Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-09-2010, 10:17   #21
 
Rhaimer's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwu
Profesor nigdy nie lubiał ludzi, którzy zbytnio obnosili się ze swoją "zajebistością". Jedyne co kojarzyło mu się z takim człowiekiem to litość i pożałowanie. Niestety. Trafili na Eddi'ego. Eddy jako uczeń nie był taki. Przynajmniej Eric zapamiętał go inaczej. Był to wesoły i radosny chłopak, jednak nigdy nie robił z siebie głupka. Najwyraźniej pieniądze zmieniają człowieka. Gdyby trafili na potencjalnych obserwatorów z wrogiego gangu, ich status incognito spalił by na manowce. W koło pełno Chinoli, którym Watson nie ufał. Mieli coś takiego w oczach, ten ich wzrok. Zawsze napawał go niepokojem. Poza tym zawsze układali się z silniejszymi. Zalali Liberty City falą imigrantów. W taki oto sposób powstają Triady i inne wynalazki. Jako, że Eric najbardziej znał Eddi'ego, usiadł naprzeciwko niego. Rozsiadł się wygodnie przy stoliku i założył ręce na stół.

Z rozbawieniem obserwował scenę dialogu pomiędzy "kelnereczką" a jego byłym uczniem. Usta ciągle wykrzywiały mu się w dziwnym grymasie, aż w końcu spoważniał widząc minę dziewczyny. Miał wrażenie, że chciała ich wszystkich zabić. Tu, na miejscu. Gdy odeszła Eric spoważniał.

- Eddy do cholery! - krzyknął Profesor i pacnął go w głowę. - Co się stało z dawnym Eddi'em? Eh, nieważne – mruknął.
- Ważne jest natomiast to, z czym do ciebie przychodzimy – tu zniżył głos i nachylił się w stronę rozmówcy.
- Nie wiem, czy wiesz, ale ostatnio zginął ktoś ważny. Bardzo ważny przynajmniej dla świata przestępczego. To dzięki niemu jestem, kim jestem, a ty także pownieneś mu podziękować tam na górze, bo gdyby nie on, nie parałbyś się tą profesją – zabrzmiał teraz jak prawdziwy nauczyciel i mentor. Mogło to nieco zmylić kolegów, z którymi rozmawiał na dość luźnej stopie. W dodatku tą gadką chciał wywrzeć niejako presję na McPercym.
- Słuchaj. I to uważnie. Słuchaj! - ponownie krzyknął widząc jak Eddy rozgląda się za pupą tej kelnerki. - Tym człowiekiem był John Kovalsky. Znany jako "Polak". Nasza trójka – tu pokazał ręką na kolegów - należy do grupy zwanej "Dziećmi Polaka". Chcemy dowiedzieć się, kto tak naprawdę kryję się za śmiercią naszego... ojca– w końcu to powiedział. Ale tak właśnie było. Kovalsky był dla nich niczym dobry ojciec. Czasem surowy, ale zawsze dbał o swoje pociechy.
Gdy Profesor przedłożył nudną historię, przeszedł do meritum.

- Szukamy tego skurwiela, lub skurwieli ale w tym musi pomóc nam nie kto inny, jak dobry, poczciwy, zielony, dolar. A dolary zarabia się na interesach, nie? No właśnie. I tu mamy dla ciebie propozycję. Jako diler masz pewnie swoją strefę wpływów. Ja także. Może połączylibyśmy siły i dotarli jeszcze dalej? Można by stworzyć pięcio – osobową grupę dilerów – ja, ty, Stan, i tych dwóch panów obok mnie. Zysk ze sprzedanego towaru byłby ogromny. Posłuchaj.
Możemy otworzyć mini – fabrykę. Sam znam się nieco na hodowli zioła. A może ty masz jakieś pomysły? I czy wogóle wszedłbyś w ten układ?
 
Rhaimer jest offline  
Stary 10-09-2010, 21:14   #22
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Gdy wyszli z samochodu, Tony poprawił swoje okulary przeciwsłoneczne. Ciągle bolała go głowa. Powoli zaczynał się przyzwyczajać do codziennego budzenia się z obolałym całym ciałem. Miał tylko nadzieję, że w środku działa klimatyzacja.

Bar Lucky Winkles, uwielbiał takie miejsca. Fajna atmosfera, a i napić się można porządnie. To jedna z tych knajp, do których, kiedy nawet wejdziesz sam, zawsze znajdziesz jakieś towarzystwo.


Armone przepuścił swoich towarzyszy w drzwiach pierwszych, przy czym, gdy wchodził Shepard, Tony w śmieszny sposób ukłonił się i wskazał ręką wejście.

Gdy weszli do środka okazało się, że są, oprócz jednego gnojka, jedynymi klientami. No tak, normalni ludzie o tej godzinie siedzą w pracy. Tony nigdy nie narzekał na swoją "pracę". Zawsze podobało mu się, że nie musi zapieprzać 10 godzin dziennie na jakiejś budowie za gówniane pieniądze. Kiedy żył jeszcze Polak, Tony pracując dla niego czuł się jak król świata. Wiedział, że nikt mu nie podskoczy. To było niesamowite uczucie. Później ten cholerny alkoholizm i śmierć starego...

Po chwili podszedł do nich młody człowiek ubrany tak jak każdy gówniarz w mieście.
- Hej, Profesorze - przywitali się ze sobą w taki sposób, że od razu widać było, że znają się masę czasu.
- Witam, Eddie McPercy. Miło was poznać - zwrócił się do Matta i Tonego.
- Taa, ciebie też miło poznać - trochę nieufnie podał mu rękę Armone.

- Wiecie, przychodzę tu dla takiej jednej kelnereczki - pochwalił się młody, gdy w końcu usiedli przy jednym ze stolików. - Mówię wam, świetna dupa. Właściwie już jest moja, ale co mi tam, mogę się jeszcze trochę pozalecać. Rozumiecie co mam na myśli? O, właśnie idzie.

- Tak, już jest twoja, oczywiście. Boże uchowaj jeżeli mamy robić z tym clownem interesy. - pomyślał złośliwie Tony.

Po krótkiej rozmowie z kelnerką i krótkiej, aczkolwiek nużącej opowieści, Profesor przeszedł do meritum spotkania.
- Słuchaj. I to uważnie. Słuchaj! - ponownie krzyknął widząc jak Eddy rozgląda się za pupą tej kelnerki.
- No i czego tak się drze? - pomyślał Tony.
- Tym człowiekiem był John Kovalsky. Znany jako "Polak". Nasza trójka – tu pokazał ręką na Tonnego i Matta - należy do grupy zwanej "Dziećmi Polaka". Chcemy dowiedzieć się, kto tak naprawdę kryję się za śmiercią naszego... ojca.
- Hej, hej, moment. Musimy od razu mówić każdej napotkanej osobie kim jesteśmy i co robimy? - zaczął się lekko denerwować Armone. Nie znał gówniarza, nie wiedział czy przypadkiem nie pracuje dla kogoś, kto może im zaszkodzić.
- Słuchaj chłopcze - zwrócił się do Eddiego. - Jedyne co musisz wiedzieć to to, że jest nam potrzebna pewna ilość gotówki. Nie wiem czy jest jakimś pieprzonym szczurem czy kimś tam innym, ale na razie nie mamy innej opcji. Pytanie jest proste. Czy jesteś w stanie nam pomóc i trzymać gębę na kłódkę?

