Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-12-2011, 18:42   #1
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post THE END[NS] Duchy przeszłości


Burza. Dziki zew natury. Nawet ona uległa zmianie po wojnie. Przed nią była podporządkowana architekturze stworzonej przez człowieka. Zawsze z góry oczekiwana, przewidywalna. W porannym dzienniku stacji meteorologicznej można było ujrzeć jak silny będzie wiatr, ile napada deszczu a nawet o której skończy się ulewa. To przed wojną ludzie odróżniali burzę od burzy z piorunami. Obie dość efektywnie wywoływały masę widocznych w Nowym Yorku efektów zaczynając od zwiększenia ilości żółtych taksówek kursujących po mieście, poprzez mniejszą ilość pieszych na chodnikach w centrum, aż po dłuższe posiedzenie przed komputerem w przytulnym, bezpiecznym mieszkaniu. Ale to było kiedyś... Stare dzieje. Dzisiaj burza to opad o kwasowości wywołującej wypadanie włosów, syfy na skórze, rozpuszczanie paznokci i czasem cholernie ciężkie przeziębienie. Jak pada nie uświadczysz na ulicy osoby bez grubego, długiego płaszcza czy innego schronienia. Myślisz, że to źle? Nie wiesz o najlepszym. Burzy już nie da się przewidzieć i zawsze jest z piorunami. Nie to co przed wojną...


Bryan Nez Navayo

Do teraz widzisz przed oczyma twarz człowieka, który przyszedł Cię obudzić. Pomimo tego, że tuż po otworzeniu oczu czułeś jedynie okropny ból mięśni, migrenę i... jakieś dziwne uczucie, którego nie potrafisz nazwać. Ocknąłeś się w czystym, dobrze ogrzanym pokoiku ubrany w pachnące, miękkie rzeczy nie należące na pewno do Ciebie. Na środku stało łóżko, po lewej jakaś drewniana szafa a naprzeciw niej stolik, dwa krzesła i obok uchylone na jakiś hol drzwi. Chciałeś wyjrzeć przez okno, ale tego nie było a twoja szyja zapiekła okropnym bólem tuż po tym jak próbowałeś ją zmusić do zmiany pozycji. Nie czekałeś długo. Do pokoju wszedł mężczyzna. Dryblas sięgający na twoje czujne oko jakiś dwóch metrów i ważący sporo ponad 100 kilogramów. Ubrany był w stary, wyblakły mundur a odznaczeń i naszywek nie byłeś w stanie z niczym co kiedykolwiek widziałeś skojarzyć. Mundur, podobnie jak wojskowe bojówki był strasznie opięty na nienaturalnie potężnie zbudowanym człowieku. Gdy wchodził nie przyjrzałeś się twarzy toteż ogromne było twoje zdziwienie, gdy podszedł bliżej łóżka i spojrzał Ci prosto w oczy. Jego twarz... była straszna. Brak jednego oka, blizna niemal od ucha po sam uśmiech i brak jakichkolwiek włosów. Zero zarostu, brwi, rzęs...

Siedząc tak teraz i wspominając ostatnie dwa dni nie możesz się nadziwić ile to mogło się wydarzyć. Pamiętasz jak Little Mike - jak przedstawił się pierwszy człowiek jakiego widziałeś - wtajemniczał Cię w te wszystkie, na początku nieprawdopodobne, tajemnice dzisiejszego świata. A był widać dobrze poinformowany. Wiedział o dżungli na południu, o maszynach na północy... i miał mapę. Jak Ci ją pokazał aż zaniemogłeś. Nie wiedziałeś co powiedzieć. Nie wiesz co się stało z twoim plemieniem, z wszystkimi ludźmi których znałeś. Nie mogłeś w to uwierzyć i nie uwierzyłeś dopóki wraz z najemnikiem nie opuściłeś budynku, w którym się znajdowaliście. Wszystko było... zrujnowane.


Budynki nie były jak niegdyś - wysokie na dwadzieścia pięter, potężne i piękne naraz. Były obdrapane, popękane i bardzo rzadko sięgały wyżej jak cztery, zdatne do użytku, piętra. A byliście ponoć w jednej z dzielnic Nowego Yorku. W to też nie mogłeś uwierzyć aż do momentu, gdy nie przeszedłeś się ulicą, którą kojarzyłeś z przeszłości. Jak zza mgły. Może już tu byłeś, może widziałeś w telewizji czy prasie. Trzydzieści lat... Jak wiele mogło się zmienić przez ten czas. Pierwszego dnia Mały nie miał dla Ciebie zbyt wiele czasu. Kluczyliście w ciszy jakieś pół godziny pomiędzy budynkami na zdezelowanej prowincji niegdyś największego miasta w USA po czym musieliście wracać. Mike mówił coś o treningu i zajęciu się resztą zahibernowanych.

- Obudzimy ich za parę dni. - pamiętasz jak sprzed minuty słowa najemnika.

Na pierwszy dzień Ci wystarczyło. Musiałeś pomyśleć. Trafiłeś znowu do tego samego pokoiku, ale już bogatszego w twoje rzeczy. Rozejrzałeś się po nich i zauważyłeś twój stary, wierny łuk refleksyjny, który wykonałeś własnoręcznie. Nie wiesz jak, ale nadal był sprawny, mocny, gotowy do boju. Ten przedmiot budził wspomnienia. Godziny, dni a nawet tygodnie tropienia przemytników w Departamencie Bezpieczeństwa.

Mike przyszedł do Ciebie na drugi dzień i powiedział, że masz z nim gdzieś iść. Poszedłeś bez gadania i znalazłeś się w jakimś laboratorium też jakby nie pasującym do tego całego rozgardiaszu. Czystym, pełnym nowoczesnego sprzętu, z zgrabną, młodą laborantką w środku. Dziewczyna przedstawiła się jako Nancy i podała Ci jakiś zastrzyk stabilizujący. Mówiła, że to ostatni, bo wcześniejsze dostawałeś przed obudzeniem. Po wizycie u Pani doktor poszedłeś znowu w ruiny. Już bardziej stabilny emocjonalnie, ale cały czas czujny. Czułeś się pewnie jako, że był z tobą Mike, który nie wyglądał aby dawał sobie w kaszę dmuchać. Tego dnia natknąłeś się na grupę ludzi. Tych urodzonych już po wojnie - jak stwierdził twój przewodnik. Trójka młodych mężczyzn, uzbrojona, ale mimo wszystko jakaś wystraszona. Gdy was zobaczyli chcieli od razu odejść. Zauważyłeś w ich oczach strach. Nie wiesz czy wywołał go wasz widok czy może to, że dwójka uzbrojonych po żeby mężczyzn przechadza się pośród ruin jakby nigdy nic. Dla nich mogło to tak wyglądać, ale zarówno ty, jak i twój towarzysz byliście czujni... I tego dnia również wróciłeś do czystego pokoju z zapartym tchem. Z rezygnacją, zażenowaniem.

Siedziałeś teraz przy stole na środku dużej sali, gdzie codziennie byłeś wołany na obiad. Wcześniej widywałeś tu jedynie Nancy i Mike'a, ale szef - jak nazywała Małego uczona kobieta - mówił, że dzisiaj pojawią się tu wszyscy, których powinieneś znać. Garstka ludzi, którym mogłeś zaufać. A po nich mieli pokazać się inni zahibernowani. To właśnie ich najbardziej byłeś ciekaw... Siedziałeś, czekałeś patrząc w okno za szybą którego od paru godzin widać było tylko deszcz i potężne błyski oddalonych o mile piorunów.


Adam Kowalski

Twój sen był niespokojny. Pamiętasz ich twarze. Braci, kuzynów, przyjaciół. Widziałeś jak umierają. Jak giną w jakimś wielkim, potężnym wybuchu. Chciałeś się obudzić, wstać i to sprawdzić, ale nie mogłeś. Coś Cię trzymało w pozycji leżącej i za żadne skarby nie chciało puścić. Mówili, że miałeś nic nie czuć. Komora miała Cię przetrzymać w swym wnętrzu przez dziesiątki lat a później, bez żadnych efektów ubocznych, wypluć, gdy świat stanie się lepszym. Coś jednak musiało pójść nie tak. Ty czułeś, myślałeś a nawet zdawało Ci się, że czujesz czyjąś obecność. Innych zahibernowanych? Może... Twój sen został przerwany nagle. Otworzyłeś oczy czując ból głowy, mięśni pleców oraz jakieś dziwne uczucie. Takie jak byś przystosowywał się właśnie do normalnego ciśnienia zaraz po wyjściu spod wody. Miałeś kłopot z rozglądaniem się. Leżałeś na czystym, ubranym w białą pościel łóżku. Sam miałeś założoną brązową pidżamę. Poza łóżkiem w pomieszczeniu jest jedna półka na której zobaczyłeś część swoich rzeczy. Tak Ci się wydawało. Poza półką w środku było okno zza którego słyszałeś grzmoty i odgłos padającego deszczu. Nie wiedziałeś czy tak jest naprawdę, bo przed oknem stał jakiś mężczyzna. Miał na oko jakieś 30 lat i wyglądał na bardzo pewnego siebie. Jego twarz zdobiła jedna blizna na policzku. W jego oczach widziałeś jakąś agresję w tym jednak momencie uśpioną. Nosił dresowe spodnie, miał równo przycięte wąsy i brodę. Jako, że nie miał żadnego nakrycia na klatce piersiowej zauważyłeś całą masę tatuaży. Typ powiedział coś do wychodzącej właśnie kobiety. Potem zwrócił się do Ciebie...

- Adam Kowalski. - powiedział nad wyraz dobrze składniowo twoje nazwisko zdradzając jakiś bardzo twardy akcent. - A więc masz polskie korzenie? - zapytał patrząc na Ciebie z dziwnym grymasem. - Nie wyglądasz. Jak mało kto ja mam oko do swoich. Siergiej Wasiliew. - przedstawił się i podał Ci dłoń.


