Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-03-2014, 16:08   #1
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
THE END[MetroShima] Arka

Nu podejdźta do ognia, podejdźta. Nie ma się co bać, ja stary dziad jestem a CI tu Panowie tylko odpoczywają, herbatkę popijają i jedzą mój gulasz. Za drobną opłata to i krótką opowieść usłyszycie...
Nu cieszy mnie to. Tu wrzućcie gambelki. O i częstujcie się. Czym chata bogata jak to sie mówiło kiedyś na powierzchni zanim wszystko sie zesrało hehe... khrrarg kof kof...
przepraszam płuca już nie te.
Nu to słuchajta co Wam powiem. A godać bede szczerze, bo opowieść znam z pierwszej ręki - mój kumpel Andriej mi ją opowiedział, co w Polis często bywa, a przed Dniem Sądu był pisarzem. Także opowiadać piknie potrafi.
Pono zanim do Stanów przyjechał to w Rosji był pisarzem. Jakieś książki nawet powydawał. Też o metrze pisał, ale jakoś tak inaczej. Nie po naszemu.
No nie ważne. Andriej razu pewnego godał mi tak:


https://www.youtube.com/watch?v=h38zN_vF_dQ

Światło pochodni nierównymi odblaskami tańczyło na twarzach ludzi. Pod wysokim sklepieniem pomieszczenia przetaczały się echa wielu głosów, zlewających się w jeden monotonny szum. Oczy wiernych były zamknięte, a ręce we wspólnym porywie skierowane w górę, tam gdzie na pokrytym czarnym aksamitem postumencie stał chudy mężczyzna w jasnym chałacie. Jego cienkie włosy rozwiewały się od ledwie wyczuwalnego tunelowego przeciągu, ręce trzymały czarę z wodą, a wzrok był skierowany w dal... po za ściany prymitywnej kaplicy, poza głuche tubingi wilgotnych tuneli, po za warstwę radioaktywnej ziemi... Ku powierzchni...
-Słuchajcie, bracia! Bliski już jest dzień, kiedy grzeszne dusze nasze osiągną zbawienie. Bliski jest dzień, kiedy rodziny nasze zostaną wyzwolone z więzienia podziemnego świata! - Głos mesjasza stawał się coraz twardszym spowijając i hipnotyzując tłum. -Dziś sługa Exodusu znów widział znak! Tam nad Wielką Wodą, stał niepomny niebezpieczeństw zatrutego świata, aż jego oczom ukazało się jaśniejące światło! Światło Arki, która obwieściła już o swoim pojawieniu się! Wybawienie jest blisko! Exodus przeprowadzi na Arkę wszystkich cierpiących, i otworzą się przed nami brzegi ziemi obiecanej! Exodus wierzy w zbawienie! Exodus modli się za was! Módlcie się i wy, bracia i siostry! Nadchodzi czas Wielkiego Exodusu! Nadchodzi wybawienie!
-Nadchodzi czas Wielkiego Exodusu!
- Wierni podchwycili - Nadchodzi wybawienie!
Mesjasz w chałacie ostrożnie opuścił czarę na postument. Oczom tłumu ukazał się stateczek zabawka kołyszący się na wodzie. Światło cienkiej świecy umieszczonej pośrodku łódeczki przykuwało liczne spojrzenia. Gwar się nasilił.
- Nadchodzi wybawienie! Nadchodzi Exodus!
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 01-03-2014, 22:24   #2
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Część I
W mrok

Najemnik

No weź z naczelnikiem stacji się nie napijesz?

W sumie ziom - to nie jestem Ci w stanie powiedzieć nic więcej o tej akcji.
Wiem tyle, co gadał ten gówniarz, który przyszedł z Polis. Zarówno Ci postrzeleni braciszkowie od Exodusu jak i nasi Stalkerzy widzieli światło u wybrzeży San Francisco.
Może wiesz, a może nie - ale tamtejszy port, był swojego czasu największym i najbardziej ruchliwym portem na Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych i ponoć w ogóle nie został zniszczony - bo na San Fran poleciały tylko głowice z bronią biologiczną.
Dlatego chłopaki z Polis się tak przejęli.
Chyba to głównie Cykada i ta cała Gildia Techników – no, bo sprawny statek to nie byle co – szczególnie tu na Zachodzie. Słyszałem, że na wschodzie, na Karaibach to mają tony pływającego sprzętu i tam każdy idiota ma swoją łajbę, ale jakoś nie kwapią się przypływać tutaj. Za daleka droga, a wody niespokojne.
Kto mógł, więc przypłynąć pytasz?
Kurwa nie wiem - może jakieś Aborygeny z Nowej Zelandii!
Ponoć Stalkersi wiedzą coś więcej. Ich szefu – Taran – to łebski gość i dużo siedział na zewnątrz. Jestem pewien, że on coś wie.

Ok, ale wiesz – w sumie nie o tym chciałem z Tobą pogadać. Nie będę się wtryniał, ale odkąd odszedł Bobby, a teraz Twój Stary – niech mu ziemią lekką będzie, to jakoś tak chujowo się tu w Douglas zrobiło.
Widzę, że Tobie też jest ciężko, więc może – wiesz no…
Wiem, że chciałeś odejść - więc może tak zahaczysz o stolice, co? Ponoć zależy im na ludziach, którzy przybyli z zewnątrz – trochę świata widzieli. Nasi – nawet Stalkerzy, rzadko po za L.A. się wypuszczają i jednak brakuje im doświadczenia w terenie.
…tam w Polis dobrze płacą. Dadzą sprzęt na wyjście i generalnie może, by się udało załatwić znowu prąd dla stacji – oni tam mają go w chuj. Wszyscy wiemy, że podłączyli się do jakiejś elektrowni na powierzchni i ją uruchomili. A my tu na agregacie długo nie pociągniemy. To, co Daniel zrobił byś to dla nas? O nic więcej nie proszę - tylko uratuj naszą stację...



Opuścił warsztat ojca i ruszył w drogę ciemnym tunelem zielonej linii.
Ostatni strażnicy stacji Douglas odprowadzili najemnika wzrokiem i zgasili lampę-szperacz wymontowaną z jakiegoś starego radiowozu. Jedyne światło, jakie im zostało pochodziło z tlącego się ogniska, które malowało upiorne cienie ich sylwetek na okrągłych ścianach korytarza.

Tuż za posterunkiem z „dziesiątego metra” kończyło się światło, a gęstniejący mrok płatał figle wyobraźni i zmysłom. Jego własne kroki odbijały się dziwnym echem wśród zamkniętych ścian tunelu. Całe szczęście, Daniel na odchodne dostał od naczelnika wysłużoną latarkę - jakimś cudem żadnej nie mógł znaleźć w ojcowskim warsztacie. Zapalił latarkę i ruszył przed siebie pewniejszym krokiem.

Przynajmniej nie musiał martwić się o to, że się zgubi – aż do Harbor ta część tuneli nie miała żadnych odgałęzień. Zresztą póki, co nie wybierał się tak daleko. By dotrzeć do lotniska musiał przejść tylko cztery kilometry i minąć dwie stacje.

Udało mu się spokojnie dotrzeć El segundo, gdzie banda cwaniaków prowadziła bar, kasyno i fabryczkę fajek z suszu grzybnego. Co prawda zakapiory na posterunku przy wejściu na stację chciały pobrać od niego myto, ale krótka wymiana poglądów pokazała po czyjej stronie jest siła argumentów i Najemnik ruszył dalej z wygranymi w pojedynku na rękę fajkami.

Po kolejnym kilometrze przywitano go w Mariposa.


Czyściutka i wypachniona Azjatka w prawie nowych ciuchach uśmiechnęła się do niego i mrugnęła umalowanym okiem. Powoli wyciągnęła lizaka z ust, musnęła go czubkiem języka i powiedziała:
- Witaj na stacji rozkoszy dzielny podróżniku. Czym Mariposa może Ci służyć mmm?- Zamruczała mrużąc oczy.
W stojącym za nią wagonie mignęła mu sylwetka roznegliżowanej mulatki tańczącej na jednej z rurek zamontowanych miedzy podłogą a sufitem.
Jej występ, z obleśnym uśmiechem na nalanej gębie, obserwował grubas w kitlu rozparty na siedzeniu przytwierdzonym do podłogi, chyba jeszcze przed apokalipsą. W głębi stacji z kolorowych namiotów dochodziły stłumione jęki, chichoty i westchnienia.

Zdecydowanie reszta podróży była już mniej interesująca po wizycie w najsłynniejszym i jedynym burdelu na zielonej nitce.

Aviation nic się nie zmieniło, odkąd był tu ostatni raz.
Posterunki, mimo, że niezbyt potrzebne, były ufortyfikowane worami z piachem i obsadzone zawsze, przez co najmniej dwóch rosłych chłopów w skafandrach ochronnych z cekaemem na trójnogu.
Na samym peronie było czysto i schludnie. Namioty były porozstawiane przy ścianach, tak by nikt nie zaskoczył stalkerów od tylca, chociaż oni ponoć nawet w tych skafandrach, więc jak to się w ogóle do nich dobierać.

Na środku stała niewielka buda "Knajpy u Wrony" oraz kilka straganów i warsztat rusznikarza. Tuż przy jedynym nie zablokowanym wyjściu na zewnątrz zbudowano posterunek z betonowymi separatorami, najwidoczniej ściągniętymi z jakiejś drogi ekspresowej. Za nimi czterech chłopa czuwało z ciężka bronią.

Tuż obok posterunku - był niewielki pokoik, w którym niegdyś sprzedawano bilety i udzielano informacji – teraz było to mieszkanie naczelnika stacji i głównego stalkera – Tarana. Za nim kilka pomieszczeń technicznych przerobiono na mieszkanka i składzik, które zajmowali najlepsi żołnierze w metrze oraz najbardziej wypasione gamble, jakie ściągano tu z powierzchni.

Jones omiótł wzrokiem cała stację i zatrzymał się, gdy zauważył kuriera z Polis. Młody dzieciak w garniturze, za dużym jak na jego wątłe gabaryty stał przed knajpą obok umundurowanego gliniarza.
Najemnik widywał już policjantów z metra, ale żaden z nich nie miał pełnego i tak odpicowanego munduru przedwojennego krawężnika.
~no no, ale reprezentacją przypierniczyli~
Daniel ruszył w stronę wycieczki ze stolicy. Szczególnie, że faceci stali przy ognisku, nad którym wisiał kociołek. W garze ewidentnie coś się gotowało i pachniało gulaszem.



Rewolwerowiec



Ciemność i duchota tuneli. Pisk szczurów.
Przygaszony wzrok nienawykły do światła słonecznego, wychudzone sylwetki.

Życie niby się toczy, niby dają sobie radę, jednak coś było nie tak w tym metrze. W jego mieszkańcach.
Wszechogarniająca rezygnacja – to chyba dostrzegł w ich oczach, i w odbiciu rdzawej cieczy wypełniających brudną szklankę, która przed nim stał. Sięgnął. Upił łyk.

Widział to już wcześniej w kopalniach FA - wśród górników skazanych na dożywocie – byli jak krety pod ziemią, oślepieni otumanieni światem na zewnątrz, jednak ospali i bez celu ryjący w ziemi, która ich odrzuca.
A może mu się zdawało.
W końcu – tu w Metrze pięknego niegdyś Los Angeles, paliły się pochodnie, a niektóre stacje miały nawet prąd. Powietrze było stęchłe, lecz przefiltrowane – zdrowe. Warzywa i grzyby marne – ale świeże, rosnące na żyznej, nieskażonej glebie. Dzieciaki ganiały za piłką. Ludzie handlowali, pili, kłamali, kradli – ale tak akurat było wszędzie gdzie pojawiał się człowiek. Nie było więc, na co narzekać.

Wychylił szklankę bimbru.

W tym właśnie problem. Ludzie zawsze na coś narzekali. A to, że 10 metrów za stacjami kończy się cywilizacja. A to, że na części z nich ludzie gnieżdżą się w zbutwiałych kartonach, śpią pokotem na marmurowej posadzce, i zdrapują ze ścian grzyba. A to zę Polis nie daje nic a zabiera wszystko – albo Komuchy – no wiadomo jak to lewaki.

Czym więc różni się przeciętna wiocha Zasranych stanów od tego tutaj?
Tym, że niby niebo nad głową zamiast stropu tunelu? A może, że w teorii można gdzieś się przenieść – będąc tam na zewnątrz?
Nie. Jedyna różnica jest taka, że ludzie, żyjący tu w tunelach wiedzą, że na powierzchni wcale nie ma nic lepszego. Po prostu to wiedzą, w przeciwieństwie do Gangerów z Detroit, którzy myślą, że mogą wszystko, w przeciwieństwie do Nowojorczyków, którzy uważają, że jeszcze wszystko da się naprawić, albo Red Necków, którzy są za głupi żeby zrozumieć, że wszystko pierdolnęło.

Ludzie w LA są świadomi szamba w jakim utonęły Stany, a tu przynajmniej mają już swój uporządkowany świat.
Mały zamknięty – świat na niby.
Tylko, że ten świat też się kończy…

Kolejny łyk.

