Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-10-2010, 14:00   #11
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Roland ze spokojem mierzył wzrokiem pirata, który podkładał mu umowę, i tym bardziej mierzył, strzelca siedzącego za nim.
Cała tawerna w której się znajdowali, była zwykłą, drewnianą speluną z chlejącymi na umór marynarzami. Nikt by nie zwrócił uwagi na jego rozstrzelane truchło. Niestety nie był pewien, czy to zadziałało by w drugą stronę, kiedy on by strzelał.
Mierzony wzrokiem pirat, dawał się coraz bardziej irytować wzrokiem Anglika, co okazywał klnąc jak szewc. Sam Roland szukał roboty, nie powodów do burdy w tawernie. Zapewne nie miał by trudności do położenie trupem obydwóch żeglarzy, niejako tego nie chciał. Wziął do ręki lezącą przed nim umowę i zaczął powoli czytać, nieumiejętnie postawione znaki. Mimo to, treść była rozumna, a co ważniejsze, przedstawione warunki umowy wydawały się Corleyowi nad wyraz dobre, jak na piratów i nie spodziewał się dostać na innym statku, warunków lepszych.
Podpisał ją, najlepiej jak umiał. Nie miał ostatnio czasu na pisanie i przypomniały mu się angielskie szkoły, w których spędził młodość. Świeżo podpisaną umowę, wyrwał mu z rąk pirat, gdzie teraz on mierzył go wzrokiem.
- Staw się o świcie przed statkiem... I żadnych spóźnień - powiedział tylko Jones.

A że było przed południem, swe pirackie dupsko Roland musiał czymś zająć.
Na początek postanowił odwiedzić kowala i dokończyć to co zaczął, czyli rapier ze znaczącym ostrzem i kord. Sporo zapłacił za stal, ale nie liczył na uczciwych kowali w Port Royale. Mógł ich co prawda rozpruć szablą, albo zastrzelić, ale po co to mu? Nie chciał sprawiać kapitanowi kłopotów, jako nowy załogant. Skończenie broni, którą robił już dość długo, zajęło mu trochę czasu. Skończył wieczorem, kiedy w końcu mógł obie, nowe broni, schować za pas. Przed podróżą musiał się jeszcze zaopatrzyć. Nie liczył na to, że jako nowemu, wszystko będą mu podawać na tacy. Wydał kilka ostatnich monet na suszone mięso, cytrusy i jakieś skórzane ubranie. Zakupy zajęły mu sporo czasu, nawet sam był zaskoczony. Na szczęście był nie małym mistrzem targowania się i wiedział że ta sztuka wymaga skupienia i nie lichego charakteru. Ale prawie każdy obniżał ceny z pistoletem przy głowie. Dla sprzedającego zawsze było to lepsze, niż zabranie towarów za darmo i kulki w łeb sprzedanie. Choć rzadko kiedy zdarzało mu się grozić sprzedawcom. Przy kupnie ubrań i zapasów przynajmniej nie musiał. Wystarczyła osobowość. Tak też i została mu znaczna ilość florenów w sakiewce.

Nim wybiła północ, był już z Mojo. Z dziwką z dzielnicy portowej, lecz tak pięknej i z bogatym charakterem, że nie sposób było się jej oprzeć. I jak się wydawało się Rolandowi, ona czuła coś do niego. Za dzieciaka był wychowywany na działach Szekspira, to też cenił sobie to uczucie. A jeśli nawet robiła to po to, żeby zarobić, to Rolandowi to najzupełniej nie przeszkadzało.
Była zjawiskowo piękna i to się tylko liczyło. A za ostatnią noc jaką spędzili, nim Roland odpłynął na pokładzie statku kapitana Cricka, nie chciała nawet pieniędzy. Jak na dziwkę z dzielnicy portowej w Port Royale, był to nie lichy gest. Mimo wszystko, kiedy Roland się obudził i zmierzał do doków, zostawił śpiącej Mojo garść monet na stole. Ucałował ją czule w śpiące usta i odszedł po cichu, starając się nie zrobić nawet najmniejszego szelestu.
Kiedy tylko wyszedł, od razu udał się ze swoimi tobołami na pokład Cricka.
Był ciekaw, jak potoczy się jego przygoda teraz. Jego poprzedni kapitan, Lopez skończył niechybnie na dnie oceanu. Miał nadzieję że Crick, nie pójdzie w jego ślady.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 27-10-2010, 11:32   #12
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Thomas siedział przy otwartej butelce rumu. Przed nim siedział „Bazyliszek”, mierzył go swym przenikliwym wzrokiem, a jego bodyguard czujnie lustrował sytuację.
– Dlaczego mamy cię wziąć?
- Bo jedyne czego mi trzeba, to krew hiszpańska.
- Każdy tak gada, a jak przyjdzie co do czego, siedzi skulony w zęzie i sra w gacie ze strachu.
- Znam się na działach.
- Co ty nie powiesz?
- Byłem rusznikarzem. Potrafię obsłużyć armatę z zamkniętymi oczami, i trafić w szalupę z ponad stu jardów.
- Czy jedyne, co potrafisz to siedzenie pod pokładem?
- Mam wyszkolenie wojskowe, jestem dezerterem. Szermierka i strzelanie nie są dla mnie wyzwaniem.
- Skąd mam wiedzieć, że nie zmyślasz?

Thomas wyjął miecz. Snajper zerwał się gwałtownie.
– To cacko zdobyłem na hiszpańskim oficerze. Czy to wystarczy?
- Niech ci będzie, to twój pierwszy rejs?
- Wolne żarty, byłem oficerem na dwóch okrętach pirackich, pech chciał, że ich kapitanowie spoczywają na dnie morza.
- Dobra, dość tego. Zapoznaj się z tym, podpisz i widzę cię jutro w porcie. Tu masz trochę drobnych na zakup potrzebnych rzeczy.

Thomas przeczytał uważnie dokument. Chwycił pióro, umoczył w atramencie i złożył swój podpis. Kiwnął głową i bez słowa wyszedł. Skierował się do kupca. Wydał trochę grosza na nieduży zapas suszonego mięsa, bochenek chleba, trochę sucharów, kilka jabłek i parę butelek średniej klasy rumu. Sakiewka jednak wciąż nie była pusta. Poszedł więc do burdelu. Wychylił szklankę rumu i postanowił się zabawić. Wynajął jakąś tanią ladacznicę, z którą spędził noc. Rano zebrał się szybko i skierował w stronę portu. Z zadowoleniem stwierdził, że zostało mu jeszcze parę miedziaków na czarną godzinę. Zagłębiony w myślach, marząc o hiszpańskich banderach pogrążających się w odmętach morskiej toni, stanął przy zacumowanej „Boskiej Furii”. Okręt był piękny, robił wrażenie. Załoga powoli zaczynała się schodzić.
~ Zaczęło się…~ pomyślał.
 