Jak się okazało "Zadyma" - jak kazał się nazywać mężczyzna - wiedział na twój temat coś więcej poza inicjałami. Wiedział jaka jest twoja wodząca dziedzina i dlatego stwierdził, że idealnie nadasz się do zadania, które przed tobą niedługo stanie. Póki co zdradził jedynie, że na początku chodzi o techniczne zajęcie się jakimś opancerzonym wozem i kierowaniem nim. W jakich warunkach i kiedy nie wspomniał. Przeszedł natomiast do informacji bieżących. Jest rok 2053 a świat jest po wojnie atomowej. Najgorszy sen amerykanów się spełnił i po niej zostały jedynie ruiny i zgliszcza. Mieszkańcy USA nie mają kontaktu z większością planety a pomoc z zewnątrz byłaby bardzo przydatna. Zadyma nie owijał w bawełnę. Mówił o maszynach, którymi kieruje sztuczna inteligencja, o żywych roślinach i mutantach. Wyraził swoje niemałe ubolewanie nad tym, że nie wie co się dzieje w Europie i jego ojczyźnie. Obudził "was" ponoć - nie wiesz o kogo poza tobą chodzi - Little Mike, który stworzył elitarny oddział najemników zajmujących się działaniami pozafrontowymi. Z tego co mówi Zadyma każda profesja się przyda a już szczególnie twoja. Wspomniał też, że nie musisz się na nic zgadzać i możesz odejść. Ale czy w tym świecie przeżyjesz? On powiedział, że w to nie wierzy. Po chwili rozmowy poczułeś jak ból mięsni ustępuje i możesz usiąść. Zadyma powiedział, że jest jakby twoim opiekunem. Kimś kto przez pierwszy tydzień sprawuje nad tobą pieczę. Minimum tydzień. Zaklął też po polsku i powiedział, że nie jest niczyją niańką.

- Za dwie godziny odbędzie się posiłek, na którym możesz poznać resztę naszych. Ludzi Mike'a oraz innych przebudzonych. Tylko się nie spóźnij. Mały tego nienawidzi... - to mówiąc mężczyzna wyszedł a ty zostałeś sam z swoimi rozmyślaniami. - Aha. A jak będziesz czegoś chciał zawołaj Nancy. - usłyszałeś już z początku korytarza niknącego za drzwiami.

Ten dzień zapowiadał się naprawdę obiecująco…
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 19-07-2013 o 21:25. Powód: Zmiana postaci przez jednego z graczy ;)
Lechu jest offline  
Stary 20-12-2011, 18:59   #2
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post

Alexandra Cobin, Gregory Martin

Przez te wszystkie lata wiele się zmieniło. Wielu znajomych, przyjaciół a nawet większość rodziny przestały istnieć. Miejsca, które były Ci znane podobnie. Miasta, wsie, ukochane ulice, rzeki czy cokolwiek innego... Wszystko szlag trafił. Nie wiesz ile czasu los kazał Ci leżeć w komorze, ale pewnie nie krótko. Oznakami tego były pękające z bólu mięśnie, piekąca delikatnie skóra i szczypiące cały czas zamknięte oczy. W pewnym momencie otaczającą Cię zewsząd ciemność wypełnił pewien dźwięk... Grająca w gdzieś w tle muzyka? Nie masz pojęcia. Jedyne co było teraz ważne jest to, że powoli zaczynasz otwierać oczy. Obraz większego pomieszczenia zaczyna nabierać kolorów. Wodzisz wzrokiem po suficie wsłuchując się w oddalone źródło dźwięku. W pewnym momencie twoim oczom pokazuje się sylwetka jakiejś osoby. Zarys. W momencie, gdy osoba podchodzi bliżej już wiesz co to był za dźwięk - udało Ci się poznać po grzmocie pioruna. Burza...


Alexandra Cobin

Chwilę zajęło Ci skupienie wzroku na postaci i stwierdziłaś, że jest to młoda kobieta w białym fartuchu. Powoli, delikatnie wyciągnęła ręce jakby do Ciebie, ale złapała za coś innego. Mechanizm szpitalnego łóżka wydał z siebie cichy dźwięk i twoja pozycja zmieniła się z leżącej na siedzącą. Teraz widziałaś pomieszczenie o wiele wyraźniej. Było spore, ciepłe i poza twoim łóżkiem było w środku drugie, na którym siedział jakiś mężczyzna. Zdaje się, że był w podobnej sytuacji. Powoli wodził wzrokiem po białych ścianach wracając do żywych. Poza łóżkami w środku były dwie, małe metalowe szafki, drzwi i okno przez które było widać jedynie padający z nieboskłonu deszcz.

- Spokojnie. - powiedziała kobieta sięgając do jednej z szafek i z najwyższej półki wyciągając jakiś pistolet z igłą. - Jestem Nancy i dbam o zdrowie obudzonych. Może lekko zakłuć. - powiedziała i wstrzyknęła Ci połowę zawartości dziwnej maszynki.

Faktycznie zakłuło, ale już po chwili zaczęłaś dochodzić do siebie. Nabrałaś całkowitej wyrazistości obrazu, poczułaś zapach świeżego posiłku i zobaczyłaś, że w delikatnie uchylonej szafce są twoje rzeczy. Zgodnie z poleceniem Pani doktor wstałaś i rozruszałaś powoli ciało. Parę skłonów, przysiadów i kroków pozwoliło Ci ocenić, że ból nie jest już tak dotkliwy. Przyglądając się swoim rzeczom zauważyłaś, że jest wszystko poza pistoletem.


Spojrzałaś pytająco na kobietę a ta powiedziała, że twój Socom trafił do rusznikarzy, którzy za jakiś czas powinni go zwrócić. Świetnie. Usiadłaś patrząc jak babka zajmuje się mężczyzną po czym wychodzi. Wyszła a zaraz po tym twój wyczulony słuch usłyszał zbliżające się kroki...


Gregory Martin

Przyglądając się postaci zobaczyłeś, że jest to kobieta. Młoda, niska, szczupła i ubrana w biały fartuch. Miała na nosie okulary a w ręce jakiś przyrząd zakończony igłą. Bez ostrzeżenia wbiła Ci narzędzi w rękę co odczułeś nieprzyjemnym ukłuciem. Ból mięśni zaczął stopniowo słabnąć - podobnie jak pieczenie skóry i swędzenie gałek ocznych.


- Nazywam się Nancy i podałam Panu preparat stabilizujący. Proszę wykonać parę prostych ćwiczeń aby rozruszać ciało. W razie pogorszenia stanu zdrowia może Pan wołać. Jestem w okolicy. - powiedziała uśmiechając się perliście i wychodząc z pokoju.

Ten był dość duży i poza dwiema szafkami, oknem i drzwiami stało tu drugie łóżko. Zobaczyłeś na nim jakąś kobietę wyglądającą na niewiele młodszą od Ciebie. Podobnie jak ty była ubrana w miękki, delikatny materiał. Jej sylwetka niemal krzyczała, że ćwiczenia fizyczne są dla niej codziennością. Nie chciałeś jednak być zbyt natarczywy i spojrzałeś... na wchodzącego właśnie mężczyznę. Średniego wzrostu, szczupły, ubrany w czarny, bardzo zadbany strój. Poza ubraniem zauważyłeś, że na jego udzie znajduje się pochewka z nożem a u pasa kabura z jakąś klamką. Na weterana nie wyglądał, ale pozory mogą mylić...


Alexandra Cobin, Gregory Martin

- Witam. - głos mężczyzny rozbrzmiał potężnym basem. - Nazywam się Bob Hopkins i jestem jednym z przedstawicieli Little Mike'a. Mike to człowiek, który wykazał odpowiednie starania i wyłożył środki aby móc państwa obudzić. - zrobił krótką przerwę, podszedł do drzwi i je zamknął. - Jak wiecie zostaliście uśpieni na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych XXI wieku. Obecnie mamy rok 2053... i wiele się zmieniło. Poza tymi trzydziestoma latami nic niemal nie jest takie jak kiedyś. Zaraz po waszym uśpieniu wybuchła wojna nuklearna, w której nie było wygranych. Nie było gdyż każdy odniósł dotkliwe straty. USA straciło kontakt z niemal całym globem będąc zdane tylko na siebie i swoich mieszkańców. To jednak nie wszystko... Po wojnie na północy naszego kraju powstał nowy wróg zwący się Molochem. Jest to sztuczna inteligencja, która wysyła swoje twory aby zniszczyły każdego kto stanie im na drodze. Na tej drodze jesteśmy oczywiście my, ludzie. Poza maszynami mamy żyjące rośliny w Neodżungli oraz gangi, mafie, mutantów i jedynie Bóg wie co jeszcze. Z dniem dzisiejszym stajecie przed wyborem: Albo pomożecie nam w naszej sprawie albo odejdziecie. Oczywiście nie jesteście gotowi aby samemu sprostać temu co czeka na zewnątrz więc dla własnego dobra przystańcie na propozycję Małego, jak nazywamy czasem szefa. Czemu? Jeszcze zobaczycie. Nasza grupa zajmuje się działaniami pozafrontowymi czyli pomocą rodzinom żołnierzy, zwalczaniem najbardziej niebezpiecznych gangów oraz mafii. Wiem, że brzmi to nieco paranormalnie, ale tak jest. - człowiek wypluwał z siebie słowa jak Machine gun kule a jego twarz pozostawała kamienna. - Nazywamy się "Duchy Przeszłości" i wielu naszych to właśnie ludzie sprzed wojny. Dlaczego? Mike uważa, że jedynie Ci co widzieli świat przed wybuchem bomb będą walczyć z prawdziwym sercem. Wiedzą o co walczą. I ja to zdanie podzielam. Jest ranek i za jakieś dwie godziny odbędzie się spotkanie, na którym będziecie musieli dać odpowiedź. W razie pytań albo problemów wołajcie Nancy a jak ona nie będzie mogła wam pomóc powiedzcie, że ma zawołać Lunetę. To mój kryptonim. To chyba wszystko co chciałem wam przekazać. Jakieś pytania? - zapytał mężczyzna lustrując waszą dwójkę spojrzeniem.


Julianne Pullman

Pamiętasz swoje ostatnie lata życia jak zza mgły. Praca dla najwyższej szychy w NY, korzystne szkolenia, znajomości... To wszystko wydawało się teraz takie dalekie i nieważne. Masz wrażenie, że twe naszprycowane medykamentami ciało trafiło do lodówki dosłownie kwadrans temu. Coś jednak było nie tak... Czułaś potężne, krępujące jakiekolwiek ruchy zimno. Siedziałaś na łóżku w ogromnym pomieszczeniu, którego ogarnięcie wzrokiem było dla Ciebie niemal niewykonalne. Nie z szyją, rękoma, nogami i korpusem drżącymi z zimna...

Na wprost Ciebie stała ścianka działowa, w której była dziura świadcząca o niedawnej bytności w niej kawałka drewna zwanego drzwiami. Po prawej, lewej i za tobą też były ściany, ale już grubsze - betonowe. W ściance było okno z widokiem na dalszą część pomieszczenia. Była tam... siłownia? Przynajmniej trochę tak to wyglądało. Dwie ławki, sztangi, hantle, od groma jakiś dziwnych przyrządów do ćwiczeń wśród, których poznałaś ergometr wioślarski. Na podobnych trenowała reprezentacja wioślarzy z Yale.


