lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Bajka na dobranoc (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/9039-bajka-na-dobranoc.html)

Minty 25-08-2010 14:44

Bajka na dobranoc
 
Bajka na dobranoc




Podkład muzyczny
[media]http://www.youtube.com/watch?v=Wz5XYXKg1sE[/media]


Ryk silnika rozdarł niczego niespodziewającą się ciszę. Pozornie bezpieczne powietrze przysłoniła niewielka chmura spalin unosząca się z wolna ku niebu. Spokojna dotąd trawa ugięła się pod czarnymi jak smoła oponami. Co niektóre źdźbła zostały wyrwane z ziemi i poszybowały gdzieś w nieznane. Motocykl ruszył, jeszcze bardziej łamiąc porządek tego miejsca.
„Tego nie powinno tutaj być, to jakaś paranoja!” krzyczały do siebie rude myszki zamieszkujące pobliskie norki, które bezlitośnie potraktowane kołami harleya pozapadały się, zasypując wszystkie zgromadzone w swoich wnętrzach zapasy.
Zataczający kolejny krąg na niebie jastrząb również złorzeczył diabelnej machinie, ponieważ zaksztusiwszy się unoszącymi się w powietrzu spalinami zakasłał, płosząc dwie pulchniutkie myszy.
Zbulwersowane zwierzątka miały oczywiście rację, motocykle i inne wynalazki ziemskiej współczesności były czymś, co do Sięziemi w ogóle nie pasowało. Mało tego, one były przyczyną powolnego upadku kultury tego świata. Ale wszystko w swoim czasie.
Znienawidzony przez naturę motocykl ruszył i... zaraz się zatrzymał. O wiele zbyt gwałtownie.
Podnoszący się z ziemi królewicz Zydras dotknął swojego nosa. Zasyczał głośno, kiedy przez jego twarz przemknął ostry ból.
Jego książęca mość nie zaznał wcześniej tego typu odczuć. Czując, jak złamany nos zahaczony wysokim, koronkowym kołnierzem zabolał jeszcze bardziej nawet się zdziwił. Później oczywiście się rozpłakał.



- Coraz więcej osób wyrusza na poszukiwania Twej córki, panie – donośny głos królewskiego doradcy rozbrzmiał w zimnej sali. - Chyba nie zamierzasz, o czcigodny podarować ręki księżniczki Mashy temu, komu udałoby się ją uratować?
Zamiast królewskiego tenoru w komnacie rozbrzmiał piskliwy głos Śmieszka - nadwornego błazna.
- O tym, co Flonek zamierza to niech on już sam myśli, mości dwor radco. Zresztą bal, bal, a doradca Asilas jeszcze tutaj? Na p...
- Milcz błaźnie! - zaryczał Asilas. - Zresztą, o ile w ogóle księżniczkę uda się uratować. Z północy dochodzą nas złe wiadomości... - dokończył już spokojniej, kierując swoje słowa s stronę władcy Północnego królestwa.



Król Flonen zasmucił się. Dobrze wiedział o wszystkim, co starał się mu przekazać doradca. Jego córka, księżniczka Masha – prawowita spadkobierczyni tronu Północnego Królestwa została ponoć... król nie chciał o tym nawet myśleć... żoną czarnoksiężnika Tylca – największego wroga Flonena i, nawiasem mówiąc, człowieka pozbawionego nosa i obu uszu (co było winkiem jego ostatniego spotkania z władcą Północnego Królestwa).
Czarnoksiężnik miał jakoby porwać młodą, piękną Mashę i w zamian za zdjęcie z niej klątwy poplątanej mowy zażądać jej samej jako swej żony. Wieść niosła, że królewna zgodziła się na te warunki.
Oczywiście taki związek w żaden sposób nie promował Tylca na następce tronu, jednak księżniczka Masha była oczkiem w głowie swego ojca, toteż Flonen przestraszony całą sytuacją rozkazał wszelkim nakładem sił odnaleźć ją i sprowadzić z powrotem do królestwa.
Niestety plan zawiódł. Po roku i dwóch miesiącach poszukiwań pierwsza królowa Północnego Królestwa – pani Zachłanność kazała przerwać całą akcję, powołując się przy tym na zbliżające się niebezpieczeństwo ze strony Słońconii.
Wojska powróciły do swoich baz, ale agresji ze strony Słońconii jak nie było, tak nie było.
Król oczywiście nie dał za wygraną i polecił ogłosić, że ofiaruje rękę swojej córki i prawo do tronu temu, kto wybawi ją z rąk czarnoksiężnika Tylca i sprowadzi z powrotem do Północnego Królestwa.
Cała masa zabijaków wyruszyła wtedy na poszukiwania. Jedynym tropem księżniczki był list zostawiony przez jej nianię, która po porwaniu dziewczyny oszalała i umarła na torturach.
Słowa zapisane drżącą ręką zdawały się być jedynie wariackim bełkotem, jednak rycerze nie posiadając żadnych innych śladów musieli zawierzyć im i wyruszyć w miejsce, które wskazywały.
List znajdował się w stolicy Północnego Królestwa, a jego fragment, który prawił o miejscu pobytu księżniczki brzmiał następująco:
Królik, królik... Ratujcie biedną księżniczkę, królik zabrał ją pewnie do nory, ale w górach. Tak, pewnie w górach(...)
Na Sięziemi, jak na złość, znajdowało się kilkadziesiąt pasm górskich.



