Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-11-2010, 12:24   #21
 
Knocknees's Avatar
 
Reputacja: 1 Knocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputację

Ciągłe paplanie młodego Francuzika doprowadzało go do szewskiej pasji. Dzwonek pokładowy był niczym wybawienie, przynajmniej tak mogło by się wydawać na początku. Zasadniczo do momentu w którym nie spotkał żabojada na pokładzie.
- Ha widzę że zostałeś wychędożony na psią wachtę – Fabien zbliżył się pokazując coś za swoją pazuchą. Elias spojrzał na jego dłonie trzymające butelczynę.
- Mówiłem że czasem dostaniemy coś mocniejszego – francuz wyszczerzył zęby w chytrym uśmiechu. Nie było wyjścia Szczęściarz chwycił butelkę i pociągnął porządny haust rozgrzewając organizm. Spojrzał w niebo, czarne chmury zakrywały większość gwiazd, sącząc drobny denerwujący deszcz. Postawił kołnierz zakrywając kark i ruszył powoli przez pokład obserwując horyzont. Francuz cały czas gadał. Opowiadał o ojczyźnie, okazało się że Fabien pochodził z Paryża. Jego ojciec pracował w stoczni przy okrętach francuskiej floty, matka natomiast zmarła podczas porodu. Jako chłopiec spędzał całe dnie z ojcem w stoczni stąd jak sam twierdził jego ciągot do żeglugi. Ostatecznie nie zanosiło się na to żeby zamknął jadaczkę chociaż na kilka chwil. Z drugiej strony lepsze jego towarzystwo i butelka rumu niż samotne wałęsanie się po pokładzie.
- Powiedz mi Franz jak to się stało że wylądowałeś na tym statku…wiesz mam na myśli kapitana – Elias postanowił w końcu przerwać monolog, widocznie rum zaczynał działać
- Fabien…nazywam się Fabien – odparł nieco naburmuszony
- Przestań drażnię się z tobą – Szczęściarz trącił towarzysza łokciem, tuszując swoją pomyłkę. Powinien lepiej słuchać ludzi, być może to zaoszczędziło by mu tylu kłopotów.
- Ech…wiesz jak to jest z powodu braku laku dobry i kit – Fabien zaczął się wykręcać uciekając wzrokiem. Elias postanowił nie drążyć tego tematu. Przynajmniej nie w tej chwili. Mijali właśnie kajuty oficerskie kiedy usłyszał dziwaczny jęk. Początkowo zdawać by się mogło że to ciężki sen kogoś za drzwiami ale kiedy wsłuchał się mocniej przypominało to bardziej mamrotanie albo cichy śpiew. Chwycił francuza za ramię.
- Słyszysz? – dygnął kciukiem w stronę drzwi do jednej z kajut. Fabien uniósł jedną brew do góry z jednoznacznym wyrazem twarzy patrząc na towarzysza, obrócił się i wychylił ostatni łyk z butelki. Elias wzruszył ramionami i ruszył za nim, jednak gdy stawiał pierwszy krok coś znów dało się słyszeć za drzwiami. Wysunął dłoń przed siebie dokładnie w tym samym momencie kiedy drzwi się uchyliły. Wsadził głowę żeby ukradkiem zajrzeć do środka…coś dotknęło jego ramienia. Poderwał się chwytając kogoś za gardło. Obok jego koi stał Fabien z wytrzeszczonymi oczyma. Elias poluzował uchwyt.
- Cholera musisz przestać to robić – Szczęściarz powoli dochodził do siebie po nagłym przebudzeniu.
- Chodź. Masz psią wachtę i tak się składa że będę Ci towarzyszył – Francuz uśmiechnął się pokazując butelkę rumu wsadzoną za pas – mówiłem Ci już o moim układzie z naszym kukiem? – Fabien szepną rozglądając się po śpiących marynarzach...
 
__________________
Take what you want and give nothing back
Knocknees jest offline  
Stary 22-11-2010, 20:07   #22
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
ELIAS "SZCZĘŚCIARZ" CARTWRIGHT

Dowiedziałeś się całkiem sporo od swojego przyjaciela. No bo przecież już nimi jesteście, prawda? Osobiste wyznania za wami, więc teraz popijać raźno i na psiej warcie wytrwać, ile trzeba. A było co słuchać, zajęło wam całą noc wymienianie wiadomości. Nie wspominałeś o głosie, który słyszałeś, bo i po co miałeś to robić? Miałeś jednak wrażenie, że twój towarzysz coś ukrywa. Niby nic nadzwyczajnego, ale jednak. Czasami spinał się bez potrzeby po usłyszeniu jakiegoś niejasnego dźwięku.

Zeszło wam na to cała noc. Wreszcie zakończyła się wasza wachta. Mogliście śmiało iśc spac. Dzwonek obwieścił pełną godzinę. Marzyłeś tylko o zaśnięciu. Przyszła twoja godzina, ale nie dane ci było doznac tej łaski. Zaraz zostałeś porwany w wir obowiązków i na nic nie zdały się tłumaczenia. Trzeba było zaraz sprawdzic uzbrojenie. Kontrolowanie amunicji i stanu armat wraz z bronią palną należało do twoich zadań. Zatem czekała cię iście syzyfowa praca. Na szczęście miałeś pomocnika, ale nie martw się, to nie Fabien. Przydzielono ci innego majtka. Młody, silny, amator. Jeszcze nigdy nie pływał po morzu, zatem świeża krew do upojenia twoich biednych nerwów.

Był to niewysoki typek, który jedynie kilka centrymetrów postawnej grzywki nie mieściło się w drzwiach kabiny. Nie musiałeś się o nim dowiedywac niczego więcej ponad to, że zna się na rzeczy. Para dobrze zaprawionych rąk, kiedy nad głową stale słyszałeś popędzające cię wyzwiska oficera głównego, są całkiem przydatne.

Ledwie sprawdziłeś pierwsze dwie skrzynie, w tym czasie twój towarzysz walczył z masywną armatą, a już usłyszeliście nawoływania do gotowości. Alarm jeszcze nie miał zbyt wielkiego wydźwięku, podobno to przyjacielska jednostka, która przypłynęła na pertraktacje.