Tak. Metro Los Angeles zbyt przypominało Geoffreyowi kopalnie z Appalachów. Chociaż ludzie tutaj uważali się za wolnych, bo nie mieli kajdan na rękach, to żyli w więzieniu. Chronieni przez warstwy ziemi i hermetyczne zapory. Bronieni przed światem zewnętrznym przez stalkerów, może mieli się lepiej niż reszta Zasranych Stanów. Jednak ich los był jedno torowy. W górę i w dół – po linii. Niebieska, czerwona… nie wschód –zachód, północ-południe czy na przełaj – góra dół. W metrze jest tylko do przodu – do tyłu ewentualnie w prawo i w lewo. Tak samo w sztolniach. Chociaż nie – tu nie wyryjesz nowej, własnej ścieżki.
Mieszkańcy tuneli nie mieli nad sobą bicza, ale nie mieli też, dokąd pójść.
Niby mogli - ale jaki był w tym sens. Stworzyli już tutaj coś wartościowego, jakąś namiastkę cywilizacji. Musieli, by chyba znaleźć eden by był sens się przenieść. Arka, o której nawijają Ci pieprznięci Exodyci musiałaby tu przypłynąć i ich zabrać. Ale póki, co nawet ona omijała Los Angeles. Zawinęła ponoć do San Fran. No i pojawił się problem. Dla nich – nie dla niego. BO oni nie chcą, boją się ruszyć dup z bezpiecznych tuneli i zapieprzać taki kawał wybrzeżem. Wolą wysłać stalkerów i tych co w ogóle widzieli powierzchnie. Dobrze, że przynajmniej płaca. Ten gość z Polis opłacił wszystkim kolejkę, tylko po to by go wysłuchali. Nieźle. Ale oni wypili, pomruczeli i popatrzyli wymownie na stalkerów. I na Geoffreya. No tak był z zewnątrz, a mało było tu przybyszy z powierzchni.
Skażenie biologiczne i radiologiczne wciąż dawało się tu mocno we znaki, cokolwiek walnęło w północno wschodnią część miasta nie chciało odpuścić, a życie w norze nie wszystkim się uśmiechało. Jakby ta nora nie była czysta, nieskażona, to jednak wciąż była dziura w ziemi. Tunel dla robaków. Nic tylko palnąć se w łeb…

Czekaj, czekaj…

- Kurwa – rzucił pod nosem rewolwerowiec spojrzał na mętny, czarny osad na dnie szklanki.
- Ej Wrona – rzucił w stronę barmana – mówiłeś że na czym pędzisz ten bimber
- No jak na czym - na grzybkach z zielonej nitki, a co?
- Ee to ja już chyba podziękuję..
- Jak se chcesz
– wychudły chłopak o kruczo czarnych włosach wystających spod włóczkowej czapki wrócił do ślinienia skręta i leniwej obserwacji dogorywających przy stolikach klientów.
- Pieprzony szaman, bimbru na grzybkach mu się zachciało – mruknął Rothman pod nosem i wytoczył się z baru na czystą płytę stacji lotniska, gdzie powoli zbierała się grupka mająca wyruszyć w drogę powrotną do Polis i dalej na zewnątrz.
Było ognicho, było żarcie i były gamble do zarobienia. Wystarczyło przejechać się zachodnim wybrzeżem – prosto do San Francisco.

Łatwizna…


Glina


Nic prostszego - przelecieć się z przydupasem filozofów po zielonej nitce i rozpuścić wici o dobrze płatnej robocie w Polis z opcją wyjścia na zewnątrz.
Tylko jeden mały szkopuł: to kategorycznie nie była robota dla niego!

Dlaczego, do chuja ktoś wypchnął go na to zadupie pełne farm, grzybiarzy i burdeli? Jak najdalej Polis. Czyżby Szeryf tak bardzo bał się reputacji starego Williamsa, że chciał pozbyć się jego syna?
Ale polityka nie bardzo go kręciła Johna. Bardziej martwił go fakt, że nie dali mu przyjrzeć się interesom tych gnojków w El segundo. Miał wielką ochotę przetrzepać tyłki tych śmiesznych mafiosów, ale rozkaz był akurat w tym względzie bardzo wyraźny. Chronić kuriera, pomagać mu w zebraniu ekipy i odprowadzić ich do Polis. Nie reagować na bieżące sprawy, chyba, że w wyraźnych wypadkach zagrożenia życia i zdrowia.
Niestety bubki z kasyna płaciły jakieś szczątkowe podatki, tak samo jak dziwki z Mariposy i w teorii nie łamali praw. Czuł jednak w kościach, że coś tam się działo.

Popatrzył znudzonym wzrokiem po stacji Stalkerów. Niby wszystko ładnie urządzone, spokój, posterunki – ktoś brzdękoli na gitarze, jednak w porównaniu z ludnym Polis – Aviation wydawało się ospałe. Wymarłe wręcz.
Stojący obok niego wymoczek w garniturku spojrzał do kociołka, w którym gotował gulasz i uśmiechnął się niepewnie pod rzadkim wąsem.


- Przyjdą - prawda? Nie chce wracać do Polis sam… e znaczy się tylko z Tobą. Dr Żarówa nakopie mi do tyłka jak wrócimy sami.

Ręka na tonfie drgnęła. Funkcjonariusz Williams miał ochotę sam nakopać do tyłka temu nie wydarzonemu dzieciakowi, który to popadał w depresje to znów w euforie trajkocząc o swojej i ich misji przez całą drogę ze Stolicy. Miał już dość dywagacji na temat tego, co mogło przypłynąć do San Fran, i egzystencjalnych jego przemyśleń.
Przez chwilę miał nadzieję, że napalony młodzik postanowi sam wybiec na powierzchnie i sprawdzić co też zawinęło do wybrzeża na północy. John już widział go mknącego w tym swoim białym garniturku przez ruiny L.A. – bez skafandra ochronnego, bez broni…
Glina uśmiechnął się pod nosem.
- A czyli też myślisz, że przyjdą – no to wspaniale, wspaniale. O ktoś wychodzi z baru – patrz na ten rewolwer. O a tam idzie ten brodacz, co go widzieliśmy w Douglas – kojarzysz ten, co wygląda jakby zjadł własnego owczarka niemieckiego.

Gliniarz odpiął pasek kabury zabezpieczającej pistolet…

Ona

- Muszę przyznać, że nie podoba mi się to Mała – Axel przysiadł na murku przed pokojem naczelnika, w którym dziewczyna czekała na Tarana. Przywódca Stalkerów spóźniał się.
Zerknęła na zegar wiszący na ścianie. Wskazówki, co prawda dawno zamarły w jednej pozycji, ale stary Komandos lubił na niego spoglądać, twierdził, że przypomina mu stare, dobre czasy.
21:35…
Zawsze przed wyjściem patrzył na ten zegar.
I żegnał się jak przed wizerunkiem Chrystusa na krzyżu.
- Nie bój nic – zaraz będzie. Coś jeszcze załatwiał na Wieży, dlatego się spóźni. – patrzył na nią przez otwarte drzwi z poważną miną. Po chwili ściągnął hełm z goglami noktowizyjnymi i przetarł dłonią zmęczona twarz.
- Tam na górze już niewiele zostało – mówił bardziej do siebie niż do niej. W połowie chowając się za ścianą lokum ich przywódcy. – Wszystko, co nadawało się do użytku już ściągnęliśmy z powierzchni. Do centrum nie ma się, co się zapuszczać. Tam wciąż za duża radiacja, a jeszcze teraz, kiedy wilki zniknęły… Ale przecież to wiesz. – Chrząknął
- Po prostu chciałbym iść z Wami wiesz? Mam takie, kurwa złe przeczucie. – Podrapał się po głowie jakby próbował odnaleźć to coś, co kłębiło mu się pod czaszką, wydobyć na światło dzienne – obejrzeć, ocenić.
Taki był Axel. Jeśli czegoś nie mógł zobaczyć, dotknąć…

„Nie ogarniam kuwety” lubił tak mówić, gdy działo się coś, czego nie rozumiał. A ostatnio często to powtarzał.
Taran chodzący na lotnisko. Sam. Axel nie ogarnia.
Maszyna, którą znaleźli w tunelach. Zaniki prądu… też nie rozumie, o co biega.
A teraz ta cała Arka – i to, że szef zgodził się wysłać tylko jednego Stalkera!
Jak to do cholery tylko jednego?!
Przecież to oni od zawsze wyłazili na zewnątrz. Od samego początku wydzierali z trupa tego miasta cokolwiek, co dało się użyć, przetworzyć.
To oni zdychali na zmutowane wirusy, dziwne choroby – lub tak po prostu, prozaicznie - z flakami wyrwanymi przez jakieś monstrum wykrwawiając się na beton.
To oni byli światkami zagłady i rozpadu Miasta Aniołów. To oni kłamali. Opowiadali bajki.

I co?
I 3. Zwiadowczy.
Chłoptasie Szeryfa. Pieseczki Polis.
I ona. Znudzona. Zmęczona?

- Będzie mi Cię brakować. – Axel wstał. – Uważaj na siebie…
Odwrócił się na pięcie i odszedł.

Gdzieś z peronu było słychać krzyki. Przestała grać muzyka. Świat zastygł w oczekiwaniu na eksplozje.
Zamiast tego do pokoju wszedł Taran. W pełnym kombinezonie ochronnym. Z maską luźno zwisającą na szyi.
Jego szare, zmęczone oblicze wyrażało niechęć.

- Dzięki, że poczekałaś – rzucił bez powitania.
Rozpiął kaftan i wyciągnął spod klapy kopertę. – Daj to Szeryfowi jak dotrzecie do Polis. Tylko nie zgub – ok? – spojrzał na zegar i zdjął maskę.
- I niech się udławi. To ja powinienem prowadzić te ekspedycję nie ten dzieciak Durand. Ja, Ty i moje chłopaki. – Usiadł na krześle i walnął pięścią w stół – To ja od lat prowadzę nasłuch, to moja kurwa, krwawica i jak mi się odwdzięczają. Jednego Stalkera, jednego… - zacisnął szczęki. – Myślą, że jestem za stary i nie kumam ich polityki, ale wiem, że Banx się mnie boi – za dobre mam układy z Jenifer, z Żarówą i Normanem… Mam prośbę Mała – obserwuj ludzi Szeryfa, jeśli zmienią trasę – oleją Arkę… Od tego wszystko zależy. To nasza jedyna szans rozumiesz – Nachylił się nad nią z ogniem w oczach. Dawno nie widziała go takiego i nawet nie była pewna czy widzi gniew, frustrację czy szaleństwo.
- Dobra dość pieprzenia! – komandos wyprostował się jak sprężyna i jednym wielkim krokiem znalazł się w drzwiach. Chodź poznać towarzyszy niedoli…
-Szefie – do Tarana dopadł jeden z młodszych Stalkerów – Chodźcie! Tam przed barem Wrony…
- Co? –
Huknął szef Stalkerów
- Szykuje się rozróba…
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 03-03-2014 o 22:33.
Nightcrawler jest offline  
Stary 05-03-2014, 21:18   #3
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z innymi graczami i MG...


Alkohol wsiąkł w trzewia brodacza łatwiej niż woda w gąbkę. Charakterystyczny posmak w ustach, mrowienie w przełyku, przyjemne ciepło rozchodzące się po okolicach żołądka. Jedna kolejka mu wystarczyła aby naoliwić tryby i z czystej kultury nie urazić częstującego gospodarza. Naczelnik nie owijając w bawełnę wprowadził go w odmęty misji, która mogła być dla wielu wybawieniem. Ratunkiem. Po kolei...

Z Polis do Douglas jakiś czas temu przybył młody kurier aby przekazać informację, że w stolicy metra poszukują ludzi do wyprawy w nieznane. Ściślej mówiąc to na powierzchnię. Jej celem miały być wybrzeża San Francisco. Ponoć któryś ze stalkerów widział tam potężne światło pochodzące ze statku przybijającego albo wypływającego z portu. Daniel domyślał się, że naczelnikowi zależy aby najemnik był jednym z członków tej eskapady, ale nie wiedział jeszcze dlaczego. Staruszek wiedział jak go podejść. Wspomniał jego ojca i to jak chujowo się zrobiło w okolicy po jego śmierci. Nagle stało się jasne dlaczego Daniel miał narażać życie. W Douglas zaczynało brakować energii. Benzyna się kończyła, a generatory na powietrzu wiele nie zdziałają. W sumie Jones od dawna myślał o opuszczeniu stacji. Swoje odejście planował od jakiegoś czasu i zdał sobie sprawę, że już mało co go tu trzyma. Brodacz niemal bez zastanowienia pokiwał głową...

- Pomogę. - rzucił krótko potężnym basem. - Zrobię wszystko co w mojej mocy aby znowu podłączyli Douglas do aktywnej sieci. - dodał widząc malujący się na twarzy starca uśmiech.


Drgający nerwowo płomień świecy, zapach kurzu i smaru technicznego używanego do konserwacji broni. Znajome narzędzia, fartuch ojca, wycior do jego ukochanego karabinu. Daniel nie miał wiele do zabrania. Magnum 44 wiernie czekający w kaburze lśnił niespotykanym blaskiem witając się z wiszącym na zawieszeniu karabinem. AK... Kałasz... Piękny kawał historii produkowany seryjnie od połowy XX wieku aż do teraz. No, może przedwojennego "teraz". Solidne, koszerne okładziny, najnowszy typ komory zamkowej, łukowy magazynek mieszczący 30 śmiertelnie groźnych naboi kalibru 7,62mm. Mimo iż Daniel z pewnością do bystrych nie należał wiedział co nieco o broni palnej. W końcu jego ojciec był rusznikarzem.

Do "grzmiących kijów" jak prześmiewczo nazywał broń palną przyjaciel Daniela - tropiciel Bob - dołączyła jego lojalna do rdzenia rękojeści towarzyszka. Katana. Jednosieczna, krzywa głownia, ścięty sztych i połysk, który oślepiłby nawet bezdomnego psa z bielmem na oku... Ta broń to było coś pięknego. Coś za co nie jeden skośnooki dałby się zabić. Szabla z duszą...


Mroki zielonej linii były mu znane dobrze jak mało komu. Plecak przylegał do pleców, a żaden z przedmiotów w jego wnętrzu nie latał. Pochwa trzymała się blisko ciała. Karabin - odpowiednio sprawnie zarzucony - również spoczywał na swoim miejscu. A on szedł bezgłośnie niczym duch... Daniel pamiętał dobrze jak za dawnych czasów bawił się z przyjacielem w chowanego w ciemnościach tej jednej linii. Poznawał ją, uczył się ukrywać, skradać i maskować. Tropiciel był zajebiście sprawnym nauczycielem...

Dla obcych zieleń na mapie była tylko kolorem, ale dla Jones'a była czymś znacznie więcej. Charakterem, duszą tego miejsca. Kojarzoną z rzemieślnikami z Douglas, z cwaniaczkami prowadzącymi kasyno, z największym na świecie burdelem, ze szczurami, ćpunami i żulami. Inni bez zastanowienia to miejsce określiliby wypiździejewem, ale on wiedział, że ono miało swój własny styl. Styl, który wraz z ojcem ukochali. Styl, dla którego zostali tutaj zamiast wyruszać w dalszą drogę...

Strażnicy stacji Douglas znali Daniela dobrze. Wiedzieli, że jest twardy i niezbyt rozgarnięty, ale ma dobre serce. Zawsze kiedy przechodził unosił odruchowo rękę na co oni odpowiadali tym samym. W dzień jego odejścia ostatnim strażnikiem jego rodzinnej stacji jakiego spotkał był Eryk. Kolejna różnica między nim a kimś nowym. Każdego tutaj znał z imienia i do każdego miał przypisane kilka historyjek. Eryk dla przykładu kiedyś okropnie zlał Jones'a - na prośbę jego własnego ojca. Przesłanie, które niósł mu strażnik dotarło do niego aż za dobrze. Prosto do pustego łba. Eryk był dla niego kimś a nie kolejnym strażnikiem. Mimo znajomości i wspomnień Daniel odchodził...

