Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2014, 02:42   #1
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Tramwaj 2022 - SESJA ZAWIESZONA

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ST2H8FWDvEA[/MEDIA]



Zapanuje mrok. Wielkie zaćmienie. Północ zamieni się z Południem.
Wojna sprzymierzy się z naturą, przeciw pokojowi.
Ofiara całopalna w niebie wywoła deszcz krwi na skałach,
Nasze oblicze zostanie okaleczone.


- Michel de Nostredam


Odwrócenie biegunów, Ragnarök, przepowiednie Majów, Nostradamusa i innych dziwaków. Nie było czarnego papieża, nie było żadnego Antychrysta. Kiedyś ludzie czekali na koniec świata z kieliszkiem szampana w ręku, odliczając wspólnie czas do katastrofy, a gdy wybijała godzina zero, słychać było tylko okrzyki radości, czy inne „Hura!”. Tym razem, nikt się nie cieszył.

„O kurwa.” – jedyne, co usłyszeliście, zanim fala uderzeniowa zmiotła świat wokół was.

Kto by się spodziewał…

To było prawdziwe.

Cholernie prawdziwe.





TRAMWAJ 2022










Wydawało się, że świat po zagładzie będzie… cichy.

Nic bardziej mylnego. Powietrze niosło echo syren i klaksonów. Zapadały się budynki, z których wybiegali płonący ludzie. Ktoś wzywał pomocy, gdzieś płakało dziecko. Rozpędzone samochody taranowały ludzi na środku ulicy. Jakiś wóz wjechał w słup na wstecznym. Pisk hamulców i odgłos zgniatanej karoserii.

We śnie, w kołyskach, w szpitalnych łóżkach, za biurkiem w pracy, w szkole podczas lekcji, w sklepie, kupując wiosenne kurtki, w drodze do chorej matki, do domu, czytając książki i pijąc kawę...

Uwięzieni w gruzach, pod tonami szkła, betonu i stali, w samochodach, we własnych domach, ginęli. Ginęli, spaleni żywcem, skacząc z okien wieżowców chwilę przed zawaleniem, ginęli, przygniatani sufitem własnych mieszkań, ginęli pod stopami tratujących ich ludzi...

Krzyki... zewsząd krzyki. Bezwartościowe, beznamiętne, bezosobowe...



Na obrzeżach kolumny samochodów wyjeżdżały z miasta. Były atakowane przez pieszych, których z każdą chwilą przybywało. Każdy chciał wydostać się z miasta. Samochody wjeżdżały na siebie, taranowały uciekających ludzi. W końcu grzęzły, bez możliwości ruchu. Kierowcy wysiadali z nich, zostawiając swój dobytek, uciekali.

Z daleka było słychać odgłos eksplozji… z płonącej stacji benzynowej wydobywały się kilometry czarnego dymu…

Czarnych słupów dymu na horyzoncie przybywało z każdą chwilą… Potem było już tylko gorzej.
 
Revan jest offline  
Stary 24-02-2014, 23:17   #2
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany



Ktoś wyskoczył przez okno… wypadł między jadące samochody, które nagle samoistnie gasły. Stłuczka. Nie, karambol. Ktoś wypadł przez okno. Wszędzie potłuczone szkło…

Tramwaje, siłą fali uderzeniowej, wypadły z torów. Wyglądało to strasznie. Z jednego wyszło kilka osób. Dwóch umundurowanych na zielono… Tak, Yuri i Mateusz, którzy poznali się dzisiejszego poranka. Wyszli razem, dziwnym trafem, trzymali się razem. Zauważyli klęczącego pośród rzeki rozbitych samochodów oszołomionego, pokiereszowanego faceta. To był Joseph. W jakimś dziwnym, niby ludzkim odruchu wzięli go pod pachy, tak jak zabiera się kurtkę, uciekając z płonącego domu. Tak po prostu. Była pod ręką, jak i on. Za nimi pobiegli Emilian i Jacek.

Dlaczego akurat za nimi? Cóż, dobrze wybrali. Ostatni ocaleni z wykolejonego wagonu. Wszystko działo się tak szybko, nie było czasu na oglądanie się za sobą…



*** Yuri Zhevnov, Mateusz Czajkowski, Joseph Kahn, Emilian, Jacek Tarasiewicz ***



Spędzili ze sobą kilka dni, trzy noce. Trzy noce pełne napięcia w jakiejś piwnicy… Dlaczego tam? Ktoś po prostu krzyknął „Tutaj!”.






Na początku był chaos. Plątanina, zebrać jak najwięcej ocalałych z najbliższej okolicy, zanim spłoną w płomieniach, zanim zapadną się na nich bloki… Oprócz nich, było tutaj także trzynaście innych osób. Tylko tyle, albo… aż tyle.

Dzień po katastrofie… Nikt nie miał odwagi wyjść. Drugiego dnia po katastrofie, zaczęły się pytania. Kto to zrobił? Dlaczego? Ktoś spróbował wyjść, powiedział „Zobaczę, co się dzieje na górze.” W istocie, nie było już słychać krzyków, ani palących się zgliszczy. Wydawało się bezpiecznie. Nie wrócił.


10 stycznia 2022 roku. Godzina 10.00
Poznań, dzielnica Rataje
54 godziny po katastrofie.



Nastał trzeci dzień. Eter milczał. Nie było Internetu. Elektryczności. Komórki… te dziwnym trafem przetrwały. Niektóre. Pokazywały „brak sieci” i padały z powodu braku energii. Nie było bieżącej wody, ani jedzenia.


*** Król Artur, Tomasz Wisławski ***


Artur początku usłyszał straszliwy huk. Szyby samoistnie pokruszyły się w drobny mak. Chciał uciekać, gdy jakiś samochód nagle wjechał w front sklepu. Nikt z niego nie wysiadł, kierowca… nie przeżył. Potem jacyś biegnący ludzie… fala ludzi. Wyszedł, krzyczał na nich. Nikt na niego nie zwrócił uwagi. Zauważył w oddali ogromny obłok czarno-pomarańczowego dymu. Wiedział, co się stało. Wrócił… Spędził trzy dni za zapleczu sklepu.

