lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Starcraft] Są wszędzie! (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/9362-starcraft-sa-wszedzie.html)

Fearqin 22-10-2010 17:05

[Starcraft] Są wszędzie!
 
Patriot IV
Baza Zwiadowcza "Orzeł"
Godzina 08:59

Porucznik James Sokołow zdeptał cygaro na suchej ziemi. Rozejrzał się po ludziach, którzy stali na zbiórce, nieliczni byli uzbrojeni, reszta miała się zaopatrzyć tuż po apelu. Tak, porucznik lubił apele, porządek i dyscyplinę bardziej niż siebie samego. Sytuacja taka jak teraz zmuszała go do szybkiego działania. Setki, tysiące zergów znajdowało się tak niedaleko, a ten ustawiał ludzi w rzędzie i czekał na godzinę dziewiątą zero zero. Wtedy to miał się oficjalnie rozpocząć nadzwyczajny apel. Ten poranny odbył się normalnie. Wyznaczenie wart, rozdanie zadań i tym podobne, nic o tym, że zergi zniszczyły dwa z trzech głównych obozów ludzi na tej planecie. Dopiero teraz miało się zacząć.
Sokołow, siwy, brodaty i wręcz nienaturalnie wielki mężczyzna o zmęczonej i podniszczonej twarzy odwrócił się do stojącej obok niego kobiety.
- Podporuczniku Briggs. Która godzina?
Kobieta w średnim wieku odczekała chwilę i odrzekła
- Równo dziewiąta sir!

Apel zaczął się inaczej. Sokołow od razy zaczął mówić. Bez hymnu, bez niczego, po prostu.
- Wszyscy wiemy co się dzieje. Pieski i hydry biegają wszędzie, a mutale zaśmiecają nam niebo. Z tego co mi wiadomo nasza obstawa przed planetą nie istnieje. Wezwaliśmy posiłki, ale musimy czekać dobre parę dni. To największe zadupie w całym kosmosie i w pobliżu nie ma więcej naszych. Krążowniki i wszelkie wsparcie przybędzie... sam nie wiem, nie poinformowano mnie, wiem tylko, że przybędzie.
James zamyślił się na chwilę. Westchnął ciężko, rozejrzał się po ludziach, którzy szli na pewne ścięcie.

- Dysponujemy całkiem niezłą siłą. Mamy bunkry, okopy nad którymi psy nie przeszkodzą. - Mówiąc "psy" Sokołow miał na myśli Zerglingi, śmiercionośne stworzenia pyskiem nieco przypominające właśnie te zwierze.- Są też czołgi oblężnicze, już rozstawione. Myślę, że mamy duże szanse.
Kłamał. A każdy kto go teraz słyszał wiedział, że nawet on w to nie wierzy.

- Rozejść się do koszar. Tam rozdadzą wam wszystko czego będziecie potrzebować. Ci ,którzy już mają wyposażenie czekać tutaj.
Sokołow sam udał się do Centrum Dowodzenia, znajdującego się w samym środku bazy.

Sowa, osobnik przedziwny, dostał nóż, standardowy pistolet Enforcer z trzema magazynkami plus jednym już załadowanym. Do tego snajperska broń C-10 i cztery magazynki (plus jeden w środku), jednak ta broń była głównie do walki na większą odległość, dlatego wręczono mu również M41-A, ale tylko z dwoma magazynkami. Otrzymał też środki przeciwbólowe.
Został przydzielony do części D obozu, do bunkra trzynastego.

Vladimir Ivanovic Chochlev dostał to co lubił najbardziej, wielgachny miotacz ognia ze zbiornikami paliwa, które powinny starczyć na dług, długi czas. Do tego doszły dwa noże i Enfrocer z łącznie czwórką magazynków.
Kazano mu się niezwłocznie udać do sektora D, bunkier trzynasty.

Feniks Zero Pierwszy, najbardziej osobliwy i oryginalny ze wszystkich w tym całym obozie był już uzbrojony. Każdy wiedział, żeby mu nie wchodzić w drogę, nikt tutaj nie chciał mieć problemów z robotem wyglądającym jak każdy normalny człowiek. Wziął to co miał i poszedł do sektora D, w bunkrze trzynastym bł pierwszy, zaraz potem przyszedł saper i dziwny duch. Ostatni był...

Podoficer Tommy ‘Śruba’ Patterson. Otrzymał nóż, Enforcer + trzy magazynki, Pancerz Kevlarowy, Środki przeciwbólowe i wszystko co trzeba medykowi do pomocy innym. Jednak sam pistolet to za mało, dostał też Ingrama, szybkostrzelną broń krótką z piątką magazynków, bogato biorąc pod uwagę to, że wystrzeliwuje pięć pocisków w jednej serii.
Oprócz tego przekazano mu, że ma dowodzić w bunkrze trzynastym w sektorze D, znajdującym się we wschodniej stronie obozu.

