Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-03-2011, 14:39   #1
 
Ranghar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ranghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputację
[Autorski] Ar tonelico: Melody of Elemia

Wyższy Świat: Miasto Platyna


Rządy sprawuje tu Leard, senior szlacheckiego rodu Barsett.

Jego asystentką jest Reyvatelis – Lady Shurelia, jest ona głową zakonu Rycerzy Elemi i bezpośrednim zwierzchnikiem rycerzy.

Oboje są otaczani największym szacunkiem, który słusznie wypracowali przez lata rządów i działalności. Leard Barsett skupia się na decyzjach dotyczących mieszkańców miasta. Lady Shurelia wraz z rycerzami skupia się na zwalczaniu aktywności wirusów.

Rycerze Elemii wraz z Rey pełnią funkcje strażników miasta, patrolują ulice miasta, rozstrzygają spory i zatargi. Okazjonalnie stają do walk z wirusami, które zyskały materialną formę. Największym obowiązkiem jest strzeżenie Ołtarza Apostołów. Jest to miejsce oddalone od miasta znajdujące się w centrum tego samego poziomu Wieży. Legendy głoszą, że jest tam zapieczętowane źródło powstawania wirusów, które od czasu do czasu manifestują swoją obecność w Wieży.

Życie mieszkańców Platyny mija bezkonfliktowo, miasto jest samowystarczalne, a poświęcenie rycerzy i ich dedykacja do zwalczania zagrożeń godna podziwu. Nic nie trwa wiecznie…

Gmach Zarządu:
Leard jak, każdego dnia odprawiał przydzielonych mu rycerzy do pełnienia poszczególnych obowiązków w mieście. Wśród rycerzy i Rey znajdowali się także Saverock, Aileen i Graham. Nagle w pół wydawanego polecenia rozległ się głośny rumot, a gmach budynku zatrząsł się wraz z całą płytą, na której znajdowało się miasto. Trudno było złapać równowagę bez podtrzymywania się o kogoś. Leard wydał polecenie garstce rycerzy przy drzwiach sprawdzenia sytuacji. Wśród hałasów, gwaru i poleceń pomieszczenie wypełnił krzyk:
- Ojcze!! – Do pomieszczenie wbiegł syn Learda – Lyner, który jest jednym z osobistych rycerzy Lady Shureli.

–Coś niepokojącego dzieje w Ołtarzu Apostołów! Muszę to sprawdzić!

- Nigdzie się nie ruszysz bez osobistego polecenie swojego zwierzchnika rycerzu! Chcesz jej przynieść wstyd?
-Ale ojcze… - W oczach chłopaka płonął żarł, który nagle przygasł – Nie, nie chcę…

Do pomieszczenia wbiegła Lady Shurelia, towarzyszył jej osobisty ochroniarz Ayatane.

Oboje zbliżyli się do zarządcy. Rey spojrzała na Lynera - Ma racje, wstrząsy wydają się pochodzić z ołtarza. Musimy natychmiast sprawdzić co się stało i ograniczyć powiększające się straty w mieście. – Obejrzała się na personel z sali i zaczęła wydawać polecenia zgromadzenia oddziałów oraz miejsc do zabezpieczenia w pierwszej kolejności. – Leard liczę, że zaopiekujesz się miastem. Ja muszę sprawdzić co się dzieje w centrum wstrząsów. Ayatane, Lyner, Graham, Saverock, Aileen za mną. Reszta zostaje pod rozkazami zarządcy. Wybiegliście wraz z jej rycerzami na zewnątrz.

Miasto drżało w posadach, trudno było dotrzymać kroku Lady Shureli biegnącej przez dziedziniec. Fragmenty budynków spadały na ludność, na ulicach. Rycerze w mieście byli, w trakcie ewakuowania mieszkańców z najbardziej zagrożonych miejsc, Rey śpiewały kojące pieśni, pełne wiary i nadziei leczące rannych i pocieszające wystraszonych.

Bruk wkrótce zniknął spod stóp drużyny, a jego miejsce zastąpiły fioletowe, metaliczne płyty. Rozpoczęły się tunele prowadzące do innych części poziomu. Kolejne drzwi rozsuwały się z sykiem, wstrząsy nasilały się popychając na siebie nawzajem członków drużyny. Światła ścienne zamrugały. Lady Shurelia pośpieszyła wszystkich gestem, następny korytarz był większy, przed dużymi ozdobnymi drzwiami prowadzącymi do ołtarza brakowało warty. Lady stanęła w miejscu –Brakuje strażników, przygotujcie się! Nie wiadomo co zastaniemy w środku… - Huk i wstrząs wypełniły korytarz wytrącając wszystkich z równowagi. Aileen zachwiała się i uderzyła ramieniem o ścianę, a następnie upadła na kolano.


Niższy Świat: Nemo


Luo mieszka w warsztacie, który wynajmuje. Ma przytulny pokoik na poddaszu, a na dole pracownię i sporych rozmiarów garaż z wyposażeniem. Planowała spędzić ranek w swoim warsztacie, środki na podróże powoli się kończyły i trzeba było ponownie zająć się pracą. Jak na złość brakowało ambitnych zleceń . Obecnie miała tylko zgłoszenia na naprawy uszkodzonych przedmiotów z gospodarstw domowych i zabawek. Pogrążona w oglądaniu złomu zalegającego w warsztacie nie zauważyła, że ma gościa. Coś ciężkiego i chłodnego dotknęło jej ramienia. Mimowolnie wzdrygnęła się, gdy zerknęła kątem oka na metalowy szkielet dłoni spoczywający na jej ramieniu…



Arariel ma zapewnione zakwaterowanie przez Kościół Elemi w karczmie pod szyldem „Rzecznej Róży.” Jego bezpośredni łącznik Arthur Lorelan zapewnił mu spoczynek z dala od placówek kościelnych, aby nie drażnić władz kościelnych, ani samego najemnika. Kościół opłaca pokój i posiłki, a Arariel odwdzięcza się wykonywaniem zleceniem. Arthur poprosił o wizytę w Kościele Elemi, miał przekazać szczegóły nowego zlecenia i poprosił przyjaciela by przyszedł przygotowany na podróż. Karczma „Rzeczna Róża” jest sporym budynkiem. Na pierwszym piętrze znajdują się kwatery mieszkalne dla gości oraz recepcja. Gdy zejdzie się po drewnianych schodach w dół można wejść do dwóch izb. Po lewej stronie znajduje się jadalnia, której szefową była Claire.


Po prawej stronie znajdował się sklep starego zbrojmistrza proponującego bronie, tarcze i pancerze po korzystnych cenach. Zawsze szybko można uzupełnić u niego braki w ekwipunku przed kolejną podróżą.

Miasto Świetlików


Maiara pracuje w dywizji techników, w organizacji najemniczej Tenba. Tenba ma swoją siedzibę w mieście Świetlików, oraz ogromne wpływy pozwalające im rządzić miastem jak swoją własnością. Technicy wraz z mechanikami współpracują przy różnych projektach. Czasem jest to zwykłe usuwanie usterek na mieście i dbanie o należne funkcjonowanie maszyn oraz terminali. Innym razem jest to projektowanie maszyn i robotów ułatwiających życie (oraz je odbierających). Część z nich prowadzi ryzykowne eksperymenty na Reyvatelis w posiadaniu Tenby, ale nikt z cywili nigdy nie miał wystarczających dowodów lub odwagi, aby tego dowieść. Poza tym życie Rey w mieście jest wypełnione służbą, są traktowane jak przedmiot, a nie osoby.

