lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Autorski: Dragon Ball] - Szkoła Czarnego Lotosu (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/9108-autorski-dragon-ball-szkola-czarnego-lotosu.html)

Highlander 02-09-2010 00:38

[Autorski: Dragon Ball] - Szkoła Czarnego Lotosu
 
…SZKOŁA CZARNEGO LOTOSU…


It is better to conquer yourself than to win a thousand battles. Then the victory is yours. It cannot be taken from you, not by angels or by demons, heaven or hell.
~ Buddha

AKT I - TURNIEJ



Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Chociaż oficjalnym powodem zebrania się takiej masy ludzi był turniej sztuk walki, okolica przypominała istny jarmark, lub też inne wesołe miasteczko. Stragany, gderający sklepikarze, zapachy najrozmaitszych potraw z najdalszych zakątków świata. Uważne oko było w stanie wyłapać nawet jakieś stoisko z balonikami, wiatraczkami, czy innymi pluszowymi zwierzaczkami. Innymi słowy, nic prócz przesłoniętego krwistoczerwoną płachtą ringu nie wskazywało na to, że za kilkadziesiąt minut to miejsce zagłuszą okrzyki bojowe i wywołujące gęsią skórkę echo łamanych obojczyków.
- Spróbujcie szczęścia! Spróbujcie szczęścia! Każdy dziś wygrywa! Dalej, dalej!
Stary jegomość w pomarszczonym garniturze i cylindrze magika wymachiwał drewnianym wskaźnikiem i zaczepiał przechodzące osoby, zachwalając rzucanie kulą w stojak pełen pustych butelek. Kusząc małe dzieciaki widokiem wielgachnych maskotek i subtelnie przeprowadzając zamach na portfele ich rodziców.

Tuż obok skośnooki szef z pięknie ukształtowanym mięśniem piwnym i poplamionym tłuszczem fartuchem zachwalał swoje potrawy. Uśmiech kojarzący się z dorodną kiścią bananów zdobił jego twarz, ponieważ nie musiał się nawet specjalnie wysilać. Zaciekawieni obiecanym widowiskiem ludzie nadciągali właściwie zewsząd i w wyniku swojej podróży często byli diablo głodni. Pyszne dania w przystępnej cenie zwabiły niejednego klienta, a więcej pracy niż sam właściciel miały zapewne jego dwie córki, które biegały w pocie czoła raz w jedną, a raz w drugą stronę, obsługując rzędy plastikowych stolików. Żona zapewne także tyrała w improwizowanej kuchni polowej, szczelnie ukrytej za parawanem.
- Smakowite potrawy z South City! Tanio pysznie i wygodnie! Zapraszamy!
Potężny, basowy głos rozchodził się dookoła echem, zagłuszając konkurentów, którzy zostali mniej hojnie obdarowani przez naturę… przynajmniej w kwestii nagłośnienia.

Oczywiście wydarzenie takie jak to stanowiło dobry pretekst do wdawania się również w aktywności mniej legalne, takie jak hazard. Wypatrzenie kłębowiska zakazanych typków (niezbyt dobrze zakamuflowanych za straganami) nie wymagało sokolego wzroku. Obdartusy grały chyba we wszystko co popadnie. Trzy karty, poker, kości. Ktoś o nadzwyczajnej wręcz pomysłowości przywlókł ze sobą koło do ruletki, ale to pewnie zostało odpowiednio zmodyfikowane. Raz po raz ze skupiska głodnych emocji obdartusów wydobywały się trudne do sprecyzowania odgłosy dezaprobaty. Nie wszyscy umieli pogodzić się z przegraną, ale na obecną chwilę nie doszło jeszcze do żadnej przepychanki. A to świadczyło przynajmniej o tym, że starają się zachować pozory samokontroli.
- No mówię wam przecie, że to koło jest wajhowane!
- Jakie tam wajhowane! Szczęścia nie masz i tyle! Spróbuj jeszcze raz…

No tak. Jeszcze raz. A potem jeszcze i jeszcze. Złudne nadzieje szybko ustępowały kumulującej się irytacji i wydawało się, że ktoś zaraz dostanie w papę…

Klasyczna pułapka na turystów urządzona przez mieszkańców pobliskich miasteczek w celu napchania w portfel jak największej sumy Zeni. Faktycznie, turniejowatość turnieju traciła nieco na znaczeniu. Jedynym świadectwem tego, że ten się odbędzie był wcześniej wspomniany ring... choć może bardziej pasującym określeniem byłaby chyba arena! Okrąg z wypolerowanego marmuru o promieniu dobrych 20 metrów, nie posiadający żadnych barier, jeśli nie liczyć skromnego odgrodzenia w postaci równo ułożonych worków z piaskiem. Pojedyncze wyjście kierowało się na poboczną bramę klasztoru. Fakt, że ring został zbudowany na pokaźnym, stromym wzniesieniu nie napełniał potencjalnych uczestników zapałem do walki. Co najwyżej wypełniał ich łepetyny wizjami skręconych karków i bezwładnych ciał leżących u podnóża góry. W końcu wystarczył jeden niewłaściwy krok… pewnie dlatego kilku mniej pewnych siebie zawodników zrezygnowało w przebiegach. Cóż jednak na to poradzić? Sławna na cały świat Szkoła Czarnego Lotosu słynęła ze swojego bezkompromisowego podejścia względem sztuk walki... oraz osób je praktykujących.


