lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Autorski] ŁOWCY (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/8954-autorski-lowcy.html)

Szarlej 24-08-2010 19:45

Russel siedział skulony w kabinie prysznicowej. Letnia woda uderzała o jego ciało. Lubił te chwile, sprawiały, że się wyłączał, nie myślał o ostatnich wydarzeniach. Cóż… Wszystko co dobre szybko się kończy. Z trudem zmusił się do wstania. Zakręcił wodę i wychodząc z kabiny sięgnął po ręcznik. Wycierał się patrząc na zaparowane lustro w małej łazience. Widział swoje kontury, średni wzrost i raczej chudą sylwetka. Czarne, krótkie włosy aktualnie, jak to po kąpieli sterczały we wszystkie strony. Przetarł skrajem ręcznika zwierciadło i przyjrzał się zarośniętej, dwudziestopięcioletniej twarzy. Nie golił się z tydzień. Z westchnięciem sięgnął po maszynkę i piankę.

***

Wyszedł z łazienki ubrany tylko w czarne sztruksy. W małej kawalerce znajdującej się na trzecim piętrze wieżowca stojącego na obrzeżach Londynu nie miał zbytnio się gdzie podziać. Mały pokój z kanapą i stolikiem na którym stały ogryzki świec, łazienka i kuchnia w której jeszcze nie dawno jadł śniadanie i pił kawę nie stanowiły powierzchni na której ktokolwiek mógłby się zgubił. Apatycznie powlókł się salonu i sypialni w jednym. Z komody wyjął czystą bieliznę, czarny podkoszulek i sweter w tym samym kolorze. Gdy wkładał portfel do kieszeni jego spojrzenie padło na prosty zegarek, który zwykle nosił na lewym nadgarstku. Za dziesięć minut miał być w pracy! Dzisiaj miał dostać swoje pierwsze zlecenie! Zaklął. Musiał się śpieszyć.Jak zwykle gdy się śpieszył wszystko szło wolniej. Upadł mu portfel a z jego wnętrza wyleciały dwa wycinki z gazety. Pierwszy miał datę przed paru miesięcy, makabryczny tytuł przypominał o nie tak dawnym wydarzeniu: „Brutalne morderstwo na ciężarnej!”. Treść zasłaniał inny artykuł, napisany parę dni później: „Porachunki żywych inaczej!”. Gdyby ktoś po za Caine’m był w pomieszczeniu mógłby przeczytać podtytuł tego wycinka: „brutalnie rozerwany wilkołak”. Russel chwile patrzył na wycinki po czym energicznie schował je do portfela a portfel do kieszeni. Ze stołu podniósł policyjnego glocka 17, odruchowo sprawdził magazynek. Siedemnaście kul dum dum grzecznie czekało na to by opuścić lufę pistoletu. Naboje swego czasu zakazane konwencją genewską bynajmniej nie były przeznaczone na ludzi. Broń znalazła się w kaburze przy pasie.

***

Zamknął drzwi i zbiegając po schodach dopinając zegarek. W sklepiku na rogu sprzedającym w zasadzie wszystko kupił dwa pączki, butelkę wody a po chwili namysłu latarkę z bateriami. Truchtem podbiegł do niebieskiego, pięciodrzwiowego seata ibizy. Chwilę szukał w kieszeni kluczyków, w końcu zasiadł za kółkiem wrzucając drugie śniadanie na siedzenie obok a latarkę z bateriami do skrytki na rękawiczki obok paczki naboi dum dum i zapasowego magazynka. Odpalił samochód i gwałtownie ruszył. Spóźnienia miał już gwarantowane pozostawało je tylko zminimalizować.

***

Zaparkował tuż przed Ministerstwem Regulacji. Wybiegł z samochodu trzaskając drzwiami. Już na progu budynku nacisnął przycisk na pilocie by zamknąć drzwi od samochodu. W środku wpadł na jakąś kobietę. Młodą, całkiem ładną. Zmusił się do uśmiechu.-Dzień dobry. Ja na spotkanie w sprawie nowych zleceń. Gdzie mam się udać?Zszokowana dziewczyna pokazała mu kierunek. Truchtając tam rzucił za siebie: Dzięki!

***

Wbiegł do sali, która różniła się od przeciętnej sali konferencyjnej… W zasadzie niczym. Duży stół, krzesła i zasiadające na nich jakieś osoby. Z lekką zadyszką rzucił do wszystkich siedzących:-Witam i przepraszam za spóźnienie.Podszedł do pierwszego wolnego miejsca. Zanim usiadł zdjął kapelusz i lekką kurtkę skórzaną pokrytą kroplami porannej mżawki. Wszyscy mogli mu się przyjrzeć. Nie wyróżniał się wzrostem a budową raczej na swoją niekorzyść. Nosił się cały na czarno, od butów „nike” przez sztruksy czy sweter po kapelusz jak z filmu noir. Co bardziej spostrzegawczy mogli dojrzeć pistolet przykryty swetrem czy zacięcia na brodzie powstałe pewnie na skutek porannego gojenia się. Twarz raczej należała do tych przeciętnych ale sympatycznych, usta układały się w miły, naturalny uśmiech.

Idylla 25-08-2010 09:38

Otworzyła jedno oko, potem drugie, a gdy dostrzegła nad sobą futrzastego stwora, zamknęła je natychmiast i poderwała się do siadu, przez co czworonóg stracił równowagę i zmuszony był zeskoczyć z kanapy. Helen ulokowała się na niej ubiegłego wieczoru, kiedy była już zupełnie padnięta na zabawy zorganizowanej w jej mieszkaniu przez Michelle.

Przeciągnęła się i ziewnęła. Jeszcze nie wstała, próbując odgonić resztę snu czającego się pod powiekami. Tuż obok niej szczekał radośnie pies.

"Nie przygarniam więcej bezdomnych kundli" postanowiła stanowczo. Szarpnęła ręką, którą zaczął lizać czworonóg. Spojrzała na niego na w pół sennie, na wpół groźnie.

Po raz kolejny ziewnęła. Rozejrzała się po pokoju. Kiedy nie dostrzegła nikogo, poderwała się na równe nogi. Koc, którym ktoś ją okrył, spadł momentalnie na ziemię. Zrobiła dwa kroki i ostrożnie wyjrzała przez szeroko otwarte drzwi do salonu. Jednocześnie nasłuchiwała strzępków jakiejkolwiek rozmowy, wytężyła słuch próbując zarejestrować nawet najmniejszy szept.

Nie usłyszała najdrobniejszej zmiany. To znaczy, że wszyscy już poszli, że było bardzo późno. Największe śpiochy już się rozeszły, więc godzina stanowczo nie była wczesna. Poszli sobie bez słowa i nawet posprzątali bałagan, jaki został po wczorajszym świętowaniu. Uważnie okrążyła cały pokój, jednak nic się nie zmieniło. Wciąż było idealnie czysto i schludnie. W dodatku, jak brakowało mebli, tak ich brakowało. Przeszła spokojnie do kuchni, a za nią podreptał pies. Stanęli oboje przed lodówką i wpatrywali się w nią przez dłuższą chwilę.

Stworek – jak nazwała pieszczotliwie psa – węszył za jakąś wędliną na dole, Helen za jakimiś warzywami na górze. Oboje srodze się zawiedli, gdyż jedyną rzeczą jaką znaleźli, były trzy puszki z rybami. Chyba nawet nieco przeterminowane. Helen zatrzasnęła drzwiczki i spojrzała na psa.

- Dzisiaj będą rybki. - Zamachała mu przed pyskiem puszką. - Chyba że...

Pogrzebała w szafce nad zlewem i po chwili z uśmiechem zadowolonego dziecka wyciągnęła czekoladę.

- Chyba jednak zostaniemy przy słodyczach.

Podzieliła się ze Stworkiem swoimi tajnymi zapasami. Kiedy oboje byli już trochę pożywieni, Helen doszła do wniosku, że najwyższy czas zbierać się. Niebawem czekało ją spotkanie. Przyjęli ją do pracy, co oznaczało wreszcie uzależnienie finansowe od dwojga jej despotycznych współpracowników.

Zamierzała się uszykować do wyjścia. Minęła łazienkę, w której ktoś żałośnie jęczał. Podeszła cicho i zapukała do drzwi. Kiedy nie słyszała odpowiedzi, nacisnęła delikatnie klamkę, która jednak nie ustąpiła.

- Dobra, kto tam jest i czemu zamykasz się w mojej łazience? - zapytała głośno. Mówiła wyraźnie i przeciągała każde słowo, tak aby osoba w środku dobrze ją zrozumiała.

- Zgadnij. I czemu twojej? Też tu mieszkam i płacę czynsz. - Oburzył się zaraz głos po drugiej stronie.

- Bywasz tutaj rzadko, sporadycznie regulujesz swoje rachunki i jesteś w ciężkiej sytuacji emocjonalnej – wyliczała na placach, podśmiewając się za każdym razem, kiedy dobiegało ją kolejne jęknięcie.

- Dlaczego ty mi to robisz? Cóż że jam ci takiego uczynił, nadobna...

- Jeżeli dokończysz, to tam wejdę i się to źle skończy! - Helen zagroziła pięścią parze niewinnych drzwi. Żałosny, teatralny płacz dobiegł do uszu zaniepokojonego psa, który ulokował się za nową właścicielką i szczeknął.

- Zabierz, że tego futrzaka! - Krzyk zdenerwował momentalnie psa. Zaszczekał i, z obnażonymi kłami, spojrzał na Helen.

- Dobrze, już dobrze, Stworek. On zaraz się stąd wyniesie. My zajmijmy się sobą. No chodź, chodź.

Poprowadziła psa do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Pies wesoło zamerdał i wskoczył na jej łóżko. Helen nie próbowała go nawet z niego zrzucać, zajęta wyszukiwaniem sobie ubrań. Była już spóźniona, zbliżało się czas spotkania. Wygrzebała z szafy bluzkę z długimi, obcisłymi rękawami, leginsy, poobdzierane w kilku miejscach, trampki i jakąś wełnianą czapkę na głowę. Było zimno, a ona nie chciała się przeziębić.

Trzask drzwi i kilka przekleństw pod jej adresem, były dobrym znakiem. Jeszcze brakowało tylko szczęku zamka i... tak. Drzwi wyjściowe zamknęły się z głośnym hukiem. Z wybranymi ubraniami przewieszonymi na przedramieniu wychyliła się zza drzwi. Uspokojona i rozluźniona przemknęła błyskawicznie do łazienki.

