Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2010, 13:04   #1
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
[Storytelling historyczny 18+] Sekret Króla



Wieczór nadszedł szybko, jak to zwykle bywa zimą. Niestety śnieg nie padał już od miesiąca i pora roku słynąca z bieli, była szara i ponura. Któż jednak by się przejmował niedociągnięciami natury, gdy w perspektywie pojawiło się najważniejsze wydarzenie nowo rozpoczętego roku. Premiera opery mistrza Jeana – Philippe’a Rameau zatytułowana „Les Surprises de l’Amour”, która miała sie odbyć na inaugurację nowo przebudowanej Opery Królewskiej w Wersalu.
Wydarzenie na którym nie mogło zabraknąć nikogo kto choć trochę liczył lub chciał się liczyć na królewskim dworze. Nic zatem dziwnego, że od wczesnego popołudnia przed bramą pałacu ustawiły się w rządku karoce wypełnione arystokracją, szlachtą i ich klientelą. Wprawdzie sala operowa i tak by wszystkich nie pomieściła, ale po przedstawieniu miał być wyprawiony bal na cześć autora, który jak głosiły plotki, miał przesłonić swoją wspaniałością ten zeszłoroczny. Każdy zatem, którego urodzenie, czy pozycja nie pozwalała na cieszenie się samym przedstawieniem miał nadzieję na udział przynajmniej w przyjęciu.



Wnętrze wystrojonej z przepychem sali operowej utrzymanej w czerwonej tonacji z wolna zaczęło zapełniać się widzami. Szmer rozmów temu towarzyszący niósł za sobą wzajemne kurtuazyjne powitania, jak i dyskretne ploteczki. Żarty i złośliwości. Dwór żył własnym życiem poświęcając się z upodobaniem intrygom, zawierając wzajemne sojusze i koterie, a także prowadząc wojny i podchody. Och doprawdy przedstawienie było tylko pretekstem by się spotkać en masse. Bardzo niewiele osób przychodziło tu dla samej sztuki i wątpliwe czy znalazłoby się choć kilkadziesiąt osób, które potrafiłyby docenić talent starego mistrza Rameau.
Powoli szum rozmów przycichał, by odżyć z nową intensywności, gdy w najbardziej zaszczytnej loży pojawił się Jego Królewska Mość Król Francji i Navarry Ludwik w towarzystwie Królowej Małżonki. Za nimi można było dostrzec Jeanne-Antoinette Poisson, Markizę de Pompadour, która oprócz przyjaźni jaką darzył ją król, cieszyła się również sympatią królowej. W loży zasiadła jeszcze jedna postać. Był nią Étienne-François, książę de Choiseul, markiz de Stainville, dyplomata i jak głosiła plotka kandydat na pierwszego ministra. Niedoszło więc do sensacji, a król nie zaszczycił swymi względami nikogo nowego. O wiele większe zainteresowanie wzbudziła loża znajdująca się bezpośrednio pod królewską, bowiem zajęła w niej miejsce Małgorzata Katarzyna Haynault, Markiza de Montmélas nowa metresa Ludwika, co wywołało natychmiast złośliwe docinki, że nawet w operze jest „pod królem”.
Szum rozmów ucichł dopiero wtedy, gdy Rameau skłoniwszy się przed królem dał batutą znak orkiestrze, by zaczęła. Sala wypełniła się dźwiękami muzyki, kurtyna uniosła się, a po środku sceny ujrzano postać, która wywołała westchnienie zachwytu i zaskoczenia publiczności. Był to bowiem nie kto inny jak sam Farinelli. Sprowadzony przez mistrza Rameau w najgłębszej tajemnicy prosto z Madrytu. Zaskoczenie było kompletne, ba nawet Jego Wysokość ożywił się wyraźnie, a Farinelli ? Jak to on zaczął popisywać się swoją trzyoktawową skalą głosu i mnóstwem ozdobników wywołując burzę oklasków już na samym początku przedstawienia. Sukces opery był zagwarantowany.

Podczas pierwszej dużej przerwy towarzystwo udało się do foyer, gdzie przygotowano stoły z poczęstunkiem i napojami. Służba ubrana w błękitno – białe barwy królewskie uwijała się, by zaspokoić zachcianki gości. Sala była przestronna i dobrze oświetlona, a zwisające z sufitu wielkie kryształowe żyrandole rozsyłały we wszystkie strony refleksy światła, które odbijając się od kryształowych luster na ścianach dawały dodatkowe światło. Wszystko było wręcz roziskrzone. Toalety dam i panów mieniły się przeróżnymi barwami, od bieli atłasu, przez żółć złotogłowów, błękit jedwabnych adamaszków, po czerwień aksamitu. Jeśli dodać do tego wspaniałość biżuterii, tych wszystkich, diamentów, szafirów, korali i szmaragdów, to nikt nie miał wątpliwości, iż jest to najwspanialszy dwór całej Europy.

Wśród ubranych z całym przepychem gości można było dostrzec i Jean-Jacqueas Rousseau i Denisa Diderota, a nawet Woltera, który niedawno powrócił do Paryża ze swej szwajcarskiej posiadłości. Wokół nich gromadził się tłumek wielbicieli. Wątpliwe co prawda czy rozumieli, co mówią myśliciele, ale to doprawdy nie miało znaczenia. Ważne by się pokazać w towarzystwie najświetniejszych umysłów królestwa.

Musieli oni wystarczyć za całą atrakcję, gdyż zwyczajowo królewska para i ich goście z loży odpoczywali w błękitnym pokoju na piętrze.

Marjolaine Amelie Pelletier, Hrabianka du Niort zapewne dołączyłaby do któregoś z myślicieli, by nieco ogrzać się w blasku jego chwały, gdyby nie mały szczegół. Przybyła na przedstawienie w towarzystwie matki Antoniny, która zachowywała się co prawda dość tajemniczo, jednak sprytna dziewczyna szybko domyśliła się, iż rodzicielka próbuje ją wyswatać, po raz kolejny z resztą. Marjolaine westchnęła cicho wznosząc oczy ku niebu, gdy przyszło nieuchronne. A mama niby to zaskoczona szepnęła w jej kierunku :
- Spójrz kochanie jakiż przystojny oficer idzie w naszym kierunku. Och jakiż on piękny.
Mamusia uśmiechnęła się w stronę mężczyzny, który faktycznie podszedł do nich w towarzystwie nieco starszego pana bardzo do niego notabene podobnego i zalotnie rozłożyła wachlarz.
- Hrabina du Niort i zapewne jej urocza córka Marjolaine. – oznajmił starszy kłaniając się i całując dwornie dłoń wpierw matki, a później hrabianki.
- Jakże miło mi pana widzieć markizie de Bernières, to dla nas zaszczyt, a czyż się nie mylę sądząc, iż przyszedł pan w towarzystwie syna Clauda ? – spytała hrabina słodko.
„Jakiż świat jest pełen miłych niespodzianek” przemknęło przez myśl Marjolaine.
- W rzeczy samej to mój syn. – oznajmił markiz nie kryjąc dumy.
Na te słowa mężczyzna w niebiesko czerwonym mundurze kapitana gardes du corps skłonił się. Wszak nie pozostało mu nic innego, zaś niezwykle przebiegli w swym mniemaniu rodziciele natychmiast przystąpili do finalizacji swego planu.
- Och nieco się zmęczyłam. – mama użyła wachlarza do ochłody – Chyba muszę usiąść.
- Pozwoli Pani, ze będę jej towarzyszył. – markiz zareagował błyskawicznie – Zostawmy młodym sprawy ich młodości.
- Dziękuję panie markizie. – hrabina du Niort z wdziękiem przyjęła ofiarowane ramię. Nim jednak odeszła zdążyła dać znaczącego kuksańca w plecy Marjolaine.

Wśród zgromadzonych na sali nie brakowało pięknych kobiet, jednak niektóre z nich przyciągały uwagę znacznie częściej niż inne. Bez wątpienia taką damą była Marguerite Chantal d’Ambly Markiza d'Ambly. Nie tylko ona z resztą była obiektem ciekawskich spojrzeń, lecz również dziewczę które jej towarzyszyło, a które markiza przedstawiała jako Charlottę de la Charce. Co prawda Małgorzata bardzo dbała, by nie wplątywać się z żadne skandale, jednak wciąż na jej wizerunku ciążyła sprawa sprzed pół roku. Miała to nieszczęście, że zadurzył się w niej młody Pierre d'Humières, najmłodszy i ukochany syn markizy d'Humières. To co dla Małgorzaty było niezobowiązującym flirtem, dla młodzika okazało się miłością życia. Odtrącony, wprawdzie delikatnie, ale jednak zaciągnął się do armii i zginał gdzieś w Kanadzie walcząc z Anglikami.
Nic zatem dziwnego, że wiele osób dyskretnie obserwowało Markizę d’Ambly, gdy ku jej zaskoczeniu zbliżyła się do niej matka poległego chłopca. Leciwa Eugenia d'Humières, która dotąd traktowała ją jak powietrze. Ubrana była w czarną, żałobną suknię, zaś na szyi nosiła rzucający się w oczy srebrny naszyjnik ze szmaragdami.



- Droga Małgorzato przepięknie wyglądasz w tej niebieskiej sukni. Tak pasuje do twej cery, a to kto ? – spojrzała stara markiza z góry na Charlottę.
- Cóż za nietakt przyprowadzać ze sobą służbę. Dziwię Ci się. Widać przestałaś już gustować w chłopcach. – rzuciła zjadliwie i odwróciła by odejść bez słowa.
Stojący w pobliżu dworzanie natychmiast zaczęli z niezdrowym podnieceniem plotkować.

Plotki te nie dotarły jednak do Bernardina markiza du Châtelet, gdyż dopiero co wszedł do foyer. Opóźnienie to stało się bardziej zrozumiałe, gdy za nim wkroczyła Marie-Louise O'Murphy, niegdysiejsza kochanka króla w stroju daleko odbiegającym od idealnego i dekolcie zdecydowanie zbyt głębokim.



Dla nikogo nie było tajemnicą, że Bernardine ma słabość do byłych królewskich metres. Ponoć się nawet chwalił, iż wiąże go zażyłość z markizą de Pompadour daleko głębsza niż przyjaźń. Mężczyzna cokolwiek robił w swojej loży zdecydowanie zgłodniał, gdyż podszedł do stołu z przekąskami. Już miał uraczyć się wybornie wyglądającą sałatką z łososi, gdy ktoś go potrącił i markiz straciwszy równowagę omal nie runął głową między półmiski. Odwrócił się poirytowany, by dostrzec postawnego oficera w mundurze Chevau-légers de la Garde popijającego jak gdyby nigdy nic wino i gapiącego się bezczelnie na dekolt jego towarzyszki.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 02-04-2010 o 13:44.
Tom Atos jest offline  
Stary 02-04-2010, 22:46   #2
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
-Tak, ojcze- po raz kolejny powtórzył Claude. Wiedział, że próby protestu nic by nie dały.
-Niestety twoi bracia nie mogli przybyć, dlatego na tobie spoczywa obowiązek godnego reprezentowania naszego rodu. I na mnie naturalnie, ale to jest zrozumiałe same z siebie- markiz Francois de Bernières zawsze odznaczał się dwiema cechami: dumą i kompletnym brakiem skromności. Dumie dawał dowód trajkocząc od trzydziestu minut o tym, jak doskonałą okazją jest dzisiejszy bal by pokazać na dworze najlepsze cechy jego rodu. Wiązało się to bezpośrednio z jego pełnym przepychu strojem: czerwonym szustokorem z niewątpliwie najdroższego materiału, jaki udało mu się zdobyć, w dodatku wyszywanego srebrną nicią; czarnymi pończochami, eleganckimi pantoflami na obcasie. Nawet jego peruka musiała być warta mały majątek. Co z tego, że taki ubiór wychodził z mody już od kilku lat?


-Tak, ojcze. Masz rację- znowu przytaknął Claude.

-A jak twoja ręka synu? Pojawiła się jakaś poprawa? Może mam wezwać służbę, by pomogła ci się przebrać?

-Nie nastąpiły żadne zmiany, ale przywykłem do takiego stanu rzeczy. Służba nie będzie potrzebna- odpowiedział grzecznie syn.

-Rozumiem. A w co się przebierzesz na sztukę?- markiz kontynuował rozmowę samemu poprawiając bufiaste mankiety.

-W nic, ojcze- odparł po chwili Claude i czekał na nieunikniony wybuch zdziwienia.
-W nic?! Jak to w nic? Chyba nie masz zamiaru iść w mundurze?- na ojca zawsze można było liczyć.
-Tak, ojcze. Taki mam właśnie zamiar. Zawsze na takich wydarzeniach pojawiam się w mundurze- przekonanie markiza do swoich racji nie będzie pewnie łatwe.
-Ależ synu, jak ty będziesz przy mnie wyglądał?- gorączkował się Francois de Bernières.
-Odpowiednio, ojcze. Nie jestem szeregowcem, to mundur kapitański. Jest wystarczająco elegancki- tłumaczył Claude. Jego mundur był błękitnej barwy, z czerwonymi mankietami. Nogawki czerwonych spodni wpuszczone były w cholewy wysokich, oficerskich butów. A żeby nikt nie pomylił rangi młodego de Bernières, na ramionach munduru naszyte były srebrne epolety


-Ale, ale...- starszy mężczyzna szukał jakiegoś argumentu. A kiedy go nie znalazł, powiedział:- może to i lepiej? Kapitan to i tak lepszy tytuł, niż ten który ci przysługuje.-Tak jakby to była wina Claude'a, że urodził się za późno nawet na wicehrabiego.
-Synu, czy mógłbyś mi podać perfumy?- markiz zdecydował zmienić temat.

-Oczywiście ojcze- kwestia ubioru przeszła zaskakująco gładko. Syn posłusznie podszedł do toaletki i przyniósł flakonik zawierający perfumy o ciężkim, piżmowym zapachu.
-Dziękuję- rzekł Francois i przystąpił zaraz do skrapiania się zapachowym płynem.-A jak twoje życie prywatne, synu? Czy znalazłeś jakąś młodą dwórkę, która przyprawiłaby cię o szybsze bicie serca?
-Nie, ojcze. Pozostaję na razie w stanie wolnym- odpowiedział Claude zgodnie z prawdą.
-Synu, masz już trzydzieści lat- ofuknął go ojciec.-Ja w twoim wieku miałem już trzech potomków.
-Tak, ojcze. Wiem. Jestem przecież jednym z nich.
-I jesteś nim tylko dlatego, że ja potrafiłem odnaleźć właściwą kobietę, we właściwym czasie- markiz kontynuował swoje kazanie.
-Tak, ojcze. Przepraszam ojcze.

-Co ty w ogóle robisz w Paryżu? Nie masz żony i od lat nie awansowałeś.
-Trochę trudno wsławić się w boju, kiedy siedzi się w stolicy- młody de Bernières pozwolił sobie na odrobinę uszczypliwości.
-Może i wyniosłeś z bitwy pod Fontenoy rangę kapitana, ale strzaskaną rękę też- odciął się ostro markiz.-Wielu żołnierzy zazdrościłoby ci służby w gardes du corps. Nie powinieneś marnować takiej okazji.
-Tak, ojcze. Masz rację ojcze- kolejny raz powtórzył Claude odbierając od ojca flakonik i samemu korzystając z możliwości uperfumowania się.

(...)

Sala operowa wywierała ogromne wrażenie. Jej wystrój był wspaniały, jeśli wierzyć melomanom akustyka była znakomita, towarzystwo najwyższej klasy. Doprawdy szkoda, że Claude nie lubił arii. W dodatku przez te wszystkie lata spędzone w Paryżu zaczynał myśleć jak strażnik miejski, a nie jak żołnierz, o arystokracie już nie wspominając. Kiedy markiz Francois de Bernières wymieniał powitania i kurtuazyjne słowa z napotkanymi szlachcicami i chłonął atmosferę, Claude zastanawiał się czy straż Wersalu jest w stanie zapewnić należyte bezpieczeństwo parze królewskiej i najwyższym dostojnikom w takim tłumie ludzi. Ale to przecież nie było jego strapienie, nie dzisiaj. Dziś był w Wersalu tylko gościem, nawet jeśli był ubrany po służbowemu.
Poza tym ktoś musiałby wnieść do środka pistolet, aby móc zranić króla w jego loży, a to już byłoby nie do pomyślenia. Uspokojony własną myślą Claude zasiadł wraz z ojcem w jednej z lóż.
-Jaką to operę będzie nam dane dziś wysłuchać?- zapytał cicho ojciec ledwo przebijając się głosem przez panujący w sali szmer.
-„Les Surprises de l’Amour”- poinformował syn.-Nowe dzieło mistrza Jeana – Philippe’a Rameau.
-Znakomicie, znakomicie- zatarł dłonie markiz, a Claude tylko przewrócił oczami. Wiedział, że jego ojciec był takim samym miłośnikiem oper jak on sam. Ale trzeba mu było przyznać, że zawsze umiał dobrze udawać.

Gdy kurtyna uniosła się w górę, widownia wprost zamarła. Z tego co rozumiał Claude, kastrat który zaczął śpiewać na scenie swym sopranem musiał być kimś sławnym. I biorąc pod uwagę to, jaki dawał popis- całkiem zasłużenie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=y3BFN4BMmb4[/MEDIA]

(...)

