Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-08-2010, 20:40   #1
 
Farałon's Avatar
 
Reputacja: 1 Farałon ma w sobie cośFarałon ma w sobie cośFarałon ma w sobie cośFarałon ma w sobie cośFarałon ma w sobie cośFarałon ma w sobie cośFarałon ma w sobie cośFarałon ma w sobie cośFarałon ma w sobie cośFarałon ma w sobie cośFarałon ma w sobie coś
Undead Party! Wpadnij! Bez Ciebie nie pożeramy!


Wojownik, na wzór rambo stał w małej wiosce i rozmawiał z wodzem, wymachując przy tym m16 jak kijem:
- Tak to ja! Uratuje twoją wioskę przed inwazją wilkołaków … BzzzzZZzZZ
Klik!
-Nuda …. O program dokumentalny!
Na ekranie pojawiły się dwie kopulujące fretki, leżące wśród trawy …. BzzZzz.
Klik!
-Co to kurna było!? No nic, jakiś sitcom ….
Wystraszona pielęgniarka biegła w stronę gabinetu dyrektora, gubiąc po drodze laczka. Gdy dobiegła do drzwi zaczęła energiczne pukanie w drzwi. Lekko podenerwowany dyrektor wpuścił ja do środka i polecił usiąść. Znużonym wzrokiem obejrzał wystraszoną pielęgniarkę, po czym wydobył z siebie ospałe:
- Taaaakkk…?
-Nie uwierzy dyrektor! Nie uwierzy! Założę się, że nie uwierzy, bo jak się zakładam to musze mieć rację! A wiem, że mam rację bo sama sprawdziłam! Więc na pewno dyrektor nie uwierzy!! Na pewno!
– Dostała lekkiej zadyszki i zrobiła krótką przerwę w której dyrektor zdołał tylko przewrócić oczyma.
- No więc nie uwierzy Pan! Skończyła się kawa w ekspresie! Sprawdzałam w magazynku i też nie ma! Uwierzy pan?!
Na twarzy starszego mężczyzny pojawił się lekki uśmieszek:
- No nie wierze … nie wierze, więc proszę wyjść i nie zawracać mi głowy czymś w co nie uwierzę ….
Ledwo zdążył wyprosić ją z gabinetu bo znowu …. BzzZZzZZZ
Klik!
-Nie no! Nie wytrzymam, kurna! Nie wytrzymam! Wiadomości, może tu nie będzie żadnych głupot …. – Znużony wsunął się głębiej w fotel i otworzył piwo.



No ekranie pojawiło się to samo studio, w którym codziennie ten sam dziennikarz, opowiadał o prawie tych samych wydarzeniach. Raz ktoś wpadł pod samochód i jego głowa efektownie scaliła się z asfaltem, zostawiając przy tym piękny krwawy ślad na masce, a to jakieś dziewczynki bawiły się w dom obok elektrowni, w czasie deszczu. Były w bezpieczniej odległości i było by bezpiecznie gdyby nie namówiły młodszego brata do bycia elektrykiem wysokich napięć …. Wracając jednak do aktualnych wiadomości:
- Witaj Ameryko! Miło powitać Cię w obliczu zagłady! Tak moi drodzy! Zagłady! Co ten idiota mówi zapytacie? Już wyjaśniam, lub zrobi to następujące nagranie – Na twarzy miał nienormalnie szeroki ,sztuczny uśmiech, na tyle, że można by sądzić – jedne wielkie jaja i do tego w Tv!!! Jednak w lewym, górnym rogu ekranu pojawiła się scena nie do końca śmieszna.
*Widok z kamery na stacji benzynowej*
Grupka ludzi goni inną, gdy do niej dobiega, zaczyna się coś dziwnego … Agresorzy zamiast jak na dresów lub kiboli przystało, bić swoje „kolegów”, zaczynają dziką konsumpcję swych ofiar, wyrzucając przy tym ich flaki i ubrania w powietrze. Rozgryzają czaszki i delektują się mózgami. Nagle mała dziewczynka wychodzi z lasu, trzymając małego York’a na smyczy. W przeciągu 3 sekund dwóch kanibali dobiega do przerażonej właścicielki czworonoga, nie rzucają się jednak na nią a na małego psa, zostawiając tylko smycz. Dziewczynka z piskiem rzuca się do ucieczki, ale mięsożercy nie reagują, wracają na stację. W tym momencie obraz ciemnieje i znowu obserwujemy to co dzieje się w studiu.
Bob który, nie wiedział czy ogląda jakiś niesmaczny żart, czy prawdziwą masakrę siedział nieruchomo, a tylko piwo które wypluł z zaskoczenia spływało mu po brodzie.
- To naprawdę przerażające! – Oznajmił cały czas uśmiechnięty Mike Kobacki – Jak mogli zjeść takie słodkie stworzonko! Ale to nie koniec dostaliśmy setki filmów z całego kraju na których martwi budzą się i rzucają na żywych! Jest to tragedia na skalę całego kontynentu! – Zrobił krótką przerwę na kilka łyków wody, nawet gdy pił na jego twarzy widoczny był uśmiech – Z całym przekonaniem mogę Państwu oznajmić: To inwazja żywych trupów! Ale bez paniki dostaliśmy przed chwilą kilka maili, dotyczących przetrwania. Nasz technik ułożył dla państwa listę czynności które pomogą wam przetrwać.