Tomasz Wisławski… W chwili wybuchu wyszedł na tym najlepiej… Nie miał też nic do stracenia, może to dlatego. Może i by siedział tam dalej, w kanałach ciepłowniczych, gdyby nie zaraza, jaka przyszła trzeciej nocy. Z plagą szczurów się nie dyskutuje, przed nią się ucieka. Uciekał więc… Świat, który widział nocą był… Inny. A gdy zrobiło się jaśniej?

Tomasz wszedł przez pozostałości drzwi frontowych do sklepu z odzieżą sportową „WILDEX”, jak głosił szyld wkomponowany w dach srebrnego audi. Był pierwszą osobą, której kroki Artur usłyszał od kilku dni…



*** Jan Twardowski, Irmina Zalewska ***




Trzy dni kluczenia pośród zgliszczy i ruin, omijając wszelkie oznaki ludzkiej aktywności. Irmina, jak i Jan wiedzieli, że najlepszym sposobem na przetrwanie jest podróżować samemu… jak się umie. Irmina nie miała tego luksusu. Nie z Nadią, to było niemożliwe… Musiała zacząć rozważać opcje dołączenia do jakiejś grupy. Ale nie zostawi jej przecież samej… chociaż, gdyby mogła zdjąć z pleców zbędny balast...

Jan widział już wiele w życiu. Jednak czegoś takiego, jak to, nigdy. Kokaina połączona z alkoholem… kto by pomyślał, że to połączenie może mieć zdrowotne właściwości? Oprócz kaca, pozwoliło mu to przetrwać zagładę. Zaćpany, leżał w tunelu tramwajowym prowadzącym z Os. Lecha na Franowo. Obudził się, ale nie pamiętał, jak tu się znalazł. Na początku to wszystko wydawało się snem… ale nim nie było. Poznań był nie tyle przerażający, co pusty... nie licząc martwych ciał.

Do czasu. Aż trzeciego dnia, zbliżając się korytarzem do jakiegoś małego obozowiska w jakiejś ocalonej połowie bloku w mieszkaniu… Usłyszał bulgot gotującej się wody. Jan skradał się... Spojrzał w bok. W wejściu do zdezelowanego mieszkania stała mała, kilkuletnia dziewczynka, która spoglądała na niego ogromnymi, zielonymi oczyma.
 
Revan jest offline  
Stary 25-02-2014, 00:11   #3
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Sepp przesunął ręką po hotelowym stoliku nocnym i zrzucając przy okazji książkę sięgnął po telefon starając się trafić w tą część wyświetlacza, która odpowiadała za przycisk „OK.” W końcu dał za wygraną i otworzył oczy:
- Sieben, zwei, acht, ein. – wyrecytował i pianie koguta ustało. Wstał z łóżka i ubrał dres. Rozciągnął się szybko i wyszedł na hotelowy korytarz i włożył słuchawki w uszy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=JijYB6vJNaw[/media]

Truchtem zbiegł 360 stopni dzielących go od parteru. Hotelowe lobby było puste, skinął głową portierowi i wyszedł z hotelu. Kilkanaście sekund później był już w pobliskim parku. Półgodziny zleciało szybko. Prawie 700 metrów sprintu do drzwi hotelowych na zakończenie codziennej rozgrzewki, właściwie prawie na zakończenie – jeszcze schody… Kiedy znalazł się w pokoju odsapnął i z przyjemnością puścił na siebie ciepłe strugi wody. Ubrał się i szedł na śniadanie. Kontynentalne do bólu i nudne jak w każdym hotelu. Jedyną ciekawostką były jajka sadzone z żółtym serem. Ze względów dietetycznych i kalorycznych nie powinien się obżerać, ale… poziom zawodów był średni i Sepp stwierdził, że może sobie pozwolić na wyżerkę.

Chłopak spojrzał po ras ostatni na informacje wyświetlone na ekranie telefonu i uśmiechnął się. Po chwili był już w tramwaju – o tej porze prawie pustym, przynajmniej w tym miejscu. Otoczenie hotelu było dziwne – jakieś resztki przemysłowej dzielnicy przeplatane domami jednorodzinnymi… Przemysłówka zwykle sąsiadowała z blokowiskami, typowymi sypialniami, a nie z dzielnicami domów jednorodzinnych… Cóż, może w tym kraju było inaczej? Dla Seppa była to luźna obserwacja – zupełnie go to nie interesowało. Miał tu do załatwienia swoje sprawy i to było w zasadzie wszystko co go tutaj interesowało.
- Przepraszam – odparł zupełnie nie rozumiejąc potoku polskiego jakim zalała go kobieta z dwójką małych dzieci, która wsiadła do pojazdu. No dobra, może jego plecak zasłaniał trochę poręcz przy automacie biletowym, ale to można było zacząć kupować, a Sepp by się odsunął… W każdym razie kobieta, jedną ręką starająca się kupić bilety i trzymać się uchwytu, a drogą ogarnąć dwójkę najwidoczniej bezstresowo wychowywanych dzieci, które darły się wniebogłosy i robiły wszystko co się tylko dało, aby skutecznie zdenerwować wszystkich w około, mówiąc coś dalej głośno zwalczyła automat biletowy i usadowiła się z dziećmi na jednym z większych siedzeń. Sepp i Dieter wrócili do cichej rozmowy. Mechaniczny głos wyrecytował „Rondo Środka” i Sepp roześmiał się głośno. Google tłumaczyło tą nazwę na „Objazd” i – jakby na to nie patrzeć – był to dobry żart. Poznaniacy mieli jednak poczucie humoru i dystans do siebie – bo przecież Google nie mogło się mylić…
Tramwaj zaliczył Objazd skręcając wdzięcznie i zaczął podążać za siódemką. Cichy pisk wzmógł się, kiedy żółto zielony żelazny rumak przyspieszył znacznie na prostej kierując się na południe. Sepp spojrzał odruchowo na zegarek – mieli czas, sporo czasu. Było kilka minut do 12, na miejscu będą za kwadrans góra; cała zabawa miała się rozpoczynać o pierwszej… Czasu jak marasu… Wyścig tramwajów został jednak brutalnie przerwany przez sygnalizację świetlną na Baraniaka – siódemka zniknęła radośnie za szklano-betonowym budynkiem… Szóstka po chwili ruszyła niespiesznie w dalszą drogę, by po chwili dojechać do kolejnego przystanku. Tutaj wiele osób wysiadło, być może ze względu na pobliski dworzec autobusowy i w zasadzie pusty tramwaj ruszył w kierunku centrum.