Nagle coś zawibrowało w lewej kieszeni. Już dużo czasu minęło odkąd dostał od kogokolwiek smsa. Strasznie nie lubił odpisywać na smsy.
To był sms od Fiodora.
"Jak wam idzie? Mam nadzieję, ze nic nie zaplanowaliście na wieczór, mamy pewien cynk odnośnie Starego, widzimy się w klubie Maisonette na 9tek, o 11PM. Nie mam pewności, ale chyba to gejowski klub. Więc bądźcie uzbrojeni w pasy cnoty, jeśli dziewictwo wam miłe."
Tony delikatnie uśmiechnął się. No cóż z Fiodorem trzeba było żyć w zgodzie, to w końcu wysoko postawiona osoba w ich małym gangu.
"Na razie kiepsko. Ten diler to jakiś pajac. Trzeba wymyślić coś innego. W klubie będziemy na pewno" - odpisał powoli Tony.
- No chłopaki, mamy plany na wieczór - zwrócił się do Profesora i Sheparda. - Szczegóły opowiem później - tutaj popatrzył na dilera. Nie wiedział do końca co, ale coś cały czas nie podobało mu się w tym gnojku. Wolał powiedzieć o smsie od Fiodora, kiedy będą sami.
 

Ostatnio edytowane przez Morfik : 16-09-2010 o 00:05. Powód: Sms od Fiodora
Morfik jest offline  
Stary 15-09-2010, 23:23   #23
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
"Chyba mamy z Santem inne wyobrażenie słowa "Knajpka"" - Przeszło przez myśl Fiodora gdy wysiadali z gabloty Pofesora. Jock Okazał się niezłym kierowcą, przyda się na szybkie wypady taka zacna umiejętność, a sam Fiodor wycierając swoje wąsy z zajadów solennie przysiągł sobie, jak najszybciej zdać ponownie licencję.
Gdy odnaleźli już docelową knajpę, aż dech zaparło chłopakom, a Fiodor gwizdnął z uznaniem, na widok tego skarbu China Town. W środku było o dziwo jeszcze lepiej niż na zewnątrz, co tylko mile połechtało walory estetyczne Fiodora. Porcelana, jadeitowe posążki buddy i złote smocze gobeliny robiły wrażenie
-I to jest człowiek, których zalega z haraczem, żyjemy w paskudnych czasach panowie - Oznajmił półszeptem do swoich towarzyszy, nie śmiąc mówić pełnym głosem w tak dystynktywnym miejscu, a jako, ze głos miał bardzo mocny i donośny, jak każdy Rosjanin. Na wejściu bardzo sympatyczna Azjatka wręczyła bohaterom kartę menu, Fiodor poczuł się lekko urażony, ze do rąk pierwszy kartę otrzymał Nikki, gdy razem z Joke'm zajęli miejsca przy stoliku, Fiodor na chwilę przystanął przy orientalnej ślicznotce, szarmancko się uśmiechnął nieporadnie pytając ją o której kończy pracę, dziewczyna - bądź kobieta (cały urok w Azjatkach jest taki, że mają delikatną urodę i bardzo wolno się starzeją) nieśmiało się uśmiechnęła pokazując delikatne, równe ząbki. Dziewczyna najwyraźniej była onieśmielona charyzmą Fiodora, więc ten postanowił sobie odwiedzić tą "knajpkę" przynajmniej jeden raz, tylko z jej powodu. Widzą jak Nikki daje już znać, żeby odkaligrafować znaczenia chińskich szlaczków, na odchodne uszczypnął z zaskoczenia dziewuszkę w pupę (aż ta podskoczyła), i szepnął romantyczne zaklęcie w rosyjskim języku.
Po chwili już cała trójka dzielnie rozszyfrowywali tajemniczą enigmę - dopiero po chwili spostrzegli się, że na odwrocie jest pełen spis dań, w jęz. angielskim.
-To rozumiem, Nikki możesz zamówić cokolwiek dla mnie, byleby nie było to zrobione z psa, albo kota. Barbarzyński to zwyczaj, tak jeść zwierzęta domowe - Odparł, Poczuł zapotrzebowanie na dawkę nikotyny, przeprosił towarzyszy na moment i oddalił się do stolika dla palaczy. Uraczony i szczęśliwy czując dym w płucach wyciągnął telefon, by zobaczyć, czy ta łajza, pozbawiona życia towarzyskiego, wychowana w matczynym kokonie (bo tylko tacy kończyli prawo i aplikację) nazwana z urzędu Notariuszem, raczyła oddzwonić. Telefon jednak milkł, nie było też śladu życia od strony Tony'ego.
"-Ciekawe jak im idzie?" - Zafrasował się, i zostawił mu wiadomość SMS:
"-Jak wam idzie? Mam nadzieję, ze nic nie zaplanowaliście na wieczór, mamy pewien cynk odnośnie Starego, widzimy się w klubie Maisonette na 9tek, o 11PM. Nie mam pewności, ale chyba to gejowski klub. Więc bądźcie uzbrojeni w pasy cnoty, jeśli dziewictwo wam miłe"- Uśmiech jaki rozpromieniał na jego zarośniętym obliczu, mógł tylko świadczyć o humorze, jaki wprawił go własnoręcznie napisany SMS.
Skończył palić, dziarsko wziął do reki popielniczkę i ugasił w niej peta. Wstając niedbale rzucił ją z powrotem na stół, rozsypując dookoła popiół.
Usiadł na swoim miejscu i przyglądał się po twarzach swoich ludzi.
- Zastanawiacie się, co zrobimy jak znajdziemy typka? Udanie kogoś od dostawy i wparowanie na tyły, to nie najgorsza opcja, ale była dobra w liceum (highscool'u), jak za szczeniaka latało się do niewiele starszej kasjereczki i wparowywało zza ladę, udając często sprzedawcę, a w godzinach mniejszego ruchu spijało się składy alkoholu - - ciągnął pozbawioną sensu tyradę, mając przed oczyma obraz, jak wybiegł przez tylne zaplecze z zgrzewką wódki, jako, że były to okolice handlu ulicznego, cała brać kupiecka rzuciła się w pogoń za Fiodorem, co w efekcie musiało skończyć się porzuceniem łupu wprost pod nogami goniących i utratą miejscówki na schadzki. "Piękne czasy" pomyślał i wrócił z powrotem na ziemię.
-Dorwać się do ciotki? Też niegłupie - kiwnął głową w uznaniu - Ale po co robić sobie na samym starcie z Kitajców wrogów? W ostateczności, możemy spróbować coś z nią ugadać. Chińczycy to podobno ludzie honoru, wyperswadujemy mu na spokojnie, jak wielką zniewagą dla syna samurajów jest zhańbić się poprzez zwlekanie z zapłatą, chyba nie tak naucza bushido? - perorował dalej, nie widząc różnicy między Chinami, a Japonią. Kulturoznawstwo, nigdy nie było mocną stroną Fiodora. - Wracając do koncepcji zadymy, to już w Sztuce Wojny pisali - Nie będziesz walczył na wrogim terenie! Trzeba zachować grę pozorów. - uśmiechnął się prześmiewczym tonem, mogąc pochwalić się znajomością cytatu z tak znanej pozycji. Tym razem Fiodorowi udało umieścić się odpowiedni aspekt kulturowy w odpowiednim kontekście. Za pewne zrobił to nieświadom, dla niego żółty to żółty.
W tym momencie coś zawibrowało w kieszeni, łudząc się, że dzwoni to Tony, bądź Notariusz wyjął z pośpiechu i odczytał wiadomość od Santa o następującej treści:
"Włos ma mu nie spaść ze łba! Pamiętaj o tym"
Ledwo co zdążył pokazać zakazaną gębę kumplom, aż tu nagle jak na zawołanie wparował obiekt ich wyczekiwań.
-O wilku mowa... Dobra! - Skonstatował się w sytuacji i wysunął delikatnie klamkę zza pazuchy i położył pod stołem Nikki'emu na kolanach.
-Masz tu w razie czego, idź dla niepoznaki odlać się, i obserwuj sytuację, ja poproszę, jakiegoś kelnera, by doniósł gryps do gigusia. Jock możesz zostać jako przyzwoitka. Nikki Miej oczy dookoła głowy, wal ich tylko w ostateczności.
Pstryknął wyciągniętymi w górze palcami, jak ostatni cham, zwracając na sobie skandaliczną uwagę nie tylko obsługi, ale i innej klienteli. W trymiga na jednej nóżce służebnie pojawił się przedstawiciel azjatyckiej mniejszości. Fiodor wyrwał zza jego paska notatnik, z wepniętym doń długopisikiem i zapisał:
"Szanowny Panie Zong Lei, byłbym niezmiernie rad, gdyby zaszczycił mnie pan swoją obecnością w restauracji. Mam delikatną sprawę. Kolacja rzecz jasna na mój koszt."
Kelner przez chwilę był wyraźnie wstrząśnięty tym, że Fiodor naruszył jego przestrzeń intymną, poprawiając pasek, bełkotał coś w mandaryńskim języku.
Fiodor przerwał tą szopkę chowając do notes 20stkę, po czym wręczył notes właścicielowi.
-Zależy mi na czasie... - Chciał szepcąc coś o jego małym przyrodzeniu, ale doszedł do wniosku, że mądrości Sun-Tzu są nadomiar aktualne. Gdy kelner odszedł, Fiodor w konspiracyjnym tonie zagaił do swoich:
-Jakieś propozycje, pytania? Niewiadomo kiedy przyjdzie i czy w ogóle przyjdzie...
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 16-09-2010 o 16:02.
Extremal jest offline  
Stary 16-09-2010, 14:25   #24
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Nikki ściągnął naturalnym ruchem serwetkę i rozpostarł ją na kolanach.
- Dobra, wy się zastanówcie co zamawiać, ja idę do klopa.
Zawinął spluwę w serwetę i ruszył do łazienki, posyłając promienne uśmiechy co ładniejszym pracownicom lokalu. wszedł do kabiny i szybko obejrzał broń, sprawdził magazynek. Nie to żeby nie ufał Iwanowi, po prostu lepiej sprawdzić własnoręcznie gnata niż polegać na innych. Schował go za pasek z tyłu, spuścił wodę wyszedł umyć ręce. wytarł je do sucha, nic tak nie psuje dnia, jak klamka wyślizgująca się z dłoni.
Z drzwi łazienki widział niewiele, a stanie w nich było ryzykowne, wyciągał komórkę i zadzwonił do Iwana.
- Udaj, że się żegnasz i nie rozłączaj się, połóż komórę na stole, żebym słyszał co i jak bo chujowo widać z kibla.
 

