo Juliusz, do usług- wszedł do środka i drugi raz tego dnia ukłonił się i wytarł swoim kapeluszem podłogę przed sobą. Dziewczyna uśmiechnęła się, jakby lekko zawstydzona. Odłożyła przybory do mycia koni i zwróciła na niego swoje – jedyna zdrowe – oko.
- Bart! Co Cię sprowadza do stadniny?
- Masz suknię?
- Słucham?- odpowiedziała zaskoczona technoklanytka, wydłubując słomę z włosów.
- Suknię- powtórzył z uśmiechem- najlepiej balową. - Wyprostował się i spoważniał na chwilę- Z rozkazu Azariasza wyruszamy, Ty, ja i kilka więcej osób, do Latarni, na ślub don Lorenzo z Familii. A tam będziesz musiała się prezentować, jak na przedstawicielkę Elizjum przystało.
- Naprawdę? Wspaniale! Dawno nie byłam tak daleko od domu!- rzadko widywał ją tak szczerze zadowoloną. Tym lepiej, przynajmniej z jej strony nie będzie musiał się obawiać noża w plecach.
- Miło mi to słyszeć. No, to pakuj się, wybierz nam najlepsze konie i kilka reprezentacyjnych wierzchowców. I zaplanuj trasę- zniżył głos- jedziemy przez Wilcze Wzgórze. Do zobaczenia niedługo.

***

Ostatnia wizyta była największą białą plamą dla młodego rzecznika. Wielki, wspaniały, szanowany inkwizytor Dałmat Rostow. Bart dobrze pamiętał, co się działo w klanie, kiedy pojawił się tu pierwszy raz kilka lat temu. Strach pomieszany z ciekawością, rosnąca w szeregach Elizyjczyków podejrzliwość wobec siebie nawzajem i wobec samego Azariasza. Z ojcem Barta, Joszuą z Omamu, rozmawiał prawie jak z równym, dwóch światowych ludzi, którzy spotkali się na prowincji, ale cała reszta- dzieci, jeśli nie robaki.
A potem przyszła rozmowa z Ojcem Ocalenia, wielkie nawrócenie, oczyszczenie z zarzutów I powszechna radość. Bartolomeo, jako Hanzyta, odebrał klasyczne wykształcenie. Z miejsca wyczuł historię, którą będzie się opowiadać w Stepie przez najbliższe dwa pokolenia. I jak na razie wszystko się zgadzało. A Dałmat zyskał sobie wielki szacunek u wszystkich. Cóż, prawie wszystkich.
A teraz zbliżał się do komnaty inkwizytora w kwaterach Gwardii. Co będzie robił? Czytał książkę? Pisał raport do Justycjariusza? Przesłuchiwał kogoś? Brutalnie? Może spał?
- Proszę!- rozległo się, ledwie dłoń Juliusza dotknęła drzwi.
- Szanowny inkwizytorze, chcę zaprosić Cię...
- Ślub don Lorenzo, tak?
- Tak. Czy zechcesz dołączyć do naszego poselstwa?
- Oczywiście. Z wielką chęcią, młody Bartolomeo.
- Bardzo się cieszę.

I po chwili znowu był przed drzwiami. Poszło błyskawicznie. Zorientował się, że nawet nie wie, co inkwizytor robił, gdy wszedł. Musi się jeszcze sporo nauczyć.
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"
Wojnar jest offline  
Stary 26-02-2010, 00:38   #4
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
PRZYGOTOWANIA

Wszystko co niezbędne w tygodniowej wyprawie przez step było już gotowe. W ciągu ostatnich trzech dni dwaj wyznaczeni przez Azariasza posłowie wiele się natrudzili, by przygotować wszystko na czas. A tego nie było wbrew pozorom mało. Ślub don Lorenzo był nie tylko zaskoczniem dla wszystkich, ale także przygotowywany był w wielkim pośpiechu. Wszystko wskazywało na to, że przywódcy Familii z jakiś powodów zależy na szybkim ożenku. W całej sprawie było wiele pytań na które na razie nikt nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
Dla dwóch gwardzistów były one jednak teraz najmniejszym zmartwieniem. Gdyż przygotowanie wyprawy nie było tak proste jak się mogłoby wydawać. Nie było rzeczy, która mogła by się odbyć bez asysty posłów. Wszyscy zaangażowani w wyprawę, ciągle dopytywali ich co trzeba zrobić, co przygotować. Głównym powodem takigo zachowania był brak Azariasza, który już od kilku miesięcy nie pojawił się na powierzchni.
Obaj wyznaczeni przez Ojca Ocalenia gwardziści, w czasie tych trzech dni przygotowań jeszcze bardziej uświadomili sobie, że ludzią w Elizjum brakuje charyzmatycznego przywódcy. I choć nie wszyscy zgadzali się z jego poglądami, to jednak nie było nikogo kto nie odczuwał, by lęku z powodu tej przedłużającej się nieobecności. Ludzie czekali na jego słowa, na to że doda im odwagi i chęci do działania. Tego jednak nie było. A fakt, że poselstwo do Familii organizują dwaj młodzi gwardziści, tylko potęgował lęki.
Przez te trzy dni i rzecznik wywodzący się z hanzyckiej rodziny i wiedźmiarz rytualista musieli na każdym kroku udowadniać, że są właściwymi osobami na tym stanowisku.
To, że udało im się namówić wielki osobistości Elizjum do współpracy i wzięcia udziału w wyprawie było wielkim sukcesem.
Obecność inkwizytora Dałmata, czy Gromosława pokazywał ludzią, że skoro oni im zaufali to chyba my też powinniśmy.

Obok głównej wyprawy poselskiej zaczęła szybko tworzyć się druga karawana. Jej organizacją zajął się Tyberiusz Juliusz, prawowity spadkobierca głowy rodu. Młody bardzo energiczny i ambitny syn Gajusza, postanowił skorzystać z okazji i poprowdzić karawanę kupiecką. Ślub dona stwarzał wielkie możliwości zarówno korzystnej sprzedaży wielu towarów, jak i nawiązania nowych kontaktów handlowych dla Elizjum i rodu Juliuszy. Tyberiusz, mimo że także był członkiem gwardii, praktycznie nie istniał dla Azariasza. W młodym człowieku rodziło to wielką frustację i zawiść, tym bardziej że jego przybrany brat, Bartolomeo, był nie tylko faworytem przywódcy klanu, ale także jego ojca. Tyberiusz, co prawda nigdy nie powiedział otwarcie złego słowa o swoim bracie, ale dla nikogo nie było tajemnicą co tak naprawdę czuje.
Dlatego też wraz z grupą przyjaciół i poleczników zajął się organizacją karawany.

Po trzech dniach mozolnych przygotowywań, wszystko było gotowe. Odpowiednia świta zebrana, zapasy wody i żywności zapakowane do juków, prezenty dla dona i jego przyszłej żony wybrane. Nie pozostawało już nic innego jak wydać rozkaz do wymarszu. Obaj posłowie zgodnie stwierdzili, że wyruszą nazajutrz skoro świt. Jeszcze jedna noc spokojnego snu, przyda się zarówno im jak i pozostałym członkom wyprawy.


BEZSENNA NOC


Uriel Azrael
Od momentu, gdy Azariasz wybrał Uriela na posła, wiedźmiarz spał bardzo mało. Natłok obowiązków sprawiał, że wstawał z samego rana i szedł spać bardzo późno. Poczucie zaciągniętego u Ojca Ocalenia długu bardzo mu ciążyło. A teraz na dodatek był jeszcze rozdarty. Wiedział, że wyprawa do Familii to ważna i prestiżowa spraw, ale badania nad chorobą były chyba ważniejsze. Ich choć wydawało mu się, że do tego typu wyprawy bardziej nadaje się Bartolomeo, to nie zamierzał negować wydanego rozkazu.
Gdy po kolacji Uriel wszedł w końcu do swojej komanty, poczuł jakby ktoś zdjął mu ogromny ciężar z barków. Z ulgą odpiął maskę z twarzy i położył ją na dębowym biurku. Z westchnieniem spojrzał na łóżko i zajął się toaletą. Zimna woda spływająca po rozgrzanym ciele, obmywała go nie tylko z kurzu i brudu, ale także całego wysiłku fizycznego i psychicznego.
- To już jutro – pomyślał.
Położył się płasko na plecach i przez chwilę patrzył w milczeniu w sufit. Dopiero, gdy poczuł że powieki same mu opadają, zgasił lampę oliwną i nakrył się kocem .
Sen otulił go gęstym i ciężkim woalem.