Kiedy nadszedł czas na przerwę oczy markiza de Bernières zaświeciły się jak dwa ogniki. Pauza oznaczała bowiem spotkanie w foyer, podczas którego ten mógłby brylować, dogryzać konkurentom i podtrzymywać dobre stosunki z sojusznikami. A Claude... no cóż, może uda mu się coś przekąsić i porozmawiać z kimś na poziomie.
Okazja do rozmowy, jakkolwiek krótkiej, pojawiła się już w korytarzu gdy kapitan wypatrzył Denisa Diderota. Tak znamienity krytyk sztuki nie mógłby nie pojawić się na dzisiejszej premierze.


Zamienienie z nim kilku słów byłoby owocne, choćby dlatego, że z pewnością wiedział jak nazywała się gwiazda dzisiejszego występu. Co prawda Claude nie wstydził się swojej ignorancji w tej dziedzinie, ale był przekonany, że jego ojciec wykazywał się taka samą i wolałby uniknąć jej odkrycia.
-Panie Diderot, cóż za szczęście spotkać pana w takim tłumie-przywitał się de Bernières.
-Pan kapitan, to doprawdy niespodzianka- filozof podjął grzecznościową rozmowę.
-Panie Diderot, pan pozwoli, że przedstawię- Claude wskazał na swego ojca.-Szanowny markiz Francois de Bernières. Ojcze, oto Denis Diderot, pisarz, krytyk sztuki i prawdziwy człowiek renesansu: od lat tworzy encyklopedię, czyli zbiór wszystkiej ludzkiej wiedzy.
Markiz w normalnej sytuacji nie zniżyłby się do wymieniania uprzejmości z kimś niskiego stanu, ale nawet on zrobił wyjątek w obliczu tak wybitnego człowieka nauki i filozofii.
-Szanowny panie, wstyd mi przyznawać się do mej niewiedzy, lecz nazwisko wspaniałego śpiewaka, który dał dziś popis przed śmietanką Francji nie jest mi znane- to pozorne zdanie oznajmiające doczekało się szybkiej odpowiedzi.
-To słynny Farinelli, mistrz Rameau musiał sprowadzić go z samego Madrytu- Diderot nawet nie wywyższał się tonem, wykładając taką oczywistość.

-Synu, wystarczyło mnie o to spytać, zamiast nagabywać pana Diderota- no tak, markiz Francois nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji zabłyśnięcia przed kimś ważnym, nawet kosztem najmłodszego syna.
-Tuszę, że szanowny pan odwiedzi w najbliższym czasie Luwr- Claude wolał nie dawać ojcu szansy na dalsze wywyższanie się.-O ile mi wiadomo, jeszcze w tym miesiącu miłościwie nam panujący król ma udostępnić nowe eksponaty.
-W takim wypadku spróbuję znaleźć chwilę czasu, bym mógł obejrzeć nowe dzieła-zapewnił filozof.-A tymczasem, proszę panów o wybaczenie. Słyszę, że jestem wołany. Zaszczytem było pana poznać, markizie de Bernières- Diderot oddalił się. Niechybnie w foyer nie opędzi się od innych chętnych rozmówców.

Najwyraźniej po tej krótkiej rozmowie ojciec uznał, że nie będzie przez pewien czas potrzebował asysty syna. Nie mogło być inaczej, Claude nie widział bowiem innego powodu do wzajemnego przedstawienia z hrabianką Marjolaine. Nie żeby chciał narzekać na zawarcie tej znajomości. Młoda arystokratka była niepośledniej urody.
-Pani- zaczął, prostując się na pełnię swego wzrostu.-Czy zaszczycisz mnie swym towarzystwem, czy też moja obecność jest ci niemiła?
 
Zapatashura jest offline  
Stary 04-04-2010, 00:11   #3
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
-Och, ach. – lekki jęk doszedł w ciemności jego uszu, coś przycisnęło jego głowę jeszcze bardziej w stronę rubensowskich ud. Bernandine musiał ciężko pracować, czasem bardzo ciężko.

-Spóźnimy się… – po tych słowach jego głowa znów została pchnięta, a usta znalazły się tak blisko podmiotu rozkoszy kobiety, że nie był wypowiedzieć reszty zdania wyraźnie. Cóż, owszem, uwielbiał sprawiać francuską rozkosz, ale niekoniecznie będąc w pośpiechu, w końcu odbiera to długotrwałą przyjemność z jej dawania i utrzymywania na poziomie ekstazy. Robiąc to szybko zaprzecza wszelkim swoim przekonaniom, nie czerpiąc z każdej chwili jak najwięcej, cóż o tym właśnie rozważał ciężko pracując zawinięty gdzieś pod prześcieradłem. Jego ręka przestała pieścić jędrne udo i skierowała się swawolnie ku górze, robiąc mały przystanek na obszernym pośladku. Gdy już dotarł do północnych wzgórz poczuł w dłoni obiekt swojego uwielbienia, fakt, dla którego nie przepadał za tak chudymi kobietami. Otóż pierś Marie-Louise O'Murphy nie łatwo był objąć jedną dłonią, był to owoc z Edenu, który wymagał, co najmniej dwóch rąk do konsumpcji.

Wnet zabawę dwóch rozpalonych kochanków przerwał dźwięk otwieranych drzwi.

- Panie, kazałeś mi przerwać bez pozwolenia, kareta jest już gotowa.

Bernandine uwolnił się z plątaniny najróżniejszych tkanin na jego głowie i wziął głęboki wdech. Przed z nim leżała naga, w pełnej okazałości Marie-Louise O'Murphy. W pośpiechu wziął jeszcze kilka oddechów, zrzucił ze spoconych włosów ledwo trzymającą się perukę i zwrócił się do zamykającego już drzwi służebnego.

- Nie chciałbyś mi pomóc? Ta kobieta wymaga przynajmniej dwóch mężczyzn.

Młodzieniec o pięknej urodzie, w wieku około siedemnastu lat zalał się rumieńcem. Popatrzył przez chwilę zaszokowany, po czym zażenowany bardzo szybko powtórzył wcześniejsze słowa.

- Panie, kareta jest już gotowa. – I zanim Bernandine otworzył usta drzwi zamknęły się z ogromną prędkością. – Ech, widzisz Marie? Nikt nie zechce mi pomóc. – Libertyn wstał i zapiał pierwszy guzik od swojej koszuli, spodnie jeszcze miał na sobie.

- Ależ monsieur, zostawiasz mnie tak w pół rozpaloną?

Nie odpowiedział, po pierwsze, dlatego, że sam był ciekaw kobiet na premierze opery mistrza Jeana – Philippe’a Rameau, a po drugie, bo Marie go za to ubóstwiała. Im dłużej pozostawała nienasycona, tym bardziej go pożądała i pragnęła. Nigdy nie robił to czego oczekiwała, podważyło by to jego nieugięty autorytet i zaistnienie waśni między nimi. Kiedy wkładał buty i zamykał drzwi, ona leżała wpatrując się w jego znikającą sylwetkę.



***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RMHU_BKq-Vo[/MEDIA]

Ach tak, sałatka z łososi, jedno z moich ulubionych dań. – szepnął do ucha Marie, puścił jej objęcie i już miał złapać za półmisek, kiedy jakiś gbur bezpardonowo go potrącił. Ze swoją drobną sylwetką nie miał szans przepchnąć tego ogromnego potwora. Zachwiał się i cudem udało mu się chwycić stołu przed upadnięciem. Odwrócił się podirytowany, podszedł do postawnego oficera.

- Widzę, że w tym stadzie wojskowych świń przestali uczyć manier?

- Och przepraszam, nie zauważyłem pana, świnie zwykły deptać robaki na swojej drodze – odpowiedział z przekąsem, a jego akcent zupełnie różnił się od francuskiego.

- Założę się, że gdyby raczył pan zdjąć spodnie, to proporcja świni do robaka byłaby odwrotna – odparł libertyn, a kilka osób niby to rozmawiających, ale przypatrujących się sprzeczce zachichotało.

- Ktoś kiedyś rzekł, że nie liczy się wielkość, lecz umiejętności, a ja szablą władam znakomicie.- wzrok oficera kawalerii znów skierował się na wybujały dekolt Marie-Louise.

-Zazdrości pan tego? – spytał się libertyn i chwycił bezprecedensowo jedną z piersi Marie do dłoni, ta zaczerwieniła się lekko, a dookoła słychać było lekki wyraz zdziwienia- Cóż, nie dziwie się panu. W kawalerii zostaje tylko dosiadanie konia. Okrakiem! – zaśmiał się, a mały tłum zawtórował.

Czerwony ze złości Polak podniósł swoją wielką dłoń i już miał trzasnąć Bernandina. Libertyn zrobił szybki unik w dół i rzucił się pod stół. Biegł na czworakach pod bielą obrusów, słyszał huk walnięcia pięścią w blat i kilka pisków. Szarżując na czworakach po paru zakrętach walnął się w jakąś stołową nogę głową i wyleciał poza obrus, zakręciło mu się w głowie. Chwilę później, gdy spojrzał w górę, dostrzegł białe, czyściutkie majtki. Już chciał za nie chwycić i ściągnąć w dół, ale w ostatniej chwili opanował się i otrząsnął, kiedy usłyszał piski i uderzenia obcasów obok swojej osoby. Wyturlał się spod obszernej sukni, dwie panie patrzyły na niego ze zdziwieniem. Przez moment wpatrywał się w ogromny, świecący lampion gdzieś nad nim, czuł jakby jego głowa pękła w trzech, nie, dziesięciu miejscach! Zebrał się w kupę, wstał i otrzepał elegancką kamizelkę.

- Najmocniej przepraszam moje drogie madame. Los był na tyle nie…- tutaj ugryzł się w język, widząc dwie przepiękne kobiety przed sobą – był na tyle szczęśliwy, że skierował mnie wprost do najcenniejszych skarbów dzisiejszego wieczoru. Jestem markiz Bernardine du Châtelet – jego uśmiech zawirował na jego ustach w dziwny, niespotykany sposób.
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 04-04-2010 o 01:48.
Libertine jest offline  
Stary 12-04-2010, 22:14   #4
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Madame la Marquise

Ośmielam się pisać ten list przekonana, że więzy rodzinne są silniejsze od czasu i odległości. Nazywam się Charlotte de la Charce i jestem córką czcigodnego monsieur Jackuesa de la Charce, kuzyna Waszego Szanownego ojca Armand Lucien Hrabiego Chateau-I'Arc.

Nigdy nie miałyśmy okazji się spotkać co jest nieodżałowaną stratą z mojej strony, posiadanie tak znakomitej persony w rodzinie jest dla mnie źródłem dumy i niekończącej się radości.
Jako, że jak już pisałam Madame nie poznała mej skromnej osoby wypada się przedstawić nieco bliżej. Liczę sobie szesnaście wiosen i w tym roku rozpoczęłam ostatni rok edukacji w przyklasztornej szkole sióstr Wizytek w Troyes. Miłe mi to miejsce wkrótce stanie się ledwie wspomnieniem, a mnie czeka droga ku ożenkowi i w pełni dorosłemu życiu.
I w tej sprawie ośmielam się pisać ten list i sprawiać, że Madame traci cenny swój czas na przeczytanie go. Od osób z mego otoczenia nie raz i nie dwa słyszałam, że zostałam obdarowana łaską bożą i mnogimi talentami, którymi teraz chętnie służyłabym markizie.
Poza gruntownym wykształceniem, które zawdzięczam zakonnicom znam kilka języków obcych i umiem śpiewać tak, że słuchającym pojawiają się łzy wzruszenia w oczach. Zdaję sobie sprawę, że Madame ludźmi utalentowanymi otoczona jest ze wszech stron proszę jednak… Nie: błagam jednak, by Madame rozważyła moją prośbę i była łaskawa wziąć mnie do siebie, do Paryża. Jeśli nie w roli panny do towarzystwa to choćby pomywaczki.

Ślę życzenia zdrowia i powodzenia.
Charlotte de la Charce

PS. Raczy mi markiza wybaczyć małą dworskość niniejszego listu i możliwe faux pas. Nie znam dworskich obyczajów co nieustannie napawa mnie żalem i wstydem.

Ch.d.l.Ch.

***

Podobno list pojawił się na zamku Glaire et Villette w połowie listopada, a Philippe d'Amblay, jej stale zajęty ważniejszymi sprawami małżonek, wychodząc z założenia że Margo i tak przyjedzie na święta, nie odsyłał go jej do Paryża. W pierwszej chwili markiza d'Amblay rzuciła pismo w kąt. Nie miała ochoty zawracać sobie głowy młodziutką krewną, ale potem doszła do wniosku, że może ją sobie obejrzeć w drodze powrotnej, niewiele nakładając przy tym drogi. Jeśli dziewczyna okaże się interesująca może nawet zainteresuje się jej dalszym losem?
Tak więc ostatecznie przyjechała do niewielkiego klasztoru zaraz po świętach, kierowana trochę ciekawością, a trochę nudą. Kiedy już podjęła decyzję, nie widziała powodu by zwlekać z jak najszybszym poznaniem dalekiej kuzyneczki, by na własne oczy przekonać się o jej talentach i zaletach.
Margo nie lubiła ani klasztorów ani szkół. Na szczęście oszczędzono jej w dzieciństwie tego typu edukacji. Pewnie dlatego jej wiedza ogólna była dość dziurawa, a wykształcenie raczej specyficzne. Była jednak wystarczająco bystra i inteligentna by bez tego doskonale radzić sobie w towarzystwie.
Jakaś zakonnica zaprowadziła ją do surowo urządzonego pomieszczenia, będącego podobno pokojem w którym mieszkała Charlotta. Popatrzyła na nie z niesmakiem: Cztery przykryte szarymi kocami prycze, a przy nich niewielkie stoliczki i kufry na osobiste rzeczy. Nawet służba w jej domu mieszkała w lepszych warunkach. Dziewczyna była podobno na modlitwach i nie było wskazane by je przerywać nawet z powodu wizyty utytułowanej krewnej. Margaritta usiadła na łóżku wskazanym jako posłanie panny de la Charce, uzbrajając się w cierpliwość. Wzięła do ręki leżącą na stoliku książkę.
Biblia była całkiem oczywista, ale leżący pod nią Tartuffe, ou l'Imposteur Moliera świadczył o raczej buntowniczych gustach małej kuzyneczki, jak w myślach nazwała Margo swoją daleką krewną, o której istnieniu jeszcze przed dwoma tygodniami nie miała pojęcia. Z nudów przerzuciła kilka stron.
Nie przepadała za czytaniem, ale do wypełnienia wlekącego się czasu było to całkiem znośne zajęcie, po za tym... markiza uśmiechnęła się do swoich przewrotnych myśli, Świętoszek czytany w klasztorze miał taki... ciekawy wydźwięk

Modląc się od razu zauważyła pojawienie się siostry Henriette, młoda zakonnica stojąc w bocznej nawie, aż nogami przebierała z niecierpliwości. Byłoby to zabawne, gdyby nie było aż tak intrygujące. Na szczęście grzech niecierpliwości nie na długo gościł w sercu dziewczęcia. Starszawy kapłan dążył już w swych modłach ku końcowi i potężny dzwon zaczął ogłaszać drugą część dnia obfitującą w prace. Ale nie dla Charlotte, o nie. Młoda zakonnica podbiegła do niej szybciutko i mocno uchwyciwszy za ramię pociągnęła za sobą. To co wypadało jej z ust stanowczo nie było składną mową, ale bystra Lotta poskładała całość. Jej cudowna krewna, do której ostatnim promykiem nadziei wysłała list, jednak przybyła gotowa sprawdzić czy panna de la Charce do czegokolwiek się nadaję, a mineło już tyle czasu, list wysłała przecież dwa miesiące temu i od tamtej pory nie miała żadnej odpowiedzi. Przełykając ślinę i opanowując drżenie rąk dziewczyna wygładziła skromną szarą sukienkę, którą miała na sobie i palcami rozczesała loki. Opanować drżenie podbródka było znacznie trudniej, ale w końcu otworzyła drzwi i weszła do celi, którą dzieliła z trzema innymi, dobrze urodzonymi wychowankami klasztoru. Skrzypienie skupiło całą uwagę na młodej dziewczynie.
- Pani - dygnęła z wdziękiem jak ją tego uczono, chwytając w dłonie boki sukni, nie miała pojęcia czy mogła się pierwsza odezwać czy czekać na reakcję, ale postanowiła zaryzykować - Czuję się niezwykle szczęśliwa, że zaszczycasz mnie swoją gościną.
- Wizytą moja droga wizytą albo obecnością - Powiedziała drobna szczupła brunetka odkładając czytaną książkę i z ciekawością przyglądając się przybyłej dziewczynie. Musiała przyznać, że była słodka: Młoda, Śliczna i tak nieskończenie niewinna - Gościną zaszczycany kogoś gdy zapraszamy go do siebie, więc to ja musiałabym Ci za to podziękować - dodała uśmiechając się przekornie.
- Oh - czerwony rumieniec w całości pokrył blade policzki dziewczęcia - Wybacz mi Pani, ale przyklasztorne życie, chociaż pozwala wykształcić wiele cnót, nie jest najlepszą szkołą dobrych manier i obyczajów.
Markiza nie brzmiała na obrażoną toteż Lotta uniosła niepewnie wzrok i ujawniając zaskakująco bławatkowe oczy.
Margueritta d'Amblay wstała i wolno podeszła do blondyneczki. Były sobie prawie równe wzrostem, ale trudno się było między nimi doszukać jakiegokolwiek innego podobieństwa:
- Nie wyglądasz jak reszta mojej rodziny - powiedziała, a w jej głosie wyczuć można był ciekawość - myślałam, że wszyscy jesteśmy ciemnoocy i mamy ciemne włosy.
- Mówią Pani, że rodzina mojej matki ma w sobie krew ludzi z dalekiej północy, ale nigdy nie wiedziałam czy w to wierzyć. Faktem jednak jest, że miała jasne włosy i oczy w przeciwieństwie do ojca.
Kobieta skinęła głową. W sumie nie było to tak istotne, jak fakt, że kuzyneczka była prawdziwą pięknością... Dotknęła delikatnie jej policzka. Był miękki i delikatny:
- Masz więc ochotę wyrwać się z tego miejsca... - przesunęła dłoń na złote loki.
Dotyk był niezwykle miły i wzbudzał zaufanie toteż Charlotte czując się trochę swobodniej pokiwała głową.
- Nie tyle wyrwać madame, co poznać świat. Zakonnice były bardzo dobre i miłe, ale mam wrażenie, że będąc tu coś mi ucieka.
Markiza zaśmiała się szczerze. Nie często pozwalała sobie na coś takiego. Życie dworskie pełne było złośliwości i intryg, by w nim przetrwać, musiała nauczyć się przede wszystkim panowania nad sobą. Popatrzyła w oczy dziewczyny. Kiedyś była taka jak ona: Niewinna, pełna marzeń, ale by nie zostać zniszczonym przez pełen intrygantów świat, człowiek powinien posiadać coś więcej: Ambicję, wolę i upór w dążeniu do celu. Najlepiej zaś kiedy potrafił być lepszym intrygantem od innych... panna de la Charce, mimo skromnej minki, miała w oczach ogień. Nieukierunkowane jeszcze pragnienie, a ona mogła znaleźć dla niego odpowiedni kierunek...
- Dobrze więc... zabiorę Cię ze sobą - Powiedziała niespodziewanie.

