Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-02-2011, 14:19   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pamięć napływała falami.
Przypomniał sobie głos, wypowiadający czyjeś imię. Seren? Z niczym mu się to nie kojarzyło. A może Syrena? Nie, to było Seren... Dziewczyna w bieli. A mężczyzna... Czyżby jej się przestraszył? Albo tego, co Seren może zrobić?
Potem był dym. Kłęby dymu. I krzyk. Wwiercający się nie tylko w głąb umysłu, ale i docierający do środka duszy.
Czy kwiaty powinny tak krzyczeć? Chociaż, z drugiej strony, kwiaty raczej nie powinny pić krwi, tak jak tamte czarne róże.
Czarne róże o czarnych sercach... Jeśli spłonęły, to dobrze im tak, pijawkom.

Dopiero teraz dotarło do niego, że nie leży juz na marmurowej posadzce, tylko na trawie. W dodatku kajdany też zniknęły, podobnie jak ołtarz i róże.
Była za to mgła, w której, jak cień przypomnienia tamtej sali, unosił się ledwo dostrzegalny zapach dymu.

Powiadają niektórzy, że w uśmiechu, podobnie jak w oczach, dostrzec można duszę. Jeśli ten uśmiech mówił coś o właścicielce...
Zdecydowanie nie wypadało zacząć dialogu od "Ach, jakie piękne ząbki! I jaki ładny ogonek..." Ani też od skomplementowania kształtów, w znacznej części pokrytych łuskami.
- Dobry wieczór - powiedział. - Czy coś się pali? I kto ma nas... rozerwać na strzępy?
Nim skończył mówić wstał.
Albo nie chciał leżeć, gdy dama (?) stoi (?), albo też uwzględniał możliwość pojawienia się jakiegoś 'rozszarpywacza'. Albo i jedno, i drugie.

Kobieta przechyliła głowę przyglądając się mężczyźnie.
- Jest wieczór. Pali się większość planety. Rozerwać może was każdy, a w szeczególności mieszkające w pobliżu smoki. Czy to wystarczy byście się ruszyli?

- Smoki? Stwory wielkości chałupy, ze skrzydłami i zionące ogniem? W zupełności wystarczy
- odparł Zhaaaw. Nie wiedział, czy wierzyć tak w pożar planety, jak i w smoki, ale na razie nie miał sprecyzowanych planów na przyszłość. Poza tym miał niewielki wybór.obudzonych. I, jak mu się zdawało, gotowych do działania.

- Nie, nie ... Chociaż z tym zianiem ogniem to może i prawda. Smoki to gady, takie trochę większe niż ja. - Mówiąc uniosła rękę nad głowę próbując pokazać ich wielkość
- Poruszają się dość szybko, plują lawą, a przynajmniej te które znam. Mają też niezbyt miły zwyczaj zjadania wszystkiego co się rusza.

Zhaaaw też potrafił biegać. I to całkiem szybko. Ale plucie lawą nie należało do jednej z jego licznych umiejętności. I zdecydowanie nie chciał zostać daniem, czy to głównym, czy to przystawką.
- Rozumiem - powiedział tylko. - Dokąd mamy iść? - spytał, spoglądając przy okazji na pozostałych. Podobnie jak on już wstali.

- Teraz nie mamy zbyt dużego wyboru. Nocą lepiej nie wychylać nosa z kryjówek. Przeprowadzę was do jaskiń, a rano ruszymy dalej.

- Zhaaaw
- przedstawił się. Nie wierzył nigdy w moc magii imion. - Możesz podać swe imię? Jeśli to nie tajemnica...

- Shyede
- odpowiedziała po czym podpełzła do Strażnika, zatrzymując się tuż przed nim. Długi, rozdwojony język wysunął się z jej ust po czym bez wcześniejszego ostrzeżenia musnął brodę Zhaaaw'a.
- Dziwnie smakujesz. Skąd przybywacie?
- zapytała wycofując się nieznacznie.
Zhaaaw w ostatniej chwili powstrzymał się przed próbą skręcenia karku swej uroczej rozmówczyni.

- Center - odparł. Trochę po niewczasie przypominając sobie o sposobach rozpoznawania otoczenia wykorzystywanych przez węże. Widocznie ta kobieta, jesli tego stwora tak można było nazwać, miała dostateczną ilość genów węży.
Jak te stworzenia się zwały? Występowały w baśniach czy legendach... Lamy? Nie... Lamie.
- Ale nie wiem, czy ci to coś powie - dodał.

- Słyszałam o tym miejscu. Niewielu zna tutaj tą nazwę. Większość opowieści zaginęła wraz z tymi, którzy je opowiadali. To tam zabrali Lustro, czymkolwiek by to nie było. Pewnie o to chodzi w tej waszej misji. Jednak ty nie smakujesz jak podróżnicy którzy po nie przybyli.

Zhaaaw uśmiechnął się.
- Bo ja jestem troszkę inny, niż oni - odparł. - Ale Lustro, to fakt, ma coś wspólnego z naszym pojawieniem się tutaj.

- Zatem będziecie pewnie chcieli dostać się do miejsca, w którym było przechowywane. - Widać było że perspektywa takiej podróży nieszczególnie jej odpowiada.

- Jakiś problem? - spytał Zhaaaw. - Więcej kłopotów, niż na innych drogach czy bezdrożach?

- Czy wy chociaż zdajecie sobie sprawę gdzie jesteście? - Zapytała po czym nie czekając na odpowiedz, mówiła dalej.
- Tu nie ma dróg. Przynajmniej w tej części planety. Żeby dostać się do tamtego miejsca musielibyśmy przejść przez najgorsze pola lawy, ominąć smocze siedliska i ... Najlepiej liczyć na cud. Jest jeszcze podziemna trasa. Tam jednak żyją stworzenia z którymi raczej nie chcecie się spotykać. Proponuję wam abyście wymyślili sobie inne zadanie. - Potężny ogon drżał nerwowo przez cały czas trwania przemowy.
- Na przyszłość radzę również nie brać zadań od niektórych zleceniodawców. - Syknęła po czym wysunęła język badając nim powietrze.
- Została godzina do zapadnięcia ciemności.

- Śmierć tu, śmierć tam... Tam nawet cud by nam nie pomógł. Tak mi się przynajmniej zdaje - odparł Zhaaaw. - Nie mieliśmy zbyt wielkiego wyboru.
Szczególnie uwzględniając fakt, że przeniesiono nas tu bez ich wiedzy, dodał w myślach.
- Daleko do tej jaskini? - spytał.

- Nie. Przed nocą powinniśmy zdążyć. Jak się pospieszymy może nawet uda wam się zobaczyć miasto.

- Miasto? Czyje?
Miasto oznaczało zwykle cywilizację. A być może i jakąś pomoc w dotarciu do celu. Ekwipunek, broń...

- Kiedyś mieszkali w nim ludzie. Tak się mówi i to chyba prawda. Teraz jedyne co tam można spotkać to demony, ale one wychodzą tylko w nocy. Jak będziecie chcieli mogę was tam zaprowadzić rano. Nawet nie zboczymy za bardzo, szczególnie że wciąż nie jest ustalone gdzie chcecie iść - syknęła rozdrażniona.

- Smoki też prowadzą nocne życie? - spytał. - Nie popadają w konflikt z demonami? A dotrzeć i tak musimy do tego Lustra. Do miejsca, skąd je wzięto.

- Tu akurat panuje równowaga. Smoki zwykle śpią w nocy.

- Czyli teraz mamy szczęście, bo właśnie kładą się spać?
- upewnił się. - Coś jeszcze oprócz demonów poluje nocami? No i jak upolować takiego demona? Albo smoka? Bo jakieś metody chyba istnieją?

- Jesteś strasznie ciekawski. Niczego was nie nauczyło życie na Center? Nie macie tam smoków? Ksiąg, wieszczy, aniołów? Chcesz żebym uwierzyła, że przysłano was tutaj bez niczego?


Zhaaaw uśmiechnął się szyderczo. Nie wnikał w szczegóły życia na Center, za to pomachał Shyede przed nosem płaszczem, a potem rozpiął kurtkę by pokazać, że nie ma broni.
- Można by powiedzieć, że wysłano nas tu w ostatniej chwili. Wyrywając chwilę wcześniej z rąk pewnego niemiłego faceta.
Nie raczył powiedzieć, że i tak każdy z nich był sam w sobie bronią.

- Czyli równie dobrze mogę was teraz zabić i zaoszczędzić czasu innym. Trochę ciężko ostatnio o pożywienie - stwierdziła wzruszając ramionami i wysuwając kły.

- Pieczony wąż... - Zhaaaw się oblizał. - Dawno nie jadłem i niespecjalnie smakuje, ale skoro są kłopoty z aprowizacją... A ząbki też da się wykorzystać...

Z gardła dziewczyny wydobył się głośny, wrogi syk.

- Skoro nalegasz... - Wypowiadając te słowa odsunęła się od mężczyzny po czym odwróciła i zaczęła sunąć w stronę z której przybyła.
- Jestem pewna, że poradzicie sobie sami. W końcu jesteście tacy potężni... Miłej śmierci życzę.

- Typowa kobieta - skomentował Zhaaaw. - Najpierw zaczyna, a potem się obraża, jak jej się odpowie tym samym. Szerokiej drogi, panno niedotykalska.
Jedyną reakcją było gniewne syknięcie.
- Możemy porozmawiać poważnie? - spytał, ruszając za nią. - Bez głupich docinków?

Jeszcze przez chwilę sunęła jakby nie usłyszała słów Strażnika.
- Nie wiem o czym mówisz - rzuciła, gdy wreszcie zdecydowała się zatrzymać.
- Ja tylko stwierdziłam fakty. Nie pasujecie tu. Nie wiecie nic o planecie ani jej pułapkach. Nie macie broni ani żadnej ochrony poza tą daną wam przez nie. Zadając się z wami ryzykuję własne życie, a wierz mi jest mi ono znacznie cenniejsze niż twoje czy twoich towarzyszy.
- Przez nie?
- spytał Zhaaaw, nie nawiązując do udawanej niewiedzy Shyede, ani do wagi jej życia. - No i uwierz mi, potrafimy się bronić. Poza tym wszystkiego można się nauczyć, a my się uczymy bardzo szybko.

Obróciła się stając z nim twarzą w twarz.
- Ty naprawdę nie wiesz przez kogo tu jesteś, prawda? - Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Mówisz, że potraficie się bronić. Co zatem zrobisz gdy dorwie cię jeden z mieszkańców miast? Co zrobisz gdy Skrzydlaty uzna, że zagrażasz ich pozycji? Znasz może sposób na pokonanie smoka? Potrafisz uniknąć pułapek zastawianych przez Innych? Możecie się szybko uczyć co nie znaczy, że możecie tu przeżyć.

- Skoro są tacy, co potrafią tu przeżyć, to my też potrafimy - stwierdził Zhaaaw. - Jeśli zechcesz nam udzielić paru rad, to pójdzie nam łatwiej. Jeśli nie... To już zależy od ciebie.

- Mówisz jakbym miała jakiś wybór, a go nie mam. Jestem na was skazana. - Bynajmniej nie wydawała się szczęśliwa z tego powodu.
- Czas ucieka. Musimy ruszać.

- Chodźmy więc. Najwyżej po drodze wymienimy jeszcze garść poglądów
- powiedział Zhaaaw.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-02-2011 o 14:29.
Kerm jest offline  
Stary 13-02-2011, 15:52   #12
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
*****


- Jesteś tego pewien? - Głos cichy i władczy zarazem, przerwał ciszę która zapadła po ostatnim słowie sługi.

- Tak. Jest ich tylko czworo. Są prowadzeni przez jedną z istot pogranicza. - W głosie czuć było respekt jaki osoba, która je wypowiadała, żywiła dla swego słuchacza.

- Zatem nadszedł czas. Powiadom pozostałych. Jeżeli my o nich wiemy, naszym wrogom również nie umknęło ich pojawienie się.

- Stanie się jak sobie życzysz. - Sługa skłonił się na pożegnanie, po czym opuścił świętą grotę.


- Zatem nadszedł czas. - Głos należał do kobiety.

- Nareszcie - odezwał się mężczyzna, lecz nie ten który przemawiał do sługi.

- Znów staniemy do walki i tym razem wygramy, bracia i siostry. - Kolejny głos rozdarł zasłonę mroku, rozjaśniając wnętrze groty blaskiem płomieni i dając obserwującym oczom możliwość ujrzenia siedzących w kręgu istot.

Piękno ich obliczy było niemal bolesne. Długie, czarne włosy lśniącymi splotami opadały na ramiona, a w przypadku kobiety niemal sięgały ziemi. Ubrani w luźne szaty w różnych kolorach siedzieli na kamiennych tronach i spoglądali to na siebie, to znów w płomienie które ich otaczały.
Było ich pięcioro, a dwa puste miejsce świadczyły że gdzieś przebywają jeszcze dwaj ich towarzysze.

- O ile Tamiel się nie myli, bracia. - Ponownie głos zabrała kobieta.
- Razjelu? - Pytanie skierowane do milczącego dotąd mężczyzny sprawiło, że uniósł głowę by spojrzeć w twarz swej towarzyszki.

- Nie myli się. Ja również ich widzę - odpowiedział, a spokój jego głosu częściowo stłumił pożogę szalejącą za ich czarnymi skrzydłami. - Abaddon ma rację, już czas.

Skoro słowa sługi zostały potwierdzone, zaczęto radzić nad tym, na co każde z nich tak długo czekało. Jedynie ten, którego zwano Razjelem, trwał w ciszy.

*****



Zebranie się do drogi zajęło im więcej czasu niż można się było spodziewać po grupie wyszkolonych Strażników. Gdy wreszcie ruszyli, tempo jakie narzuciła Shyede uniemożliwiło jakąkolwiek konwersację.
Wędrówka nie należała do najprzyjemniejszych. Wszędobylska mgła oblepiała ich ciała, utrudniając oddychanie i widzenie. Klucząc wśród pni zwalonych drzew raz za razem wpadali do kałuż wypełnionych zielonkawą mazią o nieprzyjemnym zapachu. Gniewne syknięcia wężowej kobiety bynajmniej nie poprawiały ani panującego nastroju, ani samej drogi.
Gdy wreszcie wydostali się z opanowanych mgłą bagnisk ich oczom ukazało się wejście do jaskini wykutej w sporych rozmiarów bloku skalnym. Za nim znajdował się płaski teren zakończony niemal pionową ścianą, dziwnie przypominającą mur, którego końca nie byli w stanie dojrzeć. Pas przestrzeni miedzy nim, a bagniskiem od czasu do czasu zdobił podobny do tego przed którym stali, blok skalny. Gdy odwrócili spojrzenie od muru i skierowali je za siebie ?? ujrzeli w oddali miasto spowite mgłą lub dymem.


- Jeżeli będziecie chcieli, mogę was tam zaprowadzić. Właściwie jeżeli zdecydujecie się na drogę przez powierzchnię, to i tak będziemy musieli tam iść. Z tym, że nie teraz. - Shyede, udzieliwszy im tej krótkiej informacji, ruszyła w głąb jaskini.