Rychter jest offline  
Stary 27-10-2010, 13:51   #13
 
Knocknees's Avatar
 
Reputacja: 1 Knocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputację
Ocucił go kubeł zimnej wody wylany na głowę. Zdmuchnął włosy opadające mu do oczu i spojrzał na mężczyznę stojącego naprzeciwko. Długa szyja wystająca z pasiaka, wyłupiaste oczy i złamany nos. Przez chwile zastanawiał się gdzie miał okazje poznać owego jegomościa. Dopiero gdy tyczkowaty marynarz otworzył usta Elias wiedział że to będzie długi dzień.
- Znów się spotykamy Panie Cartwright – twardy, łamany akcent zdradzał że mężczyzna pochodził zza oceanu – tyle że tym razem to ja jestem górą i nie dam się już zaskoczyć byle sztuczką z płaszczem.
- Nie bierz tego do siebie. To nic osobistego – odparł Elias potrząsając głową z nadzieja na usunięcie resztek bólu i dzwonienia w uszach – Ostatecznie spotykamy się w miłym towarzystwie – omiótł spojrzeniem dwójkę drabów towarzyszących Polaczkowi. Otwarta dłoń spadła na jego policzek, wprowadzając na chwilę mętlik w głowie.
- Dalej zbiera Ci się na żarty?! Posłuchaj mnie Ty dziwko-królewskiej-mości… - przerwał w połowie zdania gdy do pomieszczenia wpadła dwójka marynarzy, rąbiąc kordelasami. Wnętrze wypełniło się kurzem i piachem a gdy te opadły ktoś przecinał pęta na nadgarstkach Szczęściarza. W tym samym momencie światło zgasło pod uderzeniem w skroń.

~~~~***~~~~

Kiedy otworzył oczy migotliwe światło z zamykanej lampy padało mu na twarz i stolik przed nim. Po drugiej stronie siedziała barczysta postać od której zalatywało zapachem morskiej soli i rumu. Elias rozchylił usta ale osoba po drugiej stronie mu przerwała.
- Nie prosiłem żebyś się odzywał. Widzę że się ocknąłeś – ciężki władczy głos wyraźnie dawał do zrozumienia że to nie pogawędka z przyjacielem. Po stole przesunął się kubek pachnący przyjaźnie rumem. Cartwright niepewnie wysunął dłoń w stronę naczynia i gdyby nie jego refleks zapewne straciłby już kilka palców pod opadającym ciężko zakrzywionym nożem. Dało się słyszeć gardłowy śmiech po drugiej stronie stołu.
- Miałeś okazje poznać mojego topmana pana Rubbensa – było coś groźnego w jego głosie – niestety jak zauważyłeś. Panie świeć nad jego duszą. Rubbens ostatnio zrobił się niemrawy a ja mam lukę w załodze. Tak więc Panie Cartwright…wojował Pan pod Dunkierką? Czyż nie? – masywna dłoń pchnęła kubek z rumem. Elias wychylił go jednym haustem.
- Zgadza się. Byłem wówczas w Marynarce – odparł nieco smutnie wspominając tamte dni. Zastanawiał się co to za człowiek i skąd tyle o nim wie.
- Tak. Pana ojciec też służył Armii Brytyjskiej – Elias wzdrygnął się – mniemam że tęskni Pan za marynarką.
- Za marynarką nie. Za morzem owszem Panie…
- Doskonale – mężczyzna zignorował Eliasa – czyli szuka Pan zajęcia? – Potężna dłoń przesunęła po blacie papier z nagłówkiem „Kontrakt”. Szczęściarz nie był pewien co do końca znaczy cała ta sytuacja, jednak podejrzewał że odmawiając może to być ostatnia rzecz jaką zrobi w życiu. Wziął w dłonie papier i szybko przesunął wzrokiem po treści. Wziął w dłoń pióro i zamoczył w kałamarzu podpisał „ Elias N. Cartwright” po czym położył dokument na stole.
- Mam nadzieje że się nie zawiedziemy Panie Cartwright.
- Tak jest Kapitanie.
Później Kapitan wysunął sakwę i niczym w opowieściach, przykrył dwoma ostałymi w dłoni palcami i dodał.
- Znajdę cię, jeżeli zwiejesz z nimi i nie stawisz się jutro o świcie na „Boskiej Furii”. A teraz możesz odejść.

~~~~***~~~~

Patrzył przez okno wynajętego pokoju, przykładając zimną tace do obolałej potylicy. Wychylił kolejny łyk rumu z butelki. Najwidoczniej jego plany dotyczące kompani handlowej, która zajęła by się przewozem egzotycznych owoców na Stary Kontynent, będą musiały nieco poczekać. Zagryzł kęs jabłka i delikatny miękisz zaczął rozpływać się w ustach. Zamknął oczy i wrócił wspomnieniami na pokład statku Brytyjskiej Marynarki. Dookoła jakby w zwolnionym tempie fruwały drzazgi i szczątki sterburty. Zapach prochu i dym z płonącego pokładu gryzły w oczy. W uszach słyszał tylko powolne, miarowe uderzenia własnego serca „bum…bum…bum”. Holenderski okręt ustawił się do nich bokiem oddając ostatnią salwę z dział przed abordażem. Jak uwięziony w lepkiej mazi powoli sięgnął do pasa po rapier krzycząc pomimo tego że sam nie słyszał swojego głosu. Pierwsze liny abordażowe wystrzeliły w powietrze opadając na okaleczony pokład i wpiły się w pozostałości po burcie. Widział twarze Holenderskich żołnierzy. Żołnierzy w pełni gotowych do tego co miało nastąpić. Wiedział że nie mogą liczyć na litość i sam nie mógł okazać litości. Adrenalina uderzyła do jego mózgu. Spiął mięśnie i doskoczył do pierwszego żołnierza który dostał się na „Jego” pokład. Otworzył oczy. Szum i ból głowy powoli ustępowały. Wychylił ostatni łyk z butelki i rzucił się na łóżko. Jutro znów stanie na pokładzie. Po raz kolejny uświadomił sobie że jest skazany na morze, a morze czeka i pragnie takich ludzi jak on. Wiedział że jest cholernie dobry w swoim fachu i wiedział że to nie będzie łatwa robota. Mimo to gdzieś w głębi duszy, w sercu rozdzierała go radość na myśl o nadchodzących dniach.
 
__________________
Take what you want and give nothing back
Knocknees jest offline  
Stary 30-10-2010, 17:13   #14
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Kosma "Kruk" Malaparte

Zapewne doskonale wiesz, że wyprawa w morze nie będzie łatwa. Napotkasz wiele przeszkód, staniesz przed wieloma wyborami i niebezpieczeństwami, na które nie zawsze starczy ci sił i woli przezwyciężania ich, ale wierzysz w siebie. To ważne. Zwłaszcza na statku pośrodku oceanu rozciągającego się na wszystkie strony świata. Będzie ci towarzyszyło każdego dnia, nocą stanie się prawdziwą marą, której nie sposób będzie opuścić, jedyną drogą będzie pozwolenie jej, aby objęła cię z całych sił i pozwoliła odpłynąć wraz z nią.

Moim zadaniem jednak nie jest straszenie, raczej uświadamianie. Ostrzeżenie zostało zapisane, teraz opowiem ci jak wygląda twoja sytuacja.

Rankiem w porcie zastałeś żwawo biegających, uprzątających, gawędzących, przeopychających się ludzi, którzy nie zwracali na ciebie zbytniej uwagi. Tylko niektórzy zawiesili na tobie wzrok. Uśmiechnęli się złośliwie pod nosem, ale wrócili do przerwanej pracy. Chyba nie sprawiło ci to większej różnicy, wyróżniałeś się nieco z tłumu. Nie miałeś brudnych, zamoczonych i śmierdzących ubrań. Przynajmniej nie teraz, prawda? Zmierzałeś do statku. Zascumowany było w stosunkowosporej odległości od innych. Wcześniej nie wydawało ci się to tak rażące. Twojej uwadze zapewne nie uszedł też fakt, że kilka jednostek odpłynęło i pozostawiło po sobie puste miejsca. Na horyzoncie dostrzec można było statki, który niebawem miały je ponownie wypełnić. Płynęły zdawało się wolno, spokojnie. Pogoda była idealna do żeglowania. Wiatr sprzyjał. Miałeś szczęście. Twój pierwszy dzień w nowej załogdze zapowiadał się na całkiem znośny.

Stałeś przed statkiem i przyglądałeś mu się z uwagą. Był imponujący. Wszystko w nim było doskonałe, idealne. A może odnosiłeś tylko takie wrażenie przepełniony dumą, że będziesz na nim pływał? Niestety podziwianie przerwało ci dziwne zawodzenie obok. Zamierzałeś je zapewne zignorować. W końcu nie było pierwszym i ostatnim jakie przydarzyło ci się słyszeć. Coś jednak podpowiedziało ci, że przyjrzeć się uważniej sprawie. Obejrzałeś się. Za tobą, dosłownie o kilka milimetrów stał człowiek. Straszny, stary i pijany. Śmierdział jak najgorsza zepsuta ryba, nieogolony, ze spuchniętym okiem, czerwonym nosem i obłąkanym spojrzeniem. Chciałeś się od niego odsunąć. Nie dziwię ci się, ale on był szybszy. Złapał cię za koszulę i zatrzymał w miejscu. Wiem, wiem. Silny jest piernik, ja wiem, ale musisz dać mu radę. Nie pozwól mu dojść do słowa.

Krążą plotki, że jest pechowym zwiastunem. Wszystko co powie, nieważne dlaczego i w jakiej formie, staje się prawdą. Przepowiedział już nie jedno nieszczęście, nie jeden kłopot i nie jeden wspaniały abordaż. Zawsze mówi prawdę, nigdy nie kłamie. Marzynarze go nienawidzą i wystrzegają się wszelkiego kontaktu z nim. Nazywają go "Sługą Fortuny". Oficjalnie, pod nosem zawsze znajdzie się wiele innych, obraźliwych określeń.

- Słuchaj mnie, marynarzu! - zaczął. Wiedziałeś, a przynajmniej musiałeś wiedzieć, że nie wyniknie z tego nic dobrego, czułeś to na plecach wraz z mrowiącymi cię spojrzeniami.

- Słuchaj mnie! - krzyknął, bo wiedział, że stracił twoją uwagę. A to było w końcu najważniejsze. - Słuchaj, kiedy mówię! Nie powtarzam się! Moje słowa są zawsze prawdą! - krzyczał, jednocześnie potrząsajac tobą. Musiałeś coś zrobić. Musiałeś zareagować i rozwiągać jakoś ten problem. Tylko jak miałeś to zrobić? W tym czasie mężczyzna mówił dalej.