Ten gest był całkowicie spontaniczny i nie przemyślany. Ręce same rzuciły się markizie na szyję, a usta same wydały okrzyk radości. Trwało sekundy zanim panna de la Charce się połapała w tym co wyprawia i z zażenowaniem wróciła dłońmi do swojej skromnej sukienki. Rumieniec ponownie buchnął na jej twarz, a oczęta zostały spuszczone skromnie.
- Nie mam jeszcze nawyku poprawnych manier, ale szybko się uc zę. Znam także kilka języków obcych i Bóg obdarzył mnie ponoć talentem do śpiewu.
Wymieniała swoje zalety szybko, jakby obawiała się, że markiza może zmienić zdanie.

- No cóż... najwyraźniej stanowisz więc moje alter ego - zaśmiała się dźwięcznie - Ja śpiewam beznadziejnie, a ponieważ wszyscy, którzy coś znaczą, potrafią konwersować po francusku, naukę innych języków uznałam za czystą stratę czasu - Mrugnęła do niej wesoło - Natomiast Twoje maniery zdecydowanie musimy doszlifować zanim zabiorę cię na dwór. Na początek powinnaś się nauczyć panowania nad sobą. Wiedza na temat co, komu i kiedy powiedzieć to największa tajemnica popularności w wielkim świecie.

***

Powóz Margueritte był wygodny i elegancki. Na koźle siedział ubrany w liberię d'Amblayów stangret, a z tyłu dwóch lokai. Wszyscy trzej byli rosłymi mężczyznami w wieku pomiędzy dwadzieścia kilka, a trzydzieści kilka lat i wyglądali na gotowych spełnić każde polecenie swojej pani. Patrząc na ich miny i sposób poruszanie się można było dojść do wniosku, że bardziej pasowaliby do armii albo zbójeckiej bandy, niż na służbę na salonach. Czwartym towarzysz markizy był nieco starszy, szpakowaty, niezbyt wysoki i bardzo szczupły:
- Charlotto to mój sekretarz mousieur Le Beku. To na jego głowie spoczywają wszystkie moje problemy - powiedziała uśmiechając się nieznacznie, a mężczyzna ukłonił się elegancko
- Antoine - zwróciła się do niego - to moja kuzyneczka: Mademoiselle Charlotte de la Charce. Pojedzie z nami do Paryża.

Spakowanie całego dobytku nie zajęło dużo czasu. Kilka skromnych sukien, biblia i w sumie nic więcej. Za to pożegnania trwały już znacznie dłużej. Zakonnice z ciężkim sercem wypuszczały spod skrzydeł urokliwą wychowankę, która jednakże mogła przynieść im wiele dobrego w przyszłości przy pomyślnych wiatrach. W końcu jednak udało się pożegnać stare życie i powitać nowe, którego pierwszym przejawem był ten chudy mężczyzna. Lotta dygnęła lekko, ale znacznie mniej uniżenie niż względem hrabiny i zaszczebiotała wesoło:
- Nadzwyczaj miło mi poznać osobę pomagającą madame.
Margueritte nachyliła się do dziewczyny:
- Widzę, że twoją naukę zaczniemy od nauki etykiety. Nie kłania się służącym moja droga, nawet jeśli są szlachetnie urodzeni i starsi od Ciebie.
- Oh - Lotta błyskawicznie się wyprostowała i wyciągnęła dłoń odzianą w skromną rękawiczkę, wierzchem do góry. Miała nadzieję, że podanie ręki do pocałunku w takiej sytuacji jest odpowiednie? A może wystarczyło by zwykłe skinienie głowy??
Mężczyzna zrobił dziwną minę nie poruszył się jednak, a Marguaritte zaczęła się śmiać. Chwyciła wyciągniętą dłoń blondyneczki i uścisnęła ją ściągając jednocześnie w dół:
- Możesz go zaszczycić spojrzeniem, ewentualnie nieznacznym, prawie niezauważalnym skinieniem głowy.
- Oh - dziewczę westchnęło ponownie, ale nie wyglądało na strasznie speszoną czy przejętą - Zupełnie inaczej niż w klasztorze. Madame...
Zaczęła prosząco, ale przerwała niepewnie zagryzając wargę, która zaraz zaczerwieniła się rozkosznie.
- Madame... a czy będzie chwila czasu na naukę tańca?
Kobieta skinęła głową:
- Będzie czas i na to, chodźmy teraz, porozmawiamy w powozie podczas jazdy i bardzo proszę mów do mnie Margo. Jesteś przecież moją kuzynką, a ja nie jestem od ciebie wiele starsza.
- Jak sobie życzysz Margo - Charlotte z szerokim uśmiechem wsiadła do powozu i usadowiła się w kierunku jazdy. Bez specjalnego żalu wyjrzała jeszcze na budynek klasztoru, który coraz bardziej znikał w oddali. Nowe życie przybywaj!

Markiza usiadła obok niej, a jej sekretarz nadal bez słowa naprzeciw obu dziewcząt. W powozie usadowiła się także pokojówka markizy Marie, miła i wesoła dziewczyna o rudych włosach, niezwykłych lśniących zielonych oczach i ciele niczym nimfy z obrazów Watteau. Margo uśmiechnęła się do swojej służącej. Wiedziała, że rozkoszna Marie pozowała innemu malarzowi, do ostatniego dość frywolnego obrazu. Przecież sesje malarskie odbywały się w błękitnym saloniku w jej paryskim domu. To były bardzo przyjemne wspomnienia... Jean-Honore Fragonard już podbił królewskie miasto, a markiza była pewna, że niedługo uznany zostanie za najlepszego malarza obecnej ery.

***

Przejazd do perły Francji zajął kilka dni. Kilka długich dni, dla markizy pewnie nużących, dla jej młodej podopiecznej niesłychanie fascynujących. Podróż upływała na rozmowie: o rodzinie, o pogodzie no i o etykiecie. Przede wszystkim o etykiecie, którą Lotta chłonęła niczym gąbka. A potem pojawił się Paryż. Pomna uwag i nauk panna de la Charce nieznacznie tylko odsłaniała zasłonki w powozie by nikt niepowołany nie dojrzał kto jest w środku. Nie mogła się powstrzymać i trudno było mieć o to pretensje. Masa ludzi, dźwięków i zapachów oszałamiała. Dziewczyna oddychała głęboko, a jej drobna pierś unosiła się raz za razem.
A potem było jeszcze bardziej ekscytująco; spora kamienica wydawała się pałacem, a żywopłoty i róże teraz przykryte zimowym całunem w niewielkim, ale starannie wypielęgnowanym ogrodzie na tyłach budynku, latem musiały zdawać się edenem.
- Przepięknie, tu jest przepięknie - wyszeptała wysiadając z powozu wsparta na dłoni lokaja. Oczywiście pomna nauk nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem.
- Nie jest zbyt duży, ale spodobał mi się ze względu na ogród - Powiedziała Margo ruszając w kierunku domu. Zanim dotarła do drzwi otworzyły się one szeroko i obie podróżniczki weszły do wnętrza. Wysoki hol z szeroką, przestronną klatką schodową na środku której pyszniła się piękny tkanina ścienna z Arras, wyraźnie świadcząca o zasobności właścicielki, był oczywiście urządzony według najnowszych trendów. Delikatne mebelki, lustra z charakterystycznymi zdobieniami w kształcie muszli i zwiewne materie nadawały mu wrażenia lekkości i swoistego uroku.



- Jest piękny - zachwyt w głosie Charlotte niewątpliwie był szczery. Szeptała jakby bała się powiedzieć cokolwiek głośniej. Jej na poły otwarte usta zamknęły się gdy stanęła przed lustrem. Buro-szara sukienka stanowiła niezwykle niemiły dysonans w tym miejscu.
Widząc na co patrzy kuzynka Markiza stanęła obok:
- Tak... zdecydowanie na początek musimy pomyśleć o nowej garderobie dla Ciebie. Antoine - zwróciła się do sekretarza - Zorganizuj nam spotkanie z Madame Damierre tak szybko jak tylko będzie to możliwe.
- Madame Damierre jest krawcową? -
zainteresowała się Lotta żywo tą jakże ważną dla świata sprawą: kobiecą garderobą.
- Och - Margo zabawnie powachlowała się ręką udając że mdleje - Gdyby coś takiego wyrwało Ci się przy Madame, byłabym skończona w towarzystwie - Stanęła prosto i mrugnęła do blondynki - To największa kreatorka mody w ostatnim okresie. Ubieranie się u niej jest jak zaproszenie do Wersalu pisane ręką króla.
- Zapamiętam -
odpowiedziała nim dotarło do niej ostatnie zdanie - Zaproszenie do króla?
Wielkie bławatkowe oczy stały się jeszcze większe nadając twarzy wyraz przekomicznego zdziwienia.
- Oczywiście... po co byłoby się wysilać, gdyby na końcu tej drogi nie można by wybrać się do pałacu i spotkać naszego Bien-Aimé władcę, a przede wszystkim przyprawić o łzy zawiści inne arystokratki - Margueritte zaśmiała się wesoło, zawirowała po holu, a potem porwała Charlottę za rękę i pociągnęła ją po schodach na górę:
- Chodź, pokażę Ci twój pokój.

***

Potem przybyła Madame Damierre, a za nią nadciągnął korowód służących z materiałami na suknie, a także kapelusznicy, rękawicznicy i szewcy i wszyscy traktowali Charlottę jak księżniczkę z bajki. pojawił się także Monsieur Alfonse, nauczyciel tańca, którego wizyta najbardziej ucieszyła młodziutką dziewczynę.
Rajskie życie trwało już nieomal tydzień, kiedy przybyło zaproszenie do opery i na bal w Wersalu. Szczęśliwy tydzień spędzony na naukach etykiety, przybieraniu sukien i biżuterii i wzajemnych radościach markizy i jej młodej podopiecznej, która na samą myśl o wyjściu do opery dostawała wypieków.
 
Nadiana jest offline  
Stary 12-04-2010, 22:15   #5
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Margo nie lubiła pojawiać się w Wersalu samotnie, zwłaszcza kiedy w perspektywie był tak ogromny tłum jak zazwyczaj na rozpoczęcie zimowego sezonu. Męskie towarzystwo było jak najbardziej pożądane w takiej sytuacji, a na kogo liczyć może kobieta jeśli nie na swoja rodzinę?
Poza tym Henri i Ethienne zawsze korzystali z okazji obejrzenia opery. W przeciwieństwie do młodszej siostry, która pokazywała się w loży którą miała do dyspozycji dzięki uprzejmości Madame de Pompadour, tylko dlatego że było to w dobrym tonie, naprawdę lubili tego typu rozrywkę. Gdy Charlotta zeszła na dół już czekali w salonie Margo. Wybiegła szybciutko przez otwarte przez lokaja drzwi, tak jak zwykle, trochę nie zważając na wpajane jej konwenanse. Fakt, że Margo nie jest tylko w towarzystwie służby zarejestrowała dopiero po przejściu kilku kroków. Spłoniła się lekko jak to miała w zwyczaju, ale jakby nigdy nic ostrożnie uniosła fioletową suknie podarowaną specjalnie na tą okazję i z wdziękiem dygnęła gościom. Nie pytana, póki co nie zabierała głosu. Wzrok pozornie miała skromnie wbity w podłogę, ale spod długich rzęs spoglądała z ciekawością.
Jeden z mężczyzn podszedł do niej i położywszy dłoń na jej podbródku uniósł ją delikatnie w górę. Ubrany był w elegancki, najmodniejszy obecnie strój w tonacji błękitu, mocno haftowany srebrem.
- Cóż to za ślicznotkę tak skrzętnie chowałaś w swoim domu siostrzyczko – powiedział pogodnie spoglądając na nią oczami identycznymi jak oczy markizy. Ciemne włosy skrywał pod modną białą peruką.
- To nasza kuzyneczka madamoiselle Charlotte de la Charce – Odpowiedziała z uśmiechem markiza poprawiając lok, który zsunął jej się na czoło. Miała na sobie elegancką suknię w kolorze niebieskim z jaśniejszymi o ton aplikacjami, a ciemne włosy upięte w kok zamiast pudrem przyozdobiła pióropuszem z białych piór. Stosowała puder tylko w sytuacjach skrajnych z przyczyny bardzo prozaicznej, była na niego uczulona. Oczywiście poza rodziną nikt nie miał o tym pojęcia.


- De la Charce? - Odezwał się drugi z mężczyzn w mundurze porucznika francuskiej marynarki, jego ciemne włosy spięte w kucyk nie miały na sobie nawet odrobiny tak nadużywanego przez wszystkich modnisi pudru - Jesteśmy z nimi spokrewnieni? Nie miałem pojęcia.
- Tak, mousier
- ośmieliła się odezwać, ale nie miała odwagi przejść na ty mimo, że przecież byli rodziną! - Jestem córką czcigodnego monsieur Jackuesa de la Charce, kuzyna Waszego Szanownego ojca Armanda Luciena Hrabiego Chateau-I'Arc. Kuzynka Margo była tak dobra, że zgodziła się przyjąć mnie do siebie.
- Rezolutna
– powiedział stojący obok niej mężczyzna i delikatnie uszczypnął ją w policzek.
Drugi gość podszedł bliżej i strzeliwszy obcasami ukłonił się przed dziewczyną:
- Witaj więc w Paryżu kuzynko Charlotto, jestem Ethiene Chevalier Chateau-I'Arc, a ten ignorant, który udaje dworzanina to mój starszy brat Henri, jak zapewne się już domyślasz wicehrabia Chateau-I'Arc.
- Wielce miło mi poznać szanownych kuzynów
- wyciągnęła wąska dłoń nie odzianą w materiał do pocałunku. Wyraźnie widać było, że perspektywa opery i balu podnieca ją niesamowicie.
Ethiene pochylił się i z kurtuazją pocałował podana mu dłoń, gdy tylko ją puścił drugi z braci niespodziewanie odwrócił dziewczynę do siebie i przywarł do jej ust gorącymi wargami.
Miękkie wargi dziewczyny chłonęły pocałunek dopóki z cichym okrzykiem nie wyrwała się z rąk mężczyzny i drżąc lekko nie ukryła za plecami Margo. Cała jej swoboda jakby zniknęła, kiedy oddychała mocno wzburzona. Co ciekawe wyglądała na bardziej rozgniewaną niż przerażoną.
- Zachowuj się Henri – Odezwała się markiza stanowczym tonem – Lotti jest pod moją opieką, a tobie chyba za bardzo miesza się w głowie od przebywania na dworze.
Wicehrabia odsunął się od dziewczyny najwyraźniej zupełnie niespeszony upomnieniem siostry. Uśmiechnął się czarująco i złożył przed Charlottą iście królewski ukłon:
- Zechciej mi wybaczyć impertynencję kuzyneczko. To się więcej nie powtórzy. Margo za głęboko ma mnie w swojej kieszeni bym sobie mógł pozwolić na zrobienie czegoś co wywołałoby jej niezadowolenie.
- Tak, zdecydowanie nie powinieneś o tym zapominać
– powiedziała jego młodsza o kilka lat siostra wsuwając mu rękę pod ramię i kierując się w kierunku wyjścia.
Ethiene zaoferował swoje ramię poruszonej dziewczynie. Z dumnie uniesioną główką skorzystała z ramienia i podążyła za kuzynką.