Jak wczoraj pamiętasz reprezentantów uniwerku, którzy utrzymywali się na uczelni chyba tylko dobrymi wynikami w sporcie... Wracając do pomieszczenia zobaczyłaś, że wyjście z niego stanowią solidne, metalowe, skrzydłowe wrota przez które właśnie weszła dwójka ludzi. Pierwszy z nich to mężczyzna, który od razu podszedł do jednego z przyrządów i zaczął rozgrzewkę. Druga osoba to kobieta właśnie kierująca się w twoim kierunku. Była ubrana w lekarski fartuch i miała przy sobie jakąś skórzaną torbę. Wchodząc do środka szybko otworzyła torbę i wyciągnęła z niej jakiś przyrząd wyposażony w igłę.

- Dzień dobry. Nazywam się Nancy i pomogę Ci wrócić do zdrowia. Jako jedyna z obudzonych odczuwasz okropne zimno... - spojrzała na Ciebie bardziej z ciekawością niż pożałowaniem i wbiła Ci igłę w rękę. - Zaraz powinno przejść. Twoja komora była uszkodzona w dużym stopniu. Dziwię się, że żyjesz. Płyn kriogeniczny będący mieszaniną głównie azotu i wodoru był przetrzymywany nieszczelnie. Masz szczęście, że nie wszedł w kontakt z organizmem, bo momentalnie byś zamarzła z zimna. Nie czułabyś nawet bólu... Ale na szczęście masz się nieźle. Wydobrzejesz. Pewnie chciałabyś wiedzieć co się teraz z tobą stanie czy ile leżałaś. Powiedziałabym Ci, ale to nie leży w granicy moich obowiązków. Zaraz przyjdzie do Ciebie jeden z naszych, który Ci o wszystkim powie... Dodam przy okazji aby przyniósł ciepły posiłek i napój. - powiedziała uśmiechając się, zabierając torbę i wychodząc.

Znowu zostałaś sama. Chwile płynęły wolno jak diabli aż do momentu, gdy zimno zaczęło ustępować i powoli zaczynałaś odczuwać ulgę. Wstałaś, rozruszałaś ciało patrząc przez okienko za którym mężczyzna okopywał właśnie worek bokserski. W twoim fachu widywałaś wielu kozaków, ale ten miał prawdziwy talent. Rzadko widywało się trzy kopnięcia kombinacyjne bez opuszczania nogi z siłą na tyle dużą, że mogłyby powalić rosłego goryla. Nie wyglądał na Amerykanina co jeszcze bardziej przykuło twoją uwagę. W sumie nie było niczego na czym można by zwiesić wzrok, bo poza łóżkiem i wyjściem przez cienką ściankę nie było tutaj nic. W końcu do środka wszedł kolejny mężczyzna. Niósł metalową tackę z parującą zupą oraz kawałkiem chleba. Dopiero, gdy na to spojrzałaś zdałaś sobie sprawę, że jesteś głodna jak diabli. Sam typ był średniego wzrostu, dość dobrze ubrany i wyglądający jakby trening również nie był mu obcy.


Gdy w końcu człowiek wszedł do środka dał Ci tackę wychodząc szybko za metalowe wrota. Po chwili jednak wrócił niosąc krzesło i mały stolik. Postawił go przed łóżkiem, na którym usiadłaś i spoczął po przeciwnej jego stronie.

- Witaj. Nazywam się Bob Hopkins, ale możesz nazywać mnie Luneta. Wybacz za te warunki, ale gdy zostałaś przywieziona Ruski... - wskazał głową za siebie. - był na misji i włożyliśmy Cię do jego pokoju. Jedz spokojnie ja za ten czas powiem Ci o co tu właściwie chodzi. Tak mało jedzenia gdyż posiłek będzie dopiero za jakąś godzinę i to właśnie wtedy będziesz mogła się solidnie najeść. Pierwsza, najważniejsza odpowiedź brzmi: Tak, spałaś 30 lat... - omal nie zadławiłaś się warzywną zupą, gdy mężczyzna na chwile przerwał. - Nancy Ci nie mówiła? No to już wiesz. Jak spałaś wiele się zmieniło. Powstał metalowy skurwiel nazywany Molochem atakujący nas od północy oraz wiele innych nowych zagrożeń. Jak powstał? Był wynikiem ludzkiej głupoty po... wojnie nuklearnej. Znajdujemy się w jednym z najlepiej zachowanych budynków w Nowym Yorku a wierz mi... na zewnątrz doznasz szoku. Prawdziwego. - mężczyzna na chwilę przerwał. - Osobiście należę do organizacji zajmującej się pomocą ludziom. Po wojnie powstały gangi, mafie, Moloch tworzy maszyny i mutantów a sami ludzie stali się nieufni i zdradliwi. Nazywamy się "Duchy Przeszłości" i werbujemy ludzi sprzed wojny. Do posiłku chciałbym wiedzieć czy jesteś zainteresowana czy wolisz się póki co wstrzymać z decyzją. Za godzinę przyślę kogoś po Ciebie. Aha. Jeszcze jedno. Twoje rzeczy są bezpieczne w naszym magazynie. Po sprawdzeniu broni przez naszych rusznikarzy dostaniesz ją z powrotem. Co tak patrzysz? Broń Ci się przyda. Nie wiesz nawet jak wiele się zmieniło...

Mężczyzna wyszedł zostawiając Cię w połowie głodną i z pustym talerzem. Chleb był nieco twardy, ale zapijając zupą było znośnie. Zaczęłaś się zastanawiać nad słowami Lunety. A co jak to wszystko prawda? Jak twoi przyjaciele, liczna rodzina oraz reszta tego co znałaś i kochałaś legło w gruzach? Poddasz się i pozwolisz aby świat żył tym co jest teraz czy postanowisz coś z tym zrobić? Decyzja należy tylko do Ciebie. I masz na nią jedynie godzinę…
 
Lechu jest offline  
Stary 23-12-2011, 14:38   #3
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Cóż... Po lekko zarobionych pieniądzach jako ochrona konwoju z Teksasu należy ciężko się spić. Zawsze to mówiłem. A NY, którego nienawidzę ma jeden, jedyny urok w swoim popapranym totalitaryzmie. Kluby! Ta atmosfera, że zaraz mogą wpaść gliny i wszystko zamknąć (a raczej mogłyby gdyby nie solidne łapówki), młodzież szukająca wrażeń... Lubiłem to. Naprawdę. A do tego dzisiaj miałem urodziny. Ale o tym wiedziała tylko jedna osoba. No, ale wszystko musiało się zrypać. I to solidnie. Gdy próbowałem poderwać miłą i w miarę nie brzydką barmankę poczułem czyjąś obecność za plecami. Odwróciłem się szykując jakąś wymówkę dla braci czy faceta Angeli i zdębiałem. Spotkałem starych znajomych. Zadymę, wielkiego i umięśnionego ruska z kompleksem małego fiuta uzewnętrzniającym się w licznych tatuażach oraz jego małego pedantycznego kumpla Lunetę, oczywiście jego pseudonim absolutnie nie mówił kim był i co robił, pewnie wzięło się od dużego chuja. Dwa przydupasy mego ulubionego cyklopa z pewnej organizacji o romantycznej nazwy.
- Mały chce Ciebie widzieć.
Spojrzałem na pierwszego z nich.
- Też się stęskniłem, ale nie chcę pozbawiać miłej pani swego towarzystwa.
Zauważyłem, że ochrona nawet się nie ruszyła. Przekupne łajdaki. Tym razem odezwał się snajper.
- Będziesz musiał. Idziemy.
- Idźcie.
- Idziemy we trójkę.

Powstrzymałem się przed uwagą, żeby nie zabierali mi miłej barmanki. Z ruskiem niezbyt lubiliśmy się a nie miałem ochoty na spotkanie z jego łapą.
- Chodźmy.

***

Pokój był zadymiony i całkiem nieźle urządzony. To było charakterystyczne dla mrożonek. Z chęcią otaczaliśmy się rzeczami, które przypominały nam dawne życie. A w tym pomieszczeniu hibernatusów było całkiem sporo.
Mój osobisty anioł w postaci Fry Face siedział rozwalony w fotelu. Rosjanka paliła cygaretkę, długi czerwony płaszcz wisiał na wieszaku obok kurtki mundurowej i drugiej skórzanej. Drugim z palących, tym razem fajka, był wysoki mężczyzna bez oka i przypominający kulturystę lub dresa z sylwetki. Trzecim obecnym był niepozorny mężczyzna, ubrany jakoś tak normalnie, jako jedyny z towarzystwa nie palący. Szybki dbał o zdrowie. Towarzystwo było ciekawe. Renegatka z Posterunku, jej wtyka w Wędrownym Mieście i szef organizacji najemników. Przed każdym z nich stała szklanka z jakimś alkoholem, sądząc po butelce Jacka Danielsa. Usiadłem na wolnym krześle i nalałem sobie trunku do pustej szklanki. Sądząc po tym, że było miejsca i naczyń dla czterech osób czegoś chcieli. Przerwałem ciszę, wszyscy moi byli przełożeni wiedzieli, że nie lubię milczeć i żebym zaczął gadać wystarczy zachować ciszę. Nie chciałem ich rozczarować.
- Imprezka urodzinowa? Nie trzeba było.
Mały milczał, nie lubił mego poczucia humoru. Za to lakoniczną byłą komandosa bawiłem a z posterunkowcem świetnie się dogadywałem. To mój anioł mi odpowiedział.
- Nie po to Ciebie ściągnęliśmy.
- Chociaż dzisiaj moglibyście dać mi się pobawić.
- Nie masz już dwudziestu lat.
- Nie da się ukryć. Wtedy świat był piękniejszy. Ale Tobie Valentino lata dodają tylko uroku.

Rosjanka uśmiechnęła się a jej wtyczka od początku szczerzył się. Tylko cyklop jakoś nie okazywał emocji.
- Mamy coś dla Ciebie Dex.
- Prezenty?
- Robotę.

Westchnąłem i też zapaliłem częstując się z paczki na stole.
- Skąd to wiedziałem. W czym mogę Wam pomóc?
- Nie nam. Małemu. Potrzebuje niańki dla grupy mrożonek.
- Ile?
- Dogadacie się.
- Nie to chciałem usłyszeć. Nie wchodzę w robotę w ciemno.

Nachyliła się nad stołem. Jej okrutnie zmasakrowana twarz od dawna nie robiła na mnie wrażenia.
- Zrobisz to Dex, bo my to zrobiliśmy kiedyś dla Ciebie. Bo ja to zrobiłam dla Ciebie.
Rozłożyłem bezradnie ręce.
- Nie sposób Ci odmówić Fry Face.

***

W klitce w której dostałem od Duchów były już moje rzeczy. Znali mnie na tyle dobrze by wiedzieć że nie odmówię. Do tego byli tak mili, że pomogli mi w przeprowadzce. Jak miło. A może zrobili to ludzie Valentiny? W sumie prędzej to drugie. Po jakiejś godzinie odwiedziła mnie sama Rosjanka.
- Jak się trzymasz Dex?
- Jakoś utrzymuje się na powierzchni. Chociaż wolałbym macać studentki na uniwerku.

