Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-05-2011, 13:19   #1
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
[Autorski] Niechaj się zacznie apokalipsa... - SESJA ZAWIESZONA


Greg szedł właśnie ulicami North Hill Street, zmierzając ku bibliotece publicznej. Ubrany w garnitur i przygotowany do jednego z najważniejszych dni jego życia, wiedział, że musi dać z siebie wszystko. Od tego wykładu mogła zależeć jego przyszła kariera zawodowa, więc w domu nie skąpił przygotowań. Siedział nad książkami i zeszytem kilka tygodni, aby przygotować najlepsze przemówienie swojego żywota. Po prostu musiał zabłysnąć. Pogwizdując cicho „You Are My Son” skręcił w jedną z uliczek. I to był błąd.

- No proszę, proszę, kogo my tu mamy – zaszydził z uśmiechem Josh. On i jego banda ustawili się szybko przed Gregiem w celu zablokowania mu drogi. Wysoki, umięśniony Josh był istnym postrachem tej okolicy. – Ale z ciebie elegancik. Patrzcie, chłopaki, ma nawet garnitur. Co się stało, kolego? Wybierasz się na stypę?

Greg Rathbone zaklął pod nosem. Że też akurat dzisiaj.

- Nie teraz, Josh. Trochę się spieszę… - zaczął, próbując przecisnąć się pomiędzy zbójami, ale przywódca grupy odepchnął go z powrotem na miejsce.

- To my powiemy ci kiedy i dokąd będziesz się spieszyć. Jak dobrze pójdzie, to może nawet na swój pogrzeb zdążysz – zarechotał dryblas, pukając w ramiona towarzyszy, którzy odpowiedzieli równie głośnym śmiechem.

- Proszę, dzisiaj naprawdę nie mogę. Może być jutro tylko… - próbowała wytłumaczyć się ofiara ataku.

- Dobra, pójdziemy z tobą na kompromis. Będziemy trochę łagodniejsi niż zwykle i obijemy cię minimalnie mniej, zgoda? Jasne, że tak – stwierdził w końcu Josh. Nagle jego wyraz twarzy z rozbawienia zmienił się na gniewny spokój, a ogromna pięść bandyty z nieludzką prędkością spadła na twarz niedoszłego wykładowcy. Jego nos eksplodował krwią i bólem, przy okazji łamiąc się w połowie.

Greg nie musiał długo czekać na kolejną serię ciosów. Już po kilku sekundach Josh uklęknął na nim, przygniatając go kolanem i zaczął okładać po wszystkich częściach ciała, z czego 70% uderzeń padało na twarz. Na szczęście dresiarz szybko się zmęczył i z szyderczą miną wstał, przyglądając się pochlipującemu cicho garniturowi. Rat spoglądał na niego spomiędzy palców u dłoni, chcąc obronić się przed ostatecznym ciosem i gdy tylko jego ręka wygięła się do uderzenia, ten zasłonił głowę rękami.

Skutek był bardziej niż nieprawdopodobny. Greg usłyszał jednocześnie metaliczny brzęk i dźwięk łamanych kości. Odsunąwszy ręce od twarzy, zobaczył kulącego się w bólu Josha. Bandyta trzymał się za swoją dłoń, nienaturalnie wykrzywioną i dziwnie ułożoną. Rathbone ze zdziwieniem spojrzał także na swoje ścięgna, które zostały zastąpione przez gładką, metalową powierzchnię. Była to ręka. Najzwyklejsza w życiu ręka tylko, że z jednym wyjątkiem. Jego ręka była z metalu.

- Za-bij-cie-go – wykrztusił przez zaciśnięte zęby przywódca grupy, nawet na niego nie spoglądając.

Greg nie musiał długo czekać na wykonanie rozkazu. Stojący najbliżej pomagier przygotował się do kopa, co nie do końca pasowało obrywającemu. W celu uniemożliwienia mu uderzenia, Rat wymierzył cios w jego kolano. Chciał tylko wytrącić go z rytmu, ale efekt przeszedł jego oczekiwania, łamiąc nogę bandyty wpół. Dresiarz upadł na ziemię i wydarł się z bólu na cały głos, łapiąc za wykrzywioną kończynę. Rathbone nie miał zamiaru dłużej czekać. Wstał szybko, odepchnął pozostałych i rzucił się biegiem w stronę biblioteki. Niewątpliwie wyglądał mocno podejrzanie w poplamionej krwią marynarce z podartymi rękawami i spodniach bez nogawek. Jak na potwierdzenie swoich myśli usłyszał wołanie:

- Proszę pana! Proszę natychmiast się zatrzymać!

Policja. Tego jeszcze brakowało. Mimo wszystko Greg nie miał zamiaru się zatrzymywać. Wręcz przyspieszył, a wszelkie rurki czy inne drobiazgi demolowała jego metaliczna skóra. Wtem usłyszał strzały i krótko po nich, poczuł ukłucia na plecach. Wyglądało na to, że jego dziwna zdolność potrafiła również blokować naboje pistoletów, więc nie miał się czego bać. Nie zatrzymali go ani dresiarze, ani policja, ani jej broń. Zatrzymało za to, co innego. Rat, wbiegłszy na jezdnię, odruchowo spojrzał w lewo. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył był przerażony kierowca ciężarówki siedzący w kabinie.