***

Opera jak zwykle była nudna i nawet znośny głos włoskiego śpiewaka nie mógł tego zmienić, ale Margo zabijała czas obserwując kreacje siedzących w innych lożach kobiet i analizując kto z kim pojawił się dziś na tym targowisku próżności. Monotonię przedstawienia zakłócił na chwilę niewielki incydent z fryzurą Charlotty. Z niecierpliwością oczekiwała balu po przedstawieniu, zastanawiając się czy René pojawi się na sali. Nie widziała go już prawie miesiąc i sama przed sobą musiała przyznać, że chyba zaczyna tęsknić.

Opera była cudowna. Miękkie plusze, czerwone obicia, kryształowe żyrandole. Rozpieszczona przez luksus już w domu kuzynki Charlotta westchnęła rozkosznie siadając w wymoszczonym fotelu. Najlepsze miało jednak dopiero nadejść! Kiedy na scenę wyszedł śpiewak Lotta zacisnęła dłonie na oparciach aż jej kłykcie pobielały. Ona, obdarzona niezwykłym talentem, umiała docenić dar innych, a sopran kastrata istotnie był niezwykły. Zdawało się, że to sam archanioł Gabriel zstąpił na ludzki padół by uświetnić tą okoliczność. Oddychając pospiesznie, nie chcąc stracić ani jednej nuty Charlotta pochyliła się do przodu. Była tak zafascynowana przedstawieniem, że nawet nie zauważyła, kiedy dwie z podtrzymujących jej misterną fryzurę szpil wysunęły się z włosów i upadły na ziemię. A dwa pasma blond loków spłynęły na ramiona dziewczyny.


Henri roześmiał się rozbawiony jej wyglądem:
- Doprawdy kuzyneczko, wyglądasz jakbyś zajmowała się dzisiaj czymś o wiele bardziej ekscytującym niż oglądanie opery.
Ethienne rzucił się na ziemię w poszukiwaniu zgub i końcu wśród wesołych docinków i przepychań między nogami udało mu się je znaleźć. Margo szybko przywróciła jej wymagany modą kształt.
Lotta uprzejmie podziękowała kuzynowi nie zwracając uwagi na docinki drugiego. Ponownie całkowicie została wchłonięta przez cudowny świat opery.

***

Zaraz po rozpoczęciu antraktu wicehrabia szybko uwolnił się od towarzystwa siostry i jej podopiecznej, najwyraźniej przedkładając ponad nie kilku hałaśliwych i pstrokato ubranych przyjaciół. Natomiast jak zwykle taktowny i usłużny Ethiene wyruszył zdobyć dla pań coś chłodnego do picia. Jedyna córa rodu Chateau-I'Arc nieraz zastanawiała się nad przewrotnością losu, który uczynił spadkobiercą rodzinnych dóbr i tytułu hulakę i utracjusza, a opanowanego i rozsądnego mężczyznę zaledwie drugim w kolejności synem, który na dokładkę wybrał sobie raczej dość niebezpieczne zajęcie. Kochała ich jednak obu równie mocno niezależnie od różnic w charakterach. Z dumą patrzyła na męskie sylwetki i przystojne rysy twarzy. Pokazywanie się w ich towarzystwie było prawdziwą przyjemnością, po za tym Margo lubiła towarzystwo przystojnych ciemnowłosych mężczyzn.
Jej myśli mimowolnie znowu powędrowały w kierunku René...

Spokój wieczoru zakłóciła niespodziewana scena w wykonaniu markizy d'Humieres:
- Droga Małgorzato przepięknie wyglądasz w tej niebieskiej sukni. Tak pasuje do twej cery, a to kto? – spojrzała stara markiza z góry na Charlottę i dodała:
- Cóż za nietakt przyprowadzać ze sobą służbę. Dziwię Ci się. Widać przestałaś już gustować w chłopcach – rzuciła zjadliwie i odwróciła by odejść bez słowa.
- Płeć ani wiek nie mają dla mnie znaczenia, powinnaś już wiedzieć droga Eugenio, że zawsze przedłożę towarzystwo inteligentnej służącej ponad nieudacznika i głupca, nawet jeśli jest synem markiza – Rzuciła Margo w plecy oddalającej się matrony.
Markiza d'Humieres była kobietą nie pierwszej młodości. Większość swego życia spędziła na dworze i opanowała do perfekcji mimikę twarzy. Słysząc ripostę Małgorzaty zwęziły jej się źrenice, lecz oblicze pozostało idealnie nieruchome.
- Mój syn nie żyje. - odparła równie wyniośle jak przedtem - Nie ma sensu go obrażać Małgorzato, bo mnie nie możesz dotknąć bardziej, niż już to zrobiłaś zabierając mi Pierre'a - stwierdziła z godnością, co wywołało cichy szmer aprobaty dworaków i nieprzychylne spojrzenia rzucane markizie d'Ambly.
- Ależ Madame - Margo skłoniła lekko głowę, gestem wyrażającym szacunek oraz uprzejmość i odpowiedziała bez uśmiechu:
- Czy choć jednym słowem wspomniałam o Twoim synu i o Twej stracie? Myślałam że rozmawiamy o moich preferencjach towarzyskich.
- Zatem pozostańmy przy swoich przekonaniach
- odparła leciwa markiza - Bawcie się dobrze, mnie starej pozostały już tylko wspomnienia.
Co powiedziawszy rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie na Charlottę i oddaliła się niczym wielki, posępny, czarny ptak. Margo uśmiechnęła się do dziewczyny i opanowanym spokojnym głosem, na tyle głośno, że mogli ją usłyszeć stojący najbliżej dworacy powiedziała:
- Chodź kuzyneczko, poszukajmy Ethienne który najwyraźniej gdzieś utknął z napojami dla nas.

To był zdecydowanie wieczór obfitujący w niezbyt przyjemne incydenty towarzyskie, ledwo bowiem oddaliła się stara markiza gdy nagle spod stołu wyczołgał się jakiś mężczyzna i zaplątał w suknię stojącej obok leciwej, siwowłosej Madame de Bayarde. Kobiecinie z wrażenia oczy prawie wyszły na wierzch. Pewnie od pięćdziesięciu lat nikt nie zaglądał w miejsca, które właśnie oglądał nieznajomy.
Kiedy w końcu wysunął głowę ze zwojów koronek Margo rozpoznała Bernardine'a du Châtelet, który z bezczelnym uśmiechem odezwał się do niej i jej podopiecznej. Popatrzyła na niego z obojętnością graniczącą ze wzgardą i chwyciwszy kuzynkę za łokieć pociągnęła ją w drugą stronę. Impertynent nigdy nie został jej oficjalnie przedstawiony i wcale nie żałowała tego faktu, wolała nie zbliżać się do kogoś, kogo opinia mogłaby jej pobrudzić kreację.

Podczas słownej utarczki Lotta ciekawie przenosiła spojrzenie z kuzynki na obcą kobietę. Jasnym było, że ich wzajemna niechęć wychodziła daleko poza przyjęte ogólnie zasady. Już miała o to zapytać, kiedy jakiś dojrzały mężczyzna zaczął wyczyniać harce pod stołem. Refleksja, dotycząca arystokracji zachowującej się gorzej niż młode podopieczne szkoły przyklasztornej, była nagła i niespodziewana. Niestety, nie dane było dziewczynie dłużej się przypatrywać bezczelnemu monsieur, który najwyraźniej próbował nawiązać jakiś kontakt. Margo bezlitośnie pociągnęła ją za sobą.
- To nie jest dla nas odpowiednie towarzystwo Charlotto - powiedziała cicho do wyraźnie zafascynowanej osobnikiem dziewczyny, która odwróciła wzrok tak jak przystało na dobrze wychowaną panienkę, najwyraźniej jednak nie mogła oprzeć się ciekawości:
- A któż to? - Zapytała równie cichym tonem.
- Zblazowany dandys, rozpustnik i utracjusz bez grosza przy duszy. Nikt warty twojego zainteresowania. - Powiedziała Margo zaciskając usta w wyrazie świadczącym, że nie ma ochoty rozmawiać na ten temat dłużej.
- Uhm... - Charlotta uszanowała niechęć do rozmowy na temat tego mężczyzny, ale wszak było jeszcze kilka ciekawych tematów - A tamta starsza madame?
- Markiza d'Humieres uważa, ze jestem winna śmierci jej syna.
- Oh...
- blondynka zamknęła buzię choć strasznie ją korciło by dowiedzieć się coś więcej na ten temat.
Widząc jej minę młoda markiza pokręciła głową:
- Moja wina polegała tylko na tym, że potraktowałam obojętnie jego niezdarne awanse - wzruszyła ramionami na pozór obojętnie. Powiedziała to na tyle głośno, że wypowiedź ta mogła dotrzeć do uszu kilku stojących obok osób, nie na tyle jednak, by można to było uznać za działanie celowe.
- Awanse? Wszak osoba monsieur markiza jest powszechnie znana, prawda? Jakże to awanse do zamężnej kobiety?
Margo uśmiechnęła się nieznacznie słysząc te naiwne słowa:
- No właśnie zupełnie niestosowne zachowanie moja droga, zupełnie niestosowne - powiedziała z błyskiem w oku.

- Margo... a czy Najjaśniejszy Pan zaszczyci nas tutaj swą obecnością? - Zmieniła nagle temat młoda dziewczyna.
- Możemy mieć tylko taką nadzieję - odpowiedziała jej towarzyszka odbierając kielich z dłoni brata, który w końcu do nich dotarł - Nie wiesz może co zatrzymuje króla? - Zapytała go gdy umoczyła usta w białym winie. Mężczyzna pokręcił przecząco głową, a kobieta skrzywiła usta:
- Nie wiem skąd biorą to wino, ale jest paskudne.
Lotta wypiła łyk i skrzywiła się. Faktycznie wino podkradane z piwnic klasztoru smakowało o niebo lepiej, ale może to tylko sugestia? Może strach i poczucie świętokradztwa (wszak w dużej mierze miało być to wino mszalne) dodawało skrzydeł podniebieniu.
- Skoro nie ma króla to może jest tu ktoś z rodziny królewskiej? - nadzieja w jej głosie była aż nadto widoczna.
- Zdecydowanie królewski stół bardzo by zyskał, gdyby królewski podczaszy zdecydował się na trunki z winnic d'Amblay! Nic nie może się równać z nowym szampanem Philippe - dodała odkładając kielich na pobliski stolik. Potem zwróciła się do rozentuzjazmowanej blondyneczki:
- Tak Charlotto z pewnością będziesz miała okazje zobaczyć kogoś z królewskiej rodziny. Popatrz prosto przed siebie, ale proszę zrób to dyskretnie. Ta kobieta w różowej sukni z pąsowymi różami to księżniczka Adélaïde zwana Madame Troisième. Wbrew nazwie czwarta córka naszego Ukochanego władcy. Została nazwana trzecią po śmierci swej starszej siostry. Ta elegancka kobieta stojąca obok w biało złotej sukni, to żona następcy tronu, niemiecka księżniczka Maria Józefa Wettyn...
Markiza dyskretnie wskazywała dziewczynie kolejne osoby i informowała o koligacjach i znaczeniu na dworze, a Lotta jak zaczarowana chłonęła nowy dla niej świat. Cały czas równie dyskretnie przypatrywała się rodzinie królewskiej, także strojnie ubranym książętom, markizom i hrabiom. Na nią samą raz po raz spadały obleśne spojrzenia męskiej części gości, głównie tych bardziej podstarzałych. Wtedy dumnie i wysoko podnosiła główkę czując się bezpiecznie w pobliżu Margo. Niedługo antrakt dobiegł końca i udali się z powrotem do loży. Jedni z radością i oczekiwaniem inni z przekonaniem, że jest to zło konieczne, które należy mężnie przetrwać, by uzyskać nagrodę. Tym razem nagroda miał być bal na królewskim dworze i tance, które Margo uwielbiała.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 12-04-2010, 23:24   #6
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Przyglądała się sobie. Krytycznie i skrupulatnie, kawałek po kawałku.
Przypominało to bardziej zachowanie konesera sztuki oglądającego właśnie obraz, niźli młodej kobiety, która spoglądała na swe własne odbicie w dużym lustrze. Czy groziło jej zbytnie zapatrzenie się w siebie samą, które niczym u Narcyza tak tragicznie by się skończyło, chociaż tutaj równałoby się bolesnym uderzeniem o taflę i możliwymi siedmioma latami pełnymi pecha? Możliwe. Ale cóż, ona uwielbiała swoją kobiecość, seksualność i intymność.
-I jeśli to jest grzech, to niech już robią miejsce dla mnie tam na dole – powiedziała na głos do swoich myśli mrużąc przy tym rozkosznie oczy. Ze swoją jasną karnacją, która jeszcze dodatkowo została rozjaśniona makijażowymi sztuczkami, oraz długimi, blond włosami, mogłaby uchodzić za chodzącą niewinność. Tylko te rysy twarzy i pełne, jakby wiecznie lekko wydęte usta psuły efekt i dodawały jej kapryśnego uroku.

Pod koniec oględzin mogła z całą pewnością stwierdzić, że podobała się sobie, co było bardzo dobrym znakiem. Nie na darmo spędziła ostatnie pół godziny w garderobie na odrzucaniu pomysłów starszych służek co do jej dzisiejszej kreacji, aby teraz miała znowu się przebierać. Wprawdzie mogłaby, ale akurat nie miała ochoty na taki kaprys.




Pośród wielu kobiet wśród francuskiej arystokracji, które Natura obdarzyła ciałami uchodzącymi za co najmniej obfite, ona bardziej przypominała niewysoką, kruchą porcelanową laleczkę. Górna część sukni ciasno przywierała do ciała kobiety, co jeszcze dodatkowo było wzmagane przez komplet gorsetowych fiszbin. Gdyby Marjolaine była wyposażona w parę potężnych rozmiarów krągłości charakteryzujących płeć piękną, to owe zapewne prawie wylewałyby się z ram materiału. Ale nie była, więc jej kobiece atuty były tylko odpowiednio uniesione i nieśmiało, acz kusząco wyeksponowane bardziej niźli miałoby to miejsce w jakim luźnym stroju. Także i niewątpliwą sprawką fiszbin było to, że kibić młoda arystokratka miała smukłą i mocno zarysowaną, aż chciałoby się ją objąć.
Dolna zaś część była rozkloszowana i z szelestem ciągnęła się po ziemi, a nawet falowała przyjemnie dla oczu, gdy Marjolaine zawirowała w miejscu, sprawdzając możliwości swego stroju. Co jak co, ale suknie wprawdzie nie musiały należeć do najwygodniejszych ubrań, ale już ich swoistymi obowiązkami były, aby porządnie prezentowały sylwetkę oraz współgrały z ciałem w tańcu.

Z pełną aprobatą dostrzegalną w każdym, choćby jednym ruchu kobiety, przeszła przez pokój i z gracją przysiadła na krześle stojącym przy toaletce. I tam spotkała się z kolejnym swym odbiciem, które spoglądało na nią ponad fantazyjnymi buteleczkami o, a jakże, tajemniczych zawartościach. Przeparadowała palcami po ich nakrętkach, aż w końcu, dzięki tej ostrej selekcji, wybrała jedną z nich i rozmieściła kwiatowy zapach w kilku strategicznych miejscach na swym ciele.
Przygotowania przerwane zostały przez pukanie do drzwi, po którym te się cicho uchyliły i wychynęła zza nich służka o sarnich oczach.
-Pani?
Ta zaś nie poruszyła się nawet i tylko zachęcające mruknięcie było oznaką, że była świadoma nagłej obecności drugiej osoby w pomieszczeniu.
-Karoca już czeka, a i Pani matka jest już gotowa do wyjścia.
Dziewczę odprawione zostało krótkim, niedbałym machnięciem ręki młodej kobiety.
Dawno już nie była nigdzie ze swą drogą matką, więc wiadomość od niej, że chce się wybrać na operę razem ze swoją jedyną córką, była aż nazbyt podejrzana. Oh, sama wiadomość? Nie, nie.. nie byłoby w tym nic złego, gdyby jej nadawczyni nie postanowiła wcześniej zawitać do Paryża, aby pobyć trochę w posiadłości Marjolaine. To nie tak, żeby nie miała ciepłych uczuć do swej matki, ale ona po prostu czasami bywała.. problematyczna w zajmowaniu się swoją jasnowłosą księżniczką, jakby ta ciągle była małą dziewczynką.
Westchnęła i wraz z tym tchnieniem ograniczanym nieco przez gorset wyzbyła się też po części podejrzliwych myśli, aby nastawić się pozytywnie do nadchodzącego wieczora. Musiała przyznać, pomimo swego uwielbienia dla teatru, że opera zapowiadała się prawdziwie przednio

Otworzyła szufladę toaletki i wyciągnęła zeń zdobioną, ale bez zbędnego przepychu, kolię. Drobne kryształki lśniły krwistą czerwienią, a połączone były mocną, czarną siateczką trzymającą całą konstrukcję. Po założeniu, otulała ona szyję kobiety, a kilka pojedynczych odnóg spływało na wyraźne wypukłości obojczyka, gdzie czerwień kontrastowała z porcelanową barwą skóry. Gdyby komuś było dane przyjrzeć się z bliższej odległości, tedy z łatwością zobaczyłby jak przebija się przez nią pajęczyna żyłek rysujących się szlachetnym błękitem.
Długimi, prawie białymi palcami jednej dłoni przesunęła powoli po błyskotce, aż opuszkami musnęła niezbyt nachalny dekolt.
Rozciągnęła muśnięte karminową barwą wargi w uśmiechu pełnym złośliwiej satysfakcji.
Była zadowolona.
A to mogło oznaczać całkiem dobry wieczór.



