Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2013, 11:25   #1
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dni bez słońca - SESJA ZAWIESZONA


Anna stała na przystanku autobusowym, czekając w szarym tłumie bladych ludzi na transport. Miasto, w którym się ukrywała było pod pełną kontrolą Loży Kainitów. Nie trudno było stwierdzić, że niektóre szczepy wampirów były wielce pretensjonalne i nie grzeszyły pokorą. A jednak niewiele zmieniły w mieście. Firmy, sklepy, teatry, kina, opery, wszystko funkcjonowało, jak niegdyś.
Wprowadzono godzinę policyjną, ale od Dnia rzadko kto był na tyle odważny by wypuszczać się poza bezpieczne sanktuarium własnego domu po zmroku. Większość monstrów wciąż preferowało ciemność, mimo że słońce już ich nie raniło. Niezbity dowód na to, że nie da się tak po prostu zapomnieć tysięcy lat warunkowania.
Pojawiły się też mury okalające centrum metropolii. Mieszkańcy miasta zwykle pragnęli mieszkać za nimi. Na zewnątrz prawo i porządek nałożone przez wampiry nie obowiązywało. Watachy wilkołaków buszowały po osiedlach domków jednorodzinnych. Wiedźmy wykradały dzieci z kołysek. Zapomnieni bożkowie składali sami sobie ofiary, posilając się wnętrznościami młódek.
W Centrum można się było czuć bezpiecznym. Nawet jeśli od czasu do czasu podchodził do ciebie wampir i żądał zapłaty za opiekę. Nawet jeżeli to od czasu do czasu zdarzało się coraz częściej. Nawet jeżeli kolejni sąsiedzi padali z wycieńczenia. Nawet jeżeli niemal codziennie dało się słyszeć o przypadkach osuszenia przez wyjątkowo łakomego wampira.
W Centrum było bezpiecznie. Ale nie dla Anny. Z chwilą, gdy któryś z krwiopijców zanurzyłby w niej kły, byłaby stracona. Wszystko byłoby stracone. Dlatego musiała się wynosić jak najszybciej. I tak zabawiła zbyt długo.
Autobus odwoził ludzi, którzy nie mieli szczęścia być mieszkańcami Centrum, ale wciąż w nim pracowali do domów na obrzeżach miasta. Annie udało się zdobyć przepustkę zgarniając ją z ciała młodej dziewczyny, która skonała w ciemnym zaułku za chińską restauracją. Wytarła kawałek zalaminowanego papieru, ale wciąż miała wrażenie, że cuchnie krwią.
Gdy wreszcie autobus ruszył myślała, że w każdej chwili zostanie zatrzymany, a ona wywołana by odpowiedzieć za swe grzechy. Jednak nic takiego się nie stało. Wampiry nie wykonywały takich prostych prac, jak przewóz mięsa. Do tego miały ludzi, zdrajów, sprzedawczyków. Niepotrzebnie więc się bała.
Wreszcie dotarli do ostatniego przystanku i Anna wysiadła wraz z garstką chwiejących się na nogach kobiet i mężczyzn. Okolica wyglądała przygnębiająco. Okna zabite deskami i dyktą. Drut kolczasty na białych płotkach. Tu i ówdzie wyrastały nawet palisady. Ludzie uwielbiali tworzyć złudzenie bezpieczeństwa w pozbawionym złudzeń świecie.
Anna skierowała się na południe. Słyszała, że tam jest więcej grup oporu, może nawet michalitów. Podobno na wybrzeżu było miasto, w którym gnieździł się Aitvaras, chroniący wszystkich mieszkańców przed innymi nieboskimi stworzeniami. Nie chciało jej się w to wierzyć, ale musiała sprawdzić. Potrzebowała miejsca gdzie mogłaby odpocząć i wreszcie opracować jakiś plan. Póki co po prostu próbowała przeżyć.
Szła całą noc, przez opustoszałe przedmieścia, spaloną, zbezczeszczoną ziemię, wreszcie przez las. Nie męczyła się, nie potrzebowała snu, ani pożywienia. Coraz częściej czuła jednak pragnienie, zarówno to które można było łatwo zaspokoić kilkoma kroplami wody, jak i to, które obudziło się w niej wraz z przybraniem ludzkiego ciała o określonej płci. Organizm, który przywlekła jako ziemską powłokę zdawał się fabryką zbędnych uczuć i żądz. Nad ranem zbliżyła się do skraju lasu, między drzewami dało się już nawet dostrzec połacie nieskoszonego zboża. Nagle poczuła, że coś ją śledzi, coś krok w krok jej towarzyszy i obserwuje. Powietrze zrobiło się gęste, drzewa zaszumiały poruszone nie wiatrem, a ciężarem ptactwa. Jak mogła tego nie zauważyć?
Co to mogło być? Jakiś bożek? Musiała uciekać. Znaleźć schronienie. Puściła się biegiem. Ptaki zbiły się w powietrze. Szum skrzydeł przyprawiał ją o mdłości. Ludzkie ciało znów ją zdradzało. Chciała spalić wszystko dookoła, przerwać to paraliżujące przerażenie, które mroziło krew w jej żyłach i sprawiało, że nogi miała jak dwie żelazne sztaby. Ale nie mogła, nie mogła się zdradzić, bo wszystko byłoby stracone. Była głupia, sądząc, że jej spacer przez mroczne lasy nowego świata pozostanie niezauważony, że uda jej się przemknąć do następnego miasta, że nikt nie będzie jej chciał po drodze zabić. Dzięki pomocy sojusznika udało jej się ukryć przed Piekłem i to dało jej fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Wydawało jej się, że jest nietykalna.
- Nie, nie, nie - jej słaby protest ginął we wszechobecnym zgiełku.
Ptaki opadły ją ze wszystkich stron, dziobiąc, drapiąc i bijąc skrzydłami. Jej zdradliwe ciało ogarnęła panika. Krzyczała, padła na ziemię i zwinęła się w kłębek. Kruk próbował wydziobać jej oko, a sowa orała plecy ostrymi szponami. Bolało, krew zbierała się dookoła niej na asfalcie. I nagle nie mogła już znieść więcej. Chwała i potęga niebiańska zapłonęła pod jej skórą i wybuchła. Anna nie miała już skrzydeł. Sprzedała je za ochronę przed diabelskim wzrokiem. Jednak ochrona ta działała jedynie tak długo, jak długo Anna nie manifestowała swej mocy.

[MEDIA]http://25.media.tumblr.com/2d36b91fca849864df007d29d287358b/tumblr_mhm7bnjUY31rgonsxo1_500.gif[/MEDIA]

Potęga wypływała z niej przez blizny. Ptaki, drzewa, asfalt i powietrze wokół niej, wszystko płonęło jej bólem. Swąd płonących drzew niemal zamaskował zapach siarki. Zachwiała się. Znaleźli ją. Powietrze rozdarł ryk bólu. Dopiero po chwili zorientowała się, że to ona oznajmiała światu swą agonię. Spojrzała w dół. Na sercu wyrastał jej wielki krwawy kwiat. Czubek diabelskiego ostrza wystawał pomiędzy połami płaszcza. Bez udziału świadomości odwróciła się i spaliła tego, który ośmielił się zajść ją od tyłu. Pozostał po nim tylko pył na wietrze. Jej gniew był niepowstrzymany. Kolejni przyskoczyli, dźgając niemal lekkomyślnie i bez względu na swój los. Płonęli pod jej dotykiem, ginęli od własnych ostrzy, ale wiele z ich ciosów sięgało celu. W końcu nie został żaden z legionu, który po nią przysłali. Powietrze przesiąknął zapach siarki.
Anna padła na kolana, wyciągając ostrza z brzucha i uda. Tego w plecach nie mogła jednak sięgnąć. na jej podołku zbierała się krew. Wiedziała, że niedługo umrze. Nie była w stanie się uleczyć, zużyła zbyt dużo swej chwały na walkę i pozostanie przy życiu by się uratować. Urywany, chrapliwy śmiech, który wyrwał się z jej gardła świadczył o tym, że ironia sytuacji jej nie umykała.
Poczuła, jak ktoś wyszarpuje demoniczne ostrze spomiędzy jej żeber. Jej ciało wygięło się w łuk, ale nawet nie pisnęła. Nie miała siły. Para silnych rąk pochwyciła ją nim padła na asfalt.
- Hm - mruknął znajomy głos - To mi przypomina Sodomę i Gomorę.
- Nie było cię tam - uśmiechnęła się przez ból i łzy. Podniosła zamglone spojrzenie na swego wybawcę.
- Ale teraz jestem - zapewnił, ale wyglądał na zagubionego. Widziała, jak w jego głowie poruszają się skomplikowane mechanizmy, jak bezskutecznie próbuje znaleźć scenariusz, w którym ona żyje - Oddam ci skrzydła i…
- To nic nie da - przerwała mu i pochwyciła nieskazitelną białą koszulę zakrwawioną ręką. Przyciągnęła go bliżej, coraz trudniej było jej mówić - Za późno. Mało czasu - zaniosła się kaszlem. Czerwona piana wylądowała na klapie jego marynarki - To ciało ma wiedzę, ty je uleczysz.
Spróbował się odsunąć, jakby nagle jej dotyk parzył.
- Nie możesz dłużej umywać rąk - uśmiechnęła się słabo, gdy poczuła jak drgnął. Zawsze wiedziała, co musiał usłyszeć. Byli, jak dwie strony tej samej monety, a teraz na ułamek sekundy mieli zlać się w jedno w najbardziej intymnym zespoleniu pod tym słabym, ułomnym słońcem. Zapach siarki wypełnił jej usta i nos, zawładnął płucami i rozpłynął się po ciele, docierał do każdej komórki, każdego zakończenia nerwowego, aż wreszcie zapukał do wrót jej duszy.
A ona przyjęła go z otwartymi rękoma. Całe jego wypaczone jestestwo. Pocałował ją. Marzyła o tej chwili od kiedy spotkała go znów na rozdrożach, pełzającego w ziemskim pyle, kupującego dusze za spełnione życzenia. Anael i Wąż, znowu razem. Na zawsze.


 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 24-11-2013 o 11:59.
F.leja jest offline  
Stary 10-12-2013, 23:23   #2
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

I killed my former friend...