- Nadszedł czas zapłaty – usłyszał czyjś głos.
Gdy otworzył oczy, krzyknął z przerażenia.
Leciał.
Tak leciał.
W niewytłumaczlany sposób unosił się w powietrzu. Czuł się lekki i swodobny.
Świat pod nim wydawał mu się mały. Pierwszy raz widział swój dom z tej perspektywy. Domy rodzin Elizjum przypominały rozrzucone pudełka, a ludzie byli nie więksi od chrząszczy. Uczucie lotu nad siedzibą klanu było dziwne, ale jednocześnie bardzo ciekawe i relaksujące. Przez chwilę kołował nad wejściem do kopalni i domem swojego ojca. Ta wolność, ten pęd powietrza na twarzy... To było cudowne. Wyzwalające.

I wtedy to ujrzał. Na horyzoncie zaczęły kłębić się, gęste czarne chmury.
Uriel usłyszał walenie w bębny. Z każdej strony horyzontu zbliżały się w stronę Elizjum masy, kłębiących się, ciężkich jak smoła chmur.
Nagły ludzki krzyk zmusił go by spojrzeć w dół.
W dole ludzie biegali w popłochu. Krzyki przerażenia zaatakowały uszy wiedźmiarza. Ciemność przybliżała się z wielką szybkością. Elizjum szybko stało się samotną jasna wyspą w morzu czerni. Bębny zagrały ponownie i Uriel usłyszał przeraźliwy wrzask rozdzierający powietrze. Po chwili dołączyły do niego jęki i piski. To bojowe zawołania demonów i upiorów Pomroku, które pędziły w strone Elizjum
- Nadszedł czas zapłaty – uszłyszał ponownie Uriel i z krzykiem obudził się w swoim ciemnym pokoju.


Bartolomeo Juliusz
Młody Bartolomeo także nie miał chwili wytchnienia. Wszyscy w jakiś naturalny sposób widzieli w nim dowódcę grupy. Z jednej strony bardzo mu to schlebiało, a z drugiej szybko stało się ogromnym ciężarem. Odpowiedzialność która na niego spadła nie była lekkim brzmieniem. Tym bardziej było mu trudno sprostać, gdyż musiał zastąpić kogoś kto stał się legendą nie tylko dla Elizjum, ale i dla całego stepu. Hanzyta czuł z każdą kolejną godziną, że wyznaczona przez Azariasza misja, nie będzie ani łatwa ani prosta.
Każda kolejna rozmowa, począwszy od konfrontacji z wujem, uświadamiało mu to coraz dobitniej.
Wiele wysiłku kosztowały go rozmowy z tymi których uważał za przydatnych na wyprawie. Wraz z Urielem postanowili, że postarają się namówić wielkie osobistości Elizjum na współpracę. Misja sama w sobie była bardzo prestiżowa i w innych okolicznościach, pewnie nie jeden członek klanu wiele by dał, by wziąć w niej udział. Teraz gdy poselstwo przypadło w udziale dwóm młodym pupilkom Azariasza, sprawa nie była tak oczywista.
Na szczęście udało się, a czy to była zasługa elokwentnej mowy, czy szczęścia, nie miało to znaczenia.
I choć Bartolomeo czuł, że wielu spośród członków świty chciałoby przy okazji wyprawy ugrać coś dla siebie, to cieszył się że wielkie osobistości Elizjum poparły go.
Gdy młody Juliusz zamknął drzwi komnaty poczuł ulgę i spokój. Ostatni dzień przygotowań mieli za sobą. O świcie planowali wyjazd. Ostatnia noc w domu. Ostatni sen. Bartolomeo czuł wielkie podniecenie w związku z czekającymi go wyzwaniami. Wiedział, że nie będzie łatwo i każde jego potknięcie będzie kosztować wiele zarówno jego osobiście, jego rodzinę i klan. Wierzył jednak, że sobie poradzi, udowadniał już to nie raz.
Zmęczony z radością położył się i zamknął oczy.

Sen jednak nie przychodził. Żadna pozycja nie była na tyle wygodna, by hanzyta mógł zasnąć.
Coś nie dawało mu spokoju. Setki różny myśli kłębiły się w głowie, nie dając mu spokoju. Niepokój o Azariasza, los wyprawy, czy plany Familii.
Było jednak jeszcze coś co niepokoiło go o wiele bardziej. Zadał sobie jednak sprawę, gdy kolejne minuty bezsenności przekształcały się w godziny.
Bartolomeo czuł w pokoju czyjąś obecność. Z obawą rozejrzał się dookoła.
Nic jednak nie zauważył. Pozostał jednak czujny. Nocnej ciszy nie zakłócało kompletnie nic, a mimo to wyraźnie czuł się tak jakby ktoś na niego patrzył.

W końcu wstał. Zwiększył płomień lampy i jeszcze raz popatrzył wokół.
- Czy ja popadam w paranoję? - zapytał cicho sam siebie.
I wtedy to zobaczył. Na biurku obok innych jego osobistych rzeczy leżał amulet, symbol członkostwa w gwardii.
Działo się z nim coś dziwnego. Umieszczony pośrodku zielony nefryt jarzył się zimnym blaskiem. Coś podobnego nigdy nie miało miejsca. Zaintrygowany zbliżył się do biurka.
Gdy wiązął amulet do ręki wewnętrzne światłó rozjaśniające amulet zaczęło powoli gasnąć.

Zaniepokojony Bartolomeo nie zasnął już do rana.


POŻEGNANIE

- Hajda! Bywajcie! I niech duchy przodków was strzegą bracia i siostry! Życzcie nam powodzenia i szybkiego powrotu - wrzeszczał Gromosław objeżdżając dookoła, czekającą na wymarsz karawaną, na swojej bojowej iguanie.
Jaszczur wzrostem przewyższający żercę prezentował się dumnie i dostojnie. W ślniącym bojowym pancerzu paradował zwinnie przed licznie zebraną gawiedzią. Dzieci piszczały z zachwytu i klaskały w dłonie, gdy Xenna syczała groźnie i napinała swój pokryty kolcami kołnierz.
- Cóż za prostak - burknął z pogardą w głosie Tyberiusz.
- Tyberiuszu, gawiedź potrzebuje takich prymitywnych rozrywek - odrzekł Geracjusz, młody hanzyta, który bardziej znany był jako Lichwiarz.
Obaj patrzyli na tanie widowisko dawane przez Gromosława, siedząc w wygodnych koszach na grzbiecie humakina. Trzaskanie biczem, bojowe okrzyki i prężenie muskułów, były dla nich synonimem prostackiego zachowania, typowego dla wszystkich soldatów.
- To Azariasz pozwolił na tak prymitywne zabawy. Gdzie podziała się nasza kultura, sztuka. To wszystko przez niego. Siedzimy już trzydzieści lat w tej dziurze w ziemii i co z tego mamy.
- Stabilizację - podpowiedział Lichwiarz.
- Stabilizacja. Cóż za piękne słowo - kpił Tyberiusz - Tym prostaką to pewnie wystarczy. Pełna miska i kawałek dachu nad głowę. A gdyby nie nasza praca i handel z innymi klanami, nawet tego by nie mieli. Azariasz nadal trzymał, by ich w tej norze. Wystarczy spojrzeć na Familię, by przekonać się jak powinna wyglądać droga naszego rozwoju...
- Uuuuuuaaaaaahhhhhhgrrrrr! - zawył Gromosław lądując na siodle iguany, po perfekcyjnym salcie.
- Pflu - starszy z Juliuszy, splunął na ziemię - Gdzie ten mój przyszywany brat? - spytał oburzony - Czy jemu wydaje się, że wszyscy będziemy na niego czekać?

Uriel Azrael
Tyberiusz najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że mówi zbyt głośno i wszystkie jego jakże szczere słow, trafiały do skrytego za rytualną maską Uriela. Młody wiedźmiarz siedział już na swoim humakinie wraz ze swoim młodszym bratem. Jakub w przeciwieństwie do brata nie zwracał uwagi na rozmowę hanzytów. Jego o wiele bardziej interesowały popisy słynnego żercy.
Ostatnia jednak uwaga starszego z Juliuszy, przypomniała Urielowi o nocnym koszmarze.
- Czyżby i Bartolomeo miał jakieś niepokojące sny? Może to jest przyczyną jego spóźnienia. - zastanawiał się.
Na tyle na ile poznał hanzytę, nie pozowliłby on sobie na takie zlekceważenie wszystkich. Coś się musiał stać, tylko co?
Uriel miał już zejść na ziemię, gdy zobaczył jak Bartolomeo wychodzi z kopalni. Jego strój był w lekkim nieładzie, twarz zmęczona, a oczy podkrążone. Wygladał tak, jakby nie spał całą noc.


