Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-04-2012, 13:44   #1
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
[NS 1.5] Droga do Cheyenne - Sesja Przerwana


Droga do Cheyenne


Droga była pusta, żadnej zabłąkanej duszy lub gangera w zasięgu wzroku. Ich jeep minął jedynie jedno gospodarstwo stojące przy drodze. Teren był tutaj równinny, dopiero po zerknięciu w lewo było widać góry skaliste. Tam też biegła autostrada, już w Colorado mówili żeby ją omijać. Te kilka małych wiosek, skupionych wokół źródeł wody, nie było ich celem. Ich celem były gamble i paliwo, czyli potrzebne rzeczy. Pewnym miejscem było Cheyenne, to dobrze prosperujące miasteczko na pewno miało benzynę. Mogli jechać do Denver, przy czym mogli tam dostać prędzej kulkę od gangerów, buszujących po szerokich ulicach, niż trochę paliwa. Może i było to duże miasta, ale wyludnione, wszystkie budynki i drogi były cholernie niebezpieczne. Słyszeli przecież tą historią, jak przez Denver chciała przejechać karawana, akurat autostrada biegła przez centrum miasta, niczym w Los Angeles. Pech chciał, że kiedy przejeżdżali, skorodowana stalowa konstrukcja wieżowca nie wytrzymała ponad dwudziestoletniego wystawienia na niesprzyjające warunki pogodowe, kilka belek pękła, kilka innych spadło i koniec końców przewrócił się, na biegnącą obok autostradę na estakadzie. Pech chciał, że w tym miejscu właśnie przejeżdżała właśnie ta karawana. Wieżowiec zawalił sie właśnie na nią. Estakada też runęła, grzebiąc wszystko pod stosem betonu i stali. To była jedna wersja tej historii. Według drugiej, w tym czasie przez miasto przez miasto przeszło tornado, i to ono spowodowało zawalenie. jeszcze inni twierdzili, że była to burza piaskowa, Dust Bowl, przez co kierowca pełnej cysterny nie widział gdzie jedzie i wpadł na betonową barierkę, cysterna się wywróciła, po chwili był wybuch i estakada się zawaliła, jej elementy uszkodziły wieżowiec, który się zawalił. Każda mieścina miała własną wersję tej historii. Studium przeprowadzone przez jakiegoś profesora socjologii z Nowego Jorku (tak, tam uchowały się takie ewenementy) dowiodło, że takie historie mają taki sam sens jak europejskie bajki i baśnie, sprzed setek lat - ważny był przekaz. W tym wypadku taki, żeby nie podróżować przez miasta w których nie ma ludzi.

Droga wiodła na północ, Rudolf, szybko starzejący się mistrz kierownicy, prowadził jeepa do Cheyenne. Nie jechał szybko, raczej wolno. Były tego dwa powody. Po pierwsze, asfalt był tak popękany, że równie dobrze mógł jechać poboczem, więc nie rozwijał dużej prędkości. Dla niego taka droga to był pryszcz, nie straszne mu były takie dziury i ubytki. Jechał wolno ze względu na pasażerów, którzy raczej nie przywykli do ekstremalnej jazdy. Odnosiło się to do obu, Francisa Jonesa, chuderlawego złodzieja rodem z Vegas, oraz Johna, nazwiskiem Sinclair, czarnoskórego sędziego. Złodziej siedział z przodu, pan Cronje chciał mieć jego lepkie ręce na widoku, zwłaszcza że z tyłu w kabinie były wszystkie ich graty. Przy sobie Rudolf miał jedynie pas z amunicją z kaburą, z której średnicą swojej lufy straszył rewolwer. Nadawała mu on wygląd południowca. Francis Jones nie miał zbyt wiele do roboty. Jechał na prawy zimny łokieć. Co jakiś czas bawił się radiem samochodowym. Była to jedna z wartościowszych rzeczy w tym jeepie. Przed wojną, każda większa mieścina posiadała swoje własne radio, nierzadko jeszcze telewizję. Po wojnie ponownie uruchomiono większość sprzętu radiowego. A radio było cenne, przed wojną radioodbiorniki były głównie w samochodach, w domu królował telewizor. Teraz, w tym zbombardowanym świecie, radio stanowiło jedyne połączenie ze światem. Przy czym światem rozumianym jako Stany Zjednoczone. Samochód z radiem to był swoisty rarytas, wszyscy prowadzący osiadły tryb życia wymontowali radio z pojazdów i postawili w domach, podłączając do paneli słonecznych bądź wiatraków. Był to swoisty przedwojenny bum, na odnawialną energie elektryczną, modne było posiadanie własnych ogniw słonecznych.

