Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-03-2012, 20:51   #1
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
[New Earth] Efekt Motyla - SESJA ZAWIESZONA

Damian zatrzymał Land Rovera z piskiem opon i własnym wściekłym sykiem, który wyrwał mu się z suchych ust. Droga była nieprzejezdna. Kłody, powalone drzewa i skały zawalały podniszczony asfalt. Na bezdrożach miał albo gęste, grube konary cierni, albo skały, i tak zresztą niedostępne z powodu resztek wygiętej, metalowej barierki i zaległej ciężarówki.

Wiedział, żeby dobre dwadzieścia kilometrów temu skręcić w prawo. Coś mu tak podpowiadało. Ale jak dureń wybrał lewo. Chociaż może i to był lepszy wybór. Siedział nerwowo chwile w wozie. Zawrócić się i marnować paliwo? Sprawdzić alternatywną, pobliską drogę po poboczach? Spróbować coś zrobić z barykadą? Trząsł nogą i obgryzał paznokcie u prawej dłoni. Gdy spostrzegł się jak brudne się zaprzestał zarówno obgryzania jak i nerwowych ruchów nogą. Klasnął w dłonie i przygotował sprzęt. Sztylet w bucie - jest. Włożył jeszcze ten z ząbkami do pochwy przy pasie. Tomahawk odpuścił. Wziął zaśniedziałego Walthera. Cholernie obawiał się o jego stan. Jednak nie ma co ukrywać, na mutanty bywał lepszy od łuku. Przynajmniej na większość z nich, te szybkie i zwinne.

Wyskoczył z wozu. Jego trekkingowe buty miękko wylądowały na powierzchni, a on w nich i bojówkach takiego samego koloru jak wóz - khaki. Jednak spodnie nie miały śladów krwi i flaków na zderzakach. Na szarą koszule włożył czarną kamizelkę taktyczną. Pod karafką, na szyi, na kawałku rzemienia, miał zawieszone zęby różnych zwierząt, która pogładził palcami, których materiałowe rękawiczki nie pokrywały. Spojrzał na zegarek i kompas. Żadne z urządzeń nie wariowało, więc w pobliżu nie było żadnej bardzo silnej anomalii magnetycznej. Chociaż są i takie, które z odległości stu kilometrów, robiły za biegun dla kompasu.

Dotyk gładkich, wybielonych kłów go uspokajał. Nasunął karafkę tak by zasłaniała usta i nos. Wyciągnął przed siebie Walthera i nóż, układając dłonie w krzyż. Dobra metoda na szybkie pchnięcia nożem. No i stabilizował pistolet. Stawiał powolne i ostrożne kroki w drodze do ciężarówki. Jego zmienione przez promieniowanie oczy, dokładnie obserwowały otoczenie. Obydwie tęczówki dzieliły się na pół. Jedna połówka miała kolor czystej purpury, a druga była pełna ciemnoniebieskiego koloru. Teraz jednak zakrył oczy googlami. Już starczył mu jeden błysk z anomalii, z odległości pięciu centymetrów.

Zbliżając się do drzwi pasażera nie dostrzegł nikogo w środku. Przejście dziesięciu metrów zajęło mu minutę. Często przystawał i sprawdzał plecy, każdy mniejszy szelest liści ze strony lasu, czy też każde osunięcie się kamyczka ze skał po prawej. W końcu jednak dotarł do drzwi. Schował nóż do pokrowca za pasem. Prawą ręką trzymał pistolet, lewą bardzo szybkim i pewnym ruchem otworzył zardzewiałe drzwi, jednocześnie odskoczył do tyłu.

Nic.

Odetchnął. Zajrzał w głąb. Zaklął pod nosem. Brak kluczyków. No nic. Spięcie na krótko opanował do perfekcji. Jednak ten wóz trochę tu już stał. Jeśli zrobi takie spięcie i wyjdzie na to, że jednak ciężarówka jest zbyt spróchniała, to potem już jej nie ruszy. Jednak sprawa kluczyków nie była jeszcze przesądzona. Otworzył malutkie drzwiczki prowadzące do kabiny, w której sypiał niegdyś kierowca pojazdu. W środku było tylko posłanie, lampeczka i mała komoda, przymocowana do ściany. Wszystko obryzgane bardzo starą krwią i kawałkami ciała, już mocno nadgniłymi. Teraz były całe czarne, a muchy i larwy już prawie nie miały z nich pożytku. Chusta może i zakrywała nos, ale Damian i tak poczuł swoje. Jeszcze parę lat temu zwróciłby zawartość żołądka z ostatniego miesiąca. Teraz jednak znał gorsze zapachy, a sam węch osłabł. Cały jego organizm słabł. Miał dwadzieścia pięć lat. Czasem czuł się na pięćdziesiąt. Szuflady komody były wysunięte i puste. Darował sobie grzebanie w rozwalonej, zakurzonej i zakrwawionej pościeli.

Wyszedł z ciężarówki. Odsunął karafkę i zdjął gogle. Westchnął i prychnął ciężko. Wbił wzrok w ziemię i kopnął mocno mały kamyk, który poleciał w pożółkłą, smętną trawę, odbijając się od większych skał.

Czy w oddali, za skałami, zobaczył dym unoszący się znad małego zabudowania?
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 25-03-2012 o 21:38.
Fearqin jest offline  
Stary 09-04-2012, 23:51   #2
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Imoshi

Tereny dawnej Małopolski
- Ta wielka dziura w ziemi nie wygląda jak po bombie. - Słusznie stwierdził Mike.
- Bez jaj. - Mruknął Francis szukając AK-47. Znalazł się pomiędzy siedzeniami.
- Myślisz, że to jama mutanta, czy anomalia w środku siedzi? - Spytał jego brat.
- Nieważne. Weź kij. - Powiedział i wyskoczył z samochodu, lądując lekko na ziemi, swoimi czarnymi butami, z miękką podeszwą. Miękką bo niemal całkiem zdartą i naprawiana milion razy, za pomocą przeróżnych materiałów.
Francis nie był wielkim facetem. Niecałe sześć stóp, chudy jak i wszyscy w dzisiejszych czasach. Pod czarnym płaszczem przeciwdeszczowym nosił T-shirt z królikiem Bugsem i jeansowe spodnie. O bieliźnie mógł zapomnieć. Odbezpieczył AK i poprawił swoją niebieską czapkę z daszkiem, tak by zasłaniała jego zmutowane oczy, pozbawione źrenic, jedno czerwone, a drugie zielone.

Mike, bardzo do brata podobny, ale tylko z wyglądu, był od Francisa starszy o sześć lat. Trzydzieści pięć to był bardzo pokaźny wiek. Był bardziej wyluzowany od młodszego Jonesa. Kij od bejsbola, który nosił ślady już niejednej walki, machał się w górę i w dół, gdy Mike szedł powoli w stronę dziury, dwa metry po swojej prawej miał uzbrojonego po zęby brata, który za pasem, w bucie i chuj wie gdzie jeszcze, trzymał noże i pistolet.

Jechali dość wąską asfaltową drogą, a dziura robiła z niej jednokierunkową ulicę. Znajdowała się pośrodku, więc warto było sprawdzić czy trzeba zjeżdżać na pełne ostrych kamieni pobocze, czy można nad nią bezpiecznie przejechać.
Nachylili się nad otworem. Nie dostrzegli jednak nic.
- Chwila. - Mruknął Mike. Wziął jeden kamyk z pobocza i upuścił go do dziury.
- Jeśli trafi w łeb jakiegoś śpiącego mutanta. - Francis wycelował w dziurę i pokręcił głową z rezygnacją.

Minęła dobra minuta, a żaden dźwięk nie dobiegł ich uszu.
- Gówno! Nie może być tak głębokie. - Warknął Mike, był chyba trochę zawiedziony.
- Olać to. Jedziemy nad nią i chuj. - Odburknął Francis wracając do wozu. Zasiadł za kierownicą, zastępując w tym brata, karabin wrzucił na tył Jeepa.
Mike wsiadł głośno trzaskając drzwiami.
- Patrz bo będziesz odkupował! - Pogroził mu młodszy brat.
- Już lecę do sklepu. - Mruknął starszy i ułożył się wygodnie do snu.

***

- Czy ty to, kurwa widzisz? - Spytał Francis budząc brata ze snu. Wskazał mu palcem prawą stronę pobocza. Sam dodał gazu.
Kilometr od drogi, gdzieś pośrodku niegdyś żyznych terenów znajdowało się wielkie, uschnięte już drzewo. Wokół niego tłoczyła się horda stworów popularnie zwanych "zombie". Były to pomioty mutantów. Nieudane przeistoczenia. Prawdziwe mutanty, te nieco silniejsze, żywiły się nimi gdy mocno głodowały. Zombie same w sobie nie przejawiały ani krzty inteligencji, a zagrożenie mogły stanowić tylko w większej grupie. Straszne z nich były łamagi.


