Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-02-2011, 14:27   #21
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
- Macie bardzo wyszukane powody do radości, tylko współczuć - stwierdziła. Jabłko wypadło z jej dłoni i potoczyła po soczyście zielonej trawie. - Wara od mojej duszy - szepnęła z ustami przy jego ustach.

Jego oczy iskrzyły wesołością gdy na nią spojrzał.
- A usta? - zapytał niemal przy tym muskając jej wargi. - Oddasz mi swe usta, piękna Mijo? Czy prędzej wbijesz sztylet w plecy?

- Sztylet w plecy? To wystarczy, bo zabić anioła? - zapytała przesuwając paznokcie po jego kręgosłupie.

- Nie. - Odpowiedział po czym wbił się z pasją w jej wargi.

- Hmm, a jednak nie obce są wam ludzkie przyjemności - stwierdziła odrywając się niechętnie od jego ust. - No chyba, że próbujesz wyssać ze mnie duszę? - zapytała z ustami przy uchu Kamaela.

Śmiejąc się beztrosko wypuścił jej włosy by powędrować dłonią niżej, aż do miejsca w którym na dalszej drodze stanął pas.
- Jesteśmy ich więźniami. - wyszeptał prosto w jej ucho po czym delikatnie przygryzł małżowinę. - I nie wysysam z ciebie duszy, Mijo. Gdy zacznę, nie pomylisz tego uczucia z żadnym innym. Jest jak śmierć, nie daje się łatwo przegapić.

- A masz zamiar - powiedziała niemal bezgłośnie - masz zamiar pozbawić mnie duszy? - Ręce kobiety zatrzymały się na łopatkach, w miejscu, w którym kończyły się plecy a zaczynały skrzydła.

- Nie dzisiaj. - odparł wymijająco jednocześnie przesuwając dłoń do przodu. - Czy zawsze nosisz tak nieporęczne stoje? - W jego głosie dało się wyczuć lekką irytację.

Zaśmiała się wesoło. - Więc powiedzenie anielska cierpliwość też ma niewiele wspólnego z prawdą... - Wiesz, zależy jak na to patrzeć. Strój jest bardzo poręczny - mówiła rozbawiona - można schować, pistolet, shurikeny i inne pożyteczne przedmioty. - Dłoń kobiety powędrowała na jago kark, później wplątała się we włosy. Mija stanęła na palcach i wpiła się w jego usta w krótkim, namiętnym pocałunku. - Czy nie mówiłeś przed chwilą, że powinniśmy się zbierać? - zapytała ciągnąc go lekko za włosy.

- Rozbierać? - zapytał rozbawiony. - Czyżbyś posiadała zdolność czytania w anielskich myślach? - Odstąpił od niej nagle niemal ją przy tym przewracając. - To miejsce nie jest wystarczająco bezpieczne. - Skrzydła zaczęły się coraz szybciej poruszać tworząc silne podmuchy wiatru. - Chodź, zabiorę cię do siebie. - Chwycił ją za łokieć i mocno przyciągnął do siebie oplatając ramionami. - Przez najbliższy czas możesz się uważać za mieszkankę Edenu, Mijo. Nie licz na szybki powrót do reszty.

- Zbierać. Czyżbyś miał problemy ze słuchem? Albo interpretacją moich słów? Hmm, ma to traktować jako groźbę? - znów zadziorny uśmiech. "Miaj wyhamuj, nie ufaj..." - znów wewnętrzny głos. - Nie wiem czy mogę Ci zaufać - powiedziała dość poważnie będąc w silnych objęciach anioła.

- Za późno już na wahanie. - Oznajmił podrywając się do lotu. Pęd powietrza zdawał się ich omijać. Słyszała każdy jego oddech, podobnie jak każde uderzenie własnego serca. - Tam gdzie cię zabieram zazwyczaj mieszkają i inni. Nie powinno ich jednak być. Nie teraz gdy armia została zebrana pod murem. Będziemy więc bezpieczni przed ich spojrzeniami. - Mówił cicho, nie musiał podnosić głosu by go słyszała. - O ile więc twoja opiekunka nie upomni się o ciebie, stanowisz moja zdobycz.

- A gdy się upomni? A mam dziwne przeczucie, że zrobi to szybko... natychmiastowo odstawiasz mnie na drugą stronę bariery? Ona ma do mnie jakieś, hmmm prawa? Jakkolwiek to brzmi.

- Odstawię cię, chociaż niekoniecznie natychmiastowo. Ona co prawda nie ma do ciebie praw, nikt ich nie ma o ile ich nie oddasz, to jednak nie zaryzykuję jej gniewu.

- Mogę oddać prawa do siebie? Dziwny ten wasz świat - wzruszyła minimalnie ramionami. - Nieważne. Daleko jeszcze? - zapytała muskając lekko jego szyję.

- Już dolatujemy - musiała to być prawda gdyż skrzydła widocznie zwolniły swoje uderzenia, a po kilku chwilach które Kamael wykorzystał by sycić swe wygłodniałe usta pocałunkami, zatrzymały się, a Mija poczuła pod stopami twardy grunt. - Witaj w mych skromnych progach - balkon na którym stali nie miał bariery, pod nim zionęła bezkresna przepaść w dole której sunęły białe smugi. Stali na samym jej brzegu.
Za aniołem widniało łukowe wejście do pogrążonego w jasnych promieniach słońca, pokoju. Po obu jego stronach znajdowały się wysokie okna ozdobione kolorowymi witrażami przedstawiającymi kwitnące ogrody. Jedynym meblem widocznym z miejsca w którym stała kobieta, było ogromne łoże mogące śmiało pomieścić sześć osób, a i tak musieliby się wysilić by dotknąć swoich dłoni.

Spojrzała w dół i odsunęła się gwałtownie natrafiając na ciało anioła. Złapała go mocno za nadgarstek. Nie lubiła krawędzi, zdecydowanie. Odwróciła się szybko, zrobiła krok do przodu. - No, no - burknęła pod nosem - Anioły śpią? - zapytała wyraźnie zaciekawiona. - Nie, po cholerę do snu takie wielkie łóżko. To jak?- zapytała okrążając go. Teraz stał plecami do przepaści.

- Lubimy od czasu do czasu poleniuchować. - Odparł rozbawiony jej reakcją. - Takie rozmiary łoża są konieczne. - Rozłożył skrzydła na pełną szerokość. - Głównie dla wygody. - Złapał na dłoń trzymającą jego nadgarstek po czym uniósł ją do ust i złożył na niej długi pocałunek. Nie wypuszczając swej zdobyczy ruszył w stronę pokoju. - Ma ono jeszcze jedno, całkiem przyjemne zadanie.


- No kto by się spodziewał -
powiedziała bardziej do siebie niż do niego. Wyprzedziła go lekko, tak jakby to ona ciągnęła go teraz w stronę pomieszczenie. Zatrzymała się w drzwiach. Oparła o łukowatą futrynę. - Cóż za bogate umeblowania - stwierdziła odwracając się je jego stronę. Pogładziła go lekko po niewiarygodnie gładkim policzku.

W pokoju poza łożem stało duże biurko oraz prosta, drewniana szafa. Kamael powiódł wzrokiem po meblach po czym powrócił do pożerania nim swej zdobyczy.
- Niewiele mi potrzeba. Powinnaś zobaczyć komnaty Gabrieli. - mruknął napierając na nią swym ciałem. - Bibliotekę, kuchnię, ogrody, wodospad... - wymieniał pochylając się coraz niżej z każdym kolejnym słowem. Gdy wreszcie przykląkł przed nią z jego gardła wydobył się krótki, chrapliwy śmiech. - Oto nieśmiertelny anioł klęczący przed śmiertelną kobietą. Czy wiesz ilu oddałoby za to nie tylko swą dusze? Być tu na twoim miejscu... - Uniósł dłonie by położyć je na jej zgrabnych pośladkach. - Ciekawe kto na tym więcej straci...

- Nie i średnio mnie to interesuje. Właściwie wcale mnie to nie interesuje. Za dużo myślisz, a już za późno na myślenie. Aniele - ostatnie słowo powiedziała bardzo cicho. Powoli zdjęła z siebie kurtkę, po czym patrząc mu w oczy odrzuciła niedbale na ziemię

- To przekleństwo naszej rasy, Mijo. - Oznajmił aczkolwiek nie zabrzmiało to nazbyt zrozumiale gdyż twarz miał wtuloną w jej brzuch. - Oddałbym wiele by nie myśleć, nie wspominać. - Uniósł czarny top, który miała na sobie podążając dłońmi za materiałem. Jego gorące usta odciskały swoje piętno na jasnej skórze tuż nad linią pasa.

- Anioły, idealne stworzenie, okazują się nie być idealne - słowa sączyły się wolno i cicho, co spowodowane było w pewnym stopniu nierównym oddechem. Uniosła lekko jego brodę, tak, by widzieć błękitne oczy mężczyzny. - Nie myśl, nie wspominaj. Choć przez chwilę - powiedziała łagodnym głosem. Zsunęła się po framudze, uklękła przy nim i natychmiast wpiła łapczywie w usta anioła.

Zamiast odpowiedzieć słowami, zrobił to ustami, które niemal boleśnie wbiły się w jej własne. Delikatne muśnięcie języka przerodziło się w gwałtowny szturm mający na celu wdarcie się w nią i zawładnięcie. Niecierpliwe dłonie coraz wyżej unoszące top, nie omieszkały natarczywymi muśnięciami pobudzić otulone skrawkami materiału, piersi. Oderwał się od niej tylko na chwilę, by przełożyć ubranie przez głowę po czym skrępować nim jej ręce. Niczym wygłodniałe zwierzę przywarł do kuszących krągłości obdarzając je natarczywymi, pełnymi pasji pocałunkami.

Nawet nie próbowała się bronić, czy grać świętej. Świętej - zaśmiała się w myślach na to skojarzenie. Poddawała się silnym dłoniom i gorącym ustom Kamaela w międzyczasie próbują uwolnić swoje ręce. - Mógłbyś? - zapytała zarzucając mu skrępowane nadgarstki na szyję.

Zamiast ją wyswobodzić podniósł się do pozycji stojącej, pociągając ją za sobą.
- Będę się musiał nad tym zastanowić. -
odparł składając lekki pocałunek na jej nosie. Bez wysiłku, zupełnie jakby nic nie ważyła, wziął ją na ręce i przeniósł przez próg oraz dalej, aż do wielkiego łoża na którym ostrożnie ją ułożył wyswobadzając się z otaczających jego szyję ramion. Czułym ruchem odgarnął kosmyk włosów które opadły jej na oczy. - Taka krucha i piękna. Tak podatna na ból. Gdyby to ode mnie zależało zamknąłbym cię tutaj, aż do końca twoich dni. - Mówiąc wodził opuszkami palców po jej jedwabistej skórze.

Jej piersi unosiły się i opadały doskonale demaskując przyspieszony oddech. Na twarzy pojawiły się delikatne rumieńce. - Piękna - zaśmiała się krótko - I mówi to anioł żyjący w otoczeniu piękna idealnego. Aż strach zapytać jak wyglądają anielice. - Usiadła na łóżku wodząc skrępowanymi rękami po jego nagim torsie co chwila dając wzrokiem znak, żeby w końcu ją wyswobodził.

- Idealne piękno potrafi być śmiertelnie nudne, Mijo. -
Odpowiedział na jej słowa, jednocześnie uwalniając dłonie. - Z jedną z nich spędziłaś noc i nieznaczną część dnia, moja droga. Odpowiedź na twoje pytanie znajduje się więc w twym umyśle, wystarczy poszukać. - Pochyliła się by skraść jej niezbyt niewinnego całusa. - Pozwolisz że przyniosę nam coś do jedzenia? - zapytał bawiąc się jednocześnie zapięciem paska. - Nie chciałbym by posądzono mnie o brak gościnności. - Mrugnął i leniwie się uśmiechnął. Wstając wciąż miał ów uśmiech na twarzy. Odwrócił się, postąpił dwa kroki w stronę wnęki za którą widać było krótki korytarz oraz biegnące w dół schody, po czym krzyknął nagle i opadł na kolana. Na jego idealnych, lśniących bielą skrzydłach pojawiła się najpierw jedna, a za nią następne krople krwi.

- Co Ci jest?! - zeskoczyła szybko z łóżka. Będąc blisko zwolniła nieco - Kamael? - zapytała przestraszonym głosem kucając powoli obok anioła.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"

Ostatnio edytowane przez Vivianne : 28-02-2011 o 13:26.
Vivianne jest offline  
Stary 27-02-2011, 14:46   #22
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
~*~



- Kamaelu? - cichy głos, który rozbrzmiał tuż za stojącym w oknie mężczyzną, sprawił że wymieniony z imienia anioł odwrócił swe spojrzenie od mroku czającego się w oddali.
- Czego sobie życzysz Urielu? - zapytał zmęczonym głosem próbując ominąć swego brata i odejść.
- Poczułeś to? Tą falę mocy, która wstrząsnęła murem? Wiesz kto za tym stoi. - W ostatnim zdanie nie było pytania.
- Skoro, twoim zdaniem, wiem kto jest sprawcą to dlaczego przychodzisz z tym do mnie zamiast biec do Michała? Dlaczego zadajesz pytania zamiast oskarżać? A może właśnie to robisz Urielu? - W jego głosie czuć było zniechęcenie i gniew, tak różne od zwyczajowego spokoju jakim emanował ich ukochany brat, że niemal zmusił Uriela do cofnięcia się.
- Nie oskarżam cię, staram się pomóc. - odpowiedział cicho, kładąc dłonie na ramionach Kamaela. - Michał szykuje armię, kazał ci przekazać byś był gotów stanąć u jego boku. Przekażę mu, że zastałem cię w transie i nie mogłem dobudzić. Będzie wściekły ale nie przyjdzie tutaj i nie sprawdzi. Idź, pomóż im i sprowadź ją do nas. My też tęsknimy, Kamaelu.