Pięknie zdobione krzesło górowało nad całą izbą. Jego mahoniowe oparcie, groźne lwie paszcz ryte na podłokietnikach i jedwabne obicia świadczyły o dostojeństwie i wysokiej pozycji społecznej zasiadającego na nim człowieka.
Bondali, władca północnej Słońconii siedział dumnie wyprostowany na cudownym krześle – arcydziele. Jego ociekająca złotem i diamentami szata spływała na misternie zdobiony mebel, zakrywając jego piękne części przed całym światem.
Młody Zydras otarł pot z czoła. Temperatura już dawno przekroczyła gorące minimum, nieubłaganie zbliżając się do apogeum upału. Chłopiec, nadal z opuchniętym nosem miał właśnie wysłuchać pożegnalnych słów ojca.
Sala była prawie pusta. Jedynymi meblami znajdującymi się niej były krzesło Bondaliego i stojący przed nim, zastawiony owocami i pustymi kubkami po winie stół. Na ziemi walało się kilka ogryzionych kości dla psów, a obok wejścia do komnaty jakaś nieuważna kobieta zgubiła jeszcze czarny, skórzany pantofelek. Oprócz króla i jego pierworodnego syna w pomieszczeniu nie znajdował się nikt inny.
- Zydrasie, wiem, że pożegnanie z domem jest dla Ciebie cierpieniem i wielkim ciężarem, jednak wyruszając na poszukiwania księżniczki Mashy nie jedziesz tak naprawdę szukać dziewki, ani sposobu na powiększenie siły naszego państwa przez połączenie go z Północnym Królestwem – krajem, który nawet nie potrafił wymyślić sobie porządnej nazwy – w tym momencie król zacisnął pięść i pomachał nią lekko na wysokości ramienia. Trudno było orzec jaki cel miało wykonanie tego gestu. - Jedziesz tam dowieść swojego męstwa i stać się mężczyzną. Masz już dwadzieścia lat, a nigdy jeszcze nie zabiłeś wroga, ani nie brałeś udziału w bitwie. Teraz masz okazję, aby spełnić swoje życzenia i zrobić to w końcu. Twoja matka nie będzie już mi wchodzić w drogę podczas wychowywania ciebie. Jej tkliwe brednie już i tak wystarczająco namąciły ci w głowie... - dodał z nieco mniejszą siłą. - Ale teraz pojedziesz i uwolnisz tę królewnę, a wtedy ja będę pewien że mogę spokojnie powierzyć Ci władzę, kiedy już opuszczę ten świat – zakończył król.
- Wtedy będziesz musiał, pierniku stary... - szepnął pod nosem królewicz.
- Co tam bredzisz?
- Nic, nic ojcze... Wypełnię tę misję i wrócę tutaj jako prawdziwy mąż, z królewną i koroną Północnego Królestwa. Tak będzie.
Wiatr wleciał do komnaty przez otwarte na oścież okno. Jego podmuch zdmuchnął królewską szatę z lewego podłokietnika tronu, odsłaniając mały lisi łeb wyryty w gąszczu lwiej grzywy – symbol królewskiego rodu Bedragerów.



Pani Zachłanność leżała na miękkiej, polnej trawie. Odziana była w zwiewną, jedwabną suknię w kolorach morskich fal, a na jej głowie połyskiwała wysadzana szmaragdami wielkości kurzego jaja, srebrna tiara. Zachłanność była piękną kobietą pochodzącą z jednego z najstarszych rodów Północnego Królestwa – Brendenów.
Mimo upływu czasu królowa nadal wyglądała niesamowicie młodo, uznawana była za najpiękniejszą kobietę na Sięziemi. Ponoć jej uroda byłą wynikiem spożywania wody z Góry Lodu, magicznego szczytu leżącego na północy Północnego Królestwa, gdzie królowa Zachłanność rozkazała zbudować klasztor – miejsce kultu bogini zdrowia - Wiosenki.
Woda ta miała zapewniać młodość i piękno kazdemu, kto piłby ją regularnie. Niestety, królowa postanowiła mieć magiczny napój tylko dla siebie i zabroniła komukolwiek nawet zbliżać się do Góry Lodu. Ponoć mnisi zamieszkujący zbudowany z jej rozkazu klasztor byli w rzeczywistości nie duchownymi, tylko zbrojnymi strzegącymi źródła wody piękności. A może były to tylko plotki...
Królowa Zachłanność miała lśniące kasztanowe włosy, cudowną figurę i piękną, jasną twarz. Jej dumne, piwne oczy zdawały się widzieć wszystko i móc urzec każdego, a słowa zamieniały ludzi w niewolników.
Wszędzie, gdzie królowa Zachłanność skierowała swoją zgrabną, wysoką osobę, ludzie zaczynali hołdować ją jako najpiękniejszą kobietę na Sięziemi.



U jej stóp spoczywała dworka Dienests. Była to niewysoka, młoda dziewczyna - nieślubna córka jednego z północnokrólewskich arystokratów.
Historia głosiła, że mała Dienests miała zostać wysłana do zakonu, jednak kiedy królowa Zachłanność ujrzała ją przypadkiem przechadzającą się po łące pożałowała dziecka i zabrała ją ze sobą do zamku. Od tego czasu dziewczę towarzyszyło królowej i nie opuszczało jej na krok.
Z czasem najbliższa dworka królowej przeistoczyła się w piękną, kobietę – obiekt westchnień niejednego młodego rycerza. Wbrew pozorom Zachłanność wcale nie odesłała jej wtedy poza zamek, ani nie oszpeciła dziewczyny, jako to miała w zwyczaju postępować ze zbyt urodziwymi mieszkankami zamku. Władczyni Północnego Królestwa jeszcze mocniej przywiązała się do Dienests i traktowała ją już jak córkę.
Wielu dziwiła ten związek królowej ze szlacheckim bękartem, jednak nikt nie miał odwagi głośno o tym rozmawiać.
Dienests była niewysoką blondynką o intensywnie niebieskich oczach i posągowych rysach twarzy. W młodości uchodziła za pulchną, jednak wraz z wiekiem utraciła tę niepasującą do dworki cechę, zyskując piękną, smukłą sylwetkę.
Miała jasne, smukłe ramiona i ładne, zgrabne dłonie buszujące wtedy gdzieś pośród traw i kwiatów, a odziana była w długą, zieloną suknię z koronkowym kołnierzem podchodzącym aż do połowy smukłej, gładkiej szyi. Ubiór ten, prawdopodobnie wbrew założeniom krawca, podkreślał ładny biust i smukłą kibić Dienests.



Kobiety leżące na pięknej polanie wyglądały niczym dwie odpoczywające boginie. Każdy, kto zobaczyłby je w tej chwili zatrzymałby się na chwilę i podziwiałby ich urodę, czystość i dobro jakie od nich biło. Ale nikt nie udałby się w ich stronę, bojąc się, że są może tylko złudzeniem, które rozpłynie się, kiedy ktoś zechce się do niego zbliżyć. Jedynie rozmowa kobiet nie pasowała do tego wyobrażenia.
- Zabić, zabić, zabić, zabić... mogłam zabić ją jeszcze wtedy, gdy miałam ją w swoich rękach! - powtarzała Zachłanność. - A teraz ta mała wesz żyje i ściąga na siebie uwagę całego świata! Uratować? Zdobyć tron? A poszli won! - krzyknęła. - Muszę coś zrobić, znaleźć kogoś, kto niechybnie zakończy ten problem...
- Ale pani, to nie... - zaprotestowała Dienests, jednak królowa szybko uciszyła ją ruchem upierścienionej dłoni.
- Nie, moje dziecko. To jest polityka, to nigdy nie będzie czysta sprawa – zamilkła na chwilę. - Ale mam już plan... Tak, to musi się udać. Niedługo będziemy wolne od tego ciężaru, moja droga!