- Wystrzegaj się tego statku! - przykazał, wskazując na okręt za tobą i grożąc mu niebezpiecznie palcem. - Uważaj! Diabelski wnuk nim dowodzi. Ugrzęźnie w rafie, a to obudzi jej demony, który was zabiją! To jego sprawką! Pragnie was zabić, aby móc uchandlwać duszą! Opuść go! Odejdź albo giń! Przepadnij! Uciekaj! Ocal duszę! - wołał jak opętany. Zebrali się ciekawscy. Już zaczynali szaptać. Stałeś się atrakcją. Musiałeś jakoś wyjść z tej sytuacji z twarzą. Jaka jest twoja decyzja?

Roland Corley

Oj, to była wspaniała noc, prawda? Zapamiętaj ją, bo długo będzie ci musiała wystarczyć. Wypływace w morze i kilka następnych tygodni zajmie wam podróż do miejsca przeznaczenia. Po drodze spotka was wiele niebezpieczeństw. Znakomitej większości z nich nie zdołacie stawić czoła, ale te owocniejsze sprawią, że się wzbogacicie i okryjecie sławą, która nie zniknie przez lata. Tak ci powiedzieli, prawda? Uwierzyłeś? Ostrożniej traktuj ich słowa i nie pozwól, aby ci przeszkodziły we właściwym odbiorze sytuacji. Ratuj najpierw siebie, a potem innych. Przy okazji pamiętaj o statku.

Prawie nie zdążyłeś. Kapitan postanowił, że wyruszycie wcześniej. Na swoje usprawidliwienie mogłeś przyjąć fakt, że nie podali dokładnego czasu odpłynięcia, ale kogo to tak naprawdę opchodziło? Wskoczyłeś w ostatniej chwili, jeszcze zdążyli cię zwymyślać, że biegasz jak baba, potem jeszcze ktoś na ciebie nakrzyczał, żebyś brał się za swoje obowiązki. Tylko że nikt nie wytłumaczył ci jasno, czy jesteś kwatermistrzem, którym chciałeś zostać, czy przydzielono cię gdzieś indziej. Wczoraj nikt ci tego nieuświadomił.

Należał tego niezwołocznie dokonać. Zaraz po tym miałeś zabarać się do swoich obowiązków. Z pewnych zródeł wiedziałeś, że tutaj panowała surowa dyscyplina. Należało więc być przygotowanym na trudną i ciężką pracę, ale nie miała ona iść na marne. Skarby jakie rzekomo miał wpaść wam w ręce były warte takie poświęcenia. Kontrakt podpisałeś na półroku, bo tak było wygodniej i dawało możliwość wcześniejszej rezygnacji. Nie zamierzałeś za darmo nadstawiać karku. Jeżeli będzie okazja to chętnie z niej skorzystasz, ale w przeciwnym razie? Twoim pierwszym zadaniem zatem będzie zapoznanie się ze swoimi obowiązkami i poznaniem załogi, z którą spędzisz najbliższy czas. Odpowiada ci to?

Elias N. Cartwright

Statek już płynął, kiedy zdałeś sobie sprawę, że wyruszasz w najbardziej niebezpieczną przygodę. Może nie od razu do ciebie dotarło, wiem, że to trudne, ale jesteś na statku, który może nie powrócić do najbliższego portu. Udajecie się w daleką podróż, w okolice Nowego Jorku, dalekiego portu Nowego Świata, gdzie czekają na was nowe zadania i misje. Po drodze spotkacie okręty innych kapitanów. Ty również będzie grabił, napadał i czerpał korzyści, prawda? Wiem, wiem, po co zadaję takie pytania. Jednak na statku było jak na razie tłoczno, głośno i ciasno. Znalezienie kącika dla siebie zajęło ci trochę czasu, ale opłaciło się. Było wygodnie i cicho. W sam raz.

Kiedy szukałeś odpowiedniego miejsca podsłuchałeś przypadkiem rozmowę dwóch żeglarzy. Nie wiedzieli, że tam jesteś, więc rozmawiali swobodnie, co pozwoliło ci dowiedzieć się wielu przydatnych informacji.Jeden z nich, choć nie zdołałeś dostrzec twarzy opowiadał bardzo ciekawe rzeczy, łącznie z czakjącymi was zagadkami, które kryły się za postacią waszego kapitana.

- Słyszałem, że jego pierwsza załoga została w całości wybita, a na drugą spadła choroba, której nie byli w stanie uleczyć najlepsi doktorzy. Umierali jeden po drugim, z przekleństwem na ustach i imieniem kapitana. Podobno w nocy, nad statkiem unosiły się echa tych nieszczęśników i złowieszcze wiatry zatopiły trzeci jego okręt. Ostatni jest nasz. dradzali mi dołączenie tutaj, ale nie wierzę w to.

- A powinieś. Ja słyszałem jeszcze wiele innych historii. Podobno... - Pojawienie się kolejnego marynarza przerwało ich opowieść. Dowiedziałeś się jednak wystarczająco dużo, żeby dało ci do myślenia. Nie wierzę, że jesteś przesądny, ale chyba ty również zwróciłeś uwagę, że kilka z tych faktów dotało też do twoich uszu, prawda?

Thomas Parkers

Coż mam ci powiedzieć? Zaczęło się. Wiesz o tym i ta świadomość podnieca cię i sprawia, że twoje serce rozgrzewa się. Wypełnia je rządza przygody i krwi. Chcesz pokazać Hiszpanom, kto w rzeczywistości tutaj rządzi, ale przyjdzie na to czas, nie musisz się martwić. Spokojnie. Przyjdzie czas na zabawę i skarby. Teraz jest jednak pora na ciężka pracę. Zapoznanie się z załogą, odkrycie przydatnych znajomości, a nawet ubici interesów i zawiązanie sprzyjających sojuszy. Wszystko w imię własnego przetrwania. Zapewne zdążyłeś już zauważyć te podejrzliwe spojrzenia, nieufne zagrania. Podkładane nóg to zagrywka dla dzieci, ale widocznie wszyscy tutaj to jeszcze niewyrośnięte dzieci.

Kilka siniaków, jakich nabawiłeś podczas przepychanek z innymi, niby były to sztuchnięcia, jednak parokrotnie mogły zakończyć się twoją szkodą, raz nawet śmiercią. Pomyślałby, że to kilka dni minęły, a to zaledwie dzień, pierwsze godziny. Zupełnie nie rozumiałeś ich zachowania, aledenerwowało cię to, prawda? O co im chodziło? Dlaczego się przyczepili? Czułeś, że nie będzie łatwo się tego dowiedzieć. Spróbuj jednak i nie zdrażaj się, jeżeli ci nie wyjdzie. Masz całe pół roku, uważaj jednak na głowę.
 
Idylla jest offline  
Stary 05-11-2010, 13:21   #15
 
seto's Avatar
 
Reputacja: 1 seto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znany
Kosma myślał przez chwilę jak wyjść z trudnej sytuacji w której się znalazł. Postanowił zrobić to klasycznie - być duchownym.
- Odejdź albo zgiń? Prawdę powiedziałeś! Lecz zważ że jeśli odejdę to też kiedyś zginę! Bóg jest moim Panem i on o mym życiu decyduje. Żaden fałszywy prorok nie zmieni mojego postanowienia. O takich jak ty jest napisane: Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Wiedz więc że jeśli Pan przeznaczył mi śmierć na tym statku to jego wola się wypełni i nie ważne jest nawet czy ja sam będę tego chciał. Sam więc odejdź i męcz innych swoimi przepowiedniami.

Malaparte wyswobodził się z uścisku "Sługi Fortuny", który zdawał się być lekko oszołomiony jego słowami. Kruk rozejrzał się, aby sprawdzić czy jego słowa zadziałały tak jak powinny. Marynarze wydawali się zmieszani, a w spojrzeniach niektórych widać było coś co można było uznać za nutkę podziwu. Widać mało kto miał odwagę wdać się w dyskusję z szaleńcem.
- Przedstawienie uważam za zakończone. - Powiedział głosem nieco władczym do otaczających go marynarzy. Zrobił krok w stronę jednego z nich. Chciał wyjść z utworzonego kręgu. Na twarzy marynarza w kierunku, którego zmierzał Kruk wykwitł szyderczy uśmiech. Umięśniony mężczyzna, który był dużo bardziej postawny niż Kosma splótł ręce na piersi i czekał na kolejny ruch duchownego. Sprawdzał go. Malaparte spiorunował go spojrzeniem. Nie było ono wrogie. Wyrażało raczej spokój, z tym że spokój kojarzący się raczej z tym jaki towarzyszy rekinowi, który ma czas aby spokojnie skonsumować zabitą przed chwilą ofiarę. Marynarz zmieszał się nieco. Kosma jeszcze bardziej się do niego zbliżył.
- Gdzie się wybierasz? - Usłyszał basowy głos.
- Tam gdzie ścieżka Pana mnie poprowadzi. - Odparł z krzywym uśmiechem Kruk i uderzył marynarza prosto w splot słoneczny. Kiedy przeciwnik zgiął się w pół duchowny prawie niezauważalnie odetchnął. Studiowanie medycznych ksiąg się na coś przydało.