Bartolomeo Juliusz
Bartolomeo był wściekły. Dziwne nocne zdarzenie najpierw nie dało mu spać, by później stać się przyczyną spóźnienia. Gdy otworzył oczy i usłyszał ruch i wrzawę, na korytarzach trzeciego poziomu, zdał sobie sprawę, że zaspał.
To było straszne. Nie wiedział co ma najpierw zrobić, czym się zająć.
Toaleta!
Nie, nie było czasu na golenie i czesanie wąsika.
W pośpiechu zaczął się ubierać.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
W progu stanął jeden z młodszych siepaczy niedawno przyjętych do gwardii. Niepewność i zdenerwowanie malowały się na pokrytej tatuażami twarzy młodzieńca.
- Panie... - zaczął nieśmiało - wszyscy cię szukają. Karawana już jest gotowa.
- Dobrze. Przekaż, że już idę... albo nie! Nie warto i tak już jestem spóźniony.
Siepacz wyszedł mruknąwszy coś pod nosem.
Pewnie w oczach młodzieńca, utrwalił się obraz hanzytów jako próżnej i samolubnej szlachty. Trudno, Bartolomeo nie mógł teraz nic na to poradzić.

Gdy Bartolomeo wybiegł z kopalni pierwszą twarzą jaką ujrzał była zamaskowana twarz Uriela, który tylko z dezaprobatą pokręcił głową.
- O jest i mój ukochany kuzyn - krzyknął Tyberiusz - mam nadzieję, że wszystko w porządku.
Ich spojrzenia się skrzyżowały i na tę jedną sekundę, obaj poczuli swoją wzajemną niechęć.
Bartolomeo nie zważając na kpiące uwagi Tyberiusza zbliżył się do swojego humakina.
- Strzeż się drogi braci - głos inkwizytora ubranego w ceremonialny strój brzmiał zimno i obco - Siły Mroku są wokół nas i tylko czekają na nasze potknięcia.
Bartolomeo chciał coś powiedzieć, usprawiedliwić się, czy choćby wyjaśnić, ale Dałmat zdecydowanym ruchem głowy nakazał mu wspiąć się na kosz.
Gdy Bartolomeo usiadł już w koszu wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Hanzyta czuł się nieswojo i choć to nie było jego pierwsze wystąpienie publiczne miał wielką tremę.
Zgrały rogi soldatów, a po chwili bębniarze kilkoma uderzeniami uciszyli wszelkie szepty.
Całe Elizjum czekało na słowa młodego hanzyty.


PODRÓŻ
DZIEŃ PIERWSZY

Step przywitał ich ciepłym wiosennym porankiem. Słońce wychodzące właśnie z krainy mroku, zapowiadało pogodny dzień.
Delikatny wschodni wiatr kołysał łagodnie wysokie trawy, które budziły się do życia po zimowym letargu. Błękitne niebo upstrzone białymi pierzastymi chmurami potwierdzało tylko, że dzień na rozpoczęcie wyprawy został wybrany idealnie.
Dość szybko uformowała się kolumna marszowa. Na czela na gniadym Ursusie podążała przepatrywaczka Julia. Za nią na bojowych iguanach jechało dwóch soldackich siepaczy. Dopiero za nimi szły humakiny Uriela i Bartolomeo oraz cała kupiecka karawana zorganizowana przez Tyberiusza. Kolumnę zamykali Milczący Vito, Dałmat oraz kolejnych dwóch soldackich siepaczy.
Gromosław podobnie jak przed wyjazdem także teraz cały czas krążył wokół karawany. Coś co Tyberiuszowi zdawało się prostackim popisem, było sprawdzonym sposobem ochrony kolumn marszowych. Słynny żerca wypatrywał z każdej strony ewetualnego niebezpieczeństwa.

Bartolomeo Juliusz
- Przez najbliższe pieć mil droga jest bezpieczna - zameldowała Julia młodemu hanzycie - Poza tym Imadło czuwa, więc jeśli coś się wydarzy ostrzeże nas.
- Dobrze dziękuję ci - odrzekł Bart dotykając palcami ronda kapelusza.
- Nie mówię tego bez powodu - odpowiedział lekko speszona szarmanckim zachowaniem posła. Na codzień przebywała wśród raczej nie okrzesanych siepczy i żerców, którym dworskie maniery były raczej obce. - Muszę na chwilę zejść z posterunku.
- A co się stało? - zdziwił się Bart.
- Muszę pomówić z Urielem. Mam pewną ważną sprawą.
Zachowanie nieśmiałej Julii wydało się hanzycie dziwne i troszkę podejrzane. Płochliwa Julia miała sprawę do stroniącego od ludzi, enigmatycznego wiedźmiarza.
- Czy ta sprawa ma jakiś związek z naszą wyprawą? - spytał tylko.
- Mam nadzieję, że nie - odparła przepatrywacza nie patrząc mu w oczy, po czym spięła konia i odjechała.

Uriel Azrael
- Daleko jeszcze - po raz setny zapytał Jakub.
W dłoniach trzymał dwa kije i udawał, że humakin jest jedną z maszyn technomantów, podobną do legendarnego smoka Staldorga. Uriel który z bratem przebywał ostanio coraz rzadziej, zdał sobie sprawę, że chłopak mimo pozorów dojrzałości tak naprawdę nadal jest dzieckiem, które chce tylko zabawy.
- Już ci mówiłem, że będziemy wędrować kilka dni. Wszystko zależy od pogody i woli przodków.
- Wiem, wiem... - odparł chłopak. Na głowie miał starożytną czapkę pilotkę. Teraz dodatkowo okulary bez szkieł założył na oczy, a twarz przewiązał kolorową chustką. Chciał tym samy upodobnić się do brat, który praktycznie nie zdejmował swojej rytualnej maski.
- Przepraszam, czy można? - Uriel usłyszał kobiecy głos. Spojrzał w dół i ujrzał blondynkę z przepaską na oku.
Uriel tylko kiwnął głową na zgodę i młoda przepatrywaczka wdrapała się na kosz. Jej koń stąpał jednak nadal przy boku humakina.
- Bracie chciałam porozmawiać z tobą na osobności o jednej bardzo ważnej sprawie.
Ledwo padły te słowa, a Jakub opuścił chustkę i zdjął okulary. Takie słowa jak tajemnica,tylko dla dorosłych, ważna sprawa, działały na niego jak zaklęcia i w momencie skupiały jego uwagę.
Uriel zrozumiał powagę sytuacji i poprosił brata:
- Jakub mógłbyś nas opuścić. Muszę rozmówić się z Julią.
- Nie! - obruszył się chłopak - Już ci nie jestem potrzebny co?
- Jesteś, ale Julia chce mówić tylko ze mną. Idź do Gromosława, może przewiezie cię na swojej iguanie.
- Nie chcę! - krzyknął, zarzucił swoją torbę na ramię i zaczął schodzić z kosza.
- Wredna ropucha - rzucił na koniec do Julii, pokazując jej język.
- Wybacz mu - zaczął usprawiedliwiać brata Uriel.
- To nie ważne. To co chce ci powiedzieć Urielu musi zostać między nami.
- Twoje słowa znajdą grób w moim uchu.
- Wczoraj w nocy miałam sen...
Na te słowa Uriel, aż znieruchomiał. Poczuł oddech Ciemności na plecach.
- O czym śniłaś?
- Widziałam wspaniały pałac. Ślniące posadzki, bogate zdobienia, wszystko wręcz ociekało złotem. Stałam tam sam. Gdy spojrzałam w dół, ujrzałam tysiące czerwonokrwistych larw, które wiły się po posadzce. Nagle usłyszałam czyjeś kroki, uniosłam głowę i zobaczyłam jakąś postać skrytą w cieniu. Ta postać powiedziała:
- Nadszedł czas zapłaty.
Uriel nie patrzył na Julię. Wpatrując się w horyzont słuchał jej słów. Teraz nie było wątpliwości, że w czasie wyprawy przyjdzie im się zmierzyć z ciemnością.
- Urielu! Urielu! - dopiero jej głośniejszy głos wydobył go z zamyślenia.
- Jestem, twoje słowa poruszyły moją duszę.
- To jednak nie wszystko. Nie wiem czy wiesz Urielu o moim darze?
Wiedźmiarz choć słyszał różne plotki, pokręcił tylko przecząco głową.
Julia zdjęła opaskę i pokazała Urielowi swoje uszkodzone oko. Widok ten mocno go poruszyła. Oko wyglądało to jakby należało zupełnie do kogoś innego. Mała zielona źrenica otoczona siecią czerwonych żyłek, a całość pokryta mlecznym bielmem.
- Azariasz mówi, że to mój dar. Choć ja myślę zupełnie inaczej. Boję się tego - pokazał palcem na prawe oko - Dzięki niemu widzę rzeczy, których inni nie dostrzegają. Teraz widzę, że ktoś podąża w pomroku naszym śladem.



