Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-01-2011, 23:45   #1
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[Fairy Tail, Storytelling] Pradawna rękawica



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Qb0EL2HzqOc&feature=player_embedded[/MEDIA]

Pradawna Rękawica


Rozdział 1: Szepty wśród śniegu.

Wasze przybycie została powitane hukiem radości i uderzeniami kufli o siebie. Wszyscy ryknęli szczęśliwi z tak licznej grupy nowych członków Fairy Tail. Lekko zdenerwowani patrzyliście po sobie nie bardzo wiedząc co ze sobą począć. Jednak nie minął ułamek sekundy gdy zostaliście wciągnięci w tłum roześmianych osób. Oblano was piwem, wciśnięto kufle do rąk a po chwili w niektórych miejscach wybuchły przyjacielskie bójki. Ktoś dostał po twarzy rybą, inna osoba krzesłem, a gdzieś błysnęła nawet jakaś magia. Powitanie jak każde w tej radosnej gildii.
Nim się spostrzegliście była już noc, a niektórzy członkowie Fiary Tail spali z uśmiechem pośród połamanych mebli. Ci starsi żegnali się ze wszystkimi i ruszali by spędzić wieczór ze swymi rodzinami. Ponieważ większość z was była nowymi osobami w Magnoli, mistrz pozwolił wam zostać w gildii na noc, oznajmił też, że możecie tu nocować póki nie znajdziecie jakiegoś mieszkania. Jednak o to ponoć trudno nie było, miasto pełne było pustych domostw czekających na wynajęcie. Do tego jednak niezbędne były pieniądze, ale teraz o tym nie myśleliście bowiem sen zmógł was niezwykle szybko. Gwiazdy świeciły jasno na bezchmurny niebie, a promienie księżyca wpadał przez okna budynku otulając was swym blaskiem.

Ranek nastał jak zwykle zbyt szybko i zbyt nagle, a promienie słońca brutalnie budziły was atakując wasze oczy legionami swych jasnych promieni. Jak zwykle przerywając sen w najciekawszym momencie. Ta wielka świecąca kula potrafiła być niezwykle wredna. Marudząc pod nosem zwinęliście koce które dał wam wczoraj staruszek i wstaliście z dość niewygodnej podłogi. Brzuchy dopominały się swego więc wszyscy udaliście się do głównej sali by zaspokoić swój głód.
O tej porze było tu bardzo pusto, czarnowłosy chłopak z pistoletami przy pasie właśnie wybiegł z gildii, a po za nim była tu tylko Mirjane która stała za ladą i Elfman rozmawiający z siostrą. Zbliżyliście się do lady by zamówić sobie jakiś posiłek, a białowłosy olbrzym zmierzył was wzrokiem.
- Pamiętajcie o jednym! – powiedział do was głośno. – Mężczyzna jest mężczyzną! – jego wzrok w tym momencie padł na Anett. – Nawet gdy mężczyzna, nie jest mężczyzną! – po czym odstawiając pusty kufel ruszył do wyjścia zostawiając was z tą filozoficzną refleksją. Jego siostra uśmiechnęła się tylko zza lady do waszej grupy.
- Nie bójcie się braciszek już taki jest. Co wam podać? Dziś jecie na koszt gildii, w ramach prezentu powitalnego. A o prezentach mówiąc gdy już zjecie zgłoście się do mnie, mam coś dla was. – powiedziała i puściła wam wesołe oko. Gdy już zamówiliście zasiedliście razem przy stole by zjeść i trochę porozmawiać. Wczoraj nie mieliście na to zbyt czasu i sił, wszystko bowiem działo się niezwykle szybko i dynamicznie. Grupa wasza zaś wyglądała doprawdy interesująco, chociaż z drugiej strony w tym miejscu każdy chyba miał w sobie coś ciekawego. Zajadając rozmawialiście o różnych sprawach i swoich wrażeniach z pierwszego dnia pobytu w gildii. Gdy wszyscy już spałaszowali co mieli spałaszować nadszedł czas na odebranie tajemniczego przedmiotu od Mirjane. Zaciekawienie podeszliście do białowłosej dziewczyny która akurat grzebała pod ladą. Ponownie powitała was uśmiechem i opierając łokcie na blacie zagadnęła do was.


- Zazwyczaj drużyny w gildii liczą on jednej do czterech pięciu osób. Jednak aktualnie nie ma tu nikogo wolnego, a wy się chyba nie znacie? Nierozważnym byłoby wybierać towarzyszy na ślepo tak więc poszukałam w nowszych ofertach czegoś co może was zainteresować. – mówiąc to dziewczyna wyciągnęła na blat zwitek pergaminu. – Nikt jakoś nie brał tej pracy, bo albo nie miał partnera, albo mu się nie podobała. Uważam więc że to dobry sposób byście wszyscy trochę zarobili i poznali się ze sobą. A taka liczna grupa na pewno nie zaszkodzi przy waszej bądź co bądź pierwszej pracy tutaj. – mówiąc to uśmiechnęła się słodko i rozwinęła pergamin na którym widniał duży czarny napis.


Duchy w górach!
Naszą wioskę od pewnego czasu nawiedzają duchy.
Potrzebujemy waszej pomocy w pozbyciu się ich! Nagroda to 160 000 kryształów! Dzielny magowie prosimy pomóżcie nam
!

Dalej były informacje mówiące o położeniu wioski. Była to miejscowość w północnym Fiore w zimnych rejonach tej krainy, prawie zawsze padał tam śnieg a temperatury rzadko były dodatnie. Sam dół ogłoszenia zdobił rysunek przedstawiający bandę duszków.



- Zajmiecie się tym? – spytała wesoło dziewczyna patrząc na was. Ogłoszenie wyglądało całkiem ciekawie, zwłaszcza, że wasze sakwy nie były zbyt pełne. No i był to dobry sposób na pokazanie reszcie kto tu jest najsilniejszy! Może ta misja zapoczątkuje jakieś przyjaźnie, albo i wrogości? To jednak było trzeba sprawdzić poprzez empiryzm, a decyzja należała do was.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 11-01-2011 o 00:23.
Ajas jest offline  
Stary 12-01-2011, 21:03   #2
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-0tGyAuTIcs[/MEDIA]

Obudził się z koszmarnym bólem głowy. Próbował sobie przypomnieć co działo się wczorajszego wieczora podczas "przyjęcia powitalnego", ale przez głowę przelatywały mu tylko pojedyncze sceny. Swoją drogą nic dziwnego bo to "coś" co miało miejsce niewiele wspólnego miało z przyjęciem. Bardziej przypominało burdę połączoną z ostrą popijawą, ale zabawa to zabawa. Na swój sposób było to nawet przyjemne. Wstał powoli i skierował się do łazienki w celu wykonania podstawowych czynności fizjologicznych. Nim wyszedł jednak z pokoju poczuł ogromny ból - jakby coś go ostro walnęło w czoło. Aż przykucnął i zaczął masować obolałe miejsce chcąc jakoś złagodzić cierpienie. Spojrzał z wyrzutem na framugę drzwi. Mógł się przyzwyczaić, że musiał na każdego patrzeć z góry, ale to że poruszając się po gildii co chwilę musi kucać by nie walnąć w coś łepetyną - nie potrafił jakoś o tym pamiętać. Cóż... pewnie jak nabije kilka guzów to będzie bardziej uważał.

Kiedy wszedł do sali głównej zobaczył istny burdel. Nawet nie bałagan tylko chaos niekontrolowany. Porozbijane stoły i krzesła, puste butelki... ba! Puste całe beczki walające się po kątach! Kilku ludzi spało sobie chrapiąc głośno a inni budzili się dopiero. Spojrzał na butelkę po rumie i przypomniał sobie trochę... kiedy dziadek ich przestawił musiał się przedstawić wszystkim i każdemu z osobna. Nie miał nerwów by tłumaczyć jak się wypowiadać jego imię - ach ci obcokrajowcy... - więc został przy skróconej wersji Apollo. Na początku trochę się go bali, ale jak się impreza rozkręciła to... na samo wspomnienie zaczęła go boleć znowu głowa. Pamiętał, że co chwilę w powietrzu latały meble a on biedny musiał ich unikać. Nie było to o tyle trudne co irytujące. Ruszył przed siebie manewrując między resztkami tego co było jeszcze wczoraj wyposażeniem głównej sali - czuł się jak na torze przeszkód. Jego uwagę przykuły jednak trzy rzeczy. Po pierwsze tego lodowego posągu w kształcie Erzy w stroju kąpielowym wczoraj na pewno nie było. Po drugie magazyn był oddzielony od reszty budynku solidną ścianą, której teraz brakowało. Wątpił by sobie poszła po prostu na spacer, chociaż znając to miejsce to cholera wie. Po trzecie... nie... nad tym lepiej się nie zastanawiać. Powoli, ale jakoś doczłapał się do łazienki.

Spojrzał w lustro i zobaczył śnieżnobiałą skórę pokrywającą całe ciało. Było to o tyle dobrze widać, że poza luźnymi zielonymi spodniami nie nosił nic na sobie. Nawet butów. Jasnoniebieskie oczy patrzyły na swe odbicie z wyrzutem mówiącym "co ja ku**a tutaj robię?". Rude włosy były splecione w dziwny sposób i mimowolnie kojarzyły się z lwią grzywą. Nawet broda odbiegała od tutejszych standardów mody bowiem była zapleciona w dwa warkocze. Nie wyglądał na miejscowego ni cholerę. Jedynym przez co można by skojarzyć z Fiore był żółty symbol gildii na prawym ramieniu. Załatwił w kibelku co miał załatwić i skierował się do baru a raczej tego co z niego zostało. Kiedy wyszedł z łazienki okazało się, że wszyscy z nowi własnie wstali. Z tego co usłyszał rozmawiali gorączkowo nad jakąś misją. Podszedł do nich - nie za blisko... nie miał ochoty na poranne rozmowy (wczoraj poznał ich aż za dobrze...) - tylko rzucił okiem na ogłoszenie.
-Biorę tę robotę. Dotarcie do wioski powinno wam zająć mniej więcej kilka dni... - mówił bardziej do siebie niż do kogoś konkretnego.
-Udam się tam przed wami i spróbuję się czegoś dowiedzieć na miejscu. Będę czekał na was dwa dni. To chyba dość czasu. Jeśli się nie pojawicie uznam, że zrezygnowaliście i zacznę działać na własną rękę. - powiedział krótko i rzeczowo po czym skierował się do wyjścia z gildii. Kiedy jednak tylko wyszedł przed budynek znikł. Tak po prostu. Jedyną pozostałością po nim było spore pęknięcie na kamiennym chodniku gdzie jeszcze przed chwilą stał.
 

Ostatnio edytowane przez Famir : 12-01-2011 o 21:58.
Famir jest offline  
Stary 12-01-2011, 21:29   #3
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Rei powoli otworzył oczy. Nieco mu zajęło nim oprzytomniał, przekręcił się z boku na bok chyba dobre cztery razy.
Zaczął wpatrywać się namiętnym wzrokiem w sufit, podziwiając budowę desek i zastanawiając się, co miało miejsce wczoraj.
Piwo. Shoo bee do boo. Stół. Ryba. Niziołek. Sen.
Te niepowiązane ze sobą do końca słowa stanowiły wszystko co mógł skojarzyć.
W imię tych wspomnień wstał jednym ruchem z ziemi, przetarł oczy jakby wkładając nowe baterie, i całkiem żywo ruszył do lady, przy której widział dwie osoby. Jednego rookie jak on sam, i Mirajane.
- Yo! - krzyknął unosząc lekko rękę w górę, po czym oparł się o ladę. - pamięta ktoś co działo się wczoraj?
Była to dobra okazja aby zbadać Reia wzrokiem. Miał 1,69m wzrostu, wyglądał nieco delikatnie, a zielone włosy i fioletowe oczy wyglądały dosyć zabawnie.
Miał na sobie nieco ciekawy strój, spore buty, spodnie, rękawiczki niczym oderwane rękawy, ocieplacz, bandaż na klatce piersiowej oraz biały kask z rysunkiem uroborosa owijającego pacyfkę były biało-czarne, oprócz tego na gołym brzuchu znajdowała się ikona gildii, godło fairy tail było czerwonego koloru, nieco rzucając się w oczy.
Lazurowe spojrzenie chłopca siedzącego przy barze padło nad głowę niskiego osobnika, tak że zdawał się patrzeć na coś za rekrutem. Jego oczy sprawiały wrażenie nieobecnych, pozbawionych życia.
- Ohaiyo. - powiedział łagodnie.
Siadł na przeciw lady, i opierając głowę jedną ręką zaczął przyglądać się Ryuushou.
W ciągu minuty mrugnął w jego stronę coś koło pięciu razy, w końcu wykorzystał wolną rękę aby pomachać ręką przed jego oczyma.
- Po co wstawałeś niewyspany? - gdy to mówił przyglądał się jego oczom jakby chciał włączyć zooma w mózgu - zupełnie jakby ci oczy wymroziło.
Chłopak zamknął oczy.
- Tak lepiej? - zapytał. Dla mnie to i tak bez różnicy.
-...
-...
-...
Ziewnął przeciągle - nie ważne, też o to nie dbam, ale jak masz zamiar spać lub drzemać na jawie, to wracaj na śpiwór, póki jeszcze jest cicho.
Shiro wyprostował się na moment, klasnął w ręce, i po chwili na ladzie pojawiła się nakręcana żabka. Wykręcił trzy kółka i puścił ją na z powrotem na ladę, tylko po to aby z powrotem się oprzeć i patrzeć jak jego dzieło sobie skacze.
- Co to jest? - zapytał Ryuu.
Gapiąc się na skaczące ustrojstwo odparł spokojnie - właśnie nic. Wygląda na to że nie ma za bardzo co robić, a jedyna niczym nie zajęta osoba śpi na siedząco. No ale to chyba widać.
- Tak w ogóle... nie pamiętam, żebyśmy się przedstawiali... Shimizu Ryuushou! - uśmiechnął się, wyciągając w kierunku towarzysza rękę, a że miał zamknięte oczy, to jego ręka uderzyła w ramię małego człowieczka, omal nie strącając go ze stołka.
Gdy żabka zniknęła Ryuushou postanowił się przedstawić. Lekko zepchnęło to Shiro ze stołka, jednak złapał się lady.
- aww, zdecyduj się. Rozmawiasz i witasz się, czy zamykasz oczy i śpisz? - spytał nieco zdziwiony, po czym złapał niecelnie podaną przed chwilą dłoń - Shiro Rei!*
*Note: Imię to Rei(z jap dusza, bądź dwa) nazwisko to Shiro (biały, nazwa koloru).
Ryuu ponownie otworzył niewidzące oczy.
- Chodzi o to, że ja nie widzę. - wyjaśnił.
- Aaaa! Rozumiem. - stwierdził jak gdyby nigdy nic. - Lecz wtedy jakiej używasz magii? Dźwięku?
Chłopak potrząsł białymi włosami.
- Sam nie wiem co to za magia. - przyznał. Ani nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego mogę postrzegać otoczenie.
Westchnął przeciągle - nic dziwnego, magia jest bardziej złożona od matmy, a już tamtą ciężko zrozumieć. - zastanowił się chwilę. - no cóż. Ja jestem Blacksmithem.
- [i]Blacksmithem? Pierwsze słyszę. - powiedział niewidomy mag.
- Bo to magia tylko w mojej rodzinie...w gruncie rzeczy po prostu kowalstwo, ale z magią w miejscu dowolnej pracy fizycznej. - stwierdził - jednak to w gruncie rzeczy nic interesującego - stwierdził, rozciągając leniwie ręce.
Shimizu uśmiechnął się i zszedł ze stołka, obierając sobie tylko znany kierunek.
Skoro jego rozmówca odszedł, Rei nie miał za wiele do roboty. Oparł się o ladę i zaczął myśleć o temacie do rozmyślań.
 