Ośrodek wypoczynkowy na południowym wybrzeżu Francji zawsze cieszył się sporą popularnością. Bogaci, sławni, nadnaturalni, swego czasu każdy marzył by spędzić tam kilka dni. Jednak zapytani, dlaczego akurat ten, spośród setek innych, nie potrafili jednoznacznie określić wyjątkowości tego hotelu.
Atmosfera, trzeba to po prostu poczuć na własnej skórze, zobaczyć na własne oczy, przeżyć. Coś specjalnego. Nie wiem, czy to ważne? To po prostu jedno z tych miejsc, gdzie wszystko idzie dobrze.
Walerian Anguis nie powinien się więc dziwić, że po tym feralnym Dniu, gdy słońce zgasło, jego gniazdo stało się oazą spokoju na pustyni chaosu. Z początku do Walii ciągnął nieprzerwany strumień ludzi, uciekających przed potworami, które wypełzły spod łóżek i wyskoczyły z szaf. Jednak strumień bardzo szybko wysechł. Walerian nie chciał myśleć o powodach. Wciąż u jego bram, co jakiś czas pojawiali się tułacze, szukający schronienia, ale lata walki o zachowanie Walii w całości nauczyły go by nie brał pod swoje skrzydła każdego kto się nawinie. W ciągu tych pięciu lat nie raz i nie dwa musiał bronić się przed atakami z zewnątrz i próbami zinfiltrowania swojej małej fortecy. Na szczęście, w Walii wszystko zawsze szło dobrze i jej mieszkańcy wychodzili zwycięsko z każdej potyczki.
Mimo wszystko, Walerian stał się bardzo ostrożny. Wokół Walii powstały mury, fosy, ostrokoły, chodziły ochotnicze oddziały wartowników, a uzbrojeni po zęby, wyszkoleni przez niego ludzie wyruszali w opancerzonych wozach co jakiś czas w teren, sprawdzając czy przypadkiem nie zbliża się jakieś ogromne zagrożenie.
Dlatego w pełni zrozumiałe było ogromne zaskoczenie i niepokój, który odczuł, gdy pewnego pięknego dnia zastał w swym gabinecie nieznajomą.
- Nie śpisz - głos kobiety był naznaczony zmęczeniem, szorstki jak tarka, niepokojący, niewłaściwy - Dobrze.
Nie tylko dźwięk, który dobywał się z jej gardła zdawał się Walerianowi dziwny. Intruzka poruszała się, jakby w niezgodzie z własnym ciałem. Wyglądała jak źle uszyty kostium, albo może nieudolnie manipulowana marionetka.
- Tak, wiem, nie wyglądam zbyt dobrze - westchnęła, zauważając, że przygląda się jej z niepokojem - Nie ma co się dziwić. Nie dość, że ciało jest prawie martwe, to należało wcześniej do anioła. Czuję się, jak w kąpieli z wody święconej, świerzbi, uwiera i wręcz śmierdzi dobrymi intencjami - jakby na potwierdzenie tych słów, dziewczyna zaczęła się nerwowo drapać po szyi, na której widać było już sporo wybroczyn i rozkrwawionych krost.
- Będę potrzebował ciała - stwierdziła, jeszcze bardziej zbijając Waleriana z tropu - Może być martwe. Byle w miarę świeże i nieużywane - zaznaczył, czy może zaznaczyła istota - Miej je w pogotowiu gdy wrócę… A tak - kobieta uderzyła się mocno w twarz - Wszystko mi się pieprzy. Moje wspomnienia, jej wspomnienia, jego wspomnienia… A nie, to moje - poprawiła z drugiej strony, parsknęła i potrząsnęła głową, jak pies - To ciało, nim dało się zabić, miało plan, jak przywrócić prawdziwą moc słońca. Teraz widzę tylko urywki tego, co Anael wiedziała, ale - istota zacharczała i rozkaszlała się okrutnie, zapluwając krwią dywan - Wybacz, to pewnie coś, co zjadłem.
Potwór otarł twarz rękawem białej bluzki, rozmazując czerwone smugi na policzku i brodzie.
- Wracając do rzeczy. Nie jestem w stanie odtworzyć wszystkiego, co wiedziała, ale wiem, że chciała zebrać kilka indywiduów, takich jak ty - zakrwawiona, blada dłoń machnęła w kierunku Waleriana - Zamierzam więc właśnie to zrobić… Sprowadzę ich tutaj, jeżeli nie masz nic przeciwko. Jeżeli masz, to złóż oficjalne zażalenie. Tylko pamiętaj o tym ciele…
Kończąc tymi słowami rozmowę, stwór uśmiechnął się, pokazując czerwone od krwi zęby i zniknął, pozostawiając po sobie smród siarki i ozonu. Jeżeli wcześniejsze poszlaki go nie przekonały, to te dwa obce sobie zapachy przepełniły czarę zrozumienia. To coś było wybuchową mieszanką demona i anioła. Nic dziwnego, że ochronne runy i diabelskie pułapki nie zadziałały. To coś było niczym i wszystkim jednocześnie. I zamierzało sprowadzić innych…

I’m not a wandering slave…


Francuskie drogi nie były tak dobre, jak niemieckie, ale Jago Boscawan nie narzekał. Motor mruczał pod nim, jak zadowolony kociak, wraki samochodów niezbyt liczne, a powietrze było świeże i pachniało już morzem. W sumie, dzień zapowiadał się przyjemnie, aż do momentu kiedy przestał.
Z początku było to tylko kilka ptaków, ale Jago szybko zorientował się, że coś było z nimi nie tak. Siedziały na gałęziach - sowy obok mew i mewy obok gołębi - i zamiast zabijać się nawzajem obserwowały jego przejazd, i było ich coraz więcej. Tułacz przyspieszył. Ryk silnika wywołał z ptasich gardeł nieziemski skrzek. Skrzydła przysłoniły słońce.
Coś pchnęło stado pierzastych szczurów prosto na prójącego przestrzeń Jago. Dzioby, pazury, uderzające go kruche ciała, sytuacja była niebezpieczna. Serce chłopaka zabiło mocniej, oddech przyspieszył, spocone dłonie zacisnęly się na kierownicy motoru. Nagle chłopak dostrzegł tuż przed sobą stojącą po środku drogi ludzką postać… dziewczęca sylwetka.
Jennifer.
Pisk opon, protest metalu, iskry, motor wpadł w poślizg i o włos wyminął niewzruszoną postać. Ptaki zniknęły, a przynajmniej tak się Jago zdawało, gdy próbował wydostać obolałą nogę spod ciężkiego pojazdu. Krew zalała mu oczy. Pęknięty łuk brwiowy, pięknie. Przez czerwoną kurtynę dostrzegł, że dziewczyna wreszcie się poruszyła, podeszła blisko, coraz bliżej, wyciągnęła do niego bladą rękę. Nie wiedzieć czemu pochwycił ją. Pomogła mu wstać. To nie była Jennifer.
Otarł wierzchem dłoni spocone czoło i zakrwawione oczy.
- Hej, Rainbow Dash - głos dziewczyny przyprawiał o dreszcze. Coś było z nią nie tak. Smród siarki i jeszcze czegoś, czego nie rozpoznawał. Jago spróbował wyrwać rękę z żelaznego uścisku. Dziewczyna uśmiechnęła się czerwonymi od krwi zębami - Nadstaw się.
Nim zdążył zareagować, czoło dziewczyny, a może właściwsze byłoby określenie - istoty - zderzyło się z jego własnym. Choć łeb miał twardy, jak koński, ból eksplodował pod czaszką, oślepiając go na chwilę. W chwili zagubienia, wywołanej przez wstrząs zobaczył fortecę na wybrzeżu, fortecę która obiecywała bezpieczeństwo.
- Waliia - usłyszał własny głos i wiedział już, że nie może odrzucić tego zaproszenia.
- A teraz zmykaj, kucyponku - mruknęła istota puszczając jego rękę i przeciągając się z chrzęstem protestujących kości - Mam tu bożka do ubicia…
Niewysoka blondynka, w zakrwawionej białej bluzce i przetartych dźinsach i jednym czerwonym trampku ruszyła przed siebie, wyraźnie utykając. Po chwili pochłonęła ją chmura ptaków.

[MEDIA]http://25.media.tumblr.com/tumblr_lvhkey9G3b1qg6rkio1_500.gif[/MEDIA]

… I am a woman of choice

- Tony Marching! Mój ulubiony przyjazny diabeł z sąsiedztwa! Co za spotkanie! - dziewczyna miała może trzydzieści lat i byłaby całkiem ładna, gdyby nie zmęczenie i chorobliwa bladość, które sprawiały, że wyglądała niczym upiór. Wrażenie potęgowała krew spływająca z jej ust ciemnym, niemal czarnym strumieniem. Jakaś magia musiała trzymać ją przy życiu. Krąg, do którego go przywołała był jednak zbyt potężny by Anthony mógł ją wyczuć. Miał jednak pewne przesłanki by sądzić, że pod maską tyciej, rozpadającej się blondyneczki kryła się jedna z tych istot, które mogły okazać się bardzo kłopotliwe. By przyzwać konkretnego demona, niezbędna była intymna znajomość jego prawdziwego imienia, co nie było łatwe zważywszy, że same demony często nie miały tej wiedzy.
Sprawa była metafizyczna.
A ta istota zdawała się w metafizyce pławić.
Jak również we własnej posoce.
- Jestem wielkim fanem twojej pracy - istota w ciele człowieczki uśmiechnęła się okrutnie i nasunęła na przekrwione oczy ciemne okulary - Osobiście mam na koncie parę kuszeń, ale co tu dużo mówić, to w większości sprawy przedawnione.
Ciałem blondynki wstrząsnął obrzydliwy atak kaszlu. Na podłodze piwnicy, w której się znajdowali wylądowała gęsta, krwawa plwocina. Anthony starał się nie przyglądać zbyt dokładnie.
- Hm - demon otarł twarz rękawem - Muszę się śpieszyć. Zaczynam gubić płuca.
Istota, która mogła być prawdziwym diabłem, a mogła tylko udawać, sięgnęła do kieszeni wytartych dżinsów i wyciągnęła z niej tubkę mentolowych pastylek sławnych z ułatwiania oddychania.
- Placebo - blondynka wzruszyła ramionami - Ale co mi pozostało?
Marching nie wiedział. Istota zaczęła ssać.
- Jestem… byłem Wężem. Teraz robię w ratowaniu świata przed zagładą… - przez chwilę ciszę przerywały tylko ciamki, mlaski i siorbnięcia. Uwięziony w nakreślonym według starożytnej tradycji kręgu wiążącym, Anthony nie miał powodu wątpić w prawdziwość słów opuszczających usta dziewczyny i doceniał ironię sytuacji - Mam plan, a właściwie poszlakę. Jak dobrze pójdzie wyhoduję sobie nawet teorię, która nam wyjaśni jak przywrócić słońce. Wchodzisz w to, Tony?