- Supeeeer. - Odpowiedział Mike, szeroko otwierając oczęta. - Ale przyspiesz jeszcze troszkę, okej?
- Nie musisz tego powtarzać.
- Tam obok drzewka są jakieś nagrobki, czy tylko mi się zdaje?
- Przestań. Robię sobie zbliżenie horyzontu...
- Ty i te twoje piękne oczy Francis - Westchnął Mike, całkiem zdrowy od mutacji.
- Cicho. Są jakieś zabudowania, albo mi się zdaje. Daleko na uboczu. - I rzeczywiście, Francis patrzył się na drugą stronę drogi, lekko na północny wschód od drzewa z zombiakami.
- Tutaj?! Dwadzieścia kilimetrów od Warszawy? - Spytał zdziwiony.
- Możemy zajechać i spytać czemu.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 15-04-2012, 19:41   #3
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Damian obejrzał się to za siebie, to na las to na barykadę. Dłużej wpatrywał się w dym. Podrapał się po głowie i poszedł do samochodu po resztę szpargałów. Zabrał plecak, który możliwie najbardziej opróżnił, tomahawk oraz łuk z kołczanem, który zawiesił sobie na ramieniu. Zamknął samochód i ruszył w kierunku dymu unoszącego się bardzo wysoko.
Ostrożnie szedł po skałach, patrząc ciągle pod nogi, by nie wpaść w wyrwę. W końcu zszedł na spokojny teren. Pod trawą ziemia była strasznie podmokła i lepka. Szedł dobre pół godziny kiedy dostrzegł skąd wydobywa się cienka strużka dymu. Malutkie miasteczko w szczerym polu. Zbudowane z blachy, papy i drewna, zapewne z lasu obok którego zaparkował Damian. Gdy zbliżał się bardziej dostrzegł do połowy otwartą, odsuwaną bramę z paru warstw blachy na kółkach oraz mur otaczający niskie, zniszczone i nadpalone budynki wykonane z tak różnych materiałów jak samo obwarowanie. Był to na przemian drut kolczasty, gęsto pozwijany, druciane płoty oraz drewniane, zaostrzone pale. Damian uznał, że pożar został w pewnym sensie opanowany. Mianowicie spalił co tylko dało się spalić i skończył się gdzieś w tej nocy.
Zaczął się rozglądać uważnie wokół. Chciał się upewnić czy na pewno jest tu bezpiecznie i pusto, o ile ten świat jeszcze można nazwać bezpiecznym. Potem zacznie powoli i ostrożnie iść w kierunku bramy, z łukiem i strzałą gotową do napięcia rozglądając się w poszukiwaniu ewentualnego niebezpieczeństwa.
Gdzieś po lewej stronie dostrzegł pole, prawdopodobnie ziemniaków oraz paru innych warzyw. Miły zwiastun tego, że mieszkańcy być może nie gustują w ludzkim mięsie.
Gdy był już bardzo blisko bramy, zaledwie paręnaście metrów, wydawało mu się, że słyszy rozmowy, pospieszny tupot stóp i ogólne zamieszanie. lecz bynajmniej nie bitwę.
Kucnął cały czas mając przygotowaną strzałę do napięcia. Powoli podsuwał się do bramy, ale szedł tak, aby w razie czego rzucić się za osłonę w postaci bramy.
Zaczął słyszeć pierwsze głosy. Jeden niski, nieco gardłowy, słuchając go wydawało mu się, że mężczyzna, do którego ów głos należał, był niczym olbrzym
- Musimy się szybciej zbierać. Nie wiemy czy na pewno zdechł, a szukać truchła mi się nie chce. Powiedz swojej żonie, że jak się nie ogarnie do godziny, to sami sobie szukacie drogi.
Odpowiedział mu inny, bardziej posłuszny mężczyzna
- Dobrze. Pomogę jej. Czy... klucze? Paliwo? Te sprawy są?
- Zajmę się tym. Ja i Eric. Idź już do cholery. Też mam swoje rzeczy do zrobienia. - Obydwoje się rozeszli. Damian słyszał jeszcze nawoływania i krzątaninę. Wszyscy w obozie byli zbyt skupieni ewakuacją by się zorientować, że ktoś ich odwiedził.
Wahał się przez chwilę, ale w końcu zdecydował. Wyprostował się i pewnym krokiem ruszył do bramy ciągle mając strzałę w pogotowiu.
Przeszedł powoli przez bramę. Minął ledwie zgliszcza pierwszego budynku i został zauważony. Chłopak miał może ze dwanaście lat. Był brudny od sadzy, popiołu i chyba smaru, ponadto miał na poszarpanym ubraniu ślady krwi. Rozszerzył szeroko oczy, gdy w pół kroku zatrzymał się, spostrzegłwszy Damiana.
- B... b.... b... BOŻE! - Zagwizdał rzucając się w tył. Damian już chciał wycelować, ale rozum wziął górę nad nawykami. Mógł rozwiązać to pokojowo.
- Hej! Spokojnie! Ja tu tylko przechodziłem. Nie chcę nikomu zrobić krzywdy. Chciałem się tylko zapytać o coś! - jednak nadal trzymał strzałę przy cięciwie łuku.
Zanim się zorientował zaroiło się wokół niego od ludzi. Przynajmniej jak na te czasy pasowało tu słowo “zaroiło”. Piątka mężczyzn, uzbrojonych w dwie strzelby sprężynowe, dwa pistolety i... drewnianą kuszę własnej roboty. Z tyłu uzbierała się garstka kobiet i dzieci.
Wszyscy uzbrojeni ustawili się w luźną linę, wyraźnie zestresowani, jednak gotowi by nacisnąć za spusty i trafić. Kiwali się lekko, przenosząc ciężary z jednej nogi na drugą i nie spuścili Damiana z oczu.
Tak jak podejrzewał, tamten facet był ogromny. Tacy jak on nie dożywali pięćdziesiątki. Po prostu wysiadało im serce. Miał ponad dwa metry, wielką muskulaturę, z licznymi bliznami. Był ścięty na jeża, a zarost był za długi, nierówny i zaniedbany. Jego nagi tors połyskiwał od potu, poszarpane bojówki nosiły ślady krwi. Być może, bazując za dziwnych rozcięciach w materiale, jego własnej. Wysunął się na przód. To on dzierżył kuszę. Wyglądała solidnie. Mówił tak jak wcześniej, po polsku.
- Chciałeś się o coś zapytać? To pytaj, a potem spierdalaj.
- Za lasem jest zablokowana ulica. Wiecie czy dalsza droga jest przejezdna? - spytał ignorując ostatnie słowo olbrzyma.
Ten trochę się rozluźnił. Opuścił broń po chwili, nakazując reszcie to samo, gestem dłoni.
- Nie. Jeszcze nie. Mamy tu parę maszyn budowlanych. Odpalimy je, spakujemy się i zwiewamy.
- Rozumiem, no nic. To do zobaczenia - odwrócił się powoli, czekał czy będzie jakiś sprzeciw.
Usłyszał parę szeptów. Po chwili znów usłyszał głos rosłego faceta.
- E! Czekaj. Znasz się na maszynach? Mamy problem z kluczykami. Musimy przejechać tylko trochę, by zyskać na czasie docierając do innej osady. Rozbicie tej blokady nam się nie opłaca, ale jak nam je odpalisz, to przebijemy się przez metalową barierkę drogową tam gdzie nie ma skał i buldożerem ci zepchniemy to gówno z drogi.
- Jaki problem z kluczykami? - odwrócił się z powrotem - Nie macie ich?
- Mamy tylko do najbardziej potrzebnego wozu, z największą ilością paliwa - ciężarówki. Ale potrzebny też buldożer, jak na siłę ciężarówą spróbujemy przejechać przez ogrodzenie drogi, to nie wyjdzie to chyba za dobrze. Są zajebiście mocne! Tylko do tego potrzebny buldożer, ale możemy i zająć się twoją barykadą na samej drodze. - Powiedział z rezygnacją w głosie.
- Śrubokręt i kawałek drutu poproszę - zażądał.
Mężczyzna kiwnął głową w stronę innego. Niskiego, kurpulatnego rudzielca. Ten pobiegł gdzieś w zgliszcza. Reszta już całkiem opuściła broń. Olbrzym postąpił parę kroków w przód i wyciągnął rękę do Damiana.
- Jestem Ivan. Dawno nie widzieliśmy kogoś z zewnątrz. Coś konkretnego cię tu sprowadza? - Spytał ze spokojem i jakby beztroską w głosie.
- Damian - na pytanie pokręcił głową - Nie, po prostu jeżdżę przed siebie, trafię na ruiny, zbieram co wartościowe, a w spotykanych osadach sprzedaję to. Dość popularne zajęcie w tych czasach - wzruszył ramionami.
- Brzmi lepiej niż u nas. Nasz przywódca ukrywał mutacje. Sporą. Sam jeden zabił czterdzieści osób. Parę razy go postrzeliliśmy, ale była noc, a on latał. Gdzieś spadł. Pewnie poza osadą. Nie mieliśmy czasu żeby sprawdzić. Coś wybuchło. Zbłąkana kula trafiła w butlę z gazem czy coś. Próbujemy zacząć od nowa. Gdzie indziej. Nie mijałeś może żadnej osady w promieniu dwustu kilometrów? Bo na tyle mamy paliwa do ciężarówki.
Znów pokręcił głową - Przykro mi.
Przez twarz Ivana przemknął grymas niezadowolenia.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Wynagrodzę cię. - Dodał po chwili.
- Słucham
- Truchło Piotra. Znajdź je. O ile to jest truchło. Wyrosły mu jakieś skrzydła. Jeśli przeżył nie chcę by za nami podążał. W pobliżu są tylko ola uprawne, jeśli spadł, to nie mógł upaść za daleko. Będziemy mieli spokojniejsze sny.
- No dobrze. Wiadomo mniej więcej w którym kierunku poleciał?
- Szczerze? Było ciemno. W większości przypadków strzelaliśmy na oślep. Poznawaliśmy, że dostał po piskach jakie wydawał. Krążył nad przednią częścią wioski, pewnie upadł gdzieś tam, ale mógł sporo szybować. - Damian zauważył, że kobiety i dzieci chwytają bagaże i gdzieś idą w głąb wioski. Zapewne do wozu.
Podrapał się po głowie - Zobaczę co da się zrobić.
- Byłym wdzięczny gdybyś teraz się tym zajął. Zakładam, że Goryl, w sensie ten rudy, spakował narzędzia w najciemniejszym zakamarku odbytu i trochę zajmie mu przeczesanie go. - Wymusił na sobie smutny uśmiech.
Damian zaś wybuchł śmiechem - Dobra, już idę - po czym skierował się do wyjścia. Już za bramą przystanął i rozejrzał się. Nie miał bladego pojęcia gdzie zacząć więc zaczął szukać jakiś śladów, czy to połamane drzewa, może jakieś ślady na ziemi.
Drzewa rzeczywiście były, lecz po drugiej stronie osady, nie po tej, z której przyszedł. Na szczęście ta nie była taka duża i obejście jej zajęło mu chwilę. Przeszedł przez zadbane pole ziemniaków i znalazł się z tyłu muru. Tam zaczynała się gęstwina suchych drzew o słabych, szarawych liściach. Gałęzie na nich były wyraźnie połamane.
Wszedł między nie kierując się tymi połamanymi drzewami. Łuk i strzała znów były przygotowane do użycia.
Raczej nie spodziewał się ataku z tyłu. Na dodatek takiego. Coś go ukuło. Ponad prawe ramie. Padł nieprzytomny, ale bólu z powodu upadku już nie odczuł.
Obudził się związany w samych butach i spodniach. Przywiązany do drzewa. Nad nim nachylało się dwóch mężczyzn. Jeden o kasztanowych, krótkich włosach, drugi łysy i dobrze zbudowany. Po strzępkach rozmowy, jakie z początku rozumiał, wyłapał, że ten z włosami ma na imię Eric, ten drugi to Olgier. Gdy już całkiem powróciły mu zmysły, zwrócili na niego uwagę. W oczach Erica ział smutek i żałość. Przez Olgiera przemawiała satysfakcja i agresja.
- O. Jak miło. Wybacz, że musiałeś się przejść kawałek. Ivan nie był pewien czy to robić. A nawet jeśli nie chciał by kobiety to widziały, wiesz jakie są. Zawsze muszą coś dodać. - Powiedział łysol. Potem zwrócił się do Erica. - Sprawdź czy dobrze go związałem. Tak żeś mi to wytłumaczył, że... zresztą, nie będę strzępił na ciebie języka. - Warknął.
Eric posprawdzał więzy z tyłu drzewa. Damian czuł, że ma spuchnięty język. Był wkurzony. Eric miał przez ramię przewieszony karabin myśliwski, pewnie ze środkami usypiającymi. Niezbyt silne. Spał niecałą godzinę. Gdyby nie był związany dałby radę im obydwu. Szczególnie, że Eric był jakiś taki niepewny tego co robi.
- Nie myśl sobie, że Piotr nie istniał. Wraz z Ivanem nami dobrze rządzili, ale te cholerne mutacje go dopadł. Jak dla mnie to i lepiej. Wolę gdy Ivan brał mnie bym grzał mu łoże. To jest prawdziwy mężczyzna, wielki wódz. Jeszcze będzie nas więcej. - Wyglądało na to, że Olgierowi gęba się rzadko zamyka. - To jeśli spotkasz Piotra... mam nadzieję, że nie jest mięsożerny. Chodź łamago. Musimy do nich dołączyć jeśli nie chcemy iść do drogi z buta. Chętnie się przejadę ciężarówką. - Rzucił do Erica. Ten wstał, jednak Damian poczuł jego dotyk w swojej otwartej dłoni. Zostawił coś zimnego i metalowego. Ostre. Nóż.
Eric odszedł zgarbiony i mizerny za Olgierem. Damian długo nie czekał i zaczął ciąć linę. Nóż nie był najlepszej jakości. Lina też. Dopadnie ich zanim dotrą do wioski. A może tylko jednego z nich zabije?
Ivan na pewno pożałuje, gdy Damian dobierze się do worka ze swoimi rzeczami, które targał Eric.
Z każdym ruchem ręki z nożem, który przecinał więzy był coraz bardziej zdenerwowany. Przez takich ludzi odechciewa mu się komukolwiek pomagać. Wreszcie lina puściła, a on ścisnął mocniej nóż i sprintem pobiegł za dwójką mężczyzn. Kiedy uznał, że jest wystarczająco blisko nich, zwolnił bo mogli go usłyszeć. Kucnął i szedł tak starając się skrócić dystans między nimi a sobą. Będzie planował rzucić się na tego Olgiera czy jak mu tam było... Nieważne, ale musi zginąć.
Łysol gadał coś do zgarbionego Erica, którego chyba strasznie swędziała szyja, bo ciągle kręcił głową, jakby w ostatniej chwili powstrzymując się przed odwróceniem.
Damian skoczył. Gdy był w powietrzu tuż za plecami Olgiera, pchnął jedną ręką jego prawe ramię, a swoją lewą, w której trzymał nóż, użył by wbić mu całe, czarne i pordzewiałe ostrze, w bok szyi, aż do jabłka Adama. Wyrwał nóż przodem, robiąc z jego karku krwawy kawał, lepkiego mięsa. Wstał powoli, prostując się nie odrywał wzroku od Erica. Ciało Olgiera targane było konwulsjami, gdy wciąż coś łapało skrawki jego życia. Lewa dłoń Damiana była cała w ciemnej krwi.
Eric upadł na kolana, karabin spadł mu z ramienia, upuścił łuk i mały worek z rzeczami Markowskiego. Skrył twarz w dłoniach. Płakał i trząsł się.
- To były potwory. Jeszcze zanim Piotra dopadły mutacje. Zabij ich! - Ryknął. Osada była za ich plecami. Pewnie to usłyszeli. - Nie chcesz wiedzieć co nam robili. Zabij Ivana, jego przydupasów, ale oszczędź kobiety i dzieci! Wynagrodzimy cię! Szybko! - Padł na twarz, chlipiąc. Damian usłyszal ryk silnika. Dwóch. Sami odpalili buldożera. No tak. Tylko chcieli rzeczy przypadkowego pechowca. Dwa pojazdy miały zaraz wyjechać zza bramy. Musiał działać szybko.
Zaczął grzebać w worku w poszukiwaniu sztyletu. Kiedy go znalazł rzucił worek obok Ericka i rzucił na odchodne zabierając łuk i kołczan - Pilnuj moich rzeczy - po czym sprintem pobiegł do muru, do którego się przykleił plecami. Wziął łuk i strzałę po czym zaczął się powoli podsuwać do bramy.
Gdy znalazł się przy bramie, usłyszał dwa zbliżające się, ciężkie wozy.
Łuk przewiesił przez ramię, strzałę schował, sztylet w bucie. Zaczekał aż ostatni pojazd wyjedzie i pobiegł za nim z zamiarem złapania się zderzaka. Jeśli da radę to spróbuje się wdrapać i przejść lewą stroną do kabiny kierowcy.
Determinacja dodawała mu sił i szybkości. Razem z adrenaliną. Ci którzy siedzieli w dużej, osłoniętej przyczepie nie widzieli, że po wozie chodzi Damian. Ci w kabinie dowiedzieli się o wiele za późno. W środku siedział rudzielec i jeszcze jeden z mężczyzn, którzy wcześniej celowali do Damiana na powitanie. Oprócz nich z groźnym został tylko Ivan, pewnie prowadził przodującego buldożera.
Kiedy już złapał równowagę wisząc na boku pojazdu wyciągnął sztylet i złapał go zębami. Powoli i ostrożnie przechodził do szoferki. Widział w lusterku kierowcę. Wziął sztylet do lewej ręki i nią otworzył drzwi robiąc mocne pchnięcie sztyletem gdzieś w szyję rudego kierowcy. Następnie wyrzucił go z szoferki i zajął jego miejsce. Pasażer sprawiał kłopoty, ale i jego dosięgła pięść, a potem ostrze sztyletu Damiana. Zamknął drzwi od kierowcy i przygazował w kierunku buldożera.
Wyglądało na to, że do tego czasu kierowca drugiego pojazdu spostrzegł się co się dzieje. Nie zważając na nic rozwalił bramę, a zaraz potem ciężarówka Damiana uderzyła w tył pojazdu Ivana. Jechali chwilę obok, potem buldożer nagle zahamował, a wielki kierowca wyskoczył niemal w biegu, chwytając w dłonie kuszę.
- No już! Załatwmy to szybko! - Ryknął gdy jego pojazd sam jechał do tyłu. Sprawiał wrażenie kogoś kto mógł sprawić kłopoty i jedna strzała raczej nie wystarczy. Na szczęście kusze powoli się ładowały.
Mógł też próbować go rozjechać...
Mając truchło pasażera obok wziął je i wyszedł z szoferki od strony pasażera robiąc sobie ze zwłok tarczę.
Usłyszał wściekłe warknięcie ze strony Ivana, gdy ten zobaczył ochronę.
- No dobra! Tchórzem cię nie nazwę, bo i ja nieładnie postąpiłem podróżniku! Ale jak mnie teraz zabijesz z odległości? Strzelasz z łuku palcami jednej dłoni? Czy też świętej pamięci Maciek ma cię zastąpić w strzelaniu? - Podczas gadania wyraźnie szukał sposobu na czyste trafienie. Chyba wszyscy w tej osadzie tyle gadali.
Schował się za ciężarówkę rzucając obok truchło. Wziął łuk i strzałę. Była gotowa do naciągnięcia, lecz Damian chciał się pobawić. Złapał rękę tego Maćka i wystawił za osłonę.
Słaby trik, ale Ivan na umyśle też mocny nie był. Zadziałał odruch i bełt polecił. Jednak wbił się w rękę Maćka, co było dość niepokojące. Damian usłyszał krzyk wściekłości.
Wychylił się, naciągnął strzałę i puścił ją celując w Ivana - Tak mnie chciałeś udupić skurwielu?!
Ten nawet nie pomyślał się schować. Ładował kuszę o brzuch. Dostał tuż nad miejscem, o które opierał urządzenie. Zawył z bólu, wypuścił kusze i przykląkł na jednym kolanie. Kolejna strzał. Jedna ręka. Zaraz potem druga i kolejne wrzaski. Udo. Teraz rzucał wulgaryzmami.
Wtedy z wozu zaczęli wychodzić ludzie. Zdezorientowane kobiety i dzieci. Poturbowani niezbyt odpowiedzialną jazdą Damiana. Ten na horyzoncie dostrzegł człapiącego Erica. Zdziwiony Damian popatrzył na kobietę w średnim wieku, kiedyś bardzo ładną, teraz smutną i zniszczoną przez życie i innych “ludzi”. Ta popatrzyła z szeroko otwartymi oczyma to na rannego Ivana, to na Damiana. W końcu powiedziała z nadzieją w głosie
- Zabij go. Proszę! Zabij go! - Powtórzyła głośniej i żywiej. W jej oczach zapłonęły płomyki prawdziwej ulgi.
- Chwila, zabierzcie dzieci - powiedział do kobiet - Ivan, coś Ty im robił?! Powiedz prawdę to może się ulituję - nie wychodził zza ciężarówki.
- Jakim im?! To nie są osoby! To moja własność! Nawet nie myśl by tego dotknąć! Teraz są tylko moi! Bez tego gnoja Piotra. Polska gnida... - Ostatnie dwa zdania były bardziej wysyczane niż wypowiedziane.
Kobieta mruknęła tylko
- Widziały gorsze rzeczy. Zasługują by zobaczyć jak on ginie. Proszę!
Rzeczywiście, wszyscy, którzy wychodzili z ciężarówki dodawali cichsze, lub głośniejsze prośby o skończenie z Ivanem. Niektórzy wciąż się go bali i nic nie mówili bądź też w ogóle nie wychodzili.
- Zabieraj od nich te... - Ponownie krzyknął Ivan. Przerwało mu jednak skrzeczenie dobiegające z góry.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 15-04-2012, 19:47   #4
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Jest i Piotr.
Mężczyzna, a raczej to co kiedyś nim było miało posturę podobną do Ivanowskiej. Jednak miał skrzydła. Wyrastał mu spod rąk, były błoniaste i łączyły dolną podstawę rąk z tułowiem. Stwór więc szybował, a nie latał. Wiatr nie był mocny, ale dostateczny, by manewrowanie i szybkość, pozwalały mu na skuteczne łowy. Miał ciemniejąca i szarzejącą skórę, szpony u rąk i nóg. Wyostrzone kły. Co jeszcze? Zmysły nietoperza? Był ślepy? Damian oceniał go na piątą kategorię.
Mutant zniżył lot kierując się na Ivana z zadziwiająca prędkością. Ten tylko się darł do tego co kiedyś było niejakim Piotrem.
- Co to kurwa... Co jest? Schowajcie się do ciężarówki, słyszycie? - powiedział stanowczo do kobiet - Nie wiadomo co zrobi potem - zdecydował się obserwować. Szkoda mu tylko było jego strzał w ciele Ivana.
Te chyba nie były jeszcze stracone. Stwór jakimś cudem, jakimś ruchem wyrwał Ivanowi ręce. Razem z kościami, ze wszystkim. Uniósł je w górę, a potem opuścił. Za nimi opadały grube krople białoruskiej krwi. Ivan był twardy. Jego pech. Nie zemdlał z bólu. Stwór chwilę szybował. Po chwili urwał ofierze głowę. Miał chwytne stopy. Najpierw unosząc się w powietrzu przerzucał sobie łeb z nogi na nogę, jakby się bawiąc. Potem nabił ją na szpony na lewej nodze. W końcu wylądował na dachu buldożera. Kokosił się, przestępując z nogi na nogi i cicho skrzecząc. Eric, który niósł worek Damiana, stal osłupiały z tyłu. Stwór chwycił czerep do rąk i wgryzł się w niego, zaczynając od mózgu. Kobiety z dziećmi w popłochu schowały się w ciężarówce.
- Eric, po raz pierwszy się spotykam z takim czymś. A widziałem już wiele - szepnął kitrając się ciągle za ciężarówką. Wziął worek od niego i poszukał Walthera. Wolał go mieć przy sobie w razie czego.
- Jak to? Jesteś podróżnikiem! Musisz umieć walczyć z mutantami! - Powiedział nieco głośniej niż powinien. Damian zauważył, że Eric miał przy sobie swoją strzelbę. Jednak środki usypiające na króliki to raczej za mało by mu pomóc.
- Pokaż to dziadostwo - wskazał na strzelbę - Mam nadzieję, że mu tętnica się nie przemieściła...
Eric drżącymi dłońmi wręczył strzelbę Damianowi.
- Dobra - mruknął próbując uspokoić bicie serce. W tej sytuacji był jakiś wystraszony, może dlatego, że jest odpowiedzialny za grupę kobiet i dzieci? Nie wiedział tego, ale wymierzył w mutanta, w jego szyję, tam gdzie powinna być tętnica. W myślach powiedział “Proszę Cię Panie Boże” i nacisnął cyngiel.
A raczej zrobiłby to gdyby niby-wampir wciąż był na dachu buldożera. Tymczasem obgryziony łeb Ivana stoczył się z niego, odbijając od maski i poturlał się po ziemi.
- Kurwa - zaklął cicho. Spróbuje się przekraść do zwłok Ivana po swoje strzały. Jednak co chwilę wypatrywał mutanta.
Wyglądało na to, że to koniec. Stwór nie był już głodny, a rany z poprzedniej nocy nauczyły go przezorności.
Zebrał swoje strzały, strzelbę oddał Ericowi - Eric, słuchaj. Od teraz Ty przejmujesz dowodzenie nad tą ekipą. Ja muszę ruszać w swoją stronę i nie nadaję się na dowódcę. Tak... To cóż... Powodzenia i do zobaczenia - walnął go w ramię lekko pięścią, wziął swój worek i zaczął zbierać fanty. Dwa magazynki do Walthera, kusza i bełty. Wrócił jeszcze do Erica - Jakbyście oczyścili drogę tym cholerstwem - wskazał na buldożer - To bym był wdzięczny.
Eric się wyprostował dumnie.
- Zaraz się tym zajmę. Ja te maszyny obsługiwałem. Dzięki ci za wszystko. - Uściskał go. Damian jednak nie pozwolił na to by wszyscy, którzy zaczęli na nowo wysiadać w wozu też to zrobili. Chciał się już zbierać.
Tak też zrobił.
Tyle zachodu by posprzątać jezdnię.