Pokryte fluorescencyjnym nalotem ściany dawały dość światła, by można się było poruszać bez potykania o własne nogi. Tunel, którym podążali, raz za razem łagodnie skręcał w prawo prowadząc ich równocześnie w głąb ziemi, by wreszcie, po dłuższym czasie doprowadzić ich do ślepego zaułka w postaci owalnej sali o wysokim, ginącym w mroku, sklepieniu. Na samym jej środku, otoczona kamieniami, znajdowała się mała studzienka wypełniona krystalicznie czystą wodą.

- Tu przenocujemy - poinformowała ich Shyede, po czym ruszyła w stronę skórzanego worka leżącego pod przeciwległą do wejścia ścianą.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 14-02-2011, 23:01   #13
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ktoś ich wpakował w bagno...
Stare jak świat powiedzenie okazało się nagle podwójnie trafne. Nie dość, że znaleźli się w bardzo kiepskiej sytuacji, to jeszcze musieli leźć przez jakieś bagienko. Śmierdzące chyba jeszcze bardziej niż tradycyjne. Sądząc po zapachach lepiej już było na najniższych poziomach slumsów Center. W dodatku tam nie było smoków.
Jakimś cudem w tutejszym bagienku nie było węży. Czyżby Shyede tępiła wszelką konkurencję? To źródło pożywienia widocznie musiało jakiś czas temu wyschnąć, skoro wężowata niewiasa narzekała na kłopoty z aprowizacją. Czyżby niektórzy nie potrafili założyć gospodarstwa i żyć z plonów pól? A może rozpasane smoki tratowały sady i ogródki warzywne, nie zważając na ogrodzenia i protesty właścicieli upraw?
A może klimat się zmienił?
Co zatem żarły te wszystkie potwory? Befsztyk ze smoka dwa razy? Byle dobrze wypieczony?

Jaskinię, do której wreszcie trafili, uznać by można za hotel posiadający minus pięć gwiazdek. Jedyną jego zaletą był dach nad głową i woda. Teoretycznie bieżąca. No i może to, że smoki nie miały tu wstępu, bo żaden nie zdołałby się przecisnąć przez dość wąskie korytarze.
Wad aktualnego lokum Zhaaaw nie zamierzał wyliczać...
Na moment zamyślił się.
Jeśli mieli w jakiś sposób dać sobie radę, to musieli zdobyć informacje o tej planecie oraz sprzęt - zarówno turystyczny, jak i wojskowy. Tudzież jedzenie. Wbrew temu, co mówił, nie zamierzał przerobić ich przewodniczki na jedno z dań.
- Czy teraz, gdy już nie zagrażają nam smoki ani demony - Zhaaaw zwrócił się do Shyede - mogłabyś nam opowiedzieć coś więcej o tym świecie? Jak w ogóle zwie się ta planeta?

- Ziemia
- odpowiedziała pochylając się nad workiem i zawzięcie w nim grzebiąc.

- Ziemia... Ziemia? - W głosie Zhaaawa brzmiało autentyczne zdziwienie. - TA Ziemia? - upewnił się.

- A znasz jakąś inną planetę o tej nazwie?
- odpowiedziała pytaniem na pytanie odwracając się przy tym w stronę Zhaaawa i mierząc go pogardliwym spojrzeniem.

- Parę kosmicznych nacji zwie tak swoją rodzinna planetę - odparł niezmieszany Zhaaaw. - Powiadają, że kolebka ludzkości znajduje się właśnie na ich planecie. Ale, jeśli dobrze pamiętam, na Ziemi mieszkali ludzie, ale smoki i ludzie-węże już nie. Chyba że w ziemskich bajkach.
- Możesz opowiedzieć coś więcej o powierzchni i żyjących tam istotach?
- spytał. - Wszyscy polują na wszystkich? Smoki są rozumne? Wspomniałaś też o demonach i Innych... Garść szczegółów, jeśli można prosić...

Przez dłuższą chwilę nie spuszczała wzroku ze swego rozmówcy. Jej mina jasno wyrażała zdanie jakie posiada na jego temat, jednak gdy wreszcie się odezwała jej głos brzmiał wręcz przyjaźnie.

- Większość istot żyjących na powierzchni jest rozumna. Smoki do tego są dość dumnymi istotami i łatwo je obrazić co nie znaczy, że nie da się z nimi współżyć. Demony zamieszkują głównie pozostałości miast i to tylko po tej stronie zapory. Inni... To po prostu istoty których jeszcze nie zakwalifikowano do którejkolwiek z grup. Bywają niebezpieczni, czasem przyjaźni, a jak umiesz z nimi współdziałać to bardzo przydatni. - Odsunęła dłoń od worka i wskazała na siebie. - Tacy jak ja. Ani smok, ani wąż, bo tych to już od wieków nie widziano, ani człowiek ani... Nie wiadomo właściwie co bo drugiego przedstawiciela swojej rasy jeszcze nie spotkałam. Mieszańcy. - Wzruszyła ramionami odwracając się plecami do Zhaaawa.
- Są jeszcze Oni. Skrzydlaci, którzy sprawują rządy nad tą planetą i wiecznie walczą o władzę i coś... Podejrzewam że chodzi o jakąś zemstę ale - syknęła cicho - stoję zbyt nisko by mnie informowano. Są po tej i po drugiej stronie. Tam za zaporą... Podobno jest pięknie, czyste źródła, zielone lasy i błękitne niebo. To źródło - wskazała na studzienkę - należy do drugiej strony. Woda z niego dodaje sił i na jakiś czas odgania głód. Podobno leczy, ale nie sprawdzałam. Poza stronami jest pogranicze. Odnosi się zarówno do ziemi przy barierze, jak i istot które wybrały w miarę spokojny żywot. O ile można o czymś takim mówić. Wszystkiego... Właściwie nie wszystkiego ale sporej części, nauczycie się w trakcie drogi.

- Jaka jest szansa, że smok, na przykład, gdy nas zobaczy, to nie od razu pomyśli o konsumpcji czy rozdeptaniu nas?
- spytał Zhaaaw.

- Tego nie da się tak po prostu określić. Zależy jakiego smoka spotkamy, czy będzie sam, czy to będzie samiec czy samica, czy będzie głody czy też nie... Opcji jest dużo - wymieniała automatycznie, ponownie skupiona na worku i jego zawartości.
- Hmm, wydaje się że wszystko jest. Łap. - Odwróciła się i rzuciła worek w stronę Zhaaawa.

- Smoki-mężczyźni są bardzie agresywni, a panie-smoki bardziej rozmowne? - spytał Zhaaaw, zręcznie łapiąc worek. - Czy może na odwrót?

Nie czekając odpowiedź zajrzał do worka.
Zawartość przeszła jego oczekiwania. Pistolety (chociaż nieco przestarzałe, ale - na oko - sprawne), amunicja, racje wojskowe z gatunku osławionych (w dodatku bez daty produkcji czy ważności), noże (zdecydowanie nie kuchenne, lśniące i ostre jak brzytwa), dwie latarki, zapasowe bransolety w liczbie sześć i apteczka. Bardzo dobrze wyposażona. Sądząc po wypisanych datach termin ważności miał minąć za rok.
Na apteczce wielkimi literami wypisano słowo "Salvation". Podobne napisy, nieco mniejsze, umieszczono w rogach pojemników z jedzeniem.
Pozostałość po jakiejś wcześniejszej wyprawie?
- Istne skarby - powiedział Zhaaaw, który wcześniej zastanawiał się nad domowymi sposobami wyprodukowania czegoś, co jest w stanie zabić smoka. - Skąd to masz?

- Ze statku, a raczej tego co kiedyś nim było. Teraz to tylko wrak.


- Dawno temu przybył? - spytał Zhaaaw. - Wylądował? Rozbił się? Ktoś przeżył? I jak zwał się ten statek?

- Oczywiście że ktoś przeżył. Nie wiem ilu ale ktoś musiał. Statek najprawdopodobniej się rozbił jednak jego komputery dopiero niedawno przestały funkcjonować.
- Ostentacyjnie ziewnęła. - A statek zwał się "Salvation". - Udzieliwszy odpowiedzi podpełzła do źródła, zanurzyła w nim dłoń i pochwyciwszy w nią trochę wody, chciwie wypiła.
- To właśnie przez nich zniknęło Lustro. Myślałam, że lepiej znacie swoją historię.

- Krążyły takie plotki
- powiedział z namysłem Zhaaaw. - O wyprawie na legendarną Ziemię. Ale dość szybko ucichły. I raczej nikt nie łączył Lustra z Ziemią. W końcu nie wszyscy muszą wiedzieć wszystko o wszystkich.
Praktycznie biorąc nikt nie wiedział, skąd i kiedy w Center pojawiło się Lustro. Nawet Strażnicy, którzy, zdaje się, przyjmowali fakt jego istnienia za coś normalnego. I istniejącego od zawsze.
Sądząc po broni ta ekspedycja na Ziemię miała miejsce dobry wiek temu. Zhaaaw nie był historykiem, ale na czym, jak na czym, ale na broni wszelakiej znał się dobrze. Dopilnowano tego w Akademii na jego rodzinnym Chalderes. I wiedział, że taki model praktycznie wyszedł z użytku ponad sto lat temu.
Ale i tak nie wyobrażał sobie, by jakikolwiek smok mógł się oprzeć wybuchowej amunicji.

Broni było więcej, niż uczestników wyprawy.
Zhaaaw zatrzymał dla siebie dwa pistolety, nóż, przypadające na niego dwa pudełka nabojów, i apteczkę. Resztę wyposażenia podsunął pozostałym członkom grupy.

- Słyszeliśmy, przynajmniej ja - poprawił się - o kimś, kogo zwano Strażniczką Lustra.

Shyede skinęła głową.

- Również o niej słyszałam ale nie mam pojęcia która z sióstr jest nią teraz. Wcześniej były inne, to wiem na pewno. Możliwe, że po dotarciu do miejsca w którym było przechowywane dowiecie się czegoś więcej.

- Z sióstr?
- spytał Zhaaaw. - Ile ich jest? I czym się zajmują?

- W naprawdę prawie nic nie wiecie
- oznajmiła mierząc uważnym i zdecydowanie nieprzychylnym spojrzeniem całą czwórkę.
- Sióstr jest pięć. Czym się zajmują? Podejrzewam że dbaniem o równowagę czy czymś w tym stylu. Jednak nie robią tego tutaj. To nie te siły. One trzymają się tej która je stworzyła i mają coś wspólnego z kimś kogo zwą Strażnikami. Podejrzewam, że to właśnie was tak nazywają. Jak już jednak mówiłam stoję zbyt nisko by mnie informowano. - W jej głosie zabrzmiała nieco fałszywa nuta.
- Ciekawe jak zareagują Skrzydlaci gdy wreszcie dotrze do nich że tu jesteście...

- Skrzydlaci? Wielu ich jest? I jak wyglądają?
- Zhaaaw nieco zmienił temat, na później odkładając kwestię, kto, co i o kim, ile wie. - Prócz tego, że mają skrzydła...

- Już mówiłam. To istoty rządzące tą planetą i trwające w czymś w rodzaju wojny na strony. Dobro, zło i takie tam...
- Mówiąc zwijała ogon, aż utworzył pod nią wygodne gniazdo po czym ułożyła dłonie na jego "ścianach" i kontynuowała.
- Ilu ich jest to dość ciężkie pytanie. Zazwyczaj kontaktują się przez swoich sługasów. No może poza jednym, tym po tej stronie. On jest inny... - Zamilkła zamyślona nie odpowiadając na ostatnie pytanie.

- Ma inny charakter, czy lubi kontakty osobiste? - spytał Zhaaaw.

- Można powiedzieć, że jedno i drugie, skoro już musisz dostać jakąś odpowiedź - syknęła nieprzyjaźnie.

Jak było widać i słychać, niektóre pytania były dość niewygodne, a odpowiedzi - nieszczere. Ale czego się można spodziewać po kimś o podwójnym języku...

- A możesz mi powiedzieć, jeśli to nie jest niedyskretne pytanie ile ty masz lat? I skąd się wzięłaś na Ziemi?

- Kolejne ciężkie pytanie. Nie mam pojęcia. Odpowiedź dotyczy zarówno wieku jak i tego, skąd się tu wzięłam. Pamiętam inne miejsce niż to, jednak gdzie albo kiedy tam byłam... Nigdy nie zaprzątało to mojej głowy.
- Po raz kolejny fałszywa nuta zabrzmiała w jej głosie.

Jako że byli gośćmi, nie wypadało powiedzieć "Łżesz i tyle". Zhaaaw zamilkł na chwilkę, dając szansę innym na zabranie głosu.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 14-02-2011 o 23:12.
Kerm jest offline  
Stary 17-02-2011, 23:37   #14
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Ciemno, wilgotno i cholernie śmierdząco. Niezbyt komfortowe warunki, przynajmniej jak na jej standardy. A jeśli dodać do tego smoki, demony, inne dziwadła na czela z ich wężowatą przewodniczką, ech szkoda gadać...
"Ciężkie jest życie strażnika" - pomyślała i zaśmiała się pod nosem, bo cała sytuacja cięgle wydawała się dość zabawna.
Szła. Nie wiadomo gdzie. Nie wiadomo z kim. Nie wiadomo po co. Wciąż szła rozglądając się bacznie w poszukiwania czegoś ciekawszego od gęstej mgły i dymu i gdy już traciła nadzieję oczom wędrowców ukazał się zarys kuszących tajemniczością ruin jakiegoś miasta, które po świcie mieli zbadać. Końcem ich dzisiejszej wędrówki była wielka jaskinia ,w której - o zgrozo - mieli spędzić noc. Średnio kusząca perspektywa zważywszy na towarzystwo i warunki. Niestety nie miała innego wyjścia.
Gdyby miała pewnie pożegnałaby się grzecznie z towarzystwem, odwróciła na pięcie i tyle ją widzieli. Hmm, właściwie to pewnie by się nawet nie pożegnała, bo póki co nie miała okazji ich polubić. Nie miała okazji ich poznać, co dopiero polubić.
Jeden z nich niejaki Zhaaaw wykazywał wyraźne chęci przywódcze. Może się na tym znał, może lubił, a może miała jakieś niespełnione ambicje i musiał się dowartościować, nie wiadomo. Na szczęście póki co gadał całkiem sensowne i wyciągał ze żmijki istotne informacje. Mija usiadła oparta plecami o chłodną ścianę jaskini i słuchała. Powieki zaczęły ciążyć, ziewnęła cicho. Do pełni świadomości wróciła wyciągając z wora swój przydział broni. Obejrzała ją pobieżnie, stary pistolet, ok, ale ten nóż... skrzywiła się lekko. Nie bardzo nadawał się do rzucania, a nie wyobrażała sobie by mogła użyć go naprawdę efektywnie do czegoś innego.
"Bierz jak dają" - powiedziała sama do siebie i wzruszyła niezauważalnie ramionami.
Samozwańczy przywódca zamilkł niespodziewania, co szybko wykorzystała.