Ostatnio edytowane przez Mike : 16-09-2010 o 14:27. Powód: pogrubiałem Iwana :)
Mike jest offline  
Stary 17-09-2010, 11:02   #25
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Liberty City, Algonquin, róg Galveston Ave i Hell Gate, Bar Lucky Winkles, godz. 16:01

- Ej, koleś - Eddie zwrócił się opryskliwie do Tony'ego. - Nie chcesz ze mną robić interesów to nie musisz. Dobrze mi się żyje za to co mam i więcej mi nie potrzeba. Jeżeli w ogóle kiwnę palcem to tylko ze względu na Profesora, jasne? A jak na dzień dobry masz zamiar wstawiać mi gadkę o szczurach to może od razu sprawdzisz czy nie mam pluskwy co? Jak się coś nie podoba to tam są drzwi - nie czekając na reakcję Armone'a zwrócił się do Erica.

- Słuchaj Profesor - zaczął odmienionym, przyjaznym i pełnym szacunku tonem. - Przecież wiesz, że ja bym dla ciebie wszystko zrobił. Ale to co mówisz... Kurde to jakieś bagno. Kogoś tam zabili, wy szukacie zemsty. To śmierdzi na kilometr. Poza tym ja mam szefów, gdyby się dowiedzieli, że kręcę z kimś na boku... Lepiej nie myśleć. Jeżeli macie coś do sprzedania, spoko da się załatwić, nawet odpuszczę sobie swoją działkę, ale ile tego mogę sam sprzedać? Przykro mi, ale to nie moja liga.


Liberty City, Algonquin, Diamond St, centrum handlowe Dragon Heart Plaza, godz. 16:13

Fiodor położył komórkę na stole wyświetlaczem do dołu, aby nikt nie mógł zobaczyć, że wciąż wyświetla się na nim numer Nikkiego, który ukrywał się w niezbyt wygodnym miejscu jakim była męska toaleta. Ech, żeby chociaż była damska... Dwójka kumpli siedzących przy stoliku wciąż czekała na chinola, jednak ten nie pojawiał się. Ivan wciąż wpatrywał się w drzwi prowadzące na zaplecze nie dbając o to czy wzbudzi to czyjeś podejrzenia. W końcu wysłanie notki zakończyło etap podchodów.