W takich właśnie realiach musieli odnaleźć się nasi bohaterowie. Jedni przybyli tu w poszukiwaniu sławy, inni aby poddać swoje umiejętności próbie. Jeszcze inni aby zwyczajnie zabić nudę, lub szybko zbić fortunę. A skoro już o tym mowa, kwota za zajęcie pierwszego miejsca była astronomiczna – wynosiła równe 2,000,000 Zeni. Na całe szczęście osoba odpowiedzialna za rejestrację potencjalnych uczestników nie budziła równie negatywnych odczuć co ring. Młody, nastoletni mnich stał za sporych rozmiarów drewnianą budką, do której ustawiała się kilkudziesięciometrowa kolejka. Raz po raz notował coś na zaplamionej atramentem liście, która swoją długością przyćmiewała najdłuższy, dostępny na rynku papier toaletowy. Przyjazny uśmiech młodzika i spokojne spojrzenie przebijające się przez kurtynę jego bujnych, srebrnych włosów jakoś nie współgrały z rzędami przepełnionych testosteronem, stereotypowych mięśniaków, którzy raz po raz na siebie warczeli.
- Tylko spokojnie panowie...erm, i panie! Proszę się nie pchać! Nie pchać! A przede wszystkim proszę się nie bić! Nie przed rozpoczęciem turnieju! Wszyscy zdążą!
Optymistyczny chłopak robił co mógł aby okiełznać mięsne morze, które się przed nim rozpostarło. Trzeba przyznać, że całkiem nieźle mu to szło.

Fiath 02-09-2010 08:19

Miasto było całkiem interesujące, wszyscy świętowali poprzez granie jednej z dwóch ról, oszukującego, bądź przegrywającego. Właściwie jedynymi, którzy prowadzili tutaj uczciwy biznes byli przeróżni handlarze żywności, w końcu zawyżanie ceny dziesięciokrotnie w celu skorzystania z atmosfery wielkiego wydarzenia nie stanowiło akcji nieuczciwej, a zabezpieczało wojowników przed problemami z przejedzeniem, w końcu prędzej skończą im się pieniądze niż do tego dojdzie.
Loto jednak nie obchodziły te wszystkie atrakcje, nie potrzebował ani jednego z przedmiotów turniejowych, tak samo jak i jedzenia. Był tutaj tylko po to, aby rozegrać kilka walk oraz zacząć trening w szkole czarnego lotosu, poza tym, mógł zadać swoje filozoficzne pytania mistrzowi tej szkoły, może on będzie coś o nich wiedział.
Wobec tego właśnie udał się pędem do młodego mnicha spisującego chętnych do udziału w walkach.
Arena nie wróżyła nic dobrego dla Loto, posiadał małe zaparcie do terenu, poza tym sam był potwornie zręczny ale dosyć silny, czekał w kolejce napadały go różne myśli na jej temat, choć mogło to być z winy muzyki.
„Jeżeli w trakcie walk rozpocznie się deszcz, będę musiał trzymać się środka areny, również wyskoki na znaczne wysokości narażają trochę przesadnie, na wypadnięcie z areny. Na szczęście działa to w obie strony, a niekoniecznie mój przeciwnik musi stanowić wielkiego wojownika o budowie ciała w stylu mezomorfika, z którym na tej arenie mógłbym mieć nieco problemów.”
Przerwał jednak rozważania widząc, że jest i jego kolej, wyłączył muzykę.

Stał teraz przed mnichem, miał 1,81 wzrostu, lekką budowę ciała, która znacznie oddalała go od stereotypu silnego wojownika. Posiadał krótko ścięte jasno niebieskie jak kolor jego oczu, włosy z lekką grzywką, czarny golf oraz ciemnofioletowe spodnie typu bojówek.
Był to wygląd bardzo typowy, i w rzeczywistości, model jakim był, został wzorowany raczej na typowych szarych ludziach w wieku szkolnym…nie licząc kilku prostych szczegółów i zabawnych słuchawkach w kształcie kocich uszu.

- Loto, Android. Należy podać coś jeszcze, bądź wpłacić wpisowe?

Ajas 02-09-2010 14:39

Cristopher szedł między straganami bacznie się rozglądając. Nie patrzył jednak za przedmiotami które mógłby nabyć, rozglądał się by uniknąć przypadkowych złodziei czających się w tłumie. Chłopak nigdy nie miał wiele pieniędzy, i przyzwyczaił się do tego. Jednak mała kwota którą uzbierał mogła być potrzebna na wpisowe na turnieju, a na tym mu zależało. Jego mistrz oraz przyjaciel na pewno chcieliby ażeby wygrał w tym turnieju. Nie przybył tu po wielką nagrodę czy sławę, chciał odnaleźć swoją ścieżkę, dalszą drogę której początek wskazał mu jego dawny mistrz.

"Drzewa rodzą różne owoce, niektóre są słodkie, inne soczyste, kolejne zaś gorzkie. Każdy owoc jednak jest inny, i wyjątkowy na swój sposób. Tak jak ludzie. Każdy człowiek musi odnaleźć siebie i swoją drogę życia. Potem zaś uważać by nie zboczyć z tej drogi, aby nie zagubić się w ciemności"- taką naukę Crisowi przekazał stary mistrz. Był on dla chłopaka jak ojciec, nauczył go pisać i czytać oraz przekazał mu swoją filozofię. Nie mówiąc już o nauce walki, tą ścieżką właśnie Cristopher miał zamiar podążać, ta wydawała mu się najodpowiedniejsza.

W kolejce do drewnianej budki gdzie przyjmowano zgłoszenia stał za jakimś osobnikiem słuchającym muzyki. Czekając na swoją kolej młody wojownik patrzył w niebo rozmyślając o ostatnim roku w górach. Po turnieju będzie musiał odwiedzić grób mistrza, jest mu to winien.

Cristopher był bardzo wysoki, miał dopiero 17 lat, a mierzył już prawie 195cm. Czarne proste włosy spływały mu na ramiona. Zielone oczy obserwowały świat analizując okolicę. Poznanie było bowiem według jego mistrza jednym z kluczy do sukcesu. Lekka bródka zdobiła jego twarz, nie miał ostatnio okazji by się ogolić, a po za tym w pewnym sensie lubił ją. Mimo tego że był umięśniony jego plecy nie zajmowały dwóch miejsc siedzących, jak na wojownika był dość szczupły. Jednak to wpływało korzystnie na jego wygląd, gdyż dzięki takiej budowie ciała można było zauważyć, że mięśnie, niczym na greckich posągach, dopracowane były w każdym calu. Mistrz zawsze dbał by jego uczniowie nie byli jakimiś tam ulicznymi osiłkami, większy cel łatwiej trafić i traci na zwinności jak to zwykł mawiać starzec.
Ubrany był w zwykłe czarne spodnie i białą koszule z krótkim rękawem, dłonie obwiązane miał specjalnym sznurkiem, stosowanym w czasie treningów. Człowiek dzięki nim miał mniej pozdzieraną skórę po wielu godzinach wspinania się na skalne szczyty. Pod spodniami niczym pasek ukryty był też jego małpi ogon, część ciała która zawsze go intrygowała. Nie wiedział czemu go miał, ale miał go od kiedy pamiętał. Jednak za radą swego starego mistrza nie pokazywał go publicznie, bowiem zwracał za dużo uwagi.