Masha siedziała na swoim krześle w wieży lorda Duracella. Było jej zimno. Jesień skończyła się w tym roku zdecydowanie za szybko. Szesnastolatka przędła coś i nuciła pod nosem piosenkę dla zabicia czasu. Nie chciała myśleć ani o plotkach, jakoby miała zostać nałożnicą obrzydliwego Tylca z Arkinden, ani o tym, że od ponad dwóch tygodni w okolicy nie pojawił się żaden rycerz chętny zakończyć jej cierpienia. Wszystko zmierzało w złą stronę.
Dziewczyna nawet nie wiedziała dlaczego została porwana...
Okrągła komnata umeblowana była w ładny sposób. Były tu dębowe meble, obrazy w złotych ramach na ścianach, łóżko z baldachimem i wszystko inne, co potrzebne było do stworzenia miłej atmosfery.
Jednak Masha była księżniczką, a to niosło za sobą wiele potrzeb. Umeblowanie było tylko dębowe, obrazy okazały się mizerne, wyblakłe, ich ramy jedynie pozłacane, komnata jakby zbyt okrągła, a na łóżku, jak na złość jakoś nie dało się zasnąć. Jakby ktoś przekornie kładł ziarenko grochu pod materacem.



Mimo wszystko Masha mogła dziękować bogom za takie warunki. W końcu nikt póki co jej nie bił, nie zmuszał do pracy, nie gwałcił, ani nie upokarzał. Czasami bywało nawet miło.
Skrzaty pracujące w okolicy okazały się być bardzo szarmanckimi i kulturalnymi istotami. Księżniczka codziennie otrzymywała od nich przepyszne jedzenie i nowe zabawki, czasami nawet gdzieś tam, z dołu wieży śpiewali dla niej, grali na gitarach i piszczałkach, albo tańczyli wokół ogniska, czy wywijali koziołki na wozach siana.
Jednak Masha wciąż była samotna...
W pewnym momencie, zza okna do uszu dziewczyny doszedł dźwięk końskich kopyt uderzających o bruk, którym wyłożona została droga do wieży lorda Duracella. Serce dziewczyny nagle zachciało wyrwać się z piersi, a dłonie zrobiły jej się mokre od potu. „To na pewno jest rycerz” pomyślała.
Królwna wyjrzała za okno. Chłodny wiatr rozwiał jej jasne włosy, które na chwilę przesłoniły jej widok. Dziewczyna odgarnęła niesforne kosmyki z twarzy i spojrzała w dół. Kilkanaście metrów pod nią, na białym rumaku siedział młodzieniec w pełnej zbroi płytowej, której spokojnie można by używać jako lustra w Ektrounionionionionianianii, w pałacu królowej Laladiny.
Rycerz uniósł głowę. Był bardzo przystojny. Długie włosy w kolorze nocnego nieba opadały na jego opaloną południowym słońcem twarz. W błękitnych oczach widać było nieopisaną odwagę i dumę władcy świata. Miał proporcjonalną, gładko ogoloną twarz i raczej spiczasty podbródek.
Trudno było orzec to w chwili, kiedy mężczyzna siedział jeszcze na koniu, jednak zdawał się być bardzo wysoki i barczysty. Zdecydowanie był pełen uroku.
Rycerz nosił na plecach wielki, obosieczny miecz dwuręczny w czarnej pochwie, co zdradzało jego pochodzenie – był Seredańczykiem. I to nie byle jakim. Czarne pochwy nosili w tym kraju tylko najmężniejsi wojownicy.
- Przybywam aby Cię uwolnić, moja pani – zabrzmiał chrapliwy głos rycerza.



- Nie przejdzie – oznajmił spokojnie troll siedzący w ciemnej chatce ustawionej na kamiennym moście. Bestia była wyjątkowo zuchwała. - Chyba, że poda dla Albert odpowiedź na zagadka.
Rzadko kto mógł ujrzeć jeszcze torlla. Bestie te dawno temu zostały prawie całkowicie wytępione. Co nie znaczyło oczywiście, że liznąwszy zagłady straciły pewność siebie i zaprzestały gnębić ludzkość. Robiły to zwyczajnie w mniej drastyczny sposób.
Troll liczył około dwóch i pół metrów wzrostu i ubrany był w coś, co bardziej przypominało worek z jeleniej skóry, niż normalne odzienie. Całe jego ciało pokrywała brązowe włosy, a gęba wyposażona była w rząd ostrych jak brzytwa zębów. Troll w łapach dzierżył maczugę wystruganą ze średniej wielkości drzewa i najwidoczniej nie miał zamiaru ustąpić.



Bestia strzegła mostu prowadzącego na północny brzeg rzeki Ismeny, która na tym odcinku była wyjątkowo szeroka i głęboka, a jej nurt był szczególnie rwący.
- To jak być? - troll Albert poklepał łapą maczugę. Jego skóra zdawała się być wykuta z kamienia. Dźwięk, jaki towarzyszył kontaktowi łapy trolla z drewnianym obuchem jedynie potwierdzał tę teorię. - Mówić odpowiedź na zagadka, to przejdzie, nie powiedzieć, to konfitura z niego zostanie – Albert zmierzył Jana Emigriusza spojrzeniem matowych, żółtych ślepi. - Mówić, ma dwie próby. Co to być:

jak nikt nie śpi musi spać,
lubi na klawiszach grać,
dziewka się i chop go bać,
że ich wychla kurwa mać.

Zagadki trolli nigdy nie były specjalnie trudne. Mimo to od wieków ich rozwiązywanie skłaniało ludzi do wytężonego myślenia. Według starego prawa każda zagadka, która zostanie już rozwiązana nie może być już nigdy zadana przez tą samą osobę.
A trolle bardzo nie lubiły wymyślać nowych zagadek.


Ryo 25-08-2010 15:42

- Łoż, kurwo'ć, tło bardzo trudno zagodka - poczciwy Jan przywitawszy się z trollem musiał otrzymać dziwne powitanie w postaci zagadki.
Ostentacyjnie ściągnął melonik i podrapał się po głowie. Nie, żeby to oznaczało, że szarada mocnego jak wół stróża jest jakaś straszliwie trudna. Po prostu - Emigriusz chciał się po głowie podrapać. Przy okazji zaprezentował posiwiałe, sczochrane kędziory, choć doprawdy wcale niespecjalnie z tą równie ekscentryczną prezentacją się zachwycił. Na prymitywnym, acz nietypowym strażniku takie gesty nie zrobiły większego wrażenia.
Ażeby na drugi brzeg Ismeny się można było przedostać, należało odgadnąć zagadkę. Rzecz jasna, posiwiały jegomość domyślał się rozwiązania "zagodki".
Postanowił zatem rozdzielić owy tekst na kawałki i ewentualnie podelektować się nim, zanim przepłynie darmowy rejs z Ismeną albo otrzyma darmowy pobyt w pięciogwiazdkowym hotelu "Trumna".

Jak nikt nie śpi musi spać - a trulle bardzo lubio za dnia spoć
lubi na klawiszach grać - a ja lubi na harmonijcy groć,
dziewka się i chop go bać - ony czynsto ludzi mogo proć,
że ich wychla kurwa mać - czyż-li to trull, jasno moć.


- Nu, dobrzy... A więc... A nii, chwilunio, muszy jeszczy pomyślić... - udawał, że się zastanawia i zastanawiał się, jakby tu nie udawać, że nie ma jeszcze odpowiedniego rozwiązania. - A winc dobrzy - to moży być trull.