Już uszykowana, zgarnęła z szafki klucze do mieszkania i nakazała psu pilnowanie domu. Zbiegła schodami na podwórze i skierowała do upragnionego celu. Nie wiedziała nic, jedynie z kim mają się spotkać. Z jakimś łowcą, nazwiska nie pamiętała. Piechotą było taniej, choć nie zbyt bezpiecznie. Nie zainwestowała do tej pory w żaden samochód, więc albo zdana była na komunikację miejską lub taksówki, albo na chodzenie piechotą.

Po kilkudziesięciu minutach pojawiła się w budynku i podążyła do Sali Narad. Po drodze wypytała się dokładnie którymi korytarzami powinna iść, a następnie wcieliła plan w życie. Weszła przez uchylone drzwi i spojrzała po zebranych w niej osobach. Nie odezwała się, a jedynie uśmiechnęła się i usiadła przy długim stole. Czekała na tego, który opowie im o wszystkim. Nie lubiła czekać, ale nie miała aktualnie w tym względzie większego wyboru.

Armiel 25-08-2010 09:58

Wszyscy

W końcu, z kilkuminutowym spóźnieniem do Sali Narad weszła rudowłosa dziewczyna o intensywnie zielonych oczach. Jej głowę zakrywał kaptur pokryty wyszytymi runami ochronnymi. Dziewczyna poruszała się z gracją i finezją ruchów wyszkolonego Łowcy.



Stanęła naprzeciw was wszystkich i spojrzała po sali.

- Witam, łowcy – powiedziała cicho, jednak w jakiś sposób jej głos był dobrze słyszalny na końcu sali. – Nazywam się Alicja Vorda i jestem Fantomem, jak niektórzy z was. Inni łowcy nazywają mnie jednak Kopacz. Wy na razie nazywajcie mnie panią Vorda. Póki nie zasłużycie.

Spojrzała po was ponownie z lekkim uśmieszkiem na twarzy.

- Większość z was została wybrana do pracy w Ministerstwie Regulacji po naprawdę ostrej selekcji. Macie już pewne doświadczenie w kontaktach z Martwymi. Większość z was nie za dobre, co w tej sytuacji może nieco wpływać na wasze decyzje. Chcę, byście przyjmując legitymacje, które zaraz wam wręczę, schowali je w domach. Nie może to wpłynąć na wasz profesjonalizm i podejmowane przez was w terenie decyzje. Tym, którzy nie pamiętają, przypomnę, że wojna skończyła się kilka lat temu a Rządowi nie zależy na jej wznawianiu. Osobiście jestem daleka od przyznawania Martwym jakichkolwiek praw, lecz nie ja podejmuję decyzję. Wy też nie. Waszym zadaniem jest ustalić, który ze zdechlaków lamie prawa i posłać go ostatecznie do piachu. Śledztwo i odstrzał. W tej kolejności. Każda wasza pomyłka i pożegnacie się z pracą u nas. Jasne?

Ucichła na chwilę i wzięła kilka teczek kładąc je na stole przed sobą.

- Dobra – zaczęła ponownie – Dość gadaniny. Bierzemy się do robot. Koordynator Tooper, wasz bezpośredni przełożony, przydzielił wam trzy sprawy. Za chwilę zostaniecie podzieleni na trzy zespoły operacyjne i ruszycie w teren. Wcześniej pobierzecie broń, amunicje i niezbędny sprzęt z magazynu. Przydział został dokonany na p[odstawie analizy waszych umiejętności i talentów, więc nie macie możliwości jego zmiany. Koordynator kieruje się nie waszymi uprzedzeniami, sympatiami i innymi gówno wartymi przekonaniami, lecz dobrem sprawy.

Kopacz wzięła pierwszą teczkę.

- Sprawa „Trojaczki”. Trzy siostry zabite w rytualny sposób we własnym domu. Napastnicy wtargnęli do środka, zamordowali również rodziców dziewczynek, a same trojaczki ukrzyżowali głowami w dół w ich pokoju. Antyreligijny charakter świadczy o inklinacjach satanistycznych, a dziewczynki zostały skrwawione przez wampira lub wampiry – nie ma co do tego wątpliwości. Wyślemy Audrey Masters – jako Wiedźma spróbujesz skomunikować się z zamordowanymi. Na wszelki wypadek, gdyby coś poszło nie tak dostaniesz, jako wsparcie Helen Butler, która jest egzorcystką. Waszym zadaniem jest dowiedzenie się, kto lub co zabiło dziewczynki i rodziców, więc wykonacie także prace detektywistyczną. Wspomoże was egzekutor – Timothy MacDouglas

Wzięła trzy teczki i wywołując ponownie wybrane nazwiska podała je wam do rąk.

- Kolejna sprawa nosi kryptonim „Rytuał”. Ktoś na pograniczu Rewiru, na cmentarzu, złożył w ofierze demonom. Trzy ciała na lokalnym cmentarzu. Pozbawione krwi. Okaleczone. Ślady tortur. Symbole ofiarowania demonom wypalone na skórze. Wśród ofiar - córka wpływowego członka Rządu Londynu. Wygląda na robotę wampirzego Gniazda. Dodatkowo jedna ofiara wróciła jako szalony ghoul i zabiła dwóch mundurowych a potem zaszyła się gdzieś w okolicy. Jej schwytanie jest priorytetem – w końcu to jedyny, lecz niewiarygodny świadek. Nie możecie jej unicestwić, nim nie dobiorą się jaj do skóry nasi nekromanci. Poza tym trzeba jeszcze sprawdzić wątek Gniazda i ofiar. Koordynator wysyła tam mocną grupę. Michaela Hartmana – jako loup - garou nie powinien mieć kłopotów z odszukaniem śladów ghoula oraz egzekutora: Garyego Trisketa, Dolores Ruiz – Siostrzyczkę by zbadała symbole oraz egozryctskę CG Lawrence na wszelki wypadek.

Kolejne teczki sprawy powędrowały do wybranych łowców.

- Ostatnia sprawa wymaga znalezienia i zniszczenia wampirów – zabójców. Nosi kryptonim „Rzeźnia” i zapewne o niej słyszeliście. Osiem skrwawionych, okrutnie zmasakrowanych ciał znaleziono w zaułku przy lokalu "Krew i łzy" należącym do gangu Ożywieńców pod przywództwem wampira Kantyka. Do działań wybrano Fantoma – Emmę Harcourt – ze względu na jej zdolność opierania się mocom krwiopijców, a przyjdzie z nimi rozmawiać. Kantyk wie o waszym śledztwie i ma współpracować. Xaraf Firebride – egzekutor idzie jako wsparcie taktyczne, żagiew – William Southgate – jako straszak na pijawki. Ze względu na niebezpieczeństwo działań operacyjnych w Rewirze wspomoże was również Russel Caine – druga żagiew.

Ostatnie teczki znalazły się w waszych rękach.

- Weźcie swoje legitymacje i służbową broń i ruszajcie do pracy. Jutro rano widzimy się w tej sali o ósmej.



Audrey Masters, Helen Butler i Timothy MacDouglas



Dom, w którym dokonano zbrodni leży w dobrej dzielnicy Londynu, na uboczu. otoczony parkanem i zielenią dawał właścicielom odpowiednią dawkę prywatności i stał się również powodem ich zguby. Nikt nie słyszał krzyków. Nie ma żadnych świadków.




Wejścia do domu pilnuje dwóch niespokojnych mundurowych. Na widok waszych legitymacji wyraz ulgi pojawił się na ich twarzach.

- W końcu – uśmiechnął się jeden z nich. – Coś dzieje się w domu.

- Podejrzewam, że któreś z nich wróciło i jest dość wkurwione – dodał drugi mundurowy.

Jakby na potwierdzenie jego słów w domu dał się słyszeć krzyk i załomotały okiennice.

- To już wasza praca. Łowcy – powiedział pierwszy mundurowy i spojrzał na służbowy rower stojący z boku.

- Nic tu po nas, Malcolm – rzucił do kolego. – Możemy się zwijać.

W chwilę później obaj policjanci pedałowali już w dół ulicy.

Spojrzeliście po sobie. Drzwi do mieszkania były wyłamane – szczątki wisiały na zawiasach. Z wejścia mieliście widok na zwykły przedpokój, a gdzieś z góry słychać znów dziki, straszliwy krzyk. Jest dzień, ale to akurat nie przeszkadza Bezcielesnym, a właśnie jeden z nich powrócił w mieszkaniu państwa Wallace.



Michael Hartman, Gary Triskett, Dolorez Ruiz i CG Lawrence


Cmentarz na pograniczu Rewiru to wyjątkowo ponure miejsce. Dotarliście na niego przed dziesiątą rano, kiedy jeszcze nieliczne pasemka białej mgły snują się pomiędzy starymi nagrobkami.



Przed wejściem czeka na was pracownik Ministerstwa Regulacji. Ponura mina i długi płaszcz oraz mina cierpiącego na zatwardzenia sztywniaka. Zombie. Dolores i CG – wy obie wyczuwacie charakterystyczną aurę Nieżywego, a Michael smród gnijącego ciała zabity zbyt duża ilością wody kolońskiej.

- Poprowadzę was – wita się uprzejmym skinieniem głowy. – Nazywam się Frank Yvory.

Frank prowadzi was w milczeniu pomiędzy grobowcami, rzędami alejek. Widać, że zabójcy wybrali sobie dość odludne miejsce cmentarza.

- Ustawiliśmy kordon – wyjaśnił zombie – Ciała zostały juz zabrane, także tych biednych policjantów zabitych przez Ożywieńca. Paskudna sprawa.

Michael. Czujesz wyraźniej zapach krwi. Krwi i ludzi. Niebezpieczny melanż dla uśpionej Bestii.

- To tam – mówi Frank niepotrzebnie, bo widzicie grupkę kilkunastu zbrojonych w broń automatyczna policjantów z tak zwanej Grupy Szybkiego Reagowania. Ich zadaniem są działania na terenie Rewiru i mimo, że nie posiadają zdolności łowców, potrafią naprawdę paskudnie dokopać Nieżywym, kiedy zachodzi konieczność.

- Ofiary zmasakrowano na tamtych grobach – wyjaśnił Frank wskazując trzy zachlapane krwią i poznaczone symbolami magicznymi płyty nagrobne. Raporty miały rację. Czarna magia – kult demonów.