Hiszpanie.

Poznałeś flagę, wiedziałeś, że to oni. Pytanie pozostawał fakt, czego tutaj szukali i dlaczego miała to byc przyjacielska jednostka. Kapitan wyłonił się spod pokładu w swoich najlepszych ubraniach, ogolony i przystrzyżony. Stał prosto i oczekiwał. Kilkakrotnie jedynie przeszedł się po dziobie, mrucząc coś pod nosem. Widziałeś to wszystko, kiedy udało ci się wyjrzec na pokład. Twój towarzysz dał ci znac, ze powieneś wracac, bo on także chce się dowiedziec, o co chodziło.

~~ * ~~ * ~~

KOSMA"KRUK" MALAPARTE

Męczący był to dla ciebie dzień. Nie dziwię się, że położyłeś się i niemal od razu zasnąłeś. Pamiętasz może swój sen? Widziałeś w nim coś nadzwyczajnego? Pytam, bo opowiadają, że sny są odzwierciedleniem tego, czego nie chcemy pamiętać albo rzeczy, które bardzo zapadły nam w pamięć. Miałeś może takie uczucie po przebudzeniu, że trawiła cię gorącza, która umknęła wraz ze snem, kiedy tylko otworzyłeś oczy? Nie, nie mówię tutaj o czymś zwyczajny, jak to zwykle dzieje się po zabawie, jaką sobie czasami urządzasz. To bardziej, jak dziwne wrażenie, niespotykane uczucie, dreszcze i niepokój, który czai się gdzieś obok ciebie i czeka na twoje błędy, aby je szczętnie wykorzystać.

Już zdążyłeś się przekonać, że statek ten nie należy do zwyczajnych. O wiele masz racji, wiele. Samemu doszedłeś do tego. Innym zajmuje to lata, niekiedy umierają w nieświadomości, ale skoro już wiesz, to mogę ci śmiało to wytłumaczyć. Jest pewna legenda. Krąży między marynarzami, a kilkoro obecnych na pokładzie zejmanów jedynie ją podsyca. Tajemniczość za jaką ukrywają się kapitan i jego najbliżsi oficerowie, to dodatkowy powód, abyś zaczął się obawiać.

Wspomniałeś o szatanie, sądzisz zatem, że kapitan Crick miał z nim coś wspólnego? Wierzysz w to? Jeżeli tak, to będzie nam łatwiej. Przyjmij to na wiarę, w końcu nie jesteś w tym taki najgorszy, prawda? Wierzysz w Boga, który dla wielu nie istnieje, zatem czym będzie dla ciebie pojęcie, że Crick jest samym diabłem? Tak właśnie o nim opowiadają, a ty trafiłeś do jego domu, siedziby, zaplecza, gdzie werbuje i rozsyła swoich popleczników. Tutaj się rodzą i zchodzą na złą drogę, kradną dla niego, w zamian otrzymują krocie i zaprzedają dusze na wieczną służbę, ale wybierani są tylko ci najzdolniejsi. Rozumiesz chyba, że nie można polegać wyłacznie na czyichś słowach?

A teraz pytanie do ciebie. Uwierzyłeś mi? Nie, nie płatam ci figla, to prawdziwe plotki, które w niedługim czasie urosły do rangi legendy. Otrzymałeś w końcu łatwe stanowisko, nikt nie wymaga od ciebie, żebyś zabijał, kradł, gwałcił i zaprzedawał duszę, ale czy na pewno?

Stawiam przed tobą wiele pytaniu, a tu już czekają na ciebie kolejne obowiązki. Poranny przydział zapasów. Kucharz zaraz do ciebie zapuka albo zawoła przez pół pokłądu, że nie będzie usychał i czekał na ciebie całymi dniami. Będziesz zmuszony iść najszybciej jak to możliwe, mimo że twoja kondycja nie pozostawia wiele do życzenia. Załoga się niecierpliwi, a to zawsze niezbyt dobre dla ciebie. Jeżeli oni się burzą, to na ciebie spadnie odpowiedzialność. Pamiętaj tylko, uważaj na kucharza, to stary cwaniak. Mawiają, że ma śliskie łapy i nietrudno i niego zaawanżować otrucie samego kapitana.

Będzie chciał cię zagadać, aby niepostrzeżenie porwać klucz albo posunie się do przekupstwa. Nie dałeś się ostatniej nocy, zatem teraz też sobie potadzisz. Wtedy zapewne ci zagrozi, ale jeżeli uda ci się raz go zastraszyć, już więcej nie spróbuje. Jest tchórzem, który nadrabia dobrą miną. Jakby nie miał tego osiłka obok swojego ramienia, który chodzi za nim jak wierny pies z pewnością nie próbowałby nawet dyskutować z tobą.

Zatem poranny przydział czeka na ciebie. Pamiętaj, według twoich dokumentów na każadego przypada nie więcej niż pół szklanki rumu. Nie daj się nabrać, że to za mało. Policz dobrze i wyjdzie, że należało zabrać dwie skrzynie. Prowiant rozdasz według własnego uznania. W końcu wiesz, czego macie najwięcej, prawda? To będzie twoje pierwsze prawdziwe zadanie. Spisz się dobrze.

A podczas wszystkich tych manewrów i rozmów będziesz czuł, że jesteś obserwowany. Przyglądać ci się będą wszyscy, pojawi się nawet znajome uczucie z wczorajszej nocy. Para oczu, która już wczoraj patrzyła na ciebie, teraz też się pojawi. Niestety trudno go rozpoznać. Każdy może nim być...

~~ * ~~ * ~~

ROLAND "SMITH" CORLEY

I na co ci przyszło pływanie z rybkami w środku nocy? Przecież wiesz, że już gorzej być nie mogło. Chciałeś utonąć? Odebrać sobie życie? Przecież jesteś marynarzem! Człowieku nie poddawaj się! Jesteś naszym bosmanem, jeżeli nie na tobieto na kim się będziemy opierali?