Po chwili nadeszła jego kolej, gdy podszedł do drewnianego domku pochylił się lekko by jego twarz znalazła się na poziomie wzroku młodego mnicha.

- Cristopher, jak pan zapewne widzi jestem człowiekiem, chciałbym się zapisać. Należy zrobić coś jeszcze po za podaniem tych danych?

Cris nigdy nie orientował się w wypełnianiu druczków i formularzy, aktualnie tego obawiał się bardziej niż całego turnieju.

Suryiel 02-09-2010 14:45

Wzmianka na temat turnieju nie zajmowała ani pierwszej strony gazety, ani nawet drugiej, ale Ragget jakimś dziwnym trafem wyhaczyła wśród parunastu nudnych artykułów skromną wzmiankę o organizowanych zawodach. I wtedy dopiero się zaczęło.

Jej rodzice, doświadczeniu już trzynastoma latami mieszkania z nią pod jednym dachem zgodzili się już przy pierwszym podejściu, nie chcąc doświadczyć jej furii i stracić kolejnych mebli za które przyszło im zapłacić niemałą fortunkę. Nie było to dziwne zachowanie, godzili się na wszystko byle tylko oszczędzić sobie dodatkowych wrzasków i tupania nogami, które w wykonaniu Ragget były sto razy gorsze, niż te jej młodszej siostry Fan, która, nawiasem mówiąc, była całkiem dobrą w tych sprawach konkurentką.

Do miasteczka przybyli z samego ranka, prywatnym odrzutowcem, a jakże. Państwo Ringe, rodzice Ragget z pewnym lękiem spojrzeli na osadzony na wzniesieniu klasztor. Oboje wyznawali zasadę, że im dalej się jest od sportów ekstremalnych, tym przyjemniejsze i spokojniejsze ma się życie. W tym samym duchu wychowywali dwie swoje córki, lecz o ile Fan wcale a wcale nie była zainteresowana tego typu zabawami, o tyle Ragget zdawała się mieć nieskończone połacie energii, które pod uciskiem rodziców wcale nie topniały, a wręcz zaczynały przypominać bombę, która lada moment może wybuchnąć.

- Och, nie spodziewałam się takiego tłoku – szepnęła pani Ringe, czekając wraz ze swymi dziećmi na męża, który obładowany po szyję ich bagażami, człapał powoli gdzieś w tyle. – Ragget, kochanie, jesteś tego absolutnie pewna? Przecież ty nawet nie trenowałaś nigdy tych całych... sztuk walki.
- No i? Rany, mamo, ty się w ogóle nie znasz... – jęknęła dziewczyna, nie mogąc zrozumieć całkowitej ignorancji swojej matki. Gdy jednak młodsza Fan zaczęła ciągnąć ją w stronę straganów, wszelka forma zażenowania i złości zniknęła z jej twarzy i razem z siostrą przystanęła przy niewielkim sklepiku z pluszowymi zabawkami.
- Mamo, mamo chce tego tygrysa! – krzyknęła Fan, wskazując na pluszaka, który był co najmniej dwa razy większy od niej. Prośba, lub raczej żądanie dziewczynki miałoby może jakieś podstawy, gdyby nie fakt, że jej pokój był dosłownie zawalony tuzinem podobnych zabawek- Tato! Kup mi tego tygrysa!

Pan Ringe, mężczyzna w średnim wieku, łysiejący i nawet w połowie nie wyglądający tak atrakcyjnie jak swoja żona i córki, jęknął cicho. Wyciągniecie z kieszeni portfela wymagało od niego co najmniej cyrkowej zręczności, lekko spocony jednak uśmiechnął się i wskazał sprzedawcy na czarno różowego zwierza.
- Tego, tak... I może... Ragget, kwiatuszku, nie chcesz też czegoś? – zapytał, słabym głosem. Kwestia pieniędzy nie grała dla niego nawet najmniejszej roli.
- Tato, mam trzynaście lat, jestem prawie dorosła! Nie chce żadnego głupiego pluszaka...

Zihao Ringe pokiwał jedynie głową i w dalszą drogę ku zapisom udał się wraz ze swoją rodziną, obładowany teraz dodatkowo pluszowym tygrysem w skali 1:1. Przejście przez nowo powstałe, straganowe miasteczko zajęło im prawie godzinę. Nawet pani Ringe dała się wreszcie ponieść przez sprzedawane co krok kolczyki i wisiory z ‘naturalnych i tylko naturalnych kamieni’, Fan w ciągu pięciu minut zdążyła zapomnieć o zakupionym tygrysie i zażądać dwóch nowych zabawek i fikuśnej, kolorowej bluzeczki, której na pewno nie miała nawet zamiaru założyć choćby raz. Ragget natomiast dzielnie parła do przodu, przeciskając się przez tłum niczym miniaturowy taran w czuprynie, zatrzymując się jedynie przy jednym sklepiku, z którego dochodził zapach świeżo pieczonej cielęciny w imbirze.

- No... Jesteśmy. Ragget, może przemyślisz jeszcze raz...
- TATO!- warknęła dziewczynka, nie pozwalając dokończyć swemu ojcu zdania. Przy przyjmującym zapisy mnichu stał właśnie jakiś chłopak w kolorowych spodniach i najbardziej fikuśnych i dziecinnych słuchawkach, jakie Ragget w życiu widziała, oraz jakiś rosły koleś.