I'll take you to paradise
Close your eyes, you will feel no pain
Take my hand, you will be paralyzed
My hands on your neck, down in the rain
Down in the rain

Your eyes don't see
What you mean to me
So blind... help me
I'm falling, complete

I'll take you to paradise
Your eyes don't see
What you mean to me
So blind... help me
I'm falling, complete

Agonoize - To Paradise


Muzyka urwała się nagle i Sepp pomyślał, że czas rozejrzeć się za czymś nowym, skoro ładowany wczoraj wieczorem odtwarzacz właśnie się rozładował – Szlag… Tramwaj też zwolnił i mężczyzna wyjrzał przez okno.
W pogodny poranek i w tej strefie klimatycznej pojawienie się burzy pyłowej było co najmniej dziwne, choć w zasadzie Sepp nie interesował się rano pogodą. W tramwaju jednak zapanowało poruszenie – ktoś pukał palcem w wyświetlacz telefonu. Sepp spojrzał na zegarek – ten działał. Jednak rysujący się w oddali grzyb był odpowiedzią na nagłe pojawienie się pyłu i uszkodzenie elektroniki:
- Hinter mir! – wrzasnął przywalając kolanem w szybę. Soto hiza-geri nie było perfekcyjne i na szybie pojawił się tylko wielki pająk spękanego szkła. Nie zwracał uwagi na poruszenie jakie pojawiło się po ciosie i cofnął się tyle ile się dało w ciasnej przestrzeni pojazdu. Odbił się z nogi i zwinął w powietrzu wybijając sobą szybę…

* * * * *

Brzęk tłuczonej szyby zlał się w jedno z upiornym zgrzytem zgniatanych blach. Chwilę później było już cicho, jeżeli nie liczyć syku poduszek powietrznych.
- Aaron ... am leben Sie?
- Irgendwie tot ...
- Ein Autounfall wurde an die entsprechenden Abteilungen berichtet. Sie haben eine Bestätigung erhalten. Bitte auf das Eintreffen der Rettungsdienste warten und nicht aus dem Fahrzeug verirren.
– wyrecytował syntetyczny głos komputera pokładowego, jakby oddalanie się od pojazdu wchodziło w grę. Sepp nie czuł nóg, a obraz poskręcanych blach okraszonych tysiacami kawałków szkła też nie zachęcał do ruszenia się.
- Aaron ... ich ... – zaczął.
- Es ist ... ich ... kalt ... Sepp? Wo… sind Sie? – głos był lekko przerażony, co zaskoczyło chłopaka.
- Ich bin hier ... tut mir leid. – wyszeptał.
- Halte… meine… Hand… ich… kann… ihn… ni…cht… be…weg…en…
- Mein Freund, ich habe wirklich ... AARON!!!
– wrzasnął kiedy głowa tamtego bezwładnie opadła na pierś, a uścisk dłoni zelżał – AARON!!!
Szarpnął się dziko, aby uwolnić nogę i mieć większe pole manerwu. Pieprzone nogi były zupełnie bezwładne.
- Aaron ... nicht schlafen! Sie sollten nicht schlief in dieser Zeit fallen. Der Körper ist nicht richtig in... AARON!!! wecken die Hölle, nein ... nein… n…

* * * * *

Kontrolka “TCSR” zapaliła się krwistą czerwienią kiedy Joseph wcisnął pedał do oporu. Pedał „wskoczył” i elektronika sportowego wozu zrozumiała intencję – hamowanie w trybie awaryjnym. Wszystko; co nie było niezbędne zostało odcięte…
Dyletacja czasu pozwalająca poklatkowo oglądać rzeczywistość.
Pierwsza jedna tysięczna sekundy. W cylinder silnika po raz ostatni wlewa się paliwo. Elektroniczne sprzęgło odcina napęd. Mózg zaczyna analizować prawdopodobne trajektorie pojazdów starając się znaleźć rozwiązanie.
Kolejne tysiąc klatek w których nie dzieje się absolutnie nic.
Tysiąc druga klatka. W lewo. Odruch. Wybór nigdy niedokonany. Magiczny wyświetlacz dalej pokazuje 128.76, prędkość spada zdecydowanie za wolno. Czujniki pojazdu wyłapały niespodziewaną przeszkodę… Tysiąc lat zbyt późno.
Kolejne czterysta dwadzieścia pięć klatek w których nie dzieje się absolutnie nic.
Tysiąc czterysta dwudziesta siódma klatka. Koła niemrawo zabierają się za zmianę trajektorii jazdy. Mózg rejestruje pierwsze migniecie kontrolki świateł awaryjnych. Zadowolony z siebie oznajmia, ze wie jak z tego wyjść. Noga odruchowo dociska pedał hamulca .
Dwa tysiące siedemnasta klatka. Czas stoi w miejscu. Wiem co chcę osiągnąć, jednak mam czas. Dużo czasu. Mogę wspominać. Wszystko. Ludzi, miejsca, ulubione kawałki… nawet głupie wpisy na ścianie, komentarze hejterów na oficjalnym profilu...
Prawie tysiąc lat później widzę twarz, już wyraźnie. Przerażenie, poddanie, nieme, nigdy niewyrażone pytanie… Dzieli nas nie więcej niż 100 metrów. Obaj wiemy, że nie ma szans na minięcie. Pegueot jest wyższy, może rozminiemy się zderzakami, energię będzie musiała wchłonąć karoseria.