NOC

Dzień chylił się już ku końcowi. Słońce coraz niżej schodziło za horyzont. W powietrzu czuć, było już chłód nocy. Do humakina Barta podjechał jeden z siepaczy:
-Hajl wodzu! - zawołał.
-Hajl – odpowiedział poseł – Czy coś się stało?
- Nie, jeno Imadło gada, co by trzeba miejsca na kimę poszukać. - widząc zdziwioną minę hanzyty, wyjaśnił – znaczy , co by obóz należało rozbić.
- Racja, gdzie Gromosław?
- Pojechał ze Ślepą Julką na zwiad. Trza okolicę zbadać, by nas w nocy nic nie zdybało. Nam przykazał Imadło obóz rozbić.
- W takim razie na co czekamy? - spytał zniecierpliwiony poseł.
-Ano na pozwolenie. Imadło kazał zapytać to pytam, nie.
- Jeśli miejsce jest odpowiednie, to każ zatrzymać karawanę.

Soldaci w kilka minut rozbili namiot i rozpalili ognisko. W niespełna kwadrans czuć już było pieczone mięso i ziemniaki. Wszyscy cieszyli się że mogę w końcu rozprostować nogi, po wielogodzinnej podróży. Każdy zajął się swoimi bagażami, a siepacze zaczęli zdejmować kosze ze zmęczonych humakinów. Ludzie zaczęli rozkładać posłania w namiocie soldatów, tylko Tyberiusz i jego ludzie postanowili spać w koszach.
Na kolację wszyscy usiedli wokół ogniska i wymieniali się wrażeniami z pierwszego dnia podróży.
Gromosław widząc, że mimo panującej w Elizjum równości wokół ogniska potworzyły się grupy i jakieś sztuczne podziały wedle przynależności rodzinnej, odłożył miskę i zawołał:
- Langchyy! - i po chwili zaczął śpiewać soldacką pieśń o braterstwie i odwadze.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=MVb4hDLKzrk[/MEDIA]
Nie wszystkim przypadła on do gust, ale nawet głos niezadowolenia Tyberiusza umilkł, gdy Dałmat obdarzył go jednym ze swoim najsurowszych spojrzeń.
Pieśń płynęła i wszyscy zdali sobie sprawę, że w tym momencie gdy oddalili się od domu zdani są na siebie. I bez jedności szybko staną się łupem pierwszych lepszych wędrownych banitów. Bartolomeo cieszył się, że wybrał Gromosława do świty. Słynny wojownik nie był typowym soldackim łamigantem. Drzemała w nim głęboko ukryta mądrość życiowa, która gdy trzeba było wypływała na powierzchnię, tak jakby chociaż w tej chwili. Oczywistą sprawą było, że jedna pieśń nie zlikwiduje odwiecznych podziałów, ale na pewno uświadomiła wszystkim, że tego typu waśni należy odłożyć na później. Teraz byli jednym klanem i musili tworzyć jedność, by przeżyć i pokazać innym, że trzeba się liczyć z Elizjum. Wyglądało na to, że po reprymendzie Dałmata, nawet Tyberiusz to zrozumiał.
Gdy śpiew żercy ucichł i wszyscy uporali się już z kolacją, zaczęto organizować warty. Siepacz podzielili się na grupy i warty. Można było iść spokojnie spać. Spokojny sen jednak nie był dany wszystkim.

Bartolomeo Juliusz
- Drogi kuzynie – do namiotu wszedł Tyberiusz szukając wzrokiem Barta – mogę cię prosić na chwilę rozmowy.
Mimo wielkiej niechęci hanzyta nie mógł odmówić. Wiedział, że od jego postawy zależy dobra atmosfera w grupie.
- W czym mogę ci pomóc? - spytał Bartolomeo otulając się pledem.
Tyberiusz nic nie odpowiedział tylko ruszył przed siebie. Bart ruszył za nim, choć się w nim gotowało.
- Czego chcesz? - wybuchnął, gdy już odeszli kilkanaście kroków od obozu.
- Spokojnie kuzynie – odparł Tyberiusz z fałszywym uśmieszkiem na twarzy – Mam ważną sprawę do ciebie.
- Mów
- Wiem, że pewnie już razem z tym wiedźmiarzem wybraliście prezenty dla dona.
- Tak i co z tego.
- Ojciec prosił mnie bym wręczył prezent donowi od naszej rodziny. Chciałem cię uprzedzić, że będę chciał to zrobić osobiście i by nie było nie porozumień między nami w czasie uroczystości. Ty wręczasz prezent od Azariasz, ja od rodziny Juliuszy.
Bartolomeo był tak zdziwiony słowami kuzyna, że na chwilę za brakło mu słów.
- Nie obawiaj się – uspokoił Tyberiusz – To prezent godny dona. Starożytne dzieło sztuki z mojej osobistej kolekcji. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko mojej propozycji – rzekł Tyberiusz pokazując na otwartej dłoni rzecz, którą zamierzał wręczyć donowi w prezencie.

Uriel Azrael
Wiedźmiarz cały dzień rozmyślał o słowach Julii i o swoim śnie. Były to ewidentne znaki, których nie można było zlekceważyć. Na razie jednak nie było powodów do paniki Ostrożność tak, ale nie panika. Wiele wskazywało na to, że ta wyprawa będzie niebezpieczna, teraz było to prawie pewne. Jeszcze nie dotarli do siedziby Familii, a już ich jedność wisiała na włosku. Uriel zastanawiał się, czy Bartolomeo specjalnie zabrał kuzyna, czy był raczej do tego zmusozny. Ten człowiek był i na pewno będzie zażewiem konfliktów, nie tylko z soldatami którymi pogardzał, ale także z innymi członkami świty.
- A co gdy postanowi zabrać głos w imieniu Elizjum? - zastanawiał się wiedźmiarz – Kto go powstrzyma i kto wyjaśni, że zdanie klanu jest zupełnie inne.
Sprawy się komplikowały, a na dodatek jeszcze wedle życzenia Azariasza mieli odwiedzić Wilcze Wzgórze. Uriel czcił i szanował przodków, ale wizyty teraz w tym miejscu napawało go lękiem. Tam ta ziemie do dzisiaj jest przesiąknięta krwią i bólem. Zarówno ludzi jak i demonów. Czekał ich niebezpieczna polityczna misja, a wizyta w miejscu kaźni nie wróżyła niczego dobrego. Słowo Azariasza było jednak święte i choć wiedźmiarz mógł się z nim nie zgadzać to nie zamierza go podważać publicznie. Kolejne konflikty w grupie nie były wskazane.
Wspólny namiot były i może dobrym pomysłem, ale ludzie Tyberiusza wyłamali się z niego. Woleli swoje towarzystwo. Rodziło to nie tylko podziały, ale także stwarzało nie bezpieczeństwo. Siepacze musieli teraz mieć na oku nie tylko namiot, ale i kosze świty Tyberiusza.
Uriel otulił się pledem i zasnął. I choć bał się kolejnego koszmaru, to nie mógł sobie pozwolić na bezsenną noc. Potrzebował odpoczynku, gdyż czekał ich kolejny ciężki dzień wędrówki.

Obudził ich najpierw deszcz, który nagle zaczął wściekle bić w poszycie namioty. Brezent był na tyle mocny, że na szczęście nie przepuszczał wody do środka.
- Co dupcia zmokła? – zakpił Gromosław widząc w progu przemoczonego Tyberiusza i jego komapanów.
- Bardzo śmieszne. Pewnie doskonale wiedziałeś, że będzie padać ty stary wilku stepy – odciął się hanzyta.
Gromosław już się podniósł z posłania i nie wiadomo co by się stało, gdyby nie głos Julii:
- Spokój panowie! Cisza!
- Co się stało? - spytał inkwizytor.
- Ktoś idzie w naszą stronę!
W namiocie zapadła głucha cisza, przerywana tylko odległymi grzmotami.
Do namiotu wpadł, ubrany tylko w przepaskę biodrową tytatułowany siepacz.
- Ktoś idzie ku nam – wydusił i zaraz wybiegł spowrotem w deszcz.
Pierwsza podniosła się Julia, zarzuciła na ramiona płaszcz z kapturem i założyła buty, by po chwili zniknąć w mroku nocy.
Deszcz siekał poszycie namiotu. Słuchać było nerowe warczenie i parskanie zwierząt.
- Zostańcie tutaj – zarządził Gromosław wybiegając z kosą z namiotu.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 26-02-2010 o 11:01.
brody jest offline  
Stary 02-03-2010, 13:54   #5
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Ciepłą ciszę przedsnu przerwał zimny zgrzyt słownych utarczek między Gromosławem i Tyberiuszem, po raz kolejny tego dnia, zęby Wiedźmiarza zacisnęły się mocno. W myślach dotąd mglista konieczność nabierała coraz realniejszego kształtu. Nim wjadą w cień latarni, czeka ich rozmowa, ale jeszcze nie w tej chwili, nie w deszczu, nie pośród śpiących ciał. Sen. Myśli. Słowa Juli i rytm uderzeń kropel o napięty brezent, niepozwalające zasnąć. Niepokojące.
Ktoś się zbliżał. Wróg lub przyjaciel, zagubiony podróżnik, czy szpieg. Kimkolwiek był musieli go przyjąć. Bez entuzjazmu i z lekkim ociąganiem powstał z posłania. Założył szatę. Błogosławił chłód maski, który przywracał świadomość i skrywał przed zebranymi szarość zmęczonej twarzy. Tylko dotąd chaotycznie nakreślone na niej symbole gasły i rozpływały się przybierając formę ostrych promieni rozchodzących się promieniście po metalu.
- Coś się dzieje? - zaspanym głosem wymruczał leżący obok Jakub.
- Tak. Ta noc nie będzie jedną z wielu. Powstań synu Abrahama, gdyż nie jesteśmy już sami. - odpowiedział bratu.
- Ale kto idzie? Wróg czy przyjaciel. - chłopak nie ociągał się, tylko jednym susem zerwał z posłania, energicznie wdziewając ekwipunek.
- Tego niestety długo nie będziemy pewni. - metaliczny głos zabrzmiał bardziej ponuro niż zwykle.
Uriel zbliżył się do wejścia namiotu i wpatrywał w noc tak ciemną, że niewiele widział. Próbował wsłuchać się w dźwięki, ale słyszał tylko szum deszczu. Musiał wierzyć w umiejętności i przeczucia przepatrywaczki oraz żercy.