Była komandos jako jedna z nie wielu znała moją historię. Ja też znałem ją nieźle, ba! mogłem nawet nazywać ją "Fry Face" i zachować twarz w nienaruszonym stanie. Przeciwieństwa się przyciągają.
- Czemu mnie w to wciągnęłaś?
- Bo się nimi zaopiekujesz. Mam coś dla Ciebie.

Postawiła torbę przy łóżku na którym leżałem rozwalony. W świetle świeczki otworzyłem zawartość. Książka, mundur bez insygni ale kompletny i rozłożony karabin. Sprawnie go złożyłem chociaż M4 nie miałem w rękach od dawna. Optyka poszła na swoje miejsce a granatnik na swoje. Naboje znalazły się w magazynku.
- Pamiętałaś. Jak miło. Z takim samym biegałem po Afganie.
- Wiem Sam. Książka jest bardziej dla Ciebie.

Sam... Nie znosiłem tego. Była to aluzja do mojej zabawy w żołnierzyka swego czasu. Podobnie jak mundur i spluwa.
- Dzięki. Jacka Danielsa nie mam, ale coś się znajdzie.
Wyjąłem butelkę bimbru i nalałem do kubków.
- Co tam u chłopaków?
- Bob i Długi zginęli.

Wstałem podnosząc trunek.
- Trzeci?
- Trzeci.


***

Czytałem właśnie książkę od Valentiny gdy ktoś zapukał. Odłożyłem tomik polskiej poezji (na szczęście z tłumaczeniem!) na podłogę przy łóżku.
- Proszę.
Do środka weszła Nancy. Jedna z niewielu osób w tej organizacji, które lubiłem. Głównie za sprawą jej wyglądu.
- Cześć. Mały prosił by Ci przekazać, że za dwie godziny na śniadaniu poznasz swoich podopiecznych.
- Dzięki Nan. Będę. Jacy oni są?

Wzruszyła ramionami.
- Jak każdy po przebudzeniu.
- Mają nadzieję, że to tylko zły sen? Znam to. Będzie trzeba ich rozczarować, że na pobudkę nie maja zbytnio czasu.

Wstałem ignorując to, że leżałem w samych bokserkach i podszedłem do munduru leżącego na krześle. Zacząłem się ubierać, trzeba w końcu jakoś wyglądać na tak ważnym spotkaniu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 24-12-2011, 03:18   #4
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Błyskawica, widziana przez pryzmat kropli spływającej po szybie, zdawała się być jedynie karykaturą tych prawdziwych, tych widzianych przed laty. Jednak grzmot, dudnienie i drżące szyby z całą pewnością były rzeczywiste. Prawdziwe było też wrażenie, że gdyby nie szyba, ramiona pokryłyby się sterczącymi od wyładowań włoskami. Burza była jak najbardziej realna. Tak realna jak popiół i kurz, który od teraz miał się Bryanowi zawsze kojarzyć z teraźniejszością.
A teraźniejszość ze starą mapą odręcznie pokreśloną przez Mike'a.

Nie popiół i nie kurz, i też nie strach w oczach napotkanych ludzi przeraził Bryana najbardziej. Najbardziej przeraziła go mapa z zaznaczonym frontem. Z zaznaczoną granicą neodżungli. Z wielkim iksem na miejscu Waszyngton DC. A przede wszystkim z tymi wieloma znakami zapytania. To mapa najbardziej oddała rzeczywistość. To mapa najbardziej przeraziła.

Oczywiście. Strach w oczach napotkanych ludzi wzbudzał trwogę, ale bądźmy szczerzy - nie oddawał skali problemu. W dwudziestym wieku też można było spotkać wiele strachu, wiele goryczy i żalu. W dziewiętnastym pewnie było tak samo. I w osiemnastym. I wcześniej. Ale dopóki się nie spojrzy na obraz przedstawiający skalę problemu, to tak naprawdę się go nie pojmie. Co innego, oczywiście, uwierzyć. Żeby uwierzyć, należy dotknąć. W brew religiom chrześcijańskim, to nie jednostki dotykają by dać wiarę. To jednostki dają wiarę bezpodstawnie.

Także, mapa ukazała skalę a napotkani ludzie, kurz, zgliszcza i dudniące burze sprawiły, że Bryan nie wątpił w słowa Małego Mike'a. Świat umarł. Rzecz jasna, była to sprawka białych. Ale aby na pewno? Technika, nauka i wszystko to było, być może, tylko normalnym następstwem ewolucyjnym. Normalną koleją rzeczy. Przynajmniej tak chciał teraz myśleć. Starszyzna się by z nim nie zgodziła i twierdziła by pewnie teraz, że to wszystko wina tych co odwrócili się od Matki Natury. Tak by mówili. Wina spoczywa na zagubionych w lesie, którzy zamiast ścieżki Przodków wybrali ścieżkę Kiczawy. I brali by do ręki kij wykonany z ducha drzew i pukaliby nim się po czole, twierdząc, że trzeba zmian. Tak by mówili. A wieczorem siedli by przy piwie w puszcze i oglądali brazylijskie seriale na CBS.
Tak by zapewne było.

Kolejny piorun przeszył powietrze wzbijając falę grzmotów. Bryan Nez z plemienia Navajo z Arizony bił się w serce i modlił do Bogini Ziemi by dała mu siłę. Bo siła się mu z całą pewnością przyda. O resztę sam będzie walczył.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 25-12-2011, 15:38   #5
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Ból. Ból był tym co zapadło mu w pamięć. Co towarzyszyło mu od bardzo dawna. Ból rozrywający czaszkę od środka, eksplodujący po powiekami i zalewający falą mdłości oraz zawrotów. Wrażenie, jakby wypłynąć nazbyt szybko z dużej głębiny, zapaść na chorobę kesonową… tyle że dużo silniejsze. Do tego pewnego rodzaju oszołomienie, brak możliwości ocenienia tego co dzieje się wokoło, brak możliwości oceny jak szybko przepływa czas, co dzieje się dookoła, brak możliwości wykonania tak prostej czynności jak głęboki oddech. Do tego sny… bardzo niepokojące sny, coś co na granicy mary czy wręcz koszmaru dociera do zgnębionego umysłu. I nagle koniec!
Mrok i koszmar wiecznego snu naraz się zakończył. Może nie całkiem, ponieważ dalej pulsowało mu pod czaszką, ale było nieporównywalnie lepiej. Mrok przesłoniętych powiek zaczął być pomalutku rozświetlany. Początkowo bardzo niewyraźnie i słabo, potem jednak w miarę upływu czasu, kolejnych uderzeń serca coraz wyraźnie zaznaczające się kontury dobrze oświetlonego pokoju. Ściany, jakieś łóżko, brązowa pidżama. Zacisnął powieki aby w najmniejszym nawet stopniu pomóc swym oczom, przyspieszyć to co było tak bardzo wyczekiwane. Aby przyspieszyć przebudzenie. Aby zakończyć ten sen w niebycie… ten koszmar.
Początkowo ruch oczyma i powiekami był jedynym na jaki było go stać. Tak niewiele i zarazem tak dużo. To plus regularny i pełny oddech. Nie jakiś tam substytut. Możliwość napełnienia płuc powietrzem. Pełnych płuc. Coś wspaniałego…
- Adam Kowalski.- Głos. Prawdziwy głos dobiegający od innego człowieka. Obrócił delikatnie głowę. Udało mu się! Jego wzrok spoczął na jakimś mężczyźnie. Mięśniaku, wytatuowanym od stóp do głów, w dresie i z wyrazem twarzy wskazującym, iż jej właściciel winien spędzić dożywocie za kratkami. Mimo tego, Adam był naprawdę szczęśliwy. W końcu po tak długim czasie ktoś z nim rozmawiał.
- A więc masz polskie korzenie? Adam ocknął się zachwytu. Jego umysł zaczynał pracować na coraz większych obrotach. Te jeszcze wchodziły na czerwone pole, jednak zdecydowanie zaczynały utrzymywać się w prędkości optymalnej i ekonomicznej zarazem.
Co mu do moich korzeni? W ogóle kto to? Gdzie ja jestem? Co tu robię? To tylko kilka z pytań które w jednej sekundzie pojawiły się w umyśle Kowalskiego. Chciał by poznać odpowiedź na nie wszystkie w jednej chwili. Żadne z nich nie było mniej ważne, wszystkie były tak samo istotne…
- Nie wyglądasz. Jak mało kto ja mam oko do swoich. Siergiej Wasiliew. Rosjanin wyciągnął dłoń.
A jak niby wyglądają Polacy? Non stop pod wpływem gorzałki? Z zaczerwionymi oczami, rzucający się bohatersko i idiotycznie (czy też jak zwykli mawiać patriotycznie) w każdy konflikt?
- Faktycznie, nie wyglądam. Adam odparł dziwiąc się brzmieniu własnego głosu. Gardło było suche, a struny głosowe nie produkowały niskiego i odrobinę zachrypniętego głosu, a coś na kształt rzężenia gruźlika.
Wasiliew podał mu dłoń. Adam uniósł swoją i przyjął pewny i mocny uścisk. Jego poharatana bliznami dłoń została zamknięta w wielkiej jak bochen chleba Rosjanina. Uścisk jednak był tak samo silny. Adam postarał się usiąść na łóżku i ku jego radości to się udało. Spuścił stopy i oparł je na podłodze, potem spróbował wstać.
Zawrót głowy uderzył go z mocą pędzącego pociągu. Szybko zarzucił próbę podniesienia się i na powrót usiadł. Zacisnął dłonie na kołdrze wściekły z powodu własnej słabości. Pulsowanie w skroniach ustało może nie tak szybko jak się pojawiło, jednak w końcu mógł się opanować i spojrzeć raz jeszcze na Rosjanina…. A ten zaczął mówić.
Mówił dużo, szybko i z sensem. Mówił o nim, o jego życiu, o tym co umiał robić. Mówił o tym w czym był naprawdę dobry, ale mówił też o sprawach dość nazwijmy to nieprawdopodobnych.
Okazało się bowiem, że Adam przespał trzydzieści lat, że nie obudzono go jak zakładano… a bez mała po dziesięciokrotnie dłuższym czasie. Że w tak zwanym między czasie rozgorzała III wojna światowa, że ludzkość dopadł w końcu Armagedon i to nie ten zesłany przez Boga, a taki przez samych ludzi…
- Homus homini lapus… Odrzekł sentencjonalnie Adam na usłyszane rewelacje. Nie wiedział za bardzo, co powinien powiedzieć więcej. Nie wiedział czy powinien być wściekły, rozżalony. Nie zdawał sobie sprawy co tak na dobrą sprawę działo się wokoło. Owszem przyjął do wiadomości to co faktycznie się stało… jednak jego umysł nie był w stanie pojąć takiego ogromu informacji… wszystkich łączących się z tym konsekwencji. Przecież dom, przecież jego rodzice… przecież tyle istnień… cała planeta… Boże!!!
Rusek nawijał dalej. O obecnym ładzie, o tym co się teraz działo. Mamrotał coś na temat jakiś maszyn, o tym że świat wrócił prawie do epoki kamienia łupanego… opowiadał jakieś niestworzone historie, jakieś bajeczki. Opowiastki rodem ze świata Gwiezdnych Wojen. Co może zaraz wyskoczy tu jeszcze jakiś rycerz Jedi i zacznie wymachiwać mieczem świetlnym… a miast normalnych aut z silnikami spalinowymi ludzkość przemieszcza się teraz jakimiś ślizgaczami??!!??
Adam wysłuchiwał opowieści Witalija początkowo nie wierząc w żadne słowo. Potem zdał sobie sprawę, że Rusek wcale nie żartuje… że nie wyskoczy tu zaraz Majewski z mikrofonem i oklepaną sentencją „Mamy Cię!”. Opowiadanie z logicznego punku widzenia trzymało się przysłowiowej kupy… co jest nie do pojęcia, jednak coś co mogło by się wydarzyć…
- O Chryste!!! Stwierdził Adam i skulił się w sobie. Dłonie, poznaczone bodaj milionami zadrapań i blizn skryły twarz Kowalskiego. Gdy ta ponownie się ukazała spływały po niej dwie olbrzymie łzy. Jedna z nich prześlizgnęła się po policzku przeoranym przez dwie szramy łączące się w jedną bliznę i szpecące policzek. Następnie popłynęły w kierunku okrągłego podbródka i skapnęły na posadzkę. Oczy które je zrodziły nie wyrażały jednak smutku. Były zimne, oceniające i przytomne.
Zaraz potem dowiedział się, że ma chwilę na własne przemyślenia, że za dwie godziny ma spotkać się z kimś określanym mianem Małego, kto jest w tu znaczącą figurą. Miał poznać osoby obudzone i tak jak on wcielone do tego przedsięwzięcia.
Mimowolnie zaczął nucić pod nosem melodię
Nightwish - Wish I Had an Angel [HD - Lyrics] - YouTube
A jego myśli odpłynęły w przeszłość. Do czasów które pamiętał, które uważał za dobre. Do czasów kiedy był szczęśliwy, gdy może nie miał wszystkiego, ale wszystko zdawało się mieć zupełnie inną wartość niż w tej chwili…. Wartość, której tak na dobrą sprawę jeszcze nie był świadom.