Z tyłu siedział John Sinclair, sędzia z powołaniem, nienawidzący gangerów jak mało kto. Dlatego tak dobrze rozumieli się z Rudolfem, obaj chcieliby zakopać jak najwięcej tej ludzkiej gadziny. Obok niego leżały rzeczy ich wszystkich. Paka była pusta, nie licząc łopaty, pustego dziurawego kanistra oraz całkiem nowej opony, najpewniej w ogóle nie używanej, lecz niestety niepasującej do ich jeepa. Za nówkę dostaną dość dużo gambli.

Nie tylko oni jechali do Cheyenne. Za nimi podążał na swoim motocyklu Indianin Ma'o-nehe. Cały owinięty, nikt nigdy nie widział jego twarzy. Francis już dawno zrezygnował z dobrania się do rzeczy Szamana, wiedział, że Indianin swoich dwóch Coltów nie nosi tylko na postrach. Tak samo jak toporka, którym potrafił naprawdę nieźle wywijać. Obok Ma'o'-nehe biegł jego prawdziwy przyjaciel i towarzysz, hiena Mal'hu. Według złodzieja Jonesa to zwierzę miało demoniczny uśmiech. Hiena była drugim powodem, dlaczego Rudolf jechał dość wolno - hiena musiała przecież nadążyć, a nie chciał co chwila stawać i czekaż, aż ten osobliwy Czerwonoskóry go dogoni.

Wjechali na małe wzniesienie. Droga była dość przyjemna, prowadziła prosto przez półpustynny krajobraz. W tym momencie odezwało się radio, którym bawił się Francis. Z głośników popłynęło dość jazgotliwe Country.

American Country Music - YouTube

Utwór skończył się po mniej więcej trzydziesty sekundach i odezwał się spiker:
-Tu radio Cheyenne, pogoda znośna, lekkie zachmurzenie, temperatura powietrza w południe powinna osiągnąć trochę ponad 70 stopni Fahrenheita. przypominam, niedawno zaczął się sezon tornad, miejmy nadzieję, że i w tym roku tornada ominą południowe Wyoming, a najlepiej niech potańczą w północnej Montanie, gdzie przypomnijmy, Moloch przeprowadził dość silne uderzenie, Zjednoczona Armia musiał przesunąć się na drugą linię obrony. Jest godzina 11 czasu Cheyenne, czas na wiadomości lokalne. W studiu jest z nami pani Williamson, która chce się z nami podzielić informacjami ze swojego ogródka...

John prychnął, ot cała lokalna stacja radiowa, w której tematem dnia jest to, co rośnie w ogródku pani Wiliamson. Wolałby gdyby podawali, gdzie kręcą się gangerzy, nie intersowała go krzyżówka marchewki z pietruszką. Francis nie bawił się radiem, była to jedyna stacja jaką odbierali w tej okolicy. W podróży nawet pani Wiliamson umilała czas. Jej wypowiedzią zainteresowali się wtedy, gdy przeszła do meritum:
-... no i wtedy wieczorem, jak było już ciemno, a w tym no warsztacie co no naprawia no samochody jeszcze coś tam robili, no i wtedy siedząc na werandzie na kocu to wtedy widziałam takie coś przy pompie. To było małe, gdy poświeciłam latarką przy studni no i wtedy to zniknęło.
-Może to był jakiś bezpański kot? - przerwał jej spiker.
-No nie, to na pewno nie był kot, jak to coś znikało to no to coś się błyszczało. To nie była skóra ani futro, nie nie, to było jakby metal, wyraźnie widziałam odbicia światła w tej no powierzchni... to było metalowe i się ruszało...
-Dobrze, dziękujemy pani Wiliamson za rozmowę, z pewnością kiedy indziej pochwali się tym, co udało jej się wyhodować... - spiker jakby jak najszybciej chciał skończyć rozmowę. Z głośników znowu popłynęła muzyka. Tym razem to był Rock albo Metal, bynajmniej coś ciężkiego.

Mötley Crüe - Too Young To Fall In Love - YouTube

To było zastanawiające. Metalowe i się rusza.
Ciszę przerwał Rudolf, który za swoim spokojnym stylem bycia krył masę fatalistycznych myśli.
-Moloch, jego zwiadowcy.
Będąc wychowanym w Detroit, w bliskim sąsiedztwie Molocha, wiedział mniej więcej, jak wygląda natarcie. Najpierw zwiadowcy, potem cięższe maszyny.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.