- Właściwie dlaczego nam pomagasz? - zadała nurtujące ją od początku pytanie. Jej głos brzmiał dość obojętnie, jakby pytała o pogodę.

- Z prostego powodu. Zostałam o to poproszona.

"No co ty nie powiesz..."- Przez kogo? - zapytała wprost wpatrując się w kobietę przymrużonymi lekko oczami. - Jeśli można wiedzieć - dodała po chwili stwierdzając, że tak będzie bezpieczniej.

- Przez różne istoty. - Odpowiedziała odwzajemniając rozbawionym spojrzeniem.

- Różne istoty -
powtórzyła - Skrzydlate jak zakładam? - kącik ust powędrował ku górze w zadziornym uśmiechu.

- Niekoniecznie. -
Shyede wyraźnie się ożywiła. - Pomogę ci odrobinkę w zgadywance. - Rozmowa wyraźnie ją bawiła. - Część z nich stoi za kłopotami jakie spadły na wasze głowy w ostatnim czasie.


- Hmmm - znów się uśmiechnęła - masz na myśli - "albo na języku, rozdwojonym języku..." - siostry, o których przed chwilą mówiłaś? - zapytała. Tym bez cienia złośliwości.

Shyede uniosła się odrobinę, oderwała dłonie od fragmentu swego zwiniętego ciała po czym zaczęła klaskać.
- Brawo. W nagrodę możesz zadać jedno pytanie na które dostaniesz szczerą odpowiedź.

- Czego od nas chcecie? Po co jesteśmy potrzebni? - wypaliła natychmiast ignorując złośliwości żmijki. - Szczerze - dokończyła stanowczym tonem.

- To już dwa pytania ale niech ci będzie. Przede wszystkim powinnaś nieco sprecyzować przynajmniej jedno z nich. Skoro jednak rozmawialiśmy o Córach to odpowiem z ich punktu widzenia. Chcą one od was znalezienia broni mającej pokonać kogoś, lub też coś co zagnieździło się w waszym systemie. Istota ta jest bezpośrednio powiązana z ich egzystencją więc najprawdopodobniej w przypadku wykonania zadania skażecie je na śmierć. Właściwie ofiar będzie więcej, dużo więcej jednak bez poświęcenia tych jednostek cała ta farsa nie miałaby sensu. Zadowolona?

- Niesamowicie - powiedziała z teatralną przesadą, tak że każdy głupi zauważył by w jej glosie fałsz i kpinę. - W każdym razie, dzięki za szczerość.
"Żmijko"
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 19-02-2011, 12:55   #15
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Ta bagienna planeta była ziemią? To rzeczywiście go zdziwiło. Nazwa Salvation także coś mu mówiła, nie był co prawda zbyt zaznajomiony z historią Center, ale wydawało mu się, że istniał kiedyś statek kosmiczny o tej nazwie. W dodatku ich odrażająca i w jakiś dziwny perwersyjny sposób seksowna gospodyni mówiła tylko samymi zagadkami. Pytania które zadawali jej Zhaaaw i ruda powinny dostarczać odpowiedzi, ale zdawały tylko mnożyć kolejne. Wysoki rogacz, który podobno także był Strażnikiem powodował u Morbiusa jakieś dziwne uczucia. Nie ufał nikomu, kto zbyt długo skrywa swoje myśli przed innymi. Głowy pękała mu już od intryg i konfliktów pomiędzy różnymi istotami o mniejszej lub większej mocy. Konsorcium, Strażnicy, gość na tronie, córy chaosu, skrzydlaci, smoki, to coś przed nimi. Gdzie było ich miejsce w tej grze? Miał niejasne wrażenie, że mogą w tym przypadku wybrać tylko mniejsze zło. Niegościnne środowisko planety przypomniało mu o ulicy. Błoto, brak kolorów, jedzenia, brud, bieda, ciągłe zagrożenie z nieznanej strony. Czuł się prawie jak w domu, w slumsach Center. No właśnie, prawie. W jednej chwili i tak zamieniłby to wszystko by znów być tam wśród prostych ludzi. W końcu trochę znudzony postanowił wybadać i może lekko zirytować tego wężowego stwora. Z tego co mówiła nie mogła ich skrzywdzić a on chciał zabić trochę czasu.



-Hm i rozumiem, że skrzydlaci mają ludzką dietę? Mamy się czego obawiać z ich strony?


- Ludzką... To dość nie sprecyzowane pytanie. Chodzi ci o walory smakowe waszego ciała ? Jeżeli tak to odpowiedź brzmi: nie.


Tak jak podejrzewał nie doczekał się konkretnej odpowiedzi. Nic zatem nie stało na przeszkodzie by lekko podokuczać tej tutaj istocie.

-A ty “lubisz” ludzi słodki wężyku?


Poklepał się po brzuchu i zamlaskał ostentacyjnie ustami.

- O ile nie śmierdzą, mają odrobinę oleju w głowie i ewentualnie są dobrze... - Zmierzyła go rozbawionym spojrzeniem - odżywieni.

Morbius nie był do końca pewny czy to był żart, ale kontynuował by taki ton rozmowy nawet gdyby nim nie był. Rzadko odczuwał strach z powodów, których nikomu jeszcze nie wyjawił.

-No to całe szczęście, że zbyt dobrze odżywiony nie jestem w przeciwieństwie do niektórych - spojrzał na moment na rudą piękność po czym przeniósł spojrzenie z powrotem na kobietę-węża - Swoją drogą wybacz moją ciekawość o piękna, ale czym ty właściwie jesteś bo nie słyszałem wcześniej o takiej rasie chociaż spotkałem kiedyś hanadu, pół-kobietę pół-czegoś podobnego do hipopotama - rozmarzył się przez chwilę i dodał ciszej - te naprawdę potrafią dogodzić mężczyźnie.

- Pół... czego? - Jej mina wyrażała szczere zdumienie i nieskrywaną odrazę. - Parzyłeś się z czymś takim... To... Obrzydliwe. - Dokończyła, spoglądając na Strażnika jak na przedstawiciela najpodlejszego z gatunków.
- Jestem zmiennokształtna, a przynajmniej tak zostałam określona. - Odpowiedziała z dumą widoczną zarówno w spojrzeniu jak i postawie jej ludzkiej połowy. - Jesteśmy do siebie trochę podobni. - Dodała niezbyt zadowolona z owego podobieństwa. - Przynajmniej na poziomie genów.

Strażnik rozszerzył oczy udając szczere zdziwienie tym co powiedziała jego rozmówczyni.

-Nie wiem co jest obrzydliwego w parzeniu się z hanadu. Ok fakt trochę się ślinią, ale nie bądźmy hanadufobami ok? Taaak dostrzegam wyraźne podobieństwo, przypominasz mi mamę... - mówił ckliwie, symulując wzruszenie, tak naprawdę nie miał matki i wychował się na ulicy
- Mogę ci mówić mamo? Albo chociaż się przytulić? Tylko raz, proszę?

W odpowiedzi obnażyła kły i syknęła prowokująco.

- Proszę bardzo, przytulić zawsze możesz. - Rozłożyła ręce w zapraszającym geście, pokazując jednocześnie ostre i dość długie pazury.

Najwyraźniej zbliżał się do granicy przesady. Cała gra bawił go jednak tak bardzo, że chciał jednak sprawdzić na jak dużo może sobie pozwolić.

-Mamo eee dlaczego ty masz takie duże zęby? Ok, ok rozumiem aluzję. Powiedz tylko co to znaczy, że jesteś zmiennokształtna? To twoja prawdziwa postać czy po prostu masz jakiś wężowy fetysz?


- Gdyby nie ochrona. - Syknęła gniewnie po czym nabrała głęboki wdech powietrza by się uspokoić.
- Potrafię przybrać inna postać w zależności od potrzeby. Moja obecna została wybrana ze względu na wygodę oraz siłę która idzie z nią w parze. Podstawowa jest nieco inna aczkolwiek zachowuje pewne charakterystyczne cechy. Dla przykładu w żadnej postaci nie toleruję idiotów.

-No to faktycznie wiele nas łączy
- ciągnął dalej niezbity z tropu - Hmm a o co chodzi z tym eee murem tym tutaj?

Oczami wyobraźni zobaczył wielki blok skalny ciągnący się się jeszcze daleko, ponad to co mógł pokazywać jego wzrok. Ciekaw był kto zadawał sobie tyle trudy by postawić tą barierę o której mówiła ta wężowa kobieta.

- To mur oddzielający tą część ziemi od reszty planety. Jego granice są ruchome
. - Mówiła powoli, koncentrując się na zachowaniu spokoju.
- Po drugiej stronie jest nieco inaczej. Zielono, słonecznie, dostatek pożywienia...

-Brzmi to wszystko aż nazbyt pięknie. Czemu nie pójdziemy tam teraz na mały piknik?

- Ponieważ muru nie da się przekroczyć, a istoty rządzące tamtą częścią szczerze nienawidzą tych, pochodzących z tej ziemi. Ale proszę bardzo, idź i spróbuj.
- Dokończyła zamaszystym gestem wskazując wyjście z jaskini.

Nie wątpił, że wężownica ucieszyłaby się gdyby coś mu się stało, ale on planował pożyć tak długo jak zdoła.

-Ekhm może innym razem. Najpierw skosztuję wody z tego źródełka, które tak ładnie reklamowałaś wężowa lasko bo szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem.



Jak powiedział tak zrobił. Nachylił się nad źródełkiem i pociągnął spory łyk. Siły od razu wróciły mu do ciała. Poczuł, że żołądek znów jest pełny i odpręża się nie bacząc na nic. Pokręcił się trochę po jaskini. Zapalił ostatniego papierosa, którego zostawiał na czarną godzinę. Dla zabawy wbijał noże w ścianę jaskini i kręcił na palcu nowo pozyskanym pistoletem. W końcu zmorzył go sen.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 19-02-2011 o 13:55.
traveller jest offline  
Stary 19-02-2011, 13:39   #16
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
W świecie na powierzchni noc coraz mocniej zaznaczała swą władzę. Ci, którzy w jej mroku znajdowali schronienie i siłę, wypełzali z kryjówek do których zagnało je światło dnia. Miasto na obrzeżach zapory na nowo powstało do życia. Jęki, krzyki bólu i rozpaczy po raz kolejny wypełniły powietrze mknąc ku niebu z nadzieją bycia wysłuchanych przez tego, który wszystko może. Lecz on nie słuchał. Jego tam nie było. Opuścił ich wieki temu, pozostawiając na pastwę żądnych władzy istot.
Już nie byli jego ukochanymi dziećmi.
Stali się wstydliwym grzechem.
Demonami.


~*~



W blasku wiecznego dnia zasiedli by po raz kolejny odbyć naradę. Widoczna w oddali ciemność doprowadzała ich do gniewu godnego, przynajmniej w ich mniemaniu, Stwórcy.

- Granica po raz kolejny zmieniła swe położenie. Doszły mnie również wieści jakoby grupa przybyszy nawiedziła ziemię po jej drugiej stronie. Wiecie co to oznacza. - Głos skrzydlatego mężczyzny przerwał zażartą kłótnię, która całkiem pochłonęła dwie z zebranych na polanie istot.
- Musimy ich powstrzymać, bracia i siostro. Przeklęci nie mogą zyskać szansy na przekroczenie bram. Nasz ojciec...

- Nas opuścił Michale i ani myśli powrócić. - Warknęła kobieta obdarzając anioła gniewnym spojrzeniem błękitnych oczu.
- Zostawił byśmy zajęli się tymi wyrzutkami, a my co robimy? Siedzimy sobie w najlepsze, rozkoszujemy tą namiastką domu jaką udało się nam stworzyć i …

- Czekamy. - Cichy głos przedarł się przez tyradę kobiety skutecznie ją uciszając.
- Tak jak i oni czekają, aż nadejdzie czas. Taka była Jego wola, a my jako jego dzieci powinniśmy ją uszanować. On...

- Och daj spokój Kamaelu. Widziałeś świat za murem, bywasz tam częściej niż jest to wskazane. Czy mamy pozwolić tym istotom na przekroczenie bram...

- Gabrielo. - Spokój mężczyzny zawarty w tym jednym słowie sprawił, że ponownie zamilkła.
- Nam również nie dany jest powrót. Jesteśmy tacy jak...

- Dosyć. Jeżeli masz zamiar porównać nas do tego zdradzieckiego ścierwa i ich popleczników to lepiej zamilcz Kamaelu albo mocą daną mi od Niego skażę cię na wygnanie. - Michał powoli tracąc panowanie nad sobą, zmierzył anioła nienawistnym spojrzeniem.
- Urielu?

- Nie rób tego. Nie teraz. - Padła odpowiedź ze strony młodzieńca siedzącego po jego prawicy.

- Nie rozumiem dlaczego go powstrzymujesz Urielu. Kamael już dawno dowiódł, że bardziej ceni sobie tych, po drugiej stronie. Dlaczego więc nie skrócić jego mąk i nie wysłać go tam na stałe.


- Mam swoje powody Gabrielo...

- Oczywiście, ty zawsze masz swoje powody. Tak samo jak miałeś je, gdy...


Kłótnia rozgorzała na nowo tym razem z udziałem Michała próbującego odzyskać panowanie nad zebranymi. Jedynie Kamael w ciszy i zadumie spoglądał na cień spowijający horyzont.

- Zaprawdę, czy takie było twe życzenie ojcze? - Wyszeptał gdy jego oczy po raz kolejny dostrzegły to, czego jego towarzysze usilnie dostrzec nie chcieli.


~*~


Shyede uważnie przyglądała się poczynaniom narzuconych jej istot. Mówiła prawdę - mieli ze sobą coś wspólnego, jednak patrząc na ich zacofanie zastanawiała się, czy aby na pewno powinna się do tego przyznawać. Mimo wszystko byli pierwszymi z jej rodzaju, których miała okazję spotkać. Oczywiście nie licząc tego, spotkanego przy wraku. Ziewnęła. Zmęczenie wywołane drogą, którą musiała przebyć by ich powitać oraz setki pytań jakie jej zadali, dawały o sobie znać. Woda oczywiście pomogła, jednak był to efekt raczej krótkotrwały. Ponownie ułożyła się wygodnie na swoim zwiniętym ciele. Czekała.

Czas mijał.


Strażnicy zebrani w grocie powoli układali się do snu. Woda ze studzienki na chwilę odegnała zmęczenie i zaspokoiła zarówno pragnienie jak i głód. Jeżeli jednak mieli dać wiarę swej przewodniczce, wkrótce czekała ich ciężka i niebezpieczne przeprawa przez nieznane tereny pełne wrogo nastawionych istot. Czy jednak mogli jej zaufać? Pytanie, póki co, nie doczekało się pewnej odpowiedzi.