Poranek Mairy rozpoczął się leniwie i spokojnie w jej mieszkaniu, w bloku wyznaczonym dla pracowników Tenba. Domowy terminal wyświetlał kilka nowych reklam i promocji ze sklepów. Na ekranie widniał odnośnik do nowej wiadomości kodu pomarańczowego. Na panią technik czekało do odczytania nowe służbowe polecenie o pilnym priorytecie…
 

Ostatnio edytowane przez Ranghar : 03-03-2011 o 12:09.
Ranghar jest offline  
Stary 03-03-2011, 14:43   #2
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Obudził się na którymś ze stołów. Nieopodal odkrył resztki wczorajszej uczty. Nie zdziwiło go to - już od siedmiu lat znajdował się na prostej drodze do samodestrukcji, a prób zaprzeczenia tej prostej prawdzie zaprzestał już dawno. Obudzenie się pośrodku własnego pokoju, tuż koło rozlanego na stole alkoholu, raczej nie mogło go już zdziwić.

Co więcej, raczej nie miał w planach urozmaicania tej rutyny...

***

- Psie, teraz odpłacę ci się za wszystkie żołdy, które mi przepiłeś!
- Jeśli zrobisz to tak, jako ostatnim razem, to do śmierci nie zdołam ich od ciebie wyegzekwować...
- Nie szczekaj, boś już trzynasty raz z rzędu przegrałeś, ni razu nie płacąc.
- Panie... panie Scarlet...
- Toć do rzeczy, panowie. Gra idzie o dużo, ale jeśli będziecie tyle kłapać, to zawartości moich kieszeni nigdy nie ujrzycie...


Zapowiadał się zwyczajny poranek w „Rzecznej Róży”. No, prawie zwyczajny – prócz zwyczajnych pijaczków, odpoczywających ludzi Kościoła i kolorytu lokalnego był w niej również posłaniec od Artura Lorelana. To zaś oznaczało, że Scarletowi nie było dane cieszyć się kolejnym dniem spędzonym w całości na błogim nieróbstwie. Postanowił odbić sobie zawód na biednym chłopaku, którego już od połowy godziny w umyślny sposób ignorował. Chłopczyna zdążył się przez to prawie że rozpłakać, najwyraźniej przerażony całą tą sytuacją.

- Panie Arariel... – zdołał wyjąkać młodzian, a wtenczas najemnik powrócił do przerwanej konwersacji.
- Radzę wam rzec „pas”, póki możecie...
- Pieprzenie! „Szkarłatny Wilk” czy inny dziadyga, zwirzchności nad kartami ni ma!
- Piwa mu...! Niech sobie popatrzy na te karty, nim se przechwala!


Scarlet zetknął na odkrywane przez przeciwnika karty. Jego rozkład był mocny, choć Arariel miał podejrzenia co do uczciwości gry. Bądź co bądź, rozdający i grający byli przyjaciółmi od kieliszka... Ale to było wręcz korzystne - on miał w zwyczaju oszukiwać jedynie, kiedy inni też to czynili...

TRZASK!

Arariel błyskawicznie wbił sztyletu ledwo kilka centymetrów od dłoni odkrywającego część swych kart gracza. Kilka innych wykonało gesty, które zazwyczaj towarzyszyły sieganiu po broń.

- Oszukiwałeś. - Scarlet bardziej warknął niż stwierdził do odkrywającego karty, usilnie ignorując zarówno posłańca, jak i zamieszanie.
- Brednie. I co? Wyrzucisz mnie, hę? - oponent, zabijaka w średnim wieku, najwyraźniej aż palił sie do bitki. Nic dziwnego, przecież we własnym rozumieniu osmieszył się, blednąc. - A spróbuj!

„Szkarłatnego Wilka” to zupełnie nie obchodziło. Wiedział już, czego chciał się dowiedzieć. Cała szopka sprawić miała, by nikt nie zauważył, że przygląda się odbitym w czystym ostrzu sztyletu kartom wroga... I wyciąga króla z rękawa.

- Masz rację, czcigodny. Uniósł mnie gniew. - ozwał się, spuszczając głowę.
- Hę, do kogo gadasz...? - najwyraźniej słowa Arariela przekraczały możliwości poznawcze rozmówcy.
- Jako rzekłeś, pewnie kosztuje mnie to resztki funduszy, ale spasować nie mogę. - stwierdził, i odkrył najsłabszy układ kart, który był mocniejszy od posiadanego przez przeciwników.

***

Człowiek, u którego terminowałem, by mnie wyśmiał... - zreflektował się, kiedy tylko pozbawieni zarobków przegrani opuścili gospodę - Szczytem mych ambicji stało się oszukiwanie maluczkich w karty...

Prędko jednak porzucił tą myśl. Wiedział, że w Kościele nie ma dla niego miejsca, a o perspektywach na rozwój może co najwyżej marzyć... Lecz było to nieskończenie lepsze od bycia martwym, ambitnym bohaterem. W dodatku, miał duży dług - więc czuł sie zobowiązany odsłużyć „pewien czas” pod banderą Kościoła. (acz zdawało się, że z biegiem lat „pewien czas“ wciąż się wydłuża)

- Panie Scarlet... - chłopczyna kolejny raz spróbował dotrzeć do najemnika, co błyskawicznie go otrzeźwiła.
- Tak? Czyżbym widział, że mnie potrzeba?
- Tak! Powinien pan natychmiast...
- Pohamuj się, chłopcze. Jeśli mój potrzebowanoby mojej obecności szybko, wysłaliby kogo innego.
- Co...?
- Ale to nieistotne. Czego chcą?
- Pan Artur Lorelan przyjazuje, coby pan się przygotował do podróży, po czym złożył wizytę w Kościele.
- posłaniec się rozpłomienił, kiedy przekazał swoją wieść, a Arariel chwilę pózniej go odesłał.

Czekały go przygotowania do podróży. Zbrojmistrza odwiedzać nie zamierzał, ale musiał uzupełnić zapasy. Przecież ze słów o konieczności przygotowań wnioskował, że czekająca go wędrówka będzie samodzielna Inaczej Arthur kazałby mu zwyczajnie przyjść do Kościoła...
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 03-03-2011 o 14:50.
Velg jest offline  
Stary 03-03-2011, 20:24   #3
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
Mimo że poprzedni dzień był ciężki i trzeba było zająć się wieloma sprawami, to rankiem i tak Saverock musiał szybko wstać. Tak już jest życie rycerza. Zawsze znajdzie się coś do zrobienia. Szczególnie jeśli chce się pokazać, że zasługuje się na bycie rycerzem, a tak było z Saverockiem. Zawsze chciał udowodnić, że zasługuje na to wszystko. Jego poranek nie zapowiadał jakiegoś niezwykłego dnia. Po wczesnej pobudce, poświęcił kilka minut na poranne ćwiczenia, a potem poszedł na śniadanie. Niestety nawet nie mógł zjeść go w spokoju. Ledwo zaczął jeść, a dostał wiadomość, że musi udać się do Gmachu Zarządu. W trybie natychmiastowym. Na początku Sav był tym bardzo zaskoczony, ale szybko zrozumiał, że po prostu zbyt długo spał. Jak on mógł do tego dopuścić? Zdarzyło to się mu pierwszy raz. Tylko, że teraz akurat nie był moment, aby się nad tym zastanawiać. Trzeba było udać się na miejsce. Rycerz szybko przywdział swoją biała zbroję, zabrał katanę i ruszył tam, gdzie był wezwany.
***
Saverock miał chyba szczęście, bo obyło się bez żadnej nagany za to spóźnienie. Czekał spokojnie na przydzielenie dla siebie jakiś obowiązków i wtedy zjawił się Lyner. Chwile potem pojawiła się Lady Shurelia z ochroniarzem. Z tego, co mówili, ich pojawienie nie zwiastowało nic dobrego. Sav bardzo się ucieszył, gdy został wybrany do towarzyszenia Lady. Coś mu się wydawało, że to mogła być okazja, aby jakoś odpracować to spóźnienie. Może nawet na coś więcej. Ale na razie nie było czasu, aby się nad tym zastanawiać. Natychmiast ruszył z innymi za Lady Shurelią. To, co działo się na zewnątrz, nie wskazywało na pewno na nic dobrego. Te ciągłe wstrząsy i huki były naprawdę irytujące. Rycerz z trudem utrzymał równowagę. Jednak nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Jedna z towarzyszek, uderzyła o ścianę i upadła na kolano. Saverock nie czekał, aż sama ona wstanie lub pomoże jej ktoś inny. Po prostu od razu podszedł do towarzyszki.
- Wszystko w porządku? - Zapytał, pomagając jej wstać.
 