Annuszka 25-08-2010 23:57

Nastał kolejny dzień… leniwe, zimowe Słońce zaczęło mozolnie wychylać się zza horyzontu dopiero po godzinie siódmej. Jego skąpe promienie padły na powieki Mashy. Księżniczka jednak nie otwarła swych błękitnych oczu, chciała jak najdłużej zatrzymać Morfeusza w swoim łożu, gdyż on jedyny był do tej pory wybawcą tego biednego dziewczęcia. Tylko w jego ramionach Masha czuła to czego łaknęła ostatkiem sił. Mianowicie spokój i nadzieję. Tak było i tym razem...
Masha śniła piękną historię i nawet natrętne promyki Słońca nie były w stanie wyrwać Jej z tej cudownej wizji. Pod powiekami księżniczki dzień malował się zupełnie inaczej…

Zza okna dobiegał świergot śnieguły, miarowo przerywany okrzykami łabędzi. Nagle ptasi koncert przerwał dziki, nieposkromiony tętent końskich kopyt uderzających o skutą lodem drogę. Na ten dźwięk lazurowe oczy Mashy zabłysły niczym piorun rozświetlający taflę oceanu. Dziewczę rychło zeskoczyło z wysokiego łoża i nie zakładając nawet pantofelków pobiegło do okna.
W komnacie panowała leniwa atmosfera, którą zburzył prędki, miarowy dźwięk opadania maleńkich, nagich stóp Mashy na zimną, kamienną posadzkę. Za oknem śnieg skrzył się niczym diamenty na okryciu księżniczki. Mimo, iż poranek był zimny dziewczyna okryła się jedynie biały, futrzanym płaszczem wysadzanym drogimi kamieniami.
Masha wyjrzała za okno mroźne, różowe Słońce poczęło delikatnie ogrzewać jej jasne lica. Kryształki śniegu odbijające słoneczne przebłyski niemiłosiernie oślepiały dziewczynę. Księżniczka delikatnie nakrywając oczy wachlarzem rzęs starała się uchronić przed bezlitosnym blaskiem…Nagle wśród bezkresu bieli ujrzała czarną postać dosiadającą konia o płomiennej grzywie. Ognisty kolor rumaka rozgrzał pokryte lodem zapomnienia, dziewczęce serce, lica dziewczyny oblał rumieniec radości…

Nagły trzask wyrwał Mashę ze snu…Niestety przy jej łóżku nie było rycerza a na jej ramionach lisiego futra…jedynie policzki księżniczki płonęły żarem dziewczęcej nadziei. Nadzieja, która szeptała aby nie tracić cierpliwości popchnęła dziewczynę w stronę okna. Masha wiedziała w jak beznadziejnym położeniu się znajduje, dlatego też każda okruszyna otuchy była zdolna nakarmić jej tęskne serce. Ku jej zdziwieniu, pod wierzą ujrzała mężczyznę…
- Przybywam aby Cię uwolnić, moja pani – zabrzmiał chrapliwy głos rycerza.
- Ach, bogowie wysłuchali mojej prośby - krzyknęła księżniczka.
- Tutaj nie ma miejsca na bogów, moja pani. To ja sam tutaj przybyłem i mam zamiar Cię... teges... najpierw uratować - odrzekł rycerz i obnażył miecz.
- Tak więc ratuj mnie wybawco! Kuśka! Przepraszam za..ale chyba sam wiesz kogo ratujesz rycerzu.
- Kogo?
- Lata temu została rzucona na mnie straszliwą klątwa poplątanej mowy...wygląda na to, że będzie ona również Twoim... yyy... rzyć!... utrapieniem wybawco!
- Yyy... No... - rycerz podrapał się po głowie. - Wiem przecież... Ale zamek i rękę królewny to się opłaca.
Mężczyzna ruszył w stronę drzwi.

Minty 26-08-2010 00:01

Wiatr zawiał jakoś mocniej. Melonik na głowie Jana zadrżał groźnie.
Straszna morda trolla wykrzywiła się w okropnym grymasie, który pierwotnie miał być chyba uśmiechem.

- Ma jeszcze jedną szansę, to nie troll - powiedziała bestia, mocniej ściskając maczugę.

Ismena nadal pluskała swoim naturalnym, lekko wzburzonym rytmem, obmywając most i ochlapując przybrzeżne krzaki i drzewa.
Nic nie wskazywało na to, że czyjeś życie zbliża się tutaj do końca. A jednak...

- Jedna szansa, albo maczugą przez ryja - dodał troll, prawdopodobnie chcąc zmotywować Emigriusza do myślenia.

Jakoś nigdzie nie było widać kości. Zazwyczaj w takich miejscach aż roiło się od piszczeli, czaszek i tym podobnych odpadów organicznych, a tutaj ziemia była czysta, nawet nie przekopana. Może Albert był wyjątkowo żarłocznym trollem? A może rozwiązanie tej zagadki leżało gdzieś po zupełnie innej stronie? Z resztą Jan miał w tej chwili o wiele ważniejsze sprawy na głowie. Jeżeli chciał tę głowę zachować dla siebie, to musiał myśleć. I to szybko, bo trolle raczej nie należały do cierpliwych stworzeń.

Ryo 26-08-2010 10:02

- Jak ja ni lubie zagodek, ale strzelam, ży to wampir...
Ale czymu ni trul? Trule i lubio spoć, i z czaszek klawiszy robio sy bębny, z piszczeli robio sy pałeczki, a dziewki i chopy bojo sie, ży ich wyżrą, nu.

Na wszelki wypadek przygotowywał się do odwrotu. Co prawda kości i stawy w tym wieku nie najlepsze - nie konserwowano ich z pomocą dobrego smaru, a śrubokręta i bądź specyficznego klucza ze świecą należało szukać. Do ludzkiego ciała takowego specjalnego w tym miejscu nie znalazł, ale młot na małych, człowiekowatych wąsaczy - oj, tak. Paskudna dłoń trolla zacisnęła się jeszcze mocniej na odpowiedniku halabardy prymitywnego gwardzisty, mięśnie na ramieniu napięły się, wyrażając niewerbalnie dobitną fizyczną przewagę nad poczciwym staruszkiem.
Oj, tak tak, tu wszystko było groźne. I szumiąca Ismena syczała zjadliwie jak wściekła kobra, a mięśniak klepał swoją maczugę, znacząc wyraźnie, że jego cierpliwość, tak samo jak życie Jana się tu kończy.
Staruszek wyjął sobie z kieszeni srebrną harmonijkę i zaczął grać piosenkę dla nietypowej publiczności.

Mrok zapada, ciemna noc,
gwiazdy już na niebie świecą,
na dole lampy świecą,
więc światła jest co nieco,
więc czemu to plugastwo pęta się?!