Po kilku minutach zniecierpliwionemu Fiodorovowi przyszło na myśl, że być może kelnerzyna zainkasował dwie dychy, a kartkę wyrzucił do pierwszego lepszego kosza na śmieci. Właśnie postanowił dorwać tego żółtka, jak tylko wejdzie na salę, gdy właśnie pojawił się za uchylonymi drzwiami. Rozmawiał z kolejnym Chińczykiem, który jednak nie wyglądał na pracownika restauracji. Skórzana kurtka z pewnością nie była elementem stroju kelnera czy kucharza.

Tymczasem "posłaniec" wskazał stolik przy którym siedziały Dzieci Polaka. Skośnooki w skórze poklepał go po ramieniu i najwidoczniej kazał wracać do pracy, gdyż tamten zniknął na zapleczu. On sam postał jeszcze przez chwilę w wejściu, a następnie cofnął się, jednak po krótkiej chwili, podczas której Ivan zastanawiał się czy do spotkania w ogóle dojdzie, pojawił się po raz drugi.

Tym razem wyszedł na salę i przemykając pomiędzy stolikami podszedł do tego zajmowanego przez Jocka i Fiodora. Wówczas dopiero obaj go rozpoznali. To ten sam facet, który towarzyszył Zong Leiowi. Bezceremonialnie oparł się o wolne krzesło, spojrzał na obu siedzących i spokojnym tonem spytał, rzucając na stół liścik Ivana:

- Czy panowie to napisali?


Liberty City, Algonquin, Middle Park, południowo-zachodnie wejście do parku, godz. 16:21


Elena wspominała wydarzenia dnia poprzedniego. Pogrzeb wydobył z niej dawno skrywane emocje, choć właściwie w nim nie uczestniczyła. Po części żałowała, że od 12 lat nie odwiedziła Johna, a nawet do niego nie zadzwoniła. Nieraz zmagała się z taką potrzebą, jednak zawsze zwyciężała niechęć do jego pracy, jeżeli można było to tak nazwać. Teraz miała już nigdy nie mieć ku temu okazji.

Nie to jednak dręczyło ją w tej chwili. Wczoraj, gdy wychodziła z cmentarza, na parkingu zauważyła znajomą twarz. Był to około 50-letni mężczyzna z uczesanymi do tyłu czarnymi włosami i przebijającą się siwizną po bokach. Dziewczyna poznała go w domu swojego przybranego ojca. Nie wiedziała o nim za wiele, jedynie, że jest on policjantem, co jednak wówczas nie wydawało jej się jeszcze dziwne. Dopiero teraz gdy już wiedziała czym pałał się John Kowalsky, zaciekawiło ją skąd mógł mieć takich znajomych?

Policjant często gościł u Polaka i mimowolnie poznał również małą Elenę. Z czasem stał się dla niej kimś w rodzaju dobrego wujka. Zawsze przynosił ze sobą prezent w postaci jakichś łakoci, od święta kupował nawet jakąś zabawkę. Dziewczynka odwdzięczyła mu się przyjaźnią i mimo, że zawsze śmierdział papierosami i nierzadko alkoholem, lubiła siadać mu na kolanach, gdy wraz z Johnem siedzieli w salonie i rozprawiali na najróżniejsze tematy.

Mężczyzna zmienił się przez te 12 lat odkąd Bello ostatnio go widziała, ale nie tak bardzo jak ona. Dopiero po jakichś 10 minutach rozmowy zorientował się z kim ma do czynienia. "Elena?" spytał jakby oczekując jakiegoś dowodu. Dodał jeszcze tylko "Spotkaj się ze mną jutro w Middle Park, o wpół do piątej, w pobliżu publicznej toalety. Mam coś ważnego" po czym nawet nie żegnając się wsiadł do samochodu i odjechał.

Dlatego też dziewczyna wysiadła z taksówki na rogu Frankfort Ave i Nickel St, minęła pozłacaną statuę anioła i weszła do parku. Dalej droga wiodła nieco w dół do schodów, które zaprowadziły ją do sporego deptaka przy którym zbudowano publiczną toaletę. Znajdowała się ona w sporym, podziemnym przejściu, toteż wokół panował półmrok i ciężko było przyjrzeć się otoczeniu. Po minucie czy dwóch czekania do kobiety dobiegł głos:

- Elena?

- Ray? – nawet nie odwracając się poznała ten gruby głos. Do tego w jej nozdrza uderzył zapach tanich papierosów.

- Dobrze cię znowu widzieć - oznajmił niepodobnym do niego tonem, a po krótkim wahaniu objął dziewczynę i przytulił. - Cieszę się, że nic ci nie jest.


- Co się stało Ray? Dlaczego John nie żyje? - Elena spytała wprost.

- Któż to wie? Twój ojciec miał wielu przyjaciół, ale miał też sporo wrogów. Wybrał niebezpieczny sposób życia i chociaż dał sobie z nim spokój, niektórzy wciąż o nim pamiętali. Zwykle nie robi się takich rzeczy.

- Jakich rzeczy?

- Nie zabija się emerytów. John zerwał wszystkie kontakty ze swoimi dawnymi znajomymi, nie miał żadnej władzy, więc komu jego śmierć mogła przynieść korzyść? Jedyny powód jaki się nasuwa to zemsta, ale kto mógłby tego chcieć? Tego nie wiem.

- Po co więc chciałeś się ze mną spotkać i dlaczego w takim miejscu?

- Cóż, szczerze mówiąc nie jestem mile widziany w Liberty.

- Co przez to rozumiesz? Zaraz, znaczy, że jesteś poszukiwany?! Ty, policjant?!

- Ciszej, nie krzycz tak - Ray rozejrzał się dookoła, ale widocznie nie zauważył niczego podejrzanego. - Nie jestem policjantem od 9 lat. Nawet nie mieszkam w Liberty, przeniosłem się do San Fierro, tam mnie nikt nie szuka. Przyjechałem tylko na pogrzeb Polaka.

- Masz na myśli Johna?

- Tak, tak go nazywano w... środowisku. W każdym razie chciałem się z tobą spotkać bo wiem kto mógł zabić twojego ojca, a sam nie mogę doprowadzić tej sprawy do końca. Dzisiaj odlatuję na zachodnie wybrzeże.

- Chcesz więc posłużyć się małą dziewczynką? - Elena spytała żartując.

- Nie taką znowu małą - Ray delikatnie się uśmiechnął. - Nie mam już żadnych kontaktów w tym mieście. Na cmentarzu nie poznałem prawie żadnej gęby. Jesteś więc moją jedyną nadzieją. Pozwól mi tylko powiedzieć co wiem, a ty zrobisz już z tym co będziesz chciała.

- Ok.

- Wiele z tego co ci powiem opiera się jedynie na moich przypuszczeniach, nie miałem za wiele czasu by się rozejrzeć. Tak sobie jednak myślę, kto mógł znać miejsce zamieszkania Johna, człowieka który poza tobą nie miał żadnej rodziny?

- Hej, czy ty coś insynuujesz?

