Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-08-2012, 16:44   #1
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Exclamation [Autorski] Purgatories Delight - SESJA ZAWIESZONA


Przebudzenie
-Popatrz na nich, wyglądają tak błogo.
-Dwadzieścia minut drogi, mam nadzieje że wiesz co robisz.
-Spokojnie, znalazłem aksjomat, tej nocy nas już tu nie będzie.
-Nie sądzisz że Pan będzie zły?
-Pamiętaj że nie łamiemy systemu, używamy go jedynie na naszą korzyść.
-No nie wiem, gdyby kto inny mi to powiedział, nie tknąłbym sprawy -dwumetrowym kijem.
-Daj łopatę, ten powinien obudzić się za kilkanaście minut ale tamci...
-Nie mamy tyle czasu.
-Dokładnie, pomóż mi odgarniać glebę.

...

Gdy ostatni raz powietrze wypełniło twe płuca, nie było tak chłodne i suche. Mimo iż wokół ciebie pracowało dwóch mężczyzn w blasku lampy oliwnej, nic w nich nie wydawało się znajome. Skrzeczący bulgot, pomlask warg i znaczące dygnięcia tworzyły coś na kształt języka, mowy rozumianej jedynie przez obie pokraczne istoty. Wychudzone cienie w przebłyskach słabego światła wydawały się spaczone, twarze zaplątane we własne zmarszczki i koślawe grymasy, a przeszywający chłód i poczucie szorstkości ich dłoni przyprawiało o konwulsje. Jeden ze starców klepnął cię w bark, „wdech” powiedział, po czym obdarzył cię miernie przyjemnym uśmiechem.
Zachłyśnięcie się pierwszym tchem na rozkaz, wydało się prawidłowe, niczym pierwszy papieros w życiu, zapalony w gronie znajomych, bądź nieudane przyjęcie na skopolaminie. Wszystko było inne, ale nie było złe. Bez obaw twe dłonie poszybowały ku ramionom mężczyzn, ci ujęli cię i szybkim ruchem wrzucili na pakę samochodu. Stopy nadal były pokryte gliną i wilgotną ziemią. Czyżby twoje ciało zostało zasadzone? Czy coś co zostało przez ciebie zrobione rezultowało w obecnym położeniu? Wspomnienia to ciekawa rzecz, gdyż nic nie przychodziło ci do głowy.
Na pace wylądowały jeszcze dwa inne ciała, nagie i blade, jednak odczuwasz ich ciepło, mimo iż tak jak ty stali w chłodzie bez żadnej osłony, wkopani po biodra w gruncie. Lampa oliwna migotała w dłoni jednego ze starców, miał na oko z siedemdziesiątkę, chociaż sposób w jaki chodził wskazywał na ciężkie warunki życiowe, stres i zmęczenie mogły dodać mężczyźnie kilka lat. Drugi zdecydowanie dożył podobnej wieczystości, spluwając co chwila ze swojej pozbawionej zębów paszczy. Wskoczyli do przodu i odpalili rzęcha. Ich ubiór ograniczał się do skrawków materiałów z okładziny materaca, ochraniaczy i sznurowadeł po przewlekanych by łączyć różne warstwy szmat w całość.
Gdy wóz ruszył, głowa obróciła się by spamiętać miejsce zagrzebania. Nie tylko tobie na tym zależało, pozostała dwójka także okazywała objawy wolnej woli. W trójkę, dwoje mężczyzn i kobieta, wszyscy w dość młodym wieku, rozłożyli się na powierzchni paki. Czy łączyła ich jakaś wspólna przygoda? Żadne nie wyglądało sobie znajomo.
Ich głowy skierowały się w jednym kierunku. W ciemnościach widać było jedynie rozgrzebaną ziemię i ślady opon. „Nie patrzcie im w oczy” powiedział kierowca. Tym razem nikt nie usłuchał. W ciemności zaczęły ujawniać się czarne sylwetki, przyprawiające o zawiść samą noc własnym mrokiem. Na ich czubkach niczym główki szpilek, białe czaszki wbite wewnątrz obłoków które miały stanowić ich głowy. Każda czaszka inna; ta złamana, tamta wymięta, inna spróchniała, a niekiedy i dwie czaszki na obu barkach. „Nie patrzcie się na nich” powtórzył drugi starzec, obracając się ku nim. Gdy wóz zostawił za sobą jedynie kłęby kurzu, a z czaszek pozostały jedynie migające białe punkciki w krajobrazie zbudowanym z podejrzanych kształtów, w oddali było słuchać jedynie wycie. Nagie ciała zadygotały.

...

Podróż trwała w nieskończoność. Zwykle tyle trwa, gdy człowiek znajduje się w nietypowej sytuacji skazany na pobyt z ludźmi również stojącymi w kolejce po niewiadomą. Mężczyźni na przodzie co chwila pomrukiwali pod nosem, niewyraźnie objaśniając swój plan. Czas stanowił dla nich walutę samą w sobie, chociaż żaden z nich nie posiadał zegarka.
Trójka wpatrywała się w siebie badawczo. Mimo iż niewiele mieli wspólnego, ich źrenice były rozszerzone, a spod uchylonych warg wystawały ostre kły. Zmęczenie nie dało szansy rozkwitnięcia żadnej konwersacji, jednak co bardziej porywcze zerknięcia wskazywały na znaczące powątpiewanie w ciąg przyczynowo-skutkowy ostatnich zdarzeń. Musieli tam stać, wkopani w ziemię, kwitnąc i doświadczając wymuszonej fotosyntezy z jakieś dobry kilka dni. Ciało nie było obolałe, świadomość oraz pytania powoli wychodziły na powierzchnię, instynkt samozachowawczy również gdzieś tam był, wszystko jednak było poza zasięgiem. Póki co najambitniejszym posunięciem każdego z nich było miotanie swym ospałym wzrokiem po pace i krztuszenie się własną śliną.

...

Samochód stanął. Kazano ci iść, bez chwili wahania każdy z was stanął na nogi i ruszył przed siebie. Pierwsze drzwi, drugie drzwi, hol, muzyka w tle. „Witamy, czy zastaliśmy Pana?” słowa dosięgły twych uszu. Na nos wsadzono ci okulary, nie tylko tobie, jak się okazało „Dla twojego dobra” wymruczeli wymijająco. Kilka kroków dalej korytarz wydawał się niezmienny, jednak kątem oka zza krawędzi oprawek sytuacja wyglądała diametralnie inaczej.
Słowo 'makabra' cisnęło się na usta, odstręczający uczucie padliny wciskającej się między palce u stóp i stęchlizny uderzającej w nozdrza wyraźnie podburzały złudzenie harmonii bodźca wizualnego. O ile zmysły wysyłały przeciwne sygnały, i mimo iż póki co niezrozumiały, z pewnością w założeniu okularów był jakiś Cel. Jedno było pewne, magiczne szkiełka utrzymywały jaźń w konsternacji.
Piątka dotarła do ciężkich drzwi. Kantem oka widać było że stworzone zostały z mięsa. Za nim znajdowało się obszerne biuro z wieloma kosztownościami i antykami porozstawianymi w widocznych miejscach. Wszystko było schludne i szykowne, a w samym centrum za biurkiem siedział dobrze zadbany starszy mężczyzna napawający się skrzypcami które właśnie poddawał renowacji.
-Witam Panie, mam nadzieje że nie przychodzimy nie w porę?
-Oj już nie bądź taki skromny, widzę że przyniosłeś mi podarunki.
-Tak... a więc nie oni mają być ofiarą, Panie.
-Czyżby? Czy stało się coś o czym powinienem wiedzieć?
-Nic oprócz oczywistego, Panie.
-A... takiś mądry. Jesteś pewien że to właściwe posunięcie?
-Czas pokaże, Panie.
-Taaaak, czas pokaże, czas nigdy nas nie zawodzi, nie praw dasz?
Starcy powymieniali się wrednymi spojrzeniami pełnymi pewności siebie i przekonania o niższości drugiego.
-No dobrze, skoro taka twa wola. Panowie zostają, a tą trójkę proszę poprowadzić do nowego Opata, oh zapomniałem, teraz oczywiście odpowiedzialność spada na Lirę. Zatem proszę odprowadzić ich do Ksieni. Przywitajcie ich jak należy.
Starzec uśmiechnął się po czym znikąd zmaterializowała się sekretarka która podarowała wszystkim okulary kilkanaście sekund temu, kiwnęła głową po czym z równie nijakim uśmiechem wyprowadziła trójkę.

...

