Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-04-2011, 15:32   #1
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Skarb Czarnobrodego


Noc swym całunem otuliła port Saint Meri. Nieliczne światła, które starały się jej przeciwstawić, pochodziły z latarni wiatrem huśtanych oraz tawern, które nigdy snu nie zaznawały. Samotny marynarz, zbyt trzeźwy by paść bez czucia pod ścianą jakiejś chałupy, jednocześnie zbyt pijany by baczyć na własne słowa, nucił pod nosem zakazaną pieśń.

Czarnobrody nasz Kapitan był,
A zwał się Edward Teach.
W szesnastym roku do nas przyszedł, by
Z diabłem i z nami pić.

Potężna postać, dziki wzrok,
Hiszpanom śmiał się w twarz,
Rabował statki. Nim minął rok,
Dziesiąty pryz był już nasz.


Wiatr porywał zwrotki i niósł je w dal, wprost w chciwe uszy tych, którzy ani tak pijani nie byli by wspominać pirata, ani tak głupi. Mknęła więc melodia, wędrując od ucha do ucha, by wreszcie dotrzeć do tych właściwych. Mężczyzna uśmiechnął się, poprawił skarb trzymany w rękach po czym ruszył dalej w swoją drogę nucąc słowa, które nieśmiertelnym uczynić miały jego martwego kapitana.

Gdy wbiegał po trapie w dali słychać było szczekanie psów i liczne okrzyki, które niczym biesy piekielne goniły jego śladami.
- Ruszać dupska! Wypływamy! - Gniewnie zakrzyknął widząc kilku kamratów w najlepsze kośćmi rzucających. - Brian, do stu diabłów! Ogłuchłeś gdym rozkazy wydawał?! - warknął do jednego z nich, po czym zadowolony z rychłego ich tyłków ruszenia, skierował się w stronę drzwi do kajut prowadzących. Nim jednak za nimi zniknęła jego osoba, padł kolejny rozkaz. - Wołać mi tu zaraz Earla!



Jim “Pchła” Evade

Tak się akurat złożyło, że rozkaz padł gdy Jim znajdował się w pobliżu. Nie żeby było to coś dziwnego. Chłopak to bowiem miał do siebie, że w pobliżu był zawsze czy się chciało, czy też nie. Słuchać jednak potrafił i mimo że szczyl jeszcze, to rozkazy wykonywał zawsze, podobnie jak teraz, szczególnie że wiedział gdzie medyk obecnie przebywa.


Marco di Modrone

Wcześniej tego samego wieczoru odbyła się rozmowa między kapitanem, a Marco, tak więc di Mordone nie potrzebował dodatkowych rozkazów. Gdy Samuel wkroczył na statek, taszcząc w rękach sporych rozmiarów, owinięty w czarne płótno balast, florentczyk wydał stosowne rozkazy sternikowi.


Peter "Earl"

- Wejdź Peter i zamknij za sobą drzwi, do diabła - kapitan zdecydowanie był w gniewnym humorze.
Kajuta, którą zajmował Bellamy była obszerna i bogato zdobiona. Masywne biurko, idealnie uporządkowane, zajmowało większą jej cześć. Na prawo od wejścia stała skrzynia, z której zazwyczaj wyjmowano bandery. Obok niej druga, w której kapitan trzymał mapy. Na ścianie nad nimi wisiał olejny obraz przedstawiający statek na wzburzonym morzu. Samuel zawsze twierdził, iż był on darem od Czarnobrodego, a bryg na nim uwieczniony miał ponoć być jego ukochaną Rozkoszą.
Cześć pomieszczenia odgrodzono ciężką, atłasową zasłoną. Za nią znajdowało się łoże, którego zalety pod niebiosa wychwalały dziewki, które kapitan zapraszał od czasu do czasu w swoje progi. Głos Bellamego dobiegał właśnie z tamtej strony.
- Mam nadzieję żeś zabrał swoją torbę - zasłona poruszyła się ukazując fragment osławionego mebla oraz wstającego z niego mężczyznę. - Będzie ci potrzebna, a nie mam tyle czasu by czekać aż po nią pobiegniesz.
- Oberwałeś? - spytał Peter. - Kula, czy nóż?
Torbę miał, bo gdy kapitan wracał z lądu, różnie się zdarzało. I sonda była już w użyciu, i nici niekiedy. A czasami inne specyfiki.
- Czy ja ci wyglądam na rannego? - nie czekając na odpowiedź odsunął nieco bardziej zasłonę ukazując oczom medyka młodą, prawie nagą dziewczynę, siedzącą sztywno na brzegu łóżka. - Zajmij się nią, tylko bądź ostrożny. Zostań tu dopóki nie wrócę i nikogo poza mną nie wpuszczaj.
- Zawsze jestem ostrożny - Peter skomentował wypowiedź kapitana.
W chwilę później drzwi się zamknęły za właścicielem kajuty.



Ponownie ujrzano go na pokładzie w chwili gdy odcinano cumy, a zza budynków portowych wypadła zgraja żołnierzy w czerwień i biel odzianych.
- Szybciej! - ponaglił i sam do odpychania brygu się zabrał, a gdy jasnym się stało, że nie zdążą na czas się oddalić, wyciągnął zza pasa pistolet i niemal bez celowania wystrzelił. - Dodatkowy kubek grogu dla każdego jeśli się stąd cali wyrwiemy! - zakrzyknął, po czym potężnym głosem śpiewać zaczął:



The king and his men
stole the queen from her bed
and bound her in her Bones.
The seas be ours
and by the powers
where we will well roam.




Wkrótce za jego przykładem zarówno kolejne huki wystrzałów jak i głosy poszły. Na Rozkoszy tchórzów nie było.

Yo, ho, haul together,
hoist the colors high.
Heave ho, thieves and beggars,
never shall we die.


Walka rozgorzała na dobre. Co prawda wśród żołnierzy ani szczególnie odważnych, ani nawet tych głupich nie było, więc na to by kordelasy w ruch wprawić szansa się nie znalazła, jednak dym wystrzałów mgłą zasnuł zarówno prawą burtę jak i stanowiska wroga. Wkrótce też czerwono-białe mundury zaczęły się wycofywać. Taka walka sensu nie miała szczególnie gdy pod uwagę się wzięło to, że bryg wprawną dłonią kierowany z każdą chwilą odległość dzieląca go od przystani, zwiększał. Teraz pozostawało liczyć na wiatr, który im sprzyjał oraz na brak wyszkolenia kanonierów gubernatora, którzy co prawda wciąż znaku o sobie nie dali, jednak długo na nich czekać nie trzeba było.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 16-04-2011 o 16:02.
Midnight jest offline  
Stary 16-04-2011, 16:42   #2
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Rozkosz Oceanu przybiła do Saint Mari. Jakoś nie specjalnie był z tego powodu szczęśliwy. Zszedł na ląd wraz z resztą załogi, mieli kilka dni dla siebie. Nazywał się Jim, miał 16 lat i był niezwykle urodziwym chłopcem. Na świat patrzył dużymi ciemno brązowymi oczami które zdawały się śmiać przez cały czas, delikatną twarz otaczały niesforne brązowe włosy teraz przykryte czerwoną bandaną. Nosił białą szeroką marynarską koszulę, i bufiaste marynarskie spodnie których nogawki chowały się w skórzanych butach z cholewką do pół łydki. Za pas służyła mu błękitna szarfa której końce luźno zwisały u jego prawego boku sięgając niemal do kolana. Stroju dopełniał wetknięty za szarfę pistolet i kord.





Znał tu każdą dziurę, każdego bezdomnego psa i każde drzewo. Innymi słowy nie było już nic do odkrywania. Jak pomyślał że jeszcze kilka miesięcy temu skakał z drzewa na drzewo wyobrażając sobie że ucieka przed lwem robiło mu się głupio. Ot tamtej pory na wyspie nic się nie zmieniło a jednocześnie wszystko było inne, mniej ciekawe. „To ja się zmieniam”- pomyślał. Tawerna "Pod złamanym masztem" też wyglądała jak zwykle, nawet stary Sam siedział przed wejściem i bełkotliwym głosem żebrał na grog. Już dawno powinien skończyć w rynsztoku zapity na śmierć a jednak uporczywie trzymał się życia. Rzucił mu monetę i poszedł do domu. Maleńka chatka stała samotnie przygarbiona brzemieniem lat niczym stara kobieta. Nie było nikogo. „ Gdzież ona się podziewa? Powinna już dawno być w domu.” Siadł na progu przywołując w pamięci obraz matki. Pamiętał ją doskonale. Ogorzała Hiszpanka w średnim wieku, z zastygłym na twarzy wyrazem cierpienia i rezygnacji który pogłębiał się tylko na jego widok. Nie był pewien czy kocha tę kobietę czy chce znowu ją zobaczyć, mimo to czekał.
Nadeszła wreszcie a właściwie przyczłapała powłócząc nogami, postarzała się bardzo. Była chyba jedynym co zmieniło się od jego wyjazdu. Zgarbiła się, schudła i wynędzniała, nawet jej włosy nie były już tak czarne jak niegdyś, teraz było na nich widać wcale nie małe pasma siwizny. Podniosła oczy w których zabłysła nie ukrywana pogarda. Weszli do środka.

- Po co wracasz? Wyrzucili cię z burdelu?- zasyczała wściekle. Aż mu mowę odjęło.
-No co tak oczy wytrzeszczasz? Myślisz że stara matka nic nie wie?... Wiem, wiem o wszystkim co wyprawiasz, w mieście aż huczy od gadania jak to na Tortudze chętnie wszystkim dajesz!- mówiła coraz głośniej by wrzasnąć na koniec. Był w szoku, stał dalej oniemiały i dopiero zamach który wzięła matka by go uderzyć pobudził go do działania. Zręcznie złapał ją za nadgarstek i powstrzymał.
- Nic nie wiesz.- wycedził przez zęby- O niczym nie masz pojęcia.- ścisnął mocniej a ona jęknęła. Była słaba o wiele słabsza niż pamiętał.
- Dalej u niego pracujesz?- spytał z wyrzutem puszczając jej dłoń.
-Nie twój interes.
-A więc miałem rację.- skrzywił się z niesmakiem- Zrozum, ten karaluch w peruce cię wykończy. Rzuć tę pracę.- prosił już znacznie łagodniej.
- Nic nie rozumiesz. Nie mogę odejść… od niego się nie odchodzi.
-Zatem ja pójdę do niego i mu wygarnę. Nie pozwolę tak traktować mojej matki!
-Pomieszało ci się we łbie ot co.
- powiedziała z jakąś czułością w głosie. Chyba była dumna z tego że jej dziecko chce o nią walczyć.- Nie martw się mną, takie jest życie.
-Nie zostawię cię na zmarnowanie.
- wcisnął jej w dłoń sakiewkę- Wystarczy na powrót do Hiszpanii.
Jej oczy zwilgotniały, zanosiło się na rodzinne pojednanie. Uśmiechnął się rozłożył ręce by ją przytulić a ona… walnęła go w twarz.
-Wiedziałam! Wiedziałam że się sprzedajesz!- słyszał jej wrzaski nawet kiedy już zatrzasnął drzwi i biegł w głąb wyspy. „Też mi się zebrało, po co ja się nią przejmuję.”

***
-Jim? Jim to naprawdę ty?!- Chris wyglądał jakby zobaczył ducha a reszta chłopaków wcale nie lepiej.
-Pewnie że ja.- odpowiedział niepewnie, nie spodziewał się takiej reakcji.
-Pchła! Ty żyjesz!- zawsze wylewny Terence rzucił się na niego i uściskał z całej siły.
-Co to ma znaczyć? Oczywiście że żyję!
- Pijak Sam nam powiedział… że pożarła cię olbrzymia kałamarnica.- Wyjaśnił Terence ze wstydem.- Nie powinniśmy byli mu wierzyć, powiedziałby wszystko byle dostać kilka monet.
- Kałamarnica owszem była. Cielsko wielkie jak cały nasz okręt, macki grube i długie niczym maszty a oko, oko miała tak olbrzymie że…- i tak zaczął pełną gestykulacji opowieść o tym jak kałamarnica zaatakowała Rozkosz Oceanu i jak to on osobiście ją przepłoszył strzelając z pistoletu w jej olbrzymie oko. – Sam kapitan Bellamy powiedział do mnie: „Jim nie wiem co byśmy zrobili bez ciebie”.
Potem cała kompania udała się do gospody "Pod Złamanym Masztem" gdzie przy kuflu piwa Jim kontynuował swoje opowieści. Zachwyceni chłopcy wysłuchiwali się w każde jego słowo kiedy opowiadał o potyczce z angielskim lordem na dowód której pokazał bliznę na dłoni, jak zapewniał od cięcia szpadą. W karczmie było też kilku członków załogi Rozkoszy Oceanu którzy znali nieco inną wersję wydarzeń. Żaden z nich nie pamiętał angielskiego lorda, za to przypominali sobie jak Jimowi pewnego dnia omsknął się nóż przy patroszeniu ryby. Nie zająknęli się jednak na ten temat ani słowem, każdy marynarz wie że morskie opowieści mają swoje prawa.
Jim snuł swoje opowieści i pławił się w zachwycie kolegów jeszcze przez cztery dni. Do domu wracając tylko na noc. Potem serdecznie żegnany, posłuszny kapitańskim rozkazom wrócił na pokład.

