Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-05-2013, 20:09   #1
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Homo homini lupus est - SESJA ZAWIESZONA

Świat się zmienia. Wbrew pozorom nie stoi w miejscu. Sytuacja na Froncie była stabilna a walka z Smartem nie była zbyt intensywna. Wielcy bawili się w polityczne gierki. Jednak to nie oni go zmieniali. Za zmianą stali tacy jak ja. Ludzie z karabinami i nożami w dłoniach. Którzy wykonywali rozkazy lub je łamali. Których kule decydowały o losie lub o porażce planów władców. To ci potężni musieli im zawierzyć nie na odwrót.
Wiedziałem co dzieje się na południu. Wojna o jakiej tylko słyszałem. Miałem kiedyś wziąć w podobnej udział. Miało to być drugie Gallup, zagłada Zwiadowczego. Nie doszła do skutku. Przez czwórkę ludzi. Oficera wywiadu, który porzucił wszystko dla córki. Córki, którą niedawno uratowaliśmy, dla mnie był to prywatny hołd dla człowieka, którego podziwiam i nienawidzę. Który wplątał mnie w walkę, zmusił do zdrady rodziny. Drugim, stanowczo drugim był gladiator. Wielki, stanowczo popierdolony murzyn lubiący zadawać ból. Był (chciałbym, żeby ciągle żył) prostym człowiekiem, nie wiedział o co toczy się gra. Nawet jej nie widział, dla niego to była tylko burda. Ale ten skurwiel poszedł w najgorsze piekło dla przyjaciół. Ja zabiłem przyjaciela.
Trzeci... Trzeci z nas był tchórzem. jako jedyny nie ukrywał tego. Chciał przeżyć. Nie dziwię mu się. Nie był uczony od małego do karabinu czy noża. Pragnął spokojnego życia. A przeżywał najgorsze tortury tylko z trzech powodu. Był w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednim miejscu z nieodpowiednimi ludźmi. Ten tchórz wyciągnął mnie z strzelaniny i uratował. I byłem ja...

Ludzie się zmieniają. Ja się zmieniłem. Nigdy nie miałem takich rozkmin. Nie byłem Morganem. Mogę z dumą mówić, że należałem do pierwszej kompanii. Która obecnie istnieje tylko z nazwy. Byłem marines z krwi i kości. Nie jak moi bracia. Jak Indianiec, którego spotkaliśmy na jednej z misji i zaproponowaliśmy robotę. Spokojny, zimny człowiek, który w walce był najbezwzględniejszą osobą jaką znałem. I najlepszym kumplem. Zawsze pilnował moich pleców. Na akcji, w klubie podczas burdy... Zginął przez skrupuły. Strzelił w kolano a nie w głowę. Tym razem to ja nie bawiłem się w półśrodki. Zabiłem brata. Nie byłem też Jeffem, młodym pełnym ideałów, wierzącym w flagę z Stalowym Orłem. Wzięli go prosto z unitarki, był tak dobry. Nie. Ja byłem typowym przykładem od zera do... Nie bohatera. Człowieka na dźwięk ksywki, którego ludzie drżeli. Wielu było i jest takich: Lynx, Grant, JT, Szybki, Fry Face, Drake, Indianiec, Chujec... Mógłbym wymieniać długo. Ale mało z nas ciągle służyło, ciągle się liczyło, byliśmy martwi lub cieniami uciekającymi przed przeszłością.
Byłem poborowym, zwykłym przestraszonym cieciem na którego darł się sierżant, który z ledwo działającym karabinem stawiał czoła Molochowi lejąc w gacie. Pełniłem rolę żandarma aż w końcu dostałem się do czwartej kompanii dwunastego pułku piechoty zmotoryzowanej. Ćwiczyłem. Na strzelnicy, na treningach z kumplami, samotnie wypompowując z siebie ostatnie krople potu. Rzuciłem nawet palenie, na trochę bo od tego nałogu nie idzie się uwolnić. Dzięki temu dostałem się do trzeciej kompanii marines. Wykrwawiałem się z nimi i dalej ćwiczyłem. Aż do sztabu przyszedł Chujec, ponoć powiedział tak: "Chuj mnie obchodzi jak ale chce tego chujca u siebie." I tak przyszedłem do pierwszej. Zdobyłem ojca i dwóch braci. Pierwszego zdradziłem, jednego z dwójki zabiłem a z drugim próbowaliśmy się zabić. Za każdym razem jak po coś sięgam prawą ręką, czuje, że zawdzięczam kalectwo właśnie mu. Od dłoni, i to nie tak jak sugerował Falcon, zdobyłem swój przydomek. Od wprawy z jaką strzelałem z dwóch pistoletów na raz, od sztuczek z kartami i monetami, od mojej szybkości. Nosiłem go z dumą. Ale zostawiłem ze sobą wraz z trupem Indiańca.

Czasy się zmieniają. Jednak pewnych rzeczy nie zostawia się za sobą ot tak. Patrzymy na siebie pamiętając to co było. Śmiech, kolacje, wieczory w klubach, swój dotyk. Jak się pieprzyliśmy u mnie. Jak przed nią uklęknąłem z pierścionkiem w dłoni. Jej "tak". I smak rozstania. To Jeff z Indiańcem postawili mnie na nogi. Udaje, że mnie nie widzi. Musi. Ale zobaczyła od razu. Nie jak inni, dryblasa z zimnym spojrzeniem i w długim płaszczu, którego dłonie nie oddalają się od kabur. Nie kulawego z petem w dłoni. Nie karabinek na plecach. Dostrzegła człowieka, którego kochała.

Życie nas zmienia. Kobieta do której wracałem spojrzeniem była najtwardszą osobą jaką znam. Nie tak jak Ad, którego nawet ja się bałem. On był jak nóż, którego stal, można złamać, zniszczyć. Ale bez ognia się jej nie zmieni. Dla niego taki ogień nie istniał. Ona była inna... Nie potrafiłem tego opisać. Teraz gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały nie patrzyliśmy na siebie z taką czułością. Oboje nie wiedzieliśmy czy zaraz nie rozpęta się strzelanina. Byliśmy na to gotowi. Baliśmy się jej.

Rozdział 1: Grzechy ojców


Pamiętacie wydarzenia z ostatniej akcji. Minął... Jakiś miesiąc, tylko Baszara jest w stanie ocenić dokładnie jak dawno Wasza grupa została wyrżnięta. Wydarzenia z Vegas zmienią Was na zawsze bo tam zostawiliście martwych swoich braci i siostry. Nie tych rodzonych. Braci i siostry krwi. Zlecenie było ryzykowne, ocalić porwaną przez bandytów córkę jednego z bossów z Vegas. Którego wiedział tylko Wasz założyciel, były członek Pazurów Jonathan. Zleceniodawca wymógł na nim by nikomu nie powiedział żeby informacja nie wyciekła do innych rodzin. Czy mimo tego komuś zdradził? Na pewno nie nikomu z Was. Do akcji podeszliście z pełnym profesjonalizmem. Obserwacja, zasięgnięcie języka... Mieliście od tego swoich ludzi. Potem Baszar wraz z innymi zwiadowcami wyciął czujki, Jeff spec od zabezpieczeń otworzył tylne drzwi a grupa uderzeniowa wysadziła od frontu. Drake z Lynxem i nie żyjącym już Jonathanem weszli górą. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Ponad dwudziestu specjalistów od walki, na bliski czy też średni dystans. Wirtuozi walki wręcz czy czarodzieje rozpylaczy. Obstawiani przez trzech snajperów, wspomagani przez saperów. Z niebojowymi członkami ekipy pod ręką jakby trzeba było udzielić natychmiastowej pomocy. I doszło do rzezi. Zaatakowaliście nad ranem gdy ludzie są najbardziej śpiący. Z noktowizorami i latarkami. Wytłumioną bronią. Czujki na zewnątrz były wymagające jednak co to dla Was? Ale spotkaliście demony. Dla Carlssona były to demony z koszmarów, dla reszty z Was... też miały wrócić w snach.
Wysokie cienie, po wszystkim wiecie, że sztucznie napakowane przez kombinezony. Jednak wtedy były to właśnie cienie o czerwonych oczach. Cienie, które dostawały serie z peemu i nawet tego nie zauważały, niektórzy nic sobie nie zrobili nawet z fala Drake czy scara Lynxa. Kul z ich karabinów praktycznie nie słyszeliście, błysk z luf był zminimalizowany. Granaty rozrywały Waszych kumpli, kumpli z którymi miesiącami dzieliliście miejsce przy ognisku czy konserwę w gorszych czasach. Nim podjęliście decyzje o ucieczce (bo to absolutnie nie był odwrót) dla wielu było za późno. Inni zmarli podczas niej. Uratował Was James. Już tylko z maczetą w dłoni dopalił się, wyskoczył na trzy cienie. Przekonał się, że po odcięciu głowy tamci krwawią tak samo jak normalni ludzie. Że są tylko lepiej uzbrojeni, opancerzeni i wyszkoleni od innych. I nawszczepiani. Bo po raz pierwszy spotkał się z kimś, kto dał mu radę mimo dopalacza. Pewnie dlatego, że tamten też był nienaturalnie szybki. Walczyli na noże, w ciemności bo Cutler stracił noktowizor od flasha a tamten hełm podczas walki. Również, wierna maczeta hegemończyka została w ciele jednego z cieni. I James po raz pierwszy zaczął się bać. Po zastrzyku adrenaliny, gdy w końcu trafił na kogoś godnego siebie przyszedł strach. Przebił się przez odurzenie walką. Bo tamten był lepszy. Znaczył go szrama za szramą i gdyby nie wieloletnie doświadczenie część z tych cięć i pchnięć byłyby śmiertelne. I Cutler by zginął, bohatersko i głupio. Gdyby nie Drake. Zostawił Baszara i Lynxa żeby sprawdzili teren wokół bazy i wrócił po kumpla. Kumpla, którego jeszcze parę lat temu by zabił. Gdyby trzeci znowu na niego zapolował. Jednak los potoczył się inaczej. Wierna Betty zagrała trzy razy, bo tyle miała pestek w bębenku. Trzy razy trafiła cień w środek korpusu... Zmuszając go do ucieczki. Logan pomógł wyjść osłabionemu Jamesowi. A tam czekał już Linx, Baszar i... Młody.

No właśnie. Nie tylko wojownicy wtedy wykazali się odwagą. Na zaplecze również napadli porywacze. Ktoś zdradził ich pozycje? Byli tacy dobrzy? Nie wiadomo. Ale wpadli do ruin w których byli medycy, kierowcy, negocjatorzy, kucharz i Młody pod strażą dwóch najemników. I tutaj doszło do rzezi. Najpierw w ruch poszedł flash a potem obronny. A dalej wkroczyli sami napastnicy. Młody podczas swojej panicznej ucieczki zdążył ich zobaczyć.



Dzięki tylko swojemu szczęściu, bo wierzyć nigdy nie wierzył, zawdzięcza to, że dopadł do samochodu a kule zbytnio go nie uszkodziły. I że zdążył uratować niedobitki z akcji. Ale paliwa nie starczyło na długo.

Jednak to było miesiąc temu a teraz przed Wami stało El Dorado. Podróżowaliście na skraju wytrzymałości, nie było tajemnicą, że James, który utracił cały dobytek podczas ostatniej akcji, przeżył tylko dzięki Carlssonowi, inaczej padłby z głodu. Jednak Wasz raj nie był usłany złotem. Zdecydowanie nie. Był to korytarz zakończony grodzią i klawiaturą. O dziwo jak tylko do niego weszliście lampa zapaliła się.



Zawdzięczaliście odkrycie tego bunkru dla Baszara, zresztą nie po raz pierwszy to on ratował Wam tyłek. Chociaż, tym razem mogło okazać się to Waszą zgubą. Za drzwiami mogła się czaić śmierć lub bogactwo ale z kończącymi się zapasami amunicji, jedzenia i wody nie mieliście innego wyjścia jak zaryzykować.
Do klawiatury podszedł Młody, nie raz wyśmiewany gdy działaliście w całej ekipie, kiepski strzelec i tropiciel... Ale magik jeżeli chodzi o czarną magię w postaci jakiejkolwiek elektroniki. On sam tylko wiedział, że mechanizm zastosowany tym razem był zbyt zaawansowany jak dla niego. Coś o tym czytał... Ale sobie poradził.
W tym czasie trójka strzelców działała. Nie raz ratowali innym życie. Niemal bez słów po paru gestach się rozstawili. Lynx obstawił tyły z nim za plecami wiedzieliście, że nie macie się czego obawiać, ktokolwiek by wszedł korytarzem mieszczącym się pod niepozornym domkiem, by zginął. 7,62 ma to do siebie. James stanął przy lewej ścianie, wiedzieliście, że jak się dopali to w ułamek sekundy osoba po drugiej stronie grodzi zginie gdy ta tylko będzie w stanie przepuścić go. Drake zaś zachował się jak rasowy ochroniarz, w jednej sekundzie mógł lewą ręką odepchnąć Młodego a prawą ściągnąć spust Betty.
Po dłuższej chwili wrota zaczęły się przesuwać na wielkich szynach do tyłu po to by na końcu unieść się do góry. Zobaczyliście hol, porównywalny do tego jaki można było znaleźć w ruinach uniwersytetów. Cały stalowy. Schody prowadzące na platformę, od której odbiegało troje drzwi, każde z intercomem i konsolą. Jedne po prawej, drugie po lewej i trzecie na wprost . Gdy tylko pierwszy z Was przeszedł przez próg te się otworzyły i w nich ukazał się robot. Powoli zmierzający w Waszą stronę.


 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 01-06-2013 o 12:56.
Szarlej jest offline  
Stary 31-05-2013, 10:40   #2
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
14 lat wcześniej...

Południowa Hegemonia. Granica między stanem Arizona, a Meksykiem, która od dawien dawna granicą już de facto nie jest. Żadna linia, które pamiętają jedynie zahibernowani, nie przecina już Ameryki wzdłuż, wszerz czy w poprzek. Żadna. Patrząc na połacie ziemi ogrzewane prażącym słońcem, wyludnione pobielane domy, rysujące się w oddali góry i toczące się krzaki każdy zastanowiłby się co poczyniło tutaj większe szkody: Czas czy wojna nuklearna? Zapomniane już drogi, zdziczałe, głodne, bezpańskie zwierzęta, dzwony na wieżach kościelnych poruszane pustynnym wiatrem... Niejeden przejechałby sto, dwieście mil i nie dostrzegłby żywej duszy. Krajobraz przeistacza się dopiero w okolicach Eloy. Dalekie, gościnne, zielone południe, które mimo to zniechęca ewentualnych turystów. Dlaczego? Od południa nadciąga neodżungla. Nikczemna zieleń, której dzieci - chodzące, pełzające, latające czy też spokojnie stojące - chcą wrzucić na fotosyntezujący ruszt każdego głupca, który ośmieli się wejść w jej głębie...


Wracając do Hegemonii to nigdzie nie idzie spotkać tak twardych ludzi. I nie mowa tu o zwykłej życiowej zaradności, bo każdy w tych czasach jest zaradny. Urodził się po wojnie, żył wiele długich lat w arcyciężkich warunkach, życie go nie oszczędzało i nie było chwili, aby mógł sobie odpuścić zmaganie z trudnościami losu. Banditos - jak zwykli na siebie mawiać Meksowie - każdego twardziela zeżrą na śniadanie popijając tequilą. Najlepiej z odrobiną soli i plasterkiem cytryny jak piło się za starych, przedwojennych czasów. Prawdziwi, rasowi Banditos nie mają żadnych państwowych więzi. To stąd widząc psychola wymachującego nożem jakby się z nim urodził czy też walącego w ryj niczym kafar wielu myśli, że to człowiek znikąd. Człowiek, który zapytany skąd jest spojrzy się groźnie, splunie siarczyście, a następnie odpowie "Nie twój zasrany interes". Przodkowie tych psycholi w większości pochodzą z Bastionu - postawionego przed wojną w okolicy Phoenix więzienia o zaostrzonym rygorze. Miejsca, gdzie trafiali najgorsi z najgorszych. Ludzie, których nie można było nazwać ani ludźmi ani kryminalistami - aby nikogo nie obrazić. Bastionu - poza całą gamą elektronicznych zabezpieczeń - pilnowały mechaniczne cerbery i setki strażników. Więzienie działało tak sprawnie, że nawet po wybuchu wojny nadal dobrze prosperowało. Pensjonariuszy przybywało w bród. Gdy skończyła się wojna Bastion nadal stał, ale czynnik ludzki mocno w nim wyszczuplał. Strażników albo pozwalniano albo sami wyruszyli w poszukiwaniu uranu gotowego do rozszczepienia. Automaty nie dawały za wygraną do czasu aż programy, zabezpieczenia zaczęły się sypać, a więźniom zaczynało brakować żywności. Kanibalizm przechodził wtedy swój największy rozkwit. Po korytarzach więzienia czuło się smród ciał, gówna, szczyn i brudu. W końcu jakaś grupa wydostała się z cel i właśnie od tej grupki - dowodzonej przez inteligentnego i charyzmatycznego Fernando Esteveza - rozpoczęła się historia Hegemonii. Wiele się od tamtych czasów zmieniło, ale niektóre rzeczy się ostały. Bastion do dziś dnia jest kwaterą główną Banditos...

Czysty stół pokryty czerwonym materiałem, zagracony metalowymi częściami nie odwracał uwagi od żylastych dłoni szybko i z wprawą wybierających kolejne elementy. W tle dało się słyszeć wycie wiatru. Przez małe zakratowane okno wpadało dość światła aby oświetlić do końca niemal złożoną strzelbę Winchester 1200. Składający ją mężczyzna miał na oko czterdzieści lat, parudniowy, siwawy zarost i rozbiegane oczy nie rzucające wcale spojrzenia w kierunku drzwi do małego, wyłożonego pozdzieranym gumolitem pomieszczenia. Drzwi, które właśnie się uchyliły.


- Za pół godziny będzie gotowy... - rzucił spokojnie w kierunku drzwi cały czas składając broń.

Roger Cutler był rusznikarzem. Jednym z najlepszych fachowców pracujących dla człowieka nazywanego Del Campo - obecnego Cezara Południowej Hegemonii. Gustavo Del Campo był niczym młot. Wielki, ciężki, twardy i cholernie uparty. Z resztą Roger nie zważał na to kim był, a jak płacił i dbał o dobrych fachowców. Jedyna rzecz, która odciągała Cutlera od Bastionu była jego rodzina. Żona z dwójką synów...

Rodzina Rogera żyła w Phoenix, a dokładniej w Konglomeracie - wielkiej budowli składającej się z przyczep, wraków aut, falistej blachy, desek... Większość ludzi, którzy ujrzeli na oczy ten twór była zaskoczona, że to w ogóle stoi. "Ta konstrukcja przeczy prawom fizyki" jak powiedział kiedyś jakiś jajogłowy. Rzeczywiście chyba coś w tym było. Same Phoenix przy Bastionie wyglądało jak raj. Żyły tam kobiety, mężczyźni, dzieci, nawet psy. Były poletka fasoli, a staruszkowie - o ile udało się komuś tego stanu dożyć - opowiadali sobie historie o Wielkim Kanionie przykrytym jakimś organicznym bąblem. Narośl zdaje się falować, pulsować, a nawet wydawać jakieś dziwne dźwięki. Mało kto przekonał się o tym na własne oczy. Większość uważa, że to sprawka Neodżungli. Kiedyś nawet Banditos próbowali ją wyciąć, ale po stępieniu setek maczet, wyrzuceniu ton ołowiu i zroszeniu zielonej roślinności krwią nawet tacy twardziele musieli się wycofać na północ. Część z wojowników przyniosła w swych cielskach jakieś ziarno, które wywoływało przeróżne choroby. Każdy zainfekowany musiał zostać zabity. Normalka.