Ostatnio edytowane przez Micas : 01-11-2020 o 19:30.
JohnyTRS jest offline  
Stary 28-04-2012, 14:34   #2
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Pogoda im sprzyjała. Indianin wiedział, że to zasługa jego wieczornych modlitw. Nie zamierzał się tym chwalić, czy się z tym obnosić. I tak pewnie nikt, by mu nie uwierzył, a on wcale nie zamierzał o to zabiegać. Wiedział swoje i tylko to się liczyło. Od kiedy przemówiły do niego duchy natury, całe życie uległo zmianie. Zaczął zupełnie inaczej patrzeć na ten zniszczony i bliski agonii świat. Duchy mówiły mu, że zagłada to kara, a zarazem pokuta dla ludzkości. Ludzkość w swej pysze i ignorancji żyła tak, jakby była właściciele całej planety. Zatruwanie środowiska, eksploatacja surowców, życie ponad stan, brak poszanowania dla życia i natury, to wszystko się zemściło. Przyszedł czas zapłaty. Teraz każdy dzień to walka o życie.
Ma'o'-nehe cenił każde życie i szanował je. Czcił naturę i to w niej szukał wsparcia i modlił się o pomoc. Duchy nie raz wskazały mu właściwą drogę, czy źródło wody. To dzięki nim żył i walczył nadal.

Johna, Rudolfa i Francisa poznał kilka tygodni temu. Los zetknął ich ścieżki, a że okazało się że mają wspólny cel, postanowili podróżować razem. Jasne było, że w grupie zawsze bezpieczniej i zawsze łatwiej się bronić, czy to przed atakiem gangerów, czy siłami Molocha. Relacje w grupie były całkiem znośne i po pierwszych kilku zgrzytach czterech mężczyzn wypracowało znośny kompromis. Żaden nie ingerował w prywatne sprawy innych, w miarę możliwości pomagali sobie i działali razem. Na szczęście los nie wystawił ich jeszcze na próbę i nie było konieczne, by sprawdzać jak każdy z nich jest słowny.

Ma'o'-nehe trzymał się na uboczu. Nawet podróżował własnym środkiem transportu. Jego mały wojskowy motorek z kilkoma przeróbkami sprawdzał się świetnie w każdym terenie, a przy tym mało palił. Jazda na tym wynalazku wymagała nie tylko wprawy, ale także sporej siły i nie każdemu udawało się na nim przejechać.
Specyficzne koła zrobione ze stalowy ostrzy od piły tarczowej świetnie sprawdzały się na nierównym gruncie, ale powodowały także, że jazda na motorze była bardzo szarpana i niewygodna.
Przez lata Ma'o'-nehe przywykł jednak do trudów i niewygody i bardzo cenił swój motor. Dawał mu on nie tylko poczucie niezależności, ale także tak ukochaną przez niego wolność i samodzielność.
Mimo dość przyjaznych stosunków z pozostałą trójką, tak naprawdę to tylko hiena Mal’hu była jego prawdziwym przyjacielem. Była krnąbrna, waleczna, agresywna i samotna. Dokładnie tak samo, jak on. Poznał ją kilka lat temu, gdy szedł przez pustynię. Znalazł ranne zwierzę i pomógł jej. Od tego czasu Mal’hu nie odstępuje go na krok. Pomaga w walce, wspiera i jest prawdziwym kompanem w czasie wielu samotnych podróży po pogrążonym w chaosie świecie.

Jadący tuż przy Jeepie Indianin słyszał tyko co drugie słowo z trwającej właśnie audycji. Słowa Rudolf potwierdziły tylko to, co Ma'o'-nehe przypuszczał i co właśnie potwierdziły mu duchy.
- Duchy są niespokojne - rzucił ni to do siebie, ni to do pozostałych - Szykują się poważne kłopoty.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 28-04-2012, 15:54   #3
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Rudolf Cronje był wychudzonym i ogólnie zabiedzonym mężczyzną po trzydziestce. Ile dokładnie miał lat sam nie wiedział. Rodzice nie zdążyli mu powiedzieć a gangi które go wychowywały położyły nacisk na inne elementy. Jak większość mieszkańców Detroit świetnie radził sobie z prowadzeniem wszelkich pojazdów mechanicznych, chociaż specjalizował się w samochodach i ciężarówkach. Prowadził starego jeepa pewnie jakby robił to przez całe życie. Co jakiś czas pokasływał co było spowodowane zwapnieniem płuc. Co prawda zażywał leki dzięki czemu choroba zatrzymała się we wczesnym stadium, ale pewne niedogodności i tak pozostały. Chuda sylwetka jak podejrzewał była spowodowana właśnie wyniszczeniem przez chorobę.