***

Właśnie ćwiczył celowanie z pistoletu w wyimaginowanego gubernatora, robiąc przy tym jak najgroźniejszą minę godną prawdziwego wilka morskiego, kiedy usłyszał kapitana.
-Ajaj kapitanie!- zasalutował sprężyście i pognał po medyka tak szybko że o mało butów nie pogubił.
Po chwili spokoju kapitan znowu zaszczycił ich swoją obecnością, ba sam pomógł odbijać od brzegu. Szybko stało się jasne co też sprowokowało go do tak niezwykłego zachowania.
- Gińcie podłe sługi gubernatora!- zakrzyknął Jim gdy tylko zobaczył żołnierzy. Miał okazję wypróbować zastraszanie bronią które przed chwilą ćwiczył. Wyjął pistolet wykrzywił twarz i zamarł w tej pozie na chwilę. Po czym oddał strzał. Kula zrobiła dziurę w nabrzeżu dobrych kilka metrów od żołnierzy ale Jim nie dał nic po sobie poznać, wręcz przeciwnie niczym paw kroczył przez pokład, można by pomyśleć że sam przegnał wszystkich napastników.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 16-04-2011 o 16:56.
Agape jest offline  
Stary 16-04-2011, 22:14   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trzy dni przed odpłynięciem

- Niech cię diabli wezmą, Earl! - Rudowłosy żeglarz walnął pięścią w poznaczony licznymi szczerbami stół. - Chybaś z szatanem pakt zawarł. Znowu wygrałeś... - Splunął na podłogę, a potem przesunął w stronę Petera stosik monet.
- Oszukuje, sukinsyn! - warknął kompan rudzielca, zrywając się z miejsca. On swoje złoto stracił turę wcześniej.
Bywalcy “Ostatniej kropli” natychmiast ucichli. Spłukany marynarz powiedział o dwa słowa za dużo. Każdy, kto choćby słyszał o Peterze zwanym z racji swego stroju i manier “Księciem” wiedział, że niektórych rzeczy nie puszcza płazem.
- Co ty sobie myślisz? - Żeglarz nie zwrócił uwagi na nagłą zmianę atmosfery. Ani na to, że niektórzy zaczęli profilaktycznie odsuwać się na boki. Earl nigdy nie chybiał, ale obcy przybłęda to była pewna niewiadoma. A nikt nie chciał oberwać niepotrzebnie kulą.
- Sądzisz, że na mnie robi wrażenie twój fircykowaty wygląd i wielkopańskie maniery? - żeglarz coraz bardziej się nakręcał. - Ty i te twoje koroneczki... Pewnie chłopców wolisz, lalusiu.
Niektórych rzeczy nie należy mówić, nawet po kilkunastu kieliszkach. Jeszcze pijaczek nie zdążył zamknąć ust po wypowiedzeniu ostatniego słowa gdy ołowiana kula zamknęła mu je na wieki.
Peter ze spokojem nabił ponownie pistolet i zgarnął wygrane złoto i srebro do sakiewki, rzuciwszy wcześniej kilka monet właścicielowi tawerny jako rekompensatę za straty. Nie przejmując się trupem opuścił “Kroplę”. Miał ważniejsze sprawy na głowie. A może raczej należałoby powiedzieć - pilniejsze i ciekawsze. Nigdy nie należy spóźniać się na spotkanie z kobietą, a na niego ktoś właśnie czekał.


Wieczór, dzień przed odpłynięciem

- Co jest, skipper? - Peter zagadnął kapitana, który z ponurą miną obserwował niezbyt szczęśliwe miny członków załogi wracających na pokład. Dwóch czy trzech wróciło na taczkach, których właściciele domagali się zapłaty za usługę. Ale to już był problem bosmana. - Odpływamy nagle, że wszystkich ściągasz?
Samuel skinął głową.
- Jak wszystko pójdzie po mojej myśli. Załoga ma być gotowa do wypłynięcia przez całą noc. Ty też...
- Nie wszystkie jeszcze zapasy dotarły. - Peter postanowił zwrócić uwagę Samuela na ten drobny szczegół. - Ale załoga raczej wróciła. Z wyjątkiem Toma Barleya, ale chłopcy ze “Złamanego masztu” już go szukają. Tak przynajmniej mówił Rahl.
- W takim razie ruszymy z niepełną ładownią. Zaś co do Barleya to ma czas do mego powrotu. Jak nie zdąży, jego strata.
- Za godziną będziemy gotowi do odbicia od brzegu. Jakieś... ciekawsze dyspozycje? - spytał Peter.
- Broń trzymać w pogotowiu i ani kropli czegoś mocniejszego niż woda. Chcę was mieć w pełni sił i gotowych na ewentualne... wypadki - dodał ciszej.
Peter skinął głową.
Pogotowie bojowe. W załodze Rozkoszy wszyscy wiedzieli, co robić w takiej sytuacji. A najnowsze nabytki? Był pewien, że stare wygi udzielą im odpowiednich nauk.
Gdy tylko kapitan znalazł się na nabrzeżu Peter przywołał obu O’Donnellów.

Wieczór, dzień bieżący

Wezwanie od kapitana zastało Petera na czyszczeniu prywatnych zasobów różnorakiej broni. Niby wszystko było często przeglądane, konserwowane, ale w rzeczywistości morskie powietrze niezbyt służyło metalowi. Peter dość wiele razy widział skutki strzelania z takiego nadżartego rdzą garłacza by mieć ochotę stać się ofiarą własnego niedbalstwa.
Były jednak ważniejsze sprawy, niż zajmowanie się urządzeniami do zabijania. Do takich należało między innymi, przekazane przez Jima, wezwanie. Peter zabrał, na wszelki wypadek, swoją torbę. Zdarzało się nieraz, że kapitan, po powrocie z lądu, miał nie tylko do omówienia sprawy zawodowe...

Ledwo kapitan wyszedł Peter zamknął drzwi na skobel, a potem sprawdził, czy zasłonka w okienku w drzwiach jest zasunięta. Żeglarze byli nader ciekawskim ludkiem (a Jim znajdował się w ścisłej czołówce owych poszukiwaczy informacji) i bardzo mało rzeczy można było uchować przed nimi w sekrecie. Dopiero gdy Earl upewnił się, że bez jego wiedzy nawet szczur się nie wślizgnie do kapitańskiej kajuty, przeszedł do sypialnianej części kabiny.
Dziewczyna, a raczej młoda kobieta, siedziała dokładnie tak samo, jak przed chwilą. Nawet się nie poruszyła, jakby zamieniła się w kawałek drewna.
- Peter, Earlem zwany. Witam na pokładzie Rozkoszy Oceanu - powiedział. - Pierwszy oficer tego brygu.
- Nelly - odpowiedziała tak cicho, że ledwo mógł zrozumieć.
- Jestem również medykiem. - Otworzył torbę i postawił ją na niewielkiej nocnej szafce. - Muszę zobaczyć, co ci się stało.
Robota, jaką zlecił mu Samuel, była dość kłopotliwa do zrealizowania. Medyk na pokładzie pirackiego jakby nie było brygu nie miał do czynienia z kobietami. Medykamenty były raczej... przeznaczone dla mężczyzn.
- Mam się położyć? - zapytała równie cicho.
- A co ucierpiało prócz twarzy?
Pochyliła niżej głowę po czym wyszeptała:
- Plecy...
- W takim razie twarz zostawimy na później. Połóż się, proszę. - Wskazał kapitańskie łoże.
Usłuchała jednak dopiero po dłuższej chwili. Zaciskając dłonie w pięści uniosła się z posłania po czym ostrożnie odwróciła ukazując liczne, wciąż krwawiące ślady na górnej połowie pleców, oraz ich fragmenty tuż nad szarym materiałem włosienicy. Na nietkniętym fragmencie skóry, w miejscach które nie brudziła krew, widniały cienkie, czarne linie.
- Poczekaj chwilkę. - Peter fachowym okiem ocenił obrażenia. I ból, jaki musiały sprawiać.
Z kapitańskiej szafki wyciągnął pucharek, napełnił go w jednej czwartej winem, a potem wlał część zawartości niewielkiej fiolki. Wszystko starannie zamieszał.
- Wypij, proszę.
Powoli odwróciła się do niego i chwyciła podany kubek w obie dłonie po czym chciwie przyłożyła do ust. Wypiła wszystko do ostatniej kropli po czym bez słowa oddała naczynie.
W tej chwili statek dość gwałtownie się przechylił. Dziewczyna, nie spodziewająca się czegoś takiego, poleciała do przodu, prosto na Petera.
Kubek upadł na podłogę gdy jej dłonie oparły się na piersi Petera. Odzyskanie równowagi nie zajęło jej jednak wiele czasu. Po chwili stała ponownie przy łóżku, możliwie daleko od mężczyzny.
- Nic sobie nie zrobiłaś? - spytał Peter. Musiałby być ślepy, by podczas całego zdarzenia nie ujrzeć więcej, niż zwykle kobiety pokazują obcym mężczyznom, ale nie zamierzał tego komentować.
W odpowiedzi pokręciła przecząco głową.
- Obróć się, proszę - powiedział. - Trochę zaboli, ale napój powinien podziałać.
Posłuchała, ponownie stając twarzą w stronę łóżka.
- Bydlę! - mruknął, z bliska oglądając obrażenia. - Nie chcę cię martwić, ale mogą pozostać ślady - powiedział. - Mocno boli? - Lekko dotknął miejsca, w którym bat pozostawił szczególnie wyraźny ślad.
- Nie... - odparła aczkolwiek jej słowom przeczyło mocniejsze zaciśnięcie pięści oraz drgnięcie ciała.
- Biustu, brzucha nikt nie tknął, prawda? - upewnił się Peter. - Będziesz się mogła później położyć na brzuchu?
- Nie... Tak... - odpowiedziała. - Samuel musi ci ufać - było to pierwsze zdanie nie będące odpowiedzią na jego słowa.
- Mam nadzieję. - Peter uśmiechnął się. - Myślisz o sobie? - spytał, rozsmarowując pierwszą porcję dość niemile pachnącej maści.
Skinęła głową na potwierdzenie, jednak się nie odezwała.
Kolejna porcja, potem następna.
- Szkoda, że nie jesteśmy u mnie, ale Samuel będzie musiał to przeżyć.
Wypowiedź dotyczyła dalszego ciągu działań, bowiem Peter przykrył posmarowaną część pleców płótnem, a potem pociął część wyciągniętego z szafki prześcieradła na długie pasy.
- Musisz mi troszkę pomóc - powiedział. - Przytrzymaj, proszę. - Podał jej jeden koniec takiego pasa. - Przerobimy cię na mumię.
Jej jedyną widoczną reakcją było posłuszne przytrzymanie podanego materiału.
Chociaż pomoc Nelly była minimalna to wystarczyła, by zabandażować górną część dziewczyny.
- Teraz ciąg dalszy - uprzedzil Peter.
Opatrywanie pleców półnagiej kobiety to jedno, rozbieranie jej do goła, to drugie. No i jeszcze coś, co śmiało można by uznać za obmacywanie. Tego by mu jeszcze brakowało, żeby z krzykiem uciekła.
- Nie zrobię tego z zamkniętymi oczami - dodał.
- Wiem - odparła cicho i spokojnie, przy czym jej dłonie powędrowały do sznura podtrzymującego włosienicę. Obluzowany pozwolił tkaninie opaść na deski kajuty.
Marnotrawstwo, pomyślał Peter, obserwując poznaczone śladami bicza pośladki, stworzone bardziej do pieszczot, niż uderzeń batem czy rózgą.
Nabrał na palce kolejną porcję mazi i zaczął ją rozprowadzać po najbardziej poszkodowanych rejonach.
W tym przypadku szarpi, bandaży, trzeba było mniej, więc przy opatrywaniu pomoc Nelly potrzebna nie była. Pozostały do zrobienia jeszcze dwie rzeczy.
- Ubierz to, proszę. - Peter wyciągnął z szafy jedną z wyjściowych koszul Samuela. - Nie powiem, że będzie idealna, ale zawsze lepsze to, niż nic.
- Dobrze - odparła, odbierając od niego koszulę i zakładając ją na siebie.
W tym czasie Peter przyrządził kolejną porcję mikstury.
- Jeszcze tylko drobiazg z twoją buzią - powiedział. - Zapiecze troszkę.
Gdyby była marynarzem, tym czymś polałby jej plecy. Ten płyn zdecydowanie nie był taki łagodny, chociaż wspaniale chronił rany przed zakażeniem.
Cierpliwie nadstawiła buźkę, krzywiąc się nieco, gdy specyfik stykał się z ranami.

- Ostatni łyk i idziesz spać - powiedział Peter, ścierając z dłoni resztki mazideł. - Będę przy tobie, gdybyś się obudziła.
- Nie - tym razem jej potulność gdzieś uleciała. - Poczekam na Sam’a.
Peter nie zamierzał się kłócić.
- Jak sobie życzysz. - Nie sądził, by Nelly oparła się działaniu tej dawki mikstury, którą poprzednio wypiła. - Ale połóż się.
Przez chwilę w widoczny sposób z sobą walczyła, po czym zrezygnowana usłuchała polecenia. Peter pomógł jej się położyć, by niepotrzebnie nie musiała nadwyrężać sił, przy okazji mając sposobność poobserwowania zgrabnych łydek, po czym przykrył ją kocem.
- Jakieś specjalne życzenia? - spytał.
- Jedno - odpowiedziała po chwili. - W dolnej, prawej szufladzie biurka znajduje się skrzynka. Mógłbyś mi ją podać?
Co prawda szperanie po cudzych szafkach nie należało do typowych, wykonywanych przez Petera zajęć, ale w tym przypadku...
Szuflada nie była zamknięta, po dwóch minutach dość pokaźna skrzynka znalazła się w dłoniach Nelly.