Fiath jest offline  
Stary 12-01-2011, 22:08   #4
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Powitanie zupełnie zaskoczyło Ishira. Niebieskowłosy nie spodziewał się, że Wróżki przywitają z taką serdecznością nowoprzybyłych. Słyszał, że w gildii panowała przyjazna atmosfera, lecz oblewanie piwem i niemal duszenie w radosnych uściskach nie mieściło się w jego pojmowaniu przyjaźni. Pomimo początkowych zastrzeżeń szybko dał porwać się nurtowi wydarzeń i dołączył do powitalnego przyjęcia. Wspomagając się kolejnymi kuflami piwa z czasem dał się w pełni porwać zabawie. „Nagłe” nastanie wieczoru zaskoczyło go jeszcze bardziej niż sposób przywitania. Przyjęcie dobiegło końca. Zrobiło się spokojnie i cicho. Korzystając z dobroci mistrza Makarova rozłożył sobie swoje posłanie przy jednej ze ścian. Ściągając z siebie zielonkawą kurtkę obszytą piórkami i zielony podkoszulek zaprezentował swoją szczupłą, lecz przyzwoicie umięśnioną sylwetkę oraz czarny znak gildii wytatuowany pod lewą piersią. Zdjął jeszcze glany i zostając w czarnych jeansach położył się na śpiworze. Ostatnią rzeczą, jaką zrobił przed snem było założenie na uszy słuchawek, które do tej pory wisiały na jego szyi i puszczenie z MP3 muzyki.

Poranek nastał zdecydowanie za szybko. Ishir był niewyspany i na dodatek bolała go głowa. Z poprzedniego dnia w jego umyśle pozostały tylko nikłe obrazy. Kojarzył, że został oficjalnie przyjęty do gildii i kojarzył swoje przygotowania do snu. Cała reszta przykryta była czarnym całunem niewiedzy. To, że był w stanie podnieść się z posłania zdziwiło go niezmiernie. Sądząc po tym, że nic nie pamiętał musiał wypić dość dużo alkoholu, który jak powszechnie było wiadomo nie sprzyjał wstawaniu następnego dnia. Gdy pierwsza przeszkoda została pokonana przed chłopakiem pojawiła się kolejna. Poranne ćwiczenia. Wiedział, że w takim stanie ćwiczenie nie było najlepszym zwyczajem, lecz nie zamierzał przez to rezygnować ze swojego zwyczaju. Powoli położył się powoli na podłodze ustawiając ręce na wysokości barków. Zrobił kilka szybkich wdechów, po czym wykonał pompkę. Nie ugiął jednak z powrotem rąk. Podniósł się z ziemi. Tym razem musiał jednak zrezygnować z ćwiczeń.

Ubrał się, poskładał posłanie i śladem innych udał się w stronę baru. Nie zamierzał brać udziału w prowadzonych tam rozmowach. W obecnym stanie bardziej interesowało go picie i jedzenie. Tym, co działo się przy szynkwasie zainteresował się dopiero, gdy jeden z nowych zdecydował się na wykonanie misji, nad której podjęciem rozmawiała reszta. Pierwszy się zdecydował. Teraz była kolej Ishira. Gdy tylko skończył jeść i pić podszedł do Miry i zgłosił chęć wzięcia udziału w misji. Ogłoszenie przeczytał tylko pobieżnie wychwytując informacje potrzebne do dotarcia na miejsce. Misji nie wykonywał w celach zarobkowych. Cenniejsze dla niego była okazja zobaczenia pozostałych nowych i ocenienia poziomu ich siły.

Z biletem trzymanym w ręce i swym skórzanym plecakiem przewieszonym przez ramię udał się w stronę stacji.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 12-01-2011, 23:11   #5
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n_mpNNvCr7o&feature=related[/MEDIA]

Na jednym z wielu zielonych pagórków, pokrywających dryfującą w powietrzu skałę, znajdowały się dwie osoby - mężczyzna, o długich, złotych włosach, ubrany w luźną białą szatę oraz chłopiec, na oko dziesięcioletni, z lśniącymi w słońcu białymi włoskami, które opadały na jego zamknięte oczy. Dwójka siedziała w cieniu jedynego drzewa w okolicy, otoczona sztabem zamieszkującego je ptactwa, o różnych barwach piór, wielkościach i kształtach. Starszy mężczyzna obserwował z uśmiechem swojego podopiecznego, który siedział ze skrzyżowanymi nogami oparty o konar wysokiego drzewka i wygrywał, na podobnym do muszli instrumencie, czystą, niczym nie zmąconą melodię. Pierwotne, naturalne dźwięki zdawały się wabić wszystkie zwierzęta - nie tylko ptaki, ale i lisy, wiewiórki, dzikie konie... W świetle zachodzącego słońca, oczy starszego mężczyzny były niczym żywe, płynne złoto.

- Pamiętaj Ryuushou... - rozbrzmiał łagodny głos złotowłosego - muzyka jest wszystkim i kryje się w każdym stworzeniu... To, co inni nazywają duszą i magią... to właśnie muzyka. I każda istota jest nią obdarzona - ptaki, owady, ludzie, nawet sama natura potrafi ją tworzyć... - prowadził wykład. Ten, kto to potrafi, wyzwala się od otaczających nas zewsząd zasad i ograniczeń. Dlatego to takie ważne, abyś zdobył tę umiejętność. Tworzenie melodii to jeden z pierwszych kroków ku poznaniu Muzyki Sfer.
Chłopiec otworzył zamknięte oczy, a ich lazurowe spojrzenie zdawało się być nieobecne, niewidzące. Skinieniem głowy przytaknął, i kontynuował, utkwiwszy swe ślepe spojrzenie w szmaragdowej trawie, szeleszczącej na łagodnym wietrze.
- Muzyka napełnia sobą wszystko dookoła, tchnąc w życie nowe siły, inspirację... Chyba już to czujesz... Potrafisz widzieć dzięki jej czarowi, prawda?
Oczy ucznia zaszkliły się od napływających łez, które jego nauczyciel wytarł swoimi smukłymi palcami, uśmiechając się uspokajająco. Młodzieniec pomimo tego dalej grał, ku fascynacji zebranych tłumnie zwierzątek. Melodia rozwijała się, a widok mężczyzny i chłopca oddalał się, niczym na filmie. Gdy muzyka miała się ku końcowi, wszystko zatonęło w mroku.

- Otwórz na świat swe prawdziwe oczy, Ryuushou... - głos przemienił się w szept.

.
.
.

- Harmony... - wyszeptały śpiące usta.
Shimizu obudził się gwałtownie, zrywając do pozycji siedzącej. Chłopak leżał w łóżku, ustawionym na środku pokoju, na przeciw szeroko otwartego okna, przysłoniętego firankami falującymi na wietrze. Jego białe włosy, jak zwykle, były potargane i prezentowały praktyczny nieład. Ryuushou zamrugał kilka razy, po czym zszedł z wysokiego łóżka, lądując miękko na swych stopach.
- Obudź się, ale już... - wymamrotał zachrypniętym głosem.

Nagle stanął w miejscu, poruszył uszami. Wychwycił cichy śpiew ptaków, dobiegający go z małego parku, na który roztaczał się widok z jego okna. Wraz ze zwierzęcą pieśnią, rozchodziły się drgania, odczuwalne przez białowłosego chłopca. Powoli otworzył ociężałe powieki. Mrok momentalnie wypełnił się błękitnymi, drgającymi liniami, będącymi konturami mebli i przedmiotów w pokoju. Nucąc pewną melodię, której pochodzenia nie był w stanie sobie przypomnieć, udał się do łazienki, gdzie zażył orzeźwiającej kąpieli. W duchu podziękował za gościnność i uprzejmość mieszkańców Magnolii, a przede wszystkim starszej parze małżonków, którzy pozwolili mu spędzić noc u siebie.
"Dziś twój wielki dzień!" - powtarzał w kółko tą samą myśl, z niesłabnącym entuzjazmem za każdym razem.

Gdy skończył wszystkie poranne czynności, wliczając w to ubranie się, zjedzenie śniadania oraz gorące podziękowanie staruszkom za ich dobroć, chłopak opuścił dom i udał się w kierunku centrum miasta. Ryuushou miał 18 lat i był przeciętnego wzrostu. Cechą charakterystyczną w jego wyglądzie nie były jednak bujne, trochę przydługie już, białe włosy, ale niewidzące oczy, koloru nieba - oczy, które nigdy nie widziały słońca, chmur i trawy. Ślepota nie była jednak dla niego zbytnim problemem - w niewytłumaczalny sposób, wibracje dźwięku oddziaływały na jego umysł, tworząc konturowy obraz otoczenia. Ta niesamowita umiejętność wielokrotnie okazała się wielce przydatna, chociażby w jego wędrówce do siedziby gildii Fairy Tail. Im bliżej niej był, tym wyraźniejsze były błyszczące kontury otoczenia, bowiem gildia była hałaśliwym miejscem. I w końcu, stanął przed jej imponującym gmachem, poprawiając przeciągnięty przez ramię pasek, utrzymujący na plecach młodzieńca drewniany futerał i niewielki plecak z niezbędnymi rzeczami.
- To tu...? - zamrugał ze zdziwienia, odnotowując każdy szczegół w konturach budynku.
Do siedziby gildii co rusz ktoś przybywał, toteż młodzieniec nie zamierzał stać i czekać na jakiekolwiek powitanie, i postanowił stawić czoło resztkom wątpliwości. Było to o tyle dosłowne stwierdzenie, kiedy Ryuu zderzył się z wielką kolumną podtrzymującą wnętrze budynku. Towarzyszył temu nieprzyjemny odgłos, na dźwięk którego znaczna część obecnych spojrzała na białowłosego.
- Ajajajaj... - masował bolące miejsce, myśląc o wielkim guzie, który z pewnością ozdobi jego czoło.

I wtedy, wszystko potoczyło się swoim torem wydarzeń. Wybuchła okropna wrzawa, jeszcze bardziej zakłócająca niesamowity zmysł młodego maga. Ktoś wcisnął mu do rąk kufel z jakimś trunkiem, a druga osoba odcisnęła na jego prawej dłoni magiczny tatuaż z logiem gildii. Chłopiec z wysiłkiem przedostał się w miarę spokojne miejsce, w którym postanowił przeczekać frustrującą go biesiadę...

Fairy Tail... Dlaczego zdecydował się dołączyć? Ah tak... Miał dosyć samotnego życia... Było jeszcze coś. Coś, co krążyło po jego czystym umyśle, w towarzystwie echa przeróżnych głosów i dźwięków z przeszłości. Wspomnienia... na ich miejscu była biała plama. Plama na prawdzie o jego przeszłości... Nadzieja... Wiązał z gildią nadzieję. Pragnął je odzyskać... utracone wspomnienia...