Mroki pochłonęły najemnika bez litości na chwilę przed tym jak ten odpalił latarkę otrzymaną od naczelnika. Machajka świeciła mocno, ale w porównaniu do szperacza, w którego posiadaniu był kiedyś jego ojciec była niczym. Mimo to wystarczyła. Poza tym darowanej latarce w uszczelki się nie zagląda...


Trzy fajki. Tyle udało mu się wygrać na rękę ze strażnikami stacji El Segundo. Ci - w podobie do swoich chlebodawców - byli bardziej cwaniakami niż wojownikami. Mieli gadane, potrafili człowieka zastraszyć czy oszukać, ale siły nie mieli za grosz. Banda trzymająca tę stację w ryzach ładnie zarabiała na kasynie, barze i fajkach produkowanych z grzybów. Stacja jak zawsze witała go całym wachlarzem możliwości na rozpierdolenie całego majątku, przepicie karabinu i ostatnich gaci, ale tym razem nie mógł sobie na to pozwolić. Tym razem znaczy, że kiedyś mógł? Dawno temu i nie prawda. Z resztą - szkoda gadać...

Kilka minut później najemnik zbliżył się do stacji Mariposa. Określano ją różnie. Dziwkarnia, burdel, kraina klekoczących zwieraczy... Miyu - jak miała na imię mała, śliczna, czyściutka, wypachniona Azjatka, która go przywitała - jak zawsze wyglądała cudnie. Taki gość jak Daniel mógł jedynie pomarzyć o towarze takiego sortu, ale zwykła rozmowa nigdy nie zaszkodzi.

- Witaj na stacji rozkoszy dzielny podróżniku. Czym Mariposa może Ci służyć mmm?

- Witaj Miyu. - rzekł brodacz podziwiając sztuczki jakie filigranowa dziewczyna robiła z lizakiem. - Tym razem, niestety, jestem jedynie przelotem. Sprzęt mi się przyda w dalszej wędrówce. Bywaj. - rzucił z ociąganiem ruszając w głąb stacji.

Występ mulatki w jednym z wagonów brodacz podziwiał tylko do momentu aż zobaczył uśmiech zalanego tłuściocha pyszniącego się tym jak bogaty jest, że taka niunia chce robić mu dobrze. Jebany oblech. Odgłosy dochodzące z kolorowych namiotów i widoki poza nimi nie fascynowały Daniela tak bardzo jak w dzień, w którym pierwszy raz zawitał na tej stacji. Przeruchał wtedy swój ulubiony pistolet, ale... było warto.


Aviation nazywane przez najemnika "krainą stalkerów" nie zmieniło się nic a nic od jego ostatniej wizyty. Zbędne posterunki chronione rzędami worków z piachem z obsadą w postaci co najmniej dwóch dryblasów w skafandrach. Czysty, mało skomplikowany peron miał spory plac wolnego miejsca gdyż namioty mieszkańców poustawiane były przy ścianach stacji. Na środku stała knajpa gościa nazywanego Wrogą, kilka stoisk z świeżymi znaleziskami oraz warsztat rusznikarski, którego właścicielem był całkiem młody chłopak. Mimo to dzieciak był pojętny, kulturalny - Daniel pamięta, że nie raz bywał u jego ojca z zapytaniem o jakieś części czy też sposób naprawy jakiegoś sprzętu. A ojciec jak to ojciec - pomagał pomimo tego, że młodzik stanowił dla niego konkurencję.

Obok największego posterunku stała klitka Tarana. Gość był znany w całym metrze jako dowódca stalkerów i naczelnik ich stacji. Miał raczej dobre kontakty z kilkoma ważnymi. Są to na pewno James Brown nazywany Żarówą - profesorek, który uruchomił elektrownię dostarczającą prąd do metra - czy Jenifer Lawrence - panująca na stacjach gwiazdorów, a co za tym idzie sporą częścią czerwonej nitki. Taran był kimś i - jak mawiał naczelnik Douglas - miał łeb na karku...

Po rozejrzeniu się z grubsza po stacji brodacz namierzył kuriera. Dzieciak miał na sobie za duży garnitur i nie był sam. Towarzyszył mu gliniarz z najlepszym mundurem policyjnym jaki Daniel widział w życiu. Najemnik poczuł wagę misji, ale nie spinał się. Spokojnie, na luzie ruszył w kierunku dwójki stojącej przy ognisku, nad którym wisiał kociołek. Już po kilku krokach Jones'a doszedł cudowny zapach gotowanego gulaszu.


- Witam Panów. Daniel Jones. - przedstawił się krótko brodacz zaglądając wcześniej dyskretnie do kociołka. - Niezły mundur. - rzucił do gliniarza. - Jak bym wiedział, że to taka ważna wyprawa ubrałbym się ładniej... - jego basowy śmiech mógł się co wrażliwszym kojarzyć z obdzieraniem ze skóry.

Młodzieniec, który - podobnie jak Daniel - właśnie podszedł do ogniska stanowczo się wyróżniał. Pasował do metra jak pięść do nosa. Cerę jak na miejscowe standardy miał opaloną, przy pasie w skórzanej kaburze siedział rewolwer. Przyciągał spojrzenie. Duży, prosty i elegancki srebrny Colt Anaconda. Budził respekt. Również ubiór mężczyzny był inny niż mieszkańców metra. Kurtka w maskowaniu świetnie nadawała się na pustkowia, nie do ciemnych tuneli. Do plecaka przytroczył jakiś owinięty w szmaty przedmiot, sądząc po kształcie długą klingę. Gdy dłużej przyglądało się mu tym bardziej niepokojące rzeczy się dostrzegało. Dłoń bezwiednie krążyła wokół broni, nie w geście popisywania się - bardziej nawyku. Sylwetkę miał spiętą jakby gotował się do walki. Oczy... Stanowczo nie należały do młodzieniaszka. Wyglądały jakby widziały za dużo. A sądząc po zapachu ich właściciel próbował te wspomnienia utopić w miejscowym bimbrze. Bez powodzenia mimo to nie poddawał się po pierwszej próbie. Ani kolejnych. Uważnie zlustrował całą trójkę szczególnie glinę i Jones'a. Nie była to chyba prowokacja a kolejny nawyk. Na żart najemnika delikatnie skrzywił wargi. Skinął głową wszystkim zachowując milczenie.

"A to ci menażeria się trafiła." - pomyślał funkcjonariusz John - "Pijus i wagabunda". Z pogardą zmarszczył nos i opuścił dłoń nieco niżej. Tak na wszelki wypadek. Nie przeżyłby swoich 25 lat gdyby nie nienawiść i paranoja. Dwie podstawowe cechy dobrego gliny, przynajmniej zdaniem jego ojca.

- Nazywam się posterunkowy John C. Williams. - powiedział głosem bardziej pasującym do odczytywania wyroku niż przyjacielskiej prezentacji. Dalej tylko się uważnie przypatrywał pozostawiając gadanie garniakowi.

- Skoro już się znamy może opowiedz nam z grubsza o tej całej misji... - powiedział do garniaka Jones nie bez widocznego podziwu rzucając okiem na rewolwer młodzika.

Rewolwerowiec oderwał wzrok od gliniarza i wbił go w garniaka. Lekko skłonił głowę.

- Wybacz drogi panie, że przerwę rozmowę jednakże uważam, że powinienem się przedstawić nim odpowiesz na zadane pytanie. Oszczędzi to nam wszystkim czasu. Nazywam się Geoffrey, moje umiejętności walki zarówno bronią palną jak i białą mogą przydać się podczas ekspedycji. Podobnie jak nie mała wiedza o powierzchni. Również chciałbym dowiedzieć się więcej o wyprawie. Szczególnie o zapłacie.

Akcent mężczyzny był dziwny. Wyraźny, zmanieryzowany. Chłystek przetarł dłonią wąsik i wyciągnął do Rothmana rękę w przyjacielskim geście.

- Bardzo mi miło szanownych panów poznać. Zaraz nam tu przyniosą jakieś skrzynki, to usiądziemy przy gulasiku, napijemy się herbatki i pogadamy. - Sięgnął do kociołka i zamieszał potrawkę. Zapachniało gotującym się mięsem i świeżymi grzybami. - Ale nie jestem w stanie wiele Wam powiedzieć o nagrodzie. Wszelako jak zapewne wiecie Stolica dysponuje największym zapleczem technicznym i gamblowym w całym metrze. Można więc powiedzieć, że cokolwiek chcielibyście kupić w metrze, Polis może Wam to dać. Na pewno rządząca frakcja może zapewnić Wam obywatelstwo i dobre lokum w Stolicy, zapasy, leki, amunicje i dostępny arsenał.

Rothman bez wahania uścisnął rękę. Silnie, po męsku, ale nie by się popisywać.

- Widzę, że dojdziemy do porozumienia. Jak rozumiem Polis opłaca koszty podróży zarówno do samej Stolicy jak i na wybrzeże? Byłbym wielce zadowolony jakby opowiedział pan również o samych przygotowaniach do wyprawy. Ekspedycja pod takim patronatem na pewno może się poszczycić nie małym zapleczem nie tylko technicznym, ale i ludzkim. Udało się już zrekrutować stalkerów?

- Eee... w sumie to jedną, stalkerkę znaczy, przynajmniej na całą podróż... - zająknął się dzieciak. - ...ale będzie z Wami oddział zwiadowców z Polis. - dodał pośpiesznie jakby sobie przypomniał. - Tak 3. Zwiadowczy pod wodzą Kapitana Duranda! - pokiwał głową z przekonaniem. - No i oczywiście całe koszty podróży opłaca Stolica. - uśmiechnął się szeroko jakby chciał zmazać swoją chwilową niepewność na początku wypowiedzi.

Daniel nie krył zdziwienia wielkimi manierami rozmówców. Nie przywykł do tego typu dialogów jako, że przez ostatnie lata miał do czynienia niemal całkowicie z ludźmi prostymi, często nie przebierającymi w słowach. Bez manier, posługujących się znikomą ilością zwrotów grzecznościowych. Zdecydował się więc milczeć. Informacje, o które pytał częściowo uzyskał, a reszta zapewne stanie się jasna dopiero w stolicy metra.

- Piękny rewolwer Panie Geoffrey'u. - powiedział w końcu chociaż było widać, że nie pierwszy raz zerka na tę niecodziennie zacną broń.

Rothman bez wątpienia dobrze panował nad twarzą, ciężko było z niego coś wyczytać. Tym razem jednak był ewidentnie zszokowany. Spojrzał na rewolwer, pomny, ze niektórzy mieszkańcy powojennego świata mają nawyk dotykania cudzej własności, np. odkręcania filtra od masek przeciwgazowych. Anaconda była jednak na miejscu. Nagle chyba coś zrozumiał, gestem przeprosił garniaka za przerwanie rozmowy.

- Proszę dać mi sekundkę.

Spojrzał na Daniela.

- Geoffreyu, jeśli mamy razem pracować to ułatwi nam życie. Łatwiej krzyknąć po imieniu niż "drogi Panie Geoffreyu, racz zważyć iż granat wylądował metr za Panem". - młodzieniec lekko się uśmiechnął. - Nie wiedziałem, że w metrze są przedstawiciele szlachetnego zakonu Cutlertytów. Myślałem, że nauki Cutlera dotarły tylko do niektórych miast na powierzchni.

- Po prostu na grzeczność odpowiedziałem grzecznością. - zastanowił się chwilę najemnik chociaż wyglądał jakby po prostu patrzał w dal. - Nie znam tego człowieka. Jego wiedza musiała faktycznie zatrzymać się na powierzchni... Aż dziw, że i tego Stalkerzy ze sobą nie przywlekli... - zaśmiał się ze swojego żartu Daniel.

- Cóż... Cutler był człowiekiem, który zaszczepił w wielu osobach zasady walki fair play do tego stopnia, że aż powstał z tego zakon. Jego następcy szkolili się we wszystkich rodzajach walki szczególnie jednak upodobali sobie maczetę. Jedną z ich doktryn są mordercze treningi by stawać się coraz lepszym oraz honorowe podejście do przeciwników. Często ciężko zarobione gamble oddawali bardziej potrzebującym. Wybaczcie jednak... Rozgadałem się, mówił pan o tym, że będzie nam towarzyszyła stalkerka i zwiadowcy. Jak rozumiem wspomniani żołnierze znają równie dobrze powierzchnię jak stalkerzy? Przyznam się, że nie do końca znam miejscowe organizacje militarne.

Jones pokiwał głową czekając na odpowiedź eleganta. W sumie go też interesowało z kim będzie podróżował chociaż początkowo był zbyt zafascynowany srebrnym rewolwerem przybysza. Zboczenie odziedziczone po ojcu...

- Stalkerka jest tu na miejscu. - młody skinął głową dwóm chłopakom niosącym drewniane skrzynie. - No Panowie usiądźmy i wracając z Tego co wiem dołączy do nas za niedługo. Jest na odprawie z Taranem... Znacie Tarana? To szef tutejszych Stalkerów. A co do 3. Zwiadowczego, to oddział, który do tej pory najdalej wypuszczał się po za LA. Mają pod Hollywood zabunkrowane wozy do wypadów za miasto.

John przestąpił z nogi na nogę. Chrząknął.

- Jesteś pewien, że oni to ogarną? Jak na razie to pokazali tylko, że umieją wypytywać i modlić się do maczet.

Rothman wbił nieprzyjazne spojrzenie w gliniarza.

- Drogi Johnie. Nie wiem jak w LYPD czy jak to nazywacie, ale wśród wolnych strzelców tak wygląda przyjęcie zlecenia. Przez rozmowę na którą składa się wypytywanie, oznaką kultury jest prowadzenie najpierw nie zobowiązującej rozmowy. Oczekujesz, że potwierdzimy swoje słowa? - w głosie młodzika zabrzmiała wesołość. - Może mam strzelać do celu? Jak zwracacie naboje to mogę na to przystać. I tak jednak nie potwierdzę strzelaniem do puszek sprawności w prawdziwym boju. A może mam sie z kimś fechtować? I tu ciebie rozczaruję, nie wyciągam szabli bez przyczyny ani nie ćwiczę z nieznanymi osobami. Jednak droga do Polis myślę, że może dać potwierdzenie moim umiejętnościom i rozsądkowi. Jedyne co możecie zweryfikować to moja wiedza o świecie na powierzchni. Nie wydaje mi się jednak by ktokolwiek, włączając stalkerkę, która ma do nas dołączyć, wątpię jednak by i ona dysponowała rozległą wiedzą nie dotyczącą ruin Miasta Aniołów. Dlatego byłbym wdzięczny za nie podważanie moich słów oraz nie mówienie jakby mnie tu nie było.