***
Światło silnej lampy żarzeniowej rozchodziło się po garażu niewielkich rozmiarów. Pomieszczenie było dość surowe w swym kształcie, składające się w zasadzie jedynie z nie otynkowanych ścian, metalowych drzwi i niewielkiego okna, które nie wiedzieć czemu ktoś wprawił w jedną ze ścian. Na podłodze królował zimny beton, a pod dachem stały rzędem belki stropowe, które to niemo i niestrudzenie wykonywały pracę do której zostały powołane. Prócz nich, przez całą szerokość dachu biegła metalowa rurka półtoracalowej średnicy. Na nią nałożona byłą suwnica, połączona z kolei z potężnie wyglądającym łańcuchem. Ten ostatni zwieszał się na pełną długość napięty do granic możliwości. Co było z kolei na jego końcu?
Mniej więcej czterysta kilo metalu, połączonych ze sobą rurek, kanałów, kół zębatych, przewodów elektrycznych… i innych temu podobnych. Na łańcuchu wisiał silnik. Nie byle jakiś tam silnik, ale pięciocylindrowy, benzynowy, rzędowy silnik audi o pojemności 2,3 litra. Mechaniczny wtrysk, potężny moment obrotowy, kilka innych innowacyjnych rozwiązań technicznych… normalnie cudo inżynierii z połowy lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Jasne, że blisko trzydzieści lat później były silniki doskonalsze. Jasne, że technika poszła do przodu, że z jednego litra pojemności wyciągało się teraz 150 koni mechanicznych, a nie jak kiedyś około 80. Silniki diesla miały teraz podobne osiągi co silniki benzynowe i w zasadzie nie ustępowały im już na krok… jednak z wielu powodów druga połowa XX wieku przyniosła szereg rozwiązań technicznych do których wracało się z łezką w oku. Dlaczego? Ponieważ w tym czasie auto składało się z części mechanicznych i elektrycznych. Komputery były wielkości potężnych szaf, a ich miejsce znajdowało się w laboratoriach. Pod maską samochodów, ciężarówek czy w motocyklach natomiast grały klasyczne jednostki perkoczące sobie na wolnych obrotach i cieszące ucho swą prostotą i niezawodnością. Gdy coś zawodziło, wprawny mechanik potrafił podejść do auta i nim to jeszcze zostało otwarte można było z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić: „ Dzwonią pierścienie”, albo „terkoczą przeguby”, albo chociażby „Zrobił się film olejowy. Co za kretyn dodał syntetyka do oleju mineralnego?!” Teraz? Teraz auto wjeżdżało do sterylnego niemal pomieszczenia szumnie określanego mianem warsztatu, podłączano mu końcówkę USB i jednostka centralna sterująca autem, podawała do komputera skanującego kod błędu. Co trzeba wymienić, co trzeba sprawdzić, gdzie dolać płynu… Istna szopka. Mechanik w zasadzie został ograniczony do roli popychadła wykonującego polecenia maszyn. Komputer się zepsuł? No to nie będzie naprawy! Bo i niby skąd można widzieć co się rozwaliło? W dzisiejszych czasach nikt już nie uczył się jak wyregulować mieszankę paliwowo powietrzną. Bo i niby po co? Komputer robił to sam… po co sobie zawracać tym głowę?
Adam jednak wiedział. Dyplom uczelni technicznej z zakresu mechaniki zobowiązywał…
Potężne uderzenie, a zaraz potem stek przekleństw rozeszły się po garażu. Zarys grafitowo niebieskiej karoserii na chwilę ugiął się z przodu przyjmując ciężar silnika. Chwilę potem świeży olej w kolumnach Mc’phersona zrównoważył ciężar, a maska odrobinę się uniosła. Silnik spoczywał na swoim miejscu. Jeszcze tylko kilka śrub, potem wydech, dolot powietrza, skrzynia, rozrząd… i za jakieś 5 dni będziesz laleczko śmigać w blasku zachodządzego słońca.
Umazana olejem dłoń ujęła potężny klucz oczkowy i na powrót zniknęła w kanale. Odgłos grzechotki ponownie rozszedł się po garażu zagłuszając ciche dźwięki muzyki jakie gdzieś w tle brzdąkały. Kto to był? Może Metalica, może NightWish, może WithinTemtation? Któż by to mógł wiedzieć? Pewnym jednak było, że nie było to nic z poza pogranicza Rocka i Gotyku. Adam po prostu nie słuchał niczego innego.
Naraz to odgłos grzechotki ustał zupełnie, a chwilę potem na drabince kanału pokazała się postać. Krótko obcięty brunet o oczach podkrążonych, czole posiekanym kilkoma zmarszczkami wyszedł i stanął przy masce auta. Był średniego wzrostu i raczej średniej wagi. Oczy szare, biegały szybko po komorze silnika wyłapując co i rusz jakieś niedociągnięcia. Dłonie, poznaczone licznymi bliznami szybkimi i wprawnymi ruchami wykonywały wszystkie czynności, które zleciła im głowa. Silne palce zakończone połamanymi i czarnymi od smarów paznokciami dokręcały śruby, poprawiały obejmy czy wykonywały inne prace kończące montaż jednostki napędowej. Adam odszedł kilka kroków wstecz i jego twarz została w pełni oświetlona przez lampę. Zmęczone, ale bystre oczy były tym co charakteryzowało człowieka skromnego, cichego i spokojnego. Jednak zarazem dokładnego, nie ustępliwego i dążącego do raz określonego celu. Twarz okrągła z pochodzenia, nie z powodu nadmiernego opychania się była jednak wyraźnie zeszpecona. Od lewego ucha, przez policzek do lewego kącika ust i płatka nosa biegły dwie równoległe blizny po cięciu. Cięciu nie prostym, wykonanym ostrym przedmiotem, a cięciu, czy może raczej szarpaniu niedbałym i wyraźnie nastawionym na zadnie bólu. Cóż pamiątka z przeszłości. Ta, na którą już zawsze będzie musiał patrzeć oglądając się w lusterku. Ta która już zawsze będzie mu przypominać o młodości spędzonej w jednym z miejskich gangów.. i która już zapewne do grobowej deski będzie wiązała się z jego przezwiskiem: „Kostuch”. Skąd inąd ktoś miał nie lada fantazję.
Adam Kowalski, czy jak wymawiał sam zainteresowany swoje nazwisko <Kołolsky> był rodowitym Amerykaninem. Jego ojciec jednak pochodził z Polski. Przezwisko natomiast, które przylgnęło do niego i które tak trwale wryło się w samego Adama, pochodziło od pewnej postaci literackiej, związanej nawiasem mówiąc z Polską. Otóż Kostuchem określano jedną z postaci stworzonych przez polskiego pisarza, Jacka Piekarę. Kostuch sięgnął do lektury dopiero po pewnym czasie i z niekłamaną ciekawością przebrnął przez caluteńki cykl inkwizytorksi. Zrozumiał sens przezwiska i zaakceptował je. Zdało mu się ono nawet zabawne.
Nadano mu je w gangu w którym przez pewien czas był. Dlaczego krotki? Ponieważ praca silników interesowała go bardziej niż zajmowanie się bronią, wymuszeniami czy bijatyką. Owszem potrafił obsłużyć pistolet, pistolet maszynowy czy chociażby strzelbę, jednak uważał to za ostateczność… i nie lubił tego po prostu. Miast tego dużo bardziej przepadał za rozmową z mechanicznymi elementami aut. Za możliwością dogadania się z mechanicznym sercem. To go zawsze rozumiało. Zawsze dawało się odpowiednio wyregulować, czy podkręcić. W nagrodę otrzymywał przerażający warkot wydobywający się z tyłu… i podniecający moment obrotowy pchający maszynę do przodu. Tak, silniki i ich naprawy były w zasadzie prawie cały życiem Adama. Tak prywatnym, gdy w zaciszu domowego garażu składał kolejno klasyki amerykańskiej i europejskiej myśli technicznej, jak i zawodowym, gdzie siedział za kierownicą karetki i przemierzał ulice wielkiego miasta mknąc na sygnale, nie pomny przepisów ruchu drogowego, niosąc pomoc bliźniemu… a tak naprawdę doskonale i bezkarnie bawiąc się prędkością.
Zgasił światło kończąc definitywie pracę na dzień dzisiejszy. Był z siebie zadowolony. Zostało mu teraz jedynie dopieszczenie tej laleczki, a już niedługo ta Cygaretka powróci do swego właściciela, on dostanie za naprawy i renowacje swoje honorarium i przez kilka kolejnych dni będzie mógł żyć nie tylko o chlebie i wodzie. Może pozwoli sobie na coś bardziej wyrafinowanego? Może odwiedzi któryś z tutejszych burdeli? Zastanawiając się zamknął drzwi garażowe i poszedł do swego niewielkiego domu, wiedząc ze po krótkim odpoczynku wróci tu i dokończy dzieła.
***
Ocknął się z zadumy. Nie chciał wierzyć, ale zdawało się że prawdą jest że to co przywołał w pamięci było już jedynie historią… teraz, rzeczywistość zdawała się być zupełnie inna. A on miał się z nią zmierzyć.
Zapamiętał, że mógł prosić jakąś dziewczynę o to co było mu potrzebne.
- Siostro! Adam wydarł się dość ordynarnie. Trza mi staropolskiego lekarstwa na moją dośc dokuczliwą przypadłość… Jest jakaś szansą na ćwiartkę wódki?
Adam miał nadzieję, ze uda mu się w jakiś sposób utopić troski w gorzałce. Potem zapowiadało się nader ciekawe spotkanie. Miał zobaczyć się ze swym przyszłym mocodawcą i współpracownikami… trzeba było zrobić dobre pierwsze wrażenie… a wódka było mu do tego niezbędna.
Kowalski podszedł do swego ubrania. Szybkimi i sprawnymi ruchami przywdział szerokie, jednak wygodne bojówki, zawiązał wysokie skórzane buty i założył na górę t-shirt wraz z bluzą z kapturem.
Był gotów zmierzyć się z rzeczywistością, jaka by one nie była … tylko gdzie była ta jego ćwiartka?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 26-12-2011, 13:43   #6
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Ostatnią jej myślą zanim zmorzył ją farmakologiczny sen było to, że ktoś nieźle zagrał jej na nosie i ten eksperyment skończy się źle. Wydawało się, że jej sen trwał tylko piętnaście minut. Jak to zwykle bywa ze snem. Obudziła się, ale wciąż było jej zimno tak jakby jej ciało nie zostało wyciągnięte z lodówki. Usiadła na łóżku, drżąca z zimna. Nie mogła się ruszać.
Spojrzała na wprost. Ścianka działowa a w niej otwór drzwiowy. Obok była siłownia. Przypominała trochę tą w Yale, gdzie ćwiczyła drużyna wioślarska. Jules pamiętała jak podglądała z koleżankami równie muskularnych jak i bezmózgich zawodników. Eh, stare dzieje, dobre dzieje.
Jules próbowała się ruszyć i wtłoczyć trochę ciepła w napięte mięśnie ale nie potrafiła się ruszyć. Zimno sparaliżowało ją doszczętnie. W pokoju obok pojawiły się dwie osoby. Jedna podeszła do przyrządów a druga, kobieta, podeszła do niej. I zaczęła paplać tak szybko, że Jules aż zemdliło. Czy wszyscy lekarze musieli tak paplać trzy po trzy? Ona wolała konkretnych ludzi. Na widok igły wzdrygnęła się lekko. Nienawidziła igieł.
Po zastrzyku kobieta wyszła, a Jules czuła jak po ciele rozlewa się jej przyjemne ciepło. Po kilku chwilach mogła wstać i zrobić parę skłonów i przysiadów by rozruszać zastałe mięśnie i kości. Słowa Nancy rozpaliły jej ciekawość. Jules czuła się jak po dobrze przespanej nocy po suto zakrapianej bibie na uniwerku. Była głodna. Jak diabli.
Kolejny mężczyzna wszedł, niosąc parującą tacę, którą wcisnął jej w ręce. Usiadła na łóżku i poczekała na stolik. Jules niemal rzuciła się na jedzenie ale ostatnim wysiłkiem woli starała się nie jeść zbyt łapczywie, słuchając go jednym uchem.
Trzydzieści lat. Jules zadławiła się, odkaszlnęła, czując, że nie może oddychać. Trzydzieści lat?! Co kurwa…?! Do jasnej cholery ona już była w szoku.
- Pieprzysz – to była jej jedyna odpowiedź, schrypniętym od nieużywania głosem.
Patrzyła na faceta nieufnie jakby miał się zaraz roześmiać. Potem zostawił ją z pustym żołądkiem i mętlikiem w głowie.
Jules po chwili zaczęła chodzić po pokoju, rozciągać mięśnie i sprawdzać jak leżenie przez trzydzieści lat wpłynęło na jej sprawność i organizm. Myślała intensywnie. W sumie jeśli było tak jak mówił Luneta nie miała dokąd pójść. W sumie… co jej szkodzi?
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 27-12-2011, 15:58   #7
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Alex czuła.. niewygodę. Jakby zasnęła na słońcu i doznała lekkiego udaru słonecznego. Skóra ją piekła, głowa bolała, a mięśnie … czy wczorajszy trening był zbyt intensywny i stąd te zakwasy?