“Aaron, tyle mam ci do powiedzienia; do wygarnięcia; do przebłagania. Szlag jasny. Nie musieliśmy się aż tak spieszyć… Asfalt był idealny, ale wcześniej padało, choć już nie było mokro… Szlag…”

Od chwili zero, kiedy prędkość początkowa wynosi 135,21 km/h, do pierwszego dotknięcia blach minęło niecałe pięć sekund. Kierowca wykazał się nieziemskim refleksem i zareagował w 0,7 sekundy (średnia reakcji 1,3 sekundy) widząc przeszkodę w odległości 200metrów. Samochód zaczął hamować po kolejnych 0,2 sekundy. Zdążył więc przejechać bez spowolnienia 47 metrów. Maksymalne opóźnienie wyniosło 5,5 m/s^2 tylko dzięki elektronice i doskonałym oponom. Mimo to samochód uderza w przeszkodę z prędkością prawie 83 kilometrów na godzinę. Zatrzymany do praktycznego zera w ułamku sekundy pojazd powoduje, że pasażerowie zaczynają lecieć do przodu, po kolejnej setnej sekundy pasy bezpieczeństwa zakleszczają się powodując wywarcie nacisku prawie tony na klatkę piersiową i szarpnięcie w tył… Kilka tysięcznych sekundy później ciało uderza w fotel, a głowa w zagłówek. Energia kinetyczna podrywa tył samochodu do góry - podrzucając prawie dwie tony jak zabawkę i obracając wokół chwilowego punktu zaczepienia. Samochód koziołkuje przez lewy błotnik i upada na bok, w tym czasie wewnątrz ciało kierowcy i pasażera poddawane jest przeciążeniu 5,2G. Energia przewraca samochód ponownie stawiając go na koła i kolejne szarpnięcie przez pasy bezpieczeństwa powoduje kolejne kilkaset kilogramów obciążenia, które łamie kolejne żebra.

- Kollision. Schneiden Sie alle Systeme aus.

Upiorny zgrzyt blach zlał się z piskiem opon, kiedy samochód nagle zaczął się obracać wokół środka ciężkości układu stworzonego tu i teraz z dwu pojazdów. Siła wyrwała bagażnik w górę i obróciła na bok wywracając pojazd na stronę kierowcy. Siła uderzenia oderwała drzwi, które poleciały w zupełnie innym kierunku niż wywijający ładny piruet samochód rozrzucający przy okazji wokół siebie bryzgi tłuczonego szkła i kompozytowych elementów spoilerów. Wóz stanął na kołach i chwilę później było już cicho, jeżeli nie liczyć syku wypompowujących się poduszek powietrznych.
- Aaron ... am leben Sie?
- Irgendwie tot ...
- Ein Autounfall wurde an die entsprechenden Abteilungen berichtet. Sie haben eine Bestätigung erhalten. Bitte auf das Eintreffen der Rettungsdienste warten und nicht aus dem Fahrzeug verirren.

Gdzieś w tle o asfalt uderzają kawałki blachy i ospojlerowania, którym dopiero teraz grawitacja kazała spaść na ziemie.


* * * * *


Drobne kawałki hartowanej szyby upadły na ziemię. Tylko kilka uderzyło w twardy beton - reszta rozsypała się cicho w trawie. Zbierając się z przewrotu do zenkutsu dachi mężczyzna spojrzał w bok, tam gdzie nad horyzontem powstawał kolejny obłok:

Instykt kazał mu jednak odwrócić głowę w bok i w ostatniej chwili uskoczył w bok przed ścianą ognia, która omiotła tramwaj, z którego właśnie wyskoczył i…

- Dieter!!! - wrzasnął w płomienie, jednak jedyną odpowiedzią było pękające szkło, rozsypująca się na tysiące fragmentów hartowana szyba...


* * * * *


“Aaron, tyle mam ci do powiedzienia; do wygarnięcia; do przebłagania. Dlaczego? Wtedy…Tyle bym dał, aby cofnąć czas i móc znów iść z tobą na cydr, albo na wódkę… jak mogłem tak to spierdolić?”


Give me the chance
I was denied
To sit and talk with you
For one last time

Did I disappoint you?
Did I let you down?
Did I stand on the shore
And watch you as you drowned?
Can you forgive me?
I never knew
The pain you carried
Deep inside of you.


I can't forget
Having to see
The words that knocked the wind
Right out of me
It's not enough
I've come undone
Trying to find sense
Where there is none


Just give me peace
You owe me that
To help ward off the fears
I must combat

Assemblage 23 – Dissapoint




Joseph nie zdawał sobie sprawy gdzie się znajduje i ile czasu minęło. W sumie nie obchodziło go to. Było mu szczerze i do bólu, kurwa, wszystko jedno...



.
 
Aschaar jest offline  
Stary 26-02-2014, 19:12   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czasem nie wiadomo, czy warto dużo wiedzieć.
Człowiek naczytał się tyle różnych rzeczy na temat nuklearnych katastrof i postnuklearnych zdarzeń, że zamiast cokolwiek robić siedzi i wpatruje się w lustro, dziwiąc się, że jeszcze żyje i wypatrując objawów nieuchronnej choroby popromiennej.


To, że nagle niebo zwali się wszystkim na głowy, a dokładniej - że zwali się na ziemię parę garści atomowych bomb, było oczywiście teoretycznie możliwe, ale nader mało prawdopodobne. Niczym Yeti - wszyscy mówili, a w rzeczywistości nikt nie wierzył, prócz paru nawiedzeńców, w pocie czoła budujących schrony.
W pierwszej chwili Artur sądził, że śni. Uszczypnął się co prawda, ale i tak nie był w stanie uwierzyć w to, co widzi za szybą. A raczej za tym, co niegdyś było wystawowym oknem. Aż dziw, że zdążył zanurkować za ladę, inaczej pewnie by posłużył za tarczę do rzutków.
I dobrze, że nie wyszedł zza lady, gdy ucichł brzęk szkła, bo prosto w drzwi wejściowe wtarabanił się sportowy Mercedes, którego kierowca stracił głowę - najpierw zapewne w przenośni, a potem to już dosłownie.

Pobyt na dworze i wyścigi wraz z innymi przerażonymi mieszkańcami miasta zdały się Arturowi rzeczą niezbyt rozsądną. Lepiej było zrobić zwrot na pięcie...

Laptop przestał działać. Widać impuls elektromagnetyczny wykończył biednego firmowego Assusa. Działała za to, o dziwo, komórka. Jedna z dwóch. Stara "cegła" okazała się bardziej odporna, niż nowoczesne cudeńka. Może dlatego, że leżała wyłączona w szufladzie. Cóż jednak z tego, skoro nagle zniknął zasięg i wrócić jakoś nie zamierzał.
Dobrze chociaż, że nie tak znowu dawno dostarczono wodę w baniaczku, bo z kranów - nic dziwnego, nie poleciała ani kropla.