Hartman – wyczuwasz słabnącą woń Nieumarłego. Ghoul uciekł w stronę jeszcze starszej części Cmentarza – w zasadzie w obręb Rewiru. Dałbyś sobie łeb uciąć, że zaszył się w którymś ze starszych grobowców.


Emma Harcourt, Xaraf Firebride, Willaim Sothgate i Russel Caine


Rewir. Miasto Umarłych. Getto Zdechlaków. Slumsy Upiorów.

Różne nazwy, ale ten sam sens. Spory obszar Londynu, który Żywi wolą zostawić w spokoju. Miejsce, gdzie watahy lopu – garou, wampirze Gniazda, zombie, duchy i inni Umarli wybrali za swoje schronienie. Opuszczone fabryki, zburzone przez Wojną 2013-2015 budynki, zgliszcza, ruiny, brak świateł po zmroku.
Bramę wjazdową stanowią trzy mosty, dwa tunele pod Tamizą oraz metro i kanały. Większość stacji strzegą posterunki uzbrojonych Żywych. Mosty to prawdziwe posterunki graniczne. Niby można swobodnie przechodzić z Rewiru na dzielnice żywych, niby nikt nie robi z tego problemu, lecz zawsze zwraca się baczną uwagę na to kto i kiedy przechodzi posterunki.

Lokal „Krew i Łzy” znajduje się w tak dzielnicy zwanej „Grzeszną Rozkoszą”. Miejsce po zmroku nawiedzane przez małolaty i znudzone małżeństwem gospodynie domowe, którym marzy się numerek z wampirem lub loup – garou. Legendy mówią, że jedni i drudzy Nieżywi są doskonałymi kochankami, a rozkosz, jaka potrafią dać jest niezapomniana.
Wzdłuż długiej alei powstały, niczym grzyby po deszczu, różne nocne lokale, gdzie wampiry sprzedają swoje ciała za możliwość napicia się krwi. Praktyki te nie zostały zakazane przez Rząd, lecz wielu śmiertelników dziwnie patrzy na tak zwanych „bzykaczy kłów”. .

W dzień Rewir jest spokojny. Legitymacje Ministerstwa i służbowy pojazd pozwoliły wam minąć barykadę i posterunek i kiedy wjechaliście na teren Getta Zdechlaków powitały was wyludnione, brudne ulice i pozamykane lokale. Nieliczne zombie obserwowały was apatycznie z cieniów bram, kilku śmiertelników – bo Żywi również mieszkają w obrębie Rewiru – zajmowało się swoimi sprawami. Otwierano pierwsze sklepy. Ale i tak wszystko wyglądało, jakby nocą przeszła tędy jakaś wojna.



W miejscu, gdzie zaszlachtowano dziewczęta, czekał kordon Grupy Szybkiego Reagowania w ciężkich strojach ochronnych. Jeden z policjantów miał nawet na sobie nieporęczny, ale jakże skuteczny miotacz ognia. Wasz siedział obok w samochodzie, a jego wytatuowana w krzyż twarz odbijała się od zaparowanej szyby.

Zaułek był długi, brudny jak wszystko wokół i zamknięty przez funkcjonariuszy. Ciała już zabrano. Zostało jedynie osiem obrysów sylwetek zrobionych kredą na asfalcie, które rozmazywała poranna mżawka.

Jeden z GSR-ów – podszedł do was w pełnym stroju bojowym.





- Porucznik Adrian Derby. Kantyk wie, że przyjdziecie – powiedział. – Ale obudzi się dopiero po zmroku. Pieprzona pijawka. Jeśli chcecie pogadać z jego dziennym rzecznikiem, to czeka na was w swojej spelunie. Już złożył zeznania. Mówi, że to nie robota tutejszego Gniazda. Jasna sprawa. Skurwiel.

hija 25-08-2010 10:16

Nie tego się spodziewała po odprawie. Nie żeby miała jakieś sprecyzowane oczekiwania, ale ufarbowana na najtańszy odcień rudego kobieta zachowująca się jak sam Generał Pan Bóg zdecydowanie nie mieściła się w nawiasie przypuszczeń Dolores. Nie była urodzoną i wychowana na stercie puchowych pierzyn królewną, ale zdecydowanie nie nawykła do traktowania jej jak człowieka drugiej kategorii. Nie było ich znowu tak wielu. Ich, ludzi lawirujących pomiędzy jedną a drugą stroną. Fakt, że w tym akurat pokoju była ich co najmniej dwunastka nie oznaczał, że są czymś zupełnie zwyczajnym. Wszyscy byli dorośli, wobec czego ruda mogłaby sobie odpuścić odgrywanie scenek rodem z tanich produkcji telewizyjnych o życiu armii. Każdy z nich był tu z własnej woli, zasługiwali na to, by nie traktować ich jak niesforne dzieci.
Nie, Vorda zdecydowanie nie przypadła Loli do gustu.
Sednem wizyty w MR nie było jednakowoż zaprzyjaźnienie się z Farbowaną, toteż swoje opinie i zastrzeżenia Ruiz zachowała – tak jak przypuszczalnie powinna była – dla siebie.
Pospiesznie przejrzała akta śledztwa, zapamiętując przy tym najwięcej jak to możliwe. Potem może nie być czasu, by to tego wracać, a głupio by było na samym starcie przeoczyć coś istotnego.

*

Drobna wymiana złośliwości, której dokonali w lobby stanowiła coś w rodzaju ich prywatnego rytuału. Tradycji rodzinnej. Tyle, że w tym drugim przypadku musiałaby to być pieprzona Rodzina Adamsów. Obwąchiwali się i obszczekiwali, a żadne z nich nie zamierzało oddać pola ani o centymetr. Uszczypliwości Trisketta i sarkazm CG wywoływały na twarzy Kubanki promienny uśmiech.
Nawet, kiedy nie było jej do śmiechu.
Zwłaszcza, kiedy nie było jej do śmiechu.
W swoim stanie nie mogła sobie pozwolić nawet na drobną chandrę. Cały misternie składany domek z kart pierdolnął by z hukiem, a ona nigdy już nie podniosłaby się z łóżka. Uśmiech terapeutyczny ćwiczyła od lat.
Wskoczyła do auta wprost na miejsce obok kierowcy, nieco złowróżbnie nucąc zwrotkę dawnego przeboju rodem z Kuby. Miała chorobę lokomocyjną i to, w jej własnym przekonaniu, upoważniało ją do zajmowania w aucie honorowego miejsca. Całą drogę mruczała pod nosem niczym autystyczne dziecko w kółko i w kółko ten sam tekst, sprawdzając przy tym pobrany z magazynu MR sprzęt. Wśród sponsorowanych przez naród brytyjski skarbów znalazła nawet medalik, którego jeszcze nie miała w swojej kolekcji.

- Dodatkowy miły bonus! – powiedziała błyskając w powietrzu kawałkiem srebra przedstawiającym nieco nieudolne odwzorowanie oblicza Św. Ekspedyta. Patrona spraw beznadziejnych. Zdjęła z nadgarstka lewej ręki ciężką bransoletę i chuchnąwszy na swoje trofeum, doczepiła je do reszty. Wzorowana na popularnych dawno temu charmsach sztuka biżuterii wykonana była z czystego niemal srebra. Nie to jednak stanowiło o jej osobliwości. W Charakterze ozdób doczepione były do niej wszelkiego pochodzenia i zastosowania medaliki i talizmany. Prywatne muzeum Dolores Przenajświętszej.

*

Gdy karoca zajechała pod bramy bajkowej krainy, pierwszym, kto ich powitał był zombie. Na jego widok, Dolores z lekkim odcieniem paniki w oczach wykonała dwa kroki w tył, wpadając na kamienną CG.. W mgnieniu oka pozbierała się do kupy.

- Jodito fiambre – mruknęła mało pochlebnie. To on powinien się jej bać.

W miarę jak zbliżali się do miejsca rytuału, odzyskiwała profesjonalny dystans. I uśmiech. To, co zobaczyła na miejscu, mieściło się w ramach standardów, do jakich przywykła w Stanach. Masa znaków, litry krwi, resztki ofiar. Szczególnie znakom przyglądała się w dużym skupieniu. Symbole wyłaniały się z gęstej plątaniny, mieszając się i zazębiając ze sobą nawzajem, lecz wszystkie były jej dobrze znajome. Krew i kreda, niezbędny Zestaw Młodego Demonologa. Zaciągnęła się dymem papierosowym, przeliczając w myślach.

- Co najmniej dziewięć osób. Ani jednego człowieka poza tymi tutaj. Żadna amatorka: profesjonalna, poważna robota, obawiam się. Cale to miasto miało chyba więcej szczęścia niż mogłoby się wydawać.

Włączyła aparat. Potężny obiektyw wyglądał wobec jej drobnej sylwetki jak jakiś żart. Zaczęła fotografować, pieczołowicie uwieczniając każdy detal.

- Baron Samedi - mówiła trochę niewyraźnie, przygryzając filtr Lucky Strike’a - to ktoś w rodzaju księcia piekieł. Bardzo potężny loa. Nie pokwapił się na ziemie, choć to dziwne, biorąc pod uwagę stopień wyzwolonej tutaj mocy.

Miejsce niewątpliwe wymagało wyświęcenia, ale w pojedynkę nie miała szans. Poprosiwszy zombiaka na słówko, zamówiła u niego kluczowy element występu. Wyciągnęła z torby ćwiartkę rumu, otworzyła, pociągnęła łyk i… splunęła nim na mistyczne arabeski. Pociągnęła jeszcze drugi i trzeci. Tym razem przełykając i ignorując uśmieszek Gary’ego. Do cholery, byli na cmentarzu. Mimo, że sporo czasu spędzała na budowaniu wewnętrznych barier, od takiego natężenia aur i emanacji zaczynało jej dzwonić w uszach. W papierowej torbie miała proszek, którego skład był pilnie strzeżoną tajemnicą. Zasypała nim znaki, robiąc sobie w tym sposób miejsce. Ofiarowała jeszcze jeden łyk rumu i papierosa. Minął przynajmniej kwadrans, zanim dostarczono jej klatkę. Podobne prośby musiały nie być czymś nowym. Albo białe koguty były dla Londynu tym samym, co bezpańskie koty. Przygotowała narzędzia i z wciąż przyklejonym w kąciku ust papierosem wyciągnęła drób z klatki.
- Wybacz, stary – przemówiła do koguta, czule głaszcząc go po pustej głowie – nic osobistego. Pewnie trudno Ci osiągnąć perspektywę, ale lepiej ty niż całe miasto.
Błysnął nóż, Dolores zaczęła cicho zawodzić.