- Dziękuję - Cień uśmiechu pojawił się na jej twarzy gdy przygarnęła ją do siebie, jednak nie otworzyła.
Peter nie skomentował zachowania swej pacjentki. Usiadł wygodnie na fotelu Samuela, pozornie wpatrując się w leżącą kobietę, w rzeczywistości usiłując z dobiegających zewsząd odgłosów kanonady domyślić się, jaki obrót przybiega próba wydostania się z portu.
Powinien być tam, na zewnątrz, a nie tkwić tutaj. Skoro jednak Samuel sobie życzył... Powierzył mu swój skarb...
- Od dawna znasz Samuela? - spytał.
- Od piętnastu lat - odpowiedziała.
Peter dokonał szybkich obliczeń. Panienka miałaby wtedy jakieś sześć-osiem latek. Takie dzieci raczej nie powinny mieć znajomości z ludźmi z kręgu związanego z Edwardem Teachem.
-To dużo dłużej, niż ja - powiedział. - Musi cię lubić. - Uśmiechnął się. Dla byle kogo Samuel nie wywoływałby takiej awantury, odcinając się na wieki od jednego z nielicznych, w pełni przyjaznych portów.
- To coś więcej - oznajmiła, chwilę później podrywając gwałtownie głowę na odgłos huku i mocnego szarpnięcia statkiem. - Patałachy... - prychnęła.
- Leż proszę! - W tonie Petera było wszystko, ale nie prośba i Nelly, choć z gniewnym błyskiem w oczach, położyła się z powrotem.
- Lepiej nie narzekaj. Poza tym mają za mało okazji do trenowania - mówił dalej Peter - gdyż Regbing oszczędza na wydatkach.
- Szukając przy okazji innego zarobku. - Skrzywiła się jakby rany na nowo zaczęły jej mocniej dokuczać.
- Powiadają, że jego dni są policzone. - Peter był ciekaw, czy to rany, czy nazwisko gubernatora było powodem takiego a nie innego wyrazu twarzy. - Ponoć, tak mówi się w niektórych kręgach, bardzo, bardzo po cichu, ma jakiś plan.
- Miał plan - poprawiła go. - Jednak się z nim przeliczył - dodała nieco sennie.
Czyżby liczył na ślub z bogatą dziedziczką? Z tobą? W takim razie stosował ciekawe metody perswazji.
Ale leżąca na łóżku dziewczyna nie wyglądała na posiadaczkę fortuny. Wpakowała się w coś przypadkiem? Chyba że te kreski na plecach miały z tym coś wspólnego.
- Jesteś pewna? On bywa uparty - stwierdził. - Powiadają, że dla paru dublonów czy luidorów sprzedałby własną matkę. Łatwo nie zrezygnuje.
- Samuel sobie z nim poradzi - mruknęła. - To jego obowiązek, a poza tym ma w tym własny cel...
Samuel porwał niedoszłą pannę młodą? Coraz ciekawiej.
- Całkiem jakbyś była... - Nie dokończył. Nazwanie kogoś chodzącą skarbonką mogło zostać źle zrozumiane, nawet jeśli był to żart. - Jesteś celem, czy obowiązkiem? - spytał.
- Obowiązkiem prowadzącym do celu - wypowiedziane słowa lekko się zlewały. Powieki dziewczyny na coraz częściej opadały. Widać jednak było, że stara się walczyć z ogarniającą ja sennością.
Statek drgnął w nieco inny niż do tej pory sposób. Towarzyszył temu trzask łamanego drewna. Peter zrobił ruch, jakby chciał wstać, ale jednak pozostał na swoim miejscu.
- Na koniec im się udało - oznajmiła nieco przytomniejąc. - Sam będzie wściekły. Jak chcesz to idź.
- Tu jest wygodnie. I miłe towarzystwo - odparł Peter. - A Samuel wie, gdzie mnie znaleźć. W razie czego się zjawi.
Jakby w odpowiedzi na jego słowa drzwi kajuty zatrzęsły się od mocnych uderzeń pięścią, którym towarzyszył poddenerwowany głos kapitana.
- Peter otwórz te cholerne drzwi...
 
Kerm jest offline  
Stary 17-04-2011, 01:07   #4
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Dwa dni wcześniej.

Statek stał już w porcie kilka dni, lecz John nie zszedł jeszcze na ląd. W zwyczaju miał pierwej o działa i samą łajbę zadbać, dopiero potem w karczmie się upijać. A robota była, bo działa zakonserwować trza było, obeznać się ile kul oraz prochu zostało no i sprawdzić jak tam prywatne zapasy rumu i tytoniu. Działa jak zawsze wymagały porządnego czyszczenia, na tym też Johnowi minęły ostatnie dni. Jego podkomendni dostali dwa dni wolnego, coby się młodzi zabawić w mieście mogli, tak więc John pod pokładem był sam. Popijając rumu z butli nucił pod nosem jedną z pirackich pieśni.

Na statku bunt, nad nami mew zawieja!
Od wczoraj za dublonów złotych garść.
Dwóch niegodziwców ciężko zwisa z rei!
Za mało że czterech to w sam raz...

Iceburg był w dobrym humorze, za jakieś dwa dni skończy prace i będzie mógł zejść na brzeg zabawić się w karczmach. Podrapał się po głowie skrytej pod bandaną, po czym zagłębił swe potężne ramię głębiej w lufę działa. Kropelki potu spływały po jego potężnym odsłoniętym torsie, a broda dygotała rytmicznie od śpiewów pirata.

Popołudnie dnia bieżącego

Gruby Jonh miał akurat przerwę, sprawdził już wszystkie działa, dwa było trzeba jeszcze przeczyścić. Zasiadł na jednej ze skrzyń w ładowni, zębami odkorkowując butelkę rumu. Pociągnął z niej zdrowo a krople trunku spłynęły po jego bujnej brodzie na potężną pierś. Wreszcie mógł sobie chwilę odpocząć, “Ryży” i “Smoła” jak nazywał dwójkę swoich podkomendnych mieli przydzieloną robotę, wręcz żyć nie umierać. Iceburg oparł się o drewno podnosząc aktualnie czytaną książkę z ziemi. Poślinił palec przewracając strony i popijając rum zatopił się w lekturze.
- Lepiej byś zrobił odkładając ta butelkę. - gniewny głos kapitana przerwał owe ciekawe zajęcie. Bellamy zdecydowanie w humorze dziś nie był skoro butelki rumu się czepiał.
John zatrzymał naczynie w połowie drogi do ust, unosząc wzrok znad książki na kapitana.
- Kapitan zaszczycił nas na niższym pokładzie? Nie spodziewałem się, inaczej bym posprzątał. - zarechotał Gruby John odkładając książkę, a zakorkowaną już butlę wsuwając za pasek. - Co się dzieje Kapitanie, odpływamy, czy któryś z chłopców coś przeskrobał? - zapytał Iceburg powstając ze skrzynki.
- Odpływamy jednak nie teraz jeszcze. Sprawę mam do załatwienia po której gorąco się tu zrobi i na długo nas niektórzy zapamiętają. Po Eleanor idę... Przygotuj działa na wieczór.
- Po Nelly?! -zdziwił się działowy. - Kopę lat dzieciaka nie widziałem.- mówiąc to przejechał ręką po swym obfitym zaroście. - Coś czuje, że będzie gorąco, działa będą gotowe, tego Kapitan może być pewny. Ale co to się porobiło, że Eleanora do nas wraca, o ile można wiedzieć Kapitanie.
- Wszystkiego się dowiesz jak już bezpiecznie będzie. Starego kamrata w niewiedzy trzymać nie będę, szczególnie na historię naszą zważywszy. Póki co rozkaz padł by rumu nie tykać i być w gotowości. Tyczy się wszystkich John - dodał, wymownym wzrokiem na butelkę spoglądając.
- Jak rozumiem zakaz dotyczy również piwa i innych trunków? - zapytał zmarnowanym głosem John.
- Wody się napić możesz jak cię suszyć będzie.
- Ehhh i wszystkie plany się poszły chędożyć. - mruknął John który aż się wzdrygnął na myśl o wodzie.- No ale jak takie rozkazy to co zrobić. Przynajmniej palić można. -dodał pocieszająco do samego siebie wzrokiem spoglądając na swoją skrytkę z tytoniem. - Jeszcze jakieś rozkazy?
- Jak coś jeszcze będzie to wierz mi, dowiesz się i ty. Earl ma zadbać o wszystko - oznajmiła po czym odwrócił się i ruszył w stronę stopni na pokład prowadzących.
John poczekał, aż kapitan odejdzie poza zasięg głosu i odsuwając kilka skrzyń wrzasnął.
- Smoła ho no mi tu!
Po niespełna kilku chwilach przy Śmierdzącym Johnie stał czarnoskóry chłopak w wieku lat dwudziestu. Na rękach miał swoje robocze rękawice, w milczeniu oczekiwał rozkazów.
- Słuchaj no ty mnie Smoła. – powiedział John grzebiąc w swej skrytce z tytoniem.- Rumu dziś nie pijemy, więc mi nie ma po co na ląd schodzić. Ale ty coś dla mnie zrobisz. – brodaty działowy począł zwijać sobie skręta, które po chwili odpalił. Zaciągnął się wypuszczając dym przez nos. – Leć no do miasta i kup mi kilka butli grogu. – powiedziawszy to rzucił chłopakowi parę monet. – Bo dnia jutrzejszego to ja pić mam zamiar.
Smoła odbiegł pospiesznie w stronę klapy prowadzącej na górny pokład, a Gruby John założył swe grube rękawice. Skoro szykowało się gorące pożegnanie, było trzeba porządnie przygotować armaty.



Wieczór dzień bieżący


Gdy powietrze przeszyły odgłosy strzałów John jak zawsze był pod pokładem, tęsknie spoglądając w stronę butelki rumu i owijając tytoń w pergamin. Szybko odpalił grubego skręta i żwawym krokiem ruszył w stronę schodów. Klapa odskoczyła pod wpływem jego silnego ramienia, a on wraz ze swym zapachem wyszedł na górny pokład. Zaciągnął się mocno swoim skrętem i spojrzał na nadciągających żołnierzy.
- Co tu się dzieje do stu czartów?! Ktoś córkę gubernatora do łoża zaciągnął?!- zakrzyknął by dowiedzieć się czy to już gorące pożegnanie które zapowiadał mu kapitan, czy po prostu jakiś przypadek.
Odpowiedział mu głos kobiecy, któremu udało się przekrzyczeć hałas.
- Odbijamy, a ci tutaj pożegnać się przyszli!
W chwile później rozbrzmiał głos Samuela, który dla umilenia sobie walki śpiewać zaczął.
- No to pożegnajmy się z nimi należycie! -ryknął Gruby John dobywając swych pistoletów oraz podchwytując melodię przez kapitana śpiewaną. Ze skrętem w ustach oddał dwa strzały w stronę biegnących po czym powoli zaczął kierować się w stronę klapy w pokładzie.
- Tak sobie myślę, że bardziej wylewnie się z nimi pożegnam, kul mamy dużo. - zarechotał rubasznie odrzucając klapę na bok.
- Aj aj, Panie John. –odkrzyknął mu kobiecy głos gdy znikał już pod pokładem.

Ryży i Smoła biegali to w jedną to w druga ładując zawczasu działa. Johnata podszedł do jednego rycząc do swych podkomendnych. – Ta już załadowaliście!?
- Ta jest Panie John! – odkrzyknął mu rudzielec który umieszczał właśnie kulę w kolejnym dziale.
- No i świetnie! – huknął Iceburg i wyjął z ust swego potężnego skręta. Ustawił działo, przymykając jedno oko, celując prosto w tabun żołnierzy.
- Nelly się wam zachciało co obwiesie? –mruknął pod nosem i uśmiechnął się sam do siebie. – Nie położycie na niej łap póki stary Johnata dycha.- dodał i przyłożył do lontu żarzącego się skręta. Po chwili rozległ się huk a armata odskoczyła lekko do tyłu, posyłając kulę prosto w żołnierzy gubernatora.
- Ha trafieni!- krzyknął wesoło John obserwując wszystko przez mały otwór. Smoła i Ryży ryknęli triumfalnie ładując kolejna armatę. Żołnierze poczęli się wycofywać, nie było już po co marnować kul. John przysiadł na skrzyni i już miał zacząć raczyć się swym skrętem, kiedy to cały statek zadygotał.
- Co do czorta... –mruknął działowy podtrzymując się ściany. Między skrzyniami pojawiła się czarna twarz Smoły który z swym grubym głosem, w łamanym angielskim oznajmił. – W prawą Burtę, trafić.
- Coooo!!? –wydarł się Johnata i doskoczył do dział. – „Rozkosz” będą nam ostrzeliwać?! Już ja im pokaże jak się używa armaty. –ryknął wściekle poprawiając bandanę. Jego rozpięta koszula falowała z każdym krokiem. Kilka dział zostało wycelowanych w fort.
- Czas się pożegnać chłopcy! Smoła Ryży odpalamy!