Dopiero po trzech dniach Artur usłyszał pierwsze oznaki tego, że w wielkim mieście pozostały jeszcze jakieś żywe istoty. Dźwięk trzaskającego pod czyimiś stopami szkła.
Dzierżąc w dłoni hikorowy kij do bejsbola Artur zdziwionym spojrzeniem obrzucił niespodziewanego gościa.
Menel, w pięknych, firmowych butach.
Nieźle.

- Fajki? W sklepie sportowym? - Uśmiechnął się krzywo i pokazał wiszącą na ścianie kanciapy tabliczkę "Nie palić". - Tu się rzucało papierosy, albo praca rzucała ciebie - dodał. Nie miał zamiary natomiast dodawać, że palenie uważał za głupi nałóg.
- Tam dalej powinien być kiosk. - Wskazał dłonią kierunek w prawo.

Skoro jeden przeżył, to może i więcej? Ale nie miał zamiaru szukać ewentualnych niedobitków. Chciał sprawdzić jedno tylko miejsce, a potem zniknąć z miasta jak najszybciej. Przy okazji zabierając ze sobą trochę sprzętu, przydatnego podczas pobytu na biwaku. Nie sądził, że zdoła przebyć ponad sto kilometrów w jeden dzień.

- Chcesz przed kimś poszpanować? - mruknął, spoglądając na buty tamtego. - Tam dalej jest coś bardziej praktycznego. Nie krępuj się.

Jednym okiem patrząc na tamtego zabrał się za kompletowanie wyposażenia, które mogło mu się przydać "na wygnaniu". W sklepie sportowym można było znaleźć dużo ciekawych rzecz - od namiotu począwszy, na dobrych butach skończywszy.
- Masz zamiar pobyć w miecie dłużej? - spytał od niechcenia.

- A mogłem pracować w sklepie myśliwskim - mruknął sam do siebie.

WILDEX nie należał ani do sklepów małych, ani do kiepsko wyposażonych. Był i sklepem, i hurtownią zarazem. Miłośnik sportu mógł tu znaleźć niemal wszystko, na dodatek wszystko z bardzo wysokiej półki, zaś Artur nie bardzo wierzył w to, że właściciel WILDEX-u zjawi się z pretensjami.

W solidnym plecaku znalazło się miejsce na kilka rzeczy - śpiwór, mata, jednoosobowy namiot, śpiwór, parę kompletów bielizny termicznej i skarpet, garść drobiazgów przydatnych do łowienia ryb, pudło z napisem Hoyt, drugie buty (tu Artur nie wzgardził Pumą), komplet menażek z uchwytem, niezbędnik, spodnie i sportowa bluza, tudzież parę innych drobiazgów, w tym kompas, korbkowa latarka, w miarę aktualna mapa Polski i równie aktualny plan Poznania.

A potem trzeba było jeszcze dopasować bagażnik do roweru górskiego, napełnić bidon wodą i można było ruszać w drogę.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 26-02-2014 o 19:17.
Kerm jest offline  
Stary 27-02-2014, 01:07   #5
 
Latin's Avatar
 
Reputacja: 1 Latin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znany
- Jak było w szkole? - z salonu zapytała babcia, kiedy młody chłopak wszedł do mieszkania. Siedziała w fotelu i oglądała telewizję.
- Dobrze.
- Nie za wcześnie się wraca?
- Nie było ostatniej lekcji. - odpowiedział z przekąsem, rzucił plecak na podłogę, poszedł do pokoju i włączył muzykę.


Większość mego życia to nie był rajski eden
Więc powtórzę skurwysynu - reprezentuję biedę!
Siedem lat chudych razy trzy? Dwadzieścia jeden!
Słyszysz skurwysynu? Reprezentuję biedę!
Mam dwadzieścia osiem lat ile tłustych? Może z siedem!
Mimo to skurwysynu wciąż reprezentuje biedę!
Nie jestem hipokrytą, dobrze wiem gdzie me korzenie
Z biedy Peja się wywodzi, więc reprezentuję biedę!

Z biedy się wywodzę, w biedzie gniłem i przeżyłem
Niejedną ciężką chwilę i to nie z własnej winy
Bóg nie rozdaje równo, nie wybierałem rodziny
Dobrze wiem jak to było i pierdole twe rozkminy w stylu...
Hej koleżko, na chuj mówisz jak ci ciężko
Przeżyłeś tę biedę, stres, to całe piekło
Weź wypierdalaj z biedą na zawsze związany
Stamtąd się wywodzę prawdą, że się z niej wyrwałem


Z głośników popłynęło na cały regulator i chłopak choć to niemożliwe był pewny, że słyszy znów z ust babci „tylko te skurwysyny i skurwysyny, posłuchałbyś czasami czegoś normalnego”. SMS od kumpla, żeby wpadać z towarem. Miły zgarnął kilka woreczków z trawą z szuflady z podwójnym dnem, schował w majtki, zgarnął plecak i rzucając tylko „cześć” do babci wyszedł z mieszkania.

Nie wiedział, że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Pozwalała mu na wszystko, niczego nie zabraniała, nie czepiała się, nie zadawała zbędnych pytań. On trochę ją olewał, jednak miał do niej szacunek i nigdy nie skrzywdziłby jej. Odkąd nie mieszkał z rodzicami była jego jedyną naprawdę bliską osobą i przywiązał się do niej mocno. Żyła w nieświadomości jego „postępów” w szkole i przygód z kolegami z blokowiska. Żyła w błogiej nieświadomości i tak było im obojgu dobrze.

Spotkanie z kumplami przeciągnęło się do rana. W drodze powrotnej rozmyślał o następnej domówce, na której miało być sporo dziewczyn ze szkoły i jeden chłopak, któremu trzeba spuścić lanie. Z tego stanu sprowadził go do rzeczywistości wielki huk. Rozpoczęło się piekło. Panika. Wojna? Katastrofa? Nie było czasu na rozmyślania, trzeba było spieprzać. Znaleźć jakieś bezpieczne schronienie, żeby nie być jedną z pierwszych ofiar. Ktoś wybił szybę, ktoś szarpał się z drzwiami. Miły będąc jeszcze w stanie upojenia nie bardzo wiedząc co się dzieje wyskoczył przez rozbitą szybę i pobiegł ile sił w nogach za grupką innych osób. Kiedy znaleźli się w piwnicy w jednym z bloków, opadł na podłogę pod ścianą. Strasznie chciało mu się rzygać i spać. Zdążył jeszcze tylko zarejestrować ile osób jest w pomieszczeniu i oczy mu się zamknęły. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co się stało, a życie po przebudzeniu szykowało mu niemiłą niespodziankę.
 