Atribon-Legba, dar con la puerta en la nariz de Baron Samedi, Padre Legba cerra la puerta, asi que no puede va. Legba Vudú, cerra la barrera asi él no podria volver. Cuando no va, gracias a loa.

Rytualne ostrze spadło na gardło ptaka, kompletnie go dekapitując. Polała się krew. Przez chwilę współdzieliła podniecenie loa. Krwią ulubionej ofiary Legby wyrysowała na nagrobku veve Strażnika. Klucz Legby. Symbol tego, który rządził przejściem z jednej strony na drugą.
Obrzęd nie trwał długo. Nie był wielogodzinną ceremonią z wprowadzającą w trans muzyką.
Ale musiał wystarczyć.

*

- Idę – powiedział Mike chwilę po tym, jak skończyła zbierać swoje utensylia. Ruszyła za nim wraz z resztą, myśląc o tym, że przepytane przez CG duchy potwierdziły jej wersję.
- Myślę, że powinniśmy się od razu skierować w stronę Rewiru. Mało prawdopodobne – powiedziała pociągając nosem – że w mieście może funkcjonować tak duża grupa zdechlaków bez pozwolenia ze strony ichniego kacyka.

Hesus 25-08-2010 10:53

Warknął z zadowolenia na widok płomiennorudej zapominając na chwile o celu w jakim się tu znalazł.
No dobra-zganił się w myślach i położył łokcie na stole podpierając podbródek dłońmi. Zarost kuł go w ręce a buty uwierały, mimo tego zachowywał kamienną powagę wsłuchując się w delikatny niczym szelest liści głos Kopacza.
Mimowolnie zamruczał zupełnie jak nie pies.

Nie spojrzał nawet na teczkę, którą mu wręczyła.
Cholera, jak ona się nazywa, Vorka, Vorkan?
Nagle obraz zafalował i jej postać rozmyła mu się przed oczyma. Przetarł oczy ze zdumienia i zobaczył jak z gracją kroczy z powrotem do pulpitu.
Mimowolnie zajrzał do akt.
Wszystko jasne – podsumował -załatwić Ghula i robić za obstawę. Spoko. Którzy to? - rozejrzał się po lobby wypatrując swoich partnerów.
Jakaś latynoska pomachała mu szczerząc zęby.
Odmachał jej ukazując swoje,równiutkie i białe.
Stała w towarzystwie jakiejś laluni i przepitego męta.
Sama też wyglądał obiecująco.
Dobra dzikusie-znów musiał przywołać się do porządku.

Zanim podeszli zdążył już zdjąć buty i schować je do plecaka.
Uścisnął wyciągniętą dłoń i skrzywił się w uśmiechu kiedy zajechało trupem. No może nie takim dosłownie, ale czerwona lampka zapaliła się w jego głowie.
Faceta nie miał ochoty wąchać. Samym zapachem mógł się odurzyć. Poza tym wyglądał na kogoś kto średnio panuje nad emocjami. Co w tym dziwnego, skoro obok ma samicę alfa i… . Dolores, na dźwięk tego imienia kiedy podała je Kopacz, aż zadrżał. Przez głowę przeleciały mu wszystkie warte uwagi obrazy z „Opętanych miłościa”, ale ta Dolores w niczym nie przypominała tej z książki. Widać miał marna wyobraźnie.
Apetyczna, mięsista latynoska uścisnęła mu dłoń.

Jazda samochodem w takim ścisku nie skłaniała dodatkowo do rozmów. Wszędzie walały się puste butelki a do tego nie dało się otworzyć okna.
Cmentarz przywitał jak wybawienie. Zapach drzew i wilgotnej ziemi pozwolił mu odetchnąć.

Krew, krew i ludzkie mięso. Ile krwi mieści się człowieku? Ile można wychłeptać z rozszarpanego gardła?- spojrzał na swoje ręce, nie były czerwone.

Wciągnął powietrze głęboko do płuc oswajając się z aromatem zbrodni. Ciał już na szczęście nie było, ale to co zostało opanowało nim przez chwile i pozwolił sobie odrobinę się w tym zanurzyć.
Uśmiechnął się blado jakby w pogardzie dla swoich instynktów.
Ale bez nich nie złapałby tropu tak szybko.

Dałby sobie rękę uciąć, że Ghul jest w którymś ze starszych grobowców. Słowa CG zdziwiły go, kiedy poinformowała ich, że ten jest już poza terenem cmentarza.
Trop był taki wyraźny. Skąd ma pewność?!
Zaczął węszyć znowu.
Idę-Warknął trochę zły, że mógł się pomylić. Musiał iść głębiej żeby się przekonać.
Ruszyli wszyscy.

merill 25-08-2010 10:57

Mężczyzna dokładnie wysłuchał briefingu „Kopacza”. Zwłaszcza informacje odnośnie jego przydziału i sprawy, jaką dostali. Nie wyglądało to dobrze, najbardziej szokowało to, że ofiarami były dzieci, zabite w sposób makabryczny. Szczegółowy opis podany przez ich przełożoną sprawił, że zimny dreszcz przebiegł mu między łopatkami. Świat i przed 2012 rokiem był skomplikowany i pełen brutalności, teraz eskalacja przemocy osiągnęła jakieś makabryczne apogeum. Czasami Tim nie czytał już nawet gazet, bo nagłówki odbierały ochotę na lekturę. Jedynym rozwiązaniem było przywyknąć. Ktoś kiedyś powiedział, że „przyzwyczajenie drugą naturą człowieka” – może miał pieprzoną rację?

Kiedy prezentacja się skończyła wstał i ruszył ku dwóm kobietą, przydzielonym wraz z nim do tej sprawy. Po drodze rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na resztę świeżo upieczonych Łowców i westchnął. Chyba nie trafił tak źle, mógł dostać przydział razem z gościem, który dał sobie zrobić tatuaż w kształcie krzyża na czole, albo z garou – tych nienawidził. Właśnie taki bydlak rozszarpał na strzępy kilku kumpli z jego oddziału, najchętniej strzelałby do wszystkich, bez pytania się o winę. Jednak rozkaz to rozkaz. Ogólnie ludzie, którzy przybyli na spotkanie stanowili iście ekstrawagancką mieszankę. Jankes od którego zalatywało jakimś tanim burbonem, który czuł nawet kilka krzeseł dalej nie zasługiwał na zaufanie i na pewno nie chciałby by ktoś taki go ubezpieczał na akcji, podobnie garou czy facet od krzyża. Najwidoczniej Ministerstwo Regulacji miało nieco inny program selekcji kandydatów, zresztą resztę i tak zweryfikuje życie. Ci co się nie będą nadawać sami się wykruszą i tyle.

Dwie blondynki z którymi przyszło mu współpracować nie wyglądały jak realne wcielenia Lary Croft, ale zrobiły na MacDouglasie dobre wrażenie. Nie było niepotrzebnego szpanerstwa, czy „wszystkowiedztwa”, to bardzo go ucieszyło, choć i tak przypuszczał, że do tej sprawy jego przydział będzie polegał raczej na ochronie czy wsparciu. Egzorcystka i Wiedźma miały sobie poradzić z tą okultystyczno – magiczną stroną śledztwa. Sam nie miał w tym kierunku specjalnych zdolności, dlatego obecność w ekipie kogoś, kto zna się na tych wszystkich urokach, symbolach, nekromancji czy alchemii – pocieszała.

Po krótkiej prezentacji ruszyli razem pobrać sprzęt. Arsenał w siedzibie Łowców robił wrażenie, to co zaproponował im kwatermistrz już nie bardzo. Kobiety wzięły swój sprzęt i nie miały uwag, zresztą Glock 19 był dla nich w sam raz, a z tego co się domyślał, miały już do czynienia z bronią, przynajmniej wnioskował tak ze sposobu z jaką się z nią obchodziły. Jednak on nie byłby sobą gdyby nie pomarudził. Nie wziął przydziałowego Glocka, w zamian wyciągnął od zaspanego urzędasa za ladą, kilka kartoników srebrnych nabojów do swoich 1911 – tek. Kaliber 0.45 ACP robił wrażenie nawet na garou, szybko załadował tą amunicją jeden z pistoletów, w drugim zostawiając zwykłe naboje. Bandziory, złodzieje i inne szumowiny nie zniknęły z tego świata po 2012, a szkoda na takiego srebrnej amunicji, ołów spisze się równie dobrze.

Na widok zaproponowanego mu MP5, uśmiechnął się i pokazał swoją legitymacje Łowcy, gdzie był wydrukowany przydział: EGZEKUTOR, a potem powiedział:
- Tym peemem, to sobie w dzisiejszych czasach muchy na ścianie klepać, a nie zdechlaków. Wiem, że macie tu coś większego, a na mój przydział się chyba należy?

Urzędnik spojrzał na niego, tymi swoimi rybimi oczami i z charakterystyczną dla większości pracowników administracji flegmatycznością pokazał mu listę karabinków szturmowych. Tim musiał przyznać, że mieli spory wybór, szybko wybrał dla siebie Hekler & Kocha 417 z 4 szynami Picatinny. Na szczęście o amunicję nie musiał się specjalnie prosić.

Wziął też trzy kewlarowe kamizelki i resztę amuletów i aparatury śledczej, którą im przydzielili:
- Nie mogę panią pozwolić dźwigać tych klamotów – uśmiechnął się i wskazując na wyjście prowadzące na parking zapytał:
- Pójdziemy?

Wkrótce kierując się wedle papierowej mapy Londynu podążali w kierunku miejsca zbrodni. Rozmowa jaką prowadzili w samochodzie była raczej z gatunku tych niezobowiązujących. Omówili swoje przydziały i podyskutowali nieco na temat czekającej ich sprawy, a mężczyzna musiał po raz kolejny przyznać, ze jego partnerki miały głowy na karku i jak na blondynki były całkiem bystre.