***

Następnego ranka obudził się jako pierwszy. Kiedy pozostali jeszcze spali, Ryuushou chodził po pomieszczeniu, nucąc radosną melodię, co pozwalało mu na częściowe postrzeganie otoczenia. Oględziny zakończył przy ladzie, za którą stała wesoła Mira Jane.
- Ohayio. - powiedział nieśmiało, usadowiwszy się na stołku przy barze.
Białowłosa akurat szukała czegoś pod ladą więc tyko wesoło rzuciła:
- Heh, hej po czym zagłebiła się pod drewniany blat całkowicie. Po chwili wyłoniła się uśmiechnięta trzymając w dłoniach jakąś butelkę i zwróciła się do Ryu promiennym uśmiechem.
- Ty jesteś jednym z nowych rekrutów prawda? Ry.. Ryuushou o ile dobrze pamiętam? Mów mi Mira. Podać Ci coś?
Chłopiec dotknąłem palcem brody.
- Zjadłbym coś! - rzucił wesoło, przenosząc pusty wzrok na dziewczynę za ladą. Tak, jestem nowym członkiem... cokolwiek to znaczy. - zamyślił się.
- To znaczy mniej więcej tyle, że dołączyłeś tu stosunkowo niedawno. - oznajmiła i zaśmiała się. - To na co konkretnie masz ochotę?
- Hmmm... poprosiłbym o specjalność zakładu. - odparł po dłuższym namyśle.
Dziewczyna zamyśliła się patrząc na półki a po chwili krzątania się za ladą przed młodym muzykiem wylądował talerz z pysznie pachnącym mięsiwem, chrupiąca bułka oraz szklanke wypełnioną sokiem.
- To ci powinno smakować. - powiedziała białowłosa znowu uśmiechając się w typowy dla niej, miły sposób.
Białowłosy wciągnął do nozdrzy zapach potrawy, po czym rzucił się na nią, czyniąc w talerzu straszliwe spustoszenie. Danie zniknęło w błyskawicznym tempie, a posiłek maga został zakończony wychyleniem szklanki z sokiem i wypiciem jej zawartości jednym tchem.
- Mmm, to było wyśmienite! - powiedział z uznaniem. Masz nie tylko ładny głos, ale i dobrze gotujesz, Mira-san...
Dziewczyna uśmiechnęła się do chłopaka i łapiąc pobliski kufel w celu wyczyszczenia go odpowiedziała.
- Tak ty na głos na pewno zwracasz uwagę. Mistrz mówił mi o tym że postrzegasz świat trochę inaczej.- mówiąc to potarła naczynie. - A gdzie reszta twoich nowych znajomych?
- Nie wiem. Nie widzę ich. - odparł beztrosko.- Szczerze mówiąc, nawet nie znam pozostałych... Powinienem ich znać?
Po pierwszej części zdania Mira speszyła się trochę jednak jej konsternacja nie trwała długo.
- Ale przecież chyba ich słyszysz?- zapytała zaciekawiona.-[/i] Jak ty właściwie widzisz? A co do nowych rekrutów, to na pewno poznacie się wszyscy niedługo![/i] - powiedziała radosnym tonem.
- Sam tego nie rozumiem... - westchnął. To po prostu samo się dzieje. Gdy słyszę jakiś dźwięk, jego wibracje rozchodzą się w powietrzu, a ja wtedy widzę lśniące kontury przedmiotów, domów, ludzi... Nie wiem, czy taki się urodziłem, czy coś się stało... Nie wiem... - chłopiec powiercił się przez chwilę na stołku, po czym spojrzał w kierunku śpiących magów. Widzę ich oddechy. - dodał.
- To ciekawe - powiedziała przytykająca palce do ust zamyślona Mira.
- A jak z twoją pamięcią już lepiej? Mistrz mówił, że masz z nią pewne problemy. - zagadnęła.
Shimizu wzruszył ramionami.
- Mam różne sny. Widzę w nich. Jakieś sceny... Nie wiem, czy to są wspomnienia... Makarov-sama mówił, że tak się może dziać.
Mira przytaknęła i wróciła do czyszczenia kufla. Chwilę później, do lady dotarł jeden z pozostałych magów, śpiących w gildii. Po krótkiej rozmowie, Ryuushou zeskoczył ze stołka i udał się w kierunku jedynego ocalałego stołu, przy którym usiadł i położył na nim futerał. Wyciągnął z niego ozdobne skrzypce i zaczął je stroić, od czasu do czasu sprawdzając, czy mają upragniony ton. Dopiero kiedy przy ladzie dźwięczały głosy magów wyjętych spod objęć Morfeusza, chłopiec dołączył do nich, zaciekawiony tym, co ich tak poruszyło.
- Sumimas... - zaczął zdanie z tyłu, ale nie dokończył swej kwesti. Przerwało ją bowiem potknięcie się o przewrócone krzesło i głośne zderzenie czołowe z podłogą. Kto się obrócił, ujrzał przeciętnego wzrostu młodzieńca z potarganymi, białymi włosami. Chłopiec w mig podniósł się na nogi. Zmieszany potargał ręką swą czuprynę, a jego zamknięte oczy zdawały się być wesołe, o czym świadczył nieśmiały uśmiech na jego twarzy.
- Czy mógłby ktoś powiedzieć mi, co to za misja? Nie za bardzo potrafię czytać... - skończył zawstydzony.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 13-01-2011, 21:02   #6
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Dzień zapowiadał się całkiem ciekawie. Słońce wisiało wysoko nad Magnolią, oświetlając miasteczko swoimi promieniami. Na niebie nie było widać ani jednej chmury.
Ulice aż tętniły życiem. Mieszkańcy wychodzili na spacery, na zakupy, czy też tylko po to, by poplotkować z sąsiadką z domu naprzeciwko.
Magnolia słynęła przede wszystkim z jednej rzeczy. W samym jej centrum znajdowała się najpopularniejsza gildia magów, do której wielu chciało się dołączyć.
- Jesteśmy blisko Fairy Tail! - krzyknął radośnie chłopak, podskakując wokół idącej obok niego dziewczyny. Był od niej niższy, choć dla niewprawionego oka ciężko było to stwierdzić, gdyż zawsze był w ruchu i nijak dało się tę dwójkę wtedy porównać.
Dziewczyna przystanęła. Westchnęła głośno i opuściła rączkę od wózka. Miała za sobą pokaźny zielony wózek, załadowany po brzegi. Były to tylko jej rzeczy. Fluffy nie potrzebował dodatkowych bagaży. Wszystko, co było mu niezbędne, nosił przy sobie.
- Zachowuj się normalnie i nie niszcz wszystkiego - powiedziała na wstępie. Złapała ponownie za wózek i zaczęła go ciągnąć.
- Czy ty zawsze musisz być taka drętwa? - mruknął, przestając skakać i wpatrując się w Anette swoimi zielonymi oczami. W tych oczach było coś szczególnego. Jego źrenice nie były okrągłe, jak u ludzi. Były wydłużone, wąskie i pionowe, jak u kota. Po chwili wyszczerzył szeroko zęby w uśmiechu. - Myślisz, że będą mieli tam ryby? - spytał, doskakując do dziewczyny, by móc się z nią zrównać.
- Jak im zdemolujesz gildię i będziesz chciał każdego polizać, to nie. Ale mam informacje o tutejszych rybakach, którzy potrafią wyciągać taaaaaakie ryby. - Na słowo "taaakie", rozciągnęła jedną wolną rękę jak najdalej mogła. Nie miała żadnych informacji, lecz fakt, że może go pocieszyć w ich długiej nudnej wyprawie sprawił, że raz mogła skłamać.
Oczy Fluffy'ego zalśniły, a usta jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe, wygięły się w uśmiechu. Oczami wyobraźni widział tłumy mężczyzn w kaloszach, stojących nad rzeką z wędkami w rękach. Każdy po kolei wyciągał z wody ogromnych rozmiarów, porównywalnych wielkością do wielorybów, rybę i wręczał ją osobiście właśnie jemu.
- Kyaa! - wykrzyknął jedynie, podskakując w miejscu z nogi na nogę.
- Tylko wiesz, co się robi przed posiłkiem? Żebym nie musiała Ci przypominać. Pamietaj, że jesteś dobrze wychowany - przypomniała mu, choć ten wcale jej nie słuchał. Czuł jak żołądek domaga się posiłku i nie myślał już o niczym innym, jak o...
- RYBY, RYBY, RYBY! - krzyczał rozradowany, chwytając towarzyszkę podróży za rękę i ciągnąc ją wzdłuż uliczki. Przechadzający się tamtędy ludzie spoglądali na niego z lekkim przerażeniem, przyspieszając kroku.
Uścisnęła jego dłoń i mocnym szarpnięciem przyciągnęła do siebie na bliską odległość, patrząc mu okiem w jego oczy. "Przerażające", przeszło mu przez myśl.
- Co masz zrobić przed posiłkiem? - spytała poważnym tonem. Kiedy przybierała taki ton głosu, nikomu nie przychodziło na myśl, by sobie zażartować. Nikomu, prócz Fluffy'ego.
- Zapytać kogoś czy nie chciałby się dołączyć? - zapytał, znów szczerząc zęby.
Ścisnęła mocniej i zmrużyła oko. Chłopak prychnął z wyrzutem, próbując się wyswobodzić z uścisku.
- Pomodlić się i podziękować bogu za posiłek - powiedział zrezygnowanym tonem, a jego zapał do jedzenia zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Jej oko zmieniło się na zadowolone.
- Zuch chłopak. W nagrodę...- powiedziała i puściła jego rękę w tym samym momencie. Obeszła dookoła wózek i sięgnęła po coś do torby. Jego kocie uszy wychwyciły dokładnie szelesty i podrapywania. Po chwili wyszła i w ręku trzymała czerwoną wełnianą kulkę.
- Jesteś tym zainteresowany? - zapytała. Wąskie źrenice chłopaka w mgnieniu oka rozszerzyły się na widok przedmiotu. - Chyba nie... Może rzucę to sobie... O tam, może ktoś weźmie? - powiedziała nie czekając dłużej i rzuciła przed siebie kulkę.
Fluffy powędrował wzrokiem za przedmiotem, odwrócił się ostrożnie na piętach i ciągle mając na 'celowniku' wełniany kłębek, ruszył powoli w jego kierunku. W połowie drogi kucnął i skoncentrował się na swojej 'ofierze'. Jego źrenice osiągnęły swój maksymalny rozmiar, a usta wygięły się w zawadiackim uśmiechu. Nie czekając dłużej, rzucił się na kłębek wełny, co przeraziło jakąś kobietę, obok której przeleciał chłopak. Ten zaś zignorował ją totalnie, zajęty swoją zdobyczą.