~***~



Syknęła cicho pod nosem, kiedy otrzymała maminego kuksańca, a następnie odprowadziła matkę i jej towarzysza dość ponurym spojrzeniem, które jej niebieskie oczy zachmurzyło niczym burzowe niebo.

"Który to już raz matko? I czy na pewno chodzi tutaj o mnie, czy może Ty ciągle szukasz dla siebie kolejnego adoratora?"

W całej tej sytuacji było jednak coś pocieszająco dziewczynę, coś za co była wdzięczna swojej rodzicielce, bowiem ten oto wybrany jegomość zdawał się być przynajmniej zbliżony do niej wiekiem, a do zawsze było dobrze widziane. Brak zbyt dużej ilości pomarszczonego ciała, nienaturalnie wyglądającej peruki czy też makijażu na twarzy w większej ilości niż ona sama posiadała było zdecydowanym atutem i mężczyzna otrzymał od niej plusa. Na zachętę.
W myślach obliczała i zastanawiała się, czy tym razem przyszedł czas zagrania matce i jej swataniu od razu na nosie, czy może przeciwnie, mogłaby dać się w to trochę wciągnąć. Wyznawała prostą zasadę, która mówiła o tym, że drobny flirt, a może nawet romans, jeszcze nikomu nie zaszkodził, a już na pewno nie jej. Mogła sprawić rodzicielce trochę radości i dać pewną dawkę nadziei.
Maskę czaru pełną na swą twarz przybrała i z nią to gotowa była na ruch pierwszy ze strony mężczyzny.

-Pani- zaczął, prostując się na pełnię swego wzrostu.-Czy zaszczycisz mnie swym towarzystwem, czy też moja obecność jest ci niemiła?
-Ah Panie, cóż za niemądre pomysły Ci przychodzą do głowy. Z przyjemnością potowarzyszę komuś innemu niż mej drogiej matce. – dziewczyna powiedziała beztrosko, chociaż jakaś nuta w jej głosie mówiła, że jest zażenowana zachowaniem swej rodzicielki. Najwyraźniej pierwszyzną takie „przypadkowe” spotkania nie były w tej rodzinie – I z kimże innym miałabym dyskutować na temat, ah, spraw naszej młodości, czy tak?
Przywołała na swe wargi figlarny uśmiech, po czym otworzyła wachlarz z trzaskiem jego szkieletu. Delikatnymi ruchami wprawiała nim powietrze w ruch, nawet nie po to, aby siebie ochłodzić, ale by jej blond kosmyki poruszyły się, miękko przy tym muskając jej odsłoniętą skórę szyi i dekoltu. Dodatkowo perfumy, którymi spryskała się przed samym wyjściem z domu, miały dzięki temu większą możliwość bezlitosnego dotarcia do zmysłu węchu rozmówcy.

Mężczyzna docenił dowcip w słowach damy, bowiem na ustach jego pojawił się uśmiech a pierś uniosła się w cichym chichocie.
-Młodość moja jest cokolwiek nadszarpnięta -stwierdził kapitan i jakby faktycznie nie z próby udawania starszego niż jest. W kącikach oczu zdążyły już pojawić się u niego pierwsze zmarszczki, uwydatniane jeszcze przez śmiech.-Ale mam nadzieję, że pamiętam ją jeszcze wyraźnie.
-Cóż, postaramy się, aby pomiędzy naszymi młodościami nie doszło do zbytnich konfliktów - Sponad koronki zdobiącej wachlarz obserwowała mężczyznę parą chłodnych, niebieskich oczu. Spojrzenie to wodziło po błękitnym mundurze, srebrnych odznaczeniach wojskowych, aż w końcu w pełni zatrzymało się na jego twarzy -Zatem, błękitny Panie, jak się bawisz na operze?
-Lepiej niż się spodziewałem, gorzej niż bym chciał- odparł enigmatycznie Claude, który od początku rozmowy patrzył hrabiance w oczy. Czy można mu było to poczytać za zaletę, czy wadę pozostawało kwestią otwartą.
-Oh, naprawdę? Czyżby lśniący przepych tego miejsca, feeria barw strojów tutaj zgromadzonych oraz główny sopran o słowiczym głosie, jeszcze nie zbałamuciły wszystkich Twych zmysłów, by z zachwytu aż wypieki na Twych licach wykwitły? – Na palcach na krótko stanęła i ku niemu się nieco wychyliła, jakby naprawdę tych rumieńców poszukiwała. Młodą arystokratkę charakteryzowały może trochę przerysowane ruchy, ale całość zgrywała się w taki sposób z jej drobną postacią, że nie było to nachalne. Zbytnio. Zaraz z westchnieniem cichym opadła z powrotem na obcasy swych butów – Jak i mnie.
Złożyła wachlarz pozwalając, aby ten zawisł smętnie na tasiemce przewiązanej wokół jej nadgarstka. Otuloną czarną koronką dłoń drugiej ręki wyciągnęła wdzięcznie ku kapitanowi.
-Przejdziemy się? Budynek zdaje się być wystarczająco duży na krótką przechadzkę z dala od tego zgiełku.
Z ust kapitana nie znikał uśmiech lekkiego rozbawienia, wywołanego celowymi zabiegami Marjolaine. Może i de Bernières nie był fontanną młodości, ale daleko mu było do dostojnej i nudnej powagi. Przynajmniej na stopie prywatnej, na służbie przecież nie mógł się tak cały czas uśmiechać.
-Niech mi Pani wierzy, budynek jest dość duży by się w nim zgubić. Wiem, bo przez dwa lata miałem okazję pomagać zagubionym w nim arystokratom i arystokratkom- mężczyzna przysunął się do hrabianki oferując jej swe ramie.-Jestem prawie pewny, że pamiętam układ korytarzy tak dobrze jak moją młodość. A nawet gdybyśmy się zgubili, jestem pewny, że sopran Farinelliego pozwoli nam odnaleźć drogę powrotną.
-Tak więc nici ze zgubienia się w tym labiryncie? A może ja powinnam ruszyć pierwsza, abyś potem mógł i mię pomóc się odnaleźć? – Zaśmiała się melodyjnie i chętnie ujęła mężczyznę pod ramię, nie dotykiem niczym muśnięcie skrzydeł motyla, ale pewnym uściskiem.
Z szelestem sukni ciągnącej się po posadzce i dzięki barwie przywodzącej na myśli krwistą smugę, kobieta dała się prowadzić przez pomieszczenie, zręcznie przy tym lawirując pomiędzy barwnymi postaciami. Po drodze nawet pozwoliła sobie zgarnąć kieliszek wina z tacy służby.

-Takie oddalenie się, byłoby nierozważne. Co by się stało, gdyby odnalazł Panią jakiś inny strażnik Wersalu? Szeregowiec, nie daj Boże?- Claude skierował się do wyjścia, które pozwoliłoby mu udać się wraz z towarzyszką najkrótszą drogą do Galerii Zwierciadlanej. Nie tylko w opinii de Bernières była to najpiękniejsza sala pałacu. A ponieważ dziś prawie cała straż zgromadzona była w pobliżu opery, nikt nie powinien się tam kręcić.
-Cóż, z Twych słów jasno wynika, że nie byłoby to zbyt miłe spotkanie – zaczęła powoli, jakby dokładnie rozmyślała nad każdym kolejnym słowem. W ramach osobistej przerwy upiła łyczek trunku, po którym to przesunęła końcówką języka po swej górnej wardze – Oczywiście, dla tego potencjalnego strażnika. Rzeczywiście, nie daj Boże. A skoro i Ty kiedyś tutaj pomagałeś arystokratom, to pewnie też byłeś.. może i właśnie takim szeregowcem?
-Nigdy nie chodziłem po tych korytarzach jako szeregowiec. Zanim przeniesiono mnie do Gardes du Corps, służyłem w pułku Normandii pod dowództwem byłego marszałka Philippe'a Charlesa de La Fare. Oczywiście wtedy nie był jeszcze marszałkiem- pokrótce wyjaśnił Claude.-W tych murach byłem, jestem, choć mam nadzieję że nie pozostanę już zbyt długo: kapitanem.
-Wybacz mi mą ignorancję, jeśli Cię uraziłam. Jednocześnie wdzięczna jestem za to wyprowadzenie mnie z błędu – nawet jeśli zbito ją lekko z tropu, jeśli utraciła trochę rezonu, to i tak całkiem szybko się pozbierała. A może to ten kolejny łyk wina pomógł – Były, aktualny i niekoniecznie przyszły kapitanie.
-Oho, chyba zabrzmiałem jakby zabolała mnie sugestia, że kiedyś zaczynałem służbę- de Bernières zaśmiał się cicho.-Po prostu kiedy byłem szeregowcem walczyłem w Austrii. Nie miałem okazji prowadzić pięknych dam przez wersalskie korytarze.
-Oh, rozumiem skąd ten żal. W takim razie, kapitanie, masz teraz niebywałą okazję do nadrobienia zaległości. Ale, że tak nieskromnie powiem, chwilowo tylko w moim towarzystwie. Jednakże, tylko dopóki ten oto mój kielich nie zostanie zmieniony w drobinki przez donośny sopran – dla wagi swych słów, godnych wypowiedzi jakiej pierwszej lepszej wróżki od dyni, uniosła naczynko na taką wysokość, aby zostało liźnięte światłem rozświetlającym korytarze pałacu – Bowiem potem wrócić nam przyjdzie.
-Oby więc artysta za szybko nie rozpoczął drugiej części, bowiem do sali do której cię prowadzę Pani jeszcze kawałek. To naprawdę wielki pałac.- Faktycznie minęło już trochę czasu i kilka korytarzy od kiedy dwójka "młodych" opuściła foyer.
-Wprawdzie nie mam nic przeciwko przejściu całego pałacu, ale uważaj Panie, abyś potem nie musiał mnie nieść z powrotem – odpowiedziała z uśmiechem odsłaniającym białe ząbki, a długimi palcami zatańczyła po zgiętym ramieniu mężczyzny jak po klawiszach klawesynu -I tak zgadzam się, wielki. Już w samych korytarzach można byłoby urządzać tańce, że nie wspomnę już o salach. A gdyby nie oburzenie ogółu, to zapewne swobodnie można byłoby tutaj wprowadzić konie i na nich pokonywać odległości. Jakże o tym by mówiły barwne ptaszki całej Francji i nie tylko.
-Ależ nie miałbym nic przeciwko niesieniu Pani. Byłby to słodki i drobny ciężar- słówko "drobny" Claude upchnął w zdanie w lekkim pośpiechu, gdy zorientował się, że bez niego mogłoby zostać odczytane negatywnie.-Konne przejażdżki niestety mogłyby źle wpłynąć na posadzkę- kapitan celowo stuknął mocniej obcasem przy kolejnym kroku.-To zapewne jedyny powód powstrzymujący dwór przed podjęciem takich prób. O, ale widzę, że zbliżamy się już do grand appartement du roi. Stąd już tylko parę kroków do Galerii.
Pewną wskazówką mógłby też być strażnik, który stał u końca korytarza. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć (w końcu dziś wszyscy członkowie dworu i zaproszeni goście powinni znajdować się w zupełnie innej części budynku), ale gdy jego wzrok padł na epolety kapitańskie poniechał swego pomysłu i zamiast tego zasalutował.
-Prawda. A do tego jakaż by to była farsa, gdyby wyniosłe damy w nocnych falbanach podróżowały konno z łazien do swych sypialń – roześmiała się szczerze, a echo jej śmiechu jeszcze odbijało się pośród korytarzy, gdy ona zamilkła. Takie tam, niczym śmiech jakiej zjawy zagubionej.
Sama zaś Marjolaine, kiedy przechodzili już obok strażnika, to obróciła na moment głowę mierząc go, a głównie jego reakcję, z góry na dół. Koniec końców widać spodobał jej się był taki odzew na ich przejście, gdyż potem z mniej lub bardziej nieodgadnionym wyrazem na twarzy zwróciła się ku swojemu towarzyszowi. Krawędzią trzymanego kielicha przesunęła po swej dolnej wardze – Miło, miło.
-Mamy szczęście, że para królewska wypoczywa gdzie indziej, w przeciwnym wypadku straż byłaby pewnie bardziej skrupulatna- rzekł Claude, trochę jakby w powietrze, prowadząc towarzyszkę przez korytarz prowadzący do celu ich spaceru.-W końcu to tutaj znajdują się komnaty króla i królowej.
-Ależ to oczywiste. Do tego jeszcze zakładam, że wtedy korytarze nie byłyby tak przyjemnie puste, a naszej przechadzce towarzyszyłoby mijanie członków służby i straży królewskiej, a pewnie też i co rusz wymienianie z kimś uprzejmości – w końcu po krótkiej zabawie kieliszkiem, czyli leniwym kręceniem nim smukłymi palcami, po raz wtóry zakosztowała wina, które i tak w jej mniemaniu mogło być słodsze -Wprawdzie nie bywam tutaj za często, a nawet dość rzadko, ale wyobrażam sobie, że pałac zawsze tętni życiem i nigdy do końca nie usypia. Czy może się mylę?
-Nie mylisz się pani, opisujesz zwyczaje dworu zupełnie jakbyś mieszkała w tym pałacu- zaśmiał się kapitan, mijając ostatnie drzwi w korytarzu i wchodząc w końcu do Galerii. Była jasno oświetlona przez liczne żyrandole, których światło odbijało się zarówno w oknach jak i w lustrach tworząc istną feerię blasków.





-Któż by chciał spać, kiedy sam budynek o każdej porze kusi pięknymi widokami. Szkoda jednak, że nie zdążyliśmy przybyć o zmroku. Zachodzące słońce wyczynia z tą salą niesamowite rzeczy.


Czy to było spowodowane światłami żyrandoli, czy może zapierającym dech w piersiach widok, ale faktem było, że także i niebieskie oczy kobiety roziskrzyły się wyraźnie. Do tego jeszcze aż rozpromieniła się na twarzy niczym mała dziewczynka na widok zabawki, a przecież panna Marjolaine już nawet o kilka lat przekroczyła granicę lat dwudziestu.

-Ah, cudownie.. – westchnęła tylko i wyswobodziła rękę, aby przed siebie kilka ostrożnych kroków uczynić, jakby obawiała się, że przy mocniejszym coś się stłucze w tym magicznym pomieszczeniu.
Przy wejściu też jeszcze pochyliła się i na podłogę odstawiła kieliszek, który mógłby jej tylko wadzić, albo sprawić jakieś niepotrzebne problemy. Nie szła, ale wręcz sunęła przez środek w falujących materiałach jej sukni, a każde jedno jej odbicie w lustrze wymagało uwagi. Gdy się zatrzymała, to zadarła głowę, aby przyjrzeć się scenom dziejącym się na malowanym sklepieniu -Ileż razy trzeba byłoby tu bywać, aby nie popadać w zachwyt przy każdej jednej wizycie?
-To bardzo trudne pytanie. Ja za każdym razem gdy odwiedzam tą salę nie mogę wyjść z podziwu. Jej architekt był prawdziwym geniuszem. Szkoda, że Opera jest tak daleko, w przeciwnym razie bal na pewno by się tutaj odbył- mówił de Bernières. W międzyczasie podniósł z ziemi kieliszek, aby później hrabianka nie musiała się po niego schylać i podszedł do jednego z wielu okien.-Przed przebudową był to po prostu taras wychodzący na ogród. Teraz zachowuje pierwotną funkcjonalność i dodaje jej swoistego piękna. W dzień w tych wszystkich lustrach odbijają się królewskie ogrody. Ręczę, że i ten widok zapiera dech w piersiach.
-I teraz właśnie przydałyby się te konie, aby z Opery potem dotrzeć tutaj. Ale nic to, nie tym razem to innym, chociaż jestem pewna, że bal w tym miejscu byłby wart każdej ceny. I te tańce.. – zamknęła powieki i opuściła głowę, którą następnie lekko przechyliła jakby czegoś słuchała, jakiejś odległej muzyki. Płynny ruch wykonała swym ciałem ukłon tworząc dla fantomowego partnera.
– Menuet? – rzuciła pytanie w powietrze, a potem kolejnych kilka figur przywołała rękami i wyuczonymi krokami. Każda z nich cechowała się gracją, którą to jeszcze można było oglądać podwójnie, bo i w zwierciadłach na ścianie pomieszczenia. Cieszyła się.. cieszyła się tak zupełnie trywialnie, nie pomna na pałacową etykietę, co w końcu dało o sobie znać śmiechem w piruecie czerwonym. Tak sobą w nim wymanewrowała, że zaraz przy kapitanie się znalazła, czemu towarzyszyło lekkie szturchnięcie go.
– Zacna niespodzianka jak na przechadzkę spowodowaną tym jakże przypadkowym spotkaniem.