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 10-12-2013 o 23:40.
F.leja jest offline  
Stary 11-12-2013, 14:51   #3
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Noc była piękna i ciepła, spokojny wiatr mknął między drzewami by następnie przynieść do nozdrzy Waleriana zapach żywicy i sosnowych igieł. Widok z jego apartamentu zapierał dech w piersiach, las i morze, zieleń i niekończąca się tafla płynnego srebra odbijająca światło księżyca w pełni. Kiedyś Walerian radował by się tym obrazem w pełni, niestety w dzisiejszych dniach widniała na nim skaza, gdy obrócił głowę w lewo ruiny Le Cavay pojawiły się w polu widzenia, kiedyś piękne miasteczko zaledwie trzy kilometry od Walli tonęło teraz w ciemności wyciągając w górę pięć wieże pustych i zniszczonych biurowców niczym palce dłoni trupa, to osiedle nie mogło przetrwać, brakowało mu ochrony, ochrony Żmija. Moce Waleriana były silne ale nie nieograniczone, poza tym związany był z tym ośrodkiem nie z całym światem, po prostu wypełniał swój kontrakt, nie był on bohaterem z opowieści. Jego rozmyślania przerwało ciche pyknięcie które usłyszał on za swoimi plecami dochodzące z wnętrza jego gabinetu i alarmujący głos jego sługi który rozbrzmiał w jego umyśle. Walerian odwrócił się powoli, by zobaczyć kto taki kryje się w mroku jego domeny. Była to kobieta, a przynajmniej ciało należało kiedyś do kobiety, istota przemówiła.
- Nie śpisz - głos kobiety był naznaczony zmęczeniem, szorstki jak tarka, niepokojący, niewłaściwy - Dobrze.
Walrian nie odpowiedział, dał istocie mówić i wyjawić cel swojego pojawienia się.
Obcy przemawiał chaotycznie i szybko jakby nie pewny jeszcze do końca swojej istoty i samego siebie, jednak jej słowa zaintrygowały Waleriana, "miało plan, jak przywrócić prawdziwą moc słońca". Rozwiązało by to wszystkie problemy jego leża , w zamian za informacje oczekiwała ona natomiast ciała a to było coś co przy odrobinie pracy ktoś taki jak Walerian był w stanie załatwić. Obcy nie pozwolił mu jednak zadać żadnych dodatkowych pytań. Chociaż właściwie, nie były już one potrzebne. Walerian którego lata życia liczone były w setkach nie był skłonny do zbytniego przejmowania się stanem rzeczy, nie była to jednak głupota, ani lenistwo, on po prostu wiedział ,że wszystko co istotne ma swój opisany bieg i nie ma co na siłę go przyspieszać, bo można doprowadzić tym tylko do własnej zguby...


*****


Ostatnimi czasu rzadko wychodził ze swojego apartamentu w ciągu ostatnich trzech miesięcy widziano go na dole tylko dwa razy gdy wyczul on w oddali zbliżającego się potężnego przeciwnika, więc nie dziwiło go ,że widok jego istoty na niższych kondygnacjach wywołał małą panikę. Matki zabierały swe dzieci mężowie stawali za to między swoimi żonami a samym Aitvarasem jakby miał zaraz ukazać swą prawdziwą postać i pożreć całą jego rodzinę, inni natomiast reagowali inaczej, wręcz przyjaźnie patrząc na istotę z szacunkiem tylko delikatnie oznaczonym szkarłatem strachu. Jeszcze inni wybiegali już na korytarze dzierżąc jako kto miał broń w dłoniach i patrząc na Waleriana jakby miał zaraz wykrzyczeć rozkazy.

Układ samego budynku zmienił się znacznie od czasów jego wykorzystania jako zwykły hotel, co prawda wszystkie dwanaście pięter ogromnego kompleksu było zamieszkane ale najważniejsze placówki, nie licząc samego leża Żmija, zostały przeniesione do kompleksu podziemnych parkingów. Tam właśnie kierował się Walerian do samego centrum, do bazy oficjalnego wodza chronionych przez niego ludzi, Séverina. Większość mieszkańców została by zatrzymana w pół drogi do jego kwater ale jego strażnicy zawsze przepuszczali bez pytania.

Barczysty czarnoskóry mężczyzna o twarzy wojskowego weterana którym naprawdę był ,siedział akurat nad jednym z o opasłych zeszytów zawierającym przeróżne notatki zwiadowców, zerkając co chwilę na mapę która znajdowała się na stole oświetlaną samotnym światłem jednej z halogenowych lamp które oświetlały cały parking. Widząc otwierające się wykonane za dykty drzwi natychmiast podniósł się z miejsca odruchowo sprawdzając czy wielki rewolwer dalej spoczywa w swojej udowej kaburze, ale rozpoznając Aitvarasa odsunął ją.
- Kłopoty ?- zapytał szybko będąc już w pozie która jasno sygnalizowała ,że jest gotowy do natychmiastowej mobilizacji.
- Nie przyjacielu... jeszcze nie - odpowiedział z krótką przerwą na zastanowienie Walerian swoim typowym wyprutym z większości uczuć głosem.
- Ale musisz coś dla mnie zrobić. Powiedz mi, czy ta wampirza panna którą złapałeś ostatniej pełni jeszcze żyje? -
Pytanie to wyraźnie zdziwiło Séverina, Walerian zazwyczaj nie interesował się drobnicą, pozostawiając te sprawy jego ludziom.
- Tak, ale to nie była ostatnia pełnia tylko już dwa miesiące temu. -
Odpowiedział mimo zdziwienia.
- Nieistotne. Czy jest w takim stanie jak się spodziewam ? Zamknięty w lochu na wpół wyschnięty trup szalejący z głodu? -
- Dokładnie, później się ją trochę podkarmi i wyśpiewa nam wszystko co chcieli byśmy od niej wiedzieć. -
- Niestety nie tym razem Séverianie... -powiedział Walerian.
- Co ?! No nie, mów w końcu o co KURWA CHODZI ! -
- Séverina!!! - w drzwiach odezwał się kolejny głos.
Do pokoju weszła młoda atrakcyjna kobieta w weki około 20 lat która patrzała z gniewem na weterana. Miała ona długie blond włosy i bardzo jasne niebieskie oczy a także, chociaż ukrytą teraz pod mundurem, zdecydowanie dobrze prezentującą się figurę.
- Wybacz proszę Mistrzu - powiedziała także do Waleriana kłaniając się lekko.
Séverin wywrócił oczami i spojrzał na kobietę z mieszanką politowania i irytacji.
- Wiesz ,że nie musisz Nicol... - zaczął mówić nagle przerywając następnie w pół zdania spiorunowany spojrzeniem blondynki.
- Potrzeba wam czegoś Mistrzu ? - Dodała następnie patrząc już w stronę Waleriana.
- Tak Nicol, bądź tak miła i upewnij się ,że przetrzymywana przez was wampirzyca wróci do stanu używalności, będzie mi potrzebna. - powiedział Walerian pozbawionym uczuć głosem. Nie rozumiał on przywiązania tej kobiety do swojej osoby co prawda uratował on ją jako jedną z nielicznych z Le Cavay gdy tamtejsze wampiry zorientowały się ,że słońce już nie jest w stanie ich ranić ale robił już tak dla setek innych w tym ośrodku.
- Ludzie zmieniają się tak szybko - pomyślał ta drobna szesnastolatka którą wyrwał z łap jednego z wampirów gdy chciał się on pożywić także i jej krwią po tym jak rozdarł już gardła całej jej rodziny stała się w ciągu tych krótkich pięciu lat prawą ręko dowódcy.
Niestety Nicol tez nie wyglądał na zachwyconą tym pomysłem krwiopijcy mieli dla niej specjalnie miejsce w duszy, na samym dnie płonących piekieł.
- Wypuścisz ją.... Mistrzu ? - Zapytała z niewiarą i zawodem w głosie.
- Nie - odpowiedział Żmij
- A czy mógł byś powiedzieć po co... - zaczęła kobieta.
- Tak, Nicol mógł bym, choć ze mną - odpowiedział Walerian nim zdążyła ona jeszcze do końca sformować pytanie.
- Walerian - Powiedział jednak jeszcze Séverin by zatrzymać dwójkę która już zaczęła się kierować w stronę drzwi.
- Nic z niej nie wyciągniesz Séverin, nic... tak samo jak z całej reszty- odpowiedział Żmij.
Séverin nie miał na to jak odpowiedzieć wiedział ,że Walerian ma racje...
- Pojawią się też u nas goście Séverin, goście mojego pokroju. Więc bądź tak miły i informuj mnie o wszystkim w najbliższym czasie. - dodał jeszcze Żmij zamykając drzwi.

*****
 

Ostatnio edytowane przez czajos : 12-12-2013 o 22:37. Powód: Literówki
czajos jest offline  
Stary 13-12-2013, 23:02   #4
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ain't nobody calling, ain't nobody home...