Taki właśnie głosy skłoniły cię do otworzenia oczu. Leżałeś w kajucie pełnej niebezpiecznych pił, na których pozostawały resztki zasniętej krwi. Wisiały ci nad głową, niebezpiecznie chwiały się w rytm płynącego statku, a twoje oczy wraz z nimi. Miałeś nadzieję, że nie dojdzie nagle do jakiegoś wstrząsu, bo twój tułów nie prezentowałby się zbyt okazale w drewnianej skrzyni.

Koło ciebie spał młody marynarza, niewiele młodszy od tych, o których właśnie śniłeś. Pomocnik chirurga, którego zaciągnięto do załogi lata temu. Innej oczywiście, ale sława szła za nim jak najwspanialszy odór. Znali go, oj, znali go wszyscy. Zabijał z satysfakcją, odcinał kończyny z pasją, amputował na prawo i lewo, pił za to oszczędnie. Ciął na żywca. Krzyki były dla niego prawdziwą operową symfonią.

Dostałeś się pod opiekę potwora. Jego przydomek to "Krwawy Anioł". Niestety konia z rzędem dla tego, kto powie, skąd się ona wzięła. Domysły są przeróżne, ale żadna nie potwierdzona. Tobie chyba jednak starczy wiadomość, że jesteś w dobrych rękach. O oficerów dba nadzwyczaj dobrze. Leczy ich nie zażywając ani grama alkoholu, stroni od pił, zszywa z precyzją i doskonałością prawdziwych znachorów. Pozostaje ci jedynie dziękować komu trzeba, że dostałeś taki przydział, bo kiedy odwracasz głowę dostrzegasz nieszczęśnika zakrytego białym płótnem. Nie żyje, a przy jego boku pojawia się podchmielone spojrzenie i wesoły, makabryczny wyraz twarzy. Twarzy, po której spływa ciepła, czerwona ciecz. Nawet nie myśl, że to krew, bo szczerze zwątpisz w istnienie najwyższego.

Robert Hollow patrzy na ciebie i uśmiecha się. Unosi butelkę i patrzy intesnywnie w twoje oczy, a tu już wiesz, że to diabeł. Najprawdziwszy z prawdziwych, jedyny. We własnejosobie. Okulary na nosie zsuwaja mu się nieco z niego i ukazują ci widok starszny. Czerń z jaką bije jego spojrzenie powoduje pojawianie się na twoich plecach ciarek. Rozumiem cię bardzo dobrze. Widzisz Śmierć, tę której obrazy czasami pojawiały się na maskach ludów dawnych. Brakuje mu jedynie kosy, chociaż to chyba dla niego nie problem, znalazł godne zastępstwo dla nich.

Co zatem o nim sądzisz? Jesteś w stanie podnieść się o własnych siłach i wyjść udowadniając, ze nie potrzebujesz dalszej opieki, która mogłaby zagrozić twojemu życiu? Przemyśl dobrze swoją decyzję, może zaważyć na twoim życiu.
 
Idylla jest offline  
Stary 27-11-2010, 10:47   #23
 
seto's Avatar
 
Reputacja: 1 seto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znany
Kosma krzątał się w magazynie przygotowując skrzynie z rumem i jedzenie. Wychodziło na to że marynarze dostaną tylko po pół szklanki rumu. Jemu wydawało się to dawką zbyt małą, ale w końcu on nie musiał przez cały dzień uwijać się przy żaglach, linach, armatach i tym podobnych rzeczach. Kruk pakował żywność nie myśląc o tej czynności. Pochłaniała go inna sprawa. Zastanawiał się nad tym co widział wczoraj wieczorem. Istniała też teoria, że nic nie widział tylko mu się zdawało, a wiatr przypadkiem zdmuchnął świecę. Był jeden problem. Malaparte nie wierzył w przypadki tylko w Boga. Jeśli w Niego wierzył to uznawał także istnienie Złego. Z drugiej strony czy Szatan nie miał ważniejszych rzeczy na głowie i postanowił pomęczyć duchownego? Kruk postanowił, że (przynajmniej na czas tych rozważań) weźmie tą opcję pod uwagę.

Szatan, rzecz to wiadoma dla każdego kto znał Pismo, był niegdyś aniołem więc można przyjąć, że obejmują go te same prawa dotyczące pojawiania się na ziemi co resztę zastępów. Co oznaczało, że Zły mógł przemierzać ziemię w postaci człowieka jak czynił to np. anioł który podróżował razem z Tobiasem do Medii czy ten którego spotkał Jakow zwany także Israelem na bydlęcej drodze. Istniało zatem prawdopodobieństwo, że Crick mógł być samym Panem Ciemności. Jeśli rzeczywiście tak było to Kosma był w niezbyt dobrym położeniu. Tak czy inaczej...

Rozmyślania duchownego zostały przerwane przez jakieś dziwne uczucie. Czuł, że jest obserwowany, że ktoś jest za nim i wręcz przewierca go wzrokiem. Płaszcz zatrzepotał pod wpływem błyskawicznego obrotu Kosmy. W jego dłoni znajdował się sztylet, ale po ewentualnym przeciwniku nie było nawet śladu. Duchowny westchnął ciężko. Coś było z nim nie tak. Z nim albo z tym statkiem. Dyskretnie podpytani marynarze opowiadali legendy o mrocznym kapitanie, który mógłby być samym Szatanem i jego składającym legionie osób, które zaprzedały mu duszę. Malaparte zaśmiał się do swoich myśli. Przypomniał sobie, że Sanchez opowiadał mu podobne historię z tym, że dotyczyły one innych kapitanów. Widać w kręgu marynarzy topos kapitana-diabła był dość popularny. Nie tłumaczył jednak dziwnego uczucia bycia obserwowanym. Za to doskonale tłumaczyłaby to autosugestia i przemęczenie... Ostatecznie żywność została przygotowana zanim kucharz zdążył się o nią upomnieć. Kosma zamknął magazyn i wrócił do swojej kajuty.