Później pamięć zaczęła szwankować. Dużo krzyku, krwi i wymijających spojrzeń.
Gharsam
Gharsam wstał jako pierwszy. Znajdował się w wojskowych barakach, ściany były falowaną blachą a zza zabarykadowanych deskami okien prześwitywało słońce. Mimo iż przednie i tylnie drzwi były zamknięte, a wewnątrz nie paliło się żadne sztuczne światło, było wystarczająco jasno by znaleźć poręcz, zliczyć wszystkie prycze i dostrzec pozostałą dwójkę towarzyszy w pomieszczeniu. Dopiero teraz Gharsam zauważył że jeden z nich jest czarny, z tego co pamiętał z poprzedniej nocy był przyzwoicie zbudowany, jednak drugi nie wydawał się tak muskularny. W pamięci pozostał mu mglisty widok krągłej osoby. Czarnoskóry mężczyzna leżał spokojnie wpatrzony w pokój. Oboje skierowali wzrok ku sobie. Mogło to trwać w nieskończoność, ale Gharsam jako pierwszy odpuścił spojrzenie. W mężczyźnie było coś krępującego, coś trudnego do określenia. Drugi natomiast okrył się kołdrą i spał jak zabity. Któryś z nich na pewno wiedział co Gharsam robił w tym miejscu. Oboje z nich leżeli po przeciwnej stronie baraku, przy przeciwległej ścianie co Gharsam, w odstępie jednej pryczy. Pamięć nadal go zawodziła, „To już nie Kansas Dorotko” rzuciło się na myśl. Był nagi, a przy łóżku leżały jakieś szmaty złożone w prostokąt. Naturalnie było to jakieś odzienie. Była tam; jaskrawo różowa bluza z golfem i wydartymi rękawami, czarna kamizelka idealnie nadająca się na spotkania biznesowe, długi brązowawy, cienki szal idealny na pustynie oraz dżinsy z kowbojskimi butami. Przynajmniej pas miał na sobie klamrę w kształcie skorpiona, jedyna w miarę nie pozbawiająca mężczyzny swej męskości rzecz w ubiorze klauna. Chwilę po tym jak sięgnął po ubrania zobaczył gigantyczną blizną na swoim lewym ramieniu pomiędzy nadgarstkiem a łokciem. Blizny układały się w słowo „Gharsam”. Wiedział jak miał na imię, czemu ktoś wypisał to na jego ramieniu, czy może sam sobie to zrobił? Jaki był tego cel.
Ubuntu
Ubuntu był w pełni przebudzony na kilkanaście minut przed mężczyzną z pryczy przylegającej do przeciwległej ściany w baraku. Nie śpieszyło mu się do wstawania, nadal sklejał swe myśli do kupy. Obecnie znajdował się w wojskowym baraku zbudowanym z falistej blachy na kształt przekrojonego walca. Dookoła niego znajdowało się dwadzieścia cztery dwupiętrowe prycze, niektóre zaścielone, niektóre pozbawione materaców, inne porzucone w nieładzie a jeszcze inne powyginane i spalone. Wszystko porzucone z kilka lat temu, świadczył o tym kurz. Wewnątrz baraku jednak istniały ślady działalności ludzkiej. Na jedynym biurku stojącym przy drzwiach wyjściowych, stał nadal ciepły kubek z kawą bądź herbatą. Czy to oznaczało że ktoś trzymał nad nimi pieczę gdy spali? Poza tym czemu wczorajszej nocy był tak skory do słuchania rozkazów? Czy poprzednio nie oddychał, skoro kazali mu wziąć wdech? Czy miał spiczaste zęby? Natychmiast dotknął swych ust, szczęka nadal składała się ze stałego zestawu. Jawa a sen wydawały się takie łatwe do pomylenia tej nocy. Mężczyzna po przeciwnej stronie podciągnął się do pozycji siedzącej i zsunął nagie stopy na ziemie. Były czysty, nie było na nich gruntu, czy jego także obmyto z poprzedniej nocy? Na oko miał z sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, szczupły, blada skóra, o podłużnej twarzy z dość ostrymi rysami. Zmierzwione, długie siwe włosy gdzieniegdzie nadal przejawiające swą czarną barwę. Wbrew szczupłej sylwetce widać że mężczyzna nie był przeciętnym chuchrem. Mięśnie nadawały mu pewnego dzikiego wyrazu. Z oddali trudno było ocenić ale pewnie mężczyzna często wpadał w nieciekawe sytuacje, świadczyły o tym blizny od broni siecznej i ostrej. U podstawy karku na plecach istniał zaś czarny tatuaż, przedstawiający pewną abstrakcyjną twórczość, chaotycznie wijących się linii splatających się ze sobą by się potem rozplątać. Kobieta pewnie nadal spała, skryta pod kołdrą, z dwie prycze dalej po prawicy.
Mężczyźni spojrzeli sobie w oczy, jak zwykle, tą bójkę wygrał Ubuntu. Mężczyzna podniósł ubrania leżące przy jego pryczy, pewnie Ubuntu miał podobną schludnie poskładaną stertę, jednak po chwili mężczyzna zauważył wielką ranę na lewym ramieniu. Czy coś mu się stało?
Niemniej już wcześniej wiedział o podejrzanej stercie ubrań. Zdążył już ją dostrzec, jednak nie był pewien czy należy do niego. Po tym jak nieznajomy z naprzeciwka zaczął oglądać stertę wyglądało że obaj nie mieli wielkiego wyboru. Posiadał duże wojskowe buty z wysoką cholewą, a także długi czarny płaszcz, rozdarty kombinezon pływacki sterczący jedynie na okrycie ramion i klatki piersiowej, jak i obszerne spodnie typu baggy z jedną nogawką obciętą na wysokości kolana. W jednym bucie zostały także wrzucone gogle lotnicze.
Caris
Caris leżała skryta pod czymś na kształt koca wsadzonego w poszewkę. Leżała udając martwą od czasu przebudzenia. Zdążyła usłyszeć nawet kilka słów osoby która tego ranka pozostawiła ubrania przy jej łóżku. Dziewczyna leżała naga pod okryciem, bojąc się wyjrzeć poza nią. Drapiąc i skubiąc bliznę wyrytą na swym ramieniu w kształcie swojego imienia. Nie mogła znieść obecności tej rany, kto byłby tak okrutny by zrobić jej coś takiego? Przez dobre kilkanaście minut starała się powstrzymać łzy i obrzydzenie związane z otrzymaną blizną. Naturalnie im bardziej rozczulała się nad nią, tym bardziej ją bolała, chociaż nie był to ból równie intensywny co przy jej otrzymaniu. Odkryła lekko kołdrę by zobaczyć co zostawiła jej osoba która poprzednio ją odwiedziła. Znajdowały się tam, bandaże, rękawiczki motocyklisty, bez palców oraz dziurą na zewnętrznej stronie dłoni, brązowa czapka z daszkiem, czarne okulary, nieprzyzwoicie wysoko okrojone ciasne dżinsy, kalosze oraz ochraniacze na nogi i łokcie, a także stara dziecięca kurtka zimowa z wydartymi rękawami, może i nie mogła być zapięta ale prócz bandaży stanowiła pewien rodzaj nakrycia na tors i barki, z puchowym kapturem który osłaniał tył głowy. Wychylając się na chwile spod okrycia dostrzegła że znajduje się w wojskowym baraku, a razem z nią w pomieszczeniu była jeszcze dwójka śpiących mężczyzn. Jeden z nich umiejscowiony przy przeciwległej ścianie właśnie powstał i zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. Był biały, tyle zdążyła spamiętać, drugi o ile dobrze sobie przypominała był czarnoskóry.
 
__________________

Ostatnio edytowane przez Kawairashii : 21-08-2012 o 10:42. Powód: Literówki.
Kawairashii jest offline  
Stary 23-08-2012, 21:26   #2
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Nie poznawał miejsca, w którym się przebudził. Rozejrzał się dyskretnie, nie chcąc zwracać na siebie uwagi, ostrożność ta była jednak zbędna. W pomieszczeniu był tylko on i dwoje innych ludzi, prawdopodobnie Ci, z którymi go tu przywieziono, gdziekolwiek "tu" było. Wygląd baraku świadczył, że mogą wciąż być w Afryce. Zabite dechami okna, porozrywane materace, zepsute prycze. Biednie i niechlujnie- czuł się jak w domu, jeśli pominąć suche afrykańskie powietrze, którego tu brakowało. Lecz to właśnie owo powietrze, tak obce i nijakie, wzbudzało w nim niepokój. Nawet w biurach UNICEFu z klimatyzacją było mu bardziej znajome, i przez to przyjazne.