Już trzeci dzień byli w drodze. Paliwo zaczynało się kończyć, ale Daniel parł dalej, pchał ich na przód, brnął w swe szaleństwo. Jelena obserwowała jego upadek z początku nie wiedząc nawet na co właściwie patrzy.
Najpierw stracił kontakt z innymi Michalitami. Pal licho tych, którzy podobnie jak Daniel służyli w terenie, oni zawsze musieli być gotowi by zmienić miejsce zamieszkania i numer telefonu. Jednak, gdy przestali odbierać przełożeni, Daniel zaczął wątpić. Zaczął się bać. Brak rozkazów powoli zabijał w nim wiarę.
Wreszcie, wbrew zdrowemu rozsądkowi i protestom Jeleny, postanowił sprawdzić Dom Świętego Michała w najbliższym dużym mieście. Aż do momentu, gdy zobaczyli zgliszcza i gnijące na powrozach zwłoki był pewien, że znajdzie tam dzielnie broniących się przed potworami braci. To co zastali zmiażdżyło w nim nadzieję. Złożył się w sobie, skurczył, stracił siłę i wolę.
Jelena zaprowadziła go do opuszczonego domu, usadziła na zakurzonej kanapie i czekała aż do niej wróci. Mijały dni, dni obróciły się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a on snuł się jak duch po pokojach starej kamienicy. Klepki skrzypiały pod jego stopami, czasem dało się słyszeć dźwięk tłuczonego lustra i powolne kapanie krwi. W takie dni Jelena przychodziła do niego, by ukoić ból. Zazwyczaj jednak była zajęta trzymaniem ich oboje przy życiu. Zdobywała pożywienie, drewno na opał, walczyła o terytorium i powoli traciła nadzieję.
Aż pewnego dnia, gdy wróciła z polowania, zobaczyła Daniela na podwórcu, w niewielkim sadzie. Kierował twarz ku słońcu i uśmiechał się, tak błogo, że Jelenę przeszedł dreszcz. Pomyślała, że teraz to już na pewno oszalał, ale nie. Następnego dnia wstał wcześnie i oznajmił, że wyruszają w drogę, szukać innych. Jelena chciała zapytać o wszystko, i o nic, ale darowanemu koniu nie zagląda się w zęby, przełknęła więc gorzkie słowa i skinęła głową. Nie mogła mu przecież odmówić.
Najpierw przemierzali kraj na piechotę, starając się nie przykuwać niepożądanej uwagi. Miasta i miasteczka, które mijali były albo opustoszałe, albo we władzy potworów. Jelenę, bardziej niż przygnębiające obrazy przerażała obojętność Daniela, który za każdym razem, gdy trafiali w nowe miejsce stwierdzał, że nie, że to jeszcze nie tu i przechodził nad trupami dzieci by dalej szukać - czego? Nie wiadomo.
W trakcie tego marszu, Jelena zauważyła pewną prawidłowość. Wieczorem, gdy szykowali się do snu, Daniel odchodził, znikał gdzieś w ciemności, a gdy wracał miał na ustach ten sam dziwny uśmiech, co wtedy, gdy wszystko się zmieniło - błogi, ufny, szaleńczy.
Pewnej nocy, Jelena straciła cierpliwość i postanowiła podejrzeć Daniela podczas jego wieczornego spaceru. Nie było to trudne, Jelena była częścią przyrody, jeżeli nie chciała by ją zauważono, nie dawała się zauważyć. Szła za Danielem wgłąb lasu, w którym się ukrywali, aż wreszcie mężczyzna dotarł do niewielkiej polany. Tam stanął, uniósł twarz do księżyca i odetchnął głęboko. Jelena od razu zauważyła zmianę w jego postawie i wyrazie twarzy. Po chwili była świadkiem, jak Daniel kiwa głową, jakby się na coś zgadzał, obraca się na pięcie i wraca do obozowiska.
Od tego czasu towarzyszyła mu co noc. Jego dziwne medytacje niemal zawsze przebiegały w ciszy. Czasem Jelena słyszała, jakieś pomruki, urywany śmiech, a nawet westchnienia. Zbierała odwagę, by zapytać Daniela wprost, co właściwie wyrabia i gdzie ją ciąga. Zdeterminowana ruszyła za nim pewnej nocy, z gotową przemową w skołatanej głowie.
Znaleźli schronienie na opuszczonej stacji benzynowej, a sądząc po śladach krwi, nie została ona opuszczona dobrowolnie. Jednak Daniel nie znalazł żadnych świeżych śladów, które mogłyby świadczyć, że gdzieś w krzakach czai się jakiś wielki zły potwór. A mimo to, Jelena czuła irracjonalną obawę, którą mogła przypisać jedynie kobiecej intuicji. Gdy prześlizgiwała się przez cienie, by nie spłoszyć Daniela zawczasu, zauważyła, że coś jest nie tak. Michalita klęczał i kołysał się w przód i w tył, łkając cicho.
Obserwowała go w milczeniu, a gdy zaczął wznosić modły do niemych niebios wycofała się zawstydzona do miejsca, gdzie rozłożyli obóz.
Od tamtej nocy minęły długie, pełne desperacji dni. Daniel nieustannie się modlił. Prawie przestał jeść. Tylko spał i się modlił. Modlił się i spał. Jelena rozważała, czy nie uwolnić go od jego ludzkiej powłoki. Życie widocznie mu nie służyło.
Gdy sytuacja wydawała się już beznadziejna, Daniel znów ją zaskoczył. Siedzieli właśnie w milczeniu przy ognisku, gdy zbolała twarz michality rozświetliła się w wyrazie bezgranicznego szczęścia. Z ręki mężczyzny wypadły puszka podgrzanej fasoli i aluminiowa łyżka. On już jednak na nic nie zważał. Zerwał się na równe nogi i krzyknął.
- Tak! - pochylił się, podniósł prawie pustą puszkę i opróżnił ją z drogocennej zawartości. Następnie oderwał ostre denko i bez chwili zastanowienia rozciął nim wnętrze dłoni. Jelena rzuciła się by go powstrzymać, ale było już za późno. Krew już zbierała się w prowizorycznej czarce. Jelena próbowała mu ją wyrwać, ale odepchnął ją z zaskakującą siłą. Nie minęły sekundy, a puszka zaczęła drżeć i wibrować, wydając dziwne, odległe odgłosy.
- Tak - szeptał Daniel, wpatrując się w przedmiot szeroko otwartymi, lśniącymi od obłędu oczyma - Rozumiem. Oczywiście…
Następnego dnia znaleźli samochód i ruszyli w drogę. Na południe, do miejsca zwanego Walia. Tam gdzie posłał ich diabeł.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 14-12-2013, 00:43   #5
 
Rebirth's Avatar
 
Reputacja: 1 Rebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputację

Jago Boscawan nie do końca wiedział jak intepretować wizję. Leżał w bezruchu chyba z dobrych parę minut, wpatrując się w nocne niebo skryte za stalową kurtyną chmur. Nocne niebo które wryło się już w pamięć, wypalając ścieżki konstelacji w gałkach ocznych. Rozmyślał o swojej Jenny. O osobie którą kochał, i przez którą znajdował się teraz tutaj. Bez której nie byłby człowiekiem. I za którą widocznie cholernie tęsknił, skoro nawet na pustej drodze zdawało mu się, że próbuje łapać stopa. Nagle przypomniał sobie tą drugą kobietę. Albo to była ta sama? Jak go nazwała? "Rainbow Dash"? Twarz młodzieńca wykrzywiła się w zdumieniu. Po chwili przypomniał sobie, że coś sobie wtedy powiedział. "Walia". Czyżby chodziło o ten kraj na Wyspach Brytyjskich? Wysp, na które w żadnym wypadku mu się nie śpieszyło. Dziwny sen w każdym bądź razie... Zrobiło mu się zimno i w mig zorientował się, że leży sam, niemalże na środku pustej autostrady, otoczony wysokimi kępami trawy i krzewów. Szybko podniósł się z asfaltu i spróbował dojść do motoru. Dał radę, czyli pewnie skończyło się na drobnych potłuczeniach. Pora więc sprawdzić, czy niemiecki staruszek równie dobrze znosi wypadki. Obłożony pakunkiem stalowy dromader, spoczywał w ciszy, bezbronnie pośród mroku nocy, gdy niepozornej postury właściciel zaczął go w końcu podnosić. Dla przypadkowego widza ten wyczyn wyglądałby pewnie jak popis iluzjonisty, ale bądź co bądź Jago dysponował (nomen omen) końską krzepą. Nagle młodzieniec poczuł niepokój. Coś drgnęło pomiędzy przydrożnymi haszczami. Jego dłoń momentalnie powędrowała za plecy, gdzie w przewieszonej przez bark pochwie znajdował się posrebrzany miecz z wygrawerowanymi runami ochronnymi. Czuł jego lekkie wibracje, które występowały zawsze gdy w okolicy pojawiała się nadnaturalna anomalia. Drżenie jednak po chwili całkowicie ustało. "Zwiadowca" - pomyślał. Zrozumiał, że trzask i tarcie blachy o asfalt musiało przykuć uwagę nocnych łowców. Choć panowały całkowite ciemności, dla wielu istot był pewnie teraz niczym samotna latarnia na środku jeziora. Wiedział że nie może tu zostać ani minuty dłużej. Chwila prawdy nastała gdy spróbował odpalić motor. Wyszło za trzecim razem. Warkot szwabskiego silnika znowu zakłócił okoliczną ciszę, by zostawić po sobie jedynie smród spalin niskooktanowej benzyny.


Zajechał do znajomej stacji benzynowej, w której rządził i rezydował Stary Luca. Od kiedy pamiętał Luca nie wyściubiał stąd nosa, przynajmniej od czasu gdy nastał czas ciemności. Żył z tego co przywieźli mu po drodze karawaniarze, tacy jak Jago, i którym akurat również kończyło się paliwo w baku. Częste targowanie się i liczne konflikty, przysporzyły Luce gołębiej siwizny i spaczonego charakteru. Lecz mimo to Jago szanował Lucę, choć chyba nigdy nie powiedziałby mu całej prawdy o sobie. Zresztą Luca i tak ostatnio miał wystarczająco problemów z zapuszczającymi się co raz dalej watahami krwawych wilków. Bestie te choć nie różniły się wyglądem od zwykłych wilków (były jedynie od nich nieco większe), to cechowały się bardzo rozwiniętym intelektem. Niektórzy uważali nawet, że były nimi wilkołaki które zdecydowały się pozostać w wilczej formie.
Jago zaparkował swój motocykl i przypomniał sobie o obiecanym towarze. Wyciągnął z bagażnika drewnianą skrzyneczkę, a także zabrał ze sobą swoją torbę podróżną.
Skrzypienie aluminiowych zawiasów od razu zaalarmowało właściciela, który wyłonił się zza koralikowej kotary i wyszedł na spotkanie swojemu gościowi.

- Bonsoir! Jakże miło widzieć znajomą twarzyczkę, w dodatku o tak dziewczęcej urodzie!
- Daruj sobie, Luca. Mam to co chciałeś.
- Tres bien, tres bien! No to pokazuj co tam przywiozłeś!

Dwójka zdążyła się jeszcze powitalnie uściskać, po czym Boscawan zdjął z pleców torbę i położył na stoliku przeznaczonym dla klientów chcących wrzucić coś na ząb. Przynajmniej tak było dopóty Luca nie zwolnił jedynego pracownika i kucharza, gdy wyszło że podkradał mu towar. Jago wyjął z torby flaszkę z etykietą markowego wina, a także położył obok niej drewniane pudełko.

- Qui, qui! Czyż to nie jedyny, prawdziwy szampan Mercier prosto z szampańskich winnic? - rzucił zaintrygowany wyraźnie Luca.
- Dawno wypity - z uśmiechem odparł Jago - Zamiast tego jest tam woda święcona od arcybiskupa Lotaryngii. Ponoć potwory uciekają na samo wspomnienie o niej.

Na twarzy Luci ekscytację zamalował nagły zawód, spowodowany zapewne rozwianiem marzeń o skosztowaniu tego wybitnego trunku. Jak to typowy Francuz. Dobre wino cenił sobie nawet ponad własne bezpieczeństwo.