Ciężarówka pojechała w stronę przeciwną, do tej, którą wybrał Damian. Polecił im wziąć zakręt, z którego on nie skorzystał. Może się im poszczęści.
Sam jechał dość szybko, chcąc oddalić się od siedliska mutanta. Zapewne niedługo je zmieni. Choć miał jeszcze ciała przydupasów Ivana, których Damian zabił.
Droga byłą pusta, mijał zgliszcza pojedynczych domów, a przez całkowicie spaloną wioskę przejechał po chichu i powoli. Nie miał czego w niej szukać.
Zjeżdżał właśnie ze wzgórza parę kilometrów za wioską, kiedy na horyzoncie zobaczył dwa zbliżające się w jego stronę światła innego wozu. Zapadał zmrok, więc z daleka zobaczył, że kierowca drugiego wozu zaczął mrugać wszystkimi światłami, kierunkowskazami i awaryjnymi. Najwyraźniej chciał pogadać. Jednak Damian mógł go zignorować.
Położył sobie na kolanach Walthera i zatrzymał się mrugając swoimi przeciwmgielnymi i awaryjnymi. Czekał
Samochód, granatowe combi zatrzymało się jakieś sto metrów od Damiana. otworzyły się drzwi od strony kierowcy, jednak nikt nie wysiadł. Damian usłyszał głos. Kobiecy.
- Ilu was jest?! - Krzyknęła podróżniczka, nie wychylając nawet czubka nosa.
- Wystarczająco, żeby się obronić przed dzikusami! - odkrzyknął
- Chcę pohandlować! Również informacjami! Jedna osoba, z jedną bronią! Nie palną czy dalekiego zasięgu! Ja tak samo! Pomiędzy wozami! - Brzmiała na dość pewną siebie. Zapewne gdyby było inaczej, nie byłoby jej na tym świecie.
- Dobra! Jedna osoba bez broni palnej! Tylko biała! - odłożył Walthera na siedzenie pasażera, sprawdził swój nóż w bucie - Pokaż co masz na składzie!
Kobieta wyszła z samochodu. Było ciemno, ale i tak twarz miała zasłonięta chustą z wizerunkiem czaszki, więc tam się jej nie przyjrzał. Jako broń wzięła... miecz dwuręczny schowany w pochwie na plecach. Była dość wysoka, jednak miała szczupłą sylwetkę (ciężko było o otyłość w tych czasach) więc można było się zastanawiać, czy w ogóle da radę się tym ostrzem dobrze posługiwać.
- Spory zapas paliwa. Trochę zbędnego żarcia. Pocisk do RPG jeśli chcesz, granaty. Różne granaty. Odłamkowe, błyskowe, dymne. Potrzebuję amunicji do strzelby, oraz czegoś cichego do strzelania. Może być gnat z tłumikiem, od biedy kusza, łuk czy coś w tym stylu. Jeśli masz jakieś srebro, złoto czy jakiś inny metal, albo metalowe części do przetopienie to też biorę. Palnik i narzędzia też chętnie. To co? - Mówiła podchodząc pewnym, zgrabnym krokiem. Zatrzymała się w połowie drogi między samochodami.
Wysiadł i oparł się o swój samochód - Chyba nie dobijemy targu, ale mam dla Ciebie darmową informację - przerwał na chwilę - Jedź w tamtym kierunku - pokazał palcem trasę skąd przyjechał - I znajdziesz tam trochę pestek do strzelby i karabin na strzałki usypiające. Darmowa bo nie wiem czy jest to jeszcze aktualne bo nie byłem tam tylko ja. Na handel mogę jedynie wystawić kuszę i parę bełtów - spojrzał na kobietę - W zamian chcę granaty odłamkowe.
Dziewczyna przystąpiła z nogi na nogę. Po chwili spytała
- Ile tych bełtów? Jaka to kusza? Pokażesz? Łapy będę trzymać przy sobie.
Otworzył drzwiczki od tyłu samochodu i wziął kuszę oraz bełty. Wyskoczył z samochodu i podał towar dziewczynie - Masz, obejrzyj, żeby nie było że oszukałem.
Trochę jej zajęło ocenienie stanu kuszy i bełtów. W końcu jednak położyła je na ziemi i powiedziała
- Dobra. Biorę. Dwa granaty. Idealne są dodam. Duży promień rażenia. Wydaje mi się, że jakieś 10 metrów. Nie mierzyłam. Od groma odłamków, także głównie nimi nie wybuchem. Na mutanty świetnie działa. Mogę cię też poinstruować jak rozbrajać granaty i je napełniać czym tam sobie zechcesz. Miodem czy wodą, żeby się umyć. W zamian za twoje darmowe informacje. - Powiedziała jakby od niechcenia. - Jednak musiałbyś mieć puste granaty. Jak znajdziesz fabrykę broni... w co wątpię to ci się przyda. Poza tym szukaj takich w szkołach. Nauczyciele z PO czasem pokazuję uczniom puste granaty. - Dodała już jakby z humorem.
Zaśmiał się - Ok, dzięki. Przyda się takie coś.
Dziewczyna poświęciła dobre 10 minut na nauczenie Damiana rozkręcania i uzupełniania granatu. Nie żeby był niepojętny. Po prostu strasznie szybko mówiła. Pokazała wszystko na podstawie swojego własnego, puste granatu. Po wszystkim zebrała kuszę i bełty, wręczyła Markowskiemu dwa obiecane pociski.
- Jeśli pojedziesz w tę stronę to nie skręcaj na wschód o ile nie masz od groma paliwa. Na zachodzie nie byłam, ale tam skąd przyjechałam... niebo było coraz dziwniejsze, ziemia bardziej sucha, kamienista i... biała. Nic i nikogo oprócz kanibali i mutantów. Mutantów w stadach. Powodzenia. - Dodała na odchodne wsiadając do wozu i szybko odjeżdżając.
- Powodzenia - mruknął do wsiadającej dziewczyny. Swoje granaty wsadził do schowka samochodowego i ruszył dalej uważnie obserwując drogę. Dla pobudzenia organizmu i odgonienia snu włączył sobie muzykę, cichutko, ale rock n’ roll skutecznie pobudzał.


Spał jak zawsze, z jednym okiem otwartym. Przyzwyczaił sie, że co godzinę się budzi, nie raz z krzykiem czy spocony. Łącznie zażywał pięciu godzin snu, czasem siedmiu, w zależności od koszmarów. Z niektórymi sobie radził. Za dnia, a raczej o poranku wjechał na autostradę. Znalazł się przed zjazdem, o którym mówiła spotkana niedawno podróżniczka.
Słuchając porad kobiety nie skręcił na wschód. Zaryzykował kierunkiem na zachód.
Mijał sporo porzuconych samochodów, zapewne opuszczone z braku paliwa. On też powoli zaczynał się o to martwić. Zaraz po zjeździe z autostrady zobaczył wioseczkę. Tablica z nazwą była zniszczona, postawiono więc nową. Na kawałku blachy, ktoś wymalował farbą “Gościniec. Zapraszamy! Handel mile widziany!”. Słowa były po polsku. Damian spostrzegł paręnaście ceglanych, lub drewnianych domków. Oraz ludzi. Parę osób spostrzegło, że mają gościa, powyłaziło z domków, zaprzestało prac i spojrzało na nowo przybyłego.
Markowski zatrzymał się przy wjeździe. Najbliższy budynek był jakby samym garażem. Brama do niego była otwarta, a w środku, nachylony nad samochodem, stał mężczyzna. Wyprostował się i spojrzał w stronę Damiana. Zmrużył oczy, osłaniając je przed słońcem, który wylazło po raz pierwszy od dawna.
Mężczyzna miał nagi tors, brudny od smaru i oleju napędowego. Stał w brudnych obdartych bojówkach, za których pasem miał brudną ścierkę do wycierania łap oraz rewolwer. Osłonił twarz przed słońcem jedną, osmoloną dłonią, a drugą pokazał Damianowi by zgasił silnik.
- Hej! Wysiądź jeśli łaska! Chcemy pogadać! - Postąpił parę kroków w stronę Markowskiego. Reszta ludzi, a trochę ich było, wróciła do domów, wróciła do swoich spraw. Tylko młody chłopak, może w wieku piętnastu lat, podbiegł do mechanika, który szedł w stronę Damiana. Chłopak różnił się od dorosłego z wioski, który był bardzo umięśniony i łysy, a jego twarz była trochę sroga. Chłopak zaś, o dziwo, wyglądał na strasznego wesołka, z bujnymi, ale brudnymi i kręconymi, czarnymi włosami.
Upewnił się, że ma sztylet w bucie i wyskoczył z samochodu zbijając tuman kurzu, kiedy wylądował na ziemi - Słucham - założył ręce na tors
Mężczyzna podszedł do niego powoli. Na nogach miał buty podobne do tych Damiana. Gdy znalazł się na wyciągnięcie dłoni, zrobił to, wcześniej wycierając je w szmatkę.
- Osa. Miło mi. Szukasz czegoś szczególnego? - Spytał starając się być miłym.
- Damian - uścisnął dłoń, nie przejął się brudem - Tak, szukam paliwa, zapasów żywności i wody, jeśli dobrze pójdzie to jakieś leki. Sam mogę wystawić alkohol, fajki, kawę i herbatę. Wszystko prawdziwe, żadnych podróbek. Mogę również pomóc wam w czymś, utłuc mutanta czy coś w tym stylu.
Osa zagwizdał z uśmiechem.
- Nieźle. Znam tu kogoś kto chętnie kupi alkohol. Fajkami sam się chętnie zajmę. Co do żywności... tak się składa... No, powiedzmy, że jeśli lubisz mięsne konserwy to jesteś w niebie. Mamy dwie czynne studnie. Wiem, mamy farta. Jeśli masz baniaki, to możesz sobie uzupełnić za darmo. Jest... w miarę czysta. Pijemy ją, czasem się myjemy, ale lepiej nie przesadzać. - Osa zwrócił się do chłopaka, który stał za jego plecami i przysłuchiwał się rozmowie. - Idź powiedz Tomkowi, że będzie mógł powrócić do alkoholizmu na jakiś czas. - Chłopak pobiegł w głąb wioski. A trzeba przyznać, że biegał szybko.
Osa rozejrzał się czy nikt inny nie podsłuchuje. Inni ludzie, najwyżej z daleka obserwowali i komentowali, ale nie było ich wielu. Większość się nie interesowała.
- Jeśli chcesz tu zostać, nieważne ile czasu, to wiedz, że mamy tu zasady. Żadna kobieta nie jest twoja, jeśli tego nie chce. Nie lubimy kanibali. Jak chcesz to chętnie pokażę ci komorę, w której takich palimy. Ja jestem tu kimś w rodzaju szeryfa. Nie mamy szefa, to taka mała anarchia, ale dobrze nam się razem żyje. Nie próbuj tego zmienić. - Spojrzał mu głęboko w oczu. Gość był wzrostu Damiana, jednak był też znacznie szerszy w barach i lepiej zbudowany. Jednak różnił się od niedawno poznanego Ivana. Może nie był tak wielki, ale na pewno bardziej groźny. Po chwili się rozluźnił.
- Jak szukasz pracy... niedawno kręcił się tu jakiś dziwak, wylazł chyba z jakiejś podziemnej jamy. Sporo tu takich mamy. Raczej mieliśmy. Jacyś... nie wiem sam. Ludzie krety? Przykra sprawa i... trochę śmieszna, jak już takiego zabijesz. Wyglądają komicznie. Tak czy siak większość wytłukliśmy. Raczej trzymają się z dala, ale jak przyniesiesz mi łeb jakiegoś, to ci zapłacę. W paliwie. Popytaj innych, może coś dla ciebie znajdą. Ile masz tych fajek? I jakiej firmy? - Spytał na koniec z uśmiechem.
Słuchał uważnie regulaminu - Spokojnie, ja tu tylko objazdem. Nie mam zamiaru tu bruździć, kto wie może jeszcze się tu pojawię? - powiedział na znak że akceptuje zasady. - Jakieś przybliżone miejsce przebywania tych dziwadeł? Albo gdzie najczęściej łażą? Co do fajek... - poszedł do swojego samochodu ze skrzyni wyciągnął pół wagona papierosów, Cameli - Takie.
Osa podszedł do Damiana. Wziął jedną z fajek i zapalił ją, pociągając mocny haust. Pokiwał głową ucieszony.
- Super. Dwa, pełne, duże kanistry. Takie na podróż do Krakowa, przykładowo. Chociaż nie wiem ile ten twój wózeczek pali.
- Stoi - podał mu papierosy - Mój wózeczek pali ile pali, ale da się znieść - mruknął.
- Dobra. - Pan “Szeryf” obejrzał się za plecy. Chłopaczek z kręcony włosami prowadził jakiegoś faceta, dobrze po czterdziestce, ale z już całkiem siwą i długą brodą i takimi też włosami. Jego twarz wskazywała na to, że do świata nie jest nastawiony zbyt przyjaźnie. Liczne blizny i brak prawego oka świadczyły o nie jednej walce. Sądząc po jego postawie, większość była wygrana.
- A oto i nasz Święty Tomasz z Akwenu. - Mruknął Osa. - Jakbyś mnie potrzebował, będę u siebie. W tym garażu mieszkam. Skończę palić tego peta i położę ci kanistry przy wozie. - Gdy odchodził odwrócił się raz jeszcze. - Aha, jeszcze jedno. Co do kobiet. Trzymaj się z dala od córki Tomcia. To ta ruda. Najładniejsza. Ale serio - pokiwał palcem - z dala.
Kiwał tylko głową pokazując, że słucha Osy. Ale o wspomnieniu córki Świętego Tomasza nieco się zamyślił. W końcu po to są zasady żeby je łamać. Ale skupił się teraz na Tomaszu - Witam, mam do opylenia pełną butelkę Jacka Danielsa. Prawdziwa - powiedział przyglądając mu się
Mężczyzna zatrzymał się. Wspierał się o drewnianą laskę, kulał na prawą nogę. Popatrzył na Damiana spode łba. Chłopak stanął za plecami Tomasza. Strasznie wścibski młodzieniec.
Głos Akweńczyka, jak często go tu nazywano, był ochrypły, złowrogi i strasznie... groźny?
- Ta? Tylko jedną? Równie dobrze mogę się upić sokiem pomarańczowym! Albo tą naszą jebaną wodą. Ona ma w sobie więcej zabawy niż jedna butelka! - Wyraźnie nie był zadowolony propozycją. Nie po to się ruszał z domu taki kawał, żeby słuchać o jednej butelce Jacka Danielsa. Miał swoje wymagania.
- Co dasz w zamian jak skombinuję Ci drugą butelkę?
- O! O JAKI! - Warknął. Damian kątem oka zobaczył Osę, opierającego się o bok garażu, palił swojego papierosa i uśmiechał się szeroka, przyglądając i przysłuchując się rozmowie. - Jeszcze nie ma, a już chce coś w zamian! - Po chwili jednak dopowiedział - Mam sporo broni. Jestem cieślą. Mogę ci zrobić łuk, kuszę, strzały, bełty, cokolwiek z drewna. Nawet kutasa, bo wątpię żeby taki chłoptaś jak ty go miał. - Dodał z chorą satysfakcją.
- Dwie butelki Jacka Danielsa za kołczan strzał. Przynajmniej 15 - powiedział ignorując uwagę na temat przyrodzenia.
Tomasz prychnął. Stał tak chwilę, opierając swój niemały ciężar na lasce. Był strasznie grubo ubrany, gdy Damian lekko się pocił, a Osa był niemal w negliżu, a i tak perlił się od potu.
- Dobra. Niech będzie. - Tomasz rozejrzał się. Odegnał chłopaka gestem dłoni, spojrzał na Osę, potem znów zwrócił się do Markowskiego. - Chodź no tu. No chodź! - Pokazał mu gestem by się zbliżył.
Zbliżył się jednak jego instynkt nakazał mu, aby być gotowym do użycia samoobrony.
Starzec, a można było go tak nazwać, bo wiek jakiego dożył był już dość niespotykany, wziął Damiana pod ramię i poprowadził parę kroków dalej, z dala od Osy, który wrócił do swoich obowiązków.
- Słuchaj. Mam córkę. Strasznie mnie wkurza, że każdy, ale to dosłownie każdy się tu do niej przypierdala. Mam straszne przeczucie, że wkrótce przestaną być grzeczni, tylko ze względu na szacunek jakim mnie darzą, bo bać się już przestają. Także mam małą robotę. Przypierdolisz paru osiłkom, którzy się wokół niej kręcą, a ja... no coś tam w zamian dostaniesz. Jeszcze pomyślę. Mogę dorobić ci strzał czy coś. - Dodał jeszcze z przestrogą - Ale jak sam się do niej... wtedy po nakłuwam się strzałami, milimetr po milimetrze. A wierz mi, że z łuku strzelam jak nikt, nawet bez jebanego oka.
Jakże mógł odmówić. - Nooo... No okej. Zgadzam się. Ale wpierdolić im lekko czy mocno, pozbawiając ich niektórych czynności życiowych, na przykład chodzenia? - spytał podnosząc brew - Nawet nie mam się co do pańskiej córki przystawiać, jestem mało atrakcyjny, inteligencją też nie grzeszę. Charakter do dupy, stworzony jestem tylko do wykonywania niebezpiecznych akcji, także może pan spać spokojnie.
Tomasz uśmiechnął się zadowolony. Był to paskudny uśmiech.
- Wiem, żeś nieciekawy. Tym lepiej. Pójdę z tobą, wskażę ci, których trzeba potraktować. Tylko Osie się to może nie spodobać. Ostrzegam, bom uczciwy. Sam niby nic do niej nie ma, ale strasznie jest przeciwny rozwiązywaniu problemów na najlepszy i najstarszy sposób.
Kiwnął głową i dał się prowadzić Tomaszowi
- Wybornie - mruknął - nie wiem czy pamiętasz dawne czasy i czy mieszkałeś w Polsce, ale jeśli tak, to na pewno pamiętasz tych wszystkich skinów. Całymi dniami kręcą się bez celu, ładu i składu. No i my też ich mamy, nic nam nie pomagają, tylko żerują. Wiem czemu Osa ich toleruje i mi się to nie podoba. Bo widzisz... jeden z nich to jego brat. Jedyne co kiedyś zrobili to zabili parę mutantów, ale potem tak się spili, że spalili dwa domy. A przy okazji jednego ze swoich. Jeszcze rok temu stłukłem temu braciszkowi Osy ryj tak, że do dziś widać. Jednak był sam i to było rok temu. Nie wiem czy wiesz jak człowiek szybko się może zestarzeć. - Zatrzymali się na małym placyku, na obrzeżach wioski. Był tu spory, ceglany mur, a raczej jego strzępki. Stanowił niegdyś ogrodzenie do jakiegoś większego domku, niemal willi, teraz jednak był to tylko spalone zgliszcza. Na murku siedziało trzech łysych młodzieńców, przed nimi stał jeszcze jeden. Śmiali się i gadali, używając niezliczonych ilości wulgaryzmów. Nikt tędy nie przechodził bo nie było po co, więc mieli spokój i swobodę w śmieceniu, zarówno swoimi odpadami fizjologicznymi, jak i... puszkami po piwie lub butelkami po alkoholu własnej roboty.
- No tak. Jeszcze mi podjebali ostatni sześciopak. - Wysyczał, przyspieszając kulejącego kroku. - Jebać wiek. Pomogę ci im wpierdolić. - Mruknął jeszcze. - HEJ! CHUJE! Który no z was nazwał moją Agatę “dupą”?!- Krzyknął wściekle. Jego pokryta bliznami twarz zrobiła się czerwona. Jedno z jego oczu jakby zapłonęło ogniem wściekłości, dziura po drugim jakby się wykrzywiła.
- Jebany staruch! W końcu dasz nam powód by cię zajebać? - Krzyknął największy ze skinów zeskakując z murku.
Stał tylko i starał się wyglądać na groźnego. Jednak w razie czego był gotowy na użycie swoich umiejętności samoobrony. Wysunął się trochę do przodu.
- Tylko mi ich nie oszczędzaj! - Warknął Tomasz, chwytając drewnianą laskę w obie ręce.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 15-04-2012, 19:51   #5
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Do Damiana szybko podbiegł łysol ubrany tylko w slipy, przez co wyglądał bardzo komicznie. Miał oczywiście buty. Spróbował trafić Markowskiego z partyzanta, jak to mieli w zwyczaju podobni mu ludzie od wielu, wielu lat. Ten jednak umiejętnie usunął się w bok, złapał prawą ręką kostkę wroga, a lewą dłoń zacisnął w pięść i uderzył w rzepkę przeciwnika z całej siły. Usłyszał chrupnięcie i krzyk. Potem wypuścił nogę z objęć, a pierwszy oponent runął na ziemię. Kątem oka zobaczył jak Tomasz zdzielił laską w twarz, największego ze skinów. Ten stracił ze dwa zęby, ale oddał Akweńczykowi, silnym ciosem w podbródek, od którego staruch się mocno zachwiał i zatoczył do tyłu. W stronę Damiana podbiegła pozostała dwójka, atakując jednocześnie.
Ten wykonał unik rzucając się na kucki na ziemię. Potem nogami próbował trafić w golenie skinów ciosem prostym.
Tutaj nie udało mu się całkowicie. Jeden owszem, dostał tam gdzie Damian celował i przewrócił się targany ostrym bólem, ale drugi skoczył na Markowskiego powalając go na ziemię. Leżał na nich, szamocąc się i raz po raz trafiając pięścią gdzieś w bok, jednak nie były to zbyt silne, lub celne ciosy.
Zacisnął prawą rękę w pięść i uderzał mocno jak tylko mógł w plecy napastnika, starał się celować w kręgosłup.
Napastnik zawył z bólu, po którymś z celniejszych i bardziej bolesnych ciosów, pomiędzy kręgi. Odchylił głowę do tyłu i Damiana czoło, z impetem wbiło się w nos wroga, mocno go spłaszczając. Dalej Markowski łatwo zwalił przeciwnika z siebie. Już rzucił się na proste nogi, by dobić wstającego już skina, którego wcześniej trafił w goleń, kiedy usłyszał z tyłu strzał. Obrócił się jak na zawołanie. Osa stał jakieś dwadzieścia metrów z tyłu, z rewolwerem uniesionym do góry, z jego lufy leciała cienka strużka dymu.
Tomasz stał gniewnie nad leżącym, największym z przeciwników. Jeden, z wybitą rzepką wił się na ziemi. Pozostała dwójka już wstała.
- Cholera jasna. Musiałeś go od razu wkręcić w osobiste porachunki? - Warknął Osa do Tomasza, zmierzając w jego stronę gniewnie.
- To była samoobrona. Zaatakowali nas jak przechodziliśmy - nie wiedział dlaczego to robi, ale cóż.
Akweńczyk nic nie mówił. Tylko ruszył w swoją stronę, gestem pokazując Damianowi by poszedł za nim. Osa stał tylko chwilę, odprowadzając ich wzrokiem. Potem przykląkł nad największym z niedoszłych zabójców Tomka i coś do niego mówił, wyraźnie zdenerwowany.
- Jak wsiądziesz do samochodu i pojedziesz główną ulicą, to skręć w trzecią od lewej, jedyna która nie jest doszczętnie zniszczona. Mój dom jest pierwszy po lewej. Zaparkuj na resztkach chodnika. Będę czekał. - Mruknął Święty, po czym przyspieszył chwiejnego kroku, wyraźnie nie chcąc by teraz Damian mu towarzyszył.
- Zrozumiałem - po czym odwrócił się i poszedł w przeciwną stronę, po samochód. Następnie kierował się wskazówkami Świętego Tomasza.