- Rany! Weźcie się pospieszcie! – fuknęła bezceremonialnie i wpychając się przed nich oparła się o niewielką ladę. Była dziewczynką dość niską, właściwie oparcie się o blat wymagało od niej stanięcie na palcach. Miała na sobie niebieską bluzkę bez rękawów, z luźnym golfem i pasujące do góry, materiałowe, szerokie spodnie. Cały strój wyglądał, jakby był założony dopiero pierwszy raz. Dziewczynka odgarnęła z oczu burze czarnych, gęstych włosów.- Ragget Ringe, chce się zapisać!
- Eee... Nie jesteś trochę za... mała? – zapytał mnich, ani na moment nie przestając się uśmiechać.
- Mam trzynaście lat! Chce się zapisać, proszę, mogę zapłacić za udział w turnieju! – powiedziała pewnie i sięgnęła do kieszeni po pękaty, czerwony portfelik z którego wysypała garść monet, w przeliczeniu dobrą setkę Zeni, jak nie więcej.- Jak za mało, to zaraz mogę dać więcej.

Famir 03-09-2010 00:04

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BZdWhCi7UYM[/MEDIA]


Here we go, wake up to go to the future that’s meant for us
Come on, spread your wings in the stormy winds
It’s a power like no other, let’s create that and take flight
Anxiety plus pride, fly in your heart