- Gdy wstanie dzień ruszymy w stronę miasta. Będziemy mieli do wyboru dwie drogi. Pierwsza, wiodąca przez jego tereny. Druga, okrążająca je w znacznym oddaleniu. - Zaczęła gdy już wszyscy wybrali sobie miejsce.
- Wybierzemy pierwszą, dzięki której zyskamy ponad dzień drogi. Przy odrobinie szczęścia dotrzemy do kolejnej kryjówki tuż przed zachodem.

Przez chwilę przyglądała się im by mieć pewność, że jej słowa do nich dotarły. Zadowolona z efektów swej obserwacji, przymknęła oczy by po chwili pogrążyć się w zasłużonym śnie.


Krzyki, krew, płacz i czerń. Jednak przede wszystkim głosy... Otaczały ich zewsząd. Nie pozwalały oddychać, uciekać czy chociażby zatkać uszy. Niektóre brzmiały znajomo.

- Zhaaaw! Pomóż mi Zhaaaw. Nie zostawiaj mnie tu. Dlaczego nie chcesz mi pomóc. Odeszłeś? Gdzie mama? Tata? Ich też zostawiłeś? Zhaaaaaaaaaaawwww.... -
Krzyk dziewczynki przemienił się w skamlenie rannego zwierzęcia.

- Mija, skarbie chodź do tatusia. Bądź grzeczną dziewczynką. Spójrz, twoja mama tu jest. Nie przywitasz się? Chodź tu do cholery ty wyrodna suko. Tylko ciebie nam tu brak. Chodź do tatusia. - Na przemian słodki to znów kipiący głos mężczyzny.

- Morbius to ty? Gdzie Neli? Zaopiekowałeś się moją małą Neli? Mała, kochana córeczka tatusia. Powinieneś się nią zaopiekować zamiast pozwalać by to ona zajęła się tobą. Bo się zajęła co nie? Całkiem jak moja słodka Pepper. Ją też przeleciałeś? Co, Morbius? Przeleciałeś moje słodkie, martwe dziewczynki?
- Niemal niezrozumiały męski głos, w którym pobrzmiewał zwierzęcy warkot.


Inne, całkiem obce.

- Zabij ich. Oni tylko czekają aż się odwrócisz. Zabij wszystkich.

- Pomóż nam. Nie chcemy umierać. Ocal nasze dusze...

- Co tu robicie? Wynoście się z naszego świata. Już! Jazda! Won!




Na koniec stanowczy głos w którym pobrzmiewała złość ale i odrobina troski.

- Wstawajcie, już świta. Słyszycie? Obudźcie się!

Jedno po drugim otwierali oczy.
Skalne ściany pokryte jaśniejącym mchem. Studzienka z krystalicznie czystą wodą. Ziemia. Grota. Upierdliwy głos ponaglający do drogi.

- No wreszcie. Zawsze tak ciężko was dobudzić? - Odgłos ciała przesuwającego się gdzieś w pobliżu. - Poczekam na was na górze. Ruszcie siedzenia....


Istotnie. Gdy po jakimś czasie wyszli na powierzchnię, Shyede czekała tuż przy skale.

- Chodźcie. - Rzuciła ruszając przed siebie.

Odwróciła się tylko raz, by sprawdzić czy aby na pewno za nią podążają.
Droga była znacznie lepsza niż ta, którą zmiennokształtna poprowadziła ich poprzednim razem. Obyło się bez zapadania w śmierdzące kałuże oraz przedzierania przez leżące pod nogami konary. Zamiast tego podążali wydeptanym i dość dobrze utrzymanym traktem. Gałęzie drzew zacieniały drogę chroniąc przed wątłymi promieniami słońca. Warstwa chmur sunąca po niebie skutecznie uniemożliwiała cieszenie się jego pełnym blaskiem. Z jednej strony taki obrót spraw był nawet korzystny. Gdyby bowiem mocniej przygrzało cały smród który ich otaczał stałby się nie do wytrzymania, wręcz zabójczy. Z drugiej podążanie w ciągłym mroku, gdzie w każdej chwili coś mogło wyskoczyć zza krzaków i zrobić sobie z nich śniadanko, bynajmniej nie poprawiało zszarganych koszmarami, nerwów.
Shyede parła uparcie na przód, nie zatrzymując się ani na chwilę. Gdy więc dotarli do ruin pierwszych budynków, pot lał się strugami dokładając swoje kilka groszy do woni zgniłego mięsa i dymu, które nikły wiatr przywiał z głębi miasta.


- Poczekajcie chwilę. Zmienię formę na bardziej dogodną. - Uważnie lustrując otoczenie, odpełzła kilka kroków by zniknąć za prawie całkiem zburzoną ścianą zza której kontynuowała.
- Nic nie powinno nam tu zagrażać, jednak na wszelki wypadek trzymajcie broń w pogotowiu. Byłoby też dobrze gdybyście się nie oddalali pod żadnym warunkiem. No i nie zaszkodzi, jak się wykąpiecie w jakimś zbiorniku. - Dokończyła wychodząc.

Ciało węża zniknęło zastąpione ludzkim. Najwyraźniej jednak Shyede upodobała sobie częściowe przemiany o czym świadczyły drobne, nieludzkie dodatki. Długi, ogniście czerwony ogon łagodnie muskający ziemię tuż za jej stopami ozdobionymi podobnego koloru futerkiem, kończącym się gdzieś na wysokości kolan. Spiczaste uszy drgające nerwowo przy każdym odgłosie. Wilczopodobne łapy uzbrojone w ostre pazury spełniające rolę dłoni. Za ścianą musiał leżeć kolejny worek z ekwipunkiem. Świadczyły o tym brązowe, skórzane spodnie i top, które miała na sobie. Na dodatek plecy ozdabiał teraz niewielki plecak o dość znajomym wyglądzie. Czyżby kolejna rzecz wyciągnięta z wraku Salvation?
Wciągnęła powietrze i skrzywiła twarz w wyrazie głębokiego obrzydzenia.

- Zdecydowanie przyda się wam kąpiel. - Warknęła ruszając w dalszą drogę.
- Im szybciej tym lepiej, zanim swoim smrodem ściągniecie nam na głowę połowę planety.

Nie uszli jednak daleko. Ledwo wkroczyli na jedną z ulic gdy dziewczyna przystanęła. Widok jaki się im ukazał sprawił, że ochota do dalszej drogi przeminęła z podmuchem śmierdzącego wiatru.


Ciała, a raczej same kości tworzące namiastkę tego czym kiedyś byli, leżały, siedziały, opierały się o ściany budynków. Pokryte białą mazią, niektóre płonące żywym ogniem. Czaszka dziecka spoglądająca na nich pustymi oczodołami. Drobne kostki dłoni oparte o fragment szyby w płonącym samochodzie. Głosy...

- Uwolnij mnie, chcę do mamy...

Upiorny dźwięk rozdzieranego ciała, gdy jeden z kościotrupów siedzących na środku ulicy uniósł dłoń i wymierzył palec wskazujący w ich grupę.

- Mija, moja słodka córeczka.

Chór podobnych głosów wydobywających się z piersi, w których od wieków nie biło serce.

- Kim jesteście? Czego chcecie? Wynoście się! Won!

Oraz drugi chór, przepełniony tęsknotą, ponaglający, zapraszający.

- Chodźcie, uwolnijcie nas. Jesteście naszą jedyną nadzieją. Pomóżcie. Ocalcie nasze dusze.


Wreszcie przebijający się przez ten łoskot spokojny głos Shyede.

- Gdzieś na końcu tej ulicy jest pusty plac i zbiornik z wodą. Nie nadaje się do picia ale powinna być odpowiednio czysta żeby się można było umyć. Idziecie?
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 19-02-2011, 14:56   #17
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Semperis spojrzał ze zdziwieniem na ciała, szkielety... Czy to możliwe, żeby to z tej planety pochodzili przodkowie jego towarzyszy? Wydawali się bardzo rozumną rasą... Dlaczego ich pobratymcy doprowadzili do takiej destrukcji. A może to nie oni? Może kto inny zesłał na nich ten kataklizm?
Przyjęcie broni od Shyede... Cóż... Była mu obca, ale bądź co bądź zgodnie z jej słowami miała służyć im za przewodniczkę... Ufał własnemu pistoletowi - twarde, potężne pociski jeszcze nigdy go nie zawiodły - ale niestety odebrano mu go, gdy zakuto jego i pozostałych Strażników w kajdany... Chwilowo pistolet od Niej musi mu zastąpić tradycyjnie noszoną broń.
- Idziemy, kobieto Shyede.- Odpowiedział zmiennokształtnej za cała grupę. Jego akcent był dosyć nietypowy, jednak słowa dało się zrozumieć bez żadnych problemów. Jemu kąpiel nie była potrzebna AŻ TAK bardzo, aczkolwiek mogłaby być miłym akcentem pośród tych wszystkich miejsc śmierci.
W miarę przemieszczania się, umysł Semperisa zaprzątnęły myśli o jego towarzyszach.
Człowiek imieniem Zhaaaw...
Zdawał się być szkolony do przewodzenia grupie. Segundusowi przywodziło to na myśl kilku starszych z Małego Gro-H'Sa... Takich, którzy odsłużyli już swoje w radzie starszych i zwolnili miejsce "młodszym" starszym, często już zbyt niedołężnych by jeszcze cokolwiek robić dla społęczności, ale jednak mających tak potężny autorytet... Mortholanin nie umiał wyrazić tego słowami.
Drugi z mężczyzn był na pewno młodszy, nie tak autorytatywny jak pierwszy. Próbował zalecać się do kobiet, zarówno tej, która podróżowała z nimi, jak i do tej, która służyła im za przewodniczkę. To intrygujące. Semperis nie znał dokładnie metabolizmu ludzi, ale domyślał się, że ten osobnik jest akurat w wieku rozrodczym. Poza tym, jak dotąd żadne z jego towarzyszy nie pozwoliło sobie na rasizm. No, tylko kilka spojrzeń... Ale poza tym czuł się dość swobodnie. Powinien chyba zapytać o pozostałe imiona - skoro mają być towarzyszami musi umieć wypowiedzieć coś więcej, niż "Zhaaaw" i "Shyede".
Nie zdążył przejść więcej niż dwa metry gdy zza jednego z wieżowców wyszła mała dziewczynka. Złociste, kręcone włosy zawiązane w dwa kucyki, wesoło podrygiwały poruszane lekkim wiatrem. Biała sukienka, ozdobiona na dole koronkową falbanką i przewiązana w pasie niebieską wstążką, lśniła czystością. Prawa rączka ściskała sznurek na końcu którego znajdował się czerwony balonik.
- Witaj - zwróciła się do Semperisa - Pobawisz się ze mną?
Mortholanina zdziwił nieco widok kogoś żywego w tym miejscu. Rzecz jasna - poza nimi. Dodatkowy czynnik stanowił fakt, że najwyraźniej “to coś żywego” było małą ludzką dziewczynką.
Nie był pewien do końca, czy to co widzi jest prawdą. Szybkimi spojrzeniami obdarzył pozostałych członków swojej grupy, zanim zapytał uprzejmie
- A jak ci na imię, osóbko?-
- Jestem Alicja, a ty? -
Mimo iż dziewczynka musiała być widoczna dla pozostałych, to jednak nie wykazywali oni większego nią zainteresowania. Nie licząc nieco dziwnych spojrzeń skierowanych w jego stronę.
- Skąd się tu wzięłaś?- Segundus przysiadł na piętach i delikatnie, uważając by żaden z pazurów nie dotknął jego skóry, odgarnął z czoła niesforny kosmyk włosów.
- Mieszkam tutaj. O tam... - Wskazała na pogrążoną w mroku uliczkę między budynkami.
- Chcesz poznać moich przyjaciół?
- Tylko, jeśli sama ich przyprowadzisz... Albo może nie? Mogę być za mało przyjacielski dla zbyt wielu “ludzi”.-

- Ale oni chcą żebyś to ty do nich przyszedł. Proooszę.
- A jak nazywają się twoi przyjaciele, dziewczynko Alicjo?-
Semperis pokazał kły w próbie uśmiechu.
Odwzajemniła uśmiech jakby nie dostrzegła nieczego dziwnego w nieznajomym.
- Och.. Jeden ma na imię Królik. Jest taaaaki duży - uniosła rękę by pokazać jak duży jest ów Królik. - Ma białe uszy i futerko też ma. No i ma ogonek. Drugi ma na imię Kot. Ma taaakie wielkie oczy . - Przez chwilę zastanawiała się jak pokazać wielkość owych oczu. - Prawie takie jak .. Jak.. Jak ty! - Wykrzyknęła uradowana. - Mówią, że chcieliby się z tobą pobawić. Pobawisz się z nami?
- Domyślam się, że by chcieli.
- Semperis podniósł się do pozycji wyprostowanej i zawiesił wzrok na Shyede.- Kobieto Shyede, opowiedz mi proszę co przed chwilą robiłem. Nazwijmy to... W waszym języku to chyba będzie “autoewaluacja”...-
- Hmm... -
Mruknęła zastanawiając się nad odpowiedzią. - Rozmawiałeś z … Mrokiem w ulicy.
- Nie jestem Mrokiem w ulicy! Jestem Alicja! -
Wykrzyknęła dziewczynka. - Dlaczego ona tak mówi?
- Coś z tobą nie tak? Zachowujesz się dość... Dziwnie. -
Dokończyła Shyede spoglądając raz na wysokiego rogacza, to znów na, a raczej przez Alicję.
Semperis roześmiał się szczerze i głośno.
-Wszystko ze mną w porządku, kobieto Shyede.- po czym zwrócił się znów do dziewczynki.- Przykro mi, istoto Alicjo, ale moi przyjaciele nie dogadali by się z twoimi. Moja przyjaciółka...- Tu wskazał na Miję.- ...zdaję się, ma na koty rodzaj alergii, a mój przyjaciel...- zakończony szponem palec pokazał na Izaaka.- ...bardzo chętnie króliki jada. Kobieto Shyede, ruszajmy.-
- Ale.. Ale.. Ich tu nie ma? Na kogo wskazujesz? Przecież oprócz ciebie jest tylko ten aniołek, który tak dziwnie mówi. -
Alicja sprawiała wrażenie jakby się miała zaraz rozpłakać.
- Taaak.. Lepiej już ruszajmy. I z łaski swojej czy mógłbyś nie nazywać mnie “kobietą Shyede”? Jestem Shyede, samo Shyede z łaski swojej. - Warknęła zmiennokształtna.
- Nie... Dlaczego chcesz iść? Dlaczego ona warczy? Zrobiłam coś nie tak? - Marudziła dziewczynka.
- Myślę, że to próba wywarcia presji była dość nie na miejscu, istoto Alicjo. Gdybyś przybrała postać dziecka mojego gatunku, byłbym bardziej skory poddać się twojemu wpływowi.-
- Jesteś okropny, zły... Nie lubię cię.. Obyś zgnił, jak i oni zgnili. Niech kruki wyrwą twoje wnętrzności. -
Mówiąc blakła, niemal całkiem zanikając. - Nie uda się wam przeklęci. To miejsce na zawsze pozostanie waszym więzieniem. Przeklęci.. Przeklęci...- Echo jej słów odpłynęło wraz z małym, czerwonym balonikiem.
- Z wami naprawdę jest coś nie tak. - Stwierdziła spokojnie Shyede. - Albo ochrona nie działa tak jak powinna.
- Być może oba warianty są poprawne...
- usta Semperisa bezgłośnie poruszyły się formując frazę, ale dźwięk użyty został tylko przy drugim słowie.- ...Shyede.-
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".