Dom pod, który Damian podjechał przypominał dużą paszczę stwora, który się na niego patrzył. Zbudowany został z szarych, betonowych cegieł, miał dwa duże okna po obu bokach i jedne drzwi wejściowe, w których stanąć mogło obok siebie dwóch rosłych mężczyzn. Marko wyskoczył ze swojego wozu ii ruszył ku domowi. Drewniane drzwi były otwarte na oścież. Stanął w progu, chcąc zapukać, ale zaraz usłyszał głos Tomasza
- Wejdź!
Tak też zrobił.
Wszystkie pomieszczenia tutaj był bardzo duże, ciemne i w większości puste. W pierwszym pokoju stało parę szaf, komód, turystyczna kuchenka gazowa i parę butli z gazem. Narzędzia do ręcznego prania, stół, na którym spożywano posiłki oraz parę innych rzeczy, używanych codziennie do życia, przez tych w tym świecie, którym wiodło się lepiej.
- Jestem tu! Chodź bo pomyślę, że mnie tam okradasz! - Wrzasnął Tomasz, był najwyraźniej w pokoju obok.
Damian wszedł do drugiego pomieszczenia. Znajdowało się tam parę regałów z książkami, spore stanowisko pracy cieśli z masą przyrządów, których Damian w życiu nie widział i w wielu przypadkach zastosowania nie znał. Ponadto dwa, jednoosobowe łóżka polowe i wyniszczone, zielony fotel, na którym siedział Akweńczyk. Obok niego klęczała jego córka i zakładała mu opatrunek na głowę, z której ten rzeczywiście krwawił, oraz usztywniała zwichniętą rękę.
Teraz Damian rozumiał dlaczego Tomasz tak bardzo strzegł swojej córki. Wyglądała jak największy skarb ludzkości. Była ubrana w przetarte, wyblakłe z koloru jeansy, poszarzałą pomarańczową bluzkę i trampki. Wszystko doskonale opinało jej zgrabną talię, a jej czerwone wręcz włosy, sięgające za łopatki jakby świeciły na tle ciemnego pokoju, w którym jedynym źródłem światła były dwie świecie. Twarz miała teraz trochę zmartwioną, a trochę zdenerwowaną, co nadawało jej dodatkowe uroku, na jakże delikatnej i ślicznej buzi. Gdy na chwilę obróciła się w stronę Damiana, zawieszając na nim wzrok na trzy sekundy, przy okazji witając się, zwrócił uwagę głównie na jej błękitne oczy i pełne usta. Choć trzeba było przyznać, że ogółem była kobietą, której nie brakowało zupełnie nic.
Skołowany, spostrzegł się, że nadmiernie się ślini, otrząsnął się więc i zaczął zwracać uwagę na to co mówi Tomasz, a mówił już od paru chwil.
- … dziwne, że tak zareagował. Może i Osa poszedł w końcu po rozum do łba i nie będzie się ciskał. Chyba wie, że jego brat, Pszczoła, zasłużył na to co od nas dostał. - Akweńczyk uśmiechnął się wrednie do Damiana. - Przyznam, nieźle im przyłożyłeś. Na dodatek bez większego wysiłku. No, ale czego innego mogłem się spodziewać po podróżniku? Musicie umieć sobie poradzić.
- Skończyłam. Jak jeszcze raz wdasz się w bójkę to sam będziesz się też opatrywał. A z okiem to nie wyszło ci to najlepiej. - Powiedziała Agata, podnosząc się powoli. Zebrała z podłogi apteczkę i narzędzia, nachylając się przy tym, jakby specjalnie, by Damian się jeszcze bardziej zmieszał.
Był otumaniony, w sumie teraz nie wiedział co ma powiedzieć bo nie słuchał zbytnio Świętego. Ale uznał, że pokiwanie głową i skupienie się na nim byłoby najodpowiedniejsze. Starał się wyrzucić z myśli Agatę, co nie było łatwe.
- Dobra. To masz ode mnie 15 strzał za... - Spojrzał na córkę - za napoje gazowane. Co chcesz za pomoc z tamtymi chłopakami? Więcej strzał? Mam sporo jedzenia na zbyciu. Wodę możesz sobie brać ze studni... paliwa nie mam, tutaj Osa tylko je posiada. Możesz się rozejrzeć po mieszkaniu, jak coś się spodoba daj znać. Jak będziesz szukał czegoś w mieście, to Aga cię poprowadzi. Prawda? - Spytał córkę, wstając z fotela i kierując się ku stanowisku pracy.
- Tak, ale... chcesz pracować ze zwichniętą ręką? - Spytała córka zażenowana zachowaniem ojca. A może to tylko troska?
- Jasne. Umiem zrobić najlepsze strzały palcami u stóp. Dajcie mi spokój. Lubię się przy tym skupić. - Powiedział odganiając resztę gestem dłoni.
Agata odprowadziła Damiana do pierwszego pomieszczenia.
- Dzięki, że nie pozwoliłeś by tata zginął. Bywa impulsywny. Jeśli jesteś głodny to się częstuj. - Powiedziała otwierając szafkę, wiszącą na ścianie, nad balią z wodą do mycia rąk. W szafce było pełno różnego rodzaju puszek z fasolą, brzoskwiniami, mięsem i różnymi innymi, dobrami ludzkości.
Machnął tylko ręką. Był skromny, ale teraz akurat powód dla którego pomógł Tomaszowi ze skinami stał przed nim i oferował mu jedzenie. Wolał się nie odzywać bo zaraz coś palnie -
- Nie, nie trzeba. Mam swoje zapasy. Ale dziękuję - starał się skupiać wzrok na jej twarzy i nie błądzić nim po całym jej ciele - Może powiedz swojemu tacie, żeby dał sobie spokój na razie z tymi strzałami. Mi się nigdzie nie śpieszy, a i bez nich sobie poradzę.
- Słucha mnie jak mu mówię, że jakiś wieprz się mnie przyczepił. Wiesz, mamy tu dużo mniej kobiet niż facetów... - Powiedziała zasmucona. - Raczej mam małą siłę przebicia u niego.
- To przekaż, że ja powiedziałem, że nie musi być na dziś.
- Równie dobrze, mogły ci dać gotowe, ale na wejście mówił, że się postara. Chyba cię polubił. Dziwne. Zazwyczaj nie darzy sympatią... ludzi. - Powiedziała uśmiechając się krzywo. Poszła do pokoju obok. - Poczekaj na zewnątrz, dobrze? - Dodała jeszcze.
Uśmiechnął się lekko i posłuchał. Wyszedł i założył ręce na tors.
Przed Damiana wyskoczył widziany już dwukrotnie wcześniej chłopak. Stał w odległości dwóch kroków i przyglądał się wyższemu o dwie głowy Damianowi z zaciekawieniem.
Spojrzał na niego zachowując kamienną twarz, nie odzywał się.
Chłopak wciąż tylko się przyglądał z dołu. Tak jak Damian posiadał też mutację oczu. Jego były czarne jak węgiel. Całe. Było to jednak ledwie dostrzegalne, spod tych jego wąskich oczu, które na dodatek zaczął mrużyć, gdy jakby sobie o mutacji przypomniał.
- Nic nie mam - mruknął wreszcie
Za plecami Damiana pojawiła się Agata. Mruknęła do chłopaka krótkie “hej” i zwróciła się do podróżnika
- Chodź, muszę cię o coś poprosić. - Ruszyła w głąb zniszczonej ulicy, licząc, że Damian pójdzie bardziej obok niej, niż za nią, by... no cóż.
Na całej ulicy jeszcze tylko dwa, podobne domy wydawały się być zamieszkane, reszta była zbyt podupadła, spalona, zawalona.
Zrównał się z nią. Musiał dawać mniejsze kroki, bo nogi miał dosyć długie - Słucham Cię
- Chcę zabić parę mutantów. Kręcą się po nocach, w pobliżu wioski. Nikt już nie robi wypadów. Ale... muszę. Są mi coś dłużni i chcę się odpłacić. Jednak głupia nie jestem. Taką mam przynajmniej mam nadzieję. - Dodała z uśmiechem. To zadziwiające, jak bardzo zadbane zęby miała na te czasy. - Wiem, że sama nie dam rady nawet dwóm. Jeśli mi pomożesz... Osa na pewno dalej płaci za ich czerepy. No i będziesz miał moją wdzięczność, bo niewiele więcej mam.
Kiwał głową na znak, że rozumie - No, pomogę Ci. I uwierz mi, że wdzięczność niektórych ludzi jest dla mnie ważniejsza niż cysterna benzyny.
Uśmiechnęła się wdzięcznie.
- Świetnie. Dziękuję. Naprawdę. - Powiedziała po czym na chwilę zamilkła, wpatrując się w przestrzeń przed nimi. Na końcu uliczki znajdował się ślepy zaułek. Kiedyś był to chyba budynek, teraz jednak zamienił się w stertę gruzów, porośniętych szaro-żółtą “roślinnością”.
- Spotkajmy się o północy, gdzieś tutaj. Pole, na którym przesiadują nocami, zazwyczaj tłukąc się między sobą, jest jakiś kilometr od wioski. Ja używam łuku i noży. Raczej nie róbmy hałasu. No i nie mów nic ojcu! - Ostatnie zdanie wypowiedziała jakby ze strachem.
- Dobrze, bądź spokojna. Ojciec nic nie będzie wiedzieć. Ale wiesz, że narażasz się mimo wszystko? I bierzesz ze sobą obcego człowieka do którego wcale nie masz zaufania, ba nawet nie wiesz jak mam na imię. Skąd wiesz czy nie zostawię Cię tam samej, okradnę, zgwałcę i czort wie co jeszcze? - zastanawiał się, czego dziewczyny są takie puste i bez wyobraźni*
- Cóż... nie pamiętam dawnych czasów, ale z tego co mi mówił ojciec to imiona... tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia, czyż nie? A ludzi i tak nie ma na tyle dużo by ciężko było ich odróżnić. Serio, masz jakiś... paszport? Wątpię, bo i po co? Po co więc ci imię? Raczej nieczęsto ktoś cię woła. Zaufanie. Mogę mieć do ciebie takie same zaufanie co do najlepszych przyjaciół. Co prawda ich nie mam, ale zdrada czyha na każdym kroku. A jestem dość zdeterminowana, więc zaryzykuję. Poza tym, brzydsi od ciebie próbowali gwałtu, a oto stoję - rozpostarła ramiona - wręcz nietknięta, nie tylko dzięki nadopiekuńczości ojca. Poza tym, jakbyś spróbował... Ojciec by się jednak znalazł. Tak jak i Osa i czort wie kto i co jeszcze. Tak więc zaryzykuję i pójdę. Bo kiedyś będę musiała z nimi walczyć. Wolę nabrać wprawy zanim znowu rozmnożą się do blisko setki, jak niegdyś. - Gdy się denerwowała i emocjonowała, była jeszcze piękniejsza.
- I uważasz, że ojciec będzie gdzieś za miastem? Ja wątpię. Mów na mnie Damian, bo nie chcę być zapamiętany jako Podróżnik.
- Nie znasz go tak jak ja... on umie tropić. Oraz... powiedzmy, że szybko biega. Ale to sekrety rodzinne. - Uśmiechnęła się chytrze.
- A... mogę wiedzieć czego tak Cię ciągnie do mutantów? Jesteś ładna, nie szkoda Ci urody?
- O ile będę walczyć na dystans, mnie nie rozszarpią, a dziesiątkami to oni nie są więc mnie nie zarażą. Dzięki za komplement. - Dodała po chwili, jakby zdezorientowana, po chwili wróciła jednak na dobry tok myślowy. - Co zaś do pociągu... zgadnij czemu nie mam matki? Wiem, mało oryginalne, ale wierz mi, że to starczy, by wzbudzić wielką nienawiść.
- A... Przykro mi... Ja swoich rodziców widziałem ostatni raz parę ładnych lat temu - nie wiedział czego to powiedział - Pomogę Ci. O północy tutaj, tak?
- Tak. - Powiedziała. Po chwilo dodała, zmieniając temat - Aha. Nie przejmuj się tym dzieciakiem. Przeżył coś komu nikomu nie życzę. Nie licząc mutantów. Jest niemową. Trochę można się przy nim krępować... ma rentgen w oczach. - Uśmiechnęła się szeroko. - Serio!*
Podniósł brwi - To dlatego tak się na mnie gapił...
- Poza tym jest dość dziwny... nie ma co się mu dziwić, ale jak czasem krzyczy w nocy... Aż mutanty zaczynają mu odpowiedzieć. To jedyny moment kiedy nie jest niemową. A języka nie ma...
Westchnął - Szkoda chłopaka. Ale mimo wszystko powinnaś trzymać się z dala od mutantów - pokazał ubytek w uchu - To to nic jest.
- Wiem. Widziałam jak pożerają, rozdzierają ludzi na pół. Przeżyć te dwadzieścia lat teraz, to jednak znaczy coś wiedzieć i coś umieć. Jak zapewne... wiesz. - Ciągle się uśmiechała. Nie wiadomo czy cieszyła się z nadchodzącej nocy, czy też zawsze taka była. W sumie na taką wyglądała, a to dość dziwne.
Pokręcił głową - Współczuję Twojemu potencjalnemu chłopakowi - zaśmiał się
- Ja też, ja też. - Pokiwała głową. - Dobrze. Wrócę do domu i się przygotuję. Dopilnuję by ojciec wypił dziś te twoje... napoje gazowane, będzie mocniej spał. Mimo pozorów, łatwo go spić. Jakbyś czegoś potrzebował to wiesz gdzie jestem.
- Do zobaczenia - zasalutował i ruszył do swojego samochodu.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 15-04-2012, 19:55   #6
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Osa dostarczył kanistry pod samochód. Rzeczywiście były spore i pełne. Nawet pełne paliwa. Damian przygotowywał się do nocnej, małej masakry, a północ zastała go szybciej niż by się można było spodziewać. Wcześniej uzupełnił tylko zapasy wody, w obiecanej studni i zdobył zapasy jedzenia.
Z broni nie wziął tylko Walthera. Gdy dotarł na wyznaczone miejsce, z dala zobaczył Agatę. Trzymała łuk, a przez plecy miała przewieszony kołczan pełen strzał. Była ubrana w czarne spodnie, czarną kamizelkę, pod którą miała również czarną bluzkę. Włosy spięła w duży, gruby kucyk, wciąż, były dość widoczne w mroku. Jednak te mutanty nie miały wzroku.
- Hej. Powinny się już jakieś pałętać po powierzchni. Przejdziemy przez ruiny na pole, w razie czego będziemy mieli dobrą drogę ucieczki. Jak wepsniemy się na ruiny i za nami pognają, to nie wlezą na nie zbyt prędko. - Wskazała na zarośnięty budynek, który stanowił ślepy zaułek dla uliczki. - Gotowy?
- Rozumiem, gotowy - on nie bawił się w kamuflaż. Kołnierzyk czerwonej hawajskiej koszuli wychodził niechlujnie spod kamizelki taktycznej - Widzę, że walczymy według tej samej szkoły - zaśmiał się.
- Taa. Coś tam umiem strzelać z rewolweru, podstawy snajperki, ale łuk to jest to. No i noże. - Jakby na potwierdzenie słów pokazała dwa noże bojowe schowane za pas oraz szereg rzutek, przypiętych za pazuchę kamizelki.
Wspinaczka po ruinach nie była dla Damiana zbyt trudna. Widział doskonale w nocy, ale Agacie musiał parę razy pomagać. Inna droga była całkowicie okrężna, z drugiej strony wioski. Za domami na tej samej ulicy, na której się znajdowali, stały barykady, po których wspinaczka, mogłaby okazać się katastrofalna w skutkach.
Gdy znaleźli się na szczycie resztek domu, dostrzegli rozległe pole. Znajdowała się na nim głównie, nierówna, rozkopana ziemia, parę uschniętych drzew, które zapadły się pod ziemię oraz skupiska skał. Dodatkowo gdzieś w oddali majaczyły wraki samochodów.
Po polu przechadzało się parę ciemnych, zgarbionych sylwetek. Damian uważał, że żaden z mutantów, którzy byli na tym polu nie może być od niego wyższy. Naliczył się ich około ośmiu.
- Walczą tylko samce. Samice zawsze są pod ziemią. Dlatego możemy ich nigdy nie wytłuc. Nikt tam nie zejdzie. Zawsze uważaj na nogi. Jak coś zaczyna się pod nimi trząść, skacz w bok. - Powiedziała nakładając strzałę na cięciwę i schodząc na dół.
Odruchowo sprawdził czy ma swój sztylet w bucie - Dobra - i również przygotował łuk do napięcia strzały.
Gdy podeszli trochę bliżej i przygotowali się do strzelania, obydwoje w tego samego, dla pewności, Damian mógł się bliżej i dokładniej przyjrzeć przeciwnikom.
Nie był całkowicie owłosiony. Czarna sierść pokrywała ciało mutanta tylko w pewnych miejscach. Połowa twarzy, trochę klatki piersiowej i brzucha, plecy, ale ręce były całe w krótkiej, ale bardzo gęstej sierści. Nie było jednak gołego, ludzkiego ciała. To co było zamiast tego, przypominało strzępy gołych mięśni. Czerwone wnętrze nie krwawiło jednak, to chyba były miejsca gdzie mutacja się nie udała. Może tam byli bardziej wrażliwi na ból?
Łapy stwora były niewiarygodnie grube. Chude ramię, w pewnym miejscu stawało się tak szerokie, jak głowa Damiana. Górne kończyny kończyły się czterema, długimi, żółtymi pazurami, ze śladami zaschniętej krwi.
Pysk nie prezentował się ładniej. W połowie w sierści, w drugiej połowie, zdeformowany, czerwony. Nie było tu jednak miejsca na oczy, ani nawet oczodoły. Pysk był nieco wydłużony, a w paszczy znajdował się szereg, ostrych i nierównych kłów. Również na czubku pyska znajdował się ciemny kikut, zapewne nos, który wydawał się żyć własnym życiem, bezustannie się odrobinę poruszając.
Dwie strzały przecięły powietrze i wbiły się w potwora. Jedna, ta Agaty trafiła w bok głowy, Damian trafił w kark. Stwór padł martwy z hukiem, który usłyszała dwójka pobliskich mutantów. Wydali oni dziwny, cichy dźwięk, przypominający grzechot. Pozostała piątka, która znajdowała się w zasięgu wzroku, również zaczęła kierować się w stronę Agaty i Markowskiego.
- Staraj się stać za mną - poinstruował Agatę i napiął cięciwę z kolejną strzałą i wypuścił ją do najbliższego mutanta, celował w głowę.
Tym razem zabrakło mu szczęścia lub umiejętności. Jego partnerce jednak nie. Strzała przeleciała mu obok ucha i ugodziła stwora tam, gdzie normalny człowiek miałby lewe oko. Drugi z bliższych mutantów znajdował się na tyle blisko, by Damian nie zdążył ponownie strzelić z łuku.
Rzucił łuk na bok i złapał za tomahawk, zamachnął się i rzucił nim w mutanta.Ten zaczynał już wyciągać łapy w jego kierunku, warcząc przy tym wściekle i tocząc pianę z pyska. Tomahawk wbił się w jego łeb, porządnie wchodząc w mózg i wyłączając go na stałe. Pozostałe pięć mutantów znajdowało się w odległości parunastu metrów. Agata nie trafiła dwoma kolejnymi strzałami w głowę. Strzały wbił się w korpus jednego ze stworów, spowalniając go trochę.
Złapał za łuk, napiął strzałę i wystrzelił w najbliższego, chwilę potem wystrzelił następną.
Pierwszy padł martwy, ze strzałą pomiędzy zębami. Drugi jednak uniknął śmierci, jednak pocisk ugrzązł mu tam gdzie winien mieć serce. Przyspieszył kroku, znajdując się już parę kroków od ofiary. Agata dobiła swojego mutanta, powoli robiąc duże kroki w tył i strzelając dalej.
Złapał łuk w lewą rękę, a prawą wyciągnął sztylet, przełożył go ostrzem do ziemi i wyrzucił łuk na ziemie. Rozbiegł się na ile mógł i asekurując lewą dłonią prawą, z nożem ustawił go na sztorc. Chciał wbić się na mutanta całą swoją masą przy okazji wbijając mu sztylet w ciało.
Ostrze wbiło się w krtań stwora, który wraz z Damianem runął na ziemię. Podróżnik poczuł straszny, piekący ból na plecach, gdy mutant, poszarpał mu je tuż przed śmiercią. Pozostał dwójka zwróciła się w jego stronę, czując zapach krwi. Ponadto był bliżej niż Agata. Ta jakby pod wpływem stresu, nie strzelała już tak celnie. Przestałą się jednak cofać, nie zmieniając broni.
Sturlał się z truchła i syknął bo przygniótł ranę . Udało mu się zebrać i kucnąć, drugą ręką z pochwy na pasie wyciągnął ząbkowany nóż i próbował wstać.
Gdy wstał, trochę chwiejnie, bliższy z mutantów już zaatakował. Pewnie urwałby Damianowi ramię, gdyby ten się nie uchylił, zachwiał się jednak ponownie na nogach. Nie upadł, ale nie uniknął ataku z drugiej łapy. Potwór rozorał Damianowi bok lewego ramienia, rana była nieco głębsza niż ta z pleców. Drugi potwór padł martwy od noża Agaty, która wyszarpywała ostrze z truchła. Jęknął z bólu i już bardziej w lekkiej furii wyprowadził pchnięcia dwoma nożami. Nie patrzył gdzie. Było to całkiem fortunne cięcie, wyprowadzone razem z kolejnym uderzeniem mutanta. Noże przejechały po łapach stwora, który momentalnie je cofnął rycząc z bólu.
Rzucił się na mutanta robiąc zamach z nad głowy dwoma rękami. Oba ostrza wbił się do końca w głowę potwora, który wraz z Damianem, powoli upadł na ziemię. Gdy wyszarpnął pełne krwi ostrza, spostrzegł się, że w zasięgu wzroku nie ma już wrogów. Adrenalina zaraz opadnie i zacznie czuć ból.
- Kurwa... - wysapał - Trochę mnie pogłaskali - kucnął na jedno kolano i zaczął oglądać ranę na ramieniu, po chwili wziął manierkę i polał wodą tę ranę. Względnie obmył ranę, krew jednak dalej wyciekała z trzech, dość długich otworów na jego ręce.
Pod nogami poczuł drżenie.
Rzucił się do przodu wypuszczając manierkę z ręki. Przeturlał się jeszcze odrobinę dalej od miejsca drżenia, tak dla pewności. Równo z momentem kiedy odskoczył ziemia otworzyła się i wystrzeliły z niej dwie pary szponiastych, czarnych, grubych łap. Po chwili schowały się. Dało się słyszeć wściekły ryk.
- Zaraz wrócą. Wywabimy je jeśli będziemy odskakiwać blisko od miejsca, w którym wyskoczą i się nie ruszymy. - Powiedziała Agata obserwując ziemię.
- Tak sądzę - rozejrzał się w poszukiwaniu swojego tomahawka. Był tam gdzie go zostawił, w głowie jednego z mutantów. Chwilę się z nim siłową, potem jednak z trzaskiem pękającej czaszki, wyrwał go .Zbliżył się do Agaty, jednak utrzymał odpowiedni dystans. Jak na zawołanie, spod ziemi, szybciej niż wcześniej wyskoczyła dwójka mutantów. Jednak jakby wystrzelili w powietrze, lądując na nogach obok dziury, którą wykopali. Damian i Agata odruchowo odskoczyli, lądując na plecach. Damian zawył z bólu. Każdy z mutantów rzucił się na swoją ofiarę szczerząc kły, pomiędzy którymi znajdowały się stare resztki mięsa. Przygotował nogę do kopnięcia. Potwór dostał w podbrzusze, o dziwo to go zabolało bardziej niż strzała w sercu i zgiął się w pół, padając na Damiana. Ten zauważył u stwora dwie dziwne wypukłości na klatce piersiowej, obie pokryte futrem. Mutant mruczał leżąc na podróżniku. Nie był najwyraźniej zdolny do ataku. Marko słyszał wściekłe krzyki Agaty. Zrzucił z siebie mutanta, zebrał się i wstał po czym spojrzał co się dzieje z dziewczyną.
- Zdejmij to ze mnie! - Wrzasnęła. Ręce trzymała pod truchłem mutanta, który leżał na niej, najwyraźniej martwy.
Podbiegł i zdzielił z silnego kopa truchło. Po czym wystawił rękę, aby mogła się złapać i podnieść.
Nie skorzystała z pomocy, wstała nerwowo się otrzepując i oklepując, sprawdzając czy nie ma ran.
- Szlag! Szlag by to! - Uspokoiła się dopiero po chwili. Bez słowa zaczęła zbierać swoje strzał i nóż. - To samice. Te dwie. Jebane samice. Ale nie powinny walczyć... to dość dziwne. Jak chcesz pozbieraj skalpy. Osa zapłaci za każdy pojedynczo.
Poobcinał parę głów, ile mógł unieść - Ale ogólnie to żyjesz? - zorientował się, że zadał głupie pytanie
- TAK! ŻYJĘ! - Warknęła wściekła. Po chwili dodała spokojniej - Choć mało brakowało. Dzięki. Jak wrócimy do twojego wozu to mogę cię opatrzyć. Apteczki mam ze sobą. Znam się na tym.
Zwolnił jedną rękę i położył ją na jej ramieniu - Nie ma za co, w końcu po coś tam poszedłem, nie? - zaśmiał się - Aj, tam wyleczy się samo - mruknął, choć wiedział, że to nieprawda.
Spojrzała na niego krzywo.
- Mów co chcesz. Jak nie chcesz dostać gangreny to lepiej pozwól sobie pomóc. W końcu i tak masz to przeze mnie.
- Uwierzysz lub nie, ale warto było, nie tylko dla tych łbów - zabrał rękę z jej ramienia.
- Cóż... dzięki. - Powiedziała jakby niepewnie, spuszczając wzrok. - Chodźmy już jeśli pozbierałeś strzały i inne rzeczy. Skoro te dwie zaatakowały, to reszta też może to zrobić. Pozbierał wszystko przed skalpami. Już do osady szedł milcząc.
Wspinaczka po gruzach było już nieco trudniejsza, gdy się schylał - bolało. Gdy ruszał lewą ręką - bolało. Czuł jak ubranie nasiąka krwią i przylepia się do skóry. Agata weszła na chwilę i po cichu do domu. Gdy wróciła niosła ze sobą małą, zieloną torbę. Nie miała już broni. Zmieniła tez koszulę, tamta była we krwi mutanta.
- Chodź. - Mruknęła i poszła za nim do samochodu, głowę cały czas spuszczała w dół i była jakby smutna, czy też zmartwiona. Gdy dotarli kazała mu się rozebrać od pasa w górę i zaczęła oczyszczać rany, a potem je zszywać. - Będziesz musiał przynajmniej dwa razy zmienić opatrunek, po tym, który ci założę. To nie jest trudne. Nauczę cię.
- Dobra... Co Ty taka przybita? - zapytał
Przeniosła wzrok na jego oczy tylko na sekundę.
- Nie wiem. Mam... mam wrażenie, że tu nie pasuję i... chcę cię spytać czy mogę z tobą pojechać? - Oderwała się nagle od rany i widocznie ożywiła. Źrenice jej się rozszerzyły. - Proszę! - Powiedział błagalnym głosem. - Nie będę dla ciebie ciężarem! Widziałeś, że umiem walczyć. Znam się na opiece medycznej. Przydam ci się. Naprawdę!*
- Nie wątpię, że się przydasz, ale musisz wiedzieć, że na pustkowiach nie ma miejsca na takie akcje jak teraz z tym truchłem. Te krety były naprawdę małym problemem. Przemyśl to, naprawdę, tu masz wszystko, wodę jedzenie, leki. Jak pójdziesz ze mną to czasem będziesz musiała przymierać głodem... Ja się przyzwyczaiłem.
- Też tutaj często się głodzę. Jakbym jadła codziennie już dawno żarcie by się skończyło. Nauczę się. Naprawdę. - Powiedziała po czym powróciła do opatrywania ran Damiana.
- Pomyślimy... A co na to Twój ojciec? Wątpię żeby Cię puścił. Przepraszam, to jest raczej pewne.
- Nie wiem. Porozmawiam z nim. Na pewno zrozumie. A jak nie... Sama nie wiem.
- Tu w mieście masz ochronę swojego ojca, a ja działałem sam więc nie wiem czy będę potrafił Cię obronić. Poza tym kobieta na pustkowiach musi być silniejsza od facetów.
- Mój ociec niedługo umrze, nie oszukuję się w tej kwestii. I tak żyje bardzo długo jak na te czasy. Wyniszczy go choroba i... no i inne rzeczy. Nie mam innego wyboru. Póki co skończyłam. Zobaczymy się rano. - Powiedziała zbierając rzeczy do apteczki. - Zmienię ci rano opatrunek. Jeśli tu będziesz. - Powiedziała po czym odeszła, raczej poddenerwowana.
- Dzięki i trzymaj się - założył koszulkę na siebie, miał niemałe problemy z tym bo rany były bolesne. Westchnął i przygotował się do spania.