- A to drugie? - niedbale skinął głową w stronę pudełeczka.
- Może cię to zainteresuje... - młodzieniec otwarł pudełko, w którym znajdował się fragment jakiejś płaskorzeźby o religijnym temacie.
Luca przyjrzał się dość niechętnie. Nie do końca nawet chyba wiedział co to takiego.
- To fragment ołtarza z Saint-Benigne w Dijon. Prosiłeś o...
- O dewocjonalia - sprostował poirytowany właściciel stacji paliw - A nie jakieś okruchy wystroju!
- Przykro mi, ale tylko tyle zostało z...
Jago wiedział, że stary Luca zbyt łatwo wpada w złość i zbyt trudno ją opanowuje.
- Nie obchodzi mnie to. Co mi da ten bezwartościowy kawałek gruzu?!
- Na tym ołtarzu leżały długi czas co najmniej dwie autentyczne relikwie. Do tego był wielokrotnie święcony i odmawiano przy nim modły nawet wtedy, gdy wampiry niszczyły katedrę. Musi mieć jakąś moc ochronną...
Starzec z grymasem niechęci wziął w dłonie fragment ołtarza i dokonał skrupulatnych oględzin z każdej strony. Jago w milczeniu oczekiwał na decyzję sprzedawcy. Ten westchnął, mruknął coś pod nosem i w końcu odpowiedział.
- Niech cię szlag Jago, wezmę ale... - spojrzał młodzianowi w oczy - Nie tego od ciebie oczekuję. Następnym razem postaraj się bardziej. Możesz lać do pełna, ale tylko ze względu na naszą dobrą znajomość.
Luca nie byłby sobą, gdyby nie ponarzekał. Jago jednak nie zamierzał protestować, wszak dostał to po co przybył. Paliwo było niczym druga krew i równie potrzebna Boscawanowi do przeżycia co jego własna. Zarzucił ponownie torbę na plecy i ruszył w stronę wyjścia. Przed drzwiami zatrzymał się jednak i zapytał jeszcze o jedną rzecz.

- Słyszałeś może o Walii?
- O tym państwie u Anglosasów?
- Niekoniecznie. Może to dziwnie zabrzmi, ale może chodzić o jakąś fortecę?
- Hmm... Nie mam pojęcia. Ale jak chcesz, mam na zbyciu kilka map. W ramach współpracy możesz sobie jakąś wziąć. Myślę też, że twój stary druh Jean Vogel powinien coś wiedzieć.
- Rozumiem. Dzięki za pomoc Luca, do następnego.

Jago wyszedł i zaczął wlewać paliwo do baku. Jean Vogel był człowiekiem-instytucją, nawet w opanowanym przez nie-ludzi świecie, on dawał sobie nadzwyczaj radę. Zwykle podróżował, załatwiając różne interesy, ponoć nawet miał wtyki wśród wampirzej arystokracji. Nigdy nie robił nic bezinteresownie, choćby było to podanie filiżanki herbaty. Może dlatego tak dobrze prosperował. Spotkania z nim Jago wspominał dość gorzko. Jean budził szacunek, ale nie sympatię. Bo poza smykałką do interesów, Jean miał aparycję alfonsa, narcyza i miejskiego cwaniaczka w jednym. Lecz jeśli ten sen sprzed wypadku był czymś więcej, albo co gorsza nie był snem, to nie miał za bardzo wyboru. Musiał spotkać się z tym niefajnym typem by dowiedzieć się czegoś o tej fortecy. Nie rozumiał do końca co go tam pchało. Może pragnienie odmiany? A może wspomnienie o Jennifer tak go zmotywowało? Nie zastanawiając się dłużej, Boscawan wsiadł na motocykl i ruszył wzdłuż drogi prosto do miasta, gdzie miał nadzieję spotkać Jeana Vogela...
 
__________________
Something is coming...

Ostatnio edytowane przez Rebirth : 21-12-2013 o 20:15.
Rebirth jest offline  
Stary 16-12-2013, 17:08   #6
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Odkąd znikła moc, która chroniła ludzi przez wszelkimi istotami pokroju wampirów, wilkołaków czy Tony’ego, minął już jakiś czas. Ambasador piekła na ziemi czuł się tutaj dobrze. Cały czas bawił się ludźmi, ich głupotą, słabościami. Przykładowa bójka w barze o dziewczynę, sprowokowanie kradzieży, wywołanie kłótni … to było jak małe piwo dla Marchinga. Żeby się dobrze bawić potrzebował codziennie przynajmniej kilku tego typu rozrywek.

Dziewczyna o ciemnych lokach opadających na jej plecy była wściekła. Za jej paznokciami znajdowały się komórki naskórka napastującego ją mężczyzny. Bluzka, zakrywająca jedynie piersi oraz ramiona była już nieco naderwana ukazując coraz więcej ciała, którego tak bardzo pożądał wpatrujący się z nią dewiant. Jego spojrzenie przypominało wzrok wygłodniałego wilka oglądającego ranną sarnę. Wyszczerzone zęby, trzęsące się oczy, głośny sapiący oddech, dziwna pozycja. Ona natomiast zarówno bała się jak i była odważna. Nie miała ochoty skończyć jak spora część kobiet, dla których los nie był łaskawy odkąd zgasło słońce. Okazało się, że potwory takie jak chodzący umarli czy inne plugastwa nie były takie złe jak monstrum obudzone w człowieku. Taka była natura tych stworzeń, a inny przedstawiciel ludzkiej rasy po prostu wybrał taki żywot. To właśnie było przerażające.

Siedzący na zniszczonym hotelowym balkonie Tony obserwował całą sytuację. Pod nosem mruczał to i owo.
- No śmiało. Jest twoja. Bierz się za nią. Kto inny jak nie ty jesteś tutaj facetem. – szepnął do siebie.
Zupełnie jakby mężczyzna na dole usłyszał te słowa. Doskoczył do kobiety, szarpiąc się z nią chwilę. Kolejna symfonia krzyków i pojękiwań dotarła do uszu Tonego. Czuł się jakby właśnie palił porządne kubańskie cygaro.
Z dołu dało się usłyszeć odgłos rozrywanego materiału. Po raz kolejny kawałek bluzki wylądował gdzieś na ulicy. Tak samo jak dwie minuty temu na twarzy mężczyzny pojawiła się kolejna krwawa pręga od paznokci. Broniła się.
Tony wziął płytki oddech. Już chciał szepnąć kolejne kilka słów. Jednak opierając się o barierkę coś przykuło jego uwagę. Jakiś wewnętrzny głos. Niczym lata temu. Zamknął oczy i poczuł drganie pod jego koszulą. Pentagram dostał jakby ataku. Zaczął robić się czerwony i jakby jakaś siła zaginała przestrzeń wokół niego. To przestawało być przyjemne.
Mężczyznę na dole opuściło nienaturalne pragnienie, kobieta wykorzystała tę okazję i uciekła. Po paru sekundach na dole został jedynie niedoszły gwałciciel. Tonego… coś wessało. Dało się jedynie usłyszeć jakieś dziwne słowo w potwornie brzmiącym języku.

* * *

Pojawił się w jakimś innym miejscu. Naszyjnik dalej emanował energią. W głowie Tonego słychać było jedynie jego prawdziwe – to piekielne imię. Dopiero po chwili trzymania się za głowę zaczęło docierać do niego cokolwiek z zewnątrz. Cała materia jaka go otaczała była obca. Nie znał tego miejsca, nikt nigdy go do niego nie przysłał. Po szybkim rozeznaniu jego słuch zarejestrował jego ziemskie imię.
Po krótkim nieco denerwującym Tonego monologu demona zamkniętego w ciele blondyneczki w końcu przyszedł czas na to, aby Marching się w końcu odezwał.
- Po cholerę mamy przywracać słońce? Dobrze nam tutaj. Co prawda mamy konkurencję, jednak… miło jest czasem popatrzeć jak inni pracują. – powiedział w końcu z nieco jakby zniesmaczoną miną.
Chwilę później dodał ciszej, z delikatnym uśmiechem:
- Przekonaj mnie
 