Animuszu dodawał sobie pociągając co jakiś czas łyka z menażki zawierającej podłej jakości wódkę. Za uzbrojenie Rudolf miał solidną 44 i nóż w pochwie przymocowanej do goleni. Niby mało, ale nie lubił być obwieszony bronią. Wystarczyła pokaźna ilość amunicji jaką dźwigał razem z rewolwerem. Było to wszystko trochę niewygodne i ciągło wytarte dżinsy w dół. Na szczęście jechał i nie musiał się tym przejmować. Nie lubił chodzić i tylko za kierownicą czuł się na prawdę pewnie.

Jego relacje z pozostałymi członkami wyprawy były poprawne bez zbytnich zażyłości. Francis był swoim chłopek, do Johna odnosił się z rezerwą. Trzeba uważać na gościa, któremu wydaje się, że może wyznaczać prawa. Do "wodza" prawie się nie odzywał. Wymieniali słowo jedynie gdy wymagała tego konieczność. Był ze swoim "psem" dosyć dla Rudolfa kłopotliwy bo nie mógł jechać tak szybko jak oni.

Informacje usłyszane w radio bardzo go zaniepokoiły.
- Zabawki molocha już pojawiają się w tej mieścinie!- splunął przez okno- słyszeliście? Moloch już jest w Cheyenne. Czekają nas kłopoty, ani chybi.
Zakończył i zrobił filozoficzną minę.
 
Ulli jest offline  
Stary 28-04-2012, 17:07   #4
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Cóż za nieznośne oczekiwanie. Ta niekończąca się droga, pustkowie za oknem. I tyle niebezpieczeństw. Gdy Francis niegdyś wysłuchiwał opowieści, większość miał za zwyczajne bajki. Bo "przecież nie może być aż tak źle". Fakt, nie było "aż tak źle". Tylko gorzej. Znacznie gorzej. Żeby to zrozumieć, trzeba ujrzeć Stany osobiście. A nie tylko "oczyma wyobraźni". Ależ mu się nudziło. Złodziejowi co kilka minut przychodziła chęć, by zapytać "Daleko jeszcze". Tłamsił w sobie te dziecinne pomysły. Jego towarzysze wykazywali się nadmiernym spokojem. Bo czym można by lepiej umilić sobie drogę niż rozmową?

Może sprawdzeniem ekwipunku? Cóż, w kieszeni Francis nadal miał swoje cacuszko, detektor ruchu, o którym jego towarzysze nie wiedzieli. W kaburze, przy pasie trzymał TrzydziestkęÓsemkę. Z tyłu leżała gdzieś jego kusza, wraz z bełtami. Cicha broń. O wiele bardziej przydatna w złodziejskim fachu od hałaśliwego pistoletu, którym zresztą mężczyzna nie strzelał najlepiej. Poza tym, została mu tylko jedna konserwa, i kompletny brak wody. Cóż, do zmartwień spowodowanych listem gończym z Vegas, doszły jeszcze zmartwienia spowodowane wodą. To po to uciekał z domu, żeby zdechnąć z pragnienia na środku pustyni? Oby tylko któryś z towarzyszy ją miał, pomyślał Francis. Cóż, popatrzenie na wyposażenie nie zabiło nudy. Czym jeszcze można by sobie umilić podróż..., zadał sobie pytanie złodziej...

Odpowiedź nasuwała się sama - radiem. Szkoda, że dopiero teraz Panu Jonesowi przypomniało się o tym, że auto posiada to wspaniałe urządzenie, które mogło choć trochę zabić tę nudę. Po dłuższej chwili 'zabawy' udało się je uruchomić. Muzyka country. Francis takiej nie lubił. W Vegas miał spory wybór, a tutaj... tutaj go nie było. Miał się cieszyć, że w ogóle może posłuchać czegoś innego, niż dźwięku wycelowanej w niego spluwy. Na szczęście po kilkudziesięciu sekundach, utwór się skończył. Na jego miejsce wszedł wywiad z jakąś kobietą prowadzącą ogródek.
No litości, już wolałem tamten szajs., pomyślał złodziej. Rozmowa jednak toczyła się o jakimś metalowym czymś co kobieta zauważyła jakiegośtam wieczoru. Francis na początku w ogóle tego nie słuchał, dopiero po chwili dotarło do niego, że chodzi o coś innego niż rolnictwo. Spiker wyraźnie chciał zakończyć rozmowę.
- Zabawki Molocha już pojawiają się w tej mieścinie! - rzekł Rudolf, spluwając przez okno. Czy on powiedział... Molocha? Na dźwięk tej nazwy złodzieja przeszły ciarki. Nasłuchał się o nim zdecydowanie za dużo w Vegas. W sumie, wtedy też myślał, że to tylko bajki, ale po wydarzeniach ostatniego czasu zdolny był w to uwierzyć. - Słyszeliście? Moloch już jest w Cheyenne. Czekają nas kłopoty, ani chybi. - zakończył kierowca. Przez chwilę Francis miał wrażenie, że zaraz wyskoczy z siebie i stanie obok. Przypomniały mu się wszystkie straszliwe słowa o tym całym superkomputerze, usłyszane przez lata w Vegas. A było ich niemało. Teraz przydał się spokój Jonesa. Gdyby nie to, pewnie narobiłby w gacie, i zaczął wrzeszczeć jak dziecko. Na szczęście, strach zatuszował. Przynajmniej na tyle, że reszta najpewniej tego nie zauważyła. Wyobraził sobie całą potężną armię robotów, wyglądających jak takie, które znał. A przynajmniej tak wyobrażał sobie ich wygląd na podstawie opisów naocznych świadków...