Lista wyświetliła się na około minute, po czym coś uderzyło o zimie. Operator przełączył na widok z kamery, która właśnie leżała na ziemi, a obok niej kamerzysta Steave. Zemdlał za kamerą, a leżąc zaczął toczyć pianę z pyska.Gdzieś z góry dało się słyszeć ciągle podniecony i pełen radości głos Kobackiego:
-Eeee … Steave? Wstań proszę … jesteśmy na wizji i to nie pora na twoje „omdlenia” – Mówił tonem, jak y to była rzeczywiście wina Steava, że czasem mdleje bez powodu. W każdym razie kamerzysta wstał, trochę powoli i wydając z siebie masę jęków, ale wstał.
-Yyyyyyyyhhhhhh …… - Powiedział, po czym skoczył na wciąż wesołego prowadzącego. Kamera właściwie nadal pokazywała tylko dolną część „stołu”, ale można się było domyślić, że Steave właśnie robi sobie drugie śniadanie.
-He .. Ała! Hehe … A więc Ameryko! Żegnam was i życzę powodzenia.a.aaAAA!!! Steave! BzzzZZZzZZ ….
Klik!
- Nie no! Czy dzisiaj 1 kwietnia?- Bob spojrzał się na kalendarz dla pewności – 27 lipca.
– Banda idiotów! Jeszcze te nagrania mnie przekonały, ale kanibal Steave? Ha … ha … ha … - Wstał z fotela i ruszył w stronę łazienki, bo w tym wieku nawet jedno piwo wymusza wizytę w tym miejscu. Rozkraczył się nad sedesem i z lekkim trudem pozbył się zbędnych substancji z organizmu, ledwo nacisnął spłuczkę gdy nagle dobiegł go wrzask żony:
-Bob!!!! Grupa sąsiadów idzie do naszego domu, wyglądają dosyć dziwnie! Chodź tu szybko! – Była wyraźnie rozdrażniona, że sąsiedzi depczą jej wypielęgnowany trawnik.
Bob zapiął pasek i wybiegł do kuchni z której był widok na ogród. Około sześciu osób kuśtykało pod jego dom głośno jęcząc i wyciągając ręce w stronę jego drzwi - No zrób coś z nimi! Zadepczą mi trawnik! – Chciała dalej wrzeszczeć ale on już złapał za bejsbola i wybiegł na podwórko. Stanął w lekkim rozkroku, wypinając klatę i wymachując „bronią”.
-Wypie*dalać!
_Mhhhuuhhhmmmm! Yhhhhhh!! … -
Wypowiedzieli w charakterze odmowy i nich rozpoczeli bieg w jego stronę.
- Co jest!? Gdzie mi tu…. – Kiedy jeden z martwych podbiegł, Bob bez namysły zrobił przyłożenie prosto w jego głowie, która niczym piłka poszybowała w okno Johnsona, po drugiej stronie ulicy.
- Stary piernik nie będzie zadowolony – Uśmiechnął się lekko gdy zobaczył, że Johnson właśnie próbuje zjeść jego mózg.
-Oj bardzo przepraszam za okno! Odkupie! – Z uśmiechem walnął znienawidzonego sąsiada prosto między nogi, słysząc kojący jego uszy chrzęst. Gdy na podwórko wdarło się więcej zombie, zadecydował powrót do domu.
-Elizabeth, obdzwoń znajomych, musimy się przecież bronić!