- Ty oczywiście nie mogłaś, John przeprowadzał się kilkukrotnie od czasu twojej ucieczki - Ray dodał szybko widząc wzrok Eleny. - Pozostają jego podkomendni tzw. Dzieci Polaka. Zakładając gang twój ojciec traktował niemal każdego współpracownika jak członka rodziny, ja byłem jakby jego bratem.

- A może kuzynem?

- No może kuzynem - przyznał Ray. - W każdym razie przed śmiercią Johna zaginęła dwójka jego byłych podwładnych. Danny Cepero został znaleziony tydzień temu na brzegu West River. Ktoś go zmasakrował. Musiał jednak nie dostać interesujących go informacji gdyż przedwczoraj znaleziono ciało Chrisa Halla, kolejnego Dziecka. Co więcej w domu twojego ojca, gdzie znaleziono jego ciało nie było śladów walki, co musi oznaczać, że John znał napastnika, którego zaprosił do środka i wówczas dokonano zbrodni.

- Wychodzi z ciebie prawdziwy pies.

- Cóż począć, trochę siedziałem w tym zawodzie. Idąc tym tropem podejrzewałbym właśnie kogoś z Fortyfikacji, gangu twojego staruszka. Na pogrzebie nie pojawiło się wielu z jego byłych członków. Dlaczego? Ze strachu. Ktoś likwiduje ich kumpli, pewnie i na nich przyjdzie czas, tak myśleli.

- Ale zabójca znał prawdę, nie musiał więc się bać.

- Dokładnie. Tą rękę dałbym sobie obciąć, że morderca był wczoraj na cmentarzu. Teraz słuchaj. Kilkoro z Dzieci postanowiło dokonać plemiennej zemsty. Zebrali tych, którzy chcieli i pojechali do domu Johna obmyślać swoje plany. Co ty byś zrobiła na miejscu zabójcy gdybyś dowiedziała się, że ktoś będzie chciał się na tobie mścić?

- Uciekłabym za granicę?

- No, to też jest wyjście, jednak ja uważam, że ten ktoś chciał mieć na oku ich małe śledztwo. Dlatego też pojechał razem z nimi. Jeżeli chcesz znaleźć mordercę Johna, szukaj wśród nich.

- Znasz ich?

- Nie wszystkich, tylko paru. Mike Ruddieckens, Eric Watson i Ivan Fiodorov. Tu masz adresy pierwszej dwójki - podał dziewczynie kartkę. - Ostatni mieszka jednak w Vice City. Nie wiem gdzie zatrzymał się w Liberty.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę o mniej ważnych rzeczach, gdy nagle Ray wyściskał raz jeszcze Elenę i ruszył przed siebie oznajmiając, że musi już iść.

- Poczekaj. Chciałabym jeszcze o coś cię spytać. Jak John zareagował na moją ucieczkę?

- Poruszył niebo i ziemię by cię znaleźć. Długo nie mógł się zebrać do kupy po tym fakcie. Byłaś dla niego całym światem. - Widząc posmutniałą twarz dziewczyny, Ray szybko zmienił temat. - Wpadnij kiedyś do San Fierro, chętnie cię ugoszczę. Aha, nazywam się teraz Leon McAffrey.

- Czy to czasami nie nazwisko tego twojego kumpla z którym czasem wpadałeś do nas?

- Tak, drań nie żyje od 9 lat - Elena pomyślała, że strasznie dużo rzeczy zdarzyło się 9 lat temu w życiu Raya Machowskiego.
 
Col Frost jest offline  
Stary 17-09-2010, 14:03   #26
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
- Ray! - rzuciła w stronę oddalającego się mężczyzny. Ten zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię. - Wiesz, gdzie mieszkał John przed śmiercią?
- Dukes, Stillwater Avenue.
- Dzięki. Miło było cię jeszcze raz zobaczyć - powiedziała, po czym skinęła do niego głową.
Silny podmuch wiatru rozwiał ciemne jak węgiel włosy Eleny, kiedy tak stała, patrząc jak Ray Machowski znika za drzewami. Być może widziała tego mężczyznę po raz ostatni, bo kto wie, co mogło się zdarzyć w tak brudnym i parszywym świecie, w jaki właśnie zamierzała się zagłębić.
To spotkanie wraz z porywistym wiatrem przywiało masę wspomnień, tych dobrych jak i tych mniej. Westchnęła ciężko, powracając do rzeczywistości, która zaczynała nabierać ciemniejszych barw.
Zerknęła na kartkę, którą wręczył jej 'wujek' Ray. Widniały na niej trzy nazwiska i dwa adresy, zapisane niedbałym, pochyłym tekstem. Nawet niewielka plama znalazła się na tym kawałku papieru. Zapewne alkohol, pomyślała, uśmiechając się delikatnie do siebie.
Elena spojrzała jeszcze raz w miejsce, gdzie nie tak dawno stał Ray, po czym doszedłszy do wniosku, że już dość czasu zmarnowała na bezczynne stanie, odwróciła się na stalowych obcasach i ruszyła przed siebie.
Po niedługim spacerze opuściła Middle Park, nie zwracając zbytecznej uwagi na pozłacaną statuę anioła.
- Taxi! - krzyknęła w kierunku jednej z przejeżdżających taksówek koloru żółtego. Opatuliła się szczelniej czarnym płaszczem, podbiegła do samochodu i wsiadła do środka.
- Dokąd, panienko? - Mężczyzna o ciemnej karnacji odwrócił się w jej stronę i wyszczerzył zęby w serdecznym uśmiechu. Złota wstawka błysnęła w świetle zapalonej już latarni.
Elena, odwróciwszy wzrok od czerwonego turbanu na głowie taksówkarza, spojrzała ponownie na kawałek białej kartki z adresami. Po chwili jednak zgięła papier w pół i wrzuciła do kieszeni płaszcza.
- Stillwater Avenue - oznajmiła taksówkarzowi, po czym odwróciła wzrok. Wpatrywała się ślepo w mijane budynki, kolorowe neonowe napisy, przechodniów, inne samochody.
Jej głowę zaprzątała myśl, kto mógł chcieć śmierci Johna. Z tego, co dowiedziała się od Ray'a, jej przyszywany ojciec odszedł w cień gangsterskiego światka, a nawet całkowicie odciął się od tego towarzystwa. Zerwał wszelkie znajomości i zaszył się gdzieś w Dukes. Przeszedł na zasłużoną emeryturę, a według słów Machowskiego, 'nie zabija się emerytów'.
Z rozmyślań wyrwał ją monotonny głos cudzoziemca. Zapłaciła mu, po czym wyszła na świeże powietrze.
Stała przed niewielkim, acz przytulnie wyglądającym domkiem. Cóż, zapewne tak wyglądał, kiedy jeszcze miał właściciela.
Światła były pogaszone, godzina niezbyt późna, dlatego zdziwił ją pewien fakt.
- Motocykl? - powiedziała sama do siebie, podchodząc nieco bliżej. Stukot jej obcasów rozległ się echem po cichej okolicy. Niestety, nic przydatnego nie znalazła w pobliżu jednośladu, dlatego też postanowiła zignorować fakt jego egzystencji w tym miejscu.
Wejść do domu Johna nie było trudno, zważając na fakt otwartych drzwi frontowych. Jeśli owi mężczyźni, którzy poprzysięgli sobie zemstę na mordercach Kowalskiego, opuścili ten lokal, to nie byli zbyt rozgarnięci.
Przedpokój nie był wielki i raczej utrzymany we względnym porządku. Elena przeszła dalej, by znaleźć się w salonie. Tam dopiero poczuła fetor alkoholu i porządnej dawki testosteronu. Skierowała się w stronę kuchni, gdzie przywitał ją istny chaos.
- Wódka, piwo... - mówiła sama do siebie, przechodząc przez pomieszczenie. - Typowe.
Po drewnianych schodach weszła na piętro domku, gdzie spodziewała natknąć się na sypialnię. I nie pomyliła się. Zignorowała niepościelone łóżko i wcześniej mijaną łazienkę z otwartymi na oścież drzwiami, gdzie w wannie zauważyła poduszkę i koc.
Zafascynowały ją ramki ze zdjęciami poustawiane na komodzie. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, być może takich zdjęć było więcej w domu Johna. Podeszła bliżej i sięgnęła po jedną z kilku ramek. Wykonana była z ciemnego drewna, elegancka, nie przesadzona. Na zdjęciu rozpoznała samą siebie, w wieku około dwunastu lat. Uśmiechnęła się, muskając opuszkami palców szybkę.
Dziewczyna ze zdjęcia widniała na jeszcze wielu innych fotografiach, nie tylko w sypialni, ale i w całym domu, jak później się przekonała. Elena poczuła wtedy nieprzyjemny ucisk w gardle, lecz szybko się go pozbyła.
Dzięki ludzkiej ciekawości w komodzie znalazła pistolet, a pod łóżkiem strzelbę. Postanowiła jednak zabrać ze sobą jedynie pistolet, który był bardziej poręczny niż strzelba. Amunicję znalazła w szafie, w której również wisiały ubrania zmarłego Johna. Bello przez chwilę stała z przymkniętymi powiekami, przypominając sobie chwile spędzone ze swoim ojcem. Tak, to były szczęśliwe dni, na które zasłużyła po takiej tragedii, jakiej doznała.
W końcu zamknęła szafę i wyszła z sypialni, ponownie udając się na parter domku. Przeszła szybko przez kuchnię, by w końcu znaleźć się na zewnątrz.
Postanowiła odnaleźć Dzieci Polaka, by wśród nich złapać zabójcę. Miała pewność, że właśnie w tym gronie znajdował się morderca Johna, gdyż ufała słowom Raya. Nie mógł się mylić.
Sięgnęła po kartkę wciśniętą do kieszeni płaszcza. Mike Ruddieckens, jego mieszkanie było pierwszym celem. Ta kartka z nazwiskami była jedynym tropem, jakim dysponowała. Musiała dzięki niej odnaleźć grupkę mężczyzn zwanych 'Dziećmi Polaka', nie było innej opcji. Sama też była 'Dzieckiem Polaka'...
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.