Rano gdy Damian siedział na masce samochodu i przyglądał się blaknącemu słońcu, jedząc brzoskwinie z puszki, podszedł do niego Tomasz. Kulał mocniej niż wczoraj, twarz miał bardziej zmarnowaną. W dłoni trzymał długie zawiniątko.
- Witaj. Smacznego. - Powiedział po czym położył na masce zwitek szmat, zaczął rozsupływać więzły. Po chwili rozwinął płachty. - Trzydzieści strzał. Są dobre. Bardzo dobre. Z bloczkowym, dobrym łukiem, przebijesz się przez drzwi nimi. Nie tak jak bełtem, ale wciąż.
Odłożył puszkę i wziął strzały - Bardzo panu dziękuję... Czy że zdrowiem dobrze?
- Co? - Spojrzał na niego zdziwiony. - A co ci chodzi?
- Bo widać po pańskiej twarzy... Tak pytam.
- CO?! WIDAĆ PO MOJEJ TWARZY? - Krzyczał już nieco. Zbliżył się do Damiana.
- No, pan zmarnowany i kuleje pan bardziej...
Uspokoił się nieco.
- A. Nic. Po prostu. Starzeję się w zatrważającym tempie. Tyle. Aczkolwiek ma do ciebie dość ważną sprawę. Jak dla mnie - najważniejszą. - Powiedział z powagą.
- Rozumiem, no słucham - oparł się rękami o maskę, a nogę o zderzak.
- Jak będziesz odjeżdżał... - kiwnął głową, jakby zrezygnowany - zabierz ze sobą moją córkę. - Spojrzał na niego z dołu. Po raz pierwszy wyglądał nieco potulnie, staro i słabo. - Proszę. A wiedz, że często nie wypowiadam tego słowa. To jest pierwszy raz od wielu lat.
Westchnął - Rozumie pan, że Agata nie może ze mną jechać? Tutaj jest bezpieczna, ma tu zapewnioną pańską ochronę, a ja często zapuszczam się w najgorsze miejsca... W dodatku życie “na walizkach” jest wyczerpujące. Poza tym... Nie chcę za nikogo odpowiadać... Przepraszam - wziął puszkę z powrotem i zaczął jeść.
- Nie. - Pokręcił głową. - Nie jest tu bezpieczna. Moja ochrona... teraz jest na tyle duża i silna by sama się obronić. Ale nie przede mną. Ja... - Spojrzał na Damiana. Był to smutny wzrok, a pod nim ukrywała się złość. Potem zdawał się być czysty obłęd. Gałki oczne starca, lekko drżały. - Ja się mutuję. Zmieniam. Nie w jakiegoś kreta. W coś o wiele gorszego. - Po chwili ciszy wrócił znów do tematu Agaty. - Ona o tym wie. Nie ma tu samochodu oprócz tego Osy. Jeśli nie może z tobą podróżować zawsze, to chociaż czegoś jej naucz w drodze, aż znajdzie sobie jakiś środek transportu. Zresztą, nie wiesz jak to jest żyć tutaj! - Warknął. - Sam nie wiesz po co to robisz. W sensie żyjesz. Ty przynajmniej walczysz o życie. My... tutaj... je... przeczekamy. - Stuknął Damiana palcem w klatkę piersiową, przy każdym z ostatnich czterech słów, które mocno zaakcentował.
Przetarł palcami powieki tuż przy nasadzie nosa - Puszczasz córkę z obcym facetem. Do tej pory nie pozwalałeś jej się do żadnego zbliżyć, nie dziwię się. Skąd masz pewność, że mi gdzieś nie umrze? Nie jestem jak pan.
- Tak, jesteś obcy. Ale znam się na ludziach, bo ich szczerze nienawidzę. A po tobie widać, że masz kręgosłup moralny. I nie, nie mam pewności, że gdzieś nie umrze. Wręcz przeciwnie, ma pewność, że umrze, ale nie teraz. Nie przede mną. Nie przy mnie. Nie mógłbym znieść tej świadomości. - Zamilkł na chwilę wbijając wzrok w ziemię. Potem powrócił nim na Damiana. - Zresztą, nie miałeś córki, to pewne, ale gdybyś miał to być wiedział, że żaden mężczyzna nie jest jej godzien. Oprócz jednego. Tak więc... tak więc się zastanów, zanim zmienię o tobie zdanie. Wiesz gdzie mnie znaleźć. - Powiedział po czym pokuśtykał w stronę domu.
Odstawił znowu puszkę na maskę. Wolał być sam, nie musiał się o nikogo troszczyć, jeszcze miał brać ze sobą młodą, nie znającą życia na pustkowiach dziewczynę, którą będzie pewnie musiał pilnować jak małe dziecko. Ale mimo wszystko nie potrafiłby jej tu zostawić po słowach Świętego Tomasza. Tak więc dokończył jeść, zamknął samochód i poszedł do domu Świętego.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 15-04-2012, 19:57   #7
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Gdy zbliżył się do chaty, zza progu wyskoczyła Agata, ze swoją zieloną torbą z medykamentami. Uśmiechnęła się do Damiana
- Nie musiałeś się fatygować z tymi ranami. Jak ojciec zobaczy, że się przy mnie rozbierasz może być kiepsko.
- Zobaczymy czy się tym przejmie, a Ty się zacznij pakować bo niedługo będziemy się zbierać z tego miasta, ojciec w domu? - mówił próbując udać obojętny ton. Po czym wszedł do domu szukając Tomasza.
- Co? - Usłyszał za sobą, cichutkie, zdziwione pytanie Agaty.
Tomasza zastał przy jego stanowisku pracy. Starał się szlifować jakąś dość zadbaną deskę, które zapewne trzymał w jakimś tajnym spichlerzyku, szło mu to jednak dość kiepsko, nadwyrężył sobie ranną rękę przy robieniu strzał. Nie odwrócił wzroku w stronę Damiana. Jedynie spytał krótko
- A więc?
- Zgadzam się. Pomóc w czymś? - czuł się winny bo zachciało mu się strzał od rannego cieśli.
- Nie, nie trzeba. Już prawie nie czuję bólu. Prawie niczego nie czuję. Prócz głodu.
Do pokoju weszła Agata. Po jej twarzy łatwo było powiedzieć, że przyjęcia propozycji się nie spodziewała.
- Serio? Naprawdę mogę z tobą wyruszyć?
Pokiwał głową ciągle patrząc się z skwaszoną miną na Świętego
- Nie dręcz go, bo jeszcze zmieni zdanie. I zacznij się pakować, bo i ja to zrobię. - Mruknął do niej, wciąż się nie odwracając, skupiając uwagę na desce. - Podobno nikt nie widział Osy od tej wczorajszej bójki. Wiesz coś o tym, Podróżniku?
- Niezbyt, nie kręciłem się po mieście jakoś specjalnie dużo.
- No nic. Prześlę Agatę do ciebie, jak skończy. Jeśli oczywiście chcesz dzisiaj wyruszyć.
- Nigdzie mi się nie śpieszy, mogę poczekać dzień, dwa jak będzie trzeba.
- Bez przesady! Mam tylko dwie torby wojskowe. - Powiedział Agata, odwracając się do Damiana. Rzeczywiście, na jednym z łóżek polowych pojawiły się dwa zielone worki. Uśmiechała się.
Pokiwał głową i lekko się uśmiechnął - Masz jakieś niezałatwione sprawy w mieście?
- Po pierwsze, od kiedy to się klasyfikuje jako miasto? - Spytała dość rozweselona. - Po drugie, nie mam tu nikogo z kim chciałabym się pożegnać, czy coś. Przyjdę do ciebie gdy skończę. - Wróciła do pakowania.
- Uwierz mi, to jest dość duże skupisko ludzi... Widziałem mniejsze - kiwnął głową na potwierdzenie, że zrozumiał i poszedł do Świętego - Proszę pana - klepnął go lekko po plecach
Tomasz nagle się wyprostował jakby poraził go prąd.
- Tak? - Spytał nie odwracając się w stronę rozmówcy. Miał jakby bardzo odległy głos.
- Nie wiem czy się jeszcze zobaczymy dzisiaj. Chciałem powiedzieć, że będę się starać, aby Agata miała jak najlepiej ze mną, tak jak miała z panem. Cóż... Dziękuję za wszystko i do widzenia. Niech się pan trzyma jak najdłużej - nie wiedział czy ma podać rękę czy już odejść.
- Dziękuję ci. Bardzo ci dziękuję. Żegnaj. - Powiedział. Stał tak jeszcze chwilę, potem wrócił do pracy. Deska wydawała się już idealna, ale to mu chyba nie przeszkadzało.
Zrozumiał że ma iść. Tak zrobił. Ale męczyła go ta sprawa z Osą. Zamiast do auta skierował się do jego garażu.
Jedne z blaszanych drzwi do garażu były lekko uchylone. Na krawędzi znajdowała się plama krwi.
Wywalił gały, odruchowo wyciągnął sztylet z buta i pochylił się oglądając wnętrze nie wychylając się zbytnio.
Przez szparę wpadało mało światło, ale dość by zobaczyć samochód. Było to bodajże sportowe Subaru, ale dostosowane do obecnych czasów. Ze wzmocnieniami na karoseriach, dodatkowymi zderzakami, kratą na szybie. Jednak był tam też Osa. Leżał na masce. A raczej pewna jego część. Rozłożone na wznak truchło było wyjedzone z całego tułowia. Na żebrach i kręgosłupie nie zostało nic, nawet jednego ścięgna, ani organów wewnętrznych. Twarz i nogi był nietknięte. Po tym jak wykrzywiona była twarz Osy, Damian zrozumiał, że żył gdy był pożerany. Dlaczego więc nie słyszał krzyków?
Pod maską znajdowała się wielka kałuża, już schnącej krwi. Dopiero po chwili Damian zobaczył, że ktoś nad nią klęczy.
Był to chłopiec niemowa, który zlizywał powolutku krew z betonowej posadzki. Nie miał jednak twarzy czy też dłoni we krwi. Jakby nie on zabił Osę, zresztą, obok leżał rewolwer. Chłopiec tylko żerował.
Otworzył drzwi garażowe, aby mógł jako tako wejść i krzyknął do chłopca - Spadaj stąd! - jednak był przygotowany, nóż ostrzem do ziemi był gotowy do zadania pchnięcia.
Krzyknął? Czy tylko otworzył usta? Miał wrażenie, że żaden dźwięk nie wyszedł z jego ust.
Obok rewolweru leżały łuski. Czemu w nocy nie obudziły go strzały?
Chłopiec odwrócił wzrok w stronę Damiana i syknął
- To teraz moje. Ojciec pozwolił zjeść resztki! - Jego głos rozbrzmiewał jakby mówiły przez niego trzy osoby. Wrócił do kałuży. Damian nie słyszał chłeptania krwi jęzorem, mimo iż młodzian robił to dość energicznie. Był bardzo głodny i spragniony.
- Ojciec?! - nic mu nie mówiono, że ma ojca
Ponownie z jego ust nie dobył się żaden dźwięk. Chłopiec jednak zdawał się zrozumieć
- Nowy ojciec! Niedawno się narodził. Błogosławiony przemianą. - Syczał chłopak. - Odejdź, albo zgiń. Nie ma tu dla ciebie jedzenia.
- Nie chcę jeść, chciałem tylko sprawdzić... A nieważne. Rewolwer też Twój? - spytał spokojnie
- To bezużyteczna rzecz ludzi... - Mruknął pomiędzy łykami krwi. Kałuża się wyczerpała. Wstał więc i powąchał ciało Osy, nie mogąc się zdecydować gdzie zacząć jeść.
- To ja go sobie wezmę. Wyrzucę go bo to wstrętny przedmiot - mówił z udawanym obrzydzeniem. Podszedł do broni i sprawdził ile naboi jest w bębenku.
Błyszczące i zadbane Magnum 44. W bębenku zostały trzy naboje.
- Zrób jak uważasz niebłogosławiony bracie. - Powiedział chłopak oblizując usta. Chyba upatrzył sobie gałki oczne.
Nagle Damian usłyszał krzyk. Krzyk Agaty.
- Ach. Błogosławiony poluje. Idź, a może pozwoli ci zjeść resztki. - Rzekł po czym zaczął wysysać oczy dla martwego Osy.
- Kurwa! - krzyknął i z rewolwerem w prawym, z nożem w lewym ręku wyleciał jak poparzony na zewnątrz i próbował wyszukać miejsce ataku.
Agata znalazła się sama. Biegła główną ulicą w stronę Damiana. Zza rogu nagle wyłonił się jej ojciec. Biegł na czterech kończynach, nagi, pokryty zieloną łuską. Miał wysunięty do przodu pysk, w którym znajdował się szereg ostrych zębów. Pomiędzy nimi zapewne resztki Osy. Tomasz zrobił się znacznie bardziej masywny. Gdy tak biegł na czworakach, zdawał się mieć dwa metry w barkach i trzy długości. Jego wszystkie kończyny wieńczył szereg dziesięciu szponów. Warczał wściekle. Mieszkańcy, którzy byli na ulicy zaczęli się chować do domów. Ci którzy już byli w środku, wyglądali na chwilę by od razu się schować, ze swoim krzykiem i przerażeniem.
Ruszył biegiem, aby przybliżyć się do nich jak najbardziej, po czym skrzyżował ręce i wycelował z rewolweru do Tomasza i nacisnął spust.
Nie był przyzwyczajony do rewolwerów, kula przecięła lekko jedną łuskę, na przedniej łapie. Stwór jednak tego nie poczuł. Wycelował teraz w głowę i nacisnął spust po raz drugi. Mutant przyspieszył i już gotował się do skoku, pocisk trafił już w środek, tej samej, prawej łapy Akweńczyka. Zawył wściekle i gardłowo. Po chwili znów ruszył z pełną prędkością. Agata płakała i biegła nie oglądając się za siebie. Damianowi została jedna kula.
Wetknął rewolwer za pas, wyjął ząbkowany nóż i pobiegł sprintem w ich stronę chcąc jakoś ściągnąć na siebie Tomasza. Stwór nie był całkiem pozbawiony rozumu, wiedział, że żeby zabrać się łatwo do posiłku, musi zdjąć jedyne zagrożenie, teraz był to Damian. Stanął w miejscu, skoczył w bok i warknął w jego stronę. Stał tak chwilę. Potem ruszył w stronę nowej ofiary. Dzieliło ich ponad pięćdziesiąt metrów.
Zatrzymał się, rzucił nóż na ziemię i wyjął rewolwer po czym wycelował z biodra i czekał, aż mutant będzie naprawdę blisko, wtedy naciśnie spust. To co było niedawno Tomaszem, skoczyło do góry. Skoczyło naprawdę wysoko i było widać jak potężny jest to stwór. Płaski, długi prawie jak Damian, tułów błyszczał się od pokrywających go, jasnozielonych łusek. Warczał i krzyczał wściekle, gdy leciał na Damiana. Bardziej trafionej kuli nie mogło być. Pocisk przebił się z łatwością przez oko, wszedł do mózgu i zaraz wyszedł z drugiej strony. Wszystkie funkcje życiowe zostały wyłączone, resztki najważniejszego narządu rozlały się po skrawku ulicy. Markowski usunął się w ostatniej chwili, przed ciałem mutanta, zaraz po wystrzale. Huk był ogromny.
Nie zapowiadało się na to by ktoś z mieszkańców chciał pomóc. Damian zobaczył, że oprócz krat, mieszkańcy dodali jeszcze żaluzje na okna, by udawać, że nic nie widzą i nic nie wiedzą.
Agata leżała skulona pod samochodem Damiana. Płakała i trząsła się.
Schował za pasek rewolwer, podniósł nóż i pochował wszystko na swoje miejsce, po czym poszedł do samochodu i kucnął patrząc się na dziewczynę - Aga... - podał jej rękę - Chodź, już po wszystkim...
Chwyciła jego rękę. Cała się trzęsła. Wstała powoli. Unikała wzrokiem ciała ojca.
- Zabierz mnie stąd. Proszę. Podjedź do domu, zabiore wszystko i... po prostu jedźmy, dobrze? - Spytała błagalnym, chwiejnym głosem.
Trzymając ją za rękę zaprowadził do samochodu i pomógł jej wejść po czym trzasnął drzwiami i sam wsiadł za kierownicę, rzucając pusty rewolwer na deskę rozdzielczą. Odpalił silnik i ruszył do jej domu
Tam skończyła się szybko pakować. Wzięła łuk, pistolet (Makarov) i dwa kołczany strzał. Chwyciła dwa worki i wyszła z domu, nie oglądając się
- Gdzie... gdzie mogę to położyć? - Wbijała wzrok w ziemie. Wciąż miała twarz czerwoną od płaczu.
- Wsiadaj - powiedział tylko i wziął od niej torby. Otworzył drzwi z tyłu samochodu i położył je byle gdzie. Wsiadł za kierownicę i podjechal jeszcze pod garaż Osy, zaparkował tak, żeby Agata nie widziała truchła - Zamknij się tu - rozkazał i wyszedł. Chciał sprawdzić co tam Osa miał.
Truchło nie leżało już na masce. W garażu zaś roiło się od narzędzi. Stało tam też pięć kanistów z benzyną. Dwie paczki naboi do Magnum 44. Drzwi prowadzące do części mieszkalnej były zamknięte. Chłopca nie było.
Zabrał najpierw benzynę, od razu zapakował ją do wozu i zamknął drzwi na zamek. Paczki naboi wrzucił do kieszeni. Zebrał niektóre lżejsze narzędzia i te najpraktyczniejsze. Po czym wziął śrubokręt i poszukał jakiegoś drutu i zaczął grzebać w zamku drzwi od części mieszkalnej
Drzwi może i mocne, bo z dębu, wyraźnie tu nie pasujące, ale zamek zardzewiały i niestały. Po chwili Damian mógł wejść do środka. W środku nie było za wiele. Parę szafek z żarciem w puszkach. Fotel, sterta gazet pornograficznych, aparat fotograficzny, kanapa z posłaniem, parę balii, wiader, baniak z wodą. Poza tym - bałagan. Osa nie dbał o higienę. Pustych puszek raczej za często nie wyrzucał.
Zebrał jedzenie, gazetki, aparat. Gazetki ukrył w swojej skrzynce w samochodzie przed Agatą. Wsiadł i od razu załadował rewolwer nowymi nabojami. Paczki z amunicją do niego schował do schowka przy siedzeniu pasażera. Resztę wrzucił luzem na tył. Odpalił silnik i odjechał szybko w kierunku rozjazdu z którego tu przybył.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 17-04-2012, 21:29   #8
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Nie mówiła nic przez pierwszą noc. O poranku też. Tylko siedziała obok i patrzyła na pobocze dróg, lub w przód, na horyzont. Damian postanowił skręcić tam, gdzie odradzała mu to spotkana niedawno podróżniczka. Dopiero wtedy dziewczyna chrząknęła, przekręciła się na fotelu i odezwała się.
- To chyba... droga na Białoruś. Tak mi się wydaje.
- Możliwe... - Mruknął Damian.
Potem znowu milczała przez jakiś czas.