Trwali tak długo, złączeni dotykiem i spojrzeniem. Wreszcie Uriel cofnął dłonie i nie mówiąc już nic opuścił komnatę północnej wieży pałacu. Kamael długo spoglądał w opustoszały korytarz i biegnące w dół, schody. Gdy podchodził do okna z jego postawy można było wyczytać stanowczość ale i smutek.

- Czy tego właśnie pragniesz, Ojcze? - Zapytał po raz tysięczny by z coraz słabszą nadzieją wyczekiwać odpowiedzi.
Nie otrzymał jej i tym razem. Gniewnie zwinął dłoń w pięść i uderzył w kamień w którym wykuto należącą do niego komnatę.
- Najwyraźniej tak. Dobrze Ojcze, zrobię jak sobie tego życzysz. Miej ich dusze w opiece... - Wyszedł na niewielki podest pod którym zionęła głęboka przepaść. Stanął na samej krawędzi i uniósł głowę pozwalając by promienie słońca rozbłysły w jego błękitnych oczach. Skoczył.



~*~



- Panie, wywiadowcy donoszą, że przeciwnik gromadzi siły przy murze.
- Powiadom pozostałych, niech będą gotowi. - Słowom towarzyszył świst miecza, który kierowany wprawną dłonią przeciął powietrze zatrzymując się tuż przed twarzą posłańca. - Przekaż im również, że będą musieli radzić sobie sami. Mam kilka spraw do załatwienia.

Tamiel skłonił się z szacunkiem po czym odwróciwszy się postąpił krok w stronę schodów prowadzących w głąb jaskini.
- To pierwszy raz od prawie dwustu lat... - Odezwał się spoglądając przed siebie. - Zbliża się dzień na który wszyscy czekaliśmy. Poczułem to, tak jak niemal wszyscy. Ten jasny płomień wnikający w nasze dusze.
- Bardzo słaby płomień, Tamielu. Cokolwiek uczynił nasz brat, jej siła maleje. Dlatego muszę was teraz opuścić. - Ostatnim słowom towarzyszył niemal ogłuszający łopot skrzydeł.



~*~







Miasto

Izzak, Zhaaaw, Semperis.



W chwili gdy Morbius osunął się na ziemię, Shyede niemal natychmiast porzuciła rolę gniewnej oskarżycielki.
- Na otchłań! - przyklękła obok leżącego. - Izzak? - Delikatnie dotknęła jego czoła przymykając na chwilę oczy. - Ojcze... - wyszeptała cicho po czym uniosła zaniepokojone spojrzenie na zbliżającego się Zhaaawa. - Jest z nim …

Zapewne chciała powiedzieć źle, jednak przerwał jej wir wiatru który nagle pojawił się w miejscu, w którym wcześniej stała Mija. Wilczyca poderwała się z wściekłością na nowo malująca się na jej twarzy.
- Nie! - warknęła zdławionym przez gniew głosem ruszając jednocześnie w stronę wiru w którym coś się poruszało. - Kamaelu ani się waż! - Jej słowa najwyraźniej nie mogły przedrzeć się przez zaporę, a jednak w jakiś sposób musiała otrzymać odpowiedź. - Nic mnie to nie obchodzi, ona jest moja. Nie waż się jej zabierać! Kamaelu!

Wszystko ucichło wraz z jej ostatnim krzykiem. Jeszcze przez chwile stała wpatrzona w niebo po czym odwróciła się i ruszyła w stronę Morbiusa.
- Trzeba go zanieść do zbiornika gdzie dam wam swoją ochronę. - Mówila starannie kontrolowanym głosem spoglądając to na Zhaaawa to znów na Semperisa.

- Kim lub czym jest Kamael? - spytał Zhaaaw, chwytając Izzaka za ramiona. - Nie stój tak i pomóż mi - zwrócił się do rogatego.
Oczywiście bez problemu mógłby zanieść leżącego sam, ale po co miałby to robić?

Semperis w milczeniu podniósł zemdlonego mężczyznę i zarzucił go sobie na ramiona, by nieść go wygodniej.

Zhaaaw spojrzał na rogatego, który wydarł mu z rąk Izzaka i wzruszył ramionami. Widać tamten nie rozumiał, co się do niego mówi. Albo nie znał słowa współpraca.
- Co zatem z tym Kamaelem? - Zhaaaw nie zamierzał porzucać tematu.

- Kamael jest jednym ze Skrzydlatych. - wyjaśniła ruszając przodem.
Idąc zaczęła się zmieniać, aczkolwiek z początku były to dość nieznaczne zmiany. Jednak z każdym następnym krokiem stawały się coraz wyraźniejsze. Włosy rosnąc w oczach sięgnęły pasa i stały się znacznie gęstsze. Ubranie przemieniło w zwiewną, szkarłatną szatę o głębokim wycięciu na plecach kończącym się wraz z włosami. Z początku niewielkie, czarne wyrostki na plecach, rozrosły się i przemieniły w potężne skrzydła. Ogon zniknął bez śladu. Podobnie reszta wilczych dodatków zastąpiona kształtami zdecydowanie ludzkimi.

- To z tego świata pochodzi wasza rasa, mężczyzno Zhaaaw?- Zapytał mortholanin retorycznie.- Im dłużej tu przebywamy tym większy budzicie we mnie podziw...

Zhaaaw nie sprostował pomyłki smokowatego. Uznał to za niepotrzebne. Poza tym miał ciekawsze rzeczy do roboty. W końcu nie co dzień można obserwować taką przemianę.
- Aniołek - syknął cicho. I ciut złośliwie.

Gdy dotarli do zakończenia ulicy ich oczom ukazał się brzeg głębokiego krateru. Na jego dnie, lśniąc w słabych promieniach słońca, znajdował się woda.
- Zgadza się, anioł. Czy to ci w czymś przeszkadza? - zapytała wrogo i nie czekając na odpowiedź wskazała na dość niepewnie wyglądającą ścieżkę prowadzącą w dół. - Zanieście go tam i zajmijcie się nim. Nikt z mieszkańców miasta nie będzie was niepokoić.

Ostrożnie stawiając kroki rogacz zaczął schodzić wskazaną ścieżynką. Do jego własnego ciężaru dodać należało jeszcze ciężar niesionego człowieka, co w wypadku nastąpienia na miejsce śliskie lub potencjalnie kruche równać się mogło upadkowi, prowadzącemu nawet do trwałego kalectwa. Lub gorzej...

- Czyżby jakiś azyl? Święte miejsce, czy coś w tym stylu? - spytał Zhaaaw.

- Ani święte ani nie będące azylem. Raczej coś w tym stylu - odpowiedziała uważnie obserwując poczynania Semperisa. - Będziecie tu jednak bezpieczni, a o to przecież głównie tu chodzi.

- Dobre chociaż tyle, na początek.- Rzekł, nie odwracając się.
- Zostawię was teraz. - oznajmiła rozkładając skrzydła. - Ona nie powinna zbyt długo przebywać w towarzystwie Kamaela.

- Nasza ‘zniknięta’ towarzyszka? Czyżby zbyt długie przebywanie w towarzystwie Skrzydlatych było szkodliwe dla zdrowia? -
spytał. W końcu sami przez dłuższy czas przebywali w towarzystwie przedstawicielki tej... bandy.

- Raczej dla duszy. - w jej głosie dało się wyczuć zmęczenie.

- Czy teraz możesz wreszcie powiedzieć, jak masz na imię? Czy też twe usta są zapieczętowane? - Zhaaaw kontynuował wypytywanie.

Skinęła głową, nim jednak odpowiedziała uważnie zlustrowała niebo.
- Samaela, Anioł Śmierci i Oskarżyciel Pana. - Skłoniła głowę trzymając dłoń na piersi.

Zhaaaw skrzywił się. Brzmiało to mało obiecująco. Chociaż interesująco.
- Taka od wykonywania wyroków? - spytał.

- Od decydowania kiedy mają być wykonane. - poprawiła z uśmiechem.

- Czy z tego, że tu jesteśmy bezpieczni - spytał - wynika, że nie mamy strzelać do wszystkiego, co się rusza?

- Nic nie podejdzie do zbiornika. Mogą się pojawić na jego brzegach jednak nie przenikną w to miejsce. Ci, którzy mogą to uczynić są dla was zbyt potężni byście mogli ich powstrzymać. Jeżeli się pojawią lepiej nie strzelajcie. Wasze życie będzie od teraz w waszych rękach.


- Marna pociecha.- Mruknął Segudus kładąc ostrożnie na ziemi niesionego dotąd człowieka.

- Niewiele więcej mogę zrobić nie tracąc mocy która będzie mi potrzeba jeżeli dojdzie do walki z Kamaelem. Wątpię by tak się stało jednak nie miałam z nim kontaktu od zbyt dawna by być pewna jego reakcji. - zaczęła wyjaśniać jednak po chwili umilkła jakby nie chcąc powiedzieć zbyt wiele. - Muszę ruszać. - warknęła powracając do nieco bardziej znajomego tonu głosu. - Postarajcie się nie zginąć do czasu mojego powrotu. - Omiotła uważnym spojrzeniem brzegi krateru, wodę która się w nim znajdowała oraz niebo nad nimi. - Jesteście tu bezpieczni. - Powtórzyła jakby próbując przekonać do tego samą siebie po czym dwoma mocnymi machnięciami skrzydeł uniosła się w górę.

Po jej odejściu zapadła ciężka cisza. Nie słychać było szumu wiatru ani jęków szkieletów. Nie docierało wycie wilków ani głosy. Nie poruszył się ani jeden kamyk, nie było szemrania wody. Ich oddechy nagle okazały się nieznośnie głośne. Bicie serca, pulsowanie krwi w żyłach, odgłos opadającego kosmyka włosów. Wszystko to nabrało niemal bolesnej wyrazistości, jakby ktoś ustawił nasłuch na ich ciała i przekręcił do oporu głośność.

Mijały minuty, a za nimi godziny. Morbius obudził się w pewnym momencie, zdezorientowany. W jego wspomnieniach raz za razem przewijała się postać nagiej kobiety namawiającej go by za nią podążył. Wołanie wciąż było na tyle silne, że mężczyzna miał problemy z pozostaniem na miejscu. Był pewien, że z nieznajomą byłby znacznie bezpieczniejszy. Co on tu właściwie robi?

Również w Zhaaawie obudziły się wspomnienia rozmowy z istotą ubraną w czerwony płaszczyk. Wątpliwości co do słuszności pozostawania w tym odsłoniętym miejscu. Myśli o prawdopodobnej zdradzie skrzydlatej kobiety którą znał jako Shyede, a która okazała się być kimś innym. Umysł podsunął mu wizje zdarzeń na Center. Nagłe pojawienie się dwójki Strażników. Neli uznała ich za przyjaciół czy jednak to nie ona odpowiadała za spotkanie w sali z różami?

Jedynie Semperis zdawał się być odporny na niechciane wspomnienia i wątpliwości. Jego spokój był jednak w jakiś dziwny sposób drażniący dla pozostałych. Wyczuwał ich rosnący gniew kierowany w jego osobę. Był inny, nie reagował jak oni. Swym wyglądem raził ich oczy. Granica oddzielająca obojętną akceptację zaczynała zbliżać się ku tej opisanej jako nienawiść. Za nią był już tylko jeden krok do otwartego ataku.


Eden

Mija


- Odsuń się. - Rozkaz zaostał rzucony stanowczym głosem, w którym pobrzmiewała ledwo tłumiona wściekłość. Anioł wstał nagle i mocno chwyciwszy ją za łokieć, uniósł do pozycji stojącej. Z jego ust wydobył się krótki syk bólu, jednak szybko został zastąpiony szyderczymi słowami.
- Nie spieszyłaś się zbytnio, Samaelo. Czyżby pozostali zbytnio zaprzątnęli twoje myśli, że dopiero teraz pomyślałaś o zagubionej owieczce? - Słowa te ewidentnie nie były skierowane do na wpół rozebranej kobiety.

- Kamaelu, od kiedy to uganiasz się za śmiertelniczkami? - głos, który dał się słyszeć od strony okna, mógł należeć tylko do jednej osoby. Mimo iż ozdobiona czarnymi skrzydłami i ubrana w długą, czerwoną szatę, to jednak wciąż miała tą samą twarz okoloną długimi do pasa, szkarłatnymi włosami. Shyede.