******



- Dzisiejszego dnia na North Hill Street doszło do ciekawego wydarzenia – komentowała reporterka programu informacyjnego. W tle leciały sceny przedstawione z punktu widzenia kamer przemysłowych. – Człowiek, którego tożsamość potwierdzono jako Greg Rathbone ciężko zranił dwoje obywateli, po czym uciekając przed policją, został potrącony przez ciężarówkę. Co ciekawe, nie znaleziono na jego ciele żadnych ubytków, a według zapewnień lekarzy poszkodowany nadal żyje. Ponadto, na nagraniach widać było, że kule pociskowe policjantów trafiają w plecy uciekającego, ale nie robią mu żadnej krzywdy, po prostu się od nich odbijając. Z zaufanego źródła wiemy, że mężczyzna ten przed potrąceniem przez pojazd, wyglądał niczym oszlifowany z metalu superbohater jakiejś kreskówki dla dzieci. Jakkolwiek ta informacja wydawałaby się nieprawdopodobna, jest ona prawdziwa, a w tej chwili być może na owym człowieku jest przeprowadzany szereg eksperymentów w celu uzyskania odpowiedzi na pytanie „Jak to możliwe?”. Czy wygląda na to, że zaczyna się dla nas nowa era? Era supermocy i superumiejętności? Czy od teraz nasze życie na tej planecie będzie takie same jak wcześniej? Czy nie nastanie koniec pewnej epoki? Kate Marilyn, LA News.

Była 8:00 rano. Program oglądały tysiące ludzi. Wśród nich był m.in. Alex Morgan, który właśnie biegł – już i tak spóźniony – do pracy, po drodze przystając tylko na chwilę obok sklepu ze sprzętem AGD i z uwagą słuchając owych wiadomości. W tym samym czasie to samo robił Quentin Arrowhead, zamiatając przy okazji podłogę muzeum. Alison DiLaurentis zamarła przed telewizorem z gorącym tostem w ustach. Tommy Novak oglądał LA News przed ekranem komputera, przegryzając kanapkami. Nero zauważył transmisję na plazmówce w siłowni, na chwilę zaprzestając ćwiczeń. Matthew Abate obudził się z drzemki za sprawą jingle’a programu informacyjnego. Tymczasem Curtis Bennet przygotowywał się właśnie do kolejnego przemytu, gdy jego uwagę przykuł odbiornik telewizyjny. Nikt nie wiedział jeszcze, jak bardzo wpłynie to na ich życie.
 

Ostatnio edytowane przez Shooty : 21-05-2011 o 14:02.
Shooty jest offline  
Stary 21-05-2011, 16:48   #2
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Było to chamstwo. Quentin skończył Oxford. Normalnie był zastępcą kustosza muzeum, ale wystarczy, że sprzątacz poszedł na urlop a strażnik jest na chorobowym, to Arrowhead (w garniturze) idzie posprzątać.
No w sumie to i tak nie miał co robić. Ludzie nie byli raczej entuzjastycznie nastawieni do muzeów. Era humanistów, inteligencji się skończyła (jeśli kiedykolwiek istniała).

Quentin zastanawiał się po raz setny o swoim wyborze życia w USA. Mógłby zdobyć staż, zostać nauczycielem historii, a potem wykładowcą. Ale tak przynajmniej był z dala od rodziny. Tutaj jego znajomości ograniczały się bardziej do imion osób z pracy. Jack i Greg (sprzątacz i strażnik) zapraszali go na piwo i inne plagi tego świata, ale Arrowhead był na to za mądry. Nie tolerował niszczenia swojego ciała i duszy za pomocą alkoholu, papierosów i narkotyków.

Skończył zamiatać podłogę i zauważył, że czas na przerwę obiadową. Pójdzie na carbonare i wróci do normalnej pracy.
Restauracja w jakiej jadał zawsze o tej porze "Sponti" była niemal pusta. Jadał obiady wcześniej niż większość społeczeństwa.
Spagetti jak zawsze mu smakowało. Jedząc oglądał telewizję. Jakiś bzdurny reportaż o wariacie. Quentin lubił komiksy, czytał nawet do dziś, ale bez przesady.

Wstał od stołu kiedy pani Kate Marilyn kończyła mówić. Położył pieniądze z napiwkiem na stole i dodał po cichu
- Co za idiotyzm. Ciekawe co tak naprawdę się stało?

Wyszedł z restauracji i w ciągu pięciu minut dotarł do muzeum. Poszedł do swojego małego biura i otworzył okno. Widok podwórka muzeum był ładny. Parę starych dział i czołgów to widok który napawał pewnym specyficznym uczuciem. Nie pracował w muzeum wojny którejś, były tu wszystkie epoki. Przy wejściu był starożytny Rzym, Egipt, Mezopotamia itp.
Dalej ciągnęły się kolejne epoki w ludzkiej historii. Średniowiecze, renesans, wszystko aż do dnia obecnego.

Nowy eksponat został sprowadzony jakieś trzy miesiące temu. Kolejny mebel któregoś prezydenta USA na którym coś tam, ktoś tam, po coś tam.
Niby lubił historię, ale czasem wydawała mu się tylko sumą błędów których można było uniknąć. Poza tym pisali ją zwycięzcy. Nie mógł wiedzieć co tak naprawdę się stało. A kłamców nie lubił. Chciałby wiedzieć. Bardzo.

Póki co zajął się robotą. Jakieś durne gimnazjum chciało zorganizować wycieczkę. Setka nabuzowanych hormonami nastolatków, którzy wiedzą wszystko najlepiej. Rewelacja. I on będzie musiał ich pilnować. I pewnie jeszcze oprowadzić. Ale dużo oferowali. Poza tym za organizowanie wycieczek szkołom publicznym muzeum dostawało dotacje. Zgodził się i musiał się teraz wszystkim zająć.