[MEDIA]http://api.ning.com/files/wX05f8j8b*72ONwiuxbxygHC8-v93p-3jvRQ7aIsw4OMtypbJVJe3R8I6*FSVJtyoy5OXGzwLJ7BlWKTi MFW3*l864DZ3XVr/Hybryda_moloch_foksowicz.jpg[/MEDIA]

Potem doszły do tego wizerunki nielicznych obrońców chowających się w prowizorycznych okopach. Wynik w takim przypadku byłby przesądzony. Nie mieli by szans...
- Jak jest tam, na Froncie? - zapytał towarzyszy z nadzieją na jakieś dodające otuchy słowa. Muzyka, choć znacznie lepsza od country, nie została pochwalona w myślach Pana Jonesa. Teraz musiał chwilę ochłonąć i wmówić sobie, że to co słyszał o Molochu w domu to stek bzdur, a tak ciężki utwór w tym nie pomagał.
 
Imoshi jest offline  
Stary 30-04-2012, 14:10   #5
 
Latin's Avatar
 
Reputacja: 1 Latin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znany
Pogoda była ładna, podróżowali jeepem przez pustkowia. On i dwóch kompanów w samochodzie, a czwarty z nich obok na swoim motocyklu, koło którego z kolei podążała hiena. Poznali się jakiś czas temu i od tamtej pory razem przemierzają śmierdzące zakątki tego zniszczonego świata. W oddali widać było góry skaliste, jednak teren tutaj był raczej równinny. John Sinclair był szczupłym, czarnoskórym mężczyzną o krótkich włosach, ubrany w stare dżinsy i czarną, skórzaną kurtkę. Siedział na tylnej kanapie obok wszystkich rupieci podróżujących. Trochę żałował, że nie jechali autostradą, z chęcią posłałby kilku gangerów na tamten świat. Ale to mogłoby być zbyt niebezpieczne.

John dopiero teraz zauważył na swojej dłoni ślady krwi i używając palca i śliny zaczął czyszczenie. Po chwili przypomniał sobie skąd pochodzą. Jakieś dwa dni temu kiedy był w obskurnej knajpie jeden z gości zbyt intensywnie kosztował alkoholu. Siedział z młodą dziewczyną, ciągle coś na nią krzyczał i wymachiwał łapami, jednak ona cierpliwie to znosiła bez słowa była bardzo spokojna. Chyba to go jeszcze bardziej rozjuszyło, bo nie wytrzymał, wstał i zdzielił ją z całej siły w twarz rycząc przeraźliwie. To była przesada. John spokojnie wstał od stołu i podszedł do nadpobudliwego jegomościa. Ten nachylony nad przerażoną dziewczyną nawet nie zauważył zbliżającego się sędziego, chyba szykował się do następnego uderzenia. Złapany za ramię odwrócił się błyskawicznie i z agresją odmachnął ręką, lecz niecelnie. Lewy prosty Johna rozbił nos agresora i odsunął go na kilka kroków. Zakrwawiony facet ruszył wściekle wymachując rękoma, jednak seria lewy-prawy znów wylądowała na jego twarzy. Ten ostatni, mocny cios pozbawił go świadomości. Wszyscy obecni w pomieszczeniu przypatrywali się uważnie całej sytuacji, jednak nikt nie odważył się nic wtrącić. Dziewczyna zerwała się na równe nogi i uciekła, natomiast John spokojnie opuścił lokal.

„Dobrze mu tak, skurwielowi” pomyślał i uśmiechnął się pod nosem. Postanowił, że jednak nie będzie za wszelką cenę próbował usunąć plamek z dłoni, bo kiedy patrzy na nie, poprawia mu się humor.