- Nie uganiam się. - Odparł i nie zawracając sobie głowy Miją, ruszył w stronę ognistowłosej anielicy. - Musiałem się dowiedzieć jakim cudem promieniuje z niej moc Lucyfery.

- Nie pomyślałeś by zadać mi te pytania? Musiałeś porywać tą kobietę? Kamaelu wiesz przecież jaką pokusą są dla nas istoty jej pokroju. - Głos Shyede łagodniał w miarę jak zmniejszała się odległość między nią, a aniołem.

- Widzę, że straciłaś swoją wiarę w moją silną wolę, Oskarżycielko. - Zatrzymał się na wyciągnięcie ręki od wciąż stojącej w wejściu, istoty. W jego głosie słychać było szacunek jakim darzył swego niespodziewanego gościa oraz lekką nutę rozbawienia.

- Ona żyje Kamaelu. Jej dusza została rozbita na sześć fragmentów. Jej ciało znajduje się w rękach Mefista, a moc słabnie z każdą chwilą. Przepraszam, że cię zraniłam ale Mija jest dla mnie zbyt ważna bym mogła ryzykować jej wolną wolę i duszę. - Anielica przeniosła łagodne spojrzenie z oczu Kamaela na rudowłosą kobietę. - Nie gniewaj się na mnie Miju. Naprawdę nie mogłam zaufać swojej ocenie Kamaela. Zbyt długo nie mieliśmy ze sobą kontaktu bym mogła przypuszczać, że nie poddał się wpływowi Michała.

- Samaelo... - Zaczął gniewnie anioł jednak pospiesznie przerwał odstępując na bok by umożliwić anielicy wejście do pokoju. - Nie zdradzę twojej siostry. Powinnaś to wiedzieć. Jednak masz rację, jego wpływ rośnie z każdym rokiem dlatego postanowiłem iż najwyższy czas coś z tym uczynić. - Przeniósł spojrzenie na Miję. - Wkrótce rozpęta się piekło. Pozwól, że wraz z tobą wyruszę na drugą stronę zapory. Nie pozwolę by spotkało cię coś złego.

Dwie nieśmiertelne istoty stały skąpane w promieniach słońca wyczekując na decyzję śmiertelniczki, która zrządzeniem losu wtargnęła w ich życie by stać się skarbem, na stratę którego nie chcieli lub nie mogli sobie pozwolić.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 27-02-2011, 16:15   #23
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zbiornik nie był niczym szczególnym.
Zdecydowanie nie przypominał oazy na pustyni. Wypełniona wodą dziura w ziemi wyglądała dość ponuro. Strome zbocza, nieporośnięte żadną roślinnością. Nie było to wymarzone miejsce na piknik. Ani na randkę. Nie mówiąc już o tym, że nie bardzo byłoby z kim.
Mija zniknęła, zaś Shede/Samaela... Bez wątpienia miała, jak to powiadano, wszystko na swoim miejscu, szczególnie gdy pozbyła się wilczych dodatków. Przyciągający oko biust, zgrabne nogi i tyłek - marzenia. Zaproponowanie jej spotkania sam na sam...
Zhaaawa nie zniechęcały ani skrzydła, ani skojarzenia łączące się z imieniem. Nie takie rzeczy widział, nie takie słyszał, ale... coś go od niej odpychało.
Musiałaby być pewnie ostatnią przedstawicielką płci przeciwnej w całym wielkim Wszechświecie...

Odprowadził wzrokiem odlatującą anielicę.

Jeśli dobrze pamiętał, aniołki powinny mieć skrzydła białe. No i powinny mieszkać w niebie.
Rozejrzał się dokoła. Jeśli to miało być niebo, to nie chciałby zobaczyć, jak wygląda piekło. A zatem nie byli w niebie. Cóż zatem aniołek, dość często mijający się z prawdą, jak na przedstawicielkę tej ponoć pełnej zalet społeczności, robił poza niebem? Zapomniała drogi powrotnej? Zgubiła klucz do bramy? Wykopsano ją z nieba i zakazano powrotu? Ciekawe, co przeskrobała.
Jeśli była w jakiś sposób związana ze śmiercią (czy też Śmiercią), to czerń skrzydeł można by wybaczyć. Wszystkim pracującym w tej sferze działalności kolor czarny pasował bardziej, niż biały.

Ile prawdy tkwiło w tym, co mówiła czarna anielica? Tylko co drugie słowo było kłamstwem, czy co trzecie - prawdą?
Czerwony Kapturek nie kłamała, mówiąc o aniołku. Czy prawdę mówiła o zdradzie Samaeli?
Czy na tej całej nieszczęsnej Ziemi był ktokolwiek, kto mówił prawdę? Prócz niego, oczywiście. Pewnie równie trudno było spotkać tu kogoś sprawiedliwego, jak w Center. Czy w legendarnej Sodomie i Gomorze.
Na psa urok.
Tylko w jakim stopniu zawiniły tutaj te biedne psy?

Podszedł na brzeg, stanął tuż przy lśniącej tafli.
Woda wyglądała na czystą. Żaden szkielet nie leżał nigdzie przy brzegu, żaden nie ozdabiał piaszczystego dna dziwnie płaskiej dziury. Może więc można było się umyć, albo i wykąpać, nie narażając na jakieś parchy...
Prawdę mówiąc Samaela mogła dać przykład. Rozebrać się i wskoczyć do wody. Ale oczywiście wolała sobie odlecieć pod pierwszym lepszym pretekstem.

Sprawdził temperaturę wody.
Ani zbyt ciepła, ani zbyt zimna. Taka... w miarę przyjemna. I, przynajmniej na oko, normalna. Lepsza nawet niż ta, która płynęła z niektórych kranów na Center.
Mogła chociaż powiedzieć, ile mamy czasu, pomyślał.
Umyć się i wyschnąć, to jedno. Wyczyścić starannie ubranie - to już całkiem inna sprawa.
Ściągnął koszulę i położył ją na plecak, a potem starannie się umył.
Już po trzecim razie miał wrażenie, że wreszcie zrobił się czysty.
Trzeba będzie poważnie porozmawiać z Samaelą, gdy wreszcie raczy wrócić, postanowił.

Przysiadł przy plecaku i zaczął sprawdzać, jeszcze raz, broń. Nawet gdyby miała nie działać na tych, którzy mogliby tu przyjść, to i tak lepiej być uzbrojonym, niż nie.

- Hej, mężczyzno z rogami - zwrócił się do rogacza, gdy już schował ponownie broń. - Możesz powiedzieć, jak ci na imię, czy też jest to jakieś tabu i nie należy o to pytać?
 
Kerm jest offline  
Stary 27-02-2011, 20:32   #24
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Mortholanin spojrzał na pluskającego się Zhaaawa. Jego twarz nie wyrażał niczego – ani przesadnej przyjaźni, ani zgubnej nienawiści.
- Rad-Onoth Tanis-Kraa, mężczyzno Zhaaaw. I choć w twoim języku pewnie brzmiało by to inaczej, nazywam siebie Semperisem Segundus. Tak, wiem… Okropny przekład… Przykro mi, nie pobierałem nauk językowych.-
Rogacz siedział na brzegu zbiornika i na kolanach rozkręcał otrzymany od Shyede… choć teraz raczej Samaeli… pistolet. Swoją broń znał jak żadną, ale teraz musiał nauczyć się konstrukcji broni zupełnie innego kalibru i innych założeń mechanicznych.
- Jak tam woda?- Zapytał, nie podnosząc tym razem oczu znad mechanizmu spustowego, do którego właśnie się dobrał. Zadziwiła go finezja tej archaicznej broni. Jego dłoń i palce były przyzwyczajone do ciężkiego pistoletu miotającego pociski rozrywające 17,42 mm. Ta broń była niemal trzykrotnie mniejsza, a jej pociski mniejsze prawie dwukrotnie, jednak kolba leżała w dłoni równie pewnie, jak ta ciężka stalowa kolba, którą dzierżył tyle razy w walce. Sprężyny, zamek spustowy… te pistolety, które otrzymali musiały działać na zasadzie odrzutu zamka swobodnego, zawierając w sobie jednocześnie odpowiedni mechanizm, by być jednocześnie bronią samopowtarzalną. Niemal idealny prekursor jego broni.
- Mężczyzno Zaaaw, chciałbym później obejrzeć twoją broń dla porównania z własną.- Zakomunikował Semperis. W oczekiwaniu na odpowiedź zaczął składać pistolet ponownie.
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline  
Stary 02-03-2011, 23:43   #25
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Stała jak wryta błądząc zdziwiony spojrzeniem między dwiema niebiańskimi istotami, przysłuchując się ich krótkiej, konkretnej rozmowie. Próbowała zrozumieć, uszeregować wszystkie dziwne informacje, które do niej docierały.
Nieco zdziwiona tym, że Samaela zwraca się do niej, ba! że mówi łagodnym, przepraszającym niemal tonem uświadomiła sobie nagle swoją nagość i nieco speszona skrzyżowała ręce na piersi. Gdy skończyli nastała pełna wyczekiwania cisza.

- Czy Ty pytasz mnie o pozwolenie – odezwała się w końcu zwracając oczy ku Kamaelowi. W jej głosie brzmiało niedowierzanie. – Czy znowu nie rozumiem...

- Oczywiście Mijo. - w jego oczach zalśniły iskierki rozbawienia. - Chyba że mnie nie chcesz. - dodał nieco zadziornym głosem.

- Nie ogarniam - burknęła pod nosem bardziej do siebie niż do nich. Westchnęła, wypuściła głośno powietrze. - Ok. Od początku - tym razem skierowała swoje słowa do Samaeli - Po co jestem Ci potrzebna. I kim Jest Michał?

- Michał jest Obrońcą, moim przeciwieństwem i aniołem, który zajmuje najwyższe miejsce w radzie anielskiej. - odpowiedziała zerkając za siebie by po chwili powrócić do mierzenia kobiety uważnym spojrzeniem. - Jesteś mi potrzeba, jednak wciąż nie wiem do czego. Podobnie przedstawia się sytuacja całej waszej grupy. Wstępnie udało mi się ustalić to o czym już mówiłam. Waszym celem jest miejsce w którym dawniej ukryte było Lustro.

- Yhmm. Co zrobił Michał? Dlaczego stoicie po przeciwnych stronach? - zapytała anioły tonem, mówiącym, że naprawdę zależy jej na odpowiedzi. Cóż, w końcu jeśli była w coś wplątana miała prawo wiedzieć.

- Dlaczego uważasz, że coś zrobił? - zapytał zaskoczony Kamael. Otworzył usta by dodać coś jeszcze jednak przeszkodziła mu Shyede.
- Michael nic nie zrobił. Wedle wszelkich przekazów wina podziału na strony całej anielskiej społeczności spada na moją siostrę i mnie.

- Źle się rozumiemy... Pytam, dlaczego Ty - spojrzała przelotnie na Kamaela - Wy - dodała niepewnym tonem - i Michał stoicie po przeciwnych stronach?

- Michał stoi po stronie prawa, przynajmniej wedle jego mniemania - w oczach anielicy zalśnił gniew. - Jako pierwszy sprzeciwił się ponownemu otwarciu bram. Nie potrafi wybaczyć. Nie ma uczuć. Jest zaślepionym, egocentrycznym, podłym …
- Jest jej mężem. - dodał rozbawiony Kamael czym zasłużył sobie na wściekłe spojrzenie skrzydlatej kobiety.
- Ten fakt jest nieistotny - warknęła po czym wzięła głęboki wdech dla uspokojenia. - Liczy się to, że sprzeciwił się okazaniu litości i braterskiej miłości. Przez niego żyjemy teraz po obu stronach granicy zamiast tworzyć jedną armię u boku naszego Ojca. Konflikt ten pogłębia się przez stulecia.


Uśmiechnęła się pod nosem na wzmiankę o mężu, choć nie na tyle dyskretnie, by mogło ujść to ich uwadze. - Właśnie - uśmiech zniknął z twarzy kobiety - gdzie w tym wszystkim jest Stwórca?

Anioły spojrzały na siebie po czym jednocześnie opuściły głowy.
- Nie wiemy - odezwał się Kamael poważnym głosem. - Opuścił nas kilka stuleci temu, wcześniej zsyłając w to miejsce. Samaela uważa, że winę za to ponosi rada anielska. Oczywiście oni mają na ten temat inne zdanie.
- Wy, Kamaelu. Jeszcze nie pozbyłeś się swoich białych piórek by przemawiać jak jeden z nas - oznajmiła czarnoskrzydła kobieta unosząc przy tym dumnie głowę. - Ojciec odszedł nie mogąc znieść licznych kłótni w swoim królestwie. Nie chciał nas unicestwić więc zesłał tutaj byśmy nauczyli się przebaczać. Jak widać świetnie nam idzie.