- Nie mówiłem do ciebie. - Wzrok Johna mroził nie mniej niż jego głos.- Skoro jednak mamy dać Ci robotę. To powiedz mi dlaczego? Co potrafisz poza pierdoleniem?

- Nie mówiłeś do mnie, ale o mnie. I nie słuchałeś jak ja mówiłem a teraz chcesz bym się powtarzał. Cóż... Jak widzę brak nieba nad głową wpływa destruktywnie na inteligencję gliniarzy. Ale dobrze. Jak wspominałem potrafię zabijać. I to nie tylko strzelać do ludzi, ale i do mutków i do maszyn. Wiem jak zniszczyć maszynę SMARTa a jak Molocha. Wy nawet ich nie odróżnicie. Wiem też jak działa świat na górze, bo widzisz... Świat to nie tylko metro i ruiny nad nim. A nie tylko Wy mogliście wpaść na to by sprawdzić co to za statek. Potrafisz ocenić na podstawie munduru lub naszywki z kim można nawiązać dialog a kto od razu zacznie strzelać? Bo ja tak.

- Widzisz. Jak chcesz to potrafisz. To co jest oczywiste dla ciebie, dla nas nie jest. - tym razem gliniarz prawie się uśmiechnął.

Geoffrey lekko skinął głową jednak ciągle patrzył na glinę nieprzychylnie.

- Dawno nie byłem na górze. - powiedział Daniel. - Znam jednak podstawy, bo nie pochodzę z metra. A zabijać nie lubię. - dodał z uśmiechem. - A ty, John? Twój mundur nie wygląda na mocno pokiereszowany, a wiesz jak to jest w tunelach... Czasem po prostu trzeba się ubrudzić. Tu przekulać, tam przeczołgać, tam zachlapać jakimś świństwem...

- Chuj Cię mój wygląd obchodzi. To my was najmujemy nie na kurwa odwrót. Po kiego Ci płacić jak zabijać nie lubisz, na powierzchni też za dawno nie byłeś. Może choć na jebanej kobzie grasz.

Rothman nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

- To, że nie lubię nie znaczy, że nigdy tego nie robię. - uśmiechnął się brodacz. - Zabije czy nie zabije... Świat biało-czarny, a John Williams nadal ładnie ubrany, w kolorowym kontrakcie sprzed wojny. Ja stawiam umiejętności nad prezencję a ty? - uśmiechnął się Daniel zupełnie nie zwracając uwagi na śmiech Rothmana.

- Panowie. Może usiądźmy. - rzucił młodzik w garniaku.

Po tych słowach Geoffrey zrzucił z ramion plecak i usiadł na jednej ze skrzyń tak by mieć ścianę za plecami.
Brodacz też ściągnął plecak, na którym oparł pochwę z egzotycznym japońskim mieczem. Usiadł spokojnie zerkając do kociołka.

- Danielu pytam się jeszcze raz, bo może po prostu jebnięty jesteś? Dlaczego warto Cię zatrudnić? Zagadasz wroga reklamą proszku do prania? Robisz na drutach? Powiesz nam to czy może namalujesz? - powiedział nieprzyjemnie policjant.

- Mogę Ci pokazać. - powiedział brodacz szukając czegoś w plecaku. - Ma ktoś z was może łyżkę? - zapytał brodacz patrząc przelotem po twarzach zebranych.

- Pokazywać to mogą dajki Hanka. Jako reklamę znaczy. Ale jeśli mówisz o tego typu opcjach to nie ta parafia. - gliniarz otwarcie już szczerzył zęby do siwego jednak jego dłoń była tylko o pół centymetra od P99.

- Pierdolenie. - powiedział brodacz. - Może dajmy sobie po razie i miejmy to za sobą co? - zapytał. - Chociaż nie... mógłbyś ubrudzić mundur...

Spluwa sama wskoczyła do ręki Johna.

- Do you fill lucky punk?

- Jezus Maria Panowie błagam nie róbmy tu burdy! - zapiszczał kurier.

Geoffrey wyciągnął spokojnie papierosa, następnie z jednej ze skrzyń odłamał drzazgę by przenieść ogień z ogniska na szluga. Zaciągnął się. Poznanie miejscowej kultury było bardzo ważne. Sam oczekiwał tego od innych. W końcu jakby się czuł jakby ktoś na jego ziemiach zaczął gadać o wyzwalaniu chłopstwa i wyzysku? Obwiesiłby skurwiela. Dlatego też teraz spokojnie obserwował miejscowe tańce godowe.

- Dlaczego nie? - John uśmiechał sie coraz szerzej. - Jak mają robić spluwą to niech się pokażą jakoś.

- To może jakoś tak chociaż bez amunicji, no ja nie wiem, na pięści? Co mi przyjdzie ze zdechłego najemnika albo tym bardziej martwego gliny. - młodzik klapnął na skrzynie i schował twarz w dłoniach.

- Schowaj klamkę. - powiedział brodacz patrząc na gliniarza beznamiętnie. - Łatwo się denerwujesz. Jak chcesz się sprawdzić to może faktycznie pięści by były dobrym rozwiązaniem. Albo nie wiem… Rzucanie do celu? - zapytał z nutką szaleństwa w głosie.

- Dobrze, nie pękasz przed gnatem i potrafisz przypierdolić. - pistolet dalej był wycelowany w klatę Daniela. - Coś jeszcze, bo jak na razie to pokazałeś tylko ośli upór i niezdolność do odpowiadania na proste pytania. - Glina przeniósł wzrok na młodego. - Jak tam se chcesz, ale póki co to gość niczego przydatnego nie wniósł tylko na żarcie zerka. Puścisz naciągacza na górę i co?

- Niby racja, ale kolesie w Douglas za niego ręczyli. Ten naczelnik stacji. Pamiętasz taki wypierdek. - zamruczał z rezygnacją wspierając podbródek na dłoniach dzieciak. - Ale może masz rację, że trzeba ich sprawdzić. Tylko, że to pewnie Durand oceni, albo Szeryf. Mi nie kazali.

- Panowie. Są jeszcze jakieś obiekcje do mojej osoby? Oprócz tych, które mogę rozwiać dopiero podczas akcji i poprzedzającej ją rozmowy z przedstawicielem ramienia zbrojnego Waszej społeczności? - zapytał rewolwerowiec spokojnie.

- Póki co nie. Dziękuję Panu. - John nawet nie spojrzał na szlachcica. Splunął w bok i schował broń. - Tobie również podziękuję... - wysyczał do najemnika.

- Ależ nie ma za co. - powiedział już nie tak beznamiętnie Daniel. - Jeżeli chodzi o walkę to wolę broń białą, ale jak mówiłem… nie lubię zabijać. Ludzkie życie jest cenne przyjacielu. - dodał patrząc na gliniarza.

- Jest bardzo cenne. Często nawet bardzo fajnego gambla. - wtrącił rewolwerowiec.

- Wiem co myślisz. Tu nie chodzi o zyski. Bynajmniej nie dla mnie. - powiedział brodacz przenosząc wzrok na przybysza z powierzchni. - Jestem tu aby pomóc ludziom z Douglas. Tylko dlatego.

- Bardzo dobrze drogi Danielu, że nie szafujesz ludzkim życiem. Chwali się. Podobnie jak szczytna motywacja. Jednak nie tylko John jako jeden z przedstawicieli naszych potencjalnych zleceniodawców ma pewne… obawy. Ja również. Jest wielce prawdopodobne, że razem zostaniemy zatrudnieni do ochrony wspomnianej ekspedycji. W takim wypadku interesuje mnie czy mogę Tobie zaufać. Czy, gdy będzie zagrożenie wyeliminujesz je czy wcześniej poddasz pod swój osąd? Osąd, który może narazić innych jej uczestników.

- A co dadzą Tobie moje zapewnienia? - zapytał Jones. - To są tylko słowa. Spotykałem gości, którzy mówili o obdzieraniu ze skóry, a po zwykłym postrzale płakali jak dzieci… Jeżeli to Ciebie uspokoi odpowiem krótko: Tak. Kiedy zostanę zatrudniony do ochrony tej wyprawy będę eliminował każde zagrożenie mogące zaszkodzić jej członkom. I albo mi się uda albo zginę próbując. Jednak to są tylko słowa. Można kozaczyć na bezpiecznej stacji podczas, gdy w rzeczywistości w tunelach zamiast uważać na plecy kumpli patrzy się pod nogi aby nie pobrudzić świeżo wypastowanych bucików. - najemnik puścił oko do gliniarza.
 
Lechu jest offline  
Stary 08-03-2014, 15:02   #4
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Imię i Nazwisko: John C. Williams
Urodzony: 23-08-2025
Syn: Richarda i Anny Williams
Stopień: Posterunkowy

Charakterystyka opisowa:

Według jego kolegów z komendy zachowanie posterunkowego Williamsa od dłuższego czasu cechuje nadpobudliwość. Potwierdzeniem tego faktu mogą być liczne skargi na brutalność posterunkowego podczas wykonywania czynności służbowych. Jako przykład pozwolę sobie przytoczyć „sztuczkę z cementową lewatywą” wykonaną na gwałcicielu z trzeciego peronu. W związku z powyższym sugeruje się przeniesienie posterunkowego Williamsa do służby właściwszej dla jego temperamentu ( i bardziej oddalonej od stolicy).

***

- Dbałość o ubiór przy rozmowie o pracę świadczy tylko o tym, że John poważnie do tego podchodzi. Jakbym spotkał na czystej stacji obdartusa miałbym pracodawcę za niepoważnego. – Szlachcic wypowiedział to z danie z należnym swemu stanowi zadęciem.
- Kurwa mać! Układ jest prosty. Ty zajebujesz każdego kogo ci każemy i dostajesz fanty. Nie płacimy za filozofowanie i rozważania moralne. Za negocjacje też nie. To proste. Jeżeli chcesz mi udowodnić, że potrafisz unikać prostych odpowiedzi to właśnie to zrobiłeś. Tylko i ze względu na Duglas pytam jeszcze raz: potrafisz tylko gadać głupoty i napierdalać tym kozikiem? – Johna ewidentnie trafił już jasny szlak. Trzymał swój szał w ryzach już tylko resztkami resztek silnej woli. - Czy ten koleś jest jakiś popierdolony? Gnata nie widzi? – pałętało mu się po głowie.
- To nie kozik. To katana. Tradycyjna japońska szabla wytworzona przez katana-kaji w sercu Japonii. Otrzymałem ją od przyjaciela, który odziedziczył ją po swoich przodkach. – powiedział spokojnie brodacz. - Widzisz skórę na rękojeści? Piękna prawda? Mówił, że to skóra rekina. Takiej pływającej sobie istoty. Nie ryby, ale też nie wiadomo czy jakaś się zachowała. Może wyginęły albo ewoluowały. Nie wiem.
Geoffrey ukrył twarz w dłoniach, potem popatrzył z niedowierzaniem na dwóch zbrojnych i zaciągnął się resztką papierosa.
- Co do twojego pytania, Johnie, potrafię walczyć bronią białą, ale preferuję katanę i pałki, strzelać z karabinów, klamek, rewolwerów, jestem całkiem niezły w skradaniu się. Ciężko powiedzieć w czym jest się dobrym, bo ja mogę uznać, że jestem “dobry” a dla Geoffreya będzie to tylko “przeciętny”. Zależy jak do kogo porównywać. Umiem wiele rzeczy, ale zapewne chodzi Ci o to w czym jestem, moim zdaniem, dobry. Nie chciałem walić prosto w ryj, bo zwyczajnie nie mam tego w zwyczaju. Wolę się wykazać w akcji, ale macie rację… Musimy chociaż trochę się poznać aby później się nie rozczarować. – brodacz westchnął. - Uważacie się za czujnych? – zapytał po chwili.
- Nieszczególnie, nie widzę związku pytania z resztą rozmowy. John darował sobie kontrolę mimiki. Jego twarz wyrażała tylko bezbrzeżne zdumienie.
- No to masz kolejny powód aby mnie zabrać do Polis. Może nie jestem jak mój przyjaciel tropiciel, ale ciężko mnie zaskoczyć. Kwestia wychowania. – brodacz mówił jakby czytał gazetę jednocześnie zaglądając do kociołka.
Geoffrey szturchnął delikatnie garniaka, z wyraźnym zaciekawieniem i rozbawieniem obserwował toczącą się scenę.
- Zawsze tak u Was wygląda rozmowa o pracę?
- Normalnie to ja zanoszę tylko wiadomości i ewentualnie przynoszę odpowiedź. Nie rekrutuje do niczego. Tak samo teraz - miałem doprowadzić chętnych do Polis. Odrzucać tylko ewidentne łachudry i nienadających się do niczego łachmaniarzy. O reszcie ma decydować Żarówa i Szeryf.- zrezygnowano mieszkaniec stolicy mieszał gulasz w garze starając się nie słuchać utarczek gliny i najemnika.
- Kiepska sytuacja. Ale popatrz na to inaczej. Już niedługo zakończysz tę robotę i to z jakim sukcesem! Zrekrutowałeś stalkerkę i powierzchniowca! No i…
Geoffrey spojrzał na najemnika, chwilę szukał jakiegoś pozytywnego określenia.
- ...i trzecią osobę. Na pewno będą zadowoleni. Może nawet dostaniesz jakąś naprawdę poważną fuche? Będziesz dajmy na to reprezentował swoją frakcję podczas wyprawy?
- He he reprezentował frakcję. Powodzenia Młody. Pocztówkę wyślij. John miał coraz lepszy humor. Z rozbawienia aż poklepał się po udach.
- Drogi Johnie. W takich ekspedycjach nie tylko siła jest ważna ale i to by znajdowali się tam ludzie o odpowiedniej prezencji, gładcy w mowie i obyczajach. Zdolni chociażby udokumentować jej przebieg zgrabniej niż na służbowym raporcie, który nader często ogranicza się do: “pojechaliśmy, rozjebaliśmy wszystko, wróciliśmy, chcemy żołd bo na dziwki i chlańsko idziemy”.
- Ano masz pan rację. Tylko jaja też trza mieć jak arbuzy. Ale w sumie co tam, młodzież gdzieś musi nabrać obycia. A na kurwy nie łażę. powiedział gliniarz łapiąc oddech po krótkiej salwie śmiechu.
- Chwali się. I w zupełności się zgadzam. Ciężko siedząc w bezpiecznym miejscu nabyć opanowania. Obaj podejrzewam nie raz mierzyliśmy się z bestiami. W tym dwunożnymi dlatego potrafimy odpowiednio się zachować, ocenić sytuacje. A ta ekspedycja może być dobrym chrztem.
Widać było, że Rothman ciągle patrzy nieprzychylnie na glinę, jednak wcześniejsza agresja powoli topniała.
- Mnie tam wasza misja rybka. Ja mam tylko młodego bezpiecznie odstawić. – John rozluźnił się wyraźnie. Nie wnikając dalej wyciągnął michę, nałożył sobie i zaczął ostrożnie jeść. Nie chciał przecież zapaprać tak pięknego munduru.
Geoffrey skinął głową i również zaczął szykować się do jedzenia co raz obserwując otoczenie i swoich kompanów. Z zbierającym się tłumie dostrzegł znajomą twarz i kiwnął w jej kierunku głową.
Jego znajomek odwzajemnił gest i delikatnie wskazał na glinę po czym pokręcił głową z politowaniem.
Rothman parsknął śmiechem i wzruszył ramionami.
Daniel po swojej ostatniej kwestii się nie odzywał siedząc i patrząc w ogień paleniska. Nie zbladł, ale zmienił wyraz twarzy. Co spostrzegawcze osobniki mogły z niej odczytać zdumienie. Najemnik do inteligentnych z pewnością nie należał. Może właśnie dotarło do niego, że targował się z celującym w niego psycholem zupełnie jakby zamawiał zupę? Musiał zapamiętać aby tego więcej nie robić. Martwy nie pomoże ludziom z Douglas.
Brodacz wyciągnął z plecaka miskę, łychę i po nałożeniu sobie z kotła gorącego żarcia zaczął jeść. Skinął w podziękowaniu garniakowi nie zwracając uwagi na śmiech rewolwerowca. Zauważył też, że wokół nich zebrała się grupka ludzi, a zwykle grający na gitarze gość z uśmiechem przyglądał się sytuacji. Ludzie są głodni wrażeń, ale on miał ich na chwilę obecną dość. Chciał zaspokoić głód…
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.