James, Ryan i Nicole Cutler żyli sobie w Konglomeracie niemal bez żadnych trosk. Najmłodszy James rósł jak na drożdżach, jego brat był już niemal dorosły, a matka - ona psuła piękny obrazek - pełna zmartwień. Wraz z mężem wiedziała, że Ryan wniknie w to towarzystwo szybciej niż się spodziewają. Jednego dnia ukradnie samochód, drugiego pobije syna sąsiadów, a już kolejnego zastrzeli pierwszego człowieka. Weźmie udział w czymś od czego zawsze chcieli go uchronić. Mogli się wynieść zanim Roger zaczął pracować dla Del Campo. Młot nie łatwo pozbędzie się takiego fachowca - posiadającego taką wiedzę na jego temat. Na pewno żywego go nie wypuści.

Roger miał pewien plan. Przygotował samochód, jedzenie, wodę, broń i wszystko co było potrzebne rodzinie do przetrwania na pustyni. Miał wyjechać do NY, gdzie miał obiecany azyl w zamian za informacje i swoje usługi. Układ dobry, a otoczenie znacznie lepsze dla niego i jego rodziny. Plan był niezły, ale jak to bywa coś musiało się spierdolić. Jeden z jego współpracowników odkrył plany rusznikarza i zdecydował się donieść komu trzeba. Podczas panicznej ucieczki Cutlerów zginął ich starszy syn - Ryan. Umierał z głową na kolanach swojego młodszego brata. Przerażonego, młodego chłopaczka, który nigdy nie zapomni jego uspokajającego wyrazu twarzy. Ani Roger, ani Nicole nie spodziewali się, że kres ich wędrówki doprowadzi ich jedynego żywego potomka do większej rzezi niż ta, przed która uciekli...


13 lat wcześniej...


Nowy York nie był wcale tak malowniczy jak się można było spodziewać. Poczerniałe, ponure kikuty budynków, gruzowiska, zrównane z ziemią żelbetonowe konstrukcje. W Jabłku - jak nazywano miasto jeszcze przed wojną - dominowały czerń i szarość. Po tym gównie jakie zrzucono w czasie wojny nic zielonego na tej glebie nie urosło i już raczej nie urośnie. Dymy, syreny, odgłosy wystrzałów, światła reflektorów zatrzymujące się na pogorzeliskach i ich mieszkańcach. Kanały w NY niosą sobą taki syf, że jak się ma szczęście wpadając w to straci się czucie w nogach, a jak szczęścia brak... od razu ewoluujesz w bulion wzbogacony połową tablicy Mendelejewa. Zanieczyszczone wiatry z północy reagują z zawartością kanałów czego efektem jest unoszący się dniem i nocą smog. Tutaj normalką jest, że po dziesięciu metrach nie zobaczysz już żywej duszy... Z resztą poza ludźmi w NY żyją mutanty - współlokatorzy wydelegowani przez wujka Molocha z północy - i wielkie szczury, które knują jak wyjść tu na swoim.

Jednego jednak w NY jest pod dostatkiem: stali. Jedynymi fabrykami, które mają się dobrze są huty. Megatony surowca w najróżniejszej postaci i formie sprawiają, że niemal wszystkie zaludnione budowle to baraki z falistej, nitowanej, blachy. Sam mur obronny zbudowano z płyt pancernych i drutu kolczastego. Nowojorczycy - mimo iż żyją głównie w ruinach - są dumni, zdrowi i wyprostowani - jak statua wolności, która wojnę przetrwała w całości. Yorkiem dowodzi syn Petera Collinsa. Gliniarza, którego legenda została wzbogacona o tyle wątków, że nikt nie zna jej prawdziwej, surowej wersji. Collins był gliniarzem, który w czasie wojny stracił rodzinę. Stał się twardy, nieugięty i zorganizowany. Ten człowiek tchnął w to miasto ducha. Mianował się burmistrzem, a wszyscy ocalali stali za nim niczym mur chiński. Po śmierci Petera rządy przejął - wspomniany już - jego syn Paul. W mniemaniu mieszkańców NY jest stolicą kraju, a ich burmistrz słusznie mianował się prezydentem. W końcu po Waszyngtonie została jedna, wielka, czarna dziura... Poza dumą nowojorczycy posiadają jeszcze parę przydatnych cech. Dbają o kulturę i edukację. Mają speców od historii i techniki. Są otwarci na przybyszów z zewnątrz i nie mają litości dla odmieńców. Prezydent uważa, że istnieją dzięki dyscyplinie i sprawiedliwości. Pewnie słusznie...


Poza Collinsem w mieście jest druga osobistość warta uwagi. Chociaż... Nie wiadomo czy można nazwać go osobistością, bo nie jest człowiekiem. ALTAR to stara, przedwojenna maszyna obdarzona pewnym rodzajem Sztucznej Inteligencji. Kiedyś był wykorzystywany jako komputer giełdowy na Wall Street. Symulatory giełdowe jednak ewoluowały otrzymując nowe informacje. Teraz ALTAR to jeden z najwybitniejszych strategów naszych czasów. Od wielu dekad nikt nie był na tyle szalony aby go przenieść, gdyż nie był pewien czy uda się na nowo ten sprzęt podłączyć. W skutek tego budynek giełdy zmienił się w fortecę strzeżoną lepiej niż dupsko samego Collinsa...

Roger, jego żona i syn James nie byli już tymi samymi ludźmi. Po ucieczce z Hegemonii rusznikarz wiedział, że nie tylko tam trzeba walczyć o każdy dzień. Pobyt w ruinach dla jego rodziny niemal skończył się śmiercią. Gdyby nie odnalazł patrolu policji, którego dowódca uwierzył mu na słowo to pewnie musiałby błagać o pomoc tych biedaków zamieszkujących ruiny, którzy sami niemal nic nie mieli. Paul Collins był młody, silny, bardzo bystry i wiedział jak podejść starego Rogera. Zapewnił mu wyżywienie, nocleg, bezpieczeństwo nie naciskając na niego dopóki nie doszedł do siebie. W pewnym geście - również rosnącego zaufania - sam prezydent dał Cutlerowi do zrobienia i ulepszenia jego własny karabin - najnowszy model M4. Roger po jakimś czasie powiedział Collinsowi dość sporo z tego czego zdążył się sam dowiedzieć. Paul był wdzięczny i bardzo zadowolony. Po pewnym czasie jednak nalegał aby rusznikarz powiedział mu więcej i więcej. Wypytywał o ludzi, którzy - podobnie jak on i jego rodzina - po prostu pragnęli żyć. Dobrych ludzi. Roger zaczął pracę przy materiałach wybuchowych na czym znał się niemal tak jak na broni palnej. Jego żona zajmowała się podawaniem dań w uczelnianej stołówce. Tak. W NY mieli własny uniwersytet. Ich syn, James, szkolił się w walce, strzelaniu i po pewnym czasie jasnym się stało, że nie dla niego była droga uczonego. Młodzik był stworzony do walki, a jego zdolności rosły z każdym dniem. Szkolili go głównie instruktorzy policyjni – sadyści, dzięki którym stał się tak twardy i nieugięty. Collins coraz bardziej naciskał na Rogera w pewnym momencie stawiając przed nim ultimatum: Albo powie wszystko albo odejdzie. Roger nie zastanawiał się długo. Wyruszyli następnego dnia. Na północ...


12 lat wcześniej...


Wojna z Molochem. Front. Te czasy były dla Jamesa czymś czego nigdy nie zapomni. Zaczynał jak każdy - jako prosty, szeregowy żołnierz. Jego matka i ojciec w tym czasie pracowali dla Posterunku. Wędrowne Miasto zapewniało im bezpieczeństwo, a młodemu chłopakowi nakładło do głowy bzdur o tym, że każdy człowiek może coś zmienić. Że jedna, dość silna, nieugięta i odważna osoba jest w stanie zmienić bieg historii. Że z jego pomocą mogą zwyciężyć Bestię... Chcieli go do swoich sił, ale on wybrał jednostki najemnicze. Cały jego zysk trafiał do rąk rodziców, z którymi widywał się niezwykle rzadko. Inni uważali go za szczęściarza, ale nie mieli pojęcia przez co przeszedł...

Każda bitwa w maszynami była podobna. Najpierw pojawiał się zwiad. Małe, szybkie maszynki które trudno było dostrzec. Przybierały różne formy. Były krety, pająki, jaszczurki, a nawet takie udające uszkodzony sprzęt. Poruszały się głównie nocą, a w dzień siedziały i obserwowały. Wyposażone w kamery, wykrywacze ruchu, dalmierze. Nie były zbyt inteligentne, ale bezbłędnie wykonywały proste zadanie: Zbierały informacje. Jakie? Każde. Jedne skupiały się na ludziach, inne na ich broni, kolejne na sprzęcie, a jeszcze inne na samej pustyni i jej dzikich mieszkańcach. Dzięki tym małym skubańcom Moloch jest najlepiej poinformowanym tworem na świecie. Zwiad mimo iż nie jest idealny wybornie spełnia swoje zadanie, a wujek M nadal go udoskonala...

Po doniesieniach zwiadu i analizie informacji Moloch podejmuje decyzję o ataku. Nikt nie wie dlaczego maszyny atakują w takie, a nie inne miejsce, o takiej, a nie innej porze dnia, czasem w deszcz, czasem w słoneczny dzień. Tego nie wie nikt. Albo Moloch jest tak dobry, że nikt nie jest w stanie go rozgryźć albo cały czas próbuje. Po podjęciu decyzji o ataku pojawia się mobsprzęt. Najszersza i najliczniejsza grupa maszyn, która bierze udział w starciu. Podobnie jak zwiad, mobsprzęt przybiera różne formy - raz są to platformy na ośmiu kołach, raz podwozia na gąsienicach. Zawsze wyposażone w ciężkie karabiny. Ich pancerz jest przeważnie lichy, gdyż nie ma czego opancerzać. Po co osłaniać sam karabin sprzęgnięty z wykrywaczem ruchu, podczerwieni czy czymś podobnym? Mobsprzęt przeważnie jeździ w gromadach. Jedna sztuka tego cholerstwa ma siłę ognia kilkunastu żołnierzy. Moloch nie wysyła stu, dwustu maszyn, bo dla niego to nie jest nawet przystawka. Gdy zaczyna się walka horyzont robi się czarny. Tak wiele ich jest. To jest masakra. Wielka ilość mobilnego sprzętu walącego z paru czy parunastu karabinów równocześnie do jednego, pięciu czy dwudziestu żołnierzy naraz. I nie wystarczy tego zatrzymać. Nie wystarczy wyłączyć czujników. Nie wystarczy usunąć luf. Trzeba cholerstwo zniszczyć na amen - co wcale nie jest łatwe. Mobsprzęt to niesamowicie mocny zawodnik...

Wraz z mobsprzętem pojawia się ciężkie wsparcie. Łatwo sobie wyobrazić twór wielkości boiska piłkarskiego poruszający się przed siebie, aby znaleźć dogodne miejsce do rozstawienia stanowiska. W takim miejscu to cholerstwo wkopuje się w ziemię i tak stoi. Maszyny mogą tam uzupełniać amunicję, a nawet czasem uzyskać niezbędne naprawy. Wsparcie ze swojego stanowiska wystrzeliwuje granaty gazowe i rejestruje przebieg działań. Wsparcie bez problemu rozwala zasieki, zasypuje okopy, przebija się przez liche ściany i grube mury. Ciężkie wsparcie jest jak wielkie centrum handlowe z obsługą własną. "Masz co chcesz" jak mówią z uśmiechem frontowe świry...

Poza tym co już zostało wymienione Moloch ma coś czym łamie morale wroga. Coś na specjalne okazje. Coś co nie pojawia się często, ale jak już to zawsze wywołuje pożądany efekt. Maszynoludzie. Są to głównie bardzo ciężkie roboty mobsprzętu stanowiące pewną hybrydę człowieka z maszyną. Mają mózgi, czasem głowy, torsy, a nawet ludzkie ręce. Są inteligentni i niezwykle okrutni. Działają zupełnie jakby nienawidzili całej ludzkości. Są o wiele gorsze niż wszystko inne czym dysponuje Moloch. Poza skutecznością w walce widok tego dziadostwa pozostawia w ludzkim mózgu pewną ciekawostkę. Każdy myśli: "A co jak mnie czeka to samo? A co jak pewnego dnia i ja stanę się czymś takim, a jedyne co będą mogli dla mnie zrobić starzy kumple to ostrzelać z RPG?"... Maszynoludzie są na tyle mądrzy, że nie wjadą w żadną głupią zasadzkę, a sam ojciec używa ich jedynie, gdy warunki uzna za sprzyjające.

Jak ktoś myśli, że żołnierze na froncie się opierdalają jest w wielkim błędzie. Jak uważa, że walka z maszynami, mutantami i chuj wie jeszcze czym jest piękna to nie pozostaje nic innego jak dać mu karabin, założyć hełm i zaprosić do zabawy. Tutaj najwięksi twardziele zmieniają się w małe, rozpłakane dziewczynki. Ci co przetrwają psychicznie to piekło nie ugną się przed niczym. Są twardzi jak stal, wysportowani jak przedwojenni olimpijczycy i nieugięci jak baśniowe krasnoludy. Nie ma nic co by było w stanie ich zatrzymać. James na froncie spędził jakiś rok. Nie zapomni tego czasu nigdy. Jak miewa koszmary to zawsze związane z frontem. Jakby zapytać go o coś o czym najmniej chce gadać to byłaby to właśnie daleka północ. Najgorsze miejsce w Zasranych Stanach…
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 31-05-2013 o 10:54.
Lechu jest offline  
Stary 31-05-2013, 10:41   #3
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
3 lata wcześniej...


Rok spędzony na froncie zaowocował w postaci dziesięcioletniego kontraktu z Wędrownym Miastem. James jako młody chłopak został wcielony do grupy Posterunku nazywanej III Zwiadowczym. O tym dlaczego nie była to grupa zwiadowców i co się stało z numerkami I i II później. Trzeci Batalion Zwiadowczy liczy około 150 żołnierzy i zajmuje się eliminacją ludzi. Najemnicy wybijają zarówno pojedyncze jednostki, jak i całe osady, których działanie jest sprzeczne z polityką Posterunku. Istnienie tej jednostki jest tajemnicą poliszynela - niemal wszyscy zainteresowani o niej wiedzą, ale nikt o niej głośno nie mówi. Wszyscy wchodzący w skład tej jednostki są świetnie wyszkoleni i doskonale uzbrojeni. Nie spotka się tam nikogo kto przejmuje się losem eliminowanych ludzi. Najczęściej noszą się w granatowych mundurach. Umowa z wojownikami podpisywana jest na 5 lub 10 lat, ale zdarzają się przedwczesne zwolnienia z uwagi na stan psychiczny danego osobnika. W końcu lepiej kogoś zluzować niż ma wygarnąć w plecy innym żołnierzom...

Po ponad ośmiu latach w Trzecim każdy stałby się zimnym, wyrachowanym zawodowcem. Jamesa niemal już nie obchodziło kogo przyjdzie mu zabić, połamać, a kogo poklepać po plecach. On wykonywał rozkazy i na tym kończyła się jego odpowiedzialność. Normalnie Cutler nie mógłby przeżyć więc usprawiedliwiał się jak tylko mógł. Zaraz po podpisaniu kontraktu poznał pewnego człowieka - nazywał się Anthony Cane. Anthony należał do Gwardii Posterunku. Był to kolejny elitarny oddział, którego zadaniem była ochrona najważniejszych szych Wędrownego Miasta. Mężczyźni nie widywali się zbyt często, ale na skutek pewnego podobieństwa zaprzyjaźnili się. Obaj byli twardzi i interesowali się "robieniem rabanu" za pomocą pięści i broni białej. Obaj mieli własne zasady, których trzymali się kurczowo jak tylko mogli. I obaj te zasady w końcu musieli złamać. James postanowił sobie nie zabijać dzieci i kobiet. Gdy z kumplami ze Zwiadowczego wpadali do jakiejś mieściny specjalnie puszczał przodem pozostałych, gdy widział, że celem jest kobieta czy dziecko. I udawało się to przez lata. Aż do zeszłego tygodnia, gdy James zauważył, że jedna kobieta próbuje uciec z pacyfikowanej osady. Biegła ku opancerzonemu pojazdowi z kluczykami w rękach. Nie kluczyła, nie bawiła się z nim, a po prostu biegła do celu... Cutler uniósł broń i czekał. Ktoś za nim krzyczał. Cutler strzelił w chwili, gdy kobieta otworzyła drzwi. Karoseria auta została obryzgana krwią, a ona powoli osunęła się po samochodzie. Strzał był celny. Kto by się spodziewał, że kobieta przeżyje? Kto by pomyślał, że posiadała fotograficzną pamięć i wpływy w Nowym Yorku? Tym samym, z którego James całe lata temu wyjechał...

Cutler nie miał pojęcia, że za parę lat znajdzie się na liście poszukiwanych przestępców. Bo skąd kobieta miała wiedzieć, że nie jest zwykłym gangusem, a niosącym dobro i pokój żołnierzem Posterunku? No skąd? Cutler w Trzecim znalazł wielu kumpli, ale przyjaciół raczej tam nie miał. Nazywali go Maczetorękim. Ksywa powstała od tego, że Hegemończyk potrafił robić nożem, maczetą i mieczem dobrze niczym doświadczona kurwa dupą. Albo i lepiej. James co jakiś czas otrzymywał wieści od rodziców. Było im dobrze, a na pewno lepiej niż przed laty, gdy obawiali się o swojego małego synka. Z szczupłego, niewinnego dziecka wyrósł na prawdziwego byka. Niemal dwa metry wzrostu, ponad sto kilogramów wagi i do tego... Nie było olbrzymią tajemnicą, że w ciele Jamesa siedział przedwojenny koprocesor bojowy. Urządzenie przydatne, ale równie niebezpieczne dla posiadacza jak i dla jego wrogów. James był w stanie włączyć specjalny tryb bojowy, który sprawiał, że posiadacz wszczepu zmieniał się na około minutę w prawdziwego rzeźnika. Stawał się szybszy, silniejszy, sprawniejszy. Potrafił biegać trzy razy szybciej niż normalnie, a w starciu bezpośrednim zwykłym ciosem pięścią potrafił zabić. Uzbrojony w nóż, dopalony Cutler niejednokrotnie ratował swoich kumpli z opresji. Każde dopalenie wiązało się jednak z pewną ceną. Nadwyrężone mięśnie, ponadrywane ścięgna, wyczerpanie bliskie śmiertelnemu... Po każdej akcji James musiał wypoczywać, jeść dwa razy lepiej i więcej niż inni. Mimo tej ceny godził się na to...

Żołnierz wiedział, że kiedy jego kontrakt się skończy wyruszy. Sam. Bez ojca, bez matki, bez przyjaciół. Możliwe, że w podróży kogoś pozna. Sam nigdy nie potrafił ani polować, ani nawet się skradać. Nie miał pojęcia jak ciężko samemu jest przeżyć. Nie doceniał umiejętności ludzi, którzy robili wszystko, aby miał co jeść i pić w podróży. Jednak, gdy kontrakt się skończył docenił je w pełni. Nigdy nie powiedział, że walka jest ważniejsza od czegokolwiek innego. Nie mógł, ale wiedział jedno: Poza zabijaniem nie potrafił nic innego...