__________________________


Ameryka. Cóż za wspaniały kraj! Pełen wykształconych, miłych, życzliwych dla reszty świata i do tego wszystkiego szczupłych ludzi! Nie? Kłamię? Ja po prostu stawiam bohaterów w przyjaznym świetle. Tak czy inaczej, stolicą tego pięknego kraju jest Waszyngton. Wspaniałe miasto pełne … chciałem napisać tych samych, wspaniałych ludzi, jednak od wczoraj coś się zmieniło. Wcześniej gdy widziałeś kogoś na ulicy, powiedział do ciebie „Dzień dobry!”, ewentualnie jeśli znałeś tego kogoś lepiej, to podał Ci rękę. Aktualnie … możesz liczyć tylko na cos w rodzaju „ Munghhh…. Yyyyyhhh….. argghhhhh!!!!” i sprint prosto by pożywić się twoim mięskiem. Kiedy Cie dopadną i ugryzą, to ty po około godzinie przejmiesz ich zwyczaje i będziesz witaj innych w ten sam sposób.

Wszystko zaczęło się, gdy pewien farmer, imieniem Barney, wrócił do domu, po ciężkim dniu na polu. Usiadł na fotelu i nagle poczuł ostry ból głowy, jego ciało zaczęło się wykręcać i powoli świat w jego oczach tracił kolory. Kiedy jego kochana żona wróciła zakupów, mając w rękach siatki pełne artykułów spożywczych, i zobaczyła, że Barney akurat żywi się ich psem, wypuściła siatki z rąk pod wpływem szoku. Farmer nie potrzebował więcej niż 10 sekund, by urozmaicić menu. Potem do domu wrócił ich syn z kolegami, wszyscy nadziali się na głodnych rodziców, lecz udało im się uciec i dotrzeć do pobliskiego miasteczka. Wszystko by było dobrze, gdyby małego Martina, mamusia nie ugryzła na powitanie. Martin szybko zgłodniał i pogryzł pół miejscowości …. Wiadomo co mogło być dalej.

Bob odłożył słuchawkę, lekko podenerwowany.
-Margo Green nie odebrała, ale reszta powinna tu być w ciągu godziny. Kazałem im pozamykać domu na cztery spusty i przynieść tyle broni, ile tylko zmieszczą do samochodów. Elizabeth! Przygotuj coś do przegryzienia, sama przecież zawsze powtarzasz, że niemożna gości przyjmować z pustymi rękami – Podrapał się lekko po udzie i nie czekając na narzekanie żony, zszedł do piwnicy. Jako, że jego drugo połówka nigdy nie robiła tam „porządków”, Bob znalazł wszystko czego potrzebował w kilka minut. Deski, wiertarka, młotki, gwoździe, łom i stara, zasłużona dubeltówka z której jego ojciec rzekomo strzelał do Wietnamczyków. Pocałował ją czule i wyszedł z piwnicy. Chodził od okna do okna i zabijał je deskami, zostawiając tylko małe „okienka” by móc strzelać do zombie. Na drugim piętrze, w sypialni, stworzył „ostania barykadę”. Umocnił drzwi i przeniósł całą broń i zapasy do garderoby, do której wejść można było tylko z sypialni.