Droga póki co była zwyczajna, dość kręta, ale pobocza były takie jak gdziekolwiek indziej. Piach, strzępy ciemnej, lub żółtej trawy, gdzieś w oddali suche i chude drzewa.
- Robi się gorąco, nieprawdaż? - Słusznie zauważyła Agata ocierając pot z czoła.
- Trochę tak... - Odpowiedział Damian, przejeżdżając nieroztropnie po całkowicie mokrych włosach. Wytarł pot z dłoni o rękę, by nie zaświnić kierownicy. Oczy również zachodziły mu mgła od gorąca. Zwolnił mocno i próbował skupiać wzrok na drodze. Na bezdrożach nie było już drzew czy trawy. Piasek zaś stawał się coraz jaśniejszy.

Upał miał też swoje zalety. Po pewnym czasie Agata siedziała obok tylko w białym podkoszulku bez rękawów... i spodniach oczywiście. Zmęczona upałem przekrzywiała głowę to na lewo to na prawo, próbując zasnąć i dać sobie odpocząć. Damian również zmniejszył ilość ubrań, pozostając jednak przy odpowiedniej dozie przyzwoitości, co do siedzącej obok kobiety.

Pili sporo wody, ale większych ubytków na razie nie było widać. Minął pierwszy dzień powolnej jazdy. Noc była cholernie chłodna, więc trzeba było się mocniej ubrać na powrót. Nie było to zbyt przyjemne uczucie, będąc skąpanym w pocie, wchodzić we wszystkie ubrania i pod śpiwór. Jednak Damian temperaturę nocy szacował na około -20 stopni Celsjusza. W dzień zaś, upał wynosił prawie czterdzieści.

W połowie drugiego dnia, zaczął się zastanawiać czy dobrze zrobił obierając tę drogę. Agata nic jednak nie mówiła, wciąż mu ufając niemal, że bezgranicznie.
Odezwała się dopiero po posiłku, a jedli mało, upał odbierał im do tego chęci.
- Bym zapomniała! Kiedyś ojciec obrobił supermarket, w sensie przed apokalipsą, ze środków higieny jamy ustnej. - Powiedziała z uśmiechem. - Dlatego też mam takie piękne uzębienie. - Wyszczerzyła białe jak śnieg i równe ząbki. - Mogę się podzielić. Mam jeszcze dobre dwadzieścia tubek. Wiesz, w zęby ci nie zaglądam boś nie koń, ale lepiej o to dbać w miarę możliwości.
- Ta. Byłby miło gdybym mógł. - Powiedział po pośpiesznie połkniętym kęsie suszonej wołowiny.

Po pewnym czasie Damian zaczął się strasznie krępować przy dziewczynie. Gdy zasypiała omal nie zjeżdżał z drogi na gęsty, niemal biały piach, bo wlepiał oczy w jej dekolt, twarz czy ramiona. Gdy coś do niego w końcu mówiła, odpowiadał krótko i rzeczowo.
Po kolejnej nieprzyjemnej nocy, nastał kolejny upalny dzień. Ten jednak był... piękny. Wiecznie ziarniste niebo zostało zastąpione błękitnym, bezgranicznym oceanem spokoju i nieskazitelnego piękna. Krystalicznie czyste, białe chmury wędrowały spokojnie przez nieboskłon, swoim kształtem przywodząc na myśl najdziwniejsze rzeczy i zdarzenia. Damian ostatni raz widział coś takiego... nie. Czegoś takiego nigdy nie widział. Agata również. Stała tylko na zewnątrz samochodu z rozdziawionymi ustami, patrząc w górę.

Czyste, nieskalane niebo.
- Chodź. Jedźmy. To jakiś dobry znak. - Mruknął Damian gdy wyrwał się z zamysłu i otępienia. Było nieznacznie chłodniej, ale Markowskiemu prowadziło się znacznie przyjemniej, gdy na horyzoncie miał coś takiego. Paliwo uzupełniał już cztery razy od wjechania na ten teren, póki co nie martwił się o zapas.

Po pewnym czasie zupełnie nie wiedział gdzie są. W jednej chwili asfalt się skończył. Piasku było coraz mniej, był coraz jaśniejszy, aż w końcu znikł. Była tylko... biel.
Takie pustynie... były gdzieś w Ameryce Północnej. Kiedyś. Ale tutaj? Na terenach dawnej Białorusi? Co za anomalie przetoczyły się przez ten kraj? Jednak białe, kamienne płytki nadawały się do jazdy. Samochód pomykał po nich niewiele wolniej niż wcześniej po asfalcie. Jednak Damian kompletnie nie wiedział gdzie jechać. Wszystko wyglądało tak samo.
- PATRZ! TAM!- Markowski nie był pewien ile czasu już tak jechał gdy Agata krzyknęła i wskazała na wschód. - To chyba osada. I to ogromna.

Rzeczywiście, w oddali widać było zabudowania. Nie byle jakie zresztą. Na pustkowiu ktoś postawił sobie wielką fabrykę z dwoma kominami, otoczoną wysokimi budynkami. Wszystko ukryte za wielkim murem z kamieni. Ludzie.

Niebo znów stało się ziarniste i ponure.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 24-04-2012, 18:56   #9
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Damian jednak zachował względny spokój. Oczywiście cieszył się, że ten teren nie jest całkowicie wymarły, ale kto wie co za ludzie tam egzystują.
- Spokojnie, nie podniecaj się bo może nie być czymś jak trafimy na kanibali... - klepnął swoje magnum ręką i ze schowka, starając się nie dotknąć kolan Agaty choćby przypadkiem, wyjął Walthera i wręczył go dziewczynie - Umiesz to obsługiwać? Gdyby nas rozdzielili masz strzelać do wszystkiego co ci będzie chciało zrobić krzywdę, nieważne czy to człowiek czy mutant - pouczył Agatę dosyć monotonnym i nudnym głosem. Zero modulacji głosu. To nie dlatego, że nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, a starał się nie utrzymywać z nią kontaktu wzrokowego bo zapomniałby o czym miał powiedzieć.
- Kanibale? Tutaj? No nie wiem... - Pokręciła głową. - Nie mieli by za dużo do jedzenia. Sami szybko by się wyczerpali. No i ta fabryka... jest na chodzie. Chyba to sprawdzimy, nie? - Spytała z ekscytacją w głosie.
- Sprawdzimy, sprawdzimy... W końcu to pierwsze osiedle od kilkudniowej jazdy jakie spotkaliśmy. Może uda mi się coś opylić. Nie oddalaj się zbytnio i pamiętaj o strzelaniu w razie niebezpieczeństwa.
- Będę strzelać wszędzie. - Powiedziała kurczowo ściskając broń.

