Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-11-2012, 17:38   #1
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
THE END[Storytelling/Zombie] Czy To Już Koniec?

Kolejny dzień w nowym świecie, gdzie w każdej chwili możesz zostać zeżarty dlatego, że za głośno zamknąłeś drzwi zaczyna się. Mgła po nocnych ulewach i słabe słońce przebijające się przez ten mlecznobiały efekt parowania wody z gleby – taki widok był za oknami, które nie zostały jeszcze obite sklejką. Jesień, pora ostatnich zbiorów i wypasów. Ludzie na prowincjach w tej chwili robiliby zapasy jedzenia na zimę. Zwierzęta szykują się do snu zimowego. A zombie… Nie muszą robić zapasów bo jedzenia mają w bród.

Logan Right

Wasz „Starship” został udoskonalony o lepszy pancerz. Nawet jeśli była to tylko szopa na podwórku, a te ulepszenia to zabezpieczone otwory dla słońca i drzwi. Narzędzia ogrodnicze posłużyły wam za broń, kiedy trzeba było bronić okrętu przed tymi cudakami ludojadami. Wasza czteroosobowa paczka od czasów szkolnych mimo panującego chaosu w mieście zapewniła sobie kilka dni względnie spokojnej egzystencji. Jednak jedzenie i woda jest na wyczerpaniu. To co było w zasięgu zebraliście i spożyliście. A na ucieczkę z miasta potrzeba dużo, dużo więcej. Dlatego zaraz po pobudce podjęta została dyskusja na ten temat. Przez te kilka dni prowadziliście obserwację. I zauważaliście że wasze sąsiedztwo pustoszeje. Nieraz ktoś na ulicy strzela, czasem przejedzie jakiś samochód. Nie brakuje też krzyków tych którym się nie poszczęściło w walce o przetrwanie i jęków sycących się „padliną”. Jednak te potwory nie dotarły tutaj w dużej ilości. Wasi sąsiedzi, albo wyjechali z bagażami, albo pojechali do Glenn City i nie wrócili do tej pory bądź wrócili z innym sposobem na życie. Wczoraj wieczorem stało się coś mało motywującego do dalszego wysiłku – Latarnie uliczne zgasły, wszystko co podłączone było do prądu odmówiło posłuszeństwa. W centrum które z waszego podwórka widać było dosyć dobrze mimo, że byliście na jednej z podmiejskich farm zniknęły ostatnie jasne kropki mówiące o tym, że nie jesteście sami na tym świecie. To tylko nakręciło was do jak najszybszego opuszczenia tych okolic. Jednak bez jedzenia, środka lokomocji i zabezpieczenia medycznego byłaby to głupia decyzja równająca się wyłożeniu się płasko przed zombie. Tak zwano te wybryki natury pożerające swoich do niedawna gatunkowych braci i siostry. Teraz to na pewno nie byli ludzie.



Pollyanna Romero

Miałaś okazję przekonać się jak wygląda scena utknięcia na pustej drodze w środku nocy z powodu braku paliwa w czasie silnych opadów deszczu często występująca w horrorach z oczu głównej bohaterki. Jednakże szczęśliwie przeżyłaś czas pozostały do świtu w aucie.
Leżąc zwinięta w kłębek na tylnym siedzeniu rozmyślałaś skąd wziąć benzynę. Czy wrócić się do miasta gdzie na pewno ostała się jakaś stacja benzynowa, która ma dystrybutor z choć kroplą paliwa czy spróbować szczęścia i podróżować przed siebie. W obu przypadkach będzie trzeba iść na piechotę. W okolicy nie zauważyłaś żadnego domu. Nagle na zewnątrz usłyszałaś ciche powarkiwanie podobne do tego które wydawali Ci chorzy jacy zostali Tobie i Twoim kolegom oraz koleżankom po fachu oddani. Ci sami co jakiś czas po śmierci budzili się w drodze do kostnicy i zagryzali ludzi w pobliżu. Już miałaś cicho otworzyć drzwi z prętem w ręku, który był Twoim jedynym obrońcą kiedy coś gruchnęło o bok samochodu, a po chwili krew bryzgnęła po szybach. To coś w kolejnej sekundzie zacharczało głośno i zsunęło się po karoserii zostawiając krwawy ślad nie wydając już żadnego dźwięku. Na zewnątrz był ktoś jeszcze sądząc po głośnym odetchnięciu i cichym „Skurwiel” po tym. W oknie pojawiła się postać mężczyzny. Nie zdążyłaś się mu przypatrzeć, on też chyba Cię nie zauważył ponieważ szyby były zaparowane. Ten ktoś odsunął się od okna i zbił je czymś. Następnie włożył przez okno ręce i otworzył sobie drzwi wrzucając na siedzenie zakrwawiony łom. Zarejestrowałaś, że ma kajdanki na nadgarstkach. Kiedy wszedł na miejsce pasażera od razu zerknął na tylne siedzenie.



Miał na sobie nie zapiętą ciemnoniebieską kurtkę z naszywkami „correctional officer” na ramionach, a pod nimi drugie, jakaś nazwa i słowo „więzienie”. Pod nią widać było pomarańczowy strój jaki nosili więźniowie. Nieznajomy uśmiechnął się szeroko pokazując zęby:
- Hej, śpiąca królewno – rzucił beztrosko.