Siwowłosy mężczyzna usiadł po turecku w pryczy naprzeciwko Ubuntu. Nie tylko zdawał się również przyglądać otoczeniu jakby widział je pierwszy raz, ale też zdawał się mieć to wszystko gdzieś, łącznie ze swoją nagością. Cierpliwość i nieskrępowanie, wiara, że wszystko wyjaśni się w swoim czasie, czy może całkowita apatia? Spojrzeli sobie w oczy- tamten spuścił wzrok, jednak murzyn miał dziwne wrażenie, że zrobił to tylko dlatego, że nie zależało mu na "wygranej". Czyli jednak apatia? Snucie wniosków zostawił jednak na później. Ważne było to, że nie jest to typowy napompowany testosteronem samiec Alfa, nie będą więc skakać sobie do gardeł. Raczej.

Młody mężczyzna nie zamierzał dłużej leżeć i biernie czekać na rozwój wydarzeń. Przejrzał kupkę ubrań i przebrał się, dziękując w duchu, że nie trafił mu się zestaw siwowłosego- nie czułby się dobrze w różowym. Przymierzył płaszcz, ale zaraz go zdjął i odrzucił na pryczę. Pasował wręcz idealnie, tak jak reszta podniszczonych ciuchów, nie czół jednak potrzeby chodzenia w nim po baraku. Dłuższą chwilę poświęcił goglom, obejrzał je dokładnie i przetarł szkła z obu stron, aż wreszcie przecisnął przez głowę i zawiesił na szyi. Bardzo przydatne w przypadku burzy piaskowej.

Ignorując ignorującą go dwójkę towarzyszy niedoli, podszedł do biurka. Ktokolwiek tu urzędował, wyszedł, pewnie stosunkowo niedawno, dawało mu więc to szansę na przeszukanie szuflad i poznanie... no właśnie, wroga? A może wybawiciela? Nie znał sytuacji. Z jednej strony wspomnienia wczorajszej nocy obfitowały w cierpienie i krew, z drugiej strony wydawał się być zdrowy- żadnych bóli, kaszlu, duszności. Czyżby zawdzięczał to ludziom, którzy wykopali ich i przywieźli tutaj? I jak w ogóle znaleźli się tam, w ziemi? Kim są Ci ludzie tutaj, i Ci tam, gdzieś za drzwiami? Pytania, na które próbował odpowiedzieć jeszcze kilka minut temu, leżąc na pryczy, powróciły. Odgonił je niczym natrętną muchę i odłożył kubek, z którego zdążył upić łyk herbaty. Nie lubił herbaty, prawie nigdy jej nie pił, a ta na dodatek była gorzka. Plus, że była jeszcze ciepła i przekazała to ciepło do jego wnętrza. Poza kubkiem na biurku leżały dwie książki, a dokładniej książka o przyprawiającej Ubuntu o dreszcze nazwie "Metody wojskowości", i notatnik, w którym zapisane były jedynie trzy linijki.

Caris - Samica

Ubuntu - Czarny

Gharsam - Siwy


Spojrzał na pozostałych. Czyli nie mylił się co do drugiego osobnika, była nim kobieta, Caris, zaś mężczyzna, który wreszcie zdecydował się ubrać, nazywał się Gharsam. Przekartkował notes, jednak kiedy nie znalazł żadnych innych informacji, odłożył go na miejsce. Jeszcze raz spojrzał na okładkę książki. Czyżby znowu trafił do jakiejś jednostki wojskowej? Po czyjej stronie tym razem, i jakie są te strony? Ale z kolei jaki dowódca potrzebuje podręcznika, jak nie amator? A może czyta tylko dla relaksu? Chociaż, skoro jest tu tez plansza techniczna, może to im będzie wykładał wiedzę na temat tych metod wojskowości? Nie wiedział nawet, co dokładnie kryje się pod tym pojęciem, lecz gdy chciał przejrzeć choćby spis treści, książka rozleciała mu się w rękach. Nieco zdziwiony strzepnął resztki pyłu z dłoni i zaczął przeszukiwać szuflady. Jakież było jego zdziwienie, kiedy dwie pierwsze rozleciały się pod jego dotykiem, zupełnie jak książka. Tylko trzecią, ostatnią, wysunął w całości, i znalazł tam pudełko wodoodpornych zapałek. Otworzył, naliczył ich czternaście. Mogą się przydać, w miejscu takim jak to ciężko było mu liczyć na centralne ogrzewanie czy czajnik elektryczny. Jak w domu.

Wyprostował się, schował zapałki do kieszeni spodni. Mężczyzna niespiesznie kończył się ubierać, kobieta nadal leżała skulona pod derką, może jeszcze spała. Zignorował ich i postanowił rozejrzeć się po okolicy, chociaż wątpił, żeby drzwi były otwarte. Wbrew jego pesymizmowi, były.

Otwierając drzwi Ubuntu natychmiast się przewrócił. Coś wyciągnęło go z potężną siłą w dół- była to grawitacją oraz brak punktu oparcia. W dole jedynie nieskończona biel. Natychmiast chwycił się klamki, po czym ta zawineła mu się dookoła ręki, a on dokonał pełnego obrotu i spadł na sufit obiema stopami. Nagle wszystko staneło na głowie. Znajdował się na prażącej słońcem pustynii, a w wyobraźni zabrakło kolorów. Wszystko wyglądało jak w czarnobiałym filmie, wszelkie barwy miały odcienie szarości. Biel w którą przed chwilą spadał okazała się być niebem, a za nim nadal stały drzwi do których klamki przywarły jego skręcone dłonie. Wewnątrz drzwi nadal był barak ze swoją pełnią kolorów o naturalnych odcieniach barw, z dwoma postaciami które równie jak on miały szeroko rozwarte oczy, po przedstawieniu które zaprezentował im mężczyzna. Jednak wszystko po drugiej stronie drzwi było na opak. Postaci stały na suficie, a zwisające zgaszone lampy sterczały z podłogi. Ubuntu stał po szarej stronie drzwi. Sam także był w odcieniach szarości i względem ludzi wewnątrz baraku, stał na suficie. Szarawa pustynia przy drugim spojrzeniu nie wydawała się jednak taka pusta. Z kilka metrów dalej znajdowały się budynki, tył jakiegoś sklepu, ogólnie ujmując wyjście baraku było skierowane na zaplecze jakiegoś marketu na co wskazywały drzwi dostawcze zawieszone na metrowej półce. Kilka metrów dalej, przeciwlegle do nich znajdowało się podwórze z zapleczem do jakiegoś baru. Dopiero po chwili Ubuntu zobaczył zbliżającą się do niego postać, odchodzącą od innej z którą przed chwilą rozmawiała. Nim zdołał coś powiedzieć, postać odwineła jego skrępowane dłonie, po czym chwyciła go opiekuńczo przy pasie, obróciła w stronę baraku i razem z sobą poprosiła by wskoczyć przez framugę drzwi. Zrobili fikołek i wylądowali na stopach, i przy okazji na ziemi. Oboje znaleźli się w pokoju, oboje mieli kolory.

Murzyn odtrącił dłoń nieznajomego i cofnął się w kierunku pryczy. Zerknął dyskretnie na własne dłonie, potem, już nie kryjąc zdziwienia, na przestrzeń za otwartymi drzwiami, wciąż wiszącą do góry nogami.

- Jak to możliwe? Co tu się dzieje?
- Obrzucił obcego mężczyznę groźnym spojrzeniem spanikowanego drapieżnika, zacisnął pięści. Ten człowiek odpowie na jego pytania, czy będzie tego chciał, czy nie.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 25-08-2012, 21:13   #3
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Caris chowała się pod przykryciem, obawiając się wstać. Co jakiś czas, wyglądała tylko nieśmiało, sprawdzając co się dzieje. Byli tam jeszcze dwaj mężczyźni, a w ich obecności wstydziła się pokazać bez ubrania.
Rana przeszkadzała jej i dekoncentrowała. Ze łzami w oczach próbowała się jej pozbyć, podrapać aby przeszło i zniknęło niczym swędzenie. Przyjrzała się jej dokładniej, zastanawiając kto i co ważniejsze dlaczego tak ją okaleczył... Niestety nie mogła sobie nic przypomnieć.
Chciała ją zetrzeć, wymazać, pozbyć się. Jednak przyłapała się na tym, że im bardziej drapała i tarła, tym bardziej ją potem piekło.

Wyglądała okazyjnie spod przykrycia, ale mężczyźni nie zostawili jej samej. Myślała, aby ich o to poprosić, a na pewno by się zgodzili, nie mniej jednak wstydziła się powiedzieć cokolwiek.
Dostrzegła natomiast, że obaj się ubrali i głupio jej się zrobiło, że ona nie zrobiła tego w tym samym czasie. Tak byłoby chyba najbardziej komfortowo, skoro nie zamierzali zostawić jej samej.