Nie lubię wampirów jak jasna cholera,
jak spotkam, natrzaskam po ryju!
To straszna hołota, bo brzydsza od błota,
a rzuca się wszystkim na szyję.
Nie lubię wampirów, bo ryje to brzydkie,
a zęby ma gorsze od zwierzy:
te zęby wystają, zahaczy w tramwaju
i robią się dziury w odzieży.

Ajajajaj, jak ja ich nie lubię,
czemu to łazi takie głupie?
Gębę ma jakby ukradł małpie,
zęby takie, że w plecy się podrapie...

Nie lubię wampirów i innych straszydeł,
jak spotkam, łeb wyrwę z płucami,
bo wyje to w nocy i nie wiadomo po co,
i zgrzyta o marmur zębami.
Ja wstaję codziennie na 7.00 do pracy,
z siekierą się w nocy nie pętam,
ja wyspać się muszę, lecz kiedyś się wkurzę:
wytłukę w niedzielę i święta!

Ajajajaj, jak ja ich nie lubię,
czemu to łazi takie głupie?
Gębę ma jakby ukradł małpie,
zęby takie, że w plecy się podrapie...


- Zguda, mużemy sie rozstoć... - oznajmił staruszek, chowając harmonijkę do kieszeni, ukłonił się trollowi i się wycofał na wszelki wypadek. - Dzinkuji za wystymp.

Minty 27-08-2010 11:07

Gwiazdy świeciły tej nocy szczególnie mocno. Granatowe, majestatyczne niebo wyglądało przez to jak upstrzone milionami małych latarenek. Ale było tak odległe...
Jasio siedział na pustej polanie, wiatr szumiał pośród traw, roznosił silny zapach niezapominajek na całą, rozległą okolicę.
Gdzieś zahuczała sowa, Jasio obrócił się na chwilę. Był wychudłym chłopkiem, synem nosiwody, nie miał żadnego wykształcenia, nie umiał nawet czytać. Ale kochał patrzeć w gwiazdy. Robił to za każdym razem, kiedy tylko mógł.
Jasio nie wiedział, dlaczego tak bardzo umiłował niebo, nie wiedział też tego, że w niedalekiej przyszłości zostanie pomocnikiem czarownika i weźmie udział w wyprawie kosmicznej na odrzutowym krześle, ale zdawał sobie sprawę z tego, że w tej samej chwili ktoś także patrzy na tę samą gwiazdę, co on. Czuł to.



Anein Vlotth opuściła głowę. Nie miała teraz czasu na podziwianie bezkresu nieba. Była w pracy. Wysoka, szczupła dziewczyna o długich, rudych włosach i twarzy skrytej pod kapturem odwróciła się w stronę zamaskowanego mnicha. Obok niej stały jeszcze dwie osoby.
Pierwszą z nich był potężnie zbudowany, łysy mężczyzna o wychudłej, bladej twarzy i złowrogim spojrzeniu. Odziany był w kolczugę, skórzaną kurtkę i takoż same spodnie. Na plecach nosił dwa miecze. Po jego prawej stronie, oparta o łuk stała ciemnowłosa kobieta, która prawie dorównywała mu wzrostem. Była szczupła, ale umięśniona, jasna cera i ostre rysy twarzy zdradzały jej barbarzyńskie pochodzenie. Kobieta utkwiła swoje czarne oczy na miejscu, gdzie powinna była znajdować się facjata mnicha.
- Mamy wolną rękę? - zapytała Anein Vloth. Jej głos był zachrypnięty, jakby nie doleczyła przeziębienia w długiej podróży.
Zakonnik tylko kiwnął głową.
- Dostaniemy teraz zaliczkę, dwa tysiące sztuk złota, po robocie jeszcze trzy.
Zamiast odpowiedzieć mnich tylko wyciągnął spod płaszcza pełny, brzęczący worek pokaźnych rozmiarów. Podał go wyższej o głowie kobiecie.
- Królowa chce skuteczności – dodał, już na odchodne.
Drużyna zabójców dosiadła wierzchowców, odjechała.





Troll zasępił się. Najwidoczniej zastanawiał się nad czymś, bo co chwila sapał i drapał się po łbie.
- Odgadł, to wąpierz. Może... przejść – mruknął patrząc na Jana spode łba.
Bestia ustąpiła staruszkowi z drogi, ukazując zadaszone przejście na drugą stronę rzeki Ismeny.
Emirgiusz postawił pierwszy krok. Troll ani drgnął. Zdawać się mogło, że bestia wcale nie zamierzała zabijać człowieka. Może Albert rzeczywiście wcale nie był żądny krwi?
Kiedy Jan rozmyślał tak o naturze Trolla strzegącego mostu, bestia uniosła łapę i miała już gruchnąć poszukiwacza księżniczki w potylicę, kiedy zachwiała się i... kichnęła potężnie.
Ryk rozszedł się po okolicy. Albert wygiął się w pół i wielką dłonią zakrył całą mordę. To był właściwy moment na pożegnanie się z Trollem.
Jan Emirgiusz w jednym susie znalazł się poza chatką bestii, na pełnej słońca, niezadaszonej części mostu.
Zawiedziony Albert wydarł się okropnie, bluzgając pewnie w Trollom tylko znanym języku, uniósł maczugę nad głowę, chciał cisnąć nią w uciekiniera, jednak coś go powstrzymało. Zatrzymał się i spojrzał dziwnie w przestrzeń za staruszkiem. Później zamknął drzwi chatki. Słychać jeszcze było, jak Albert barykadował drzwi. Chyba wszystkim, co znajdowało się w chacie, czyli łóżkiem, stołem i skrzynią.
Jan obrócił się nie całkiem pewny tego, co ujrzy za sobą. Z drżącym sercem obejrzał się za siebie i... nie ujrzał niczego oprócz małej, rudej myszki, szukającej czegoś pomiędzy deskami mostu.
„A więc to prawda o Trollach i myszach...” - pomyślał i zaśmiał się w duchu.