Przed bunkrem był labirynt stworzony z okopów, większa część zaminowana, na pewno nie jeden zerg w nie wpadnie. Za bunkrem, którym dowodził Tommy był czołg oblężniczy, który to był na rozkazy Śruby. Jego kierowca Aleksander Pampas, zgłosił się drogą radiową Pattersonowi, gdy rozłożył czołg w odpowiedniej pozycji.

Do bitwy pozostało parę godzin.

Kovix 22-10-2010 21:04

-Ech…

Śruba westchnął. Był cholernie zły, zły na idiotę, który powierzył mu dowództwo. To musiał być jakiś żart, albo ktoś totalnie nie ogarnął życiorysu Śruby. Jeżeli teraz jednak zrzeknie się dowództwa, albo nie będzie się zachowywał jak na dowódcę przystało, to się tylko ośmieszy.

Spojrzał na listę profesji swoich podwładnych: Duch, Saper i Marine. Dobre combo, jeżeli tylko będą sprawnie działać to przeżyją. Przynajmniej pierwszy dzień.
Oprócz tego rozstawiony czołg oblężniczy. Śruba miał nadzieję, że człowiek, któremu powierzono zadanie kierowania nim, zna się na rzeczy. Oczywiście, sam też umiał obsługiwać tę kupę żelastwa, ale był również potrzebny jako sanitariusz. No i dowódca, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało.

Po odebraniu swojej broni, z której był całkiem zadowolony – widać, że nie żałowali uzbrojenia, kiedy istnienie całej kolonii stało pod znakiem zapytania – powlókł się do bunkra 13 D. Zajebiście pechowa liczba, pomyślał.

Kiedy tu trafiał, myślał, że spędzi na Patriocie najnudniejsze chwile w życiu, chwile, podczas których dłubiąc przy jakiś maszynach rozważać będzie swoje błędy na ‘Galactic Centerpoint’.
Potem wciśnięto cholerny czerwony guzik alarmu. Dobrze, że to nie Protosi, bo mógłby się zesrać w gacie przy całym oddziale. Zergowie przynajmniej nie zieją nienawiścią, kiedy spojrzysz im w oczy. Właściwie, Zergowie zieją tylko smrodem.

Był już niedaleko bunkra, kiedy postanowił wejść pogadać z załogantem czołgu. Trzeba się rozeznać w rozkazach, jakie dano temu człowiekowi i ewentualnie je… skorygować. Wszedł do obskurnego, ale wyglądającego na bezpieczny bunkra i uruchomił radio. Część jego załogi już tam siedziała, ale na razie Śruba nie przejmował się nimi - skinął tylko głową, na znak, że ich widzi.

- Tak sir? – odezwał się głos po drugiej stronie. Lekko trzeszczało.

- Słychać mnie wyraźnie? Z tej strony twój dowódca, Tom Patterson. Powiedz mi, jak kazano ci działać. Dano ci już w ogóle jakieś rozkazy?

- Słyszę cię doskonale sir. Mam celować w hydry i większe grupy zerglingów, oraz słuchać się ciebie sir!

- Doskonale. Priorytetem będą hydry, jeżeli one się przedrą, będzie po nas. Zerglingi można dobić. Ile trwa złożenie tego czołgu?

- Nie jestem pewien sir. Jestem tu sam, ale w dwadzieścia sekund dam radę, jest mocno ustawiony.

- Dobra. Jeżeli nie będziesz w stanie kierować czołgiem, zostaniesz ranny, lub coś się zepsuje - nie zgrywaj bohatera i poinformuj mnie o tym, mogę cię zastąpić. Dla mnie priorytetem jest życie moich żołnierzy, a nie rozwalanie jak największej ilości tych paskudztw. W przypadku nadejścia dużej grupy mutalisków, dam znak do złożenia i odjechania pojazdem. Czy mnie zrozumiałeś?

- Tak jest sir!

- Wyłączam się, bez odbioru.

Jeżeli tylko ten człowiek będzie się słuchał, to wszystko pójdzie dobrze. Najgorsze będą mutale – szybkie i stosunkowo wytrzymałe, nawet dla pocisków ducha i marina.