__________________
Sanity if for the weak.
Aeshadiv jest offline  
Stary 18-12-2013, 13:19   #7
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Ani Echo, ani Ezekiel nie widzieli wszystkiego. Ezekiel widział jednak więcej i to jego osąd ich prowadził. To on decydował, gdzie mają zmierzać by uratować kolejne istnienie.
Tym razem jednak, Echo wątpiła.
Zaczęło się, jak zwykle. Ezekiel omiatał spojrzeniem swych mnogich oczu świat i medytował. Echo czekała, aż powróci do niej duchem i wyznaczy kierunek. Trwało to długo, ale nie pierwszy raz Ezekiel kazał jej czekać. W końcu się rozbudził. Zdał się swej towarzyszce zaniepokojony, ale nie naciskała.
A może powinna była.
Wskazał nowy cel. Echo nie była zbyt biegła w geografii świata ludzi, jednak zdążyła się przez ostatnie lata wiele nauczyć. Miejsce, które obrał Ezekiel było odległe i niebezpieczne. Czyż bliżej nie było wielu potrzebujących?
Ten potrzebował ich bardziej.
Echo nigdy nie poddawała w wątpliwość osądu swego partnera. Postanowiła, że i tym razem jeszcze na to nie pora.
Wyruszyli w drogę bez zwłoki. Dzięki dalekowidzącym oczom Ezekiela dostrzegali zagrożenia zawczasu i unikali ich zmyślnie. Ani razu nie byli zmuszeni podnosić ręki na inną istotę. Gdy jednak dotarli do miasta, Echo zmartwiła się nie na żarty. Paryż był we władzy najpotężniejszych z potężnych kainitów. Z pewnością, nawet Ezekiel nie był w stanie ukryć ich przed czujnymi i wrażliwymi nosami krwiopijców.
Musieli się spieszyć.
Echo zaprotestowała jeszcze raz, choć wiedziała, że upór jej towarzysza bywa niepokonany.
Weszli pomiędzy potwory.
Nie sięgnęły ich pazury, ani kły.
Dotarli do Kościoła Świętego Serca. Fasada była nietknięta. Żaden potwór nie mógł tknąć Sacre Coeur. Zbudowane z soli i żelaza, na planie kręgów, run i symboli, było fortecą Michalitów, ich największym skarbem. A mimo to, było opuszczone. Echo wyczuła woń śmierci.
Żaden potwór nie wszedł do środka, ale i żaden Michalita nie wyszedł żywy. To jedno było pewne.
- Tam? - zapytała, niedowierzając - To przecież cmentarzysko.
- Tam - odparł on i po raz pierwszy wyczuła w jego głosie nutę desperacji i czegoś drugiego, czego nie potrafiła zidentyfikować.
Weszli do środka. Ktoś z pewnością ich zobaczył. Nie można było wkroczyć do Świętego Serca niezauważonym. Potwory musiały tu mieć swoich szpiegów. Gdyby Echo była na ich miejscu, nie spuszczałaby Kościoła z oka.
Gdy weszli do środka, odór rozkładu nasilił się. Jej wcześniejsze przypuszczenia szybko okazały się prawdą. Nawę zapełniały ciała. Wychudzone, zeschnięte zwłoki, zwrócone były twarzą do ołtarza. Wszystkie ściskały w powykręcanych czasem palcach pistolety. Wszystkim brakowało sporej części czaszki.
A jednak z taką nadzieją spoglądały w malowaną twarz Syna Bożego, wznoszącego się nad ołtarzem z rozpostartymi do lotu ramionami.
Ezekiel ponaglił ją. Nacisnęli odpowiednią rzeźbioną lilię i wślizgnęli się do tajemnych korytarzy Zakonu. Dopiero po chwili bładzenia w całkowitych ciemnościach, gdy zdani byli znów tylko na spojrzenie Ezekiela, Echo zaprotestowała.
- Tu nikogo nie ma… wszyscy dawno nie żyją…
- To nie prawda - odparł jej przewodnik i jak na zawołanie z głebi podziemi dało sięsłyszeć miarowy, donośny dźwięk - Ktoś tu jest.
Ruszyli za sygnałem, prosto do źródła.
Echo za wszelką cenę starała się powstrzymać drżenie swej ludzkiej powłoki. Bała się.
Ciemności? Tego co się w niej kryje? A może tego, któremu powinna bezgranicznie ufać, a który ukrywał przed nią jakieś tajemnice? Od samego myślenia o tym mogła rozboleć głowa.
Znak człowieczeństwa. Anioły nie znają fizycznego bólu, choroby i słabości.
Irytujące staccato z każdym krokiem robiło się głośniejsze. Zbliżali się. Echo obserwowała otoczenie bardzo uważnie. Lochy, dotarli do miejsca odosobnienia. Drzwi większości cel były szeroko otwarte, martwe istoty wszelkich kształtów i rozmiarów wisiały w łańcuchach. Michalici musieli je zabić nim sami odebrali sobie życie. Jednak łomot świadczył, że nie pozbyli się wszystkich śmieci. Dlaczego? Kto czekał na nich w ostatniej celi?
Drzwi były ulane z litego żelaza. Podobnie ostaczająca je framuga. Zamki wbudowane w konstrukcję były srebrne. Srebro i żelazo tworzyły natchnione wzory na ścianach. Na kamieniach zbierała się sól. W środku ktoś był.
Ezekiel chciał coś jej powiedzieć, próbował ją odwieść od spojrzenia przez niewielki wizjer, ale nie słuchała. Przywiódł ją tutaj pod pretekstem pomocy potrzebującemu. W tej celi nie mogło być nikogo godnego pomocy anioła.
W środku było ciemno. Prócz nieziemskiej zielonej poświaty wypełniającej celę nie było nawet promyka światła. Mimo to, siedząca na samym środku pomieszczenia postać była wyraźnie widoczna. Czarne włosy, długie członki, blada, zabarwiona chorobliwym odcieniem skóra, szmaty osłaniające resztki godności i kajdany splecione ze srebra i żelaza, które wżerały się w ciało i zatruwały krew, uderzające miarowo o posadzkę.
- Musimy mu pomóc - Echo usłyszała słowa Ezekiela - To Wieczny Tułacz.
Nie trzeba było jej więcej tłumaczyć. Wieczny Tułacz, pierwszy morderca, pierwszy bratobójca, naznaczony piętnem, skazany na niekończące się cierpienie istnienia. Nie posiadał żadnych nadludzkich mocy, prócz niepodważalnej nieśmiertelności. Wampiry, którym wydawało się, że od niego pochodzą myliły się, Kain był tylko pokutnikiem.
Echo nie zdawała sobie sprawy, że został schwytany i uwięziony przez Michalitów.
- Zna całą historię ludzkości. Może wiedzieć, jak… - świadomość Ezekiela zawahała się. Widocznie nawet on nie był pewien powodzenia swego tajemnego planu - Może nam pomóc.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 19-12-2013, 16:43   #8
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Soundtrack

She's like the wind through my treeeeeeee
She rides the night next to meeeeeeeeee
She leads me through moonlight
Only to burn me with the suuuuuuuuuuuun!

Jelena fałszowała przeraźliwie przyciskając z emfazą kraciastą ścierkę do piersi.

Po zapuszczonej chacie niósł się wysoki i irytująco radosny głosik wykastrowanej z muzycznego słuchu królowej performensu. Cała Jelena zresztą była postacią tak przejaskrawioną, że jej powierzchowność przywodziła na myśl sceniczny kostium.

Kiedy się na nią spoglądało w pierwszej kolejności widziało się włosy, dopiero później całą resztę. Gęste, splątane w całkowitym chaosie pasma w kolorze słomy okalały twarz na kształt zbuntowanej aureoli. Wystarczyło dodać do tego rozciągnięte ciuchy w tonacji zieleni i kilogram pobrzękującej tandetnej biżuterii aby otrzymać krzyżówkę wyzwolonego ducha Dzieci Kwiatów, uciekinierki szpitala psychiatrycznego i nawiedzonej-eko-bojowniczki-o-planetę.

She's taken my heart
But she doesn't know what she's doooooooooooooone!

Całe szczęście, że większość jej nabrzmiałych od żywej emocji zawodzeń zagłuszała oryginalna taśma puszczona przez jej artefakt – podniszczonego boomboxa na baterie. Cud techniki jaki sobie pożyczyła kila miesięcy temu, odkąd Daniel wciągnął ją na tą ekscytującą ścieżkę wędrowno-łupieżczego stylu życia. Nie żeby narzekała. Jej losy przerodziły się w film drogi z dwójką fantastycznych bohaterów i cudownym soundtackiem w tle. Każdy dzień był przygodą, której nie mogła się doczekać. A przynajmniej było tak... dopóki Daniel nie popadł w ten swój stan intensywnej melancholii. Może chociaż zje coś kiedy wróci z tego swojego depresyjnego Ogrójca.

Jelena spojrzała na ułożone na blacie kasety magnetofonowe. „Best Love Songs Ever” Vol. 1-7. Jej osobista biblia dnia codziennego. Ewangelia według świętego Patricka Swayze właśnie wypłukiwała kłębiące się w myślach zmartwienia.
Placek zaskwierczał na patelni i Jelena przerzuciła go na drugą stronę drewnianą łopatką nie przestając się wydzierać.

Feel your breath on my face
Your body close to meeeeee
Can't look in your eyes
You're out of....

Piosenka płynąca z głośników się urwała jakby cięta nożem. Jelena dokończyła linijkę a capella i spojrzała w kierunku magnetofonu. Daniel nadal dociskał palcem guzik stopu rozcierając pionową zmarszczkę na czole.
- Odrobina ciszy... Marzy mi się... odrobina ciszy.

Jelena nie lubiła go takiego. Przez ostatnie miesiące popadał w skrajności. Albo zapadał się w kanapę pierwszego napotkanego domu i celebrował własną katatonię albo wręcz przeciwnie, tryskał niezdrowym entuzjazmem i popędzał ich jak bydło. Miała dość. Ale jakiś skrawek jej samej czuł się za Daniela odpowiedzialny i jedyne co mogła tak naprawdę zrobić to się nim opiekować. Inna sprawa, że jednocześnie po trochu go nienawidziła.

- Kolacja – rzuciła niby krypto-hasło.

Przerzuciła placki na talerze i ułożyła je na stole.
Kurz, bród, zaduch. Czasem wolała już nocować pod gołym niebem. Większość domów w jakich się zatrzymywali była na skraju ruiny, z zabitymi deskami i kawałkami dykty oknami nieprzepuszczającymi światła. Mekka jesiennego spleenu i samobiczowania. Dobrze, że chociaż miała swoją muzykę. Nim dołączyła do kolacji puściła „I will always love you”, choć pojednawczo ściszyła niemal do minimum.

- Niech leci – postanowiła buńczucznie a on jedynie skinął głową pochłaniając swoją porcję.

Po kolacji znowu uciekł do lasu i pogrążył się w modlitwie. Rozmawiał z tym „kurwa wie kim”. Demonem, Aniołem a może głosem we własnej głowie. Trochę Jelenę niepokoił fakt, że podążają za urojoną wizją Daniela, której źródła nie mogła nawet zweryfikować. Kiedy tej nocy oświadczył, że wyruszają poczuła jednak ulgę. Zasiedzieli się tutaj już stanowczo za długo. Trwonili czas.

Rankiem kiedy Daniel otworzył oczy zobaczył nad sobą pochyloną twarz Jeleny. Jej jasne niesforne loki niemal łaskotały go po twarzy kiedy gapiła się na niego z góry, przykucnięta na wezgłowiu łóżka niczym ptak na drucie wysokiego napięcia.
- Obudziłeś się – stwierdziła przekrzywiając na bok szyję.
Jeśli się wystraszył to tego nie okazał. Ziewnął tylko i przetarł podpuchnięte oczy.
- Pójdziemy w stronę miasta. Potrzebny nam samochód.
- Wiesz, że nie lubię samochodów.
- Wiem.

Kolejny dzień upłynął na wędrówce w stronę miasta. Tam Daniel zorganizował spory wóz, który Jelena znienawidziła a priori. Przynajmniej do czasu aż rozsiadła się w fotelu pasażera i dojrzała wbudowany w maskę rozdzielczą pierwszej kategorii sprzęt grający.
Uśmiech rozlał się po jej twarzy.
- Daaaanielu! - rzuciła mu się na szyję jak dziecko po rozpakowaniu prezentu gwiazdkowego. - Trochę... się wzruszyłam.
- Nie zrobiłem tego z myślą o tobie. Samochód był odpowiedni – łowca poklepał ją zdawkowo w łopatki.
- Ależ oczywiście – nie kłóciła się i już nurkowała w schowku przerzucając płyty CD aby po chwili unieść w geście zdobywcy błyszczący krażek nad głowę. - O mój boże, Danielu.... The Bangles! The Bangles!

Soundtrack

Zapowiadała się wspaniała podróż.
 
liliel jest offline  
Stary 20-12-2013, 00:08   #9
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie



Paz była piękna i niebezpieczna, pełna niewymuszonej gracji i ostrych krawędzi, intensywna jak najmocniejsze espresso i słodka, jak czekolada z chilli. Prawdziwa, wiekowa wampirzyca, która mimo zaszłych zmian nie zamierzała wychodzić z łóżka przed zmrokiem.
- Niesmaczne - oznajmiła, pojawiając się w umówionym miejscu o umówionym czasie. Wystawa Deyrolle przedstawiała obecnie wypchanego wilkołaka i młodą kobietę z dzieckiem. Sławny sklep taksydermiczny na Rue du Bac zmienił nieco asortyment od czasu zgaśnięcia słońca.