Elizabteh przygotowała poczęstunek, który głównie składał się z upieczonego rano ciasta, na jutrzejszy wieczór.



Bob znalazł szybko butelkę wódki i schował przed żoną, dobrze wiedział, że walcząc na trzeźwo, trudno o odwagę.
 
Farałon jest offline  
Stary 27-08-2010, 13:14   #2
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Davy chwycił się fotela gdy samochód przebijał się przez szybę z tyłu posterunku policji. Cóż... szkoda, że został zignorowany, ale skoro już tu są to wyskoczył z samochodu i zaczął szukać broni. Swojego flamberga zostawił w samochodzie, wielki miecz nie pomoże w starciu z uzbrojonymi funkcjonariuszami
 
Arvelus jest offline  
Stary 31-08-2010, 17:11   #3
 
zodiaq's Avatar
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
-Dzięki Bobbie- rzucił, po czym wyszedł na zewnątrz przez wyjście na ogród.
Był pusty...szczęśliwie.
Wziął rozbieg i wdrapał się na płot, po drugiej stronie też pusto, poprawił baseballa, który uczepiony był jak pałka policyjna do paska, broń w kieszeni.
"Jeszcze sześć takich i przejście przez ulicę, hę?"
Skok, chwyt, przeskok, bieg...można by się przyzwyczaić...
"Przynajmniej nie spotkałem..."
Z wyważonych drzwi jednego z domów wyleciał bydlęcy owczarek niemiecki
-Jasna cholera!
Zmierzał ku następnemu płotowi
"Pieprzyć płot, ja chcę żyć!"
Wypruł prosto na ulicę..owczarek ciągle za nim, chwyta za pałkę, pies leci, przygotowuje się do uderzenia i...woooohooo! To musi być Homerun! Pies odlatuje do tyłu, niczym szmata spada na betonowy chodnik...Ludzie vs. Popieprzone i pogryzione zwierzaki 1:0!
Podszedł do psa po czym jeszcze raz przypieprzył w czaszkę kijem
"Dla pewności"
Biegł dalej...właściwie był już blisko...noo na tyle blisko, żeby móc wypatrzeć swój dom pośród rzędu prawie identycznych.
"To takie...bezpłciowe, wszystkie identyczne...bez duszy..."
Uczucie melancholii i ogólnego smutku przybiło Scotta do ziemi, wybudziło go...szczekanie, cholernie upierdliwe i piskliwe szczekanie, odwrócił się...zgraja krwiożerczych jamników pędziła w jego stronę, na czele z...Chihuahua'łą w okropnym, wełnianym swetrze ubabranym we krwi

Błysk mordu mienił się w oczach tego potwora...Scotta już tam nie było, pędził z zawrotną prędkością w kierunku domu...dopadł do drzwi, przekręcił klucz...otworzył drzwi...i szczęśliwie odsuną się, gdyż z wnętrza wyskoczyła ruda i mała postać z urąbaną połową ręki, chwyciła Scotta za nogawkę:
-Spierrr...!- nie dokończył, wataha gryzoniopodobnych psów już do nich doskoczyła...pierwsza pod zęby podeszła Gretchen...tak, to była słodziusia milusia córeczka Goodmana...
-I tak wyrosłoby z ciebie kolejne yuppie!- krzyknął biegnąc na tyły domu...w końcu pieskom ta pannica na długo nie wystarczy. Wbiegł na patio...z tej strony też były drzwi...otworzył, wpadł i zamknął
"Nie licząc tych kundli i paru Goodmanów plątających się po domu nie ma tu nic strasznego"
Przebiegł przez parter doskakując do drzwi wejściowych...Gretchen nie miała teraz obydwu nóg, połowy czaszki i jednej ręki...poza tym śmierdziała uryną
-A to chyba jeszcze pamiątka po mnie...- zatrzasnął drzwi i zamknął na wszystkie zamki i zasuwy...psy pałętały się po domu...były na górze, ciągłe ujadanie zdradzało ich pozycję.
Scott sięgnął po rewolwer schowany w kieszeni
"Eee powinienem teraz powiedzieć coś w stylu...killing time...albo it's time to die..."
Nie miał do tego teraz nerwów..z wytężonym słuchem zszedł do piwnicy...
-W końcu od środka czyścił nie będzie...uchylił delikatnie drzwi po czym skradając się zszedł po schodach
"Na super efektowne kopnięcia będzie jeszcze czas, nie?"
Wszedł do pralni...kula do kręgli ciągle leżała pośród sterty brudnych ciuchów urąbanych nie tylko ketchupem i tłuszczem, ale również tkanką mózgową najstarszego z synów Goodmana...
**********************
To dobry moment aby przedstawić rodzinę sąsiada!
Oto pan Goodman!
Ciągle nabuzowany, z jednym wyrazem twarzy sprzedawca ubezpieczeń...