Ostatnio edytowane przez Fielus : 19-02-2011 o 16:24.
Fielus jest offline  
Stary 19-02-2011, 22:58   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wieczór, czy może już początek nocy, mijał w dość przyjemnej atmosferze, urozmaicanej wymianą pytań, odpowiedzi i poglądów.
Ku zdziwieniu Zhaaawa nawet jego towarzysze raczyli włączyć się do dyskusji. Na szczęście, bo już miał wrażenie, że ma do czynienia ze stadkiem baranów, co to po znalezieniu się na innej planecie ani be, ani me nie potrafią z siebie wydusić, o kukuryku nawet nie wspominając. A tu proszę - nagle się okazało, że nie tylko potrafią mówić, ale i pytania zadawać. Co prawda niektórym kultury nieco brakowało, skoro nawet przedstawić się nie potrafili, ale najwyraźniej jak komu bogowie dali urodę, to na czym innym poskąpili.
W końcu jednak dyskusja wygasła. Niektórym skończyły się pytania, innych zmorzył sen.

Światło jako takie nigdy nie przeszkadzało Zhaaawowi w zaśnięciu. Umiejętność wykorzystywania każdej wolnej chwili na sen nie była wyssana z mlekiem matki, ale ten fakt nie umniejszał jej znaczenia. Zhaaaw potrafił równie dobrze nie spać przez czterdzieści osiem godzin, jak i przespać godzin dwanaście.
W tym jednak przypadku taki długi sen raczej nie byłby mile widziany, gdyż nie niósł ze sobą upragnionego wypoczynku, a przynajmniej nie w takiej formie, jaką można było sobie wyobrazić.
W pierwszej chwili nie potrafił się zorientować, co kto mówi. Rozlegające się w jego umysle głosy mieszały się ze sobą, ścierały, zagłuszały jedne drugie. Dopiero po dłuższej chwili zaczął je rozróżniać i rozumieć, co do niego mówią. Co wcale nie ułatwiło zrozumienia przekazu.
Natrętne głosy, przypisujące Zhaaawowi niepopełnione grzechy i informujące go o ciekawych faktach z życia innych były całkowicie zbędne podczas nocnego odpoczynku. . Irytował dodatkowo zdecydowany brak konsekwencji w skierowanych pod adresem Zhaaaa (a może nie tylko do niego skierowanych). Głosy mogłyby się zdecydować. Albo mieli komuś pomóc, albo się wynieść. Chyba, że mieli zrobić i jedno, i drugie, tyle że w odpowiedniej kolejności.
Koszmarne głosy nie ustawały, na skutek czego rankiem Zhaaaw obudził się nieco niewyspany i w nieco kiepskawym humorze.
Którego nie poprawiło ani narzekanie (bo jak inaczej można by to określić) Shyede, ani smak ożywczej wody z jaskiniowego zbiornika.

Droga do miasta, przez bagienko, nie była drogą przez mękę, ale do najprzyjemniejszych nie należała. Nie musieli co prawda taplać się po pas w błocie, ale towarzyszące wędrówce aromaty nie pozwalały zapomnieć o tym, gdzie się znajdują. A marzenia o kawałku przyjaznego terenu lub też o odrobinie wody do mycia uparcie nie chciały się spełnić. Plusy w postaci suchego traktu i chmur, chroniących ich przed palącymi promieniami słońca, to było troszkę zbyt mało, by wędrówkę móc zaliczyć do przyjemnych.

Powiadają, że wszstko prędzej czy później się kończy. To, co dobre, zwykle prędzej, ale to już drobiazg z natury technicznych. Złe rzeczy (zdarzenia i tak dalej) również przecież kiedyś się kończą, a to, że nie zawsze tak, jak by się chciało. Dotarcie do tak oczekiwanego i wypatrywanego miasta stanowiło moment, w którym coś się kończyło i coś się zaczynało. A na pierwszy rzut oka można było sądzić, że skończyło się właśnie to złe, a zaczęło - to gorsze.
Miasto powitało ich dymem i smrodem zgnilizny, jakby tuż za rogiem rozkładały się setki trupów. Zrujnowane domy wyciągały ku pochmurnemu niebu kikuty wypalonych, zniszczonych szkieletów murów, a na ulicach, zamiast zwiastowanych zapachem zwłok, poniewierały się ludzkie szkielety. Gadające szkielety, w dodatku przemawiające setkami głosów, pełnych tych samych żądań i pretensji, co we śnie.

W tym momencie Zhaaaw poczuł się tak, jakby się znalazł nagle w samym środku planu filmowego, na którym nienajlepszy reżyser, dysponujący za to mnóstwem środków, kręcił horroro-thriller klasy D. Ruiny miasta - proszę bardzo. Przeplatające się setki głosów? Czemu nie. Ale szkielety, z których po setkach lat powinny zostać rozwiewane wiatrem kupki proszku, a w najlepszym wypadku stosy nie połączonych ze sobą kości? Całkiem jakby scenarzysta, połączywszy ze sobą różne pełne grozy elementy, po prostu przesadził, tworząc coś, co przerodziło się w końcu w parodię.
Czy dlatego Shyede nie reagowała na nic? Czy powodem było to, że wszystko już się jej opatrzyło? Zobojętniało? A może, po prostu, ani nie widziała, ani nie słyszała tego, co było przeznaczone tylko i wyłącznie dla oczu i uszu czwórki gości.
Dla niej ważniejsze było, by owi goście raczyli się wreszcie umyć, bowiem wydzielany przez nich zapach był zbyt ostry dla jej powonienia. Aktualnie-nie-wężyca chyba troszkę przesadzała. W końcu to jej, w znacznej mierze, zawdzięczali taki a nie inny stan fizyczny.
Bagienna panienka o wrażliwym nosku... Jakby sama pachniała fiołkami. Idealny dowód na prawdziwość powiedzenia o źdźble w oku bliźniego. Aż dziw, że aromaty, jakimi obficie częstowało ich miasto, nie robiły na niej wrażenia. Lubiła je może? Widocznie nagle, wraz ze zmianą wyglądu, zmieniły jej się upodobania i zapach, którym była otoczona na co dzień, nagle przestał jej odpowiadać. Jaka skóra taka natura? W końcu wilki, podobno, padliną nie gardziły, więc pewnie nie powinien się zbytnio dziwić takim a nie innym gustom Shyede.
Wąż w wilczej skórze... Zabawne...

- Z przyjemnością się wykąpiemy - powiedział. - Przynajmniej ja. Ale sądząc po otaczających nas zapachach to chyba powinniśmy wytarzać się w jakiejś padlinie, żeby nie zwracać na siebie uwagi.

- Przynajmniej nie wyróżnialibyście się tak bardzo - prychnęła w odpowiedzi.

- Jak będziemy czyści - odparł natychmiast - to od razu rzucimy się komuś w oczy.

Zanim zdążył ruszyć w stronę miejsca przyszłej kąpieli wyprzedził go rogaty jegomość. Kolejny, obok rudej, anonimowy uczestnik wycieczki. I, sądząc z zachowania, kogoś zobaczył.
Przez chwilkę Zhaaaw przysłuchiwał się połówce dialogu, bowiem odpowiedzi niewidzialnego rozmówcy do niego nie docierały, a potem zwrócił się do Shyede.

- Czy to jest tak, że my widzimy rzeczy, które w rzeczywistości nie istnieją? I co ma z tym wspólnego owa ochrona, o której wspomniałaś?

Wciąż skupiając się głównie na rogatym i spowitym w cieniu fragmencie uliczki, pokręciła przecząco głową.

- Nie powinniście widzieć niczego poza wrakami pojazdów, gruzem zalegającym pod ruinami tych dużych domów i ewentualnie białą mgłą.

- Innymi słowy szkielety, głosy, to coś, z czym on rozmawiał - skinął głową w stronę rogatego - to nasze prywatne omamy?

- Szkielety? - zapytała, przenosząc wzrok na Zhaaawa. - Szkielety moglibyście ewentualnie widzieć. Jednak pozostałe rzeczy to wasza prywatna sprawa. Nie zmienia to jednak faktu, że nic z tych rzeczy nie powinno przedrzeć się do waszej świadomości. Nie, jeżeli posiadacie barierę, a zostałam poinformowana, że takową na was nałożono.

- Zatem pewnie nie została założona - stwierdził Zhaaaw. Kolejny powód do radości, pomyślał ponuro. - Gdzie tu jest jakiś sklepik z amuletami przeciw widziadłom? - zażartował.

- To nie są widziadła. Widziadła was nie zabiją, nie rozszarpią, nie opętają. - Odpowiedziała całkiem poważnie. - Bez bariery... No cóż, zobaczymy jak silne są wasze umysły. - Wyciągnęła dłoń i wskazała koniec głównej ulicy. - Jeżeli uda się wam dotrzeć do zbiornika, spróbuję przekazać wam część własnej ochrony.

- W takim razie, co nam grozi ze strony tych... tego czegoś, co widzimy? - spytał. - I co to w ogóle jest?

- Co widzisz patrząc na mnie? - Zamiast odpowiedzieć sama zadała pytanie.

- Kobietę dość wysoką, mającą mniej więcej metr siedemdziesiąt wzrostu. O, dotąd - pokazał na sobie. - Wyglądająca na jakieś dwadzieścia, góra dwadzieścia pięć lat. Możesz pokazać zęby? - spytał.

- Och daj spokój, nie o to mi chodziło - warknęła. - Widzisz człowieka? Ogon? Wilcze łapy? Uszy? Czy widzisz coś poza tym? Coś nietypowego?

- Wilcze łapy i czerwony ogon to niezbyt typowe elementy. Jeśli o to ci chodzi, oczywiście. Nie masz skrzydeł czy aureoli - powiedział. - Nie wiem, czy spodnie i top to coś typowego. Tutaj, oczywiście.

Roześmiała się, lecz nie był to wesoły śmiech.

- Przynajmniej z jednym trafiłeś - rzuciła nie wyjaśniając o co jej chodzi po czym kontynuowała.
- Wychodzi na to, że bariera została rzucona, jednak ma ona was chronić przed moją osobą. Tylko i wyłącznie. Każdy z demonów zamieszkujących to miasto może was rozszarpać na strzępy, a oni chronią was przed jedyną osobą, która wam pomaga. Powiedz mi, co takiego zrobiliście, że was skazano na ta misję? Zresztą nie, niewiele mnie to w sumie obchodzi. Postarajcie się nie dać zwieść i informować mnie o tym co widzicie żebym mogła odsiać z tego prawdę.

- Czyli ciebie widzimy tak, jak wyglądasz naprawdę, natomiast inni, których zobaczymy...
- nie dokończył. - Widocznie komuś nieźle się naraziliśmy - stwierdził.

- Och nie, nie widzicie. Przynajmniej nie do końca, jednak nie jest to dla was ważne. Pozostali... Jeżeli ja ich zobaczę to znaczy, że tam są. Jeżeli ukażą się tylko wam, to znak że jesteście zwodzeni.

- Wystarczy iść prosto i nie zwracać uwagi na nic, czego ty nie zauważysz?
- spytał. - Rozdeptując po drodze nie istniejące w rzeczywistości omamy?

- Mniej więcej, tak.

- No to spróbujmy.

Po tych słowach ruszył do przodu.

Doszedł nieco dalej niż jego towarzysz. Udało mu się minąć rogatego, a nawet dojść do połowy szerokości kolejnego budynku. Nic się nie pojawiło, nic go nie zaatakowało. Nic, przynajmniej do momentu w którym dotarł do małego skrzyżowania. Światła sygnalizacyjne rozbłysły czerwienią. Gdzieś z oddali dobiegł odgłos metalu uderzającego w metal. Gniewne pokrzykiwania, zbyt dalekie by można je było zrozumieć. Na koniec rozległo się wycie. Długi, przechodzący w skowyt dźwięk.

- Cześć - odezwał się głos za jego plecami.

A kysz, zjawo, pomyślał, cierpliwie czekając na zmianę świateł. Rozejrzał się w poszukiwaniu przycisku, umożliwiającego przyspieszenie zmiany.

- Powiedziałam cześć - ponownie odezwał się głosik.

- Nie myślałem, że to do mnie - odparł, nie obracając się. - Moi znajomi nie używają tego słowa. Shyede? Czy coś widzisz? - podniósł głos. - I jakie są światła, bo mi okulary chyba zaparowały i źle widzę - dodał.

- Poza tobą i aniołkiem nikogo tu nie ma, więc do kogo by miało być? - Głosik, a raczej jego właścicielka wyraźnie poczuła się urażona.

- Nie ma świateł, Zhaaaw. Szkło jest rozbite, nie ma tego, co dostarczało temu energii. Co widzisz - odezwała się Shyede - lub słyszysz?

- Aniołek, powiadasz?
- spytał Zhaaaw. - A słyszysz go? Coś mówi?

Ruszył do przodu. W końcu nie chodziło o przestrzeganie (czy nieprzestrzeganie) przepisów, ale o dotarcie do owego basenu. Bez względu na jakieś głosy czy aniołki.

- Oczywiście, że coś mówi. Widziałeś kiedyś niemego anioła? Nazwała cię Zhaaaw - podpowiedział głos, który wciąż podążał za Strażnikiem.

- Zhaaaw co się dzieje? - Shyede nieco zdenerwowana dogoniła mężczyznę i zastąpiła mu drogę. - O jakim aniołku ty mówisz?

- O tobie, Shyede - odparł spokojnie Zhaaaw. Czyżby poprzednio trafił z tymi skrzydłami i aureolą, których zobaczyć nie potrafił? Ciekawe... A może miał do czynienia z upadłym aniołkiem, którego pozbawiono skrzydeł? To by było jeszcze ciekawsze... - Moja informatorka właśnie mnie powiadomiła, że jesteś aniołkiem. Jakiś komentarz dla prasy, Shede? - spytał. Odwrócił głowę nieco w bok. - Jak wygląda ten aniołek? Możesz mi powiedzieć? Bo on mi nie chce się pokazać w całej okazałości. Przebrał się i udaje, że nie jest aniołkiem.

Z ust Shyede padło słowo, wypowiedziane w niezrozumiałym języku, a twarz zastygła w maskę gniewu.

- Kimkolwiek jesteś ani się waż. - Rozkaz został wydany stanowczym głosem w którym powiało grozą.

- Aniołek, aniołek, aniołek się wściekł - zanuciła osóbka zza pleców Zhaaawa. - Przepraszam. Już nie będziemy - dodała.
W oddali po raz kolejny zabrzmiało wycie wilka.