Claude obserwował z przyjemnością taniec Marjolaine. Hrabianka była taka żywa, spontaniczna, pełna gracji. Chyba jednak trzeba będzie podziękować ojcu za zainicjowanie tego spotkania, bo z każdą minutą coraz bardziej się de Bernières podobało. Niestety wszystko co dobre, kiedyś się kończy.
-O ile to spotkanie było w pełni przypadkowe. Mój ojciec to wielki intrygant, Pani- zażartował Claude.-Z wielką przyjemnością bym tu z Panią zatańczył, ale obawiam się, że jeśli chcemy zdążyć przed końcem pauzy, to powinniśmy już wracać- czasu już faktycznie sporo upłynęło, choć w głosie mężczyzny jakoś nie pobrzmiewał entuzjazm związany z nadchodzącą drugą częścią arii.
-Śmiem twierdzić, że moja droga matka nie zostaje daleko w tyle z intrygami. Każdy z pewnością doceniłby jej wspaniałą grę aktorską jaką nam tam zaprezentowała – podjęła arystokratka żarcik swego rozmówcy. Zaraz jednak westchnienie ciche z siebie wydała, gdy słowa jego kolejne posłyszała -Prawda, spóźnienia, a już szczególnie te wspólne, mogą być z łatwością wykorzystane do stworzenia plotek, a od nich przecież zawsze pełne są rozmowy. No i przecież nie moglibyśmy pozwolić na to, aby nasze wejście zakłóciło występ wielkiego śpiewaka – wprawdzie powiedziała coś co mogłoby tam w jakimś stopniu ją poruszyć i zachęcić do żwawego opuszczenia Sali.. ale nie poruszyło. W międzyczasie tylko ot tak, jak gdyby nigdy nic, przespacerowała się swymi długimi palcami po zapięciach munduru kapitana.
-Zastanawia mnie jedna myśl- powiedział mężczyzna przypatrując się hrabiance.-Czy aby aż tak wszyscy będą wyczekiwać naszego przybycia? Zawsze można wrócić na następną przerwę.
-Czy wszyscy.. nie jesteśmy parą królewską, więc nasza nieobecność nie byłaby aż tak szokująca.. I skąd byśmy wiedzieli, kiedy ta przerwa się kończy, a następna zaczyna? Czyżby słowiczy śpiew miał aż tutaj sięgać? – zapytała z uśmiechem, jednak uwagę swą po części dalej kierując zapięcia. Uniosła głowę i spojrzała na mężczyznę przymrużonymi kapryśnie oczami – Jeśli to ten taniec ze mną tak Cię kusi, że kolejną część opery chcesz opuścić, to zawsze jeszcze pozostaje późniejszy bal.
-Taniec to tylko jedna z rzeczy, która mnie kusi w twej obecności Pani. Pozostają jeszcze rozmowa, dźwięk twojego śmiechu, gracja twych kroków - wymieniał Claude celowo omijając prawdziwie kuszący temat.
-Oh jej.. Czyżby to w takim razie znaczyło, że zacząłeś się trochę lepiej bawić? – jeden z łuków brwi kobiety uniósł się na wysokość tak dobrze odmierzoną, aby cała twarz wyraziła sobą zainteresowanie połączone także i z czymś dziwnie psotnym, wiele za sobą kryjącym.
-Odnoszę wrażenie, że w Pani towarzystwie nie można się źle bawić. Zarażasz pani entuzjazmem i radością- komplementował mężczyzna przywołując na usta szarmancki uśmiech.
-Kokietujesz Claude, kokietujesz. Słowami czarujesz, jednakże.. czy możemy? Tak po prostu zignorować całą resztę i zostać tutaj, w tej cudownej sali jak z obrazu? – słowa spomiędzy jej ust karminowych wypływały, zaś ciało swoją własną magię czyniło. Na palcach stanęła wzrostu sobie trochę dodając i nachyliła się ku kapitanowi jak do pocałunku. Dopiero ten kawałeczek przed swe wargi wstrzymała, gdy to już i tak granicę przyzwoitości przekroczyła. Buziaka w powietrze zaledwie posłała wraz z mrugnięciem swawolnym, by zaraz odstąpić kawałek i wachlarzem już rozłożonym twarz niby to skromnie przesłoniła – Ale nie, nie. Pocieszam się złośliwą myślą, że przynajmniej przez następną część opery będziesz miał w swych myślach kogoś innego niż tylko śpiewaka.

Kobiety... od zarania dziejów wiodły mężczyzn na pokuszenie. Dla jednej Heleny Trojańskiej dziesięcioletnia wojna się toczyła. I pewnie była jej warta, bo czyż wszystkie nie są warte najwyższych starań.
-Czas nam tedy ruszyć w powrotną drogę Marjolaine- z ledwie skrywanym smutkiem rzekł kapitan, oddając swej towarzyszce jej kieliszek z resztą trunku.-I jedynie sprawiedliwym będzie, gdy teraz ty opowiesz coś o sobie.
Z prawdziwie dziewczęcym dygnięciem odebrała swój kieliszek, a resztkę go jeszcze wypełniającą dopiła bezceremonialnie. Jeszcze na zakończenie, a raczej na swoiste pożegnanie przeszła przez salę i stanęła przed jednym z luster przyglądając się sobie.
-Claude, Claude.. – zaczęła powoli jak gdyby chwilę smakowała imię towarzysza poddając je różnej artykulacji swego głosu. Kontynuowała dopiero po znalezieniu tego odpowiadającego jej brzmienia – Pozwól mi pozostać jeszcze trochę tą słodką tajemnicą, która tak bardzo będzie fascynować i przyciągać. A wynagrodzę, przy następnej okazji.
Stukot obcasów uderzających o posadzkę był oznaką poruszenia się kobiety, która po drodze zdążyła już złożyć swój dodatek. Dzięki temu uwolniła jedną dłoń i mogła ująć kapitana za rękę.
-Marjolaine, prawdziwie żołnierskiej dyscypliny wymagać będzie ode mnie spełnienie twej prośby-stwierdził de Bernières z uśmiechem.-Uszanuję ją jednak, licząc na twą łaskę w przyszłości. Teraz jednak musimy już iść- kapitan krokiem żwawym, acz do towarzyszki dostosowanym ruszył w powrotną drogę.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 13-04-2010, 15:21   #7
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Dziwaczne zachowanie markiza du Châtelet jedynie potwierdziło opinię o nim, jako o osobie ekscentrycznej i takiej z którą młode panny z dobrych domów i ich rodziny nie powinny mieć nic wspólnego. Chłód z jakim markiza d’Ambly potraktowała awanse impertynenta był jak najbardziej zrozumiały. Jednak nim obydwie damy to jest Margueritta i Charlotta oddaliły się Bernardine z libertyńską wytrawnością złowił zaciekawione spojrzenie młodziutkiej towarzyszki markizy. Spojrzenie które swą słodką niewinnością rozpaliło w nim myśli za które prawy chrześcijanin smażyłby się w piekle przez całą wieczność. Bernardine jednak był libertynem i wierzył … tak to dobre słowo, wierzył … gdyż był to rodzaj wiary, iż jego taka kara nie spotka. Postanowił zatem jak na rasowego drapieżcę przystało mieć swą potencjalną ofiarę na oku. Nie zbliżał się jednak zanadto póki co skutecznie odstraszany widokiem braci markizy d’Ambly.

Tymczasem przerwa dobiegała końca. Co zostało oznajmione przez grupę lokai, którzy wmieszali się w tłum dzwoniąc srebrnymi dzwoneczkami. Naturalnie nikt się nawet nie ruszył z foyer. Nie po tak zwanym pierwszym dzwonku. Ich dźwięk był na tyle głośny, że dotarł do powracających z galerii luster Marjolaine i Clauda. W pięć minut później rozległy się ponownie dźwięki dzwoneczków i towarzystwo z wolna zaczęło powracać na swoje miejsca w sali operowej. Po trzecim dzwonku rozpoczął się ostatni akt przedstawienia. Publiczność słuchała popisów śpiewaków z mniejszym lub większym zainteresowaniem. Kolejne popisy Farinelliego był dla większości, co trzeba przyznać, cokolwiek nużące.

Młoda Charlotta z niemniejszym zachwytem oglądała przedstawienie, jak i rozglądała się ciekawie po lożach, tym bardziej, że towarzyszący jej Henri wicehrabia Chateau-I'Arc dyskretnym szeptem zaznajamiał kuzynkę z zawiłościami powiązań arystokracji. Dzięki swym młodym oczom i wrodzonej spostrzegawczości dziewczyna dostrzegła pewien zadziwiający szczegół. Otóż w loży królewskiej za siedzącymi postaciami w pewnym momencie delikatnie wybrzuszyła się aksamitna kotara, zupełnie jakby ktoś za nią stał. W tej samej chwili Charlotta dostrzegła, iż Jego Wysokość nie odwracając się porusza ustami coś mówiąc, przerywa na chwilę i ponownie mówi. Tajemnicza sprawa.

Powoli acz nieubłaganie przedstawienie dobiegało końca wraz z ostatnim finałowym fortissimo całej orkiestry i śpiewaków. Lecz to bynajmniej nie było wszystko. Zerwała się burza oklasków, widzowie wstali z miejsc. Kurtyna poszła w górę i cała trupa artystów wyszła by się ukłonić. Kompozytor naturalnie dołączył do nich. Potem były kwiaty, gratulacje, kurtyna opadła, jednak tylko na chwilę, podniosła się, znów opadła i tak aż dziesięć razy. Im bardziej wrzawa oklasków słabła, tym przerwy pomiędzy kolejnymi odsłonami kurtyny były krótsze. Na szczęście dla kompozytora zdążono podnieść ją właśnie te dziesięć razy co można było zapisać w annałach królewskiej opery i ogłosić niebywały wręcz sukces.

Goście udali się ponownie do foyer, by zgodnie z ceremoniałem oczekiwać pary królewskiej, aby w orszaku podążyć za Ich Królewskimi Mościami do sali balowej. Zgodnie z etykietą towarzystwo zajęło miejsca wzdłuż ścian, by zrobić przejście przez pomieszczenie. W zamieszaniu jaki został tym wywołany gdzieś się zgubił wicehrabia Henry.
Tymczasem do markizy d'Ambly i panny de la Charce zbliżył się mężczyzna o intrygującej urodzie.



- Witam panią markizo. - skłonił się dwornie. - Niezmiernie się cieszę, iż panią spotykam.
Powiedział uprzejmie kłaniając się.
Margo uśmiechnęła się słysząc jego głęboki głos, podała mu swą dłoń i powiedziała:
- Także się cieszę, że pana widzę hrabio.
Mężczyzna ujął dłoń Margo i ucałował. W tym momencie markiza poczuła, że pomiędzy ich dłońmi znajduje się mała karteczka dotąd zręcznie ukryta między palcami tajemniczego hrabiego.
- Czy zechce mnie pani przedstawić swej uroczej towarzysce ? - spytał przenosząc spojrzenie swych jasnych oczu na Charlottę.
Markiza uścisnęła lekko jego palce, a potem dystyngowanym ruchem opuściła dłoń i zręcznie schowała kawałek papieru do kieszonki w fałdach sukni. Skierowała wzrok na Lottę i odpowiedziała:
- Moja kuzynka madamoiselle Charlotta dla la Charce. Charlotto pozwól, że przedstawię Ci hrabiego de La Tremoile. Hrabio chyba nie miałeś okazji jeszcze poznać mojego młodszego brata Chevaliera Ethiene Chateau-I'Arc.
- Rzeczywiście nie miałem jeszcze okazji poznać pani brata. Mademoiselle ... kawalerze ... -
hrabia skłonił się ponownie.
- Chciałbym złożyć uszanowanie pani małżonkowi markizo, lecz nigdzie go nie mogę dostrzec ...
Ethiene po wojskowemu stuknął obcasami, a Margo przybierając zasmucona minę powiedziała:
- Niestety. Mojego małżonka nie sposób wyciągnąć do miasta. Powtarza mi stale, że nic tak korzystnie nie wpływa na stan majątku jak obecność na miejscu jego właściciela - Popatrzyła na niego z lekko przymrużonymi błyszczącymi oczami i dodała figlarnie ściszając głos i nachylając się w kierunku hrabiego - Stale tam znajduje nowe pola do obsiewania...
Hrabia który do tej pory przybierał minę uprzejmą, lecz stonowaną pozwolił sobie na nieco bardziej swobodny uśmiech.
- Cieszę się zatem, iż u pana markiza wszystko równie dobrze, jak było. Zechce Pani przy okazji go pozdrowić. Wybaczą państwo, że już ich opuszczę, lecz muszę odszukać mą małżonkę.
W samą porę, bo gdy tylko się oddalił rozległy się dźwięki trąbek.
Po nieco dłuższym oczekiwaniu niż zwykle pojawił się herold i oznajmił donośnym głosem.
- Ich Wysokoście Król i Królowa Francji.
Do sali wkroczył królewski orszak. Ludwik i Maria przodem, a za nimi reszta rodziny królewskie, następnie dalsi krewni i najważniejsze osobistości państwa. Ku zaskoczeniu wszystkich król kroczył mając małżonkę po swej lewej stronie. Prawa dłoń była przewiązana bandażem.
Towarzyskie koneksje w równym stopniu jak i przypadek sprawiły , iż obok siebie znalazło się kilka wyjątkowych osób.
Król zatem minął wpierw zgiętego w ukłonie markiza du Châtelet, zaraz potem stojącą obok Charlottę, następnie markizę d’Ambly i będącego za nią Etiena, przeszedł koło kapitana de Bernières i gdy zrównał się z Marjolaine hrabianką du Niort stało się coś strasznego.

Z grupy dworzan po przeciwnej stronie sali naglę wyskoczył ubrany na czarno młodzieniec. W jego ręku błysnął zimną stalą obnażony sztylet. Mężczyzna potrącił królową i zakrzyknął drżącym z emocji głosem :
- Giń tyranie !
Claude poczuł ciarki na karku, gdy zobaczył jak bezlitosne ostrze na wysokości oczu jego zgiętej w ukłonie sylwetki podąża nieubłaganie w kierunku królewskich pleców. Najgorszy koszmar każdego strażnika w jednej chwili przybrał realny kształt.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 16-04-2010, 15:46   #8
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Claude nie był wielkim miłośnikiem balów, tancerz z niego był przeciętny, a i obcowanie z towarzyską śmietanką Francji nie bawiło go jak ojca. A jednak wracając z hrabianką Pelletier do operowej sali czuł swoistą niecierpliwość. Marjolaine miała w sobie coś intrygującego, coś co podrażniło ciekawość de Bernières. A nawet jeśli flirt ze strony damy był jedynie żartem, to i tak żart owy kapitanowi się podobał i nie miałby nic przeciwko, gdyby się jeszcze jakiś czas przeciągnął.

Tymczasem jednak Claude'owi przeciągał się występ Farinelliego. Hrabianka miała rację w swych słowach złośliwych, że myśli de Bernières obracać się będą wokół spraw zgoła innych od artystycznych. Pewne napięcie w postawie swego syna nieomylnie zauważył markiz i nie omieszkał tego szeptem wytknąć:
-Synu, widzę, że wzrokiem po sali błądzisz zamiast na scenę zważać. Czy coś cię trapi?- Francois na pewno umiałby swym słowom nadać szczery wydźwięk, nie silił się jednak na to kpinkując z potomka.
-Ależ skąd, Mój Ojcze- zaprzeczył odruchowo kapitan.-Najwyraźniej nawyki ze służby rzutują na me zachowanie. Straż powinna być czujna i się rozglądać.
-Od rozglądania się masz podwładnych synu- zauważył markiz.-Przypuszczam, że to sprawy zupełnie prywatne twe myśli zaprzątają. Czyżby hrabianka du Niort zdążyła zawrócić ci w głowie?
-Wiek już u mnie nie ten, bym rozum dla kobiety tracił- Claude uciął spekulacje ojca, choć sam nie mógł w pełni w swe słowa uwierzyć.
-Skoro tak twierdzisz- bez przekonania rzekł Francois- tedy skup się na występie, drugiej okazji usłyszenia mistrza Farinellego możesz już nie mieć.

No tak, markiz już zdążył przyjąć pozę wielkiego znawcy opery i operowych artystów. Zapewne też tą wydumaną wiedzą chwalił się w trakcie przerwy, choć gdyby nie Claude nawet nie wiedziałby czyjego autorstwa to koncert, o imieniu głównego śpiewaka nie wspominając. Ale markiz taki już był i dobrze mu to służyło.
Miał też jednak trochę racji. Kapitan i tak nie miał wpływu na długość przedstawienia, równie dobrze mógł więc cieszyć się muzyką. Orkiestra dawała z siebie wszystko, co zresztą było słychać, nie chcąc zostać zupełnie zaćmioną blaskiem Farinellego. Pozostali śpiewacy również starali się ze wszystkich sił, nie co dzień przecież można występować przed samą królewską parą. Efekt był na tyle spektakularny, że w końcu Claude zdołał skupić się na operze, a gdy już tego dokonał koniec koncertu nadszedł zaskakująco szybko. Jeszcze bardziej zaskakujące było jednak dla kapitana to, że po finałowym fortissimo poderwał się z miejsca i zaczął bić gromkie brawa.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0PNqZjZUfY0[/MEDIA]

Może było to wywołane owczym pędem, wszak większość obecnych na sali robiła to samo? A może po prostu de Bernières w trakcie swojej służby w Luwrze przesiąkł choć pierwiastkiem artystycznej duszy? Mało prawdopodobne, ale zawsze...
Entuzjazm mężczyzny powoli jednak ulatywał, odganiany przez chęć ponownego spotkania hrabianki Pelletier, za to burza oklasków irytująco się wydłużała. Jedno uniesienie kurtyny- z pewnością zasłużone, koncert był niebywały. Drugie- z tym wciąż Claude nie miał problemów. Trzecie powodowało drobne pieczenie klaszczących dłoni, zaś siódme już naprawdę wkurzało. Gdyby nie Francois, który co jakiś czas dawał synowi kuksańca, kapitan pewnie opuściłby już salę.