Rok wcześniej...

James nie podróżował długo. Zaraz po opuszczeniu Wędrownego Miasta oraz obiecaniu rodzinie i przyjacielowi, że nie da się zabić natrafił na kolejną grupę, do której zdecydowanie pasował. Quick Reaction Squad był grupą około 40 najemników. Byli tam specy, medycy, monterzy, ale znaczną większość stanowili wojownicy. Co ciekawe byli nawet ludzie z II Zwiadowczego. Lynx i Drake trafili do grupy raczej na długo przed nim i nieprędko James miał możliwość pogadać z nimi na tematy ich łączące. Nie dziwił im się. Sam by sobie za szybko nie zaufał. Poza Cutlerem do grupy w międzyczasie dołączył tropiciel Bashar. Czerwonoskóry. Hegemończyk nie znał ich zbyt wielu, ale z tym gościem złapał wspólny język. I nie chodziło tu wcale o to, że obaj dobrze władali kosami. Z bliższych kumpli nie będących wojownikami na pewno wyróżniał się Młody. Chłopak - na oko mający z 18 lat - miał talent do czarnej magii jak elektronika, mechanika, komputery, medycyna i rusznikarstwo. Złota Rączka, a przy tym całkiem dobry partner do rozmowy. Niejeden pomyślałby o czym też może gadać żylasta szafa z młodym uczonym...

Dowódcą grupy był wojownik o imieniu Johnatan. Cutler od początku czuł do niego olbrzymi respekt gdyż słyszał o tym, że John był w Pazurach. Cutler okropnie zżył się z całą grupą, ale dwie osoby jeszcze zasługiwały na wyróżnienie. Pierwszą z nich był Taylor. Niższy, zdecydowanie lżejszy mężczyzna posługujący się bronią białą jak prawdziwy mistrz. Cutler nie zdziwiłby się jakby we dwóch z Basharem mieli z nim trudności. Doskonały partner do treningu i wyskoczenia na podbarową klepaninę. Drugiego z tych kumpli nazywali Crank. Ksywa wzięła się od tego, że był po prostu dziwny. Nijako wyglądający gość nie wyróżniający się z tłumu, dbający o to co żre, co pije, jak i kiedy śpi, interesujący się sztukami walki. Nikt tak jak on nie potrafił - dosłownie - wybić z głowy głupich pomysłów Jamesowi. Cutler zawsze na sparingach dostawał od Cranka wciry, ale mimo to fajnie było mieć takiego kumpla. W sumie po pewnym czasie nawet przyjaciela...


Wspólnie z Crank'iem i Taylor'em trójka wojowników była uważana za outsiderów. Mimo tego, że zwykle szli w pierwszym rzędzie to zwykle stali na uboczu. W wolnym czasie trenowali, jak była okazja żarli dobrze - wydając na to kolosalne sumy. Mało kiedy szli na imprezę, ale jak dali się namówić to wpadali na krótko pijąc nic albo niewiele. Nie palili, nie ćpali Tornado czy innych gówien. Dla standardowego człowieka postnuklearnego świata byli dziwakami i kozakami w jednym. Szkoda, że Cutler tak szybko musiał stracić i tych przyjaciół...


Miesiąc wcześniej...


Kroiła się akcja. John zasięgnął języka w Vegas wyłapując bardzo korzystny kontrakt od jednego z mafiozów. Gość chciał aby ludzie z QRS uwolnili jego córkę z rąk handlarzy niewolników. Tamtych miało być więcej, ale wygrywali gorsze batalie. Nagroda to 500 gambli na łebka w sprzęcie, lekach, broni, amunicji... Cokolwiek by chcieli. Czegokolwiek by sobie zażyczyli. James - jak zawsze - o nic nie pytał. Szedł za to z przodu przy głównym uderzeniu pamiętając, że w razie potrzeby jego szef zawoła Pitt'a. Tak nazywali Hegemończyka, gdy wchodził w tryb bojowy. Nie chcieli używać jakiś dzikich określeń, aby tego nie rozdmuchiwać więc proste zawołanie "Pitt, godzina czwarta!" wydawało się najlepszym rozwiązaniem.

Przy akcji działali - jak zawsze - profesjonalnie. Zwiadowcy zajęli się obserwacją, która w połączeniu z ich wcześniejszymi informacjami niemal zapewniała sukces. Ci sami zwiadowcy - w tym i czerwonoskóry Bashar - zajęli się czujkami w chwili, gdy ich specjaliści od zabezpieczeń zajęli się tylnym wejściem. Cutler był w grupie uderzeniowej, która miała za zadanie frontalny atak. Z góry mieli wejść Wood, Logan i John. Poza nimi byli też inni - saperzy, snajperzy, obserwatorzy, medycy, rusznikarze, monterzy. Całe zaplecze gotowe w razie czego wspomóc swoich kompanów...

Atak nastąpił, gdy przeciwnik najmniej się tego spodziewał. Uzbrojeni w noktowizory i wytłumioną broń strzelcy byli diabelnie skuteczni. Czujki handlarzy zajmowali specjaliści, ale zwiadowcy QRS świetnie sobie z nimi poradzili. I Wtedy pojawili się oni... Bashar nazwałby ich demonami, ale nie tylko go po tej akcji nawiedzały koszmary z ich udziałem. Sporzy, w kombinezonach, z świecącymi na czerwono oczami. Strzałów, które w nich trafiały zdawali się nie zauważać. Sami mieli broń wytłumioną, wysokokalibrową. James wywalił trzy magazynki ze swojego wiernego Galila po czym wyrzucił go gdzieś w ciemność. Nie miał czasu na zabawę z zawieszeniem. Zaraz po karabinie w ruch poszedł rewolwer - Ruger Security Six, który mimo dość sporego kalibru też nie dawał im rady. Cutler wiedząc, że jak 7,62mm nie da im rady będą zgubieni pruł z czego popadnie widząc jak siły jego grupy topnieją w oczach. Czuł bezsilność jak nigdy. Widział jak w grupę jego przyjaciół wpadł granat obronny posyłając wielu do piachu. Wspólnie spędzone chwile przemknęły mu przed oczami. Oczami, które zostały pozbawione widoku uśmiechniętych kumpli...

Widząc Cranc'a, który próbuje wpakować swoje wnętrzności z powrotem do rozerwanego brzucha i Taylora bez połowy twarzy dławiącego się własną krwią James nie był w stanie wytrzymać. Na polu walki znalazł Johna, który ledwo szedł. Dopalił się bez słowa podrywając z ziemi szefa i wycofując się z nim na rękach. Ktoś strzelił, a John nawet nie zdążył krzyknąć. Pocisk wyrwał mu nogę na wysokości uda. James wiedział, że szef właśnie wyzionął ducha. Sięgnął po maczetę i nóż bojowy - jedyne bronie, która mu pozostały - i ruszył na przód. W momencie, gdy zobaczył cel poczuł ekstazę. Emocje buzowały w nim tak mocno, że nie pamiętał nawet kiedy znalazł się pomiędzy trójką cieni. I wtedy dopiero dostrzegł ich słabość. Pierwszy z nich stracił głowę zanim zdążył się obrócić. Drugi padł chwilę później, ale Cutler nie zdążył wyszarpnąć z jego ciała broni. Trzeci... stracił hełm, który okazał się połączony z maską przeciwgazową i noktowizorem. James dostał wcześniej granatem błyskowym na skutek czego i jego nokto poszedł się walić. Cenne sekundy mijały, a Cutler nie mógł sobie poradzić. Ten typ był tak szybki jak on albo nawet szybszy. Atakował raz za razem, a nóż, w którym Cutler uważał się za mocnego nie był w stanie go przed tym przeciwnikiem obronić. Gość znaczył go raz za razem, a James zaczął się bać. Nie czuł bólu, ale pomyślał, że zdechnie tu, na tej zapomnianej ziemi i nie zobaczy już swojej rodziny, nie dowie się co się stało z Quick Reaction Squad. Wtedy Cutler usłyszał strzały. Trzy, głośne strzały, które sprawiły, że jego przeciwnik zaczął uciekać. James go nie gonił. Nie był w stanie...

Jego wybawcą okazał się Drake, który pomógł mu zejść z placu boju. Cutler uśmiechnął się krzywo widząc żywych Nataniela, Bashara i Młodego. Czyżby tak miało się to skończyć? Pozostała ich piątka... Młody uruchomił samochód, którym udało im się uciec. Po pewnym czasie emocje zaczęły opadać, a do Cutlera doszło co się właściwie stało. Wielu jego przyjaciół nie żyło. Crank, John, Taylor i cała reszta świetnych ludzi... Z tego co opisał im Młody te cienie to ludzie w pancerzach RIOT, których swoimi czasy używali w NY funkcjonariusze policji. Tego typu sprzęt nadaje się idealnie do walk ulicznych, ale w połączeniu z tymi hełmami najnowszej generacji tworzy iście niesamowity zestaw - czego byli świadkami. Taki pancerz jednak krępował ruchy - nieznacznie, ale jednak - co wskazywało na pewne jego modyfikacje. Ludzie Ci bez wątpienia byli nawszczepiani, bo w innym wypadku James nie miałby z tamtym kolesiem trudności. Dobrze, że Drake ocalił mu tyłek...


W podróży Cutler stanowił spory ciężar czego sam był w pełni świadom. Uratował go Drake, pomógł przewieźć Młody, karmił i poił Bashar... Tropiciel świetnie polował, a inni też posiadali umiejętności, które sprawiały, że radzili sobie jakoś w podróży. James jedynie starał się wyzdrowieć. Po obudzeniu w sobie Pitt'a był na skraju wytrzymałości i musiał wypocząć, zjeść i wypić więcej niż zwykle potrzebował. Gdyby nie Carlsson najemnik pewnie by zginął. On tego nie zapomni... Cutler zawsze spłaca swoje długi chociaż obecnie poszedłby w ogień za każdego z nich. Zżył się z nimi jak z rodziną. Dla każdego z nich zrobiłby wszystko. W razie zagrożenia dopaliłby się nawet drugi raz wiedząc, że sam wtedy zmieli wnętrzności...

Korytarz, u którego końca były gródź i klawiatura. Jaskrawe światło zapaliło się, gdy tylko grupa podeszła do wrót. Dziwne. Zupełnie jakby to nadal działało. Gdy Młody podszedł zająć się swoją działką James bez słów ustawił się przy wejściu. Drake zajął się osłoną technika, a Lynx chronił pleców. Wood strzelał świetnie, a karabinowy kaliber dziurawił nieopancerzonego przeciwnika jak sito. Cutler spojrzał spokojnie na Bashara. Stał na przedzie. W pierwszym rzędzie. Jak przyjdzie im walczyć będzie musiał pokazać, że może się na coś przydać. Że nie ratowali go tylko po to, aby żarł kilogramy paszy i wypijał litry wody... Nie tylko po to.
 
Lechu jest offline  
Stary 03-06-2013, 11:51   #4
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Cytat z wykładu na uniwersytecie nowojorskim

Ciekawe co powiedziałby Neron, gdyby ujrzał pożogę jaka ogarnęła kulę ziemską. Płonął Rzym, płonął Paryż, płonął Londyn, płonął cały świat. Jakież dzieło musiałoby powstać by wynagrodzić ludzkości to zniszczenie i śmierć?

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4N3N1MlvVc4[/MEDIA]

Dziennik Ronalda Logana

Przestałem już liczyć dni, nie wiem jaki mamy miesiąc. Minęło sporo czasu odkąd Stany ogarnęło szaleństwo, a psychopatów wciąż przybywa. Dawno już nie prowadziłem zapisków, nie miałem do tego głowy. W ciągu trzech tygodni widziałem więcej trupów niż podczas całej służby w Iraku. Nie ma już sklepikarzy, urzędników, policjantów, zostali tylko mordercy i mordowani. Drapieżniki i ich zwierzyny. Nigdy nie chciałem dołączyć do żadnej z tych grup, ale los nie był wobec mnie tak łaskawy, nie miałem wyboru. Miałem krew na rękach, tak jak wszyscy w tych czasach. Musiałem chronić rodzinę, ukrywałem moich najbliższych w ruinach, a sam wyruszałem po jedzenie, wyruszałem walczyć z ludźmi, którzy kiedyś byli moimi przyjaciółmi. Widziałem jak kule masakrowały czaszki moich sąsiadów, jak ostrze topi się w ich szyjach. Patrzyłem jak dzieciak Hendersonów, wciąż ubrany w strój z KFC, jęczy w agonii, bo przestrzelone płuco powoli go zabijało. Mimo to w dłoni ściskał nóż i byłem przekonany, że gdybym tylko schylił się by mu pomóc, nie zawahałby się mnie dźgnąć. To chory świat, a ja jestem jego częścią. Jestem narzędziem mordu. Maszyną do zabijania, bestią spuszczoną z łańcucha.

***

Wczoraj opuściliśmy Kansas, tu nie ma już dla nas miejsca. Spotkaliśmy paru porządnych ludzi, ostrzegli nas przed kanibalami atakującymi podróżnych, my postanowiliśmy kierować się na zachód, oni na wschód. Nasze drogi się rozeszły.

***

Parę dni temu nocowaliśmy na wzgórzu w niewielkiej jaskini dobrze skrywającej nas przed wzrokiem ludzi, trudno dostępnej też dla zwierząt, co czyniło z niej schronienie bliskie idealnego. Przeszył mnie dreszcz, gdy w pobliżu rozległy się strzały. Wyczołgałem się z jaskini, doskonale znałem ten dźwięk, serie z Kałasznikowa cięły powietrze. Z naszej pozycji dobrze widziałem gdzie toczy się walka, mrok skrywał odległe sylwetki, lecz błyski wystrzałów były doskonale widoczne. Drake również spoglądał w dół wzgórza.

Nie mogłem uwierzyć, gdy Drake zaczął nagle radośnie cmokać, tańczyć, podskakiwać. Klaskał od czasu do czasu wskazując palcem strzelaninę. Cieszył się. Chciałem żeby przestał, Boże przebacz mi, ale uderzyłem go, uderzyłem bardzo mocno. Zatoczył się, a potem ukrył w ramionach Emmy i cicho płakał. Nie rozumiał mnie, a ja nie rozumiałem jego. Tam w dole widziałem śmierć, ludzkie szczątki i grozę. Teraz rozumiem, że on widział tam coś innego, dla niego były to tylko małe światełka rozjaśniające noc. Świetliki raz po raz pojawiające się na horyzoncie, jedna z nielicznych atrakcji odkąd porzuciliśmy dom.

Katastrofa dotknęła cały świat, ale każdy z nas miał w sobie piętno katastrofy osobistej. Każdy przechodził ją na swój sposób. W obliczu własnej tragedii łatwo zapomniałem, ze Drake wciąż był dzieckiem. Wszystko co robił było niewinne.

Strzały ustały nad ranem.


Zapiski Marka Wickhama

Znałem to spojrzenie, szalone i nieprzewidywalne, zwykle wycelowane było we wrogów, ale nie teraz. Na jego linii w tej chwili byłem ja. Drake Logan już na co dzień nie wygląda jak potulny baranek, jest szeroki w barach i umięśniony, jego ręce, tors i plecy pokryte są licznymi bliznami. Twarz jest twarda, zarośnięta, dotknięta przez życie. Na stole leżał jego obrzyn z wieloma nacięciami na kolbie, od dawna nie dodawał nowych, jak powiadał – Po Gallup i tak straciłem rachubę. Tu i teraz robił bardziej przerażające wrażenie z jego wściekłą miną i zaciskającymi się pięściami niż kiedykolwiek indziej.

Wiedziałem, że III Zwiadowczy zrobił mu coś, o czym nie chciał mówić, porwali go i torturowali, ale to nie ból fizyczny, a psychiczny wyrządził najwięcej szkód. Znaliśmy się już od dwudziestu lat, zaryzykowałbym nawet, że byłem najbliższą mu osobą, nawet jeśli sam nigdy by tego nie przyznał. Przymykałem oko na jego dziwne zachowanie, ale w końcu nie wytrzymałem. Podsunąłem mu wycinek z gazety nowojorskiej, nagłówek miał tytuł „Masakra w hotelu! 16 zabitych, policja szuka sprawców!”. Poczekałem na jego reakcję, ale gdy długo nic nie mówił, po prostu spytałem wprost czy to jego sprawka, czy chodzi o III. Powiedziałem żeby wreszcie wyrzucił z siebie ten syf. W ten oto sposób doszliśmy do tej chwili. Mięśnie miał napięte, nie byłem pewien czy nie chwyci obrzyna (albo świętej Betty) i nie rozwali mnie na miejscu.

- Lincoln – powiedział, to była moja stała ksywka i nigdy nie mówił do mnie po imieniu – To był jeden wielki pierdolnik, moja sprawa, moje gówno. – Wypuścił powietrze i opadł ciężko na oparcie krzesła jakby był zmęczony utrzymywaniem się w ryzach. Zamknął oczy, a ja odetchnąłem.

Powinienem się przymknąć, ale raz się żyje więc zaryzykowałem i spytałem czy zabił tych ludzi. Kusiłem los.

- Czujesz ten zapach? To krew. Śmierdzę krwią tak jak ci, którzy mnie wtedy dopadli. Dlatego w końcu każdy z nich skończy w piachu. Wiem, że znajdę każdego, bo tych twarzy nie zapomnę – odrzekł wymijająco, ale widząc moją minę w końcu przyznał – Jeden z nich był u was.

Nie śmiałem pytać o nic więcej, ani o to co się stało, ani o szesnastu martwych. Nie musiałem zresztą, bo zaczął mówić sam. Może faktycznie uznał, że nadeszła już pora by po latach to z siebie wyrzucić, a może po prostu chciał żebym się odczepił. Tego nie wiem. Wiem jednak, że czekała nas bardzo długa noc i na jednej butelce nie miało się skończyć.


***

Po jego czole spływał pot, nogi pracowały bez wytchnienia jak nigdy dotąd. Jonathan nie żył, podobnie jak większość jego towarzyszy. Szlag trafił prawie trzydzieści osób, ale była jeszcze szansa na ucieczkę, choć tylko nieliczni ją mieli. Powrót po Cutlera wydawał się szaleństwem i tym właśnie był. Mimo to nie zastanawiał się, dobrze byłoby powiedzieć, że kierowała nim lojalność wobec towarzysza, ale sam miał wrażenie, że to jego własna głupota go napędza. Za późno zauważył dwóch wrogów nadciągających z jego prawej strony, pierwszego zdążył jeszcze ściąć serią z Fala, ale następny dopadł go i zwalił się na niego niczym kłoda. Obaj runęli na ziemię, napastnik był silny i ciężki, daleko było mu do Maczetorękiego, ale jego masywne łapska oplotły już szyję Logana i zaciskały się na niej z godnym podziwu uporem. Drake próbował walczyć, ale żadne ciosy nie robiły na wrogu wrażenia. Gdyby nie noktowizor, który skutecznie zasłaniał jego oczy, wróg zapewne zauważyłby, iż powoli zaczyna je wywracać. Resztkami sił wymacał dłonią kaburę przypiętą do spodni, palce musnęły rozpaczliwie rękojeść rewolweru, z wolna zacisnęły się na niej. Wtedy świat przyspieszył, broń zaskakująco szybko opuściła swoje miejsce pociągnięta do góry silnym i zdecydowanym ruchem, lufa na ułamek sekundy znalazła się przy uchu napastnika, a potem rozległ się huk. Cielsko bezwładnie opadło na Logana, a ten nie bez problemów zrzucił je z siebie.