Huk dział rozdarł noc niczym grom z jasnego nieba. Kule poszybowały w stronę miejskiego fortu, niczym żelazne anioły śmierci.
- Dobra chłopcy nie strzelać już bez rozkazu! –wydarł się Iceburg i ruszył w stronę schodów na górny pokład. – Idę się obeznać w sytuacji. –rzekł otwierając klapę.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 17-04-2011, 15:38   #5
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Morze Karaibskie, dom, na który wymienił piękne, oliwkowe wzgórza Toskanii. Cyprysowe gaje, pełne zgiełku miasta, jak Florencja oraz Piza, wypełnione dziełami najwspanialszych artystów. Kiedy mieszkał tam, mógł obcować z tym wszystkim niemal bez przerwy, zaś bogata familia czyniła go dosyć niezależnym od rozmaitych kaprysów władz. Teraz wszystko to zostało gdzieś wiele mil morskich stąd. Świat tamten, jego właściwy świat, który znał oraz właściwie nawet lubił, odszedł gdzieś daleko. Do krainy, która wydawała się dalsza niż pieprzona Rosja, która ponoć oparła się także, żeby budować swoją flotę. Tak przynajmniej wspominał mu pewien holenderski pilot, którego spotkał na niedawnej popijawie. Morze Karaibskie, wielki akwen otoczony Amerykami oraz szeregiem wysp. Na północy wielkimi Antylami, na wschodzi Małymi Antylami, które tworzone były przez setki maleńkich wysepek, nierzadko nie oznaczonych nawet na mapach. Pewnie, najważniejsze spośród nich Małe Antyle składają się z licznych, niewielkich powierzchniowo wysp. Dzielą się na: Wyspy Dziewicze, Wyspy Podwietrzne, Wyspy Zawietrzne Barbados, Antyle Holenderskie, Tobago, Trynidad, Margaritę i Tortugę. Przynajmniej ogólnie. Gdyby porównać Małe Antyle do linii fortów, pilnujących Morza Karaibskiego od Atlantyku, najbardziej wysuniętym na wschód jest angielski Barbados, wielka oraz bogata kolonia. Jeśli płynąć dalej na zachód to natrafi się na potężny ciąg małych wysepek na północy zamkniętych St. Vincent, na południu zaś Grenadą. Obydwie należą do Anglii, ale właściwie nad tłumem małych wysepek pomiędzy nimi, nie panuje nikt, choć oczywiście zwierzchność rości sobie Korona Brytyjska. Buduje się tu niekiedy forty oraz mianuje gubernatorów małych miasteczek, ale ludzie ci patrzą przez palce za piracki proceder. Przynajmniej przeważnie. Na właśnie takiej wysepce Saint Meri , w mieście o takiej samej nazwie przebywali obecnie oni.

***

Miał podły humor, ale Bellamy miał zazwyczaj podły humor. Każdy, kto pływał przy nim przyzwyczaił się, że trafić na łagodnego kapitana mającego miły nastrój, to oznaczało wygraną w kości przeciwko O'Donellowi. Nie mniej, pomiędzy Marco oraz nim nie panowały jakieś napięte relacje. Nie żeby się się lubili. Po prostu uznawali, że praca oraz profesja wsadziły ich na wspólny pokład, toteż wykonywali swoją robotę nie włączając tego do sfery osobistej sympatii, czy nawet koleżeństwa. Zawsze także Bellamy zwracał się do Marca przez „nawigatorze”, lub „panie Modrone”, natomiast Toskańczyk tytułował go stale kapitanem. Nigdy nie padało pomiędzy nimi imię, nigdy nie było też zwrotu przez „ty”.
- Nawigatorze, pełna gotowość do wypłynięcia – polecił mu Bellamy. - Zero rumu, karczemne dziewki także na inną okazję.
- Aye, kapitanie
– Marco odpowiadał, jak zwykle, dosyć lakonicznie. - Przygotować mapy kursu?
- Wschód.
- Aye
– potwierdził di Modrone. Obydwaj niewątpliwie wiedzieli, że bezpośrednio na wschód właściwie nic nie ma. Barbados leżący bardzo niedaleko na północny wschód w tymże samym archipelagu Małych Antyli by się ewentualnie nadał. Potem zaś kompletna pustka Atlantyckiego Oceanu, aż do granicy, utworzonej przez trzy archipelagi: od północy Azory, dalej Wyspy Kanaryjskie, wreszcie Wyspy Zielonego Przylądka. Daleko, bardzo daleko. Ale poza nimi nie było tam kompletnie nic poza oceanicznymi falami. Wyglądało więc na to, że Bellamy nie chciał spróbować wyspy, ale postanowił przechwycić jakiś statek na drodze: Indie Zachodnie Europa. Tyle, że do tego mapy potrzebne nie były, za to chronometry, sekstant itd. jak najbardziej.

Przygotowywać się na zapas nie było więc potrzeby. Jego kajuta wypełniona rulonami map wydala mu się przez chwile ciasna. Dlatego wstał zza biurka, podszedł do ściany zdejmując piękną hiszpańską gitarę. To była jego przyjaciółka, której powierzał swoje problemy, niechęć do całej wódy, którą przepił, tych paru dziwek, które wychędożył, ludzi, których przyszpilił swoim rapierem.

Usiadł gdzieś na pokładzie, na beczce, kilka chwil poświęcił na strojenie strun. Potem zaczął grać.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8N2gkI7GObw[/MEDIA]

Nad pokładem rozległy się hiszpańskie słowa piosenki.

Soy un hombre muy honrado,
que me gusta lo mejor,
a mujeres no me faltan ni el dinero ni el amor.
jinetiendo en mi caballo,
por la sierra yo me voy,
las estrellas y la luna ellas me dicen donde voy.

Kilka głosów się dołączyło, nawet statkowa papuga należąca do Rogera Willsa.

Ay ay ay ay,
ay ay mi amor,
ay mi morena
de mi corazòn.

Me gusta tocar guitarra,
me gusta cantar el son,
el mariachi me acompana,
cuando canto mi canciòn.

Me gusta tomar mis copas,
aguardientes lo mejor,
tambien el tequila blanco con su sal de la sabor.
I tak dalej, dopóki nie przebrzmiała cała pieśń opisująca mężczyznę uwielbiającego swoją brunetkę, dobry alkohol oraz gitarę.

Ay ay ay ay,
Ay ay moja miłość,
moja brunetka,
którą mam w sercu.
Lubię grać na gitarze,
lubię śpiewać o słońcu,
moi koledzy mi towarzyszą,
kiedy śpiewam moją piosenkę.

Proste, lecz wpadające do ucha. Nie miał nic przeciwko temu, że od czasu do czasu inni się do niego przyłączali, zwłaszcza przy refrenie „ay ay”. Tworzyli jakby chórek statkowy. Zresztą, przy piosence lepiej się pracowało, szczególnie przy trudnych, żmudnych pracach, kiedy to parę słów wyśpiewanych dodawało energii.

***

Kiedy statek wypływa z portu pilot stoi przy sterniku wydając mu bezpośrednie polecenia. Tak było również teraz. Nagłe nadejście kapitana, gwałtowne rozkazy, oraz dziwaczny pakunek. Marco kompletnie nie obchodziło, co to, lub kto to.
- Ster dwa rumby prawo – wydał polecenie, podczas gdy bosman O'Donell ryczał na załogę.
- Dawaj przy kabestanie! Stawiać żagle, dziewczynki! - darł się, podczas gdy duża grupa marynarzy niemalże z małpią zręcznością zajmowała stanowiska na masztach odwiązując liny. Najpierw szedł grot, gdyż nadawał okrętowi prędkość. Wyjście z Sant Mari było stosunkowo proste, dlatego mogli sobie na to pozwolić. Inaczej najpierw szedłby niewielki skośny na bezanie oraz sztaksle, które ułatwiały manewry. Tym razem było to zbędne, zaś wielkie płachty na grocie, potem bezanie powoli spływały trzymane mocno linami na rejach. Wypełnione morską bryzą podrywały statek do lotu.
- Teraz bezan, łotry! Szybciej – wrzeszczał dalej bosman wśród świstu nielicznych, bo nielicznych, ale kul.

Ścigający Bellamy'ego żołnierze gubernatora mieliby swoją chwilę, gdyby okazali się wystarczająco zdeterminowani. Ale nie okazali. Ledwo kilku głupszych, czy odważniejszych skoczyło z pomostu na burtę i zaczęło się wspinać na górę, ale załoga szybko ich powstrzymała nie przejmując się specjalnie strzałami z lądu oraz pomostu, skąd właśnie oddalał się bark. Jakiś żołnierz przystrojony czerwoną kurtą nagle pojawił się tuż przy nich, na tylnym pomoście. Widocznie schwycił którąś z lin, teraz zaś usiłował przeskoczyć reling, by zaatakować sternika. Wyciągał właśnie pistolet, jednakże Marco był szybszy. Nie potrafił dobrze celować, ale przy takiej odległości nie było problemu. Powiedział spokojnie naciskając twardy cyngiel spustu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ANb0oSfj0Sg&feature=related[/MEDIA]

Huk strzału oraz wypadnięcie żołnierza za burtę zbiegły się ze strzałami armatnimi. Pod spodem ogniomistrz Iceburg kierował swoimi kanonierami. Rzecz jasna, przeciwko fortowi to mogli sobie pogwizdać, ale dawali wyraźny znak drobnicy innych okrętów, że jeśli się ktokolwiek zbliży, będą walić ze wszystkiego, co się da. Kutry czy nawet slupy nie miałyby szans, zaś większych statków nie było obecnie w Sant Mari. Także fort strzelał. Grzmot dział oraz gryząca woń prochu wypełniała przestrzeń.
- Kolejny rumb na lewo, panie Sykes – zwrócił się do sternika.
- Nawigatorze – nagle przyskoczył do niego jakiś młody chłopak, niedawno stosunkowo zaokrętowany. - Bocianie gniazdo zawiadamia, na północnym wschodzi żagle. Trzy maszty, prawdopodobnie szkuner.
- Flaga?
- Prawdopodobnie Anglicy.
- Kapitan wie?
- Aye, aye.
- Dobrze
– odpowiedział lakonicznie.
- Bitwa? - spytał sternik Sykes.
- Na to wygląda.
- Jeśli to są Anglicy?
- Prawdopodobnie właśnie oni, nawet bez oglądania flagi.
- Może machną na nas ręką. Przecież kapitan nie raz tutaj wpływał.
- Owszem, ale jeśli my ich widzimy, oni nas też. Słyszeli także armaty oraz zobaczą uciekający statek. Jak pan myśli, czego spróbuje kapitan tamtego statku
– właściwie pytanie było niewątpliwe retoryczne.
- Może im się wymkniemy, skoro to szkuner, możemy dać radę.
- Szkunery bywają szybkie, panie Sykes. Zobaczymy, tak czy siak jest jeszcze trochę czasu na decyzję. Jesteśmy obecnie na torze wypływowym i nie mamy tutaj pola manewru. Dalej rafy oraz ławica. Musimy płynąć wyznaczoną trasą jakiś czas. Proszę lekko na lewo, ćwierć rumba
.
 
Kelly jest offline  
Stary 18-04-2011, 00:52   #6
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Nie mogła się oprzeć. Po prostu. Ten błyszczący nóż ze zdobioną rękojeścią wyglądał tak kusząco. I zupełnie nie pasował grubemu, łysemu, spoconemu facetowi, którego kolorowy strój wskazywał na to, że jest co najmniej bogatym kupcem. Nie żeby ja to specjalnie obchodziło.
Skradzenie broni nie było niczym trudnym - nuuuda. Zakradła się cicho, wstrzymała oddech. Grubas nawet nie poczuł, kiedy błyszczące cacko wysuwało się zza jego paska, by za chwile wylądować w okolicach zgrabnego tyłka Sue.
Zadowolona z nowej zdobyczy z uśmiechem na ustach udała się w stronę targu. Typowy dla tego miejsca gwar, różnorodność barw, zapachów i kształtów proponowanych towarów przyprawić mogły o zawrót głowy niejednego śmiałka. Ona jednak czuła się tu całkiem nieźle z zaciekawieniem oglądając kolejne stoiska.

Słońce miało się ku zachodowi, gdy wkroczyła do portu. Było tu stosunkowo pusto, bo wszyscy niemal, jak jeden mąż zaszyli się już w knajpach, by oddać się osławionemu, nocnemu życiu.
Sussanah jakoś średnio miała ochotę na przesiadywanie w zatłoczonych tawernach pełnych spoconych facetów(tych było dość na co dzień ) rozcieńczanego rumu, kiepskiego tytoniu i tanich panienek, toteż i ten wieczór zamierzała spędzić na statku.
Na pokład wkroczyła ze sporych gabarytów torbą cytrusów przewieszoną przez ramię i niewielkim, prostokątnym, płaskim zawiniątkiem pod pachą. Zrzuciła długie buty, usadowiła się wygodnie opierając o jakąś beczkę i zaczęła obierać owoce.
Rozkosz Oceanu kołysała się delikatnie, wiatr wiał od strony morza niosąc ze sobą świeży zapach rozganiający typową, portową duchotę. Gwiazdy skrzyły lekko, panowała względna cisza. Patrzyła w niebo, w te małe, srebrzyste punkciki, wśród których przy sporym wysiłku znaleźć umiała pokazany kiedyś przez ojca gwiazdozbiór i zastanawiała się, jak to możliwe, że można z nich odczytać położenie statku znajdującego się gdzieś środkiem oceanu. Chciałaby dowiedzieć się czegoś o gwiazdach, zdecydowanie. I nauczyć się czytać. To dwie rzeczy, które musi dopisać - o ironio - do listy życzeń.