Nuda.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 21-05-2011, 20:32   #3
 
necron1501's Avatar
 
Reputacja: 1 necron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodzenecron1501 jest na bardzo dobrej drodze
Alex wciąż nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Spóźnił się i przeżył mimo to. Jadąca powoli winda pozwoliła mu na zebranie skołatanych myśli. Czy jest coś, o czym warto pamiętać, czy od razu brać się do roboty? Ekran LCD wbudowany w ścianę windy pokazywał najnowszy gorący temat wszystkich telewizyjnych hien.

Greg Rathbone został ogłoszony bohaterem niczym heros z jakiegoś komiksu. Rzekoma żelazna skóra wywołała furorę i teraz każda stacja próbowała powiedzieć coś nowego na temat widowiska. W parę godzin dziennikarze sprowadzili do swoich audycji „wielkich” profesorków, którzy mieli gadać o niczym. Bo jak mogą się wypowiadać fachowo o czymś, co nie ma racji bytu i czego się nawet na własne oczy nie widziało? Świadkowie rzadko kiedy mówią prawdę.

Ciche piknięcie windy, wyrwało go z rozmyślań. Alex wytoczył się z żelaznej klatki i ruszył korytarzem do głównej części kompleksu. Musiał się zameldować i rozpocząć pracę. Nie omieszkał po drodze, wyśmiać wszystkich niedowiarków, którzy postawili krzyżyk na jego głowie. Co prawda sam nie wierzył w swoje szczęście, ale to szczegół. Nie dowierzające spojrzenia towarzyszyły mu aż do drzwi opatrzonych pięknym i jakże sugestywnym napisem: „Wchodzisz na własną odpowiedzialność”.

Drzwi otworzył się z cichym sykiem, wpuszczając go do części laboratoryjnej, gdzie czekał na niego jego bezpośredni przełożony. Niski, otyły, z dość przyjaznym wyrazem gęby, był postrachem dla wszystkich, niezależnie od stanowiska. Właściwie, zarządzał całym kompleksem, szefowa, nie wchodziła mu w drogę jeśli chodzi o kadrę. Prawdopodobnie to za jego wstawiennictwem wciąż mógł tu praktykować. Uniesiona jedna brew dawała mu jasno do zrozumienia, że Greg, bo tak się zwał niepozorny jegomość, również nie jest najszczęśliwszy.

- Widząc twoją gębę, aż mi się coś kotłuje w brzuchu. Aż cud, że się tu dostałeś, że też musieli wziąć takiego darmozjada jak ty… - narzekał poczciwy grubasek, który obrócił się na pięcie i maszerował przed siebie dość żwawym krokiem. Nawet nie musiał wspominać, że Alex ma za nim podążać. To było oczywiste. Tak jak się spodziewał, następne 10 godzin, spędził na ciągłym bieganiu i mozolnej pracy papierkowej, chyba najgorsza kategoria kary jaką mógł dostać.

Morgan wyszedł z instytutu, z ulgą. Dawno nie dostał tak nudnej roboty, mimo ponad 3 miesięcy stażu. Odgarnął włosy z oczu i ruszył w stronę bramy. Dość późna pora widocznie nie przeszkadzała mieszkańcom miasta, ponieważ wciąż po ulicy śmigały auta w tą i we w tą. Jakby kierowcy nie mieli co robić. Pożegnał się ze strażnikiem siedzącym w budce i pomaszerował w stronę przystanku autobusowego. Nie musiał długo czekać, po jakichś 10 minutach przyjechał autobus i Alex z westchnieniem ulgi padł na jedno z siedzeń i włożył do uszu słuchawki. Czekała go co najmniej pół godzinna jazda.
 
necron1501 jest offline  
Stary 22-05-2011, 12:56   #4
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Alison weszła wściekła do mieszkania. Napotkała na trzy pary oczu należące do wygłodniałej szajki mężczyzn: Marka, Mardocka i Leibera.
- Wiecie co? To naprawdę, zadziwiające, że nikt nie ma siły wstać by poprowadzić rozruch, ale wszyscy przybiegacie tu na śniadanie – warknęła i z korytarza odbiła wprost do łazienki.
Niech głodują. Była 7.15, a ona cała spocona dopiero wróciła z przebieżki dla kotów. Uh! Gdyby chociaż nowi rekruci potrafili biegać, a nie, tak jak ci, po drugim kilometrze zaczynają udawać, że zaraz puszczą pawia. Gdzie się podziali wszyscy mężczyźni? Co prawda, poranne przebieżki o tej porze roku miały jedną, poważną wadę. Wychodziło się w bluzie, bo chłodno, a wracało będąc zlanym potem. Jednak, nie przesadzajmy, to nie jest obóz letniskowy.
Im dłużej o tym myślała, tym bardziej dochodziło do niej, że powinna tym mięczakom skopać tyłki. Jednak - to jutro. Szczęśliwie chłodna woda zadziałała kojąco na nerwy Alison. Postała trochę w strumieniach uspokajając myśli, a gdy wyszła chłopcy ozdabiali stół malutkiej kuchni świeżo ściętymi kwiatami. Rozpoznała je w mig. Jej ulubione białe tulipany rosły w jednym jedynym miejscu w jednostce - w klombie przed budynkiem generalicji.
Mimowolny chichot wydarł jej się z gardła. I jak tu się złościć?
- To co dzisiaj chłopaki? – Alison wiązała w pasie fartuszek. Wbrew pozorom lubiła ten rytuał. Śniadanie w czwórkę, było o niebo zabawniejsze od gotowania dla samej siebie. A jakby to nie było nagrodą samą w sobie, to jeszcze oni zmywali.
- Jajecznica ze szczypiorkiem i grzanki? – zapytał Leiber pozostałych, a reszta skwapliwie przytaknęła.
- No dobra – uśmiechnęła się i przystąpiła do gotowania.
Wiadomości wysłuchali w pogłębiającej się ciszy. Gdy dziennikarka skończyła spojrzeli po sobie i wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Ironmany są wśród nas! - powiedział konspiracyjnym tonem Leiber.
- Niech Ironman się schowa, ja chcę być Spidermanem! Wziuuuuch! - Mardock udał, że wypuszcza z nadgarstków pajęcze sieci.
- No to ja będę Batmanem, a ty siorka - Catwoman.
- Nie no co ty? Lepiej Tęczynką! Kobietą o uzdrawiającej mocy tęczy - Alison dumnie wypięła pierś, lecz po chwili się zerwała zauważając która godzina - A teraz wybaczcie. Szkolenie czeka.
I już jej nie było.