- Cudownie - sarknęła mierząc skrzydlate istoty spojrzeniem zielonych oczu. - Wspaniały ojciec tchórzy i olewa swoje dzieci , a najdoskonalsze z istot okazują się - zastanowiła się chwilę - nie być tak doskonałe. "Delikatnie rzecz ujmując" - dodała w myślach. - Żyć nie umierać co nie? - rzuciła sztucznie entuzjastycznym tonem. Po czym odwróciła się na pięcie ruszając w stronę łózka, na którym leżała jej bluzka

Silny podmuch wiatru pchnął ją do od tyłu rzucając na szerokie łoże z impetem który pozbawił jej płuca powietrza.
- Jak śmiesz... - Słowa były ledwo zrozumiałe jednak z całą pewnością należały do Samaeli.

- Jak śmie mówić to co myślę? - zapytała chrapliwie łapiąc powietrze. Chciała jeszcze coś dodać, odwróciła się z trudem, ale widząc to, co się dzieje zmieniła zdanie. - Shyede - zaczęła przestraszona. Na twarzy ognistowłosej malowała się wściekłość. - Samaelo - głos Miji był cichy i łagodny - jestem Ci potrzebna - powiedziała uznając to za najlepszy argument.




- Samaelo ona ma rację. Pamiętaj o Lucyferze. - głos Kamaela był cichy i bardzo łagodny. Ani na moment nie spuścił oczu z twarzy kobiety, którą starał się utrzymać z dala od Miji. Miecz wycelowany w Strażniczkę lśnił lekkim blaskiem gotowy by zanurzyć się w jej ciele. Chwila niepewności przeciągała się w nieskończoność. Wreszcie ostrze niechętnie opadło po czym w słabym rozbłysku światła, znikło.
- Lepiej już ruszajmy. - oznajmiła Shyede po czym odwróciwszy się ruszyła w stronę przepaści.

Przymknęła oczy, opadła na miękkie poduszki i odetchnęła za ulgą, gdy srebrne ostrze zniknęło sprzed jej piersi. Serce waliło jak oszalałe. Chwilę trwało zanim zwlokła się z łózka, zakładając przy tym top. Podeszła do jednego z wielkich okien, za którym rozpościerał się cudowny widok. Najwspanialszy jaki w życiu widziała.


- Piękny ten wasz raj - szepnęła nie wiedząc czy Anioł to usłyszy.

- Dla kogoś takiego jak ty, owszem może się wydawać piękny - przystanął tuż za nią jednak jej nie dotykając. - Nigdy więcej nie wypowiadaj swych myśli na głos Mijo. Następnym razem może mi się nie udać, a nie ona jedna bezgranicznie Go kocha.

Pokiwała nieznacznie głową tym samym przyznając mu rację. - Przepraszam - powiedziała po chwili, nie odwracając twarzy od szyby. Stała tak jeszcze przez moment obserwując, nasłuchując, wdychając przez otwarte okno świeże, pachnące powietrze. - Muszę iść - powiedziała nagle ruszając w stronę drzwi.

- Musimy - poprawił ją delikatnie po czym ruszył za nią.

Nie odpowiedziała. Zgarnąwszy z przejścia swoją kurtkę wyszła na taras nad przepaścią. Jeszcze raz omiatając wzrokiem drzewa, kwiaty, góry i niebo. Chciała zapamiętać ten widok. Miała smutne przeczucie, że nie będzie jej dane zobaczyć czegoś równie pięknego drugi raz.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 06-03-2011, 16:50   #26
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Po przebudzeniu nie bardzo pamiętał co się właściwie stało. Nie wiedział czy ostatnie wydarzenia nie były snem, może część z nich rzeczywiście była? Tęsknił za tym kojącym kobiecym głosem. Przeklinał swoją głupotę, która kazała mu go nie słuchać. Czuł, że wychodzi poza ciała a mimo to zignorował ten zew i został w nim. Do tej pory nie znał takiego uczucia, do tej pory kobiety były dla niego mniejszą lub krótszą przygodą. Jednak nie mógł wyrzucić z pamięci świetlistej postaci. Czy to magia? Czy to możliwe, żeby mógł się faktycznie zadurzyć w tym czymś? Wmawiał sobie, że to nie jest naturalne. I wiedział, że to prawda jednak nie potrafił przestać myśleć. Jakby stał się ofiarą jakiejś strasznej klątwy. Ledwo zauważył zniknięcie Sheyde i jej zmianę postaci, dopiero po jej słowach zdał sobie sprawę, że nie ma z nimi także tej twardej laski, która jeszcze niedawno miała być kolejną ofiarą jego uroku. Ich przewodniczka zamieniła się w anioła i odleciała. Tak po prostu. Jak przez mgłę słuchał pozostałą dwójkę, której rozmowa zeszła na temat posiadanej przez nich broni. Morbiusa zupełnie to nie obchodziło. Pragnął tylko jeszcze raz usłyszeć, zobaczyć... No właśnie co? Walczył sam ze sobą chodząc do okoła zbiornika drapiąc się nerwowo po szyji. W końcu półprzytomnie podjął decyzję nie będąc stuprocentowo świadomy. Postanowił coś z tym zrobić. Zaczął niezdarnie wspinąć się po ścianie krateru. Czasami tracił oparcie dla rąk i nóg, ale stok nie był zbyt stromy. Zwinny normalnie Morbius po prostu myślami był zupełnie gdzie indziej. W końcu dotarł na samą górę i nie oglądając się za siebie odszedł od krawędzi. Szedł przez chwilę po trzech wyraźnych parach śladów. Najwidoczniej ktoś go tu przyniósł. Uśmiechnął się do siebie sądząc, że za chwilę wróci w miejsce w którym spotkał Ferię. Tak bowiem określiła ją Sheyde. Nie zrobił zbyt wiele kroków kiedy poczuł jakby przechodził przez cienką ścianę wody. To dziwne uczucie ustąpiło prawie natychmiast, zakręciło mu się trochę w głowie, ale kiedy ponownie otworzył oczy całe otoczenie wyglądało zupełnie inaczej. Opuszczone ruiny miasta zniknęły ustępując miejsca niewielkiemu pomieszczeniu rozświetlanemu przez słabe zielone światło, którego źródła nie było nigdzie widać. Kryształowe kolumny nadawały miejscu nutkę przepychu zarezerwowanego dla królów. W jednej z nich dostrzegł odbicie swojej zaskoczonej twarzy. Wszystkie były oplecione grubą liną winorośli wyrastającymi z sufitu.. Całe pomieszczenie było wypełnione wodą sięgającę jedynie lekko ponad kostki. Idealnie przejrzysta odbijała zielone światło tworząc nienaturalnie wręcz bajkową scenerię. Morbius widział już to miejsce. To było... Kiedyś dawno temu. Może mu się to śniło? Czyżby jego podświadomość odtworzyła ten obraz? Nie myślał nad tym zbyt wiele. Całą jego uwagę skupiła kobieca postać odwrócona do niego plecami. Powoli brodząca w wodzie.

Opuszczone ruiny miasta zniknęły ustępując miejsca niewielkiemu pomieszczeniu rozświetlanemu przez słabe zielone światło, którego źródła nie było nigdzie widać. Kryształowe kolumny nadawały miejscu nutkę przepychu zarezerwowanego dla królów. W jednej z nich dostrzegł odbicie swojej zaskoczonej twarzy. Wszystkie były oplecione grubą liną winorośli wyrastającymi z sufitu.. Całe pomieszczenie było wypełnione wodą sięgające jedynie lekko ponad kostki. Idealnie przejrzysta odbijała zielone światło tworząc nienaturalnie wręcz bajkową scenerię. Morbius widział już to miejsce. To było... Kiedyś dawno temu. Może mu się to śniło? Czyżby jego podświadomość odtworzyła ten obraz? Nie myślał nad tym zbyt wiele. Całą jego uwagę skupiła kobieca postać odwrócona do niego plecami. Powoli brodząca w wodzie.

-Feria? To ty? Udało mi się. Naprawdę cię znalazłem...

Złotoskóra kobieta odwróciła się z uwodzicielskim uśmiechem na ustach.
- Zatem wiesz kim jestem. - słodycz w jej głosie była niemal równa tej, którą smakowała jej krew. - Mój drogi - wyciągnęła dłoń w jego kierunku. - Feria to jedynie imię mej rasy. Moje własne brzmi Taeria. Podejdź bliżej, tu jesteś bezpieczny.

-Taeria... Taeria... - długo ważył to imię, powtarzając je z niemal nabożnym uwielbieniem.
Chwycił ostrożnie jej dłoń jakby obawiając się, że kiedy jej dotknie sen w którym się znalazł pryśnie jak bańka mydlana.
-Ja... Nie wiem kim jesteś, chociaż Sheyde... - tak był prawie pewny, że tak właśnie brzmiało imię tego mało istotnego stworzenia.
-Ona ostrzegała mnie przed tobą... Nie wiem nic więcej, choć chętnie się dowiem jeśli będziesz łaskawa mi powiedzieć pani. Powiedz proszę jesteś jawą czy snem?

- Oczywiście, że jestem prawdziwa. Tak prawdziwa jak ty sam. - Objęła dłońmi głowę Strażnika przysuwając swoją twarz do jego. - Słowa Samaeli są dla nas nieistotne, Izzaku. Liczysz się tylko ty i twoje pragnienia.

-Moje pragnienia...? - zapytał szczerze zdziwiony. W tym stanie złotoskóra piękność mogła powiedzieć cokolwiek a on i tak słuchałby ją zafascynowany z idiotycznym uśmiechem na ustach.
-Moje pragnienia... - powtórzył bardziej przytomnie częściowo uświadamiając sobie wagę tych słów.
-Ale ja pragnę tylko tego by ta chwila trwała wieczność moja pani.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - wyszeptała skupiając spojrzenie całkowicie granatowych oczu na jego spojrzeniu. - Jedyne co musisz zrobić to oddać mi siebie całego. - zdjęła jedną dłoń z jego ramion po czym łagodnie przesunęła opuszkami palców po jego wargach. - Twoje ciało i to co czyni cię tym kim jesteś, Izzaku. Gdy to zrobisz już na zawsze będziemy razem. Zaufaj mi...

Zaufać jej? To wszystko? To było takie proste. I jak mógłby jej odmówić? On już jej ufał i przez moment zabolało go, że musi usłyszeć jego potwierdzenie w tej sprawie. Zapomniał o misji. Zapomniał o Center, o swoich towarzyszach i o tych co polegli. W tej chwili miał wszystko to na czym mogło mu zależeć.

-Ufam ci Taerio... - rzekł rozmarzonym głosem.

- Zatem oddaj mi ją, Izzaku. Musze to od ciebie usłyszeć. Oddaj mi swą duszę, a twoje życie będzie ciągiem namiętności. Całe życie, Izzaku. - szeptała uwodzicielsko. - Każda chwila, sekunda... Aż po ostatni wdech....

-Dusza... Mam ci oddać duszę? To jest możliwe? Tak właściwie to czym jest dusza? Poza tym nie bardzo rozumiem jak mógłbym...

- Dusza, mój kochany to tylko wymysł Skrzydlatych. Niestety... - odsunęła się przybierając zasmucony wyraz twarzy. - Nie pozwalają nam na rozkosz z kimś takim jak ty, mój książe. Żeby … - rzuciła onieśmielone spojrzenie spod na wpół przymkniętych powiek. - Musimy mieć pozwolenie w postaci duszy. Dowód, że nie zmusiłyśmy cię do niczego. Powiedz to, najdroższy. Powiedz, że oddajesz mi swą duszę...

Zastanowił się chwilę. Wahał się mimo, że gotowy był zrobić dla niej wszystko. Odegnał jednak te myśli, które zaczynały go drażnić. Ostatni głos rozsądku, który uratował go ostatnio zamilkł. Był pewny czego chce.

-Oddaję moją duszę w twoje ręce pani.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline  
Stary 06-03-2011, 19:09   #27
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Mija - Eden.


Kamael dołączył do niej nieco później, trzymając w dłoni niewielkich rozmiarów płócienny worek.
- To dla twoich towarzyszy i oczywiście dla ciebie. Po drugiej stronie ciężko o jabłka i inne przysmaki, których tutaj mamy pod dostatkiem. - delikatnie dotknął jej ramienia i przez chwilę trwał wraz z nią chłonąc widok. - Ładnie pachniesz. - stwierdził odwracając ją w swoją stronę i obejmując ramionami. - Jak soczysty, czerwony owoc z Jabłoni Pierwszego Grzechu.

Szept zabrzmiał tuż przy jej uchu i było to jego ostatnie słowa, które wypowiedział nim wraz ze swoją Strażniczką wzbił się w powietrze.


Mija - Druga strona.



Samaela już na nich czekała. Stałą na środku skrzyżowania, które Mija w tak niespodziewany sposób opuściła.

- Promieniejecie i można was wyczuć na kilometr. - oznajmiła wesoło, co raczej nie było jej zwyczajowym zachowaniem.

Jednak jej słowa niosły ze sobą prawdę. Skóra całej trójki, która dopiero co powróciła z Edenu, lśniła łagodnym, złotym blaskiem. Wyraźnie odcinali się na tle ponurego miasta i panującej w nim złowrogiej atmosfery. Zapach świeżych, nagrzanych promieniami słońca jabłek, skutecznie oddzielał ich od woni dymu i rozkładu, którą zapamiętały.