A jednak okazało się, że była na to szansa. Jeden z mężczyzn próbował wyjść z pomieszczenia w którym się znajdowali. Próbował, ale mu się nie udało, a jego wyjście obfitowało w bardzo niecodzienne efekty.
Caris aż usiadła na swej leżance z otwartymi szeroko oczami, oczywiście przytrzymując przykrycie pod szyją, aby nie spadło odkrywając jej nagie ciało.
I właśnie o to chodziło. Spadanie - grawitacja. Dziewczyna była bardziej niż zaskoczona, gdy się okazało, że poza pokojem, grawitacja działa w drugą stronę. W dodatku, o ile się dobrze zorientowała, nie było tam kolorów.
Miała nadzieję, że może ma po prostu dziwny sen, ale ból ramienia świadczył o czymś innym. Coś jej tu zdecydowanie nie pasowało. Nie miała pojęcia co się dzieje i nic już nie rozumiała.

Mężczyźnie na szczęście udało się wrócić, gdy drugi mu w tym pomógł. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, choć nie wyjaśniało to sprawy dziwacznego zjawiska na podwórku. O ile Caris się dobrze zorientowała, żaden z nich nie wiedział co się tu dzieje. Nie wiedziała tylko, czy to dobrze, czy źle.
Dziewczyna miała zamiar sięgnąć wreszcie po naszykowane dla niej ubranie. Skoro już się podniosła i wiedzieli, że nie śpi, nie było na co czekać. Dziwnie się czuła z faktem, że miała sporo dodatków, a tak niewiele stroju podstawowego. Na górę miała tylko bandaż i kurteczkę. Choć zdecydowała, że to drugie zarzuci jedynie na jedną rękę. Kurteczka była dość skromna, ale co ważniejsze miała wąskie rękawy. Caris uznała, że będzie raczej obcisła, a wolała pozostawić ranę wolną i dać jej dostęp powietrza.
Może uda jej się zamienić na ten różowy golf? To by jej bardziej pasowało, nawet jeśli gryzło by się z jej długimi, bujnymi czerwonymi włosami. Z rzeczy dla niej, najbardziej spodobały jej się rękawiczki - były po prostu odlotowe. Kalosze zaś uznała za bardzo dziwne połączenie z okularami przeciwsłonecznymi. No ale wolała już to, niż chodzić boso.

Miała już sięgnąć po ubranie i okrywając się przykryciem ubrać się pod jego osłoną, ale nie mogła. Czarnoskóry mężczyzna, który powrócił z próby wyjścia na dwór, zaczął się denerwować i z zaciśniętymi pięściami domagał się odpowiedzi.
Caris nie mogła pozostać bierna.
- Proszę was. Panowie, proszę spokojnie - powiedziała łagodnym głosem, który zdradzał wyrazy troski i smutku. - Żadne z nas nic nie wie. Proszę Cię. Jechaliśmy i jedziemy na tym samym wózku, pamiętasz? - zwróciła się do czarnoskórego mężczyzny, nadal ze łzami w oczach. Nie chciała, aby doszło do jakichś kłótni, czy co gorsza bójek.

Najpierw musiała uspokoić mężczyznę, albo nawet mężczyzn. To było najważniejsze. Potem dopiero, jeśli jej się uda, będzie mogła poprosić ich, aby się odwrócili. Jak nie uda jej się z nimi dogadać, to... no cóż, będzie musiała się ubrać pod przykryciem. Miała tylko nadzieję, że żaden z nich nie będzie chciał jej zrobić krzywdy, bo z dwoma chłopami na raz mogłaby mieć problem.
 
Mekow jest offline  
Stary 26-08-2012, 15:08   #4
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Obudził się pierwszy.
Oddech. Jeden, drugi. Oddychał głęboko. Zastanawiał się nad każdym oddechem, nad ich realnością.
Nie powinien być martwy? Nie pamiętał. Za to pamiętał, krew, krzyki... ból.
Jak przez mgłę. Jedne obrazy, bardziej okrutne od drugich.
Prawdziwe? Nie rozumiał już znaczenia tego słowa. Co to znaczy “prawdziwy”?
Palce dłoni zaciskały się i rozwierały, tak szybko jak chciał. Nie sprawiało mu ni trudu ni bólu.
Był więc w dobrej formie.
Był...gdzie... kiedy... dlaczego?
Wspomnienia nie chciały się ułożyć w jeden ciąg logiczny. Były pozbawionymi sensu obrazami.
Ludzie z którymi przebywał. Murzyn i ta druga osoba.
Murzyna kojarzył słabo. Był częścią majaku bardziej absurdalnego od pozostałych.
Przez chwilę spoglądali sobie w oczy, a on próbował dopasować tą twarz do imienia, miejsca, realnego wydarzenia.
Nie mógł. Nie znał go. Tego był... pewien?

Osobnik z napisem Gharsam na ramieniu przyglądał się bez większych emocji przyglądał się działaniu czarnoskórego osobnika. Mimo że obudził się pierwszy nie podjął żadnych działań. Po prostu siedział po turecku nie przejmując się swoją nagością.Przesunął dłonią po kosmykach, w tym i po posiwiałym paśmie. Ile właściwie miał lat.
Ile właściwie tu był?
Krótko?
Ostrożnie przeczesał palcami swe włosy sprawdzając ich długość i próbując ocenić jak długo był w tym miejscu.
Musiał być krótko, włosy były tak długie jak pamiętał.

Na razie wydawał się nie zawracać sobie głowy kwestią tego gdzie jest i jak się tu dostał. I tym, że powinien się ubrać. Dopiero, gdy ten zaczął pić napój z kubka. Gharsam zaczął się z pietyzmem ubierać.
Na jego obliczu pojawił się grymas zniechęcenia, gdy zakładał różową bluzę z golfem.
Od czasu do czasu nerwowo drapiąc bliznę będącą zapisem jego imienia. Niczym wypalone piętno.
“Wyjście” jednego z nich z baraku... jak najbardziej efektowne, zaskoczyło Gharsama i to bardzo. Przyglądał się w milczeniu temu wszystkiemu nie mając czasu i okazji, by zareagować.
To zdecydowanie nie było Kansas, ani Ziemia. To było inne miejsce... chyba.
Czy je znał? Nie pamiętał.
Jak tu trafił? Majaki senne nie dawały jasnej odpowiedzi. Były jednak równie pozbawione sensu jak ta sytuacja, więc były też... logiczne na swój sposób.

Nie zareagował na prośby rudowłosej dziewczyny. Nie zwrócił na nie uwagi. Nie czuł strachu spowodowanego tym miejscem. Nie czuł strachu, nie po tym, co widywał zamykając oczy.
Nie czuł nic. Obojętny na sytuację w jakiej się znaleźli, odczuwał jedynie lekkie zainteresowanie dziejącymi się wydarzeniami.
I odezwał się na końcu, głośnym i nawykłym do wydawania poleceń głosem.-Co to za miejsce?
Owo pytanie było skierowane do gościa w ich baraku. Podobnie jak skupione było na nim spojrzenie zimnych Gharsama.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 27-08-2012, 16:59   #5
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
W baraku stawało się ciasno, nowo powstałe zamieszanie skoncentrowało się na obcym. Był to chłopak w wieku od dwudziestu do trzydziestu lat, o czarnych krótkich, kręconych włosach, wyrazistych kościach policzkowych o smukłej sylwetce i smagłej karnacji. Jego ubiór nie różnił się wiele od pozostałych. Miał na stopach przestarzałe skórzane sandały, ponczo z frędzlami narzucone na pierś, wystający kołnierz kolczugi, najprawdopodobniej coś pod kolczugą oraz bardzo obszerne spodnie z paskami utrzymującymi cały workowy fason przy pasie i kostkach. Widząc go, nie jedno z nich poczuło się wdzięczne za otrzymane łachy, przynajmniej za jeden z nich. Najwidoczniej mieszkańcy nie mieli wiele do zaoferowania, a to co posiadali nie podlegało dyskusji w razie losowania.
-Witamm.., nie powinienemmm.. wwas opuszczać, ale skoro już... wyszliście to może ułatwi mi to tłumaczenie. Usiądźcie, nie ma się co... niepotrzebnie denerwować, a.. w...szystko wam wytłumaczę. Pewnie już się poznaliście, ja mam na imię Ender.
Chłopak podniósł lewicę i obrócił ku sobie by wszyscy mogli przeczytać jego imię w formie blizny na przedramieniu. Sam także oparł się na biurku tuż przy wyjściu i zaoferował Ubuntu skorzystanie z pryczy nieopodal. Podczas gdy on starał się nawiązać z nimi jakiś wspólny język, cała trójka wpatrywała się w młodzieńca jakby był jakimś autorytetem chodziarz gdzieś wewnątrz czuli że nic z tego nie może być prawdą. Na myśl nachodziły wszelkie racjonalne wytłumaczenia o sekcie, naukowym eksperymencie, narkotykach, dziwnej zemście jednego ze swych wrogów, reality show bądź niezwykle wiarygodnym śnie.
-Jak by tu zacząć, hmm. Załóżmy że hipotetycznie, jesteście tutaj boo... jakaś siła, um, której nie możecie się przeciwstawić.. y.. zażyczyła sobie tego. Nie możecie nic z tym zrobić, nie możecie z tym walczyć, ani przed tym uciec.. znaczy, stąd uciec. Eee... chociaż to także nie jest pewne.
Ender miał najwyraźniej przygotowaną przemowę jednak zaistniałe okoliczności wymusiły na nim zmianę treści swego przemówienia. Na chwilę zamilczał, szukać odpowiednich słów, po czym gdy tylko któreś z nich miało wziąć, szybko wrócił do tematu.
-Mamy tu kilka zasad.. t. Nazwami je prawdami absolutnymi, czyliii... Aksjomatami! Uff, podam przykład, www... każdym trójkącie suma miar kątów, eee... wewnętrznych między bokami wynosi sto osiemdziesiąt stopni. Prawda? Niezależnie gdzie jesteśmy, zawsze będzie to prawda. Prawda? Em.. no więc...
Chwycił po notes na biurku i porozglądał się po szufladach, wreszcie wyjmując ołówek z własnej kieszeni. Zaczął skrobać coś w notesie, po czym obrócił go i zaczął objaśniać każdy bazgroł. Na kartce ukazała się lista.
-Zacznijmy od waszych ran. Czy pamiętacie swoje imiona? Pewnie ty pamiętasz że nazywasz się Ubuntu, a ty pewnie dobrze wiesz że jesteś Gharsam, tak? Ty natomiast,.. to Caris? Proszę nie chowaj się pod kołdrą, nic tu ci nie grozi. A więc! To nie prawda. Ja także nie mam na imię Ender. Imiona nadaje wam Opat, oooobecnie to Ksieni, znaczy się. Tak, um.. zatem oto nasz pierwszy Aksjomat. Numer Jeden, w Czyśćcu nie ma wspomnień, jest tylko wiedza.
Odczekał chwilę, aż wszyscy zrozumieją jego przesłanie. Po czym wskazał na notes w którym było czarne na białym wypisane pierwsze prawo.