Ostatnio edytowane przez cb : 08-03-2014 o 15:04.
cb jest offline  
Stary 08-03-2014, 17:16   #5
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Cóż... Alkohol działał na mnie na trzy rodzaje. Pierwszy, najgorszy dla mnie i dla otoczenia był taki, że udowadniałem jakiemuś biednemu skurwielowi, że nie jest najtwardszy i najszybszy. Często oznaczało to konieczność szybkiej ewakuacji. Drugi, najczęstszy to było typowe uchlanie się na smutno. Zapijanie wspomnień i demonów. Tak przed chwilą miałem. Często jednak przechodził on w trzeci rodzaju, rozmyślania egzystencjalne. I tak było tym razem. Do tego na wesoło. Bo moich towarzyszy można było albo odbierać z lekkim przymrużeniem oka przez dno flaszki albo załamać ręce i dopić tę flaszkę. Problemem było to, że rzeczonej flaszki nie miałem. Stąd zrobiłem to na wesoło używając przesadnie eleganckiego języka niczym na przyjęciu u jakiegoś barona. Znaczy tej oficjalnej części, nie gdy wszyscy są nawaleni w trzy dupy i próbują się dobrać do służek, barnes, baronów oraz pomniejszych szlachcianek. W jednym znanym mi przypadku również do rogacizny i nierogacizny. Tak, kawały o "ekscentrycznych upodobaniach" moich rodaków miały w sobie ziarno prawdy. Osobiście wysłałbym ich wszystkich na parę miesięcy na Front. A szczególnie mojego kochanego, młodszego braciszka.

Wracając jednak do moich towarzyszy to byli... barwni. Tak, to dobre słowo i nie chodziło mi o niezdrowy, blady odcień skóry szczególnie gliniarza bo wtedy bym nazwał ich bezbarwnymi.
Daniel chyba został upuszczony za dziecka. Nie dość, że migał się od prostych, standardowych pytań w takich sytuacjach pytań do czasem gadał od rzeczy. Wyglądał mi na kolejnego zabijake, który zamiast pozować na twardego sukinsyna udaje grzecznego chłopczyka. Może w taki sposób chciał zrobić wrażenie na kobietach? Tylko, że... w okolicy nie było kobiet.
John był zdecydowanie bardziej niebezpieczny. Skory do gniewu, przekonany o wyższości własnej racji i pierwszy do czynów. Przypominał trochę mnie ale nie trzymał się w ryzach. Widać, że za długo patrzył w otchłań i teraz sam chętnie pokazywał rzeczoną otchłań innym. Najlepiej dziewięć milimetrów chociaż pewnie nie pogardziłby inną.

Wracając jednak do obecnej sytuacji to skupiałem się na równi i na jedzeniu i na obserwacji tłumu wygodnie oparty o ścianę. Ciężar mojego nowego rewolweru uspokajał, pozwalał poczuć się panem sytuacji. Plebs zaszemrał, zawiedziony, że nie doszło do rękoczynu. Cóż... Prości ludzie pragnął prostych rozrywek. Chętnie patrzą na cudze nieszczęście, ból, strach i śmierć. Nie można od nich oczekiwać empatii. Szczególnie gdy są w grupie. Po chwili jednak zaszemrali z nową nadzieją gdy trójka ludzi zaczęła zmierzać w naszym kierunku. Przypatrywałem się im z zaciekawieniem i szacunkiem. Nie dość, że byli jedynymi, którzy mieli jaja (w jednym przypadku czysto metaforycznie bo była wśród nich kobieta) wyjść na powierzchnie to byli na swój sposób karni. Zawsze ceniłem dyscyplinę i wbrew opinii niektórych potrafiłem się na nią zdobyć. Wracając do przybyszy to nie licząc wspomnianej stalkerki był wśród nich jeszcze młody chłopak i Taran. Szczególnie ten ostatni mnie ciekawił. Zawsze lubiłem i ceniłem żołnierzy. Po pierwsze pamiętałem skąd moi rodacy zaczerpnęli obowiązujące obecnie tradycje, po drugie sam służyłem z przyczyn ideologicznych. A że potem opuściłem szeregi armii przed rozwiązaniem kontraktu... Uznajmy, że kierowały mną wyższe i prywatne pobudki. Z Taranem wiązałem pewne nadzieje jednak o nich zaraz. Naczelnik stacji wyglądał na wkurwionego. W paru dużych krokach stanął przy nas i chwycił się pod boki. Słowa jednak najpierw skierował do młodego.
- No i gdzie ta burda? Hę?- odwrócił wzrok na zajadajacych gulasz
- Witam Panów, przede wszystkim smacznego. Jestem Taran, naczelnik stacji i Główny Stalker. A to Maurice zwany Myszą i Mała - Jana znaczy. - wskazał na towarzyszy. - Jana wyruszy z Wami do Polis i dalej… - skrzywił się - zgodnie z życzeniem Banxa będzie jedyną przedstawicielką Stalkerów w ekspedycji. - wyprężył się służbiście - jeśli nie macie do mnie pytań - zostawię Was z kociołkiem. Najedźcie się i korzystajcie z gościny tylko się nie spóźnijcie. Dwa dni to nie tak wiele by dotrzeć do Polis.
Z uwagą przypatrywałem się jego mimice jednak zaraz skupiłem się na kobiecie nazywanej Małą. Obrzuciła nas wiele mówiącym spojrzeniem i mruknęła do Tarana.
- Litości…
Wstałem i skłoniłem się krótko przed nią a mężczyznom skinąłem głową. Nie wyciągałem ręki, ten gest należał do przychodzących. Gdy stalkerzy skończyli mówić nawiązałem kontakt wzrokowy z Naczelnikie,
- Pytań osobiście nie mam drogi panie, jednak zwykła rozmowa jak mniemam by nie zawadziła, prawda?
- Na paplanie o dupie Maryni nie mam czasu; jak nie chcecie nic konkretnego ODE MNIE - dodał z przekąsem - to możecie gadać z Małą - spojrzał na dziewczynę i mruknął - sorry taka karma…
- Z karmy ja tu widzę tylko podejrzany gulasz - odmruknęła. Los to było ostatnie, czemu powierzyłaby swoje życie.
Na taką bezczelność żołnierza prawie trafił mnie szlag. Opanowałem się jednak. Najpewniej ocenił mnie przez pryzmat towarzystwa i własnych emocji.
- Powodzenie żołnierzu. Nie powiem na powierzchni. Nie powiem w ruinach. Jednak powodzenia w ruinach części - na te słowo położył szczególny nacisk. - Miasta Aniołów.
- To raczej Tobie się przyda, gdy będziesz tam na zewnątrz z chłopakami Banxa - chłoptasiu.
Ręka mi drgnęła. Prawa. Ta którą walczę. Powstrzymałem się jednak, to były tylko milimetry. Nie chodzi o to, że wymagam by się do mnie zwracano "Panie Baronie". Służyłem, pracowałem jako najemnik. Znam i potrafię się posługiwać... mało formalnym językiem. Jednak okazanie rozmówcy szacunku świadczy o nas samych. Mimo to trzymałem nerwy na wodzy. Potrzebowałem czegoś od Tarana i musiałem się przebić przez jego trepowatość. Spokojnie się odezwałem:
- Mamy stalkerkę. Zresztą to nie powierzchni się boję.
Udało się. Wyraźnie złagodniał, spojrzał mi w oczy.
- I słusznie... i słusznie.
- Porozmawiamy na osobności? Nie zajmę dużo czasu a moja wiedza może być cenna dla Twoich ludzi. Szkoda, żeby jedyni, którzy mają jaja w tym metrze zginęli.
- Ok ale muszę coś jeszcze zrobić - zapraszam do mojego kantorka w takim razie.
Skinąłem głową i rzuciłem do moich towarzyszy "zaraz wracam". Specjalnie wolno zbierałem rzeczy by przyjrzeć się ich reakcji.

Daniel spokojnie siedział. Widziałem, że wcześniej skinął przychodzącym głową ale nie wydawało się by szczególnie się nimi przejmował. Gliniarz pokazał się jednak jako prawdziwy dżentelmen...
- Pierdolnij se dziecko z niedługo ruszamy. - John wykonał zapraszający gest ręką - Jadłaś coś? - Po chwili jakby sobie coś przypomniawesz posterunkowy wstał i spojrzał na kobietę - Gdzie moje maniery? Posterunkowy John C. Williams - wyciągnął do niej rękę na przywitanie.
- Sam se pierdolnij dziecko. Albo lepiej nie; szkoda dzieciaka - Jana zmierzyła policjanta kpiącym spojrzeniem i podeszła do rekrutera, ignorując wyciągniętą rękę. - Kiedy wyruszamy?
Kurier przęłknął kęs gulaszu
- W sumie to jak tylko się ze wszystkim tu uporacie. Za dwa dni ekspedycja wyrusza z Polis. Może poczekają chwile, ale już dałem im znać, że zabieram stąd ludzi i pójdziemy na skróty - srebrną nitką więc powinniśmy się wyrobić. Niebieską linią trwało by to za długo.
- He he, kolejna z charakterkiem - John nie widział sensu w zaczynaniu sprzeczki tu i teraz. Co się odwlecze to nie uciecze. - Powiedz mi tylko jaśnie panienko jak cię wołać? Mała?
- Jana - odparła krótko.
- Daniel. - przedstawił się brodacz kiwając głową do kobiety.
Już odchodząc się odwróciłem i zobaczyłem, że stalkerka skinęła głową i podążyła spojrzeniem za mną i Taranem. No tak... Sam schamiałem i jako jedyny się nie przedstawiłem. Na grzeczności będzie jednak czas, teraz potrzebowałem informacji.