Otto Keller

Gdy tylko wyszedłeś z muzeum II wojny światowej przygotowany do wojny za IV Rzeszę, za swojego führera, dumnie nosząc mundur Obersturmbannführera zrozumiałeś, że nie będzie to łatwy konflikt. Wróg już spustoszył miasto. Twoja dotychczasowa kryjówka mieściła się kilka przecznic dalej od szpitala. Jednak każdy żołnierz nie walczy całym sercem gdy wie, że po walce nie ma co włożyć do pyska, a zapas jedzenia i wody jaki zebrałeś nie wystarczy na długo. Możesz wypełniać swoją misję od razu ponieważ w alejce między dwoma sklepami zauważyłeś kilka żywych trupów. Ogólnie rzecz biorąc schronienie się w muzeum w centrum nie było dobrym pomysłem. Przez ten czas słyszałeś odgłosy walk, nawet dobijanie się do Twojego „domu” i błagania o wpuszczenie by za chwile musieć zatykać uszy przez wrzaski ludzi do których wróg najpewniej dopadł. Przez kilka dni non stop jeździły samochody, cywile uciekali, a wojsko wkraczało do walki. Natomiast teraz – zupełna pustka. Żadnej żywej duszy, przynajmniej w tej okolicy.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 18-11-2012 o 14:45.
Ziutek jest offline  
Stary 17-11-2012, 18:00   #2
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Skowyczenie, powarkiwanie, odgłos szurania obuwiem po chodnikowych płytach. To jedyne dźwięki, nie licząc tych raz na jakiś czas pojawiających się piekielnych wrzasków pożeranych ludzi, które dają nadzieję że ktoś przeżył. Tą delikatną, subtelną nadzieję. Ale od tych paru dni, krzyki stają się coraz bardziej rzadkie. Albo ludzie nauczyli się skuteczniej chować, albo… nie ma już ludzi. Prócz was.

Howard Chandler

Siedząc samotnie przez dwa tygodnie i nie spotykając się nawet ze swoimi studentami, zamknięty w wielkiej auli dostawałeś dosłownie na głowę. Choć lubiłeś ciszę i spokój, a resztę ludzi traktowałeś jako statystów na sztuce, dawały teraz o sobie znać stadne instynktu ludzi. Jako wykładowca historii, sam powinieneś wiedzieć doskonale, że człowiek to istota społeczna nie przystosowana do tak długiego czasu spędzanego w samotności.
Do tego dochodziły te cholerne wyrzuty sumienia. Ożeniłeś się z żoną bo coś musiałeś do niej czuć, a jedyne co po niej zostało zostawiłeś na pastwę tych cholernych ludojadów w szpitalu. I to własną córkę… Coś Cię popychało by do niej ruszyć, uratować ją, sprawdzić ci się z nią dzieje. Z twoją małą córeczką. Zapewne pamiętałeś poród, jaka była słodka. I ten wyrok jaki na nią padł, z ust lekarza. I jak już miałeś odtarasować wyjście z auli od razu przeszywał Cię strach. Nie byłeś żadnym Rambo, aby walczyć z tym czymś. Ale wiedziałeś, że długo nie wytrzymasz tu siedząc i nie wiedząc co się dzieje z twoją córką.

Sean Grinwood

Ale miałeś zabawę! Te żywe trupy były zupełnie jak ludzie, a ty mogłeś do nich bezkarnie strzelać i łamać im gnaty, okopywać. Póki były rozproszone, były tak bajecznie łatwymi celami, że pysk sam się składał do uśmiechu. Gorzej, kiedy Cię zwęszyły i zaczęły otaczać szczelnym kordonem, a tobie na środku ulicy do ucieczki został tylko właz ściekowy. Nie mając innego wyjścia i z wielkim żalem że opuszczasz przyjęcie, wskoczyłeś do niej, zasuwając za sobą właz.
Przynajmniej przetrzebiłeś populację tych cholernych burżujów. Przecież tak kochałeś tą cholerną Amerykę, prawda? Smród kanalizacji miejskiej, uderzył Cię w nozdrza. W sumie było tu ciut lepiej nież w twojej kawalerce.
I wtedy właśnie poczułeś, jak w brzuchu zaczynają twoje kiszki grać prawdziwą orkiestrę. Na dobrą sprawę, do jedzenia miałeś tylko aspirynę i psychotropy. Niezbyt pożywny bufet, a w ciemnym kanale po omacku mogłeś co najwyżej wymacać jakiegoś dryfującego klocka albo ścianę. Miałeś nadzieję, że te śmierdziele się tu jeszcze nie przedarły. Przeklinałeś co krok na siebie za to, że przed wyjściem nie wziąłeś latarki oraz nie otworzyłeś lodówki aby wziąć choćby konserwę. Kilka kroków na ślepo później, potknąłeś się o coś. Cuchnąca woda, wręcz Cię pochłonęła. Dałeś do niej nura niczym pingwin. Desert Eagle wypadł Ci z dłoni, ginąć w cuchnącej brei.
Kurwa, jakbyś mało miał dzisiaj pecha. Jeszcze tylko brakowało tu zombi…
Pomyśleć, że mogłeś zostać w domu.

Charlotte

”…my, Amerykanie powstaniemy tak jak zawsze powstawaliśmy. Przypomnijcie sobie 11 września, kiedy to…”
W tym momencie na dobrze znaną scenę, na której prezydent zawsze wygłaszał przemówienia do obywateli wpadł jakiś mężczyzna. Zaczął kąsać ochroniarzy, rozległa się strzelanina. Kamerzysta zaczął uciekać, ale go też szybko dopali. Po chwili pojawił się napis ”Przepraszamy za usterki”.
Po 20 minutach skakania po śnieżących, albo wyświetlające awaryjne obrazy kanałach, telewizor przed którym oglądałaś przemówienie prezydenta, zgasł. A wraz z nim wszystkie inne sprzęty oraz światła na ulicach i u sąsiadów. Elektrownia wysiadła, to było pewne. Po tym co widziałaś w telewizji, to o czym mówił prezydent.
Do tego do drzwi, cały czas ktoś się dobijał. Przez wizjer widziałaś, że to twój sąsiad. Dość otyły Martin, ale również dość przystojny. Przeciętny chłopak, w sumie. A teraz, niczym bezwolna maszyna uderzał w twoje drzwi chcąc się dostać do środka. Wiedziałaś z telewizji, że nie wolno mu otwierać, nie wolno otwierać nikomu kto nie mówi jak człowiek. Do tego to jego martwe, mętne spojrzenie które dostrzegłaś przez judasza, kiedy to uzbrojona w największy kuchenny nóż, w przypływie odwagi podeszłaś do drzwi.
Ale teraz, przeraziła Cię inna rzecz. Zgromadzone w lodówce jedzenie, zepsuje się lada dzień. A żarcie w puszkach? Na ile Ci starczy. Nie zapowiadało się to zbyt kolorowo.