- Zajmę się resztą drużyny. Nie czekajcie na mnie. Kamaelu zabierz ją za miasto. W miejscu w którym mokradła przechodzą w Ognistą pustynię będzie na was czekała Ziona. - Jej wesołość rozwiała się w mgnieniu oka. - To Otchłanka. Postaraj się jej nie drażnić.

Kamael skrzywił się z niesmakiem jednak nie protestował.
- Stanie się jak sobie tego życzysz Samaelo. - Odpowiedział pochylając z szacunkiem głowę. - Zapewnię jej bezpieczeństwo i postaram się zachować swe myśli i osądy dla siebie.

Twarz anielicy złagodniała jednak z jej ust nie padło już ani jedno słowo. Odwróciła się do nich plecami i ruszyła przed siebie.

- Komu w drogę... - zaczął wypowiadać znane każdemu powiedzenie jednocześnie podając Strażniczce swoją dłoń.




Druga strona - krater


Morbius postanowił opuścić towarzyszy. Rezygnując z osłony jaką wedle swych słów, zapewniła im Samaela wspiął się na szczyt i zniknął tuż za krawędzią. W jednej chwili stał całkiem widoczny dla wszystkich wokoło by w kolejnej rozpłynąć się w powietrzu jakby nigdy go tam nie było.

Cisza na powrót zawładnęła kraterem niosąc ze sobą dziwne myśli. Czym właściwie był świat w którym się znaleźli. Nie posiadali żadnych danych poza słowami Shyede, które mogły nieść ze sobą prawdę ale dużo bardziej prawdopodobne było, że były kłamstwem. Jeżeli jednak kłamała co do miejsca w którym się znaleźli to czym ono było i dlaczego Skrzydlata postępowała tak, a nie inaczej? Anioły... Demony... Duchy, które tylko oni widzieli... Głosy, które tylko oni słyszeli...

Shyede, wciąż przyozdobiona w skrzydła, pojawiła się na brzegu krateru w tym samym miejscu, w którym dłuższą chwilę wcześniej zniknął Morbius. Również sposób w jaki to uczyniła miał w sobie coś wspólnego z jego zniknięciem.
- Dość leniuchowania - oznajmiła uśmiechając się radośnie i ostrożnie schodząc w dół. - Pora na dalszą drogę. Do zmroku mamy trochę...

Przerwała i przystanęła. Jej uśmiech zbladł co w niczym nie zaszkodziło łagodnemu blaskowi który ją otaczał, a który zdawał się być wypełniony radością.
- Gdzie Morbius? - skierowała pytanie w stronę Zhaaawa. W jej głosie brzmiał niepokój i znacznie bardziej znajomy od jej wcześniejszego, radosnego nastawienia, gniew.


Morbius.


Oczy Taerii zalśniły błękitem. Uśmiechnęła się, ponownie zbliżając do Strażnika i obejmując dłońmi jego twarz.
- Przyjmuję dar ofiarowany dobrowolnie. Przyjmuję go na mocy odwiecznego kontraktu. Jego życie należy do mnie..... - wypowiadając te słowa przybliżała swą twarz do jego. Gdy ich usta niemal się spotkały, dodała. - Aż po ostatnie tchnienie.

Przylgnęła do niego całym, kuszącym ciałem. Palce, długie i smukłe zanurzyły się w jego włosy ściskając mocno czaszkę. Nie było to zbyt bolesne. Ból nastąpił dopiero później. Oczy Ferii zaczęły lśnić, z ust wyrwał się zduszony okrzyk. Długie, złote włosy zafalowały po czym ożyły otulając ich złączone ciała. Tysiące igieł niemal w jednej chwili wbiło się w Strażnika. Nie miał jak krzyczeć. Słodkie usta Taerii skutecznie mu w tym przeszkadzały. Nie mógł też się wyrwać powstrzymywany przez stalowe objęcia jej dłoni. Przez ból, który mimo iż niemożliwy do wytrzymania to jednak w jakiś perfidny sposób upajający, przedarła się świadomość zbliżającego się końca.

Nagle odchyliła głowę przerywając pocałunek. Z jej ust wyrwał się okrzyk zaskoczenia i bólu.

- Taeri z klanu Kiro, córko rodu Ferie. - Męski głos niemal utonął w przerażającym wyciu jakie wydobyło się z gardła kobiety. - Mocą nadaną mi przez Oskarżycielkę... - igły wdarły się głębiej w ciało Morbiusa. - odbieram ci prawo do istnienia. - po czym zniknęły wraz z ich właścicielką.

- Idziemy. - wydany obojętnym głosem rozkaz przedarł się przez oszołomiony umysł Izzaka, który ze zdziwieniem stwierdził że klęczy pośrodku czegoś co kiedyś musiało być świątynią, lecz teraz było tylko jej zrujnowanym cieniem.


Właściciel głosu stał parę kroków przed nim. Miał skrzydła, w jego dłoni lśnił srebrny miecz, a na twarzy malowała pogarda zmieszana z odrobiną litości. Odgłos złotej krwi skapującej z ostrza na popękaną posadzkę był jedynym, który zakłócał ciszę.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 08-03-2011, 21:04   #28
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czyż jestem strażnikiem brata mego? powinien był odpowiedzieć Zhaaaw, ale Samaela była już dosyć zła, więc podsycanie jej gniewu byłoby rzeczą mało rozsądną.
Co prawda każdy z nich mógłby mieć brak rozsądku wypisany na czole, ale zapewne jakieś resztki jeszcze w Zhaaawie kołatały.

- Wstał i sobie poszedł, nie zważając na głos rozsądku - odparł. Kolejny cytat, tym razem o wołającym na puszczy, znowu wziął się nie wiadomo skąd. - Nie zdążyłem go zatrzymać, a zastrzelenie go wydało mi się kiepskim pomysłem. Doszedł do krawędzi i zniknął.

Odwróciła się by spojrzeć na drogę którą właśnie pokonała.

- Rozumiem - odpowiedziała uspokajając się nagle. - No nic, pora ruszać. - oznajmiła.

- Pójdziemy go poszukać? - spytał Zhaaaw, zakładając koszulę i chowając broń.

- Nie - odpowiedziała niemal natychmiast. - Sam wybrał sobie ten los, niech zapłaci za własną głupotę.

Zabrzmiało to szalenie optymistycznie. Ale - nie da się ukryć - dość logicznie. I, niestety, słusznie.

- Zatem dokąd się wybieramy? Idziemy górą, czy dołem? - spytał.

- Górą. Reszta już na nas czeka, lub będzie czekała. - Zmierzyła Strażnika uważnym spojrzeniem. - Mam nadzieję, że wykażecie dość rozsądku by nie narazić się tym, którzy do nas dołączą.

- Czy my wyglądamy na takich, co narażają się komukolwiek? - Zhaaaw wyglądał jak uosobienie niewinności. Przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe w jego przypadku. - A czy zechcesz się podzielić informacją, kim są ci, co mają się dołączyć?

- Obawiam się, że nie mam wyjścia. Mogę to jednak zrobić równie dobrze idąc, a przy tym zaoszczędzić czas.


Zhaaaw już wcześniej skończył pakowanie się, był zatem gotów do drogi, zanim jeszcze Samaela skończyła swoją wypowiedź.

- Panie przodem - powiedział. - Czy jak przekroczymy krawędź krateru, to znikniemy tak jak Izzak? Nie musimy czasem trzymać się za ręcę czy coś w tym stylu? - W głosie Zhaaawa zabrzmiał ledwo dostrzegalny cień ironii.

- Bariera została zdjęta gdy ją przekroczyłam. Nie masz się czego obawiać, ale jeżeli doda ci to odwagi... - odwróciła się i ruszyła przodem.

- Nie chodzi o brak odwagi, bo ten został daleko stąd, w Center - odparł niewzruszony Zhaaaw - ale o to, że to ty znasz drogę.

O ciekawych widokach, jakie miał idąc za Samaelą, wolał nie wspominać.



Miasto nie zmieniło się. Nadal królowały ruiny oraz porozrzucane wszędzie szkielety.

- Jak widzisz wystarczy podążać za mną lub przy mnie - odezwała się dopiero po chwili kierując ich jednocześnie w jedną z ulic. - Chciałam zapewnić wam bezpieczeństwo. Nie przewidziałam, że jeden z was okaże się aż takim głupcem. Mój błąd...

- Swoją osobą? Ową osłoną, o której wspomniałaś wcześniej? Czy też masz na myśli tych przyszłych towarzyszy naszej wędrówki?
- spytał Zhaaaw. Widać nikt nie jest doskonały. Nawet anioły czy anielice.

- Osłoną gdy mnie nie było i oczywiście sobą... - Uśmiechnęła się, milknąc.

- Innymi słowy - powiedział Zhaaaw - jak tylko zacznie się robić niebezpiecznie, to się mamy chować pod twymi opiekuńczymi skrzydełkami? Czy też skoro ty jesteś z nami, to nic nam nie zagraża? Prócz owych smoków i co tam biega po powierzchni?

- Słucham?
- zapytała zaskoczona, po czym powróciwszy na ziemię odpowiedziała. - W takim wypadku lepiej zrobicie oddalając się od owych skrzydełek. Czasem w trakcie bitwy... Lepiej dla was byście nie napatoczyli mi się pod ostrze. - Nieco przyspieszyła. - Wkrótce sami się przekonacie. Musimy odejść jak najdalej od tego miejsca i muru.

- Przez przypadek zamienisz nas w sieczkę - Zhaaaw stłumił uśmiech - gdy wpadniesz w morderczy szał? Interesująco to brzmi.
- Może teraz, skoro nikt na nas nie napada, opowiesz coś więcej o murze i naszych przyszłych towarzyszach? Sojusznikach, mam nadzieję.


- Nigdy przez przypadek - poprawiła. - Ci, z którymi wkrótce się spotkamy pochodzą z dwóch różnych światów. O Kamaelu już wspominałam. Drugą osobą jest mieszkanka Otchłani, Ziona.

- Otchłań, jakimś dziwnym trafem, źle mi się kojarzy
- powiedział Zhaaaw. - No dobrze. Co dalej robimy? Bo chyba nie spotykamy się z nimi po to, by porozmawiać o pogodzie.
- A, nawiązując do tego, co mówiłaś o Kamaelu i Miji... Mija też się zjawi? No i czy przebywanie z tobą nie naraża naszych dusz?


- Jeżeli Otchłań źle ci się kojarzy to wiedz że jest znacznie gorsza niż wszystkie twoje koszmary razem wzięte. - Jej głos stwardniał, jednak gdy mówiła dalej, z każdą chwilą wracał do normalnego brzmienia. - Mija będzie obecna. Jej dusza nie została przejęta. Zaś odpowiadając na twoje ostatnie pytanie... - przystanęła by na niego spojrzeć. - W każdej sekundzie przebywania w mojej obecności ją narażasz. Wystarczy bym zapomniała dlaczego was potrzebuję. Nawet ochrona... Jesteście cudowną pokusą, którą bardzo ciężko zwalczyć. - Jej oczy zalśniły czystym pożądaniem. Szybko odwróciła głowę.

Ten błysk w oku był co najmniej niepokojący. Przynajmniej Zhaaawowi się nie spodobał. I zaczął się zastanawiać, czy czasem ochrona nie jest bardziej niebezpieczna, od niebezpieczeństw czyhających na nich tu czy tam.

- Cóż zatem sprawia, że nie realizujesz swoich pragnień? - spytał. - To siła woli, czy aż tak wysoki cel ci przyświeca?

- Jedno i drugie
- warknęła gniewnie, wznawiając przerwany marsz. - Nie mogę pozwolić sobie na stratę któregokolwiek z was. W jakikolwiek sposób. Jesteście ostatnią grupą...

- W takim razie może wreszcie usłyszymy coś o tym celu?
- zaproponował Zhaaaw. - W końcu warto by wiedzieć, kto i dlaczego ma zamiar nas przeznaczyć? Powiedzenie 'dobro świata' i inne takie tam pompatyczne słowa możesz sobie śmiało darować.

- Nie wiem
- odpowiedziała zmęczonym głosem. - Muszę was doprowadzić w wyznaczone miejsce, reszta należy do was. Tym razem musi się udać...

- Mamy dotrzeć nie wiadomo gdzie i zrobić nie wiadomo co?
- W nader uprzejmy sposób Zhaaaw okazał swe zaskoczenie. - To skąd będziemy wiedzieć, co mamy zrobić? Ktoś lepiej poinformowany nam powie, czy też liczycie na wrodzoną intuicję Strażników?

- Będziecie musieli sami się domyślić i lepiej by się wam to udało.
- W głosie zabrzmiała niewypowiedziana groźba.

- Dla naszego dobra, czy dla waszego? - spytał Zhaaaw. Osobiście wątpił, by, mimo wysiłków nie wiadomo kogo, cel został osiągnięty. Prawdopodobieństwo zrobienia jednej, określonej rzeczy z miliona możliwych jest bardzo, bardzo małe.

- Dla ogółu. - Słowa były ledwo zrozumiałe, a cała postać anielicy zdawała się drgać. - Lepiej będzie gdy zmienisz temat rozmowy.

- Piękna pogoda, prawda?
- powiedział Zhaaaw idealnie obojętnym tonem. - Więcej słońca i zrobiłoby się tu zbyt gorąco.