Wyłonili się nagle zaskakując go, odsunął się od wejścia by nie mokli. Trzech wojowników, jeden Starszy. Próbował przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek widział ludzi ubranych w luźne tuniki i turbany, używających szerokich szabel. Ubiór przybyszów był niepodobny do niczego co znał, śniade twarze obce. Najstarszy spośród gości - wysoki mężczyzna o surowim obliczu ubrany w krwistoczerwoną tunikę ozdobioną piórami czarnego ptaka przemówił:
- Pokój wam. - przywitał się kładąc przy tym rękę na sercu i skłaniając się lekko. Na drugiej ręce oparty miał tobołek przypominający niemowlę.
- Jestem Abdul Hadi z Bractwa Czerwonego Sierpa, w czasie podróży na święto dona Lorenzo Antionazzi ujrzałem na horyzoncie światła obozu i przybyłem by prosić o gościnę. Razem wszak bezpieczniej na niespokojnym stepie. - bardziej stwierdził niż zapytał przybysz.
- Przyszłość pokaże czy dla każdego bezpieczniej. - odpowiedział nieufnie Azrael, nie próbował ukryć podejrzliwości wobec niespodziewanego gościa.
- Jam jest Uriel Azrael z klanu Elizjum i także zmierzam w stronę Latarni, a drogę mą wyznaczają słowa Tradycji i wola Przodków. Imię twego klanu otacza noc tajemnicy, rozjaśnij ją światłem słów. - nie spuszczał spojrzenia z tajemniczego gościa.
 
behemot jest offline  
Stary 02-03-2010, 20:33   #6
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Wysoki przybysz ukłonił się i gestem ręki pozdrowił obecnych. W powietrzu wyczuwało się napięcie i nieufność. Gromosława mierzył wzrokiem wojowników stojących przy gościu w czerwonej tunice.
- Pokój z tobą Urielu Azrael i całym twoim klanem. Bardzo nie ufny z ciebie człowiek. Z maski jaka skrywa twą twarz, wnoszę żeś jednym z tych którym wydaje się że mogą okiełznać Ciemność i kształtować ją siłą swojej woli. Pewnie dlategoż taki próżny i pyszyny jesteś i wędrowcą odmawiasz gościny.
Pod maską twarz Uriela poczerwieniała. Dzikoklanyta posłużył się koronnym argumentem, jaki kiedyś wysuwany był przeciwko wszystkim wiedźmiarzom, gdy ich los decydował się na radzie Omamu. W tych słowach było wiele racji i Uriel nie raz się zastanawiał czy ma wystarczającą silną wolę, by stawać twarzą w twarz z Ciemności i jej demonami. To Azariasz rozwiał jego wątpliwości i przekonał, że właśnie bycie wiedźmiarzem jest powołaniem Uriela.
Abdul Hadi powiódł wzrokiem po obecnych, zatrzymując się dłużej na Urielu, Bartolomeo i Dałmacie. Jego wzrok był przeszywający i sprawiał, że człowiek mimo woli opuszczał głowę. Nawet inkwizytor znany ze stalowych nerwów i charyzmy, nie mógł spojrzeć prosto w oczy przybysza.
Stojący za Abdulem wojownicy stali w milczeniu wpatrzeni w odległy horyzont.
- Urielu Azrael mam nadzieję, że nie jesteś tu przywódcą i nie od ciebie zależy czy zostaniemy tu ugoszczeni czy nie. Wierzę, że twoi towarzysze o wiele lepiej znają obyczaje stepu i nie odmówią gościny wędrowcowi. W moich stronach to nie do pomyślenia, by tak traktować kogokolwiek, a gościa i posła klanu tym badziej.
Przybysz zawiesił głos i jeszcze raz powiódł wzrokiem po obecnych, jakby wyczuwał że to nie Uriel mam tutaj decydujący głos.
Abdul był nie tylko butny i pewny siebie, ale w jego zachowaniu było także coś prowokującego i wyzywającego. Wyglądało to tak jakby bardziej zależało mu na awanturze niż realnej gościnie.
- Może ty szanowny inkwizytorze - Hadi zwrócił się do Dałmata - masz tutaj decydujący głos i przyjmiesz mnie i moich ludzi na noc, byśmy nie musieli tułać się po stepie.
Zawsze pewny siebie Rostow stał zaskoczony i milczący. Jedyne na co się zdobył to spojrzał wymownie na Bartolomeo.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 02-03-2010, 23:57   #7
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Drodzy Elizyjczycy!- zawołał Bartolomeo, gdy już wdrapał się na swego humakina. Jego twarz, choć nieogolona, była już opanowana. Pod nią, w myślach młodzieńca, panowało zdenerwowanie, gniew na samego siebie, że zaspał i .. trema? Jej nie czuł od dawna. Dlatego też zaczął tak banalnie- planował przygotować coś po przebudzeniu.

-Drodzy Elizyjczycy! Będę mówił krótko, gdyż nie muszę tłumaczyć Wam, jak ważna jest to okazja! Powiem, zapewne w imieniu wszystkich moich towarzyszy- wskazał ruchem ręki swoją świtę, od stojącego w strzemionach Gromosława, po ukrytego w żelaznej masce Uriela- że jest dla nas wielkim zaszczytem reprezentować całe Elizjum – Położył akcent na słowo „całe” - i naszego Ojca Ocalenia. Jedziemy po to, by przypomnieć naszym sąsiadom ze Stepu, komu zawdzięczają wolność od przeklętych Ebionitów i kto na Stepie się liczy!

- Dawno nikt z nas nie był w Latarni! Dlatego postaramy się przywieźć ciekawe pamiątki, takie, o których tylko legendy krążą po Elizjum: może uda nam się znaleźć honorowego Antionazziego!- nie był to najwyższych lotów humor, ale nie miał czasu na nic lepszego. Liczył, że w danej chwili i przy obecnych nastrojach, ludziom się to spodoba. I nie omylił się, po chwili w tłumie rozległy się liczne śmiechy, a na wielu twarzach pojawił się choć na chwilę uśmiech.

- Zadanie nie jest łatwe- dodał, gdy już śmiech ustał- dlatego proszę was, siostry i bracia, zwracajcie się do Przodków o wszelką pomoc dla naszej wyprawy, gdy my będziemy w drodze. Niech mają nas w swojej opiece! - Odwrócił się twarzą w stronę, w którą mieli ruszyć, wyciągną przed siebie rękę i zakrzyknął – Ruszajmy!

***

Gdy już rozbili obóz, Bart zaczął dyskretnie rozglądać się za Urielem. Chciał z nim porozmawiać o swojej bezsennej nocy. A właściwie nie tyle o nocy, a o świetle, które przelało się z amuletu Azariasza w … w niego samego? Uważał się za człowieka rozsądnego, a rozsądek podpowiadał mu, że na tych sprawach, sprawach okultyzmu, się nie zna. Warto było poradzić się specjalisty, takiego jak wiedźmiarz. Zwłaszcza, że jeśli było to coś, co mogło zagrozić wyprawie, był to Urielowi zwyczajnie winien, jak jeden lojalny Gwardzista Azariasza drugiemu.

Problem polegał na tym, że przez całą drogę nie mógł z nim pogadać w cztery oczy, nie wzbudzając podejrzeń. Później, podczas stawiania obozu, także wszędzie pełno było ich ludzi. Teraz wreszcie nadarzyła się okazja. Już już młody rzecznik miał poprosić Uriela na zewnątrz namiotu, gdy podszedł do niego jego znienawidzony kuzyn i poprosił o chwilę rozmowy. Co było robić? Przecież musi uważać na tego rozpuszczonego głupka.