- Ruszać dupska! Wypływamy! - dało się słyszeć gniewny głos kapitana.

Podskoczyła nagle wystraszona. Nie do końca świadoma tego, co się dzieje potarła nerwowo oczy, wzdrygnęła się lekko. Najwyraźniej przysnęła na chwilę. Szybko wciągnęła buty, rozejrzała się uważnie, kapitana nie było już w zasięgu wzroku. Na pokładzie panowało jednak duże poruszenie, więc pewnym było, że komenda nie była sennym słyszeniem, a faktycznie wydana została.
Ponownie omiotła pokład wzrokiem po czym błyskawicznie znalazła się wśród marynarzy odcinających cumy. Sięgnęła za pas i chwyciwszy zgrabną rękojeść na grubych linach sprawdziła ostrość nowego nabytku. Uśmiechnęła się kącikiem ust widząc, że nóż nie dość, ze piękny to i piekielnie ostry. Mina zrzedła jej nieco gdy podniosła oczy i pierwszą rzeczą, jaką ujrzała byli żołnierze gubernatora, którzy z pewnością nie przychodzili w pokojowych zamiarach.
Z cumami poszło im szybko toteż musiała znaleźć sobie inne zajęcie. Nie zastanawiała się długo, bo jakiś nie znany jej z imienia zarośnięty rudą brodą i wąsiskami pirat rzucił jej pistolet i ze szczerbatym uśmiechem wyłaniającym się z zarostu rzucił rozbawiony:

- No, no panienko, teraz możesz pokazać ileś warta.


Nie cieszyła się zbytnio na perspektywę walki bronią palną, nie dała jednak po sobie poznać, że pistolet w dłoni jej nie leży. Nie miała zamiaru wyjść na tchórza, co to, to nie!
Obrała na cel jednego z czerwono-białych, nie wyróżniającego się niczym z pośród pozostałych i wymierzywszy dokładnie, strzeliła. Trafiła o dziwo. Wysoki mężczyzna dostał w kolano i padł jak długi wytrącajac przy okazji broń temu, który stał obok. Zdziwiona swoim dokonaniem i wyraźnie zadowolona odwróciła się ku stojącemu z lewej strony piratowi puszczając oczko. Bezzębny marynarz zacmokał cicho, mruknął coś niezrozumiale i klepnął ją porządnie po plecach, co pewnie miało być czymś w rodzaju gratulacji. W tym momencie bryg drgnął niespodziewania zwalając zupełnie na to nieprzygotowana Sue z nóg.
Zaklęła siarczyście pod nosem, wstała zaraz i znów zaczęła celować w żołnierzy jednak dym i zwiększająca się odległość nie pozwoliłby jej na kolejne celne trafienie. Wyglądało na to, że walka skończyła się nim zdążyła naprawdę się zacząć.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 18-04-2011, 13:40   #7
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Wyrwanie się z portu poszło łatwiej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Żołnierze potraktowani przez Iceburga solidną porcją prochu i kul armatnich, dość szybko stracili zapał. Ci jednakrze, przy których ów zapał utrzymał się nieco dłużej, szybko odpłynęli na łono Abrahama korzystając z uprzejmej pomocy załogi Rozkoszy.
Nie obyło się jednak bez szkód. Prawa burta zaliczyła dwa razy, aczkolwiek nie było to nic czego by się nie dało szybko naprawić. Również dostrzeżony przez gniazdo szkuner nie kwapił się do ścigania brygu. Czyżby szczęście sprzyjać im zaczęło? Wszystko na to wskazywało.

Kapitan, który zniknął pod pokładem tuż przed tym, jak objęcia wolności otuliły statek, ponownie ukazał się na jego pokładzie dopiero z chwilą gdy pierwsze promienie słońca zabarwiły bezkres oceanu złotą poświatą.



Morze tego ranka obudziło się niespokojne, podobnie jak sam Bellamy. Chmury na nieboskłonie niemal dorównywały tym na srogim obliczu mężczyzny. Podszedł do sternika, zamienił z nim parę słów. Później odszukał Rahla i wydał mu rozkazy. Na koniec gniewnym wzrokiem zmierzył Jim’a, który jak zwykle znalazł się za blisko gdy omawiano sprawy, które nie powinny go interesować. Gdy jego spojrzenie powędrowało w stronę nieba, na twarzy odmalował się niepokój. Wiatr, który akurat tą chwilę wybrał sobie by zwiększyć swą moc, uniósł poły czerwonego płaszcza kapitana.

- Rahl! - dał się słyszeć jego donośny głos. Bosman, który oddalał się właśnie w stronę ładowni, przystanął i odwrócił twarz w stronę kapitańskiego głosu.
- Kapitnaie? - zapytał, przy czym wcale głosu podnosić nie musiał.
- Sztorm się szykuje, przygotować statek. - padł nowy rozkaz.
- Aye - padła nieco lakoniczna odpowiedź po której na całym pokładzie dał się słyszeń głośny krzyk bosmana. - Ruszać dupy lenie śmierdzące jak wam życie miłe!
Jeszcze nie zdążył przebrzmieć gdy z gniazda odezwało się wołanie.
- Żagle na horyzoncie! Od zachodu!
Kapitan jako jedyny pozostał na miejscu. Reszta, która usłyszała wołanie, co sił w nogach zerwała się by zobaczyć co też tym razem los dla nich zgotował.
Żagle faktycznie widać było, a to że gołym okiem można je było dostrzec nie wróżyło zbyt dobrze. Rahl, który mógł się poszczycić posiadaniem lunety przyłożył ją teraz do oka by po chwili oznajmić.
- Królowa Anna.
Nazwa statku nie była nikomu nieznana. Nawet nowe nabytki załogi, a właściwie szczególnie ci nowi wiedzieli, że fregata nosząca tą nazwę była własnością Zaharego O’Harry, wiernego człeka gubernatora Regbringa. To, że mieli go teraz za sobą nie mogło niczego dobrego oznaczać.
- Kap... - zaczął Rahl gdy ponownie przy sterze się znalazł, lecz Bellamy uciszył go ruchem ręki.
- Królowa Anna, wiem... Przekaż Johnatanowi by działa gotował. Zwołaj ludzi na pokład. Cześć niech się gotuje do bitwy, reszta zabezpieczyć statek. Niech nawigator i Earl zjawią się zaraz w kajucie. Zawołaj też Mary. Ruszaj dupę do cholery zamiast gębę wietrzyć - warknął na koniec gdy Rahl zamiast rozkazy na bierząco wydawać ludziom otworzył usta zdziwiony.
- Aye kapitanie - szybko się opanował i odprowadziwszy Bellamego wzrokiem wydawać polecenia zaczął.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 18-04-2011, 23:25   #8
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wieczór dzień ucieczki z portu.

Johnatan wyszedł z dolnego pokładu na świeże morskie powietrze. Bryza owiała mu brodę, poruszając delikatnie bokobrodami. Gruby John zaciągnął się skrętem i wypuścił smugę gęstego tytoniowego oparu, która otoczyła jego głowę niczym nieco cuchnąca aureola.
Wtedy też dopadł do niego młody Jim!
Majtek którego znał chyba każdy, a to z tego powodu iż młody chciał wiedzieć wszystko, o wszystkich. Ciekawski jak mało kto a skoczny jak pchła, mały żywy huragan na pokładzie rozkoszy. John odbył z nim krótką rozmowę, lecz na dłuższa pogawędkę czasu nie było, bowiem działowy miał do załatwienia kilka spraw.

Śmierdzący Joh idąc w stronę nawigatora majstrował kolejnego skręta, wciąż pełen żalu o zmarnowane cygaro. To iż John się zbliża trudne do zauważenia nie było, a raczej do wyczucia, bowiem zapach przez niego roztaczany był bardzo charakterystyczny. Odpalając papierosa Iceburg zwrócił się do Nawigatora obok którego stanął.
- Jak tam sytuacja Marco, wyciągniesz nas stąd? Bo jakoś bym niechciał by nam jeszcze bardziej Rozkosz ostrzelali, znowu będzie trzeba dziury dechami zabijać.-rzekł swym potężnym głosem, wypuszczając kłęb dymu z ust.
- Raczej tak, jesteśmy na forewindzie niemal. Gdyby nie Rafy Piaszczystej Skały oraz Mielizna Przylądkowa, na pewno by nas nie dorwali, a tak musimy je ominąć - bowiem na pełne morze, wiedzieli to obydwaj, prowadziły dwie drogi: jedna, nieco bardziej okrężna, która obecnie płynęli oraz druga bezpośrednio pod murami fortu. Ta jednak była dla nich zamknięta. nie istnieje bryg, który niósłby działa zdolne rozbić forteczne mury, za to trafiony strzał tamtych mógłby ostro ich pokiereszować.
Johnatan zaciągnął się dymem myśląc chwile.- Dogonią nas? -zapytał po chwili namysłu.- I czy jakieś rozkazy były, wiesz Marco w ładowni ciężko coś usłyszeć.- wypuścił dym nosem i wyjął z ust skręta.- Chcesz sobie zapalić jednego?
- Mają jakąś szansę - stwierdził krzywiąc się nielekko Marco – ale nie będzie im łatwo. Mają prawdopodobnie na północnym wschodzie szkuner. Bocianie gniazdo przygnało informując, że widać trzy maszty. Ponadto może gdzieś na kotwicowisku stoi tutaj jakiś szybki okręt. Wprawdzie koło nas nie było nic widać, ale sam wiesz. Wiesz, że nie palę, a zawsze chcesz mnie poczęstować tym śmierdziuchem. Rozkazy zaś, no cóż, kapitan polecił płynąć na wschód, czyli mijamy od południa Barbados oraz pędzimy na ocean. Widocznie chce przechwycić jakiś statek.
- Cóż kto wie czy nie zacząłeś!- powiedział głośno wsadzając do ust skręta by po chwili dym nosem wypuścić.- Kapitan wie, że łajbę zobaczyli? - zapyta nawigatora po czym dodał jeszcze.- Prawa burta oberwała, ale to pewnie żeś poczuł na szczęście nasze nie ma jakiś poważnych uszkodzeń, potem to jakoś połatam.-kolejna smuga dymu wypłynęła z jego nozdrzy.- Tak lubiłem ten port... a szybko to my już tu nie wrócimy.
Skinął odpowiadając Johnatanowi.
- Sądzę, ze szkunerowi zwiejemy, ale dalej, cóż, zobaczymy co będzie dalej.
Johnatan poklepał Nawigatora po ramieniu i zaśmiał się głośno - Dobra to tym nas tu ładnie kieruj ja idę tę dziurę obejrzeć.
A po słowach tych ruszył w stronę kajuty Kapitańskiej by u wielkiemu zawodowi Jima minąć ją i ruszyć na prawą burtę.

Śmierdzący Joh gdy już doszedł do swego celu wychylił się przez burtę by obejrzeć dziurę po kuli armatniej. Na szczęście dostali ponad poziomem wody ale i tak będzie trzeba to załatać. Ciemno już było, więc dokładną ocenę szkód było trzeba odstawić do rana.
Iceburg się wyprostował i spojrzał w stronę fortu, który wciąż posyłał w ich stronę kule. Odwrócił się zaciągając się mocno skrętem i już chciał na dolny pokład wracać, kiedy to coraz głośniejszy świst oznajmił zbliżanie się kuli. Doświadczenie kazało Johnemu szczupakiem rzucić się przed siebie, co też mężczyzna uczynił.
Kula armatnia uderzyła po raz drugi w prawa burtę, posyłając do wody kawałeczki statku.
Gruby John poderwał się z pokładu poprawiając bandanę, nie ucierpiał bowiem na czas rzucił się przed siebie ale zgubił skręta!
Wściekły podszedł do burty, postawił na niej jedną stopę i zaczął drzeć się w stronę fortu.
- Psie syny, jeszcze się spotkamy! Nie dość że pierwej mi Jimy cygaro wywalił to teraz wy! I jeszcze nasza Rozkosz kaleczyć będziecie! No chodźcie tu jak macie odwagę, czekam tu na was cały ja, no dalej!- ku uciesze pobliskich korsarzy Johny darł się jeszcze chwilę, ba oddał nawet kilka strzałów ze swych pistoletów w ciemność. Kiedy skończył już swoją tyradę i kolejnego papierosa począł skręcać, załoga obecna przy scenie nagrodziła go brawami.
- Bo widzicie chłopcy. – powiedział wesoło do ryczących śmiechem piratów John, odpalając skręta- Z tymi przeklętymi angielskimi żołnierzami to trzeba ostro! Widzicie jak to działa! Żaden mi tu nie płynie! – rzekł i ryknął głośnym śmiechem.