Damien Stonebridge

Stado, całe stado jakimś cudem znalazło się na przedmieściach i jakimś cudem Cię zwęszyło. Nie wiedziałeś gdzie uciekać, nie znałeś zbyt dobrze miasta. A chłopiec… Chłopiec pewnie znał, ale był za młody. I naprawdę nie chciałeś dopuścić do świadomości tego, że to stado zombi pokonywało frontowe drzwi tylko dlatego że jedyna istota z którą się zżyłeś i dla której się starałeś, zrzuciła z mebli akwarium do którego chciała podejrzeć kierowana zdrożną ciekawością, jak przystało na małych chłopców. Lecz nie było czasu na reprymendę. Chwyciłeś swój ekwipunek w jedną rękę, a chłopca w drugą. W kilka dłuższych skoków, znalazłeś się przy tylnym wejściu. Akurat zombi wchodziły przez zasłonięte okna i walcząc z zatarasowanymi szafą drzwiami.
Przebiegłeś całe podwórko niczym Bolt i równie w olimpijski sposób pokonałeś wysoki płot. Kolejne podwórko, wpadłeś do domu. Kątem oka zauważyłeś wstającego z fotela truposza, oraz odgłos kroków na piętrze. Wybiegłeś na ulicę, rozejrzałeś się. Tu też były, tu też były umarlaki. I wtedy usłyszałeś coraz głośniejszy odgłos silnika. Ze słuchu, dało się wnioskować że to jakiś Harley. Dopiero kiedy mężczyzna w jeansowej kurtce i w czarnym kasku znalazł się wystarczająco blisko, machnął na was ręką.
- Wskakujcie! – ryknął dość potężnym i ciepłym głosem.
Jakaś szybsza bestia wyłamując a się z szyku, spróbowała Ci wyrwać malca z rąk, ale wtedy usłyszałeś huk wystrzału. Zombi padł z dziurą w łbie, puszczając chłopca. Nie mając nic do stracenia, wskoczyłeś na motocykl, zajmując miejsce za nieznajomym wybawcą. Ten oddał jeszcze tylko jeden strzał do żywego trupa przed motocyklem, zmienił bieg i operując manetką gazu, ruszył z kopa przed siebie. Zatrzymał się dopiero na nieco cichszej dzielnicy, na stacji benzynowej. Za plecami mieliście domki z przedmieść, a przed sobą niskie bloki i kamienice przemieniające się w coraz w wieżowce stojące w ścisłym centrum.
- Kim ty u diabła jesteś?! – rzucił gość od motyckla, zmieniając loftki w obrzynie – Skąd się tam wziąłeś do cholery?
Niewątpliwie gdyby nie on i jego Kawasaki Vulcan, było by po was.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 18-11-2012, 15:15   #3
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Nie ma to jak jesienny wieczór przy kominku, z najlepszymi przyjaciółmi, dobrą muzyką i masą oszalałych kanibali wokół.
Timmy "Owl", największa mądrala z grupy, z wyłupiastymi, wielkimi oczami, kombinował coś przy piecyku, do którego podłączył swojego iPada, z którego leciała muzyka. Oczywiście umiarkowanie głośno.
- Weź już to zostaw, znowu coś zepsujesz, a piecyk mój. - Mruknął "Bull" - rozłożony na starej kanapie olbrzym.
- Patrz mi się tu nie zesraj zaraz. - Odwarknął Tim, dalej majstrując przy pokrętłach.

Johnny "Alien" fugował kafelkowy kominek, czekając aż ktoś skrytykuje jego pracę, by mieć okazję się ponapierdalać. Póki co nikt nie chciał go prowokować.
Jedynym spokojnym był Logan, ale i ten stan był naciągany, z racji tego, że zapychał sobie mordę makaronem z zupki chińskiej.
Gdy zjadł, a Alien skończył fugować, gadali przez godzinkę-dwie o wszystkim i o niczym. Najbardziej pokrzywdzony był oczywiście Owl, który jako jedyny poszedł na studia i teraz okazało się, że zmarnował masę życia na naukę, a szczególnie ostatnio, ucząc się do egzaminu semestralnego, który prawdopodobnie został odwołany. Ostatecznie jednak musieli poruszyć bardziej poważne kwestie. Przeżycia.
- Dobra, mamy jeszcze dziesięć puszek z kurczakiem, który są absolutnie ohydne, trochę zupek chińskich, sześciopak butelek wody i... kurna. To wszystko. - Powiedział Reaper przeglądając karton z zapasami. By nadać akcentu jego ostatnim słowom, Alien uderzył w bęben swojej perkusji, za którą usiadł.
- Musimy pogodzić się z faktem... że będziemy musieli kogoś zjeść. - Mruknął z udawanym smutkiem Owl.
- BULLA! - Naraz odkrzyknęli Logan i John.
- Co?! Chuj wam w dupę! - Odparł zdziwiony. - Musimy tam po prostu wyjść. Pewnie część domów jest opuszczona, nie musimy walić aż do miasta.
- Mówisz tak tylko dlatego, że nie chcesz być zjedzony. - Odpowiedział chytrze Right.
- Mówię tak, bo jesteście debilami. - Skrzyżował ręce na piersi.
- Bądź co bądź, zgadzam się. Większość pewnie uciekła do miasta, na jakieś ewakuacje, albo do obozów, armia pewnie coś takiego organizuje. - Dopowiedział Alien.
- Dobra, dobra. Zjemy go później. Idziemy jutro. Z rana. Bez tego całego gówna z horrorów w stylu "powinniśmy się rozdzielić". - Zaproponował Owl. Reszta się zgodziła.