W radiu tym razem zamiast pasjonujących opowieści o uprawianiu ogródka, usłyszeli dość istotną rzecz; mianowicie, że zabawki molocha już goszczą w Cheyenne, dokąd właśnie zmierzali.
- Zabawki molocha już pojawiają się w tej mieścinie! Słyszeliście? Moloch już jest w Cheyenne. Czekają nas kłopoty, ani chybi. - odezwał się Rudolf.
Muzyka rozbrzmiewała w samochodzie i można być pewnym, że wszyscy myśleli o tym samym – o Molochu.
 
Latin jest offline  
Stary 30-04-2012, 22:23   #6
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Rozmowa na temat Molocha skończyła się szybko, pomiędzy podróżującymi pasażerami nie nawiązała się żadna dłuższa wymiana zdań, każdy pogrążył się we własnych myślach. Francis próbował coś wskórać, próbował zagadać, co tam niby słuchać na Froncie. Kręciło go ryzyko jak cholera, ryzyko było dla niego jak narkotyk, jak dla prawie każdego z Vegas. Byli też inni, niektórzy z Rozświetlonego Miasta całkowicie omijali ryzyko, a dla niektórych ryzyko przestało powodować przyspieszone bicie serca, stało się rutyną.

Z radia leciało wciąż powtarzane "Too young!"

Bo o czym tu było gadać? Każdy słyszał to i owo o sytuacji na froncie, podobno Posterunek miał taką radiostację, przez którą mógł nadawać aż na Orbital. Podobno. Rudolf też nie był specjalistą w tej dziedzinie, Detroit było dla wielu rajem, którym nie interesowała się ta Agresywna Blaszanka. Moloch był tak blisko, a jednocześnie daleko.

Rozmowa nie kleiła się także pomiędzy Johnem a Rudolfem, którzy mogliby być spokrewnieni, jeżeli patrzyło by się tylko na ich charakter, uosobienie i zainteresowania. No dobra.... Mr Cronje miał mniej energii życiowej od Sinclaira, ale wapno ochoczo wsypywane przez skażony organizm każdemu odbierało radość z fizycznej aktywności, kiedy byle zadyszka mogła wiązać się w najlepszym wypadku z omdleniem.

***
Z szamanem na motorze też nie mieli o czym za bardzo gadać, byli świadomi, że potrafi poruszać się poza swoim ciałem, gadać z duchami, zwierzętami, roślinami... Był jak z innej bajki.

Lecz Ma'o'-nehe wiedział co mówi, duchy nie potrafią kłamać. Duchy jako byty były prawdomówne, nigdy go nie oszukały. Lecz z duchami i innymi bytami był inny problem. Nie wszystkie mogły mówić.

Ma'o'-nehe to wiedział. Podczas swoich transów mógł natrafić zarówno na gadatliwe, jak i milczące byty. Duchy często były agresywne, lecz potrafił trzymać je na dystans. Nawet gdyby coś by się stało, nic by mu nie zrobiły, nie miały takich możliwości. Duch ma taką samą osobowość jak jego fizyczne ciało jeszcze za życie, lecz pozbawione wielu hamulców. Duch, jak go swoim pytaniem urazisz, nie poda wymijającej odpowiedzi, żebyś zmienił temat, lecz dobitnie odpowie, co on o tym sądzi.

Jest też wiele miejsc, gdzie duchy są słabe. Przypominają Echo zmarłych osób, Ma'o'-nehe wyczuwał ich nastrój, lecz nie mógł się z nimi porozumieć. Tak samo one z nim, były jedynie cieniem Ducha. I to Echo było jak zaklęte, ciągle powtarzane, często stanowiło emocje z chwili śmierci, przeniesione na płaszczyznę astralną czy psychofizyczną. Nie było to pomocne, jedynie dekoncentrowała, było szumem dla prawdziwych duchów. Gorsza może być jeszcze Monotonia, czyli przywiązanie Ducha. Taki Duch był samotny, ewentualnie istniał w grupie pokrewnych mu dusz. Ma'o'-nehe kilkakrotnie przebywał w towarzystwie takich Duchów, nie mógł się z nimi porozumieć. Natomiast one w najprawdopodobniej nie rejestrowały jego bytu, po prostu ignorowały jego obecność. Nie komunikowały się ze sobą, były jak nieme filmy bądź animacje. Pomiędzy nimi a resztą duchowego świata była ściana.