A jednak… jakaś myśl nie dawała mu spokoju… Co, jeżeli powtórzy się sytuacja z ‘Galactic’? Co, jeżeli przez jego głupotę znowu zginie człowiek? Co, jeżeli…?
Nie!
Odgonił od siebie parszywe myśli. Wszystko pójdzie dobrze, Zergowie są głupi, jedyną ich siłą jest ilość. Trzeba po prostu celnie strzelać…

Śruba wyszedł przed bunkier i zapalił papierosa. Członkowie jego oddziału chwilę poczekają. Oficjalny protokół mówił o salutowaniu przed każdym, ale on od dawna srał na protokół. Skończył papierosa, otworzył drzwi, wszedł go środka i zaczął odprawę…

Radagast 23-10-2010 01:28

Vladimir spędził na Patriocie IV już miesiąc. To był jeden z najlepszych okresów w jego życiu. Jedyne na co mógł narzekać, to nuda. Nic do wysadzenia, nikogo do spacyfikowania. W zasadzie jedyne co robił to chodzenie z pełnym ekwipunkiem, żeby groźnie wyglądać i żeby się dowództwo czuło spokojniejsze. Ale taka sielanka mu na razie odpowiadała. Czuł, że się powoli starzeje. Niby miał ledwie czterdzieści dwa lata, ale dość burzliwa kariera w wojsku wypalała dość szybko jego siły. Właśnie dlatego nie narzekał na swój obecny przydział. Znaczy narzekał, ale niezbyt szczerze. Narzekał na jedzenie, na zimno, na upał, na zbyt twarde łóżko, na zbyt miękkie buty i na niektórych swoich towarzyszy, którzy cały czas narzekali, jakby nie mieli nic lepszego do roboty (i robili mu konkurencję). Narzekał, bo już taki był. Rzadko się uśmiechał, rzadko mówił coś miłego, ale mimo wszystko dawał się lubić.

Ten dzień dał mu okazję do prawdziwego koncertu ględzenia. Najpierw porucznik oprócz zwykłego apelu na dobry początek dnia, odpowiedniego raczej dla harcerzy niż prawdziwego wojska, zafundował im drugi, nadzwyczajny. A to po to, żeby całkowicie formalnie ogłosić alarm. Tak jakby nie miał syreny, która mogłaby ich poinformować szybciej. Później kazał im wziąć broń i udać się do bunkrów, mimo że sam nie wierzył w ich szanse na utrzymanie tej bazy. Co za sierota? Zostawi żołnierzy na pewną śmierć? Jeśli nie mają szansy się obronić, to może lepiej się szybko gdzieś przenieść, a tutaj urządzić Zergom małą niespodziankę? Ale nie, mieli siedzieć i czekać na swoją kolej bycia zjedzonymi. Tyle dobrze, że mieli rozłożone czołgi, a zwiadowcy nie donieśli o żadnych cięższych jednostkach wroga. Ewentualnie mówili, ale tę informację zatajono. Vlad nawet by się nie zdziwił. W końcu jeśli cała flota z orbity gdzieś wsiąkła, to coś było na rzeczy. Może zostawiali ich tutaj w ofierze rojowi? Albo prowadzili jakieś swoje pokręcone badania? Zapalniczka wziął swoją przydziałową broń ("A gdzie ładunki wybuchowe? Gdzie pancerze? W praniu?") i udał się zgodnie z rozkazem do wskazanego bunkra. Jak się okazało miał w oddziale ducha i robota, a dowodził nimi medyk. Normalnie świat stawał na głowie. Nikogo normalnego. W ogóle kto powierza dowodzenie lekarzom? Przecież te sieroty nie potrafią w ogóle walczyć. Vlad wierzył w umiejętności łapiducha, ale tylko z zakresu medycyny i pokrewnych. Może jeszcze potrafi strzelać, ale taktyka? Z takim dowódcą są w głębokim bagnie, żeby nie powiedzieć, że w zasadzie martwi. Kompani też doprowadzali go do szewskiej pasji. Raz, że żaden porządny mężczyzna w Duchy nie wierzy. Toż to sami psychopaci. I na dodatek tchórze, szkolone do walki na dalekie dystanse. Jak się zrobi naprawdę gorąco, to pewnie szanowny kolega sobie gdzieś zniknie i przeniesie w bezpieczniejsze miejsce. Co z tego, że zostawi resztę na pastwę głodnych hydrali? Żołnierze marines zwykle byli porządni. Ale normalni żołnierze. Ludzie. A nie jakieś takie dziwadła. Nie wiadomo czego się po tym androidzie można spodziewać, ale raczej niczego dobrego.

Przez całą drogę klnąc na czym świat stoi, Zapalniczka doszedł w końcu do sektora D i tamtejszego bunkra 13. Jak się okazało mieli już przygotowany czołg. Wszedł do środka, machnął ręką na powitanie zgromadzonym (w osobie Feniksa) i zajął dogodną pozycję do strzelania. Upewnił się, że nikogo nie ma w zasięgu i oddał krótki testowy strzał z obu dysz miotacza. Na widok płomienia uśmiech zagościł na jego twarzy. Sprawdził też mechanizmy Enforcera, włożył jeden magazynek i ułożył broń tak, żeby szybko mógł po nią sięgnąć.