Saverock jest offline  
Stary 04-03-2011, 00:09   #4
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wokoło chodziły zombie. Jak zwykle przechadzały się po korytarzach, szczerzyły swoje paszcze, obrzucały się wściekle kawałkami odpadającej skóry. Jakby parafrazując przysłowie: „Człowiek człowiekowi wilkiem, natomiast zombie zombie zombie.”Widoczne były dokładnie te same twarze, co zwykle. Brakowało tylko jednej, którą chciałby zobaczyć wśród nich, twarzy swojego brata, którego nienawidził, jak nikogo innego na całym świecie.

- Graham – sama – głos kamerdynera, jak zwykle wyrwał go rano, punktualnie o 6.35. Był mu wdzięczny, że nie musi oglądać tego samego snu, który powtarzał się od lat. Istnieją rzeczy, które trzeba zaakceptować i jakoś dalej brnąć przez kolejne dni, ale których nie można polubić. Reser nie lubił takich snów.
- Graham – sama – kolejne słowa kamerdynera spowodowały, że powrócił całkiem do przytomności siadając na łóżku. Okno dużego pokoju było otwarte. Z zewnątrz dochodził śpiew ptaków. - Graham – sama, przygotowałem pańską herbatę. Jest letnia, tak jak pan sobie życzył – lekko nosowym głosem przypomniał budzącemu się chłopakowi. Jakimś sposobem potrafił nalać herbatę z wysoka, mimo tego nie zdarzył się jeszcze przypadek, ażeby chociaż trochę się wylało.


- Dziękuję Tigalli – san – zwrócił się do młodego, elegancko kamerdynera, który kierował całą domową służbą, a oprócz tego znaczą częścią majątku rodziny. - Czy coś nowego u Isoldy? - to także było standardowe pytanie, zadawane dokładnie identycznie od lat.
- Niestety nie, Graham – sama. Nie jest jednak gorzej – odpowiedź kamerdynera brzmiała, jak zwykle. Była wystudiowana, melodyjna, niczym część określonego rytuału, który obydwaj odprawiali.
- Odwiedzę ją po śniadaniu.
- Oczywiście, Graham – sama. Poinformuję Unemiko – san, że chce pan spędzić chwilę ze swoją siostrą.
- Dziękuję
– Graham wstał z łóżka podchodząc do okna oraz wyglądając chwilę na jaśniejący słonecznym blaskiem ogród. Od lat spał nago, co wzbudzało zgorszenie pokojówki, młodziutkiej Lydii, która pomyliła kiedyś pory sprzątania i wchodząc do pokoju napatoczyła się właśnie na nagiego Grahama. To było jednak całkiem dawno. Od tamtej pory takie wypadki się nie zdarzały, choć Lydia ciągle rumieniła się na wspomnienie tamtego poranka.


Łazienka przypominała nieco tradycyjną, obitą drewnem, wyposażoną w balię, ale miała wbudowane wszelkie udogadniania. Praktyczne, choć ukryte i nie niszczące prostej elegancji. Graham umył się, po czym ubrany wyłącznie w długą yukatę udał korytarzem do jadalni. Pałac był pusty, jak zwykle. Długi korytarz lśnił czystością, ale też ciszą, którą przerywały wyłącznie kwilenia ptaków z tradycyjnego ogrodu. Szedł powoli, zatrzymując się jedynie przed dużym obrazem przedstawiającym rodzinę, po parze: dorosłych osób, nastolatków oraz dzieci. Niewątpliwie jedynie uważny obserwator mógł wychwycić pewne podobieństwo wśród nich, ale nawet niespecjalnie bystra osoba rozpoznałaby Grahama. Młodszego nieco oraz roześmianego.
- To było dawno, bardzo dawno, tak dawno, że może nigdy się nie zdarzyło naprawdę, może to jedynie głupia wyobraźnia – przebiegły mu przez myśl zwykłe obrazy, setki nagłych fleszy z dalekiej przeszłości.

Jadalnia była długim, jasnym pokojem, ozdobionym szeregiem roślinnych stiuków. Na jej środku znajdował się stół, przy którym mogłoby zasiąść swobodnie i czterdzieści osób.
- Graham – sama – powitała go młoda dziewczyna w uniformie pokojówki w króciutkiej mini, znacznie więcej eksponującej niż ukrywającej. - Śniadanie wschodnie, czy orientalne? - trzymała w ręku pióro, by zapisać ewentualne wyjątkowe pragnienia swojego panicza, przy czym ciężko ukryć, że co chwila zerkała spod pięknych długich rzęs na kamerdynera, który wszedł tuż za Grahamem.


- Dziękuję Lydio, proszę to co zwykle, orientalne śniadanie.
Słowa „zachodnie”, czy „orientalne” ginęły gdzieś w dalekich tysiącleciach. Obecnie nie istniało nic, do czego można by je odnieść. Ale nawet nie rozumiejąc pierwotnego sensu, używano ich nadal.

Pokojówka uśmiechała się podając mu skromne jedzenie na srebrnej tacy. Widocznie lubiła swoją pracę, choć zapewne jeszcze bardziej lubiła towarzystwo przystojnego kamerdynera Manollo Tigalliego. Graham słyszał, że jego główny pracownik jest obiektem westchnień wielu pań. Do grona których także zaliczała się Lydia. Oczywiście, dumna dziewczyna nigdy by się nie przyznała przed sobą, że jej serduszko żywi jakieś inne uczucia niż profesjonalną obojętność. Jednak ukradkowe, odruchowe spojrzenia świadczyły o czymś kompletnie innym.
- Smaczne? - spytała.
- Owszem Lydio. Bardzo dobre, podziękuj Uemi – odpowiedział Graham starannie przeżuwając pokarm. Tak naprawdę nie było ani smaczne, ani niesmaczne. Kucharka Uemi, młodziutka dziewczyna, miała wiele chęci oraz ambicji, które nie szły niestety w parze z umiejętnościami. Starała się bardzo, jednak najlepiej wychodziły jej proste potrawy, typu gotowany ryż i właśnie takie śniadania standardowo Graham zamawiał. Jednakże średni co najwyżej smak jedzenia nie przeszkadzał Grahamowi. Potrafił jeść właściwie wszystko, tak obojętny na walory smakowe potraw, na cudowne, łechcące nozdrza, aromaty, jak nieruchome niemal było jego oblicze. Graham rzadko się uśmiechał, nigdy zaś nie śmiał. Przynajmniej od czasu wypadku. Miał jasne, lecz surowe oblicze, oczy żywe, świdrujące, lecz twarde, pełne obojętnej melancholii. Tak jak wygląd, taki miał również głos. Stonowany, jakby matowy, zawsze grzeczny, ale niemal wyprany emocjonalnie.