Próbowała sobie przypomnieć, co wczoraj robiła, ale nie pamiętała. Nie pamiętała ani opalania, ani przetrenowania.. może miała jakiś wypadek? Może spadła, jak przeskakiwali z dachu tego kasyna.. nie, to było wcześniej, wtedy nie spadła.. obrazy wirowały w mózgu, nakładały się na siebie jak klatki filmu, zacierając obraz.

Otworzyła oczy, próbując zorientować się, gdzie jest. Dziwny dźwięk, grzechoczący, szeleszczący, który słyszała od jakiegoś czasu .. z czymś się kojarzył, ale mózg odmawiał współpracy. Otworzyła oczy. Szpital? Wypadek? Burza?? Przecież tu praktycznie nie pada… powinno być ciepło, sucho…

- Spokojnie. - powiedziała kobieta sięgając do jednej z szafek i z najwyższej półki wyciągając jakiś pistolet z igłą. - Jestem Nancy i dbam o zdrowie obudzonych. Może lekko zakłuć. - powiedziała i wstrzyknęła połowę zawartości dziwnej maszynki.

Alex chciała zabrać rękę, nie cierpiała lekarzy, ale nie czuła się dobrze.
- Jestem spokojna – dopowiedziała. I była.

Zastrzyk pomógł, rozproszył mgłę spowijającą ciało i umsł. Dziewczyna wstała i zgodnie z zaleceniem Nancy wykonała kilka skłonów, mięśnie protestowały, ale wiedziała, że to pomoże. I rzeczywiście. Nie miała żadnych złamań ani innych obrażeń.
Zajrzała do szafki, rozpoznała swoje rzeczy – wiedziała, że powinny tu być, choć nie pamiętała, kiedy i po co je gromadziła. Pistoletu nie było. Rusznikarze?
Niech będzie. Przyjęła słowa kobiety jako coś oczywistego, podobnie jak całą sytuację.

----

W miarę jak mężczyzna mówił, oczy coraz szerzej otwierały się jej ze zdumienia.
- Uśpieni?? – nie pamiętała nic takiego, ale to by tłumaczyło ten cały .. ekwipunek.. co miała ze sobą. 30 lat.. czy to znaczy, że ma teraz 54? Nie, dla zahibernowanej osoby czas się zatrzymuje – wypłynęło jej gdzieś z zakamarków pamięci.

Wysłuchała dalszej części historii...
"Pieprzone science – fiction" – pomyślała. "- Terminator. Nabiera nas ten dupek, ale po co… "
Mózg odmawiał przyjęcia informacji, buntował się, szukał furtek… "Jakieś testy na nas robią? Odporność na stres i dezorientacje poznawczą? Ale skąd ta burza.. przecież tu prawie nie pada… "

- Albo pomożecie nam w naszej sprawie albo odejdziecie. Oczywiście nie jesteście gotowi aby samemu sprostać temu co czeka na zewnątrz więc dla własnego dobra przystańcie na propozycję

"- Super, kolejna propozycja nie do odrzucenia… pozorny wybór… " I nagle wszystko stało się jasne. Od razu mówiła, ze to seminarium z psychologii to durny pomysł dla informatyka, ale Stephen tak nalegał, że w końcu się zgodziła.

- Dylemat więźnia? - zapytała – czy to jakaś powtórka jednego z eksperymentów Zimbardo? Nie pamiętam, żebym wyrażała zgodę na branie udziału w eksperymentach... To miało być seminarium, bez elementów warsztatu! - powiedziała, wyraźnie wkurzona.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 28-12-2011, 01:32   #8
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
-Martin! Właź szybciej! Musimy się spieszyć i trzymać się planu. Wchodź do tej pieprzonej komory. – poganiał go Tom, medyk wojskowy. Spec od „konserwacji” ludzkiego ciała.
- Ale ja jestem Gregory Martin! – krzyknął Greg.
- Ile razy mam mówić! Nazwisko pierwsze! Później imię. – przekrzykiwał go medyk prawie wpychając go do komory.
- Ułóż go odpowiednio Hubert, ja idę przygotować wszystko. – powiedział do jednego z techników Tom. Samemu wchodząc do pomieszczenia obok.
- Greg ocipiałeś?! Kładź się! Obudzisz się w lepszym świecie. Jak już będzie po wszystkim. – mówił jego znajomy, którego rozkazem było słuchanie Toma.
- Ale to jest przecież pomyłka.
- Ale jest korzystna dla Ciebie
– powiedział jego przyjaciel zamykając kapsułę.


To było ostatnie wspomnienie Grega z roku 2020. Później spał...

* * *

Jeszcze dobrze nie otworzył oczu, w jego głowie pojawiła się myśl:
~Witaj nowy lepszy świecie.
Jakaś kobieta w lekarskim, albo chociaż przypominającym doktorski, fartuchu wbiła mu coś na kształt strzykawki w rękę. Miły początek. Od razu dostaje jakieś cholera wie jakie preparaty.
Złapał się za głowę. Słyszał tylko pojedyncze słowa. Na szczęście te najważniejsze.
- Nancy,
- Wykonać parę ćwiczeń
- Wołać
- W okolicy


Greg wstał. Ha! Wstał to było za dużo powiedziane. Postawił się w miarę do pionu i rozejrzał po pokoju. Nie był w tym samym miejscu. Co zrobili z kapsułą? Zakopali? Przetransportowali gdzieś? To nie było ważne w momencie gdy ujrzał obok siebie kobietę, która też leżała pomyślał:
~Nie jestem tu sam... uff...