***

- Nie mów mi kurwa, że bierzesz kosę... - Powiedział Bull do Logana, załamując ręce.
- O co ci chodzi? Długi zasięg, cholernie ostra i doskonale wiem jak się nią posługiwać.
- Ścinając zboże, czy co ty tam tym robisz.

- W dupę sobie kurna wkładam. Biorę kosę i koniec. W razie czego mam jeszcze mój urodzinowy nożyk i bagnet.
- Proponuję iść do domu Johnsonów. Jak oni gdzieś wychodzą, to zawsze biorą samochód, także łatwo poznamy czy są w chacie. No i nie jest to zbyt daleko, a chatę mają sporą. Zresztą, każdy u nich ma nadwagę. Jak oni nie mają zapasów to nikt nie ma. - Alien wpadł na genialny pomysł i powbijał w swój bejsbol gwoździe. Rasowy kibol. Owl wziął siekierę z podwórka, a Bull małą siekierkę i młotek. Panowie złote rączki, psia mać.

Na wszelki wypadek, to znaczy jakby mieli się zasiedzieć, wzięli latarki, niestety mieli tylko dwie, a baterie jakieś pewne nie były.
- Dobra, robimy tak jak w World of Warcraft. Bull tankujesz, ja healuje z tyłu, Alien czaruje też z tyłu, a Reaper im wbija kosę w nery od tyłu.
- Genialne, genialne. Włożyliście wszyscy grube ubrania? Na wypadek gryzienia? - Zapytał Right. Odpowiedzieli mu kiwaniem głów. Najlepiej opancerzony był rzeczywiście Bull, który dodatkowo włożył ochraniacze do hokeja, niestety kij został u niego w domu.
- Po domku Johnsonów idziemy do ich sąsiadów. Maksymalnie trzy domy, potem wracamy i zmieniamy bieliznę, bo ja już prawie sram z e strachu. - Mruknął Alien.
- Nie bój się kochany, ja cię obronię. - Bull pocieszył go uśmiechając się czule i głaszcząc po główce.
- Pierdol się. - Odepchnął jego rękę - Miejmy to za sobą.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 20-11-2012, 22:44   #4
 
flunkie's Avatar
 
Reputacja: 1 flunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znany
"Nie ważne ile lat przepracujesz, śmierć pacjenta zawsze boli." przypomniała sobie słowa jednego z wykładowców. "Ciekawe co by zrobił widząc dziesiątki byłych pacjentów próbujących przegryźć Ci gardło w ramach zadość uczynienia za błąd w sztuce."

Wtedy usłyszała strzał, czerwona papka rozbryzgała się na szybie. Pollyanna wstrzymała oddech i mocniej zacisnęła palce na metalowym pręcie. Usłyszała kroki, cień mignął w samochodowej szybie. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, szyba od strony kierowcy była już tylko wspomnieniem. Zastygła. Do samochodu wsiadł dobrze zbudowany mężczyzna, było ciemno, Pollyanna zdołała jednak dostrzec refleksy światła w okolicach nadgarstków intruza. Kajdanki. Pomarańczowy kombinezon i tatuaże na szyi niespodziewanego gościa nie poprawiły jej humoru. Mężczyzna cisnął łom na sąsiednie siedzenie i odwrócił się w jej stronę - Hej, śpiąca królewno - rzucił jakby nigdy nic. Do tego momentu Pollyanna miała irracjonalne przeczucie, że facet jej nie zauważy. Prysło.

Kiedy usłyszała jego obleśny głos, szybko kucnęła na siedzeniu, wbijając plecy w oparcie, chciała oddalić się od intruza. Pręt trzymała kurczowo, gotowa do desperackiego ataku gdyby mężczyzna wykonał jakikolwiek podejrzany ruch. Tak czy siak, wiedziała jedno "Przesrane."

W głowie ułożyła sobie błyskawiczną kalkulację. Mogłaby uciec, nacisnąć klamkę i biec przed siebie. Jednak wszystkie zapasy, znikome ale jednak, są w samochodzie. Ponad to, poza nim czyhają zdecydowanie gorsze rzeczy niż potencjalny morderca.

Przyjęła najbardziej spokojną i zimną minę na jaką było ją stać i zaczęła mówić - Postawmy sprawę jasno. W samochodzie nie ma zbyt wiele, bak, jak pewnie się domyślasz, jest praktycznie pusty. Możesz próbować mnie zaatakować, miałbyś pewnie nawet spore szanse powodzenia, biorąc pod uwagę różnicę gabarytów. Wiedz jednak, że oprócz kilku zadrapań mogę zrobić dużo hałasu i sprowadzić tu koleżków gościa, którego mózgiem upieprzyłeś mi szybę. A tego byśmy chyba oboje nie chcieli.- wzięła głęboki oddech i mówiła dalej - Ponad to jestem lekarzem. Wiem jak pomóc ale również gdzie walnąć żeby zabolało najbardziej.- czekała na reakcję intruza.
 
flunkie jest offline  
Stary 21-11-2012, 10:55   #5
 
ElaOP's Avatar
 
Reputacja: 1 ElaOP jest na bardzo dobrej drodzeElaOP jest na bardzo dobrej drodzeElaOP jest na bardzo dobrej drodzeElaOP jest na bardzo dobrej drodzeElaOP jest na bardzo dobrej drodzeElaOP jest na bardzo dobrej drodzeElaOP jest na bardzo dobrej drodzeElaOP jest na bardzo dobrej drodzeElaOP jest na bardzo dobrej drodzeElaOP jest na bardzo dobrej drodzeElaOP jest na bardzo dobrej drodze
Charlotte nie myślała trzeźwo wobec nowych okoliczności. Nowego świata który stanął na głowie. Chodziła nerwowo po salonie z pytającym wyrazem twarzy.