Śniadanie rozpoczynało kolejny rytuał: odwiedziny siostry. Znowu kolejne metry przemierzone pustymi korytarzami, odbijającymi lekko szurające echo miękkich papci. Kilka drzwi, które wielkością przypominały dawne bramy, wreszcie dotarł do wschodniego skrzydła, gdzie mieścił się gabinet Unemiko, pielęgniarki oraz służącej zajmującej się jego siostrą.


Pielęgniarka siedziała w swojej ulubionej pozie, mając założoną nogę na nogę. Niedawno ukończyła odpowiednie szkolenia i teraz Isolda cały czas znajdowała się pod jej opieką. Biorąc jednak pod uwagę, że siostra Grahama od lat była nieprzytomna, pogrążona we śnie nieustannym, Unemiko nie miała wiele pracy. Poza masażem, sprawami higienicznymi oraz lekami, właściwie dysponowała swoim czasem wedle własnego uznania. Grahamowi to nie przeszkadzało, pod warunkiem, że siostrze niczego nie zbywało. Miał nadzieję, ze któregoś dnia medycyna, lub przypadek spowodują, że dziewczyna się ocknie z wieloletniego snu.

Nawet nie zadawał pytania pielęgniarce, jak wygląda sytuacja. Gdyby nastąpiła jakakolwiek zmiana, miała obowiązek natychmiast zawiadomić chłopaka.
- Konnichiwa, Unemiko – san – powitał ją przechodząc przez gabinet.
- Konnichiwa, Graham – sama – jego służba miała obowiązek zawsze zwracać się do niego po imieniu. Denerwowało go typowe Reser – sama. Tak lubił, żeby się do niego odzywano, wyłącznie starszy brat. Tymczasem Graham nie chciał mieć niczego wspólnego ze swoim bratem. Kazał wyrzucić wszystkie jego rzeczy, ubrania, meble, książki. Porozdawać, lub spalić, byle nic nie przypominało tego łajdaka. Co innego siostra. Isolda urodziła się przed starszym bratem tuż tuż. Byli prawdziwymi bliźniakami, choć niejednojajowymi. Zawsze jednak wyglądała bardzo dziecinnie. Dopiero jako nastolatka wystrzeliła i wzrostem i krągłościami zmieniając się z brzydkiego, małego kaczątka w prawdziwą damę. Ale wtedy zdarzył się wypadek. Wszystko się zmieniło. Mogła tylko spać, zaś Graham mieć nadzieję, że pewnego dnia, niczym bajkowa Śpiąca Królewna, znajdzie swojego księcia, który ją obudzi pocałunkiem.
- Graham - sama, Isolda - sama ma dzisiaj badania - przypomniała pielęgniarka. Graham skinął. Jego siostra co tydzień była zabierana do szpitala na badania. Przebywała tam dzień, lub dwa. Potem ponownie ją przewożono do domu. Nic się nie zmieniało od czasu wypadku.



Później znowu puste korytarze oraz obszerny cekhauz. Ubrana zbroja, przypasany miecz, zarzucony płaszcz rycerski. Wirolot już czekał na stanowisku startowym. Sterami kierował młody chłopak Hikaru, rówieśnik szesnastoletniego Grahama, kuzyn kamerdynera Tigalliego. Hikaru pełnił właściwie rolę lokaja, przynajmniej na takie stanowisko został przyjęty. Ale okazało się, że kompletnie nie ma zamiłowań lokajskich, za to świetnie prowadzi wiroloty oraz doskonale walczy wręcz. Bywał najczęściej sparingowym przeciwnikiem Grahama, dlatego też, choć może to nie do końca właściwe, pełnił rolę bliskiego kolegi. On również, jako jedyny spośród całej grupy pracowników pałacu, miał przywilej zwracania się do Grahama po imieniu.
- Gdzie lecimy? - spytał wesoło.
- Mam służbę – wyjaśnił Graham – ale najpierw umówiłem się z Rey przed Słonecznym Placem.
Hikaru skinął, wspominając, że wobec tego najlepiej będzie zatrzymać się tuż przy Placu na Zielonej Promenadzie, nazywanej tak od pięknych, szmaragdowych trawników. Było to ulubione miejsce spacerów mieszkańców miasta oraz spotkań zakochanych par. Według wielu, Promenada stanowiła najpiękniejszą część platynowego świata. Czy rzeczywiście dla urody, czy też dla miłych wspomnień dawnych uczuć? Nieważne, grunt, że cieszyła się swoją sławą i chłopak, który zapraszał dziewczynę na pierwsze spotkanie klasycznie umawiał się właśnie tam. Dla Grahama miała ona jeszcze jedną zaletę. Była niedaleko Gmachu Zarządu, gdzie mieli się stawić z Aileen u kierującego Platyną lorda Learda Barsetta.

Smukły wirolot wzbił się w powietrze i mijając dachy wysokich wieżowców podmiejskich osiedli poleciał do samego centrum platynowego miasta.
 