***

Pokój naczelnika mieścił się tuż przy nieczynnych ruchomych schodach. Wskazał mi krzesło i kazał czekać. Postawiłem plecak i powiesiłem kurtkę na oparcie. Naczelnik zniknął za drzwiami prowadzącymi do jakiegoś bocznego pomieszczenia. Po chwili wyszła z niego kobiecina w szarym kitlu niosąc czajniczek i dwie czarki. Postawiła je na stoliku i nalała napar. Zapachniało grzybami i suszem owocowym. Babinka bez słowa zniknęła w pomieszczeniu nim zdążyłem podziękować, z którego po chwili wyszedł starzejący się komandos. W szarych bojówkach i czarnym t-shircie przecierał włosy dziurawym ręcznikiem frote.
- Pij. Nie jest to może Earl grey ale to dobra tutejsza herbatka. - Usiadł obok i łyknął płynu - co Ci trzeba. Byle szybko nie mam wiele czasu. - zawahał się - wybacz wcześniejsze ale charakter teraz to wszystko. Jestem stary - nie dam się nikomu złapać ze spuszczonymi spodniami…
Chwilę go obserwowałem a potem upiłem łyk herbaty. Faktycznie była naprawdę dobra. Od lat takiej nie piłem. Po tym jak przeprosił postanowiłem zarzuć arogancki ton i porozmawiać z nim tak jakbym rozmawiał z Darrenem. Ta... Przypominała mi się akcja z Andersonem.
- Jasne. Ponoć byłeś żołnierzem więc odpuszczę sobie grzeczności i podchody. Sam służyłem. Krótko i po męsku. Co to za pierdzielnik? Jedna stalkerka, najemnicy z łapanki i jakiś zwiadowczy oddział. Znałem parę takich oddziałów. We wszystkich służyli popieprzone sukinsyny. Śmierdzi mi to. Chce się dowiedzieć czym dokładnie.
- Polityką chłopie - śmierdzi polityką i tchórzostwem. Żaden z tych pieprzonych patałachów z polis nie chce słać swoich ludzi na powierzchnie. Dlatego szukają ochotników. Szczególnie ludzi, którzy na zewnątrz byli … bo tak łatwiej. Stąd naprawdę mało kto sie wypuszcza na górę. Wszyscy tylko kurwa narzekają jak to ciasno, duszno i źłe jest w metrze - ale jak przyjdzie co do czego - żaden dupy nie ruszy. A bo wilki, a bo zombie - tu skażenia tam wirusy. Czaisz - mimo wszystko im tu dobrze. Boją sie. - upił kolejny łyk - Problem jest też tego typu że rządza Filozofy. Chcą wszystko przemyśłeć i załatwić na spokojnie ale w sytuacji zagrożenia Weganami nie chcą puszczać ludzi Banxa na zewnatrz. Akurat oni by mnie puścili. Ale Banx nie chce żebym stał sie jeszcze popularniejszy tu w metrze. On sie ciągle boi o swoją pozycje - szczególnie teraz na starość. I che swoich w tej imprezie. - Popatrzył na mnie - zresztą on chyba nie wierzy w Arke. On chce czegoś innego. Ja natomiast w nią wierze. Bo wiem…- zająknął się - wiem że statki pływają. Tu na zachodzie też. I wiem zę ta wiara jest ludziom potrzebna.
Zdumiał mnie ten długi wywód.
- Pływają. Jasne, że pływają. Ba! Mieliśmy nawet bitwę morską z Molochem. Znałem jednego żołnierza, który służył na jednym z okrętów. Ale nie to mnie martwi. Co innego. Ta Arka… Czymkolwiek jest może dać kupę gambli. A tym samym władzy. A mam trochę brzydszy umysł od Twego a mimo młodego wieku widziałem wiele kurestwa. Naprawdę syfnego kurestwa. Kombinuję inaczej. Biorą tych ochotników, biorą przewodnika… Wszystko cacy, logicznie. Ale martwi mnie, że wysyłają z nami oddział. Bo jak już zgarnął gamble po co mają się dzielić z Wami. A tym bardziej przybłędami. Łatwiej upozorować MIA. Albo jeszcze lepiej żeby źli i chciwi najemnicy kropnęli stalkerkę. Co o tym myślisz?
- Szeryf to cipa ale swój honor ma - do swoich strzelać nie będzie - ale na pewno jego zwiadowcy zgarną co najlepsze, a wyruchać ludzi z powierzchni i jednego stalkera będzie łatwiej. W to nie wątpię. Ale jemu chodzi o coś jeszcze… - zamyślił się - Jak byłeś na froncie to może wiesz co leży nie tak daleko od San Fran i co może interesować kogoś kto potrzebuje arsenału hm?
- Chodzi Ci o park maszyn i tę fabrykę? Bo ona też nie daje mi spokoju, szczególnie odkąd rozwaliliście łowcę.
- To trochę inna śpiewka, aczkolwiek warta sprawdzenia. I tylko sprawdzenia. Jeśli jest tam jakieś większe gówno to i tak sami nic nie zdziałacie. Ja mówię o Sierra Army Depot - słyszałeś może?
Coś tam kiedyś słyszałem. Chyba przy jednej z popijaw w strefie 51 Mike mi o tym opowiadał. Oczywiście nie przyznałem się do natury mojego źródła.
- Skład armii czy coś w tym guście. Jak tak to radzę szybko zgarnąć co macie bo jeżeli moje podejrzenia są prawdziwe to niedługo będzie tam ładny syf.
- Ja w tym momencie nic nie zgarnę. Jest za późno. Już to rozegrali za moimi plecami. A ja sam zaniosłem im klucz jak głupi jeleń. Dopiero niedawno na to wpadłem. San Fran nie dostało atomówką. Wyczyścili je bronią biologiczną i bazę też. Cokolwiek chciał Moloch czy ruskie. Sierra jest wymarła. Ale nie zniszczona. A ja wiem gdzie zakopali jednego z jej strażników. I na tym zależy Banxowi. On nie chce Arki. On chce ubić Wegan, zostać bohaterem metra i wprowadzić swój reżim. I tyle. Gówno go obchodzi zbawienie, świat ponad i cała reszta nadziei ludzi z metra.
- Czyli nas poślą po Arke a sami zgarnął sprzęt wojskowy? O ile ktoś nie zrobił tego wcześniej.
Dopiłem herbatę dwoma łykami żałując, że to już koniec.
- I moim zdaniem w zależności od tego co znajdą w bazie - to zaważy na losach Arki - jeśli jest dalej w San Fran. Jeśli będą mieli dość sprzętu by przejąc władze w LA - mogą spróbować sabotować statek. Jeśli nie - cóż zostaną bohaterami metra i drogą do zbawienia. Siak czy tak - mają przewagę.
- Rozumiem. Dziękuje za pouczającą rozmowę i pyszną herbatę. Powodzenia.
- Czekaj. Jeszcze możemy coś z tego wyciągnąć dla nas i dla ludzi. Ja wiem gdzie mogą znaleźć klucz do S.A.D, ale nie wiadomo czy im to coś da. Durand to nie najgorszy chłop - sam kręci coś na boku - załatwia leki dla ludzi. Może da się z nim jakoś dogadać. Żeby jednak najpierw sprawdzić statek, żeby dać nadzieje… szanse tym ludziom stłoczonym - uwięzionym tutaj. Ty pewnie tego nie rozumiesz, ale ja pamiętam jak to jest chodzić pod niebieskim niebem, czuć zapach skoszonego trawnika i wpierdalać pieprzone lody w upał, gdy fale rozmywają się na piaszczystej plaży. To se ne wrati jak mawiał mój znajomek - ale … jeśli jest nadzieja, na coś lepszego niż te zapchane, śmierdzące tunele - to trzeba dać to ludziom. Szczególnie że z LA już wiele nie wyciśniemy. Co się dało wyrwać z ruin już wyrwaliśmy. A na grzybkach, ślepych prosiakach i świnkach morskich daleko nie zajedziemy. Kumasz?
Byłem sceptyczny. Cholernie.
- I Arka wszystkich zbawi? A nie bierzesz pod uwagę, że to może być nowe zagrożenie?
- Jasne że może, ale nic nie tracimy sprawdzając, próbując chociaż.
- Taran. Jestem najemnikiem. Swoje zasady i honor mam ale robię to dla gambli. Jak mnie Polis wynajmnie do sprawdzenia Arki to to zrobię. Jak Ty wcześniej mnie wynajmiesz bym do spółki z Janą sprawdzili Arkę nawet gdy ci z Polis zawrócą to zrobię to. Sumiennie, pilnując swoich i jej pleców.
- Widzę, że się rozumiemy - czego chcesz za sprawdzenie arki i pomoc Małej?
O proszę... A myślałem, że obrazi się za nie podzielanie jego wiary.
- Zaliczki. Maski z pochłaniaczami i naboi .44. A po robocie… Zaufam Ci. Dogadamy dokładną cenę w zależności od misji. Będę chciał pewnie się stąd wcześniej czy później wynieść więc sprzęt. Broń, amunicja, żarcie, leki… A może informacji i polecenia.
Taran wstał i zniknął za drzwiami. Po chwili wrócił niosąc wojskową maskę z nowiutkimi pochłaniaczami. Położył ją na stole a obok niej drewniane pudełko
- 30 naboi i maska. Starczy?
Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Co najwyżej zmęczenie. Nie kryłem zdziwienia jego hojnością. Powolnym ruchem wyciągnąłem colta i uzupełniłem bębenek. Resztę naboi porozkładałem po kieszeniach a maskę z pochłaniaczami schowałem do plecaka. Potem wstałem i wyciągnąłem do niego rękę. Gdy ją uścisnął wypowiedziałem formułkę.
- Starczy. Niniejszym traktuję Twój kontrakt jako ważniejszy od ewentualnych zawartych z Polis i jego przedstawicielami prawem pierwszeństwa. Sprawdzę Arkę i zadbam o bezpieczeństwo Jany zwanej Małą.
- Dzięki a teraz zmiataj. Musze odpocząć
- Uprzedź tylko stalkerkę, mi może nie uwierzyć. Do zobaczenia żołnierzu.

***

Po powrocie bez słowa usiadłem i zjadłem wystygłe już jedzenie. Czemu poszedłem do Tarana? Mimo jego słów ciągle miałem złe przeczucie. Uważałem ludzi za najgorsze kanalie zdolne dla gambli zrobić wszystko. A jeżeli były one bezpośrednio związane z kasą... Potrzebowałem informacji i sojusznika. Taran był idealny. Po pierwsze służył, po drugie pamiętał czasy przed wojną (ta kombinacja wywoływała bolesne wspomnienia) a po trzecie takiej ksywki się nie zdobywało za subtelność i zabawę w intrygi. Jeżeli moje podejrzenia były prawdziwe chociaż w części na wyprawie mogę potrzebować sojusznika. Jana nadawała się idealnie. Nie była polityczna jak glina a jako stalkerka nie mogła też być głupia. Do tego umowa była prosta i moralnie czysta. Sprawdzić Arkę i chronić tyłek Małej. Gamble mnie też zadowalały, jeżeli zaliczka była tak duża to właściwa zapłata... Na pewno mnie usatysfakcjonuje. A jeżeli Polis da więcej? Niech się pieprzą. Taran już mnie miał i byłem prawie pewien, że grał czysto.

Gdy padł rozkaz do wymarszu przetarłem szybko naczynia i z pewnym wahaniem odczepiłem od plecaka pakunek. Sprawnie odwinąłem szmaty i przypasałem szablę. Budziła jeszcze większą uwagę niż srebrny colt.


Prosta, funkcjonalna ale i elegancka. Ktoś kto ją wykonał musiał się ładnie natrudzić wykorzystując stal dobrej jakości i nadając jej nie tylko ostrość i wyważenie ale też nawiązując do wojny secesyjnej. Broń godna szlachcica. Może i o strój nie dbałem ale o swoje narzędzia wręcz fanatycznie. Bez słowa zająłem wyznaczone mi miejsce w szyku.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 09-03-2014, 22:17   #6
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu

Znów brzdęknęła gitara. Spokojna melodia rozniosła się po peronie, odbiła od sklepienia i popłynęła w czerń tuneli.
Barman dopalił skręta i zniknął we wnętrzu knajpy. Kilku stalkerów powlekło się w stronę namiotów, kilku wróciło do gry w kości. Ktoś stację właśnie opuszczał, zarzucając plecaki na przygarbione plecy.
Chwilowo, siedzący przy osłoniętym cegłami ognisku ludzie przestali być główna atrakcją wieczoru. Mogli więc zjeść posiłek w spokoju.

***
Taran dopijał herbatę z suszonych grzybów i mierzył wzrokiem oddalającego się Geoffreya. Gdy młodzik zniknął za żałosną namiastką knajpy jaką wybudował na peronie Wrona, stary komandos wyciągnął spod biurka krótkofalówkę, pstryknął włącznikiem i nadał wiadomość:
- Tu Papa Orzeł, Pisklaki jesteście tam. Odbiór?
- Tu Pisklaki - mów Papo.
- Husar wyszedł. Broda i Psiarczyk pod opieką Niani. Wszystko pod kontrolą. Lećcie do gniazda. Odbiór.
-10-4. Over and out!
szczeknął służbiście głos zniekształcony przez radio.
Stary Stalker spojrzał na zasuszoną staruszkę wychodzącą z pomieszczenia obok i westchnął wyłączając radio.
- Jestem już na to za stary Mary.
- Oj daj spokój Jack, mnie nie okłamiesz, przecież widzę jak Ci się micha cieszy, jakie kurwiki w oczach Ci płoną...
- prychnęła kobiecina.
- No dobra siostrzyczko, masz racje. Ale i tak to wszystko mnie już męczy. Dam znać Jenny, że zaraz ruszają i idę się przekimać.
- Chcesz koniaczku na lepszy sen?
- Co ja bym bez Ciebie zrobił M?
- Spałbyś w dziurawych kalesonach Jack....-
rzuciła staruszka i zamknęła za sobą drzwi.

***
-Plan wygląda tak, hammmpfffff- gadał kurier napychając się gulaszem - idziemy sobie kulturalnie do Harbour FWY i tam wbijamy w Srebrną czy tam Szarą - zwał jak chciał - nitkę. Po drodze zahaczymy tylko na Crenshaw po jednego typka - Agrafkę - który zgłosił się do naszej wycieczki. To Monter i samozwańczy stalker, który trochę poróżnił się z chłopakami z Aviation i działa na własną rękę mmmppfff.... kurwaaaaa maać! - młodzik odepchnął od siebie miskę i ręką próbował zetrzeć plamę gulaszu z śnieżnobiałych spodni. Efekt był marny - kilka kropek - rozmazanych paluchami zmieniło się w nieregularną brunatna plamę na jego kroczu.
- No i jak ja się teraz kurwa ludziom na oczy pokarze, nożeszkurwajapierdole zapiszczał kopiąc michę czubkiem buta.
- Dobra, kurna, nieważne - gdzie to ja byłem. Aha. W Harbour odbijamy na Szarą i walimy na Manchester - żyje tam zgraja techników którzy żerują na pociągu stojącym przed śluzą bezpieczeństwa w Slauson. Przerabiali tam jego bebechy, mają jakąś prądnice i ponoć nawet uruchomili komputer, ale to nie ważne.
Interesuje nas Manchester - szukamy tam gościa imieniem Szynka. On przeprowadzi nas korytarzami technicznymi, POD Szarą nitką, która jak dobrze wiecie wychodzi za Slauson na powierzchnie.
Swoją droga dziwie się, że nikt z Was się nie pytał:
- złapał się pod boki i kiwając się raz w prawo, raz w lewo zaczął mówić udawanym basem:- jak to Szarą chcesz iść? przez powierzchnie? odbiło Ci? hu hu? - nabrał tchu i wrócił do normalnego tonu głosu.
- Widać, że twarde z Was ziomki, nie to co większość tych szczurów z metra. W sumie to poszedł bym z Wami, ale wiecie jak jest - Stolica się sama nie kręci, dużo roboty z tym całym rządzeniem hehe.... eee taaaak-Spojrzał gdzieś ponad ramionami siedzących przy ognisku widząc ich znudzone miny.
- No i w sumie tyle - tamtędy to już walimy prościutko do Pico i jesteśmy w Polis. Ludzie Szeryfa powiedzą Wam co dalej. dokończył spoglądając smutno na pustą miskę, która stała za podstępnym atakiem na jego krocze.