1). W Czyśćcu nie ma wspomnień, jest tylko wiedza.

W jego wypowiedzi znalazło się bardzo istotne słowo, które również istniało na papierze, a mianowicie „Czyściec”. Czy chciał im powiedzieć że właśnie znajdowali się w czyśćcu? Jeśli ktokolwiek obecnie miał ochotę na pytania, Ender szybko przeszedł do objaśniania kolejnych zasad, ignorując kontrowersję nowo przybyłych. Wszelkie próby przeszkodzenia mu spalały na panewce póki ten nie był pewien że wszyscy zrozumieli Aksjomat który właśnie wypowiedział. Pewnie w ich małych główkach wszystko to wydawało się głupotą. Caris pamiętała swego ojca, nie zanurzała się jednak we wspomnienia, wiedziała jaki był, znała tego drania na wskroś, mogłaby pisać o nim książkę, a Ender mówił że było inaczej. Gharsam miał o wiele więcej ludzi w myślach, może nie mógł sobie przypomnieć za wiele ale wiedział o kim mowa, nikt nie powie mu że nie pamiętał o tym wszystkim o czym chciał zapomnieć. Ubuntu również miał osoby bliskie sobie, tak w formie wrogów i sprzymierzeńców, Ender nie mógł mówić prawdy, a przynajmniej nie w formie w jakiej ją im przedstawił.
-Number dwa, w Czyśćcu cała doba to około jedna godzina. Czyli mniej więcej siedemdziesiąt minut.
Wskazał na kartkę papieru i nowy punkt na liście.

2). Doba w Czyśćcu składa się z około siedemdziesięciu minut.

Również i tym razem nie obeszło się bez oburzenia. Ender mimo wszystko kontynuował. Te zasady musieli wiedzieć, był przekonany że mniej niż odegranie swej roli, ważniejsze było by pojęli zasady które mogą ocalić ich od zguby.
-Istnieje siedem budynków i miejsc Czyśćcu których położenie stanowią aksjomaty, trzy z nich stanowią zgłoszone prawa. Co daje nam razem pięć Aksjomatów. Mam nadzieje że nadążacie.
W tym momencie trójka zaczynała przejawiać oznaki zmęczenia. Ender nie brzmiał wiarygodnie i dobrze o tym wiedział. Gdyby tylko Ubuntu nie wyszedł z baraku, wszystko mogłoby brzmieć inaczej, wszystko nabrało by komicznego wydźwięku, a lepiej jest rozumieć ciężkie zagadnienia poprzez śmiech.
-Może to wszystko być za trudne do pojęcia jak na pierwszy raz. Wiedzcie tylko że Aksjomaty są dla nas bardzo ważne. Stanowią walutę, resztę opowie wam ktoś kto wie więcej o całej tej relacji z Panem. Bo.. razem z nami, żyje tu bardzo.. um.. uff.. wpływowy koleś,.. taki.. taki nadzorca, nie jest przeciwko nam i raczej nie jest groźny, chociaż przybiera różne formy i czasem pobyt w jego obecności potrafi zjeżyć włosy na karku. Jest tutaj, pewnego rodzaju... Aniołem,... albo Diabłem, kto go tam wiem, a skoro jesteście tu nowi i wasze kroki będą wywierać największy wpływ na naszą skromną społeczność. Pewnie skontaktuje się z wami. Eh.. no dobra, to może nie będę was już dłużej straszy, teoria teorią, ale bez praktyki się nie obejdzie. Zapraszam na obiad. Pewnie jesteście głodni, co nie?
Jeśli nikt nie zadawał żadnych pytań, Ender skierował swe kroki ku wyjściu. Otworzył drzwi i przeskoczył przez próg co obróciło go w powietrzu i wyrzuciło na piaszczysty sufit.
-Jak wam się spało? Śniliście o czymś? Może....?
Spytał niewinnie jednak jego badawcze podejście zdradzało pewne uprzedzenia, chociaż może w Czyśćcu sny mają jakiś wpływ na rzeczywistość?

***
Wybieraj rozważnie;

Ubuntu

[Agresywny typ: Nie pozwalasz by Ender ignorował twoje pytania.]
[Oburzenie: Rzucasz w eter kilka sarkastycznych uwag nawołując do klarowniejszych wyjaśnień.]
[Krnąbrność: Ignorujesz Endera i na własną rękę sprawdzasz drzwi i świat za nimi.]


Caris

[Propozycja: Zwracasz się do Gharsama o wymianę na różowy sweter, bądź do Endera o lepsze odzienie.]
[Filologia nieznana: Dodajesz Enderowi otuchy, nakłaniając do wyjaśnienia kilku spraw powoli i dogłębnie.]
[Alfa samica: Nawołujesz wszystkich zebranych do szanowania etykiety w towarzystwie damy i spokojnie zaczynasz się ubierać, gdy wszyscy są odwróceni. ]


Gharsam

[Głód poznania: Mimo wszystko, wyglądasz poprzez dziury w zabarykadowanym oknie.]
[Godność: Powątpiewasz w teorię o pamięci oraz nadawaniu imion.]
[W poszukiwaniu kłopotów: Dopytujesz się o 'Pana' oraz relacji spomiędzy nim, a mieszkańcami.]
 
__________________
Kawairashii jest offline  
Stary 29-08-2012, 13:13   #6
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Ubuntu

- Koleś, co Ty bredzisz? Najpierw nawijasz o aksjomatach, prawach, potem o budynkach, a na koniec mówisz, że aksjomaty są tu walutą. Ogarnij się i gadaj jak człowiek- powiedział podirytowany Ubuntu, ignorując pytanie o obiad. Wiedział, że niezależnie czy to sen, czy nie, rzeczy tu nie są normalne, zupełnie jak siły fizyki poza barakiem. Chciał je zrozumieć jak najszybciej, znaleźć pierwiastek normalności w tym całym szaleństwie. A do tego potrzebował rzetelnych odpowiedzi.

Caris

- Ależ uspokój się proszę - Caris zwróciła się łagodnie do Ubuntu. - Ja też nic nie rozumiem, ale on przyszedł nam to wyjaśnić, więc wysłuchajmy go proszę na spokojnie. Nerwy tu nie pomogą - powiedziała z niemrawym uśmiechem, który nie pasował do zaszklonych od łez oczy dziewczyny.
- Przepraszam, ale nie za bardzo rozumiemy. Może pan powiedzieć to w jakiś prostrzy sposób? - zwróciła się do Enderea.