Kelly jest offline  
Stary 05-03-2011, 02:23   #5
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Obudziły ją odgłosy zażartej kłótni. Tkwiła tak przez jakiś czas na pograniczu jawy i snu, pomstując na głupich sąsiadów, kiedy dotarło do niej, że to, co słyszy, to wcale nie kłótnia. Rozchmurzyła się trochę, i już zaczynała gratulować zadowolonej parze, ale wtedy jej wzrok padł na wyświetlacz zegarka przy łóżku. „Żebyż was coś mocnego trafiło...”, pomyślała zrezygnowana i niemal stoczyła się z łóżka, a potem powlokła pod prysznic. Cab, jej przyjaciel i właściciel mieszkania, oczywiście rześki, zdążył się wepchnąć przed nią i teraz gwizdał w kąpieli jak pieprzony szczygiełek. Była piąta rano, do diabła! Kto normalny o tej godzinie ma choćby siłę pomyśleć o otwarciu oczu dobrowolnie? Wiedząc, że czekanie w malutkiej łazience wcale nie przyspieszyłoby ruchów Caba, przeszła z powrotem do swojej sypialni, włączając po kolei wszystkie swoje zabawki. Ich widok poprawił jej nieco humor, uśmiechnęła się do nich czule.
- Dzień dobry, Maiaro. – Osobisty komputer powitał ją ciepłym, miękkim altem.
- Dzień, bo jeszcze ci uwierzę. Cześć, słodziutka, co tam dla mnie masz, hm? – Mruknęła wciąż schrypniętym od snu głosem, uchylając jedną powiekę.
- Trzy reklamy sklepów, cztery reklamy ogólne, dwie wiadomości prywatne, jedna służbowa, kod pomarańczowy.
- Won, won, prywatki otwórz na dwójce i trójce, kochanie, służbówkę przerzuć na jedynkę, nie otwieraj.
Przeszła do kuchni, która mimo swoich rozmiarów, równających się mniej więcej pudełku na buty, była cudownie przytulna i miała ogromne okno, w którym Maiara osobiście wymieniła szyby na witraże.
- Nawet nie waż się włączyć światła. Zabiję. Herbata. Duży dzbanek. - Podeszła do szafek i mechanicznie zaczęła przygotowywać śniadanie dla siebie i współlokatora.
Swoją porcję zaniosła do pokoju i, siadając wygodnie przy konsoli, poprosiła komputer o odczytanie pierwszej wiadomości. Nieco piskliwy głos werżnął się w jej ciągle wrażliwe uszy. Właścicielka głosu prosiła o pilną obsługę, ponieważ któryś z jej przekaźników przestał działać. „Skoro możesz zamęczać porządnych ludzi o jakichś chorych porach, to możesz poczekać na zamówienie kolejnego tłustego obiadu”, pomyślała Maiara mściwie i przekierowała wiadomość dalej. Nie miała pojęcia, skąd Ci ludzie mieli jej prywatne łącze, kto im je sprzedał.
- Słoneczko, otwórz mi teraz trójkę. – Wybełkotała z pełnymi ustami.
Na ekranie pojawiła się przystojna twarz pewnego mechanika, z którym wyszła ostatnio na randkę. Obiektywnie rzecz biorąc, zakończyła się ona katastrofalnie, ale Maiara nie zamierzała wziąć na siebie ani odrobiny odpowiedzialności. To on spieprzył włamanie do zasobów sieci „Rogate marzenia” i przerzucenie kodowanych reklam na ogromne bilboardy. To mogła być świetna zabawa, a prawie zakończyła się ich aresztowaniem. Maiara omal nie straciła kolejnej pracy. Zdziwiła ją jednak wiadomość od faceta, myślała, że już się do niej nie odezwie. A jednak. W kilku dosadnych zdaniach zdołał zdeprecjonować jej kobiecość, zdolności i obrazić kilka pokoleń jej antenatek.
- Masz szczęście, pajacu, że nie chce mi się ani strzępić języka, ani się do Ciebie przejść. – Warknęła, mrużąc oczy z wściekłości. - Do kosza, maleńka.
Wtedy zauważyła Caba, stojącego w samym ręczniku i usiłującego przybrać neutralną minę. W tym momencie wahała się ona między szerokim, złośliwym uśmiechem a zmartwieniem. W końcu poklepał ją po ramieniu kumpelskim gestem i poszedł do swojego pokoju.
- Folder: muzyka. Gatunek: rock. Otwórz starocie i odtwórz płytę „One X”. Głośność najwyższa. Rozkaz.
Przeszła do łazienki w rytm muzyki, podśpiewując pod nosem. Słyszała Caba wrzeszczącego na jej komputer i na nią, żeby wyciszyć łomot, ale zabezpieczyła działanie swojego skarbu, tak by nikt nie mógł odwołać jej poleceń. Pod prysznicem spędziła bardzo mało czasu, bo szybko okazało się, że jej kochany przyjaciel zużył prawie cały przydział ciepłej wody. Dla niej zostało niewiele i spłukiwała ciało już lodowatą cieczą, prawie zamrażającą jej skórę. Z łazienki wyszła w miękkim szlafroku, zostawionym niegdyś przez jedną z przygód Caba.
- Wycisz o połowę. – Wydała polecenia i potrząsnęła energicznie głową, otrzepując się z wody jak pies.
- Wiesz, ilu sąsiadów dzwoniło ze skargami? Jest dopiero szósta rano!
- Jak oni przestaną służyć mi za budziki swoimi porannymi bzykankami, ja zacznę respektować ich prawa do spokojnego poranka. –
Powiedziała spokojnie z wręcz niebezpiecznie uprzejmym uśmiechem.
- Obudziło cię...? – Oczy Caba zrobiły się okrągłe jak dwa słońca. – Przecież ciebie nie jest w stanie obudzić nawet uderzenie bomby.
- Więc masz pojęcie o jakich decybelach mowa. – Wyminęła go, przeczesując palcami krótkie pasma. Nastroszyły się jak sierść wkurzonego kociaka.
- Ponieważ jest tak chora godzina, zapewne zdobędę laur wzorowego pracownika, jeżeli odbiorę i załatwię to polecenie. Mam nadzieję na jakąś podwyżkę, która zmieni moją głodową pensję w coś, co pozwoli mi przeżyć do choćby połowy miesiąca. - Mówiła, przebierając się, zupełnie swobodna w obecności przyjaciela. Była pewna, że i tak nawet na nią nie patrzył. Traktował ją jak dużo młodszą siostrę. Wprawnym ruchem podkreśliła oczy czarnymi kreskami.
- Nadzieją matką głupich. – Zadrwił z niej Cab.
- Więc powinna być dumna z takiego doskonałego syna jak Ty. – Odbiła piłeczkę, patrząc w monitory i skupiając się już na czekającym ją zadaniu. Zwróciła się do komputera: - Złociaku, otwórz jedynkę.
 

Ostatnio edytowane przez Sileana : 05-03-2011 o 02:38. Powód: drobne poprawki
Sileana jest offline  
Stary 06-03-2011, 16:09   #6
 
Raxe's Avatar
 
Reputacja: 1 Raxe nie jest za bardzo znany
…ta chwila szczęścia wystarczy…

Śniła.Siedziała nad brzegiem morza o lazurowej barwie. Gdyby jednak przyjrzeć się uważniej miało odcień granatu burzowych chmur, a może jednak jasnego błękitu o którym usłyszała w ostatniej z opowieści? Dotykała gorącego piasku, przesypując go między dłońmi i nucąc nieznaną melodię.
Śniła. Ktoś obcy stanął przed nią i wtedy pierwsze promienie słońca zapukały do okna, budząc dziewczynę z głębokiego snu.
Każdy poranek wyglądał podobnie, chłodny prysznic, krótka chwila rozmyślań. Z mokrymi włosami, zasiadała przy uchylonym oknie, błądząc wzrokiem po jeszcze pustych uliczkach, domach wyłaniających się spod cienia nocy, chłonąc powietrze przepełnione wspomnieniami. Pstryk. Palcami obejmowała obrazy, na niby robiąc zdjęcia. Zeskoczyła z parapetu, przygotowała kilka kanapek, talerz owoców i paczkę cukierków.
Pierwsze kroki kierowała do garażu, gdzie panował idealny porządek, ułożone przedmioty na sprzedaż, do naprawy na dziś i dni kolejne, a także sterta starych i już nieużytecznych, z których czasem zapożyczała części. Ściany obwieszone narzędziami imponowały i świadczyły o dobrym fachu w rękach dziewczyny. Metalowe skrzynki przepełnione śrubami, taśmami, sprężynami, wszystko co było potrzebne do naprawy urządzeń domowego użytku, stało rozłożone pod przeciwnej stronie do wejścia. Po lewej zaś, miał swoje miejsce, warsztatowy stół, na którym prócz cukierków dla odwiedzających ją młodszych właścicieli zabawek, dokonywała wstępnej analizy naprawy, poszukując odpowiednich części i instrukcji. Pracownia, chodź dwa razy mniejsza od garażu, służyła za artystyczny nieład.
Dziewczyna zapaliła lampkę na drewnianym sekretarzyku. Przegryzając kanapkę, sięgnęła po zegarek leżący na blacie. Nigdy takiego nie widziała, okrągły, z dwoma haczykami po boku, na których była zaczepiona żyłka. Nie widniały żadne wskazówki, tylko ząbkowane tarcze, wyryte rzymskie cyfry i dwa płaskie koła o różnych kształtach. Przyłożyła do ucha, nadal uparcie milczał.
Pobyt w domu, był czasem pracy i oszczędzania na kolejne wyprawy. Lou cieszyła się dobrym uznaniem, każdego dnia przychodziło sporo osób, ale większość z nich znała, dlatego naprawa była na koszt firmy, czasem symboliczną opłatę. Pozostałe zlecenia pozwalały na dobre utrzymanie, jednak sporo brakowało, aby dalej ruszyć w świat.
Rozmyślała o wieczornym spacerze, muzyce, poszukiwaniu gwiazd. Przewróciła przy tym większość pracowni, próbując odnaleźć zapodziany klucz i wkręty. Poczuła mocny uścisk na ramieniu, a chłód minionym lat obudził się w jej sercu. Nawet jeśli chciała uciec, odskoczyć, złapać za broń i wykazać swoją determinację, ciało odmówiło posłuszeństwa. Widząc żelazną dłoń, jeszcze większy dreszcz przeszył jej ciało, a serce trzepotało zbyt mocno.
Ludzie powiadają, że wszystko co dobre, kiedyś musi się skończyć...
 