Noc


Cisze nocy przerwał męski krzyk. Po okrzyku zaś pojawiły się głośne przekleństwa.
- Psia mać, przeklęty młotek, nic tu nie widać do stu czartów! Smoła nie da się jaśniej świecić?! I jeszcze mi te przeklęte gwoździe wypadły! –tu na chwilę głośny wywód został przerwany bowiem John solidnie pociągnął z butli z grogiem. – Ha przynajmniej pić już można! Dobra wciągajcie chłopcy, rano się tym zajmę!

Poranek. Dzień bieżący


Przez huk młotków uderzających w gwoździe przebił się w pewnej chwili głos, który do jednej tylko osoby mógł należeć.
- John! Gdzieś jest do stu diabłów?!
- Mam randkę z ta paskudną dziurą! -wrzasnął Gruby John ze strony prawej burty.- Jak to wczoraj w nocy próbowałem załatać to sem tak palucha obił, że do stu diabłów z tym! - po tych słowach nastąpiło kilka uderzeń młotkiem. - Teraz to przynajmniej coś widać, ale nie powiem bym taki widok z rana preferował!
- Rzuć to w cholerę albo komuś przekaż i działa zacznij szykować bo się tu zaraz gorąco zrobi jak na samym dnie piekła. Do tego sztorm czarci nadali... Cholera by to jasna wzięła... - splunął w bok.
- A co nam znowu za cholera na karku siedzi?! -ryknął John do bosmana, po czym wydarł się głośniej.- Smoła, Ryży wciągajcie no mnie już!!- po tych słowach zaś dwójka chłopaków z niemałym trudem zaczęła wciągać do góry ławeczkę na której to usadowił się Gruby John. Kiedy to już stanął ze pokładzie ze swym nieodłącznym skrętem w ustach zwrócił się do bosmana.- Jak tak dalej pójdzie to ja tych dziur nie zdarzę zabijać na czas.
- Ty przestań gadać tylko rób co kapitan kazał. Królowa Anna nam na ogonie siedzi, a to nie byle przeciwnik. Jak im w porę nie zwiejemy to nie będziesz miał co łatać, chyba że czartom w piekle łódeczki.
- Aj aj bosmanie .- odpowiedział działowy przykładając dwa palce do czoła niczym do salutu.- To się na nas chyba sam diabeł uwziął jak Anna za nami gna.- Johnatan odwrócił się do swoich kanonierów. - Smoła, Ryży pod pokład i zająć mi się działami jak by od tego zależało wasze życie! - po tych słowach kanonierzy ile sił w nogach pod pokład pognali a John jeszcze do bosmana się zwrócił. - Podeślij mi tam kogoś na dół, bo jak Anna na nas płynie to ze Smołą i Ryżym się tam zarobimy, jeszcze z trzech by się przydało. - po tych słowach zaczął w stronę klapy się kierować czekając na odpowiedź Bosmana.
- Tak to jest jak się baby na pokład zabiera. - Rahl splunął po raz kolejny po czym kontynuował – Zaraz ci tam chłopaków podeślę.
- Baby gdzie się pojawią to problemy przynoszą. - zarechotał brodaty ogniomistrz otwierając klapę prowadząca na dolny pokład.- Ale bez nich życie by nie było tak przyjemne. -dodał jeszcze i zniknął w ciemności ładowni.
Gruby John słyszał schodząc schodami w dół jak to bosman klnie na świat jako taki, po czym wydziera się wołając Merrego, Georga i Tifa. To dobre i pracowite chłopaki na dole przydadzą się na pewno.

Kiedy Śmierdzący Joh zszedł na dół Smoła i Ryży właśnie przysuwali do luftu armatę którą to Johny nazywał "Srebrną Królową”. Było to jego ulubione działo, zawsze czyściło się je przyjemniej niż inne, a ile przez całe swe życie nim trafień zaliczył, nie był wstanie zliczyć.


Kiedy kanonierzy biegali po całym dolnym pokładzie John skierował się do swego zakątka. Działowy bowiem kajuty jako takiej nie posiadał, mieszkał tu na dole w ładowni, ale nie miał co narzekać bowiem nieźle sobie to przez te wszystkie lata urządził.
Hamak przyczepiony do ściany i jednego z licznych słupów kiwał się miarowo w rytm fal. Była to wytrzymała konstrukcja która działowemu służyła już przez wiele lat. Na wyciągnięcie ręki od hamaku do ściany przybita była półka na której stały książki. Były one chronione przez przypinany do drewna łańcuch, aby nie spadały w czasie kołysania. Odpięcie zaś owego łańcucha trudne nie było, a taka półeczka na książki wygodna była. Po drugiej stronie hamaka wbity był gwóźdź coby móc sobie oliwną lampę powiesić.
Na ziemi pod ścianą stała stara skrzynia towarowa, oraz pokaźny kufer. W kufrze Johnatan trzymał takie rzeczy jak ubrania, swoje notatki, oraz pamiątki z całego swego długiego życia. Były tam wisiorki nawet z samego Budapesztu. W skrzyni zaś znajdowało się coś równie cennego, a mianowicie grog i rum! Butle stały przy sobie, owinięte pergaminem i ułożone jak najbezpieczniej to możliwe, właśnie do tej skrzyni zmierzał ogniomistrz.
No i nie można jeszcze zapomnieć o jednym luksusie w tym miejscu. Przy małym okienku wychodzącym na morze, przybite było krzesło. Na siedzisku wycięta była okrągła dziura, zaś pod spodem umieszczona była konstrukcja w której umieszczało się wiaderko w wiadomych celach. Był tu nawet parawan, aktualnie zwinięty który pozwalał na prywatność w tych chwilach, kiedy to John siedział na owym krzesełku z książką w rękach. Ponadto koło okna leżała długa lina, coby od razu po wyrzuceniu zawartości wiadra przez okno można było nabrać doń wody i wymyć porządnie. Oj tak, wiele przemyśleń John w tym miejscu przeżył, obserwując wodę za okienkiem i zrzucając z siebie zbędny balast. Chociaż ostatnio miał tym zrzucaniem jakiś problem, będzie musiał się zwrócić do Earla po coś co mu w tym pomoże, ale na to teraz czasu nie było.

Johnatan wydobył ze skrzyni pokaźną butlę grogu wsuwając ją sobie za pasek, druga zaś chwycił w dłoń. Żwawo ruszył w stronę gdzie biegali chłopcy.
- Nooo chłopaki chodźcie mi no tu! Trza wam rozkazy jakieś dać! –ryknął a pięciu chłopa w mik się zatrzymało i stanęło przed swym aktualnym przełożonym. John odpalając nowego skręta zwrócił się do wszystkich buchając dymem w ich twarze.
- Dobra chłopaki nie jest kolorowo, na ogonie siedzi nam sama Królowa Anna, a nie powiem by mi się to podobało. – zaczął swoją przemową, zaś kanonierzy zaczęli szeptać między sobą niepewnie. John jednak gestem uciszył wszystkich. – Ich statek jest większy, mają więcej armat i ludzi pewnie też. – zaczął wyliczać na palcach na co młodym miny zrzedły. – Ale do stu czortów! Nie mają tak dobrych kanonierów jak wy! No i najważniejsze nie mają starego Johna! A wy macie go po swojej stronie! –ryknął i ustawił głośno butelkę grogu na skrzyni. – Więc pokażmy Angolą gdzie ich miejsce! Butla grogu dla tego z was kto będzie uwijał się najszybciej! –rzekł uśmiechając się zbójecko, unosząc do góry rękę. – Pokażmy im chłopcy kto rządzi na morzach! –krzyknął i walnął piąchą o pobliską beczkę. Odpowiedział mu krzyk piątki młodych kanonierów którzy do pracy ze zdwojoną siłą ruszyli.
Mogą sobie Mieć Annę, ale nic tak nie zmotywuje ludzi jak darmowy grog.”- pomyślał John uśmiechając się do siebie w duchu. Po czym zakładając rękawice zaczął wykrzykiwać refren piosenki, którą jego podkomendni od razu podchwycili.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QaY78tAUVHk[/MEDIA]

I znów abordaż, znowu, hej,
Anglików lej po łbie!
Choć Angol setkę armat ma,
My nie boimy się!
Więc szpadą tnij, nie przejmuj się,
Niech spada łeb po łbie!
Dalej, hej, a nie obejrzysz się,
A on będzie już na dnie!



Johnatan chwycił ubijaczkę do prochu i rzucił się w wir przygotowań wraz ze swymi ludźmi. Bowiem nie było powiedziane, że on wygrać butli grogu nie może, a jaka może być lepsza motywacja? W obłokach tytoniowego dymu, przemierzał dolny pokład ładując do dział kule i ubijając proch. Co jakiś czas wydawał stosowny rozkaz jednym z chłopaków i wracał do śpiewania piosenki. Bo jak wiadomo nic nie pomaga w pracy tak jak pieśń, no i nic tak nie zapala do walki!
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 18-04-2011 o 23:28.
Ajas jest offline  
Stary 19-04-2011, 00:56   #9
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bryg zachwiał się nieco, gdy jakaś zabłąkana kula uszkodziła kolejnych kilka desek. Ze sposobu jednak zachowania się Rozkoszy widać było, że nie jest to coś, co spowodowałoby jakiekolwiek kłopoty podczas rejsu.
Peter najpierw zasunął zasłonę, dzielącą obie części kabiny, potem dopiero otworzył drzwi kapitańskiej kajuty. By zamknąć je zaraz za plecami wchodzącego Samuela.
- Co ci do diabła tyle czasu zajęło - humor kapitana ani na jotę się nie poprawił. Zaraz po przekroczeniu progu własnej kajuty ruszył w stronę zasłoniętego łoża.
- Na drugi raz zostawię drzwi otwarte na oścież - odparł Peter, humorem kapitana niezbyt się przejmując. - Bez wątpienia Nelly czuje się odrobinę lepiej - zmienił temat na ten właściwy - ale trochę czasu minie, nim naprawdę stanie na nogi.
- Mówiła coś? - zapytał uchylając lekko zasłonę. - A... Widzę, że coś musiała mówić, a nawet próśb kilka miała... - nie dało się określić czy z tego powodu rad jest czy też nie.
- Przedstawiła się między innymi - uśmiechnął się Peter. - I uparcie nie chciała zasnąć zanim nie porozmawia z tobą. Poza tym jest idealną pacjentką. Gdyby wszyscy byli tacy...
- Dobrze wychowana i twarda jak jej ojciec - Samuel mruknął nieco ciszej przy czym zasłonę ponownie zasunął. - Tyle, że z jej planów nic jednak nie wyszło. Coś jej dał do diabła?
- Coś na złagodzenie bólu. I coś na sen - odparł Peter. - Nieźle oberwała, a musiała odpocząć. Jutro będzie w lepszej formie. Mam nadzieję, że nie musisz z nią rozmawiać natychmiast?
- Mam nadzieje, że się nie mylisz - oznajmił Samuel siadając za biurkiem. - Czy mapa została uszkodzona? - zapytał wbijając w Earla czujny wzrok.
- Masz na myśli ten kawałek między łopatkami a pośladkami? - Kapitan w ramach odpowiedzi skinął głową. - Ten rzeźnik, co ją tak potraktował batem, wiedział co robi. Nawet draśnięcia. Chociaż nie rozumiem jednej rzeczy... Ja bym mapę przerysował, a oryginał zniszczył.
- Gdyby to była cała mapa i wszystkie fragmenty układanki znajdowały się w moich dłoniach, pewnie zrobiłbym to samo. Tu jednak sprawa jest bardziej skomplikowana. Widzisz Earl... Nasz stary, dobry kapitan miał łeb na karku. Nie tak łatwo dobrać się do jego mieszka.
- Tylko mi nie mów - Peter uśmiechnął się z powątpiewaniem - że to klucz do skarbonki Teacha.
- Zgadłeś - walnął ręką w blat biurka i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Ładny kluczyk na dodatek, co pewnie zdążyłeś już zauważyć.
- Stary sadysta - mruknął Peter. - Nie dość, że ją oszpecił, co i tak musiało boleć, to jeszcze sprowadził na nią nieliche kłopoty. O tym zapewne nie pomyślał. Ciekawe też, kto kłapnął pyskiem, że to się rozniosło.
Mina Samuela nieco stężała.
- Peter lubię cię ale o kapitanie wyrażaj się z szacunkiem jak chcesz pożyć trochę w tej kompani. Nelly sama tego chciała i przy niej tych słów też lepiej nie powtarzaj. - Oparł się wygodnie o oparcie fotela. - To się nie rozniosło, już ja o to zadbałem. Skąd ten fircyk wiedział o mapie... Tym się można później zająć. Teraz mamy co innego na głowie.
- Ciekawe, kogo za nami pośle - zadumał się Peter. - Halsdorf, z tego co wiem, nieprędko stanie na nogi, zatem Hermes nie ruszy się z portu. Jaskółka stała bez stermasztu. Zanim postawią, otaklują, nie zostanie po nas żaden ślad. Czyli albo Rybitwa, albo Królowa Anna. Obu raczej nie wyśle. Musi mieć rezerwę na czarną godzinę. Kogo obstawiasz?
- Królową. Z Zaharym mam na pieńku więc się będzie do tej roboty palił ale nieprędko ruszy.
- Boję się, że masz rację. - Peter skinął głową. - Ogólnie Ronson jest lepszy niż Zahary, ale Królowa niedawno miała czyszczone dno, natłuszczony kil. Słyszałeś o tym? Szybka będzie.
- Damy radę do diabła... Za blisko jestem by dać się dorwać byle chłystkowi. - Wstał by przejść tych kilka kroków dzielących go od ściany z obrazem. - To nasze złoto Peter.
- Twoje, przede wszystkim. I jej. - Peter wskazał głową zasłonę, za którą spała Nelly. - Czy to, że kawałek mapy urósł, nie zmieni... nie utrudni nieco sprawy?
- O to się nie martw. To co tam jest i to co mała ma w głowie zostało odpowiednio przygotowane. Mistrz który robił te linie był najlepszy w swoim fachu. Miał pecha... - Samuel roześmiał się niezbyt wesoło.
Łatwo się było domyślić, na czym polegał pech owego nieznanego Peterowi mistrza tatuażu.
- Dokąd płyniemy na początek? - spytał.
- Na początek obraliśmy kierunek na wschód. Jak się mała obudzi to się ustali pełną trasę.
- W takim razie zostawiam cię i idę odstać moją kolejkę na mostku - powiedział Peter. - Jakby coś się działo, to mnie zawołaj. I sam trochę odpocznij.
- Ty się tam o mnie nie martw - odpowiedział Samuel nawet nie spojrzawszy na Earla. - Byłbym zapomniał - rzucił gdy Peter niemal zniknął za drzwiami. - Ani słówka załodze o Nelly.
- Serio? - zdziwił się Peter. - A już chciałem zwołać zebranie załogi...
- Tak trzymaj - była to jedyna odpowiedź Bellamy'ego.
Peter zamknął drzwi.
Sekundę później usłyszał, jak Bellamy zasuwa rygiel.