Malaparte skorzystał z okazji i wyszedł przedarł się przez osłupiałych marynarzy. Stanął gdzieś z boku i powrócił do analizowania wyglądu okręgu. Po chwili usłyszał kroki i zobaczył że zbliża się do niego marynarz, którego przed chwilą uderzył. Kosma nawet nie drgnął.
- Wybacz. Nie pozostawiłeś mi wielkiego wyboru. - Wyciągnął prawą rękę w kierunku żeglarza. - Pax? Pokój między nami? - Zapytał spokojnym głosem. Drugi mężczyzna nawet się nie odezwał.
- Powiedz chociaż czy zdałem twój test. - Rzucił z uśmiechem po chwili.
Na twarzy marynarza pojawił się wyraz zdziwienia.
- Tak. Bystry jesteś. - Odpowiedział po chwili ściskając rękę Kosmy. - John - Przedstawił się.
- Kosma Malaparte. Sługa Pański. - Zaprezentował się Kruk. Nie zareagował na parsknięcie rozmówcy, który w ten sposób zareagował na "Sługę Pańskiego".

Kosma zamierzał jeszcze przez chwilę poobserwować statek w oczekiwaniu na kogoś kto powie mu co ma robić, no i jakie stanowisko został przyjęty.
 
seto jest offline  
Stary 05-11-2010, 20:12   #16
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
- Kurwa! - przeklął soczyście Anglik, widząc jak jego statek podnosi żagle. To wróżyło jedno, kapitan postanowił wypłynąć wcześniej. A może tą porę mieli na myśli mówiąc "z samego rana"? Nie wiedział, ale zaczął biec jakby go goniło stado byków, z pokaźnym majdanem na plecach przeskakując porozrzucane na pomoście skrzynki i beczki. Wyglądało to dość głupawo, ale patrząca na niego załoga widocznie dobrze się bawiła gwiżdżąc i klaszcząc.
Ale w końcu dopadł do trapu i niczym rozpędzony wóz, wtoczył się na pokład zipiąc i z trudem łapiąc oddech. No cóż, teraz załoga już go nie dopingowała. Wręcz przeciwnie, dała mu do zrozumienia że nie tolerują spóźnialskich.
Parę razy został zwymyślany, ale Roland z wrodzonym spokojem, oddał im piękne za nadobne. Nie lubił szarpać języka, był milczkiem, ale potrafił ułożyć celną ripostę i zmieszać kogoś z błotem. Nie ominęło to kilku rozeźlonych marynarzy, jeden nawet został popchnięty na tyle mocno, że nakrył się kopytami i przeklął soczyście. Mimo wszystko nie podchodził do Rolanda, aby oddać, tylko zszedł pod pokład i zniknął na jakiś czas. Zaciekawił go tajemniczy mężczyzna, przyglądający się temu wszystkiemu z pobłaźliwą miną.
Na kolejne zwymyślania nie wytrzymał:
- Wy chędożone szczury lądowe! Nie macie nic do roboty? Nie podobam się wam, droga wolna - tu wskazał zza burtę - Brzeg jeszcze daleko nie jest, dopłyniecie! Co? Nie ma chętnych? To się kurwa brać do roboty!
Kilku marynarzy zdziwionych popatrzyło na niego, kilku łagodnie poszło do swoich zajęć. Nigdy nie przypuszczał by, że tak dobrze będzie mu szło udawania kogoś ważnego. W sumie miał być kwatermistrzem, ale nie sądził że rzuca go od razu na tak wysoką pozycję, nie żeby nie miał doświadczenia. Odsłużone na okrętach wojennych lata nieźle go wprawiły w tą robotę. Chodziło o to, że kapitan musiał by się okazać naprawdę lekkomyślny lub chory psychicznie, żeby oddać pod komendę statek świeżakowi nie wiadomo z skąd.
Kiedy wszyscy się rozeszli, on usiadł na schodach niedaleko mostka. I wtedy podszedł do niego ów jegomość który mierzył go tak niedawno wzrokiem. Kiedy się zbliżał ironicznie zaklaskał trzy razy w ręce:
- No, no. Nie każdemu nowemu udaje się nagonić tych obiboków do roboty w tak szybkim tempie. Joshua Pitlock, kwatermistrz.
Roland podniósł na niego głowę i przypisaną mu lakoniczną wymową, powiedział:
- Bardzo mi miło. Wiesz coś o tym, kim mam tu być?
- Ależ wiem, wiem. Ale na początku wypadało by się przedstawić.
- Roland Corley, miałem być kwatermistrzem na tym statku, a przynajmniej takie mam doświadczenie.
- Tak... Była o tobie mowa, ale przedłużyłem kontrakt. Wybacz. Ale mamy dla Ciebie również ciekawą posadę. Bosman. Widzę że potrafisz zagonić obiboków do roboty, idealnie się nadasz.
Corley kiwnął głową na znak potwierdzenia.
Dopiero teraz Roland przyjrzał się Joshule. Był to starszy mężczyzna, jego twarz zdobiły liczne blizny i znamiona. Ubrany był dość niechlujnie, można powiedzieć że nie wyraźniał się z załogi. Nawet przy Rolandzie ubranym w tani, skórzany kubrak wyglądał biednie. Ale budził respekt, sylwetką. Umięśnioną, barczystą. Od razu było można się domyśleć, że lepiej mieć w nim przyjaciela. Na szyi miał przewiązaną, zieloną chustę z inicjałami K.B.
- Pokażesz mi mój kąt na tej zapyziałej łajbie? - zapytał się Roland.
- Chodź za mną przyjacielu. Zaraz zobaczysz ten apartament.
Ruszyli. Szli powoli, nieśpiesznie. Załoga patrzyła na nich dość nieufnie. Kilka łapczywie patrzyli na sprzęt, jaki Roland przyniósł na ten statek. Takiego arsenału nie nosił przy sobie byle kto. No i ta busola... Wypolerowana pamiątka po ojcu, który młodość też spędził na statkach jako handlarz.
Sam statek wyglądał jakoś szaro-buro. Nie rzucał się w oczy niczym ciekawym. Jedynie olbrzymie żagle z wydzierganym, czarnym symbolem, robiły naprawdę piorunujące wrażenie.
Zeszli pod pokład.
Kilku marynarzy z nudy cięło w karty, kilku popijało rum przy stoliku.
- Nie za szybko na rum? Ledwo wyszliśmy z portu. - zapytał Corley.
- Nie mnie to sądzić, to ich prywatne zapasy.
Roland kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Szli dalej. W końcu dotarli do kajuty bosmana.
- To tu. Potrzebujesz czegoś? - zapytał się z dziwną troską kwatermistrz.
- Nie, nie. Znajdę Cię, jak będę czegoś potrzebował. Kiedy mam zacząć robotę?
- Na razie tych obdartusów do roboty gonię ja, ale nocna zmiana będzie twoja - tu uśmiechnął się szyderczo - Jesteś nowy, więc nie daj się zajść od tyłu. - i mrugnął do niego pojednawczo okiem.
Roland znowu kiwnął głową. Joshua zamknął drzwi, a Roland został sam na sam ze swoimi myślami i nowym kątem, do którego przez małą szparkę zaglądało budzące się słońce.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 09-11-2010, 09:47   #17
 