-„Gdzie się podział mój świat, uporządkowany, czysty świat? Teraz gdy w końcu mam wszystko czego pragnęłam, oprócz faceta, mam z tego zrezygnować? I to w imię czego? jakiś brudnych głodnych dziwaków, którzy nawet nie wiedzą jak się ubrać. To jakiś chory żart. Może powinnam się udać do SPA? To nie na moje nerwy.”

W tym momencie usłyszała stukot dochodzący od drzwi. Dziwne, było zbyt późno na jej gosposię, która zresztą miała swoje kluczę. Podeszła cicho do wejścia i powoli spojrzała przez judasza. Zobaczyła Martina, zawsze pomocnego sąsiada. W budynku był najmilszym i najbardziej pomocnym mieszkańcem, a do tego takim przesłodkim. Teraz jednak wyglądał ciut inaczej.

-„Gdzie u licha podział się jego seksapil? Wyparował wraz z jego życiem? Tylko co się mogło stać? Rozum mu odjęło? Co teraz mam zrobić? Jak mam wyjść?!”

Charlotte jeszcze przez chwilę patrzyła na bezmyślnego Martina. Pobiegła szybko do sypialni. Ubrała się i spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, oczywiście nie zapominając o kanonie mody. W myślach powtarzała sobie niczym mantrę

-„Bądź silna, piękna, poruszaj się z gracją” – Zawszę to sobie powtarzała przy konkursach piękności. Tym razem dodała nowe słowa – „I finezyjnie skop dupę tym którzy chcą Twojej zguby!”

Charlotte nie lubiła przegrywać, więc kiedy jej sąsiad, a właściwie to co po nim zostało przetoczył się gdzieś w głąb korytarza, wyszła z budynku jak najszybciej tak by pozostać niezauważona. Mroźne powietrze owiało jej twarz, a dreszcz przeszył całe jej ciało. Szła ulicą szybkim krokiem w stronę pobliskiego hotelu.

-„Może będą mieć wolny pokój i przynajmniej nie będę sama” – Pomyślała naiwnie.
 
ElaOP jest offline  
Stary 21-11-2012, 11:36   #6
 
JPCannon's Avatar
 
Reputacja: 1 JPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputację
Sean widząc resztkę człowieka przywleczoną do jego nogi, szybko, kopiąc natręta z glana w twarz zdjął z pleców swoją pompkę. Przez chwilę obawiał się, że coś mogło by w niej zamoknąć i nic by się nie stało po naciśnięciu spustu. Przyłożył lufę do głowy truposza i spróbował szczęścia. Głośny huk i widok rozbryzganych szczątków zwłok po całym kanale wielce go ucieszył.

-„Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz maleńka” –Pomyślał całując rękojeść broni, nie zważając na odór jaki się z niej unosił. Zresztą bywał nie raz w gorszych miejscach.

Grinwood odetchnął chwilę by uspokoić swój wiecznie skaczący poziom adrenaliny i chęć rozwalania wszystkiego co się rusza. Wiedział, że czas zabawy już się skończył i trzeba pomyśleć trochę bardziej z sensem jeśli ma to wszystko przeżyć. Jego doświadczenie wojskowe podpowiadało mu, iż w takiej sytuacji powinien znaleźć dobrze zaopatrzone, w miarę bezpieczne miejsce z którego mógłby planować kolejne ruchy. Żołądek za to wyraźnie mówił mu, że w owym zaopatrzeniu przede wszystkim powinno znaleźć się coś do zjedzenia. Podążał dalej kanałem trzymając się jego brzegu i starając się nie robić nadmiernie dużego hałasu. Ścieki do których wlazł były niedaleko jego domu, to tez mniej więcej dawał radę zorientować się w stronę czego idzie. Postanowił spróbować dojść do włazu znajdującego się w pobliżu lokalnego marketu. Cały chaos wybuchł dość niedawno, a on prawie od razu wyległ na ulicę, więc może zostało w nim coś jeszcze, z czego mógłby zrobić zapasy. Do domu nie miał po co wracać. Jedyne co mógł tam znaleźć to parę niepotrzebnych mu ubrań i stare opakowania po pizzy. Gdy uznał, że jest na miejscu, trzymając swojego ukochanego shotguna w jednym ręku, odsunął lekko właz, po czym wysuwając z niego przed sobą lufę giwery, powoli wychylił się z kanału.
 
__________________
"Miłość której najbardziej potrzebujesz to Twoja własna do siebie samego"
JPCannon jest offline  
Stary 21-11-2012, 20:01   #7
 
Boreiro's Avatar
 
Reputacja: 1 Boreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodzeBoreiro jest na bardzo dobrej drodze
Howard Chandler przerzucił ostatnią stronę książki, doczytał ją do końca i odrzucił na małą kupkę, gdzie spoczywały pozostałe woluminy. Zdjął okulary, odłożył, po czym, z cichym westchnięciem, przetarł sobie oczy. Powolnym ruchem zlazł z skórzanego fotela, przeznaczonego dla wykładowcy i usiadł, opierając się placami o ścianę. Złapał prawą dłonią lewy nadgarstek i objął tak połączonymi rękoma swoje podkurczone nogi. Spośród wszystkich pozycji, wypróbowanych przez 2 tygodnie ukrywania się na uniwerku, ta wydawała mu się optymalna. W takim ułożeniu miał fałszywe poczucie bezpieczeństwa, które pomagało mu w analizowaniu obecnej sytuacji. Taką analizę przeprowadzał już chyba tysięczny raz. Choć tym razem ze zdecydowanie innym zakończeniem.