Widać zbyt głośno Bellamy o Nelly rozprawiał, bowiem Jim Długie Ucho, który jak zwykle znalazł się w nieodpowiednim miejscu, usłyszał kilka słów za dużo. Czy wyjaśnienia udzielone mu przez Petera wystarczyły by skierować uwagę młodzieńca w inną stronę? To było raczej wątpliwe. Wprost było widać i słychać, jak trybiki w głowie Jima się obracają, a właściciel owej głowy zaczyna kombinować, kto - prócz kapitana - należy do tak zwanych ‘wtajemniczonych’. I kto z tego wąskiego bez wątpienia grona zechce puścić parę...
To jednak nie był już problem Petera. Skoro Bellamy darł się tak, że słyszało go pół okrętu... Peter miał ważniejsze sprawy. Przed jego drzwiami stała już Mary Ann, a to znaczyło, że jest jakaś robota dla medyka. Kuk nie miał zwyczaju o tej porze przysyłać żadnych pikantnych specjałów do kajuty pierwszego oficera.

Ostrzał nie wyrządził wśród załogi Rozkoszy zbyt wielu strat, ale pewne ofiary jednak były, w dodatku nie od kul, tylko od odprysków drewna, które w odpowiednich warunkach potrafiły działać jak sztylety.
Ze wszystkim Peter poradziłby sobie bez problemów, ale skoro Bellamy postanowił, że dziewczyna prócz pracy w kambuzie miała liznąć podstawy sztuki medycznej...
Przeciwko obecności przy swym boku ładnej twarzyczki Peter zwykle nic nie miał. Miła buzia dobrze wpływała na nastrój pokiereszowanych, a kształtny biust niejednego stawiał na nogi szybciej, niż lekarstwa. Poza tym Mary Ann była zdecydowanie lepszym pomocnikiem niż na przykład Jim, który by wszędzie usiłował wsadzić swój ciekawski nos. A potem by miał pretensje do całego świata, gdyby mu ten nos coś przytrzasnęło.
- Opiekowałaś się już rannymi lub chorymi, czy to naturalne zdolności - spytał Peter obserwując jak Mary Ann kończyła bandażowanie przedramienia rannego matrosa.
- Mam pewne doświadczenie z rannymi, sir - odparła nie przerywając swojego zajęcia, po czym uśmiechnęła się do rannego mężczyzny.
Z pewnością nie ten uśmiech zwrócił uwagę Petera na pewien drobiazg. Może to nagły błysk lampy, która zakołysała się gdy większa fala zachwiała Rozkoszą pozwolił ujrzeć twarz dziewczyny w nieco innym świetle.
Bez wątpienia coś w niej było znajomego i nie było to podobieństwo do którejś z rozlicznych ‘bliższych znajomych’. Podobne oblicze widział całkiem niedawno. Włosy, kolor oczu, nawet podbródek. Nie było to aż tak oczywiste, ale jak człowiek raz na to wpadł i zaczął się zastanawiać...
- Zachcesz cofnąć się o dwa kroki? - spytał, gdy marynarz opuścił pomieszczenie.
Zdziwiona zawahała się na krótki moment, jednak po chwili wykonała polecenie.
- Czy coś się stało, sir? - zapytała.
- Nie, nie. Nic. Nic się nie stało... Unieś proszę troszkę głowę - poprosił. - O tak, dziękuję.
Zamilkł i przez moment wpatrywał się w twarz Mary Ann.
Na moment w spojrzeniu dziewczyny pojawiła się iskra gniewu jednak pospiesznie została ukryta za zaciekawieniem, którym odpowiedziała na wzrok pierwszego oficera.
- Przykro mi, Mary Ann, że nie mogę ci nic powiedzieć. - W tonie Petera brzmiała wyraźna nuta przeprosin.
- To dobrze o panu świadczy, sir - odpowiedziała na przeprosiny okraszając słowa lekkim uśmiechem za którym, o dziwo, kryło się zrozumienie. - Czy mogę coś jeszcze dla pana zrobić? - zapytała.
- Owszem. - Peter uśmiechnął się również. - Będziesz miała ważne zadanie. Musisz podnieść na duchu Briana. Oberwał zdaje się najmocniej i z pewnością będzie w złym humorze. W jego przypadku znieczulacz może nie do końca poskutkować.
- Briana? - zapytała, jednak po chwili sama sobie odpowiedziała na pytanie. - Brat bosmana, oczywiście sir, zrobię co w mojej mocy.
Peter jeszcze raz się uśmiechnął.

- Siadaj, żaglomistrzu. I pokaż, co cię trafiło - powiedział Peter.
- Cholera jakaś Earl, bo inaczej to tego nazwać nie można - marynarz dokuśtykał do wskazanego mu przez medyka miejsca, po czym zwalił się na krzesło. Zakrwawiona lewa nogawka spodni i widoczna w nich dziura na wysokości uda pozwalała się domyślić w czym rzecz.
- Dobrze, że nie ręka, Brian. - Peter podsunął drugie krzesło, na którym Brian mógł oprzeć nogę. - Ze spodniami możesz się pożegnać. Mam nadzieję, ze to nie twoje ulubione.
- A cholera ze spodniami! Ty mi powiedz czy noga zdrowa będzie, a nie o gaciach rozprawiaj - warknął ranny gniewne, podszyte bólem spojrzenie rzucając Peterowi po czym przenosząc je na dziewczynę. - A ty tu co niby robisz?! Do garów byś się zabrała, gdzie cię kapitan posłał, do stu diabłów!
Peter dał znać dziewczynie, by się nie przejmowała gadaniem żaglomistrza.
- To ona w łeb będzie walić pałą co bardziej opornych pacjentów - oznajmił, lejąc do kubka rum zaprawiony specjalnymi kropelkami. - Pij i nie narzekaj. Nogą machać możesz, to dobrze. A zaraz zobaczymy, co dalej... Mary Ann, weź te wielkie nożyce i tnij. Delikatną, kobiecą rączką. A ty się na nią nie wydzieraj, bo jej jeszcze ta rączka drgnie. Nie zwyczajna do wrzasków. A jest tu, bo bardziej niż Willis się lubię otaczać ładnymi twarzyczkami. I Bellamy się zgodził.
Brian zaklął szpetnie, jednak więcej na Mary się już nie wydzierał, za co nagrodzony został pełnym pocieszenia uśmiechem dziewczyny. Ta, posłusznie wypełniając nakaz medyka, sprawnie do rozcinania nogawki się zabrała, które to zajęcie nie zabrało jej więcej czasu niż konieczne ku temu minimum. Skończywszy odłożyła narzędzie i do nalewania czystej wody do misy się zabrała.
Rana nie była szeroka, ale dość długa. Za to, co było mniej przyjemne, tkwił w niej kawał drewna.
- Mary Ann, nalej ćwierć kubka - polecił Peter. - Z tamtej butelki.
- Earl, rumu żałujesz rannemu człekowi? - obruszył się Brian. - Co to dla mnie marny kubek?
- Po starej znajomości tyle dostajesz - odparł Peter.- Dla innych jest tamta pała - wskazał kąt pomieszczenia, gdzie stał kawał tęgiego kija, na połówkę handszpaka wyglądający. - Do dna.
Polecenie było jak najbardziej wskazane, bo już po pierwszym łyku żaglomistrzowi usta wykrzywiło.
- Tylko nie pluj! I oddechu oszczędzaj.
- O cholera! - powiedział żaglomistrz, gdy miksturę do końca przełknął. Zdecydowanie nie miał względu na delikatne niewieście uszy. - Co to za gorycz paskudna...
- A ty więcej chciałeś - uśmiechnął się Peter. - Doleweczkę?
- Niech cię diabli, Earl - Brian sprawiał wrażenie jakby wolał w cudze dłonie swoje kości oddać, niż po raz kolejny zakosztować mikstury Petera.
- Zaraz wydłubię ci z nogi te kawałki Rozkoszy. Trochę zaboli, ale niewiele.
Na twarzy Briana widniał cały ocean niewiary. Mary Ann również żywiła pewne wątpliwości, ale ona ukrywała je nieco lepiej.
- Cóż za brak wiary w człowieka - westchnął Peter, sięgając po skalpel i pęsetę.

Noga Briana przypominała początkowo poduszeczkę na szpilki. Zakrwawione drzazgi jedna po drugiej wpadały do miseczki, Mary Ann pilnie wycierała ściekającą krew.
- Chyba wszystkie - powiedział w końcu Peter.
Brian westchnął z ulgą.
- Teraz, Mary Ann, zatkaj uszy. A ty nastaw się duchowo i zaciśnij zęby.
Dziewczyna ani myślała posłuchać zamiast tego sięgnęła do cholewki buta, z której wyjęła nóż o drewniany trzonku.
- Proszę przygryźć trzonek - podała go Brianowi, który chwilę spoglądał na dziewczynę nieco dziwnym wzrokiem po czym skinął głową i wykonał polecenie.
- Lepsze to, co zrobię teraz, niż jakieś przypalanie - wyjaśnił Peter, odkorkowując butelkę z jakimś śmierdzącym płynem. Wylał trochę na szmatkę.
Brian zacisnął zęby, gdy roztwór zetknął się z okolicą rany.
- Jeszcze chwilka - powiedział Peter. - Zaraz się skończy.

- O Matko Najświętsza... - wycedził Brian przez stale zaciśnięte zęby. - Jakbyś mi girę w ogień wsadził... Inkwizycję byś mógł zastępować. Albo kata. Tym świństwem potraktowałeś onegdaj Pabla? A ja mu nie chciałem wierzyć... Ale łapy nie stracił. Nic mu nie zgniło.
Odetchnął głęboko.
Peter wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Uznaję, że to dowód uznania i zaufania - powiedział. - Mary Ann, umyj starannie ręce, potem weź te szarpie z szafy. Będziesz mógł jeszcze i tańczyć, i po wantach biegać - powiedział do Briana.