Knocknees's Avatar
 
Reputacja: 1 Knocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputację
Na morzu byli już od jakiegoś czasu a on w zasadzie nadal nie miał żadnego przydziału. Cała ta sytuacja zresztą wyglądała dosyć dziwnie. Jednostka która w regularnej armii brała na pokład swobodnie około setki a niejednokrotnie nawet dużo więcej marynarzy, tutaj zdawała się być przepełniona zaledwie połową tej ilości. Zatrzymał się przy kabestanie i spojrzał na niedbale zabezpieczone handszpaki. Na Brytyjskim okręcie za taką niedbałość w najlepszym przypadku, ktoś został by zlinczowany lub wypłacono by mu kilka batów. Ale to nie był okręt marynarki wojennej i Elias musiał się z tym pogodzić. Spojrzał w morze, daleko na zachód nad linię wody. Chmury na horyzoncie piętrzyły się jak schodząca lawina śniegu. Nad głową usłyszał skrzek jakiegoś ptaszyska. Wszystko wskazywało na zmianę pogody, jutro czeka ich chmurny i deszczowy dzień a Eliasa nieprzespana noc. Położył dłoń na lewym barku odruchowo pocierając go na samą myśl o rwącym bólu jaki niejednokrotnie potrafił przysporzyć. Zrobił kilka kroków i zszedł pod pokład. Miał dość natrętnych, podejrzliwych i otaczających go na pokładzie spojrzeń. Wrzawa jaka panowała tutaj na dole była nie do zniesienia. Wszyscy przekrzykiwali się nawzajem, czy to szukając miejsca czy po prostu zaczepki to co zastało go pod pokładem przechodziło jego wyobrażenia jeżeli chodzi o znaczenie braku dyscypliny. Początkowo przeciskając się pomiędzy innymi marynarzami starał się ignorować ciche docinki i podstawianie nóg. Postanowił że jeszcze przyjdzie czas na odegranie się a teraz najważniejszym było znalezienie dla siebie jakiegoś kąta. Dokładnie tylko zapamiętywał twarze złośliwych dowcipnisiów. To była kolejna z jego dziwnych przypadłości, nigdy nie zapominał twarzy osoby która go obraziła. Dotarł w końcu do podwieszonej na końcu kubryku, niewielkiej koji. Przysiadł na niej i spokojnie rzucił okiem na skupisko marynarzy. Zasadniczo nie było ich tak wielu, natomiast gwar i zamieszanie jakie wprowadzali sprawiał wrażenie że bryg jest wypchany po brzegi.
- Ej flądro to moje miejsce! – nad Eliasem przystanął tęgi marynarz i podparł dłonie na bokach. Elias rozejrzał się leniwie po koji, poklepał ja dłonią
- Wybacz przyjacielu, nie widzę tutaj nigdzie żadnego rytu a już na pewno nie takiego który mówił by że to miejsce należy do kogokolwiek – uśmiechnął się szeroko na myśl o tym co za chwilę się stanie. Przysadzisty mężczyzna zmarszczył brwi patrząc dziwacznie na Szczęściarza
- Po prostu spieprzaj jeżeli nie rozumiesz – to musiało w końcu dotrzeć do łysej czaszki która teraz zalała się czerwoną falą złości. Elias jednak był pewien że tak to się skończy, dlatego postanowił nie czekać. Chwycił błyskawicznie jedną dłonią krocze grubasa, ściskając jego klejnoty wystarczająco mocno by kupić sobie kolejne uderzenie serca potrzebne na wyjęcie noża z cholewy. Przysunął się do tępaka nie zwalniając uścisku między jego nogami i przyłożył mu czubek noża go krtani
- Żebyśmy się dobrze zrozumieli – Elias zacisnął dłoń jeszcze mocniej i szepnął – Spierdalaj – łysol zaczął się pocić zaciskając zęby i kiwną tylko porozumiewawczo głową. Szczęściarz zwolnił uchwyt i usiadł na „swoim” nowym miejscu
- To jeszcze nie koniec – zagroził lekko piskliwym głosem mężczyzna odwracając się na pięcie
- Mam nadzieje bo świetnie się bawiłem – Elias z szelmowskim uśmiechem wyjął jabłko i wpił się w miękisz. Czuł na sobie otaczające go spojrzenia, wiedział że przez tą sytuacje zyskał zarówno przyjaciół jak i wrogów, obawiał się że być może więcej tych drugich. Położył się patrząc w strop.

~~~~***~~~~

Długo nie mógł zasnąć tej nocy. Leżał już tak od godziny siląc się na sen. Dookoła wszyscy szeptali, zamknął oczy i zaczął nasłuchiwać
-…jeden po drugim. Nikt nie był w stanie temu zaradzić. Podobno przed śmiercią każdy wymawiał imię kolejnego trupa i do brzegu dotarł sam kapitan…mówię wam z nim jest coś nie tak – otrząsnął się i znów spojrzał na strop. Nawet nie musiał zgadywać o kim mowa. Wszyscy gadali o kapitanie, o nim o jego rzekomych zatargach z czartem i innym piekielnymi siłami. Co raz słyszał lepszą wersję kolejnej klątwy spadającej na załogę. Cholera najgorsze było to, że każda bajda ma w sobie ziarno prawdy. Przekręcił się na bok i zamknął oczy.
 
__________________
Take what you want and give nothing back
Knocknees jest offline  
Stary 13-11-2010, 15:30   #18
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
W rejs wyruszam, hen, daleko gdzieś,
Tam, gdzie nie był nikt.
Gdzie fortuną kusi los, a diabeł woła "Cześć!",
Właśnie tam wietrze nieś mnie, nieś.


~~ * ~~ * ~~


Dziennik pokładowy 1637 rok, piąty dzień szóstego miesiąca,

Zmuszeni zostaliśmy do wpłynięcia na nieprzyjazne wody. Z jednej strony ścigani przez zbliżający się sztorm, z drugiej wciągani przez ocean za sprawą dziurawego kadłuba. Sytuacja nie prezentowała się dla nas dobrze. Kapitan zaszył się w swojej kajucie, a rozkazy kierował do nas za sprawą zaufanego kwatermistrza. Nazywano go Ferri, na wyraźne polecenie. Inny rodzaj zwrotów traktował jako obelgę. Nie dane było mi zglebić tajemnice języka włoskiego, dlatego nie pojmuję tej zaciętości. Trzeba jednak przyznać, że nasz kapitan wiedział, kogo obsadzić na tym stanowisku. Jest to człowiek osobliwy. Nie pozostawał niezauważony. Każdego ranka wstawał wcześnie, witał się z poranną wachtą, znikał na kilka minut pod pokładem, aby omówić z kukiem warunki w mesie. Powracał na pokład i przechadzał się po nim z surowym, niezmiennym obliczem. Spoglądał niekiedy na horyzont wypatrując obcego statku na horyzoncie. Miał podobno sokoli wzrok i z odległości dwóch mil widział doskonale banderę statku (...)


~~ * ~~ * ~~


Kosma Malaparte

Kapelan/Płatnik

Widziałeś jednak z dziobu, że nieszczęśnik, który wróżył wam marną przyszłość napotkał na kapitana. Wiedziałeś, bo zapytany kamrat odpowiedział ci, że to właśnie on. Nie wyglądał na szczególnie szczęśliwego. Kiedy tylko wzrok mężczyzny napotkał wasze, stał się groźny, widać było, że człowiek ten wiele przeżył. Zahartowało go to i bynajmniej nie uczyniło z niego dobrotliwego dowódcy. Podszedł do starca. Zagadnął go, a po krótszej wymianie zdań odszedł. Ten niezrażony wykrzykiwał za nim przestrogi. Wtedy właśnie pojawił się pierwszy znak, że nie należy zadzierać z kapitanem Crickiem. Strzał padł szybko, niemal niezauważalnie. Broń wydała z siebie ogłuszający, buntowniczy dźwięk.

Otrzymałeś oczekiwany przydział. Zostałeś płatnikiem. Podobno skoro byłeś wykształcony - jakże mogło być inaczej, skoro otrzymałeś świecenia - to potrafisz liczyć. Twoim zadaniem jest pilnowanie funduszy, uzupełnianie zapasów, zajmowanie się zakupem niezbędnych narzędzi, materiałów, broni i prochu. Oprócz ciebie dostęp do zapasów mają jedynie kapitan i kwatermistrz. Nawet kucharz pozostaje pod ścisłym nadzorem, odbiera każdego dnia przepisową część. Później, kiedy wiesz, że już zakończyła znoszenie jedzenia do kuchni, zamykasz drzwi na kłódkę. Bronisz tego klucza, jak własnego życia. Wielu chciałoby się do niego dobrać, żeby tylko móc skorzystać z tego, co znajdowało się w środku ładowni.