Jego żona Augusta Goodman,,,
Tak! Już na to wpadliście...Augusta ( boże broń nadawać dzieciom takie imie ) to prawdziwa 100 procentowa kura domowa!

Najstarszy syn, którego cenny mózg rozpaplany jest po pralni Aldermanów- Bertram
Przewodniczący kół: biologicznego, matematycznego, fizycznego i chemicznego od lat..nieważne w jakiej szkole...zawsze!

Teraz Timmi! ( to chyba jedyne normalne imię w tej rodzinie )
Jak sam mówi...jest najlepszy, najlepszy, NAJLEPSZY!#!#!@$!@

Córka państwa Goodman: Gretchen ( tak to ta bez połowy czaszki, bez ręki i obydwu nóg )
Eeee...słodkie dziecię, nieprawdaż?

To by byli już wszyscy członkowie rodziny..jednak...podobno każda ma swoją czarną owcę prawda?
Najprawdopodobniej najnormalniejsza postać tej rodziny
Imię- Zaccheus...wolę nie myśleć skąd oni je wyciągnęli...tak czy inaczej Zaccheus nie mieszka już ze swoją wesołą rodzinką, dlatego nie uwzględniłem go jako "prawie najstarszego"

**********************

"Została mi jeszcze trójka.."
W pokoju muzycznym było pusto...spiżarnia...pomieszczenie pod garażem, służące jako typowy kanał...Scott przycisnął mały guzik przy ścianie z uwieszoną masą narzędzi...metalowa kurtyna odgradzająca garaż od tego pomieszczenia rozsunęła się na boki...samochód stał na swoim miejscu.
Młody Alderman wdrapał się do niego ciągle czujny...gotowy do walki...i odpalenia Magnum 44.
"Czuje się jak w Brudnym Harrym...."
W garażu było przy ciemnawo...światło dochodziło jedynie przez jedno małe okno...właśnie dotarło do niego, że już niedługo zapadnie zmrok...
Wyszedł z garażu przy okazji uderzając o lusterko samochodu:
-Ojciec mnie zabije- jęknął starając się jakoś przymocować urwaną część...po chwili mocowania się odpuścił...wyszedł z powrotem na parter:
-Ghuuuuuuuuuuuuuyyyyyy!- wiedział co trzeba robić...od pierwszego dźwięku, wydobytego z gardła Augusty czuł że to będzie jak rozdziewiczenie...jego pierwszy strzał z TAKIEJ spluwy...wszystkie inne popidułki chowały się przy takiej legendzie...wyprostował rękę, odciągnął kurek...czas stanął w miejscu
"Max Payne może się schować"
Wypalił!
I to jak!
Broń huknęła, część głowy pani Goodman eksplodowała po zderzeniu z pociskiem...zapach prochu, dym i to cholernie świetne uczucie, mimo tego iż broń prawie nie wyrwała się z dłoni...
O dziwo od strony schodów nie było widać żadnego ruchu...reszta parteru była czysta-toaleta pod schodami, jadalnia jaki i gabinet ojca świeciły pustką...z gabinetu zabrał kluczyki do samochodu do których doczepiony był także pilot otwierający drzwi garażu...powolnym krokiem wspinał się po szczeblach schodów na górę.
Pierwsze drzwi- jego pokój, otworzył je ostrożnie i od razu jego oczom ukazał się nie kto inny a...Timmi..buszujący wśród świata "pod łóżkowego"