Arvelus 23-10-2010 14:09

Feniks Zero Pierwszy był w bunkrze pierwszy. Udał się tam od razu po odprawie, bo swojego Graverera miał przy sobie, a była to wspaniała broń której do tego tylko on mógł używać. Miał 1,4m i ważył 34 kg, szybkostrzelność wynosiła 2,5 pocisku na sekundę, jednak te pociski to były kalibru 25x100mm i ważyły po 93,8g. A co trzeci był rozpryskowy. Ta broń miała potężnego kopa. Na dłuższą metę powinna nawet ultrala powalić, oczywiście gdyby on pierwszy nie powalił Feniksa, ale to co innego. Jednak gigantyczną siłę okupowała niewielkim skutecznym zasięgiem, sięgał do 250m. Na ponad 350 nawet nie warto strzelać, chyba, że cel jest wielkości stodoły. Graverer, albo Grobownik, bo nadał tej broni dwie nazwy, wydawałby się potwornie nieporęczny i ciężki, nawet jakiegoś wyraźnego celownika nie ma. Nie ma też standardowej rękojeści. Feniks po prostu wkłada dłoń otwór z tyłu broni. Tam nie chwyta rękojeści, ale podłącza się do broni. Karabin posiada trzy obrotowe lufy obudowane tak, że wystają ledwo na cal. Nad nimi dwie kamerki które były znacznie lepsze od każdego celownika, skoro mógł się do nich podłączyć i patrzeć jakby były jego oczami. Ku dołowi broń się rozszerzała robiąc miejsce dla dwóch granatników będących integralną częścią broni. Nagle z otwory pomiędzy granatnikami wyskoczył bagnet, długi na pół metra, ostry jak jasna cholera, tytanowy. Rozkręcił lufy, chodziły gładko. Oparł bagnet o ścianę bunkra i wsunął go do środka aż usłyszał odgłos blokady. W tym momencie wszedł Paterson Tommy. Na czas misji kapitan bunkra. Feniks zasalutował gdy ten wchodził stwierdzając, że przegląd skończony
-Witam sir, marines Feniks Zero Pierwszy melduje się na rozkaz- zagrzmiał swoim półkomputerowym głosem [można przyjąć, że ma głos goliatha]
Ten robot posiadał kilka ciał. Było o tym wiadomo w bazie, to akurat było bojowe. W zasadzie, w przybliżeniu, wyglądał jak zwykły marines w pancerzu wspomaganym. Wyróżniały go inne stopy i silniki na pasie i plecach. Był to system łyżew antygrawitacyjnych, jego własnego projektu. Bardzo użyteczne, zwielokrotniały szybkość marines, nie zostały wprowadzone jako standardowe wyposażenie pancerzy wspomaganych z dwóch powodów. Po pierwsze ciężko było je opanować. To nie jest jak jazda na lodzie, wymagają praktyki, sama jazda na nich pochłania 3,658 GB pamięci RAM, człowiekowi zajęłoby dużo czasu nauczenie się tego. Po drugie same silniki były duże. On miał je w torsie, tam gdzie człowiek miałby jelita. A umieszczenie ich na zewnątrz czyni je nieporęcznymi. Poza tym nie miał nic co by go wyróżniało. No... poza głosem i Gravererem.

-Z całym szacunkiem sir- odezwał się gdy kapitan skończył rozmawiać z obsługantem czołgu- Ale naszym priorytetem powinno być utrzymanie tego bunkra. Jeśli linia pęknie w jednym miejscu to będzie tylko kwestia czasu nim cała reszta zostanie oskrzydlona i otoczona. Wtedy zginie znacznie więcej ludzi. Musimy utrzymać ten bunkier nawet kosztem własnego życia. Takie jest moje zdanie, jednak dostosuje się do rozkazów przełożonego
Zakończył nawet nie ruszywszy się

Ghoster 23-10-2010 21:59

Zero kamer. Tym lepiej, pomyśleli Sowa. To nie było miejsce, w którym potrzebowali kontroli. Jedyne czego chcieli ten duch, to mięso armatnie. Żołnierze, wszystkich rodzajów. Począwszy od marines, przez spopielaczy, rozdzieraczy, skończywszy na medykach. Medyk, właśnie, on był dowódcą. To całkowicie nieistotne, Sowa nie uznawali drużyny, nie uznawali współpracy i kooperacji z kimś, kto nie należy do duchów. Tylko oni mogli być kompetentni do udzielania pomocy i odbierania jej od braci i sióstr. Tak, Sowa byli z trzeciej generacji duchów. Tak zwana Inflitracja Koprulu 3, byli oni najnowszą gwardią Zjednoczonego Dyrektoriatu Ziemii, w drodze już od siedmiu lat powstawała czwarta generacja, nowi, potężniejsi i jeszcze silniejsi mentalnie towarzysze, jednak zanim wycofają takich jak oni, miną jeszcze wieki. Sowa o tym wiedzieli, mimo że byli całą armią Koprulu, a nie żołnierzem czy, nie daj boże, jednostką, wiedzieli, że i na nich przyjdzie pora. Będą mieli wybór, albo oddać się w ręce Dyrektoriatu i zasiąść za sterami machiny wojennej bądź skończyć jako piechota desantowa, albo uciec, stać się niezależną armią na usługach Dyrektoriatu, ściganą przez wszystkich, ale pracującą dla starego pana.
To nie wybór. Żaden. Ani trochę. Dyrektoriat był okropny, całe życie im zniszczył, wprowadzając roczne dziecko w treningi, które miały uczynić ich żywymi maszynami. Nie przeszkadzało im to jednak zbytnio, Sowa całe życie tak spędzili, więc przyzwyczaili się do ekstremalnych warunków, w których musieli dać z siebie wszystko i jeszcze więcej...