- Jak do mnie zejdziesz? - zapytał rycerz.
W pokoju Mashy nie było jednak niczego, co nadawało by się do skonstruowania drabiny, albo skręcenia liny. A drzwi były zamknięte.
- Może skoczysz, a ja Cię złapię? - dodał wojak zanim jeszcze usłyszał odpowiedź na poprzednie pytanie. - Albo nie – zmienił zdanie po chwili.
Coś zaszeleściło. Z nagich krzaków i ostrych gałęzi wyłoniła się mała, zarośnięta głowa. Skrzat rozejrzał się wokół, mruknął coś pod nosem i wyłonił się na światło dnia.
Ubrany był w czerwone płócienne spodnie, zielony kaftanik i czerwoną czapeczkę. Liczył około metra wzrostu.
- A co tu się wyprawia? Ratować księżniczki się zachciało, co?
Rycerz, który najwidoczniej nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji zdziwił się tylko i zaniemówił.
- No co? Wypieprzaj, albo skopie Ci rzyć i skończy się zabawa – skrzat nie ustępował i już zakasał rękawy.
- A Smoki? Czarnoksiężnik...? A co mi tam – odparł rycerz i obnażył miecz. Zaczął okrążać skrzata.
Brodaty karzełek nagle spiął się i skoczył, mierząc małymi piąstkami gdzieś w okolice opancerzonego krocza wojaka. Rycerz uderzył na odlew – płazem. Skrzat odleciał kilka metrów dalej.
- Skacz, pani, bo się tutaj zanudzimy. Wylądujesz na nim – ruchem głowy wskazał nieprzytomnego skrzata. - Przeciągnę go pod okno, gruby jest, nic Ci się nie stanie.
Wybawca rzeczywiście chwycił swego powalonego przeciwnika za kaftanik i przeciągnął go po ziemi dokładnie w miejsce, w które najłatwiej było wskoczył z okna księżniczki Mashy.
- Tylko przyceluj – dodał ostrzegawczo.

Ryo 27-08-2010 20:46

Trolle i myszki - zaiste, więc jednak dobrze odgadł. Albert musiał się ze wstydu pod ziemię zapaść wraz ze swoim posterunkiem. Myszka, która pojawiła się na moście, pisnęła i czmychnęła, gdzie pieprz rośnie.
O ile gdzieś w pobliżu znajdowały się plantacje pieprzu...

Aly żeby to trulle nie były?
Czyżli one ludzi nie gryzły?
Krwi chloły jak zwykle wino,
A z brutolności przecie słyno,
Choć se marnie gino,
Acz ni z wideł, nii z bosoków łostrza.
Owy pokraki ido do piachu.
Bo brzydkie mordy majo,
Bo straszni wyglądajo,
I maczugomi wszystkich straszo.
Lecz dzielniy Janku sie nie doł.
Odgadł trulla szarady
I przeżył wszelki parady.
Poprzez góry i dłoliny,
I przez krzoki i trawiny,
Idy se dzielnie niczym wojok,
By księżątkę z wieży wydostać.


Jan powędrował zatem dalej. Ismena z powrotem szumiała łagodnie, ziemia nie pokazywała swego srogiego oblicza w postaci wystających czaszek i piszczeli, zaś starszy, poczciwy pan ruszył w dalszą drogę. Podziwiał krajobrazy i chmurki na niebie. Widział lasy, widział dróżki, a na dróżkach ładne, polne kamyczki. Słoneczko wypolerowało je i wydobyło z nich najlepszy blask. Ech, złotnicy bardzo muszą być zaślepieni, że nie dostrzegają takich małych, acz równie ładnych rzeczy w ich najbliższej okolicy.

A tak włogóly to gdzi ta wiyża? - zastanawiał się Jan, przygrywając sobie melodię na srebrnej harmonijce.

Co prawda chłopek z niego prosty był, acz poczciwy, wyglądał jak starszy Żyd, lecz taki pazerny nie był, a jedynym skarbem, który posiadał, była owa srebrna harmonijka, skarbiec wszelkich melodii, które bardziej mu podróż umilały aniżeli pieniądze i inne zbytki.
Odzienie nieszlacheckie to było, a kupieckie, melonik nakrywał jego siwiejące kędziory, zaś okulary przeciwsłoneczne, komponujące się w lekko draśniętą zmarszczkami facjatę, leżały jak ulał na jego nosie. I zasłaniały przy okazji przekrwione, czarne jak węgielki ślepki. Podrapał się po zaroście i kontynuował grę na instrumencie.

I tak sobie szedł dalej, jak powiadała piosnka, przez trawy i pola, obserwując drzewa, obserwując dookoła, czujność zachowując i dokładnie wieży wypatrując, w której na zbawcę miała czekać księżniczka...

Annuszka 27-08-2010 21:09

Masha wspięła się na krawędź okna pod którym oczekiwał jej wybawiciel. Wiatr niemal natychmiast wziął w objęcia złote loki księżniczki zaś różowe słońce otuliło jej futrzany płaszcz setkami promiennych iskierek. Mimo długiego pobytu w niewoli uroda Mashy nie utraciła królewskiego blasku. Gdy dziewczę ukazało się w oknie wieży, okolica rozpromieniała jeszcze silniej a ptactwo poczęło dawać niesamowity koncert…Gdyby rycerz uniósł wzrok zapewne jego serce natychmiast rozgrzałoby się a oczy zapłonęłyby szczerym pragnieniem.

Cieniutki głosik Mashy spływał z okna potokiem słodyczy, temu dziewczęciu nie można było odmówić uroku…
- Ta wysokość jest przerażająca…
-Możesz mi Pani zaufać, skacząc w to miejsce nic Ci nie grozi.
Rycerz wciąż był pod wrażeniem urody księżniczki, dlatego też jak najszybciej chciał aby ta istota znalazła się przy jego boku. Każdy mężczyzna widząc Mashę po raz pierwszy przeżywał tą samą ekstazę…która w każdym wypadku kończyła się identycznie.
Z wieży dobiegały kolejne słowa, wymawiane tym samym lukrowym głosem.
-Ośla rzyć! Ośla rzyć!
Zdaje się, iż wybawca zapomniał o jednym z najważniejszych atrybutów Mashy…i odskoczył od murów niczym królik. W tym samym momencie śnieżny puch zalegający do tej pory błogo na ziemi, wzbił się w powietrze…w równej dotąd tafli zmrożonej bieli pojawił się niewielki dół, z którego po chwili wyłoniła się maleńka, delikatna dłoń…

Minty 27-08-2010 21:18

Las, las, las... po dniu wędrówki przez gęstą knieję, Jan nabrał niejakiego obrzydzenia do zieleni, zapragnął kontaktu ze świeżym powietrzem i poprzysiągł sobie, że nigdy w życiu nie weźmie kąpieli z szyszkami sosnowymi, nawet, jeżeli prawdą okazałoby się, że terapia taka w całej swej aromatyczności profitami dla... wigoru przewyższa wszystkie napary i opary znane na Sięziemi.
Wąziutka ścieżynka wiła się niczym wstążka między wysokimi drzewami, prowadząc podróżnika w jakimś nieokreślonym kierunku, zostawiając za sobą tylko las, a przed sobą mając pewnie też tylko las.
Jednak zawsze mogło być gorzej.
Gdyby troll Albert zebrał się w sobie i, wykazując tym samym niespotykaną u trolli odwagę, wyruszył w pogoń za Janem, decydując się na tropienie staruszka pośród borów i pól, gdzie, jak wszyscy wiemy nie brak ani słońca, ani myszy, pan Emirgiusz rzeczywiście mógłby powiedzieć, że znalazł się w największym łajnie w swoim życiu. Ale nic takie go się raczej nie działo. A przynajmniej nic na to nie wskazywało.
W okolicy pełno było zwierząt, często nawet na tyle zuchwałych, że podchodziły do Jana na odległość rzutu kamieniem. Żadne jednak nie zdradzało złych intencji.
Może leśne żyjątka chciały tylko dumnym spojrzeniem pokazać mężczyźnie kto rządzi w tym lesie, a może były po prostu ciekawskie... faktem jednak było to, że kiedy już napatrzyły się na staruszka wędrującego przez ich puszczę, wracały z powrotem do swych własnych spraw i nie pokazywały się już więcej.
Po długim dniu wędrówki przyszedł czas na noclegu. Jan już godzinę przed zachodem słońca wybrał sobie odpowiednie miejsce na rozbicie obozu i zajął się zbieraniem drewna do rozpalenia ogniska.