Wkrótce potem ruszyli w dalszą drogę. Fluffy, pełny entuzjazmu i energii, podskakiwał wokół Anette i ciągniętego przez nią wózka. Od czasu do czasu gdzieś znikał z pola widzenia, zmierzając w tylko sobie znanym kierunku. Prawdopodobnie coś intrygującego zwróciło jego uwagę.
W końcu jednak dotarli do kresu swojej długiej wędrówki. Stanęli przed monumentalnym budynkiem gildii Fairy Tail, mieszczącej się w samym centrum Magnolii. Ze środka dochodziło mnóstwo dźwięków. Okrzyki, kłótnie, tłuczone szkło, śmiechy. Fluffy wpatrywał się w budynek rozmarzonym spojrzeniem. Jego kocie uszy, zarówno prawe jak i lewe, co jakiś czas podnosiły się i opadały, wychwytując każdy dźwięk, jaki dochodził z tego budynku.
- Jesteś pewny, że chcesz akurat do tej gildii? - zapytała nagle Anette, zatrzymując się przed budynkiem.
- A czemu nie? - odpowiedział pytaniem, odwracając ku niej głowę i szczerząc swoje śnieżnobiałe zęby. Delikatny podmuch wiatru rozwiał jego brązowe włosy, a dzwonki przypięte do białego sznura zaczęły podzwaniać.
- To jest bardzo nietypowa gildia. Słyszałeś, co mówił nasz ostatni mistrz o niej. Na pewno chcesz akurat tutaj? Są potężniejsze gildie...W których możesz zdobyć prawdziwą moc - powiedziała.
Wspomnienia o Deadly Hollows napłynęły do głowy kotoczłeka, niczym fala tsunami. Spuścił wzrok na swoją nagą klatkę piersiową, gdzie wytatuowane było logo owej mrocznej gildii.
Fluffy sięgnął do swojego pasa. Kilka kocich dzwonków przypiętych doń zadzwoniło. W końcu chłopak wyciągnął porcelanową maskę przedstawiającą kocią mordkę. Miała obojętny wyraz twarzy. Nałożył ją ostrożnie i odwrócił głowę w stronę Anette.
- Rób jak chcesz - odezwał się zza kamiennej miny. - Ja dołączam do Fairy Tail - dodał, po czym ruszył powoli w stronę bramy.
- I jeśli się odwrócę, ty pójdziesz przed siebie, tak? - zapytała, stojąc w miejscu, jakby chciała się upewnić.
Chłopak nic nie odpowiedział. Jego ogon jedynie falował beztrosko, kreśląc w powietrzu esy floresy, kiedy jego właściciel szedł powolnym krokiem w stronę gildii.
Dziewczyna westchnęła i spuściła wzrok na ziemię. Rączka od wózka uderzyła o bruk z cichym brzdękiem. Anette ruszyła za przyjacielem.
Jedno ucho lekko drgnęło. Fluffy ściągnął maskę z twarzy i odwrócił się na piętach. Po chwili już biegł z radością w oczach ku Anette, by się na nią rzucić.
- Ale będzie zabawa! - uradował się, zwalając dziewczynę z nóg.
Ta tylko odwróciła głowę na bok.
- Nie myślałam, że porzucisz naszą znajomość dla zachcianki - powiedziała cicho. Zagryzła wargę i zepchnęła go z siebie.
- Skoro tak bardzo chcesz do tej gildii należeć, to co tu jeszcze robimy? Wchodźmy - dodałą już normalnym tonem.
- Znowu połknęła kij od szczotki - mruknął sam do siebie, podnosząc się i ruszając za dziewczyną. Któż by pomyślał, że tak jej zależało na przyjaźni z nim? Jeszcze trzy lata temu, kiedy się poznali, chciała go zabić. "Cóż, nie pachniało wtedy od niej zbyt ładnie", przypomniał sobie i uśmiechnął sam do siebie.
Anette podeszła do wielkich drzwi jako pierwsza. Spojrzała na nie. Musiała być mocno zdenerwowana, bo postanowiła przejść przez nie nieco niekonwencjonalnym sposobem. W t momencie, gdy spotkanie noga-drzwi nastąpiło, rozległ się huk. Z tylko jej znanych przyczyn krzyknęła "NIECH CIĘ!". Wtedy stało się coś nietypowego. Deska w drzwiach pękła na pół, drzwi były nieruszone, a jej noga znajdowała się w środku pomieszczenia. Nastąpiła chwilowa cisza.
***
Szalone przyjęcie powitalne trwało do samego rana. W czasie tej imprezy Fluffy miał okazję nie tylko wyszaleć się jak nigdy dotąd, niszcząc wszystko wokół, ale udało mu się także zdzielić kogoś ogromną rybą. Co ciekawe, owa ryba zwisała sobie swobodnie z rękojeści szabli, którą Fluffy zawsze nosił przy sobie. A co jeszcze ciekawsze, nigdy się nie psuła. Zawsze była świeża, acz niejadalna. Ot, intrygująca ozdoba broni. Samo ostrze szabli zdobione było różnymi rybimi symbolami.
W końcu jednak nastał nowy dzień. Wszyscy powoli budzili się do życia. Kilku nowo przyjętych magów zebrało się przy ladzie, nie zwracając kompletnie uwagi na czającego się gdzieś po kątach człowieka kota.
Nagle, pomiędzy dwójką magów siedzących przy ladzie, coś przeleciało. A właściwie można pokusić się o stwierdzenie, że coś się rzuciło i zniknęło po drugiej stronie lady, robiąc przy tym mnóstwo hałasu.
Jedyną rzeczą, jaką mogli zauważyć dwaj magowie, był koci ogon wesoło poruszający się we wszystkich możliwych kierunkach. Futro było popielatego koloru, puszyste i na pewno przyjemne w dotyku. Aż chciało się go wymacać. Zanim jednak ktokolwiek odważyłby się złapać za ów ogon, ten zniknął.
Po chwili jednak na ladę z gracją wskoczyła dosyć barwna postać. Pierwszym, co rzucało się w oczy, były rażąco zielone spodnie z fioletowymi zakończeniami na nogawkach. Szeroki, biały uśmiech od ucha do ucha i cztery ostre kły.
Bystre, zielone oczy spojrzały najpierw na postać opatuloną w ubrania jak na zimę. Chłopak przechylił głowę w lewo i mrugnął dwa razy obiema powiekami. Wśród burzy brązowych włosów dało się zauważyć parę, równie kocich co ogon, uszu. Jedno z nich uroczo klapnęło na moment, drugie jakby wychwytywało ciekawe dźwięki.
Jego przenikliwy wzrok przesunął się powoli na drugą postać, do której jeszcze szerzej wyszczerzył zęby.
Nagle źrenice dziwnej postaci kucającej na ladzie rozszerzyły się. Sprawiało to wrażenie, że jego dotąd ludzka twarz, zmieniła się w słodką kocią mordkę. Zeskoczył z lady, uderzając niechcący ogonem o jegomościa w okularach, po czym pobiegł w sobie tylko znanym kierunku, gdzie zobaczył coś na tyle intrygującego, że postanowił na to się przyczaić. Przez dłuższą chwilę dało się jeszcze słyszeć szelest dziwnych przedmiotów poprzyczepianych do sznura, którym obwiązany był w pasie, i podzwanianie kocich dzwonków.
Fluffy zauważył mały cień, który przemknął gdzieś na drugim końcu pomieszczenia. Postanowił zapolować, cokolwiek to było.
Jego polowanie jednak nie potrwało zbyt długo, gdyż uwagę przykuł czyjś głos. A raczej głuchy odgłos ciała upadającego na drewnianą podłogę. Spojrzał w stronę centrum pomieszczenia i przechylił głowę na bok.
Stał tam chłopak, wzrostem równy z Fluffym o burzy białych włosów. Zadał jakieś pytanie.
Nagle poczuł coś wilgotnego i ciepłego na swoim policzku. To Fluffy, choć nikt jeszcze nie zdążył tego imienia poznać, stał tuż obok niego, przejeżdżając językiem po policzku niewidomego maga. Uszy ‘kota’ drgnęły kilka razy, a źrenice jego zielonych oczu znów się rozszerzyły.
Przylepiony językiem do białowłosego, wyszczerzył zęby i zamachał kilka razy ogonem.
Młodzieniec wciągnął powietrze do nosa, po czym kichnął.
- Czy są tu koty lub psy? Jestem na nie uczulony... - odezwał się sennym głosem. - I co to jest? - wskazał palcem na zwierzopodbnego osobnika, ignorując to, że upodobał sobie lizanie jego twarzy.
Fluffy odsunął się od chłopaka, wsunął język i okrążył go dookoła, by w końcu stanąć tuż przed nim. Nachylił się do przodu tak, że jego nos i nos białowłosego zetknęły się ze sobą. Stał tak przez chwilę, wpatrując się badawczo w zamknięte powieki chłopaka, kompletnie ignorując resztę zebranych. Jego ogon tylko wesoło sobie falował, jakby żył własnym życiem. Wtedy oczy maga otworzyły się, ukazując światu źrenice koloru nieba o poranku.
- To nieładnie, tak się śmiać z niewidomych. - powiedział kotu.
Ktoś klasnął ledwo słyszalnie w dłonie, cicho coś szepcząc. Następnie, trzymając coś w garści, kręcił jedną ręką. Gdy był stosunkowo blisko, za plecami kotoczłeka, wypuścił z rąk metalową mysz nakręcaną na kluczy, mając nadzieję że śmignie mu przed oczyma.
Prawe ucho Fluffy'ego drgnęło nagle, później lewe. Człowiek o kocich uszach oderwał wzrok od niewidomego chłopaka, ignorując jego uwagę. Przeprosi innym razem, jeśli nie zapomni. Teraz najważniejsza była... MYSZ! Źrenice ponownie rozszerzyły się do ich maksymalnego rozmiaru, ponownie nadając Fluffy’emu jeszcze bardziej koci charakter. Zlokalizował szybko mechaniczną myszkę, po czym zaczął się na nią czaić, szczerząc wesoło kły.
Gdy już, już miał złapać mechaniczną zabawkę w dłoń, ta rozpłynęła się w powietrzu, a kotoczłek dosłownie zarył twarzą o podłogę. Mruknął coś niezrozumiale pod nosem, po czym w mgnieniu oka pozbierał się na równe nogi i spojrzał ciekawskim wzrokiem na zebranych magów.
- Jestem Fluffy, a przynajmniej tak na mnie wołają, odkąd poznałem Sephira - powiedział dumnie, wypinając nagą pierś, na której miał dwa tatuaże. Pośrodku dziwnego, czarnego wzoru znajdowało się logo Fairy Tail, koloru ciemnego fioletu.
Uśmiechnął się zawadiacko i podrapał się za uchem.
- 170 tysięcy kryształów... Anette by się chyba ucieszyła... - rzekł sam do siebie, po czym znów spojrzał na resztę i wyszczerzył zęby.
- To dużo? - spytał niewidomy chłopak.
- Dużo świeżych ryb można kupić za taką ilość kryształów - odparł Fluffy, stwierdzając, że pytanie było skierowane właśnie do niego, jako iż to on ostatni wspomniał o tej nagrodzie za misję.
- Hm? Ah, przejęzyczyłem się. 160. Aż tak dobrze nie ma - stwierdził nieco zakłopotany chłopak, który potrafił stworzyć mechaniczną mysz, opierając się o stół. - Starczy na mieszkanie i jedzenie. Dobry miesiąc życia. Jak pójdziemy całą grupą zgodnie z wskazówkami Mirajane, uwiniemy się w tydzień... [...]
Resztę wypowiedzi Fluffy zignorował, gdyż nagle zauważył za ladą kobietę. Cóż, jakby wcześniej jej tam nie było. Widocznie umknęła jego uwadze.
Pojawił się nagle tuż obok Miry. Nikt nawet nie zauważył, kiedy zdążył się przemieścić z drugiego końca pomieszczenia. Nie mogąc się powstrzymać, wysunął język i liznął kobietę po ręce.
Mira zamrugała zdziwiona, jednak potem uśmiechnęła się szeroko i zaczęła drapać Fluffiego za uchem. - Kto jest moim małym pieszczoszkiem? - zapytała słodkim głosem, jednak po chwili dotarło do niej, że wszyscy się na nią gapią. Lekko się speszyła i odchrząknęła.
Fluffy w odpowiedzi jedynie zaczął słodko pomrukiwać, machinalnie przymykając powieki i wyginając usta w błogim uśmiechu.
- Fluffyyyyyy! - Nagle ktoś się wydarł na cały głos.
Patrzyła się twardo w koto-człowieka. Stanęła wyprostowana, jednak drzwi, jakby bojąc się za nią zamknąć, również zostały w bezruchu.
Fluffy’emu drgnęły uszy. Następnie jego spojrzenie powoli powędrowało w kierunku drzwi wejściowych. Gdy tylko zobaczył swoją przyjaciółkę, wyszczerzył szeroko zęby.
- Anette! - krzyknął radośnie, przeskakując ladę, by po kilku zgrabnych kocich ruchach znaleźć się przed dziewczyną. - Dostaliśmy swoją pierwszą misję od tej gildii! - oznajmił wesoło, a jego źrenice powiększyły się znacznie, kiedy zauważył kwiat we włosach Anette. Korciło go, żeby sięgnąć po niego dłonią, ale się powstrzymał. Jedynie wpatrywał się w niego z ciekawością, jakby czekając na jeden fałszywy ruch.
Anette spojarzała na niego i przymrużyła oczy. Wiedziała, o co mu chodzi. Na jej barku widać było znak Fairy Tail. Westchnęła głośno i sięgnęła ręką do głowy. Wypięła kwiat i podała mu, przed tym jednak mówiąc:
- Tylko mi go nie zepsuj. Coś ciekawego się dowiedziałeś? Zorganizowałeś nam miejsce na niedzielę? - zapytała go.
Koto-człek nic nie odpowiadał przez chwilę, wpatrując się we wręczony mu przedmiot. Podrzucił go raz, podrzucił go drugi raz. Prychnął kilka razy, zmrużył oczy, by na końcu przybliżyć kwiat do oczu, zezując na niego, i oddał właścicielce, z zawiedzioną miną.
- Powinniśmy wyruszyć, bo pociąg niedługo odjeżdża - odparł obojętnie, wzruszając ramionami. Sięgnął do swojego pasa i wyciągnął, nie wiadomo skąd, porcelanową maskę przedstawiającą głowę kota ze smutną miną. Założył ją na twarz.
Spojrzała na jego maskę i jej mina spoważniała.
- Pytałam o miejsce na niedzielę. Trzeba podziękować bogu za cały tydzień - powiedziała przekonująco.
Nie odpowiedział nic. Na Anette patrzyła kamienna, smutna mina kociej mordki.
Jej oczy zamieniły się na czerwone kropki, tło stało się czarne, a jej postać powiększyła się parokrotnie, uśmiech wygiął się w nienaturalnym kształcie
- Chcesz powiedzieć, że nie załatwiłeś niczego...?
- … - kamienna twarz milczała, wpatrując się w dziewczynę.
Anette nachyliła się do niego, patrząc mu głęboko w oczy.
- Nie odpuszczę. Godzinę w tygodniu możesz poświęcić panu bogu - powiedziała matczynym głosem.
Fluffy uniósł jedynie rękę ku górze, machając dziewczynie tuńczykiem przed twarzą. Drugą dłonią zsunął maskę i ukazała się jego pocieszna twarz z szerokim uśmiechem. Chwycił rybę w zęby i bez słowa wyszedł drzwiami. Po chwili jednak zatrzymał się w pół kroku, obrócił na jednej nodze i wrócił radosnym krokiem do Anette.
- Na ladżie leszy zfój sz miszją - powiedział, przeżuwając rybę. Na końcu wyrzucił gdzieś sam jej ‘szkielet’ i uśmiechnął się do dziewczyny. - Musimy wyruszyć w góry, żeby... - Podrapał się po głowie. - Coś tam zrobić! - dodał radośnie.
- Zwój? - Powiedziała dziewczyna, zaciągając na końcu jednak nutę pytającą.
- Czekaj tu chwilę - dodała i ruszyła do lady. Był to już nieźle wyświechtany kawałek papieru. Każdy zdążył go odpowiednio wymacać. Dziewczyna kiwnęła głową do Miry, oznajmując jej po swojemu szacunek, jednak nie odezwała się przy tym. Odkrytym okiem przeczytała pomału treść. Gdy skończyła, zwinęła go i odłożyła na blat. Odwróciła się na pięcie i pomału wróciła do Fluffy’iego.
- Banał - rzekła krótko.
- Mamy tą misję na nas tylko? Będziemy mieli na dom. Gildiowe pokoje to śmiech na sali.
- Nie - zaprzeczył, kręcąc głową. - Wszyscy razem, znaczy my razem z resztą nowych, musimy wykonać tą misję, żeby się poznać. Kryształy będą podzielone... Czyli nie dostanę zbyt wielu ryb za swój przydział - mruknął, spuszczając wzrok.
- Przepraszam bardzo... - Przerwał im nieśmiały głos idącego po omacku chłopca z białymi włosami. Czy są tu gdzieś koty? Czuję je... Oczy mi przez nie łzawią. - Wskazał palcem zaczerwienione białka.
- Nowych? - spytała Anette. Z rozmowy wyrwał ją głos. Odwróciła głowę i spojrzała na idącego po omacku chłopaka. W pierwszej chwili zaniemówiła.
- Czy potrzebujesz pomocy jakiejś? - zapytała niepewnie, odwracając się całym ciałem, a gestem ręki pokazując Fluffiemu, by nic nie mówił.
- Nie, nie, nic z tych rzeczy - odparł beztrosko. - Pomyślałem tylko... lubię koty...- przymknął powieki. - Nawet jeśli mam na nie uczulenie... - dodał smutno.
Fluffy spojrzał na chłopaka, a jego źrenice powoli powiększały się, jak to miały w zwyczaju w pewnych sytuacjach. Ignorując stojącą obok Anette i uczulenie niewidomego, rzucił się do przodu, by wyściskać białowłosego.
- Miękki - wydusił ściskany chłopiec. - Zupełnie jak kotek.. - także się przytulił, kładąc dłoń na głowie Fluffiego i drapiąc go za uchem.
- Nie spóźnij się na pociąg - powiedziała Anette, machając dwoma biletami.
Do Fluffy’ego nawet nie dotarły słowa Anette, gdyż zaabsorbowany był pieszczotą, jakiej doświadczał. Mimowolnie zaczął mruczeć, powieki mu się przymknęły, a usta wygięły w półuśmiechu.
- Teheh... łaskocze... - Ryuushou w końcu poddał się uczuciu łaskotania, jakie wywoływało ciało Fluffiego i jego mruczenie. Zaczął śmiać się, z wielką radością.
- Apsiu! - kichnął i kontynuował pieszczoty.
- Na zdrowie - odparł cicho Fluffy, a jego ogon co jakiś czas uderzał delikatnie o nogi Ryuushou. Sam Fluffy czuł, jak to dziwne, błogie uczucie pełznie od ucha przez całe ciało, kończąc się na stopach, wprawiając każdą komórkę w przyjemne drgania. Tylko Sephir, do tej pory, potrafił tak drapać za uchem. Teraz znalazła się i druga osoba.
- Lubisz to, prawda? - powiedział ze śmiechem. - Ale... hmmm.... jak cię nazywają?
- Fluffy - odparł, nastawiając się do dalszego drapania. - A ciebie?
- Ryuushou. Shimizu Ryuushou! - odparł radośnie. - Koty potrafią mówić?
- Nie wszystkie - odparł spokojnie Fluffy. Wyprostował się, stojąc tuż przed białowłosym. Byli tego samego wzrostu. Kotoczłek przypomniał sobie wtedy, że Ryuushou wspominał wcześniej coś o tym, że jest niewidomy. Chwycił więc delikatnie dłonie chłopaka i przysunął do swojej twarzy. - Widzisz, nie jestem do końca kotem. Sam nie wiem, kim jestem. Według słów Sephira, jestem kimś wyjątkowym - powiedział, uśmiechając się.
Shimizu otworzył usta w wyrazie zadumy, po czym odezwał się z nieco mniejszym entuzjazmem.
- Ja też nie wiem, kim jestem - powiedział. - Nie pamiętam... Ale chyba nie jestem w takim razie sam - poklepał nowego przyjaciela po głowie.
Fluffy ponownie zamruczał cicho, przymykając na moment powieki. Uśmiechnął się szeroko, kiedy wpadł mu do głowy genialny, według niego, pomysł.
- Również wybierasz się na misję, prawda? - spytał głosem pełnym entuzjazmu. - Wyrusz razem ze mną i Anette, ona na pewno się zgodzi! Zawsze to lepiej, kiedy... Jest ktoś, kto podrapie cię za uchem - dodał szczerze.
- Sam nie wiem... - młodzieniec zmieszał się. - Nie lubię gór. Jest tam zimno, a ja nie mam ubrań zimowych - wyznał.
- Ja też nie! - odparł radośnie. Nachylił się i polizał Ryuushou po szyi. Robił to bardziej nieświadomie, niż świadomie. Był to swego rodzaju nawyk, który nabył już w dzieciństwie oraz jednocześnie przyjemność. - Idziemy! - oznajmił, chwytając chłopaka za rękę i ciągnąc ku wyjściu.
Shimizu powiewając w pędzie niczym chorągiewka, zapytał zdziwiony:
- A bilety?
Fluffy zatrzymał się gwałtownie, przez co białowłosy wleciał na niego i oboje upadli na chodnik.
- Bileeety? - spytał niepewnie, podnosząc się na równe nogi. Kocie dzwonki, poprzypinane do jego pasa, zadzwoniły radośnie. - A no tak! - krzyknął radośnie. - Bilety! Co z nimi? - Spojrzał pytająco na Ryuushou, przechylając głowę na lewo.
- Jeżeli chcemy gdzieś jechać, to musimy je zdobyć! Prawda? - powiedział, jakby wpadł na genialny pomysł, wskazując do tego niebo palcem.
- Aye! - uradował się Fluffy, po czym znów chwycił maga za rękę i pociągnął z powrotem w stronę budynku gildii. Chcąc oszczędzić na czasie, postanowił wyważyć drzwi jednym kopniakiem. Już się zamachnął, kiedy to drugą nogą nadepnął na swój własny ogon.
- Khhhhhhhhhh! - prychnął piskliwie, dodatkowo potykając się i rozpłaszczając się na drzwiach. Zatroskana Mirajane wychyliła głowę na zewnątrz i uśmiechnęła się radośnie na widok dwójki magów. Jak się okazało, dwa bilety zostały już zabrane przez Anette, tak więc kobieta wręczyła ostatni Shimizu. W końcu mogli "spokojnie" dojść do pociągu.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.