Okolica miejsca zbrodni była znana jako spokojna dzielnica. Domy z dużymi ogrodami, wysokie żywopłoty pozwalające na zaoszczędzenie sobie ciekawskich spojrzeń sąsiadów, w dzisiejszych czasach były idealnym miejscem na ciepłe, rodzinne gniazdko. Przynajmniej teoretycznie, praktycznie bowiem okazało się, że świetnie sprawdzają się jako miejsce do popełnienia makabrycznej zbrodni. Ciekawe czy agenci nieruchomości, uwzględnią to przy konstruowaniu kolejnych chwytliwych haseł marketingowych. Co za kanał…

Relacja policjantów była niezbyt wyczerpująca, a krawężniki myślały tylko o tym, by jak najszybciej stąd spadać. Czemu natychmiast się oddali, pedałując na służbowych rowerach w dół uliczki. Mieli na górze wściekłego Bezcielesnego, miejsce zbrodni do przeszukania i świadków do „przesłuchania”. Tim wyciągnął z bagażniki kamizelki i rozdał je partnerkom, pomagając im je założyć. Może były i niewygodne czy krępowały ruchy ale mogły ocalić życie, a on nie chciał, żeby komuś stała się dziś krzywda. Potem ze zamykanej na solidny zamek skrzynki w bagażniku, wyciągnął karabin i nieco go zmodyfikował, dodając kilka drobiazgów z własnej kolekcji – latarkę i strzelbę podlufofą. Ten ostatni wynalazek załadował na przemian nabojami srebrnymi i zwykłymi. Teraz chyba był gotowy. Helen i Audrey też były gotowe. Najpierw pierwsza miała uspokoić poltera, a on musiał uważać by duchnie zrobił jej krzywdy, a potem Audrey miała nadzieje skontaktować się z duchami zamordowanej rodziny. Jemu pozostawało tylko rozejrzeć się po domu i sprawdzić miejsce zbrodni, może zostały jakieś ślady fizyczne sprawców morderstwa. Postanowił też, że przejrzy rzeczy osobiste ofiar, kto wie jakie sekrety skrywała ta rodzina.

Kurtkę zostawił w wozie – tylko by krępowała ruchy, zamknął samochód i podszedł do gotowych już partnerek: - To co dziewczyny – miał nadzieję, że nie obrażą się o tak bezpośrednie zwroty – wchodzimy?

Ravanesh 25-08-2010 11:01

Nie tego się spodziewałam. Myślałam, że praca Łowcy będzie polegała na czymś zgoła innym, a mianowicie, że będą po nas posyłali już wtedy, kiedy namierzą rozbrajającego Umarlaka a my będziemy musieli go znaleźć, wyciągnąć z jego nory, zakołkować, spalić, rozczłonkować lub odesłać gdzie jego miejsce. Tymczasem to, co zobaczyłam bardziej przypominało pracę na glinowni. Teczki z aktami, odprawa, jakieś układy w stylu podwładni i dowódca. Czy to oznaczało, że będziemy musieli pisać raporty ze sprawy? Czy to także oznaczało, że od jutra powinnam zacząć brać do roboty kawę i pączki? Nie, to amerykańscy gliniarze tak robią. Brytyjski „bob” nigdy nie zhańbiłby się zjedzeniem pączka na służbie.

Kurde, po przejrzeniu teczki ze sprawą „Rzeźnia”, do której mnie przydzielono od razu odechciało mi się myślenia o jedzeniu. Osiem zaszlachtowanych i skrwawionych ofiar. Załączyli nawet zdjęcia. Cholera. Osiem durnych dziewuszek w wieku od szesnastego do dziewiętnastego roku życia uznało, że najlepszym sposobem spędzenia wolnego czasu jest wybranie się wieczorem na Rewir. Osobiście uważam, że za głupotę należy karać, ale nie tak. Na to sobie te młode idiotki nie zasłużyły. Ich obrażenia wskazywały na robotę wampira i to my go mieliśmy znaleźć. Czyli mieliśmy przeprowadzić śledztwo i to na Rewirze. No pięknie kurde, pięknie.

O robocie detektywa wiem tylko tyle ile przeczytałam z książek detektywistycznych. Szczerze mówiąc literaccy detektywi zawsze nieco mnie wkurzali. Holmes z tym swoim nadęciem i zapatrzeniem w siebie, zawsze w taki sposób wyskakiwał ze swoimi teoriami jakby chciał innym pokazać, jaki to on jest mądry, podczas gdy reszta to totalni ignoranci. Następny ten cały Poirot. Wkurzający, mały facecik. Nigdy nie mogłam zrozumieć jak angielska pisarka mogła uczynić Francuza głównym bohaterem swojej powieści. No w zasadzie to on był Belgiem, ale w końcu gadał z francuskim akcentem. No i dalej Spade Hammetta seksista, który w zasadzie tylko, dlatego rozwiązał sprawę, że wręcz się potykał po drodze o dowody. I jak ja mam się znaleźć w tym wszystkim. Nie mogę wykorzystać żadnych z metod tych cwaniaczków. Nie mam zdolności dedukcyjnych Sherlocka ani zamkniętego grona podejrzanych jak Herkules. Ani tym bardziej nie mogę wyrywać kolejnych panienek czekając aż sprawa się sama rozwiąże jak Sam. Jedyne, co mi pozostaje to patent Colombo. Swoją upierdliwością doprowadzić potencjalnych podejrzanych do białej gorączki. A potem tylko czekać aż któryś z nich popełni błąd. Tylko, że ta metoda też miała w odniesieniu do mnie swoje minusy. Po pierwsze miałam około dwóch tysięcy podejrzanych, bo tyle jest wampirów na Rewirze ( nie wspominając tych mieszkających w mieście) a po drugie mój podejrzany doprowadzony do stanu białej gorączki mógł bez problemu urwać mi głowę gołymi rękami. Świetnie, co?

Ze sprzętu oferowanego nam przez ministerstwo wybrałam kuloodporną kamizelkę, ale od razu pożyczyłam sobie wodoodporny mazak i naszkicowałam na niej znak ochronny taki jak zwykle haftowałam na swoich ubraniach. Czułam, że inaczej kamizelka gryzłaby się z moim ciuchami. A tak, kiedy już udało mi się ją włożyć pod bluzkę to pasowała mi do reszty ciuchów. Zrezygnowałam z broni palnej, bo uznałam, że naprawdę nie przysłużę się nikomu, jeśli się z niej postrzelę albo któregoś z członków mojej grupy. Zamiast tego wzięłam srebrne noże w specjalnych pochewkach, które umieściłam odpowiednio po dwie na przedramionach, jedną na lewej łydce a ostatnią najdłuższą sztukę na prawej łydce. Sprawdziłam jak się z tym wszystkim poruszam i wyszło, że będę musiała do takiego obciążenia po prostu się przyzwyczaić. Na koniec dostałam amulet na łańcuszku. Trochę wahałam się czy go wziąć, ale w końcu się zdecydowałam. Jak dają to bierz.

Przyglądałam się trzem gościom, z którymi miałam pracować. W grupie poza mną nie było innej baby. Cieszyć się z tego czy wręcz przeciwnie? Na szczęście jeden z nich od razu zaoferował się, że będzie prowadził. Uff jeden problem z głowy. Od razu przyznałam się ze kiepsko prowadzę. Jeśli dobrze to rozegram to nigdy nie będę musiała prowadzić samochodu w pracy. Jak zobaczyłam podekscytowanie facetów widokiem wozu który nam udostępnili to już byłam pewna że nigdy nie będę musiała siadać za kółkiem. Ekstra. Mnie za to w sprawie samochodu interesowało coś zupełnie innego. Od razu sprawdziłam, jakimi symbolami okultystycznymi został naznaczony. Jeden poczwórny krąg ochronny, dwa znaki odpędzające na przedniej i tylnej szybie i kilka amuletów wiszących na przednim lusterku. Jak na wóz z MRu moim zdaniem trochę słabo. Jak tylko skombinuję trochę farbki naznaczę go tak jak naznaczyłam swój wozik. Dopiero wtedy ten samochód będzie w pełni bezpieczny. I guzik mnie obchodzi, co sobie na ten temat pomyślą ludzie z MR. W końcu powinni być zadowoleni, że ktoś zadba o ich wóz.

W aucie od razu okazało się, że ten nieduży facecik, który siadł za kółkiem to niezła gadułka. Nawijał jak nakręcony. Za to pozostała dwójka chyba nadal była w skautach i właśnie zdobywała sprawność milczka. Jeden, ten z dziwnym imieniem (a gdzie się podział stary, dobry John, nonszalancki Tom albo klasyczny James) wyglądał jak jakiś były glina, wojskowy czy komandos albo skrzyżowanie wszystkich trzech. Ostatni z mężczyzn wpatrywał się uparcie w szybę. Chyba nie chciał prezentować nam swojej twarzy oszpeconej wielkim tatuażem krzyża. Zastanawiałam się, co mogło go skłonić do zrobienia tego czegoś i doszłam do wniosku, że cokolwiek by to nie było to facet chyba nie jest zbyt bystry. Bo albo się ktoś go przekonał, że to zajebisty pomysł albo to wynik przegranego zakładu albo się schlał w trupa i „kumple” go tak urządzili. Chociaż w obu pierwszych przypadkach chyba też nie obyło się bez towarzystwa alkoholu. Bo jeśli zrobił to na trzeźwo to naprawdę brakłoby słów żeby określić stopień jego głupoty. Tak czy inaczej tatuowanie sobie krzyża, który jeśli facet nie był wierzący gówno by zdziałał przeciwko Umarlakom nie ma sensu. No chyba, że jego zdolności pirokinezy zależą od poziomu emocji i żeby wyczarować naprawdę wielki ogień musi się porządnie wkurzyć. Zerka wtedy szybko w lusterko, myśli: o żesz ... ale się dałem urządzić i ogień huczy aż miło. Nie mogłam się opanować i zmusiłam go do spojrzenia w moim kierunku. Nie lubię, gdy ktoś, kto ze mną rozmawia nie patrzy na mnie. Nadałam mu nawet swoje własne przezwisko. ”Krzyżowiec” wydawało mi się dużo bardziej trafne i zabawniejsze niż ta jego pompatyczna „Brama”. Facet, mimo że się trochę z nim drażniłam zachował spokój i zaakceptował mój pomysł. Może jednak nie będzie taki zły jak początkowo myślałam. Poza tym postaram się go więcej nie drażnić. Nie wolno igrać z kimś, kto w chwilę może sfajczyć mi dom.