Czas nadszedł, niedługo rozpocznie się piekło, kolejne w ich życiu. Nie była to żadna nowość, opuścili już wiele takich bitew, chyba osiemnaście, nawet nie liczyli. Oni musieli żyć, byli duchem, armią, która miała rozkazy przetrwać, skontaktować się z dowództwem i czekać na dalsze rozkazy. Utrata ducha była ciosem większym, niż utrata posterunku, oddziału żołnierzy czy czołgu. Duch to dwadzieścia pięć lat treningów, w które inwestowane są pokłady czasu, pieniędzy i surowca idącego na wszystko, wyżywienie, finansowanie i tym podobne rzeczy. Duch miusieli żyć, po prostu musieli. Za chwilę miała się zacząć odprawa. Sowa kiwnęli głową z wyraźną pogardą, stojąc wśród żołnierzy w szeregach. Zaburzyli ten szereg, wpychając się gdzieś pośrodku, nawet nie po to by zająć miejsce, tylko po to, by w tym palącym słońcu Patriota IV schować się w cieniu. Im to nie przeszkadzało, ale nie lubili, gdy broń się nagrzewała. Przepełzli przez brygadę, wprowadzając niemałe zamieszanie, gdy potrącili paru ludzi okutych w "nieco" większe pancerze niż ich. Wszystko po to, by w końcu usiąść. Usadowili tyłek gdzieś w cichym cieniu ładowni, kontenera z bronią i amunicją, niecałe dwieście metrów od niejakiego Śruby. Doskonale go stąd mogli usłyszeć, chociaż nie to było ich priorytetem, położyli nogę na nogę i zaczęli czekać. Tylko to pozostało, czekać, całe życie, dla lepszego jutra sektora Koprulu...

Niekończąca się stagnacja w oceanie zgaszonego turpizmu. Przecież zergowie byli tak piękni...

Kovix 25-10-2010 00:06

Tommy wszedł pewnym krokiem do bunkra, ogarniając wzrokiem swój oddział. Bez zbędnych ceregieli wydał polecenie do ustawienia się w szeregu, po czym rozpoczął odprawę.
- Żołnierze! Nazywam się Tom Patterson, pseudonim Śruba i będę waszym dowódcą na czas trwania tej misji. Z wykształcenia jestem medykiem, specjalizuję się w technice komputerowej i pojazdach. Ale walczyć też umiem. Służyłem na stacji kosmicznej ‘Galactic Centerpoint’, zanim Protosi wysłali ją w otchłań. Tyle o mnie. – Śruba nie zamierzał opowiadać całej historii swojego życia.

- Nie będę tu pieprzył, jaki jestem groźny, jak bardzo macie się mnie słuchać, bo zginiecie i tak dalej. Jeżeli chcemy przeżyć na tym zadupiu, to nie mamy się nawzajem straszyć, tylko celnie strzelać i ogarnąć jakąś taktykę. Krótko, zwięźle i na temat. Moja propozycja jest taka:

Duch zajmie się zdejmowaniem z dystansu silniejszych jednostek – hydr, albo nie daj Boże ultralisków. Będzie także uważał na cele latające, które mogą uszkodzić czołg.

Saper będzie zdejmował cele naziemne, które podejdą za blisko – jeżeli coś przemknie się przez ostrzał czołgu, twoją rolą – zwrócił się do Zapalniczki – jest zadbać, by to zostało spopielone.

Marine będzie zdejmował cele na średnie i krótsze dystanse, natomiast ja będę koordynował ten cały burdel, leczył, no i oczywiście strzelał. Wsiądę także do czołgu, jeżeli zobaczę, że gościu, który tam teraz siedzi, totalnie sobie nie radzi.

I panowie – dodał poważnie Śruba – żadnej brawury – uniósł lewe ramię do przodu – to mi się ostatnio przydarzyło, kiedy chciałem zgrywać chojraka. Jeżeli zaś komuś nie będzie się podobał mój styl dowodzenia, podejrzewam, że Zergowie chętnie przyjmą reklamację.