Wykłady były potrzebne rozwiajającym się wojskowym. Alison całą sobą starała się w to wierzyć i pragnęła jakoś umilić chłopakom czas spędzony w sali. Ostatni rok dał jej się w znaki. Wojna w całej krasie, ona udowadniała studentom, że aerodynamika im się przyda, a oni udowadniali, że wręcz przeciwnie. W ostatecznym rozliczeniu cały rok dostał zrodzone w znoju i pocie 4. W tym roku nie miała na coś takiego ochoty. Tylko, jak umilić mechanikę płynów lub jak sprawić, by zainteresowali się przepływami laminarnymi? Alison znalazła odpowiedź w pierwszym z zarekwirowanych na wykładach playboyów - cycki i samochody, no i samoloty. Stworzyła kilka modeli biegnącej laski rodem ze Słonecznego Patrolu. Chłopcy byli zachwyceni. Co prawda nie wiadomo na ile po prostu wpatrywali się w kobiecą sylwetkę, a na ile rozumieli coś z wykładu. Jednak znacznie chętniej obliczali skomplikowane wiry powietrzne na dekolcie panienki, niż prosty model poruszającego się ostrosłupa. Na wszelki wypadek, co drugi filmik był maszyną. To pozwoliło im się trzymać w ryzach. Plus, w razie gdyby wpadł jakiś generał, zawsze mogła przerzucić na niewinnego Miga. Na ile metoda była skuteczna - okaże się na zaliczeniu.

Po kilku godzinach wykładów z aerodynamiki, latanie było tym czego potrzebowała - relaksem. Ekipa z którą latała dawno obrosła już w piórka. Wiedzieli co i jak, w lot łapali wszystkie rozkazy i uwagi. Teraz stali w nienagannym szeregu na nagrzanej płycie lotniska i starali się nie uśmiechać. Z miernym skutkiem. Jednak nie mogła ich za to winić, ją też świerzbiły ręce.
- No dopse Panocki. Dzisiaj oblatujemy tamten potocek, zrobimy kilka rundecek, ustawimy się w kilku szykach i w bazie bedziem na uosiemnastą. Zrozumiano? Wykonać!
Grupka mężczyzn niemal zawyła z radości rozbiegając się do swoich maszyn. Alison podeszła do tej którą zwykła określać jako własną. Z niebywałą dla siebie czułością pogłaskała nagrzany słońcem metalowy kadłub.
- Co tam ślicznotko, stęskniłaś się?- spytała ledwo słyszalnie.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.

Ostatnio edytowane przez Eyriashka : 22-05-2011 o 13:10.
Eyriashka jest offline  
Stary 22-05-2011, 22:14   #5
 
Bachal's Avatar
 
Reputacja: 1 Bachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputacjęBachal ma wspaniałą reputację
Mustang Saleen mknął przez pustynię na północy Meksyku. Mury były już doskonale widocznie. ‘Jebitnie wielkie’ pomyślał i dodał gazu. Gdzieś z tyłu na horyzoncie majaczyły jednostki Avengersów. Skurwysyny dostali pozwolenie na polowanie również po stronie Meksyku. Teraz gonili za nim korzystając z najnowszych zdobyczy techniki. Impulsy EMP waliły raz za razem nieopodal samochodu. Przyspieszył, a wyżyłowany do granic możliwości silnik zawył pięknym dźwiękiem. Z głośników dobywał się mocny rock. Chłopak uśmiechał się pod nosem, co jakiś czas zerkać w lusterko. Nie zwracał na nich uwagi, nie mieli szans go złapać. Jak zwykle. Licznik zbliżał się ku zamknięciu, a Mustang zbliżał się do muru. Ulubiony moment Shouta. Sprawdził ostatni raz GPS i skorygował kurs. Avengersi w swoich Jeepach byli coraz bliżej. Spodziewał się tego. Kilogram koki w tych czasach był wart niewiarygodne pieniądze, a on był najlepszym szmuglerem w stanach. Pięć kilometrów do muru. Wyrzucił papierosa przez okno. Dwa kilometry. Wyłączył muzykę i zamknął przeciwpancerne okno. Pół kilometra. Rozległy się strzały.

Salwa z karabinu ostudziła nieco jego zapały. ‘Poczynają sobie sukinsyny’ stwierdził i zrobił ostry nawrót o 90 stopni. Teraz jechał równolegle do muru, a strzały z karabinów odbijały się od opancerzonego samochodu. Zamknął licznik, gdy samochodem zarzuciło.