Latin jest offline  
Stary 27-02-2014, 17:45   #6
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Łyk dawno odgazowanego już szampana mile drażnił gardło. Uwielbiał sylwestry. Tłumy ludzi wychodzące na ulicę, pijani, z butelkami szampana w rękach. Tacy inni niż codzień. Gdzieś znikało zabieganie, stresy i agresja. Łatwo wtedy pożyczyć butelczynę czy też czasami coś więcej.

Przewrócił się na drugi bok na kocu rozłożonym na dwóch rurach ciepłowniczych. Taaak. To jest życie. Ciepło, przytulnie, nikt cię nie pogania. Nie myślał o tym co będzie. Już dawno przestał się martwić planami na przyszłość. Planowaniem, strategią, kalkulacjami zysków i strat, prawdopodobieństwem niepowodzenia. Shit! Zostawił całe to gówno za sobą. Teraz żył z dnia na dzień. Żaden pierdolony menedżer z przerostem ambicji nie mógł mu teraz zarzucić, że ma opóźnienie w planingu, że nie wyrobił marży, że strategiczny klient, że to, że tamto... Miał na wszystko wyjebane. Sam był sobie sterem i okrętem. A jego okręt w tej chwili dryfował pchany przypadkowymi podmuchami wiatru nie zmierzając do żadnego konkretnego portu.

***

Kontemplując upstrzone ściany kanału, które w jego umyśle układały się w fantazyjne wzorki zastanawiał się właśnie nad planami na najbliższe godziny. Kończyły się skromne zapasy żarcia i trzeba było w końcu ruszyć dupsko i upolować coś nowego. Jadłodajnia Brata Alberta na Ściegiennego była jedną z opcji. Drugą, ciekawszą acz bardziej niebezpieczną było Tesco, na przykład na Serbskiej, gdzie pod koniec dnia wyrzucali przeterminowaną żywność. Tyle, że od pewnego czasu zaczęło komuś przeszkadzać, że sobie ktoś zagospodaruje odpady.

Rozmyślania przerwały mu piski dochodzące z głębi kanału. Szczury. Usiadł. Gryzonie z reguły zostawiały go w spokoju. Nie wchodzili sobie w drogę. Te najwidoczniej nic nie robiły sobie z jego obecności. Mało tego, pędziły w jego stronę w większej liczbie. Pierwszy szczór wypadł z ciemności i rzucił się na niego. Wisławski zaklął głośno. Strząsnął go z siebie i kopnął z całej siły aż z mokrym plaśnięciem odbił się od betonowego kręgu i znieruchomiał. Wrzucił ostatnią konserwę do znoszonego plecaka, spojrzał tęsknie na stertę kolorowych gazet i ruszył w stronę wylotu z tunelu.

Na zewnątrz zastała go noc. Lecz była to noc jakiej nie pamiętał. Wszedzie wokół płonęły pożary. Pod butami chrzęściło szkło z rozbitych szyb. Drogi blokowały poprzewracane pojazdy, chodniki zaścielały trupy ludzi porozrzucane w nieładzie, tam gdzie dopadła ich, miał tego pewność, katastrofa. Błąkał się bez celu obserwując chaos, który zastał na powierzchni aż światło poranka oświetliło witrynę sklepu z odzieżą sportową WILDEX. Sklep był otwarty. Za kierownicą samochodu zaparkowanego w drzwiach frontowych siedział zwisając na kierownicy trup. Lewa część jego twarzy świeciła bielą kości, jakby ktoś zdarł z niego skórę. Szereg białych zębów szczerzył się do niego z bezwargiej czaszki.

Minął wrak i wszedł do środka. Dziwnie się czuł w półmroku nieoświetlonego sklepu między rzędami pełnych towaru półek. Żadnej ochrony wyrzucającej go ze sklepu, żadnych kosych spojrzeń sprzedawców. Tylko on i... Spojrzał na swoje stare, wysłużone trampki, wzruszył ramionami i przeszedł do działu z obuwiem. Pumy. Cena 1299zł. Wyszukał pudełko z rozmiarem 42. Leżały jakby się z nimi urodził.

Przechodząc obok drzwi z napisem "Tylko dla obsługi" usłyszał hałas. Zaintrygowany uchylił je. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna patrzył się na niego. W jego oczach zdaje się zauważał strach. Z piękną buźką dzieciaka kontrastował kij bejsbolowy trzymany w ręce.

Tomasz chrząknął przerywając niezręczną ciszę.

- Masz fajki? - spytał.

Wywód gościa na temat szkodliwości palenia nie zrobił na niego wrażenia. Jakie to miało znaczenie w obliczu tego co działo się wokół?

Przez stłuczoną witrynę sklepową spojrzał w kierunku wskazanym przez Buźkę. Buda kiosku stała tuż obok sklepu z wybitymi szybami. Papierosy, które kiedyś palił namiętnie, teraz były luksusem.

- Masz zamiar pobyć w mieście dłużej?

- Nie miałem w planach nic konkretnego - wzruszył ramionami patrząc na pakującego się mężczyznę. - Wybierasz się na jakiś biwak?

W końcu podrapał szczecinę zarastającą brodę i poszedł w kierunku wspomnianego wcześniej kiosku.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 28-02-2014, 10:07   #7
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Bestie nie czają się za oknem, ale w nas samych.
Potrzebują jedynie zapachu ofiary żeby wyjść na światło dzienne.



Teraźniejszość

Była zmęczona, potwornie zmęczona. Choć wyszkolenie służb specjalnych pozwoliło jej przetrwać, Irmina czuła jak mięśnie ramion palą żywym ogniem. Niosła córkę przez cały dzień bez wytchnienia właściwie. Musiały oddalić się od Nowego Miasta, gdzie podpadła bossowi najemników. Musiały… przetrwać.