"Tylko nie mój dziennik!"
-Skurwy...- huk strzału zagłuszył słowa, Scott obtłukł truchło bejsbolem i wyszedł eksplorować pozostałą część poziomu...z łazienki wypruła grupka jamników...
Baseball poszedł w ruch, a psy latały rozkwaszając się na ścianach i pozostawiając po sobie krwawe smugi...Chihuahua nadbiegł ostatni...chwila skupienia i...piękne uderzenie uwieńczone stłuczeniem szyby w jednym z okien!
-Tym razem to matka mnie zabije...Pokój starszego brata i ich łazienkę już sprawdził...obydwa pomieszczenia były czyste...pozostała jeszcze...sypialnia rodziców.
Z całą swoją siłą uderzył w drzwi...chciał kopniakiem rozpieprzyć zamek i przepchnąć masę drewna...odbił się
"Pieprzony mit z tym otwieraniem drzwi"
Z wnętrza wypatoczył się ostatni z zombie przebywających w domu...Goodman, jak zawsze suszący zęby, spomiędzy których wydobywał się gulgot...Scott szybko poderwał się na równe nogi...masa sąsiada ruszyła na Aldermana...huknął od lewej...ogłuszone zombie spadło przez balustradę na półpiętro...powolnym krokiem podszedł do zipiącego trupa, wyciągnął rewolwer...odciągnął kurek i dobił Goodmana zostawiając przy tym ślady mózgu na ścianach...
-No i posprzątane- tak...był zadowolony, zadowolony z roboty jaką wykonał.
-Dużo rzeczy...mało czasu. Wparował do pokoju, wyciągnął podręczną walizkę na kółkach i załadował do niej 2 pary spodni, kilka podkoszulków z nadrukami ulubionych kapel, grubą bluzę z kapturem i koszulę flanelową...
-Notes...nożyczki...zestaw długopisów...ołówek z gumką...3 pary bokserek, 6 par skarpet...szczoteczka do zębów...grzebień, waciki do czyszczenia uszu, 2 ręczniki, mydło, kilka niedoczytanych gazet o tematyce głównie muzycznej oraz kilka płyt muzycznych, których wybieranie pożarło mu 15 minut...zbiegł do piwnicy, ostrożnie odłączył ciągle iskrzący telewizor od prądu, oraz konsolę, którą zapakował do walizki... z półki zabrał kilka gier.
"W końcu kiedyś będzie się trzeba rozluźnić"
Zippo, którą dostał od brata wpakował do małej kieszeni w spodniach...Rolexa ojca założył na nadgarstek. Wchodząc do garażu nałożył na siebie Ramoneskę...tak, to jedna z niewielu rzeczy, które posiadał i które były naprawdę jego...kupione za własną gotówkę.
-Tak...jestem gotowy
Ciche krztuszenie silnika...odpalił, światła, spryskiwacze, radio...wszystko działa. Toyota Verso...przestronny samochód, szczególnie gdy złoży się tylne siedzenia. Walizkę władował na siedzenie pasażera z przodu.
Drzwi garażu otworzyły się, z piskiem opon wypruł na podjazd, po zamknięciu garażu ruszył ulicami martwego przedmieścia na stację benzynową.
Kawałek, którego słuchał idealnie komponował się z sytuacją w jakiej się znajdował.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Xv24N8H1KyI[/MEDIA]