Oj mają rozmach mają…’ Gdy dojrzał w lusterku wybuchający pocisk z moździerza stwierdził, że chyba przeholował. Po co on rajdował w tych koszarach? No cóż ma za swoje. Z nad muru zbliżał się helikopter z automatycznym pociskiem EMP. Radar właśnie namierzał cel. Cztery sekundy do wystrzelenia. Dwie sekundy. Sekunda. Cel zgubiony, cel zgubiony, cel zgubiony. Wyskoczyło na ekranie skanera w helikopterze. Curtis zaś śmiejąc się do rozpuku leciał szybem wiertniczym do Ameryki. Do Los Angeles. Do domu…

Siedział w salonie połączonym z garażem, kuchnią i sypialnią i czyścił Mustanga. –Ech, zderzak do klepania, bagażnik też oberwał, zawsze te jebane koszta… - Zaklął jeszcze szpetnie i podszedł do lodówki. Trzy sekundy i siedział rozwalony na sofie popijając piwko. W telewizji nadawali jakiś program o mutantach niczym z wybuchu elektrowni atomowej w Krakowie, gdziekolwiek to jest. Ale trzeba przyznać, koleś niczym odlany z tytanu to było coś. No, ale już wojskowi dobiorą mu się do dupy. W sumie szkoda trochę gościa, ale jego problem. Curtis musiał opracować plan kolejnego transportu. Pracodawca miał chore warunki, aż osiem osób i zero hałasu. No jak pracowac takich warunkach. ‘Cóż, trzeba będzie mu potem zasadzić kolejnego kopa w dupę.’ Zwiększył głośność muzyki i zabrał się do naprawiania auta…
 

Ostatnio edytowane przez Bachal : 23-05-2011 o 21:16.
Bachal jest offline  
Stary 23-05-2011, 23:50   #6
 
Dreak's Avatar
 
Reputacja: 1 Dreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie cośDreak ma w sobie coś
Irytująca muzyka porannych wiadomości wyrwała go ze strefy marzeń. Spojrzał na zegarek, jednak wyjątkowo nie chciał spędzić reszty tego dnia w łóżku. Obok leżał wczorajszy kawałek pizzy. Chwycił go leniwie wygrzebując się przy tym z kołdry. Słuchał wiadomości przeżuwając bez życia gumowy kawałek pizzy. Super ludzie? Tydzień temu ktoś widział Elvisa i Hitlera pijącego razem kawę. Zwykle pierdoły dla tępych mas. Wstał i półżywy przyturlał się do szafy.
-Kocham Cie Jenn.. -Pomyślał jedynie widząc wyprasowane oraz złożone koszulki i spodnie.
Bez zastanowienia ubrał pierwszy lepszy komplet, a nim wyszedł chwycił tylko portfel i paczkę papierosów.

Szybki spacer do fast foodu. Kawa była tym czego teraz potrzebował. Siadł na ławce w parku z kubkiem tego cudownego płynu i odpalił papierosa. Zaczął myśleć nad tym co usłyszał w wiadomościach. Zastawiał się nad tym co by było gdyby to on miał supermoce. Bycie bohaterem jest wyborem. Nigdy za młodu nie śnił by stać się kolesiem ubierającym majtki na spodnie i ruszającym w miasto by ratować damy w opałach. Dym mozolnie ulatniał się z jego nosa. Nim się zorientował papieros się skończył. Spojrzał do opakowania.

-Kurwa, puste.

Zaciągnął się ostatni raz i strzelił petem w przechodzącego obok parę dzieciaków. Uśmiechnął się widząc jak przyspieszają kroku. A może byłby po drugiej stronie barykady?

-Super-Złoczyńca! To brzmi dumnie! Haha. -Roześmiał się na głos, nie zważając na reakcje innych.

Dopił kawę i wyrzucił kubek do pobliskiego kosza, po czym pewnym krokiem ruszył dalej na miasto. Przechodził obok miejscowego uniwersytetu. Dwóch chłopaków znęcało się i ośmieszało jakiegoś "klasowego frajera" przy dziewczynach, które rechotały się jak hieny.
Matt zatrzymał się.

-Rzygać mi się chce jak patrze na takie gówna jak wy. -Skwitował krótko.
-Do tego tępe idiotki cieszące się z głupoty swoich chłopaków. Jakie to urocze.

Chłopacy zerwali się i powoli odeszli bez słowa obejmując swoje partnerki. Pokazali jedynie za pleców gest powszechnie uważany za oznakę pogardy. Matt czuł się lekko rozczarowany taką reakcją. Skatowany chłopak powoli wstał i podziękował mu. Nie wzruszyło to nim. Ruszył powoli w stronę domu. Dobro, zło i całe to gówno. Nie każdy musi być ostemplowany. Miał już dość tej całej chorej filozofii jaka go śledziła od rana. W drodze do domu kupił jeszcze paczkę papierosów i danielsa. Wydał resztę pieniędzy jakie posiada, ale nie wyglądał na zmartwionego tym.
 
__________________
"If you want to make God laugh, tell him about your plans."
Dreak jest offline  
Stary 27-05-2011, 17:13   #7
 
Eleywan's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znany
Wstałem z "ławki" dokładnie filtrując informację, które do mnie dotarły. Cholera widziałem wiele dziwnych rzeczy, ale bez przesady. Koleś pokryty srebrem od którego odbijają się kule? Nie ma szans. Manualnie wyłączyłem telewizor i puściłem muzykę z wierzy ustawionej w rogu sali.


Gdy echo muzyki wypełniło pomieszczenie, wolnym krokiem skierowałem się do worka treningowego, gdy byłem dostateczne blisko potraktowałem go wysokim kopnięciem, potem się zatraciłem i nim się zorientowałem zleciało koło 30 minut. Stwierdziłem, że dobrze będzie troszkę pomachać kataną, to też wziąłem drewniany miecz do kendo który walał się w pokoju i zacząłem serie uderzeń w worek, zapomniałem się przy tym troszkę, i rozwaliłem go w strzępy. Z przerażeniem stwierdziłem, iż już czas kolejnej walki więc pospiesznie narzuciłem na siebie koszulkę, i wyleciałem z pomieszczenia jak z procy.