Jeżeli ktoś ma jakieś uwagi - jak Feniks - tutaj kiwnął głową w stronę zainteresowanego, na znak, że zrozumiał - pytania, chce się przedstawić, powiedzieć ile ma lat i skąd do nas przyszedł, albo powiedzieć, że wybitnie nie podoba mu się moja morda – teraz jest czas – Śruba wysilił się na uśmiech.

Ghoster 25-10-2010 07:41

Minęło może dziesięć minut od "przemowy" podoficera. Sowa usłyszeli wszystko, ale nie przejmowali się tym zbytnio, broń wystygła, więc przykryli ją jakąś brunatną płachtą, zwykły materiał, ale pod nim karabin funkcjonował o wiele lepiej, i co najważniejsze, byli mniej widoczni, co dla ducha próbujących wykonać egzekucję na członku Dominium Terran było wielkim atutem. Chociaż teraz nie walczyli przeciwko Mengskowi i jego dowódcom, to pamiętali, że Jav M. Chrushchov, Jayden K. White czy Copper B. Blake byli ludźmi. Teraz już martwymi, zabitymi z ich ręki dowódcami trzymającymi pewne składy Dominium Terran w ryzach, jednak mimo wszystko ludźmi.
Skierowali swe kroki ku iglicy. Wyglądało to jak mała jaskinia, albo nawet i to nie było dobrym porównaniem, na szczycie skały była kolejna, dając coś na wzór niewielkiego poddasza nad pozycją snajperską. Wdrapali się tam po kamieniu, co nie było zbyt trudne, bo nie można było tego nazwać urwiskiem. To raczej lekko pochylone zbocze, prawie równą przekątną z kwadratu, na długość trzydziestu pięciu metrów.
W końcu zajęli miejsce. Skała ta była tuż za bunkrem, widzieli stąd doskonale rozłożony czołg, widzieli jego źle skierowane działo, będzie musiał poprawić podczas walki o kilka stopni, jeśli zamierza celować w środek horyzontu, a ten powinien być pozycją początkową.
Dyletantyzm... Czym jesteśmy, by jeszcze dać spoczywać w tej machinalnej strefie czemuś takiemu jak nadzieja?
Obserwowali, bo tylko to pozostało.

Fearqin 25-10-2010 17:04

Baza "Orzeł" dzielił się na pięć sektorów. Wschodnia część obozu była oznaczona literą "D", zachodnia część to "B", południe "E", północ "C", a samo centrum "A".
Taka nie służąca prawie niczemu rozpiska cieszyła Sokołowa. Porucznik w tej chwili siedział w centrum dowodzenia.
Każdy sektor zewnętrzny miał sześć bunkrów i trzy czołgi. Tak też sektor "D" miał bunkry od trzynastego do osiemnastego. W pierwszej fortyfikacji wschodniej części obozu trwał przygotowania do bitwy. Bitwy, która z góry była skazana na porażkę. Sowa obrał lepszą pozycję tuż za bunkrem, stamtąd miał znacznie lepszy wgląd na pole bitwy, sama pozycja bardziej nadawała się do strzelania niż ciasny bunkier.

Wtedy przez radio wszyscy dostali wiadomość o zergach na horyzoncie. Parę zerglingów wysłanych na zwiad, już martwych.
Okopy przed bunkrami były w stanie powstrzymać wrogów na jakiś czas, ale były budowane w pośpiechu, toteż nie był na tyle wysokie by móc uwięzić w nich wielu zergów na czas odpowiedni do wystrzelania ich wszystkich. Aczkolwiek kupowały dla obrońców trochę czasu.

W końcu pojawiła się armia wroga. Chaotycznie i bezmyślnie biegnące zerglingi wypełniały krajobraz po każdej stronie.

Z początku tylko stały, jakby na coś czekały, ale gdy tylko rozległ się pierwszy strzał z czołgu inne maszyny poszły za pierwszą. Wtedy "psy" rzuciły się do biegu. A tuż za nimi hydry. Ohydne, przerażające i przede wszystkim cholernie niebezpieczne.
.