Miasto było ogromne. Fabryka razem z kominami była największym budynkiem, za murów wystawał dachy, lub całe piętra, budynków, które wyglądały na mieszkalne. Wszystkie szerokie, w większości z cegły czy marmuru. Co ileś metrów, w mur wbudowany był budynek strażniczy, niski, bo ledwie metr lub dwa wyższy od samego obwarowania. Zbudowane z blachy czy drewna strażnice miały małe otwory, by strażniczy mogli przez nie wypatrywać podróżnych. Każdy z budynków miał na boku megafon. Gdy Damian zaczął się zbliżać, rozległ się alarm.
- ALARM PIERWSZEGO STOPNIA! ALARM PIERWSZEGO STOPNIA! OBIEKT OD ZACHODU! OBIEKT OD ZACHODU!
Pozostawało się zastanawiać czy skala jednego tutaj jest największym zagrożeniem czy najmniejszym. W pierwszym wypadku mieli przejebane. W drugim - urażona została ich wartość.
Alarm zapewne oznaczał tylko mobilizację, wezwanie dowódcy na posterunek, tak więc Damian dalej jechał w stronę murów. W końcu zatrzymał się pod samą bramą. Wyglądała jakby wyjęta ze średniowiecza. Wielka z mocnego drewna, wzmacniana stalowymi prętami i metalowym okuciem. O dziwo odrzwia zaczęły się rozsuwać.
- Wjeżdżać powoli! Po przejechaniu dziesięciu metrów wyjść z pojazdu! Bez broni! - Mówił ktoś zza muru, przez megafon.

To była istna metropolia. Pomiędzy budynkami znajdował się blaszane dachy, nad nimi pięły się grube rury, na wielu budynkach były świecące się reklamy, czy napisy. Nie było asfaltu, a podłoże było takie jak poza murami. Twarde i białe. Aga i Damian dostrzegli pełno mieszkańców, nie zwracali jednak uwagi na przejezdnych, biorąc pod uwagę ilość tubylców, to i przejezdni nie byli rzadkością.
Damian i Agata wyszli z wozu. Od razu podszedł do nich mężczyzna, którego płeć dało rozpoznać się tylko po braku wypukłości na klatce piersiowej i głosie. Odziany był w zlepki różnych, głównie beżowych lub białych ubrań, nosił maskę przeciwgazową, ale jedną z tych, które nie zasłaniały oczu, sięgała mu tylko do połowy nosa. Na głowie miał trójkątny kapelusz. Szedł pewnym krokiem, pozbawiony broni, a za nim dziesięć innych, podobnie ubranych, z wyjątkiem kapelusza, już uzbrojonych ludzi. Jednak żaden z nich nie celował w stronę nowo przybyłych.