-Czego chcesz?

Kiedy Tyberiusz wyłożył mu kwestię prezentu, Bartolomeo przez chwilę szukał możliwych kruczków. Ojciec mu powiedział? Nie wyglądało to jak działanie Gajusza Juliusza, musiał wiedzieć, że prezent od jednego z rodów Elizjum, a nie od całego klanu, będzie wyglądał dziwnie i postawi poselstwo w dziwnym świetle. Ale zarzucić Tyberiuszowi kłamstwo w żywe oczy? Tylko na podstawie domysłów?

Wszystkie rozterki zniknęły, gdy kuzyn pokazał wreszcie ów prezent. „Dzieło sztuki”! Jak już było powiedziane, Bartolomeo odebrał klasyczne wykształcenie, zawierające różne legendy starożytnych. Nie umywał się oczywiście do profesjonalnych kronikarzy, czy bardów, ale swoje słyszał. I gdy tak patrzył na mały przedmiot trzymany przez Tyberiusza, przypomniał sobie legendę z tego okresu swojego życia, gdy interesował się starożytną … bronią.

- Ty ...- wziął głęboki oddech- Tyberiuszu! Czy wiesz, co to jest? To jest Grenejd, potężna, starożytna broń. Takie maleństwa rozrywały na kawałki znanych szabrowników! Wspaniały prezent, ale nie możesz tego dać donowi, póki nie upewnimy się, że jest bezpieczny! Idź z tym do Gromosława, on będzie wiedział, jak to sprawdzić – chwila namysłu- albo lepiej mi to daj, ja z nim porozmawiam. Chyba, że wolisz sam pogadać z naszym Soldatem? - Bart nachylił się w stronę rozmówcy, myśląc, co zrobiłby doświadczony żerca z Tyberiuszem, gdyby dowiedział się, że ten chciał dać donowi prezent, który byłby w stanie wysadzić pół Latarni. Może by i to było najlepsze rozwiązanie?
Tak czy siak, rozmowa z Urielem musiała poczekać.

***

Nagle zbudzony, Bartolomeo zdążył jako tako ogarnąć ubranie i przypasać rapier. Wyglądało na to, że już drugi raz nie będzie miał czasu po przebudzeniu się ogolić. Wiadomo, podróż rządzi się swoimi prawami, ale bez przesady!
W tym czasie, w którym Bartolomeo zdołał się ubrać i wygładzić płaszcz, Julia i Gromosław zdążyli już zniknąć w ulewie za drzwiami namiotu, a Uriel, w swojej żelaznej masce wyglądał na zewnątrz. Dlatego też to on pierwszy wymienił słowa z przybyszem.

Bractwo Czerwonego Sierpa? Pierwsze słyszę. A cóż to za jedni?- pomyślał Bart, po czym rozejrzał się po otaczających go ludziach. Najwyraźniej nikt, ze stojącym obok inkwizytorem na czele, nie słyszał o takim klanie. - Ki demon?

Uriel miał swoją maskę, która skutecznie ukrywała jego twarz, ale Juliusz też nie był bezbronny. Kiedy tego chciał, jego twarz stawała się jego maską, ukazując dokładnie te emocje, które chciał, żeby inni widzieli i ukrywając wszystkie inne. Także teraz, choć rozpoznawał przybysza jako potencjalne zagrożenie i autentycznie się go bał, wierzył, że nikt tego po nim nie pozna.
No dobrze, panie Abdul. Widzę, żeś dumny jak paw, ale w to można grać we dwoje- pomyślał hanzyta, przekrzywiając lekko wąsik, po czym postąpił krok do przodu, dając znać, że to on tu jest od gadania.

- Witaj, Abdulu Hadi- skłonił się lekko, na tyle, by okazać życzliwość- moje imię to Bartolomeo Juliusz z Elizjum. Skromność nie pozwala mi nazwać się przywódcą naszej wyprawy, jednak moi towarzysze na pewno pozwolą, że zabiorę głos w ich imieniu. Radzi jesteśmy towarzyszom podążającym w tę samą stronę. Spocznijcie zatem i ogrzejcie się przy naszym ognisku.

- Nawiązując jednak do zwyczajów stepu- kontynuował młody rzecznik, gdy wszyscy już jako tako zajęli miejsca- jako gość, winien nam jesteś, szanowny panie, najświeższe wieści. Co też wydarzyło się w stronie Rubieży, którą zamieszkuje Twoje Bractwo? O jakich doniosłych faktach słyszeliście po drodze stamtąd? A może zechcesz zaspokoić naszą wrodzoną ciekawość legendami waszej społeczności? A bądź pewien, że słuchaczami jesteśmy wybrednymi. Tymczasem jednak, czy zechcecie napić się czegoś na rozgrzanie? Wina? Herbaty? - skinął ręką na jednego ze służących, których zabrał ze sobą Tyberiusz, by spełnił życzenie gości, po czym sam usiadł naprzeciwko Abdula.
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"

Ostatnio edytowane przez Wojnar : 04-03-2010 o 00:05.
Wojnar jest offline  
Stary 04-03-2010, 01:24   #8
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
NIESPODZIANKA TYBERIUSZA

Tyberiusz patrzył na swojego kuzyna bardzo podejrzliwie. Widać było, że nie wierzy w jego wyjaśnienia. Szybko schował prezent do kieszeni i rzekł:
- Cenię twoją wiedzę i doświadczenie kuzynie, ale wiedz że nikt nie jest nieomylny. A już na pewno nie ty. Wybacz, ale w tej kwestii o wiele bardziej wierzę szabrownikowi, który mi to sprzedał niż tobie. Człowiek, który żyje z wyszukiwania starożytnych artefaktów nie może się aż tak mylić. Jakby później wyglądała jego wiarygodność, gdyby okazało się że pomylił dzieło sztuki z bronią starożytnych, tym bardziej tak potężną. Poza tym na potwierdzenie tego, że przedmiot jest bezpieczny wskazuje fakt że mam kilka podobnych eksponatów w domu. I jak na razie nasz dom stoi cały.
- Na razie, głupcze! - pomyślał Bartolomeo, wykpiwając w duchu ignorancję kuzyna.
Byłoby to nawet śmieszne, gdy nie fakt że takie zachowanie narażało całą wyprawę.
- Jednak by uspokoić twoje nerwy zapytam o zdanie kogoś innego, by potwierdził moją opinię. Wybacz jednak, że nie zwrócę się z tym do Gromosława. Niewątpliwie zna się on na mordowaniu bestii Ciemności jak mało kto i posługiwanie się wszelaką bronią jest jego domeną, jednak wiedza o starożytnych nie jest chyba jego najmocniejszą stroną. Zwrócę się w tej sprawie do Milczącego Vita, jeśli nie masz nic przeciwko temu. A teraz żegnaj.
Tyberiusz ukłonił się niedbale i nie czekając na odpowiedź Barta zaczął iść w stronę namiotu.