Nagle (przynajmniej tak myślał Greg) niewiadomo skąd pojawił się przed nimi człowiek ubrany raczej bojowo. Nóż za pasem, kabura? Po co komu w nowym lepszym świecie takie coś? Dopiero po dwóch minutach od skończenia mowy Lutety Gregory zrozumiał co do niego mówiono.
-Że który?! 2053? Wojna nuklearna? To ilu ludzi przeżyło? Dwa tysiące? Jeszcze bunt maszyn. Człowieku! Luke’a Skywalkera mi tu jeszcze wsadź, bo mi go brakuje. Przecież to niemożliwe! Obiecywali mi lepszy świat, a nie ruinę lepszego świata... – może to i wyglądało jak mazanie się nad swoim losem, ale kto z nas nie zrobiłby tak samo?
 
Aeshadiv jest offline  
Stary 28-12-2011, 02:07   #9
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

Siła. Szybkość. Precyzja. Tak wiele cech, które nie miały miary. W starciu mistrzów liczyło się tylko jedno... Doświadczenie. To zebrane przez lata ciężkiego treningu. Ciemnoniebieski worek treningowy przyczepiony łańcuchami do metalowej suwnicy nawet nie drgnął, gdy trafiła w niego rozpędzona do granic piszczel. Twarz trenującego nie uległa żadnej zmianie. Nie drgnęła brew, nie przymrużyła się powieka, nie zmienił się grymas pełen agresji. Jakby to sama uzewnętrzniana złość była połową sukcesu. A trenował już ponad godzinę. Uderzenia łokciami i kolanami, kopnięcia, rzuty oraz uniki były pełne furii. Ale czy ktoś tak zezłoszczony mógłby walczyć z taką precyzją? Zanim uzyskałaś odpowiedź na to pytanie on przestał ćwiczyć i opuścił salę treningową.


Julianne Pullman

Jak przypuszczałaś nie miałaś dokąd się udać. Nawet jak nie przystaniesz na propozycję Lunety to nie wiesz co dalej z tobą będzie. Czy dasz sobie radę w tym - według mężczyzny - upiornym świecie? Nawet ty miałabyś cholerne trudności. Chodząc po pokoju rozruszałaś ciało do stopnia normalnej używalności. No może niemal normalnej, gdyż twoja sprawność zawsze była na dość wysokim poziomie. Nawet bardzo wysokim. Po pewnym czasie zauważyłaś, że okopujący worek, naścienne tarcze i obite matą słupy mężczyzna zniknął. Wyszedł zostawiając Cię samą. Przyjrzałaś się swoim rzeczom cały czas będąc głodną. Po jakimś kwadransie drzwi się znowu otworzyły i ubrany już w taktyczne oporządzenie człowiek wszedł do środka.

- Jestem Siergiej. - przedstawił się z jakimś twardym akcentem przybysz. - Jak zapewne wiesz za jakiś kwadrans odbędzie się posiłek, ale jak jesteś głodna możesz wyjść wcześniej. Wyjdź przez tamte drzwi i idź na lewo do zakrętu korytarza. Po skręcie w prawo będą to... trzecie drzwi na prawo. Zapamiętałaś? - poczekał aż powoli kiwnęłaś głową. - Dobrze...

Nie mówiąc nic więcej Siergiej wyszedł. Czułaś, że nadszedł czas zaspokoić głód...


Adam Kowalski

Początkowo byłeś bardzo zdziwiony, że twoje sny stały się przepowiednią. Przepowiednią tego co wydarzyło się w prawdziwym, przez wielu dawno zapomnianym świecie. Zadyma nie owijał w bawełnę. Mówił rzeczowo i szybko a potem wyszedł zostawiając Cię na pastwę jakiejś pielęgniarki. Z tego co pamiętasz z dawnego życia, ze szkoły czy oddziału powypadkowego, który nieraz odwiedzałeś piguły to takie wielkie, grube baby, które jednym ruchem ciała potrafiły nastawić każde złamanie. Przynajmniej ty tak je pamiętałeś. Zapytałeś o wódkę...

Kobieta, która pospiesznie weszła do pomieszczenia w niczym nie przypominała pielęgniarek, które zwykły Ci pomagać. Szczupła, z długimi nie owiniętymi siatką włosami i ze skórzaną torbą. Usiadła na łóżku otwierając torbę...

- Jestem Nancy. Szybko odzyskałeś przytomność. Wydaje mi się, że wódki nie będę miała, ale trochę spirytusu i wody się znajdzie. Wiesz zapewne co z tym zrobić? Ale jak Ruski będzie pytał to nie mów, że topiłam wspomnienia. Nie uwierzy. - powiedziała z uśmiechem.

Z torby wyciągnęła butelkę, w której pływało może pół szklanki jakiegoś przejrzystego płynu. Jak odkręciła naczynie poczułeś tę skrobiącą nozdrza woń... spirytus! Potem wyciągnęła coś na kształt bidonu rowerowego i wlała do środka mniej więcej tyle samo wody. Wymieszała. Z uśmiechem patrzałeś jak kobieta przyrządza wywar, który już niedługo pomoże - chociaż częściowo - poradzić sobie z wspomnieniami. I koszmarami.

- Cieszę się, że mogłam pomóc. Oczekuj Siergieja. Przyjdzie po Ciebie tuż przed samym spotkaniem. Aha. I wypij zanim on tu wpadnie. Chyba, że przemycisz to jakoś ze sobą... Ale nie wiesz tego ode mnie. - powiedziała, spakowała się i wyszła.


Michael Morgan

Gdy Nancy wyszła skończyłeś się ubierać. Czysty mundur, klamka u pasa, kontrastujące z zarośnięta, ogorzałą mordą. Na spotkanie zdecydowałeś się zabrać ze sobą książkę. Rozejrzałeś się po pokoju czy aby wszystko jest i ruszyłeś. Jako, że znałeś drogę nie błądziłeś i bez problemu trafiłeś do jadalni. I nie była nią tylko z nazwy. Spore, zastawione stołami pomieszczenie w którym dało się czuć woń potraw, których przywykły do podróży osobnik mógł kosztować bardzo rzadko. Soczyste mięso, prawdziwe owoce, warzywa a nawet ziemniaki własnej hodowli. Pewnie żarcie to w większości zasługa szefa, który widać lubił zjeść coś dobrego.

Jadalnia była pusta więc zasiadłeś na jednym z krzeseł przy pierwszym, największym stole. Powinien pomieścić całą puszkę plus paru towarzyskich najemników. Byłeś przed czasem, usiadłeś czytając lekturę. Nie minęło może dwadzieścia sekund, gdy ktoś wszedł do środka. Przechodząc obok klepnął Cię mocno w plecy i usiadł jakieś dwa krzesła dalej. Podniosłeś wzrok odrywając się od lektury i zobaczyłeś uśmiechniętego od ucha do ucha Lunetę. Podniósł rękę na co skinąłeś głową i uśmiechnąłeś się.

- Udało Ci się przelecieć jakąś śpiącą królewnę? - twoje pytanie zdaje się wybiło go z rytmu.

- Wolę te nasze. Są mi bliższe... - odparł zmieniając grymas na lekko zaskoczony.

- Nie lubisz gdy są tak zimne?

- Znaczy wiesz... Nie lubię zabawiać tych, które mogłyby być moją matką. A ty jak? Już coś próbujesz z Nancy? - zapytał baczniej się tobie przyglądając.

Nie znałeś Lunety. Nie wiedziałeś skąd i z jakich czasów pochodził. Normalnie miałeś to w dupie. Dwa lata w te czy tamte. Ale tutaj mogło wchodzić w grę nawet 30 lat. Cyklop lubił otaczać się takim bukietem pokoleniowym...

- Na poziomie emocjonalnym są takie same jak my. W sumie biologicznym też. Wiesz Luneta... Czuje, że jakbym spróbował ktoś by mi urwał jaja. Dup jest sporo i to takich za które nikt Ci nic nie urwie. Chcesz to się za nią weź. - powiedziałeś szczerząc się przyjacielsko.

- Znaczy... Ona nie jest w moim typie. Nie boję się urwania jaj. - powiedział, ale już nie tak pewnie i bez uśmiechu.

- Fajna jest. Szczególnie tyłek i nogi. Do tego patrząc z stricte ekonomicznego punktu widzenia dobry materiał genetyczny. Mogę się założyć o piwo, że jest hibernatuską i nie ma tak popaprane w genach.

- Nie jest hibernatusem. O jej walorach popieram. - odparł snajper bez uśmiechu, tak normalnie.

- O proszę zaskoczyłeś mnie. Ciężko w tych czasach o parę rzeczy. Dajmy na to dobry alkohol, fajki czy lekarza. Szkoła Posterunku pewnie. W sumie dość inteligentna jest... Skoro nie chcesz jej zaliczyć i nie muszę się bać o odstrzelenie mi jaj z kilometra może ja bym spróbował?

- Jak chcesz... Nie moja brocha. Już nie... I o nic się nie musisz martwić. Lekarz? To znacznie więcej. Potrafi wytwarzać painkillery, med-paki i inne tego typu gówna, wykłada na nowojorskiej uczelni chemię wyższą, poza tym dobrze obsługuje sprzęt elektroniczny. Może się pojawi, ale bym na to nie liczył... - powiedział po czym się zamyślił.

- Powinna być. Ona jest odpowiedzialna za to by mrożonki nie dostały zatrucia pokarmowego. Jak żeby zatrucia ołowiem. Może powinniśmy nawiązać bliską współpracę? A tak serio to co? Pokłóciliście się?

- Nie. To raczej stare dzieje. Może kiedyś dowiesz się więcej. Ona Ci raczej nic nie powie... - przez chwilę widziałeś w nim normalnego, nawet lekko zmartwionego człowieka.

Nie był to ten młody, niski cwaniak a zwykły typ. Może to towarzystwo Ruska tak zniekształcająco na niego wpływa? Nie miałeś zielonego pojęcia. Coś jednak tu było zdecydowanie nie tak.

- Nie mam zamiaru wsadzać palców w zatrzaskiwane drzwi. Szczególnie, że będziemy przez pewien czas współpracować. Ale stare dzieje... Nie mów, że alimenty ją doścignęły?

- Nie, nie. To normalna dziewczyna poza jej umiejętnościami. Jak masz dobre intencje nie masz co się obawiać. Nie z mojej strony.

- Wiem jaką mam opinie, ale seks z kimś z tego samego oddziału... To nie jest dobry pomysł. Szczególnie, że kiedyś stąd odejdę a wtedy za mną może polecieć Twój mały przyjaciel 7,62.

- Spokojnie. Na pewno nie. Ja nie strzelam bez rozkazu. Chyba, że w obronie własnej. Poza tym nie mam broni na 7,62. A co do niej byłbyś zaskoczony...

- Do Nan czy Twojej zabaweczki?