Świat duchów, równolegle istniejący do świata a.d. 2050, był mnogi w Duchy i ich formy. Ma'o'-nehe często w trasie, gdy miał naprawdę duży problem, przesiadywał przy ognisku przed Wiecznym Wigwamem wraz z innymi szamanami. Indianin spotykał się jednocześnie z innymi szamanami, a także Duchami dawnych szamanów. Ognisko Wiecznego Wigwamu było święte, było miejscem bezpiecznym. Ma'o'-nehe wiedział też o szamanach, którzy mieli wyraźnie złe intencje i możliwość realnego działania w Świecie Duchów. Byli niebezpieczni. I to bardzo, zawsze znajdzie się ktoś z Mocą, który szerzy złość, zawiść i zniszczenie, potrafiący wysłać Duchy w Niebyt, miejsce, skąd niema powrotu. Lecz Ognisko przed Wiecznym Wigwamem było święte, źli szamani nie mogli siąść przy nim. Ma'o'-nehe w transie był tam bezpieczny.

Ma'o'-nehe czekał, aż dojedzie do Cheyenne, każde miasto, każdy dom, miał zwykle swojego Ducha-opiekuna, mającego większą wiedzę niż Duchy będące w okolicy, zamieszkujące Pradawne Prerie.

Ani Francis, ani John, ani Rudolf nie wiedzieli tego co on. Był inny, miał wiedzę.

***

Jeep jechał dalej. Przez półpustynny krajobraz droga biegła niemal prosto, Rudolf nie musiał prawie operować kierownicą żeby utrzymać pojazd na drodze. Co chwila pokonywali niewielkie pagórki wzniesienia. Droga była pusta, do Cheyenne coraz bliżej. Kolejny łagodny podjazd, kolejny łagodny zjazd. I wtedy go zauważyli. Człowiek, w odległości mniej więcej 200 metrów, swoim strojem ledwo co odróżniał się od otoczenia. Z tej odległości nie byli wstanie dostrzec szczegółów, bynajmniej jego strój nie rzucał się w oczy jak czerwona koszula Pana Lepkie Ręce, czyli Jonesa.

Ów człowiek ich zauważył, wyraźnie widzieli że macha do nich. John sięgnął po lornetkę spojrzał przez przednią, trochę brudną szybę. Od razu wyłowił lufę karabinu. Na szczęście ten człowiek, mężczyzna, miał ten karabin przewieszony na ramieniu na plecach. Ręce miał czyste. Wyraźnie do nich machał.

Jechali dalej, byli w odległości może ponad 50 jardów od niego, mogli wychwycić ogólne szczegóły jego ubioru: jasna czapka z kawałkiem jasnego materiału zakrywającego kark, beżowa kurtka oraz workowate spodnie, coś jakby wojskowe z XX wieku. Mimo ogólnego wypłowienia oraz kilku zmian po bokach John rozpoznał ten krój: stare dobre woodlandy, dużo tego było w magazynach i na przeróżnych prowincjach. Do tego jakiś plecach i dość długi karabin oraz brązowa torba. Na oczach miał okulary przeciwsłoneczne.
 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.
JohnyTRS jest offline  
Stary 01-05-2012, 12:09   #7
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Ma'o'-nehe czuł niepokój jaki udzielał się duchom. Jego bliski kontakt z mistycznym światem pozwalał mu na o wiele szerszą perspektywę niż zwykłemu człowiekowi. Niektórzy mieli go, co prawda za wariata, ale Indianina niewiele to obchodziło. On widział i wiedział swoje.
Ma'o'-nehe chciał zatrzymać się na chwilę modlitwy, by móc się lepiej skupić i otworzyć na słowa niewidzialnych bytów. Wiedział jednak, że jego kompanii nie będą zbyt przychylnie nastawieni do takiego pomysłu. Musiał, więc poczekać do wieczornego postoju.
Okazało się jednak, że los zaczął zwracać na nich większą uwagę i skrzyżował ich drogi z jakimś człowiekiem. Ma'o'-nehe, jak z resztą wszyscy wiedział, że spotkania na drodze rzadko bywają przyjemne. W większości przypadków bywały początkiem większych kłopotów.
Nawet fakt, że mężczyzna przed nimi nie wyglądał groźnie nic w tej materii nie zmieniał. Więcej, było to nawet podwójnie podejrzane. Samotny wędrowiec macha przyjaźnie do nadjeżdżającego pojazdu.
Zachowanie to wzbudziło wzmożoną czujność Indianina. On na jego miejscu, gdyby podróżował sam i dostrzegł jakąś grupę, to czym prędzej ukryłby się w rowie lub za jakimiś krzakami.
- Mal’hu - mruknął do biegnącej obok niego hieny - Ukryj się. Zawołam, gdybyś była potrzebna.
Zwierzę odbiegło w lewą stronę chowając się z Jeepem. Sam Indianin odbił w prawo, zjeżdżając na pobocze. Jego motocykl sprawdzał się w każdym terenie i nierówności pobocza sprawiły tylko, że Ma'o'-nehe musiał bardziej skupić się na utrzymaniu równowagi i stabilności pojazdu.
Indianin zamierzał odjechać na bezpieczną odległość i obserwować przybysza. Przy okazji zamierzał też sprawdzić, czy gdzieś w okolicy nie kryją się kompani zbliżającego się do nich mężczyzny.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 01-05-2012, 12:44   #8
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Rudolf patrzył na machającego mężczyznę i czuł się wewnętrznie rozdarty. Doświadczenie mówiło mu, że to może być zasadzka. Sympatyczny człowieczek mógł nakłaniać samotnych podróżników do zatrzymania się w miejscu a potem jego koleżkowie ostrzeliwali by ich z bezpiecznej kryjówki.