Ostatnio edytowane przez Cold : 17-09-2010 o 15:53.
Cold jest offline  
Stary 18-09-2010, 10:15   #27
 
Rhaimer's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwuRhaimer jest godny podziwu
Z pewnym żalem w środku słuchał tego, o czym mówi Eddy. W pewnym momencie ich rozmowy, po prostu nie dowierzał. Jak mógł się tak zmienić? Być tak opryskliwym gnojkiem? A może zawsze taki był...
Teraz to Profesor wstał. Zmierzył ostrym wzrokiem swojego przyjaciela. Następnie wskazał palcem na Armone.

- Teraz to ty mnie posłuchaj Eddy. Ciebie i Tony'ego traktuję tak samo i nie pozwolę, żebyś tak go traktował. Nie podoba ci się, to nie. Myślałem, że jako twój mentor, ten, który wprowadził cię w arkana narkotykowej magii, wpłynę na ciebie. No ale cóż. Wybrałeś inną drogę. Nie każdy od razu staje się milionerem, co nie? Wiem, że to bagno, ale przyjaciele razem wchodzą w to bagno i z niego razem wychodzą. Równie dobrze możesz dostać kulkę podczas sprzedaży dragów jak i przez zadawanie się z Dziećmi Polaka. Nie wiem co się z tobą stało. Wybieram rodzinę. Mam nadzieję, że Stan będzie nieco mądrzejszy – dodał na koniec.

Wstał i to samo nakazał gestem Tony'emu. Rzucił parę dolarów kelnerce, po czym szybkim krokiem wyszedł z Luckly Winkles. Był nieco wzburzony. Przyszedł czas na Stana. Ciekawe, czy okaże się tak samo tchórzliwy jak jego kolega. Lekki ruch klapką od telefonu, kolorowy wyświetlacz, otwieranie kontaktów, wybieranie numeru. Łączenie z Jeffersonem. Łączenie się z nadzieją.
 