Dokończyli jeść.
Mała poszła po swoje bety.
Kiedy wróciła wyglądała jak kosmita. W gumowym skafandrze przetykanym płytkami stali wszytymi w kombinezon w miejscu witalnych organów; z maską gazową zarzuconą luźno pod szyją i wielkim plecorem na grzbiecie - widać było, że jest stalkerem. I wiedzieli już że "dzieci" Tarana albo są paranoikami, albo faktycznie są profesjonalistami przygotowanymi na wszystko.

Już mieli ruszać. Zalali ogień, zebrali manele - gdy od strony niższych stacji dobiegło do nich trzech gości, krzycząc:
- Kurierze, kurierze! Czekajcie! My z Redondo! Chcemy dołączyć! -
Dowodził nimi gość koło trzydziestki, w wysłużonym mundurze, z kamizelką kuloodporną i całkiem zadbanym M14. Jego młodsi towarzysze w podobnych strojach, mieli przerzucone przez plecy nowsze eMki w dobrym stanie. Każdy nosił spory tobołek na plecach i śpiwór zwinięty pod bagażem.
-Jestem Adam, a to Joe i Mitch, przysyła nas Tyries Grybiarz-
- Aaaaa... no tak, tak. Czyli jednak się zdecydowaliście iść z nami -
mruknął młodzik. - A macie papiery?
- Tak
- najstarszy mężczyzna wydobył z kieszeni prosty kartonik Paszportu Polis wydawanego każdemu obywatelowi Zjednoczonego Metra.
Młody obejrzał go z miną znawcy po czym oddał przybyszowi.
- Ok wszystko gra. Witamy na pokładzie - to zapraszam przodem. Już nie możemy czekać.

Gdy ruszali, chłopak zbliżył się do Williamsa i szepnął mu na ucho
-Miej na nich oko. Papiery są ok, ale... wiesz jak jest.


Z Aviation do Hawthorne było raptem dwa kilometry, jednak droga się dłużyła. Chociaż Jana wspominała, że kojarzy tego Adama bo przychodził z karawaną od Grzybiarzy, to jednak wszyscy obserwowali spóźnialskich z uwagą.
Po trójce przybyszy było natomiast widać zgranie i wojskowy dryg.
Chociaż ta część tuneli była bezpieczna, trójka mężczyzn idąca na szpicy zachowywała czujność. Omiatali latarkami załomy tubingów i osłaniali siebie nawzajem. Nie gadali też zbytnio, komunikując się jeśli trzeba gestami lub mignięciami latarek.
Drużyna czuła się przy nich lekko nieswojo - goście byli zgrana, widać że razem walczyli i sobie ufali. Nie można było tego powiedzieć o Jonesie, Rothmanie, Janie i Williamsie.
Kuriera mimochodem wszyscy uznali za balast, albo gapiowatą maskotkę, która ciągnęła się za nimi, jak ten pies, któremu rzuci się jakiś ochłap, a ten przyczepi się do człowieka i już nie chce Ci odpuścić.
Młody zresztą sam zaczynał czuć się jak kula u nogi. Zgarbiony szedł w środku, co chwila machinalnie przecierając plamę na spodniach i mamrocząc coś pod nosem.
Gdy dotarli do Hawthorne - wszyscy mieli ochotę go tam zostawić...

Zresztą nadawał by się tu jak swój...

Śmierdzący wódą i szczynami mężczyźni i kobiety leżeli pokotem na peronie. Część z nich chrapała nieludzko, przykryta jakimiś szmatami albo gazetami. Inni bełkotali coś zajadając z prostych misek lekko świecącą papkę o zapachu grzyba.
Zauważyli, też paru snujących się od ściany do ściany w migotliwym blasku pochodni. Jeden z nich właśnie potknął się o leżące na podłodze ciało i runął na ziemie. Zamarł i tak został.

Postanowili nawet nie wchodzić na peron.
Przeszli szybko torami odprowadzani mętnym wzrokiem ćpunów, żebraków i odpadów już i tak wyniszczonego społeczeństwa.

Na posterunku dziesiątego metra stacji, wśród walających się worków z piaskiem, para degeneratów oddawała się zwierzęcemu stosunkowi. Ona jęczała i kwiczała jak prosie, gdy on zdzierał z niej portki. Gdy wreszcie pozbył się części jej garderoby, rzucił się na nią z rykiem i wczepił jak pies w sukę. Oboje zaczęli wyć...

Runęli naprzód prawie zapominając o ostrożności, ścigani odorem stacji Hawthorne/Lennox i ludzkimi jękami.

***

Do Crenshaw dotarli w rekordowym czasie i choć nie natchnęli się wcześniej na żadne posterunki, to jednak stacja była bardzo dobrze widoczna już z daleka - coś pod sufitem wesoło świeciło.

Gdy dotarli wreszcie do peronu - stanęli jak wryci - Crenshaw miała prąd!
Pod sufitem dyndała jarząca się mocnym światłem, pojedyncza żarówka.


-Co do chuja? - Zaklął Adam - Skąd złomiarze mają prąd? przecież ostatnio jak tu byłem, to te gnojki świeciły sobie lampkami naftowymi!

Równie zdziwiony kurier z Polis rozdziawił tylko gębę i nawet nie zareagował, gdy do drużyny zbliżyło się dwóch ludzi w czapkach uchatkach z Kałachami i kulturalnie spytało o cel wizyty na ich pięknej stacji.

Patrząc na ogłupionego młodzika, zdali sobie sprawę, że ktoś inny będzie musiał robić za twarz ekipy w tej podróży...
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 09-03-2014 o 22:31.
Nightcrawler jest offline  
Stary 14-03-2014, 15:06   #7
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Wędrówka tunelami nie była dla Jany ani nowością, ani zbytnim wysiłkiem, mimo że dźwigała na plecach praktycznie cały swój dobytek. Ani się to umywało do przechadzek na górze, lecz mimo to z zadowoleniem obserwowała zgrany tercet grzybiarzy penetrujący mrok korytarzy. Dobrze, że dołączyli - im mniej z nimi psów z Polis tym lepiej. Taran powiadomił ją o swojej umowie z Geoffreyem, ale - póki gość nie sprawdzi się w terenie - Janie nie robiło to większej różnicy. Dopiero na górze okaże się, kto kogo będzie chronił.

Prąd na Crenshaw zaskoczył ją tak jak i pozostałych. Oczekiwała, że wysłannik Polis zagada, ale widać nie bez powodu podróżował z "obstawą" w postaci JC. Nic dziwnego, że udało im się zrekrutować marne kilka osób.

Geoffrey rzucił krótkie spojrzenie na garniaka. Chyba naturalne było, że to on przedstawia grupę i rozmawia ze wszystkimi. Wystąpił krok do przodu.
- Chcemy na chwilę się zatrzymać i odpocząć w podróży. Po Waszych sąsiadach z chęcią witamy cywilizację. Będziemy respektować miejscowe zasady i nie robić problemów. Papieroska? Wiem jak warta potrafi się dłużyć.
Rewolwerowiec wyciągnął spokojnym gestem trzy fajki i skierował je w stronę wartowników.
Strażnikom oczka zaświeciły się na widok fajek. Sięgnęli prawie symultanicznie do paczki i wyciągnęli po skręcie
- No jak tak podchodzicie do sprawy... - wyszczerzył się gość stojący po lewej. - ...to zapraszam. Jebnijcie się gdzie chcecie, byle nie przy wejściu. Nie machajcie gnatami ani maczetami nikomu przed nosem i będzie git.
Odwiesił karabin na ramie i z lubością niuchnął papierosa. Z błogim uśmiechem włożył go w zęby i zapytał o ogień.
- Oczywiście. My nie z tych co sprawiają problemy. Z ogniem u mnie krucho, liczyłem, że Wy będziecie mieli…
Geoffrey rozejrzał się po swoich towarzyszach.
- Ma ktoś z Was zapalniczkę albo zapałki?
- Ja - Adam Grzybiarz wyciągnął srebrne Zippo z jednej z kieszeni spodni. Podał ogień strażnikowi, a ten odpalił i zaciągnął się z błogim uśmiechem
- Dobry towar, z po wierzchni?
Rothman sam zaciągnął się swoim szlugiem.
- Dzięki. Tak, z Teksasu. Najlepsze papierosy, alkohol i najładniejsze kobiety są stamtąd. Ale ludzie to straszne buraki. Niezłe automaty - Geoffrey wskazał na ich kałasze. - Droga sprawa ale niezawodne jak mało co. Często macie tu problemy?
- Nie - raczej luz, ale czasem coś przyłazi z zewnątrz jak któryś z chłopaków wychodzi. To się kałachy przydają - puścił dymka
- Rozumiem. A jak życie? Naczelnik mocno daje w kość? Jakiś bar jest?
- Baru nie ma, ale Pool to dobry gość. Chociaż to właściwie nie naczelnik. Po prostu on i Agrafka trzymają nas w kupie - nie dają się nam stoczyć, nie chcą byśmy skończyli tak jak ci z Hawthorne. I tyle - wyłazimy na zewnątrz, zbieramy fanty, handlujemy i jakoś wiążemy koniec z końcem. Szkoda że Agrafka postanowił iść szukać tego pieprzonego statku…
- Jak to iść? - wrzasnął nagle kurier z Polis - jak to kurwa iść? miał na mnie czekać!
- Ale poszedł. Powiedział, że chce jeszcze coś załatwić na Niebieskiej, więc spakował się zaraz jak Wy poszliście dalej i ruszył na Niebieską. Powiedział, że dotrze do Stolicy na czas. Chcecie to gadajcie z Poolem. Siedzi w namiocie przy schodach - strażnik wskazał czerwony brezent rozwieszony na linach przy nieruchomych od dawna automatycznych schodach.
- Poszedł to poszedł - wzruszyła ramionami Jana. - Ruszajmy w takim razie; godzina marszu a wy chcecie odpoczywać?
Geoffrey wzruszył ramionami i zaciągnął się papierosem.
- Dajcie mi chwilę. Pogadam z Poolem i można iść dalej. - powiedział Daniel ruszając w kierunku czerwieni brezentu.
- Za dziesięć minut wymarsz - rzucił John w stronę odchodzącego najemnika - Nie zagaduj się. Kiedy ten Agrafka wyruszył? Może go dogonimy? - zapytał strażników.
- Przecież powiedzieli, że zaraz po waszym odejściu stąd - kpiąco odparła zamiast nich Jana. Widać czyściutki glina lubił się rządzić, ale z mózgownicą już u niego było nietęgo.
Powierzchniowiec z wyraźną ciekawością najpierw spojrzał na policjanta a potem na stalkerkę. Zaraz jednak skupił się na papierosie i mroku tunelów za nimi. Jana wzruszyła ramionami, usiadła pod ścianą i przymknęła oczy.
 
Sayane jest offline  
Stary 15-03-2014, 16:31   #8
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z MG...

Młodzik w słabo dopasowanym garniturze obżerał się gulaszem jakby był co najmniej dwa razy większy. Nie przeszkadzało mu to w gadaniu przeplatanym z dość niecodzienną gestykulacją. Trasa była prosta. Najpierw na przód aż do samego Harbor Fwy - stacji przypominającej bardziej targ niż powojenne muzeum rasy ludzkiej. Później wskoczą w szarą nitkę kierując się prosto jak w ryj strzelił - aż do stolicy metra. Może Daniel nie był zbyt inteligentny, ale w ułożeniu stacji dziecko by się połapało. Gorzej jak już ekipa wyjdzie na powierzchnię... Brodacz liczył, że widok nie przytłoczy go i będzie w stanie podejmować odpowiednie decyzje albo... Zwyczajnie strzelić, gdy będzie tego wymagała sytuacja. Plama na kroczu kuriera, którą ten rozmazał jeszcze bardziej rozbawiła Jonesa, który zaśmiał się w duchu uśmiechając lekko.

Dalsza paplanina kuriera była do przewidzenia. Po minięciu skrzyżowania grupa uda się do stacji Machester - stacji techników. Daniel dobrze ją pamiętał, bo mieszkało tam wielu znajomych jego ojca. W okolicach stacji Slauson wyjdą na powierzchnię aby ponownie zejść w dół w okolicach stolicy. Łatwe, zrozumiałe i przyjemne. Z tym, że Jones był pewien, że w praktyce wcale przyjemne to nie będzie. Zastanawiał się tylko ilu z nich dotrze na miejsce. Założyłby się, ale nie wiedział czy jego żart zostałby dobrze zrozumiany. Jeszcze policjant znowu by zaczął wymachiwać klamką czego najemnik wolał uniknąć...


Jana nie pierdoliła się z doborem sprzętu chyba zabierając cały arsenał jaki posiadała. Gumowy skafander, miejscami stalowy pancerz, maska gazowa i plecak wielkości... Brodacz zastanawiał się jak tak filigranowa laska może dźwigać tyle sprzętu i... nadal żyć. Przecież to musiało strasznie ograniczać ruchy, spowalniać, a co najważniejsze męczyć. Nikt jednak dziewczynie nie zarzuci, że się nie przygotowała. Na bank nie Jones...

Kiedy najemnik zawiesił karabin, poprawił rewolwer w kaburze, założył stabilnie plecak chwycił za katanę. Chwilę mocował się z pochwą. Kiedy był na ukończeniu przygotowań okazało się, że do grupy dołączy trójka przybyszów z Redondo Beach. Grzybiarze nie wyglądali jak przeciętni mieszkańcy metra. Ich dowódca miał na sobie wojskowy mundur, kamizelkę kuloodporną i zadbane M14. Jako syn rusznikarza Daniel mógł bez problemu określić, że gość musiał znać się na konserwacji broni.


Przybyła z nim dwójka również nosiła się niezwykle taktycznie. Mundury, wojskowe buty nad kostkę i zapracowane już M4 na zawieszeniach dwu i trójpunktowych. Jeden z nich miał do karabinu przyczepiony niemały arsenał - latarkę taktyczną, laserowy wskaźnik celu, kolimator, magnifier oraz regulowany chwyt pionowy zamontowany na szynie spoczywającej stabilnie na łożu.


Po chwili okazało się, że przysłani przez Tyriesa Grzybiarza ludzie będą szli na przedzie, którą Jones nazywał czasem przekornie wabikiem. W końcu mając nawet najlepsze zmysły mało kto mógł wypatrzeć zasadzkę na czas. Zwykle zatem towarzysze dowiadywali się o niej po wystrzeleniu pierwszego pocisku...