Gharsam

Gharsam na razie... obserwował sytuację dziejącą się pomiędzy Ubuntu a Enderem. Na jego obliczu widoczny był sarkastyczny uśmieszek. Opowieść Endera była bowiem bardzo irracjonalna. Jednak czy to miało znaczenie? Wiedza, Czyściec, Pamięć, Imiona... fragmenty układanki pozbawionej sensu.
Mężczyzna miał pytania do ich nieoczekiwanego przewodnika, ale... wstrzymał się z nimi do czasu, aż Ubuntu skończy rozmowę.

MG

Endera zaskoczyły użyte przez Ubuntu określenia. Po oczach było widać że chłopak zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią na postawę czarnoskórego bojownika.
-Chodźcie. Wystarczy przeskoczyć przez próg, a nic wam się nie stanie. Po drugiej stronie, zrozumiecie. Co jakiś czas znajdujemy takich jak wy, y... takich jak my... wszyscy, i gdy zobaczymy że są gotowi, nazywamy ich, i doznają przebudzenia. Ale w waszym przypadku było inaczej. Nas ówczesny Opat i jego zastępca, przywieźli was, po czym sami zniknęli. Stąd całe to zamieszanie. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy jak was przebudzić, spaliście kilkanaście dni. Znaczy godzin,.. jeszcze czas wam się nie przestawił.
Chłopak nie udzielał właściwych informacji, krążył wogół tematu. Ponowne zerknięcie w oczy Ubuntu przełamało jego upór.
-A prawa, ssssą tu walutą. Boo.. dzięki nim utrzymujemy spokój w mieście. Nie pamiętam wszystkich z nich, ale Ksieni tak, i może wam je wszystkie objaśnić. Jeśli znajdziemy kolejne prawo, zgłąszamy je Panu, a on podarowuje nam oxymoron do własnego użytku. Um nie jestem pewien czy mogę wam więcej powiedzieć, na ten temat... chyba że macie inne pytania?

Gharsam

-Kto to jest ten... Pan? I co to za mętne gadanie o Aniołkach czy też Diabłach? O co dokładnie chodzi z tym nadzorem? To jakiś obóz pracy, czy co ?- rzekł chłodnym tonem Gharsam wpatrując się obojętnie w swymi oczami w twarz Endera, jak gdyby chciał spojrzeniem przebić go na wylot. Jakby zupełnie nic innego się nie liczyło.

Caris

Caris zastanawiała się nad słowami Endera, które zaczęły brzmieć bardziej zrozumiały sposób.
Na wzmiankę o obozie pracy, co zasugerował Gharsam, wystraszyła się i otworzyła usta, z których wydobyło się ciche “och”.

MG

Ender nie chciał być źle zrozumiany, wystarczająco nabroił opuszczając ich w baraku.
-Pan,... Pan jest.. od zawsze w Czyśćcu. On.. on tak jakby... Ksieni i Opaci mają z nim kontakt. Nie wymaga dużo, a oferuje nam wiele w zamian. Raczej unikamy nazywania go. Słowa takie jak diabeł i anioł mogą go zdenerwować..

Gharsam

-Boicie się go, bo...?- Gharsam najwyraźniej zamierzał dalej ciągnąć ten temat.

MG

-Zrozumiesz z czasem. Od kiedy zniknął Opat wraz z zastępcą, brakuje nam chętnych na wyprawy poza granice miasta. Jeśli nikt z mieszkańców nie załatwi wam bezpiecznej posady, pewnie Ksieni wybierze was.. a to oznacza.. spotkanie z Panem.
Chłopak roześmiał się łagodnie pod nosem.
-Słyszałem że zegarmistrz potrzebuje asystenta, także golibroda. Możemy czegoś dla was poszukać, po obiedzie. Przy okazji zapoznacie się trochę z ludźmi.

Caris

Caris nie znała się ani na zegarkach, ani na goleniu. Była jednak dobrej myśli, jesli chodzi o znalezienie posady. Uśmiechnęła się niemrawo.

Gharsam

- Też mi problem.- wzruszył ramionami Gharsam nie przejmując się specjalnie słowami Endera.- A co takiego jest poza miastem?

MG

-Tak. taa..
Zamyślił się na chwilę po czym przybrał skrępowaną pozę jakby sam niedowierzał we własne słowa.
-Ponoć znaleźli sposób na opuszczenie.. tego miejsca. Gdyby umarli, eh.. um.. zaufaj mi, wiedzielibyśmy o tym.

Ubuntu

Ubuntu zdecydował się wreszcie wypowiedzieć na głos najważniejsze z nurtujących go pytań. Zbyt wiele z tego kolesia wyciągnąć nie mogli, ale TO akurat powinien wiedzieć.
- Powiedzmy sobie jasno- czy mówiąc “czyściec” masz na myśli “ten Czyściec”? Czy ja... nie żyję?

MG

Chłopak obrócił się i z nijakim wyrazem twarzy i pewnym dostrzegalnym zainteresowaniem bądź empatią, spytał.
-Czy myślisz że żyjesz? Bo ja wiem że świat taki nie był zanim tu trafiłem. Nie można było przechodzić przez drzwi i lądować na suficie. Nie można było zmieniać kolorów. Nie można było..
Opamiętał się, nie chciał straszyć nowoprzybyłych.
-Jaka jest ostatnia rzecz jaką pamiętasz? Który był wtedy rok? Kto był królem?

Ubuntu

- A co Cię to obchodzi? I co to niby zmienia?- odburknął murzyn. Ender zaczynał działać mu na nerwy.
- Sam przed chwilą powiedziałeś, że w Czyśccu nie ma wspomnień, więc się odwal.

MG

Ender zmierzył Ubuntu wzrokiem po czym skierował się ku reszcie.
-Jeszcze jakieś pytania? Czy możemy iść?
Po wyrazie twarzy widać było że razem z bojownikiem nie za bardzo się polubili.

Caris

- Panowie, proszę, tylko spokojnie - powiedziała smutnym głosem Caris. Mężczyźni rzucali w siebie agresją i nie podobało jej sie to, ale tak naprawdę przykro jej było, gdyż zdała sobie sprawę, że umarła. Nie pamiętała wszystkiego, właściwie to niewiele, ale dowiedzieć się o swojej własnej śmierci nie było przyjemne.
- Dziękujemy - powiedziała niemrawo. - Chętnie skorzystamy z zaproszenia na obiad i dowiemy się więcej - dodała po chwili i spojrzała na Ubuntu, mając nadzieję, że mimo sprzeczki, nie będzie się wzbraniał.

- Ale mam proźbę, panowie. Czy możecie proszę zostawić mnie samą na dwie minutki? Ubiorę się i zaraz do was dołączę, dobrze? - spytała delikatnie omiatając wszystkich trzech mężczyzn proszącym, oraz badawczym wzrokiem.

Ubuntu

Murzyn spojrzał na nią z ukosa z pobłażliwością jaką mógłby obdarzyć dziecko i podszedł do drzwi.
- Tu każdy budynek jest do góry nogami? - spytał Endera, starając się nie myśleć, jak bardzo działa mu na nerwy. Stanął naprzeciw drzwi, jakby za chwilę miał sie z nimi zmierzyć w pojedynku na gołe klaty.

MG

-Tak, oczywiście. Panowie, proszę za mną. I.. aa... może lepiej zostawię drzwi lekko uchylonę. Głos nie przechodzi przez zamknięte. Wiem to głupie, ale.. tak na wszelki wypadek będą lekko uchylone. Tylko może.. o tak.
Ender przesunął jedno z łóżek i obrócił je w taki sposób by osłoniło dziewczynę przed wścibskim wzrokiem zza drzwi.
-Te budynki.. to. Wszystko zależy od punktu widzenia.
 
__________________
Kawairashii jest offline  
Stary 31-08-2012, 14:06   #7
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gharsam wyszedł na zewnątrz zgodnie z poleceniem Endera. Kolory ustąpiły czarnobiałemu światowi. Dziwne miejsce.
Gharsam spoglądał na swą dłoń, obecnie całą w odcieniach szarości.
Czyściec. Aksjomaty.Oxymorony.
Czyściec... służy oczyszczeniu dusz. Tak słyszał. Czyściec jest częścią trójcy.
Bo skoro jest czyściec, to musi być i niebo i piekło. Musi być Bóg.
Kiedyś... zastanawiał się jakiż to Bóg mógł stworzyć tak potworne istoty jakimi są ludzie.
A może się nie zastanawiał? Jeśli jego wspomnienia, nie są jego wspomnieniami, jeśli jego imię jest tylko... określeniem mu nadanym w tym miejscu?