Ostatnio edytowane przez Cold : 14-01-2011 o 00:45.
Cold jest offline  
Stary 14-01-2011, 17:25   #7
 
Kali's Avatar
 
Reputacja: 1 Kali nie jest za bardzo znany
Kiedy obudził się wczesnym rankiem, a w jego oczy biły nieczule promienie słoneczne, szybko zorientował się, że całą noc przeleżał na jednym z tutejszych stołów. Nie chcąc robić zamieszania, szybko zebrał się z miejsca i zaczął się ogarniać. W końcu jednak zorientował się, że nie jest w pomieszczeniu sam, a do tego są tu też kobiety. Więc nie chcąc robić zamieszania, podszedł spokojnie bliżej lady. Jego charakterystyczne dwukolorowe oczy: jedno jest zielone, zaś drugie niebieskie, lśniły w promieniach słońca przelatujących przez okna. Najbardziej wyróżniają go jednak jego czerwone włosy, będące we wiecznym nieładzie tak więc po spaniu nie musi się czesać. Na czole ma tatuaż, który przedstawia jakieś słowo w obcym języku. Na sobie ma zaś białe spodenki i czarną bluzkę z długim rękawem, a jego dłonie owinięte są bandażami. Na jego prawym piszczelu widnieje chluba wszystkich członków Fairy Tail, a dokładniej mówiąc logo gildii w kolorze niebieskim.

Spojrzał przez ramię jednego z nowych członków gildii, którzy wkroczyli w jej szeregi razem z nim i ujrzał kilka pierwszych słów ogłoszenia, które najwyraźniej było propozycją misji. Jak się szybko zorientował po tym co mówiła reszta, misja tą zaproponowała im sama Mirajane, która jak zwykle była bardzo piękna.
- Witajcie. Jestem Dante Aizawa. Czy coś mnie ominęło? Szykuje nam się jakaś zabawa?
Kiedy usłyszał słowa dwójki nowych towarzyszy, którzy dołączyli do Fairy Tail wczorajszej nocy, uśmiechnął się przyjacielsko do Andher'a, bowiem jako jedyny zrewanżował się podaniem swego imienia. W końcu jednak wyłapał chwilę ciszy nie chcąc nikomu wchodzić w słowo i przemówił raz jeszcze.
- To co robimy? Skoro tak nas zachęcają to chyba trzeba się zdecydować. Moja sakiewka nie jest zbyt pełna, a z czegoś żyć trzeba. W tym budynku też nie chcę mieszkać do usranej śmierci. Więc jak? Ja jestem za tym, aby przyjąć to zadanie. A jak reszta? - Powiedział mając nadzieję, że wszyscy podzielają jego zdanie.

Niestety na jego pytania nikt nie raczył odpowiedzieć, trochę go to irytowało więc zasiadł w ciszy przy ladzie i postanowił, że woli pozostać bierny w rozmowie i wsłuchiwać się bacznie temu, co będzie mówić reszta. Miał nadzieję, że przez takie działanie dowie się czegoś bez wymuszania na innych, aby zwrócili na niego uwagę. Zamówił coś do jedzenia i picia, po czym zapłacił za śniadanie jedną złotą monetą, która znajdowała się prawie na dnie sakiewki i zajął się posiłkiem, aby w podróży do której miał zamiar przystąpić, nie umrzeć z głodu. Pamiętał jednak, że w plecaku ma jeszcze prowiant, więc ta myśl bardzo go ucieszyła.
*Ciekawe czy inni też o tym pomyśleli. W końcu wszystko może się zdążyć, dobrze że zawsze staram się być dobrze przygotowany do wyprawy.*
Po posiłku udał się do toalety, aby się trochę odświeżyć na spokojnie i dopiero wtedy powróciły myśli ze wcześniejszej nocy. Dopiero teraz zorientował się, że większości nocy nie pamięta i gdy zamknie oczy widzi jedynie urwane klatki przedstawiające jakby slajdy z różnych sytuacji. Począwszy od powitanie, po fruwające krzesła i stoły, a kończąc na iskrach i błyskach świadczących o użyciu magii.
*Mam nadzieję, że niczego wczoraj nie zbroiłem. W sumie to i tak każdy ma to tutaj gdzieś, więc nie ma czym się przejmować.*
Pocieszając się tak w duchu wyszedł do głównej sali, aby odebrać wspomniany przez innych bilet zwracając się do Mirajane i reszty.
- Wielkie dzięki za pomocą. Bardzo chętnie wykonam to zadanie i mam nadzieję, że nie będę działał samotnie. Chętnie poznam was bliżej, więc do zobaczenia potem.
Powiedział po czym zakładając plecak na obydwa ramiona wyszedł bez słowa z pomieszczenia, odwracając się do pozostałych, aby przyjrzeć się ich reakcji na jego słowa. Miał nadzieję, że reszta też się ruszy do roboty, bo to jedyna możliwość, aby w końcu zarobić jakieś pieniądze.

Kiedy wyszedł na zewnątrz rozejrzał się dookoła, aby zapoznać się z okolicą, bowiem w promieniach słońca wyglądała zupełnie inaczej i po wciągnięciu przez nos świeżego powietrza z uśmiechem na twarzy pomaszerował na stację.
 
Kali jest offline  
Stary 14-01-2011, 21:21   #8
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Dzień zapowiadał się całkiem ciekawie. Słońce wisiało wysoko nad Magnolią, oświetlając miasteczko swoimi promieniami. Na niebie nie było widać ani jednej chmury.
Ulice aż tętniły życiem. Mieszkańcy wychodzili na spacery, na zakupy, czy też tylko po to, by poplotkować z sąsiadką z domu naprzeciwko.
Magnolia słynęła przede wszystkim z jednej rzeczy. W samym jej centrum znajdowała się najpopularniejsza gildia magów, do której wielu chciało się dołączyć.
- Jesteśmy blisko Fairy Tail! - krzyknął radośnie chłopak, podskakując wokół idącej obok niego dziewczyny. Był od niej niższy, choć dla niewprawionego oka ciężko było to stwierdzić, gdyż zawsze był w ruchu i nijak dało się tę dwójkę wtedy porównać.
Dziewczyna przystanęła. Westchnęła głośno i opuściła rączkę od wózka. Miała za sobą pokaźny zielony wózek, załadowany po brzegi. Były to tylko jej rzeczy. Fluffy nie potrzebował dodatkowych bagaży. Wszystko, co było mu niezbędne, nosił przy sobie.
- Zachowuj się normalnie i nie niszcz wszystkiego - powiedziała na wstępie. Złapała ponownie za wózek i zaczęła go ciągnąć.
- Czy ty zawsze musisz być taka drętwa? - mruknął, przestając skakać i wpatrując się w Anette swoimi zielonymi oczami. W tych oczach było coś szczególnego. Jego źrenice nie były okrągłe, jak u ludzi. Były wydłużone, wąskie i pionowe, jak u kota. Po chwili wyszczerzył szeroko zęby w uśmiechu. - Myślisz, że będą mieli tam ryby? - spytał, doskakując do dziewczyny, by móc się z nią zrównać.
- Jak im zdemolujesz gildię i będziesz chciał każdego polizać, to nie. Ale mam informacje o tutejszych rybakach, którzy potrafią wyciągać taaaaaakie ryby. - Na słowo "taaakie", rozciągnęła jedną wolną rękę jak najdalej mogła. Nie miała żadnych informacji, lecz fakt, że może go pocieszyć w ich długiej nudnej wyprawie sprawił, że raz mogła skłamać.
Oczy Fluffy'ego zalśniły, a usta jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe, wygięły się w uśmiechu. Oczami wyobraźni widział tłumy mężczyzn w kaloszach, stojących nad rzeką z wędkami w rękach. Każdy po kolei wyciągał z wody ogromnych rozmiarów, porównywalnych wielkością do wielorybów, rybę i wręczał ją osobiście właśnie jemu.
- Kyaa! - wykrzyknął jedynie, podskakując w miejscu z nogi na nogę.
- Tylko wiesz, co się robi przed posiłkiem? Żebym nie musiała Ci przypominać. Pamietaj, że jesteś dobrze wychowany - przypomniała mu, choć ten wcale jej nie słuchał. Czuł jak żołądek domaga się posiłku i nie myślał już o niczym innym, jak o...
- RYBY, RYBY, RYBY! - krzyczał rozradowany, chwytając towarzyszkę podróży za rękę i ciągnąc ją wzdłuż uliczki. Przechadzający się tamtędy ludzie spoglądali na niego z lekkim przerażeniem, przyspieszając kroku.
Uścisnęła jego dłoń i mocnym szarpnięciem przyciągnęła do siebie na bliską odległość, patrząc mu okiem w jego oczy. "Przerażające", przeszło mu przez myśl.
- Co masz zrobić przed posiłkiem? - spytała poważnym tonem. Kiedy przybierała taki ton głosu, nikomu nie przychodziło na myśl, by sobie zażartować. Nikomu, prócz Fluffy'ego.
- Zapytać kogoś czy nie chciałby się dołączyć? - zapytał, znów szczerząc zęby.
Ścisnęła mocniej i zmrużyła oko. Chłopak prychnął z wyrzutem, próbując się wyswobodzić z uścisku.
- Pomodlić się i podziękować bogu za posiłek - powiedział zrezygnowanym tonem, a jego zapał do jedzenia zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Jej oko zmieniło się na zadowolone.
- Zuch chłopak. W nagrodę...- powiedziała i puściła jego rękę w tym samym momencie. Obeszła dookoła wózek i sięgnęła po coś do torby. Jego kocie uszy wychwyciły dokładnie szelesty i podrapywania. Po chwili wyszła i w ręku trzymała czerwoną wełnianą kulkę.
- Jesteś tym zainteresowany? - zapytała. Wąskie źrenice chłopaka w mgnieniu oka rozszerzyły się na widok przedmiotu. - Chyba nie... Może rzucę to sobie... O tam, może ktoś weźmie? - powiedziała nie czekając dłużej i rzuciła przed siebie kulkę.
Fluffy powędrował wzrokiem za przedmiotem, odwrócił się ostrożnie na piętach i ciągle mając na 'celowniku' wełniany kłębek, ruszył powoli w jego kierunku. W połowie drogi kucnął i skoncentrował się na swojej 'ofierze'. Jego źrenice osiągnęły swój maksymalny rozmiar, a usta wygięły się w zawadiackim uśmiechu. Nie czekając dłużej, rzucił się na kłębek wełny, co przeraziło jakąś kobietę, obok której przeleciał chłopak. Ten zaś zignorował ją totalnie, zajęty swoją zdobyczą.

Wkrótce potem ruszyli w dalszą drogę. Fluffy, pełny entuzjazmu i energii, podskakiwał wokół Anette i ciągniętego przez nią wózka. Od czasu do czasu gdzieś znikał z pola widzenia, zmierzając w tylko sobie znanym kierunku. Prawdopodobnie coś intrygującego zwróciło jego uwagę.
W końcu jednak dotarli do kresu swojej długiej wędrówki. Stanęli przed monumentalnym budynkiem gildii Fairy Tail, mieszczącej się w samym centrum Magnolii. Ze środka dochodziło mnóstwo dźwięków. Okrzyki, kłótnie, tłuczone szkło, śmiechy. Fluffy wpatrywał się w budynek rozmarzonym spojrzeniem. Jego kocie uszy, zarówno prawe jak i lewe, co jakiś czas podnosiły się i opadały, wychwytując każdy dźwięk, jaki dochodził z tego budynku.
- Jesteś pewny, że chcesz akurat do tej gildii? - zapytała nagle Anette, zatrzymując się przed budynkiem.
- A czemu nie? - odpowiedział pytaniem, odwracając ku niej głowę i szczerząc swoje śnieżnobiałe zęby. Delikatny podmuch wiatru rozwiał jego brązowe włosy, a dzwonki przypięte do białego sznura zaczęły podzwaniać.
- To jest bardzo nietypowa gildia. Słyszałeś, co mówił nasz ostatni mistrz o niej. Na pewno chcesz akurat tutaj? Są potężniejsze gildie...W których możesz zdobyć prawdziwą moc - powiedziała.
Wspomnienia o Deadly Hollows napłynęły do głowy kotoczłeka, niczym fala tsunami. Spuścił wzrok na swoją nagą klatkę piersiową, gdzie wytatuowane było logo owej mrocznej gildii.
Fluffy sięgnął do swojego pasa. Kilka kocich dzwonków przypiętych doń zadzwoniło. W końcu chłopak wyciągnął porcelanową maskę przedstawiającą kocią mordkę. Miała obojętny wyraz twarzy. Nałożył ją ostrożnie i odwrócił głowę w stronę Anette.
- Rób jak chcesz - odezwał się zza kamiennej miny. - Ja dołączam do Fairy Tail - dodał, po czym ruszył powoli w stronę bramy.
- I jeśli się odwrócę, ty pójdziesz przed siebie, tak? - zapytała, stojąc w miejscu, jakby chciała się upewnić.
Chłopak nic nie odpowiedział. Jego ogon jedynie falował beztrosko, kreśląc w powietrzu esy floresy, kiedy jego właściciel szedł powolnym krokiem w stronę gildii.
Dziewczyna westchnęła i spuściła wzrok na ziemię. Rączka od wózka uderzyła o bruk z cichym brzdękiem. Anette ruszyła za przyjacielem.
Jedno ucho lekko drgnęło. Fluffy ściągnął maskę z twarzy i odwrócił się na piętach. Po chwili już biegł z radością w oczach ku Anette, by się na nią rzucić.
- Ale będzie zabawa! - uradował się, zwalając dziewczynę z nóg.
Ta tylko odwróciła głowę na bok.
- Nie myślałam, że porzucisz naszą znajomość dla zachcianki - powiedziała cicho. Zagryzła wargę i zepchnęła go z siebie.
- Skoro tak bardzo chcesz do tej gildii należeć, to co tu jeszcze robimy? Wchodźmy - dodałą już normalnym tonem.
- Znowu połknęła kij od szczotki - mruknął sam do siebie, podnosząc się i ruszając za dziewczyną. Któż by pomyślał, że tak jej zależało na przyjaźni z nim? Jeszcze trzy lata temu, kiedy się poznali, chciała go zabić. "Cóż, nie pachniało wtedy od niej zbyt ładnie", przypomniał sobie i uśmiechnął sam do siebie.
Anette podeszła do wielkich drzwi jako pierwsza. Spojrzała na nie. Musiała być mocno zdenerwowana, bo postanowiła przejść przez nie nieco niekonwencjonalnym sposobem. Zrobiła to "na Sparte".