Na miejsce dotarł w niecałe 10minut...nie był zbyt dobrym kierowcą...ale gdyby nie on, to rodzina ciągle walałaby się starym, 15 letnim gruchotem...chociaż, rozwalanie się na drzewie samochodem to nie do końca najlepszy sposób na pozbycie się starego auta...jednak powinni mu być wdzięczni.
Zaparkował przy dystrybutorze, najdalej położonym od kas i części sklepowej...
"Muszę jeszcze znaleźć jakieś kanistry..."
Sprawdził amunicję...3 kule, powinno wystarczyć, zamknął okna i wyszedł z samochodu, który także zamknął...
-Wydaje się pusta....
Tak...stacja benzynowa dosłownie świeciła pustością, powolnym krokiem sunął ku wejściu...automatyczne drzwi rozsunęły się wydając z siebie "startrekowy" dźwięk...serce waliło coraz mocniej, było ciemno jak...cholera wie gdzie, ważne że było ciemno...wszędzie porozstawiane kanistry, puszki z olejami i smarami...wyciągnął rękę po pierwszy z brzegu zbiornik i nagle poczuł obcą rękę na swoim ramieniu.
-Matko Boska!- rewolwer wypalił, Scott odwrócił się na pięcie po czym wymierzył w...piegowatego, krzywozębnego i czterookiego sprzedawcę...jedno słowo, które może go opisać...geek.
-Mmama nie będzie zadowolona! Powinieneś uważać do kogo strzelasz!- czołgał się teraz rozciągając szkarłatną ścieżkę, aż do swojego samochodu:
-Pożałujesz!- krzyknął ledwo wydobywając z siebie głos- kurwa!
-Co za idiota skrada się za plecy innemu! Kompletnie cię po-je-ba...-cedził wkurzony Scott...nie dokończył. Z dachu niczym jakiś Batman, spadł na ziemię ogromny, przynajmniej dwumetrowy...eee...coś?
Doskoczył do okularnika i wtopił swoje ogromne szponiska w brzuch handlarzyny. Okularnik piszczał...po chwili już właściwie nie miał czym piszczeć. Wszystkie jego bebechy udekorowały asfalt przed stacją. "Coś" wsunęło resztki tego faceta jak kluska...
-Dobra Scott...bądź twardy, a nie miętki...żaden dwumetrowy, ohydny, przerażający i szponiasty potwór nie powinien ci zagrozić...- siedział opierając się o półkę z magazynami motoryzacyjnymi...
"Swoją drogą, czy to nie dziwne, że na prawie każdej okładce jest jakaś półnaga baba?"
Ostrożnie podniósł się i wyjrzał na podjazd...czysto...nie licząc hektolitrów krwi, która ozdobiła także ogromne szyby oraz masy flaków, które na szczęście jeszcze trzymały się w "jednym" kawałku.
-Więc...-mruknął przeciągle-...mam przewalone- całą scenę uwieńczył facepalmem, po czym zabrał się za przeszukiwanie pomieszczenia, zaczynając od spałaszowania półki ze słodyczami.i wypchaniu kieszeni Milky Wayami. Broni nie było...w kasie drobniaki.
Chwycił za kanistry. Wszystkie ustawił w ładnym rządku wzdłuż ściany, tuż przy drzwiach...w jednym z nich słychać było miły i przyjemny chlupot...wystarczyło się zaciągnąć oparami żeby się upewnić...
-Mmmm...
"Chyba mam pomysł"
Szybko złapał za butelkę pepsi po czym wlał do gardła całą jej zawartość...podobnie zrobił z trzema kolejnymi.
Chwilę potem z posmakiem benzyny w ustach rozstawił swoje trunki na ladzie...udekorował ścierkami do tapicerki i le voil�-! Koktajle Mołotowa w stylu Amertykańskim.
Kolejne pięć minut później był już gotowy...koktajle, rewolwer i Zippo leżały spokojnie na półce tuż przy drzwiach...wyłączonych drzwiach, które w końcu przestały wydawać z siebie to wnerwiające *ziuuuu*.
Przed nimi rozlana mieszanka oleju i benzyny...
Chwycił za mrożonki po czym zaczął ciskać nimi w miejsce gdzie leżały flaki poległego w dzielnej walce sprzedawcy...
-Kici kiiiiiciiiii!
 
zodiaq jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172