Rhaimer jest offline  
Stary 20-09-2010, 19:50   #28
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
Sms od [b]Tony'ego[/i] nie napawał optymizmem, ale choć trochę pocieszył go fakt, że nie tylko mu tak kiepsko idzie...
(...) Ivan zmierzył przybysza badawczym wzrokiem, na pierwszy rzut oka kitajec, jak kitajec. Nic specjalnego, skóra wyróżniała go z tłumu, a sam gościu wyglądał na Yakuzowca. "Cholera, jak oni się rozróżniają?" - pomyślał Ivan:
-Pan nie jest Zongiem Lei - Odparł od niechcenia Ivan, kątem oka lustrując Jock'a, czy zanadto nie wpadł w tremę. Rozmowa kogoś tak malutkiego z Triadą, budzi emocje. - Wyraźnie chyba napisałem, że z nim chcę się widzieć. Czyżby się bał wyjść do restauracji własnej Ciotki?
- Lei nie jest na wyciągnięcie ręki dla każdego kto tu przyjdzie i wyśle notkę przez kelnera, że chciałby się z nim spotkać. Widzę jednak, że nie może pan być jego znajomym skoro nie potrafi się pan nawet zachować jak na gościa przystało. W każdym razie mam nadzieję, że jedzenie panom smakowało. Proszę zapłacić rachunek i wyjść.
I misterny plan poszedł paść się na zielone trawki. Ivan czuł, że traci grunt pod nogami. włos na karku mu się zjeżył, a pięścią nerwowo stukał w blat stołu, nie miał najmniejszej ochoty opuszczać tego miejsca, bez wyciągniętej lichwy.
"Warte zachodu jest napatoczenie się Triadzie? Powinienem szukać morderców Starego, a ja jak skończony dzieciak z ulicy, pierwsze co robię, to wracam na stare śmiecie. Najchętniej co bym zrobił to chwycił gnoja za łeb i spłaszczył mu nos na stole, ale konsekwencje byłyby wiadome, na wyproszeniu by się nie skończyło, a w najlepszym wypadku na połamanych kończynach na izbie przyjęć. Do pełni szczęścia brakowało jeszcze tego, by z telefonu rozległ się dumny plusk z muszli klozetowej. Koleś mający za dzwonek odgłos spuszczania wody - w żadnym środowisku nie może być traktowany na poważnie." - Na fali przemyśleń Fiodor bąknął kompletnie nie myśląc nad tym co mówi:
- Więc aż tak to widać, że nie bywam w takich lokalach? - Ivan prześmiewczo sparodiował ton głosu swojego rozmówcy - Wolę kuchnię włoską, ale ten ryż całkiem niezły był. Wracając do tematu. Widzisz, w tym sęk, że Ja i Lei mamy wspólnego znajomego. I to o niego się wszystko rozchodzi. Także, będę nalegał na krótką rozmowę z nim. - Dumnie Ivan zadarł głowę do góry i spojrzał chińskiemu dżentelmenowi prosto w oczy. Nie mogąc się nadziwić, skąd u niego taka elokwencja, normalnie nigdy nie zdobyłby się na tak wysoki poziom elokwencji.
- Niestety, jak powiedziałem nie będzie to możliwe - Chińczykowi nawet brew nie drgnęła. Wciąż zachowywał kamienny spokój nie zważając na ironie rozmówcy.
Impas nie ustępował. Szukał w myślach czy z Nikkim nie ustalili, jakiegoś sygnału, by wypadł z tego kibla i narobił rabanu, jak na bandziora przystało.
-Wielka szkoda, że taką krzywdę robisz swojemu przyjacielowi. Miałem cię za bystrego gościa. A może po prostu jesteś zwykłym gorylem? W takim razie chcę z kimś bardziej kompetentnym zamienić słowo.
Mężczyzna spojrzał na zegarek i krzywo się uśmiechnął.
- Niestety podajemy tylko jedzenie i jest to jedyna rzecz jaką możesz w tej restauracji dostać. Żegnam - chinol odwrócił się i między stolikami ruszył w kierunku zaplecza.
Fiodor nie wytrzymał, taka obelga bardziej bolała, niż jakby mu splunął w twarz. Nie jest pierwszym lepszym obszczumurem z ulicy. Żeby gościu tylko wiedział, ile bombek żółtkom podłożył pod Toyoty i Hondy, to nie miałby czelności odwrócić się do niego plecami.
Fiodor szybko wyskoczył ze stolika i świńskim truchtem dogonił żółtego facecika, łapiąc go za ramię:
-[i]Posłuchaj, Lei jest winny kasę, nie szukamy kłopotów. Przekaż mu to i załatwmy sprawę w chwilę. Nic nie musi się przecież stać.[.i]
- Lei nikomu nie jest nic winny. Wyjdźcie stąd. Jak sam powiedziałeś nic się nie musi stać.
-Niech sam mi to powie, wtedy wyjdę. Chodź, pójdziemy razem do niego.
- Chciałbyś - Chińczyk znowu krzywo się uśmiechnął. - Lei wyszedł tylnym wyjściem jakiś czas temu, kiedy ja was tutaj zabawiałem.
"Ładnie" - To była pierwsza myśl, jaka nasunęła się Fiodorowi. Został załatwiony jak 15latka. On myślał, że kontroluje sytuację, a małolata myślała, ze romeo który ją zaliczył, bardzo ją kochał. A tymczasem oboje zostali wydymani. Uścisk na barku chinola nie zelżał ani trochę.
- Dość tych gierek. Gdzie go znajdę?
- A bo ja wiem? Chyba nie myślisz, że wysłał mnie tu mówiąc gdzie się schowa?
-Coś mi się wydaje, że kłamiesz. Jeśli Lei zachowuje się jak dziecko, to jak z dzieckiem postąpię. Prowadź mnie do jego ciotki. - Ivan coraz śmielej sobie poczynał z szeregowcem Triady.
- Jasne, wejdź tam i ją rozwal. Będzie piękny dowód dla glin. Pewnie już ktoś po nich zadzwonił. Jak już zamierzasz kogoś straszyć to nie na oczach świadków - Chińczyk wyraźnie drwił sobie z Ivana.
- Kobiet, dzieci, starców nigdy nie tknę. - po tych słowach odwzajemnij drwiący uśmiech, dając do zrozumienia, że protekcja nie obejmuje małych, zastraszonych Chińczyków - Groźbą nazywasz zaproszenie kogoś na kolację? Chcę by uregulowała dług siostrzeńca. Nic więcej.
-Groźbą nazywam twoje obecne zachowanie. A może poczekamy i zobaczymy co psy mają na ten temat do powiedzenia?
- Nie zapomnij im wspomnieć o walkach, gdzie wtopiliście niemało.
Ivan ignorując pseudoszpicla odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem podszedł do stolika, biorą do reki włączony telefon, gdzie po drugiej stronie słuchawki siedział w napięciu Nikki:
-Możesz wyjść. Czekamy na Ciebie. Po dobroci gówno zdziałamy.
Wyrzucił na stół studolorawy banknot. Było to za dużo, jak na cenę zamówionych dań, nie miał ochoty płacić napiwków (chyba,że z przyjemnością zapłaciłby kelnerce w naturze). Liczył jeszcze na to, ze jak zejdą szybko na dół, zastaną orszak Lei'a, by osobiście tą sprawę załatwić, choć z drugiej strony mógł to być tylko blef.

Frontalnie wejść na zaplecze? Fiodor czuł, że to może być jedyny sposób. Może faktycznie szczeniackie poskarżenie się cioci nie było takim głupim pomysłem? I tak nie miał nic do stracenia, a straszenie policją może oznaczać tylko jedno - bezradność.
 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"

Ostatnio edytowane przez Extremal : 20-09-2010 o 19:52.
Extremal jest offline  
Stary 24-09-2010, 20:08   #29
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
- Ej, koleś - Eddie zwrócił się opryskliwie do Tony'ego. - Nie chcesz ze mną robić interesów to nie musisz. Dobrze mi się żyje za to co mam i więcej mi nie potrzeba. Jeżeli w ogóle kiwnę palcem to tylko ze względu na Profesora, jasne? A jak na dzień dobry masz zamiar wstawiać mi gadkę o szczurach to może od razu sprawdzisz czy nie mam pluskwy co? Jak się coś nie podoba to tam są drzwi.