[media]http://www.youtube.com/watch?v=eZeYVIWz99I[/media]

W tym momencie, gdy spotkanie noga-drzwi nastąpiło, rozległ się huk. Z tylko jej znanych przyczyn krzyknęła "NIECH CIĘ!". Wtedy stało się coś nietypowego. Deska w drzwiach pękła na pół, drzwi były nieruszone, a jej noga znajdowała się w środku pomieszczenia. Nastąpiła chwilowa cisza. Pomału odwróciła głowę, przedstawiając taką minę :




Gdy weszli do środka, starała się udawać, że to nie ona zniszczyła drzwi. Wszyscy bardziej patrzyli się jednak na Fluffiego, niż na nią. Jeśli w ogóle się patrzyli. Wszystko latało, kufle, bronie, ktoś używał magii. Ogólnie demolka. Dziewczyna zmarszczyła brwi i ruszyła przed siebie. Mimo, że posiadała tylko oko odsłonięte, podeszła do blatu. Siedząca Mira popatrzyła na nią i spytała.
- Ty jesteś...? - nie dokończyła.
- Anette. - odparła szybko.
Mira nie czekając wręczyła jej klucze. Ta machnęła tylko ręką i pokierowała się na górę.

Rzeczy ze swojego wózka wzięła na raty. Po trzech kursach wszystko znalazło się w pokoju jednak nie wypakowywała niczego. Pierwsze co zrobiła, to wzięła prysznic. Po prysznicu, poszła się przespać.

Gdy rano zeszła na dół, mało kto był. Drzwi otworzyły się z hukiem. Stała w nich dziewczyna. Możnaby rzecz nawet, kobieta. Nie wiadomo dokładnie w jakim wieku była. Miała na twarzy chustę, która zasłaniała na skos pół twarzy. Odsłonięte miała jedno oko i część ust. Widać było na jej szyi zawieszony jakiś naszyjnik. Gdy drzwi otwierały się, ta stała z wyprostowanymi rękoma. Rozmowy umilkły i to ona stała się chwilowym centrum uwagi. Stała tak przez chwilę, w półwykroku nie ruszając rąk z miejsca. Widać było jej źrenice biegnące po całym pomieszczeniu, szukające pewnego punktu. Nagle zatrzymała się na jednym, tym którym szukała.
- Fluffyyyyyy! - wydarła się, lub krzyknęła. Ktokolwiek by to ocenił, stwierdziłby, że miała mimo podniesionego głosu, łagodną barwę wypowiadanych słów.
Patrzyła się twardo w koto-człowieka. Stanęła wyprostowana, jednak drzwi, jakby bały się za nią zamknąć, również zostały w bezruchu. Ubrana była spódniczkę białą do kolan, na górze założone miała coś w stylu kimona . Posiadała dodatkowo szal okrywający część jej twarzy. Na włosach widać było niebieski tulipan.
Fluffy’emu drgnęły uszy. Następnie jego spojrzenie powoli powędrowało w kierunku drzwi wejściowych. Gdy tylko zobaczył swoją przyjaciółkę, wyszczerzył szeroko zęby.
- Anette! - krzyknął radośnie, przeskakując ladę, by po kilku zgrabnych kocich ruchach znaleźć się przed dziewczyną. - Dostaliśmy swoją pierwszą misję od tej gildii! - oznajmił wesoło, a jego źrenice powiększyły się znacznie, kiedy zauważył kwiat we włosach Anette. Korciło go, żeby sięgnąć po niego dłonią, ale się powstrzymał. Jedynie wpatrywał się w niego z ciekawością, jakby czekając na jeden fałszywy ruch.
Anette spojarzała na niego i przymrużyła oczy. Wiedziała o co mu chodzi. Na jej barku widać było znak Fairy Tail. Westchnęła głośno i sięgnęła ręką do głowy. Wypięła kwiat i podała mu, przed tym jednak mówiąc:
- Tylko mi go nie zepsuj. Coś ciekawego się dowiedziałeś? Zorganizowałeś nam miejsce na niedzielę? - zapytała go.
Koto-człek nic nie odpowiadał przez chwilę, wpatrując się we wręczony mu przedmiot. Podrzucił go raz, podrzucił go drugi raz. Prychnął kilka razy, zmrużył oczy, by na końcu przybliżyć kwiat do oczu, zezując na niego, i oddał właścicielce, z zawiedzioną miną.
- Powinniśmy wyruszyć, bo pociąg niedługo odjeżdża - odparł obojętnie, wzruszając ramionami. Sięgnął do swojego pasa i wyciągnął, nie wiadomo skąd, porcelanową maskę przedstawiającą głowę kota ze smutną miną. Założył ją na twarz.
Spojarzała na jego maskę i jej mina spoważniała.
- Pytałam o miejscę na niedzielę. Trzeba podziękować Bogu za cały tydzień. - powiedziała przekonująco.
Nie odpowiedział nic. Na Anette patrzyła kamienna, smutna mina kociej mordki.
Jej oczy zamieniły się na czerwone kropki, tło stało się czarne, a jej postać powiększyła się parokrotnie, uśmiech wygiął w nienaturalnym kształcie
- Chcesz powiedzieć, że nie załatwiłeś niczego...?
- … - kamienna twarz milczała, wpatrując się w dziewczynę.
Anette nachyliła się do niego patrząc mu głęboko w oczy.
- Nie odpuszczę. Godzinę w tygodniu możesz poświęcić Panu Bogu.
Powiedziała matczynym głosem.
Fluffy uniósł jedynie rękę ku górze, machając dziewczynie tuńczykiem przed twarzą. Drugą dłonią zsunął maskę i ukazała się jego pocieszna twarz z szerokim uśmiechem. Chwycił rybę w zęby i bez słowa wyszedł drzwiami. Po chwili jednak zatrzymał się w pół kroku, obrócił na jednej nodze i wrócił radosnym krokiem do Anette.
- Na ladżie leszy zfój sz miszją - powiedział, przeżuwając rybę. Na końcu wyrzucił gdzieś sam jej ‘szkielet’ i uśmiechnął się do dziewczyny. - Musimy wyruszyć w góry, żeby... - Podrapał się po głowie. - Coś tam zrobić! - dodał radośnie.
- Zwój.? - Powiedziała dziewczyna, zaciągając na końcu jednak nutę pytającą.
- Czekaj tu chwilę. - dodała i ruszyła do lady. Był to już nieźle wyswistany kawałek papieru. Każdy zdążył go odpowiednio wymacać. Dziewczyna kiwnęła głową do Miry, oznajmując jej po swojemu szacunek, jednak nie odzywała się przy tym. Odkrytym okiem przeczytała pomału treść. Gdy skończyła zwinęła go i odłożyła na blat. Odwróciła się na pięcie i pomału wróciła do Fluffy’iego.
- Banał. - powiedziała krótko.
- Mamy tą misję na nas tylko? Będziemy mieli na dom. Gildiowe pokoje to śmiech na sali.
- Nie - zaprzeczył, kręcąc głową. - Wszyscy razem, znaczy my razem z resztą nowych, musimy wykonać tą misję, żeby się poznać. Kryształy będą podzielone... Czyli nie dostanę zbyt wielu ryb za swój przydział - mruknął, spuszczając wzrok.
- Przepraszam bardzo... - przerwał im nieśmiały głos idącego po omacku chłopca z białymi włosami. Czy są tu gdzieś koty? Czuję je... Oczy mi przez nie łzawią. - wskazał palcem zaczerwienione białka.
- Nowych? - spytała. Z rozmowy wyrwał ją głos. Odwróciła głowę i spojarzała na idącego po omacku chłopaka. W pierwszej chwili zaniemówiła. Zrobiło się jej go żal, jednak nie mogła go ani prowadzić, ani w żaden sposób mu pomóc.
- Czy potrzebujesz pomocy jakiejś? - zapytała niepewnie, odwracając się całym ciałem, a gestem ręki pokazując Fluffiemu by nic nie mówił.
- Nie, nie, nic z tych rzeczy. - odparł beztrosko. Pomyślałem tylko... lubię koty...- przymknął powieki. Nawet jeśli mam na nie uczulenie... - dodał smutno.
Fluffy spojrzał na chłopaka, a jego źrenice powoli powiększały się, jak to miały w zwyczaju w pewnych sytuacjach. Ignorując stojącą obok Anette i uczulenie niewidomego, rzucił się do przodu, by wyściskać białowłosego.
- Miękki. - wydusił ściskany chłopiec. Zupełnie jak kotek.. - także się przytulił, kładąc dłoń na głowie Fluffiego i drapiąc go za uchem.
W pierwszy momencie zaniemówiła. Miał uczulenie, jednak nie rzucał się zbyt mocno na kotołaka, na co była przygotowana. Gdy chwilę nic większego się nie działo, zawinęła do drzwi.
- Nie spóźniej się na pociąg. - powiedziała machając dwoma biletami.
Sama dotarła do pociągu, gdzie zajęła miejsce siedzące w jednym z pustych przedziałów. Wyciągnęła różaniec i czekając na resztę, oddała się modlitwie.
 
BoYos jest offline  
Stary 17-01-2011, 00:41   #9
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Apollo

Ziemia popękała pod twymi stopami, a ty już mknąłeś wiele kilometrów dalej. Minęło kilka sekund, a ty zatrzymałeś się zostawiając Magnolię daleko za sobą. Spojrzawszy na mapę oceniłeś swoje położenie i ponownie wykorzystując swa magię posłałeś swoje ciało do przodu. Taka sytuacja powtórzyła się kilka razy, gdyż wolałeś dokładnie ustalić kierunek swej podróży. Minęło jakieś dziesięć minut, a ty po raz ostatni wystrzeliłeś w obranym przez siebie kierunku.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wacyMhxIOd0[/MEDIA]

Twoje gołe stopy dotknęły zimnego puchu, biała pierzyna była wszędzie dookoła. Wylądowałeś na skraju małego lasku, a mroźny wiatr uderzył w twoją skórę niczym bicz. Na początku mróz był bardzo dotkliwy, zwłaszcza, że miałeś na sobie tylko spodnie jednak po chwili do twego umysłu zaczęło coś napływać, wspomnienia...
Przypomniałeś sobie grupkę ludzi, kroczących tylko w lekkich spodniach przez grube warstwy pokrywy śnieżnej. Ich włosy zaplecione były w fryzury przypominające grzywy lwów, a skóra blada, jak gdyby stworzona z wielkiego bloku śnieżnego. Szliście razem, bo ty też tam byłeś... a może to nie byłeś ty? Nie, to musiałeś być ty! Ten mały przestraszony chłopiec trzymający płaczącą kobietę za rękę. Za wami zaś płonął ogień, ale co to był za ogień? Co to byli za ludzie i dokąd szli? Tego już nie zdołałeś sobie przypomnieć, przypływ myśli skończył się tak nagle jak się zaczął.
Teraz jednak chłód nie był już dotkliwy, smagany zimnym wiatrem czułeś się jak w domu... w domu którego nie pamiętałeś.
Rozejrzawszy się dostrzegłeś niedaleko jakieś miasteczko do którego prowadziły tory kolejowe, bez wątpienia to miejsce było celem twojej wyprawy. Mieściło się ono nad małą rzeczką, na skraju kolejnego skwerku, bowiem malutkie lasy były tu gęsto rozsiane.




Powoli ruszyłeś w tamta stronę, jednocześnie poczułeś niezwykłe zmęczenie, zużyłeś bowiem bardzo dużo swojej energii magicznej. Spojrzałeś na niebo, jednak przysłaniały je szare chmury, wyglądające niczym kurtyna, zasłona nie pozwalająca promieniom słonecznym przebić się do tej zimnej krainy. Wiedziałeś, że czeka Cię długi odpoczynek zanim cała twoja moc się zregeneruje. Jednak miałeś na to czas, w końcu reszta będzie tu dopiero za dwa dni!
Ponad kwadrans spokojnego marszu doprowadził Cię przed miejską bramę, a zimny wiatr zaczął się wzmagać porywając ze sobą płatki śniegu które gromadami wirowały w powietrzu. Rzuciłeś wzrokiem na tabliczkę która głosiła „Witamy w Berm!” i wkroczyłeś do miasta pewnym krokiem, w końcu musiałeś dowiedzieć się czegoś więcej o tej misji. Jednak główna ulica była opustoszała, a przynajmniej tak zdawało się na pierwszy rzut oka, bowiem po chwili usłyszałeś okrzyk gdzieś z pobliskiego domostwa.
- Ludziee!!! Ludzie!!! Duchhh! Duchhh wszedł do miasta!!!- był to ochrypły dźwięk, nie było mowy ażeby taki głos posiadała młoda osoba.
Podniosłeś głowę by zlokalizować źródło dźwięku i ujrzałeś staruszkę wystawiającą głowę przez okno i wydzierającą się w niebo głosy. Było to dość dziwne bowiem żadnego ducha nie widziałeś, rozejrzałeś się na wszelki wypadek i wtedy zorientowałeś się, że to Tobie przyczepiono łatkę ducha!
- Spokój babo jedna!! Nie widzisz, że to chłopak jakiś!? – krzyknął staruszek z domostwa naprzeciwko kobiety. Zwrócił w twoją stronę pomarszczoną twarz i znowu wydarł się na całe gardło jak gdybyś był głuchy. – Idź na główny plac młodzieńcze!!! Zawołam tam burmistrza i resztę rady!! – po czym trzasnął okiennicami.
Nie było po co sprzeciwiać się dziadkowi toteż ruszyłeś przed siebie i stanąłeś na dużym okrągłym placu pokrytym śniegiem. Chwila czekania i bacznego rozglądania się dała efekty bowiem z jednej z uliczek wyłoniła się grupka osób. A właściwie wykuśtykała się pojękując głośno i narzekając na artretyzm. Bowiem delegacja składała się z trzech osób w wieku mocno starczym.