Dzikoklanty wielkopańskim gestem uniesionej dłoni podziękował hanzycie. I ruszył w stronę namiotu. Przechodząc obok Uriela skinął mu głową i posłał szyderczy uśmiech.
Tylko on usiadł, towarzyszący mu wojownicy stali nadal za nim w milczeniu.
Pośród szalejącej burzy wysłannicy Elizjum przyjmowali gości w swoim podróżnym namiocie.
Bartolomeo w subtelniejszy sposób niż uprzednio Uriel zapytał przybysz o wieści z jego stron. Powołując się na odwieczne prawo, chciał wciągnąć nieznajomego w rozmowę.
- Wielce jestem rad, że przyjąłeś mnie w gościnę czcigodny Bartolomeo - zaczął Abdul Hadi - Wiem, że macie powody by się mnie obawiać - przy tych słowach dzikoklanyta spojrzał spod przymkniętych powiek na Uriela - Obcy człowiek nachodzi wasz obóz i nieufność jest pierwszym uczuciem jakie budzi się w człowieku.
Ponownie zawiesił głos licząc najwyraźniej na to, że ktoś poprze go lub w inny sposób włączy się do rozmowy.
Nikt jednak się nie odezwał. Atmosfera nieufności i podejrzliwość nie zniknęła, nawet mimo gestu jaki uczynił Bartolomeo zapraszając obcego do ogniska. Gromosław odłożył co prawda kosę na stojak, ale jego ludzie wzorem wojowników Abdula stali za słynnym żercą, a ich kosy postawione na sztorc połyskiwały w blasku ogniska.
Uriel usiadł z boku i obserwował każdy ruch przybysza. I od jakiegoś czasu jego wzrok powracał do zawiniątka, z którym dzikoklanyta się nie rozstawał. Z daleka wyglądało to jak zawinięte w becik niemowlę. Jednak na tyle na ile wiedźmiarz znał się na dzieciach, to niemowle powinno kwilić i być niespokojne. A przede wszystkim powinno być w tej chwili przy matce, a nie na stepie z jakimś dziwnym człowiekiem.
- Pytasz o wieści czcigodny Bartolomeo, hmmm no cóż nie są zbyt dobre. Ciemność rośnie w siłę na wschodzie. W czasie ostatniej pełni zauważyliśmy, że na Rdzawych Wzgórzach pojawili się obcy. Wysłaliśmy przepatrywaczy, by zbadali kto zacz. Wieści nie były pomyślne. Był to wędrowny nekroklan, który z nieznanych nam powodów właśnie na Rdzawych Wzgórzach postanowił się osiedlić. Na domiar złego przywodzi im dwóch nekrozytów. Splugawieni bracia bliźniacy co jakiś czas wyprawiają się na nas, by polować na niewolników.
Pojawienie się nekroklanu, było jednym z głównych powodów dla których przyjęliśmy zaproszenie na ślub don Lorenzo. Jesteśmy niezależnym klanem i raczej trzymamy się na uboczu wielkiej polityki, ale w obliczu zagrożenia taki sojusznik jak Familia Antoniazzich bardzo, by się nam przydał.
Gromosław słuchał uważnie tych słów, ale milczał tak jak pozostali członkowie świty. Siedzący obok hanzyty kronikarz Vito skrupulatnie zapisywał każde słowo nieznajomego. Takie wieści miały nie tylko historyczną i kronikarską wartość, ale także pozwalały przygotować się na ewentualne niebezpieczeństwa.
- A gdzie leżą Rdzawe Wzgórza? - spytała nagle Julia - Ta nazwa mi nic nie mówi.
Abdul uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na przepatrywaczkę. Ta wytrzymała jego spojrzenie, co wyraźnie zdziwiło i wręcz rozdrażniło dzikoklanytę. Szybko jednak przybrał odpowiednią minę i rzekł:
- Cóż jeżeli myślisz, że znasz cały step, wypada ci tylko pogratulować droga pani. Wiedz jednak, że mój klan nie należy do Unii i mimo tego, że zgadzamy się z wieloma waszymi Tradycjami i prawami, to mamy też wiele swoich obyczajów i zasad, a także nazw. Rdzawa Wzgórza leżą ponad dwa tygodnie marszu na wschód od miejsca, gdzie trzydzieści lat temu Azariasz pokonał ebonicką armię plądrującą step...
- Znasz Azariasza? - przerwał zaciekawiony Tyberiusz. Od początku pojawienia się nieznajomego widać było, że chce zabrać głos. Nie miał jednak wcześniej sposobności. Obawiał się, że jego wystąpienie przed Bartolomeo będzie poczytywane mu za złe, a wolał uniknąć otwartej konfrontacji z kuzynem przy obcym. Teraz gdy Abdul wspomniał o Azariaszu, poczuł że może włączyć się do rozmowy.
- Znam to za dużo powiedziane. Spotkałem go kilkakrotnie, nic więcej. Wielki to człowiek i zaiste godzien szacunku, ale podobnie jak wasz towarzysz Uriel Azrael, nie zadaje sobie sprawy z jednej ważnej rzeczy. Ciemnością nie da się władać. Ciemność nie podporządkuje się nikomu. Za każdy jej dar, wcześniej czy później trzeba zapłacić. Z Ciemnością można tylko walczyć lub jej służyć i liczyć na nagrodę za wierną służbę. Nie ma innej drogi.
- Uważaj na słowa - ostrzegł nieznajomego Dałamat.
- W jak sposób uraziłem słowem czcigodnego inkwizytora? - spytał prowokująco Abdul - Czy jest inna droga? Nie ma, można tylko walczyć albo służyć.
- Nie mnie twoje słowa uraziły, szanowny gościu. W subtelny jednak sposób sugerujesz, że nasz towarzysz wchodzi w konszachty z Ciemnością, albo co gorsza jej służy. Wiedz, że jedyną osobą w naszym gronie podejrzaną o podobne czyny jesteś ty.
- Wybacz drogi Urielu jeżeli moje słowa Cię uraził, nie to było moim zamiarem.
Przy tych słowach dzikoklanyta skłonił się w stronę wiedźmiarza, trzymając prawą rękę na sercu.
- Dajmy spokój Ciemności - wtrącił się Tyberiusz - Niech demony zamieszkują Pomrok i inne te okropne miejsca, a przodkowie niech strzegą nas przed zakusami zła. Powiedz mi szanowny Abdulu czym zajmuje się twój klan?
Bartolomeo wyczuł, że jego kuzyn dostrzegł możliwość nawiązania kontaktów handlowych z nieznajomymi. W innych okolicznościach być może sprzeciwiłby się takiemu zachowaniu. Teraz jednak odpowiedź dzikoklanyty interesowała go tak bardzo, że nie pouczył kuzyna o właściwym zachowaniu.
- Mój klan żyje głównie z myślistwa. W okolicach które zamieszkujemy jest obfitość zwierzyny. Część mięsa i skór idzie na sprzedaż, a resztę zużywamy na nasze potrzeby.
- Czy poza handlem skórami i mięsem wasz klan zajmuje się jeszcze czymś? - nieustępował Tyberiusz.
- Rozumiem, że nie zadajesz tych pytań bez przyczyny, prawda? - Abdul uśmiechnął się - Nie wiem tylko czy wasz przywódca - tutaj spojrzał na Bartolomeo - wyrazi zgodę na rozmowy handlowe z podejrzewanym o konszachty z Ciemnością dzikusem - zakończył prowokacyjnie.
Wtedy Uriel cały czas wpatrujący się w zawiniątko trzymane przez Abdula, doznał nagłego olśnienia. Obecność tego dziwnego pakunku nie dawała mu spokoju. Długo szukał w pamięciu, ale w końcu przypomniał sobie historię którą kiedyś opowiedział mu Azariasz.


DZIECIĘ ŚMIERCI

Uriel siedział przy biurku i notował słowa Ojca Ocalenia. Azariasz pochylony nad zastawionym próbówkami stołem przelewał coś z jednej kolby do drugiej. Z wnętrza szklanej próbówki wydobywał się gęsty, szary dym o zapachu suchonych liści.
- Niestety znowu się nie udało - rzekł zasmucony przywódca Elizjumm - Najwyraźniej musiałem coś pomylić.
- Czy to też mam zanotować? - spytał młody wiedźmiarz.
- Nie, zapisz tylko, że z powodu braku składników eksperyment nie zakończył się pomyślnie.
Uriel dopisał znaną mu już formułkę i zasypał stronę księgi piaskiem, by atrament wyschnął.
- To mi przypomniało pewną historię, gdy moja pomyłka omal niedoprowadziła do tragedii. Byłem wtedy w twoim wieku i niewiele jeszcze wiedziałem o sługach Ciemności. Dlatego też gdy spotkałem tę kobietę nie podejrzewałem, że może mieć jakąś styczność ze splugawionymi. To był zwykła kobieta i gdybyś spotkał ją w tłumie nie zwróciłbyś na nią uwagi. Nie była ani stara ani młoda, ot niewiele starsza od ciebie. Spotkałem ją gdy obozowałem na stepie. Przyszła późną nocą i poprosiła mnie o gościnę. Zdziwiło mnie, że kobieta podróżuje sama i to na dodatek z dzieckiem. Nie mogłem jej jednak odmówić. Poczęstowałem ją skromną strawą jaką miałem i zapytałem co robi samotnie na stepie. Odpowiedziała, że karawanę z którą podróżowała napadła jakaś dzika banda szabrowników. Zabili wszystkich i tylko jej udało się uciec. Teraz próbuje wrócić do siedziby swojego klanu, ale wszystko wskazuje na to że zbładziła. Zmartwiłem się tym, ale obiecałem że pomogę jej odnaleźć drogę. Podziękowała mi serdecznie za współczucie i chęć pomocy. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę o jej klanie i wieściach ze stepu, po czym poszliśmy spać.
Spałem dobrze i nie podejrzewałem nawet co w tym czasie się ze mną działo. Demon którego kobieta tuliła do piersi, karmił się moimi snami.
Uriel, aż pobladł na te słowa.
- To znaczy, że to dziecko które nosiła na rękach było przeklęte? - spytał.
- Tak. O naturze tego zjawiska dowiedziałem się dopiero dużo później. A gdy wstałem rano nie wiedziałem jeszcze co się ze mną stało. Po przebudzeniu okazało się, że kobieta zniknęła, a mnie pozostał straszny ból głowy. Ból przeszywający do szpiku kości. Czułem się tak, jakby ktoś rozłupał mi czaszkę i polewał mój móźg wrzącą wodą. Wprost wiłem się na swoim posłaniu. Byłem jednak na tyle świadomy, by odnaleźć moją torbę i wyjąć z niej suszone liście wilżyna ostrokłosego. Natarłem nimi skronie i ból zelżał na tyle, abym mógł spokojnie zacząć myśleć o tym co się stało. Jedno było pewne, że zostałem oszukany.
- Czym było to dziecko?
- Tego jak już mówiłem dowiedziałem się dużo później. W czasie moich studiów Pomroku, spotkałem ducha który wyjaśnił mi całą sprawę. Istota, która zaatakowała mnie w nocy zwana jest Dzieciem Śmierciu lub Koszmarnym Oseskiem. Wśród nekroklanów praktykuje się plugawy rytuała w czasie którego zabija się dopiero co narodzone dziecko. Kapłan dusi niemowlaka szarfą z wyhaftowanymi mistycznymi symbolami i wypowiada formułę przyzwania demona. Wstępuje on w ciało dziecka w chwili gdy jego dusza ulatuje. Demon zagnieżdza się w małym ciele i zaczyna je przemieniać. Ciało ulega koszmarnym deformacją, a demon zyskuje bezpieczną siedzibę na wiele lat.
- Tylko po co oni to robią?
- Pytasz co ci ludzie z tego mają? W zamian za to, że ofiarują demonowi bezpieczne schronienie, ten obdarza tego kto się nim będzie opiekował różnymi darami Ciemności. Zazwyczaj jest to coś co nazywamy Słodczą Tajemnic. Demon pozwala swojemu opiekunowi poznawać sekrety, lęki i tajemnice osoby z którą on rozmawia. Sprawia to, że nawet najbardziej hardzi żercy kulą się przed takim człowiekiem i jeśli nie są świadomi obecności demona, to biorą przeważnie takiego kogoś za wielki autorytet.
- To potworne - krzyknął Uriel w poczuciu prawdziwego obrzydzenia i wstętu.