- Do Nancy. W mojej zabaweczce nie ma nic niezwykłego. No może prawie nic, ale broń jak broń. Dla mnie narzędzie pracy. - rzekł Hopkins i wzruszył ramionami.

- Jeden potrzebuje strzykawki, drugi linijki a trzeciej armaty. Zawód jak każdy.

- Racja. - powiedział jakby do siebie i lekko rozszerzył oczy. - Ktoś idzie...

- O nie. Poderżnie nam gardła. - powiedziałeś wychylając się na krześle aby zobaczyć kto to.

Luneta nie mogąc wytrzymać wybuchnął śmiechem.

- Ciche kroki. Lekka osoba w miękkim obuwiu. Obawiam się, że to assasyn z szkoły cienia. Chociaż nie, nie widzę białej szaty...


Alexandra Cobin

Twoja kwestia chyba całkowicie zaskoczyła mężczyznę, bo ten na chwilę zaniemówił. Jego twarz zmieniła jednak wyraz. Szeroko się uśmiechnął.

- To nie żaden eksperyment. Na to co się stało nikt nie potrzebował zgody. Z resztą niedługo zrozumiecie. Reszta pytań na spotkaniu... - powiedział później zwracając się do mężczyzny i wychodząc.

Wiesz, że w razie jakiś pytań miałaś wołać Nancy. Oczywiście nie zrobisz tego. Masz nieco inny plan. Ciekawszy. Czas sprawdzić czy dawne sztuczki nadal działają. Podeszłaś do swoich rzeczy jakby sprawdzając czy wszystko jest. Obecny mężczyzna chyba nie skupiał się na tobie tak bardzo więc bez problemu ukryłaś w dłoni mały, gumowy przedmiot - urządzenie nazywane przez chłopaków z wywiadu Gumowym Uchem. Rozruszałaś nieco kości po pokoju. W trakcie łażenia włożyłaś do ucha urządzenie i zaczęłaś je stopniowo dostrajać. Gdy było idealnie ustawione wyłączyłaś i czekałaś na czas, gdy będziesz mogła wyjść do tej jadalni. Znaczy wyjść a w razie spotkania z kimkolwiek powiedzieć, że zmierzasz właśnie tam...


Bryan Nez Navajo

Siedziałeś w swoim pokoju ściskając mapę, którą zostawił Ci Little Mike. Nie mogłeś uwierzyć w te wszystkie znaczenia obecne na niegdyś tak ładnej i przejrzystej mapie Stanów Zjednoczonych. Wiesz co by powiedzieli na to twoi, co o tym sądził Mały i zapewne większość jego załogi. Wiesz, że Mike miał po Ciebie przyjść tuż przed samym spotkaniem. Czułeś się już dobrze i od czasu do czasu popijałeś wodę. Miała dziwny smak, ale nie miałeś wyboru. Mały mówił, że to pozostałość po kostce z odkażaczem wody. "Normalka w tych czasach" pamiętasz jego słowa...

W pewnym momencie usłyszałeś jakąś kłótnię. Chyba kłótnię. Z pokoju obok? Ktoś uniósł głos. Miał dziwny, twardy akcent. Drugim w mówiących był... Mike? Słowa rozmówcy Małego zostały urwane w jakiś dziwny sposób. Jakby dostał w ryło. Nie potrafiłeś tego opisać, ale lata polowań, szpiegowania i tropienia wyczulały zmysły i pobudzały wyobraźnie. On mógł dostać w ryło. Zdecydowanie... Potem usłyszałeś kroki za swoimi drzwiami.

Czekałeś jakiś czas, gdy po Ciebie przyszedł Mały. Wyglądał na zdenerwowanego. Wodził wzrokiem po ścianach jakoś dziwnie zaciskając zęby. Nie wspomniałeś nic o sytuacji, którą miałeś okazję podsłuchać. W sumie niespecjalnie nawet. Mike powiedział, że czas na spotkanie i wyszliście...


Alexandra Cobin

W końcu zbliżał się czas spotkania więc spokojnie, bez zwracania na siebie uwagi wyszłaś z pokoiku. W prawo poszła wcześniej Nancy więc cicho, niczym polujący drapieżnik ruszyłaś na lewo. Parę kroków dalej korytarz zakręcał a za zakrętem usłyszałaś jakieś słowa. Schowałaś się za rogiem włączając Gumowe Ucho...

- Nie, nie. To normalna dziewczyna poza jej umiejętnościami. Jak masz dobre intencje nie masz co się obawiać. Nie z mojej strony. - usłyszałaś męski głos.

Skądś już go znałaś... Hopkins! Rozmawiał chyba z drugim mężczyzną. Raczej luźna gadka. W pewnym momencie nawet zrozumiałaś, że obgadują waszą pielęgniarkę. A więc to chyba coś więcej niż zwykły eksperyment... I wtedy usłyszałaś czyjeś kroki zza rogu daleko od Ciebie. Czekałaś a one się zbliżały... Wyłączyłaś pospiesznie urządzenie i schowałaś je. Po zapachu rozchodzącym się po korytarzu doszłaś do wniosku, że to chyba tam jest jadalnia. A jak nie to po prostu wyjdziesz stamtąd bogatsza o informację, gdzie ona jest. Powoli, naturalnie poszłaś w kierunku wejścia do jadalni - przynajmniej tak Ci się wydawało...


Adam Kowalski

- Ani, kurwa, słowa! - powiedział Rusek wchodząc do środka.

Spojrzałeś na jego twarz, która wyglądała jakby dostał zdrowo kastetem. Sina górna część ryja, wliczając jedną śliwkową powiekę. Jego grymas wyglądał jakby właśnie stoczył bój z dzikim bykiem. "Wkurwiony na maksa" jakby to rzekł Gilza - bokser, którego znałeś za czasów pięknego, wylanego asfaltem Detroit. Siergiej nawet nie zapytał czy jesteś gotowy jedynie mówiąc, że czas na was. Wyszedł. Aby go dognać musisz iść szybko i bez ceregieli co raczej - jeszcze - nie powinno Ci sprawiać problemów...


Gregory Martin

Piękny, ułożony 2020 rok. Dobrze prosperująca firma Heckler&Koch, którą podobnie jak sunące po taśmociągu MP piątki pamiętasz jak zza mgły. Siła przebicia i zdrowy rozsądek kolegów tuż przed samą wojną uczyniły Cię tym, który miał przeżyć wojnę. To co, że przez przypadek. Ważne, że dotrwasz do tego lepszego, barwniejszego świata... Ale czy na pewno? Czy miejsce, którego powierzchnia niemal w połowie jest napromieniowana można nazwać lepszym, nowym światem? Zapewne nie.

- Mamy 2053. Dobrze słyszałeś. Wojnę przeżyło całkiem sporo ludzi. W samym Yorku jest nas dobre parę tysięcy... - powiedział z lekkim żalem wcześniej niewzruszony żołnierz. - Co do tego pajaca z Gwiezdnych Wojen to mamy tu kogoś lepszego. Niedługo poznasz... - dodał z szyderczym uśmiechem. - Reszta pytań na spotkaniu. - powiedział i wyszedł.

Nie wiedziałeś co o tym wszystkim myśleć. Na słowo na pewno nie uwierzysz, ale co jak to wszystko prawda? Jak z świata, który pamiętasz nie został kamień na kamieniu? W swoim rozgoryczeniu zaczynałeś robić się głodny. Dobrze, że spotkanie odbywa się przy posiłku. Upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu. Twoje rozmyślania przerwała pielęgniarka Nancy, która ubrana już w zdaje się zwyczajny, codzienny ubiór przyszła po Ciebie. Spotkanie powinno się zacząć lada moment.
 
Lechu jest offline  
Stary 02-01-2012, 11:33   #10
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Mały Mike zapewne nie mało przeszedł. Chociaż nie wyglądał, to zdawał się być całkiem przyzwoitym facetem. Nie, nie miłym. Po prostu przyzwoitym. Takim, który jak powie, to nie na kij dmuchał. Przynajmniej takie robił wrażenie. Szedł szerokim zamaszystym krokiem. Duży człowiek, to i dużo miejsca potrzebuje, pomyślał Bryan.

Jadalnia była sporym pomieszczeniem. Jednak gdy już byli wszyscy zdawała się mniej przestronna. Ekipa usiadła przy tym największym ze stołów, a za drzwi prowadzących prawdopodobnie do kuchni słychać było pobrzdąkiwanie naczyń i noży. Woń pieczonego mięsa była cudowna. Oprócz pieczystego na stole wylądował sok w kilku dzbankach i dwie michy sałatki. Świerzej, jak się okazało. Czyli nie jest tak źle, pomyślał Bryan biorąc sobie porcje i dokładając do niej kawałek mięsiwa.
W sumie niemal jak sprzed wojny. Po podaniu jedzenia odezwał się Mike.

- Jak zapewne wiecie nazywają mnie Little Mike. Nazywam się Mike McCain i jestem dowódcą grupy najemnej nazywanej "Duchy przeszłości". Jako, że większość z was została niedawno obudzona z komór kriogenicznych to muszę wam przydzielić opiekuna. Jest nim ten oto młodzieniec... - powiedział pokazując na Morgana najemnik. - Może przedstawcie się i powiedzcie co potraficie abym mógł wam dobrać zadania. Co więcej muszę was zmartwić, bo już jutro wyruszam i zostaniecie sami. Proszę bądźcie grzeczni pod okiem Michaela. No to zaczynaj, Morgan. Smacznego.

Sam jednak nie zabrał się za jedzenie.
Bryan nie miał jednak nic przeciwko. Po przebudzeniu praktycznie w ogóle nie miał apetytu, - powikłania po kilkudziesięciu latach w śpiączce, rzekomo - ale teraz, gdy zapach tak przyjemnie drażnił powonienie, nie miał nic przeciwko. W sumie wpałaszował by dzisiaj z pół tego stołu. Cudownie jest wracać do żywych, pomyślał.

Na życzenie Mika, głos zajął Morgan, osobnik młody i wyszczekany jak się okazało. Do tego lecący na wszystko co nie nosi spodni. Zastanawiające jest, jak szybko mógł zrazić do siebie całość otoczenia, a ciekawym, że w sumie tego nie zrobił. Mówił szybko i z pewnością sięgającą metr ponad jego głowę. Bryan spojrzał na Małego Mike. Mały przyglądał się rozmówcy, ale nie widać było na nim zirytowania czy spięcia. Dobry znak. Ale czy aby można było po Małym coś kiedykolwiek poznać? Bryan doszedł do wniosku, że tak. W końcu dzisiaj rano z całą pewnością był zdenerwowany.

Tak oto zaczyna się nasz pierwszy dzień wspólnej przygody, pomyślał. Nie wątpił, że jakaś będzie, bo przecież każdy dzień to przygoda.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172