Przechodząc boczną uliczką, zaczepiło mnie 3 kolesi, liczyli chyba na to, że będę kolejną ofiarą. Jednak gdy pierwszy z nich oberwał we splot słoneczny precyzyjnym uderzeniem i zalał się pianą, to oddani koledzy zmyli się prędko.

Nie minęło dziesięć minut i już byłem, przy wejściu do opuszczonej stacji metro. Jak zwykle przywitało mnie dwóch goryli, znali mnie, bez słowa wpuścili do środka.
Pewnym krokiem skierowałem się do organizatora.
-Jaka dzisiaj stawka?- Zapytałem arbitra, to jedynie mnie interesowało, nie miało znaczenia z kim i tak ci uliczni bojówkarze nic nie znaczyli dla mnie. Po prostu byli wybrakowani.
-Dwa kawałki, jak zwykle.-Rzucił wyraźnie zmęczony.
Ale co taki ćpun jak on może mieć do roboty? Nie wiem, jak najszybciej mam nadzieje znaleźć dobrą robotę, bo męczą mnie konszachty z tymi obwiesiami.

Chwilę potem zostało utworzone koło, i zobaczyłem jakiegoś chuderlawego typka naprzeciw mnie. Chyba był nowy bo miał nadzieję na wygraną. Została chwila do walki. Usłyszałem szept do ucha.
-Uważaj, podobno jest niezły.-Cichy, słodki głosik Sashy dudniał w moim uchu.
Sasha, Rosjanka która przez walnięte ojca trafiła w takie środowisko a nie inne, na szczęście nie brała, przynajmniej tak mi mówiła, była jednak śliczna.
Uśmiechnąłem się do niej szeroko, ona wiedziała ,że nie musi się o mnie martwić.
Koleś tradycyjnie wyleciał na mnie z partyzantem, sparowałem uderzenie lewą ręką, a krawędzią prawej dłoni uderzyłem go w potylice.Koleś osunął się na Ziemie. Okrzyki zachwytu rozeszły się po pomieszczeniu, zignorowałem to i wziąłem "wypłatę", następnie opuściłem metro.
Sasha ruszyła za mną.
-Wyjeżdżam, ojciec wie gdzie jestem wysłał już ludzi którzy mają się mną zająć.-Powiedziała obojętnie.
-Ja naprawdę cię lubiłam.-Dodała, i ruszyła biegiem.
Przez chwilę chciałem pobiec za nią, ale chyba by tego nie chciała. Toteż opadłem na pobliską ławkę. I czekałem, a na co? Sam nie wiem.
 
Eleywan jest offline  
Stary 28-05-2011, 20:45   #8
 
DominikVs's Avatar
 
Reputacja: 1 DominikVs nie jest za bardzo znany
Brutalny cios pięścią trafił go w wargę. W powietrze wystrzeliły krople krwi, po czym upadły, brudząc beton szkolnego dziedzińca. Tommy upadłby pewnie, ale łapska jednego z napastników podtrzymały go. W tle słychać było wyzwiska dwóch cwaniaczków i chichot ich dziewczyn. Novak cierpliwie czekał następnego ciosu. Był przyzwyczajony do takich sytuacji. Szczerze mówiąc były integralną częścią życia szkolnego kujona. W wyobraźni widział już opadającą pięść niosącą kolejną falę bólu, ale ze zdziwieniem jego przypuszczenia nie sprawdziły się. Tommy podniósł wzrok na stojącego przed nimi mężczyznę.

-Rzygać mi się chce jak patrze na takie gówna jak wy. –Odezwał się. -Do tego tępe idiotki cieszące się z głupoty swoich chłopaków. Jakie to urocze.

Gdy jego „koledzy” oddalili się, Tommy był w szoku. Oto właśnie przed chwilą ktoś stanął w jego obronie. Gdy pozbierał się postanowił podziękować wybawcy, niestety mężczyzna zniknął w którejś z ulic.

***

W domu pachniało obiadem. Tommy, mimo tego, że był głodny od razu zamknął się w pokoju. Sprawa z pobiciem nie wprawiła go w zły nastrój. Był już przyzwyczajony. Jak co dzień włączył komputer i sprawdził czy MG odpisał. Uwielbiał RPG, ale jego mistrz gry był nieznośny i mściwy. Aby przeżyć musiał wręcz stawać na rzęsach, bo co i rusz atakowały go pająki-mutanty, albo przed nosem staczała się lawina skalna. Ciągu dalszego historii nadal nie było, więc chłopak sprawdzil wiadomości. Informacja o człowieku z metalu zdziwiła go tak, że sprawdził czy nie wszedł na stronę sci-fi. Ostatecznie zaśmiał się tylko, bo jako laureat wielu konkursów, zarówno informatycznych, fizycznych i biologicznych wiedział, że coś takiego nie jest możliwe. Na koniec włączył jedną ze zbioru gier i zanurzył się w świecie, w którym był kimś, od którego cos zależy, a nie zwykłym szkolnym popychadłem.
 
__________________
Lepiej zaliczać się do niektórych niż do wszystkich.
DominikVs jest offline  
Stary 30-05-2011, 21:25   #9
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
Greg nadal pamiętał. Minął już praktycznie tydzień od ostatniej operacji, ale on ciągle nie mógł zapomnieć o tym, co z nim robili. To było po prostu straszne… Zbyt straszne, żeby kiedykolwiek – choćby na chwilę – wyrzucić je z głowy. Zaczynało się niewinnie. Naukowcy twierdzili, że czeka go tylko kilka krótkich badań testowych, wmawiali mu swoją pomoc i usiłowali namówić do współpracy. I prawie im się udało… Niestety, popełnili jeden, w tym przypadku kluczowy, błąd: bolało.