Sprawnie poradziłeś sobie ze starym marynarzem, którego unikali wszyscy. Zyskałeś duże uznanie w oczach bardziej rozsądnych kamratów. Niektórzy z nich również pochodzili z wykształconych rodzin. Wpojone w nich zostały tradycje i nauki Kościoła. Zmuszeni jednak do ucieczki za rozmaite występki i niegodziwości, schronili się na bezpiecznych wodach Morza Karaibskiego. Zatem już sam ten fakt stawiał cię w komfortowej sytuacji. Kiedy płynęliście już statkiem, poznałeś innych dowódców.

Statek nazywał się "Wschodnim Diabłem", nie z woli przypadku. Zasłużył sobie w pełni na to miano. Znał go każdy. Była to okazała fregata. Główny masz sięgał nieba, jego długość znacznie przekraczała przeciętna. Drugi niewiele mu ustępował. Widok z bocianiego gniazda musiał być imponujący. Załoga była nieprzeciętna. Nastroje jednak nie odpowiadały do końca twoim wyobrażeniom. Zadanie jakie przed tobą postawili okazało się trudne. Nikt nie chciał współpracować, ani pomagać nowemu. Z pomocą przyszedł ci jedynie jakiś chłopaczek, który co chwilę spoglądał na Edwarda, który tylko czekał na potknięcia załogantów, żeby ich zaczepić.

Czekała cię cała noc spisywania sprawunków i sporządzenie listy asortymentu na statku. Następnie uzupełnienie listy, które miało nastąpić następnego dnia i wreszcie przejęcie pieczy nad finansami. Pracowałeś do późna, kiedy zza drzwi dobiegło cię jęczenie, natrętne zawodzenie. Zirytowany wyjrzałeś z swojej kabiny, dokładnie w momencie, kiedy zerwał się silniejszy wiatr, przedzierał się przez uchylone okno, zgasił płomień świecy i porozrzucał papiery. Podszedłszy je zamknąć i pookładać bałagan. Nagle poczułeś mrowienie na plecach, czułeś, że jesteś obserwowany. Bynajmniej nie była to iluzja. Starając się nie dac po sobie poznać, że zdajesz sobie sprawę w cudzej obecności, odnalazłeś przedmiot, w którym odbijałby się przybysz. Na biurku leżała butelka z rumem. Spojrzałeś na nią, a na tle okna odmalowała się mglista, zdeformowana kształtem naczynia sylwetka. Odwróciłeś się, żeby naskoczyć na dowcipnisia, ale jedyne co ujrzałeś to... smugę dymu, mgłę i słodki, aromatyczny zapach.


~~ * ~~ * ~~


(...) Gdzieś podziały się nasze siły i wola walki. Dryfowaliśmy już od kilku dni. Pchani nikłymi podmuchami wiatru, które w tych rejonach były niezwykle rzadkie, a według naszego niezawodnego nawigatora, który porozumiewał się z nami płynną łaciną, nie występowały w ogóle. Jakie zatem diabły morskie nas tutaj zawiodły i pragną naszej zguby? Kapitan chodzi strapiony, czujemy, że nie wie, co począć. Słyszałem kilka krotnie już szeptane spiski. Mówiono o buncie. Zaalarmowany lekarz pokładowy, sam niewiele zresztą sypiał, przekazał te informacje bosmanowi. Ten szybko zatkał mu usta. Nie odważył się poderznąć mu gardła, ale wyjątkowo udanie dał do zrozumienia, że rozprawi się z nim osobiście, jeżeli opowie o tym kapitanowi, czy któremuś z innych oficerów. Mnie również wtajemniczono. Postawiono mnie również na czele. Miałem wszystko zorganizować, zgodnie ze wskazówkami bosmana. (...)


~~ * ~~ * ~~


Roland Corley

Bosman

Statek zaiście był przepełniony samowolnymi, okrutnymi ludźmi, którzy zostali dobrani przez przypadek, na zasadzie wolnego zgłaszania się. Warunki były zaniżone ze względu na ostatnie wydarzenia, jakie miały miejsce na morzu. Wzmożone działania przeciwko piratom, były zasłoną wobec nieubłaganej prawdy. Korsarze wymykali się spod kontroli. Rządy nie wiedziały, co począć. Wszelkie działania jakie podejmowali, kończyły się kolejnymi atakami i buntami. Marynarze, którzy pozostawali wierni koronie, jakiejkolwiek by barwy nie były, rezygnowali. Zamierzali działać na własną rękę. Wasz kapitan to wykorzystał.

Czekała cię opieka nad "psią wachtą". Nie wdzięczne zadanie. W środku nowy wielu zasypiało, niektórzy po całym dniu nie byli w stanie dobrze widzieć, czyli o fałszywy alarm nietrudno. Była to pierwsza noc, więc każdy musiał pracować, jutro będzie już lepiej. Przynajmniej tym się pocieszałeś. Gong zabrzmiał ponownie, a wydawało ci się, że to było zaledwie chwilę temu. Zatem minęła już godzina od twojej zmiany. Na pokładzie spacerowało dwóch młodych chłopaków, którzy wesoło ze sobą rozmawiali. Już miałeś ich zganić, kiedy dostrzegli cię siedzącego na beczce tuż nad sterem. Spuścili wzrok i natychmiast zamilkli. Już wiedzieli, że nie warto z tobą zadzierać. Zajęty własnymi myślami zastanawiałeś się nad przeznaczeniem tej wprawy.

- Będziemy łupić Hiszpanów! Topić ich statki! Odbierać ich złoto! Dobierzemy im się do tyłków!

Słuchałeś uważnie jego przemówienia, w końcu to ważny moment. Poznawaliście wreszcie zamiary wasze kapitana, a co za tym idzie, wasze przyszłe cele i, byc może, środki do ich osiągnięcia. Płomienne przemówienie dobiegało końca, kiedy usłyszałeś coś bardzo interesującego.

- ... Naszym zadaniem ponadto będzie przygotowanie ataku. Wspierani przez siły angielskie udamy się do portu odległego od nas o mile morskie, daleko poza granice tego morza, do centrum handlowego Nowego Świata. Do Nowego Yorku.

W tym momencie twoje myśli zogniskowały się na tej jednej nazwie. Znałeś to miasto ze słyszenia, prawda? Pamiętałeś coś o nim? Kojarzyłeś może z czego jest znane? Ogarnęło cię zdumienie. Szok nie ustąpił jeszcze długo. Wyprawa miała wam zając blisko miesiąc, przy sprzyjających warunkach. To szaleństwo, ale mimo to takie było zadanie. Słyszałeś, że niektórzy na głos wypowiadali twoje własne myśli. Chciałeś pomówić z Joshuą, ale nagle zapadł się pod ziemię. Pozostało ci zatem przemyślenie wszystkiego.

Noc była długa, księżyc świecił intensywnie jej pełnią, przymknąłeś na chwilę oczy. Odprężyłeś się nieco, aby zaraz poczuć, że ktoś cię szarpie i unosi. Chmury zakryły jedyny jasny punkt na niebie, więc nie dostrzegłeś twarzy skrywanej w twoim cieniu. Szarpałeś się, ale ramiona uwięziły się w swoim żelaznym uścisku. Zbliżaliście się do burty. Zamierzał cię wrzucić do morza. Desperackie próby nie pomagały. Poczułeś, że unosi cię jeszcze wyżej, a potem już tylko opór powietrza, jaki stawiało twoje ciało i potworne zimno. Pluśnięcie wody zniknęło, gdzieś w ciszy. Nie słyszałeś głosów nawołujących do alarmu, znikającego cienia pod pokładem. Pozostawała jedynie ciemność i chłód. Walczyłeś, unosiłeś się na wodzie najdłużej jak potrafiłeś. Czekałeś na ratunek...

~~ * ~~ * ~~


(...) To nasze ostatnie spotkanie z bosmanem... Pojawiły się przeszkody... Napotkaliśmy angielski okręt... Zniknęła... kilka sztuk... Zabrakło... Proch został zamoczony... Załoga straciła wolę walki... Ranni umierali... zapominali... uciekali w pośpiechu... Krew płynęła po jego rękach... Szabla zanurzyła się po samą pierś... Uśmiechał się niczym szaleniec, dozwolony grzesznik bez możliwości zbawienia swej duszy... Pakt nie... zawieszony...* (...)


~~ * ~~ * ~~


Elias Cartwright

Kanonier

Jesteś nieostrożny. Zadzieranie z tyloma przeciwnikami może cię wiele kosztować. Pamiętaj, że oni są uzbrojeni i mają przewagę liczebną. Czy dasz sobie radę ze wszystkimi? Sojuszników znacznie trudniej pozyskać niż wrogów, pamiętaj. Nie mniej twoje zachowanie zjednało ci dziwnego, zagubionego człowieka. Miał na imię Fabien. Był Francuzem o nienagannych manierach, nie zrażało go nawet twoje pochodzenie. Wszak rywalizacja między Anglią a Francją tutaj nie miała znaczenia. I powiedział ci to wprost. Zagadał do ciebie jeszcze tej nocy. Cicho podkradł się do ciebie, prawie nie stracił życia, bo w końcu miewasz czujny sen. Przestraszony natychmiast odskoczył, zawadził o inną koję, rozbudził kilku kamratów, oberwał po głowie i z kwaśną miną zbliżył się do ciebie.