- Hmmm... - Komentarz Zhaaawa ograniczył się do tego jednego słowa. A raczej zlepku liter. - Możemy iść dalej? - spytał. - Aniołku? - dodał bezgłośnie, poruszając samymi wargami.
- Dlaczego mówisz o sobie 'my' - zwrócił się do tego czegoś za swoimi plecami.

- Ponieważ... Auć... Powiedz jej żeby przestała! - Coś czerwonego mignęło tuż za Shyede.
- To booli... Niech przestanie! - Krzyk przybrał na sile łącząc się z kolejnym wyciem, a później z następnym i następnym...

- Odejdź! - Spojrzenie Shyede skupiło się na Strażniku.

- Ja? - zdziwił się Zhaaaw. - Stoisz mi na drodze - stwierdził. - Czy to wilcze wycie jest prawdziwe? - spytał.

- Nie! - warknęła Shyede.

- Tak! - krzyknęła osóbka, która teraz znajdowała się za pół-wilczycą, a której obecnośc poza głosem zdradzał fragment czerwonego płaszcza.
- Oczywiście, że są prawdziwe. My jesteśmy prawdziwi. Ona was okłamuje. Nie wierzcie jej!

- Wycie nie jest prawdziwe. I nie, nie do ciebie był skierowany nakaz. Czy to coś wciąż zaprząta twój umysł?

- Owszem... Zaczyna teraz twierdzić, że kłamiesz, że nas oszukujesz i takie tam... Ale przecież aniołki nie kłamią, prawda?
- W lekko kpiącym geście uniósł lewą brew. - To jak jest z tymi skrzydłami? - spytał. Trudno było jednoznacznie powiedzieć, do kogo to pytanie było skierowane - do Shyede, czy do tego czerwonego czegoś, za jej plecami.

Shyede skrzywiła się jakby nagle została zmuszona do przełknięcia bardzo kwaśnego owocu.

- To nie jest teraz istotne - warknęła.

- Jest! Właśnie, że jest. Jak możecie powierzyć swoje życie komuś, kto was okłamuje? - Głosik ani myślał się poddać. - Zapytaj ją o imię.. Zapytaj o prawdziwe imię... No zapytaj...

- Odejdź. Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Odejdź albo zniszczę to miasto i was wraz z nim. - Shyede zdecydowanie była u kresu wytrzymałości.

- Co jest z tym prawdziwym imieniem, aniołku? - spytał Zhaaaw. - Jak poznam, to się objawisz w prawdziwej postaci? Nie krępuj się, mi możesz powiedzieć. Nikomu go nie zdradzę.

- Zamknij się
- warknęła w odpowiedzi.

- Pytaj ją! Pytaj ją! - podjudzał głosik.

- Zhaaaw jeżeli mi nie ufasz to zawsze możesz wybrać to coś, z czym teraz rozmawiasz. Jeżeli jednak chcesz przeżyć spróbuj się temu oprzeć. - Pół-wilczyca starała się mówić opanowanym głosem nie spuszczając spojrzenia z twarzy Strażnika. - Mogę spełnić groźbę, którą rzuciłam, jednak wraz z nimi pogrzebani zostaniecie również wy, a do tego nie mogę dopuścić. Wybierz stronę po której stajesz.

- Nie ufaj jej. Ona was zdradzi, zobaczysz.
- Istotka wychyliła się zza Shyede tak, że Zhaaaw mógł dostrzec iż ma do czynienia z dziewczynką mniej więcej dziesięcioletnią ubraną w czerwoną sukienkę i takiego samego koloru płaszczyk z kapturem.
- Ona jest zła. Każdy ci to powie. Chodź ze mnąą, zaprowadzę cię do przyjaciół. Tam jest pięknie, zielono. Zobaczysz, chodź... - Wyciągnęła zapraszająco dłoń w jego kierunku.

- Troszkę później, Czerwony Kapturku - odpowiedział Zhaaaw. - Ty sama sobie przeczysz, aniołku - zwrócił się do Shyede. - A ja się teraz czuję niczym biblijna Ewa kuszona przez węża. - Uśmiechnął się, średnio szczerze do półwilczycy. Chciaż nie była to jego religia, to znał tę historię. - Chodźmy do tego basenu, tam porozmawiamy - zaproponował.

- Jesteś głupcem Zhaaawie Kthaara i przez swą głupotę zniszczysz więcej niż własną duszę - wyszeptała dziewczynka w czerwonym kapturku po czym zaczęła się rozpływać w powietrzu, aż został po niej tylko płaszczyk który uleciał w dal wraz z wiatrem.

- Czy to odeszło? - zapytała Shyede.

Zhaaaw westchnął ciężko.

- A możesz mi chociaż powiedzieć, jakie znaczenie miałaby znajomość imion? - spytał. - I skąd to coś wiedziało, kim jestem? Umiejętność czytania w moich myślach, czy też projekcja moje wyobraxni?

- To wpłynęło do twego umysłu karmiąc się twoimi myślami. Starało się wykorzystać słabość którą uznało za najdogodniejszą. Najwyraźniej bardzo nieufny z ciebie człowiek - odpowiedziała aczkolwiek nie na wszystkie zadane jej pytania.

- Gdyby to było całkowitą prawdą, to nigdy byśmy się nie spotkali - odparł Zhaaaw. - Bez względu na o, co zapisano w Księgach Przeznaczenia - dodał.

- Nie istnieje coś takiego jak całkowita prawda. Wkrótce sam się o tym przekonasz. Teraz pora ruszać dalej. Miej oczy i uszy otwarte. Nie zaszkodzi jednak, jak spróbujesz zamknąć swój umysł.

- Zamknąć umysł? Jakieś porady?
- spytał Zhaaaw.

- Nie myśląc. To nie powinno sprawić problemu ani tobie ani pozostałym.

- Gratuluję dowcipu.
- Zhaaaw wykonał całkiem udana parodię dworskiego ukłonu. Powstrzymał się od wyrażenia opinii, co sobie Shyede może zrobić z taką radą. W jej obecnej postaci fizycznej byłoby to możliwe do zrealizowania. - A czy wystarczy skupienie się na jednej tylko myśli?

- Może wystarczyć jeżeli będzie to myśl, którą nie będzie się dało wykorzystać przeciwko tobie. W innym wypadku skupienie się może spowodować efekt wręcz odwrotny od zamierzonego.


- Kłania się tabliczka mnożenia - mruknął Zhaaaw pod nosem.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 19-02-2011 o 23:09.
Kerm jest offline  
Stary 26-02-2011, 20:30   #19
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Ulica wydawała się opuszczona. Właściwie jeśli człowiek nie liczył ruszających się szkieletów i głosów, które zdawały się także mówić wprost do nich. Jedne zdawały się żałośnie błagać, jeszcze inne przepełniała ogromna agresja. Morbius nie miał pojęcia skąd wiedzą o nich cokolwiek, ale z tego co mówiły o nim wnioskował, że tak naprawdę gówno wiedzą. Faktycznie myślał czasem w ten sposób o Pepper, ale o Wilczce myślała tak połowa Center. W dodatku nie zdążył do niej uderzyć, a mała Neli? To już w ogóle było śmieszne. Mimo to grupa zaufała jednemu z głosów mówiącemu o zbiorniku wody. Czemu wszyscy sugerują, że powinien się umyć? Przerwał rozważania o tym czy głos w tym przypadku mówił wprost do niego. Przed nim rozgrywała się dość ciekawa scena. Z zainteresowaniem obserwował jak rogaty Koziołek Fikołek jak ochrzcił go w myślach zaczął gadać sam do siebie. Dobrze, że wężowa laska, która przyjęła tym razem postać wilczej laski wyjaśniła, że rzeczy które widzą i mogą zobaczyć bądź usłyszeć w tym miejscu mogą być tylko widziadłami istniejącymi jedynie w ich głowach. Jeżeli dobrze zapamiętał to miał to coś wspólnego z ochroną o której kobieta wspomniała wcześniej. Przynajmniej okazało się, że rogacz nie zwariował do reszty. Mógłby przysiąść, że jeszcze moment i rzuci się na nich w szale i zrobi się nieprzyjemnie. Na szczęście ten moment jeszcze nie nadszedł. Morbius miał go na oku na wypadek gdyby jednak miało to się zmienić. Chwilę dalej to Zhaaaw zdawał się przeżywać to samo co zdarzyło się rogatemu. Nie mógł mu pomóc, poza tym z tego co zrozumiał nie było bezpośredniego zagrożenia jeśli to co widzą nie istnieje prawda? Tak przynajmniej to sobie tłumaczył. Wyminął grupę, przyspieszając kroku żeby jako pierwszy dotrzeć do zbiornika wody do ktorego zmierzali. Gdzieś z oddali niczym echo jakiś głosów rozbrzmiało jakieś echo. Strażnik wziął je za głosy, które słyszeli wcześniej. Prawie w tym samym czasie zauważył blady niebieski rozbłysk mogący być właśnie tym czego szukał. Przyspieszył kroku w stronę krateru widzianego na horyzoncie. Przeszedł może kilkadziesiąt metrów stając przed wrakiem autobusu, którego kierowca najwyraźniej zaparkował w ścianie. W dodatku autobus płonął żywym ogniem co Strażnikowi wydało się dość dziwne jeśli weźmie się pod uwagę to, że życia w tym miejscu nie było najpewniej od dawna. Ogień powinien, więc dawno zgasnąć nawet jeżeli paliło się paliwo. Zajrzał do środka i o dziwo w środku prezentował się o wiele lepiej, siedzeń z materiału nie trawił nawet ogień, który płonął tylko na zewnątrz. Nie był pewny co jest tutaj iluzją, ogień czy może cały autobus? Stwierdził jednak, że nic tu po nim i powoli odszedł od tego dziwnego zjawiska. Nie minęło dużo czasu kied usłyszał za sobą znajomy lecz tym razem wyraźniejszy już odgłos z przed kilku minut. Tym razem mógłby przysiąść, że to wycie wilków. Cokolwiek to było, nie brzmiało dobrze. Odwrócił się do tyłu w kierunku z którego dochodził niepokojący dźwięk. Jego źródła nigdzie nie było widać. Coś jednak było innego niż to pamiętał. Zdał sobie z tego sprawę po kilku sekundach.

Autobus, który dopiero co płonął, stał teraz całkiem sprawny z cicho buczącym silnikiem. Dziwne, ale nieszkodliwe dla jego osoby. Wzruszył ramionami postanowiając, że zignoruje autobus i jak najszybciej znajdzie ten cały zbiornik. Gdy ponownie skierował spojrzenie w stronę celu wędrówki wyznaczonego im przez Shyede, wycie ponownie przerwało panującą wokoło ciszę. Tym jednak razem było znacznie bliższe. Mężczyzna mógł niemal poczuć gorący oddech na swoich dłoniach. Ponowne odwrócenie się nic nie dało. Świat za jego plecami był dokładnie taki sam jak chwilę wcześniej. Decydując się nie ryzykować kolejnego wycia zza pleców, doszedł do wniosku, że woli iść tyłem. Zrobił krok, odpowiedziała mu cisza. Przy drugim ponownie nic się nie stało. Przy trzecim zderzył się z czymś miękkim. Cokolwiek to było sprawiało wrażenie... Przyjemnego w dotyku, przynajmniej skóra na jego dłoni mogła to stwierdzić. W dodatku ciepłe, lekko owłosione...

Powoli próbuje wybadać dłonią z czym ma do czynienia. Nie wierzy bowiem, że widziadła mogą być namacalne.

-Eee. Jest tam kto?

W chwili gdy jego dotyk się pogłębił, a z ust padło pytanie, poczuł jak temperatura jego dłoni wzrasta w dość szybkim tempie. Gdy ją wycofał, na skórze pojawiły się liczne, aczkolwiek nie powodujące bólu, pęcherze. W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na to, że makabryczne strupy nie powodują bólu. Zareagowł instyktownie, w jego drugiej dłoni w ciągu sekundy zalśnił xenotytanowy sztylet.

Ostrze wbiło się w coś miękkiego po czym opór zelżał by wreszcie całkiem zaniknąć. Na ostrzu pozostały złote smugi, przypominające krew. W dotyku również przypominała ciecz płynąca zazwyczaj w żyłach człowieka. Smak jednak był nieco inny, jakby słodki zamiast metalowego. Jednocześnie był upajający. Na jedną, krótką chwilę Strażnik poczuł się silny, niemal niezwyciężony. Wrażenie jednak szybko minęło pozostawiając po sobie dziwną pustkę.

Nie widząc nic w miejscu w którym przed chwilą czuł wyraźnie czyjąś obecność rozgląda się za pozostałymi członkami grupy. Najbliżej niego bo kilka kroków w kierunku z którego przyszedł była ich odmieniona przewodniczka. Stracił przez moment ochoty do żartów, zignorował też jak mogło się wydawać ponury nastrój kobiety.

-Widzisz to?


Wyciągnął przed siebie zdrową dłoń w której ściskał sztylet.

-I to?

Pokazał pęcherze na drugiej.

Z początku sprawiała wrażenie jakby chciała go minąć. Niemal jej się to udało gdy nagle przystanęła, odwróciła się w jego stonę i szybkim ruchem zamknęła jego dłoń w swojej.

- Feria... - Warknęła gniewnie po czym wyrwała sztylet niemal łamiąc mu przy tym kości. - Czy was trzeba niańczyć niczym małe dzieci? - Zapytała wydając z siebie bardziej zwierzęcy niż ludzki głos. - Próbowałeś tego? - wskazała na ślady plamiące ostrze po czym pospiesznie wytarła je o ubranie. - Zresztą to właściwie bez znaczenie skoro jedna z nich wzięła cię na celownik.

Zaklął głośno i zgarbił się próbując poradzić sobie z nagłym uczuciem bólu. Rzeczywisty ból sprawił, że zdał sobie sprawę, że w drugiej wciąż pokrytej bąblami nie odczuwa go wcale a przecież powinien. Czyżby to była kolejna iluzja? Nie zaprzątał sobie głowy tym zbyt długo. Poczuł gniew w stosunku do wilczycy i musiał dać mu jakieś ujście.

-Co jest z tobą nie tak wariatko, czemu to zrobiłaś do cholery?

-Wolałbyś bym ją złamała? Nie martw się, jeszcze będzie ku temu okazja. - Wyciągnęła w jego stronę sztylet trzymając za ostrze. - Jak wspomniałam to i tak bez znaczenia. Ferie są dość żarłoczne, a ta na dodatek skosztowała już zarówno twego ciała jak i ostrza. W sumie... Miło cię było poznać.

Odebrał swój sztylet lekko krzywiąc się kiedy zacisnął na nim swoje palce chorej dłoni na tyle by ten nie wyślizgnął mu się na ziemię. Nie schował go jednak i gniewnie spoglądał na Shyede.

-Możesz mi wreszcie powiedzieć o czym ty do diaska do mnie mówisz? Mówiłaś, że te rzeczy naprawdę tu nie ma i nie mamy się czego bać.