Raxe jest offline  
Stary 06-03-2011, 23:50   #7
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Z małą pomocą Kellego.



YouTube - Lineage II Ost Forest Calling

Świt przywitała wraz z pierwszymi promieniami słońca. Tańczyła boso na zwilżonej rosą trawie przydomowego ogrodu w samej nocnej koszuli i bransoletkach umieszczonych na nadgarstkach stóp i rąk. W dłoniach trzymała niewielką harfę i wygrywała radosną melodię harmonizującą ze śpiewem siedzących na drzewach timbradorów. Gdyby ktoś obcy mógł ją teraz ujrzeć, pomyślałby pewnie, iż to jakieś nierealne stworzenie pląsa po ogrodzie.
Jednak w jego granicach pozostawała bezpieczna i w tej krótkiej chwili, tuż po wschodzie słońca, mogła nie martwić się tym, iż powinna co najmniej dorównać swej matce i nie myśleć o ponurym rycerzu, którego wybrała na partnera. To był jej czas i mogła przez krótki moment wyobrazić sobie, iż stąpa po prawdziwym lesie i wdycha jego ożywczą woń.
Chwila minęła jednak szybko, jak zawsze i w drzwiach domu stanęła rodzicielka przywołując ją do porządku.

***

Lady Shurelia cieszyła się niezmierną estymą wśród wszystkich Reyvatelis i także Aileen wielce ją podziwiała. Nic więc dziwnego, iż perspektywa pójścia do Gmachu Zarządu, by dostać bezpośrednie polecenie od lorda Barsetta, dawała jej nadzieję na ujrzenie Zwierzchniczki.
Również dlatego przygotowywała się niezwykle starannie do wyjścia, chcąc wypaść jak najlepiej. Zrezygnowała nawet z większości swych bransoletek, by nie zwracać na siebie uwagi dzwonieniem.
Na strój wybrała ulubioną, niebieską sukienkę, która nie krępowała ruchów, była więc doskonała przy walce. Do tego założyła wysokie, sznurowane do kolan buty i tak ubrana mogła stanąć nawet przed Lady Shurelią.



***

Aileen była początkowo zdziwiona propozycją Grahama, by spotkać się na Słonecznym Placu, gdyż jego część stanowiła Zielona Promenada. Będąca jednym z najbardziej romantycznych miejsc w Platynie, choć gdyby ktoś spytał ją o zdanie wymieniłaby zupełnie inne, chociażby Szmaragdowy Park. Szybko jednak pozbyła się złudzeń, iż rycerz może chcieć sprawić jej przyjemność taką lokalizacją, gdyż przecież Gmach Zarządu mieścił się zaraz obok.
Na miejsce przybyła pierwsza. Usadowiła się więc na jednej z licznych ławeczek i przyglądała przechodzącym. Mijali ją zwykli mieszkańcy miasta, jak i rycerze wraz z towarzyszącymi im Reyvateils. Aileen na myśl o swoim partnerze westchnęła cicho, ale zaraz przywołała się do porządku. Dziś miał być dobry dzień. Tym lepszy, iż będzie mogła zobaczyć ponownie Isoldę i poopowiadać jej co działo się przez ostatnio tydzień. Rey szczerze wierzyła, że pogrążona w śpiączce dziewczyna ją słyszy i miała nadzieję, że pewnego dnia będą mogły prawdziwie porozmawiać.
Z zamyślenia wyrwał ją znajomy głos.
- Witaj Rey.
Aileen podniosła spojrzenie swych niebieskich oczu na stojącego przed nią Grahama.
- Witaj Rycerzu. - odparła spokojnie, choć jego sposób zwracania się do niej “per Rey” niezmiennie ją denerwował. Szybkim ruchem podniosła się z ławki.
- Chodźmy zatem. - pociągnęła Grahama za rękę, by po chwili ją puścić, w kierunku górującego nad wszystkim Gmachu Zarządu.

***

Wstrząsy, opadające fragmenty budynków, popękane chodniki... Niepewność i strach... Zdecydowanie nie tak wyobrażała sobie ten dzień. Biegła najszybciej jak potrafiła za Lady Shurelią starając nie rozglądać za bardzo na boki, by nie widzieć rannych i potrzebujących.
Z całą pewnością wszystkim zostanie udzielona pomoc. Martw się o swoich ludzi. - upomniała się w myślach.
Gdy stanęli przed głównymi wrotami do Ołtarza Apostołów niepokój Aileen wzrósł. Strażników nie było na ich miejscach. Spojrzała na Zwierzchniczkę oczekując wydania poleceń, gdy wszystko zatrzęsło się ze znacznie większą siłą niż do tej pory. Rey poleciała na ścianę i upadła.
Przy samej Lady... taki wstyd...
Chciała wstać jak najszybciej, ale jeden z młodszych rycerzy znalazł się tuż przy niej nim zdołała się pozbierać i podał rękę. Spojrzała na niego kompletnie zaskoczona.
- Dziękuję. - przyjęła pomoc z niepewnym uśmiechem. - Tak, nic mi nie jest. Przepraszam za kłopot... - mówiła do Saverocka, ale jej wzrok poszukiwał Grahama.

Rycerz Saverock, którego Graham tam znał mniej więcej pi razy drzwi, podszedł szybkim krokiem do upadającej Aileen, jakby tylko na to czekał, kiedy dziewczyna się przewróci na drgajacej powierzchni gruntu. Cóż, pewnie obserwował ją zerkając, czemu Reser właściwie się nie dziwił. Jego Rey należała nie tylko do elity, ale również miała w sobie wiele kobiecego uroku popartego młodzieńczym entuzjazmem i niebanalną urodą. Graham wiedział, ze wielu rycerzy skrycie marzyło o niej nie tylko, jako swoim magicznym wsparciu, lecz także znacznie bardziej konkretnie, na poziomie klasycznym. Wielkie uczucie połączone z miłością fizyczną. Grahama średnio to interesowało, dopóki nie przeszkadzali jej pełnić właściwa rolę, jaką wyznaczały obydwojgu obowiązki. Widocznie rycerz Saverock należał właśnie do tych, którzy kącikiem oka spoglądali na dziewczynę mając nadzieję, ze los podaruje im okazję. Czy właśnie to była ta wymarzona okazja. Trudno powiedzieć. Skinął rycerzowi oraz spytał panienkę Wedd.
- Wszystko dobrze, Rey?