Z drugiej strony ciekawość skłaniała go do zatrzymania się i spytania co słychać. Nie często się spotykało przyjaźnie nastawionych ludzi. W końcu ciekawość zwyciężyła i Cronje zwolnił i zjechał na pobocze przy dziwnym człowieku.

- Hej tam, witaj! Podejdź jeśli możesz. Co słychać dobry człowieku?

Jego zaufanie miało jednak swoje granice. Nie wyłączył samochodu a jego prawa dłoń powędrowała do rewolweru znajdującego się przy pasie. Tak na wszelki wypadek.
 
Ulli jest offline  
Stary 01-05-2012, 14:25   #9
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Droga przed nami. Droga za nami. Pustkowie z lewej. Pustkowie z prawej. Cóż za głupia monotonia. Radio nie poprawiało humoru Francisowi. Emocje związane z faktem, że zbliżają się do Molocha osłabły. I wróciła nuda.

Pan Jones nie wiedział ile czasu minęło. Kwadrans? Godzina? A może tylko kilkanaście sekund? Nieważne. Ważne było to, co zauważył. Jakiegoś człowieka. Z odległości około 200 metrów. John chwycił w dłonie lornetkę, by dokładniej obejrzeć wędrowca. Ale czy miało to sens? Kilka sekund później już cała czwórka w miarę dokładnie go widziała. Jasna czapka z kawałkiem jasnego materiału zakrywającego kark, beżowa kurtka oraz workowate spodnie. Przewieszony na ramieniu, na plecach karabin, okulary przeciwsłoneczne i brązowa torba. Na jego widok, hiena Ma'o'nehe'a odbiegła w lewą stronę. Tak, hiena. Francis tak naprawdę nie wiedział za bardzo co to za zwierzę. Nigdy takiego nie widział. A gdyby wiedział, zapewne za nic nie zgodziłby się spać, z nią w pobliżu. I słowa Indianina, jakoby padlinożerca był przyjacielem, na pewno by nie pomogły.

Kierowca, Rudolf, nie pytając innych o zdanie, stanął na poboczu, odzywając się do nieznajomego:
- Hej tam, witaj! Podejdź jeśli możesz. Co słychać dobry człowieku? - Jego prawa dłoń trzymała już za broń. Pan Jones siedział spokojnie opierając się prawą ręką o otwarte okno. Paranoik, pomyślał. Gdyby żył na pustkowiach dłużej, zapewne zadziałałby podobnie. Ale on nie zdawał sobie z tego sprawy. Za dużo życia w Vegas, za mało tutaj...
 
Imoshi jest offline  
Stary 02-05-2012, 23:18   #10
 
Latin's Avatar
 
Reputacja: 1 Latin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znany
Kiedy tak jechali ich oczom ukazał się niesamowity widok. Przy drodze stał jakiś typ i machał do nich. John natychmiast złapał lornetkę i przyjrzał się uważnie nieznajomemu. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku.
Rudolf nie zastanawiając się długo zatrzymał jeepa na poboczu.

- Hej tam, witaj! Podejdź jeśli możesz. Co słychać dobry człowieku? - rzucił.

Silnik ciągle był uruchomiony, a sędzia zauważył, że Pan Cronje jest gotów dobyć swojej broni. Sam także przygotował swojego Glocka do działania. W dzisiejszym świecie nikomu nie można było ufać. Francis Jones wyglądał na zrelaksowanego, aż za bardzo.

- Lepiej miejmy oczy dookoła głowy. - John rozejrzał się po okolicy i czekał na rozwój wydarzeń.
 
Latin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172