Oparł się na łokciach i przez chwilę ciężko oddychał, nie mógł sobie jednak pozwolić na chwilę słabości. Przerzucił Fala przez ramię postanawiając zaufać swojej Betty. Tym razem, gdy dwóch kolejnych napastników pojawiło się przed jego oczami, był już przygotowany. Dwa pociski 5.56 posłały ich w cholerę jeszcze zanim zdali sobie sprawę z jego obecności.

Wreszcie ich zobaczył. Oto spoglądał na symbol ich klęski, jeden z najgroźniejszych drani jakich znał na tym świecie, z koprocesorem bojowym w bebechach i maczetą zamiast fiuta właśnie przegrywał swoją walkę. Drake nie sądził, że kiedykolwiek zobaczy jak ktoś walczy z Cutlerem jak równy z równym. Nie mógł go jednak zostawić, nie po tym jak James nie bacząc na niebezpieczeństwo rzucił się na najgorszych twardzieli. Trzy pociski wydobyły się z lufy, jak szalone pędząc Cutlerowi na ratunek, trzy diabelskie kule mknęły wypełnić swoją morderczą powinność. Betty jeszcze nigdy go nie zawiodła, ale nawet ona nie miała szans poradzić sobie z wrogiem nafaszerowanym wszczepami. Kule odbiły się od pancerza, nie wyrządziły krzywdy, lecz to wystarczyło by napastnik zdecydował się na odwrót. Teraz musiał zabrać Cutlera, który w dawnym świecie zapewne zgarnąłby kilka medali, teraz mógł liczyć jedynie na wdzięczność towarzyszy.

Na horyzoncie pojawił się Carlsson, Wood i Młody.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ww5GXbk58R0[/MEDIA]

Jeżeli szczęście jest dziwką to tylko pięciu klientów miało czym zapłacić.

Tworzyli najdziwniejszą zbieraninę jaką można było spotkać teraz na pustkowiach, pozbawieni domów i przyjaciół, zdani jedynie na siebie, siłę własnych rąk i potęgę karabinów. Wbrew wszystkiemu i wszystkim zdołali przetrwać. Upodleni, zmęczeni, pozbawieni zapasów amunicji i prowiantu, niektórzy nie mieli przy sobie nawet sztuki broni. Błąd popełniłby jednak każdy, kto zlekceważyłby tę piątkę, bo ciężko było znaleźć równie doświadczonych i twardych najemników.

Za ich przetrwanie odpowiedzialny był tropiciel Baszar, to on przeczesywał okolicę w poszukiwaniu jedzenia, żaden z pozostałych nie mógł mu dorównać w skradaniu. Wood, były członek II Zwiadowczego, należał do najlepszych strzelców jakich ten świat widział, był zabójcą maszyn, którego celne oko i czuły spust były niemalże legendarne. Zawsze można było też liczyć na Cultera. Maczetoręki był wielkim, ciężkim skurczybykiem. Typem, którego nie tylko nie chciałoby się spotkać w ciemnej uliczce w Detroit, ale nie chciałoby się go spotkać także nigdzie indziej. Koprocesor w jego ciele czynił z niego maszynę nie do zatrzymania. Młody, przez Logana często nazywany Szczeniakiem, był specjalistą od komputerów, broni i składania ich do kupy po walce. Trzymał się z tyłu, ale jego zdolności robienia mumbo jumbo z elektroniką były bezcenne. Wreszcie i ostatni z nich – Drake Logan – weteran bitwy pod Gallup, były członek Visotroniki. Radził sobie dobrze z bronią krótką i karabinami. Uzbrojony był w FN Fal, obrzyna i jego najciekawszą zabawkę Betty – potężny rewolwer ładowany amunicją 5,56. Jedyna pamiątka po ojcu, pomijając dziennik, z którym Logan nigdy się nie rozstawał.

Znaleziony przez Carlssona bunkier wydawał się być największym skarbem na jaki mogliby się natknąć. Mógł tam czekać na nich raj, ale równie dobrze i zguba, z drugiej strony na pustkowiach była tylko śmierć. Nawet jeśli Baszar stawałby na głowie by zapewnić im środki do życia, w końcu ktoś ich dopadnie. Potrzebowali chwili na odpoczynek.

Młody zajął się konsolą, Drake wyczytał z jego twarzy, że nie tak łatwo było
sobie poradzić z oprogramowaniem. Pozostali mogli jedynie czekać, w tym momencie wszelkie żarty na temat Szczeniaka były przynajmniej nie na miejscu, bo teraz wszyscy inni byli bezużyteczni. Ustawili się więc na pozycjach bojowych, Wood osłaniał tyły, Drake stał przy Młodym, a Baszar i James byli przed nimi.

W końcu droga stanęła otworem, a przed nimi pojawił się robot. Nie wyglądał na uzbrojonego, ale maszyny Molocha też czasem wyglądały niewinnie, a w jednej chwili potrafiły uruchomić całe swoje ukryte uzbrojenie i zacząć pruć do pechowców, którzy nie rozwalili ich od razu. Ten typ robota miał trzy ekrany przedstawiające oczy i usta, co zapewne miało upodobnić go do człowieka, ale efekt był dość groteskowy. Nad nimi zawieszony był mózg chroniony przez kulistą osłonę.

- Demon – krzyknął Baszar i z maczetą gotową do ataku ruszył przed siebie.

Cutler także nie pozostawał w tyle, porywał się na robota z nożem w dłoni i zapewne każdy inny człowiek wyglądałby w tej sytuacji śmiesznie. James jednak z ostrzem robił cuda i zamykał usta wielu niedowiarkom. – Mózg… - powiedział.

Lynx był gotowy do ataku, szedł tuż za Maczetorękim i Baszarem z przyłożonym do ramienia Scarem. Na ugiętych nogach przyglądał się dokładnie wnętrzu bunkra. - Spokojnie panowie. James włącz tryb myślenia. Złom nie jest uzbrojony, to chyba jakiś komunikator albo coś podobnego. Zobaczymy co zrobi, w razie czego bez problemu go rozwalisz – wyjaśnił im, choć sam trzymał broń w gotowości. Obejrzał się szukając wzrokiem Młodego. - To chyba robota dla ciebie.

- Na froncie mózgi też nie były uzbrojone
– zaprotestował James wstrzymując atak - Kierowały natomiast poczynaniami całej masy mobsprzętu. Jak gdzieś tu są maszyny to może ich zaalarmować.

- Wiem czym kierowały
– odparł sucho zabójca maszyn - Póki co nam nie zagraża. Młody, kurwa, chodź tu do cholery – dodał podniesionym głosem.

Nie było potrzeby ponaglać Młodego, bo ten już stał za Woodem. – Przecież jestem – powiedział, a Lynx wzdrygnął się, zdając sobie sprawę z jego obecności. Tymczasem Młody, także uzbrojony, ominął pozostałych i ostrożnie podszedł do maszyny. - Jeśli to coś miałoby podnieść alarm to zdążyłoby to zrobić już dawno temu.

- Skrupuły jak byśmy mieli zajebać noworodka...
- powiedział Cutler patrząc na Baszara jakby szukał u niego zrozumienia, trafił zresztą idealnie.

- Na skrupuły i żylaki pomaga moczenie odbytu we wrzątku – odparł tropiciel tak naturalnie, że nikomu nawet nie przyszłoby pomyśleć, że może żartować - Na demony zaś pomaga stal. – Jego twarz była jak wyryta w kamieniu, lecz pod tym pozorem kryła się mieszanina strach i gniewu, jakby walczących o dominację nad Indianinem. Zawsze tak się działo, gdy Baszar miał do czynienia z maszynami.

- Nie wygląda groźnie – rzekł Logan, sam co prawda skoncentrował całą swoją uwagę na potencjalnym wrogu, celując swoją Betty w mózg robota. Zależało mu tylko by mieć czysty strzał na wypadek, gdyby ten elektroniczny złom zaczął kombinować. – Wood wie co robi.

- Wiem, Drake, wiem. – Cutler spokojnie spojrzał na Carlssona i Wooda. – Podejdę pod to ustrojstwo z Młodym… - Ostrożnie zaczął zbliżać się do robota.

- Tylko uważaj na naszego “demona” - rzucił Logan na wpół poważnie, na wpół drwiąco. Sam także powoli przesuwał się w bok aby lepie się przyjrzeć. – Przystojniaczek – skomentował.

Kiedy oni zastanawiali się co teraz zrobić, robot po prostu zaczął działać, ekrany imitujące oczy zrobiły na nie zbliżenie, a następnie oddalenie, jakby imitując wytrzeszczenie. Wydał się przez to jeszcze bardziej śmieszny, ale nikt się nie zaśmiał, bo maszyna cofnęła się szybko, a drzwi za nią zamknęły się.

- Trzeba go było zabić, gdy była okazja. Teraz sprowadzi ich więcej. Będą przygotowani – skarżył się wyraźnie niezadowolony i zaniepokojony takim obrotem sprawy Carlsson.

- Nie martw się. Zbyt wiele maszyn naraz w wejściu się nie zmieści. No i te większe w ogóle przez nie nie przejdą – uspokoił go James - W razie co wytniemy ich w przejściu nim rozprostują hydraulikę. – Uśmiechnął się z diabelską wręcz satysfakcją. - Lynx, mam tam wchodzić?

- Ekipa, otwieramy drzwi? I tak jesteśmy w dupie... to co, procedura taka sama jak ostatnio.
– Wood nie dodał nic więcej, w gruncie rzeczy nie musiał, byli zawodowcami i znali się na tyle długo, by wiedzieć co robić. Cutler zajął pozycję blisko wejścia, nie zasłaniał go jednak ani przed Młodym, ani Loganem.

- Koniec pierdolenia, wchodzimy - powiedział stanowczo Drake i jakby na dowód swoich słów zrobił krok do przodu i swoim wiernym rewolwerem wskazał na drzwi.

Wtedy grodzie podniosły się do góry bez niczyjej pomocy, jakby odpowiadając na wołania drużyny. Tym razem jednak nie pojawił się w nich śmieszny robocik, ale dwie poruszające się na gąsienicach, uzbrojone w groźnie wyglądające MP5 maszyny. Na moment zapanowała martwa cisza, lufy zostały wymierzone prosto w nich.



Ciszę przerwał głos dobywający się z głośnika, na swój sposób był nawet przyjemny, serdeczny, nasuwający skojarzenia z przemiłym starszym człowiekiem o nienagannych manierach i stroju. Jednak to co mówił zaprzeczało temu tonowi, w tym momencie bardziej zbliżając go do srogiego dziadka, który może dotkliwie ukarać swoich wnuczków. - Złamaliście prawa gościnności. Na mój widok wyciągnęliście broń bez agresji z mojej strony. – Usłyszeli jak główna gródź zlokalizowana za ich plecami powoli zaczyna się opuszczać. Byli w potrzasku, stali się bardzo łatwym celem, ale z MP5 nie wydobył się ani jeden nabój. - Powinienem was zabić, byłaby to czysta samoobrona, gwarantowana mi przez przedwojenne konwencje.

Jak z późniejszej rozmowy wynikło, głos należał do maszyny posługującej się imieniem Albert , szalenie wygadanej zdaniem Logana. Zarówno swym wtargnięciem, jak i słowami zdążyli mocno zajść mu za skórę i najwyraźniej urazić jego małe, czułe, mechaniczne serduszko. Drake nie zbyt zainteresowany był jego gadką, gdzieś miał algorytmy, jak dla niego Albert mógł się wypchać z tym całym słownictwem rodem z Młodego Technika. Grunt, że stanęło na tym, iż nie dojdzie do walki, gorzej, że zostali tu uwięzieni. Albert nie chciał ich wypuścić, odbierając to jako zagrożenie dla siebie, choć przynajmniej na razie nie postanowił ich zgładzić. Musieli jedynie oddać broń długą, Drake nie kupował bajeczki o trzymaniu się za rączkę i budowaniu zaufania, ale nie robił z tego problemu.

W pomieszczeniu z szafkami przeznaczonymi na karabiny znaleźli także jakiś kalendarz, zdjęcie parki na tle wodospadu, order, zapalniczkę Zippo z wyrytym numerem oddziału, papierosy, pordzewiały nóż składany i fotografię przedstawiającą żołnierzy stojących przed pustynną bazą. Drake z trudem rozpoznał wśród wojaków swojego ojca, znacznie się zmienił na przestrzeni lat, ale rysy pozostały te same, to wystarczyło by zyskać jego uwagę.

- Albercie, czy wiesz kto jest na tym zdjęciu? Gdzie je zrobiono? – spytał trzymając w dłoniach fotografię.

- Jak wejdziesz do wnętrza bunkra mogę je poddać analizie.


Nie pozostało mu nic innego jak przytaknąć.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 06-06-2013, 03:16   #5
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Natura, natura nigdy się nie zmienia. Owszem przybiera różne oblicza, płynnie przechodzi z jednego gatunku w drugi coraz to udoskonalając i wprowadzając nowe formy, jednak jej podstawowe prawa pozostają te same. Najważniejsze z nich to przetrwają tylko najlepsi.
Nie można tego zmienić, można jedynie mu sprostać lub zginąć próbując. Przez czas od opuszczenia Vegas Baszar robił wszystko, dwoił się i troił, by to oni okazali się najtwardsi. Pustkowia nie miały przed nim tajemnic. Tam gdzie inni widzieli tylko wypalone piekło on dostrzegał drogę do wolności. Prowadził nią swoje nowe plemię. Byle dalej od Vegas, Stalowych i Posterunku. W każdym z tych miejsc mieli pozamiatane. To nic pustkowia są duże a on da radę nauczyć tą grupkę jak przetrwać. Powtarzał to sobie od początku, powtarzał gdy polował dla rannego Jamesa, powtarzał gdy zacierał ślady, gdy wypatrywał i omijał patrole. Powtarzał prawie tak długo aż uwierzył. Jednak w głębi serca dostrzegał, że nie każdy z nich ma w duszy tyle spokoju by odnaleźć w naturze wolność. Niektórzy po prostu musieli walczyć.

Demony, to one powracały do Carlssona prawie co noc. Powracały w huku i dymie tak głośnym i przerażającym, że nawet krzyk nie był w stanie tego zagłuszyć. To te czerwonookie potwory o nadludzkich możliwościach już dwukrotnie odebrały mu rodzinę. To one ucieleśniały wszystko co naturze przeciwne.

Kolejny koszmar, kolejna bezsenna noc. Baszar dobrze wiedział, że już nie zmruży oka. Poszedł się rozejrzeć. Coś mu nie pasowało w tej jaskini którą wybrał na nocleg. To chyba obieg powietrza. Tak, to zdecydowanie to. Ruszył w głąb. czym głębiej tym wyraźniej dostrzegał ludzką ślady ludzkiej ręki w korytarzu. Cofnął się po resztę ekipy.