Mężczyzna rozbił się w płytkiej jaskini ulokowanej na wysokiej skarpie, z której, jak się później okazało, spadał niewielki wodospad – źródło czystej wody. W okolicy rosła masa jeżyn, wiec o brak jedzenia, nawet gdyby trzeba było zostać tutaj dłużej, Jan nie miał się co martwić.
Mimo wszystko coś ciągle niepokoiło staruszka...
- Aaaa! - krzyknął Emirgiusz, kiedy tuż przed jego nosem, jakby znikąd pojawił się przedziwnie odziany królik.
Co prawda już sam fakt, że królik miał na sobie ubranie mógł wydawać się niesamowity, dodatkowo interesować mógł sposób, w jaki to zwierze znalazło się w samym środku puszczy, jednak ekstrawagancki strój i nietypowe zachowanie gryzonia przyćmiewało wszystkie te drobiazgi.
Zwierze miało na sobie luźne, niebieskie spodnie, obszerna bluzę z kapturem i czapkę z daszkiem. Wszystkie części jego garderoby były w odcieniach zieleni, na zadnich łapkach nosił zaś białe adidasy.
Z tłustej szyi królika zwisały złote łańcuchy, zaś na zębach połyskiwał nowiutki, diamentowy grill.
- Yo! - powiedział królik i dziwnie wygiął prawą łapkę, chyba w powitalnym geście.
Jan przez chwilę zastanawiał się nad tym, co to za dziwak i dlaczego ma na sobie tak idiotyczne łaszki.
Po chwili zdał sobie jednak sprawę, że królik jest bardzo tłuściutki, a jeżyny były w tym roku jakieś kwaśne i właziły między zęby...
Tylko czy lepiej być humanitarnym, czy zaspokoić apetyt?



- Ups – zabrzmiał głos rycerza.
Kiedy jednak ponad kupą śniegu ukazała się zgrabna dłoń królewny dało się usłyszeć odetchnięcie i kilka metalicznie dźwięczących kroków.
- Pomogę Ci, pani – zaoferował się rycerz. Kiedy Masha była już na drodze dodał: - Jestem Rodrigo z Zatyłcza, a wołają na mnie Gadzi Miecz – tutaj klepnął rękojeść swego miecza, na którym rzeczywiście wygrawerowana była głowa jaszczurki. - Teraz chodźmy.
Masha usadowiła się pomiędzy Rodrigo an końską szyją, ponieważ rumak rycerza był tak wielki, iz jazda z tyłu, za wojem, zupełnie nie wchodziła w grę.
Szybko okazało się, że Gadzi Miecz cierpi na porządny katar.
Gdy wybawiona i wybawiciel jechali tak zaśnieżoną drogą przed siebie, Rodrigo co chwila starał się nawiązać jakąś lekką rozmowę.
- Jak to było... no wiesz, czy wy się... - tutaj uderzył kilka razu jedną dłonią o drugą.
Dalsza podróż przebiegała równie idiotycznie.

Nocne niebo świeciło jasno, było mleczno – pomarańczowe, pruszył z niego lekki śnieżek. Płatki zimnego puchu co chwila spadały na mały nosek Mashy, wyrywając ją z delikatnego snu, przypominając o rzeczywistości, o wyzwoleniu, które tak naprawdę oznaczało dla niej tylko większe niewygody. Ale i to musiało się kiedyś skończyć. Chyba...
- Tutaj odpoczniemy – Rodrigo wskazał wielkie drzewo stojące wśród polany, przez którą jechali.
Kiedy podjechali bliżej, okazało się, iż ich schronieniem będzie ogromny dąb o pustym w środku pniu. Rodrigo zdjął księżniczkę z konia i zabrał się do zbierania drewna na opał.
Drzewo było niespotykanie wielkie. Pień w środku mógł pomieścić co najmniej dziesięć dorosłych osób, dodatkowo nie było tam żadnych zwierząt, czy owadów. „Pewnie to zasługa panującej tu zimy” - pomyślała Masha.
Polana wyglądała niesamowicie. Zewsząd otaczał ją młody las, zaś w jej centrum znajdował się wiekowy, potężny dąb. Wszystko to wyglądało jak na jakiejś lekcji, albo wykładzie. Albo wieczorze baśni...
Ciekawe, jakie bajki opowiadają sobie drzewa? To na pewno piękne opowieści, ale czy piękniejsze od ludzkich? O czym mogą prawić takie bajki? Nie muszą wskazywać drogi, nie muszą uczyć... są po prostu opowieściami. I może to jest w nich najpiękniejsze.
Stary dąb usiadł wygodniej, odchrząknął. Ciepły, letni wiaterek rozwiał jego zieloną czuprynę.
- I była uwięziona księżniczka – kontynuował starzec.- Porwana i upokarzana przez złą czarownicę, jednak był też ktoś, kto kochał księżniczkę i nie zapomniał o niej nawet mino czarów wiedźmy. Rycerz wybawił uwięzioną i żyli długo i szczęśliwie.
Małe sosenki i dąbki zaszumiały, jednak nie w oczekiwaniu na dalsze opowieści. Wszystkie już spały.
Masha obudziła się. Spała oparta o pień wielkiego dębu. Było jej zimno.
„Bajki drzew wcale nie są piękne” - stwierdziła dziewczyna. Może właśnie o to chodzi w bajkach, może piękne są w niej przykłady, nauka, którą niosą i przekazują nowemu pokoleniu? Kto wie?

- Księżniczko, księżniczko! - podniecony Rodrigo biegł w jej stronę. Nie miał ze sobą ani trochę drewna. - W okolicy smok, prawie trupe... yy.. smok straszny ludziska zjada, muszę tam jechać, czekaj tu na mnie!
Wojak bez słowa wskoczył na konia i odjechał na północ. Sława łowcy smoków... ludzie na Sięziemi zbyt kochali takich ludzi, żeby rycerzyk z Zatyłcza mógł przepuścić taką okazję.