Odwróciła się gwałtownie mierząc Strażnika wściekłym spojrzeniem. W jej dłoni na krótką chwilę pojawiło się ostrze miecza, jednak szybko znikło.

- Wkrótce właśnie tak będzie.

Tak niewinny temat, jak pogoda i taka reakcja? To co by się stało, gdyby zmieniając temat wspomniał o jej figurze albo ładnych skrzydełkach?

- Te pola lawy, o których wspominałaś? - spytał.

- Ich część, Ognista Pustynia. Gdy ją pokonamy zostanie nam dzień drogi do celu. O ile ją pokonamy, oczywiście.

- Nie można jej obejść? Idziemy do jakiejś oazy na tej pustyni? Nie powinniśmy jakoś się przygotować?

- Wasz cel to wyspa pośrodku jeziora lawy. Pustyni nie możemy obejść. Moglibyśmy tam polecieć ale ... Nie zrobimy tego. Nie potrzebujecie również więcej przygotowań. Wodę i prowiant otrzymamy od naszych sojuszników. Podobnie schronienie na noce.


Zhaaaw spojrzał na nią z zainteresowaniem, ale powstrzymał się przed pokręceniem głową. Oprócz problemów związanych z podróżą zaciekawiło go, czemu Samaela wygląda na osobę zdecydowanie przemęczoną. Nie wysypiała się od dawna, czy też tyle wysiłku wymagało powstrzymywanie się przed skonsumowaniem jego duszy. Czy też duszy Semperisa.

- Skoro nie polecimy... Jak rozumiem, samolotów nie macie. Czy lawa czasem nie pali? Potrzebne jakieś żaroodporne wdzianko?

- Przejdziemy mostem nad jeziorem
- odpowiedziała siląc się na spokój. - Gdyby jednak coś poszło nie tak... Wtedy polecimy.

Prosto w dół, pomyślał z nieco wisielczym humorem Zhaaaw. Nic jednak nie powiedział. Najpewniej nie chciał zapeszyć... Potem jak raz byłoby, że to jego wina.

Uskrzydlony kształt wyskoczył zza wiszącej nisko chmury, by po paru sekundach zbliżyć się i stanąć tuż przed Samaelą.


Zhaaaw puścił kolbę pistoletu, za którą chwycił w naturalnym dość odruchu. Z tego, co mówiła Samaela, mieli w okolicy więcej wrogów, niż przyjaciół. Nawet gdyby porządna kula nie potrafiła rozprawić się z niebezpieczeństwem, to zawsze przyjemniej jest na duszy, gdy można chociaż spróbować.

Skrzydlaty, zdawać by się mogło, nie zauważył gestu Zhaaawa.
Zamienił z ich przewodniczką kilka słów i, całkowicie lekceważąc stojących tuż obok Strażników, machnął parę razy skrzydłami i odleciał.

- Skrzydlatus Niewychowantus - mruknął Zhaaaw.

Samaela uśmiechnęła się pobłażliwie wodząc wzrokiem za oddalającym się aniołem.

- To Razjel. Przekazał mi, że odnalazł Morbiusa i się nim zajął. Spotkamy ich na miejscu.

- W takim razie ruszajmy na to spotkanie
- powiedział Zhaaaw. Nie miał zamiaru wypytywać, kim jest Razjel. I po czyjej stronie stronie występuje, tudzież w jakim charakterze. Wiedział o tym świecie i panujących tu stosunkach tak mało, że tej chwili ta informacja potrzebna mu była jak dziura w moście. Tym, o którym przed chwilą wspomniała Salmonella. Znaczy Samaela.


Ruszyli dalej.
Otoczenie niewiele się zmieniało, ale robiło się jakby coraz cieplej, chociaż słońce stale tkwiło za chmurami. Powód mógł być tylko jeden - powoli zbliżali się do jakiegoś źródła ciepła. I raczej nie był to samotnie stojący piec.
I z pewnością nie kobieta, która stanęła na ich drodze, chociaż nie wyglądała na oziębłą.



Ta zdecydowanie nie wyglądała na anioła, chyba że bardzo, bardzo upadłego. Raczej kojarzyła się z czymś zdecydowanie przeciwnym - ogon, rogi... Wypisz - wymaluj diabeł. A raczej diablica. Bez kopyt co prawda, ale pewnie w tym świecie nikt nie jest doskonały.

- Ziono. - W głosie anielicy pobrzmiewała radość wymieszana z ostrożnością, gdy powoli zbliżyła się do rogatej istoty. - Czy pozostali już przybyli?

Otchłanka pokręciła przecząco głową.

- Jesteś pierwsza, pani. - Skłoniła się nisko przykładając dłoń do piersi po czym pytającym wzrokiem zmierzyła towarzyszy Samaeli.

- Pozwól, że ci przedstawię Zhaaawa oraz Semperisa. - Wskazała na wymienianych po czym dodała. - Będziemy potrzebowali wierzchowców.

- Przybędą
- odpowiedziała Ziona z ciekawością zerkając na mężczyzn.

- Witaj, Ziono - powiedział Zhaaaw. - Miło cię poznać - dodał. Trudno było jednoznacznie powiedzieć, czy mówi szczerze, czy też jest to utarty frazes.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 08-03-2011 o 21:14.
Kerm jest offline  
Stary 12-03-2011, 15:49   #29
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Bez zastanowienie chwyciła dłoń anioła. - Otchłanka, cóż to takiego? - zapytała stwierdzając, że woli wiedzieć jak najwięcej o tym, co może czyhać na nią w tym dziwnym świecie.

Ujął podaną dłoń po czym uniósł do ust. Jednak zniknął gdzieś pogodny nastrój z którym wylądował.
- To mieszkanka Otchłani, Mijo. Ta część Ziemi ma z nimi coś w rodzaju układu. Oni nie atakują tych na powierzchni i na niebie, zaś Skrzydlaci nie wścibiają swego nosa w sprawy podziemi i oczywiście samej Otchłani. Przynajmniej większość... - skończywszy mówić ruszył ulicą.

- Yhmm. Po co nam ona? I jak długo będziemy iść do tej pustyni? - starała się by jej głos brzmiał obojętni, tak jakby nie denerwowała się tym całym zamieszaniem, w które się wplątała.

- Wkrótce tam dotrzemy. Ta część miasta nie jest zbyt szeroka. W niektórych miejscach pas mokradeł niemal styka się z pustynią. - wyjaśnił, jednak pominął pytanie dotyczące Otchłanki.

- Pytałam o coś jeszcze, ale skoro nie masz zamiaru odpowiadać - wzruszyła ramionami. Spojrzała na niewielki worek, który Kamael miał ze sobą, poczuła głód. - Dostanę jakieś jabłko?

- Mijo... - zatrzymał się na środku ulicy po czym z westchnieniem sięgnął do worka i podał kobiecie dorodne, czerwone jabłko. - Otchłań i jej mieszkańcy to nie jest najlepszy temat do rozmowy przy okazji miłego spaceru. Szczególnie dla kogoś takiego jak ja. Pytasz po co nam Ziona... Zapewne jako przewodniczka. Tak widzi ją Samaela. Dla mnie ta istota będzie nikim innym jak śmiertelnym wrogiem i szpiegiem... - Ostatnie słowa wypowiedział gniewnym głosem, jednocześnie wznawiając przerwany marsz.

- Super - mruknęła pod nosem bardziej do siebie niż do niego. - Idziecie z nami, czy zostawiacie na pastwę panienki z otchłani? - zapytała po chwili zastanowienia, po czym wgryzła się w twarde, soczyste jabłko. - Mmm, pycha - wydobyło się miedzy kolejnymi kęsami.

- Byłem pewien, że ci zasmakują - mimo gniewu zdobył się na miły uśmiech skierowany w stronę kobiety. - Czy idziemy... - powrócił do głównego tematu rozmowy. - Mnie tak łatwo się nie pozbędziesz, zaś reszta... Nie wiem kto jeszcze dołączy ale z całą pewnością nikt nie zaufa jej na tyle by puścić waszą grupę sam na sam z Zioną.
Kamael miał właśnie zamiar skręcić w ulicę odchodzącą w lewo, od tej którą podążali gdy słoneczny blask został przysłonięty przez jakiś obiekt. Trwało to nie dłużej niż sekundę wystarczyło jednak by w dłoni anioła zalśnił złoty miecz. Z wyraźnym niepokojem przez dłuższą chwilę spoglądał w kłębiące się na niebie chmury.

- To nie tak, że chcę się Ciebie pozbyć... Co jest? - zapytała szeptem nieruchomiejąc na chwilę. Dłoń sama powędrowała na plecy, chwyciła pistolet, schowany za paskiem. Obserwowała. Przeleciało jej przez myśl, że Kamael cholernie dobrze wygląda z tym złotym mieczem i czujną miną. Uśmiechnęła się mimowolnie.

- Nie wiem... - odruchowo dopasował się do głosu Miji i również zaczął szeptać. - Poczułem... - pokręcił głową jednak wciąż nie spuszczał wzroku z chmur. - To pewnie tylko moja wyobraźnia. Dawno nie byłem po tej stronie... - słowa nie brzmiały przekonywająco. - Chodźmy -zadecydował ruszając w kierunku, który wcześniej obrał jednak miecz nie zniknął z jego dłoni.
Ruszyli ulicą, która po pewnym czasie odbijała ostro w prawo. Kamael, nieco już uspokojony aczkolwiek wciąż czujny, przez chwilę rozważał wybranie wąskiego przesmyku pomiędzy zapuszczonymi ruderami. Uliczka po prawej była jednak znacznie wygodniejszą trasą i prowadziła niemal prosto do celu, jak wyjaśnił swej towarzyszce. Nie wyjaśnił jednak dlaczego wzbrania się przed ruszeniem nią.
- To miejsce zaczyna na mnie oddziaływać. - mruknął pod nosem po czym skierował swe kroki w prawo.
Nie uszli jednak daleko, gdy znienacka na ramieniu Miji spoczęła czyjaś dłoń.

Szła za aniołem, którego zachowanie nie napawało spokojem. W jednej dłoni znajdował się pistolet, w drugiej, zjedzone do połowy jabłko. Nagle z jej ust wydobył się krótki, zduszony krzyk. Palce zacisnęły się mocno na broni.

- Starzejesz się Kamaelu -
nim jej krzyk zdążył przebrzmieć, odezwał się męski głos zza pleców Miji.
Skrzydła anioła zadrżały nim bardzo powoli odwrócił się by stanąć twarzą w twarz z nieznajomym.
- Widzę, że wasze szkolenie zostało uzupełnione o kilka drobnych sztuczek, Razjelu. Puść Miję - groźba zabrzmiała bardzo wyraźnie.
- Czyżby zależało ci na tej istocie, mój jaśniejący bracie? Tracisz wyczucie... - Mija została boleśnie odepchnięta, wpadając wprost w ramiona Kamaela. Jego miecz zniknął więc mógł ja objąć i przyciągnąć do siebie. Gdy kobieta odwróciła głowę by spojrzeć na napastnika, okazało się, że ma przed sobą kolejnego przystojnego anioła z tym, że ten zdecydowanie należał do tej strony. Czarne skrzydła, złożone na plecach i sięgające ziemi oraz długie, równie czarne włosy nadawały mu nieco demonicznego wyglądu. Był nieuzbrojony, a przynajmniej nie było widać żadnej broni.

Minęła chwila zanim odwróciła głowę uwalniając się z silnych ramion Kamaela. - Witam - powiedziała tonem w którym było słychać nutkę oburzenie tym, jak ją potraktował. - Mogą mi panowie wytłumaczyć co się dzieje? - spytała obserwując jak mierzą się wzrokiem. A trzeba dodać, że nie wyglądało to na przyjacielskie spotkanie po latach.

Razjel obdarzył ją przelotnym, pogardliwym spojrzeniem po czym powrócił do mierzenia nim Kamaela.
- Chyba nawet wiem co w tym czymś widzisz. Nawet w tym smrodzie czuć na niej moc twojej wiernej małżonki.
Ramię Kamaela mocniej zacisnęło się wokół Miji, z czego chyba nie zdawał sobie nawet sprawy.
- Czy Samaela wie jak wysławiasz się o jej siostrze...
Tym razem drgnienie skrzydeł Razjela świadczyło o celności ciosu.
- Nie mieszaj jej do naszych sporów- warknął.
- Okaż szacunek. - Kamael nie miał zamiaru pozostawać dłużnym.
Worek z prowiantem wylądował na ziemi. W dłoniach obu aniołów pojawiły się miecze. Złoty Kamaela oraz krwiście czerwony, Razjela.

"Hmm, więc Lucyfera jest Twoją żoną".
Udała, że puszcza to mimo uszu, jakoś nie miała zamiaru zaczynać rozmowy przy czarnym aniele. Zablokowane silnym ramieniem Kamaela miała niewielką możliwość ruchu, nie wspominając już o tym, że zapominając chyba, że ma do czynienia z człowiekiem prawie miażdżył jej żebra. Zdecydowanie nie podobała jej się sytuacja w jakiej się znalazła. W dłoniach aniołów pojawiły się miecze, uścisk ramienia białoskrzydłego zmniejszył się nieco. Stała z szeroko otwartymi oczami wpatrując się z lenkiem w Razjela. - Uspokój się, proszę - powiedziała niemal bezgłośnie do Kamaela.