Odsłonił ów "tatuaż", blizny układające się w jego imię. Kojarzyło mu się to ze znakowaniem bydła. I niezbyt podobało.
Spojrzał na Endera. Ich "przewodnik" po tym świecie najwyraźniej wzbraniał się przed mówieniem im wszystkiego. Należało znaleźć więc lepszego.
- To gdzie ta Ksieni mieszka ? Jak się można do niej dostać?- rzekł krótko Gharsam i spojrzał wyczekująco na Endera. Najwyraźniej inne objaśnienia go nie interesowały.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-09-2012, 15:46   #8
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Dziewczyna była zadowolona, że ktoś ich w to wszystko wprowadzi i im wyjaśni. A w dodatku dokładnie i na spokojnie, bo z tego co rozumiała, rozumiała niewiele, ale chyba nie była też w tym odosobniona. Zważywszy na okoliczności w jakich się znaleźli, nie było to dziwne.
Caris miała tylko nadzieję, że nie zostanie pozostawiona samej sobie. Że oni nie zostaną, bo nawet jeśli ich trójka będzie się trzymać razem, to nadal potrzebować będą wsparcia.

Caris bardzo się cieszyła, gdy spełniono jej zachciankę i zostawiono samą. Przestawianie łóżka i robienie z niego parawanu było już zbyteczną troską, ale uśmiechnęła się do Endera w podzięce.
Nie chcąc, aby mężczyźni zbyt długo na nią czekali, zaczęła się ubierać.
Najpierw w pośpiechu założyła dżinsy... Chciała je założyć w pośpiechu, ale okazały się trochę ciasne i musiała się z nimi chwilę pomęczyć. Jedno wiedziała od razu, krępowały ją, a biegać w nich to już na pewno nie będzie. Postanowiła, że jeśli się uda wymieni się na coś wygodniejszego.
Potem zawiązała sobie bandaż, na wysokości piersi, robiąc z nich coś na wzór stanika bez ramiączek. Myślała, aby nie przeznaczyć nieco bandaża na okaleczone ramię, ale nie było go aż tyle. Właściwie starczyło jej na kilka warstw, a wolałaby więcej. Zabrakło też żabki do zapięcia, więc musiała zapleść końcówkę bandaża pod poprzednią warstwę. Zrobiła to najstaranniej jak mogła, mając nadzieję, że nie rozplącze się podczas jakiejś akcji, np. podczas wychodzenia z baraku, gdzie trzeba się było zmierzyć ze zmianą kierunku grawitacji.
Potem nałożyła na siebie rękawiczki, które tak się jej podobały. Następnie czapkę z daszkiem, na które nałożyła okulary przeciwsłoneczne, a na koniec kalosze, które nijak nie pasowały i też chciałaby wymienić.
Kto właściwie dał im takie stroje? Skąd one się brały? I jak można się zamienić? I z kim? Caris miała już kilka dodatkowych pytań do Endera.
Założyła jeszcze ochraniacze na łokcie, gdyż pasowały do rękawiczek. Na koniec zaś zostawiła kurteczkę, którą ubrała na jedną rękę i narzuciła tylko na ramie, zostawiając odkryte miejsce gdzie miała wyryte swoje imię. Musiało się goić.
Pościeliła prowizorycznie swoje łóżko i wyszła do pozostałych... pamiętając co się dzieje na progu przeskoczyła przez niego, osłaniając ramię, oraz przytrzymując bandaże. Osobiście spodziewała się wylądować na piasku jak długa, więc chciała zadbać, aby to nie było bolesne, czy w inny sposób tragiczne w skutkach.
 
Mekow jest offline  
Stary 05-09-2012, 15:29   #9
 
Kawairashii's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znanyKawairashii wkrótce będzie znany
Gdy Caris wydostała się z bunkra, reszta już czekała na zewnątrz. Ubuntu był lekko umorusany siwą glebą. Ender i Gharsham zmierzyli dziewczynę skrępowanym wzrokiem podczas gdy Ubuntu zbierał resztki swej godności, po niefortunnym upatku, poprzez wpatrywanie się w krajobraz i nie zwracanie na trójkę uwagi. Miasto nie wyglądało w żaden pozaziemski sposób. Prócz braku kolorów. Normalne zabudowania przypominające najzwyczajniejszą pustynną aglomeracje miejską. Budynki niewyrastające powyżej drugiego piętra, płaskie dachy, prawie każdy skonstruowany w inny prowizoryczny sposób, jeden z blachy, inny z drewna, strzechy bądź innego materiału. Tak jakby przedtem istniało w tym miejscu miasteczko, jednak po przejściu kataklizmu, odejściu tubylców i przybyciu nowych mieszkańców, rejon ponownie został zasiedlony. Każdy starał się żyć zachowując tyle dumy ile obecnie posiadał.
Przed nimi stał najsolidniej wyglądający budynek z kilkoma wejściami, jednak po napisach oraz ich braku z zaledwie jednym małym okienkiem wnioskować można że znajdowali się na zapleczu jakiegoś swojskiego centrum handlowego. Przy bramie dostawczej jednego z nich stał wąsaty mężczyzna po pięćdziesiątce, wpatrujący się w czwórkę przy baraku. Jego wąsy choć obszerne i łączące się z bokobrodami były równo okrojone i starannie pielęgnowane. Miał na sobie dość normalny ubiór, najwyraźniej miał sporo szczęścia przy losowani bądź uzbierał własny zestaw ubrań z ciał tych którzy już ich nie potrzebowali. Wąsacz spojrzał na dziewczynę i kiwną ku niej, delikatnie chwytając za róg swojego melonika. Po czym kontynuował konsumpcję jabłka odkrajając kawałeczki przy pomocy brzytwy. Ender poprowadził trójkę na prawo, mijając wąsacza mdłym uśmiechem.
-Samson. Nasz Chirurg Golibroda, jeśli macie jakiś problem z zębami także się tym zajmie.
Znajdowali się na głównej drodze, po lewej front salonu fryzjerskiego z kręcącym się charakterystycznym biało czerwonym lizakiem przy wejściu i lekko zakrwawionym stołem chirurgicznym za kurtyną na tyłach salonu. Przy nim dość spora dwupiętrowa posiadłość z obszernym balkonem. Na parterze znajdował zabarykadowane deskami drzwi i okna. Za posiadłością kolejny, przyłączony budynek którego zaplecze, Ubuntu zdołał spamiętać. Było tam małe zejście oraz szyld z napisem „Bar”. Z przodu było widać pewne renowacje oraz dwóch mężczyzn z młotkami i gwoździami obracającymi się w ich stronę. Jeden z nich chodził o kuli, a drugi miał charakterystyczną koloratkę na szyi wskazująca na powiązania z kościołem.
-Hitklif i Clark. Pastor Barman i Lokaj byłego Opata i obecnej Ksieni, także lokalna Złota Rączka.
Rzucił Ender machając do nich dłonią. Pastor kiwną subtelnie głową po czym wrócił do pracy, na co kaleka hojnie odwdzięczył się o wiele żwawszym powitaniem, odprowadzając grupkę wzrokiem przez krótką chwilę.
Po prawicy natomiast stał dość spory budynek z małym ogródkiem wygospodarowanym w miejscu byłej szopy, umiejscowiony nieopodal sklepu z narzędziami. Nikogo jednak nie było wewnątrz. Dalej kolejny zadekowany budynek, ten wyglądał na zamieszkany. Okna były czyste, a wewnątrz paliła się świeczka. Dachy wszystkich zabudowań były połączone grubymi kablami, a w centrum placu gdzie krzyżowały się trzy drogi, na środku zniszczonej fontanny stał wbity pal w którym łączyły się wszystkie kable.
W jednym z budynków znajdował się sklep w którego wnętrzu pewna kobieta z dzieckiem dokonywała zakupu. Osoba za ladą nawiązywała właśnie z nią rozmowę, razem wyglądali na szczęśliwych, podczas gdy trzymany za nadgarstek dzieciak próbował dotknąć jak najwięcej towaru. Nie wyglądał na zainteresowanego ludźmi na zewnątrz.
-Omar, Dora i tego małego nie pamiętam. Dora zajmuje się kulturą, czyli obecnie przedszkolem. Także jeśli macie jakieś sprawy papierkowe może wam pomóc. Jest dobra z prawa. Omar opiekuje się naszymi dobrami, wszystko co na stanie magazynów podlega jego władzy.
Miasteczko powoli się kończyło, pozostało jedynie kilka innych budynków jednak Ender nie objaśniał ich wszystkich. Prócz jednego który zasługiwał na dodatkowy opis. Był pusty, ale nie zadekowany, wewnątrz było widać broń wszelkiej maści i kombinezony do nurkowania. Całość wyglądała na budkę lokalnego szeryfa.
-Od kiedy zniknął były Opat i jego zastępca, w mieście brakuje nam chętnych na wyprawy w nieznane. Nikt nie chce ryzykować, a w pojedynkę nie wolno się wybierać. Sam bym się zgłosił ale pracuje na farmie u Liry. Prócz tego nie pozwoli mi wychodzić, od zawsze nowi przejmowali pałeczkę. Gdyby nie wy, sprawy mogłyby się potoczyć w nieciekawym kierunku. Jestem pewien że wkrótce zobaczycie wnętrze bazy wypadowej.
Na końcu jednej z trzech głównych drug w mieście znajdował się budynek przypominający szopę oraz ogrodzone niskim płotem pole z nagrobkami, wzgórzem oraz kościołem na samym szczycie. Kościół przypominał bardziej dom rodzinny, ciemne chmury pędzące zza horyzonty w tle kościołka nadawały mu dość ponury wygląd. Ender poprowadził nowo przybyłych na sam szczyt wzgórza i zapukał do drzwi. Z niego, trójka mogła rozejrzeć się po mieście. Trochę dalej od głównej drogi znajdowały się także inne domki i szopy. Na horyzoncie nic tylko piach i spalone drzewa. Co jakiś czas szczątki ludzkie i czaszki zwierząt, wraz z porywanymi wiatrem suchymi krzakami. Po jednej stronie przepaść, a po drugiej odległe góry z czarnymi chmurami przeszywanymi piorunami. Wszystko w czerni i bieli. Cienie budynków robiły się coraz dłuższe, a kilka pominiętych przez Endera osób w tle zwiększało tempo marszu oglądając się w stronę gór.