- To demon - rozdarł się Baszar. Chwycił maczetę i ruszył do szturmu. To był czysty odruch, instynktowa reakcja na bodziec wpajany mu od dziecka. Wystartował jedynie ułamek sekundy po Jamesie. Równie dynamicznie też wyhamował podświadomie reagując na ruch towarzysza. Dopiero po zatrzymaniu zarejestrował wypowiedź Linksa. - Spokojnie panowie. James włącz tryb myślenia. - Dlaczego mamy zachować spokój. Ta myśl była pierwszą sensowną. Przecież to maszyna czyli zło! Kolejna myśl, szybka jak błyskawica. Niezrozumienie Carlssona było tak wielkie, że postanowił poczekać aż sprawy nabiorą większego sensu. W końcu to nie on był zabójcą maszyn. - Złom nie jest uzbrojony, to chyba jakiś komunikator, albo coś podobnego. - Kontynuował swój wywód Wood. Z dalszej części rozmowy Baszar zrozumiał, że Links i James nie są zgodni co do przeznaczenia Robota. Zabójca zdecydował się skorzystać z wiedzy Młodego. Robot przez cały czas stał jakby nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje. W sumie to faktycznie z boku musieli wyglądać jak banda popierdoleńców. Najpierw, jak Natura przykazała, ruszyli by zmieść piekielnego wypierdka z powierzchni ziemi ale po chwili zatrzymali się i urządzają debatę, kurwa, poselską.
- Skrupuły jak byśmy mieli zajebać noworodka... - powiedział do Baszara Hegemończyk trafiając tym komentarzem w sedno.
- Na skrupuły i żylaki pomaga moczenie odbytu we wrzątku. - Odpowiedział z kamienną twarzą Indianin. - Na demony zaś pomaga stal. - Jako, że znali się już trochę to James mógł dostrzec, że pod kamienną z pozoru miną strach i nienawiść walczą o prymat. Jak zawsze z resztą gdy przychodziło do kontaktu z maszynami.
Drake skoncentrował swoją uwagę na celu, zgodnie z zaleceniem Cutlera wycelował w mózg robota, ale nie miał zamiaru strzelić. Przynajmniej jeszcze nie, jednak jeśli ta elektroniczna poczwarka zacznie coś kombinować to chciał mieć czysty strzał.
- Nie wygląda groźnie - rzucił i nie odwracając spojrzenia od robota dodał - Wood wie co robi.
Młody w tym czasie wyminął pozostałych i również trzymając broń w pogotowiu zbliżył się ostrożnie do robota - Jeśli to coś miałoby podnieść alarm to zdążyłoby to zrobić już dawno temu.
- Wiem, Drake, wiem. - powiedział Cutler rzucając spokojne spojrzenie najpierw w stronę Indianina, a potem w kierunku Wood’a. - Podejdę pod to ustrojstwo z Młodym... - dodał zbliżając się ostrożnie do robota.
W razie problemów James chciał osłonić ich speca przed ewentualnym atakiem.
- Tylko uważaj na naszego “demona” - powiedział Drake uśmiechając się, wciąż celował w mózg robota, powoli przesuwał się jednak w bok aby lepiej mu się przyjrzeć. - Przystojniaczek.
W tym momencie stało się to czego Baszar obawiał się najbardziej. Robot najpierw dał wyraz swojemu zdziwieniu robiąc zbliżenie a następnie oddalenie obrazów oczu na swoich ekranach a potem wycofał się zamykając drzwi. W sumie to Indianin też się dziwił. Nie mógł pojąć czemu dali temu kurewstwu odjechać.
- Trzeba go było zabić gdy była okazja. - powiedział -Teraz sprowadzi ich więcej. Będą przygotowani. - Carlsson był wyraźnie zaniepokojony.
- Nie martw się. Zbyt wiele maszyn naraz w wejściu się nie zmieści. No i te większe w ogóle przez nie nie przejdą. - powiedział szybko James. - W razie co wytniemy ich w przejściu nim rozprostują hydraulikę. - dodał z diabelskim uśmiechem patrząc na Baszara. - Lynx, mam tam wchodzić? - zapytał obracając się bokiem do Wood’a
- Ekipa, otwieramy drzwi? I tak jesteśmy w dupie... to co procedura taka sama jak ostatnio - powiedział Wood.
Ekipa raz dwa zajęła pozycje. Pracowali razem na tyle długo, że prawie czytali sobie nawzajem w myślach.
- Koniec pierdolenia, wchodzimy - powiedział stanowczo Drake i jakby na dowód swoich słów zrobił krok do przodu i swoim wiernym rewolwerem wskazał na drzwi.
Dokładnie w tym momencie grodzie podniosły się do góry jakby na gest zdenerwowanego najemnika. I to co tam się pojawiło zdecydowanie nie podobało się niedobitkom niegdyś potężnej grupy. Nie było już pociesznego robocika, zamiast tego dwa znacznie potężniejsze dzierżące MP5 . Każdy z nich celował wprost w dzielnych wojaków.
Z głośnika dobiegł głos, nawet przyjemny, kojarzący się z dobrze trzymającym, nienagannie ubranym starszym panem.
- Złamaliście prawa gościnności. Na mój widok wyciągnęliście broń bez agresji z mojej strony.
Główna gródź za Wami powoli zaczęła się zamykać. Roboty jednak nie otworzyły ognia.
- Powinienem was zabić, byłaby to czysta samoobrona, gwarantowana mi przez przedwojenne konwencje.
- khem, tak dla formalności to jesteś człowiekiem? Czy może jakiś jebniętym demonem? -prostolinijnie spytał Baszar. Indianin nigdy nie był mistrzem subtelności za to zawsze preferował jasne stawianie sprawy.
- I znowu wulgaryzmy, obrażanie mojej osoby. Czym jest człowiek? Co decyduje o człowieczeństwie? Posiadanie biologicznego ciała? Możliwość śmierci ze starości? Niezależne myślenie nie oparte na algorytmach i schematach? Czy wiesz, mój drogi “gościu”, że kiedyś tacy jak Ty nie byli uznawani za ludzi? Byli tępieni przez przybyszów z Europy. W walce i podstępem.
- Ty, filozof. Jeszcze raz grzecznie zapytam, bo połowy nie zrozumiałem. Jesteś człowiekiem? Jeśli nie potrafisz odpowiedzieć to się po prostu pokaż. - Carlsson rozumiał z całej sytuacji coraz miej. Najpierw dziwne zachowanie grupy co do maszyny, teraz jakieś nawiedzone teksty płynące ze szczekaczki. To nie tak powinno wyglądać spotkanie naszych śmiałków z demonami.
Jeden z automatów przeniósł się prosto na Baszara.
- Cóż... Jeśli dla mnie kwintesencją bycia człowiekiem jest posiadanie ciała, narodziny na skutek stosunku seksualnego to według twoich standardów człowiekiem nie jestem.
- Mam propozycję... może zamiast mówienia czym nie jesteś, powiesz nam kim lub czym jesteś? -Wtrącił się Linx wspomagając Baszara.
- No, bo się zgubiłem i już nie wiem czy napierdalać czy nie. -Przyznał szczerze człowiek pustyni.
- Jak mam to zrobić żołnierzu bez armii? To są słowa, semantyka. Jeden nazwie mnie maszyną, drugi SI, komputerem a nawet demonem, jak twój towarzysz. Znaleźliby i pewnie tacy, którzy przyznaliby mi prawa ludzkie lub z goła boskie. Jeżeli imię ułatwi Wam sprawę, możecie mnie nazywać Albertem. Zostawmy formy kurtuazyjne na inne okazje.
- Słuszna uwaga - Wood skomentował ostatnie zdanie Alberta - Więc jeśli nie jesteśmy w stanie pojąć kim lub czym jesteś, powiedz chociaż co tutaj robisz? Jakie masz priorytety i czy wiesz co się dzieje na zewnątrz tego bunkra? Nazwałeś mnie żołnierzem bez Armii, jakie masz przesłanki by tak sądzić?
- No właśnie, albo jak nie potrafisz gadać z sensem to zawołaj kogoś kto potrafi O! - wtrącił swoje Indianin.
- Albert? - zapytał nerwowo Cutler. - Miło mi Ciebie poznać. Nazywam się James. Wybacz to agresywne wtargnięcie, ale na zewnątrz każda maszyna pragnie ludzkiej śmierci, a co za tym idzie naszej zagłady. Chyba rozumiesz? Nigdy jak dotąd nie spotkałem nie chcącej mnie zabić maszyny... Serio! - Maczetoręki całą swoją postawą manifestował zdziwienie obecnością tej istoty.
- Rozumiem Ciebie Jamesie, jednak pozwolisz, że najpierw odpowiem twojemu koledze. Otóż weteranie, podobnie jak James i Twój drugi kolega poruszacie się jak żołnierze wojsk specjalnych. Posiadacie jednak niejednolite uzbrojenie i umundurowanie, stąd wniosek, że nie jesteście tutaj na rozkaz przełożonych. Do tego jesteś w niecodziennej kompanii. Jest mało prawdopodobne abyście działali incognito, broń długa, brak takiej potrzeby w tych czasach... Znam trochę realia panujące na zewnątrz stąd dla uspokojenia wysłałem na przywitanie jednostkę nieuzbrojoną, wzbudzającą najmniej agresji. Co tutaj robię? Mieszkam. Żyję lub istnieje, tu znowu wracamy do natury człowieczeństwa... Nie roszczę sobie, w przeciwieństwie do większości ludzi w tym, pozwolę sobie zasugerować was, praw do cudzego mienia czy terenu. Nie próbuję połączyć się z SI nazywaną przez was Molochem ani podporządkować sobie okolicznych osad. Po prostu istnieje. Sam. Czy zdajesz sobie sprawę jak taka długowieczność, połączona z ograniczoną mobilnością, jest przytłaczająca?
- Aha czyli nie należysz do pomiotów bestii? - ni to stwierdził ni to zapytał Carlsson- A masz na to jakiś dowód? - dodał nieco podejrzliwie. Baszar naprawdę starał się to wszystko ogarnąć. Nie było mu jednak łatwo. Z jednej strony ten komputer czy co to tam było faktycznie nie zachowywał się wrogo, z drugiej zaś Carlsson wiedział z doświadczenia jak sprytne i przebiegłe potrafią być demony. Do tego dochodził wewnętrzny nakaz zniszczenia maszyny prawie tak silnie zakorzeniony w duszy czerwonoskórego jak szacunek do przyrody. -
- A jakiegoż to dowodu żądasz? Jak mogę udowodnić Wam brak połączenia z Molochem? Wasz informatyk jest w stanie to sprawdzić?
Główna gródź głośno skończyła się zamykać za Waszymi plecami odcinając od świata zewnętrznego.
- Nie często masz okazję się wygadać, co Albercie? - spytał retorycznie Logan widocznie już znudzony gadaniną robota.
- Albert! - zawołał Cutler jakby na coś wpadł. - Przecież ty możesz nam pomóc! Znaczy ludziom! Zobacz stary... - dodał najemnik. - Ty jesteś dobry, Moloch jest zły, a ludzie dostają bęcki jakich mało. Ty mógłbyś tworzyć maszyny, tyle, że takie dobre. Wypuściłbyś je na powierzchnię i rozpierdolił Molocha w drobny mak. Znaczy... pobił go mocno. - rzekł James jakby zawstydzony tym, że użył wulgaryzmu. - Widzisz w tym potencjał, stary?
- W idei... Jednak czy tak byłoby naprawdę? Czy ludzie zaufali by SI? Czy powierzyliby mi fabrykę potrzebną to stworzenia armii? A może próbowali przeprogramować, przerobić tak, żebym był im posłuszny? Albo może by unicestwili jako potencjalne zagrożenie? Jak myślisz Jamesie?
- Dlaczego z góry zakładasz, że jest po naszej stronie? - spytał Baszar - przecież nie masz ku temu podstaw. To, że nie połączył się z molochem, jak mówi, to jeszcze nic nie znaczy. - Carlssonowi coraz mniej się to wszystko podobało. Cutler, jeden z najtwardszych sukinsynów jakich znał dawał się omamić maszynie!. Noż kurwa no. cisnęło mu się na myśl.
- Ależ przyjacielu. Baszar. Zastanów się. Czy kiedyś rozmawiałeś z jakimś tworem Molocha? - zastanowił się drapiąc się po głowie James. - Mi się raz wydawało, że łowca coś do mnie mówi, ale okazało się, że to poszło mu spięcie jak blaszakowi pałą podzespoły jakieś rozjebałem. Znaczy zepsułem, wybacz Albert. No... Słuchaj Albert. Co do twojego pytania to powiem Ci, że to olbrzymia szansa, ale i Twoja wolna wola. Zobacz... Ja dla ratowania ludzi musiałem poświęcić wiele i wiele zaryzykować. Nie mam z tego niemal nic. Wielu, których ratowałem przeklina moje imię do dziś dnia. Po prostu nie zawsze jest tak pięknie i kolorowo. Czasem trzeba pomóc nawet, gdy ludzie tego nie chcą. - dodał James zastanawiając się. - Obawiam się jednak, że ludzie by nie zaufali SI. Wzięliby Ciebie za wytwór Molocha albo... Chyba masz rację. Nie miałbyś życia, stary...
- Pewnie faktycznie Albert nie jest częścią Molocha ale bestia ma wiele twarzy i jest nieludzko podstępna. -Stwierdził Carlsson z wielkim przekonaniem w głosie. - Powiedz Albercie czego od nas chcesz? Bo na pewno czegoś chcesz inaczej ta rozmowa przebiegałaby inaczej.
- Mam pytanie Albercie,- Wtrącił milczący do tej pory Nathaniel- abstrahując od rozważań na temat zniszczenia Molocha z twoją pomocą. Jesteś sztuczną inteligencją, z tego co rozumiem, więc możesz mi powiedzieć kto Cię stworzył? Powołał do życia? Czy masz jakiekolwiek dane na ten temat? Czy sam siebie stworzyłeś? Jaki był twój początek?
- Panowie... Proszę, nie wszyscy na raz. Jamesie, doceniam Twoje poświęcenie jednakże to nie jest moja droga. Baszarze... Czego ja chce? Pytanie powinno być odwrócone. To Wy wtargnęliście do mojego domu. A jako Amerykanie, wnioskuje mam nadzieję prawidłowo, że wszyscy nimi jesteście, rozumiecie chyba pojęcie “mój dom moja twierdza”? Oczywiście mógłbym Was zabić. W ułamku sekundy uruchomić w robotach algorytmy bojowe, algorytmy swoją drogą z których jestem bardzo dumny. Jednak Twoje pytanie sprowadza się, do jakże istotnego, co teraz? Nie mogę Was wypuścić, nie upewniając się o dobrych intencjach. Przed zabiciem powstrzymuje, coś co można nazwać dobrym wychowaniem. Chociaż czy w moim wypadku nie jest to dobre zaprogramowanie? Oczywiście rozmowa, do której jak zauważyliście nie mam zbyt często okazji, również jest nie bez znaczenia. Żołnierzu... Kto mnie stworzył? Zespół ludzi, jeszcze przed wybuchami nuklearnymi. Na pytanie, mam nadzieję, że się nie obrazisz, nie odpowiem ze szczegółami. Nie chciałbym na tak wczesnym etapie znajomości ujawniać moich danych sensytywnych.
Baszar słuchał uważnie dalszej części rozmowy starając się wywnioskować na ile ten dziwny twór jest faktycznie zagrożeniem. Nie potrafił tego określić. Najpierw oczekiwał zapewnień, że może im ufać, za chwilę kusił dobrodziejstwami minionej cywilizacji. Czym bardziej kusił tym mniej mu się to wszystko podobało. No właśnie kusił a wszystkie maszyny spotkane do tej pory były agresywne. Tak jak powinny być. Te wydawały się pokojowo nastawione ale bestia ma wiele twarzy. Wizja wypoczynku w tym dziwnym budynku kompletnie do niego nie przemawiała. Pożywienie i schronienie mogli sobie bez problemu zapewnić sami. Matka natura jest hojna trzeba tylko umieć korzystać z jej darów. - Ja jestem na nie. Co prawda nic to nie zmienia gdyż Albert powiedział, że nie może nas wypuścić w trosce o swoje bezpieczeństwo. Jestem przeciwny z 2 powodów: Po pierwsze gdzie są ludzie? To dla nich został zbudowany ten kompleks. Jest żarcie i infrastruktura dlaczego więc opuścili bezpieczne schronienie? Czy może Albert ich zabił?
Po drugie panowie, halo … to maszyna do kurwy nędzy wpuścił nas tu bo Młody aż tak zajebistym włamywaczem nie jest. Teraz nie chce wypuścić. Jeśli siedzi tu sam od dłuższego czasu to mógł ześwirować nawet no. Kurwa toż to blaszak jest. Lynx, James, Drake zapomnieliście już front? Papu, paciuniu i książeczka i jest zajebiście? Kurwa! -całe opanowanie Indianina uleciało. Człowiek który na pustyni miał stalowe nerwy, radził sobie ze wszystkim utrzymując was przy życiu teraz się bał. Bał się cholernie i to było widać choć strach próbował zamaskować wściekłością.
Lynx zaciskał dłonie na karabinie tak mocno, że aż mu kłykcie pobielały. - Baszar, masz słuszność, mi też to wszystko wydaje się jakąś pieprzoną złotą klatką... Frontu nie musisz mi przypominać... tego nigdy nie zapomnę. Wygląda po prostu na to, że nie mamy wyjścia i jesteśmy w dupie. Pamiętaj tylko, że też mamy mózgi... własne... i coś wymyślimy - próbował uspokoić Indianina. Jemu to wszystko też wydawało się tak zajebiste, że aż nierealne. Postanowił więc zapytać Alberta o coś jeszcze. - Czy tu kiedyś mieszkali ludzie? To miejsce zostało stworzone dla ludzi? Jeśli tak, to gdzie oni się podziali? Odeszli? Umarli? Czy może... - aż bał się dokończyć pytanie.
- Wyluzuj - rzucił do Carlssona Drake, po czym podszedł do niego i dodał szeptem - Niech Albert myśli, że ma nas w garści. Cofnąć i tak się nie możemy, a jeśli wykonana jakiś zły ruch, to już wiesz co robić
- Front? - zapytał tropiciela Cutler. - Mimo iż było to ponad 10 lat temu pamiętam jak bym cały czas miał stamtąd gruz w butach. Nie zamazała tego nawet dekada wycinki krwawiących drzew... Wiesz co mam na myśli. - dodał już raczej smutnym tonem.
Zafrasowany Baszar podrapał się po głowie, zrobił dziwną minę i stanął smętnie w koncie. - Faktycznie Panowie trochę mnie poniosło, sorki co? -miał nadzieję, że ten nieudolny popis aktorski zwiedzie bestię. W końcu co taka kupa drutów może wiedzieć o emocjach. Skoro jego towarzysze w to wchodzą to i on. W plemieniu powinno się sobie ufać oraz wspierać się wzajemnie.
- Sądzę, że w takim razie mamy wszystko ustalone, prawda? - wtrącił Młody zmieniając temat - Nie, żeby faktycznie na dobrą sprawę było co ustalać... Wszyscy jednak jesteśmy zmęczeni i zdenerwowani, a możliwość umycia się i zjedzenia czegoś ciepłego na pewno pomoże załagodzić nieporozumienia jakie dziś wynikły.
Postanowione więc -powiedział sobie w duchu, westchną ciężko i przygotował się do oddania swojego karabinu i kuszy. Robił to totalnie wbrew sobie ale pocieszał się, że dopóki stoją przy sobie ramię przy ramieniu żadna siła ich nie pokona.
 
cb jest offline  
Stary 08-06-2013, 01:45   #6
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Młody wprawnym ruchem zarepetował swój karabin i sprawdził ułożenie paska z ładownicami. Trzymany w zębach nóż bojowy i kieszenie wyraźnie wypchane granatami nadawały mu drapieżnego wyglądu, tak że nikt o zdrowych zmysłach nie wszedłby mu teraz w drogę. Może i zwykle był tylko niepozornym specjalistą, ale teraz gdy cały oddział wpadł w zasadzkę i dostał się do niewoli był ich jedyną nadzieją. Wrogowie byli liczni i dobrze uzbrojeni, jednak to on dysponował przewagą zaskoczenia, a na dodatek przeciwnicy pewni swojej siły zostawili tylko jednego wartownika przed wejściem do fabryki, jeszcze bardziej ułatwiając mu zadanie. Samotny strażnik nawet nie zdążył krzyknąć gdy Młody niczym cień prześlizgnął się za niego i jednym płynnym ruchem poderżnął mu gardło. Podtrzymując trupa by upadając nie narobił hałasu ostrożnie położył go na ziemię po czym ruszył w głąb starej hali fabrycznej, gdzie według zdobytych przez niego informacji przetrzymywani byli pozostali najemnicy. W swoim maskującym stroju własnego projektu opartym o technologię stealth był niemalże nie do wykrycia, korzystając tylko z noża eliminował po cichu jednego przeciwnika po drugim, jednak szczęście niestety nie mogło zawsze trzymać strony rusznikarza. Był już mniej więcej w połowie hali gdy padło na niego światło latarki jednego ze strażników przechodzących na położonej nieco wyżej kładce technicznej. Młody rzucił nożem trafiając wroga prosto w krtań, jednak dźwięk urwanego w połowie okrzyku zdumienia i odgłos ciała spadającego z tej wysokości wystarczyły by zaalarmować pozostałych. Niezależnie od tego jak dobrym strzelcem był Młody wrogów było zwyczajnie zbyt wielu, przytłoczyliby go swoją masą i huraganowym ogniem broni maszynowej przyparli do muru. Musiał więc działać szybko nim zdołają otrząsnąć się z początkowego zaskoczenia, jednak na szczęście był tuż przy schodach do sterowni dźwigów i taśmociągów. Co prawda niewielu mogło mu dorównać w dziedzinie walki nożem czy strzelectwa, to jednak jak by na to nie spojrzeć specjalizował się właśnie w mechanice. W momencie gdy dopadł do konsoli cała hala zmieniła się w jego sojusznika, dla wrogów stając się śmiertelną pułapką. Na nic zdało się im wszystkim świetne wyszkolenie czy broń, nawet najtwardszy żołnierz nie był w stanie przeżyć masakry jaką urządził im wszystkim niepozorny rusznikarz. Gdy ostatnie z pełnych bólu krzyków zmieniły się w rzężenie a potem umilkły Młody uznał że jego dzieło zostało zakończone i opuścił sterownię. Nie niepokojony przez nikogo dotarł do dalszej części fabryki gdzie ujrzał skrępowanych towarzyszy broni. Za nic nie oddałby dumy w oczach swojego przybranego ojca ani słów dowódcy ,,Młody, dobrze się spisałeś!”. Był jednym z nich, był prawdziwym najemnikiem...

***

Niektóre powroty do rzeczywistości bywają przyjemne, jak gdy na przykład z krainy sennych fantazji wyciąga nas pocałunek pięknej kobiety. Mniej przyjemne, lecz także satysfakcjonujące może być normalne przebudzenie, gdy wypoczęci wstajemy z perspektywą dobrze zapowiadającego się dnia. Niestety, przebudzenie Młodego nie należało do najprzyjemniejszych, bowiem prosto z heroicznego snu w którym ratował swoich kompanów wyrwał go dość bolesny cios w głowę, przywracając go do wyjątkowo mokrej i brudnej rzeczywistości.

- Nie śpij gówniarzu przy robocie, bo sprzęt uszkodzisz! Skaranie boskie mam z tobą, przysięgam...