High And Mighty Colour - Pride




Dzień jest wyjątkowo piękny. Słońce świeci jasno w pełni swojej chwały i ogrzewa lekko moją twarz. Gdzieś tam wiatr wygrywa swoją cichą melodię tylko od czasu do czasu o sobie przypominając pojedynczym orzeźwiającym muśnięciem. Niebo jest bezchmurne. Piękny jasny błękit w ogromie swojej nieskończoności. Pociąg jedzie wolno - na tyle, że za otwartym oknem można usłyszeć jak ćwierkają ptaszki. To chyba był słowik... a może sikorka? W sumie to bez znaczenia. Ważne, że brzmi pięknie i komponuje się w całość tych wszystkich doznań zmysłowych. Leżę sobie wygodnie i pozwalam temu wszystkiemu po prostu trwać. Mój wewnętrzny leń każe mi zamknąć oczy. Nie próbuję z nim walczyć i ulegam mu. Ta wszechogarniająca błogość... jeśli na tym świecie ma prawo istnieć coś takiego jak idealny dzień to właśnie teraz trwa a ja szczęściarz jeden mogę się nim cieszyć do woli.
-Akira dojeżdżamy. Akira słyszysz mnie? Akira? No dalej Obudź się. Wstawaj! - uderzenie w głowę nieodwracalnie zmieniło dzień idealny w dzień... już nie tak do końca udany. Ból skutecznie mnie rozbudził. Do tego stopnia, że niepewnie uniosłem jedną powiekę by rozeznać się w sytuacji. W razie zbyt dużego zagrożenia zawsze można udać, że cios cie pozbawił przytomności i spać dalej. Ryzykowne zagranie, ale czasami się sprawdza. Hm... Daisuke sprawiał wrażenie lekko poirytowanego, ale jeszcze nie do tego stopnia by zagrozić najbliższemu otoczeniu. To była bardzo ważna kwestia zważywszy na to, że w skład najbliższego otoczenia można było wliczyć także i mnie. Ziewnąłem i wyciągnąłem w górę ręce.
-W przeciwieństwie do ciebie ja muszę spać. Chcesz bym zasłabł na turnieju z przemęczenia?
-Tylko, że ty śpisz prawie cały czas.
-Cóż... Nigdy nie wiadomo kiedy będzie następna okazja do odpoczynku więc nie można marnować ani chwili. Trzeba odpowiednio umieć spożytkować swój czas.
-Mamy chyba różne pojęcia co do 'odpowiedniego spożytkowania czasu'.
- cóż... nie mogłem się z tym nie zgodzić więc postanowiłem dyplomatycznie milczeć. Po chwili pociąg zatrzymał się na niewielkiej stacji kolejowej i mogliśmy rozprostować nogi po wielogodzinnej podróży.
-Gdzie się umówiłeś z Natsumi? -Daisuke miał to do siebie, że jako jeden z nielicznych samców toleruje moją dziewczynę. Nie wiem czy ma tyle cierpliwości i samokontroli czy to jest kwestia metalowych płytek i przewodów w jego głowie. Android to przecież też człowiek - przynajmniej w pewnym sensie - i też może się wkurzyć, zdenerwować, wpaść we wściekły szał. Wiem bo widziałem Daisuke w każdym z tych trzech stanów emocjonalnych. Niemniej jednak przy Natsumi starał się kontrolować... bardziej niż w innych przypadkach i między innymi dlatego zostaliśmy przyjaciółmi. Oczywiście było wiele innych powodów, ale ten był też istotny.
-Mamy się spotkać już na miejscu. Wiesz jak tam dojść? - jak na zawołanie wyciągnął z plecaka mapę i ruszył przed siebie a ja biedny musiałem iść za nim. Cała ta sprawa z turniejem mi się nie podobała za bardzo. Miałem złe przeczucia. W sumie gdyby nie Daisuke i jego niezdrowa potrzeba rywalizacji z innymi w ogóle by mnie tu nie było.
-Daisuke? - powiedziałem to najbardziej niewinnym głosem na jaki mnie było stać. Zero odpowiedzi. Cwaniak domyślił się o co chodzi i postanowił mnie pewnie ignorować. Znał mnie już na tyle dobrze, że wiedział iż w pewnym momencie spróbuję się wykręcić od tej całej masowej nawalanki.
-Może jednak zrezygnujemy z turnieju? Po co on nam? - to było bardzo dobre pytanie. Może on dostrzegał w tym swoją życiową szansę... przeznaczenie... kasę na nowy procesor czy co tam jeszcze innego, ale mnie osobiście nic w tym całym wydarzeniu nie pociągało. Jestem bo najlepszy kumpel postanowił wziąć udział a przecież samego go nie zostawię.
-Już i tak przyjechaliśmy to równie dobrze możemy wziąć udział. - kiedy zmarszczy brwi i spojrzy spod byka jego niebieskie oczy wyglądają naprawdę przerażająco. Przyjmuję taką minę gdy chce zasygnalizować "koniec rozmowy, zamknij się i się odwal". Nie postanowiłem jednak dawać za wygraną.
-Tam będzie masa ludzi z którymi trzeba będzie walczyć... - zacząłem niepewnie -... co jeśli oni zrobią nam krzywdę albo my im? - prawda jest taka, że nie lubię walczyć jak cholera. Umiem co nieco bo umiem, ale to nie znaczy że muszę swoje umiejętności od razu w jakiś sposób udowadniać. Przeklęty Gendou... kiedy opowiadał nam o turnieju oczy Daisuke prawie się iskrzyły z podekscytowania. Dosłownie.
-Akira... przecież o to właśnie chodzi w tym wszystkim! - co prawda to prawda. Nie mogłem temu zaprzeczyć. Nie pozostawało mi nic innego niż wziąć udział. Jeśli Daisuke odpadnie przede mną to najwyżej zrezygnuje w trakcie. Nic straconego.
Kiedy dotarliśmy na miejsce większość zainteresowanych już chyba przybyła na miejsce. Ścisk był przeogromny i jakoś nie uśmiechała mi się wizja przepychania się przez tłum wojowników, który za próbę pominięcia kolejki mógłby cie przerobić na coś co od biedy można by nazwać ludzkimi zwłokami. Stanęliśmy więc na samym końcu kolejki.
-Ostatni będą pierwszymi a pierwsi ostatnimi. - Daisuke próbował mnie chyba pocieszyć, ale ja nie martwiłem się tą kwestią w ogóle. Nigdzie nie widziałem jednak mojej małej burzy zniszczenia. Czas mijał a ja chociaż rozglądałem się na wszystkie strony nie widziałem jej. Zacząłem się już niepokoić. Ostatni raz kiedy mi tak zniknęła... dreszcze mnie przeszły na samą myśl o możliwej powtórce. Już miałem sięgać po telefon i dzwonić do niej kiedy przyszedł sms.
"Trochę się spóźnię - gruchot wujka szlag trafił. Nie waż mi się odpadać w eliminacjach, albo poznasz co to ból i cierpienie. Kocham :*"
Poczułem na plecach nieprzyjemny dreszcz. Nie wiedziałem czy powinienem odczuć ulgę czy zacząć się bać. Daisuke spojrzał na wyświetlacz urządzenia i zachichotał złośliwie.
-Nie ma to jak wsparcie bliskiej osoby.
No przynajmniej odzyskał dobry humor. Co prawda moim kosztem, ale liczą się efekty. Kolejka się dłużyła jak nigdy. Moją uwagę przykuła mała dziewczynka, która przyszła z rodzicami. Smarkula wręcz wepchała się do kolejki a tłum - ciężko powiedzieć czy z szoku czy z innego powodu - nawet nie zareagował. Cała scena wyglądała jakby ktoś własnie nagrywał program o wychowaniu dzieci a całe zajście miało być doskonałym przykładem tego co się może stać jeśli źle będziesz zajmować się swoją pociechą.
-Dzieci w dzisiejszych czasach są niewychowane. - Daisuke westchnął ciężko chcąc chyba wyrazić dezaprobatę postępowania dziewczynki. Postanowiłem podjąć temat.
-To wina bezstresowego wychowania.
-Czego?
-No wiesz... Dziecko nabroi a rodzic zamiast dać paskiem po tyłku próbuje tylko tłumaczyć i rozmawiać.
-Myślałem, że jesteś całkowicie przeciwny przemocy?!
-Jestem pacyfistą. Jeśli danie od czasu do czasu klapsa sprzyja wychowaniu nie mam nic przeciwko.
-Czyli będziesz bić swoje dzieci jak już będziesz je miał?
-Hm... tak.
-Jesteś hipokrytą.
-Wolę być odrobinę hipokrytą niż mieć potem problem podobny do tej dziewuchy.
-W sumie masz rację. Tupnie ci takie nóżką i nie ma przebacz.
-Jak ma się rodziców bez grosza asertywności to tak potem jest. Postawiliby się zamiast jej tylko ustępować. Co za rodzic dopuszcza trzynastolatką do turnieju sztuk walki?
-Pewnie tupnęła nóżką, podniosła głos i zaczęła grozić im, że jak nie pozwolą to zacznie robić złe rzeczy. Czy to podchodzi pod terroryzm?
-Zależy jak na to spojrzeć. Swoją drogą ciekawe po którym z nich odziedziczyła charakterek?
-Po żadnym na oko. Pewnie po dziadkach.
-Ciekawe w jakich genach dziedziczy się wredotę i chamstwo...
-Skoro mowa o genach myślałeś kiedyś jakby mogły wyglądać twoje dzieci i Natsumi?
-Brrr... człowieku weź nie strasz. Ta mała przy nich to by był mały pikuś.
- oboje ryknęliśmy śmiechem. Oczywiście cała rozmowa była prowadzona półszeptem i nawet nie mówiliśmy tego poważnie. Po prostu mieliśmy silną potrzebę by jakoś odreagować a materiał do żartów sam się znalazł. Rozmawialiśmy potem jeszcze chwilę i czas zaczął dużo szybciej płynąć. Nawet nie zauważyliśmy kiedy znaleźliśmy się przy okienku.
-Dzień dobry. Chcielibyśmy się zapisać na turniej.



Highlander 03-09-2010 17:37

Chociaż mniszek starał się zachować grzeczność i nienaganne zasady etykiety wobec wszystkich zgłaszających się osób, Loto nie mógł oprzeć się wrażeniu, że słuchawki tkwiące dumnie na jego głowie poddawane są nieco zbyt wnikliwej analizie. W końcu jednak chłopak ukryty za drewnianym stolikiem przywołał się do porządku i przemówił.
- Err… nie proszę pana, samo imię w zupełności wystarczy, nie wnikamy w szczegóły dotyczące stanu… uhm… stanu bycia naszych uczestników, nikt nie jest dyskryminowany! Wpisowe także nie jest konieczne, wszyscy posiadają równe szanse!
Mówił wyjątkowo szczerze i otwarcie, ale trudno w tym wszystkim było nie pokusić się na złośliwe porównanie do reklamy podrzędnej firmy ubezpieczeniowej, lub innej oferty bankowej. Chłopak raz-dwa zapisał Loto na listę osób biorących udział.