Po raz kolejny dokładnie myślał o swoim położeniu, a także o wszelkich dostępnych możliwościach. Położenie zdecydowanie należało zmienić. Przez te czternaście dni, zapamiętał każdy szczegół tej nieszczęsnej sali, przeczytał po kilka razy wszystkie książki i za nic nie mógł sobie wymyślić, zabijającej czas rozrywki. Zaczął nawet biegać dookoła sali, jednak przestał już po kliku okrążeniach, gdyż czuł się jak kretyn. Co do możliwości to zasadniczo były trzy: zostać(„Nieeee”), samobójstwo („Może potem”) i opuszczenie tej meliny („Wybieram to. Ale zaraz …”) Było wiele wad tego rozwiązania. Naprawdę bardzo wiele, jeśliby policzyć każdego zombiaka osobno.

Nagle przez umysł Howarda przebiegła myśl. Bardzo bolesna myśl. „Lisa”. Obiecał sobie o tym nie myśleć. Krew w żyłach mroziła mu się na myśl o najczarniejszym. Męska decyzja. „Idę”. Wstał. Podniósł z biurka pistolet. Naładował. Rozejrzał się. „Brać wszystko? Nie, tylko plecak. Wrócę tu” Wrzucił do środka mapę miasta, scyzoryk, latarkę i kompas. Nóż zatknął sobie za pasek, pistolet cały czas trzymał w ręku. Ruszył w stronę drzwi, z prostym i odważnym celem - uratować córkę.
 
Boreiro jest offline  
Stary 23-11-2012, 13:21   #8
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Znaleźli spokojną przystań w sporym domku na przedmieściach Glenn City. Komandos pokój po pokoju przeczesywał opuszczony budynek, by upewnić się, że nie ma w pobliżu żadnego z tych ohydnych monstrów. Krok w krok podążał za nim David. Chłopiec drżał, a jego źrenice ze strachu były rozszerzone do granic możliwości. Początkowo chciał go schować w jakimś ustronnym miejscu, gdzie by go nie dopadły zombie, ale ten na samo wspomnienie o tym pomyśle dostawał spazmów strachu. Nie chciał wiedzieć, co musiał przeżywać ten malec. Znalazł go w mieszkaniu, w którym chciał się zamelinować po wyrwaniu się z okrążonego szpitala. Schowany był w szafce pod zlewem w kuchni, zombie, których zastrzelił w przedpokoju to pewnie byli jego rodzice. Tego ostatniego mu nie powiedział. Od tego czasu stali się nierozłączni.



- Usiądź sobie – wskazał malcowi wygodny fotel – odpoczniemy coś i zjemy, może zostaniemy tutaj na noc? Podoba Ci się tu? Chłopiec spojrzał na niego nieobecnymi oczami, ale po chwili wrócił do rzeczywistości: - Może być. Stonebrigde wyciągnął z zasobnika przy pasie batonik energetyczny i dał go chłopcu: - Zjedz go, może później załatwię coś innego. Spojrzał z uśmiechem na dzieciaka, a ten nieśmiało odwzajemnił uśmiech. Damienowi wydawało się, że powoli przełamywał nieufność chłopca. W jakim świecie przyjdzie żyć tej bezbronnej i niewinnej osobie? Na to pytanie wolał sobie nie odpowiadać, przynajmniej nie teraz.



Sam rzucił plecak na ziemię, tuż obok swojego fotela. Zajął się przeglądem sprzętu, przejrzał ilość amunicji, jaka mu została, zdemontował póki, co celownik kolimatorowy, wolał oszczędzać baterie do niego na cięższe chwile. Bardziej przydałyby się do noktowizora, który w obecnej sytuacji był przydatniejszy. Z prowiantu ostała mu się ostatnia sucha racja, miał luzem trochę batoników, które zdobył rozbijając automat na szpitalnym korytarzu, gdzieś na dnie plecaka błąkały się dwie puszki gulaszu. Nie było tego dużo i o tym musiał pomyśleć w pierwszej kolejności. Ułożył resztę drobiazgów i uporządkował ekwipunek w zasobnikach na kamizelce taktycznej. Chciał mieć wszystko pod ręką.


Kiedy zaczynał przekonywać się do pomysłu, by zostać tutaj na noc, trzask tłuczonego akwarium ze złotą rybką przerwał tak pożądaną ciszę. Nie czekał na efekt, wiedział, ze po ulicy włóczy się duże skupisko Szwendaczy i hałas przyciągnie ich uwagę. Chwycił jeszcze przestraszonego upadkiem akwarium Davida i ruszył na tyły domu. Lata musztry, biegania i selekcji sprawiły, że fizycznie świetnie był przygotowany do biegu w trudnych warunkach. Przeskoczył płot, odbijając się od blisko ustawionych skrzynek ogrodowych i znalazł się na drugim podwórku.



Gdzieś za plecami już słyszał charakterystyczny dźwięk, a raczej warkot wydawany przez zombiaki. Ruszył do domu, czuł jak małe rączki chłopca nerwowo ściskają go za szyję.
W ręku trzymał Colta 1911, zaopatrzonego w tłumik, nie chciał, by strzały zaprosiły na późny obiad jeszcze więcej truposzy. Wyskoczył na ulicę przez frontowe drzwi sąsiedniego domu i zawahał się, wokół kręciło się mnóstwo Szwędaczy. Musieli trafić na jakieś spore stado bydlaków. – Kurwa mać! – warknął pod nosem. Już szykował się do dalszej ucieczki, kiedy roztrącając zombiaki i malowniczo rozjeżdżając jednego z nich, podjechał jakiś facet na motocyklu.