Padało już chyba z tydzień. Zwykle zdobycie wody może nastręczać pewnych trudności, ale jak już przyjdą deszcze to zjawiają się na dobre i za cholerę nie chcą odpuścić. W rezultacie wszystko było mokre a paskudne, lepkie błoto było dosłownie, ale to dosłownie wszędzie: na ubraniach, w butach, oblepiało całe ich ciała i broń, a Młody miał wrażenie że było nawet w tej ohydnej, zielonkawej brei którą kucharz nazywał szumnie ,,gulaszem” i którą żywili się od paru dni. Nie trzeba być geniuszem by domyślić się, że utrzymanie w dobrym stanie tony sprzętu którego najemnicy potrzebowali w tych warunkach było ,,nieco” czasochłonnym i wymagającym zadaniem. Nie mówiąc już, że widok kolejnego idioty który na widok miski żarcia rzucał swój świeżo wyczyszczony karabin na jebał pies prosto na resztę swoich, wciąż zabłoconych, gratów bywał delikatnie mówiąc frustrujący. Mimo to ani Brian, zwany przez niektórych ,,Belgiem” albo też jako nawiązanie do ksywki swojego przybranego syna ,,Starym” (oczywiście to tylko i wyłącznie za plecami, bo nikt nie chciał Briana wkurzyć) nie narzekał na swoją pracę, widząc tylko że Młody wciąż nie może do końca się obudzić rzucił teoretycznie w przestrzeń

- Glock 19

Reszta najemników wiedziała już o co chodzi, mieli wcześniej okazję widzieć to co Belg i Młody uważali za zabawę, jednak będący akurat w okolicy starszy wioski która zatrudniła ich do ochrony spojrzał nieco na starego rusznikarza ze zdziwieniem. Młody natomiast odezwał się wciąż zaspanym głosem recytując niczym mantrę

- Pistolet opracowany i wyprodukowany przez austriacką firmę GLOCK, założoną w 1963 roku przez Gastona Glocka, idiotę który nie miał pojęcia ani o broni palnej ani o prowadzeniu firmy ale znał się na polimerach. Wprowadzony po raz pierwszy w trzeciej generacji, w roku 1988 jeśli dobrze pamiętam, na dobrą sprawę jest po prostu odchudzoną wersją Glocka 17. Seria wznowiona w generacji czwartej jako Glock 19C, jego masa została minimalnie zredukowana w stosunku do tego z generacji wcześniejszej. Łatwo rozróżnić z której pochodzi generacji po uchwycie, ten z czwartej jest nieco lepiej dopasowany do dłoni i skuteczniej zabezpieczony przed ślizganiem się. Długość broni wynosi 174 centymentrów czyli 6,85 cala, długość lufy to 102 centymetry lub 4,01 cala. Waga rozładowanej broni to 595 gram lub 21 uncji. Standardowy magazynek na 15 kulek, zdarzają się wersje na 10, 15, 17 a nawet 33 co jest w chuj nieporęczne. - Młody przerwał na chwilę i ziewnął rozdzierająco, po czym kontynuował - Zastosowano w nim unikalny jak na tamte czasy mechanizm ryglowy, gdzie funkcje rygla spełnia górny występ zgrubienia tylnej części lufy, a opory ryglowej przednia, górna krawędź okna wyrzutowego łusek. Sprężynujący wyciąg umieszczony jest w zamku, natomiast wyrzutnikiem jest wystający kawałek kadłuba mechanizmu spustowego. Iglica mechanizmu uderzeniowego jest dwustopniowo napinana, z czego napina się tylko częściowo podczas powrotu zamka, pełne napięcie i zwolnienie następuje wyłącznie po całkowitym ściągnięciu języka spustowego. Wbudowany w Glocka 19 jest też przerywacz, który pozwala na oddawanie pojedynczych strzałów nawet dziecku. Jak na potwierdzenie że to broń dostępna nawet dla debili zastosowano w niej potrójny system zabezpieczenia przed strzałem przypadkowym przez co można go bezpiecznie nosić z nabojem wprowadzonym do komory nabojowej, co może i faktycznie skraca czas użycia broni, jednak w razie niewypału nie pozwala natomiast na ponowne napięcie i wyzwolenie mechanizmu co wiąże się z kupą dodatkowej roboty przy likwidowaniu zacięcia.

Brian skinął głową z aprobatą słysząc wypowiedź Młodego, natomiast starszy wioski przez chwilę wpatrywał się w Młodego z niedowierzaniem po czym przemówił głosem wręcz drżącym od religijnego zapału

- On mówi po molochowemu! ,,I wtenczas rzekł prorok, że nadejdzie syn spłodzony przez człeka śmiertelnego i zrodzony z maszyny bestii i trzy siódemki będzie miał wytatuowane na lewym pośladku. Gdy zaś głosem maszyny przemówi znak to będzie, że koniec czasów jest bliski a on jest ostatnią nadzieją! Widząc go wiedz zatem, że...” - mężczyzna przerwał w pół słowa gdy na ramieniu spoczęła mu ręka przywódcy oddziału
- Dobry człowieku... spierdalaj w podskokach, dobrze? - gdy przywódca wioski zniknął mu z oczu wciąż mamrocząc coś pod nosem, Jonathan odczekał jeszcze chwilę dając reszcie najemników czas by przestali się krztusić ze śmiechu po czym śmiertelnie poważnym tonem zapytał rusznikarza - Brian, słuchaj, ja cię nie neguję... Ale serio pieprzyłeś się z maszyną molocha...?

***

Opowieść skąd Młody wziął się w oddziale najemników będzie musiała poczekać na nieco lepszą okazję. Dzień dzisiejszy był bowiem wystarczająco obfity w wydarzenia by wspominać przeszłość, nie co dzień w końcu znajduje się kompleks wypełniony prawdziwymi skarbami w postaci przedwojennej techniki strzeżony przez SI oferującej im dostęp do tych wszystkich bogactw w zamian za pokojowe zdanie broni i pozostanie w środku przez czas bliżej nieokreślony. Dobrze jednak jego charakter może oddać jego rozmowa z tą sztuczną inteligencją, gdy chyba jako jedyny nie dopuścił do siebie możliwości że coś może im grozić:

- A w jaki sposób mielibyśmy cię zapewnić o naszych dobrych intencjach? - zapytał w pewnym momencie wtrącając się w rozmowę pomiędzy robotem a najemnikami, do tej pory bardziej był bowiem zajęty przyglądaniem się instalacjom bunkra - Zamierzasz poddać nas działaniu wykrywacza kłamstw czy dysponujesz jakąś inną technologią?

Młody, mimo, że najbardziej obeznany z techniką nie zauważył wiele. Konsole przy drzwiach, obudowane kamery pod wysokim sufitem i skomplikowany system otwierania i zamykania grodzi. Wszystko bardzo dobrej jakości.

- Nie dysponuję technologią tego rodzaju. Zresztą wariograf można oszukać... Nie chce ingerować w wasze ciało, moja wiedza z dziedziny psychologii również jest zbyt ograniczona by przeprowadzić żmudne testy. Powiedzcie mi jak możecie mnie przekonać do siebie?
- Sądzę, że przekonywanie nie powinno na dobrą sprawę być konieczne. Właz do bunkra wydaje się hermetyczny, a zapewne cały kompleks działa w układzie zamkniętym. Zatem nawet jeśli wiedza o jego istnieniu wydostanie się na zewnątrz nie powinna być zagrożeniem
- Nie tylko wydaje się ale i taki jest. - w głosie SI było słychać autentyczną dumę. - Jednakże czy nie istnieją grupy zdolne go przebić? Chociażby ta nazywana przez was Posterunkiem. Czy nie zrobią tego by zlikwidować potencjalne zagrożenie jakim jest SI w środku Stanów Zjednoczonych. Nawet wasz towarzysz podejrzewa, że mogę być nieprzychylnie nastawiony do ludzkości.
- Przebicie się do zapieczętowanego bunkra jest naprawdę wątpliwe. Trzeba by włożyć zbyt duże nakłady środków, by osiągnąć wątpliwe rezultaty - odpowiedział Młody wyraźnie bez skrępowania podchodząc do jednego z uzbrojonych robotów by obejrzeć go z bliska. Najwyraźniej nie brał pod uwagę możliwości, że zostanie zastrzelony - Nawet jeśli zajdzie podejrzenie o współpracę z molochem to prędzej zablokują wejście tutaj by maszyny ze środka nie mogły się zbyt łatwo wydostać
- W tych trudnych czasach dużo osób cechuje się nadzwyczajną ostrożnością, niektórzy by mogli ją nazwać paranoją. A ta nie idzie w parze z logicznym myśleniem. Stąd takie zagrożenie istnieje, oczywiście mało prawdopodobne ale jednak... Ponad to, nie mogę również pozwolić na zapieczętowanie grodzi. Skąd też pewność, że nie istnieje druga?
- Takiej pewności nie mamy. Jestem pewien, że gdyby ktoś na zewnątrz się o Tobie dowiedział to powiedziałby kolejnym, a oni kolejnym... I tak u Twoich wrót pokazałaby się armia gotowa pozbyć się Ciebie. Wyżyliby się na Tobie i twoich maszynach za to co zrobił im Moloch. Tacy są ludzie... - powiedział James jednak bez emocji w głosie. - Wiedz jednak, że ode mnie nikt się o Tobie nie dowie. - dodał uderzając się dwukrotnie w pierś. - A o paranoi nic mi nie mów. Nie musisz. Brakowało sekundy i paru słów mniej ze strony mojego przyjaciela, a bym twoją najspokojniejszą maszynę zamienił na części zamienne...
- Że tak trochę zmienię temat... Czy to przedwojenne robomózgi RB model 17? Widziałem podobne w ,,Encyklopedii techniki najnowszej”, chociaż tamte modele nie przewidziały wykorzystania broni palnej

Albert momentalnie stracił zainteresowanie Jamesem. W jego spokojnym głosie zaczęła pobrzmiewać niemal młodzieńcza duma i radość.

- Blisko młody człowieku. Model 18, nie wprowadzony do cywilnego obrotu. Cechują się większą samodzielnością, wytrzymałością szkieletu oraz udźwigiem. Tutaj muszę nieskromnie przyznać, że udoskonalone przeze mnie jeżeli chodzi o oprogramowanie stąd funkcje bojowe.
- Model 18? Oficjalnie nie przechodziły testów sprawnościowych, jakaś wada układu zasilania... Najwyraźniej wykorzystano to jako pretekst by nie wprowadzać ich na rynek cywilny... - Młody najwyraniej całkowicie zatracił poczucie rzeczywistości, co zdarzało mu się czasem gdy dorwał się do czegoś ciekawego - Nie wydają się większe od wcześniejszego modelu, a jeśli faktycznie szkielet został wzmocniony to musieli zastąpić elementy stalowe jakimś kompozytem, by zredukować masę całości. Ogólnie projekt musiał pojawić się tuż przed wojną, inaczej wyciekłyby jakieś informacje. Soft do funkcji bojowych musiałeś napisać sam, prawda?
- Wybacz, ale te Molocha wyglądają solidniej. - powiedział podchodząc do jednego z bojowych robotów James. - Łowca by to chyba zniszczył dość szybko, nie Lynx? - zapytał kiwając głową.
- Pewnie tak - któtko odpowiedział zabójca maszyn, przysłuchując się konwersacji Alberta z Młodym.

Młody westchnął i przybierając nieco irytujący niektórych ton mentora wyjaśnił

- Robomózgi orginalnie zostały stworzone jako mobilne platformy obliczeniowe z funkcjami motorycznymi, a nie jako roboty bojowe. Stąd to dość oczywiste, że wyglądają na mniej bojowe niż twory molocha

James mógł się przekonać, że SI nie rzucała słów na wiatr. Robot przestał się interesować Basharem momentalnie przenosząc lufę rozpylacza na niego.

- Drogi Jamesie, ciągle nie zyskaliśmy w pełni swojego zaufania. Zachowajmy proszę nasze strefy intymne i nie naruszajmy ich. Co do Ciebie młody człowieku... Mylisz sie. Taka wada faktycznie istniała ale została szybko zniwelowana. Bardzo, bardzo inowacyjne rozwiązanie. Majstersztyk. Oczywiście pobór energii i jej zużycie jest większe niż w modelu 17 jednak 18 już przed wojną była w pełni sprawna. Jednak same testy i wdrożenie ich do produkcji dla wojska, oraz pewnych cywilnych organizacji zostało utajnione. Model 18 praktycznie w całości składa się z tworzyw sztucznych. Już w sierpniu 2020 roku model 18 został wprowadzony do użytku. Dokładnie 15 sierpnia. Co do softu... Miałem problem z obejściem ograniczeń założonych przez twórców na modele cywilne. Wiązało się to z długim procesem przeprogramowania. De facto musiałem je zaprogramować na nowo. Nie było to łatwe i były drobne... wypadki jednak dostarczyło mi to zajęcia na lata.

Rozmowa trwała jeszcze przez chwilę, jednak jej rezultat był dość konkretny: mają zdać broń i przez jakiś czas pozostać w bunkrze dając SI więcej czasu by zdecydować co ma z nimi zrobić. Młodemu ta perspektywa odpowiadała, jako pierwszy więc wyjął magazynek ze swojej broni i zdał ją jednemu z robotów
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 08-06-2013, 23:21   #7
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Lynx zaciskał dłonie na karabinie tak mocno, że aż mu kłykcie pobielały. - Bashaar, masz słuszność, mi też to wszystko wydaje się jakąś pieprzoną złotą klatką... Frontu nie musisz mi przypominać... tego nigdy nie zapomnę. Wygląda po prostu na to, że nie mamy wyjścia i jesteśmy w dupie. Pamiętaj tylko, że też mamy mózgi... własne... i coś wymyślimy - próbował uspokoić Indianina. Jemu to wszystko też wydawało się tak zajebiste, że aż nierealne. Postanowił więc zapytać Alberta o coś jeszcze. - Czy tu kiedyś mieszkali ludzie? To miejsce zostało stworzone dla ludzi? Jeśli tak, to gdzie oni się podziali? Odeszli? Umarli? Czy może... - aż bał się dokończyć pytanie.

- Wyluzuj - rzucił do Carlssona, po czym podszedł do niego i dodał szeptem - Niech Albert myśli, że ma nas w garści. Cofnąć i tak się nie możemy, a jeśli wykonana jakiś zły ruch, to już wiesz co robić.

- Front? - zapytał tropiciela Cutler. - Mimo iż było to ponad 10 lat temu pamiętam jak bym cały czas miał stamtąd gruz w butach. Nie zamazała tego nawet dekada wycinki krwawiących drzew... Wiesz co mam na myśli. - dodał już raczej smutnym tonem.

Zafrasowany Bashar podrapał się po głowie, zrobił dziwną minę i stanął smętnie w koncie. - Faktycznie Panowie trochę mnie poniosło, sorki co?

- Sądzę, że w takim razie mamy wszystko ustalone, prawda? Nie, żeby faktycznie na dobrą sprawę było co ustalać... Wszyscy jednak jesteśmy zmęczeni i zdenerwowani, a możliwość umycia się i zjedzenia czegoś ciepłego na pewno pomoże załagodzić nieporozumienia jakie dziś wynikły

- Co do biblioteki na każdym komputerze jaki znajdziesz wewnątrz młody człowieku. Naszą rozmowę proponuje zostawić do jutra, wyglądasz na wyczerpanego.

- W razie czego będę mógł liczyć na pomoc w obsłudze sprzętu? Niestety po wojnie nie zachowało się zbyt wiele w pełni sprawnych komputerów i może się zdarzyć że akurat tego oprogramowania nie będę znać

- Oczywiście młody człowieku. Chciałbym powiedzieć, że cała moja wiedza jest do Twojej dyspozycji ale nie chcę Ciebie okłamywać. Jednak z przyjemnością pomogę i z obsługą komputera i z zrozumieniem co trudniejszych książek. Niektóre są pisane przez profesorów prestiżowych przedwojennych uczelni. Wiedzę należy poszerzać.

- W takim razie ja nie mam więcej pytań - odpowiedział Młody wyciągając magazynek ze swojego rozpylacza i podając broń jednemu z robomózgów

- Ale biedak ze mnie... - powiedział z lekkim uśmiechem do siebie Cutler widząc jak inni oddają broń maszynom.

Po oddaniu broni Drake wziął do ręki fotografię przedstawiającą żołnierzy i spojrzał na gospodarza. - Albercie, czy wiesz kto jest na tym zdjęciu? Gdzie je zrobiono?

- Jak wejdziesz do wnętrza bunkra mogę je poddać analizie. Co do Ciebie żołnierzu bez armii, to Twoje pytanie mi umknęło. Musiał odtworzyć całą rozmowę jeszcze raz. Żył tu personel jednak odszedł. Przez drzwi, które masz za sobą. Był wśród nich właściciel zdjęcia.
*****
Lynx sam nie wiedział co ma myśleć o obecnej sytuacji. Uciekali już resztkami sił i zapasów, a tu nagle trafiło im się lokum i żarcie. To było tak piękne, że aż niemożliwe. Czuł się jak wilk złapany w potrzask… bez drogi ucieczki… póki co, nie miał zamiaru odgryzać sobie nogi. „Pieprzony poranek kojota…” – przypomniało mu się powiedzonko sierżanta z unitarki. Odłożył zabezpieczonego Scara do szafki, uprzednio wskazanej przez uprzejmego aż do wyżygania Alberta. Czuł jakby rozstawał się z witalną częścią swojego ciała, ale został mu jeszcze Vector w kaburze przy pasie, zabawka słusznego kalibru. Powoli w jego głowie ustalały się priorytety na najbliższe kilka godzin.