Paz zawsze była punktualna. Zawsze była też zniewalająca w swych długich, czarnych sukniach, albo szytych na miarę garsonkach. Koniec świata nie był dla niej pretekstem by porzucić pięlęgnowane przez stulecia przyzwyczajenia.
- Wszystko zrobiło się niesmaczne - zaciągnęła się cygaretką w długiej, malowanej w czerwone kwiaty cygarniczce. Strząsnęła popiół długim, białym palcem i spojrzała na Salvadora z niechęcią - Dobre maniery, tradycja, klasa - wymieniała - Wszystko co najważniejsze przestało się liczyć. Egzystujemy w świecie przesycenia. Rzym miał swoje womitoria i walki karłów, i Rzym upadł. Ten reżim czeka taki sam koniec.
Oparła się o ścianę, krzyżując kształtne nogi w czarnych pończochach i zabójczo wysokich szpilkach. W tych butach sięgała Salvadorowi niemal do brody. Wielka wampirzyca miała naprawdę kieszonkowe ciało.
- Coś się dzieje w Sacre Coeur - oznajmiła.
Salvador wiedział co wydarzyło się w dawnym domu Michalitów. Wiedział i nic nie mógł zrobić. Siły wroga były nie tylko przeważające, ale też przytłaczające i uzbrojone po ostre zęby. Michalici zostali otoczeni gęstym kordonem, osaczeni i zagłodzeni. Nie mogli opuścić Świętego Serca, ale żaden potwór nie mógł też wejść do środka. owodem była nie tylko zwykła uświęcona ziemia katedry. Całe Serce przesiąknięte było solą, żelazem i srebrem, nic skażonego nie było w stanie przestąpić progu, ani nawet tknąć pierwszego stopnia budowli.
Wampiry próbowały wysyłać do środka swych thralli, ale żaden nie odnalazł tajemnego przejścia do katakumb. Gdy wszyscy Michalici byli martwi - większość zabiła się w rytualnym samobójstwie - armia paryskich krwiopijców odstąpiła od oblężenia. Teraz jednak Paz mówiła, że coś znów działo się wokół Sacre Coeur. Salvador się niepokoił. Wiedział, co kryje się w podziemiach i wiedział, dlaczego wampiry tak tego pragną.
- Dziewczyna weszła do kościoła, anielica - serce Ruenteza zabiło mocniej. Jego myśli powędrowały do Miriam. Dawno jej nie widział. Czy to możłiwe, że to ona zakradła się do przeklętej katedry?
- Książe chce Wiecznego Tułacza - wampirzyca prychnęła, zmieniając temat - Co za idiotyzm. Nie wiem, jak oni mogą wciąż wierzyć, że Kain jest odpowiedzią na wszystkie dylematy?
Włożyła do cygarniczki kolejnego papierosa. Salvador podał jej ogień, podziwiając jak jej biała twarz ożywia się w świetle migotliwego, złotego płomienia.
- Spotkałam go kiedyś, wiesz? - ciągnęła konwersacyjnie - Jest śliczny, jak jakiś elf i popieprzony, jak stado kotów.
Westchnęła i uwolniła z płuc zgrabne kółko dymu.
- Moi pobratymcy znów otoczą Sacre Coeur. W mniejszej sile, ale coś tam wystawią. Jedna anielica im nie straszna.
Salvador rozumiał, że to oznacza jedno - Miriam, jeżeli to ona, jest w ogromnym niebezpieczeństwie. Bez pomocy nie ujdzie z życiem.
- Hmm - Paz wyrwała go z gonitwy myśli przeciągając chłodnym palcem po jego policzku - Opuszczam Paris - mruknęła wampirzyca - Jutro rano będę już w drodze do Zamku Bran.
Ostatnia wciąż żywa małżonka Draculi wciągnęła nosem woń byłego michality i oblizała usta.
- Zaszyję się u siebie i przeczekam to szaleństwo. Możesz jechać ze mną. Będzie mi cię brakowało...
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 24-12-2013, 13:34   #10
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Here’s your chance


- Prze… przekonaj? - demon zakrztusił się własną krwią i przez chwilę Tony poważnie obawiał się, że zdechnie na jego oczach i zostawi go w kleszczach diabelskiej pułapki na kolejne stulecia, albo póki beton pod jego stopami nie zacznie pękać i kruszeć.

Do tego na szczęście nie doszło. Dziewczyna usiadła i przeczesała włosy palcami, zostawiając na nich cienką warstwę krwi.

- No to może tak - harknęła i splunęła na posadzkę czerwoną flegmą - Lubisz ten świat. Lubisz kusić człowieczków. Lubisz obserwować, jak czynią grzeszki, do których ich nakłaniasz.

Skrzyżowała nogi i przeciągnęła się rozkosznie.

- Jeżeli nie pomożesz, to już się tak więcej zabawiał nie będziesz. Po pierwsze dlatego, że nasi koledzy na dole rozpocznął apokalipsę i nie będzie już powodu by kogokolwiek kusić. Całą resztę wieczności spędzisz na biczowaniu grzeszników, albo dokładaniu węgla pod kotły ze smołą.

Wstała i westchnęła.

- Po drugie dlatego, że zostawię cię tutaj samiutkiego, bez widoku na piękny boży świat i bez widoku na uwolnienie - uśmiechnęła się krwawo - To jak? Przekonałam cię?


To tell me what you want



Na mapach, o których wspominał Luca Jago nie znalazł wzmianki o Walii. Były to proste mapy drogowe, jednak w miarę szczegółowe. Chłopak mógł więc wnioskować, że w jego wizji-niewizji nie chodziło o żadne miasto, czy wieś o nazwie Walia.

Jean Vogel nie był trudny do odnalezienia. Nawet w pozbawionym elektronicznej komunikacji świecie samozwańczy król biznesu uznawał, że reklama jest na wagę złota. Jego karawana zostawiała informacje o swoich kolejnych przystankach każdemu z kim udało się ubić interes i w większości mijanych miasteczek.

Jago szybko trafił na trop i dogonił powoli posuwającą się kawalkadę wozów pancernych i kawalerii.

O dziwo konie stały się w nowym świecie najbardziej niezawodnym środkiem transportu. Jago spodziewał się, że będzie musiał się niedługo przesiąść ze swojego wysłużonego motoru na coś co pali zdecydowanie mniej, albo wręcz wcale - jak czworonożne środki transportu. Jednak wciąż powstrzymywała go przed tym resztka godności osobistej.

Członkowie karawany jeana znali Jago, co sprawiło, że nie zabili go od razu, gdy tylko pokazał się w zasięgu strzału, ale także nie ułatwiło mu dostępu do szefa.

Na jego spotkanie wyjechała Carra - wysoka blondynka o budowie pływaczki. O ile było mu wiadomo była człowiekiem, ale można było wątpić, słysząc o jej wyczynach podczas walk z tymi, którzy myśleli, że są wystarczająco mocni by wziąć karawanę Jean’a.

Kobieta w milczeniu wysłuchała petycji Jago, gdy tymczasem jej gniadosz próbował zjeść włosy motocyklisty.

- Lubi cię - mruknęła na odchodnym i Jago nie miał zielonego pojęcia czy z całej tej eskapady będzie coś dobrego.

Jednak nie minęła chwila, a Carra dała mu znak by podjechał do wozu szefa. Jean wychylił się przez okno i obejrzał sobie chłopaka od stóp do głów ze swym zwykłym niepokojąco-lubieżnym uśmieszkiem.

- Jago Boscawan, mój ulubiony harleyowiec - Jean oblizał spierzchnięte wargi i pociągnął zaczerwienionym od koki nosem. Nie było sensu go poprawiać, nie odróżniłby harleya od vespy.

- Słyszałem, że szukasz Walii? Chyba będziemy w stanie sobie nawzajem pomóc. Wiem gdzie jest Walia, wiem czym jest i wiem co za potworki tam zastaniesz. Wszystko to ci powiem - Jean wskazał na Carrę - Jeżeli zabierzesz ją ze sobą.

Jeżeli kobietę zaskoczył plan szefa, nie dała tego po sobie poznać. Była twarda, nieprzejednana i gotowa na wszystko, jak maszyna do zabijania, albo terminatorzyca ze starych filmów.

To nasuwało na myśl wiele pytań i wątpliwości.



When nobody’s around



Miriam dawno nie widziała Salvadora, ani nikogo innego. Gdy drogi jej i byłego michality rozeszły się, nie sądziła, że będzie jej tak trudno. Opuściła Paryż z myślą, że poza nim z pewnością także są ludzie, którym potrzebna jest pomoc i opieka. Nie myliła się. Wiele dobrego zrobiła w drodze. Wiele krzywd zdołała naprawić. Wiele żyć uratować. Jednak zawsze gdy ruszała dalej podświadomie wiedziała, że to tylko doraźna pomoc. Czasem zdawało jej się, że wystarczy by odwróciła się plecami, a to co naprawiła padało w ruinach. Jednak trwała w swym postanowieniu, kroczyła wybraną drogą - z sercem na ramieniu - jak mówili ludzie. Do czasu.

Tego dnia padało. Las spływał strugami zimnej wody, liście szumiały, ziemia pod nogami rozmiękała i ustępowała. Choć Miriam zdawała sobie sprawę, że deszcz nie jest w stanie jej zaszkodzić, to chłód przenikał ją do kości, a mokre ubranie krępowało ruchy. Mimo to brnęła na przód, krok za krokiem, dalej, szukać potrzebujących. I wtedy to usłyszała, krzyk, może nawet bardziej pisk, i zaraz następny. Od razu rzuciła się w stronę wołania, choć powinna była przystanąć i pomyśleć. Teraz wiedziała, że w tym nowym świecie nie można wszystkiemu ufać, ale wtedy po prostu działała. Nie dbała zresztą o siebie, póki mogła kogoś uratować.

Krzyki nie ustawały i były coraz głośniejsze, co przekonało Miriam, że znajduje się bardzo blisko ich źródła. Już, za tymi krzakami, za tym drzewem, na tej polanie.

Na tej polanie nie było nikogo. Trzeba było wtedy uciekać.

Miriam zadrżała i schowała twarz w dłoniach. Zadźwięczały łańcuchy. Nie powinna się ruszać. Dźwięk może ich przyciągnąć.

Trzeba było uciekać, ale zdziwiona, że nie widzi ofiary, ani oprawcy stanęła na środku polany, rozglądając się niepewnie. Dopiero wtedy dostrzegła ptaki, setki ptaków na gałęziach drzew, krzaków, w trawie, wszędzie dookoła. Gdy z gardła jednego z nich dobył się mrożący krew w żyłach krzyk, Miriam zrozumiała w końcu, że to pułapka.