Na wszelki wypadek poinformowałam wszystkich trzech żeby nie zdradzili przed Umarlakami, że jestem Fantomem. Powinno to dla nich być oczywiste, ale kto ich tam wie. Poza tym wszyscy trzej oczywiście umieli strzelać. No cóż musiałam się przyznać do mojej indolencji w tej kwestii a także do braku kondycji. Na szczęście telekinetyk też od razu podkreślił swoje braki w dziedzinie sprawności fizycznej. Nic dziwnego przy takiej ilości wypalanych papierosów musiał dostawać zadyszki po zejściu z pierwszego piętra. Ale i tak w moim przypadku nie obędzie się bez wizyt na strzelnicy. Muszę trochę podciągnąć się w kwestii strzelania. Może po małym treningu uda mi się trafić w stodole z trzydziestu kroków a nie z pięciu.

Rozglądałam się ciekawie po Rewirze, bo rzadko tu bywałam a żeby być dokładniejszym to nigdy tu nie bywałam, jeśli nie było takiej potrzeby. Ulice wyglądały jak wymarłe. Cała impreza musiała rozkręcać się po zapadnięciu zmroku. Znowu pomyślałam o ludziach, którzy z własnej woli wpadali tu na wieczornego drinka i kilka chwil dobrej zabawy. Generalnie wypadki zdarzały się tu bardzo rzadko, bo wampiry próbowały adaptować się do społeczeństwa i pilnowały ostro porządku. Aż do teraz.

Mimo że był jeszcze dość wczesny ranek i tylko zamieszkujący Rewir ludzie ( tak ludzie też tu mieszkają) snuli się apatycznie po ulicach to chłopaki z GSRu byli dość nerwowi i zdecydowanie nie chcieli mieć do czynienia z tutejszymi Pijawkami ani z ich przedstawicielami. Telekinetyk, Russel zaproponował żebyśmy w dwójkę porozmawiali z dziennym przedstawicielem kantyka, najwidoczniej sam kantyk nie był na chodzie za dnia. Egzekutor i „Krzyżowiec” mieli obejrzeć miejsce masakry. Dobry pomysł zważywszy na to, że ich obecność mogła zirytować sympatyka Pijawki a ich małomówność i tak nie czyniła z nich przydatnych rozmówców. Póki, co nie chciałabym wkurzać środowiska kantyka. Facet czy raczej wampir był znany ze swej współpracy z ludźmi i zakładałam, że ta sytuacja jest mu bardzo nie na rękę, więc będzie dążył do szybkiego rozwiązania sprawy. Obawiałam się tylko, że będzie starał się to zrobić na własną rękę. W ogóle fakt, że ofiary znaleziono tuż pod progiem kantyka sugerował jakieś wewnętrzne przepychanki między Zębatymi. Jeśli tak właśnie było to nie zamierzałam pozwolić kantykowi na samosądy. To ludzie stracili tutaj życie i ludzie wymierzą karę winnym. Niedobrze, że się tak nakręciłam tuż przed spotkaniem z rzecznikiem, więc przed wejściem wzięłam kilka głębokich wdechów i dopiero weszłam do środka.

Harard 25-08-2010 16:09

Kopacz okazał się Kopaczką. Gary przyglądnął jej się ciekawie bo i było na co popatrzeć. Nie współpracował do tej pory z Fantomami i niewiele kobiet z tą przypadłością widział w akcji. Ciekawe jak Pani Vorda prezentowałaby się w akcji. Mimowolnie spojrzał na CG i uśmiechnął się do swoich myśli. Zdaje się że burza czerwonych włosów dość dobrze oddawała jej charakterek.
Przeczytał dokładnie akta „Rytuału”, kilka spraw nasunęło mu się od razu. Sprawcy nie wiedzieli że mordują córkę członka Rządu Londynu? Czy był to element ważny dla całej układanki? Jedno było pewne, przez tą siksę będą im patrzeć na ręce. Miał tylko nadzieję, że pieprzeni żurnaliści nie zorientowali się już i nie będą dybać na nich przy cmentarzu. Gary skrzywił się. Psy i pismaki nigdy nie chodzili parami. Nie wiadomo dlaczego, ale zawsze tak było i będzie, nawet nasz mały wstęp do Armagedonu 2012 tego nie zmieni. Ghoul, który powstał z jednej ofiar. Czyżby to miało związek z tym wywoływaniem demonów? W swoim czasie nasłuchał się od CG jak tacy kolesie się tworzą. Dusza ludzka plus jakaś mieszanka szamba z piekielnych czeluści. Pięknie. I jeszcze cmentarz na granicy Rewiru. Czemu to nie mogło być w Hyde Parku, koło jakiegoś przytulnego pubu… Czemu popieprzeńcy bawiący się w wywoływanie demonów musieli mieć takie poczucie dramatyzmu.

Pogadali, popalili, powymieniali złośliwości. Triskett ukradkiem łyknął jeszcze z piersiówki, jakby na przełamanie czarnych myśli, które ogarnęły go przy czytaniu akt. Na karcące spojrzenie CG wzruszył tylko ramionami i załadował swoje dupsko do zardzewiałego forda. Silnik mruknął basowo i ruszyli przez budzący się Londyn. Zwykle miasta rano budziły się do życia, ale Gary miał inne odczucie. Coś jakby białe, tłuste robaki zaczęły się ruszać z nową energią na gnijącym trupie. Nienawidził tego miejsca. Wiecznej szarości, wilgoci, zimna. Poużalał się nad sobą jeszcze chwilę, po czym wrócił do analizy sytuacji. Hokus pokus z demonami zostawił oczywiście CG i Ruiz. Plan jawił się na razie nieszczególnie skomplikowanie. Trzeba będzie przydupić ghoula i wyciągnąć z niego jak najwięcej. Potem można będzie przejść do sprawdzenia świrów z Rewiru. Akta między wierszami sugerowały robotę Gniazda.

Na miejscu podszedł od razu do Franka Yvory’ego i uścisnął mu dłoń. Tak się facet przedstawił i choć próbował się maskować, Gary od razu poznał zombiaka. To jakby kupę gówna przykryć obrusikiem i postawić wazon ze stokrotkami dla niepoznaki. Frank przynajmniej zainwestował w znośną wodę kolońską, która usiłowała tłumić zapaszek. Gary nie miał nic do zombiaków, o ile stali po zawietrznej. Facet okazał się jednak kompetentny i uczynny. Razem z łakiem poprosili aby odsunął GSRy na bezpieczną odległość, a Mike poszedł dopilnować aby tak się stało. Mieli spakować ghoula, a nie rozpylić go w powietrzu z karabinków szturmowych. Chłopaki ze SWAT mieli zwykle szybkie palce na spustach.
Gary podumał chwilę i spytał czy to nie czasem córka gwiazdy lokalnej polityki nie stała się ich celem. Frank jednak pokręcił głową, według jego słów, to nie Angela Williams wróciła z zaświatów.
Przez chwilę przyglądał się CG, która zdążyła już ochrzcić na nowo łaka i wchodziła w tryb „I see dead people”. Sam podszedł do Ruiz i poprzeszkadzał jej w fotografowaniu nagrobków. Odczytał nazwiska z płyt i zagonił do roboty Franka. Zombiak obiecał, że wyciągnie z papierów wszystko co może się w nich kryć. Nazwiska, daty, przyczyny zgonu, powiązania. Może samo miejsce i wybór nagrobków nie było przypadkowe.
Wszyscy zajęli się swoją robotą, a Gary rozglądnął się pilnie i obszedł jeszcze raz miejsce zdarzenia i pogadał z zombiakiem. Kumple Franka zrobili dobrą robotę, przeczesali wszystko dokładnie. Śladów prawie żadnych, Gary dość szybko zorientował się że ktokolwiek sobie tu urządził krwawą łaźnię wiedział jak po sobie posprzątać. No i nie było żadnych śladów walki, ktokolwiek to był, po prostu przywlókł tu dziewczynki i zarżnął na miejscu.
Wrócił po chwili do samochodu i pogrzebał w bagażniku. Wyciągnął rurkę do spuszczania paliwa i dużą butelkę po Jacku. Po chwili zakręcił pełną benzyny flaszkę i wepchnął ją do kieszeni prochowca. Nigdy nie wiadomo kiedy drink pana Mołotowa może się przydać, szczególnie gdy trzeba będzie nakłaniać ghoula do współpracy. CG obserwowała jego poczynania z daleka, kiedy całował się z rurką usiłując dobrać się do zawartości baku. Gdy podszedł do grupki, spytała od razu przymilnym tonem:
- Piersiówka ci się skończyła?
- Tak. – skrzywił się lekko i po raz kolejny splunął pod nogi starając się pozbyć z ust obrzydliwego smaku. Tonem wszechwiedzącego kipera dodał zaraz:
– Koncern BP, 98 oktanów, południowy, średnio nasłoneczniony stok. Wykwintny bukiet zapachowy.

CG podzieliła się swoimi odkryciami, podobnie Ruiz. Sam wprowadził ich w to co usłyszał od Franka. Mike już zaczynał niecierpliwie nawęszać. Niedobrze. Cel poza cmentarzem stanowi problem. Lezie kanałami do Rewiru? Gary wyciągnął Colta Pythona z kabury zapiętej na pasku na plecach i zmienił amunicję na srebrną. Komory są pełne, komisja gier i zakładów zwolniła blokady, można zaczynać losowanie. Zakręcił bębenkiem i nadgarstkiem wbił wirujący z metalicznym furkotem cylinder na swoje miejsce.
- Skoro ghoul zaczął wędrówkę, musimy się spieszyć. Mike, – spojrzał na łaka – prowadź.
Obiecał CG, że będzie grzeczny, dlatego w ostatniej chwili zrezygnował z „bierz go!”.

liliel 25-08-2010 17:15

CG miała w sobie na tyle taktu, że zgasiła papierosa gdy przeszedł ich nowy przełożony. A raczej przyszła, bo Kopacz okazał się być kobietą o śniadej karnacji, a ta dziwacznie kontrastowała z jej wściekle rudymi włosami.
- ...Wy na razie nazywajcie mnie panią Vorda. Póki nie zasłużycie.

Milusio.
Traktowała ich jak bandę dyletantów podkreślając, że sama znajduję się wiele szczebelków wyżej w tej popieprzonej paranormalnej drabince zawodowej. A jak już zasłużą to co? Podrapie ich za uchem i rzuci kość? "Pani Vorda" zabrzmiało w jej ustach jak conajmniej "Miłościwie panująca, która może roporządzać waszą dupą jak sam bóg wszechmogący."
Lawrence uniosła jedną brew w wyrazie zdumienia ale nie pokusiła się o komentarz. W zasadzie pani Vord nawet jej swoim tonem nie zdenerwowała. Z dwojga złego wolała aby traktowała ich z wyższością niż po macoszemu.