Anioł jakby jej nie słyszał.
- Co ty tu właściwie robisz? - zapytał po chwili.
Razjel opuścił miecz, który nagle zniknął w krótkim rozbłysku światła.
- Szukam Samaeli. Znalazłem jednego z jej grupy. - wskazał Miję. - Oddał swą duszę Ferii...
- Rozdzieliliśmy się, ruszyła do pozostałych. Powinna być w drodze na spotkanie z Zioną.
Czarny anioł skinął głową w podzięce po czym odwrócił się i zaczął odchodzić jakby nigdy nic.
- Razjelu. - Głos Kamaela stracił gniewne zabarwienie jednak nie brzmiał specjalnie przyjaźnie.
- Kamaelu. - Skrzydlaty przystanął po czym niechętnie się odwrócił i rzekł. - Witaj Mijo - po czym wzniósł się w powietrze by zniknął wśród chmur.

Głośno wypuściła powietrze, oparła głowę na piersi anioła. - Nie musiałeś tego robić. I puść mnie w końcu - dopowiedziała stanowczo. - Czy znajomość z Tobą musi wiązać się z bólem...

- Wybacz. - Nie od razu jednak pozwolił jej na opuszczenie swych ramion, jednak jego uścisk lekko zelżał. - Nic ci się nie stało? - zapytał spoglądając na nią uważnie. - I musiałem. Pora by Razjel nauczył się traktować innych z szacunkiem.

- Co najwyżej połamałeś mi kilka żeber - zażartowała rozcierając kości, które faktycznie bolały. - Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej, że Lucyfera jest Twoją żoną? - spojrzała mu w oczy.

- Nie pytałaś - odpowiedział nie unikając jej wzroku. - Czy to ci przeszkadza? - uśmiechnął się po czym lekko obniżył głowę by musnąć wargami jej usta.

- Bo nawet mi do głowy nie przyszło żeby zapytać... ! Nie bardzo - szepnęła po chwili zastanowienia. - Ale nie mam ochoty narażać się na gniew jakiejś potężnej istoty. Choć nie wiem jakie jest podejście do pewnych spraw u was, aniołów - uniosła lekko brew wciąż wpatrując się w niebiański błękit jego oczu.

- Nie obawiaj się. Nasz związek jest czysto formalny aczkolwiek jak niemal każdy, darzę ją szczerą miłością - odpowiedział, a w jego głosie pobrzmiewała szczerość. - Od jej pierwszego wygnania widziałem ją raptem cztery razy. Idziemy? - łagodnie zmienił temat na bardziej teraźniejszy.

- A mamy inne wyjście? - zapytała ruszając. - Kim jest Feria? I skoro zabrała duszę, któremuś z moich towarzyszy... Co by się stało gdybyś pozbawił mnie duszy?

Podniósł worek z jedzeniem po czym dogonił kobietę.
- Ferie to jedne z istot zamieszkujących Otchłań i niektóre miasta na powierzchni. Zwykle polują na męskich osobników, którzy są dla nich najłatwiejszym celem - tłumaczył uśmiechając się przy tym, najwyraźniej rozbawiony jakimś wspomnieniem. - Jeżeli jedna z nich otrzymała od twego towarzysza dusze i zdążyła wchłonąć ją całą to nie ma dla niego szans. Gdybym ja pozbawił cię duszy... - jego uśmiech zastąpiła powaga. - Stałabyś się pustą skorupą. Nie wiedziała byś co to radość czy pożądanie. Twoje ciało przestałoby reagować na wszelkie bodźce emocjonalne. Byłabyś... - przez chwilę szukał właściwego słowa - maszyną. Bezwolną kukłą. Robotem w ludzkim ciele.


- Hmm, tylko mu współczuć... - stwierdziła z ledwo słyszalnym współczuciem. - Cholera, nam też. Skoro nie ma duszy, nie jest już chyba - zastanowiła się - do końca... Strażnikiem - mówiła cicho jakby się nad tym zastanawiając. - Kamaelu - zagadnęła po chwili i zanim anioł zdążył wypowiedzieć słowo wpiła się bez ostrzeżenia w jego usta.

Zaskoczony, przez jedno uderzenie serca, nie reagował. Gdy jednak doszedł do siebie odpowiedział z pełną pasją na jaką było go stać. Wolną dłoń wplótł w jej włosy nie pozwalając jej na wycofanie się. Powoli z dzikiego, pocałunek zamienić się zaczął w powolny, pobudzający zmysły i smakujący każdą sekundę połączenia.
- Co powiesz na powrót do mnie? - wyszeptał kusząco, na krótką chwilę odrywając się od jej warg.

- Niestety - słowa sączyły się bardzo wolno i cicho - obawiam się, że chyba nie możemy tego zrobić. - Pocałował delikatnie jego szyję. - Czekają na nas, nie powinniśmy narażać się za bardzo Samaeli...

- Taka rozważna... - mruknął i po dłuższej chwili odstąpił od niej o krok. - Przyjdzie czas gdy wydobędę z ciebie nieco bardziej sprzyjającą romantycznym szaleństwom naturę. Teraz jednak masz rację. Wolałbym nie ginąć z dłoni Samaeli, nawet jeżeli chwile mojej śmierci miałyby być okraszone słodyczą twoich ust... - obdarzył Strażniczkę pożądliwym spojrzeniem- i ciała - dodał.

- Rozważna - zaśmiała się szczerze, by za chwilę powrócić do obserwacji Kamaela. - Nie wóź na pokuszenie aniele - wyszeptała podchodząc do niego i jeszcze raz delikatnie muskając jego usta.

Zamruczał zmysłowo po czym cisze uliczki przeszył odgłos odrzucanego worka z prowiantem, w którym jak nic wkrótce miał pozostać sam jabłecznik.
- I kto tu niby kogo wodzi? - zapytał przyciągając ją mocno do siebie i unieruchamiając w uścisku. - Trzeba było nie dawać ci jabłka z Drzewa Grzechu. - Roześmiał się pochylając głowę by delikatnie skubnąć zębami skórę szyi. Jego dłonie rozpoczęły wędrówkę wśród warstw materiału pragnąc jak najszybciej dostać się do nagiego ciała.
- Ulica czy ściana? - zapytał chwytając zębami delikatny płatek kobiecego ucha.

- Cóż za bezczelny anioł?! - przez chwilę udawała oburzenie. Jej przyspieszony oddech, zaczerwienione policzki i rozchylone usta mówiły jednak same za siebie. - A smoki... demony... i inne cholerstwa czające się po kontach? - pytała między kolejnymi pocałunkami.

- Jestem pewien że dadzą sobie radę bez nas. Czajenie się po kontach nie jest takie znów trudne - odpowiedział z wesołym błyskiem w oczach jednak wyraźnie przystopował. - Nie tutaj. Poczekamy do pierwszego noclegu. - Niechętnie wypuścił ją z objęć.

- Poczekamy do noclegu mówisz - prychnęła. - No, no, widzę, że już sobie wszystko ustaliłeś - zaśmiała się i chwyciła anioła z rękę. - Idziemy - stwierdziła niechętnie.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 13-03-2011, 14:18   #30
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Zhaaaw.



Słysząc powitanie, które padło z jego ust, wyprostowała się i po raz pierwszy spojrzała prosto w oczy Chalderesjanina. Gdy jaśniejące, błękitne oczy złączyły się z jego, uczucie było co najmniej dziwne. Całkiem jak powiew zimnego powietrza otulajacy rozgrzaną skórę. Docierał wszędzie. Każda komórka ciała odczuła ów dziwny chłodny dotyk. Lecz ten nie kończył się na ciele, gdyż dotarł znacznie dalej. Przez jedno uderzenie serca owionął wszystkie uczucia, marzenia, nadzieje i to co czyniło Zhaaawa tym kim był, po czym znikło. Otchłanka pochyliła nisko głowę przykładając dłoń do serca.
- Bądź powitany Zhaaawie. Towarzyszenie ci w tej wyprawie będzie dla mnie zaszczytem. - Wyprostowała się i mimo iż jej spojrzenie wciąż skupione było na mężczyźnie to jednak wzrok starannie unikał ponownego połączenia z jego oczami.
Wrażenie było średnio przyjemne. Zupełnie jakby żywy radar spenetrował nie tylko jego ciało czy umysł, ale i duszę. I, chociaż podczas rozmowy było to dziwne, Zhaaaw nie tęsknił jakoś do kontaktu wzrokowego z Zioną. Z drugiej strony... ciekaw był trochę, co takiego zobaczyła. Ale pamiętał, również, że ciekawość stanowi pierwszy stopień w drodze do bardzo nieciekawego miejsca. Czy też raczej nieprzyjemnego...


Semperis



Gdy z kolei lśniące błękitem oczy Ziony spoczęły na Mortholaninie przez dłuższą chwilę omijały jego wzrok. Mieszkanka Otchłani poświęciła ten czas by dokładnie przyjrzeć się i najwyraźniej ocenić wysokiego Strażnika. Gdy jednak wreszcie ich spojrzenia się połączyły, Semperis odczuł to jako łagodny wstrząs elektryczny, który dotknął zarówno komórki jego ciała jak i sięgnął znacznie głębiej, wbijając się w jego wnętrze.
- Bądź powitany Semperisie. Towarzyszenie ci w tej wyprawie będzie dla mnie zaszczytem. - Dłoń spoczęła na piersi jednak Ziona nie pochyliła głowy, wciąż wpatrzona w oczy rogatego mężczyzny.
- Ziono... - Głos Samaeli spowodował natychmiastową reakcję. Kontakt wzrokowy został zerwany, a głowa pochyliła się nisko.
- Racz wybaczyć moją ciekawość. - Nie było pewne do kogo owe przeprosiny zostały skierowane gdyż Ziona nie wymieniła imienia adresata. Cofnęła się jednak i stanęła w pewnym oddaleniu od trójki przybyszy. Jej wzrok starannie omijał ich grupę skupiając się na obserwowaniu najbliższych zabudowań miasta.



Mija.



Gdy dotarli wreszcie na miejsce spotkania, zastali tam zarówno znanych sobie Strażników Semperisa i Zhaaawa, jak i anielicę Samaelę. Poza nimi i w pewnym od nich oddaleniu stała młoda dziewczyna. Zgrabne ciało pokrywała zielono-czerwona skóra, którą miejscami zdobiły lśniące ogniem tatuaże oraz dość skąpe odzienie. Długi ogon o gorejącym zakończeniu od czasu do czasu muskał czarną skałę wzbijając w powietrze snopy iskier. Długie, ciemno-brązowe, częściowo zebrane i spięte kolczastą spinką włosy w niewielkim tylko stopniu kryły potężne i ostro zakończone rogi. Nieznajoma zmierzyła Kamaela zaskoczonym spojrzeniem, które następnie przeniosła na anielicę.
- Kamael wyruszy z nami, Ziono. Ręczę za niego. - dodała Samaela widząc otwierające się usta Otchłanki, która najwyraźniej chciała zaprotestować.
- Wedle twego życzenia, pani. - Rezygnując ze sporu ponownie zwróciła spojrzenie na anioła.
- Ziono. - Stojąca przy nim Mija mogła wyczuć ile kosztowało go zachowanie neutralnego tonu głosu.
- Panie. - Otchłanka pochyliła głowę przykładając jednocześnie dłoń do piersi. Wyglądało na to, że słowa Samaeli były dla niej wystarczającą gwarancją dobrego zachowania anioła. Jednak w ukłonie dało się wyczuć wahanie jakby Ziona nie była pewna czy w ogóle powinna go wykonać.
- Pozwól, że przedstawię ci Miję. - Anioł postanowił wyręczyć Samaelę jednocześnie kładąc dłonie na ramionach kobiety w bardzo wyraźnym geście mającym zaznaczyć jego prawa do kobiety oraz uwidocznić wiążącą się z nimi ochronę, która nad nią rozpostarł.
Dopiero po oficjalnym przedstawieniu Strażniczki, Ziona uniosła spojrzenie i wbiła je w jej oczy. Wrażenie było dość dziwne. Zupełnie jakby jej ciało zapłonęło nagle ogniem. Nie był bolesny, jednak niósł ze sobą wyraźny wzrost temperatury, który Mija odczuła w swoim wnętrzu. Zarówno tym fizycznym jak i duchowym, ogień ów wyraźnie bowiem zahaczył o duszę Strażniczki pozwalając jej na bardzo krótki moment poczuć, że z całą pewnością ją ma. Gdy jednak w dłoni Kamaela pojawił się złocisty miecz, wrażenie znikło, a wraz z nim błękitne spojrzenie Ziony.
- Bądź powitana Mijo. Towarzyszenie ci w tej wyprawie będzie dla mnie zaszczytem. - Wypowiadając te słowa skłoniła nisko głowę i podobnie jak w przypadku Kamaela, przyłożyła dłoń do piersi. Ten pokłon różnił się jednak od tego, który złożyła aniołowi. Mija mogła w nim wyczuć szacunek jakim obdarzyła ją Otchłanka. Jakby w tej krótkiej chwili kontaktu wzrokowego zdołała zajrzeć do duszy Strażniczki i zobaczyć w niej coś, co skłoniło ją do jego wyrażenia.