Nie pamiętała wiele z tego co stało się później. Szum deszczu zmieszał się z szumem skrzydeł. Ptaki przysłoniły niebo i opadły ją dziobiąc, drapiąc, bijąc. Ale najgorszy był ten chłód, który przeniknął każdą komórkę jej ciała, a teraz paraliżował ruchy i myśli.

Wciąż go w sobie czuła.

Potem straciła przytomność. Widziała mężczyznę w ptasim płaszczu, ale tylko przez ułamek sekundy. Ciągnął ją gdzieś.

Obudziła się w lochu. W ciemnej, zimnej piwnicy, gdzie wciąż czuła to nieludzkie zimno, które osłabiało ją na ciele i umyśle.

Początkowo przychodził do niej, przerażający, pozbawiony twarzy, bożek w ptasim płaszczu. Dotykał jej swoimi szponiastymi palcami. Patrzył, a potem czesał jej włosy. Sto razy, szczotką z końskiego włosia. Czasem rozpinał jej bluzkę i zapinał na powrót. Innym razem wpinał jej kwiaty we włosy. Nigdy nic nie mówił, choć ona wrzeszczała, płakała i błagała w swym osłabieniu niezdolna by się mu przeciwstawić. W końcu zaczęła tracić rachubę dni, tygodni, a nawet miesięcy, które upłynęły jej w więzieniu. W końcu przestała go zauważać. W końcu prawie przeoczyła fakt, że przestał się pojawiać, choć nie miał w zwyczaju zostawiać jej samej na dłużej niż kilka godzin.

Strach. Bała się, że o niej zapomniał, że zgnije w samotności, pod ziemią, w uściskach obcej mocy.

Niepotrzebnie.

Z letargu wybudził ją trzask metalowych zamków i skrzypienie drzwi gdzieś nieopodal.

- Nic dziwnego, że nie mogliśmy znaleźć jego kryjówki - kobieta była poirytowana - Kurwa… widziałeś? Niezłą miał menażerię. W każdej celi trup… Po co mu to było?

- Może próbował sobie zebrać kongregację? Wiesz, wierzących? - mężczyzna zdawał się mieć inne problemy na głowie - Pytanie brzmi, kto go tak dla nas nadwyrężył?

- Niewdzięczny z ciebie sukinsyn. Ktokolwiek to zrobił, zaoszczędził nam fatygi.

- To musiał być ktoś potężny - mruknął mężczyzna bez przekonania - Może być niebezpieczny.

- Huh - kobieta prychnęła i skrzypnęły drzwi do celi Miriam. Głowa anielicy podniosła się, a oczy otworzyły szeroko. Dwójka ludzi stała w drzwiach. Miriam poczuła łzy na policzkach - Kurwa… - kobieta szepnęła prawie niedosłyszalnie - Ona jeszcze… kurwa…

Miriam zapadła w sen.


I try not to care


Daniel i Jelena jechali długo, często się zatrzymując, choć nie byłoby takiej potrzeby, gdyby Daniel pozwolił jej prowadzić. Niestety, nie miał zamiaru jej aż tak zaufać.

jelena zauważyła to dopiero niedawno, ale wydawało się jakby wszystkie spędzone razem chwile, wspólne zadania, wspólne wieczory i poranki, przestały się dla niego liczyć. Daniel zaczął traktować ją jak niepewnego sojusznika, kogoś do kogo nie należy odwracać się plecami, a czasem zdawał się zupełnie zapominać o jej istnieniu.

No i miał swoje sekrety. Jelena zauważyła, że teraz prawie na każdym postoju znikał , czasem na kilka godzin. Wracał zmęczony, ale zadowolony. Parę razy widziała na jego ubraniu krew i podejrzewała, że nie należała ona do niego. Nie widziała na jego ciele świeżych ran.

W końcu postanowiła go śledzić.

Zatrzymali się na zupełnym odludzi, w głębi lasu. To była kolejna dziwna rzecz w tej ich podróży - zamiast jechać prostą, w miarę przejezdną drogą, albo wręcz autostradą, Daniel kierował ich na boczne drogi, a czasem wręcz prosto wgłąb lasu, jak dzisiaj. Zaparkował przy strumieniu. Brzeg był kamienisty i stabilny, z łatwością utrzymał ich pokaźny środek transportu.

Daniel wystrzelił z siedzenia kierowcy, gdy tylko zatrzymał się silnik i już go nie było. Jelena dała mu trochę przewagi. Zamknęła samochód, ukryła kluczyki na przednim kole, pod błotnikiem i bez pośpiechu ruszyła za swym michalitą.

Daniel się starał, szedł ostrożnie, dbał o to by nie zostawiać zbyt oczywistych śladów, jednak nie miał żadnych szans z leśną zjawą. Jelena szybko złapała trop i podążała za mężczyzną, jak cień. Wreszcie, pośród drzew dostrzegła jakąś chatkę. Budynek składał się z butwiejących bali i wyglądał jakby ledwo trzymał się w pionie. Gontowy dach dawno już się poddał siłom natury. Daniel przystanął przed drzwiami i… zapukał.

Minęła chwila, a potem dwie i Jelena zaczynała podejrzewać, że mężczyźnie po prostu pomieszało się w rozumie. Jednak po jeszcze jednej tyciej chwili drzwi uchyliły się i w szparze pomiędzy dwiema gnijącymi deskami pokazała się postać - śliczny chłopiec, może nastoletni o jasnych włosach i rumianych policzkach, całkiem nagi, a na jego plecach krwawe kikuty skrzydeł. Mimo wyraźnych śladów łez na pyzatych policzkach jego usta wykrzywiał promienny uśmiech.

- Ty jesteś Daniel - głos chłopca był łagodny, ale przenikliwy, bez problemu docierał do uszu Jeleny, choć odpowiedź Daniela ginęła gdzieś po drodze w trawie i krzakach - On mi powiedział, że powinienem na ciebie poczekać. Pomożesz mi, prawda?

W miarę jak mówił, drzwi otwierały się szerzej ukazując całą sylwetkę dziecka.

- Jestem David, Zwierzchnictwo nad miłosierdziem - rzekł chłopiec i więcej już nie powiedział.

Daniel był szybki. Zbyt szybki.

Ostrze wbiło się w miękki brzuch Davida i sięgnęło serca. Jelenie wydawało się, jakby wszystko nagle zamilkło i zapłakało. A potem była cisza i głuche uderzenie ciała o ziemię.



I must deliver



Po dwóch miesiącach odizolowania wampirzyca była wychudzona, osłabiona i odrobinę zdziczała. Na pojawienie się kazdej żywej istoty reagowała przerażeniem i agresją. Walerian szybko zorientował się, że jest młoda. Prawdopodobnie została przemieniona już pod dniu, wktórym zgasło słońce, może nawet nie miała roku. Starsze wampiry były bardziej odporne zarówno fizzycznie, jak i psychicznie.

W dodatku ta miała ze sobą jeszcze portfel z kilkoma zakrwawionymi dolarami, dokumentami i zdjęciem rodziny. Na kolorowym kwadraciku starsze małżeństwo stało otoczone przez pięcioro młodych ludzi w różnym wieku. Z tyłu widniał napis - urodziny taty 05.07.2005.

Zgodnie z dowodem osobistym dziewczyna nazywała się Sophie Bertrand i wcześniej mieszkała w Saint Tropez.

Severin poinformował Waleriana, że złapano ją podczas jednego z ataków. Słaba grupa okolo dwudziestu krwiopijców próbowała rozbić karawanę z zapasami. Jednak michalici nie byli w ciemię bici i potrafili się bez problemu rozprawić z kilkoma młodziakami. Gdy wszystko się skończyło, tylko Sophie została przy życiu. Skulona za wrakiem samochodu czekała na śmierć, kołysząc się jakby była w szoku.

Gdy Walerian i Nicol weszli do celi, gdzie trzymano wampirzycę, ich oczu ukazał się równie żałosny widok. Sophie kuliła się w koncie, obłapiając chudymi rękami głowę i mruczała coś pod nosem. Walerian zbliżył się. Wampirzyca wrzasnęła przerażona i pobrzękując łańcuchami spróbowała zlać się w jedno ze ścianą.

- Idźcie sobie… idźcie sobie… - protestowała, kręcąc zawzięcie głową.

~”~

Severin, tak jak obiecał, poinformował Waleriana o rozwoju sytuacji niemal od razu. Ptasi bożek, który nękał ich swoimi sztuczkami od dobrych paru miesięcy nagle przestał. Zwiadowcy wysłani na drogę, która najczęściej nawiedzał znaleźli wyraźne ślady walki. Gęsta, czarna krew oraz wfruwające w powietrzu pierze zaprowadziły ich do ukrytego w lesie bunkra, gdzie odryli niemal rozprutego trupa o ptasich szponach zamiast stóp i dłoni.

Przeszukawszy bunkier znaleźli cele pełne rozkładających się trupów. Ptasi bożek musiał być jakimś chorym kolekcjonerem. Zwiadowcy nie mieli wielkich nadziei, że prócz tej makabry znajdą coś wartościowego, jednak uznali za swój obowiązek przeszukać cały bunkier.

Odkryli dziwaczny ołtarz zbudowany z ptasich i ludzkich kości, leże przypominające gniazdo, uwite z gałęzi i zakrawionych ubrań oraz jedną żywą istotę zamkniętą w jednym z najgłębiej położonych pomieszczeń. Dziewczyna była skuta łańcuchami, na których wyryto nieznane zwiadowcom runy i zdawała się być odurzona.

Zwiadowcy sprowadzili ją do Walii, ale nie zdjęli z niej łańcuchów podejrzewając, że nie jest do końca człowiekiem.

~”~

Walerian opuścił właśnie celę wampirzycy, wywabiony wieścią o nowej istocie, która zwitała do Walii, gdy jego myśli przerwał syk już znajomego stworzenia.

- Gdzie jest moje ciało? - demon ledwo trzymał się na nogach. Ba, ledwo trzymał się kupy. Jedna ręka zwisała bezwładnie,rozszarpana jakimiś pazurami. Prawa noga powłóczył lekko, zostawiając za sobą krwawe ślady. Głowa, nienaturalnie przekrzywiona na bok wydawała z siebie dziwne harczące dźwięki, które pewnie spowodowane były przekłuciem płuc, a może nadgnieceniem tchawicy?

- Gdzie. Moje. Ciało? - potwór nie grzeszył cierpliwością.


I’m a pretender
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 27-12-2013 o 09:21.
F.leja jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172