- Jesteś niebezpieczny! Chciałem tylko porozmawiać! - powiedział z francuskim akcentem. Rozumiałeś go, ale wiele słów przeinaczał. - Widziałem, co mu zrobiłeś. Popieram cię. Też go nie lubię. Myśli, że skoro jest cieślą, to należy się z nim liczyć bardziej niż z kapitanem. Podobno ostatni okręt jakim pływał zatonął, kiedy go naprawiał.

Chciałeś spać, a on ci przeszkadzał. Rozbudzał cię ilekroć zamykałeś oczy, żeby zasnąć. Czekały was tygodnie ciężkiej pracy i wzmożonej czujności, a on jeszcze nie pozwalał ci się wysypiać.

- Jesteś tutaj kanonierem, prawda? - padło pytanie. - Ja też, będę ci pomagał, poza tym znam kuka, dostaniemy czasami coś mocniejszego. Mamy zawartą umowę - mrugnął do ciebie porozumiewawczo. Chłopak był jeszcze młody, a już zyskiwał sobie kontakty? Nie zamierzałeś się go wcale trzymać, prawda? Czy może się mylę?

Wasza rozmowa nie trwała już długo. W zasadzie to nazwać go można zwykłym monologiem. Jednostronnym paplaniem. Rozbudził cię jednak na dobre dźwięk dzwonka zwiastującego zmianę wachty. Teraz twoja kolej, żeby patrolować pokład i pilnować horyzontu. Przygotowałeś się, licząc, że męczący towarzysz odpuści, ale okazało się, że mieliście tej nocy razem spędzić kolejne godziny. nie wytrzymałeś z nim więcej niż dwa sygnały, kiedy usłyszałeś tajemnicze zawodzenie. Dochodziło z kajut oficerskich i raczej nie było to chrapanie. Przypominało raczej cichy, pijacki śpiew. Kiedy ciekawy zbliżyłeś się do drzwi, otworzyły się nagle, ale nikt w nich nie stanął. Podszedłeś bliżej, w ciemnościach dostrzegłeś czyjąś twarz, błyszczące oczy i odór zgniłego mięsa.

- Co jest? - zapytał cię Fabien, a kiedy kazałeś mu spojrzeć niczego nie dostrzegł. - Tam nic nie ma... - zapewnił, kiedy dziwny dźwięk ponownie dobiegł waszych uszu. Coś działo się na tej łajbie i nie było to nic dobrego.

~~ * ~~ * ~~


(...) Nakazano nam nie opuszczać pokładu bez wyraźnego rozkazu lub pozwolenia wydanego od samego kapitana. Zależało od tego nasze bezpieczeństwo. Niesubordynację określono surowymi konsekwencjami. Zabroniono również wychodzenia na pokład w ciągu dnia. Nocą po pokładzie spacerować mogła jedynie wydzielona wachta i oficerowie. Cumowaliśmy w porcie zniszczonym przez atak hiszpańskiego galeonu. Powiedziano nam, że to zemsta za wrogie działania piratów. Nienawidzono ich tam i tępiono. Wielu z naszych kamratów było niegdyś piratami, dlatego w celach ich ochrony, zakazano nam udzielania się w mieście. Kapitan obawiał się, że alkohol rozwiąże nam języki. Nie zależało mu na wszczynaniu zamieszek i zadzieraniu z miejscową ludnością. Jedno pokolenie wszakże było już kolonistami. Należało uszanować ich świat. Tak właśnie kapitan uzasadnił swoje postępowanie. Nikt nie śmiał się sprzeciwić do czasu, aż okazało się, że podłoże tej decyzji miało nie ochronny, a czysto samolubny charakter (...)

____________________
* Ten fragment jest urywanym zapisem (brakowało kilku fragmentów XD), stąd ten liczny wielkropek. Nie wiem, czy wyszło, dlatego wolę napisac.
 

Ostatnio edytowane przez Idylla : 13-11-2010 o 15:38.
Idylla jest offline  
Stary 15-11-2010, 19:15   #19
 
seto's Avatar
 
Reputacja: 1 seto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znany
Kapitan Crick od początku przypadł do gustu duchownemu. Sprawę z szaleńcem rozwiązał szybko i prosto. Swoją drogą Kosma początkowo też chciał tak ją zakończyć, ale wewnętrzny mówca wziął jednak górę. Co do samej osoby kapitana. Miał on być niby diabłem wcielonym, albo przynajmniej kimś kto podpisał z nim pakt. Skoro tak to należało się zastanowić się czy rzeczywiście tak nie było. Malaparte wyjął z torby starą, ale tylko lekko zniszczoną książkę. Co pisał Dante o Panu Ciemności?

Jakżem się wielce zdziwił, gdy ujrzałem
Na głowie jego razem trzy oblicza!
Jedno czerwone, było z przodu głowy,
Dwa inne zasię z tamtem się łączyły
I wyrastając nad każdem ramieniem,
Wszystkie w grzebieniu, zbiegały się w jedno
Prawe — żółtawo-białem mi się zdało,
Lewe — na oko miało pozór taki,
Jako u ludzi przychodzących z kraju,
Gdzie wody Nilu spadają w doliny
Z pod każdej twarzy, wyglądało dwoje
Ogromnych skrzydeł, jakie dla takiego
Ptaka przystały: nigdy na okrętach
Tak wielkich żagli niewidziałem w morzu.
Bez pierza były i kształtem podobne
Do nietoperzych, a tak machał niemi
Że trzy zarazem wiatry od nich wiały.
I ztąd to wody zamarzły Kocytu. —
Sześcią swych oczu płakał, a łzy jego
I krwawa piana, po trzech brodach ciekły.

Nie. Kapitan Crick wbrew wszelkim wątpliwościom posiadał tylko jedno oblicze po którym w dodatku nie ciekła żadna, nawet zwykła piana. Duchowny zamknął księgę i uśmiechnął się krzywo. Widać jednak miał do czynienia z człowiekiem.
Przynajmniej statek nosił miano diabła. Dobre i to.
Kosma musiał przyznać, że miał farta. Dostał się na dobre stanowisko. Był przyzwyczajony do siedzenia nad papierami i nie miał żadnych problemów z liczeniem. Najlepsze jednak było to, że miał własną kajutę i nie musiał pełnić wacht.
Były też gorsze strony. Przejęcie obowiązków płatnika wymagało dużo pracy. Kosma pocieszał tym, że było tak tylko na początku. Po paru dniach powinien się przyzwyczaić no i nie będzie musiał robić codziennie inwentaryzacji.
Praca w końcu była skończona, a papierzyska ładnie poukładane. Do czasu. Kiedy wiatr rozwiał dokumenty i zgasił świece Malaparte zaklął pod nosem. W dodatku ktoś go obserwował. Niestety dowcipniś nie został przyłapany. Kosmie nie pozostało nic innego jak opróżnić część zawartości butelki dzięki której zobaczył sylwetkę w oknie.
Rum od razu poprawił mu humor. Duchowny rozparł się wygodnie na sfatygowanym i chwiejącym się krześle. Zaczął rozmyślać. Kto mógł do niego zaglądać? Najbardziej oczywistym wydawało się, że był to jakiś marynarz pełniący wachtę. Z drugiej jednak strony ktoś taki nie zdążyłby umknąć. Więc kto? Duch, upiór, zjawa? Może sam Zły? Kruk uśmiechnął się do swoich myśli i pociągnął łyk z butelki. Skoro jego myśli popędziły już tak daleko to może powinien przyjąć, że był to sam Crick używający swoich czarcich mocy? Kolejny uśmiech wykwitł na twarzy duchownego.
Kosma postanowił przejść się po pokładzie. Wałęsało się po nim kilku marynarzy. Paru zdawało się spać, ale kiedy przechodził koło nich natychmiast się podrywali. Chyba w pierwszej chwili wzięli go za bosmana. To by tłumaczyło ich reakcję. Kruk też nie chciałby mu podpaść. Gość nie wyglądał na kogoś komu dałoby się wytłumaczyć w jakikolwiek sposób dlaczego zasnęło się na swojej wachcie.

Wypity rum nie podziałał na Kosmę usypiająco. Był już późno, ale nie zamierzał się jeszcze kłaść. Usiadł na podkładzie opierając się plecami o burtę. Opuścił głowę i zamyślił się. Właściwie to nie kontemplował niczego konkretnego. Po prostu odpoczywał na świeżył powietrzu po pracy nad papierami. Tego było mu trzeba. Spokój został jednak przerwany.

- Ej ty! Nie śpij, bo przypadkiem za burtę wylecisz. Rybki lubią się bawić z takimi jak ty. - Mowę marynarza zakończył rechot. W głowie Kosmy pojawiła się tylko jedna myśl - „Następny”.
-To nie moja wachta. Daj spokój. - Odparł duchowny od niechcenia powoli podnosząc głowę.