***

Drzwi otworzyła kobieta o łagodnych rysach i czarujących oczach. Jej włosy nie były w pełni siwe jednak wychudzone dłonie oraz wyraźna linia ust wskazywały na powagę wieku. Ender nic nie mówił, czekając na reakcję kobiety. Ta zmierzyła wszystkich wzrokiem, szybko zauważając pewien problem.
-Lubisz róż?
Spytała Gharsama, po czym chwyciła go za nadgarstek i poprowadziła za sobą.
-Zdejmuj to, wyglądasz jak pajac. Właźcie, właźcie. Myślałam że już nigdy się nie obudzicie. Ludzie zaczęli się niecierpliwić, brakuje nam pieprzu, cukru, nici. Gharsam, chyba mam tu coś dla ciebie.
Starsza Pani otworzyła szafę na odzież i zaczęła chaotycznie wyjmować różne ciuchy. Wreszcie trafiła na flanelową koszulę w kratę, podarowała ją Gharsamowi, po czym wskazała na Caris palcem i poprowadziła do następnego pokoju.
-Widzisz że dziewczyna nie ma co na siebie włożyć, a mimo to sam paradujesz w damskich ciuszkach. Ubieraj się w to, a ten golf daj dziewczynie. Bez dyskusji. Ender, jesteś świadkiem, podarowałam mu koszulę, a golf idzie do dziewczyny, jasne?
-y.. tak, oczywiście. Gharsam, Caris, Ubuntu, poznajcie Lirę, naszą Ksieni. Razem z Orlando pomagamy z uprawą roślin w mieście.
-Nie mądrzyj się, jak będą ciekawi to sami się spytają.
-em.. tak, przepraszam.
Lira stanęła na chwilę, opierając nadgarstki o biodra, wpatrując się w czwórkę.
-Jedliście już? Pewnie nie. Caris dziecinko jesteś już gotowa? Pomożesz mi w kuchni. Ender nakryj do stołu i zawołaj Orlando. Albo nie, Ubuntu nakryj do stołu, naczynia masz w szafie, weź głębokie talerze, pięć, albo sześć talerzy. Gharsam zawołaj Orlando, jest w szklarni. Ender ty biegnij po Samsona.. albo zwołaj lepiej trzech mężczyzn, eh.. Matylde także jeśli będzie się upierała i patrolujcie teren. Idzie burza, trzymajcie gardę póki nie przejdzie. Później zapraszam na obiad. Będzie pomidorowa.
W pokoju w którym znalazła się Caris znajdowało się duże łóżko, komoda i szafa na długość ściany. W oknach były wstawione kraty. Na ścianie tapeta w kwiecistych wzorach oraz fotografie tubylców z czego w kilkunastu miejscach tapeta była jaśniejsza. Kilka z ramek było zdjętych.
Pokój gościnny znajdował się tuż przy wejściu, zaraz przy schodach na drugie piętro. Wewnątrz znajdowało się wystarczająco wiele foteli sof i puf by usadowiać połowę miasta, najwyraźniej było to miejsce narad, bądź kobieta bardzo ceniła sobie obecność gości. Na każdym fotelu, lustrze, karniszu, czy wazonie, mnóstwo falbankowych podstawek i zwisających, wzorzystych dekoracji. Stół jadalny znajdował się w kuchni, a w samym jej centrum, olbrzymi piec kaflowy na węgiel. W kuchni znajdowało się wyjście na zewnątrz, już z progu było widać obszerne pole za domem i trzy szklarnie z czego jedna nieskończona. Wewnątrz jednej z nich, jakiś ruch, to pewnie Orlando.
 
__________________
Kawairashii jest offline  
Stary 11-09-2012, 21:10   #10
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Spacer przez wioskę nie napawał optymizmem, różnorodność budynków, a przede wszystkim różnorodność materiałów z których je zbudowano, przypominał afrykańskie wioski, czyli biedotę. Budowano z czego się dało, widać tutaj również nie było łatwo pozyskać odpowiednie surowce. Zresztą, to samo przecież tyczyło się ubrań... Jak się szybko okazało, mieszkańców było tak niewielu, że wszyscy znali się bardzo dobrze, i każdy był od czegoś specem. Ubuntu słuchał dość pobieżnie, nie chciał zostawać tu na dłużej. Przecież oni nie mogą być jedynymi pokutującymi w Czyśćcu, musi więc gdzieś być jakieś większe, lepiej prosperujące miasteczko. Im więcej ludzi, tym większa anonimowość, nauczył się tego jakiś czas temu. Spokoju, którego mogło dostarczyć mieszkanie w małym, prowincjonalnym miasteczku, nie potrzebował.

- Ilu was tu jest, w tej wiosce? Dwudziestu?- spytał z politowaniem, zupełnie jakby to czyniło ich społeczność gorszą.
-Tak około, nie jestem pewien, chyba tak.- odpowiedział Ender rozkojarzony. Ubuntu zamrugał oczami i uniósł brwi. Pokiwał głową z niedowierzaniem, po czym ponownie odezwał się do przewodnika.
- Daleko stąd do większych wiosek?
-Hm
Ender nie odpowiedział póki nie dotarli do następnej osoby, wymienił jej imię i specjalizację.
-Nie wiem... nigdy nie słyszałem o innych.

Chwilowo murzyn myślał, że mężczyzna sobie z niego żartuje. Zacisnął szczękę, zmierzył go wzrokiem, i dopiero wtedy zrozumiał, że jest on z nim zupełnie szczery. To nie prognozowało dobrze, całkiem możliwe, że utknie tu na zawsze. Nigdy się nie przystosuje, tego był pewien, i zawsze już będzie męczył się w towarzystwie tych wszystkich... osób.

Milczał przez dalszą część drogi do domu Kseni. Widok starszej ale energicznej i śmiałej kobiety wcale go nie zaskoczył. Te kilka "kobiet u władzy", które spotkał były zawsze takie same. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że czuł do nich jakieś dziwne zaufanie, jakby sama ich postawa mówiła "chodź, pomogę Ci, nie zawiodę Cię". Wszedł do domu przepuszczając wszystkich poza Enderem.

Rozkaz nakrycia do stołu wzburzył Ubuntu. Stał nieruchomo w ramach sprzeciwu, jednak gdy spojrzał w oczy krzątającej się Liry, zmiękł. Nie było w nich ponaglenia, groźby, nic władczego. Była to zwykła prośba, do jakich nie zdążył przywyknąć. Poza tym, nic nie jednoczy ludzi jak wspólny wróg- bardzo mu się spodobało to, jak kobieta potraktowała Endera-pierdołę, czym zdobyła jego sympatię. Postanowił więc, w drodze wyjątku, rozłożyć talerze, przy czym nie zapomniał o głośnym ich ustawianiu i ponurej minie, wszystko to w celu manifestacji swojego niezadowolenia.

Uważnie słuchał wyjaśnień Kseni, jednak były one dla niego zbyt abstrakcyjne, niewiele zdołał zrozumieć. Nie zadawał jednak pytań, najlepiej uczyć się poprzez praktykę. Z większym zaciekawieniem nadstawiał ucha gdy kobieta wspominała o Panu, jednak i o nim nie dane mu było się dowiedzieć czegoś konkretnego.

Teraz pozostawało mu wyjść przez "drzwi" i poszukać sobie lepszego miejsca. Ale najpierw, obiad.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172