Kobieta o ciemnych włosach i bladej, porcelanowej skórze resztkami sił wydobyła córkę z prowizorycznego nosidełka jakie dla mniej zrobiła. O dziwo, Nadia czuła się całkiem dobrze. Nawet nie kaszlała. Tylko zapadnięta twarzyczka przypominała o astmie, na którą cierpi oraz o lekach, których nie miały zbyt wiele.

- Zjemy coś teraz? – zapytała dziewczynka, ciekawie rozglądając się po mieszkaniu, które Irmina upatrzyła im na tegoroczną kryjówkę. – Tu jest trochę strasznie…

- Ale bezpiecznie – odparła Irmina.

„Chyba” – dodała w myślach. Z tego co była zorientowana w podziale władz po wybuchu, ten teren wciąż pozostawał niczyi.

Kobieta wybrała to miejsce na kryjówkę, ponieważ kuchnia okazała się przetrwać w niezłym stanie. Po kilku zabiegach udało jej się nawet podłączyć do palnika butlę gazową, która jakimś cudem ocalała. W znalezionym garnku właśnie gotowała wodę, by przygotować na kolację znalezione resztki makaronu i jakichś kasz. Usiadła na ziemi, plecami opierając się o ścianę zewnętrzną mieszkania. Miała tylko poczekać aż w garnku zabulgocze, gdy powieki same się zamknęły.


Sen

„Gdzie? Musi tu być... Wyłaź. Gdzie? Tam!”

Kobieta odruchowo wycelowała i bez chwili wahania pociągnęła za spust M-4. Obsługę tej zabawki miała w małym palcu, nie mogła spudłować. Coś zaszumiało wśród liści i spadło ciężko na ziemię. Miała go! Ustrzeliła czwartego snajpera.


„A więc wszyscy! Teraz już tylko prosta droga do bazy i... kurwa!”

Coś błysnęło w zasięgu jej wzroku. Odczuwając narastającą bezradność wystrzeliła przed siebie kilka naboi. Cóż to jednak mogło dać, skoro przeciwnik znajdował się za jej plecami? Aluminiowa nitka błyskawicznie zacisnęła się na jej szyi, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.

„ Kurwa... był jeszcze jeden...” – przemknęło przez jej głowę, zanim świat zalały czarne plamy. Potem poczuła jeszcze bolesne uderzenie. Widać musiała zostać zepchnięta z gałęzi.

A więc napastnikiem był Ergo. Ten facet nigdy nie zmarnowałby okazji do obicia jej i pokazania kto jest asem wśród komandosów. Nienawidził kobiet, albo raczej nienawidził jej, przylepiając etykietkę: „dostała się, bo ma plecy”. Gdyby wiedział jak bardzo ją te plecy bolały... Że też akurat musiała dać mu okazję. Szlag, szlag, szlag! Wszystko przez to, że poczuła się zbyt pewnie, oczekując czterech snajperów.

- Sierżancie, potrzebujecie sanitariusza? – usłyszała gdzieś nad sobą zimny, męski glos, którego brzmienie wywołało na jej karku zimny dreszcz.

Próbowała podnieść się chociaż na czworaka, lecz wciąż kręciło jej się w głowie.

- Nie. Dam sobie radę...
- No to wstawajcie! – pomimo pancerza poczuła na żebrach bolesny kopniak, który przewrócił ja na plecy. – Ile chcesz się wylegiwać? Za pięć minut jesteście na odprawie, sierżancie.
- Ta... tak jest panie pułkowniku!

Próbując zogniskować wzrok powiodła spojrzeniem za oddalającą się postacią w mundurze. Z całych sił walczyła z ogarniającą ją sennością, mimo to czując, jak jej powieki ciążą coraz bardziej i bardziej.

- Nie odchodź znów... tato. – poprosiła w myślach mężczyznę, który przed chwilą obdarzył ją bolesnym ciosem. To jednak serce bolało bardziej niż żebra...



Teraźniejszość

Poderwała się gwałtownie. Ile spała? Co się stało? Odruchowo sięgnęła po Glocka 19, którego zawsze miała pod ręką. Zawsze od momentu, gdy świat się skończył.

Nadia!

Córki nie było w pobliżu. Jeśli ci skurwysyni cos jej zrobili… Dreszcz przebiegł po plecach kobiety. Chciała zawołać, ale świadomość ewentualnego zagrożenia kazała jej zachować cisze jak najdłużej to możliwe.

Musiała wpierw sprawdzić budynek. Przekradając się w coraz gęstszej ciemności, szła w głąb korytarza, prowadzącego do na wpół zdezolowanych schodów. Choć serce wyło z rozpaczy, wyuczone ciało było opanowane. Nawet oddech pozostał miarowy.

Wtem dostrzegła znajomy kapturek z Hello Kitty. Nadia stała koło wind (czy raczej tego, co pozostało z zawalonych szybów) i przypatrywała się czemuś. Instynkt matki zwyciężył wieloletnie szkolenie. Irmina podbiegła do córki co sił w płucach i objęła ją radośnie, pamiętając tylko o tym, by nie zrobić krzywdy kruchemu ciału czterolatki.

- Nie powinnaś odchodzić sama… - wyszeptała.

Nadia w odpowiedzi tylko wyciągnęła dłoń przed siebie i wskazała przyczajonego mężczyznę.

- Mamo, czy ten pan też jest chory?

Kobieta zmarszczyła brwi i wycelowała w głowę przybysza.