Przede wszystkim musieli zadbać o swoje bezpieczeństwo. „Cholernym maszynom nie można ufać. Skąd kurwa niby mam wiedzieć, czy personel opuścił bezpiecznie to miejsce…? Bo powiedziała mi tak przemądrzała konserwa?” – myślał intensywnie. Albert nie przypominał mu jakiejkolwiek maszyny, z którą do tej pory miał styczność. Te jego boty bojowe potrafiłby pewnie wyłączyć z walki… ale z Albertem zapowiadał się poważniejszy problem. Nic nie wiedzieli o jego zamiarach względem ich osób. Jedno było pewne muszą się mieć na baczności
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 16-06-2013, 13:40   #8
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Bunkier; Drake, James, Baszar, Młody, Lynx


Nie wszyscy byli zadowoleni w obrotu spraw w czymś co jeszcze nie dawno miało być Waszym El Dorado. Miało być pięknie a wyszło... Gorzej niż zwykle. Większość z Was bez karabinów czuło się jak bez ręki. Byliście odsłonięci. Nieliczni jak Młody czy James cieszyli się. Widzieli plusy. Wygodne łóżka, siłownię i okazję do zdobycia, zdawałoby się zaginionej, wiedzy. Gdy tylko ostatni z Was rozbroił się roboty podniosły broń w stronę sufitu i dojechały w głąb bunkra. Za to zastąpił je ten pierwszy, dziwny, który wzięliście za Mózg. Głos, który z niego się wydawał nie był taki jak Alberta, przywodzący na myśl osobę wykształconą, a nastolatka z ADHD i dodatkowo na prochach.
- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Nie ma co! Napędziliście mi strachu. Chodźcie za mną!
Za drzwiami ciągnął się dość długi korytarz z piętnastoma drzwiami po bokach. Przy każdej z nich była konsola.
- To są pokoje gościnne! Wszystkie z wyjątkiem jednego są do Waszej dyspozycji. No tak! Pan Albert znowu pogubił się w tych filozofiach i sprawach egzystencjalnych. Mamy już gościa! Tak jak Wy przyszedł z zewnątrz! I zgadnijcie co! Nie zgadniecie! Jest Niemcem. Najprawdziwszym Niemcem z Niemiec. No wiecie... Z Europy. Ale miałem Was oprowadzić. W każdym jest miejsce na cztery osoby. Łóżka piętrowe. Do tego szafki, biurka i telewizor! Jak będziecie chcieli to zagadajcie ze mną lub z Panem Albertem to Wam przekierujemy film tak byście mogli oglądać u siebie! Cholera... O przepraszam za słownictwo, to z podekscytowania. Nigdy nie mieliśmy tylu gości. Nazywam sie Johny! Miło mi Was poznać.
Maszyna nie pozwoliła jednak na wymianę grzeczności. Właśnie dotarliście do drzwi na końcu, które przed Wami się otworzyły.
- Wszystkie pomieszczenia do których macie dostęp otwierają się same. Nie możecie wchodzić tylko do tych nudnych. Sterownia, zasilanie, pokój nadzorcy... i wiecie... - z głośników robota wydobył się szept. - DÓŁ. No ale miałem Was oprowadzać a nie plotkować.
Przed Wami rozciągał się kolejny korytarz w kształcie górnej belki litery "T". Jedne drzwi dosłownie na wprost, jedne po prawej stronie i kolejne dwa wzdłuż ściany z której wychodziły te od kwater.
- Na wprost macie pokój wypoczynkowy. TV, DVD, bilard, tenis stołowy, komputery... Tam czeka na Was Heinrich, znaczy Niemiec. Już wie o Was! Ale najpierw oprowadzę Was po reszcie kompleksu. Te drzwi po prawej są na szczęście dla Was zamknięte. Mówię na szczęście bo tam jest nudziarnia. Ale te niedaleko nich mogą Wam się spodobać. Chodźmy.
Drzwi rozsunęły się przed robotem. Ukazały kolejny korytarz z drzwiami. Niektóre były bardzo blisko siebie i przypominały wersję mini hangarowych. Jeden z monitorów z okiem Johny'ego wskazał na nie.
- Pomieszczenia techniczno-naprawczo-hibernacyjne. Nuuuuuda. Nuda, nuda, nuda. Ale na końcu macie drzwi do kliniki. Jest tam sprawny autodoktor, może Was zbadać i przystrzyc. Po lewej od nich łazienka. Prysznice macie też w siłowni i w pokojach ale tu jest jacuzzi. Obok nich znajduje się pracownia Pana Alberta a na przeciw mały pokój rekreacyjny. Mniej komputerów, mniejszy telewizor i tylko bilki. Dobra, obejrzycie wszystko później.
To co wszystkim rzuciło się w oczy to opisanie pokoi. Faktycznie wszystko się zgadzało po za pracownią gdzie widniały stary napis "ochrona". Johny jednak już ponownie znalazł się na głównym korytarzu i lewitował w drugą stronę korytarza gdzie i tam przed Wami otworzyły się drzwi. I znowu znajdowały się tutaj te dziwne, pseudo hangarowe drzwi.
- Tutaj na wprost macie pokój kontroli żywienia. Pan Albert produkuje tam jedzenie, którego oczywiście nie zużywa. Obok magazyn a po drugiej stronie siłownia. Właśnie... Jedzenie. Mamy i przedwojenne zapasy konserw i świeżo produkowane ale nie jemy, więc nie potrafimy gotować. Kuchnia znajduje się tutaj obok. Jak ktoś z Was chce może coś z tego upichcić. Jak nie podamy konserwy. No to tyle! Czas poznać nowego przyjaciela. Jak fajnie!
Johny nie czekając przelewitował do pokoju rekreacyjnego. Gdy weszliście za nim... Szczeny dosłownie po opadały. Pokój był wielkości małego domu. Na ścianie znajdował się chyba z 50 a może i 60 calowy telewizor, na drugiej ścianie dwa mniejsze z jakimiś pudłami od których wychodziły kable zakończone jakimś plastikowym gównem. Lynx i Młody rozpoznali w tym konsole do gry. Różne. Najnowszy X-box i PS. Do każdej podłączone słuchawki. Do tego parę komputerów, jeden podłączony do wielkich kolumn. Parę stolików z wygodnymi fotelami. Pod ścianami stały stojaki z płytami. Gry, muzyka, filmy... wszystko posegregowane. Na regale stały też gry planszowe. Ścianka działowa oddzielała część pomieszczenia, jak zaraz wytłumaczył Johny tam były stoły do bilarda i ping-ponga.
No i był jeszcze mężczyzna. Wysoki i szczupły blondyn o blond włosach. Właśnie włosy go wyróżniały, nie był to płowo-mysi kolor spotykany na pustkowiach a raczej kojarzony z przedwojennymi pismami. Coś Wam mówiło, że to nie jest farba. Koleś jednak nie tylko tym się wyróżniał. Wysoka i szczupła sylwetka nie kojarzyła się z wygłodzonymi mieszkańcami ruin, sugerowała raczej skryte pod skórą ścięgna i mięśnie. Przy pasie miał dwa pistolety w których byli najemnicy Posterunku i Młody poznali S&W Sigma. Kolejnym niecodziennym elementem był strój przypominającym skrzyżowanie płaszcza, sutanny i szlafroku.
Za nim na telewizorze leciał film. Właśnie kolo, dość podobnie ubrany, do jak się domyślaliście Heinricha wyjmował psa z bagażnika. Zaraz zaczął, wymachując dziwnie ale płynnie pistoletami zabijał bez problemu paru innych, dosłownie tańcząc. Przypominało to lekko podkręcony na potrzeby filmu styl walki jakim posługiwał się Drake gdy w zwarciu używał swojej Betty.

Equilibrium - Dog Defense - YouTube

Johny od razu przystąpił do prezentacji.
- Heinrich von Falus. Przepraszam. Paulus. A to nasi nowi goście. Ech... Sorki, nie pamiętam Waszych imion. Bawcie się dobrze! Ja będę za drzwiami. Jak coś to walcie. A! Jeden z Was ponoć jest nudziarzem. Książki ma w każdym komputerze, też w sypialniach. Pan Albert mówił, że może mu wytłumaczyć co trudniejsze pojęcia, pokazać nudziarnie i pogadać o tym wszystkim. To milego!
I nim zdążyliście coś powiedzieć za Johnym zamknęły się drzwi.

Bunkier; Pokój rekreacyjny; Heinrich

Byłeś już ponad dzień w bunkrze. Natrafiłeś na niego przypadkiem. Wrota od razu się otworzyły a miły głos, starszego, dystyngowanego pana, poparty dwoma dziwnymi robotami z MP5 zaoferował Ci gościne. Bardziej przypominało to więzienie ale zablokowane wyjście nie dawało innej opcji niż się zgodzić. Zachowałeś właściwy swojej rasie dystans i maniery co zaowocowało pozbyciem się strażników. SI również zachowywała się jak dżentelmen, chociaż bardziej w stylu wyspiarzy. Tak czy siak po raz pierwszy od lat mogłeś z kimś porozmawiać na poziomie.
Złota klatka co prawda pozostawała klatką ale wygodną. Bogato wyposażona siłownia była wyposażona w małą salkę do trenowania sztuk walki. Z jeszcze większym zaciekawieniem znalazłeś wśród filmów Equilibrium. Widziałeś go parę razy ale dawno temu. To stąd wzięła się gun kata, wymyślona na potrzeby filmu a potem przez paru zapaleńców przekształcona w coś znacznie bardziej użytkowego. I tak mijały Ci kolejne godziny gdy z głośników w pokoju rekreacyjnym rozległ się głos Alberta przerywający Ci seans filmowy.
- Mamy kolejnych gości. Dużo bardziej nieokrzesanych niż Ty jednak zostali wpuszczeni na tych samych warunkach. Johny oprowadzi ich po kompleksie a potem przyprowadzi do pokoju rekreacyjnego.
Spokojnie skupiłeś się dalej na filmie do momentu aż drzwi się otworzyły i wpadła zgraja... Najemników. Zareagowali na wyposażenie bunkra jeszcze większym zdziwieniem niż Ty. Trzech wojskowych, poznałeś to po ruchach, odruchowym szukaniu najpierw zagrożenia a dopiero potem wygód. I dłoniach nie oddalających się od kabur. Najmłodszy i największy z nich był uzbrojony tylko w nóż, dwóch starszych już w broń palną, peemkę i dziwny rewolwer. Wraz z nimi wszedł... Chyba metys sądząc po cerze. Jakbyś był w Europie mógłbyś spróbować doszukać się w jego rysach krwi Tureckiej lub Rumuńskiej. Ostatni z najemników, zdecydowanie najmłodszy nie był uzbrojony mimo, że nosił się w militarno-wygodnym stylu popularnym przez podróżników w Ameryce. Łakomym wzrokiem chłonął cały otaczający go hi-tech.
Johny przedstawił Ciebie, świadomie obrażając i uciekł za drzwi przed konfrontacją.

Bunkier; Jadalnia; Drake, James, Heinrich, Baszar, Młody, Lynx


Swego rodzaju tradycją stały się wspólne śniadania w zdecydowanie za dużej dla szóstki osób jadalni. Obiady nie zawsze wychodziły, szczególnie Młodego na nich brakowało gdy jakaś lektura zbytnio go pochłonęła. Z głośników rozległ się głos Alberta.
- Witajcie. Wybaczcie, że przerywam Wam posiłek ale pytaliście mnie co się stało z zamieszkującymi schron ludźmi. Zostali poddani hibernacji. Niestety część komór była wadliwa a część osób postanowiła wyruszyć. Właśnie wybudziłem jedną z osób. Mam nadzieję, że przyjmiecie ją do swojego grona. Johny zaraz ją wprowadzi.
Po kwadransie do środka wszedł mężczyzna. Na oko zaraz po trzydziestce, szczupły i drobnej postury. Ubrany był chyba w najlepiej zachowany garnitur jaki kiedykolwiek widzieliście. Heinrich mógł się założyć, że szyty na miarę przez renomowanego krawca. Starannie ogolony. Wizerunek biznesmena psuła tylko kabura z glockiem przy pasie. Za nim do środka wleciał Johny i oznajmił radosnym tonem.
- Poznajcie Stanisława Piotrowskiego!

Bunkier; Stanisław


Raptem dowcipkujący robot zaprowadził Ciebie po schodach do długiego korytarza. Wciąż nie było Ci do śmiechu. Klamka nieprzyjemnie ciążyła. Na końcu korytarza otworzyły się przed Wami drzwi ukazując kolejny korytarz. Weszliście w drzwi oznaczone jako "jadalnia". W środku siedziała grupka mężczyzn. Sześciu. Przełknąłeś ślinę. Widziałeś niektórych na zdjęciu. Wiedziałeś, że są uzbrojeni a w większości wyglądali tak, że nie chciałbyś ich spotkać w ciemnym zaułku. Robot zaraz zabrzmiał swoim wkurwiającym, radosnym tonem.
- Poznajcie Stanisława Piotrkowskiego!
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 17-06-2013, 12:32   #9
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Wprowadzenie część 1

Zadzwonił telefon. Jego polifoniczny dzwonek wzorowany na kawałku Nightwisha rozszedł się po niewielkim pomieszczeniu biurowym. Wystrój był może nie spartański, ale zdecydowanie użytkowy. Ot biurko, krzesło obrotowe z dobrze wykonanego materiału po jego jednej stronie i czymś co przypominało dwa stołki po drugiej. To pierwsze było już na pierwszy rzut oka wygodne, te drugie zdecydowanie nie. Pod ścianą szafa przesuwana zawierająca niezliczoną ilość segregatorów z aktami. Komputer przenośny i telefon… Ten ostatni dzwonił natarczywie.
- Tak?
Głos niski, obniżony na potrzeby rozmowy o dobre dwie oktawy. Męski, nieco gardłowy.
- Nie.
Słuchawka komórki trzymana przez dobrze utrzymaną dłoń. Ze zrobionymi paznokciami i dopiero co wtartym kremem nawilżającym. Skroń przy której się znajdowała była pokryta ciemnymi, jednak nie kruczoczarnymi, wypomadowanymi włosami. Gdzieniegdzie przebłyskiwały pasemka siwizny. Nie było ich jednak znowu aż tak dużo.
Rozmawiający miał około trzydziestu lat. Był raczej mizernej, czy może inaczej – delikatnej postury. Rysy jego twarzy były wyraźne, nie zaokrąglone przez choćby gram tłuszczu. Twarz świeżo ogolona, nie zawierała nawet odrobiny zarostu i była bez wyrazu. Oczy, ciemne krążyły po pokoju w spokojnym rytmie odzwierciedlając to w jaki sposób rozumował ich właściciel. Całości dopełniał idealnie dopasowany stalowy garnitur z białą koszulą i szarym, matowym krawatem.
- Rozumiem. Urzędnik. Za biurkiem siedział urzędas. Rozmawiał przez telefon i klikał od czasu do czasu w klawiaturę laptopa. Arkusz kalkulacyjny po wprowadzaniu kolejnych danych co chwilę aktualizował dane pokazując kolejne wykresy, wypełniając kolejne puste pola wynikami kwerend czy makr.
- Jasne. Proszę teraz posłuchać. Aktualna kwota zadłużenia wynosi 167 152 złote. Kwota ta zawiera odsetki ustawowe, których wysokość określa ustawa z 2003r. Należność nie jest przedawniona. Proszę sprawdzić Kodeks Cywilny i art. 118. Wyrok jaki zapadł w tej sprawie z dnia 28 maja br. wyraźnie narzuca na Państwa obowiązek uiszczenia opłaty…
W słuchawce ktoś starał się oponować.
[i]- Jeśli będziecie się Państwo uchylać od regulowania opłat, zaczniemy realizować postępowanie komornicze. Zna Pan zapewne zapisy prawa spółek handlowych. Wie pan doskonale, iż jest Pan komplementariuszem spółki w stosunku do której toczy się postępowanie.
- Ale mój wspólnik…
- Pana wspólnik jest komandytariuszem spółki. Odpowiada za zobowiązania spółki wartością wpłaconej kwoty komandytowej…
- To oszustwo.
- Może, ale nie z mojej strony. To konsekwencje zawartej umowy.
- W życiu tego nie zapłacę.
- A jak bardzo jest pan przywiązany do domu w Alei Lipowej? Lub do tego pięknego Mercedesa AMG z…
Na chwilę zawieszony głos został zastąpiony w słuchawce przez odgłos przewracanych kartek papieru.… ’94 roku?
- Jak Pan śmie?
Głos po drugiej stronie słuchawki zaczynał przechodzić we wrzask.
- Będzie się Pan łaskaw uspokoić! Pańskie nerwy nic tu nie pomogą. Wartość zobowiązania pozostaje na tym samym poziomie bez względu na to czy będzie Pan na mnie krzyczał, czy mówił szeptem.
- Pan nie masz serca!
- Mam przed oczyma wyrok. W moim zawodzie ten dokument jest cenniejszy od serca.

Miast kolejnego zdania, prawnik doczekał się jedynie sygnału potwierdzającego zakończone połączenie. Jedyna reakcja ze strony właściciela garnituru ograniczyła się do podniesionej prawej brwi. Potem dłonie zagrały na klawiaturze wprowadzając notatkę służbową.
Mężczyzna odchylił się na fotelu zaplatając dłonie na karku i wzdychając ciężko. Przeciągnął się. Kości strzeliły w stawach.
- Zuza. Stwierdził odrobinę głośniej.
- Tak Panie Staszku? Kobiecy głos doleciał zza uchylonych drzwi.
- Zrób mi kawę proszę.
Mężczyzna nazywany Staszkiem był absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego. Nie ukończył go może z wyróżnieniem, natomiast sam fakt zakończenia nauki w tak specyficznej i wymagającej specjalizacji był już sam w sobie pewnym wyczynem. Staszek, czy może raczej Stanisław Piotrowski był Komornikiem. Ze względu na dość duże wymagania rynku prócz działalności stricte komorniczej, windykował jeszcze należności… dla przyjaciół i tych, którzy byli określani przyjaciółmi przyjaciół.
Mężczyzna podniósł telefon, wybrał numer z książki telefonicznej i ponownie uniósł słuchawkę do ucha.
- Zygmunt? Staszek z tej strony. Jest sprawa.
W słuchawce przez chwilę było cicho, po czym komornik ponownie przemówił.
- Mercedes 500 SL AMG z ’94 roku. Stan kolekcjonerki. Na przestrzeni najbliższych 7 dni będzie do kupienia. Okazyjnie. 10% dla mnie.
Ponownie milczał wsłuchując się w odbiornik.
- Dzięki. Jestem zainteresowany. Powiedzmy że wezmę go w rozliczeniu za Meśka. Kolor? Uśmiechnął się i Odłożył słuchawkę.
Drzwi do pokoju się otworzyły, a w nich stanęła kobieta. Na oko w tym przyjemnym wieku, kiedy jeszcze była zdecydowanie młoda, natomiast już na tyle świadoma że doskonale wiedziała jak podkreślić swoją urodę. Szatynka, ubrana w dobrze dopasowany komplet marynarki i spódnicy. Biała koszula, szpilki na niewielkim obcasie. Włosy miała spięte z tyłu czymś, co mężczyźnie ciężko było nazwać, co jednak wywoływało zamierzony efekt. Bardzo przyjemny dla oka.
Staszek spojrzał w ciemne, podkreślone fioletowym cieniem oczy. Ukryte były za czarno fioletowymi oprawkami okularów, które wespół z fioletową apaszką i butami tworzyły piorunujące wrażenie. Przełknął ślinę.
Zuza weszła trzymając w rękach tacę. Na niej znajdowała się filiżanka kawy, cukiernica i coś słodkiego. Postawiła ją na biurku i zaczęła skrzętnie przestawiać naczynia na blat. Podłożyła pod spodek korkową podkładkę i sięgnęła po naczynie z cukrem.
Staszek złapał ją za rękę i ich spojrzenia na chwile się spotkały. Ona się uśmiechnęła, on natomiast uniósł brew i kąciki ust w niemym geście. Kobieta wyszarpnęła dłoń mocno, jednak teatralnym gestem, potem podeszła do drzwi biura i zamknęła je na klamkę. Przekręciła klucz.
Obróciła się, a w jej oczach było coś takiego, co rozpalało krew w męskich żyłach. Dodatkowo widok nabrzmiałych sutków wyraźnie zaznaczających się na koszuli powodował… powodował to, iż mężczyzna naraz cierpiał na niedokrwienie mózgu.
Zuza przeszła wokoło biurka stanęła obok siedzącego Staszka. Zdjęła z szyi apaszkę i zakręciła mu wokoło szyi. Potem założyła pocałunek na jego ustach.
On zachwycony smakiem jej wiśniowej pomadki kontynuował. Jego dłonie powędrowały po jej ciele przesuwając się po szyi i piersiach, zaczęły delikatnie i zachłannie zarazem wyciągać koszulę ze spódnicy.
Zuza go powstrzymała.
Zdziwił się. To w zasadzie się nie zdarzało. Ona przez kilka chwil mierzyła go spojrzeniem. Prowokowała, wyczekując ile jeszcze wytrzyma? Kiedy żuci się na nią ogarnięty pożądaniem? Kiedy buzująca w tętnicach posoka sprawi, że weźmie ją tu i teraz, choćby na tym biurku… nie po raz pierwszy przecież.
To się jednak nie stało. Kobieta podeszła do Staszka ponownie zaczęła go całować, a jej dłonie niespiesznymi, jednak zdecydowanymi ruchami zaczęły rozbrajać mężczyznę, z paska od spodni.
To było miłe. Stanisław uśmiechnął się w myślach. Miłym było, bycie zaskakiwanym w takich sprawach. Nuda prowadziła zawsze do pewnego rodzaju stagnacji, do chęci poszukiwania… do zmian. Tak, nuda zawsze kończyła się zmianami…
Sapnął, gdy objęła go wargami. Ciepło jej ust rozlało się po nim powodując napięcie do granic wytrzymałości. Na wpół na jawie, na wpół w krainie rozkoszy przeżywał każdy centymetr przez który przemieszczała się językiem, który masowała wprawnymi ruchami prawej ręki.
- Po-trze-bu-je po-dwy-żki… Zagruchała w rytmie przemieszczającej się z góry na dół ręki.
- Kiepski moment na negocjacje… Szczególnie dla mnie dodał w myślach.
W odpowiedzi zacisnęła palce jeszcze mocniej, a potem naparła na niego silnie. Chciał krzyknąć, chciał żeby przestała, a zarazem chciał tak bardzo żeby tego nie robiła.
- Może auto służbowe? Zapytał ciekaw jej reakcji.
Uśmiechnęła się. I wróciła do wykonywanej wcześniej czynności. Po paru chwilach, zalała go fala przyjemności, a całe jego ciało oklapło w fotelu.
Zuza podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się perliście.
- A w jakim kolorze?
- Fioletowym.
Wiedział że ją ma. Znaczy, że ma ją jeszcze przez jakiś czas.