Poruszali się powolnym tempem w twoją stronę, gdy nagle rozległ się zza nich silny acz zachrypnięty głos.
- Ruszcie no te stare tyłki, przepuście mnie, no przepuście burmistrza!- na te słowa delegacja skostniałych staruszków rozstąpiła się przepuszczając... kolejnego siwego człowieka. Ubrany był w rozpięty ciepły płaszcz, oraz czerwoną czapeczkę. Pod paltem miał zarzuconą kolorystycznie pasującą do nakrycia głowy kamizelkę oraz brązową koszule. Z wesołym uśmiechem poruszył kilka razy pokaźnym wąsem by zrzucić z niego płatki śniegu, a palcami przeczesał długa brodę związaną u dołu czerwoną kokardką
.


Podszedł do ciebie żywym krokiem i złapał twoją rękę energicznie ją potrząsając. Jednocześnie wesołym głosem oznajmił.
- Witaj młodzieńcze jestem, Touru burmistrz tego miasteczka. Powiedz co Cię do nas sprowadza?


Dworzec

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=415j42hR8sc[/MEDIA]

Na dworcu stawiła się was szóstka. Apollo bowiem jak to powiedział miał czekać na was już na miejscu, a kapelusznik przedstawiający się jako Andher postanowił zostać w gildii by znaleźć sobie inną pracę. Najwidoczniej tajemniczemu jegomościowi nie zależało na poznawaniu reszty, a może odrzucała go wizja podziału łupów?
Wasz pociąg czekał już na peronie, a tłumy ludzi pchały się do niego prawdziwym tabunem.



Od konduktora dowiedzieliście się, że do Berm ( tak bowiem nazywała się wioska gdzie mieliście pozbyć się duchów) jedzie się dwa dni. Wasze bilety zagwarantowały wam posiłki w pociągu jak i miejsce w wagonie noclegowym toteż nie musieliście się o to martwić. Z plecakami, tobołkami, bagażami i rybami w dłoniach weszliście do ciężkie maszyny bowiem tak szykowała się już do odjazdu. Magicznie wzmocniony głos oznajmił odjazd, a zasilany energią magiczną pojazd ruszył przed siebie.
Jednak pojawił się pewien problem, bowiem zatłoczenie pojazdu zmusiło was do rozdzielenia się na różne wagony by odnaleźć sobie miejsce do siedzenia! Nikt dwóch dni bowiem stać nie zamierzał...
Fluffy złapał za rękę swego nowego niewidomego towarzysza i pociągnął go gdzieś w stronę końca pociągu zostawiając zaszokowaną Anette daleko z tyłu. Kotoczłek wykonując energiczne susy przedzierał się przez tłumy, a Shimizu niczym chorągiewka na wietrze poruszał się za nim. Po chwili bystre oko kota dostrzegła wolne dwa wolne miejsca w czteroosobowym przedziale. Fluffy wciągnął tam muzyka i usadzając go obok siebie zamruczał i położył mu głowę na ramieniu domagając się drapania. Niewidomy chłopak nie miał nic przeciwko i kichając na wskutek swej alergii zaczął muskać palcami sierść swego nowego towarzysza. Po za wami w przedziale znajdowało się jeszcze dwie osoby, które jednak wysiadły na pierwszym postoju. Jednak ich miejsca zostały szybko zastąpione przez dwie niezbyt sympatyczne persony. Byli to osobnicy łysi i szerocy w barach, ubrani w krótkie spodenki i lekko zapocone koszuli bez rękawów. Siedzieli ramię w ramię niemal nie przyciskając się do siebie swymi potężnymi łapskami. Jeden zobaczywszy kotoczłeka łaknącego pieszczot od Shimizu wybuchnął gromkim śmiechem i szturchając drugiego powiedział.
- Te, patrz, se ślepiec zwierzaka znalazł. – jego głos sprawiał że słuchacz od razu chciał sięgnąć po słownik. – Ciekawe, co se, ten zwierzak myśli, se.
- Pewnie to takie głupie, że se nie myśli se. – odpowiedział drugi głosem niemal identycznym. – Patrz jakie to dwa chucherka, se siedzą, i se jadą. - mówiąc to szturchnął wielkim paluchem przypominającym parówkę pierś muzyka.
- A ty co taki milczący, se siedzisz, pewnie żeś jest ślepy i niemowa co. – powiedziawszy to łysol znowu zaśmiał się głośno. Fluffiego zaś, aż zaświerzbiała ryba by temu osobnikowi przyłożyć.

Gdy kotoczłek zostawił Anette samą ta zmuszona była znaleźć sobie kogoś innego do spędzenia wspólnej podróży. Padło na Ishira bowiem młody...albo młoda... znaczy się Rei oddalił się gdzieś razem z Dante. Tak więc dziewczyna i chłopak ze słuchawkami na uszach znaleźli sobie miejsce wraz z dwoma starszymi paniami, które rozmawiały głośno o najnowszych ploteczkach i robiły na drutach. Niebieskowłosy chłopak nie słuchał zbytnio rozmów kobiet bowiem zasłuchany w muzykę mógł spokojnie pomyśleć, oraz ewentualnie porozmawiać z Anette.. Jednak po dwóch godzinach jazdy staruszki opuściły przedział a ich miejsce zajęło dwóch dość szczupłych młodzieńców. Jeden z nich miał przy pasie nawet krótki miecz! Właśnie ten osobnik po kilku minutach odezwał się do swojego towarzysza.
- Słyszałeś w ogóle co ostatnio działo się w Fairy Tail? – mówiąc uśmiechnął się z kpiną.
- Nie wiem, coś ważnego? – spytał drugi, przypatrując się dokładnie ciału Anette
- Ten, Luxus czy jak mu tam myślał, że przejmie kontrolę nad gildią. Co za idiota! Spuścili mu takie bencki, że musieli go zbierać z ziemi, a potem jeszcze wywalili na zbity pysk. – oznajmił właściciel miecza i zaśmiał się szyderczo. Ishir zaś usłyszawszy strzępki tego co mówił chłopak wyłączył swoją Mp3ójkę by słyszeć już dokładnie.
- Kto by się przejmował jakimś Luxusem, głupiec z przerostem ambicji i tyle. Dobrze że go wywalili, w przyszłości pewnie tylko bardziej by im zaszkodził – odpowiedział ten patrzący się na Anette po czym zwrócił się do niej. – A ty laleczko dokąd jedziesz? Po co masz siedzieć z jakimś gburem w słuchawkach jak możesz pogadać z prawdziwymi facetami.
- Taaa Luxus to idiota i tyle. – powiedział jeszcze mężczyzna i tez zwrócił się do Anette- No właśnie ślicznotko, chodź na nasza ławkę, na naszych kolanach zawsze znajdzie się miejsce dla takiej ślicznotki.

Rei i Dante zaś usiedli w przedziale z kobieta ubraną w fikuśny kapelusz i mężczyzną w długiej szarej szacie. Chłopcy, znaczy chłopiec i dziewczyna... w każdym razie chłopak i Rei mogli w spokoju podziwiać piękne widoki przewijające się za oknem i spokojnie sobie dyskutować. Bowiem parka która siedziała naprzeciwko ich rozmawiała o sprawach codziennych i nie była zbyt zainteresowana dwójką młodych pasażerów. Ponad dwie godziny jazdy później jednak kobieta w kapeluszu poruszyła temat który sprawił, że Rei mocno się tym zainteresował.
- Słyszałeś o tych postaciach w bieli które ostatnio widzieli na wschodzie? – powiedziała dziewczyna do swego towarzysza.
- Tak, tak obiło mi się o uszy. Pojawiali się w miastach dając pokazy niesamowitej sztuki tworzenia mechanicznych stworzeń z niczego. – stwierdził ubrany na szaro mężczyzna i podrapał się po podbródku. – Ponoć kogoś szukali.
- Tak, tak też słyszałam, że kogoś szukają, ale nie słyszałam kogo. Pewnie jakiegoś kolejnego sztukmistrza. Doprawdy ciekawi ludzie. Tak samo jak ten młody szlachcic Silvan, pamiętasz go? – po tych słowach to Dante wielce zainteresował się rozmową parki.
- Oczywiście że pamiętam, był bardzo uprzejmy, ale wielkie nieszczęście go spotkało, żeby jego syn zaginał w tak młodym wieku. Mówił że szuka go po całym kraju. Pamiętasz jak nazywał się ten chłopak?
- Coś na D... a może na B... nie, nie pamiętam... – stwierdziła kobieta w kapeluszu.

Pociąg zaś gnał przed siebie, z każdą minutą zbliżając się do Berm. Miasteczka gdzie grupka nowych adeptów Fairy Tail miała podjąć się swojej pierwszej pracy na rzecz tej gildii.


Andher

Wszyscy opuszczali budynek Gildii ty zaś siedziałeś przy barze powoli popijając napój. Gdy ostatni z nowych rekrutów opuścił budynek Mira spojrzała na Ciebie i zapytała lekko zdziwiona.
- Ty nie idziesz z resztą?
- Nie podoba mi się ta praca, jest coś innego? – mruknął Andher spod swego kapelusza patrząc na dziewczynę.
- Na tablicy na pewno znajdziesz coś dla siebie, ale Mistrz prosił byście wszyscy się udali na ta misję...

Wstałeś z krzesła nie odpowiadając i zbliżyłeś się do tablicy z ofertami pracy. Wisiały tu najróżniejsze zadania od zabójstwa potworów, po polowanie na osoby za których głowy wyznaczono nagrody. Ty jednak upatrzyłeś sobie jedną konkretną kartkę przypięta w samym rogu tablicy. Odczepiłeś zlecenie i przechodząc koło Miry rzuciłeś ogłoszenie na blat, zaznaczając tym że weźmiesz ta pracę. Skierowałeś swe kroki do wyjścia a dziewczyna spojrzała na rzuconą przez Ciebie kartkę. Gdy już przeczytała ogłoszenie spojrzała jeszcze na twoje plecy znikające za drzwiami i krzyknęła.
- Tylko uważaj na siebie!
Gdy wyszedłeś jeszcze raz spojrzała na ofertę i przeczytała ją pod nosem.


Infiltracja obozu Bandytów

Straż miejska z miejscowości Piloro potrzebuje kogoś kto zdobędzie dla niej informację o bandytach nękających te okolice!
Zapłata to 50.000 kryształów.
Po więcej informacji należy udać się do dowódcy straży w Piloro

Szpiegostwo nigdy nie należało do popularnych prac w tej gildii, bowiem zazwyczaj kończyło się zniszczeniem obiektu szpiegowanego. Ale może ten tajemniczy kapelusznik, woli właśnie pracować w ciszy niż walczyć w otwartym polu? Mira nie zastanawiała się nad tym długo gdyż po chwili zaczęli schodzić się inni członkowie Fairy Tail, składając zamówienia i pobierając nowe prace.
 
Ajas jest offline  
Stary 22-01-2011, 23:36   #10
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Naśladując chorągiewkę trzymaną w rękach pędzącego stworzenia, Ryuushou przybrał jedynie zdziwioną minę, w cale nie oponując sytuacji, w której się znalazł. Pozwolił, aby to Fluffy prowadził, co zaoszczędziło mu wysiłku, który włożyłby w samodzielne zlokalizowanie stacji kolejowej. Dzięki szybkości jego przewodnika, prędko totarli do owego miejsca i zajęli dwa ostatnie wolne miejsca w jednym z przedziałów. Towarzysze ich podróży szybko opuścili chłopców, i wtedy na zwolnione miejsca wgramolili się owi nieszczęśni mężczyźni. Dwójka potężnie umięśnionych, przepoconych dryblasów prawdopodobnie pomimo nie posiadania takiego zamiaru, naruszyli granice grzeczności.