Kiedy siedział rozparty na swoim chwiejącym się krześle drzwi się otworzyły. Stał w nich wysoki i muskularny mężczyzna, który mógłby z powodzeniem robić za osobę ściągającą długi bądź też wykidajłę. Kosma rozpoznał w nim przydupasa kucharza. Swoją drogę po co kukowi taki pomocnik? Raczej nie podaje mu łyżek, ani noży.
- Te! Klucz do magazynu daj to wezne rzeczy na śniadanie. - Rozbrzmiał tubalny głos osiłka.
- Też cię witam i wprost nie mogę wyrazić radości, że cię widzę. - Kosma posłał mu złośliwy uśmiech. - Klucza jednak nie dostaniesz.
- Kucharz mnie przysyła. Kazał odebrać składniki.
- Ach... rozumiem. Szkoda, że sam nie chciał przyjść. Próżność i lenistwo, wiedzieć to powinieneś, grzechami są, które na sądzie ostatecznym wypomniane z pewnością zostaną. - Malaparte rozłożył ręce w kapłańskim geście. Wprost uwielbiał grać rolę charyzmatycznego duchownego.
- Ta... to gdzie te składnik?. - Tępy wyraz twarzy wskazywał na niezbyt wysoki stopień możliwości pojmowania osiłka.
- Chodź ze mną. Przecież nie ich tu nie trzymam.
Mężczyźni ruszyli szybkim krokiem w kierunku magazynu.
- Nie waż się wchodzić! - Duchowny upomniał pomocnika kucharza.
Już po chwili obaj prawie biegli do kucharza niosąc mu odpowiednie składniki. Warto nadmienić, że Kosma niósł tylko mały woreczek z przyprawami podczas gdy drugi mężczyzna targał dwie skrzynki rumu oraz zapakowane jedzenie. Kosma dziwił się, że mięśniak się na to godzi. Nie wyglądał na zwykłe popychadło. Czyżby kucharz coś planował, że kazał mu być tak miłym?

Drzwi prowadzące do kuchni otworzyły się ze zgrzytem. Osiłek odstawił pakunki i odetchnął. Minę miał nie tęgą. Do tego stopnia, że Kosma wolał się od niego nieco odsunąć. Tak dla bezpieczeństwa. Kucharz uśmiechał się tajemniczo.
- Witaj drogi duchowny. - Głos kucharza był wręcz słodki. Wyraźnie czegoś chciał.
- Witaj zacny kucharzu. - Kosma postanowił podjąć grę.
- Jak się czujesz na statku? Pływałeś już kiedyś?
- Całkiem mi tu dobrze, a pływałem tylko raz. Żeby dostać się do Port Rolay.
- Ach tak... - Kucharz rzucił okiem na przyniesione pakunki. Zdawał się zauważyć je dopiero teraz. Za jego placami pojawił się osiłek. - Nie policzyłeś czegoś źle? Powinno być więcej rumu.
- Nie. - Odparł twardo Kosma. Znudziła mu się zabawa.
- Na pewno? Zresztą nieważne. Lepiej żeby się nie popili z samego rana. Głowy oni słabe mają. Zresztą to dzieci w sporej mierze. Nie mają mocnych głów jak ja czy ty... - Kosma wbrew oczekiwaniom kucharza milczał. - Wiesz... tak mi przyszło do głowy. Może mógłbyś mi udostępnić klucz do magazynu... - Niewzruszona twarz Kruka nie mówiła zupełnie nic. - Oczywiście nie za darmo i nie na długo... Jedną noc? W razie kłopotów mógłbyś powiedzieć, że ktoś się do ciebie włamał i zabrał klucz. Czy coś koło tego. To jak? - Kucharz uśmiechał się chytrze.
- A tak klucz. - Kosma udawał rozkojarzonego. - Oczywiście. Nie ma problemu. - Twarz kucharza rozpogodziła się. - Tylko gdzie ja go włożyłem... - Kosma zaczął grzebać w kieszeniach. Błyskawicznym ruchem wyciągnął obie ręce przed siebie. W jednej miał pistolet, którym celował w twarz osiłka, a drugiej sztylet mierzący w gardło kucharza.
- Słuchaj uważnie. Nie mam zamiaru powtarzać. Widać, że mnie nie znasz i tylko dlatego nie posiadasz jeszcze sztyletu w brzuchu. Następnym razem nie będzie takiej taryfy ulgowej, ale do rzeczy. Nie ze mną te numery. Moim obowiązkiem jest pilnowanie klucza, więc nie łudź się, że go dostaniesz. Jeśli jakimś dziwnym trafem któregoś razu nie znalazłbym go tam gdzie go zostawiłem to będziesz pierwszą osobą do której przyjdę. Wtedy nie będę taki miły jak dziś. To chyba tyle. - Kosma powoli schował broń do kieszeni i wycofał się w kierunku drzwi. Przed ich otwarciem odwrócił się trzymając jedną rękę w kieszeni.
- Jeszcze jedno. Naucz swojego pomocnika pukać do drzwi przed ich otwarciem. Taka mała, ale przydatna sprawa. Niech Bóg będzie z wami moi mili. - Kosma uśmiechnął się i wyszedł nie zamykając za sobą drzwi.

Był zadowolony ze swojego wystąpienia. Spokojnym krokiem udał się na posiłek. Cały czas czuł na sobie czyjś wzrok...
 