- Witajcie. Jestem Brosiew Harkov. Dowódca tutejszego Garnizonu Prawa. Przyjechaliście z zachodu, więc pewnie gówno wiecie co to za miejsce. - Odzianą w skórzaną rękawiczkę bez palców, dłonią pokazał im cały horyzont, który zajmowało miasto. - Oto Eden. Lepiej trafić nie mogliście. - Jego głos, choć przechodził przez maskę, pełen był spokoju i pewności siebie. Brzmiał jakby można było mu zaufać.
Słuchał Brosiewa z założonymi na tors rękami, ale starał się nie udawać większego cwaniaka
- Rozumiem, że znajdę tu towar o jakim do tej pory mogłem tylko pomarzyć? I miejsce do przenocowania?
- Hotele, motele na każdym kroku. Jak cię nie stać to są przyczółki dla bezdomnych, raczej puste. Towaru mamy od cholery. Targowisko jest wokół fabryki. Jest tam wszystko. Żarcie, dragi, leki, paliwo, śrubki, kondomy. Czego dusza zapragnie. Jeśli chcecie tu zostać dłużej niż dzień, muszę was zapoznać z prawami tu obowiązującymi. - Dodał na koniec, jakby z początku o tym zapomniał. Jednocześnie gestem dłoni odegnał ludzie stojących za plecami. Rozbiegli się ponownie do strażnic.
- No słucham - oparł ciężar ciała na jednej nodze rozglądając się za Agatą.
To rozglądała się na boki, zachwycona ogromem miasta. Wszystko tu pachniało dymem, ogniem, tytoniem i czadem, ale nie bardzo jej to przeszkadzało. Wyrwała się jednak z zamysłu by tez posłuchać Harkova.
- Po pierwsze - zaczął - mamy tu walutę. Mówcie jak chcecie. Mania, dzieńgi, kasa, forsa. To specjalne blaszki, produkowane w najmniejszym oddziale fabryki. Nie macie takich, więc wystarczy wymienić trochę towaru na kasę. Po drugie. Możecie nosić broń. Możecie zabijać tylko w samoobronie, czy celach wyższych, czyli zabicie przestępcy czy coś tam... wiecie, macie chyba kręgosłup moralny i etyczny. - Chrząknął. - Wszystko co robicie może zostać zweryfikowane przez Garnizon Prawa, jedyną i najwyższą jednostkę porządkową w Edenie i Katharsis (to drugie miasto, dużo dalej). Wymiar kar jest różny, od grzywny, przez pozbawienie wolności, po śmierć z torturami. Po czwarte. Władzę w mieście sprawuje obecnie Georg Kurlowicz. Na jego wezwanie, rozkaz czy życzenie należy niezwłocznie odpowiedzieć. Poza tym, podstawowe sprawy związane z etyką i moralnością. Nie zabijaj, nie cudzo... a nie. To mamy w dupie. Sory. Co do nie zabijaj też już mówiłem... Resztę możecie się domyślić. Jeśli macie jakieś pytania co do czegokolwiek to walcie.
- Czego i kogo się tu wystrzegać i nie zadzierać, aby móc wyjechać stąd żywym?
- Mamy tu podział na dystrykty - wskazał kolejno trzy kierunki - siódmy, czwarty i drugi są najniebezpieczniejsze. Pierwszy i trzeci najbogatsze, reszta, a jest łącznie dziewięć są zróżnicowane. Nie zadzieraj z gangami, wejdziesz w walkę pomiędzy gangiem a Gwardią... rzadko się patrzy kogo się leje w takim motłochu jaki panuje na ulicach opanowanych przez gangi. Przynajmniej oni myślą, że nad nimi panują...
- Czyli nie ma żadnej szychy, której trzeba by się bać?
- Pełno. Ale co parę tygodni stanowiska na górze u tych drani się zmieniają. Nie przez śmierć naturalną. Jest też paru, na których mamy listy gończe. Zdjęcia wiszą na tablicy przed posterunkiem, przed ratuszem, na przypadkowych budynkach. Za dużo ich by jednego wynieść ponad wszystkich. - Wzruszył ramionami.
- Jeśli będę miał pytania to kogo szukać? Teraz już wyczerpałem wszystko, a później na pewno trafię na coś dziwnego według mojego gustu i będę chciał rozwiać wątpliwości.
- Przypadkowi ludzie, sprzedawcy, kapłani, Gwardziści. Aha, wóz musicie gdzieś zaparkować. Inni podróżnicy przyjeżdżają z drugiej strony, więc albo przejedź całe miasto by zaparkować an drugim końcu za grosze, albo na naszym parkingu za parę dzieńgów, u nas bardziej bezpiecznie.
- Najpierw muszę zdobyć manię - zaznajamiał się z okolicznym slangiem
- U pierwszego lepszego handlowca możesz wymienić. Zaparkuj teraz, zapłacisz później. Powiedz wartownikowi, który będzie stał przy drzwiach tego budynku - wskazał na długi, dwupiętrowy budynek z płaskim dachem, zapewne koszary - że chcesz uiścić opłatę. Aha i jeszcze jedno. Większość tutaj zna tylko ruski, ale mówiących po polsku też sporo znajdziesz. - Powiedział i zrobił krok w tył.
- Czaję, dzięki i do zobaczenia - zasalutował i wszedł do samochodu z chęcią zaparkowania na tym bezpieczniejszym parkingu.
Zaparkował na obszernym, schowanym za koszarami parkingu, czyli kawałkiem ziemi wokół którego ciągnęło się wysokie druciane ogrodzenie, został wpuszczony przez bramę, Harkov rozmawiał przy niej ze stróżem. Agata czekała na powrót Damiana podziwiając miasto. Wokół starych domów mających piętro lub dwa, zbudowano małe, parterowe budynki z blaszanymi dachami i ścianami głównie z drewna, cegieł czy marmurowych bloków. Wszystkie były połączone ze sobą, poustawiane bardzo ciasno. Przejścia dla pieszych znajdujące się pomiędzy niektórymi budynkami, dało się rozpoznać po tym, że na ziemi leżały druciane kratki, jakby przymocowane do ziemi. Ponadto gdy szło się takim przejściem, nad głową miało się blaszany daszek, dzięki czemu ciągle było się w cieniu. Tam gdzie nie stały budynki były place, lub drogi dla pojazdów. Ludzie gadali i łazili w sobie tylko znanych celach.
Wąskie przejścia dla pieszych nie były zapchane, ale pomimo, że długie, to na drugim końcu zazwyczaj dało się zobaczyć kogoś kto też chciał skorzystać z deptaka.
- Gdzie idziemy? Zdobyć kasę? Co wymienisz? - Spytała podekscytowana Agata w końcu dołączając do Damiana.
- Spokojnie. Idziemy po szmalec - otworzył tylne drzwi samochodu i schował do plecaka trochę żarcia z gatunku “najgorsze do użytku dla podróżników” czyli wszelkie dosyć szybko psujące się puszki i takie tam. Po czym ruszył powoli na targ zamykając samochód uprzednio.
- Wow - powiedziała podekscytowana - strach o to, że cię okradną. Nigdy tego nie miałam. Wiesz, u nas komuś coś zginęło to grono podejrzanych ograniczało się do parunastu osób, a tutaj... Ręce w kieszeniach? - Spytała z uśmiechem.
Miło było wejść pod rozgrzaną blachę, by choć trochę odpocząć od słońca, choć cień dawany przez daszek był... no ciepły.
- Jeżeli masz coś wartościowego to radziłbym Ci trzymać rękę na pistolecie żeby skurwiela uprzedzić - powiedział, zarzucił plecak na jedno ramię i złapał za rękojeść swojego magnum, które spoczywało za paskiem, ot tak dla wygody i szpanerstwa.
Agata podpatrzyła manewr, tak samo włożyła pistolet za pasek i tak samo położyła na nim dłoń.
- Super... - Mruknęła.
Spojrzał na nią i pokręcił głową z uśmiechem. Ruszył gdzieś w miasto szukając targu.
Wystarczyło iść za wrzawą. Nasilający się hałas i coraz intensywniejsze zapachy zdawały się być bardzo obiecujące. Oczywiście nie należało oczekiwać zbyt wiele, tak jak Agata, która szła niemal skacząc z radości na myśl o egzotycznych, wspaniałych, pięknych rzeczach, które może znaleźć. Może jakieś rarytasy sprzed apokalipsy? Książki? Te... filmy? Tak, tak. Zapewne wszystko to się znajdzie. Gdzieś na dnie spleśniałego, kartonowego pudła, zniszczone i zaniedbane. Oczywiście sprzedawca wystawia jako stan “BARDZO DOBRY”. Jednak gdy wyszli na ogromny plac, ciągnący się wokół fabryki mina jej nie zrzędła pomimo iż zobaczyła... sama nie była pewna co.
Setki ludzi. Setki. To było naprawdę niespotykane. Setki mniejszych i większych straganów, blaszanych budyneczków, albo po prostu koców czy mat rozłożonych na ziemi, na których leżały towary. A były to absolutnie przedziwne przedmioty. Dziwne pudło ze szklanym ekranem, z napisem “SONY” na dole i wielkim guzikiem na boku, malutkie... dziwne coś z klawiszami, na których były zarówno cyferki jak i literki, ponadto dwa miał jakiś zielony i czerwony znaczek, to też miało ekranik, tylko malutki. Ciężko było rozpoznać kto tutaj coś kupuje, kto sprzedaje, a kto kradnie. Za duży harmider. Ale do jakiegoś straganu na pewno dało się dojść by wymienić rzeczy na kasę.
- Wow... ale ludzi... i rzeczy. Ciekawe do czego służą, albo służyły. - Agata mówiła i mówiła, ale przez hałas powodowany przez tłum niewiele docierało do Damiana. Parę razy odwracał się by sprawdzić czy się nie zgubiła. Parę razy było tez blisko by do tego doszło. By jednak tego uniknąć dziewczyna chwyciła Damiana za rękę
- Prowadź! Chcę się jednak stąd wyrwać! Tylko łapki mi nie urwij! - Wrzasnęła do niego z uśmiechem i lekkim rumieńcem na twarzy, wywołanym dotykiem, który był efektem jednorazowej, spontanicznej myśli.
- Najpierw muszę wymienić żarcie na mamonę! Inaczej nie poszalejemy tu zbytnio! - odkrzyknął i odwrócił głowę od niej by nie zauważył zmieszania na jego twarzy. Podszedł do pierwszego lepszego handlarza żarciem lub towarami podobnymi do tego.
Minęli dość ciekawą scenkę. Przechodnie utworzyli mały krąg, w środku którego pewna bójka miała się ku końcowi. Wielki dryblas wbijał raz po raz swojemu łysemu przeciwnikowi, nóż rzeźnicki w klatkę piersiową. Dziurawił go w oszołamiającym tempie, a krew bryzgała gdzie popadnie. Dryblas szczerzył wybrakowane uzębienie, a krew barwiła jego zęby na czerwono. Gdy ofiara padła martwa na ziemię, powoli tworząc czerwone błocko, dryblas oblizał wargi, ciesząc się metalicznym smakiem zwycięstwa.
Pokręcił głową i poprowadził Agatę dalej, szukał tego handlarza. Aczkolwiek pewnie wróci tu jeszcze.
W końcu udało im się dobić do jednego ze stoisk. Zrobiony z blachy i drewna kiosk poobwieszany był w przeróżne, głównie świecące się przedmioty. Sprzedawca, ubrany w łachmany mężczyzna odpędzał krzykami jakąś kobietę, która zbyt długo i zbyt podejrzanie grzebała w koszach z towarami. Gdy spostrzegł Damiana uśmiechnął się i spytał najpierw po rusku, a potem po polsku
- W czym mogę pomóc?
- Witam! - zakrzyknął po polsku i wyjął pierwszy lepszy towar z plecaka - Ile u Pana za to dostanę?
Sprzedawca wziął od Damiana pozytywkę i obejrzał ją “okiem fachowcy” raz mrużąc jedno oko, raz drugie. Była wciąż na chodzie.
- Piątaka. Co jeszcze masz? - Powiedział odkładając towar na bok.
- Trochę puszkowanego żarcia - pokazał jedną puszkę
Spojrzał na zawartość puszeczki.
- Po trzy za jedną.
Oddał wszystko.
- Dobra. Razem pięćdziesiąt, tak? - Spytał szybko przeliczając puszki. - Prawie wszystko co mam. Lepiej żeby to było dobre żarcie. - Powiedział wyjmując zza lady brzęczącą sakiewkę, zaczął z niej powoli wyjmować srebrne krążki z wypukłym z obu stron środkiem. Na środku był napis “Opat IV”. Wyliczył na prędce po czym zaczął zgarniać puszki, część do kosza, część do worka, zapewne do prywatnych zapasów. Spojrzał spode łba na Damiana.
- No? Jeszcze tutaj?
- Czyli już nie mogę czegoś kupić? - wzruszył ramionami - Szkoda, pójdę tam dalej może tam mi pozwolą, do widzenia - i powoli zaczął odchodzić od stoiska.
- E! - Wrzasnął wyciągając rękę i przy okazji zwalając z lady parę puszek, które zaczął w pośpiechu podnosić. - Stój! Możesz, możesz kupić!
- Tylko mam jeszcze pytanie, co oferujesz? - założył ręce na tors i spojrzał nieco znudzony na sprzedawcę.
- Różne bzde... niezwykłe przedmioty! Nie dostaniesz tego co dostaniesz u mnie nigdzie indziej! - Mówił chaotycznie i bez przekonania pokazując i wyciągając najróżniejsze przedmioty. Głównie perfumy, dezodoranty, choć wśród nich znalazł się gaz pieprzowy, ciekawe czy sprzedawca odróżniał go od gazu pod pachę? Potem pokazał różne świecące się krążki, z napisem “CD” lub “DVD” na jednej stronie, z drugiej była tylko dziwna powierzchnia, bez jakby jednego określonego koloru.
- Ile za to? - wskazał na gaz pieprzowy wzrokiem kompletnego laika.
- Co? Ten perfum? Muszę przyznać, że jego zapach powala i wabi samice z promienia trzech kilometrów. No to niech będzie dzieńg za ten kilometr. - Mruknął z uśmiechem, zacierając ręce.
Wzruszył ramionami nie uśmiechając się i rzucił handlarzowi trzy monety.
- Czymś jeszcze mogę służyć? Może te suchary? - Wskazał na płytki z napisami.
Pokręcił głową - Agata, co sobie życzysz? - odwrócił głowę do niej.
- Wyjście. - Powiedziała jakby skurczona. Uważnie obserwowała otoczenie. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną.
Wyciągnął rękę po gaz pieprzowy. Kiedy go dostał ruszył dalej wręczając buteleczkę Agacie - Ten typcio nie zna się na swoim towarze, to gaz pieprzowy. Psikniesz nim trochę na ryj jakiegoś skurwiela i masz szansę na ucieczkę bo mu oczy załzawią, zaczną szczypać i zachce mu się kichać. - wytłumaczył dziewczynie.
- Na ucieczkę albo zaciukanie go, tak? - Dodała.
- Jak będziesz dość szybka to tak
- Super. Dzięki. - Powiedziała i schowała gaz do kieszeni. - Wychodzimy?!
- Tak Ci się chciało zwiedzać... - zaśmiał się i ruszyli w kierunku wyjścia. Postanowił pójść zapłacić za parking. Chciał też o coś zapytać.
- Nie tego się spodziewałam. - Rzuciła gdy znów znaleźli się w tunelu. - Jak myślisz, o co chodzi z tą wielką rurą, która ciągnie się przez całe miasto za, przed, nad i obok wszystkich chat?
- Widziałem kiedyś takie zdjęcie jakby dwóch pudełek jeżdżących na takich dwóch metalowych palach. I zawsze było to na tle jakiś zabudowań. Może to to.
- Czy ja wiem? To jest strasznie gruba rura. Można by tam hurtowo upychać ciała... czy coś. - Gdy wyszli z przejścia przyjrzeli się masywnej rurze. W większości była pokryta graffiti, to sprawiało, że jeszcze bardziej rzucała się w oczy. Metalowe pręty, do których rura była podczepiona, były bardzo liczne i... no właśnie. Niektóre były jakby nowsze i solidniejsze. Jednak nikt z przechodniów zdawał się tym zbytnio nie zajmować.
Szybko dotarli do koszar. Przed drzwiami z tabliczka, na której widniał napis “Garnizon Prawa - Eden III”. Przed wejściem stał wysoki i barczysty wartownik. Stał na baczność, patrząc się w horyzont. Na twarzy miał taką samą maskę przeciwgazową jak reszta. W dłoniach trzymał kurczowo karabin maszynowy, przez ramię miał przewieszoną włócznię, a u pasa przytroczoną szablę.
Podszedł do niego - Witam?
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 26-04-2012 o 18:59.
Ziutek jest offline  
Stary 24-04-2012, 18:57   #10
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Wartownik zasalutował, stuknął ciężkimi butami i odwrócił się do Damiana
- Kapral Lawrenko! Wachta numer cztery! Czego potrzebujecie podróżni?! - Wykrzyknął.
- Chciałem zapłacić za parking i zapytać gdzie tu można znaleźć jakiś przyzwoity hotel.
- Opłata tygodniowa wynosi osiem, tyle zazwyczaj zostają tutaj podróżni, nie licząc ostatniego okresu. Hotele znajdują się głównie w dystryktach trzecim, piątym i siódmym. Najlepsze i najdroższe są w trójce, w siódmym zapadłe, tanie i niebezpieczne. To jest czwarty dystrykt. Jak będziesz się przechadzał po mieście, będą tabliczki, na których będzie napisane w jakim się znajdujesz. - Odpowiedział rzeczowo i spokojnie, bez musztry.
- Komu uiścić opłatę za parking?
- Cieciowi parkingowemu. Jest w budce przy wjeździe do parkingu. - Wskazał paluchem w prawo, na parking. Tam obok drewnianej budy ze szlabanem, stał grubszy facet z obrzydliwym, sumiastym wąsem. Rozglądał się po otoczeniu i drapał swoje krocze.
- Uhm. - Mruknęła Agata na ten widok.
- Osiem będziecie mu winni za tydzień, nie dajcie się orżnąć. Tylko wygląda na debila.
- Zrozumiałem, dzięki - i ruszył w kierunku ciecia chichrając się z reakcji Agaty. Usłyszeli jak strażnik salutuje i wraca do swojej poprzedniej postawy. - Miejsce parkingowe na tydzień - zaczął wyciągać osiem monet z kieszeni po czym podsunął je mężczyźnie na otwartej dłoni.
Grubasek spojrzał to na monety, to na Damiana. Oparł się jedną nogą o budkę, ręce założył za plecy.
- Chcesz miejsce V.I.P? - Zapytał grubym. jak tłuszcz odcinany od boczku, głosem.
- Nie - odpowiedział krótko niecierpliwiąc się i okazując to na twarzy - 8 za najzwyklejsze miejsce parkingowe.
- Ta? A chcesz pracę? - Przekrzywił głowę i spojrzał na Damiana chytrze.
- Chcę miejsce parkingowe - powiedział wyraźnie i powoli.
- Dobrze, dobrze. - Powiedział i wziął od Damiana kasę. Odwiązał szlaban od słupka i zaczął go podnosić. - Miałbyś miejsce za darmo po wsze czasy, ale jak chcesz.
- Dobra, co za robota?
- Pewien bardzo nieuprzejmy pan wraz ze swoim koleżką nie chcą uiścić zapłaty za parking. Jak im rozwalę wóz to mnie stłuką, albo i zabiją i uciekną zanim ktoś z Garnizonu znajdzie mnie... moje ciało. Dlatego zawsze jak trafiają się takie delikwenty, wynajmuję innego podróżnika do takiej roboty. Padło na ciebie. W nagrodę miejsce na parkingu za friko. Jeśli ich zabijesz to masz też to co należało do nich, samochód i to co mieli przy sobie. Poświadczę w Garnizonie, że byli bandytami i miałeś prawo do zabójstwa.
- Gdybym dostał ich ryje na obrazku mógłbym coś działać, w tej chwili nic nie zrobię - wzruszył ramionami, których ręce klapnęły o uda.
- No wiem, wiem. Są w... chyba w hotelu “Fallen”. Sąsiedni dystrykt, trzeci w sensie. Bogaty hotel, świeci się jak psu jajca na wiosnę. Obydwaj mają gdzieś... dwa metry? Prawie dwa metry. Bliźniaki. Blondyni, ale krótkie włosy. Agresywni. Mają topory. Pieprzeni barbarzyńcy. - Splunął na ziemię z pogardą.
Kiwał głową mechanicznie, a na kwestię o toporach i nazywaniu ludzi, którzy posługują się nimi obruszył się - Dzięki za komplement... Jak zobaczysz lecący w Twoją stronę toporek to możesz uznać, że mszczę się za nazwanie mnie barbarzyńcą... - uśmiechnął się lekko, tak sadystycznie.
- Nie, nie, nie. Małe toporki są fajne. Umiem nimi rzucać nawet. Oni mają TOPORY! Jebane olbrzymy. Każda z tych broni ma dobry metr. Ostrze większego od mojego brzucha. To jest broń barbarzyńców. Siła i rzeź, zero oryginalności. - Machnął ręką wściekle.
- Umiesz rzucać? Powiedzmy, że jak udupię tych dziwaków to podszkolisz mnie?
- Toporkami? Jasne. Mogę ci pokazać podstawy, które będziesz musiał udoskonalać i rozwijać. Może i nie wyglądam - pogładził się po wąsie - ale jestem w tym zajebisty.
- Masz rację, nie wyglądasz - uśmiechnął się - Żadnych nazwisk tych wypierdków nie znasz?
- Zwracali się do siebie per “Sanchez” i “Donatello”. Mówię ci, świry. Aha. Najlepiej jakbyś przyniósł mi ich sakiewki. Wiesz, żeby uiścić opłatę. - Mrugnął sprytnie, jakby właśnie powiedział super ironiczną rzecz.
- Obawiam się, że mogą gdzieś zaginąć... - potarł ręce z chytrym uśmieszkiem
- Przeżyję to. Zaparkuj już teraz i masz te swoje pieniążki.- Powiedział oddając monety
Agata złapała Damiana za ramię
- Eeee... jesteś pewien? To jakieś olbrzymy chyba są. Te topory... - Spytała niepewnie.
- Ludzie nigdy nie przebiją mutantów... Pod względem siły. Pod względem okrucieństwa tak - powiedział tylko i odebrał monety. Ruszył do samochodu starając się nie odwracać głowy, bo Agata ujrzałaby lekki rumieniec na twarzy.
- No ale... - Powiedziała stojąc w miejscu. Po chwili porwała się i pobiegła za Damianem do wozu. - Tak zabić ludzi? Może jakoś pokojowo to jednak rozwiążemy? Zabijesz mutanta - brak wyrzutów sumienia, dobry uczynek, nikt się nie zemści. Człowieka? Ktoś może chcieć się odegrać i... i w ogóle!
- Niech się mści, jego też udupię, ludzie to skurwiele. Potrafią być gorsi niż mutanty - wzruszył ramionami
- Dobra. Robimy jak uważasz. - Powiedziała nieco bardziej przekonana, choć bardziej przez samą siebie niż przez Damiana.
Gdy zaparkowali i wyszli z parkingu, ciec im pomachał i życzył powodzenia.
Najpierw i tak musieli udać się do jakiegoś hotelu. Zdecydował że najlepiej będzie w piątym dystrykcie. Oglądał się za siebie dość często, by sprawdzić czy Agata za nim idzie.
Dziewczyna nieśpiesznie dreptała za Damianem, wbijając wzrok w ziemię. Przeszli w końcu obok blaszanej tabliczki, stojącej przy wejściu do tunelu dla pieszych, która informowała, że właśnie wkraczali do piątego dystryktu. Nie było tu wielkiej zmiany, rura też się tutaj wiła, budynki jedynie były dłuższe lub większe, miały też sporo banerów, lub tabliczek na i przed sobą. Na jednym z nich było napisane “Hotel VIP”.
Zaczął się przechadzać po hotelach by ustalić mniej więcej różnicę cenową za dwa pokoje jednoosobowe.
Konkurencja w tej dzielnicy była zażarta. Pięć hoteli oferowała identyczne ceny... Ruszył do hotelu z napisem VIP. Hol wejściowy przywitał parę oparami dymu i ruską, mocniejszą muzyką.
Ex Sector Gaza - Dopilsya - YouTube
Parter widać służył również jako salon czy też bar. Składane stoliki, takie jakie kiedyś ludzie zabierali na kempingi, stały ustawione gęsto, przy nich zaś, na przeróżnych krzesłach, drewnianych, składanych i metalowych, siedziało od groma ludzi. Gdy Damian i Agata podeszli do drewnianego baru-recepcji, za którym stała podstarzała, ale cholernie chuda kobieta, z czerwoną chustą na głowie, zauważyli, że mało kto tutaj rozmawia w języku innym niż rosyjski. W tej też mowie odezwała się kobieta.
- Czego chcecie? Wódy czy wyra? - Potem spytała o to samo po polsku.
- Dzień dobry. Dwa pokoje jednoosobowe poproszę - powiedział zgrywając ważniaka.
- Dwa? Jeden dwuosobowy jest taniej. Wiesz, uczciwa jestem. - Mówiąc po polsku jej białoruski akcent był prawie niesłyszalny.
- Tamta pani nie życzy sobie jednego wspólnego. - pokazał ręką na Agatę.
- Nie? - Spytała Agata. - Jeśli są dwa łóżka to chyba nie ma problemu, nie? - Zaproponowała skrycie.i
- Jeden pokój dwuosobowy z oddzielnymi łóżkami poproszę - oparł się o ladę.
- Ósemeczka za 24 godziny i pokój numer osiem, piętro drugie, schody po prawej. - Powiedziała kładąc kluczyk na blacie i czekając na kasę. Gdy ją dostałą wyjęła dwa kieliszki i nalała do nich wódki. - Gratis od firmy na powitanie. - Uśmiechnęła się.
Wysypał monety i po odliczeniu zapłacił za tydzień. Wziął kieliszki i jeden wręczył Agacie - Umiesz to pić? - zapytał
Spojrzała to na niego to na kieliszki, tymi swoimi ślicznymi oczętami.
- Jak to? Przecież to napój, nie? Czym się może różnić od... nie wiem czego. - Powiedziała i wzięła od Damiana kieliszek po czym opróżniła go jednym haustem. Niestety od razu połknęła więc nie zdążyła wypluć wódy wprost na Damiana, tylko zaczęła się krztusić i kaszleć.
Kobieta za ladą zaczęła się śmiać i sama pociągnęła łyk prosto z butelki.
Mało się nie opluł ze śmiechu i po uspokojeniu przyłożył do ust swój kieliszek przechylając się nie głową, a całym kręgosłupem nieco do tyłu, zrobił to bardzo gwałtownie i równie nagle powrócił do normalnej pozy co wyglądało komicznie. Zakrył usta przedramieniem i dopiero po kilku sekundach odsłonił twarz kaszląc jeden jedyny raz i to prawie niezauważalnie - Dobre - powiedział i odstawił kieliszek - Aga, mam nadzieję, że po alkoholu nie jesteś agresywna... I dla swojego bezpieczeństwa - nie pij już więcej - wyszczerzył się do niej. Złapał kluczyk i puścił dziewczynę pierwszą. Niezbyt podobało mu się obcowanie z nią w jednym pokoju. Nie to, że mu się nie podobała, wręcz przeciwnie, ale właśnie dlatego wolał nie ryzykować. I tak już źle zrobił biorąc ją pod opiekę. Kiedyś kiedy był sam ładował się w najgorsze gówno jakie miało prawo istnieć na tym łez padole, teraz bał się że coś stanie się Agacie. Kiedyś nie martwił się, że on sam skona gdzieś na pustkowiach zapomniany przez świat, teraz nie może umrzeć bo pociągnie za sobą tę dziewczynę. Mimo, że potrafi strzelać i walczyć to jej doświadczenie na pustkowiach jest zerowe skoro nie potrafi nawet wypić kieliszka wódki. Czyli nie miała wielkiej styczności ze złem, może nie w takim stopniu jak on co procentuje dodatnio w opcji jej śmierci. Dlatego nie angażuje się bardziej w znajomość z Agatą. Ale... Wpadł mu do głowy pomysł - Aga, podoba Ci się to miasto? W takim chciałabyś zamieszkać? Bo mi osobiście się nie podoba, za dużo tu tego i za dużo biurokracji... Ja pamiętam czasy dosłownie przed wybuchem wojny i jej natężenie na świecie było cholernie, cholernie wielkie... - gadał niby to o pierdołach, ale ważna była kwestia czy jej tu pasuje.
- Nie bardzo, wiesz, nie bardzo... - Powiedziała wystawiając jęzor by w jakikolwiek sposób spróbować pozbyć się smaku alkoholu. - I nie myśl, że tak łatwo się mnie pozbędziesz... Przecież mogę ci się przydać jeszcze! - Fuknęła.
- Tylko zapytałem... - rozgryzła go, a to niedobrze - Mimo wszystko i tak źle się czuję ciągając Cię za sobą w najgorsze gówna...
- Daj spokój, zresztą jak bezpiecznie w tym mieście może być dla kogoś takiego jak ja? - Raczej miała na myśli swój wygląd i to jak obecnie większość osób w holu na nią patrzy. - Gdzie teraz idziemy?
- Do pokoju rozpakować się, a ja rozejrzę się za tymi dupkami co parkują za frajer...
- O! A ja? - Spytała zdziwiona.
- Przecież Ty nie lubisz się włóczyć po tym mieście, a poza tym... Zgubisz mi się gdzieś pewnie - zaśmiał się - Pani z dołu Cię wódką uraczy i sobie będziesz ćwiczyć picie w pokoju.
- Nie! - Fuknęła. - To sobie idź. Poczekam. Co wyryć na nagrobku jakby co?
- “Spieprzajcie skurwiele od mojego ciała, i tak wszystkie fanty wrzuciłem gdzie indziej” i taki wielki uśmiech - powiedział otwierając drzwi od pokoju.
- I myślisz, że ktoś da się na to nabrać?
- Jak nie to jego strata bo samochodem z tym całym moim złomem będziesz jeździć Ty.
- Oby nie. Strasznie wielka ta kierownica. W ogóle... bez urazy, ale wóz jest średni. Jasne - bardzo się przydaje jako transporter, wytrzymał, w miarę szybki i zwrotny, ale... brzydki jak... nie pamiętam jak to się mówiło... - Zamyśliła się, starając sobie przypomnieć.
Wzruszył ramionami - To będziesz popierdalać na piechotę - zaśmiał się.
- Nie wyrażaj się. Jeszcze nie jest po północy. - Powiedziała rozglądając się po pokoju. Dwa łóżka jednoosobowe były oddzielone stolikiem jadalnym. W jednym rogu stało biurko z dwoma szufladkami, w innym stała szafa, a po środku pokoju był podstarzały fotel w barwie pleśni. Po prawej były drzwi do łazienki. Nie wiadomo czy w tym mieście działała kanalizacja, kto ich tam wie co z tą rurą w końcu robili?
Rzucił torby na łóżko nieważne czyje i klapnął sobie na fotelu.
- Już? Poszedł zabijać dłużników ciecia? - Rozłożyła się na drugim łóżku szukając w torbie czegoś do jedzenia.
- Dopiero przyjechaliśmy do miasta, a w tej chwili mam czas by usiąść i odpocząć - rozwalił się bardziej, odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy.
- Dobranoc więc. - Powiedziała kładąc się na łóżku na wznak, otworzyła puszkę kukurydzy, wzięła plastikowy widelec i zaczęła powoli jeść wpatrując się w dach i jego rozmaite barwy. Widać nie raz usuwano z niego grzyba i pleśń.
Nie chciał spać tylko usiąść i nic nie robić przez kilka minut, W końcu wstał i zajrzał do łazienki.
Tam zastał istny raj. Zardzewiały, ale działający prysznic, oczywiści tylko z zimną wodą (dodatkowa opłata) oraz umywalką i kiblem. Za spłukanie również dodatkowa opłata. Ciekawe co by było gdyby ktoś skorzystał, ale nie spłukał? Brak opłaty? Niech obsługa sobie radzi. Tak czy siak pomimo braku paru kafelków na ścianie i podłodze, łazienka była świetna. Najlepsza jaką Damian widział.
Wzruszył tylko ramionami i wrócił do salonu - I co będziesz tak to do końca dnia jadła? Nie chcesz wyjść się wyszaleć jak to młodzi w Twoim wieku?
Dziewczyna spojrzał na Damiana dziwnie, jakby mówił z zupełnie innym języku.
- Czy ja mam sześć lat, czy jak?
- Sześciolatki nie chodzą na biby, nie jarają zioła nie walą w czerep piwskiem, nie rozbijają się pożyczonymi od znajomych autkami...
- Nie jarałam zioła, nigdy go na oczy nie widziałam, choć co nieco słyszałam. Piwo mi nie smakuje. - Wystawiła jęzor wykrzywiając twarz. - Jak chcesz to idź się rozbijaj samochodami znajomych.
- A faceci? Nie chcesz obściskiwać się z jakimiś zapoconymi lalusiami ze śladami szminki na policzkach od miejscowych kurew barowych? Młoda jesteś, a w takim wieku ludzie robią takie rzeczy.
- Robili. Przed apokalipsą. I patrz do czego to doprowadziło. - Pokazała dłońmi otoczenie za zabrudzonym oknem.
- Ale jesteś nuuuudna - powiedział udając miejscowego cwaniaka.
- Tak, pewnie tak. - Rzuciła wbijając wzrok w puszkę.
- Żartowałem - uśmiechnął się do niej ciepło - Nie lubię “zabawowych” panien... Zbyt łatwe są.
Agata znacznie się ożywiła. Spojrzała na Damiana i z chytrym uśmiechem zapytała
- Ach... świetny temat. Powiedz mi więc, jakie panienki lubisz?
- Spokojnie, wrażliwe, pomocne i ogólnie sympatyczne.
Agata wyprostowała się dumnie.
- Cała ja, prawda? - Zdecydowanie nie oczekiwała negatywnej odpowiedzi.
- O Tobie mówiłem właśnie. - wzruszył ramionami i odwrócił się nagle bo zrozumiał sens tych słów. Toż to nieoficjalne wyznanie miłości czy coś.
Dziewczyna się zmieszała. Zabrzmiało to bardziej... poważnie niż się spodziewała.
- Dzięki. - Powiedziała cicho. Potem nagle chrząknęła, odstawiła puszkę i zerwała się z łóżka. - Dobra! To idziemy nakopać tamtym barbarzyńcom z toporami większymi ode mnie? - Spytała z uśmiechem.
- Idziemy - otworzył drzwi i przepuścił Agatę pierwszą. Upewnił się, że ma swój rewolwer, trochę pieniędzy i sztylet w bucie. Dopiero wtedy wyszedł. Skierowali się do dystryktu z najbardziej luksusowymi hotelami.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172