Po chwili odjeżdżali wśród ogłuszającego hałasu silnika. Maszyna musiała być sporej mocy, bo szybko oddalali się od stada Szwędaczy. Mężczyzna, około czterdziestki, biały, z długą brodą, ubrany jak wypisz wymaluj jak członek gangu motocyklowego. Nie sprawiał wrażenia niebezpiecznego, przynajmniej póki, co nie wykonywał żadnych wrogich gestów, co nie zmieniło stanu rzeczy, kaburę pistoletu Stonebridge miał odpiętą.



Stanęli na zdezelowanej stacji benzynowej, wokół nie zaobserwowali Szwędaczy, mieli, więc chwilę by porozmawiać. – Kawa – wyciągnął dość okazale umięśnione przedramię w kierunku Damiena, podając mu rękę. Ten uścisnął ją mocno: - Damien, dla przyjaciół Stone, Siły Specjalne Stanów Zjednoczonych. Mężczyzna zarechotał: - Chyba kurwa byłych… - po chwili przestał się śmiać. – Nie sądziłem, że w mieście ktoś ocalał, tu aż roi się do Kąsaczy – widocznie tak nazywał zombie. – Jestem zaopatrzeniowcem i zwiadowcą małej grupki ocalałych, założyliśmy za miastem obóz, jest tam w miarę spokojnie i cicho, ale teraz drogę odcięło mi stado, które atakowało ciebie i muszę jechać wokół miasta. Małemu by się tam spodobało – wskazał na Davida, dalej kurczowo trzymającego Stonebridga za szyję. – Nie jestem mały – obruszył się chłopiec – jestem David. Kawa zaśmiał się i powiedział: -Jasne stary, dawaj grabę – przywitał się z nim.


- Jesteście pierwszymi ocalałymi, jakich zauważyłem w mieście, a samym centrum jest masakra, zombie tam od cholery, chyba wszystko zaczęło się od szpitala. – konstatował motocyklista. Damien mu przerwał: - Wiem, byłem tam, dzień po wybuchu epidemii.W szpitalu?! – zapytał nowy towarzysz. – Tam przecież było ich najwięcej, to tam został przerwany kordon Gwardii Narodowej, sam widziałem w telewizji – nieco się obruszył. – Byłem… - zamilkł na chwilę Damien - … straciłem tam trzech moich ludzi, w tym najlepszego przyjaciela… mieliśmy jakiegoś epidemiologa ewakuować, ale kiedy tam dotarliśmy, on już widział w nas tylko przekąskę.


Kawa zamilkł, chyba doszedł do wniosku, że Stonebridge mówi prawdę. Damien nie wspomniał mu o pendrivie, na jaki zgrał pliki z komputera epidemiologa. Pomyślał, że mogą się przydać, ale stracił kontakt z dowództwem i nie wiedział co dalej. Miał przy sobie mapę, gdzie zaznaczył dwa obozy Gwardii Narodowej wokół miasta, tam miał zamiar się skierować. Jeśli nie znajdzie tam nikogo, to będzie tam chociaż broń, amunicja czy leki. Przynajmniej taką miał nadzieję.


- Słuchaj, chciałem się wyrwać z miasta i dotrzeć do jednej z dwóch baz Gwardii Narodowej, których ostatnie pozycje mam zaznaczone na mapie. Tam będą punkty medyczne i sporo przydatnych rzeczy, jeśli nie znajdziemy nikogo żywego na miejscu. Jeśli jesteś ze mną i chcesz tam dotrzeć, to musimy sobie pomagać. Muszę tylko znaleźć jakiś pojazd, bo we trójkę na twoim chooperze może nam być ciasno? Jeśli jesteś ze mną, to oznacza, że nie robimy sobie świńskich numerów. Jeśli spróbujesz mnie orżnąć zrobić krzywdę mi albo dzieciakowi, to mówię Ci otwarcie, że nie warto. Nie dasz rady, a życie możesz stracić – twarde spojrzenie wbił w oczy tamtego. – Spokojnie Stone, widzę, że konkretny z ciebie facet. Mogą być twoje warunki, ale potem wrócimy po tych ocalałych z mojego obozu – wyciągnął rękę – Zgoda?

- Zgoda. – podali sobie dłonie. – Teraz musimy poszukać jakiegoś auta, ale najpierw przejrzałbym ten blok na wprost, poszukamy żarcia? – zaproponował ich wybawiciel.



Wprowadził motocykl za załom muru stacji i przykrył stertą szmat i kocem gaśniczym zerwanym z nieczynnego dystrybutora. Zabrał z torby na motorze kij bejsbolowy mówiąc: - Nie robi hałasu a zabija równie sprawnie, co twój karabin – wskazał na Scara wiszącego na pasku taktycznym. - Na twoim miejscu poszukałbym jakiegoś metalowego łomu, szkoda amunicji na pojedyncze sztuki.
- W sumie racja – uśmiechnął się Damien, po chwili wygrzebał z bagażnika stojącego na stacji rozbitego samochodu łyżkę montażową, chwycił ja pewnie w dłonie odziane w nomeksowe rękawice – myślę, że da radę – zamachnął się ćwiczebnie raz i drugi.