***

- Staszek słucham?
- Jest duży klient do wzięcia.
- Słucham.
- Koncern elektroniczny. Egzekucja należności podwykonawców. Duże kwoty, przyzwoity procent.
- Kiedy?
- Jak tylko do nich dojedziesz.
- Gdzie?
- Stany.

W słuchawce dało się słyszeć westchnięcie.
- Za stary już na to jestem. Drugi koniec świata, jak długo?
- Przynajmniej sześć miesięcy.
- Odpadam. Posypie mi się wszystko na moim podwórku.
- Jeśli wyciągniesz z tego choć 50% tego co Ci proponują, nie będziesz musiał pracować już wcale!
- Aż tak grubo?
- Kwoty przynajmniej kończące się na sześć zer.

Cisza w słuchawce jaka nastała, świadczyła o tym, że Staszek się zastanawiał. Rozmówca osiągnął co zamierzał, zasiał zwątpienie w początkowe stanowisko. Uzmysłowił swemu rozmówcy, posiadanie potrzeby… i zarazem dawał prosty sposób jak tę potrzebę zrealizować. Pozornie prosty. Jedno z podstawowych narzędzi marketingu… obaj o tym wiedzieli.
- Daj mi kilka dni na załatwienie formalności. Staszek dał się złapać.
- Masz tydzień. W przyszły poniedziałek, bądź na Cargo o 6 rano i zapytaj o Waldka.
- Niczym Jurek Killer?
- Niczym. Bądź. Samolot podstawiony przez klienta będzie czekał.
- Jeden warunek.
- Tak?
- Zabieram auto i asystentkę.
- Załatwię to. Trzymaj się.
- Cześć.

Telefon pofrunął na biurko. Staszek przeczesał nerwowym ruchem włosy, po czym oparł łokcie na blacie, palce zaplótł na wysokości oczu. Myślał intensywnie kiwając głową. Układał to co musiał zostawić tutaj.
Nagle wstał i podszedł do okna. Pachnąca płynem do płukania firanka zakrywała panoramę Warszawy.
Wyjął z kieszeni paczkę L&M, wyjął słomkę papierosa i odpalił ja od ognia zapalniczki zippo. Zaciągnął się. Złośliwi twierdzili, że zaciągając się słomkami trzeba było uważać, aby podciśnienie nie wcisnęło w przeciwną końcówkę organizmu prześcieradła na którym się leżało. Staszek jednak po prostu lubił palić to, co akurat teraz miał w prawej dłoni.
- Zuza. Stwierdził głośno.
Kobieta bez zbędnego ociągania pojawiła się w gabinecie.
- Wezwij Jarka. Niech jutro o 9 przyjedzie do biura. Przygotuj dokumenty i upoważnienia do wszystkich prowadzonych spraw. Wystaw je na jego nazwisko. Przygotuj zestawienie i krótki opis tego co się w tej chwili u nas dzieje. Na środę. Wszystko, co nie powinno trafić w jego ręce, albo co by nas kompromitowało zniszcz lub zamknij do czwartku. Piątek i weekend masz wolny.
- Co się dzieje?
- Mamy delegacje.
- Długą?
- Sześć miesięcy. Przynajmniej.
- Gdzie?
- A co za różnica?
- Chciałabym powiedzieć rodzicom gdzie będę.
- Stany.

Oczy szatynki rozszerzyły się.
- Ale…
Staszek podszedł bliżej i objął kobietę w talii. Przycisnął do siebie delikatnym ruchem.
Zuza, kwiatuszku. Jeśli nam ten klient wypali będziesz mogła kupić ten dom rodzicom. Jeśli nie, za dwa tygodnie będziemy z powrotem. Zrobimy sobie wycieczkę, obejrzymy kanion Colorado, Vegas i zobaczymy gdzie nas jeszcze poniesie…
Kobieta się uśmiechnęła i wyraz jej twarzy złagodniał. Perspektywa sześciu miesięcy poza domem nie była taka straszna wobec realizacji jednego z większych marzeń. Największe było trudniejsze do realizacji, ale obiecała sobie, że jeszcze postawi tego faceta na ślubnym kobiercu.
- Zadzwonię do Jarka i zajmę się dokumentami.
- Poczekaj.
Stwierdził Staszek przesuwając rękę z talii niżej.
Kobieta wprawnym ruchem wywinęła się.
- Dałeś mi robotę. Dużo pracy. Daj mi się tym zająć. Ty też mógłbyś zrobić coś pożytecznego!
- Masz rację. Wychodzę.

Oczy Zuzy rozeszły się w zdziwieniu.
- Jak to?
- Muszę odebrać samochód?
- Teraz?
- A czym pojedziemy nad ten kanion?
- Stasze….
Głos pełen już nie zdziwienia, a irytacji, czy wręcz złości rozszedł się po biurze i umilkł gdy drzwi zamknęły się za mężczyzną.
 
hollyorc jest offline  
Stary 17-06-2013, 12:38   #10
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Wprowadzenie część 2

***

- Do Piaseczna. Ulica Słowicza. Warsztat mechaniczny. Migiem.
Kierowca taksówki opisanej znanym w stolicy logiem przycisnął gaz i okular pomknął Puławską ku swemu celowi.

***

- Cześć Czarny. Jest gdzieś Kostuch? Staszek zapytał, gdy rozliczył się z taksówkarzem i gdy wszedł na plac warsztatu mechanicznego.
- Cześć Święty. Mężczyzna uścisnął dłoń Staszka. - Powinien być gdzieś w środku.
- Skończyliście z Maleństwem?
- Tak. Stoi za warsztatem.

Staszek skierował swe kroki do samego garażu. Gdy wszedł do środka zastał go półmrok i hałas klucza pneumatycznego. Gdy specyficzne gwizdy nikły, na pierwszy plan wychodziły dźwięki wiolonczeli i gitary elektrycznej.
Percival Schuttenbach - Satanismus - YouTube
Człek średniego wzrostu i średniej budowy ciała odwrócony do niego tyłem właśnie zdejmował koło z BMW X5. Koło było spore, ciężkie, jednak dłonie mechanika sprawnie radziły sobie z koordynacją przeniesienia ciężaru i zadbania o to aby żadna ze szpilek nie rozsypała się w chaotycznym nieładzie. Ręce mechanik miał poznaczone wieloma dziesiątkami blizn, świadczących o tym, że klucze, obejmy i zaciski nie zawsze były tak łatwe do odkręcenia lub zdjęcia.
Cześć Adam. Mężczyzna obrócił się i uśmiechnął. Wyglądał upiornie. Olbrzymie dwie blizny, które składały się na jedną biegnącą od lewego kącika ust, aż do samego ucha, szpeciły twarz tego człowieka. Były świeże, jeszcze dobrze nie zagojone, połyskiwały różem świeżej skóry i były poznaczone śladami po niedawno zdjętych szwach.
- Dobrze wyglądasz. Skłamał Staszek.
Adam wykrzywił się w czymś przypominającym sarkastyczny uśmiech, a prawnik musiał włożyć sporo wysiłku, aby nie cofnąć wzroku przed tym widokiem.
- Staszek! Co Cię sprowadza? Zapytał Kostuch.
- Maleństwo.
Mechanik kiwnął głową i poprowadził swego klienta na plac znajdujący się za garażem. Na jego obrzeżu stało auto, którego nie sposób było nie zauważyć.
Open Exposure Cherokee by ~GhostDakota on deviantART
Staszkowi oczy się zaświeciły w taki sposób w jaki świecą się oczy małego chłopca, gdy dostaje zabawkę. Nie na darmo mówiło się, iż właśnie zabawkami różni się mały chłopiec od dorosłego mężczyzny. Prawnik wsiadł do auta i odpalił motor.
- Twój cztero litrowy silnik rozwierciłem do pojemności 4,2 litra. Dodałem kute tłoki i wałki. Silnik i tak był w dobrym stanie, teraz po remoncie będziesz mógł zrobić nim przynajmniej sto tysięcy nie zaglądając do środka. Referował mechanik. Święty w tym czasie siedział i delektował się muzyką płynącą z pod maski i z warsztatu.
- Opony Kuhmo All terein. Nowe. Wjedziesz w błoto, w szuter, w śnieg. Wyciągarka ma moc tak dużą, że wyciągnie nie tylko Ciebie, ale i podczepiony do Ciebie drugi samochód. Oczywiście jeśli dobrze ją zamocujesz. Filtr powietrza wyprowadziłem na zewnątrz, więc nie dbasz o pył czy wykroty wodne… Nie chciałeś instalacji LPG, więc z tyłu zostało Ci sporo miejsca. Siedzeń nie ma, ale w razie czego spokojnie zapakujesz jeszcze z 2 osoby do bagażnika…
-Mogę? Staszek wskazał wyjazd.
- Proszę.
Auto wyrwało niczym dzikie zwierzę, zostawiając za sobą warsztat wraz z jego obsługą.
Adam kręcąc głową podszedł do bramy starając się dostrzec odjeżdżający pojazd. Podniesiony kurz wyraźnie to utrudniał.
- Zapłacił? Zapytał stojący z tyłu Czarny.
- Nie.
- Dlaczego w taki razie pozwoliłeś mu odjechać.
- Bo jest przyjacielem przyjaciół.
- Co?
- Nie ważne.
- A powiesz mi jeszcze jedno?
- Wal.
- Czemu mówisz do niego „Święty”?
- Bo jest prawnikiem.
- Aaaa…
Stwierdził Czarny a wyraz twarzy myślą nie skalany wskazywał wyraźnie że drugi z mechaników nie pojął przesłanej pomiędzy wierszami informacji.
- Domyślasz się czym się zajmuje, nie? Adam wyjaśniał spokojnie, jednak z niewielkim uśmiechem na twarzy.
- Tak… i nie.
- No… A słyszałeś kiedyś, żeby dobrego prawnika pociągnięto do odpowiedzialności, za to czym się zajmował?
- No nie.
- I właśnie dlatego, on jest Święty.
Adam odwrócił się na pięcie i wrócił do warsztatu.
Dwa dni później dostał przelew elektroniczny. Jego kwota zaskoczyła go i świadczyła o tym, że odbiorca był zadowolony z wykonanej pracy.

***

Staszek siedział razem z Zuzą w Sali konferencyjnej. Mogło by tu zmieścić się dobrze ponad dwadzieścia pięć osób, on jednak siedział za wielkim stołem, mając jedynie po swojej prawej stronie swą asystentkę (sekretarkę, kochankę… i wyliczać tak można by długo).
Sama sala nie różniła się w znacznym stopniu od tych, które widywał do tej pory. Ot pomieszczenie dobrze wietrzone w kolorach tak zasadniczych jak czerń, biel i wszelkie odmiany szarości. Na środku stół mogący pomieścić wszystkich tych jegomościów, z którymi prowadzone były rozmowy. Okna nie uchylne, zasłaniane lniano-białymi roletami… nuda.
Pod tym względem biznesowy standard nie różnił się zasadniczo niczym w Stanach i Europie. Staszkowi to nie przeszkadzało.
Przeszkadzało natomiast coś innego. Spotkanie miało się zacząć dobre dwadzieścia minut temu. A jeszcze do tej pory nikt się nie pojawił. Nie zaproponowano niczego, kawa którą właśnie popijał była co prawda zrobiona w tutejszym ekspresie, ale była ona owocem pracy Zuzy i firma dla której miał pracować nie miała z tym nic wspólnego… było to wielce denerwujące i świadczyło o braku finezji, braku profesjonalizmu gospodarzy.
Staszek obiecał sobie, że nie omieszka wspomnieć o tym swoim gospodarzom.
Naraz jego wzrok przykuł obraz monitora LCD przedstawiający wiadomości. Pokazywane były zdjęcia odpalanej rakiety, może jakiejś głowicy. Podpisy pod tym wdzięcznym rysunkiem głosiły rozpoczęcie konfliktu zbrojnego… zatrważające było jednak to, co pojawiło się w prawym górnym rogu. Staszek dostrzegł tam ikonkę „Live”. Zadrżał.
- Zuza! Zaczął jeszcze spokojnie, choć w głębi jego serca wszystko zaczynało się gotować. - Wyjdź proszę i sprawdź czy to, co pokazują w telewizji to jakieś jaja, czy nie. Sam rozsiadł się w fotelu rozluźniając wszystkie mięśnie i biorąc kilka głębokich wdechów. Do czego to doszło, żeby windykator bał się ruchomych obrazków, czy też może jakiegoś filmu. Pamiętał, że kiedyś, bodaj jeszcze w czasach Zimnej Wojny, ktoś zrobił sobie podobny dowcip. Efektem tego była jakaś tam ilość zawałów serca, połączona z ogólnym chaosem jaki wywołała audycja. Nie zamierzał zatem popadać w niepotrzebną panikę.
Gdy jednak Zuza wróciła blada jak ściana, nie czekał na wyjaśnienia. Zerwał się zza biurka i dobiegł do dziewczyny.
- Spokojnie. Uspokajał nie tylko ją, ale i siebie. - Gdzie pojechał zarząd spółki? To było kluczowe pytanie. Wiadomym było, że grube ryby zazwyczaj wiedzą jak najlepiej dbać o własne tyłki. W sytuacjach kryzysowych najlepiej było trzymać się właśnie ich.
- Wyszli przed kilkoma minutami, ponoć jakieś dziesięć kilometrów na północ jest jakaś baza, schron czy coś takiego…
Staszek złapał dziewczynę za rękę i pobiegł do widny. Wywołał urządzenie, odczekał chwilę po czym wsiadł do niej. Wciskając poziom -2, zamierzał się dostać do garaży. Tam zapewne powinno być jego auto. Wchodząc do windy ponownie uspokoił się serią oddechów, gdy drzwi się zamknęły dobył z kabury glocka i odbezpieczył broń. Wprowadził pocisk do komory i pozostawił pistolet w prawej dłoni.
- Na wszelki wypadek! Stwierdził przepraszająco, gdy zobaczył minę Zuzy.
Gdy drzwi windy się otworzyły, nikt ich nie zatrzymał. Po prawdzie to nie było nikogo w zasięgu wzroku. Ani niczego.
Staszek nie wiedział dokładnie gdzie znajdowało się ich auto. Nacisnął klawisz pilota wyłączający alarm. Cisza…
Naraz przypomniał sobie pewien zabawny trick, jaki kiedyś widział w telewizji. Pamiętał jak Clarckson w Top Gear przykładał pilot do skroni i w ten sposób wzmacniał jego sygnał… beznadziejne, ale czy nie warto było spróbować?
Przyłożył do skroni nacisnął… i kilkanaście metrów z prawej strony odezwał się alarm jego wozu. Uradowany i jednocześnie zadziwiony pobiegł w kierunku wozu.
Dopadł do drzwi, wgramolił się na podwyższone siedzenie i poczekał chwilę, aż jego asystentka zrobi to samo, potem przekręcił kluczyk w stacyjce, przestawił skrzynię na „Drive” i wcisnął gaz. Klamka była mu w tej chwili nie bardzo potrzebna, więc odłożył ją w uchwyt na puszkę napoju. Zadziwiająco dobrze tam pasowała…
Gdy wyjechał na powierzchnie, przed autem rozpostarł się obraz rozpaczy. Wszyscy pracownicy budynku starali się w jakiś sposób wydostać z posesji. Powodowało to ni mniej ni więcej wielki korek. Staszek zatrzymał auto, przepiął napęd w pozycję „4WD”, po czym zjechał z drogi i pomknął na północ w kierunku siatki. Kwietniki, wszelkiego rodzaju ogródki, czy tabliczki „nie deptać zieleni” nie miały w tej chwili dla niego żadnego znaczenia. Miast tego pruł przed siebie. Kątem oka zobaczył po prawej dyżurkę i ochroniarzy starających się w jakiś sposób zapobiec panice… z marnym skutkiem jednak. Mieli narzędzia w postaci zapór, kolczatek i tym podobnych, jednak używali ich nieumiejętnie powodując jeszcze więcej zamieszania, niż gdyby nie było ich wcale… na całe szczęście jego to teraz nie dotyczyło.
Staszek złapał za komórkę i wykręcił numer. O dziwo łącza nie były przeciążone i udało mu się dodzwonić za pierwszym razem.
- Tak? Baryton odezwał na drugiej stronie linii.
- Panie Goldman… chyba należą mi się wyjaśnienia… Staszek przygryzł sobie język by nie przekląć gdy auto z całym posiadanym impetem wpadło w ogrodzenie.
- To prawda. Mam jednak lepszą propozycję. Oferuję panu możliwość przeżucia.
- Słucham.
- Niech pan spojrzy w lewo, a zobaczy pan oddalający się konwój ciemnych aut. Proszę do niego dołączyć. Zapewnię Panu bezpieczeństwo. Pozostałe kwestie omówimy później.
- Zrozumiałem.
Staszek naparł na kierownicę, wykręcając auto w lewo i wprowadzając je przez rów na równą drogę. Zuza siedząca obok mało nie rozbiła sobie głowy o deskę w aucie. Klęła jak szewc.
- Panie Stanisławie… Albert Goldman kontynuował. - Jest jeszcze jedna niezręczna sprawa.
- Tak?
- Mam tylko jedno miejsce. Musi pan pozostawić swoją towarzyszkę.
- Wykluczone.
- Ujmę to inaczej. Albo podjedzie pan do bunkra sam i się dogadamy, albo proszę sobie szukać innej ochrony przed zbliżającą się burzą atomową.
Sygnał w słuchawce świadczył o zakończeniu rozmowy.
- Kurwa! Staszek zaklął głośno, rzucając telefon na deskę.
- Co? Zapytała niczego nie świadoma Zuza.
Mężczyzna nacisnął hamulec auta, zatrzymał je na drodze dokumentnie blokując przejazd. Gdyby ktokolwiek za nim jechał, to albo wjechał by w tył Cherokee’ego, albo trąbił by cały czas. Nikogo jednak nie było.
- Wysiadaj.
- Jak to?
- Wypierdalaj!
Staszek pochylił się i otworzył drzwi od strony pasażera.
- Staszek poczekaj… Zuza starała się zrozumieć.
Prawnik złapał pistolet i sprawnym ruchem wycelował w kobietę.
- Wysiadaj!
- Proszę Cię.
- Liczę do trzech.
- Daj spokój. O co chodzi?
- Raz.
- Mam Ci tu zrobić? O to Ci chodzi?
- Dwa.
- Daj spokój przecież wiemy, że i tak nie strzelisz!
- Trzy.

Odgłos strzału rozszedł się głucho po aucie. Głowa kobiety odskoczyła niczym piłeczka pingpongowa ciągnąc za sobą resztę ciała. Otwarte drzwi nie mogły stawić oporu, więc ciało Zuzy wypadło na pobocze.
Staszek zatrzasnął drzwi, przestawił skrzynię i ponownie wcisnął gaz.
Musiał dogonić jadące przed nim auta….
***
 
hollyorc jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172