- Nie macie ochrony... Mogłeś przegapić tą drobną wiadomość, jednak fakt pozostaje faktem. Jesteście jak pachnący prosiak podany na srebrnej tacy z jabłkiem w pysku. Ciebie już ktoś skosztował, pozostałych jak na razie tylko liznął. Ruszcie się lepiej zamiast tak...


Nie dokończyła, a przynajmniej jemu nie było dane usłyszeć reszty wypowiedzi. Wycie rozległo się zewsząd zagłuszając słowa, które padały z jej ust. Otulił go powiew ciepłego powietrza niosący z sobą słodką, kuszącą woń.

-Morbiusie... Chodź do nas słodki książe... - Ciche głosy szturmem wdarły się w jego umysł zlewając z nieustającym skowytem wilków. - Chodź...

-Słyszałaś to? Ktoś mnie woła i jeszcze te wycie...


Zmrużył lekko oczy i zdawał się być lekko otumaniony. Ledwo rejestrował, że ostatnie zdanie wypowiedział na głos. Zrobił krok w kierunku z którego dochodziły wzywające go głosu po czym zawahał się przez moment, odzyskując na moment zdrowy rozsądek. Zdawał się walczyć z hipnotycznym wpływem pod jaki został poddany.

Shyede coś odpowiedziała, wyciągnęła w jego stronę rękę jednak ta przeszła przez ciało jakby go tam nie było. Prawie tego nie zauważył. Jego uwagę skupiła błyszcząca sylwetka kobiety




- Poddaj się nam... - Głos, coraz wyraźniejszy, dobiegał z ulicy odbiegającej od tej, którą do tej pory podążał. - Czekamy na ciebie... Chodź do nas... - Z każdą chwilą jego moc nabierała siły.


Przez chwilę myślał, że tak właśnie zrobi. Zresztą nie było to znowu taka straszna perspektywa a zew, który poczuł wypełniał go spokojem, którego nie poczuł od dawna. Może lepiej byłoby gdyby zatrzymał się tu, chociaż na chwilę i zobaczył co mają mu do zaoferowania owe głosy? Im dłużej tak trwał tym bardziej wyraźniej widział kształt formujący się przed nim. Świat natomiast zdawał się od niego odpływać coraz bardziej. Kolory zanikały tracąc znaczenie ustępując złotemu blasku kobiety do której musiał należeć ten kojący zmysły głos. Bo była to kobieta jak mógł stwierdzić z całą pewnością po coraz wyraźniejszej sylwetce. Im bardziej nabierala wyrazistości tym bardziej jej pragnął. W tym czasie w jego umyśle pojawił się także inny głos. Głos, którego nie mógł rozpoznać. Potem uznał, że musiała być to część jego umysłu, która nie mogła pogodzić się z jego działaniem. To nie jest prawdziwe Izzak. Wiesz, że to nie dzieje się naprawdę. Walcz z tym. Próbował go zignorować, zagłuszyć, ale ten wciąż uparcie robrzmiewał w jego głowie. Dołączył do wycia wilków i do grona innych, zdecydowanie bardziej przyjemnych głosów. Poczuł się rozdarty jak nigdy przedtem. Mimo tego, że zrobił jeszcze kilka kroków w przód wyciągając dłonie w kierunku złotej istoty w końcu upadł na kolana spuszczając głowę w dół i zamykają oczy. Trwał tak przez moment, zbierając siły po czym krzyknął tak głośno ile tylko miał siły w płucach.

-Zostawcie... Mnie... W spokoju...

Dodał już o wiele ciszej. Zwykły oddech sprawiał mu trudność a puls szalał jakby biegł nieustannie przez godzinę powoli jednak otwierał oczy a kontury świata wydawały się wracać na swoje miejsce.
Przed nim stała Shyede, jednak jej wygląd był nieco inny od tego który widział gdy odbierała mu sztylet. Zamiast półwilczycy stała przed nim kobieta w długiej, czarnej szacie spływającej fałdami aż do stóp. Szeroko rozłożone, czarne skrzydła lśniły w mdłym blasku słonecznym, pozwalając mu dostrzec każde pojedyncze pióro. Miała rozłożone ręce, jakby broniła go swym ciałem, co było ostatnią rzeczą jaką można się było spodziewać po ich przewodniczce. Trwało to jednak tylko chwilę. Gdy zamrugał obraz znikł by ukazać mu tą samą kobietę-wilka, która towarzyszyła im od początku drogi przez miasto. Stała przed nim z gniewnym spojrzeniem i wyrazem pogardy w oczach.

-Co ty do cholery wyprawiasz?


Próbował powiedzieć coś, cokolwiek, ale ze zdumieniem stwierdził, że z jego ust dobiega tylko coś przypominającego niezrozumiały pomruk. Był wyraźnie oszołomiony metamorfozą Shyede. W dodatku wciąż odczuwał skutki spotkania z czymś co kobieta określiła jako Feria. Próbował przełknąć w ślinę, ale poczuł niesamowitą posuchę w gardle. Myślenie i składanie zdań przychodziło mu z wielkim trudem. Ledwo zrozumiał znaczenie słów wilczycy w dodatku zaskoczył go jej agresywny ton. Nic z tego wszystkiego nie rozumiał i taka była jego ostatnia myśl kiedy upadł na bok tracąc przytomność.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline  
Stary 27-02-2011, 14:22   #20
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
- Zhaaaw? Kogo masz ratować? Czemu jej nie pomagasz? Zhaaaw?

"Ale... właściewie komu miałbyś pomóc?"

- Zhaaaw, gdzie jesteś? – zapytała cicho – Zhaaaw?
Nie otrzymał odpowiedzi, jej słowa odbiły się szepczacym echem - Zhaaaw, Zhaaaw, Zhaaaw....

"Gdzie ja jestem?"

Było ciemno, zimno i mgliście. Wielka, czarna przestrzeń, w której jedyną pewną rzeczą była lepka ziemia pod stopami napawała lękiem.

- Mija, skarbie chodź do tatusia.
Głosy, tylko głosy głośne, ciche, błagalne, grożące... Głosy dochodziły z każdej strony, tak, jakby była okrążona.
- Bądź grzeczną dziewczynką. Spójrz, twoja mama tu jest. Nie przywitasz się? Chodź tu do cholery ty wyrodna suko. Tylko ciebie nam tu brak. Chodź do tatusia.

- Ccco... co ty tu robisz? – Rozejrzała się niespokojnie. Nikogo nie było. - Odejdź. Nie zbliżaj się! – krzyknęła na wszelki wypadek, chciała brzmieć stanowczo. Chciała.

"Co robić, co robić? Myśl Mija, myśl do cholery, myśl!"

Po chwili ojciec, a właściwie jego głos zniknęły, pojawiły się kolejne, nie mniej przerażające.

- Wstawajcie, już świta. Słyszycie? Obudźcie się!

Poderwała się nagle. Jej oddech był ciężki i nierówny, na chwilę przymknęła oczy. Otworzyła i... odetchnęła z ulgą. Wszystko było w porządku, Jeśli za porządek uznać można dwóch nieznanych facetów, dziwnego rogacza i żmijkę to było ok.

***


- Już nic mnie nie zdziwi – stwierdziła w myślach widząc to, co było kiedyś miastem, tych, którzy byli kiedyś ludźmi, a wcześniej tą, która była dotychczas wężowatą panną.
"Paranoja."
Zmieniła zdanie gdy znów usłyszał głosy.
- Odejdźcie proszę, odejdźcie – jej usta poruszały się w niemych słowach.
"Co tu się dzieje..."

Zemdlonym Morbiusem po chwili zastanowienia zajęła się Shyede. W tym samym czasie gdy kobieta-wilk pochylała się nad jego ciałem, Mija usłyszała pierwsze wycie wilka. Nie było dalekie ale i nie na tyle bliskie by wzbudzać niepokój. Trwało jednak bardzo długo jakby zwierzę które wydało je ze swojego gardła nie musiało oddychać.
- Czekają na was. Okrążają, a wam nigdy nie uda się przed nimi uciec. - odezwał się głos w jej głowie. Już wkrótce do nas dołączysz siostrzyczko.

- Czym jesteś? - zapytała cicho? - I gdzie?

- W twojej głowie, nie słyszysz? Jestem tam tylko na tą krótką chwilę. Tą, tuż przed twoją śmiercią... - Wycie rozbrzmiało bliżej powodując lekkie drgania powietrza. - Tą krótką, bardzo krótką chwilę... - głos zaczął niknąć jakby istocie która go wydawała zabrakło sił lub uznała, że nie ma po co się męczyć skoro Mija wkrótce do niej dołączy.

- Słyszę i właśnie to mnie niepokoi -
starała się zachować spokój, choć kolejne słowa niewidzialnej istoty zdecydowanie w tym nie pomagały. - Dlaczego miałabym zaraz zginąć? - zapytała niepewnie. - Kim jesteś?

Odpowiedź nie nadeszła. Również wycie ucichło przez co nad miastem zapadła głucha cisza. Nawet jeden krzyk szkieletu, odgłos upadającego kamienia, oddechu... Nic. Zdawać by się mogło że taki stan rzeczy trwa nieskończenie długo. Gdy więc męski głos rozbrzmiał w jej wnętrzu, ciężko było powstrzymać krzyk.
- Mija...

- Zadałam pytanie - zaczęła po chwili milczenie. Nie ruszała się, nie miała odwagi. - I czego chcesz.
"To tylko omam, omam" - powtarzała sobie próbując zachować rozsądek.

- Mam pytania... Dużo pytań na które muszę poznać odpowiedź dlatego, moja daleka kuzynko, wybaczysz mi to co teraz uczynię.
Głos zamilkł, a zamiast niego rozległ się łopot skrzydeł za którym pojawił się wiatr wzbijający w powietrze fragmenty białej mazi, rozrzucający szkielety i niemal przygniatający do ziemi. Czyjeś dłonie chwyciły ją mocno w pasie po czym uniosły w górę przy wtórze zaniepokojonego okrzyku Shyede.
Ziemia oddalała się z zawrotną prędkością.

-Shyede?!
Jej krzyk zaginął wśród hałasu jaki powodowały skrzydła.

- Uspokój się, nic ci nie zrobię. Ona ci nie pomoże. - W głosie brzmiała łagodność i smutek. Miał miłe dla ucha brzmienie, które niemal zmuszało do poddania się wypowiadanej przez niego sugestii. Ramiona, które ją obejmowały były muskularne, jednak nie przesadnie. Czuła ciepło na plecach i łaskoczący oddech na karku. - Zaraz będziemy na miejscu. - Mówił normalnie, nie wdzierał się już w jej głowę, a mimo to był doskonale słyszalny.

- Czemu mam Ci zaufać? Tobie, nie jej? -
głos Miji zabrzmiał nieco poddańczo, jakby prosiła, nie pytała. Przez chwilę czuła się bezpiecznie. "Nie jesteś tu bezpieczna, ocknij się" - jakiś głos w głowie próbował sprowadzić ją na ziemię. Dosłownie i w przenośni. - Jesteś omamem? - wypaliła dość bezmyślnie.

Roześmiał się, jednak więcej w tym było dziwnej rezygnacji niż wesołości.
- Nie, nie jestem omamem. Nie proszę również byś mi ufała, a jedynie się uspokoiła. Zaś co do Samaeli to nie powinnaś się nawet zastanawiać nad zaufaniem. Jesteśmy. - Zakończył jednym słowem po którym nastąpił lekki wstrząs.

Gdy wiatr ustał usłyszała wesołe bzyczenie owadów. Słońce, lśniące na błękitnym niebie, obdarzyło ją łagodną pieszczotą swoich promieni. Wszędzie było zielono, trawa lekko falowała poruszana słabymi powiewami wietrzyku. Stali pod jabłonią rosnącą na szczycie niewielkiego wzgórza.

- Głodna? - zapytał wskazując dorodne owoce.
Był przystojny, nie w ten narzucający się sposób, raczej było to piękno subtelne, nadające się na uwiecznienie przy pomocy pędzla jakiegoś dawno zmarłego malarza. Długie włosy spływały kaskadą złota aż do ramion. Błękitne oczy spoglądały ciekawie wyczekując odpowiedzi. Oczywiście były też skrzydła, duże, białe, złożone na plecach i wyglądające dziwnie krucho.

- Samaeli? -
zapytała przy lądowaniu starając się odwrócić twarzą do rozmówcy. - Gdzie... gdziem jesteśmy? - zapytała z wyraźnym zachwytem rozglądając się po okolicy. W końcu przeniosła wzrok na... przez dłuższą chwilę przyglądała się w milczeniu istocie, która stała przed nią. - Kim jesteś? - odezwała się w końcu nieco speszona. Domyślała się odpowiedzi.

- Jestem Kamael, jeden z członków rady anielskiej. Jesteś na naszym terytorium. Sprowadzając cię tutaj łamię wszystkie prawa jakie zostały stworzone. Jak ci się podoba po tej stronie zapory? - Pełnym gracji ruchem reki zakreślił krąg wskazując na łąki, słońce i ich jabłonkę.

- Po co mnie sprowadziłeś i kim ona była? - weszła mu z słowo.

- Już ci mówiłem, Mijo. Muszę zadać ci kilka pytań. - Odpowiedział na pierwszą część pytania. - Masz na myśli Samaelę?

- Mam na myśli tą wężowatą - zastanowiła się przez moment - Wilczą pannę. Shyede.

- Samaele lub jak niektórzy ją nazywają Satanaelę. Shyede to pewnie jedno z jej wymyślonych imion, których używa w kontaktach z przybyszami. Była kiedyś jedną z nas - w jego głosie bardzo wyraźnie zabrzmiała tęsknota. - To były piękne czasy. Kiedy jednak odmówiono wstępu do Królestwa jej siostrze wywołała wojnę w efekcie której znaleźliśmy się na tej planecie. To potężny sojusznik, Mijo. Jednocześnie jest z niej wyjątkowo zacięty wróg. Wam jednak z jej strony nic nie grozi. Czuję na tobie ślad energii jej siostry, która chroni was przed gniewem Samaeli. Jest to jeden z powodów dla którego cię tu sprowadziłem. Powiedz mi gdzie spotkałaś Lucyferę?

- Shyede? Hmmm obudziliśmy się na Ziemi. Bo podobno to Ziemia. Ona zjawiła się nie wiadomo skąd. Podobno miała się nami zaopiekować. - Nie wiedziała ile może mu powiedzieć, komu powinna zaufać. - Chcesz wyciągnąć ze mnie jakieś informacje, co potem, gdy nie będę już potrzebna?

- Nie pytałem o Sam... Shyede. - poprawił się spoglądając z troską na kobietę. - Może to nie był taki dobry pomysł. Umysł to dość kruchy twór, a bariera ma potężne zabezpieczenia... - Brzmiało to tak jakby mówił do siebie. - Wybacz. Gdy odpowiesz na moje pytania odstawię cię do twych towarzyszy.