W skupieniu słuchała opisu sprawy. Kryptonim "Rytuał" brzmiał bardzo banalnie ale nie pozostawiał wątpliwości co ma być przedmiotem śledztwa. Lawrence zawsze ceniła sobie prostotę i aforystyczność.

Szefowa nadawała niestrudzenie jak radio Europa.
- ...Ruiz – Siostrzyczkę by zbadała symbole oraz egozryctskę CG Lawrence na wszelki wypadek.
Egzorcysta na wszelki wypadek? Na wszelki wypadek to się nosi co najwyżej tampony w torebce. I jeszcze przydzielono do ich radosnego zespołu loup garou. Nie lubiła pracować z ożywieńcami. Nigdy nie wiadomo kiedy pokręci się takiemu we łbie i zapragnie zmienić strony.

Odprawa dobiegła końca.
Czekała ich wizyta na przytulnym miejskim cmentarzu... Cudownie. Przy takim natłoku ektoplazmy zacznie pewnie dymić z uszu. Większe stężenie śmierci poczułaby tylko wtedy gdyby się nażarła wiadra strychniny.

Lawrence podniosła się z krzesełka, wetknęła między zęby papierosa i podeszła do Trisketta czekając aż jej odpali. Amerykańce lubili się popisywać swoimi bajeranckimi wypolewanymi zippo. Triskett już dawno odpuścił sobie siłownię więc niech chociaż teraz rozrusza sobie nadgarstek a może później, w razie potrzeby, szybiej sięgnie po broń.
- Wyglądasz jak kocie żygowiny – zagadnęła niemal serdecznie. - Niech zgadnę... Nadmiar dupczenia i za duża zażyłość z Johnnym Walkerem? Wyciągniesz kopyta Triskett, a ten gość zamknie wieko twojej trumny. I nie licz na tłumy na pogrzebie.

Triskett zaprószył ogień. Trzasnął zapalniczką gdy i jego fajek też zaczął dymić. Spojrzał z wyrzutem na CG.
- Daniels. Od tych waszych szkockich sików niedobrze się robi. – dupczenie skwitował wyniosłym milczeniem. – Na pogrzebie ty mi wystarczysz, kochanie. Zaraz potem zresztą wprowadzę się do mojego – zaakcentował ostatnie słowo – mieszkania i dołączę do tatusia. Tylko że ja będę wredny. Dzwonienie łańcuchami, straszenie w łazience...


- Nie powiedzieliście mi – wtrąciła się Ruiz z wyrzutem, patrząc to na jedno to na drugie - że będzie to wyglądało jak jakaś pieprzona odprawa GI Joe.

Gary spojrzał spode łba na Latynoskę:
- Myślałaś że złapiemy się za ręce i zaśpiewamy "kumbaya, my lord"?

- Chciałabym to zobaczyć w wykonaniu tej grupy szturmowej – na twarzy Dolores wykwitł szeroki uśmiech. - Zwłaszcza, jeśli kiwałbyś się do rytmu nad zapaloną gromnicą.

Lawrence skwitowała to krzywym uśmiechem ale zaraz znów przybrała chłodną obojętną minę.
- Bądźcie do cholery profesjonalni. Nie zabrałam was do pieprzonego wesołego miasteczka a już z całą pewnością nie kupię po wacie cukrowej. - strzepnęła popiół na podłogę, otworzyła paczkę papierosów i wyciągnęła w stronę Ruiz.

Gary Zamyślił się chwilę i zapytał CG:
- Znasz naszego oddziałowego łaka? Jest dłużej w ministerstwie, czy to świeżynka?

- Pierwszy raz widzę. Nie żeby garuch w drużynie mnie specjalnie cieszył – popatrzyła w stronę przydzielnone do nich ożywieńca i pomachała mu ostentacyjnie dłonią. - Trzeba mieć na niego oko. Triskett, masz wóz? I, co ważniejsze, czujesz się na siłach prowadzić czy mam wypożyczyć alkomat z obyczajówki żeby to przebadać empirycznie?
- Mam. – Gary wyjrzała przez okno na gruchota zaparkowanego przed budynkiem – I jestem trzeźwy jak świnia.
Zaraz też uśmiechnął się krzywo do latynoski. Wymiana złośliwości była już znanym rytuałem.
- Uważaj, więc bo na cmentarz pojedziesz metrem – Zadzwonił kluczykami od jedynego samochodu do ich dyspozycji – A co było w tym pudełeczku w Sali Odpraw? Ciasteczka?

- Kanapki. Z okrojoną skórką - sparowała Dolores uśmiechajac się promiennie.
- Skończcie przepychanki – Lawrence nie była w humorze. Wyjęła z kieszeni buteleczkę piguł, wysypała kilka na dłoń i przełknęła bez popicia. Było zanć, że ma w tym wprawę. - Zapoznajmy się z nowym kolegą. I żadnych krzywych tekstów, ok? Understwood? Comprende?
Triskett pokiwał głową i zgasił peta butem.
- To co, noski przypudrowane? Pora na ten cmentarz. Ghoul nie poczeka na nas. Ale z okruszków po kanareczkach możemy zostawić ścieżkę, nie zgubimy się w drodze powrotnej.

Ruiz wywróciła oczami.
- Kanapeczkach. Kanareczki nie zostawiają okruszków, wszystko Ci się pomieszało, carino.
- Jak zaczniecie pieprzyć o piórkach i pszczókach to ja wychodzę – Lawrence zmierzyła ich kolejno lodowatym spojrzeniem. - O, idzie nasz łak. Bądżcie grzeczni na litość boską.

Hartman podszedł nieśpiesznie do nowych współpracowników.
Stali nad nim jak jakaś pieprzona święta trójca i chyba wyrażnie coś od niego chcieli. Nawet on zauważył, że są w całkiem zażyłych stosunkach, ćwierkali do siebie po odprawie jak skowronki. Ale co tam. Wstał i i zapytał elokwentnie:
- Co?
Przez kilka sekund zawisła między nimi cisza. Pierwsza przerwała ją Lawrence swoim rzeczowym monotonnym głosem.
- Nico – blondynka rzuciła na ziemię niedopałek i przydusiła go podeszwą buta. - Zbieramy dupy do wozu. Jestem Lawrence. Egzorcysta.
Wysunęła dłoń w stronę loup garou. Mogła mieć co do niego mieszane uczucia ale przyzwyczajenie nakazywało zachować profesjonalną postawę i się po ludzku przywitać.

Hartman nachylił się nad kobietą, pociągnął nosem, wyszczerzył kły a po chwilowym zastanowieniu powiedział:
- Mike - uscinął jej dłoń, może odrobinę za mocno, ale brak mu było wyczucia. Puścił dopiero wtedy gdy CG lekko syknęła.
- Mike, a jak dalej? Nie mówię ludziom po imieniu – blondynka ostentacyjnie rozmasowała palce.
- Mów mi Mike – skwitował i podszedł do Ruiz. Chwilę patrzył jej w oczy a potem wyciągnął dłoń:
- Ty musisz być Dolores – no to stwierdził ni zapytał.
- Owszem – odpowiedziała mu z uśmiechem Latynoska, może nieco zbyt pewnie ściskając dłoń mężczyzny.- Lub Lola. Zależy jak na to spojrzeć.
- A ty.... - Hartman zwrócił się do Trisketta i zrobił pauze szukając czegoś w pamięci. - Jesteś Gary, prawda? - wyciągnął dłoń w stronę egzekutora.
- Gary Triskett – rzucił tamten krótko podporządkowując się woli CG. Bez zaczepek. Uścisnął rękę faceta kończąc kulturalne duperele. Można było przejść do części oficjalnej.
- Jedziemy? - loup garou wymownie spojżał na CG.
- Jedźmy – ponaglił Triskett. - Ktoś zapisał adres tego cmentarza?
- Nie było takiej potrzeby – odparła na to Ruiz i z wyraźnie słyszalnym obcym akcentem wyrecytowała z pamięci pełen adres.

- Dobra, skończcie gruchanie - Lawrence odpaliła kolejnego Pall Malla i ruszyła do wyjścia. - Pogruchacie sobie z ghoulem bo widzę, że testoteron was rozsadza.


Mike zarechotał kiedy zauważył jak Gary mimo woli zagapił się na tyłek oddalającej się CG.
- Niezła jest - rzucił do Trisketta.
Lawrence najpewniej słyszała tą uwagę ale doskonale udawała atak głuchoty. Dolores zaś wydała z siebie coś pomiędzy prychnięciem a parsknięciem.
Gary popatrzył na Ruiz, ale zachował pokerową twarz. Do końca.
- Chłopie – szepnął do Hartmana - czuję że dobrze będzie nam się współpracowało.


* * *

Jakimś cudem upakowali się w czwórkę do wyświechtanego sedana Trisketta. A raczej sedana Jimmy'ego, jak podejrzewała. Gdyby Gary miał swój wóz już dawno by go spienięzył i spożytkował na dziwki i wódę. A skoro dysponował obecnie czterema kółkami to bez wątpienia z powodu szczodrości jego popapranego martwego przyjaciela.

Lawrence usiadła z tyłu i przez całą drogę milczała gapiąc się w okno.
Na zewnątrz panowała typowa londyńska pogoda. Niebo miało kolor odbiornika telewizyjnego nastrojonego na nieistniejący kanał. Obezwładniająca ponura szarość pleniła się jak chwasty w zapomnianym przez ogrodnika warzywniku.

- Złożyli tych ludzi w ofierze. Dlaczego akurat tutaj? Miejsce musi mieć znaczenie.

Lawrence odeszła kawałek i na coś się zagapiła. Wetknęła do ust kolejną fajkę a obok niespodziewanie pojawił się płomyczek zapalniczki.
- Gównianie to wygląda – usłyszała za uchem głos Trisketta ale nie oderwała wzroku. Jakiś punkt w oddali wybitnie ją zaabsorbował.
- Ano. Ty i Brasi powęszycie od razu za ghoulem?
- Brasi? - powtórzył za nią Triskett odpalając swojego szluga.
- Luka Brasi.
- Ten od "Ojca Chrzestnego"?
- Mhm – przytaknęła. - Facet który odwalał dla Corleone'a czarną robotę. Wiesz, odrąbywał kończyny, rozwalał mózgi...
- Niech zgadnę. Mike awansował w twoim filmowym rankingu do roli mafijnego egzekutora?
CG parsknęła lekko śmiechem.
- Przypomina mi go – wreszcie przeniosła na niego swój wzrok. - Ty mi kiedyś przypomniałeś Jamesa Deana, pamiętasz?
- Taaaa – Triskett przeczesał palcami włosy jakby chciał pokazać, że wiele nie stracił z dawnego uroku amanta.
Lawrence ruszyła przed siebie pewnym marszowym krokiem.
- A ty dokąd? - zapytał jeszcze Triskett, niby od niechcenia.
- Ktoś musi do cholery przesłuchać świadków... – odparła blondynka podnosząc wyżej kołnierz prochowca.