Brian trochę marudził przy opatrywaniu rany, ale nie wyrywał się ani nie przeklinał. Zgrabne dłonie i miły uśmiech Mary Ann robiły zdecydowanie dobrą robotę.
- Trzy dni w koi - powiedział Peter. - Potem mnie odwiedzisz, a ja ci powiem, co dalej. Tylko żadnych szaleństw, bo od Willisa będę musiał pożyczyć tasak, a ty będziesz mógł zacząć sobie strugać drewnianą nogę.
- Nie jestem dzieckiem - warknął żaglomistrz.
Mary uśmiechnęła się do Petera nad głową Briana.
- Dziecku można dać w tyłek i w końcu posłucha. - Peter odpowiedział na uśmiech. - A ja dobrze wiem, że już jutro zacznie cię nosić. Znam cię nie od dziś.
Oblicze Briana przypominało gradową chmurę, w końcu jednak pacjent ciężko westchnął. I skinął głową, co zdaje się miało oznaczać przyrzeczenie.
- Sprowadź kogoś, proszę - Peter zwrócił się do Mary Ann. Ta skinęła głową i wyjrzała na zewnątrz. Raz dwa przywołała dwóch marynarzy. W ich serdecznych objęciach Brian powędrował do swej koi. Lecz jeszcze zanim przekroczył próg już zaczął się umawiać na kilka partyjek kości...
- Że też ktoś jeszcze chce z nim grać. - Peter pokręcił głową. - To chyba wszyscy - zmienił temat. - Dziękuję ci, Mary Ann. Jesteś prawdziwym skarbem.
- Zawsze z chęcią pomogę - odpowiedziała kierując się w stronę drzwi. - Zbyt pochopnie wydaje pan swe osądy, sir - dodała znikając mu z oczu.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-04-2011, 11:58   #10
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Żołnierze zostali odparci a dumny z siebie Jim kroczył niczym paw, można by pomyśleć, że sam przegnał wszystkich napastników. Przedefilowawszy już przez cały pokład przypomniał sobie o Earlym. „Ciekawe, po co kapitan tak nagle go wezwał? I czemuż to Peter tak starannie zamykał drzwi od kapitańskiej kajuty? Można było oczy wypatrzyć wpatrując się w zasłonkę a i tak nie sposób było niczego dostrzec.„ Rozejrzał się uważnie po pokładzie, nawet rozgonił dłonią dym, ale Early’ego nie zobaczył. „Czyżby wciąż siedział zamknięty w kajucie? Cóż tam robi sam? Bo chyba musi być sam skoro kapitan urządza koncert na pokładzie.” Te i inne pytania kłębiły się w jego głowie absorbując jego uwagę do tego stopnia, że zapomniał pochwalić się reszcie, iż jeden z poległych żołnierzy padł od jego kuli, ba zignorował nawet salwę artylerii, która uszkodziła statek. Cichaczem obserwował kapitana i kiedy ten skierował się w stronę swojej kajuty, natychmiast podążył za nim, gotów by ciekawskim okiem a może i całą swoją osobą wtargnąć do środka. Kapitan dostrzegł go i zmierzył srogim spojrzeniem.
-Do pioruna! Znikaj stąd, bo sto batów każę ci wymierzyć!- krzyknął gniewnie. Jim błyskawicznie się oddalił, ale tylko trochę i tylko na chwilę. Po około dziesięciu minutach drzwi się uchyliły i Jim miał okazję usłyszeć kilka słów.
- Byłbym zapomniał - rzucił kapitan, gdy Peter niemal zniknął za drzwiami. - Ani słówka załodze o Nelly.
- Serio? - zdziwił się Peter. - A już chciałem zwołać zebranie załogi...
- Tak trzymaj - była to jedyna odpowiedź Bellamego.
Peter zamknął drzwi.
Jim natychmiast dopadł do Petera.
-Co to za Nelly? Kim ona jest? Co ona tu robi? Czy jest ranna?- wyrzucił z siebie strumień pytań. Zamilkł tylko dlatego że nie mógłby poznać na nie odpowiedzi gdyby wciąż mówił.
Peter spojrzał na Jima jak okaz rzadkiego zwierzątka.
- Nie mam pojęcia - odparł.
Jim spojrzał na Early’ego bardzo dziwnie.
- Przecież rozmawiał pan o niej z kapitanem. Musi pan coś wiedzieć - nalegał.
- Powinieneś się nauczyć, Jim, że na tym statku wszystko wie kapitan - wyjaśnił Peter. - A reszta to tylko zwykłe plotki niegodne wiary i pomówienia.
- W każdej plotce jest ziarno prawdy proszę pana - uśmiechnął się Jim. - Jeśli nic pan nie powie, zapytam kogoś innego, nawet jeśli to, co usłyszę to będą tylko plotki.
- Jak świat światem marynarze plotkowali - odparł niewzruszony Peter. - Czasami uchodziło im to na sucho, czasami na gretingu spotykali się z kotem o dziewięciu ogonach, czasami przeciągano ich pod kilem... Zastanów się, ile warta jest wiedza. A najlepiej porozmawiaj z kapitanem. On wie wszystko o tym statku. Ale ode mnie nic nie wiesz. Pamiętaj o kocie...
- Dziękuję za radę, będę pamiętał o kocie.- odpowiedział Jim spokojnie, mimo iż wyczuł delikatną groźbę- Dla mnie wiedza jest wiele warta.- dodał jeszcze zawracając z pod wciąż zamkniętych drzwi. Nie chciał rozmawiać z kapitanem, nie po tym jak tamten zareagował, kiedy zobaczył go pod swoimi drzwiami. Od Early’ego też nie potrafił wydusić żadnych informacji. Niepowodzenie podsyciło tylko jego ciekawość. “Jeśli ktoś może coś o sprawie wiedzieć, to z pewnością Johnatan, on jest tu najdłużej.” -pomyślał i skrzywił się na samą myśl o nieprzyjemnej aurze otaczającej działowego. Okazało się jednak, że schodzenie pod pokład nie będzie konieczne, jak na komendę na pokładzie pokazał się John. Jim podszedł do niego bardzo uważając by stanąć z wiatrem.
-Kim jest Nelly?- zapytał bez ogródek, na zachętę wyjmując z za szarfy cygaro przygotowane zawczasu na takie okazje i podając je działowemu.
Johnatan spojrzał w dół na młodego majtka, następnie jego wzrok przeniósł się na cygaro. Wyjął z ust niemal wypalonego już skręta i odpalił od niego prezent od młodego Jima. Skręta zaś dał młodzikowi coby sobie zapalić mógł. Umieścił cygaro w ustach, zaciągnął się z błogim uśmiechem i dopiero wtedy odpowiedział.
- A ty co teraz o dziewkach myślisz, młody? Strzelają tu do nas, a tobie się do alkowy zachciało?! – zarechotał brodacz. – No chyba, że ktoś kogoś zbrzuchacił i teraz jakaś Nelly go szuka!- działowy ponownie zaciągnął się cygarem. Oczywiście wiedział o kogo pyta go Jim, ale skoro ktoś tak wścibski jak ten majtek nie wiedział co jest na rzeczy, znaczyło to, że kapitan trzymał obecność dziewczyny w sekrecie. Johnatan zaś wiedział kiedy język za zębami trzymać trzeba.
Jim skrzywił się na te słowa, stracił całkiem niezłe cygaro i nie dowiedział się niczego. Skręta pospiesznie wyrzucił za burtę i kontynuował:
- Nie jestem taki głupi, na jakiego wyglądam proszę pana.- powiedział znacząco patrząc na dym wypływający z ust działowego, jakby chciał przypomnieć, że nie dał mu cygara bez powodu.
- Ano nie jesteś, nie jesteś, jak byś był to już dawno by się tobą rybki pożywiały. -rzekł brodacz i dmuchnął dymem w twarz Jima. - Ale dam Ci radę chłopie.- mówiąc to Johnatan zaciągnął się potężnie cygarem i dopiero po chwili kontynuował.- Jeżeli chcesz, dożyć takiego wieku jak ja to musisz wiedzieć kiedy pohamować ciekawość. Wiesz, o niektórych rzeczach się od tak nie mówi, trza poczekać, pomyśleć i dopiero wtedy się spróbować wszystkiego dowiedzieć. -Gruby John poklepał Jima po ramieniu. - A po za tym jam że jest tylko działowym, co tam miałbym wiedzieć? - zaśmiał się Johnatan i wyjął z ust cygaro. - Naprawdę dobre, może się skusisz? -zapytał podsuwając mu je pod nos.
-Tak, tak, szoruj pokład i nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. Wszyscy mówią to samo.- Jim był niepocieszony.- A ja nie lubię czekać, życie ucieka. Dlaczego nikt mi nic nie mówi? Nie polecę przecież do miasta żeby wszystko wypaplać, jesteśmy na morzu.- sfrustrowany wziął od działowego cygaro i rzucił w ślad za skrętem. “Nie ma informacji, nie ma cygara”
Johny spojrzał za lecącym cygarem ze smutkiem w oczach.- Takie cygaro zmarnować... -westchnął głośno.- Widzisz chłopie, wszyscy tak mówią bo, każdy powtarza starą życiową prawdę. Każdy kiedyś szorował pokład i każdemu niewtykanie nosa tam gdzie nie trzeba wyszło na dobre. Jest czas na picie rumu...-tutaj Gruby John przerwał na chwilę i mruknął. - ..ale niestety nie teraz...- po czym wrócił do głównej myśli.-... na szorowanie pokładu jak i na zdobywanie informacji. Całe życie jeszcze na to masz, a zobaczysz kiedyś zatęsknisz za panem wiadro i panią szmatą. Ojjj co ja bym dał by znowu móc sobie poszorować nasza cudowną “Rozkosz”, nie martwiąc się niczym.
- Życie jest krótkie proszę pana, a w szorowaniu pokładu pomoc zawsze jest mile widziana, zawołam pana, kiedy znów przyjdzie mi się do tego zabrać.- odpowiedział Jim, oczywiście wiedział, że działowy nie to miał na myśli i o wiadrze i szmacie mówił raczej w przenośni, ale Jim lubił się czasem podroczyć.- Będę musiał zapytać o Nelly kogoś innego. Rozkosz to spory statek, ktoś musi wiedzieć.- zasugerował z błyskiem w oku. Miał nadzieję, że John zrozumie, co chciał przez to powiedzieć.
- Lepiej nie gadaj za dużo Jimy, wiesz Kapitanowi może się to nie spodobać, a jak wiesz bywa nerwowy. W najgorszym wypadku czeka cię powrót wpław, a to kawał drogi. - rzekł mężczyzna i rozejrzał się po pokładzie. - A teraz chłopie, muszę się w sytuacji rozeznać, bo to już czort wie czy strzelać czy nie. -rzekł John i jeszcze raz poklepał swym potężnym łapskiem po ramieniu majtka, ruszając powoli w stronę sternika, zapach zaś niczym żywa istota wędrował za działowym.
Jim nie szczególnie zwracał uwagę na to, co mówi John, zamyślił się właśnie. “Jakiż to niesamowity sekret skrywa się pod imieniem Nelly? Musi to być doprawdy cenna informacja skoro wszyscy tak pilnie jej strzegą” Ciekawość trawiła jego umysł żywym ogniem. “Muszę wiedzieć! Nawet gdyby przyszło mi zapytać samego kapitana.” Tu wzdrygnął się przypominając sobie gniewną twarz Bellanyego. Kiedy ocknął się z zamyślenia John zmierzał w stronę tajemniczych drzwi, które to mąciły spokój majtka. Niczym przyciągany jakąś niewidzialną siłą ruszył w tamtym kierunku i srodze się zawiódł. John minął drzwi i udał się do swoich zajęć. Jim posłał za nim gniewne spojrzenie.
- Do stu piorunów Jim! Czego tak sterczysz? Ładunek się wala po pokładzie, rusz no ten swój chudy tyłek i przydaj się na coś!- wrzasnął Rahl, który nie wiadomo skąd nagle wyrósł za Jimem.
-Aye.- rzucił majtek bez szczególnego entuzjazmu i wraz z kilkoma innymi marynarzami zabrał się do przenoszenia zapasów pod pokład. Trochę to trwało a i niektóre skrzynie do lekkich nie należały, ale w końcu się z tym uwinął. Na powrót znalazł się przed kajutą kapitana, niestety znalazł się tak także i Rahl. Obsobaczył Jima za to, że robotę niedokończoną zostawia i wygnał do ładowni coby przeniesiony ładunek należycie zabezpieczył. Zrezygnowany chłopak niechętnie wrócił do pracy. Jeszcze kilka razy próbował się wyrwać by uzyskać informację, ale za każdym razem kończyło się tylko kolejnymi przekleństwami, które sypały się na jego głowę i nowymi obowiązkami do wykonania. „ Czy to spisek jaki? Czy wszyscy zmówili się żeby utrudniać mi odkrycie prawdy?” Wreszcie późno w noc Jim machnął ręką na Nelly i postanowił odłożyć węszenie do jutra. Ciężko zwalił się na swoją koję i natychmiast zasnął. Tajemnicza Nelly nie dała mu jednak odpocząć, przewijała się przez jego sny, a to jako ciężarna dziewczyna szukająca winowajcy, a to jako wesoła staruszka wywijająca laseczką i goniąca za kapitanem z okrzykiem „Ty urwisie jak śmiesz nie przyznawać się do swojej matki, a to wreszcie jako piękny szkuner o liliowych żaglach z galionem przedstawiającym młodą kobietę o bujnych włosach. Nic więc dziwnego, że Jim wstał zmęczony. Ledwie wyszedł na pokład a zobaczył kapitana. Naprawdę miał zamiar zapytać go o tajemniczą Nelly, ale najpierw postanowił posłuchać a raczej podsłuchać, o czym to kapitan rozprawia z Ralhem. Dosięgło go groźne spojrzenie Bellanyego, które błyskawicznie zmieniło plany Jima. Cofnął się patrząc na kapitana zupełnie jak szczeniak, który chcąc się bawić chwycił pana za nogawkę a w zamian dostał kopniaka. Wtem gruchnęła wiadomość o pojawieniu się żagli na horyzoncie. Oczywiście przypadł do burty jako pierwszy, osłonił oczy dłonią i starał się odgadnąć, z którym statkiem mają do czynienia.
-Królowa Anna.- padła odpowiedź na jego niezadane pytanie. Oblał go zimny pot. Czyżby matka wspomniała gubernatorowi, iż nazwał go karaluchem w peruce? „Nie to nie to.”- szybko odrzucił tę niedorzeczną myśl.
-…Niech nawigator i Earl zjawią się zaraz w kajucie…- padł rozkaz. Rahl tylko skinął na Jima a ten już wiedział, co ma robić, pognał na złamanie karku do kajuty pierwszego oficera.
 
Agape jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172