- A to ty. Nasz nowy płatnik. Ho ho! - Okrzyk nie zdradzał zbytniego szacunku. Wręcz przeciwnie - Nie odpaliłbyś przypadkiem jakiejś części z zapasów? - Krzywy uśmiech dopełnił obrazu marynarza.
- Odpalić to mogę ci z pistoletu w klejnoty. - Odpowiedział Kosma niezwykle spokojnym głosem, a następnie odwzajemnił uśmiech. - Daj spokój. Nie mam siedemnastu lat i nie żyję na tym świecie od wczoraj.
- Spokojnie. Sam rozumiesz - spróbować zawsze warto.
- Jasne. Niech Pan obdarzy cię większą roztropnością. Przyda ci się. - Tym razem uśmiech Kruka był życzliwy.
- Uważaj sobie. Do mojej pracy raczej przydaje się siła a nie roztropność. Roztropność to tobie potrzebna żebyś tych cyferek nie pomieszał bo jak się coś nie będzie zgadzać to Edward nie będzie zadowolony, a wtedy...
- Wtedy i ja nie będę zadowolony. Rozumiem. - Przerwał Malaparte. - Słuchaj co możesz mi naszym kapitanie powiedzieć?
- Ehh... - zaczął marynarz siadając obok nowego płatnika. - Różnie o nim mówią. Prawda jest taka, że dobry z niego kapitan. Nie pływam z nim za dużo, ale nigdy nie dał na skrzywdzić. Rzeczy robił ponoć szalone. Wiesz... ta łajba nie została tak nazwana z czystej fantazji. Zasłużyła na swoje miano. Wielu kapitanów o niej słyszało. Wielu też drży jak tylko o niej usłyszy.
To widzę, że mi się poszczęściło. Trafiłem na najlepszy statek piracki jaki pływa po morzach i ocenach.
- Śmiej się śmiej, ale taka prawda.
- Nic dziwnego skoro dowodzi nim sam Szatan, albo przynajmniej jeden z jego bliskich współpracowników.
- A to i to słyszałeś. Różnie mówią. - Ściszył głos. - Mówią, że i trochę prawdy w tym jest. Ponoć podczas nawet największych sztormów on zawsze wychodził cało, a morze zabierało tylko tych co mu podpadli. Zresztą żeby utrzymać co niektórych marynarzy na wodzy to pewnie i trzeba mieć układ z diabłem, bo człowieka to oni nie posłuchają.
- To widzę, że sporo tu namieszać mogę, bo przecie ze mną sam Bóg przyszedł.
- Tak...
- Nie widzę zbytniego entuzjazmu. - Kruk roześmiał się cicho.
- Bo widzisz ja tak niezbyt wierzący jestem.
- Och rozumiem. Zabłąkana owieczka.
- Grabisz sobie... Jak ci tam....
- Kosma.
- Rick. - Uścisk dłoni zakończył zwięzłą prezentację.
- Więc słuchaj Rick. Jakbyś chciał pogadać na temat swojego zbawienia to wal do mnie jak w dym. Pełnię też fukcję kapelana. - Kruk wstał. - Tylko nie zapomnij o flaszce rumu. To podstawa rozmowy.
- Aaa... taką rozmowę to rozumiem.
- Idę spać... Bo jeszcze znowu zobaczę jakieś widziadło. - Drugie zdanie Kosma wypowiedział ciszej. Jakby do siebie. Miał dziwne wrażenie, że Rick zmieszał się nieco gdy usłyszał o widziadle... Może coś rzeczywiście było na rzeczy...

Malaparte wrócił do swojej kajuty. Zamknął drzwi, sprawdził zamek w skrzyni w której miały spocząć „służbowe” pieniądze i położył się spać. Klucz do magazynu położył pod poduszką.
 

Ostatnio edytowane przez seto : 16-11-2010 o 21:57.
seto jest offline  
Stary 17-11-2010, 15:31   #20
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Roland tonął, nie mógł złapać tchu, pochłaniała go czeluść oceanu.
Mimo wszytko, próbował unosić się na wodzie, próbował płynąć za oddalającym się statkiem. Na szczęście szybko przeanalizował fakty i zrezygnował z marnowania sił, na coś tak zgubnego, jak ściganie wpław statku. Potem robił wszytko co mógł, żeby tylko nie zejść na dno.
“Kurwa, to już drugi raz za burtą podczas mojej pirackiej kariery” - przeklinam w myślach, ale nie były to jedyne myśli. Zastanawiał się jak wygląda śmierć, gdzie trafi... To wszystko odbierało mu cenną energię do utrzymywania się na wodzie, ale myśleć przestać nie mógł.
Poczuł, że już długo nie wytrzyma. Nie wytrzyma tego siłowania się z nieubłaganym żywiołem, teraz zaskakująco spokojnym i jakby wyczekującym jego błędów, słabostek. Musiał wytrzymać, jeszcze troszeczkę.
- Łacie go! Zaraz utownie!
- Do licha ciężkiego! Nie bawi się!
- Zamknijcie się!
- Nie możemy już... utrzymac... kapitanie są...
- Dajcie radę! Nie zostawimy go.
- Ale oni są za... ciężcy...

Roland usłyszał jakieś głosy. Nie mógł ich zlokalizować, był na wpół żywy. Lodowata woda odbierała mu zmysły.
Wymiana zdań docierała do niego jakby z dużej odległości, głosy były niewyraźne, jedynie sapanie przy uchu sprawiało, że czuł czyjąś obecność blisko siebie. Po chwili ktoś złapał go pod ramiona i wciągnął na górę. Pod plecami poczułeś twarde deski pokładu.
Corley jęczał po wyczerpującej walce z żywiołem, był skonany, wyziębiony jednym słowem czuł się strasznie chujowo. Obraz przed oczami miał niewyraźny, czuł na swoim mokrym ciele każdy, lodowaty podmuch wiatru. Poczuł w ustach słoną wodę...
Spróbował się odezwać:
- Dzię... kuje... Gdz... ie... Jest... em...
Roland zaniósł się kaszlem, ktoś pomógł mu się obrócić na bok, żeby mógł swobodnie pozbyć się resztek słonej wody. Nie wiedział, co dokładnie się dzieje, ma wrażenie, że znalazł się na innym statku, bo widok jaki zaczyna się wyostrzać nie przypomina mu tego, który miał okazję jak dotąd uświadczyć. Niestety stracił przytomność, odpłynął.
Zupełnie nagle zamykasz oczy i śnisz.
A twój sen jest dziwnie niespokojny i dziwny...

Morze było wzburzone, deszcz ostro zacinał i całymi falami wlewał się pod pokład dokładając swoje pięć groszy do rozbitego kadłuba. Kapitan w Angielskim mundurze wydziera się na swoją załogę, aby ruszała się szybciej, w tym samym momencie słychać kanonadę armat. W kierunku ich statku leciały kule do niszczenia żagli, dwie kule połączone łańcuchem. Z impetem skosiły główny maszt, który upadł przygniatając i łamiąc gnaty dwom, młodym załogantom, którzy zaczęli wyć agonialnie. Łup! Teraz ich statek wypalił ze wszystkich dział. Kartacze, służące do wybijanie załogi pomknęły z szybkością geparda w kierunku wrogów. Jak na zawołanie, jak chór zawyli z bólem, witając się ze śmiercią. Statek coraz bardziej się zanurzał, statek przeciwników szykował się do ostatecznej salwy. Wtedy Kapitan krzyknął do sternika, aby obrócił statek tyłem do wroga, i szybko tak uczynił. Łup, salwa furknęła wkoło statku, robiąc minimalne straty na rufie statku.
- Ster na lewo! Ster na lewo! Natychmiast! - wrzeszczał wycieńczony Kapitan. Statek powoli obracał się w kierunku wroga, z naładowanymi działami. Łup! Ciężkie kule pomknęły do przeciwnika, druzgocząc mu poszycie statku. Przeciwnik zaczął się niebezpiecznie pochylać na prawą stronę. Co sprytniejszy marynarze, wiedząc co się stanie, wyskoczyli za burtę. Kilka chwil później statek runął całkowicie na prawą stronę, aż pokryły go morskie fale. Lecz ich statek też nabierał wody.
- Wszyscy do szalup! Migiem, migiem. - rozkazywał Kapitan
Po chwili już odpływali w stronę lądu, zostawiając swój galeon, roztrzaskany i zanurzającego się dziobem w morskich odmętach.
- Dobijać rannych skurwieli! - krzyknął Kapitan po raz kolejny, i wyciągnął pistolet, z którego strzelił do próbującego się wspiąć do szalupy przeciwnika, który jeszcze niebawem próbował zatopić ich statek.
- Nie brać jeńców! - znowu dało się słyszeć Kapitana.
Potem dało się słyszeć już tylko krzyki bezbronnych w wodzie wrogów i wystrzały, czy też smagnięcia szabli i rozpaczliwe krzyki, błagania o litość.
A w tym wszystkim Roland, dźgający bagnetem karabinu młodych, mających niespełna 18 lat marynarzy, błagających o litość i trzymających się burty jego szalupy.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172