Duchy kłębiły się wokoło jak chmury na tle burzowego nieba. Lawrence widziała i wyraźnie ich mętne sylwetki. Przemykali między nagrobkami, snuli się markotnie, bez celu. Jak stado zagubionych ogłupiałych mrówek. A ona wlazła właśnie w sam środek mrowiska.
Zbliżyła się do zjaw, majaczących gdzieś na granicy jej ludzkiej percepcji. Gdy zorientowały się, że je dostrzega skłębiły się ciasno wokół egzorcystki tworządz mglisty korowód. I z każdą chwilą było ich więcej. Ciągnęły jak muchy do lepu. Zapomniane, niewidzialne, żądne czyjejkolwiek uwagi.

Uderzyła ją kakofonia upiornych nieludzkich szeptów. Brzmiały jak szelest liści porwanych przez wiatr.

Gasnące życie...
Jeszcze się tli...
Coś się kończy.
Coś zaczyna...

Lawrence zdążyła już przywyknąć do ich niejasnego bełkotu. Rozmowa z duchami była jak czytanie poezji. Za dużo metafor i niejasności, które wymagały interpretacji godnej filologa.
Niemniej pasowało zadać parę pytań. Nawet jeśli odpowiedzi będzie można później o dupę potłuc. Przyklęknęła na jedno kolano i zagapiła się w zbitą dryfującą masę ektoplazmy.
- Co się tam stało? – wskazała palcem na pobliskie groby. - Widzieliście rytuał, prawda? Kto w nim uczesniczył?
Widmowe głosy znów przeplatały się ze sobą chaotycznie.

Dwanaście... Dwanaście postaci...
Trzy żywe...
Poświęcone.
Dziewięć nieżywych.
Był ból...
i krzyki...
Ból.
I krew...
Pachnąca.

Dwanaście. Dwa razy sześć. Coś ta szatańska liczba zbyt często się powtarzała? A może popadała już w zawodową paranoję.
- Nieumarli – pytała dalej. - Wampiry?

Trzech co pije krew.
Nie, czterech...
Może czterech.
Może trzech...
Nie jesteśmy pewni.
Nie pewni...

- A pozostali?
Zjawy gadały jedna przez drugą.

Widziałem splugawionego krwiopijcę. Widziałem...
A ja tego, który wrócił do swego gnijącego ciała.
Był też ten, co wcisnął swą duszę w ciało zwierzęcia.

- Ktoś im przewodził?

Chłeptający krew.
Bardzo stary...
Czarny cień.
Wspomnienie życia...
Spoza czasu.
Widmo...

- Ten przywódca. Jak wyglądał?

Jak grzech...
Jak śmierć.
Jak marazm.
Chmura.
Chmura co wyrzuca z siebie czerń...
I zło...
Zło wylewała się jak deszcz.
Sączy...
Sączy grzech świata...

Grzech świata? No tak zaraz dojdziemy tym śladem do biblijnych historyjek i zbrodni Kaina. Albo zerwania z drzewa cholernego jabłka... Wampiry są w końcu nieśmiertelne. Raz na jakiś czas musi się trafić ktoś kto przeżył wielką powódź i przewaletował na arce Noego.

- Rytuał – zapytała znowu. Tego, który stał na przodzie. Wolała by odzywał się jeden bo od tego przekrzykiwania zaczynało jej łupać w czaszce – Nastąpiła emanacja magii? Rytuał przyniósł rezultaty?

Ziąb.
Chłód śmierci...
Jej woń.
I odór krwii.
Pachniało.
tak pięknie...
Życiem...
Ślina... Ciekła ślina...
Uciekali.
Ci co zdołali...
Ale on nie przyszedł.
Wzywany nie przyszedł...
Fiasko...
Fiasko i cisza.

- Gdzie poszli? Ci co wzywali demona?
Dziesiątki półprzezroczystych palców uniosło się jak na komendę wskazując jedną z cmentarnych bram. Rewir. Kierunek mógł wskazywać, że udali się w stronę Rewiru.

- Jeden z martwych wrócił. Ghoul.

Tak...
Duch drapieżny...
Powrócił.
Poruszył swe zdechłe szczątki.
I zabijał.
Gryzł mięso...
Spijał krew.
Łamał kości.
I wysysał szpik...
Ucztował...
Krew...
Krew się lała.
Słodka.
Jak pachniało...
Ślina... Ciekła ślina...
Krew przyciąga...
Wabi.
Niesie dreszcz...
Życie...
Też jej łakniesz, prawa?
Pragniesz życia?
Każdy pragnie...

Na pytanie postanowiła nie odpowiadać dopóki nie skonsultuje się ze swoim adwokatem. To była jej ulubiona życiowa dewiza.
- Ghoul. Gdzie się ukrywa? Jest nadal na cmentarzu?

Nie...
Zniknął z oczu...
W dal.
Poza horyzont.
Poza granicę.
Tam gdzie nic nie widać.
Lecz jeszcze coś słychać...
Plusk...
Szum wody...
Gdzie szepcze odmęt...
Gdzie wije się toń...
Tam go znajdziesz.

Lawrence wróciła do reszty. Roztarła skronie, wetknęła do ust papierosai zaciągnęła się zachłannie. Nikotyna sprowadziła ją do rzeczywistości. Jej smak na języku przywracał zrdowy rozsądek. Ale czuła, że oni nadal tam są. Obserwują ją. Nie spuszczają z oczu.

- Było dwunastu. Trzy ofiary, i dziewięciu nieumarłych. Głównie wampiry. Ale też strzyga, zombie i loup garou. - przełożyła im poetykę duchów na język bardziej zrozumiały. - Przewodził im wampir. Bardzo stary. Ale rytuał się nie powiódł. Ghoul ponoć zwiał poza cmentarz. W kierunku wody. Może siedzi w kanałach a może na dnie pieprzonej Tamizy.

Koniec translacji. Teraz chciała się już tylko wynosić z tego przeżartego śmiercią zadupia.

Ruiz wciąż badała okultystyczne symbole. Lawrence obszukała zaś starannie miejsce zbrodnni, może gliniarze coś przeoczyli. Przeczesałą teren w promieniu dwudziestu metrów ale nie natrafiła na nic. To nie była robota amatorów. Ktokolwiek przeprowadził rytuał zrobił to schludnie, czysto i skrzętnie po sobie posprzątał.

Idylla 25-08-2010 19:56

Zaczęło się interesująco. Była początkującym łowcą, więc sądziła, że dostaną jakieś łatwiejsze zadania, ale najwidoczniej wyznawali zasadę, iż nowych rzuca się na głęboką wodę. Jeżeli wypłyną cali – nadają się. Jeżeli utoną – dowiedzą się od razu, a nie będą tracić czas na szkolenie ich, a potem w jakiejś prostej misji dadzą się zabić zupełnie bez sensu.

Helen zabrała z rąk kobiety teczkę i wróciła na swoje miejsce. Otworzyła ją od razu i przeczytała dokładnie. Oparła głowę na ramionach i pogrżyła się w lekturze. Pobieżnie słuchała sprawozdania z pozostałych dwóch spraw. Zajęła się tą właściwą, do której zdecydowano się ją przydzielić. Wiedziała, że najważniejszym z powodów były jej zdolności, więc nie zamierzała zawieść. Zależało jej na wynikach chyba równie mocno jak pozostałej dwójce.

Kiedy "Kopacz" zakończyła przydzielać zadania, Helen czytała ostatnie zdanie. Wiedziała już czego powinna się spodziewać. Nie pokoiło ją jedynie dlaczego zbrodni dokonano na dziewczynkach, w dodatku trojaczkach. Musiały mieć jakieś szczególne znaczenie dla wampira. Czekała ich sporo pracy. Na początek powinni zająć się miejsce zbrodni rzecz jasna.

Podeszła do swoich nowych towarzyszy. Przedstawienie się było czystą formalnością, mimo to jakoś łatwiej było wtedy rozpocząć dalszą rozmowę. Postanowili, że to dobry moment na wybranie się po ich broń służbową oraz legitymacje. Wzięła to ci jej podsunęli. Nie zamierzała zbytnio wybrzydzac. Znała się trochę na broni i umiała strzelac, ale póki co jej specjalnośc nie bardzo pasowała do walki w małym, jednorodzinnym domku.

Słuchała chwilę wymiany zdań między Timem, a urzędnikiem, który chyba nie spodziewała się, że będzie musiał wykonywac dodatkową broń, która nie obejmowała wyposażenia w bardziej zaawansowane cudeńka, jakie posiadali na stanie. Potwierdziły się jedynie jej przypuszczenia. Tim był fachowcem i to dobrym. Pewniejsza wsiadła do samochodu. Pozwoliła im rozmawiac, sama zatapiając się w myślach. Sprawa nie dawała jej spokoju. Myślała o niej sporo, ale nadal nie wiedziała, co mogło byc powodem. Miała nadzieję, że kiedy już znajdą się na miesjcu, coś więcej się wyjaśni.

Na miejscu szybko podzielili się zadaniami. Każdy wiedział, co ma robic. W razie problemów zawsze było wsparcie. Często duchy są zbyt potężne dla jej czasu. Siła ich woli przewyższa ich samych. Helen zwykle nie zajmowała się uspokajaniem ducha. Likwidowała go w kilka minut i nie przejmowała niczym. Tym razem musiała się nieco wysilic. Nie do końca była pewna, czy zdoła wystarczająco długo powstrzymac Nieumarłego.

Ubrane w kamizelki, które w prawdzie były niezbędne, ale strasznie denerwujące, ruszyłi razem przed dom. Wcześniej pożegnali się z uciekającymi policjantami, którzy nie posiadali zdolności Łowców. Ich pech. Wzięła głęboki oddech i ruszyła za Timem. Próbowała dokładnie zlokalizowac ducha. W głowie tym czasem układała słowa wiersza.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:01.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172