Aileen skinęła głową rumieniąc się lekko. Zaabsorbowała uwagę dwójki rycerzy, w sytuacji gdy powinni myśleć o czymś zupełnie innym. Tak nie powinno być, ale poczuła ulgę, że Graham do niej podszedł.
- Przepraszam... będę bardziej uważać. - I trzymać się bliżej ciebie. - dodała w myślach.

- Hm - spojrzał badawczo, zaś jego wzrok mówił, że nie martwi się o to, czy się nie potłukła, bowiem przecież widział, że nie, ale czy młody przystojniak Saverock nie absorbował zbytnio dziewczęcych myśli podczas służby. Skinął jednak, jakby kwestia była zamknięta. Pytanie tylko, czy była dla niej.

Rey skinęła jeszcze raz głową Saverockowi i wróciła spojrzeniem do Lady.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 11-03-2011, 13:52   #8
 
Ranghar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ranghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputacjęRanghar ma wspaniałą reputację
Wyższy Świat: Miasto Platyna

Lady Shurelia rozkazała otworzyć się wielkim metalowym drzwiom przed wami. Nozdrza wypełnił zapach świeżej krwi.
- Nie.. Nie to niemożliwe! - Krzyknął Lyner. Ayatane w milczeniu bez śladu emocji przyglądał się temu co widział. Czerwone kałuże znaczyły błękitną posadzkę prowadząc do ciał dwóch martwych rycerzy. Ich ciała były strasznie pocięte, a wokół leżały drobinki świecącego metalu z postrzępionych mieczy. W głębi sali znajdowała się okrągła świecąca posadzka będąca pieczęcią ołtarza. Stał na niej, na czterech łapach potwór, który unosił się co rusz na dwóch tylnich kończynach i opadając na dwie przednie powodował ogromne wstrząsy. Przypominał dużego mechanicznego wilka o trójkątnym, ostrym i zakrwawiony pysku.
Wirus!! – Krzyknęła Lady Shurelia – Musmiy go powstrzymać przed zniszczeniem Ołtarza Apostołów! Za mną! Szybciej!! - Shurelia uniosła się na kilka centymetrów w powietrze i lekko przeleciała nad krwią wypełniającą przedsionek sali. Lyner i Ayatne ruszyli zaraz za nią zostawiając odciski swoich butów w krwi poległych braci.

Powietrze przecięły dwie katany Ayatane oraz miecz jednoręczny Lynera. Oba spotkały się z ciężkim metalicznym trzaskiem, gdy spotkały się ze skórą potwora. Ten sparował łapą ciosy, a ostrym pyskiem uderzył rozganiając ich na boki pomieszczenia i ogłuszając o ściany.

Lady Shurelia w tym czasie stanęła na środku. Z pod jej ciężkiego hełmu zaczęła płynąć pieśń: „Pragnę nieść pomoc podopiecznym mym, aby wspomóc ich walce chce wiedzieć wszystko o wrogu mym…”

Nagle z oczu bestii wystrzeliły czerwone światła. Podążyły od jej stóp, aż zatrzymały się na ciele waszej zwierzchniczki.

Ayatane otrząsnął się po uderzeniu, drżąco stając na nogi. – Wirus namierza Lady Shurelie! Rycerze osłońcie swoją Panią! Musi ona dokończyć pieśń w spokoju! Rey rozpocznij pieśń leczniczą!



Arariel wkroczył dziarskim krokiem na dziedziniec kościelny. Krzątało się po nim sporo żołnierzy w ciężkich i lśniących zbrojach. Reyvatelis gromadziły torby i uzupełniany pakunki na podróż. Wyglądało na to, że kościół szykował się do kilku wypraw na raz. Idąc dalej najemnik trafił do kwater Arthura, który oczekiwał go wraz z jednym z kościelnych wojskowych. Witaj drogi Ararielu, pozwól że przestawię ci kardynała Radolfa .

Kardynał skinął głową. – Przyjaciel Arthura jest i moim przyjacielem. Panowie wybaczą muszę się zająć przygotowaniami do podróży. – Radolf wyszedł z pomieszczenia zostawiając was na osobności
.
Arthur poprosił byś usiadł. - Na północnym wschodzie źle się dzieje. Otrzymaliśmy prośbę o pomoc od wioski Karulu znajdującej się w odległych zakątkach krainy. Jak donoszą jej mieszkańcy leśne stworzenia stały się tam bardziej zuchwałe kradnąc uprawy i atakując wprost mieszkańców wioski. Kosciół obecnie przygotowuje się do poważniejszych misji jak twierdzi biskup Falls, ale drogi nasz Radolf przekonał go, aby przydzielił mu kilku ludzi do zbadania sytuacji. Widzisz dobry człowiek z tego naszego kardynała martwiący się o każdego w potrzebie. Wracając do tematu, przydałaby nam się twoja pomoc ponieważ istnieje możliwość, że w wiosce stacjonuje kilu najemników z Tenba. Miałbym do Ciebie prośbę abyś miał ich na oku, zawsze próbują coś wywinąć na niekorzyść kościoła.


Luo
-Panienka wybaczy. Nie chciałem wystraszyć, ale pukałem, krzyczałem i nikt nie odpowiadał. – przed Luo stał mężczyzna odziany w zielony płaszcz i kapelusz. Miał mechaniczną rękę oraz cześć korpusu. - Pani pozwoli, że się przedstawię. Jack Hamilton – osobnik zawadiacko machnął ręką z kapeluszem w dłoni.

- Szukam nie jakiej pani mechanik Luo D’arc. Słyszałem, że jest dobrym mechanikiem potrafiącym naprawić wszystko co obejmie w dłonie.
– Uśmiechnął się czarująco, a następnie z żenowaniem wysunął mechaniczne ramię. Ruchy ręki były sztywne, wręcz skaczące i oporne. Wierzchnia warstwa porysowana i rozpruta w wielu miejscach. – Potrzebowałbym przeglądu i trochę łatania. Karulskie wilki próbowały zrobić sobie ucztę z mojej dłoni, hahaha.

Maira
Wiadomość zawierała w sobie promocje do jednego z najnowszych oddziałów techniczno-mechanicznych Tenba - zwanego Mrocznym Prymem. Wieść niosła, że mają specjalne uprawienia na tworzenie projektów wojskowych oraz na prowadzenie testów na znalezionych artefaktach. Taka okazja trafia się tylko raz, może to być okazja do ustawienia się na całe życie. Tym bardziej, że organizacja przyznaje dotacje na projekty technikom posiadającym żółty kod dostępu. Jednak na końcu oficjalnych gratulacji była dziwna treść nakazująca stawić się po odbiór żółtej przepustki i wytycznych z bojowym robotem własnego projektu. Podany adres wskazywał stawić się w same południe, w starych hangarach, które służyły za złomowisko. Hangar 13 jeśli chodzi o ścisłość, ale co dziwne jest ich tylko 12. Wiadomość nasuwała pełno pytań bez odpowiedzi. M.in. skąd wiedzieli, że ukończyłaś właśnie najnowszego robota „pożyczając” kilka części z oficjalnych zleceń w firmie?
 