Cris był następny i choć nieszczególnie się śpieszył, to intensywna ekspresja malująca się na jego twarzy sprawiła, że nikt z pozostałych stłoczonych osobników nie ośmielił się kwestionować tego faktu. Cóż, nic w tym dziwnego - myśli zaprzątające jego umysł zdecydowanie nie były lekkie i beztroskie. Skryba powitał długowłosego przyjaznym uśmiechem, czujnie wsłuchując się w dane personalne.
- Nie proszę pana, to już wszystko. Teraz pozostaje jedynie czekać.
Ofiarowane informacje zostały bezbłędnie wprowadzone, choć nie zanosiło się na szybkie ujawnienie faktów dotyczących eliminacji. Cris jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że kolejkę liczącą sporo ponad sto osób trzeba będzie jakoś przetrzebić…
- Następny… następna proszę! Tak, właśnie…
Spisujący imiona natychmiast się poprawił, widząc, że Ragget szturmuje jego stanowisko.


O ile mnich zachowywał uśmiech przez sporą część tego dziwnego oblężenia, to kiedy czarnowłosa dziewczynka wysypała ze swojego piterka niewielką lawinę złotych monet, oczy klasztornego młodzieńca stały się wielkie jak dwa talerze i nieznacznie się cofnął. Co najmniej tak jakby rozpościerająca się przed nim miniaturowa fortuna miała zaraz odgryźć mu rękę. Uniósł obie dłonie i energicznie pomachał nimi w zaprzeczeniu.
- Ależ nie, nie, nie! Nasz turniej nie ma żadnej formy wpisowego, panienko!
Mniszek zwrócił się do trzynastolatki grzecznościowo, mimo, że jeszcze chwilę temu wyraźnie się zapomniał i powiedział jej na „ty”, wypytując o wiek. Dopiero kiedy góra Zeni zniknęła z przed jego nosa, odzyskał pewność siebie i sięgnął po pióro i kałamarz.
- Panienka Ragget, tak? Już zapisujemy…
Atrament po raz kolejny zaczął tworzyć koślawe wygibasy na przydługim pergaminie.

Jednak dłoń zatrzymała się gwałtownie, kiedy obok niej łupnęła donośnie pięść, rozmiarów pokaźnego bochenka chleba. Drewniany mebel podskoczył do góry, a uzbrojony w pióro młodzian uniósł wzrok w niemym zdziwieniu.
- Przepraszam, ale o co właściwie cho…
- To ja się pytam o co chodzi! Jakim prawem ta mała smarkula wepchała się bez kolejki, co? My kwitniemy tu już dobre czterdzieści minut, co to właściwie ma być!?
- Ta, dobrze gada! Co tu się wyrabia, ha!?

Dwumetrowy mięśniak z krótko przystrzyżoną fryzurą najwyraźniej miał już serdecznie dość bycia traktowanym jak zawodnik drugiej kategorii. Górując nad mnichem strzelił kłykciami i nie zapowiadało się na pokojowe rozwiązanie problemu. Na domiar złego, czwórka równie niezadowolonych typków także wybiła się przed resztę kolejki, najwidoczniej zwiastując młodemu mnichowi publiczny lincz i konieczność wizyty u dentysty.


Akira i Daisuke mieli zapewne zamiar nieco rozładować tę jakże napiętą sytuację, ale ich zapytanie nie mogło chyba paść w gorszym momencie.
- Ja, to jest… ci panowie… mają jakiś problem i ja…
- Problem? Ja ci gówniarzu dopiero pokażę problem!
- Rozwalić tego lalusia, ale już!

Zanim mniszek zdążył wyjaśnić dwójce przyjaciół o co poszło, jakiś typek rzucił agresywne hasło i sprawy potoczyły się dość nieprzyjemnym torem. Wielgachny drągal zamachnął się gwałtownie i jego piącha przywaliła w srebrną czuprynę z siłą młota pneumatycznego. Rozległ się gruchot, któremu akompaniowały złośliwe chichoty i krzyki aprobaty. Z taką masą mięśniową makówka nieletniego zostałaby pewnie zdmuchnięta, ale ten wykonał (nieco nieudolny) unik. Chuda sylwetka natychmiast została ciśnięta do tyłu, jak źdźbło trawy na wietrze. Chłopak zarył sobą trochę ziemi i zatrzymał w pozycji siedzącej, trzymając kurczowo za nos z którego buchała krew. W zasadzie nie podlegało wątpliwości, że ten został złamany. Cały proces rejestracji szlag jasny trafił i nasi bohaterowie odnieśli nieodparte wrażenie, że zanosi się na otwartą bijatykę pozbawioną zasad…

Fiath 03-09-2010 18:02

- Nonsens… – powiedział widząc jak ludzie gratulują mięśniakowi, który walną mnicha.
Sam Loto po prostu oparł się o ścianę z rozbawionym uśmiechem gdy osoba tak energiczna wepchnęła się przed niego. Nie było to nic specjalnego, w końcu to tylko dziecko więc wykonywanie takich zagrywek miała ułatwione, nieprawdaż?

Inaczej prezentowała się obecna sytuacja, nie było w niej sensu, jednak sam Loto chciał zwyciężyć turniej biorąc w nim udział na zasadach, jakie miał on zapowiedziane, więc nie mógł pozwolić na taki tok wydarzeń, które przy jego logicznej kalkulacji wskazywały na napotkanie człowieka u którego przypływ masy mięśniowej wpłynął negatywnie na procent wykorzystywanej części mózgu.