seto jest offline  
Stary 30-11-2010, 12:24   #24
 
Knocknees's Avatar
 
Reputacja: 1 Knocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputację
~Fortuna to jednak fałszywa dziwka~ Elias klął pod nosem kiedy chwilę po zmrużeniu oka po psiej wachcie rozbudziły go odgłosy wrzawy która rozpętała się na pokładzie. Omiótł spojrzeniem wszystkich krzątających się marynarzy i westchnął głęboko. Jak na jego oko kapitan miał problem którego albo nie dostrzegał albo nie chciał dostrzegać. Być może jedno i drugie, albo w ogóle miał to w dupie bo od kiedy wypłynęli to widział go tylko raz kiedy stał przy kabestanie przyglądając się węzłom zabezpieczającym kotwę. Chaos jaki panował tutaj pod pokładem był nie do przyjęcia, przynajmniej na okrętach marynarki, no ale suma sumarum to nie był okręt Królewskiej Mości. Tak naprawdę to nie byłby zdziwiony gdyby okazało się że są tu tacy którzy nigdy nie byli na morzu, a przynajmniej co poniektórzy takie właśnie sprawiali wrażenie. Ktoś przywalił w niego barkiem i kiedy podniósł wzrok zobaczył tylko szyderczo wystrzeżone ubytki jakiegoś typa. Najwidoczniej nie wszyscy musieli go polubić. Chwilę później jakiś konus, szerszy niż wyższy, machał na niego przywołując do siebie. Elias wsadził pistol który trzymał pod głową za pas i ruszył w jego stronę.
- Tyś jest Elias? – chłopak miał może ze dwadzieścia lat, potężne bary i bardziej przypominał górnika niż marynarza.
- Nie a Ty? – Cartwright uśmiechnął się ironicznie. Uwielbiał to robić. W odpowiedzi usłyszał tylko przeciągnięte stęknięcie w stylu "yyy” któremu towarzyszył grymas zdziwienia.
- Dobra nie wysilaj się. Tak to ja co Ci do tego?
- Mie to nic – chłopak podrapał się po głowie - ale bosman godał cobym Cie znalozł i mom Ci pomagoć pzy kontoli amunicji i jeno innyk takich.
- Świetnie – Szczęściarz nadął górną wargę i pyknął powietrzem. Fortuna naprawdę była ostatnio wyjątkowo złośliwą kurwą. On sam o balistyce miał raczej marne pojęcie i nie spodziewał się żeby było inaczej w przypadku jego nowego towarzysza. Jedno było pewne jeżeli za chwilę nie stawią się na pokładzie bateryjnym to dostaną ostre cięgi.
- Dobra wio! – Elias machnął na mięśniaka i puścił do przed siebie. Przynajmniej mając takiego draba przed sobą nie będzie musiał zbierać kuksańców od każdego dookoła.

~~~~~***~~~~

Praca przy armatach i amunicji nie należała do najprzyjemniejszych ale przynajmniej czas przy niej płynął wystarczająco szybko. Elias postanowił skorzystać na swoim nowym zajęciu nasłuchując wszystkich rozmów dookoła. Nowe wiadomości dotyczące artylerii co chwila były przecinane historiami o diabelskim pakcie ich kapitana i tym podobnym, wszystkie przerywane natychmiast gdy pojawiał się oficer lub działomistrz. Na ich statku używano tylko i wyłącznie kanonów, jak później udało się podsłuchać przez niektórych marynarzy nazywanych kartaunami. Były mniejsze od kolumbryn i w zasadzie spory pomiędzy korsarzami które z nich są lepsze były na porządku dziennym. Dla Szczęściarza jedno było pewne co prawda kolumbryny miały lepszy zasięg i były nieco bardziej celnymi działami to kanony dzięki swoim rozmiarom były dużo lżejsze co pozwalało na lepszą ładowność statku. Ostatecznie nie wygrywa się samymi działami. Ponadto kanony miały większe kalibry niż kolumbryny o tej samej wadze, toteż salwa wystrzelona całą burtą kanonów była piekielnie niszczycielska. Przynajmniej jego nowy towarzysz nie był upierdliwy i nie mielił jęzorem tak jak Fabien. Wręcz przeciwnie, prawie w ogóle się nie odzywał, zamiast tego pracował prawie za dwóch więc Elias był zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Nie znaczyło to mimo wszystko tego żeby on sam nic nie robił. Nagle dało się słyszeć rumor na pokładzie ktoś podnosił alarm. Szczęściarz wyjrzał na pokład i chwilę później na horyzoncie dostrzegł biały kwadrat. Kilka chwil później kwadrat nabrał ostrości i jakby nieco się spłaszczył. Elias spojrzał w niebo i na ich żagle poczym wrócił do obserwowania zbliżającego się statku który ustawiał się właśnie rufą na wiatr nadymając żagle. Czerwone krzyże i pomarańczowo-czerwona bandera nie pozostawiała złudzeń. To byli Hiszpanie.
 
__________________
Take what you want and give nothing back
Knocknees jest offline  
Stary 07-12-2010, 16:13   #25
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
KOSMA "KRUK" MALAPARTE

Świetnie sobie radzisz. Pokazuje pazurki i nie martwisz się ich opinią. Tak trzymaj. Nie pozwól się zastraszyć, ale też nie przesadzaj zbytnio z heroizmem. Pamiętaj, że takie sytuacje lubią się mścić. Może się powtarzam, ale wystrzegaj się tego statku. Nie zapominaj.

POsiłek zapewne nie zachęcił cię do dalszej pracy. O ile udało ci się uporać z zaległymi sprawunkami i wszystko ładnie uporządkować czekała na ciebie solidna porcja aktualnych sprawynków. Pozostało wiele do załatwienia, a tobie czas wyjątkowo szybko minął. Z przezorności zabrałeś się do pracy już po śniadaniu, które minęło w nieciekawej atmosferze. Podobno w nocy widziano Ognie Świętego Elma. Znak nadchodzącej burzy. Sztorm jaki jeszcze nieraz czuło się w kościach nie schodził z ust marynarzy. Nie wychodziłeś wiele na pokład, ale mimo to, dochodziły się słuchy o niejednych wyprawach, które ledwie się rozpoczęły, a już zniknęły w głębinach oceanu z powodu niekompetencji nawigatora i samego kapitana. Ty miałeś pewnie wielką nadzieję, że ktoś taki jak Crick jest na tyle rozsądny, ale nie pójść w ślady swoich marnych poprzedników.