Morbius



Czarnoskrzydły anioł ani myślał litować się nad wrakiem, który zastał w dawnej świątyni. Dopiero w chwili, w której krwawiący z setek maleńkich ranek, Morbius zachwiał się i padł bez sił wprost w klejącą, białą maź, Skrzydlaty przystanął.
- Powinienem cię teraz zabić i przywłaszczyć sobie resztę twej duszy, istoto. - oznajmił podchodząc do leżącego Strażnika. - Jak można było być takim idiotą by oddać ją tak podrzędnej istocie jak Ferie? Czy ty zdajesz sobie chociaż sprawę co straciłeś? - Jego słowa przedzierały się przez mgłę spowijającą umysł Strażnika wbijając w obudzoną z czarów świadomość. - Twoja ukochana Taeri zabrała ci to kim byłeś. Zabrała tą część ciebie która czyniła cię tak wyjątkowym. Ten pierwiastek boskości tkwiący w twoim wątłym ciele. Ślad naszego Ojca pozwalający ci kontrolować dwie istoty jakie w tobie tkwiły. Oddałeś jej go za chwilę cielesnej rozkoszy. Kim teraz jesteś istoto? Nie posiadasz nic co miałoby dla mojej Samaeli jakąkolwiek wartość. Nawet nie ma już na tobie ochrony jej siostry. Ile czasu potrwa nim jej kontrola runie? Głupiec... Skończony mały głupiec.... - Głos anioła odpływał w czerń wraz z świadomością Morbiusa.

Gdy ocknął się po raz pierwszy nie było przy nim nikogo. Półleżał oparty o ścianę jakiegoś budynku, cały skąpany w złotej poświacie. Czuł jak siły, które opuściły go wcześniej, wracają. Ponownie pogrążył się w mroku, tym razem łagodnym i przyjaznym. Zanikająca świadomość wysłała do jego umysłu pocieszającą informację. Jego ciało zdrowiało.


Drugie przebudzenie. Nie był już sam. Nad jego ciałem pochylał się znajomy anioł o czarnych skrzydłach. Widząc unoszące się powieki Strażnika, wyciągnął w jego kierunku dłoń.
- Wstań. Musimy iść, pozostali już na nas czekają.

Bezimienny anioł nie kłamał. Gdy dotarli na skraj miasta, do miejsca w którym łączyło się ono z fragmentem mokradeł i ogromną połacią wysuszonej, spowitej dymem pustyni, powitały ich spojrzenia sześciu par oczu. Do drużyny dołączył kolejny przedstawiciel uskrzydlonej rasy, wyróżniający się parą białych skrzydeł i przyjaznym obliczem. Poza nim była jeszcze rogata kobieta o lśniących błękitem oczach i zatroskanym obliczu. To właśnie ona odezwała się jako pierwsza.
- Bądź powitany Razjelu, Towarzyszu. - Pochyliła nisko głowę i przyłożyła dłoń do serca. - Pozwól, że otoczę go ochroną. Jeżeli ma z nami podążyć nie może stanowić zagrożenia ani zbytniej pokusy. - Mimo, iż zwracała się do anioła, który nagle zyskał imię to jej spojrzenie wbite było w oczy Strażnika. Wrażenie jakie to spojrzenie wywoływało było dość niepokojące. Jakby docierało w jego głąb jednak nie mogło znaleźć tego co powinno tam być.
- Zrób to Ziono. - zamiast Razjela odezwała się Samaela w której głosie słychać było napięcie.
Dziewczyna nazwana przez anioły Zioną, bez dalszego zwlekania podeszła do mężczyzny i uśmiechając się łagodnie, położyła dłonie na jego ramionach.
- Nie zrobię ci krzywdy, człowieku. - oznajmiła po czym jej oczy rozbłysły jasnym, błękitnym światłem. Tatuaże na jej ciele zapłonęły żywym ogniem, którego płomienie zaczęły pełznąć w kierunku dłoni Otchłanki, a następnie wnikać w ciało Strażnika. Uczucie jakie powodowały nie należało do bolesnych. Fala ciepła rozlała się po skórze Strażnika wywołując przyjemne mrowienie zakończeń nerwowych. Jednocześnie jego świadomość została odczuwalnie i niemal brutalnie wypchnięta z miejsca w którym czuł pustkę. Błękitne światło w oczach Ziony zblakło. Gdy oderwała dłonie od Morbiusa, zachwiała się lekko jednak szybko nad sobą zapanowała.
Powoli odwróciła głowę w stronę stojących wraz z pozostałymi Strażnikami, aniołów. W jej wzroku było pytanie, na które po chwili otrzymała odpowiedź.
- Ziono poznaj Izzaka Morbiusa. - Samaela sprawiała wrażenie zadowolonej.
Otchłanka skinęła krótko głową w podziękowaniu po czym odstąpiła od Morbiusa i pochyliła przed nim głowę.
- Bądź powitany Izzaku Morbiusie. - Przez chwilę sprawiała wrażenie jakby chciała coś dodać jednak powstrzymała się i odwróciwszy do niego plecami podeszła do pozostałych.



*****


Gdy wszyscy zebrali się na fragmencie otwartej przestrzeni, mając za sobą upiorne ruiny miasta, a przed sobą spowitą dymem, czarną pustynię, Otchłanka poprosiła o pozwolenie zabrania głosu. Otrzymawszy je od Samaeli, skłoniła się swoim zwyczajem po czym oznajmiła.
- Wierzchowce będą na nas czekać przy pierwszym nocnym postoju. Musimy tam dotrzeć zanim zapadnie zmrok. Podróżowanie pieszo może być jednak niebezpieczne. Dlatego ….
- Smoczyce? - weszła jej w zdanie Samaela.
- Tak, pani. Okres składania jaj rozpoczął się wczorajszego wieczoru - odpowiedziała Otchłanka po czym powróciła do przerwanych wyjaśnień. - Dlatego zmuszona jestem prosić byście trzymali swą broń w pogotowiu. Oraz …. - ponownie zwróciła się w stronę Samaeli wykonując kolejny, tym razem głębszy pokłon - by zostało mi przekazane dowodzenie tą grupą do czasu dotarcia do kryjówki.
Wyprostowała się, lecz głowę wciąż trzymała opuszczoną z szacunkiem. Cofnęła się dwa kroki do tyłu i zaczęła wyczekiwać odpowiedzi, która dość szybko nadeszła.
- To już zostało postanowione, Ziono. - Zamiast Samaeli, głos zabrał Razjel. - Znasz ten teren lepiej niż którekolwiek z nas i ufamy, że doprowadzisz nas bezpiecznie do samego końca. - Wyraźny nacisk, który został położony na słowo “ ufamy” sprawił, że Otchłanka błyskawicznie uniosła głowę by spojrzeć w oczy mówiącego anioła. Pojedynek spojrzeń trwał równe dwa uderzenia serca po czym został przerwany przez Zionę, która ponownie pochyliła głowę.
- Stanie się wedle twego życzenia, panie.


*****




Wierzchowce faktycznie czekały, aczkolwiek nie do końca były tym co po owej nazwie można się było spodziewać. Kolczaste, skrzydlate i na dokładkę opancerzone bestie przewyższały najwyższego w drużynie Semperisa co najmniej dwa razy. Długością zaś spokojnie mogły konkurować z popularnymi na Center gondolami pasażerskimi, które mogły pomieścić około setkę ludzi. Stwory, przed którymi stanęła drużyna miały jednak tylko po jednym, skórzanym i wyglądającym na wygodne, siodle.
- Dziesięć? - zapytała nieco zdziwiona Samaela, na której ich widok nie zrobił większego wrażenia.
- Jeden z nich poniesie prowiant, pani. - Tym razem obyło się bez pokłonu. Zapewne dlatego, że Otchłanka zdawała się nie widzieć świata poza największym ze skrzydlatych stworów, do którego właśnie zdążała. - Drugi z dodatkowych wierzchowców przeznaczony został dla Abbadona. - Udzielając wyjaśnienia wyciągnęła dłoń w kierunku wierzchowca który posłusznie pochylił swoją, ozdobioną rzędem ostrych zębów paszczę na jej spotkanie.
- Abbadon? - pytanie anielicy zostało skierowane w stronę Razjela, który skinął głową uważnie przy tym śledząc każdy ruch Otchłanki.
- Postanowił do nas dołączyć - odpowiedział anioł krzywiąc się z odrazą na widok czułości z jaką Ziona głaskała potężny łeb skrzydlatej istoty.
- Zatem... - zamiast dokończyć, Samaela ruchem głowy wskazała na rogatą dziewczynę.
- Tak, to jego sprawka - padła odpowiedź, w której zabrzmiała nuta gniewu.



Miejscem przeznaczonym na nocleg okazał się drewniany szałas. Miejsce to może nie było szczytem luksusu, jednak pozwalało na ukrycie się przed ewentualnymi obserwatorami. Ukryte między wysokimi formacjami skalnymi skutecznie opierało się podmuchom wiatru i częstym w tym rejonie burzom piaskowym. W jego wnętrzu znaleźli worek z prowiantem, na który składały się głównie soczyste, czarne owoce oraz placuszki wykonane z ciemnej mąki. Oprócz jedzenia do dyspozycji drużyny zostały oddane składane, wykonane z drewna i skóry, łóżka. Na jedwabną pościel nie było jednak co liczyć.
- Będę spała z Beringami, do zobaczenia o świcie. - poinformowała ich Ziona po czym wymknęła się z szałasu, uprzednio obdarzywszy każdego niskim ukłonem. Nastrój Razjela momentalnie się poprawił.


Ziona, jak obiecała, stawiła się we wnętrzu szałasu wraz z pierwszymi, słabymi promieniami słońca.
- Wierzchowce są gotowe. Wyruszymy gdy tylko się posilicie. Zaczekam na zewnątrz. - Jak powiedziała, tak też uczyniła znikając za drzwiami.


Gdy wyszli, zastali ją rozmawiającą z kolejnym przedstawicielem skrzydlatego świata. Anioł ów miał podobne do dwójki swych pobratymców, skrzydła. Właściwie jednak można było mówić tylko o połowicznym podobieństwie, gdyż tylko jedno z nich pokryte było czarnymi piórami. Drugie znacznie bardziej przypominało te, w które zostały wyposażone ich wierzchowce. Został im przedstawiony jako Abbadon.


Wraz z jego dołączeniem do drużyny nie dało się nie zauważyć pewnych zmian w zachowaniu jej anielsko-otchłańskiej części. Razjel wyraźnie się uspokoił i przestał rzucać podejrzliwe spojrzenia w stronę Ziony. Kamael przyoblekł twarz w maskę obojętności z której tylko gniewne spojrzenia od czasu do czasu rzucane w stronę nowo przybyłego, świadczyły o szalejącej w jego wnętrzu burzy. Otchłanka wyraźnie się uspokoiła aczkolwiek nie zaprzestała zarówno ukłonów jak i omijania swym spojrzeniem oczu pozostałych. Jedynie Samaela pozostała tak samo wściekła i drażliwa jak wcześniej.


Podróż na grzbiecie skrzydlatych bestii nie należała do najłatwiejszych, jednak okazała się zadziwiająco wygodna oraz szybka. Beringi posłusznie reagowały na każde pociągnięcie za łańcuchy przytwierdzone do ich pysków, niekiedy jednak była to reakcja zbyt gwałtowna co przy odrobinie nieuwagi łatwo mogło się zakończyć pod ich szponiastymi łapami. Szczęściem, aż do południa obyło się bez wypadków.


Gdy słońce umiejscowiło się dokładnie nad ich głowami, kierująca karawaną Ziona wstrzymała swojego Beringa. Nadzieje na postój i chwilę spędzoną na twardej ziemi zostały dość szybko rozwiane.
- Smoczyce - oznajmiła wskazując lśniący czerwienią pas na horyzoncie.
Również wierzchowce musiały wyczuć gadzie damy, gdyż utrzymanie ich w jednym miejscu zaczęło wymagać większego nakładu siły fizycznej.
- Czy stanowią dla nas zagrożenie, Ziono? - uprzejme pytanie Abbadona musiało dłuższą chwilę czekać na odpowiedź.
- Są dość daleko.... - Zaczęła niepewnie po czym przerwała unosząc spojrzenie w niebo.
Ciszę pustyni przerwał ogłuszający ryk, po którym zerwał się porywisty wiatr wzbijając w powietrze miliony drobinek czerwonego pyłu. Oszalałe ze strachu Beringi zaczęły szarpać łbami i uderzać skrzydłami o swoje boki.
- Uciekajcie! - rozbrzmiał czyjś rozkaz.
Nim jednak komukolwiek udało się go wykonać, tuż przed nimi wylądowała skrzydlata bestia wielkości ich wierzchowców. Przy niej jednak Beringi wyglądały jak zgraja potulnych szczeniaków.

 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172