- To bardzo nieładnie naigrywać się z biednych ludzi. - Shimizu odezwał się zupełnie tak, jakgdyby zaczepki drabli nie wywarły na nim żadnego wrażenia. - Panowie chcą zwrócić na siebie uwagę? Jeśli tak, to jest wiele innych sposobów na to, żeby się wyróżniać.
Jeden z łysych osobników spojrzał na muzyka i ponownie dźgając go paluchem w pierś powiedział.
- Ty nie bądź se, taki mądry! Myślisz, że se jestes ślepy, to se możesz mówić co chcesz?- mięśniak widocznie zadowolony z tej wypowiedzi, jeszcze raz przycisnął serdelkowaty paluch do piersi chłopaka po czym wygodnie oparł się o ścianę przedziału.
Fluffy usiadł, wyprostowany i wlepił wzrok w jednego z dryblasów. Gdy tylko jego dłoń ponownie zbliżała się ku Shimizu, kotoczłek zmrużył powieki i prychnął głośno w stronę osiłka. Nie odezwał się jednak ani jednym słowem, wciąż przeszywając mężczyznę wzrokiem.
- Ten zwirzak, coś se, chyba chce se.- powiedział jeden dryblas do drugiego.
- Pewnie, se głodny, bo go se ślepiec nie nakarmił.[/i] - odpowiedział łysy towrzyszy i wybuchnął głupkowatym śmiechem.
- To nie jest żaden zwierzak. - Ryuu oburzył się. To Fluffy! - dodał z wyrzutem.
Chłopak o kocich uszach nie odwrócił ani na moment wzroku. Jego ucho drgnęło leciutko, kiedy Ryuushou się odezwał, ale wciąż świdrował wzrokiem łysego mężczyznę.
- Te ślepiec, weź se tego zwierzaka, se nakarm, bo sie gapi, jak bym se był żarciem. - powiedział łysol do Ryuu ponownie dźgając go paluchem, tym razem w ramię.
- Oh! - chłopiec drgnął. Może faktycznie ma pan rację... - spojrzał na pyszczek Fluffy’ego. Zjadłbyś coś? - zapytał cicho.
- Nie - odparł równie cicho, a jego usta powoli zaczęły wyginać się w uśmiechu, ukazując jego białe kły.
Przechylił głowę na lewo, przerzucając swój wzrok na drugiego dryblasa. Shimizu wciągnął powietrze nosem, jakby dopiero teraz zwęszył przykry zapach, którego źródłem byli mięśniacy.
- Wiesz co Fluffy? Coś tu pachnie rybą... - powiedział z podekscytowaniem. O tam! Na przeciwko nas! Czuję to wyraźnie! - krzyknął z ekscytacją wskazując palcem na dwóch mężczyzn.
- Te brałeś se jakieś ryby? - zapytał jeden łysol drugiego.
- Se nie brałem. Pewnie ślepiec se nie wie, jak se ryba pachnie. - odpowiedział drugi i przytaknął sobie ruchami głowy.
Najbystrzejsi to oni nie byli.
- Ale... Fluffy! One MÓWIĄ!
- To nie ryby, Ryuu... - odparł powoli, sięgając do pasa i wyciągając jakby znikąd porcelanową maskę przedstawiającą szaleńczo roześmianą mordę kota. Nałożył ją ostrożnie na twarz i ponownie wlepił swój wzrok w mężczyzn, przechylając głowę tym razem w prawo.
- Te to, se są jakieś wariaty! - powiedział jeden z drabów. - Albo jakieś se klauny se. - dodał po chwili patrząc na maskę kotoczłeka.
Drugi natomiast mocno dźgnął muzyka w mostek i grubym głosem powiedział:
- Kogo ty se rybą nazywasz!?
- Panie Rybo! Proszę mnie nie dotykać. Tak nie zachowują się ryby...
Fluffy podniósł się z siedzenia i nachylił nad jednym z mężczyzn. Nad tym, który ośmielił się ponownie dźgnąć muzyka w pierś. Jego twarz, a raczej psychodelicznie roześmiana maska, znalazła się tuż przed twarzą mężczyzny.
- Fluffy...? - rozbrzmiał wystraszony głos Shimizu. Gdzie jesteś? O nie, zgubił się! - powiedział po omacku badając dłońmi miejsce, w którym przed chwilą siedzial jego kompan.
Fluffy nie odpowiedział, ale nie chciał, by przyjaciel się o niego martwił, tak więc pacnął chłopaka ogonem po twarzy, by się mógł uspokoić.
- Zabierz Pan se tego swojego zwierzaka se. - powiedział łysol w którego wpatrywała się kamienna twarz po czym chuchnął w pysk kota ( przyjemne to dla posiadacza maski nie było ) i kładąc wielką łapę na jego piersi pchnął go na siedzenie.
Fluffy skrzywił się pod maską, ale na dotyk łapska mężczyzny zareagował niemal natychmiastowo. Złapał za jego nadgarstek, pociągnął w swoją stronę i jakimś cudem wygiął się tak, że mężczyźnie na twarzy odbiła się kocia łapa z drewnianej podeszwy sandała kotoczłeka.
Łysol odleciał do tyłu uderzając głową o ścianę przedziału, a jego kompan poderwał się z miejsca i wziąwszy zamach swym wielkim łapskiem, wyprowadził cios w stronę Flufiego z okrzykiem.
- Ty se, nie pozwalaj!
Wszystko przerwał przenikliwy gwizd, wydobywający się z ust Shimizu. Dźwięk ten był niesamowicie wysoki, a coś zdawało się go dodatkowo wzmacniać. Efekt z pozoru nieszkodliwego dźwięku był jednak zatrważający. Dryblasy złapały się za głowę, w które dosłownie wwiercał się ów dźwięk.
- Khhhh! - Fluffy prychnął, kuląc się gdzieć w kącie przedziału, starając się szczelnie zatkać uszy.
Nieprzyjemny, świdrujący, wwiercający się w mózg gwizd przeszył go na wylot. Wtedy dźwięk ustał. Dryblas trzymając się za głowę zatoczył się po przedziale i jęcząc z bólu. Drugi którego twarz zdobił odcisk kociej łapy, wstał ze swego miejsca i zobaczywszy skulonego na ziemi Flufiego postanowił silnie go kopnąć. Fluffy, któremu gwizd ciągle świdrował w mózgu, nawet nie zauważył zbliżającego się mężczyzny. Miał zaciśnięte powieki i starał się powrócić do normalnego stanu, co zakłóciło silne kopnięcie. Spojrzał ‘spod byka’ na przeciwnika, kiedy jego maska upadła z cichym hukiem na podłogę.
- Fluffy! - to Shimizu poderwał się z miejsca, rzucając się na tego, kto ośmielił się zaatakować jego przyjaleciela.
Ryuushou jak opętany zaczął okładać go drobnymi piąstkami. Uwagę Fluffy’ego zwróciło coś brzęczącego na korytarzu. Jego uszy drgnęły, źrenice się rozszerzyły, a on sam zignorował wszystko to, co działo się w przedziale i wychylił głowę za drzwi.
Co wykorzystał jeden łyso mocno łapiąc kotoczłeka za ogon i ciągnąc do siebie.W tym czasie jego partner odrzucił jedną rękę muzyka na siedzenie i stwierdził.
- Tacy se twardzi byli, a to se są zwykłe mięczaki se.
- PHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHHH! - prychnął głośno, machinalnie sięgając po szablę przypiętą do jego pasa. Lecz tu nie ostrze było istotne. Istotna była wielka, czerwona ryba przywiązana do rękojeści, ciągle wesoło dyndająca. Fluffy zamachnął się nią.
- FISH SMASH! - krzyknął rozwścieczony, a rybka przybrała ogromnych rozmiarów, wgniatając osiłka w podłogę.
Następnie rzucił mordercze spojrzenie drugiemu, dokonując zamachu na niego.
- Nigdy... Nie... Łap... Mnie... Za... Ogon... Kiedy... Tego... Sobie... NIE... ŻYCZĘ! - krzyczał, tłucząc mięśniaków rybą, choć już nie takich pokaźnych rozmiarów, jak wcześniej.
Hałas, jaki panował w wagonie pozwolił Ryuushou na częściowe postrzeganie rzeczywistości, toteż kiedy spostrzegł Fluffy’ego robiącego z dryblasów miazgę, na jego twarzy odmalowało się zakłopotanie.
- Już starczy, Fluffy, już starczy... - powiedział z nieśmiałym uśmiechem, pragnąc nie zwracać na siebie gniewu towarzysza.
Fluffy, jak za dotnięciem czarodziejskiej różdżki, przestał. Schował swój miecz... rybę... I spojrzał w stronę Ryuushou. Wyszczerzył zęby, jak to miał w zwyczaju.
- Nic ci się nie stało? - zapytał po chwili, nadal z radosną miną, jakby całkowicie zapominając o swojej złości na nieprzytomnych osiłków.
- Nie. - odparł, a z wydechem ulgi zdawał się wypuścić obłoczek pary, tak pasujący do gorącej atmosfery w wagonie. I... przepraszam że sprawiłem ci ból. - chłopak otworzył swoje oczy i smutne spojrzenie uktwił w podłodze.
- Nic się nie stało! - odparł radośnie Fluffy, siadając tuż obok białowłosego. - Nie powinni byli cię zaczepiać - dodał po krótkiej chwili, spoglądając na dwa nieprzytomne ciała.
- Może to ja byłem niemiły... - niewidomy chłopiec zadumał się. Ale naprawdę pachną... rybami. - zachichotał, zerkając na Fluffy’ego.
- Tak... ale niesmacznymi rybami - stwierdził, a jego twarz wykrzywił grymas zniesmaczenia.
- Bo wiesz, ryby dzielą się na te, które są smaczne i na te, których nie da się zjeść. Tak mówił Sephir... albo podobnie. - Fluffy podrapał się po głowie, próbując sobie za wszelką cenę przypomnieś słowa owego Sephira.
W końcu jednak wzruszył ramionami, uśmiechając się szeroko.
- Sephir... - potwórzył Ryuu. Wspominałeś już o nim. Kto to? - zapytał, wygodnie się rozsiadając.
- To... - Fluffy zastanowił się przez chwilę.
- Opiekun. - powiedział po dłuższej chwili, wpatrując się przed siebie nieobecnym wzrokiem.
- Ktoś... bliski?
- Kiedyś - odparł obojętnie.
Młody mag zamilkł.
- Bliscy... ja nawet nie wiem, czy jakichś mam. -
- Masz! - krzyknął radośnie Fluffy.
- Tak myślisz? Znasz ich?
- Ja mogę być jednym z nich - stwierdził. - Jeśli chcesz - dodał, uśmiechając się szeroko, jakby to była najzwyklejsza propozycja na świecie.
Ryuushou cały się rozpromienił, błyszcząc niewidzącymi oczyma.
- Naaapraaawdę? - zapytał z podekscytowaniem.
- Aye!
- To cudownie! - Shimizu podskoczył.
Fluffy uśmiechnął się szeroko, wpatrując się swoimi zielonymi ślepiami w przyjaciela. Po chwili wstał, przybliżył się do niego i ostrożnie, choć niespodziewanie, przytulił go do siebie, mrucząc cicho. Wykorzystał także moment, by musnąć językiem ludzką skórę na szyi Ryuushou. Chłopak odzwajemnił uścisk ale zaśmiał się pod wpływem łaskoczącej pieszczoty.
- Fluffy, jesteś pieszczochem! - zakrzyknął radośnie.
Nie odpowiedział. Oddychał spokojnie, mrucząc cicho pod nosem, a jego ogon podrygiwał radośnie.

Po dyskretnym wypchaniu ciał mężczyzn poza przedział, chłopcy przez resztę dnia mieli względny spokój. Nikt ich nie nachodził ani nawet nie zaglądał do środka. Prawdopodobnie to, co znajdowało się poza przedziałem, było wystarczające, aby zniechęcić ewentualnych poszukiwaczy wolnego miejsca. Shimizu położył się na zwolnionych miejscach, zdejmując wcześniej z pleców swój plecak i drewniany futerał na skrzypce. Tak przynajmniej powiedział, kiedy Fluffy zapytał się co to jest.

Resztę dnia obaj magowie spędzili razem, rozmawiając na różnorakie tematy. Ryuushou opowiedział koto-podobnemu o Lalivero, mieście w którym spędził ponad cztery lata. Chłopiec zdradził przyjacielowi przydomek, którym go tam obdarzono - "chłopiec, który spadł z nieba". Było to przezwisko o tyle absurdalne, o ile prawdziwe. Shimizu opowiedział Fluffy'emu o tym, iż pewnego razu otworzył oczy i nie wiedział kim jest, jak się nazywa, ani skąd pochodzi. Mówiąc o tym zaniku pamięci, młodzieniec wyraźnie się zasmucił, ale rozpogodził się, gdy podjął wątek opowieści o magicznych dokonaniach swoich skrzypiec. Był to jedyny jego łącznik z przeszłością, bowiem instrument spadł wraz z nim i na całe szczęście był bez uszkodzeń, a zarazem narzędzie pracy i zarobku dla zagubionego chłopca. Shimizu wyjaśnił, że grał na skrzypcach podczas różnych uroczystościach i okazji, co zapewniło mu sympatię zachwyconych nim ludzi i mały majątek, który szybko się roztopił, gdy Ryuushou postanowił się wybrać w podróż do Magnolii...

Tak więc minął im dzień, a Ryuu, zmęczony snuciem opowieści o przeszłości, którą pamiętał, zasnął kiedy słońce jeszcze nie zdążyło całkowicie zniknąć za widnokręgiem...


Obudził się w środku nocy. Jak najciszej mógł, ściągnął swoje skrzypce z półki i opuścił przedział, w którym zostawił śpiącego Fluffy'ego. Shimizu otworzył rozmarzone oczy i rozejrzał się zmieszany. W umyśle widział błyszczące niebieskim światłem linie i fale rozchodzące się w powietrzu, będące dźwiękiem pędzącego pociągu. Dzięki nim widział doskonale... o ile można pokusić się w jego przypadku o słowo "widział". Chłopiec odszukał wyjście z wagonu. Gdy go opuścił, wspiął się bo drabince, prowadzącej na dach. Uważnie stawiając stopy na poręczach, dotarł na płaski szczyt wagonu. Rozsiadł się na jego środku, krzyżując nogi i położył na kolanach futerał. Nim go otworzył, zawahał się, co zdradziło drgnięcie ręki. Ryuu pokonał jednak jakiś wewnętrzny lęk i wyciągnął ich zawartość.


Chłopiec oparł skrzypce o swoje ramię i położył smyczek na strunach, lecz nie poruszył nim w żaden sposób. Zamknął oczy, a z jego ciała zaczął bić jakiś wewnętrzny blask. Ryuushou był niczym latarnia na dachu wagonu pędzącego pociągu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=sDxwcP9VE-c[/MEDIA]

Dźwięk maszynerii stał się cichszy, i jakby przytłumiony. Po chwili rozbrzmiały niepasujące do pociągu dźwięki instrumentów, mające źródło w maleńkich, ale rosnących, świetlistych nutkach, które zawisły w powietrzu. Smyczek poruszył się po strunach. Shimizu rozpoczął grę, każdym ruchem wysyłając w powietrze lśniące nutki. Dźwięk skrzypiec był także przytłumiony, ale na tle wszystkich innych dźwięków, był najwyraźniejszy. Ręka ślepego muzyka poruszała się trzymając narzędzie, na wzór morskich fal. Biegła na przemian do przodu i do tyłu, w niektórych momentach zwalniając i wprawiając struny w inny rodzaj drgania, a w jeszcze innych przyspieszając. Ryuushou zatrzymał dłoń na chwilę, ale nie zapadła cisza. Ze lśniących w powietrzu nut dobiegała melodia innych instrumentów. Po krótkiej chwili Ryuushou wrócił do gry, a dźwięk skrzypiec stał się głośniejszy i jeszcze bardziej wyrazisty. Zdecydowanie dominował nad wszystkim innym, był czysty, szlachetny i potężny, a kiedy zdawał się osiągnąć punkt kolejnego stadium rozwoju Ryuushou znowu zatrzymał się. Z nut znów wydostała się melodia piszczałek, fletu, i bębnów. Wszystko to było takie nierealne, nieprawdziwe, niczym ze snu. Chłopiec siedział bez ruchu i wręcz zdawał się tworzyć muzykę swoją magią, która rodziła dźwięki wszelakiego rodzaju. We wszystkim panował jednak ten sam rytm, co nadawało tej niesamowitej orkiestrze jeszcze bardziej imponujące brzmienie. W końcu dłoń maga znów się poruszyła, ale dźwięk jaki wydały skrzypce, nie był do nich podobny. Brzmiał jak ich chór, chociaż wydostawał się tylko z jednego instrumentu, dopiero po chwili krótkiej przerwy powrócił do dawnej formy. Melodia rozchodziła się we wszystkich kierunkach, wraz z nutkami, które wzlatywały w powietrze po każdym ruchu maga. Skrzypce znów stały się niekwestionowanym królem melodii, wyznaczającym rytm, harmonię i tempo. Dźwięki instrumentów wkrótce zaczęły się przeplatać, czyniąc z gry rzemiosło na wzór krawiectwa, a nuty tańczyły w powietrzu, drgając, podskakując i obiegając maga. Wyglądały na żywy twór, węża stworzonego ze świetlistych, pulsujących nut, który mnożył się i dzielił na mniejsze, przyspieszając swe obroty wokół ciała maga, aż wreszcie po kilku ostatnich ruchach zniknął wzlatując do gwiazd...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 23-01-2011 o 00:53.
Endless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172