Tysiące igieł, tysiące malutkich, ale niezwykle długich igiełek, które wbijały mu się daleko pod jego skórę. Wystarczająco daleko, aby dosięgnąć większości narządów – wątroby, żołądka, nawet serca. Nie spodziewał się, że ich ambicje sięgają aż takiego stopnia. Myślał: „Skupią się na zewnętrznych częściach ciała, na pewno”. Niestety, i tutaj się pomylił, a ból, jakiego wtedy doznał, nie mógł się z niczym równać… Podobno go znieczulili… Ciekawe…

Ale on im się za to odpłaci… Zniszczy ich. Po prostu zniszczy. Już nigdy nie będą mogli cieszyć się z nadchodzących dni albo napawać radosnym życiem. Będą tylko na zewnątrz – a w środku puści jak kokosy.

Wiozącym go samochodem potężnie zatrzęsło. Siedział skulony na stalowej ławce pomiędzy dwoma uzbrojonymi żołnierzami, mając przed sobą, na sąsiedniej ławce, jeszcze trzech. Jechali pojazdem specjalnym, przeznaczonym właśnie dla takich trudnych przypadków jak on. Wielki, opancerzony wóz zdolny przewieźć nawet największe ciężary. Eskortowały ich trzy kolejne samochody, trochę mniejsze, ale również wykonane z niezwykłą dbałością o detale. Prawdopodobnie pasażerowie posiadali bronie najwyższej klasy – najdroższe, najlepsze. A może nawet wyrzutnie rakiet? Kto wie.

Kto wie również, czy może to nie dzisiaj jest dzień zapłaty? W końcu, tutejsze drogi nie są zbyt równe. Nietrudno o wypadek…

Następna wypukłość. Greg minimalnie, żeby nie rzec niezauważalnie, docisnął nogi do podłogi, sprawiając, że wóz opadł z większą siłą niż powinien. Naukowcy nie przewidzieli jednego. Uznali, że wszystkie przeprowadzane na nim badania, zmniejszą jego nadnaturalny potencjał. Tymczasem wręcz pomogły mu go opanować, tworząc z niego maszynę do zabijania, która opanowała swoje umiejętności niemal perfekcyjnie.

Kolejna hopka. Tym razem Rat uderzył stopami o nawierzchnię, doprowadzając do zakołysania się pojazdu. Jeden z żołnierzy trafił przez to głową w kant wnętrza samochodu, co wywołało natychmiastową serię przekleństw. Greg czuł, iż zbliżają się do ostatniej z drogowych nierówności, więc nie zamierzał zmarnować tej okazji. Czas zakończyć podchody. Zaczyna się wojna.

Nie musiał długo czekać. Już po chwili „pancernik” wzniósł się lekko w powietrze, co Rathbone wykorzystał, czyniąc swoje odnóża tytanicznymi i z mocą przypierając do podłogi. Tak jak przewidywał, wóz gruchnął o asfalt, a do ich uszu dobiegł dźwięk pękających opon. Nie chcąc zmarnować następnej okazji, Greg utwardził tułowie i uderzył nim o wnętrze samochodu. W wyniku uderzenia wpadli w poślizg. Kierowca nie był w stanie utrzymać pojazdu na drodze i nie trzeba było długo czekać na tego skutek. Dosłownie kilka chwil później auto trafiło w betonową kolumnę, wgniatając niemal cały bok.

Eskorta zatrzymała się kilkadziesiąt metrów za miejscem zdarzenia. Wszystkim znajdującym się tam żołnierzom szczęki opadły na widok pobojowiska, jakie uczyniło kilka niewielkich dziur w drodze. Pechowy pojazd zrównał z ziemią większość rzeczy, na które trafił, niszcząc m.in. płot kolczasty, kilka motocykli i niewielki samochód.

Najodważniejszy z pasażerów zdecydował się sprawdzić ściernisko jako pierwszy. Wyszkolony, w kamizelce kuloodpornej, z karabinem w ręku, wyszedł i powoli podszedł do zniszczonego wozu. Szybko odrzucił kilka brył – pozostałości ze zniszczonej kolumny – i grzebał dalej, szukając jakichkolwiek oznak życia. Niestety, trafił na tę najmniej oczekiwaną. Odgarnąwszy kolejne gródki ziemi, wystrzeliła spod nich stalowa ręka, która natychmiast zacisnęła się na jego szyi. Ostatnią rzeczą jaką zobaczył, były niesamowicie srebrne oczy wpatrujące się w niego bez śladu współczucia. Współczucia i człowieczeństwa.


******



Od rana trąbiono tylko o jednym. Czy to radio, czy telewizja, czy prasa, wszędzie mówiono tylko o katastrofie niedaleko bazy wojskowej. Właśnie media dotarły tam jako pierwsze, czyniąc z wydarzenia sensację dnia i podając wszystko na swój sposób – dużo hałasu, mało konkretnych informacji. Pewna była tylko liczba ofiar: dwie w stanie krytycznym ze zmiażdżonymi kończynami, szesnaście martwych w skutek zarówno uduszenia, jak i obić lub wykrwawienia.

I nawet pomimo tego jak bardzo wojsko starało się zataić informacje o więźniu, to dziennikarzom udało się do nich dotrzeć. Już kilka godzin po zdarzeniu całe LA wiedziało o ucieczce człowieka ochrzczonego jako „Tytan”. I o tym, że to prawdopodobnie on doprowadził do możliwości ucieczki.