Siedziałeś przy biurku, które zajmowało znakomitą część twojej kajuty, kiedy ktoś niespodziewanie zapukał. Miałeś złe przeczucia, ale nie martw się to jedynie Smith, który postanowił ci złożyć wizytę. Nie miał zbyt ciekawego humory, na pomknął coś o tym, że najchętniej zleciłby to komuś innemu, tak aby sam nie musiał nosić tych zakurzonych papierzysk podwędzonych z gabinetu gubernatora. Ledwie wypowiedział ostatnią uwagę, a już gryzł się w język. Jego mina wyraźnie świadczyła o tym, abyś natychmiast zapomniał, co usłyszałeś. Tak byłoby lepiej i dla ciebie i dla twoich nienarodzinych dzieci. Takie jego przyzywczajenie, a może święty obowiązek, aby wygrażać całym rodzinom, nawet jeżeli ma się do czynienia z duchownym. Przeklnął kiedy wychodził, plując gdzieś poza zasięg twojego wzroku.

Zanim jednak opuścił twój cichy kąt powiedział, że należało zająć się tymi papierami. Znalazł je pośród odnalezionych i wyporzyczonych bez wiedzy właściwiela, sam ujął to dokładnie takimi słowami, rulonów i tomisk. Kurzu przy tym było, marudzenia i zrządzenia jeszcze więcej. Im bardziej schodziło na tematy gubernatora, interesów leganych i tych znacznie odbiegających o norm prawnych, tym szybciej wymawiał zdania, aż po chwili zmieniły się w jakiś bełkot. Sam Smith poczerwieniał nagle, jego policzki stały się czerwone, oczy przekrwawione, a dłonie trzęsły się. I nagle oganął się na tyle, aby stawić czoła jednemu duchownemu.

Przez cały czas mogłeś podziwiać zmagania tego człowieka z samym sobą, a może raczej z trzecią osobą, której tak naprawdę nie było. Zrzuciłeś to zapewne na karb strachu przed kapitanem. W końcu był on człowiekiem niebagatelnym. Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że nie był też łagodny, kiedy przychodziło do karania.

Dość jednak o samym Smithie. Nie chciałeś się zgodzić, aby to tobie zostawił całą tą zabawę z papierami, on natomiast argumentował, że przecież jako nieliczny potrafisz czytać, znasz więcej języków, potrafisz zrozumieć ludzi z wyższym wykształceniem. Coś zaczął bredzić pod nosem. W końcu z ciężkim sercem i nieciekawą miną pożegnałeś klnącego, jak się wcześniej rzekło, dowócę nawigatorów.

I gdyby wszystko się na tym skończyło, nie byłoby problemu. Niestety dzień ledwie się rozpoczynał, a słońce nie osiągnęło nawet zenitu. Spojrzałeś na papiery, które leżały w każdym, najmniejszym zakątku twojego prywatnego miejsca i fuknąłeś. Tak mi się wydawało, raczej zadowolony nie byłeś i tyle było widać gołym okiem.

Wbrew sobie pierwszym zadaniem, jakie obrałeś sobie za cel było rozliczenie się ze Smithem. Czyli przysiadłeś do tych starych rulonów i ciężkich ksiąg, które godzinami spisywane były jeszcze przez mnichów, nim świat poznał druk i dobrodziejstwa kopiowania jednego testu w wielu egzemplarzach bez udziału ludzkiej ręki. No, nie głównym udziale ręki trzymającej pióro, a wszędzie pełno atramentu.

Kilka godzin póżniej nie żałowałeś w najmniejszym stopniu swojej decyzji. Przed tobą leżała mapa, zapisane starannie tabele i informacje. Dużo istotnych infomacji. Zupełnie przypadkiem odkrytych. Co zamierzałeś z nimi zrobić? Czy chcesz je oddać, pochwalić się, zachować, sprzedaż? Co zamierzasz?


ELIAS "SZCZĘŚCIARZ" CARTWRIGHT

Hiszpanie. Owszem. Hiszpanie. A co miało okazać się najlepszym prezentem dla was. Paktowaliście z Hiszpanami. Kapitan wydawał się być zdenerwowany. Schodził niebezpiecznie blisko armat, dotykał je, sprawdzał, przyglądał się pracy marynarzy, która ustała w chwili, kiedy wiadome było, co szykował los. Nikt nie miał złudzeń. Wszyscy oczekiwali walki, potyczki, nie było sposobu, aby uniknąć konfrontacji. Tak, niby nie było, ale dzień nie należał do jednego z tych wspaniałych i szczęśliwych. Kapitan czekał w skupieniu. Wyprostowany, nieruchomy, ciężko oddychał i wyczekiwał.

Widziełeś go teraz lepiej. Stałeś na pokładzie i obserowowałeś. Statek hiszpański zatrzymał się w stosownej odległości, widziałeś, jak opuszczona zostaje szalupa, w której siedziało dwoje ludzi i trzech wioślarzy. Jeden wydawał im komendy, drugi stał i sprawiał wrażenie dostojnego i eleganckiego. Skryci za nim marynarze energicznie wiosłowali w rytm pokrzykiwania. Łódź zbliżyła się, dostojnik wdrapał się po drabince, a kapitan natychmiast znalzł się przy nim. I zaczęło się. Ich rozmowa prowadzona była płynnie po hiszpańsku ze strony dostojnica, płynną angielszczyzną ze strony George'a i koślawą łaciną ze strony tłumacza, niektórzy śmiali się otwarcie słysząc znajomo brzmiące słowa, inny kręcili głowami, reszta odpuściła się zaszyła się pod pokładem. Komedia trwała dobrych kilka minut, nim rozłoszczony Hiszpan nie krzyknął czegoś po angielsku, odwrócił się na pięcie i zamierzał zniknął z pokładu.