"Ty cholerny gnoju. Zabije skurwysyna." - Tony był strasznie zdenerwowany. Wszystko było świetnie, fajnie, miło i przyjemnie, dopóki ten gnojek nie zaczął szczekać. Tony ledwo się opanował. Miał ogromną ochotę sprać po mordzie tego podrzędnego dilera. Musiał ochłonąć. Na pewno jakby popatrzył teraz w lustro, byłby cały czerwony na twarzy. Nie mógł wdać się w bijatykę w restauracji, jeszcze nie teraz. Może kiedyś, gdy zdobędą większą władzę w mieście, Tony na pewno będzie wtedy likwidował takie karaluchy. Nie po to zostawał gangsterem, żeby jakiś pierwszy lepszy diler mu podskakiwał.

Po chwili odezwał się Profesor.
- Teraz to ty mnie posłuchaj Eddy. Ciebie i Tony'ego traktuję tak samo i nie pozwolę, żebyś tak go traktował. Nie podoba ci się, to nie. Myślałem, że jako twój mentor, ten, który wprowadził cię w arkana narkotykowej magii, wpłynę na ciebie. No ale cóż. Wybrałeś inną drogę. Nie każdy od razu staje się milionerem, co nie? Wiem, że to bagno, ale przyjaciele razem wchodzą w to bagno i z niego razem wychodzą. Równie dobrze możesz dostać kulkę podczas sprzedaży dragów jak i przez zadawanie się z Dziećmi Polaka. Nie wiem co się z tobą stało. Wybieram rodzinę. Mam nadzieję, że Stan będzie nieco mądrzejszy - po czym wstał i gestem nakazał zrobić to samo Tonemu.

Gdy Eric odszedł od stolika, Armone nachylił się nad dilerem.
- Na pewno jeszcze kiedyś się spotkamy. Na razie ciesz się życiem ile wlezie - nałożył swoje okulary przeciwsłoneczne i wyszedł z baru.

Zanim Profesor zaczął dzwonić, Tony wyjął paczkę papierosów z kieszeni, zapalił jednego i zwrócił się do w kierunku swoich kompanów.
- Czekaj moment, nie dzwoń, chce wam tylko powiedzieć, że dostałem sms od Fiodora, mamy być o 11 w klubie Maisonette na 9tej. Podobny ktoś tam może wiedzieć co się stało Staremu - zaciągnął się mocno. Nie ma to jak papieros, kiedy głowa wciąż przypomina ci poprzedni dzień.
- Teraz dzwoń do tego swojego dilera. Mam nadzieje, że okaże się lepszy niż ten gnojek tutaj. Dzwoń i jedziemy - powiedział i wsiadł do swojego samochodu. Odkręcił szybę, aby nie zakopcić całego samochodu.

Po tej całej "akcji" w restauracji miał ogromną ochotę porządnie się napić. No cóż, każdy radzi sobie ze stresem jak może, a że on akurat w ten sposób to przecież nie jego wina. Na razie wiedział jedno, musi w przyszłości nauczyć tego dilerka dobrych manier.
 
Morfik jest offline  
Stary 24-09-2010, 22:51   #30
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Liberty City, Algonquin, róg Galveston Ave i Hell Gate, Bar Lucky Winkles, godz. 16:03

Trójka prowadzona przez Erica opuściła bar. Eddie nie wywarł zbyt dobrego wrażenia na żadnym z nich. Wydawało się jednak, że najbardziej poruszony jego postawą był Profesor. Wskazywało na to "pożegnanie" z byłym uczniem. Ciężko odgadnąć co pomyślał sobie sam McPercy, ponieważ gdy mściciele Kowalsky'ego wychodzili na zewnątrz, jego twarz skryta była za kuflem piwa, z którego aktualnie pił.

Na ulicy nie było zbyt wielkiego ruchu. Dzielnica Purgatory, mimo że położona była w sąsiedztwie Middle Park, tworzącego sporą część wspaniałego centrum Algonquin, nie przyciągała zbyt wielkich tłumów. Wyglądem bliżej jej było do biednych okolic Dukes czy Broker niż tego z czym kojarzyła się nazwa największej z wysp Liberty City. Na szczęście leży ona nad West River, dzięki czemu na jej brzegu można zlokalizować doki, którym to okolica zawdzięczała spore połacie terenu zajętego przez różnego rodzaju magazyny, które z kolei oszczędziły przechodniom widoku kolejnych niszczejących budynków.

Jednak z rogu Galveston Avenue i ulicy Hell Gate tych blaszanych "domków" nie można było dostrzec. Watson jeszcze na ulicy sięgnął po telefon. Wybrał listę kontaktów, na której zabrał się za szukanie numeru swego przyjaciela. Wcisnął następnie zieloną słuchawkę i przyłożył komórkę do ucha. Po trzech sygnałach wreszcie usłyszał jego głos:

- Witam. Dodzwoniłeś się do Stana Jeffersona. Zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału, odezwę się jak tylko będę mógł.


Liberty City, Broker, Tulsa St, godz. 16:59

Elena wezwała kolejną taksówkę, którą udała się pod wskazany adres. Nie miała zresztą większego wyboru nie posiadając własnego samochodu czy choćby skutera, a transport publiczny wręcz ją obrzydzał. Ktoś mógłby to uznać za przewrażliwienie, ale młoda Włoszka nie przepadała za stadem śliniących się na jej widok facetów. No chyba, że miałaby w tym jakiś interes...

Podróż z domu Johna była znacznie krótsza niż ta, która do niego prowadziła. Nic zresztą dziwnego, za pierwszym razem Bello musiała przejechać niemal całe miasto, tym razem wystarczyło pojechać na drugi koniec wyspy. Dziewczyna zapłaciła uśmiechniętemu taksiarzowi, a gdy opuściła jego taryfę jej oczom ukazał się klub, który nad wejściem miał napis wykonany niby to cyrylicą.


Wejście na klatkę schodową były praktycznie niezauważalne w blasku neonu. Dopiero po krótkiej chwili Elena zdołała zauważyć pordzewiałe już blaszane drzwi z naklejonym ogłoszeniem. Skierowała się wiec w ich stronę, na lewo od wejścia do klubu. Złodziejka powoli wdrapała się po schodach na drugie piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie tego całego Mike'a. Klatka była pusta, więc gdy zapukała i nie uzyskała żadnej odpowiedzi zaczęła grzebać w zamku, który bardzo szybko się poddał. Paradoksalnie w takiej okolicy raczej się nie inwestuje w porządne zabezpieczenia.

Dziewczyna nie zdążyła jednak nawet rozejrzeć się po mieszkaniu. Ledwie weszła do pokoju, w którym panował okropny bałagan, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Czyżby ktoś jednak zauważył jak się włamuje? Po chwili osobnik stojący na zewnątrz zapukał po raz drugi, a gdy Bello wciąż nie reagowała stojąc jak wryta w przejściu między pokojem i przedpokojem, obserwując drzwi wejściowe, po raz trzeci. Wreszcie ten ktoś nie uzyskując odpowiedzi zaczął grzebać w zamku.
 
Col Frost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172