Ranghar jest offline  
Stary 11-03-2011, 14:57   #9
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
Saverock pomógł Aileen i nie chciał mieć z tego żadnych korzyści. Nawet niepotrzebne mu było słowo „dziękuję”. Po prostu wolał mieć zawsze pewność, że osoby z którymi współpracuję, dobrze się czują. No i właśnie dlatego wolał działać sam, bo wtedy martwił się tylko o siebie. Jednak tym razem nie było mu to dane. Musiał współpracować z innymi i jego myśli skupiały się po części na tym, czy pozostali sobie radzą. Gdy Graham podszedł do Rey, on nie musiał się już martwić, że coś jej się stanie, więc oddalił się w stronę pozostałych. Brama została otwarta na rozkaz Lady Shurelii. Widok, który wszyscy ujrzeli, na pewno nie był miły. Dwa trupy i wirus. Już wcześniej, łatwo było się domyślić, że będzie czekała ich walka, ale po otwarciu bramy było to już bardziej niż pewne. Saverock przygotował szybko swoją katanę. Jej ostrze ułożył tak, aby jego oczy odbiły się w dokładnie wypolerowanym ostrzu, a potem palcem przejechał powoli po cały ostrzu. Teraz był gotowy do walki. Ochroniarz Lady oraz Lyner, nie radzili sobie najlepiej, więc chyba nadeszła pora, aby on wszedł do akcji. Saverock ścisnął mocniej rękojeść katany i ruszył biegiem w kierunku przeciwnika. Ledwo ruszył i już słyszał Ayatane, który kazał bronić Shurelii. Sav miał zamiar robić to od początku, więc nie dekoncentrował się, aby słuchać jego rozkazów. Gdy tylko był dostatecznie blisko wirusa, wyprowadził uderzenie w jego pysk, który wcześniej odrzucił Lynera i Ayatane. Ich ciosy zostały zablokowane, ale może jego uderzenie w pysk przeciwnika, dotrze do celu i w jakiś sposób go uszkodzi. Próbować zawsze trzeba i nie można się od razu poddawać. Nawet jeśli jest się w sytuacji, która nie napawa optymizmem. Poza tym teraz była okazja, aby pokazać się z jak najlepszej strony przy Lady Shurelii i jeszcze kilku osobach, więc trzeba było to wykorzystać. Może jeśli wszystko się uda, to będzie go czekał jakiś mały awans.
 
Saverock jest offline  
Stary 14-03-2011, 00:36   #10
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Do budynków kościelnych wlekł się ponad godzinę. Odległość nie była duża, raptem kilkaset metrów, lecz widmo spotkania się z co bardziej nieprzyjaznymi dostojnikami sprawiało, że Arariela raptem naszła ochota na podziwianie wspaniałości przyrody. Ze szczególnym uwzględnieniem podróżujących farmerów, którzy dawali świetną okazję odbicia sobie na kimś przyszłych nieprzyjemności...

***

- ...pozwól że przestawię ci kardynała Radolfa. - Arthur w typowy dla siebie sposób położył akcent na słowie „kardynał”, zupełnie nieświadom irytacji, jaką wzbudzał w rozmówcy.

A jam Arariel, zaś ród Scarletów wywodzę ze starodawnej Atlantydy, skąd przysługuje mi tytuł rycerski. Pewno posiadam dziedziczną godność księcia, ale annały w mrokach historii zaginęły, więc wymagać od Waszej Ekscelencji tytulatury przynależnej książętom nie mogę.” - zamierzał odparować najemnik, ale dostonik Kościoła był szybszy. Może to i dobrze – powoływanie się na mityczną wyspę było całkowicie bezcelowe. Nie istniał już nikt, kto umiałby odnieść tą nazwę do czegokolwiek, a wizja tonącego lądu nosiła wszelkie znamiona bajdurzenia. Nazwa ta w dalszym ciągu zachowała swoje mądre brzmienie, lecz było to bez znaczenia – pyskówka Scarleta nosiłaby wszelkie cechy niesubordynacji i swoistego bełkotu, więc pokaz Ararielowej elokwencji z pewnością nie poprawiłby mizernych notowań najemnika i jego przyjaciela... A cokolwiek Scarlet mógł myśleć o Arthurze, nie mógł mu odmówić dobroduszności i pewnej naiwności, toteż zupełnie naturalne było założenie, że Lorelan miał dobre intencje. A koniec końców, i paladyn Kościoła okazał się być całkiem znośny – wyszedł szybko, zostawiając przyjaciół samych.

Dalej było już tylko lepiej. Najemnikowi wreszcie pozwolono spocząć i przydługiej tyrady wysłuchać mógł już w wygodniejszej pozycji. Po prawdzie, to słuchał jednym uchem, dopóki nie usłyszał: „...w wiosce stacjonuje kilku najemników z Tenba. Miałbym do Ciebie prośbę, abyś miał ich na oku...”. Na dźwięk tych słów w Scarlecie dokonała się istna przemiana: błyskawicznie się wyprostował, oczy mu rozbłysły, a na ustach wykwitł dziwny uśmieszek.

- Miły przyjacielu, wiesz ile zawdzięczam matce naszej, Kościołowi i ile to dla mnie znaczy... Przeto, nurtuje mnie pytanie – czyliż szlachetny kardynał osobiście wybiera się do Karulu osobiście? Boć pospólstwo wiele gada, lecz większość ichnich zagrożeń rycerskiej uwagi niegodna. Bym wybaczyć sobie nie mógł, jeśli przez pracę, którą sam wykonać mogę, Kościół nie mógł się cieszyć usługami sługi swego... – zapytał się, wręcz ociekając życzliwą atencją...
- Ochoczość do służby mnie wielce raduje, ale musisz uwierzyć, że Radolph umie rozpoznać zagrożenie. – odparł mu przyjaciel, biorąc zapał najemnika za dobrą monetę... zupełnie wbrew rozsądkowi, ale Arthur zawsze był nieco naiwny.
- Nie mogę się wysłowić, jakże to boli moje serce... – odparł najemnik, pozorując nieszczery smutek – Ale zdradź mi przynajmniej – czyliż mogę spać uspokojony, że matka nasza, Kościół, nie będzie marnować większej ilości środków ku zadaniom, które sam wykonać mogę...?
- Ależ Radolphowi potrzebna będzie większa pomoc...
– zaczął znów Lorelan, ale Scarlet mu przerwał.
- Więc niechże tak będzie! – wykrzyczał, po czym niezwykle dramatycznie wybiegł z Kościoła.

Kiedy tylko znalazł się poza komnatą swego przyjaciela, zaczął sobie winszować niezwykłego szczęścia. Miał... pilnować najemników w służbie Tenba! Zadanie to było dla niego wyjątkowo proste – przecie nie wysyła się ludzi jego pokroju, aby służyli za jakichś strażników. Toteż tłumaczyło się to u niego raczej jako „polowanie” - i nosiło wszystkie znamiona prowokowania konfliktu. I zapewne nie miało nic wspólnego z zamiarami zleceniodawcy.

Nieco tylko martwiła go obecność kardynała i jego ludzi, lecz... Przecież jasne będzie, że słuszność i sprawiedliwość będzie po stronie Kościoła, a nie Tenba! Zresztą, Kościół musiał wiedzieć, jak bardzo ma na pieńku z Tenba – więc winni zrozumieć mądrość hierarchów, którzy dobrali odpowiednie narzędzie do eliminacji przeciwników... I, co ważniejsze, posprzątać trupy – bo akurat do sprzątania „Szkarłatny Wilk” ręki przykładać nie zamierzał.

Niemniej, i tak był w szampańskim nastroju – do tego stopnia, że wielu spośród kościelnych służących odnotowało, że Arariel Scarlet przestał nieustannie wybrzydzać na liturgię.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 14-03-2011 o 00:37. Powód: Drobne poprawki.
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172