Czekający na niego marynarze z łodzi poderwali się żywo do wioseł słysząc komendy wydawane ich ojczystym języku. Kapitan złapał się jednak ostatniej szansy. POderwał jedną z przywiązanych do masztu lin i zarzucił ją gościowi na klatkę. Zdzwiony marynarz odwrócił się tylko po to, aby dostać solidnego kopniaka w nogę, następnie został poklepany po ramieniu, a kapitan uśmiechnął się i ukłanił do wyczekującego statku. Tak, z pewnością byli obserwowani, tak naprewno jego akcja nie pozostanie bez odpowiedzi, tak z pewnością rozegra się bitwa. Takie myśli krążyły po twojej głowie, co? Miałeś płonną nadzieję, że coś takiego się wydarzy i poradzisz sobie?


Jakie musiało być twoje rozczarowanie, kiedy chwilę później za maszt przeciwnika wciągnięta została biała flaga, a zaraz za nią opuszczona kolejna szalupa. Wyglądało na to, że sytuacja rozwijała się zupełnie nie w konwencjach przyjętych przez ogół. Kapitan jednak zapewnił was cicho, że to przejściowe, jeszcze sobie odbijecie i pokażecie im, ale teraz musieliście czekać. Jak to mawiają nie można mieć wszystkiego.

Kapitan zniknął wraz z drugim dostonikiem, który pojawił się w łodzi. Ten jednak nie sprawiał wrażenia eleganckiego i wyrafinowanego. To prawdziwy żeglarz, który jednak nie potrafił władać angielskim. Nie mniej pojawił się ktoś, kto był w stanie poradzić sobie z rolą tłumacza. Cała trójka zniknęła pod pokładem. Pojawił się obok ciebie znajomo wyglądający jegomość, który zaprosił cię na dół.

Miałeś pomagać w ochronie rozmów. Zadanie chwilowe, ale miało uspokoić gości. Jeżeli kanonier, bo tak cię przedstawiono już na wstępie, jest przy nich, to jakim cudem mogą stanowić zagrożenie dla potężnego hiszpańskiego statku. Słyszałeś natomiast, że kiedy szliście wydano rozkazy, żeby wasz najlepszy zbrojmistrz pojawił się zaraz przy działach i je przygotował. Coś tutaj się szykowało i nie było to nic przyjaznego dla Hiszpanów.
 
Idylla jest offline  
Stary 11-12-2010, 19:37   #26
 
seto's Avatar
 
Reputacja: 1 seto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znany
O spożytym posiłku Kosma nie myślał. Można było go spokojnie skwitować milczeniem. Zresztą czego miał się spodziewać. Z towarów, które dostarczył nie dało się zrobić niczego lepszego. Kucharz był kucharzem, a nie magikiem. Chociaż... to nic pewnego na statku, którego kapitanem jest sam Zły albo przynajmniej jakiś jego bliski współpracownik. Malaparte uśmiechnął się krzywo i ruszył do swojej kajuty. Idąc głowę miał pochyloną, a ręce splecione na piersi. Dbał po pozory i z trudem tłumił śmiech. Kiedy dotarł do kajuty zamknął za sobą drzwi i wręcz padł na łóżko. Musiał zapamiętać, żeby nie robić tego ponownie bo nie należało ono do zbyt solidnych. Ksiądz zamknął oczy. W tym samym momencie przypomniał sobie, że musi załatwić jeszcze sporo rzeczy. Przezwyciężył wszechogarniające uczucie lenistwa i ruszył.

Minęło sporo czasu kiedy w końcu wrócił do kajuty. Nie było jeszcze południa, a jemu już nic się nie chciało. Dzień nie zapowiadał się najlepiej. Myśl o marynarzach pracujących na pokładzie i o tym, że on sam nie musi tego robić była pocieszająca.
Malaparte usiadł na chwiejącym się krześle, położył nogi na łóżku i wyjął z torby biblię. Chciał się czymś zająć, bo jeszcze przypomniałby sobie, że ma coś do zrobienia na statku. Otworzył księgę na przypadkowej stronie. Drugi list do Tesaloniczan. Było mu wszystko jedno od czego zacznie. Spojrzał na pierwszy lepszy werset: Albowiem gdy byliśmy u was, nakazywaliśmy wam tak: Kto nie chce pracować, niech też nie je!

Duchowny skrzywił się. Jako się rzekło dzień zapowiadał się źle. Biblia powędrowała z powrotem do torby. Malaparte już sięgał po „Boską komedię” kiedy do drzwi ktoś zapukał. Było to miłą odmianą. Ktoś przynajmniej wiedział, że przed wejściem należy pukać. W głowie księdza od razu pojawiła się jedna myśl: „Kogo diabli niosą?”. To pytanie, biorąc pod uwagę sławę kapitana i legendy o nim, zabrzmiało dwuznacznie. Był to jednak człowiek, a nie jakiś pomniejszy mieszkaniec piekła. Smith nie zadając zbędnych pytań wyładował w skromnych rozmiarów kajucie starty papierzysk i najzwyczajniej w świecie odszedł. Był głuchy na wszelkie argumenty. Kosma był tym umiejącym czytać i znającym języki co wg Smitha od razu czyniło go najlepszą osobą do wykonania zleconego zdania. Początkowo Kosma był nieźle wkurzony, że ma to wszystko robić sam, ale po chwili namysłu kiedy ujrzał wizję jakiegoś młokosa, który przewracał by bezmyślnie karty i co chwila go o coś pytał stwierdził, że sobie poradzi.

Plan był prosty. Wystarczyło ułożyć papiery na biurku i kolejno je przeglądać. Problem był w tym, że papiery się nie mieściły. Kosma postanowił wprowadzić w życie teorię twórczego chaosu. Dokumenty zostawił tam gdzie były i wybrał pierwszą lepszą ich stertę. Została ona przetransportowana na biurko. Nie obyło się bez ofiar. Dwie sąsiednie starty zostały przewrócone i... tak powstał chaos. Nie było w tym nic strasznego. W końcu starożytni Grecy twierdzili że Na początku był chaos...

Pierwsza karta zdziwiła Kosmę. Pismo odręczne, stare. Oczywiście w całości po łacinie. Litery dosyć proste, więc już po kilku reformach. Wyglądało na XIV-XV wiek. Część była powycierana i niezbyt czytelna, a Kosma nie miał zamiaru męczyć wzroku. Odnalazł czytelny fragment:


Był wysokiego rodu,
Nie miał po sobie żadnego płodu,
Więcci jęli Boga prosić,
Aby je tym darował,
Aby jim jedno plemię dał.
Bog tych prośby wysłuchał.