- …Widzę że nie zależy ci na nagrodzie? Większość z was wydała masę zeni, chce wygrać turniej dla kasy bądź sławy, jednak gratulujecie mięśniakowi tutaj – kiwnął brodą w stronę agresora – że uderzył beznadziejnie słabego mnicha przestraszony że może trafić na walkę z małą dziewczynką, skoro w końcu miał wpisać się na listę pod nią, nieprawdaż? – zadrwił z niego, chciał go zdenerwować do pewnego stopnia – jednak, faktem jest że mnich zareagował bezsensownie, to wciąż mało go nie zabiłeś, jeżeli turniej się nie odbędzie, jedyną nagrodą dla wszystkich, oprócz rzecz jasna dobrej zabawy, będzie konieczność zapłacenia ubezpieczenia za sprzęty w tym miejscu i osoby walczące. – teraz starał się pokazać tłumowi iż tylko ta osoba jest jedynym winowajcom nadchodzących problemów. – no i ostatecznie…Zapisz się w końcu na listę sam, bo już nie ma kto zrobić tego za ciebie i spadaj stąd nim zacznie się burda, no chyba że w rzeczywistości boisz się dziewczynki na tyle, by spróbować wystąpić przeciw niej w walce bez zasad, i pomóc sobie brudnymi sztuczkami aby mieć jakieś szanse…ale tak nie jest, prawda? Wiesz, że 13 latkę pokonasz na spokojnie i jej udział jest dla ciebie tylko szansą na przejście jednej rundy bez wysiłku, racja? Jeżeli tak, uspokój się…

Loto teoretycznie włączył z powrotem mp3, jednak oprócz tego schował rękę za plecami, aby napastnik po podejściu nie spodziewał się że dostanie paraliżujące klepnięcie w mięsień jeżeli spróbuje odreagować sobie na Loto że android rozjechał mu czołgiem ego. Ten turniej będzie zabawny.
Lekko spojrzał w stronę mnicha, miał nadzieję, że ten szybko wstanie i poleci po kogoś kto będzie pilnował tutaj porządku. Właściwie, na takich turniejach sceny w tym stylu były raczej normalne.

Ajas 03-09-2010 18:53

Cris był zbulwersowany zachowaniem osiłka, jego brew drgnęła groźnie. Podszedł do powalonego na ziemię Mnicha i ruchem ręki postawił go do pionu. Spojrzał na niego i powiedział dość ciepłym pocieszającym głosem.

- Nie martw się, to tylko złamanie, lepiej pójdź po kogoś kto się tym zajmie

Następnie wysoki wojownik skierował swoje kroki w stronę wiwatującego tłumu. Chłopak który stał przed nim w kolejce skończył właśnie swój wywód, a Cristopher popierał go w większości tego co powiedział. A dziewczyna wciąż stała przy tej zniszczonej budce.

Cris stanął obok Niebieskowłosego i z góry spojrzał na tłum, w sumie zazwyczaj patrzył na ludzi z góry, taki wzrost miał pewne przywileje jeżeli o to chodzi. By uzupełnić wypowiedź Androida dodał tylko.

- Powinieneś się wstydzić panie. Mój mistrz zawsze raczył mówić, że jedyny słuszny gniew to gniew opanowany, nie można być niczym liść targany przez wiatr na wszystkie strony.

Ręka wielkości sporego bochenka wylądowała na ramieniu Androida i poklepała go lekko. Cris głównie przebywał ze swym najlepszym przyjacielem Kaiem, w kontaktach z innymi ludźmi nie miał za wielkiej wprawy. Jednak ten gest chyba we wszystkich kulturach świata oznaczał poparcie i aprobatę do słów rozmówcy. No i rzecz jasna to, że jeżeli osiłek podniesie rękę na Androida to i z Crisem będzie musiał się zmierzyć.

Druga ręka wojownika powędrowała szybko na głowę nadpobudliwej dziewczynki. Dłoń która wydawało się mogła objąć całą jej głowę, lekko poczochrała jej włosy. Jednak krótkie spojrzenie którym Cris obdarzył dziewczynkę mówiło jasno "Lepiej siedź teraz cicho"

Dłonie po chwili zostały zdjęte z tej dwójki, a Cristopher skrzyżował ramiona na piersi i groźnie spojrzał na pozostałość kolejki.

- Niechaj turniej pozostanie turniejem, a nie uliczną bójką.

Zakończył jeszcze, mocniej stając na ziemi. Miał nadzieje, że wszystko się uspokoi mistrz nie byłby zadowolony gdyby jego uczeń brał udział w takiej bójce.