Arvelus 25-10-2010 18:21

Śruba nie odpowiedział na słowa Feniksa. Cóż... wielu nie odpowiadało na jego słowa, wielu ignorowała jego istnienie nie uznając go za pełnoprawnego członka marines, ale za przedmiot, za broń. Mylili się. Feniks może i był programem komputerowym, ale to była tylko teoria. Ten program był najinteligentniejszą formą SI jaka kiedykolwiek miała powstać. Nic sztucznego nie mogło go przewyższyć, w zasadzie on nawet nie został stworzony, do pewnego stopnia stworzył się sam, ale to inna historia. Fakt jest faktem, że posiadał umysł, sam twierdził, że ma nawet duszę, ale to pozostawiał dla siebie. Chyba nikt by tu nie zaakceptował maszyny z duszą... Cóż. Ludzie byli jacy byli. A Feniks umiał oceniać, zapamiętywał fakty, wyrabiał własne opinie, a kapitan właśnie stracił wiele z respektu jakim był darzony. Jako, że został kapitanem musieli uznać, że się nadaje do tego. Najwyraźniej się mylili, przynajmniej częściowo. Kapitan nie może olać żołnierza. Po prostu nie może i już. To wygląda jakby nie miał odpowiedzi. Jakby nie wiedział co powiedzieć. Kapitan nie ma prawa nie wiedzieć. Nie po to żołnierze składają swe życia w ich ręce by oni "nie wiedzieli". Cóż... teraz Feniks przemyśli dwa razy każdy wydany rozkaz zamiast wykonać od razu i przemyśleć podczas wykonywania...

Na jakiś czas przełączył się w stan wstrzymania. Wyszedł z niego gdy usłyszał komunikat.

Wtedy podniósł Graverera w górę celując w stronę zergów. Nie przejmował się tym aby widzieć co tam jest. Po prostu podłączył się do kamer przy lufie. Wyglądało to dziwnie, jakby strzelał na ślepo. Nie robiło to różnicy. Gdy ruszyły do ataku rozkręcił lufy i czekał aż wejdą w skuteczny zasięg. Nie ma sensu marnować amunicji. Już wszystko obliczał. Tak, bycie programem miała swoje zalety. Choćby ta potworna moc obliczeniowa. Wiatr, wilgotność powietrza, siła Coriolisa, przyciąganie ziemskie, opór powietrza... to wszystko miał w małym palcu. I dawało to prawie tyle co nic. Całokształtu nie był w stanie ogarnąć. Potrzeba by do tego petabajtów pamięci. Człowiek nie zdaje sobie sprawy ile jest w stanie objąć rozumem "na wyczucie". Na szczęście Feniks też potrafi działać intuicyjnie. Do tego to "trzecie oko" przy lufie i celność bardzo zadowalająca...

Pierwsze w zasięg weszły zerglingi. Kundle nie były potężne, niewielkie o stosunkowo cienkim pancerzu, ta ich chityna była twarda jak stal, ale znacznie bardziej krucha, co w przypadku potężnych pocisków Graverera nie stanowiło przeszkody. Maszyna miotająca 90 pocisków na minutę, z których każdy waży niemal 10 dekagramów robiła sieczkę. Trzeba było tylko trafić... A niestety były małe i szybkie. Nacisnął spust, choć to było złe słowo, po prostu wydał broni polecenie by strzelać. Ciągła seria, nie było sensu posyłać krótkich. Przy takiej masie odrzut jest minimalny, przy masie całego Feniksa nie było go w ogóle. Szły w rozproszonym szyku, jak wilki. Ciężko było trafić, po części była to kwestia szczęścia. Jednak gdy już trafił...
Nagle kundel niemal zapadł się w sobie... pocisk rozłupał jego pancerz na części, gładko wszedł w ciało przebijając czaszkę, masakrując mózg, przebijając znowu czaszkę i wylatując w okolicach lewej piersi by wbić się jeszcze głęboko w ziemię. Nawet nie przerwał ognia, kamerka to zarejestrowała i nagrała, obejrzy to później. Od razu wziął na cel kolejnego bez przerwy oceniając który jest najłatwiejszym celem. Potem hydry weszły w zasięg. One były najgroźniejsze. Najskuteczniejszą bronią w bunkrze, mimo wszystko, był miotacz ognia. Najłatwiej nim trafić, można razić najwięcej wrogów, a i tak zabija bez większych problemów. Jednak Hydry są poza tym zasięgiem. Dla tego je trzeba ściągnąć w pierwszej kolejności. A one są znacznie większe od zearlingów...
Pociski wbijały się głęboko w ciało kilkumetrowych monstrów, często łamały nawet grubą tarczę jaką miały one na głowach, gdy trafiały w odsłonięte miejsce przechodziły na wylot. Zarejestrował grupkę kundli która była już w okopie, poza zasięgiem miotacza ognia. Jeszcze chwilka i wyjdą... Błyskawiczne obliczenia, przesunął broń i odpalił. Płaskim łukiem, do okopu poleciał granat, odbił się od ścianki i wpadł do środka. Po sekundzie eksplozja posłała do piachu z pół tuzina psów. Ich szczątki poleciały na wszystkie strony. Strzelał dalej. Nie robił już tego cicho. Wydawał z siebie ciche "wściekłe" mruczenie które robiło się coraz głośniejsze. Zearlingi doszły w zasięg płomienia. Poczuł falę ciepła i zobaczył strugę ognistej śmierci. Harpuny hydrali latały wbijając się w bunkier, na szczęście był on gruby... Kolejny został przerobiony na ser szwajcarski. Nagle jeden z zerglingów dostał się pod sam bunkier. Od razu machnął ostrzami na plecach przez wizjer. Feniks złapał kończynę lewą ręką i z głuchym stęknięciem szarpnął uderzając zearlingiem o bunkier i wyrywając mu kończynę. Puścił ją, a ta uderzyła w tylną ścianę. Jeszcze nim zerg zdążył odskoczyć złapał go za głowę. Próbował gryźć, ale główną bronią były te ostrza, nie kły. Co najwyżej zarysował mu kciuka. Znów szarpnął łamiąc mu kark i kontynuował ostrzał. Tym razem serii towarzyszył cichy okrzyk bojowy...