- Czego chcesz? – warknęła, wolną ręką ciągnąc za siebie córkę.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 28-02-2014 o 10:09.
Mira jest offline  
Stary 28-02-2014, 12:55   #8
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
Karol się spisał. Impreza była totalnie szalona. Jan powrócił mniej więcej do normalności gdzieś, na jakimś dworcu. Sahara w gębie i łupanie głowy nie zachęcały do aktywności, ale niejednokrotnie w takich warunkach musiał podejmować wysiłek znacznie większy, niż codzienny ośmiokilometrowy bieg. Był w obcym mieście i miał jeszcze trochę czasu przed wyjazdem z Polski. Mógł go spędzić klasycznie, wracając na imprezę, ale - pierwszy raz chyba od śmierci Jacquesa - nie miał na nią ochoty. A jeżeli nie zamierzał klinować, to niedługo nadejdzie zjazd. To zły pomysł, mieć go w miejscu publicznym.
Jan powiódł wzrokiem po reklamach, trafiając na zachwalające pokoje noclegowe ogłoszenia. Wywlókł się ze stacji, złapał taksówkę i kazał się tam zawieźć. Na miejscu zgarnął dużą butelkę wody mineralnej, zamknął się w pokoju i pogrążył w niespokojnym śnie.
Jak zwykle, to co najgorsze i najcudowniejsze. Dżungla. Ta, w której piekle umierający z pragnienia wartownik może podziwiać bajkowy cud. Oszronione zbiorniki chłodziwa rakiety w środku gotującego się buszu. Nie wiedzieć czego. iglica rakiety pojawiała się w większości snów Tarnowskiego. Uspokajała go pomimo, że chłodu nie lubił, a w wysokich temperaturach czuł się jak ryba w wodzie.
Miejsce snu zmieniło się. To była kobieta, jej wiek zmieniał się jak w kalejdoskopie. Raz byłą małą dziewczynką, raz staruszką. Twarz była rozmazana. W snach nigdy nie potrafił zobaczyć buzi swojej córki. Mówiła coś, mówiła coś bardzo ważnego, jakby dawała mu rady? Błagała? Żegnała się? Ostatnia myśl spowodowała gwałtowny niepokój, poczucie niebezpieczeństwa. Wyskoczył na jawę z resztką powietrza w płucach.
Było przyjemnie ciepło. Za ciepło, jak na zimę. Za ciepło.

Jan błąkał się po obcym mu mieście - a raczej jego pozostałościach - nie wierząc do końca w to, co widzi. Gdzieś tam, w ocalałym cudem zakątku jasnej świadomości i logicznego myślenia, wiedział, że jest w szoku. Ten rozmiar katastrofy przekraczał zdolność ludzkiego pojmowania. Z trudem rejestrował upływ czasu; spożywał płyny tylko dzięki treningowi; ściśnięty żołądek przyjmował jedynie symboliczne ilości pożywienia. W końcu chęć przetrwania zwyciężyła, doprowadzając psychikę do porządku.
Jan wiedział, że sam nie przetrwa. Amerykańskie filmy gloryfikowały supertwardych bohaterów działających bez niczyjej pomocy, ale była to fikcja większa niż wróżki i smoki. Potrzeba kilku par oczu, zdecydowanych umysłów i sprawnych ciał, by wypatrzyć i uniknąć niebezpieczeństwa. Jan zaczął ich szukać - i natknął się na nią. Dziewczynkę. Dziecko, którym trzeba się zająć. Zbyteczny ciężar.
Ale może gdzieś tam, w innym mieście, ktoś pomyśli tak samo o jego córce? I zostawi ją na pewną śmierć. Może...może jeśli Jan tego nie zrobi, jeżeli pomoże tej, to ktoś pomoże...co za bzdury! Tylko dlaczego tak mocno w nie wierzy?
Dziecko nie krzyczało, nie uciekało. Patrzyło z ciekawością. Jan uśmiechnął się, chciał coś powiedzieć - ale co się mówi w takich sytuacjach do dzieci? "Cześć , jest koniec świata, a przy okazji, chyba gotuje się woda, chętnie napiłbym się herbaty?". Co za kretynizm.
Kobieta wybiegła po dziewczynkę. Miał ją na widelcu, mówiło wyszkolenie, mógł ją zdjąć. Nie zrobił tego. To nie wróg.
Pytanie. Całkiem łagodne, biorąc pod uwagę sytuację. Matka ze słabymi nerwami mogłaby mu już posłać kulkę.
-Odpocząć - odpowiedział - Ale jeżeli czujesz się zagrożona, nie będę się narzucać.
 
Reinhard jest offline  
Stary 28-02-2014, 13:09   #9
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Na czole kobiety pojawiły się poziome bruzdy, gdy zmarszczyła brwi.

Był trochę podobny do Roberta. Miał to samo smętne spojrzenie. To pewnie dlatego nieufna zazwyczaj Nadia się nim zainteresowała. Choć Irmina wyraźnie zakazała córce na razie myśleć o tatusiu i mamiła ją wizją, że musza się po prostu odnaleźć po katastrofie, mała tęskniła za ojcem.

- Odpoczywaj gdzie indziej – odparła spokojnie acz zdecydowanie, nie przestając mierzyć do nieznajomego.

Wtem za jej plecami rozległo się kasłanie, które z każdą sekunda przybierało na sile. Nadia miała kolejny atak astmy. Kobieta zręcznie chwyciła córkę w pasie. Choć nie patrzyła na mężczyznę, wciąż do niego celowała.

- Idź stąd – fuknęła jeszcze, po czym wycofała się z dzieckiem na ręku w głąb korytarza, zmierzając w kierunku mieszkania, skąd dobiegał odgłos gotującej się pod pokrywką wody.

Dziewczynka nie przestawała kaszleć. To brzmiało naprawdę poważnie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 01-03-2014, 07:29   #10
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
Reakcja kobiety była całkowicie naturalna. Miała swoje kłopoty i nie zamierzała się nimi dzielić. A on nie zamierzał się sprzeczać ze zwodniczo niepozorną czarną plamą wylotu lufy. W tych warunkach, z płonącymi szpitalami, wystarczyłby nawet kuriozalny Kolibri, by zabić człowieka.

Poszedł rozejrzeć się po okolicy. Ze zdziwieniem stwierdził, że szok i strach zniknęły. Jego umysł się czymś zajął. Kolejne zdumienie ogarnęło go, gdy sprecyzował powstałą w głowie myśl: "Gdzie jest jakaś apteka? Może chociaż będzie kamfora, żeby ułatwić oddychanie..." W normalnych warunkach wyśmiałby sam siebie. Ale dobrze wiedział, że teraz, gdy nie jest pewien niczego, jego najważniejszym zadaniem jest chwycić się normalności, zrobić coś, co było zwyczajne przed tą katastrofą, by móc znaleźć sens i trzymać się go.

Skoncentrował się więc na zadaniu "przeszukaj i pozyskaj", gorliwie starając się przesunąć nową rzeczywistość z kategorii "koniec świata" do szufladki "otoczenie".
 
Reinhard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172