A gdy się mu syn narodził,
Ten się w lepsze przygodził:
Więc mu zdziano Aleksy,
Ten był oćca barzo lepszy.

Legenda o Świętym Aleksym? Ciekawe rzeczy miał ten gubernator. Tzn. Kosma nie wiedział o żadnym gubernatorze, ani tym bardziej o jego papierach, a przynajmniej tego by się trzymał gdyby ktoś go pytał. On był tylko prostym sługą Pana, który postanowił pełnić swą służbę wśród ludzi zagubionych, aby ukazać im krętą drogę do Królestwa Niebieskiego... Lubił opowiadać tą historyjkę. Była całkiem ciekawa mimo że nie było w niej smoków. Była też cholernie pożyteczna.

Kolejne dokumenty nie zawierały niczego pożytecznego. Jakieś zapiski handlowe w trzech językach (Kosma nie mógł pozbyć się wrażenia, że w rachunkach się coś nie zgadzało i jakaś większa sumka skapnęła osobom trzecim), fragmenty strasznie nudnego pamiętnika, dużo rejestrów statków, które wpływały i odpływały z portu... Ogółem nic ciekawego. Na szczęście było tak tylko do pewnego czasu.

Kruk delikatnie ujął stary pergamin pokryty grubą warstwą kurzu. Starannie go oczyścił. Jego oczom ukazała się mapa. Zielone kształty na niebieskim tle. W prawym dolnym rogu róża kierunków. Kosma nie był zbyt dobry z geografii, ale to wyglądało na Indie. Na mapie były zapiski, większość niestety nieczytelna. Jeden element był za to dobrze widoczny przerywana linia biegnąca od najbardziej wysuniętej na południe części Indii, pomiędzy wysepkami na południu i kończąca się na jednej z nich. Obok tej wyspy był mało czytelny napisz metástasis -przerzut. Po hiszpańsku. Ciekawe.

Sprawa wymagała przemyślenia. Punkt przerzutowy w okolicach Indii... Piraci? Przemytnicy? Tak czy inaczej mapa była coś warta. Malaparte zwinął ją i schował do torby. Planował ją sprzedać. Czas był jednak nieodpowiedni. Od razu zostałoby to powiązane z dokumentami przytarganymi przez Smitha, a ten zapewne od razu zażądałby swojej doli. Znając życie miałaby to być lwa część. Tego Kosma nie chciał. Wolał odczekać, dzięki temu miał czas lepiej poznać wartość pisma, a nuż ktoś na statku przypadkiem powie coś na ten temat? Ostatecznie Kruk zaciągnął się na dłuży okres. Czasu miał pod dostatkiem, a w jakimś porcie sprzedaż mapy powinna być łatwiejsza.

Duchowny z lekkim uśmiechem na ustach wrócił do pracy. Kto wiedział co jeszcze uda mu się znaleźć?
 
seto jest offline  
Stary 16-12-2010, 14:01   #27
 
Knocknees's Avatar
 
Reputacja: 1 Knocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputacjęKnocknees ma wspaniałą reputację
Całe to zajście nie miało sensu. Kapitan o którym mówiono jako o wcielonym czarcie, źle pływającym po Karaibskich wodach, kapitan który sam otwarcie mówił o nienawiści do Hiszpańskiej korony nagle mając okazje puścić Hiszpański okręt w czarne głębiny oceanu, oczywiście opróżniając go wcześniej z wszystkich bogactw, podejmuje paktowanie. Elias czuł że coś tutaj nie gra, a na pewno nie jest tym na co wygląda. Jego teorię potwierdziło wezwanie jego samego, teoretycznie żółtodzioba jeżeli chodziło o załogę, na świadka podczas rozmów z Hiszpanami. Wszystko rzeczywiście mogłoby wydawać się dziwne ale całość zrobiła się całkowicie niewytłumaczalna kiedy wychodził na pokład. Otóż wydano po cichu rozkaz przygotowania wszystkich dział i postawienia załogi w stan gotowości. Chwile później Elias stał u boku Kapitana George’a który przedstawił go jako swojego działomistrza i tak zaczęła się wielka maskarada. W kajucie unosił się zapach wosku ze świec i tabaki co świadczyło o nawykach George’a. Stos map zapewne przerzuconych na prędce zalegał na hebanowej, zdobionej komodzie wraz z przyrządami pomiarowymi i rysikami do wyznaczania kursu. Elias miał pilnować wejścia, natomiast kapitan wraz z Hiszpanem i tłumaczem zasiedli przy topornym biurku. Rozmowa była prowadzona na tyle cicho by Elias mógł wyłapać jedynie pojedyncze słowa i o ile mógłby próbować czytać z ruchu warg Hiszpana to całkowity brak znajomości tego języka nie był pomocny. Skupił się więc na gestykulacji, mowie ciała i tym podobnych sprawach. Tłumacz trząsł się jak osika i do tego pocił jak przy pracy w polu co świadczył o braku zimnej krwi i zdenerwowaniu. Ostatecznie nie było się co dziwić, siedział zaledwie kilka centymetrów od „diabła wcielonego” jakim podobno był kapitan George. Anglik siedział tyłem do Eliasa i ni w ząb zdawał się nie słuchać tego co mówi wystraszony tłumacz, wydawać by się mogło że czeka tylko na okazję żeby zatopić nóż w gardle siedzącego naprzeciwko strojnisia. Hiszpan, zadbany z równo i modnie przystrzyżoną bródką splótł dłonie kładąc je na blacie co jakiś czas tylko wskazując palcem na Georga. Niby zwykła rozmowa ale z biegiem czasu dostojnik zrobił się nerwowy, momentami podnosił głos i zerkał na Eliasa po czym wracał wzrokiem na George’a. Ten natomiast był nadal jak posąg, od dłuższej chwili nawet nie drgnął trzymając lekko przechyloną głowę tylko od czasu do czasu bąknął coś w stronę rozmówcy. Kapitan wyraźnie na coś czekał. Czart jeden tylko wie na co i co zamierzał zrobić i co najważniejsze po jaką cholerę odgrywał ten cały teatrzyk. Szczęściarz pogodził się z tym że będzie po prostu musiał doczekać odpowiedzi.
 
Knocknees jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172