(...)

Na szczęście wszystko ustało za dziesiątym razem i publiczność mogła wyjść do foyer. Czy też raczej musiała, ceremoniał był nieubłagany i de Bernières doskonale o tym wiedział. Już po chwili tłum arystokratów zaczął się rozchodzić i przeciskać chcąc ustawić się tak korzystnie, jak tylko pozwalała na to czyjaś pozycja. Wszak wystarczyło choć przelotne spojrzenie króla, by jakiś markiz puszył się potem przez miesiąc imaginowanymi względami u głowy państwa.
Claude w tym całym tłumie rozdzielił się ze swym ojcem, który niechybnie mimo dostojnego wieku gdzieś tam mocno pracował łokciami by wysforować się jak najbliżej trasy, którą iść będzie królewska para. Kapitan nie miał takiego parcia do uznania, swoje miejsce znalazł więc dość późno. A mimo to przypadek sprawił, że stał niedaleko Marjolaine, której nie omieszkał posłać szczerego uśmiechu. Claude musiał przyznać sam przed sobą, że był trochę podekscytowany zbliżającym się balem. Ciekawe czy jeszcze pamiętał kroki dworskich tańców? Minęło już przecież parę lat od kiedy uczęszczał na bale madame Pompadour.

Rozmyślania przerwały jednak trąbki oznajmiające nadejście króla i królowej. Kapitan de Bernières wyprostował się niczym struna, jak na dobrego żołnierza przystało. Chwilę potem herold oficjalnie już ogłosił to, co zapowiedziały trąbki i wszelkie szepty na sali ucichły. Ludwik XV wraz z małżonką dumnie wkroczyli między szpaler możnych Francji, w ślad za nimi szła naturalnie rodzina królewska i najwyżsi dostojnicy, wszyscy honorowani głębokimi pokłonami.

Claude długo jednak w swym pokłonie nie wytrwał.

Wersalska straż na pewno przeprowadzi dochodzenie mające znaleźć winnych niewybaczalnego przeoczenia. Straż przyboczna króla w najlepszym wypadku zostanie zdegradowana, ale prawdopodobniejszym jest, że zgnije w jakimś lochu. Czas na karanie odpowiedzialnych ludzi przyjdzie jednak potem...
Wszystkie mięśnie w ciele kapitana de Bernières napięły się jak postronki gdy tylko zobaczył czarną postać rzucającą się ku władcy. Krew uderzyła mu do skroni, serce zaczęło bić jak oszalałe gdy przez salę rozległ się krzyk królobójcy:
-Giń tyranie !
Adrenalina krążyła już po całym ciele Claude'a, gdy zabłysnęła zdradziecka stal, a kapitan pokonywał pierwsze metry dzielące go od króla.
-Padnijcie Panie!- wrzasnął skacząc na szalonego młodzieńca mającego czelność napadać na władcę Francji.

Później świat zwolnił swój bieg. Jego Wysokość, choć zaalarmowany, nie zwykł wysłuchiwać rozkazów i na podłogę się nie rzucił by życie swe ratować. Zamachowca za to spłoszył krzyk de Bernières. Zawahał się przez krótką chwilę. Ostrze sztyletu zastygło w ruchu, gdy ubrany na czarno mężczyzna odwrócił się w kierunku kapitana. Gdyby tego nie zrobił, dopiąłby swego. Zabiłby Ludwika XV. Brak zimnej krwi wszystko jednak udaremnił.
Claude wpadł na niedoszłego mordercę i powalił go na ziemię. Gdzieś wkoło nich zaczęły rozlegać się piski kobiet, otępienie zmieniało się w poruszenie. Zamachowiec szarpnął się pod ciałem kapitana, próbując się wyswobodzić. Na ślepo próbował wbić sztylet w ciało mężczyzny, który udaremnił jego plan. Claude nie miał broni i był w sytuacji niekorzystnej, lecz zadziałały instynkty. Brudna sztuczka, której nauczył go pewien Polak w Austrii- kapitan uniósł głowę i z impetem uderzył czołem w nos młodzieńca. Chrupnęła chrząstka, polała się krew. Zamachowiec przestał się rzucać, lecz de Bernières nie poprzestał na jednym ciosie. Uniósł się na kolanie i uderzył prawą pięścią w twarz leżącego pod nim człowieka. Raz, drugi, trzeci aż ten nie stracił przytomności.
Panujący już wkoło harmider wdzierał się do uszu Claude, gdy ten odwrócił się w stronę króla.
-Czy nic ci się nie stało Mój Królu- zapytał odruchowo, choć władcy nic się nie zdążyło stać. Pytanie takie powinien raczej kierować do siebie, bo choć nie widział tego i nie czuł z powodu adrenaliny, jego lewy bok krwawił barwiąc jego błękitny mundur świeżą czerwienią.

Zaraz też z całej sali zbiegli się strażnicy, najwyraźniej dopiero teraz gotowi eskortować władcę. Gdyby to zależało od de Bernières wszystkich wywaliłby na zbity pysk, a tych którzy byli najbliżej króla postawiłby pod sąd. Ale że nie zależało, to jedynie wstał z podłogi, a raczej chciał wstać. Powstrzymał go bowiem jeden z niewydarzonych strażników, niższy zresztą rangą od Claude'a, który miał zamiar z miejsca go opieprzyć. Tyle tylko, że został uprzedzony.
-Kapitanie, krwawicie- oznajmił strażnik.

-Nonsens, to nie moja kre...- de Bernières nie dokończył jednak, bowiem zauważył rozszerzającą się na jego mundurze szkarłatną plamę. Z miejsca zrobiło mu się słabo. Rana jeszcze nie bolała, ale pozostawało to już tylko kwestią czasu. Stojący przy nim mężczyzna zakrzyknął na służbę i chwilę później Claude został wyprowadzony z foyer.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 17-04-2010 o 17:47.
Zapatashura jest offline  
Stary 16-04-2010, 20:48   #9
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Kolejna część przedstawienia była jeszcze bardziej fascynująca; opera weszła w zdecydowaną fazę. Podziwianie kunsztu śpiewaków było rozpraszane przez uwagi czynione przez Henri'ego, który nie zgrywając kochanka wszech czasów był zabawny, a jego komentarze trafne, dowcipne i często zabarwione sporą dozą złośliwości. Kolejnym elementem zwracającym uwagę było lekkie zamieszanie w loży królewskiej, na które chyba tylko Lotta zwróciła uwagę. A potem sztuka dobiegła końca i zaczął się dziwny rytuał z klaskaniem. Dziewczyna, wpierw wielce zaangażowana w aplauz poczuła już ból w dłoniach.

- To zawsze tyle trwa?

Nie musiała szeptać do swojej opiekunki, hałas był zbyt duży.
- Ilość odsłon i długości oklasków decyduje o skali powodzenia przedstawienia - powiedział zamiast niej Henri zabawnie wywracając oczami. Margo klaskała oszczędnie. Starając się nie nadwyrężać delikatnej powierzchni swoich dłoni.
Wytłumaczenie miało swój sens, ale Lotta przestała już klaskać, tym bardziej, że wszyscy powoli wychodzili do foyer. Margo i jej podopieczna ustawiły się pod wschodnią ścianą, gdzie wkrótce znalazł ich znajomy tej pierwszej. Całkiem przystojny mężczyzna przywitał się kurtuazyjnie z zebranymi i dość szybko oddalił. Nie mając pod ręką swego nowo poznanego kuzyna Charlotta skierowało wypowiedź ku wspaniałej krewnej.
- Hrabia de La Tremoile jest niezwykle... niezwykle...
Zamilkła przez chwilę szukając odpowiedniego słowa.
- ... szarmancki. Był wojskowym prawda?
- Nie -
Margo popatrzyła na nią ze zdziwieniem - skąd takie przypuszczenie?
- Sama nie wiem... Ta wyprostowana sylwetka. Widziałabym go po prostu w mundurze.

Markiza uśmiechnęła się, s w jej oczach pojawił się figlarny błysk:
- Naprawdę pięknie potrafi się prężyć, ale zdecydowanie nie nabył tych umiejętności w wojsku...
Słysząc wypowiedź siostry, Henri który niespodziewanie pojawił się w ich towarzystwie, parsknął śmiechem, a potem szepnął żartobliwie mentorskim tonem:
- Margo nie przy naszej niewinnej Charlottcie...
Ciekawskie spojrzenie krążyło między markizą, a jej bratem, a szokująca myśl zrodziła się w umyśle dziewczyny. Czyżby markiza z hrabią...? Nawet w myślach Lotta nie wyartykułowała tej myśli.
- Co masz na myśli kuzynko?
Markiza zrobiła niewinna minę:
- Jak to co? Przecież rozmawiamy o wyprostowanej sylwetce pewnego arystokraty. Podobno nic tak nie usztywnia pleców jak wrodzona duma i kilkanaście pokoleń zasłużonych dla kraju przodków - zakończyła swą wypowiedź.
- Zbywasz mnie - żachnęła się lekko urażona Lotta z minę rozkapryszonego dziecka.
- Możemy wrócić do tego tematu w bardziej... odpowiednich okolicznościach - Wskazała broda poruszenie przy przejściu, w którym pojawił się orszak królewski.
- Ohhh... - Lotta nawet nie usłyszała ostatniego zdania całą sobą chłonąc majestat orszaku królewskiego. Skłoniła się nisko w ukłonie, ale gdy król ją mijał spojrzała spod długich rzęs i śledziła jego ruch dokładnie. Mocny zapach perfum rozsiewany przez kobiety i mężczyzn z rodziny królewskiej zawirował jej w nosie, ale powstrzymała się od kichnięcia. Na całe szczęście, nie przeżyła by chyba takiego skandalu jak kichnięcie w tym momencie!

Ale prawdopodobnie nikt nie zwróciłby na to najmniejszej uwagi, zastygła w przerażeniu masa ludzka obserwowała swoisty balet zamachowca i jego sztyletu. I wyskok jakiegoś mężczyzny w mundurze. Bystre oczy panny de la Charce z natężeniem obserwowały całą dramę, a usta nie wydały nawet jęku. Wokół rozległy się jakieś piski, zemdlenia i okrzyki. Boże, jaki ten świat był fascynujący i przerażający!

- Nie ma jak dzielny rycerz walczący w obronie swego pana. Cóż za porywający widok! - Skwitowała Margo, gdy pierwszy szok minął, a życiu króla najwyraźniej przestało zagrażać niebezpieczeństwo. Władca wyszedł zaraz wraz z królową z sali w otoczeniu strażników, którzy pojawili się niczym grzyby po deszczu, w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą nie było ani jednego. Wyniesiono też nieprzytomnego zamachowca.
- Oh Margo - Lotta westchnęła wachlując się dłonią w przyśpieszonym tempie, jakoś teraz wpadło jej do głowy, że wypadałoby zemdleć. No, ale skoro kuzynce na mdlenie się nie zanosiło... - Jak zamachowiec mógł się tu dostać?
Nie zadała oczywiście arcy naiwnego pytania czemu w ogóle ktoś chciałby zabijać króla. Mimo, że zakonnice starały się chronić wychowanki od prostego elementu dziewczyna nie raz i nie dwa widziała chłopów i mieszczan jawnie nie zadowolonych z sytuacji w kraju.
- Ktoś z pewnością musiał mu w tym pomóc! - Powiedziała markiza zaciskając lekko usta.
- Zdrada? - Lotta zakryła usta dłońmi przypominając sobie scenę z loży - Ja coś widziałam Margo, w loży królewskiej.
Ostatnie zdanie było szeptem, który nie miał szans dotrzeć do uszu osoby niepowołanej.
Na pierwsze słowo dziewczyny kobieta zamachała dłonią. Nawet wymawianie czegoś takiego było niebezpieczne. Jednak jej następna wypowiedź zaintrygowała markizę. Chwyciła ją za dłoń i ścisnęła mocniej, przysuwając twarz do jej twarzy powiedziała poważnym tonem:
- Co widziałaś Charlotto?
- W połowie trzeciego aktu ktoś chyba zakradł się do loży królewskiej, król chyba z tym kimś rozmawiał, ale nie odwrócił się w ogóle. Ten ktoś skrył się za kotarą.

Widziała jak głupio to brzmiało, ale co zrobić skoro to była prawda?
Margo zastanowiła się.
- Jak reagowały osoby siedzące obok króla?
- W ogóle nie reagowały, wszyscy wpatrywali się w scenę. Łącznie z królem... Jakby nie chciał by ktoś go widział z tą osobą publicznie
- A czy wyglądał... na zdenerwowanego? -
Kobieta popatrzyła na nią uważnie.
- Nie wiem - Lotta westchnęła ciężko - w tym półmroku ciężko było cokolwiek zauważyć, ale stanowczo z kimś rozmawiał, kto nie przebywał oficjalnie na przedstawieniu.
- To jeszcze nic nie znaczy
– Margo pomyślała o licznych znajomościach władcy – i raczej nie miało nic wspólnego z zamachem.
- Wiem, ale... -
dziewczyna wzruszyła leciutko ramionami - Po prostu wydało mi się dziwne, ze ta osoba nie podeszła do króla i normalnie nie przekazała mu informacji.
- Tłumaczyłam Ci przecież zasady ceremoniału. Nie każdy może się oficjalnie pokazać w towarzystwie króla, zwłaszcza podczas publicznych uroczystości
- Margo westchnęła trochę rozczarowana niedomyślnością swojej podopiecznej. Może nadszedł już czas, by zacząć ją wprowadzać w arkana bardziej subtelnej natury?
Lotta fuknęła trochę zniecierpliwiona.
- To chociażby na prywatnej audiencji, a widocznie ta informacja była tak ważna, że nie mogła poczekać do bardziej sposobnej chwili.
- Może tak, może nie... czasami król wyróżnia niektóre osoby takimi nie do końca oficjalnymi spotkaniami. Czyż sam fakt możliwości porozmawiania z królem, nawet przez zasłonkę nie poruszyłby twojego serca droga Charlotto?
- Zapytała markiza przyglądając jej się z uwagą.
- Rozmowa z królem? - oczy dziewczyny przybrały wielkość spodków - To by było.. to było zbyt przerażające. I podniecające.
- Być może będziesz miała taką możliwość... -
kobieta pokiwała głową.

Charlotta przyjrzała się bliżej Margo, a na jej ustach pojawił się uśmiech ukazujący drobne ząbki. Zaraz oczywiście zgasł w obliczu grozy sytuacji.
- To wszystko wydaje się niczym sen. I wszystko dzięki tobie. Dziękuje, ach dziękuje!
Markiza także się uśmiechnęła:
- Zanim to jednak nastąpi będziemy musiały jeszcze uzupełnić twoją dworską edukacją...
Słysząc ostatnie zdanie swojej siostry wicehrabia Chateau-I'Arc parsknął śmiechem, który jednak szybko stłumił, zgromiony spojrzeniami stojących obok dworaków.
 

Ostatnio edytowane przez Nadiana : 16-04-2010 o 21:04.
Nadiana jest offline  
Stary 16-04-2010, 22:07   #10
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Po całej sali rozchodziły się głośne szmery, które powoli przeradzały się w zażarte dyskusje na temat wydarzeń ostatnich chwil. Wyczuwało się wyraźny niepokój i konsternację. Po kilku minutach w drzwiach, którymi wyszła para królewska pojawił się Mistrz Ceremonii, uderzając trzykrotnie laską w podłogę. To wyciszyło tłum, który z uwagą zwrócił się w jego kierunku:
- Ludwik XV Burbon z Bożej łaski Arcychrześcijański król Francji i Nawarry wraz z królową Marią czują się dobrze. – Przez salę przebiegł lekki szmer ulgi, najwyraźniej nie wszyscy wiedzieli dokładnie co się wydarzyło – Jednakże w związku z zaistniałym incydentem dzisiejszy bal zostaje odwołany. – Rozchodzące się falami odczucia rozczarowania i zawodu były mocno wyczuwalne. Wesoły dworski światek nie lubił gdy coś zakłócało mu zaplanowane zabawy.
Niewątpliwie wybitnie zawiedziona była Charlotta, wszak miał być to pierwszy bal w jej surowym klasztornym życiu. W przeciwieństwie do innych nie dawała jednak wyrazu temu publicznie. Oczywistym było dla niej, że są sprawy ważne i ważniejsze.
- W takiej sytuacji nie ma sensu przebywać tu dłużej. – Powiedział Ethiene typowym dla siebie, spokojnym tonem. – Chodźmy jak najszybciej zanim ruszą i inni. Wiesz Margo jaki potem jest problem z dopchaniem się do powozu.
- Tak masz rację braciszku
– kobieta przytaknęła i ruszyła za nim w kierunku wyjścia. Henri zaś zamykał pochód podążając za Lottą. Na szczęście udało im się w miarę bez większych przepychanek dotrzeć do powozu markizy d'Amblay, a później do jej paryskiego domu, gdzie zaskoczona szybszym powrotem pani do domu służba, pospiesznie zaczęła przygotowywać dla wszystkich kolację.
Państwo przeszli do salonu. Mężczyźni zajęli się obficie wyposażonym barkiem markizy, a ona sama przypomniała sobie o karteczce, którą otrzymała od hrabiego. Podeszła do świecy, wyjęła, przeczytała i zbladła gwałtownie. W obliczu zaistniałych okoliczności zapisana na niej treść wyglądała bardzo niepokojąco.
Ciągle zawiedziona Lotta snuła się po komnacie, starała się nie przebywać w pobliżu Henry'ego, który łapczywie spozierał raz po raz na nią to na alkohol, toteż zbliżyła się do kuzynki.
Z ciekawością zerknęła na karteczkę, którą trzymała w dłoni.
- Jakieś złe informacje?
Margo zmięła ją pospiesznie i rzuciła do popielnicy:
- Raczej... nie. – Powiedziała, ale wyraźnie nie była przekonana o tym do końca. W tym momencie wszedł lokaj zapraszając wszystkich do jadalni. Markiza ruszyła w tamtym kierunku.
Odczekawszy aż wszyscy wyjdą, powodowana wręcz nieprzyzwoitą ciekawością Lotta sięgnęła po karteczkę i z wypiekami na twarzy przeczytała jej treść oczekując informacji o miłosnej schadzce kochanków. Odczytawszy wiadomość głośno odetchnęła, przynajmniej tu nie było niespodzianki. Odrzuciła liścik z powrotem w popiół starając się by wyglądał na nienaruszony, odrobinkę pobrudzone dłonie wytarła w liście paprotki i z dumną miną podążyła na posiłek.