- Kim jest Lucyfera? Jej siostrą? - zmrużyła oczy, przyłożyła palce do skroni, tak jakby czuła duży ból głowy. - O co w tym wszystkim chodzi? - zabrzmiało jak prośba. Zrobiła kilka kroków do tyłu. Jej plecy natrafiły na pień jabłoni. Oparła się o drzewo, czuła się słaba.

Ruszył za nią jakby obawiał się, że zacznie uciekać.
- Już to mówiłem. Jej siostra, ta której odmówiono wejścia do Królestwa. - mówił spokojnie i bardzo wolno jakby miał przed sobą dziecko. - Czuję na tobie jej moc, ochronę którą na ciebie nałożyła. Zależy mi na informacji o niej. Po wojnie i zesłaniu na tą planetę opuściła nasze szeregi niemal dosłownie. Nie możemy jej odnaleźć. Ja nie mogę, Shyede również aczkolwiek nie spowiada mi się ze swej wiedzy. Gdy pojawiła się tu niecałe dwieście lat temu omal nie doszło do zburzenia granicy. Jej światło spowiło całą planetę po czym zgasło. Wraz z nim zamilkł głos Stwórcy, a my pogrążyliśmy się w chaosie. - przerwał, sięgnął dłonią w górę i zerwał czerwony owoc. - Proszę, są słodkie i soczyste. Nie bez powodu mówi się że spowodowały pierwszy grzech.

- Nie wiem kim jest, nie pamiętam bym kiedykolwiek ją spotkała. Mówię prawdę. Nie wiedzieć czemu, ale mówię. - Dość niepewnie wzięła od niego jabłko, zważyła je w dłoni, obejrzała. - Chyba nie potrafię Ci pomóc - westchnęła wciąż zastanawiając się czy robi dobrze w ogóle z nim rozmawiając. Wydawał się jednak bardziej wiarygodny niż wężowata panna. - Skąd się wzięła bariera? I w czym mamy tak naprawdę mamy wam pomóc, bo mamy? - gubiła się w tym wszystkim. Zdecydowanie.

Wyraźnie osłabł, przyklęknął na jedno kolano, jednak wciąż wbijał spojrzenie w kobietę. Nadzieja widoczna w jego oczach nie chciała się tak łatwo poddać.
- To niemożliwe. Czuję ją na tobie, a wierz mi że wszędzie rozpoznam ślad mocy Poranka. Czy nikt nie ofiarował ci w ostatnim czasie ochrony? Młoda, piękna kobieta o długich, niemal białych włosach? Możliwe, że była skąpana w błękitnym świetle. Kiedyś lubiła ten efekt. Wzlatywała wysoko na nieboskłon i jaśniała swym cudownym blaskiem. - Pochyliła głowę przerywając tym samym wzrokowy kontakt. - Bariera powstawała wiekami sycąc się braterską walką i nienawiścią. Oddziela tą część tej planety od części zamieszkałej przez naszych upadłych. Tam żyją demony, smoki, istoty przesiąknięte złem nad którymi sprawują władzę Skrzydlaci. Taką nazwę nadały nam istoty które powstały po drugiej wojnie. Oczywiście my to nie oni... Mówię zagadkami, prawda? Przepraszam. Nie wiem również w czym mielibyście nam pomóc. Czy Shyede wspominała coś o powodach dla których tu jesteście?

Słuchała uważnie przyglądając się przy tym mężczyźnie. Może była naiwna, w sumie bardzo możliwe, ale wzbudzał zaufanie. - Mówisz - przyznała mu rację. - A Shyede - zamilkła na chwilę - wspominała coś o córach chaosu.-Westchnęła głęboko po czym ostrożnie dotknęła ramienia anioła - Słuchaj - zaczęła łagodnie - Wiem... widziałam ją ostatnio - mówiła niepewnie. - Lucyferę. Nie wiem gdzie to było, dokładnie nie mogę powiedzieć ile czasu minęło... nie wyglądała najlepiej, ale żyła. Chyba... na pewno. - Przymknęła oczy próbując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Zaczęła rzucać luźnymi skojarzeniami mając nadzieję, że on będzie wiedział o co chodzi. - Ciemne pomieszczenie w kształcie pentagramu i róże, mnóstwo czarnych róż. Mówi Ci to coś?

- Czarne róże? - Poderwał głowę i szybkim ruchem chwycił dłoń, którą kobieta położyła mu na ramieniu. Uścisk był mocny, bolesny. - Czy był tam mężczyzna? Mniej więcej w moim wieku? Czarne włosy, coś czerwonego w stroju? - W spojrzeniu którym przykuwał jej wzrok lśnił gniew, nagły i niemal szaleńczy.

Pokiwała natychmiast głową. - Był. Puść mnie, to boli.

- Odpowiedz. - Warknął wciąż nie uwalniając ani jej dłoni ani spojrzenia. - Powiedz dokładnie jak wyglądał. Jak ona wyglądała.

- Miał czarne, długie włosy, tego samego koloru ubranie -
mówiła próbując uwolnić dłoń. Wciąż nie odwracała wzroku. - Można powiedzieć, ze był przystojny, siedział na tronie z czaszek. A ona... była piękna, młoda, białe włosy, bardzo długie. Leżała na czymś w rodzaju ołtarza.

Jeszcze przez chwilę ją więził jakby chcąc przekonać się czy przypadkiem nie kłamie. Gdy wreszcie ją puścił na nadgarstku pojawił się spory, czerwony ślad. Jego sprawca odwrócił się gniewnie nie zawracając sobie głowy gościem.
- Mefistofiel. - warknął rozkładając skrzydła które w jednym momencie przestały sprawiać wrażenie kruchych. - Podły szczur który od wieków powinien gnić w otchłani. Jednak... - Ponownie spojrzał na kobietę. - Skoro leżała na ołtarzu to w jaki sposób dała wam swoją ochronę? A może wcale nie dała? Nie dobrowolnie... Komu służysz Mijo? - oskarżenie i kryjąca się w nim groźba zawisły w powietrzu.

- Nie wiem, nie wiem do jasnej cholery!-
zerwała się po przodu rozcierając nadgarstek. - Nie wie kim ona jest, po co nam jej ochrona, co tu robię. Nie wiem! Nikomu nie służę - skończyła już łagodniej, ze strachu.

- W twoich słowach czuć prawdę, jednak... -
Nie mogąc dłużej znieść jej strachu odwrócił wzrok by spojrzeć w niebo. Trwał tak dłuższą chwilę zatopiony w myślach.
- Pragnę ci uwierzyć Mijo. Nawet nie wiesz jak bardzo. Jednak Mefisto jest mistrzem manipulacji i kłamstwa. Jak inaczej mógłby ją zwrócić przeciwko mnie? - Nie czekał na odpowiedź, najwyraźniej nawet się jej nie spodziewał. - Przepraszam że cię przeraziłem. - Złożył skrzydła, wziął głęboki wdech po czym już spokojny i łagodnie uśmiechnięty odwrócił się w jej stronę. - Podaj mi swoją dłoń, spróbuję coś na to poradzić - wskazał czerwony ślad.

Pokręciła przecząco głową. - Poradzę sobie - chciała być stanowcza, wyszło jednak dość żałośnie. To nie tak, że sie go bała, chyba nie... Po prostu czuła respekt, czuła się przy nim taka mała, zupełnie bezsilna. Nie lubiła tego uczucia.

- Nie bądź dzieckiem. - Wyciągnął w jej kierunku dłoń w zapraszającym geście. - To moja wina więc pozwól sobie ulżyć. Jeszcze nie zakończyłem swych pytań, wolę byś była nastawiona do mnie nieco przychylniej niż się mnie bała. Strach nie jest najlepszym sprzymierzeńcem pamięci. Cokolwiek by na ten temat niektórzy sądzili.

- Może ja zakończyłam już swoje odpowiedzi -
powiedziała ostro znów cofając się w kierunku drzewa. - Nie wydaje mi się bym miała Ci coś jeszcze do powiedzenie - jej ton był już nieco lżejszy.

- Zatem powinienem cię odstawić w miejsce z którego zabrałem. W miejsce które stanie się twoim grobem, kuzynko? Tak bardzo spieszy ci się by dołączyć do innych? - pokręcił przecząco głową. - Nie, jeszcze nie zakończyłaś swoich odpowiedzi. Nie będę jednak nalegał by ulżyć ci w bólu skoro sobie tego nie życzysz. - Cofnął wyciągniętą dłoń. - Kim są Córy Chaosu?

- Świetnie, więc teraz mnie straszysz
- wtrąciła się - ...Kuzynko? - była wyraźnie zaskoczona.

- Nie straszę cię, a jedynie przedstawiam fakty. Gdybyś dłużej stała w tamtym miejscu już by cię wśród żywych nie było. Zapewne dołączyłabyś do najniższego kręgu anielskiego ze względu na dalekie pokrewieństwo. Możliwe, że nie uczono cię o tym w świecie z którego pochodzisz, lecz wszyscy mamy jednego ojca. Niektórzy zaś mają w sobie nieco więcej jego ciała. Zwą ich różnie. W twoim przypadku będzie to …. Strażnicy? - Zapytał nagle rozbawiony. - Cóż za adekwatna nazwa. Ktoś kto ją wam nadał musiał wiedzieć więcej niż powinien. Wróćmy jednak do mego ostatniego pytania. Kim są Córy Chaosu?

- Słucha mnie uważnie bo nie będę powtarzać -
stwierdziła w końcu. - Jak już mówiłam - uśmiechnęła się złośliwie - nie wiem kim są Córy Chaosu, to Ty jesteś tu bardziej,m hmmm oświecony? Facet na tronie z czaszek wspominał coś o nich, mówił, że nas wybrały, nie bardzo pamiętam co działo się później - mówiła szybko. - W naszym świecie nie dzieje się dobrze - dopowiedziała po głębszym oddechu. - Nie wiem jaki związek z Center ma Ziemia, co tu robimy, dla kogo. Kto chce nas sprzątnąć, komu można ufać, a komu nie. - Spojrzała na niego tak, jakby spojrzeniem chciała udowodnić, że mówi prawdę. - I napraw to, co zepsułeś - dodała niespodziewania wyciągając rękę w stronę skrzydlatej istoty.

Ujął jej dłoń delikatnie.
- Grzeczna dziewczynka. - Obdarzył ją uśmiechem które śmiało mogło konkurować z jaśniejącym na niebie słońcem. - Poczujesz ciepło - powiedział w tym samym momencie, w którym rozlało się ono tuż pod skórą jej ręki. Zaczerwienienie zaczęło blaknąć, a wraz z nim zanikał ból. - Proszę. - uwolnił dłoń nim jednak całkiem umknęła z jego uścisku, musnął lekko placem wewnętrzną jej stronę.
- Jak zapewne zauważyłaś i u nas nie jest wspaniale. Możliwe więc, że nasze planety mają ze sobą więcej wspólnego niż możemy przypuszczać. Przyznam się otwarcie iż kusi mnie by zajrzeć w głąb twego umysłu i samemu uzyskać odpowiedzi. Jesteś jednak zbyt krucha by było to bezpieczne. Jeżeli Samaela wzięła cię pod opiekę swoich skrzydeł byłbym skończonym głupcem robiąc coś takiego. Nawet oddalona od nas i przebywająca za zaporą, stanowi siłę której lepiej się nie narażać. - Uniósł dłoń by opuszkami palców łagodnie musnąć kuszące łuki warg. - Mimo wszystko...

- Mimo wszystko? - zapytała z lekkim uśmiechem na ustach?
- No i... ona wie, ze jestem teraz z Tobą. Samaela. Więc, jak wrócę nie będę zbyt bezpieczna, prawda?

Uśmiechnął się uwodzicielsko.
- Bezpieczniejsza niż jesteś teraz, Mijo. Lepiej zabiorę cię do niej. - dodał przesuwając palce nieco niżej by zatrzymać je na wrażliwej skórze szyi. - Z jej strony grozi ci mniej niż mojej. O ile przestanie się bawić z męską częścią tej małej drużyny. - Przysunął się bliżej aż ich ciała niemal się zetknęły. - Gotowa? - Pytanie zabrzmiało nieco dwuznacznie.

- Hmmm, co mi grozi z Twojej strony? - uśmiechnęła się swoim "firmowym" zadziornym uśmiechem, dotknęła palcami dłoni, która wodziła po jej szyi. Próbowała ją zdjąć. - I chyba nie bardzo rozumiem... co żmijka ma do męskiej części drużyny? - zapytała szeptem.

- Zapewne to co ja do ciebie. - odpowiedział z cichym śmiechem obserwując jej starania. - Pokusa by zniewolić twoją wolę, by zmusić cię byś stała się kimś innym. Obudzić wszystkie pragnienia burząc jednocześnie wszelkie tamy. - cichy głos brzmiał tuż przy jej uchu gdy anioł pochylił swą głowę by złożyć czuły pocałunek na jej dłoni. - Odebrać ci to co zostało dane w chwili narodzin. Twoją duszę, Miju. Przebywając ze mną stawiasz ją na szali, a wierz mi, anioły nie najlepiej radzą sobie z takimi pokusami.

- Anioły - zaśmiała się krótko. Serce waliło jak szalone, strach, adrenalina i fascynacja aniołem robiły swoje. - Więc nie jesteście takie dobre i wspaniałomyślne... Co dałaby Ci moja dusza? - w jej głosie słychać było szczerą ciekawość.

- Dobre anioły. -
słowa wywołały kolejny atak śmiechu, krótkiego i niezbyt radosnego. - Możesz w związku z nami użyć każdego określenia poza tym jednym. - usta łagodnie muskając skórę dłoni zawędrowały do tej nieco czulszej, której pieszczoty zostały przez kobietę przerwane. - Twoja dusza... Dzięki niej mógłbym zwiększyć swoje moce. Mógłbym przez chwilę poczuć jak to jest żyć, smakować, odczuwać radość z małych rzeczy. - druga dłoń spoczęła lekko na jej karku.

- A wy, anioły? Co sprawia wam radość, aż tak bardzo się od nas różnicie? Rozejrzała się na tyle, na ile pozwalała pozycja w jakiej sie znajdowała, spojrzała w czyste niebo. - Nie cieszycie się na ten widok, na piękno, które was otacza?

- To piękno jest ułudą która trwa wieki. Żyjemy w jego otoczeniu, widzimy je na co dzień i wiemy, jak bardzo kłamliwym stał się nasz świat. - Wplótł palce w jej włosy i uniósł lekko głowę by móc złożyć na nich pocałunek. - Radością napawa nas powstanie nowej gwiazdy, wygrana bitwa, gatunek, który rozwinął się na tyle by przeżyć. Kiedyś było inaczej. W blasku jego chwały, otoczeni śpiewem jego chórów pławiliśmy się w radości nie znającej końca ani porównania. Teraz możemy ją przeżyć jedynie odbierając duszę takim jak ty. Płacąc za to fragmentem własnej. - dokończył odchylając jej głowę i zbliżając usta do jej warg.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"

Ostatnio edytowane przez Vivianne : 27-02-2011 o 14:30.
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172