Quentin z uwagą śledził wiadomości, w międzyczasie nie szczędząc dozorcy uwag i zwróceń uwagi. W końcu musiał jakoś odreagować za to, że w poprzednim tygodniu to on odwalał za niego całą brudną robotę. Curtis również skupił się na newsach dnia, nawet odrzucając na bok papiery z ostatniego przemytu. Alison zadziwiła samą siebie, odrzucając program lotniczy na rzecz informacyjnego. Tommy wyłączył swoją ulubioną grę MMORPG, chcąc obejrzeć wykłady dziennikarzy, a Alex po kryjomu wpatrywał się w ekran telewizora, co chwilę sprawdzając czy przez ramię nie zagląda mu wściekły kierownik. Matthew ponownie został obudzony przez jingiel, więc nie miał nawet wyboru. Identycznie zareagował świat podziemny, gdzie Nero, tak jak pozostali stali bywalcy, skupili się na wiadomościach. Z tą różnicą, że dla nich postać uciekiniera była prędzej wzorem do naśladowania niż wrogiem publicznym.
 
Shooty jest offline  
Stary 31-05-2011, 20:51   #10
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Satysfakcja ze zwracania uwag szybko minęła. Quentin był ciąle znudzony. Jutro miała go odwiedzić ta przeklęta wycieczka. Wcale a wcale mu się to nie podobało. Nie miał jak się wymigać. Jako zastępca kustosza robił też za przewodnika. Oprowadzanie w samym środku muzeum miało zająć około godziny. Trzeba będzie pilnować przeklętych dzieciaków. Oby chociaż nauczycielka była ładna. Gorzej będzie na podwórku. Sprzęt wojskowy z lat minionych i obecnych wywoła wiele krzyków, komentarzy i uwag, których Arrowheadowi nie chciało się słuchać.

Wrócił do biura. Na biurku leżały, w białym, kartonowym pudełeczku, leżały jeszcze resztki obiadu. Znów spagetti carbonara. Na dodatek próbował zdobyć cukrzycę wypijając dwulitrową colę. Opadł ciężko na fotel i chwilę się na nim pokręcił. Potem dojal zimny makaron i dopił ciepłą, pozbawioną gazu, słodką ciecz. Wyrzucił śmieci do kosza w rogu pokoju i przejrzał parę nudnych papierów.

***

Następny dzień był dokładnie taki jaki Quentin przewidział. Dzieciaki się darły, śmieciły i go nie słuchały. Czasami smutnych wzrokiem spoglądał na młodą, ładną nauczycielkę która starała się dzieci uspokoić i chyba chciała też posłuchać. Szczególnie o egzemplarzach z wojny secesyjnej.

Podwórko wypadło jeszcze gorzej. Dzieci prześcigały się w swojej idiotycznej wiedzy na temat wojska. Były starsze niż Anglik myślał (około piętnaście lat)i znacznie głupsze. Gdy koszmar się skończył złożył wizytę kustoszowi a zarazem dyrektorowi muzeum. Calvin Caruso, człowiek pod sześćdziesiątką, gruby i tak jak Quentin zawsze elegancko ubrany pochwalił go i obiecał podwyżkę. Zaproponował mu koniaku, ale Arrowhead nienawidził alkoholu więc odmówił. Jednak musiał zostać i wysłuchiwać rożnych bzdur coraz bardziej pijanego Calvina.

W koncu wyszedł z muzeum. Później niż zwykle. Godziny szczytu. Niedobrze. Stanął przed przejściem dla pieszych. Łeb go bolał od miejskich hałasów. Nie dość, że kierowcy prześcigali się w grze na klaksonie to jeszcze dorzucali wulgaryzmy, a inni przechodznie prowadzili biznesowe rozmowy przez telefon. Stanął na przejściu dla pieszych. Wraz z nim trzydzieści cztery osoby, pies, kot, dwa gołębie i dziecko w wózku. Zdążył to policzyć bo stał w środku, ściskany przez śmierdzących potem, piwem i gównem żebraków (nie dał się okraść, trzymał rękę na portfelu) ponadto stali już tak pięć minut. W końcu zapaliło się zielone i tłum ruszył. Tak nagle, że Quentin szedł do tyłu, wypychany przez prawo fizyki zwane "chamstwem". Gdy znów zapaliło się czerwone, on leżał na ziemii. Wszyscy inni przeszli tylko nie on. Wstał, otrzepał garnitur i spodnie, zdjał poplamiony nie wiadomo czym krawat i porządnie się wkurzył.

Strasznie chcial się już znaleźć po drugiej stronie.
Tak też się stało. W jednej chwili odczuł zmęczenie. Ledwo złapał słaby oddech, przykucnął na jedno kolano i oparł się ręką o zimny chodnik. Obejrzał się. Był po drugiej stronie przejścia dla pieszych. W dłoni wciąż trzymał krawat. Zastanawial się co właściwie w tej chwili się stało. Deja vu? Zemdlał? A może mu odbiło? Pewnie przez stres.

Wstał. Nikt na niego nie patrzył. Postanowił to zignorować. Ruszył dalej wzdłuż ulicy, potem skręcił dwa razy i doszedł do bloku w którym mieszkał. Wszedł, pokazał kartę dostępu strażnikowi, wsiadł do windy i wjechał na ostatnie piętro. Miał ładne mieszkanie. Nowocześnie umeblowane, duże z balkonem który dawał widok na okropne miasto. Zdjął jasna marynarkę, rzucił gdzieś na komode krawat, zrzucił buty i padł na czerwoną kanapę. Włączył telewizor. W końcu znalazł jakieś kreskówki z dynamitem, kowadłami i Buggsem. Potem pograł na konsoli, poszeł do baru na obiad, obejrzał najnowszy filmowy hit w kinie po czym wrócil do domu i poszedł spać z myślą, że marnuje swój intelekt, sprawność fizyczną i całe życie.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172