Ghoster 25-10-2010 21:51

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pAtzaXTwM9w&feature=related[/MEDIA]
Wnet wyłoniły się zza horyzontu. Piękne, stanowiące jedną całość armie. Biegły w jednym tempie, nie przeszkadzały sobie nawzajem, każde było ze sobą połączone niematerialną, psychiczną więzią, dzięki której rozumiały swoją sytuację lepiej, niż jakakolwiek siła Terran.
Pierwsze biegły mutacje Zza'gash, niegdyś spokojnych, dzikich stworzeń żyjących na równinach Zerusa, dzisiaj jedna z pierwszych istot, jakie wchłonął rój i zasymilował we własnych siłach. Ujadały wściekle, a śliniące się paszcze były spragnione krwi.
Sowa nie czekali. Oparli karabin na skale i postanowili strzelić. Nie mogli jednak, zerglingi były niczym w porównaniu do mutacji Slothien. Tak, hydraliski zmierzały ku okopom Dyrektoriatu, ugniatając ziemię swoimi potężnymi mięśniami na ogonach, byle by tylko dostać się za obronę w celu wyrzutu monstrualnych salw zatrutych kolców, moczących się zapewne godzinami w ich organizmach w oczekiwaniu na tę chwilę.
Padł strzał.
Wielka płachta nad łbem Zerga została przedziurawiona przez pocisk snajperski. W powietrzu słychać było tylko głuchy pomruk uderzenia, gdy z rany zaczęły wyciekać zielone mazie, najpewniej trafili w zbiornik tego stworzenia. Nie musieli dalej czekać, kwas rozlał się po oczodołach, wypalając jedną z ważniejszych kontaktów percepcyjnych w ciele tego muskularnego stworzenia. Padło z hukiem wśród swoich braci, uderzając pyskiem o glebę.
Padł kolejny strzał.
Hydralisk dwa metry dalej ustąpił siły następnemu pociskowi, który trafił w jego paszczę. Gałki oczne tego monstrum, tak samo jak żuchwa, po prostu odleciały od ciała, nie mogąc wytrzymać siły odrzutu karabinu C-10. Istota zachwiała się, będąc chwilę później popchnięta przez pobratymców, którzy nie czekali na martwych.
Trzecie uderzenie.
Pełnopłaszczowy przewiercił się przez twardą skorupę na dolnym tułowiu, na miejscu odpadło kilka łusek, a połączenia nerwowe zostały zerwane w całym ogonie. Wcześniejszy, daleki skok wyrzucił go do przodu, tylko po to, by metr przed sobą wbił jedno ostrze w ziemię, a drugie we własne ciało, spadając na swą kończynę.
Znów nie chybili.
Przestrzelili zarówno kark istoty, w którym siedziała część długiego mózgu hydraliska, jak i ciało pod głową, zapewne trafiając w serce lub nieco nad nim. Krwotok zalał sylwetkę hydry, wylewając się na wszystkie strony, obryzgując Zergów dookoła. Następnie, gdy już upadła, potężne łapy Zerglinków zmiażdżyły go, wdeptały w ziemię i zapomniały.
Za piątym razem nie celowali.
Zaczęli oddawać strzał za strzałem, byle tylko dosięgnąć siłą rażenia hydraliski. Nie zwracali uwagi na mosiężne wybuchy powodowane przez czołg. Pociski te leciały wszakże łukiem, nie dało się wycelować tą machiną w nic latającego. Czekali tylko na mutaliski, by móc pokazać, po co tak naprawdę Duchy powstały.
Tymczasem, grad pocisków przecinał powietrze, faszerując rój Zerga śmiercią na jego najwierniejszych sługach, hydraliskach...

Cóż za żałosna rola w tej batalii dla tak niewymownie pięknych dusz. Niemal czujemy ich obojętność na zatracenie się martwych braci. Na tej planecie musi być Suzeren. Zabicie go oznaczałoby rozpad tej cudownej hierarchii Zergów...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:27.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172