***

Bracia wyjechali przed północą, a Lotta wyjątkowo łatwo dała się wysłać do swojego pokoju. Margo miała więc sporo czasu, by odpowiednio się przygotować. Gorąca kąpiel już na nią czekała. To był jedyny aspekt mody, któremu sprzeciwiała się i któremu nigdy nie miała zamiaru podporządkować. Nienawidziła brudu, zapachu niedomytych ciał i robactwa we włosach. Przynajmniej w swoim domu wydała mu poważną walkę. Miała nawet specjalny pokój kąpielowy z wielką drewnianą balią, w której bez problemu mogły się pomieścić nawet cztery osoby.
Marie delikatnie obmyła ciało swojej pani, nie omijając żadnych, nawet najbardziej intymnych miejsc. Miała tak cudownie delikatne i zręczne palce...
Margo pomyślała, że powinna rozpocząć naukę Charlotty od przekonania jej do częstszych kąpieli.

- Zrób mi jeszcze masaż Marie – powiedziała z uśmiechem do pokojówki wychodząc z balii i kładąc się na stojącej obok sofie – Spróbujemy tego nowego olejku, który dostałam od pana markiza w prezencie świątecznym.
Gdy dziewczyna odkorkowała niewielką buteleczkę z czerwonego kryształu po pomieszczeniu rozszedł się delikatny zapach mięty i jałowca. Wylała odrobinę zawartości na dłonie i zaczęła wprawnymi rucham wcierać w ciało swej pani.
- Jesteś skarbem Marie. Mówiłam Ci to już? – Szepnęła markiza wzdychając z rozkoszy i odwracając się na plecy, by i druga część ciała mogła zaznać pieszczoty.
- Tak markizo – powiedziała z uśmiechem mimowolnie dotykając dłonią wiszącego na szyi delikatnego złotego łańcuszka z wisiorkiem z ametystów, świątecznego prezentu od jaśnie państwa... Musiała przyznać, że naprawdę lubiła swoją pracę, a markiz i markiza byli... interesującymi i hojnymi pracodawcami. Kiedy całe ciało Margo zalśniło w blasku świec, pokojówka rozpuściła i rozczesała włosy swojej pani. Spływały delikatnymi falami prawie do pasa.
- Możesz odejść. Dobranoc Marie – odesłała dziewczynę i przeszła do sypialni. Dziś nie miała zamiaru wkładać na siebie żadnego stroju. Mimo zimy, płonący na kominku ogień i ogromna ilość palących się w koło świec cudownie ocieplały całe pomieszczenie. Położyła się na łożu. Stojący na kominku zegar wskazywał za minute pierwszą, a mężczyznę na którego czekała cechowała wyjątkowa jak na arystokratę punktualność.

***

Hrabia de La Tremoile był mężczyzną o nieprawdopodobnym pechu i szczęściu jednocześnie. Został z konieczności małżonkiem kobiety, przy której obowiązek małżeński miał jak najbardziej wszelkie cechy obowiązku, a jednocześnie miał to szczęście, iż został kochankiem markizy d'Ambly. Najbardziej gorącej i nieokiełznanej kobiety w Paryżu. Tak przynajmniej zwykł o niej myśleć.

Lokaj wprowadził go bez słowa do buduaru i zamknął za nim drzwi. Drogę do sypialni znał doskonale, nie był przecież w tym miejscu po raz pierwszy. Wszedł i na chwilę stanął oszołomiony: Naga kobieta, leżąca na łożu, w blasku świec patrzyła prosto na niego. Jej oczy błyszczały, ale na ustach nie było uśmiechu. Hrabia był człowiekiem doświadczonym i choć guziki spodni nagle stały się niezwykle niewygodnym elementem stroju, podszedł do nagiej markizy bardzo powoli, po drodze zrzucając niedbale na podłogę wyszywany złota nicią szustokor. Przyklęknął na łożu tuż przy jej jedwabistych udach.


- Pozwoli Pani markizo, że jeszcze raz przekażę dowody mojego szacunku - powiedział bez cienia uśmiechu. Jego jasne oczy wyraźnie pociemniały, gdy omiótł wzrokiem jej ciało. Ręce jednak oparł na swych biodrach trwając w bezruchu.
Margo obrzuciła sylwetkę uważnym spojrzeniem, na chwile zatrzymując wzrok na wysokości lędźwi i uniosła do góry prawą dłoń w typowym geście damy, podającej mężczyźnie dłoń do pocałunku. Przy tym geście pełne kobiece piersi kobiety zafalowały lekko. Mimo woli zwilżył językiem spierzchnięte wargi. To co widział sprawiło, że zrobiło mu się nagle gorąco i duszno.
- Chciałeś chyba hrabio przekazać mi dowody swojego szacunku - powiedziała niskim zmysłowym głosem nie opuszczając ręki, a mężczyzna chwycił dłoń Margo, jednak nie podniósł jej do ust, lecz położył na guzikach spodni.
- Mój szacunek do Ciebie Pani jest wielki i zwiększa się z każdą chwilą - odparł dwornie.
- Doprawdy hrabio czuję się niezmiernie zaszczycona tak mocno okazanym szacunkiem - powiedziała, na jej ustach pojawił się zmysłowy uśmiech, a palce zręcznie przebiegły po wykonanych z masy perłowej guzach, naciskając je delikatnie niczym wirtuoz klawisze klawikordu.
- Instrument na którym grasz pani jest w opakowaniu. Nie posiada on klawiszy. Zaliczyłbym go raczej do rodziny ... dętych. - Stwierdził z trudem zachowując powagę.
- Nie przekonamy się o tym zanim nie zdejmiemy opakowania, czyż nie panie hrabio? - Mówiąc to zaczęła ze zmysłową powolnością odpinać jeden po drugim - Uwielbiam prezenty w ładnym opakowaniu. Jak to miło z Twojej strony, że o tym pamiętałeś - wyszeptała.
- Nie wypada iść do damy z pustymi rękoma. Ostrożnie jednak markizo, proszę... - odetchnął głęboko - by prezent nie okazał się wybuchową niespodzianką. - Odwiązał pospiesznie fular, a potem jednym ruchem ściągnął koszulę i rzucił ją obok na łóżko. Uwolniony od górnej części odzieży położył rękę na kolanie Margo i koniuszkami palców zaczął gładzić jej udo przesuwając się w górę, aż do biodra.
- Zdradź mi pani jak się nazywa ten instrument? - spytał gdy jego palce musnęły delikatnie miejsce zwieńczenia jej ud - Może ... jest to instrument szarpany? - spytał delikatnie szczypiąc.
- Według mnie to raczej idealne miejsce na przechowywanie odpowiednich instrumentów... - szepnęła unosząc nieznacznie biodra.
- Sądzisz markizo, że mój instrument pasowałby do tego miejsca? - René nachylił się jeszcze bardziej i bardziej dopóki jego piersi nie dotknęły sterczących z podniecenia sutków markizy.
Zetknęli się koniuszkami nosów, by zaraz potem dotknąć swych warg. Przez dłuższą chwilę trwali w pełnym namiętności pocałunku.

- Choć do mnie... - wymruczał tęsknie. - Nie wytrzymam już dłużej.
- Uważam że metoda doświadczalnego sprawdzenia tej możliwości byłaby najlepsza...
- odpowiedziała z błyskiem w oczach rozchylając zachęcająco uda.
W pośpiechu jak najbardziej zrozumiałym w tych okolicznościach hrabia rozpiął do końca guziki i pozbył się zupełnie już zbytecznych pludrów. Jedną rękę podłożył pod jędrną pupę markizy, a drugą podsunął pod jej kark. Zaraz potem jego rozdęty do granic możliwości instrument znalazł drogę do ciepłego schowka i wtargnął tam jednym silnym ruchem. Mężczyzna przylgnął torsem do ciała kochanki przez chwilę rozkoszując się w bezruchu ciepłą gładkością jej skóry, po czym niespiesznie rozpoczął miłosny koncert. Pieszcząc językiem jej ucho i delikatnie przygryzając jasnoróżową muszlę. Przymknął oczy, mimowolnie pomrukując w takt swoich ruchów.

Margo westchnęła czując jego ciężar na sobie, a potem gwałtowną inwazję gorącego ciała na swoje wnętrze. Przez dłuższą chwilę oddawała się wolnemu rytmowi, ale w końcu przestało jej to wystarczać. Podciągnęła kolana, skrzyżowała kostki i zamknęła jego biodra w klatce swych smukłych nóg. Przejechała mu dłońmi po plecach, a potem niespodziewanie wbiła paznokcie w napięte mięśnie pośladków. Na René podziałało to niczym ostroga na rasowego ogiera. Przyspieszył ruchy, które stały się gwałtowniejsze, dzięki zaś pozycji markizy znacznie głębsze. Przestał całować kobietę i uniósł głowę. Teraz patrzył jej głęboko w oczy, w jego wzroku narastała dzikość. Odwzajemniła to spojrzenie. Delektowała się momentem kiedy delikatne legato przeszło w pełne żaru staccato! Z jej ust wyrwał się jęk rozkoszy. Może nie była wielbicielką i znawczynią muzyki, ale niektóre jej aspekty potrafiła doskonale docenić.
Wysunęła koniec języka zwilżając wyschnięte nagle wargi. Przejechała paznokciami po męskim ciele pozostawiając na nim krwawe ślady. Napięła mięśnie zaciskając się na twardym instrumencie próbując wydobyć z niego najwyższe tony.
Nie musiała długo czekać. Harców jakie wyprawiała Margo nie wytrzymałby żaden mężczyzna. Ta kobieta potrafiła zawsze uderzyć w najwłaściwsze struny. Hrabia poczuł jak fala gorącej krwi uderza mu do głowy, a z instrumentu wydobywa się finalny ton.
Uwielbiała zakończenia, w których gwałtownie narastające crescendo docierało do soczystego finału. Z jego mocą nie mogła się równać żadna opera świata, a cantabile kobiety stanowiło w uszach kochanka dźwięki zdecydowanie piękniejsze niż wczorajsze wyczyny Farinellego.
René jęknął przeciągle łapiąc powietrze w usta niczym topielec. Pomimo tego, że wzniósł się na szczyt rozkoszy resztkami agresji pchnął jeszcze kilka razy dla spotęgowania doznań, po czym opadł zmęczony na ciało kochanki, by wpić się w jej usta. Ich serca biły w idealnym unisono.

Mężczyzna przetoczył się i spoczął obok kochanki. Margo poruszyła się, uniosła głowę i popatrzyła na niego. Na jej ustach błąkał się figlarny uśmiech:
- Chyba przyda Ci się coś na wzmocnienie - powiedziała wstając i podchodząc do niewielkiego, przepięknie inkrustowanego stoliczka. Nalała z zanurzonej w kubełku z lodem butelki, musującego, złocistego płynu do kryształowego kielicha i podeszła do leżącego na łożu René. Jej nagie ciało migotało w świetle świec.
- Dziękuję - powiedział odbierając kielich z jej ręki. - Uwielbiam smak szampana zaraz po.
Usiadł i upił łyk, by zaraz potem pochylić się i pocałować brzuch nagiej kobiety, która spoczęła ponownie na łożu, opierając się o poduszki.
- Tak samo jak smak twojego ciała - stwierdził niewyraźnie błądząc językiem po jej pępku.
Wzięła kielich z jego dłoni i sama zamoczyła usta w trunku:
- Zdecydowanie Philipe jest w tym coraz lepszy - powiedziała zmysłowym głosem przez chwilę delektując się cudownym smakiem szampana z winnic męża.
- Mam nadzieję, że w czymś innym jest gorszy. - Odparł i zaczął zlizywać pot z jej skóry docierając powoli do sutków. W tym czasie Margo patrzyła na niego bez ruchu jakby się nad czymś zastanawiała, a potem powiedziała:
- Czy ja wiem... w końcu wszystkiego nauczyłam się od niego... a raczej nigdy nie miałeś okazji narzekać na pewien aspekt mojej edukacji...
- Jesteś okropna. Mogłaś skłamać. Nie wiesz że prawda czasami zabija tak jak sztylet!
- Przerwał pieszczenie kobiety z udawanym oburzeniem.
- Podobno cierpienie uszlachetnia - powiedziała z błyskiem w oku, odstawiając kielich na podłogę i popychając mężczyznę tak, aby położył się na plecach.
- Tylko bez łaskotek markizo. Jestem na nie bardzo mało odporny... - westchnął gdy kobieta uniosła do góry jego prawą dłoń i zaczęła ją przywiązywać do przyczepionego do ramy łóżka, jedwabnego, ale jednocześnie bardzo wytrzymałego sznura.
- Widzę że się przygotowałaś... niegrzeczna dziewczynka! - mruknął wymierzając markizie klapsa wolną jeszcze ręką, którą po chwili także zręcznie przywiązała do drugiego sznura:
- Wiem że uwielbiasz niegrzeczne dziewczynki - powiedziała obwodząc językiem jego sutek, liżąc brzuch, a potem zsuwając się coraz niżej i niżej, aż do pewnego mocno ekscytującego miejsca... Mężczyzna przełknął ślinę czując jej figlarny język na swojej męskości i nie mniej figlarne ząbki. Westchnął głęboko, by po chwili nagle się wyprężyć, gdy markiza pozwoliła sobie na delikatne przygryzienie. Z niecierpliwością oczekiwał dalszych rozkosznych działań namiętnej kochanki. Niespodziewanie jednak kobieta uniosła się, usiadła mu na biodrach i oparła dłonie na torsie:
- Teraz sobie porozmawiamy - powiedziała najwyraźniej zupełnie poważnie.
- Chcesz rozmawiać? Teraz!? - hrabia wydawał się być kompletnie zaskoczony. Podrzucił biodrami unosząc na chwilę spoczywającą na nich Margo.
- Nie możemy tego przełożyć na później? - zamruczał zmysłowo.
- Jedno pytanie... - powiedziała nachylając się i ocierając powolnym ruchem o najwrażliwszą część jego istoty:
- Skąd miałeś pewność, że będę się mogła spotkać z tobą dziś o pierwszej. Przecież bal przewidziany był do świtu...
Oczy hrabiego zabłysły, a po chwili na jego wargach pojawił się uśmieszek:
- Liczyłem na to że urwiesz się z balu na godzinkę i zdążymy jeszcze wrócić przed zakończeniem, a ja odjadę z moją małżonką jak przykładny mąż - stwierdził z niewinną miną.
- Godzinę zajęłaby nam sama droga tam i z powrotem - powiedziała stukając palcem w jego pierś - Gdyby chodziło o krótki numerek równie dobrze można by go wykonać, w którejś z pustych sypialni Wersalu. Wiedziałeś, że bal się nie odbędzie? - Zapytała patrząc mu prosto w oczy.
- Och to była tylko przenośnia. Godzinka, czy trzy. Po za tym szybko, nie znaczy gdzieś na kanapie w Wersalu, gdzie ktoś mógłby nas nakryć - odparł wzruszając związanymi ramionami. - Po za tym niby skąd miałem wiedzieć, że bal się nie odbędzie? - Spytał unosząc brwi w geście zdumienia.
- Mógłbyś wiedzieć - powiedziała obserwując go uważnie - Gdybyś na przykład miał coś wspólnego z tym co się dziś wydarzyło w pałacu...
- Chcesz powiedzieć, że mógłbym mieć coś wspólnego z zamachem?
- W oczach hrabiego pojawiły się zupełnie niestosowne wesołe błyski. - To nawet miłe, ale przeceniasz mnie.
- To nie jest zabawne René!
- Powiedziała kręcąc głową - Wielu wolałoby na tronie widzieć Delfina...
- Ktokolwiek nasłał tego nieszczęśnika na króla, o ile nie działał sam, nie uznał za stosowne poinformować o tym mojej skromnej osoby.
- Tym razem zrobił minę żałosną i trochę przepraszającą.
Nachyliła się i pocałowała go w ustach jednocześnie wsuwając na naprężone ciało. Westchnęła zamykając oczy, a potem otwarła je ponownie i wyszeptała:
- Nie chciałabym... - Poruszyła się delikatnie w górę i w dół - byś miał z tym coś wspólnego...
- Nie mam ...
- nie dokończył oddając się posłusznie jej ruchom.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 19-04-2010 o 12:13.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172