Minęła noc, śnieg zupełnie zasypał ślady rycerza, ale konie to mądre stworzenia, potrafią trafić do właściciela nawet nie znając drogi. A rumak Rodrigo od początku znajomości z Mashą bardzo ją polubił.
Koń wrócił, cały zad miał we krwi.
Niektórzy mówią, że oswojone zwierze nie może żyć bez pana...
- Stój!!! - jakaś postać biegła tuż za ogierem.
Szczupła, ruda dziewczyna, może dziewiętnastoletnia, o ładnej buzi i dużych piersiach skakała ponad zaspami śniegu, skakała tak i skakała, a jej piękn...



- Babiarz, nie bajarz! - wykrzyczała jedna z małych dziewczynek, przewidując, że starzec za chwilę kompletnie odpłynie do krainy marzeń. - Opowiadaj o Mashy!
- Yy... tak, tak... piękna dziewczyna zbliżyła się do Mashy, spojrzała jej prosto w oczy i spytała "kim jesteś, o piękna pani? Widzę w twym spojrzeniu dostojeństwo, ale nie znam twej twarzy".

Rudowłosa ślicznotka odziana w skórzany kubraczek i ciepłe, futrzane buty spojrzała na księżniczkę swoimi zielonymi oczami.
- Coś ty za jedna i co masz do mojego konia? - powiedziała nieco gniewnym, acz cieniutkim głosikiem.

Ryo 29-08-2010 16:28

- Yooo! - odpowiedział dziwny król. Długie, szerokie spodnie miał, człowieka wcale się nie bał.
Odziany był jak raper - cóż zatem dziwnego, iż gadał, jak gadał. Konieczność stawienia na luz, wystawiania dziwnych gestów, sprężania się jak paragraf należało do czynności życiowych tego antropomorfizowanego zwierzęcia. Reszta jego braci raczej grzecznie hasała po łąkach i zjadała trawę bądź unikała spotkania się z drapieżnikiem.
Na przykład z człowiekiem.
Zaś owy człowiek nie widział dotychczas takiego cudaka.

- No, widzy, że ty. A co żeś, mały przyjacielu, chcioł? - przywitał małego hip-hopowca niezbyt wylewnie jegomość Jan. - Jam nie kolega twój, jam jest starszy pan, więc dziwię się z owego przywitania, żeś nie przywykł do typowego wychowania - staruszek wyciągnął srebrną harmonijkę z zaczął sobie przygrywać piosnki.
- Widzę, że siedzisz tu dziadku tak samiusieńki, a ja i tak mam do Ciebie sprawę - odrzekł królik nic sobie nie robiąc z pouczenia Jana. - Widzisz, szukam tutaj pewnego innego królika... Coś mi się zdaje, że możemy sobie wzajemnie pomóc, zioooom.

Jan zaprzestał wówczas gry na instrumencie. Dobrze, iż nie grał za głośno, bo wtedy nic by nie usłyszał. Dziwna mowa nie przemówiła jakoś do pana w meloniku, który - najprościej w świecie - nie był przyzwyczajony, żeby dzieci się tak do nieco zwracały. Ale żeby króliki - skaranie boskie! Za takie odzywanie się jegomość pobawiłby się w magika.
A receptura wtenczas prosta by była - melonik z głowy zdjąć i sprawić z pomocą czarów, aby zając w kapeluszu znikł.
Czary-mary, a zajca nie ma w mig.

- Nistyty, ja widziałym tylko jednego królyka - podał odpowiedź grajek.
- Ponoć szukasz go właśnie. Teraz się w jakieś czarne szmaty wbił i udaje, że czaruje. Czarnoksiężnik na niego wołają, a na dzielni Duracell. Taki różowy skurczybyk. Jakąś foczkę porwał - dodał po chwili.
- Ni kojarzy. A fokami to ja ni słyszałym, by sie ktu zajmował - Jan niezupełnie zrozumiał kontekst foki, a może zrozumiał, tylko sobie nieco cyny dodał.

- Ale dobrzy wiedzieć co niyco o nim - pokiwał głową zanadto.
Dziwny okazał się owy nowy, uszaty towarzysz. Coś wspomina o fokach, choć wiadomo, że warunki nie służyły hodowli fok. Chyba mogło tu chodzić o księżniczkę, prawda. Przecie padła nazwa "czarnoksiężnik", "Duracell" - tak, powoli te mgliste slangi zaczynały się przejaśniać.

- Eechh - królik się zirytował. - Panie, szukasz go czy nie? Ja nie mam czasu, bo też tu za długo być nie mogę. Tylko godzina na dobę, a później wracam na dzielnicę. I następny dzień to samo.
- Oczywisciy, ży tak.

Gdyby Jan nie grzeszył cierpliwością, jegomościa pociągnąłby za uszy i jak młotkiem rzucił w przestworza, bądź (w gorszym przypadku dla ekscentrycznego zająca) usmażył na jakimś rożnie. Kijaszków tu w lesie nie brakowało, a krzemień także by się znalazł.

- No. W końcu dochodzimy do czegoś, dziadku. Powiedzmy, że ja wiem, gdzie on jest, ale, jak wiesz, nie mogę go schwytać (godzina dziennie to za mało). Powiem CI to, a Ty jego złapiesz i weźmiesz sobie fokę.

Co za godzina, zastanawiał się dziadek. Wolał jednak małe porcje wścibskość zachować wolał na pogotowie, na później.

- Nichaj tak bydzie.
Dochodzili do psa (zająca?) pogrzebanego. W ciągu rozmowy rozjaśniły się niektóre wątpliwości.

- Dobra. Stąd pójdziesz ciągle na północ, aż z lasu wyjdziesz i będziesz na polanach. Później północ, północ i północ, a jak zobaczysz już góry, to na najwyższą się kieruj i u jej stóp na wschód i na wschód aż góry miną i już będziesz prawie u niego w wieży.
Po chwili długouchy dziwak dodał:
- A jutro i tak znów się pojawię i znów CI powiem jak iść.
- Dobrze, dziękuji za poradę - dzięki wyprawił staruszek i pokiwał mu głową.

Dziwne, że to stworzenie chce mi pomóc - pomyślał sobie. Chwilę temu uważał, że smyk lepiej prezentowałby się na rożnie, ale litość zdjęła mu z serca tą okropną, żelazną opokę. A na pewno by lepiej pachniał - ale trudno. Dobrze mieć przewodnika, choć co to? Podejrzenia podsunęły się Janowi - z jakież to przyczyny ma wierzyć temu dziwnemu zającowi? Czy i on nie wspomógłby chętniej swego przyjaciela, mości pana Duracell'a?

Siwowłosy "Żyd" poszukał sękatego kija, by czymś się podpierać mógł w dalekiej wędrówce, wody ze źródła się napił, jeżyn nazrywał na zaspokojenie apetytu (choć na razie nie za cudo ten posiłek był, choć bynajmniej nieco słodyczy zakosztował). Pożegnał się z długouchym przyjacielem (?), który lada moment czmychnął do swej wioski zwanej "Dzielnica", po czym dzielny Jan udał się w dalszą drogę, w kierunku północnym...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:49.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172