Nemo 04-09-2010 00:24

Usagi miała problem. Problem szturmujących jej nozdrza zapachów, kuszących kształtów i pozornego, tylko pozornego, nadmiaru pieniędzy. Bo gdy masz okrągłą sumę na koncie, comiesięczne przychody niezależne od Ciebie, to ten pluszak naprawdę, NAPRAWDĘ kusi. Podobnie jak to główne danie. To taka mała część całości! Tylko tyle i tyle zeni! Nic to nie zmieni, prawda? Praaaaaaaaawda? Ten tok myślowy napastował szare komórki królikówny niemal każdego dnia. Gdy szła na spacer, wystawy sklepowe rzucały się na jej oczy z entuzjazmem doprawionych procentem barbarzyńców. Gdy raz na jakiś czas zdarzyło się jej wejść w internet, reklamy bezczelnie stwierdzały, że wszystkie monitory należą do nich i opór jest bezcelowy. Telezakupy...katalog wysyłkowy z akcesoriami superbohaterskimi i superdyktatorskimi...wszystko to było jak nowotwór, konsumujący powierzony jej opiece portfel. Czarna dziura schowana za maską uśmiechniętego sprzedawcy, zasysająca majątek jak odkurzacz. Albo głodna Usagi obiad. Głodna! Była głodna! I co z tego, że w trosce o swój brzuszek zapakowała do plecaka starannie przygotowane z miłością kanapki i marchewki do zagryzki! One, w przeciwieństwie do dań tutaj serwowanych, nie były zaprezentowane tak powabnie. Nie miały tak pięknego, intensywnego zapachu, nie wyglądały tak pysznie, nie używały wszystkich zmysłów razem i osobno by wykrzyczeć całym swym istnieniem, ZJEDZ MNIE. Jej kanapki były jak wstydliwa dziewczyna, która choć sympatyczna i ładna, nie potrafi zwrócić na siebie uwagi. Te dania tutaj, one były jak kobieta, która zna swoje walory i umie je wyeksponować, odważnie sprawiając, że odwraca się za nią na ulicy. Właściwie, to jeszcze gorzej-Usagi stanęła jak wryta, dając przechodnym możliwość oglądania swojej osóbki przez dłuższą chwilę. Osóbki odzianej w długą czarną bluzę z króliczym kapturem (z uszami, a jakże!), krótkimi spodenkami i sandałami. Osóbki nerwowo obgryzającej paznokieć kciuka, pogrążonej w patowej sytuacji, wewnętrznym konflikcie, o którym można byłoby napisać ze trzydzieści cztery i ćwierć książki, wszystkie bardzo mądre i zupełnie bezużyteczne.
Jej dylemat był strasznie paskudny, paskudnie straszny. Czy złamać samowyznaczony limit dziennych wydatków (który przekroczyła już swoją drogą o jedną czwartą!), czy skazać się na torturę bycia molestowaną przez natarczywe, bezczelne i obezwładniające doznania, wywołujące w jej ciele rebelię, w której niższe stany żołądkowe starają się obalić rządy inteligencji? Ahhhhhhhh, to wszystko było beznadziejne, zupełnie beznadziejne! Dlaczego pieniądze nie mogły rosnąć na drzewie?! Zdecydowanie bardziej wolała czasy, gdy jedynym problemem z zasobami był dostęp do wody i upolowanie tego stada dinozaurów! Arrrrrrrrrrrrrrrrrrrgh! ...właściwie to niekoniecznie wolała, bo mimo wszystko, tam nie mieli katalogów. Wszystko byłoby dobrze, gdyby zeni brały się z ziemi! I to nie w sensie ziemi handlowanej, czy na siebie zarabiającej, tylko takiej, o, nachylam się i mam!...ale wtedy chyba by nie miały takiej wartości. Hrm.
Wybawicielem z piekła zapachów okazał się kolejny z nich. Zapach, który sprawił, że dziewczyna wyprostowała się jak struna dumnie prezentując swoje metr siedemdziesiąt wzrostu, pociągnęła nosem i zbladła, przygnieciona czarodziejskim przerażeniem. Czyżby siedziała tutaj aż tak długo? Czyżby zupełnie straciła poczucie czasu i przeoczyła to, po co tutaj w ogóle przyjechała? Została pochwycona w pułapkę i zmarnowała swoją szansę? Arrrrrgh, może nie jest jeszcze za późno! Rzuciła się w długą, omal nie gubiąc własnych uszu, nie łamiąc karku i ogólnie ledwo utrzymując mięso przy kościach. Niczym uszata torpeda wbiła się w tłum gapiów, bezczelnie przedarła się przez ludzi, drapiąc, gryząc i tłukąc łokciami jeśli zaszła potrzeba, by ostatecznie dosłownie z niego wyskoczyć jak ryba z wody i przeturlać się w stronę sprawców całego zamieszania, kończąc w kuckach. Z ustami przerobionymi na hangar dla much i miną ucznia, który doszedł do wniosku, że to co dostał na sprawdzianie, nijak się ma do tego, co było nań zapowiadane. Bądź policjanta, który zauważył, że jego interpretacja wskazówek odnośnie morderstwa była zupełnie błędna, a ten przeklęty detektyw znowu go ośmieszy swoją bezbłędną dedukcją. Widząc biednego mnicha i jego krew, buzujących adrenaliną osiłków, bardzo powoli i ostrożnie wyartykułowała swoje pytanie
-Przepraszam...czy tu...JUŻ się biją?
Bo dodając trzy do czterech a dwa do pięciu wychodziło, że jej pośpiech był bardzo, bardzo niepotrzebny. Szybciutko jeszcze przeleciała wzrokiem po groźnobrwim panie i młodszej dziewczynce, uśmiechając się do nich, po czym spojrzała na kotochłopca. I zmarszczyła czoło. Następnie przeskoczyła swymi czerwonymi zwierciadłami duszy na innego pana, będącego chyba przyjacielem pana obok niego stojącego. I znowu zmarszczyła czoło. I tak w kółko kilka razy, zupełnie jakby dostrzegła w równaniu coś dziwnego i niepasującego, aczkolwiek nie mając pojęcia, co z tym zrobić i z czego to wynika.

Suryiel 04-09-2010 11:19

Smarkula?

SMARKULA?!

Co do ‘małej’ przesadnie kłócić się nie mogła, bo owszem, nie grzeszyła ani wzrostem, ani specjalnie rozwiniętą tkanką mięśniową, ale smarkulą nie była. O nie!

- Słuchaj koleś...! – zaczęła, jednak jakiś rosły mężczyzna położył jej dłoń na głowie. To było niczym dolanie oliwy do ognia, jej rodzice już dobrych parę lat temu nauczyli się, by nie dotykać, pod żadnym pozorem, swej zdenerwowanej i rozdrażnionej córki. No, chyba że paralizatorem, ale każdy szanujący się rodzić stroni od tego typu urządzeń. W końcu co by powiedziała na to Super Niania?

Na Karnego Jeżyka skurwysynom! Lub coś w ten deseń.

Ragget prychnęła, a w prychaniu była mistrzynią.
- On? Jakieś szanse ze mną? – skomentowała, nad wyraz pewnym głosem. Owszem, nigdy wcześniej w swym życiu nie miała okazji brać udziału w bójce, czy nawet ćwiczyć jak odpowiednio lać innych po głowie, ale teraz, stojąc przed tamtym mężczyzną po raz chyba pierwszy w swoim życiu miała wrażenie, że jest w odpowiedniej chwili, w odpowiednim miejscu. Było to dziwne uczucie, jakiego chyba nigdy nie doświadczyła. Nie mogła mieć też pewności, że utrzyma się chociażby dwie minuty stając na ringu z tym kolesiem, jednak tutaj w grę wchodziła jej wrodzona duma i arogancja.- Pf! Wolne żarty... Jest taki wielki, że trudno go będzie nie trafić.

I to mówiąc zaśmiała się pogardliwie i odwróciła, odchodząc od zgromadzenia, choć o niczym innym nie marzyła teraz tak bardzo, by zobaczyć jak ta zakuta łepetyna wygląda od środka.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:42.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172