- To potworne! - krzyczały myśli Uriela.
Jeszcze raz spojrzał na Abdula i jego koszmarnego oseska, którego trzymał on wciąż na rękach. Wiedźmiarz z trudem opanował strach. Usłyszeć opowieść o demonie to jedno, ale siedzieć z nim w jednym namiocie to drugie. Na dodatek z rozmowy wynikało, że Bartolomeo wyraził zgodę na to aby dzikoklanyci przenocowali w obozie.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 04-03-2010 o 09:24.
brody jest offline  
Stary 07-03-2010, 19:13   #9
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Krew się burzyła, serce biło mocno a Wiedźmiarz czuł się jak zawsze przy konfrontacji z sługami ciemności mieszankę strachu i podniecenia. Przede wszystkim zaś czuł gniew, na splugawionego który wyciągnął szpony w stronę Wyprawy, a które - jeśli Przodkowie pozwolą - już wkrótce zostaną uciętę. Nie próbował stłumić emocji, gniew nie pętał jak kajdany tylko był narzędziem jak ogień w kowalskim piecu.
Bluźnierstwo zaś popijało herbatę i korzystało z splendoru jaki zdołało wokół siebie roztoczyć. Dotąd pogrążony w wspomnieniach Uriel przemówił kierując słowa w stronę niespodziewanego gościa.
- Zapewniam cię Abdulu Hadi z ludu o którym nikt nie słyszał z ziem których nikt nie widział, że już wkrótce minie czas podejrzeń, zaś przy tym ogniu znajdziesz kres swej tułaczki. - w jego pozie nie było śladu agresji, stał tylko ponad siedzącymi, z dłońmi skrytymi w rękawach i obserwował Abdula, przypominając tym samymi posąg z katedr Rytualistów. Głos jego niósł się donośnie, jak pieśń bardów w czasie świąt ku czci przodków. Głos nienaturalny bo z metaliczną nutą, jak dźwięk klingi wysuwanej z pochwy.
- Twe słowa nie mogą mnie urazić gdyż jedno jest w nich tylko ziarno prawdy. Ciemnością nie da się władać, a za jej dary jej słudzy płacą straszną cenę, można z nią tylko walczyć lub stać się jej niewolnikiem. A ja nie raz stawiłem jej czoła. Jak mawiał Egzarcha Uzur "ścieżka sprawiedliwych wiedzie przez nieprawości samolubnych i tyranię złych ludzi. Błogosławiony są ci, któzy w imię miłosierdzia i dobrej woli prowadzą słabych doliną ciemności, bo oni są stróżami brata swego i znalazcą zagubionych dziatek. Oni dokonają srogiej pomsty w zapalczywym gniewie, na tych, którzy chcą zatruć i zniszczyć ich braci; i poznasz ich, gdy wywrą na tobie zemstę." - słowa Zwojów Uzura cytował w uniesieniu, niespodziewanie czysto i melodyjnie, jak w trakcie litanii lub odprawiania mantry. Zaraz jednak powróciła zimna stal słów.
- Jednego jednak nie wiesz o Mroku, gdyż tego twoi panowie cię nie nauczyli. Nie da się ukryć znamienia ciemności . Okleja cię jak całun, jak zapach grobu i błoto. Choćbyś ubrał się w pióra i mówił jak poseł, z każdego zdania broczy breista posoka zła. Kto się przyjrzy ten ją zauważy, a wtedy będzie wiedział kim jesteś i czym jest dziecko, które nie płacze mimo zimna i deszczu, które osłaniasz przed naszym wzrokiem, które milczy jak martwa dusza, a jednocześnie przemawia twymi usta. Bo prawda jest tym czego TY się lękasz. - spojrzał oskarżycielsko na wędrowca.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 07-03-2010 o 19:26.
behemot jest offline  
Stary 07-03-2010, 20:29   #10
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
- Bracie...
Jakże Urila zabolały pierwsze słowa Dzikoklanyty. Nie miał on wszak do nich prawa i brzmiały one w jego ustach, jak obelga rzucona prosto w twarz.
- Bracie zarzucasz mi, żem sługą Ciemności i cuchnę jej mocę niczym świeży grób lub błoto. Jakże wielkiej wagi oszczerstwa się dopuszczasz, nie skonsultowawszy go nawet ze swoim kompanem inkwizytorem. Któż dał ci prawo osądzać innych ludzi, Urielu Azreal? - grzmiał Hadi.
- Czyż sam czysty jesteś, by rzucać oskarżenia na innych, a na osobę posła w szczególności? Czy wiesz jaka wedle prawa Unii Omamu, grozi kara za bezpodstawne oskarżenia? Czy jesteś pewien swoich słów? Zastanów sie dobrze wiedźmiarzu.
Dzikoklanyta umiejętnie dawkował napięcie słuchaczom i skupiał swoim głosem ich uwagę. Uriel słuchał tego z uwagą, a w duchu oddawał się medytacji, próbując przywołać moc przodków i uspokoić swą zlęknioną duszę.
Abdul Hadi nie czuł trwogi ni strachu. Patrzył z wysoko podniesioną głową w oblicze wiedźmiarza skryte za rytualną maską, tuląc cały czas do piersi potworne dziecię.
- Rzucasz oszczerstwa, a sam nie jesteś czysty.
Słowa posła ponownie zwisły w powietrzu niczym katowski topór. Chwila ciszy, jaka po nich nastąpiła była jakże wymowna i deprymująca dla wszystkich zebranych.
- Unia zezwala, co prawda ludzią podobnym do ciebie, na codzienne igraszki z Ciemnością. Jednak nawet wasza Unia nie pozwala nosić symboli poddaństwa demonom Ciemności.
Jakim, więc prawem, Urielu Azrael oskarżasz mnie o slugawienie, skoro ty sam jak i twoi towarzysze nosicie z dumą na szyjach symbol waszego skalania?
Abdul Hadi wpatrywał się w maskę wiedźmiarza, po czym powoli zszedł wzrokiem na amulet Gwardii Azariasza wiszący na jego szyji na skórzanym rzemieniu.
Poseł zamilkł, ale jego pytanie i oskarżenie ciągle odbijało się echem w uszach zebranych w namiocie. Nikt nie miał odwagi zabrać głosu. Nikt nie odważył się przemówić. Ukryte obawy i lęki odżyły w duszach wszystkich elizejczyków. Czyżby plotki o splugawieniu Azariasz były prawdziwe, czy tylko nieznajomy rzuca bezpodstawne oskarżenia? Nie było co do tego pewności. Nawet Dałmat, wielki inwkizytor, zawsze pewny siebie i hardy milczał. Nawet on nie mógł stanąć w obronie swego mistrza. Czyżby i w jego sercu zakwitła wątpliwość?
Uriel nie powiedział wprosto o co oskrża posła, ale ten w odpowiedzi uderzył w najczulszy punkt elizejczyków, Azariasza. Czyżby jego słowa były prawdą i wszyscy członkowie wyprawy nosili na szyjach znak poddaństwa demonowi Ciemności?
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 08-03-2010 o 23:59. Powód: -ą -om! ZGROZA Wojnar dzięki!
brody jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172