Już mieli wkraczać do budynku przez drzwi frontowe, po drodze załatwiając stojącego na chodniku Szwendacza, który najwyraźniej ich nie zauważył wcześniej, kiedy ze środka wyszła dziewczyna. Wysoka blondynka, dość ładna musiał przyznać Damien, zatrzymała się w pół kroku, patrząc na nich. „Chyba się przestraszyła” – pomyślał komandos, dwóch facetów, z zakrwawionymi łomami, w środku opanowanego przez zombie miasta nie było przyjaznym widokiem. Przeszkolenie z psychologii ludzkich zachowań teraz się przydało. Żołnierz opuścił ręce i łom i spokojnie odezwał się: - Jestem Damien, nie chcemy zrobić Ci krzywdy – wskazał na motocyklistę i powiedział – a to Kawa, no i najmniejszy z nas, ale najodważniejszy David – wskazał chłopca, kryjącego się za skrzynką pocztową stojąca na chodniku.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 23-11-2012, 20:26   #9
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Logan Right

Gdybyś razem ze swoimi kolegami ubrał się tak zanim skończył się świat zostalibyście uznani za niezrównoważonych psychicznie. Lecz teraz gdyby ktoś przechodził obok rzuciłby na was okiem mając w nim zazdrość, cholerną zazdrość że macie większe szanse na przeżycie.
Wyszliście na ulicę ściskając swoje narzędzia do sprzątania ulic w dłoniach i zaczęliście się uważnie rozglądać. Okolica była opustoszała. Żadnej żywej duszy oprócz jakiegoś bezdomnego kota który mignął wam przebiegając na drugą stronę drogi i znikając za jakimś domem. Sam na pewno szukał czegoś do jedzenia. Nie zabawiając długo przed waszą kryjówką ruszyliście w stronę domu Johnsonów. Minęliście samochód który stratował biały płot oddzielający podwórko sąsiadów od chodnika. Furtka również nie była zamknięta toteż zdecydowaliście wejść po ludzku. Zgromadziliście się na ganku wokół drzwi wejściowych. Jeden z was zajrzał przez wąską szybkę, a raczej kolorowy witraż. Można było uznać, że pod drugiej stronie drzwi jest pusto. Lecz próba ich otwarcia nie udała się. To dawało nadzieję, że wszystko co wartościowe się ostało. Obeszliście budynek by skorzystać z tylnego wejścia. W tym przypadku nie musieliście nawet popychać drewnianych drzwi. Ziała w nich dziura wyrąbana porządnym toporzyskiem albo siekierą. Wewnątrz domu było ciemno bowiem okna zostały zasłonięte. Gęsiego weszliście do mrocznej kuchni. Na czarno białych kafelkach porozrzucane były puste konserwy, pobite słoiki, których zawartość tworzyła niechlujne kałuże. Jeden z waszej grupy pilnował przejścia do salonu, a pozostali przeglądali pootwierane szafki i lodówkę. Nie ostało się wiele. Ot kilka paczek suchych krakersów, dwie litrowe butelki wody i kolorowych wynalazków zwanych napojami gazowanymi. Ale znalazła się też puszka ananasów oraz groszku pod stołem i... Wpół pełną butelkę Jacka Danielsa schowaną głęboko w jednej z szafek.
W trakcie gdy pakowaliście dobra na piętrze coś się tłukło, przewracało, szurało. Nie wiadomo czy był to sztywny, czy żywy człowiek.

Pollyanna Romero

Mężczyzna pokiwał głową
- Z panią doktor mam przyjemność, no proszę. Czasem się szczęście do człowieka uśmiechnie. Macie lek na to gówno? No i mam też mały problemik - tu zrobił przerwę na odkasłanie i zebranie słów - W takich sytuacjach jak ta czy innych kataklizmach zwykle kluczem do przetrwania jest współpraca. Ręka rękę myje że tak powiem. Przydałaby mi się mała pomoc. Odwdzięczę się - zerknął na deskę rozdzielczą by potem wrócić wzrokiem na kobietę - Zgaduję, że wyjeżdżasz z miasta. I potrzebujesz albo jedzenia albo paliwa. Powiem tyle, że znam to miasto. Urodziłem się tu i wiem skąd wziąć żarcie i wachę jak spompują wszystko z popularniejszych miejsc. Są w okolicy małe stacyjki paliw czy sklepiki na rogu do których większości nie chce się latać bo za daleko. I my na tym skorzystamy. Ja potrzebuję albo piły do metalu albo nożyc do przecinania łańcuchów. Obstawiam że z supermarketu tego nie świsnęli. Mało kto ma do czynienia z kajdankami - zaśmiał się cicho - No i jestem niegroźnym człowiekiem jeśli mnie nie sprowokujesz. Koledzy z pierdla nazywali mnie Pantofelkiem bo często ulegałem kobietom, z czystej grzeczności - pokazał zęby w uśmiechu - A tak oficjalnie to jestem Eric - podał Polly ręce z której prawa świadczyła o chęci odwzajemnienia gestu uściśnięcia dłoni - To jak, wchodzisz w to?
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 23-11-2012 o 23:53.
Ziutek jest offline  
Stary 24-11-2012, 03:56   #10
 
flunkie's Avatar
 
Reputacja: 1 flunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znanyflunkie nie jest za bardzo znany
Pollyanna nie ruszała się. Kiedy mężczyzna wyciągnął w jej stronę rękę wcisnęła się w siedzenie do granic możliwości. Mimo oczywistej zmiany zasad panujących na świecie stare przyzwyczajenia wciąż były aktualne. Pomarańczowy kombinezon napawał ją nieufnością, jednak mężczyzna był żywy a to towar deficytowy. Ostatecznie odwzajemniła gest i kiwnęła głową w stronę intruza
- Pollyanna.- Cały ten czas kurczowo ściskała drugą ręką pręt. Argumenty Erica nie wydawały jej się zbyt przekonujące. Nie ufała jego intencjom, mimo to był jej jedynym wyborem. - To zależy jakiej pomocy oczekujesz. Jeśli mowa o kajdankach i ogólnej idei nie zostania zjedzonym, jestem za. No i jeśli chcemy uciec z tej pułapki będziemy potrzebowali dobrego planu, w baku nie ma paliwa.- rzuciła z przekąsem.
 
flunkie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172