Ta trójka składała się wyłącznie z zawodowców. Czujność, zgranie, odpowiednio oszczędne operowanie światłem latarek. Brodacz nawet skupiając się nie mógł zobaczyć punktów, które w swym drygu żołnierze zostawialiby niesprawdzone. Wszystko szło im nad wyraz dobrze. Przeskoki od tubingu do tubingu, krojenie tortu. Po olbrzymim wysiłku Jones zobaczył, że jeden z nich - Joe - unosi minimalnie lufę karabinu kiedy przepuszcza przed siebie starszego kolegę podczas obstawy. To był jedyny błąd. Byli bardzo dobrzy.

Ich komunikacja również nie pozostawiała wiele do życzenia. Światło latarek, dłonie i mimika były ich jedynymi środkami łączności. Nie mieli krótkofalówek czy lansiarskich zestawów słuchawkowych, a mimo to rozumieli się wybitnie dobrze. Daniel był ciekaw jak długo musieli ze sobą współpracować. Zapewne długo...

Zupełnie czymś innym byli Rothman, Williamns, Jana i milusiński meks. I nie chodziło tu o to, że byli mniej sprawni czy słabiej posługiwali się bronią. Oni zwyczajnie nie potrafili współpracować. Brodacz łapał się na tym, że za często dawał się rozkojarzyć kurierowi, który skulony lazł na środku pochodu co chwilę przecierając swoją nowo nabytą plamę. On się tak nie przejmował nawet pierwszych postrzałem, a co dopiero kawałkiem materiału. Od takiej tragedii jedynie jedna mogłaby być większą... porwanie się pięknego munduru Johna. Chociaż Jones musiał przyznać, że źle ocenił gliniarza. Ten faktycznie uważał na swoje rzeczy, ale raczej ze zwykłej dbałości niż przesadnego pedanctwa. Zachowywał się normalnie - nie licząc wzroku, którym zabiłby chyba każdego czające się w mrokach przeciwnika...


Daniel dotarł do namiotu. Nim zdążył pomyśleć wyszedł z niego mężczyzna o kilkudniowym zaroście i paru starych bliznach na twarzy.


- Mogę w czymś… - spojrzał pytająco na gościa. - pomóc?

- Witam Panie Pool. Nazywam się Daniel i jestem ze stacji Douglas. Syn Bishopa Jonesa, tego rusznikarza. Możemy porozmawiać? - zapytał brodacz spokojnie.

- Bishopa? - smutno pokiwał głową. - Wyrazy współczucia. Znałem Twojego ojca, chociaż przelotnie. Dobry był z niego chłop i świetny rusznikarz. Wejdź.

Gospodarz odsunął poły namiotu odsłaniając jego spartańskie wnętrze: śpiwór na gołym betonie, kilka tobołów, jakieś mapy i walające się gdzieniegdzie narzędzia. Tylko broń leżała na stojaku - zadbane M4A1 z podwieszonym granatnikiem, dwie beretty i para maczet.


- Ładny karabin. - powiedział brodacz przystając na zaproszenie gospodarza. - Papierosa? - zapytał Jones wyciągając w kierunku mężczyzny lekko pogniecioną paczkę.

- A chętnie, chętnie. - naczelnik złomiarzy wyciągnął skręta jednocześnie wyciągając starą żarową zapalniczkę z kieszeni kamizelki którą nosił. Odpalił i podał Danielowi - Widzę, że idziecie z tym wymoczkiem ze stolicy. Czyżbyście też szukali Arki? - wydmuchnął kółko dymu i spojrzał pytająco na brodacza.

- Dzięki. - powiedział Daniel odpalając sobie papierosa i zaciągając się mocno. - Dokładnie. - odparł najemnik potakując głową i oddając zapalniczkę naczelnikowi. - Ale ja w sumie w innej sprawie. Chodzi mi o prąd dla stacji w Douglas. Chciałem o tym pogadać w krainie stalkerów z Taranem, ale nie miał zbyt wiele wolnego czasu. Mogę wiedzieć jak zyskaliście prąd? Naszym kończy się paliwo, a nie chciałbym aby zapanowały na stacji ciemności…

- Wiesz. - powiedział Pool drapiąc się w policzek. - Generalnie prądem zarządza Polis. Więc komu Cykada wkręci bezpiecznik ten ma prąd. Heh. - zaciągnął się skrętem.

- Podejrzewałem. - rzekł brodacz puszczając kółka z dymu. - A nie wiesz może co mógłbym zrobić aby podłączył pod sieć Douglas? Muszę to dla naszych zrobić. Jestem im to winien… Można wiedzieć jak się zasłużyliście, że wam wkręcił bezpiecznik? Tak po znajomości. Obiecuję, że ta wiedza nie wyjdzie poza naszą dwójkę…

Naczelnik westchnął.

- Tak po znajomości to Agrafka coś namieszał i podpiął się na dziko do jakiegoś kabla. Chyba leci do Aviation, ale przyznam że u nich nie widziałem prądu więc nie wiem o co chodzi. A jeśli chodzi o legalne sposoby, ponoć Arka i całe jej szukanie jest dużo warte dla Polis. Może dadzą Ci prąd dla Douglas w nagrodę za wycieczkę do San Fran. Myślę, że możesz to wywalczyć.

- Dziękuję za tę informację. - powiedział brodacz z uznaniem. - Nie martw się o waszym połączeniu nic nie powiem. Nie wiedziałem, że ta Arka jest dla nich aż tak ważna. Podejrzewałem, że to nie byle gratka, ale żeby aż tak się na nią napalać. To musi być coś więcej niż przewidzenie maniaków z Exodusu czyż nie?

Pool skinął głową.

- Zwiadowcy widzieli światła na nabrzeżu San Fran, a Polis ponoć dogrzebało się do jakiś informacji o tym, że jakieś statki wojenne tam cumowały i odpłynęły ratując część ludzi z miasta. Słyszałem też plotkę, że stalkerzy odebrali jakiś sygnał z morza, ale szczegółów nie znam.

- Lada moment ruszamy… - powiedział brodacz dopalając skręta. - Dziękuję za poświęcony czas i… Powodzenia. - dodał czekając chwilę na ostatnie słowa Poola.

- Dzięki, ale to raczej Wam się przyda, więc powodzenia. - skinął głową na pożegnanie.
 
Lechu jest offline  
Stary 16-03-2014, 17:39   #9
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Daniel wrócił do czekającej na peronie drużyny ekspresowo. Co prawda w tym czasie reszta musiała opędzać się od dzieciaków, próbujących im opchnąć tani bimber i jakieś błyskotki z powierzchni - przeważnie kapsle, niesprawne zegarki i płyty cd. Ale nikt nie zdążył się zmęczyć ani porządnie wkurwić na koloryt lokalny.
Zarzucili plecaki i żegnając blask żarówki wyruszyli w dalszą drogę.

Droga z Crenshaw do Vermonth była prosta jak drut, ale też praktycznie najdłuższa. Ponad cztery kilosy w ciemności ze zdewastowanym torowiskiem, z którego ludzie w niewiadomym celu powyciągali części szyn. Musieli, więc uważać na każdy krok - łatwo było zawadzić o wystający, drewniany podkład i skręcić albo złamać nogę. Co rusz błyskali więc latarkami na ziemie, by się nie potknąć. Pewnie dlatego za późno zobaczyli przygarbione cienie skryte w załomach tubingów i niewielkich komorach osadzonych w obłych ścianach tunelu.


Pierwszy strzał przeszył ciszę. Błysk płomienia wylotowego rozświetlił na chwilę tunel. A po sekundzie rozpoczęła się kanonada...

Pocisk sięgnął idącego na przedzie Joe z Redondo. Kula przyczajonego snajpera uderzyła go w ramie, rozrywając ciało i przechodząc na wylot. Chłopak wrzasnął i zwalił się na ziemie.
Choć nie dostrzegli snajpera, to pozostałych dwóch napastników, którzy własnie wychylali się zza żeber tunelu było doskonale widać w blasku latarek i reflektorka Jany.

Zanim tamci zdołali otworzyć ogień Daniel podrzucił karabin do ramienia i wystrzelił, prawie jednocześnie wystrzeliła też Jana. Dziewczyna, dzięki wrodzonemu instynktowi - najpierw rzuciła się na ziemie, a potem zdołała jeszcze wystrzelić w tego samego mężczyznę, którego obrał na cel Jones. Jej latarka upadła obok niej i oświetlała przód tunelu.

Dwie kule kaliber 7.62 mm uderzyły w pierś wyskakującego z zasadzki mężczyzny, dosłownie zwalając go z nóg. Upadając zdążył jeszcze wdusić spust swojego karabinku, ale kule rozbiły się o sufit. Kilka rykoszetujących pocisków rozbiło ziemię przed ich stopami, nie czyniąc jednak nikomu krzywdy.

Drugi z czekających w korytarzu rabusi również zdążył wypalił z karabinu. Czy to w panice, czy uznając, że przeciwnicy zbyt szybko otrząsnęli się z szoku zasadzki, zacisnął mocno palec na spuście. Karabin bluznął ogniem długiej serii , która częściowo sięgnęła drugiego z idących na przedzie Grzybiarzy. Skoszony pociskami Mitch padł i choć zdołaj jeszcze wystrzelić, to kula z jego M4 zdołała jedynie osypać tynk z sufitu metra.
Adam - najstarszy z trójki spóźnialskich karawaniarzy, zdołał jedynie rzucić się na ziemie by uniknąć pocisków.

Więcej szczęścia mieli za to Geoffrey z Johnem, którzy szli z tyłu wraz z kurierem. Chociaż młody Vasquez po pierwszym strzele zapiszczał jak panienka i zwalił się miedzy podkłady kolejowe kryjąc głowę w rękach, jego towarzysze nie spanikowali. Rewolwerowiec zgasił latarkę i wyrwał pistolet z kabury - strzelił ułamek sekundy po tym jak asystujący mu glina kucnął na torach i oświetlił cel. Resztę dokończył Daniel krótką serią ze swojego "Kałacha".

Na chwile wszystko zamarło.
Nie było kolejnego strzału z drugiego końca tunelu.
Jana zdążyła więc odtoczyć się na bok i przeryglować karabin i w napięciu wypatrywała jakiejkolwiek śladu pozycji snajpera. Leżący na torowisku reflektorek wcinał się ostrym słupem światła w ciemność tunelu. Nie widziała jednak nic - w uszach świszczał tylko jej własny oddech, pulsowanie krwi. Dopiero po chwili zdało sobie jeszcze sprawę z jęków rannych. Zarówno po jej jak i przeciwnej stronie. Usłyszała też jak Rewolwerowiec powoli przesuwa się bliżej ściany, Adam pełznie do nieprzytomnego Mitcha, a John przesuwa się gdzieś za nią.
Nagle błysnęła latarka gliniarza.
John zagrzmiał jej prawie nad uchem:
- LAPD John C. Williams! Poddajcie się a gwarantujemy uczciwy proces i szybką egzekucję! - Glina nie bardzo wierzył, że to coś da ale warto było spróbować.
Coś jednak się wydarzyło...
Pojedynczy strzał był odpowiedzią wezwanie Williamsa.
Kula świsnęła nad latarką - gdyby John stał i świecił przed siebie - prawdopodobnie dostałby w bark. Dokładnie jednak widział pojedynczy rozbłysk wystrzału - lekko po prawej, tuż przy ścianie tunelu… 150 metrów przed nim. Jego latarka już tam nie sięgała. Za to celownik dziewczyny już tak.
Ściągnęła spust. Karabin kopnął ją w ramie...

Cisza.

Nienawidziła takich chwil.
Była pewna, że trafiła. Ale nie wiedziała czy zabiła.
Drugi snajper może wciąż się odgryźć. W końcu to nie był durny mut, albo Bit Boy, który mimo ran pędziłby prosto na nią - któremu mogła by wpakować spokojnie jeszcze kulke. To był drugi człowiek - z własnym sprytem z własnym strachem...

Geoffrey ruszył. Powoli metr za metrem skradając się do miejsca skąd padł ostatni strzał wroga. W tym samym czasie brodacz rzucił się dobijać rannych i grabić zwłoki.
- To już?... czy to już??... zabiliście ich? zabiliście? - jęczał gdzieś z tyłu kurier.
Rezon odzyskał też Policjant. Z bronią gotową do strzału rzucił się przeciwną stroną tunelu i pobiegł do miejsca gdzie widział snajpera. Po chwili zobaczyli jak chowa broń. Po chwili uniósł karabin i ruszył z powrotem - wroga nie było, jedynie ślady krwi prowadzące do obluzowanej kratki kanalizacyjnej.
- Gostek spuścił się w kanał - rzucił glina.
- Potrzebne Ci to? - mruknęła Jana przerywając przeszukiwanie plecaka w poszukiwaniu bandaży i wskazała na karabin.
- Nie, myślę, że Tobie się bardziej przyda, ja tam wole moją klamkę. - Dziewczyna skinęła głową i w skupieniu chwyciła odnalezioną torbę lekarską.
- Ściągnij mu kamizelkę... - rzuciła do Adama - a Ty mi poświeć. - mruknęła oschle do gliniarza.
Już miał ją zrugać, ale gdy zobaczył z jaką wprawą nakłada nić na igłę, a potem bierze do ręki skalpel stwierdził, że chyba nie ma sensu. Stalkerka zdecydowanie wiedziała co robi.

Po chwili Mitch był połatany, na ile się dało w takich warunkach. Szczęściem wzmocniona stalowymi płytkami kamizelka taktyczna uratowała go przed najgorszymi efektami postrzału. Jednak nie wszystkimi...
Było z nim źle. Chłopak był nie przytomny, a w jego ciele wciąż tkwiły dwie kule -Janie udało się usunąć tylko jedną z ramienia, z jedną która tkwiła gdzieś na wysokości obojczyka i drugą w boku wolała się nie bawić, tu na podkład torowisku.

Chwile później, praktycznie wszyscy zebrali się nad nią patrząc jak oczyszcza ranę Joe. Adam już robił nosze z koca i stelaża własnego plecaka
- Młody musi wrócić - do Vermonth mamy jeszcze półtorej godziny, szybciej będzie z powrotem. Zresztą nie ma sensu tachać ich na farmy. Ci tutaj... - wskazała głową dobitych przez Daniela i Geofrreya napastników - śmierdzą łajnem i wódą - musieli być z Vermonth.
Założyła prowizoryczny temblak na ramie Joe i dodała:
- Pójdę z nimi ktoś musi nieść nosze -
John spojrzał na rannych, i dla pewności zapytał Janę:
- Sami się nie dokulają, może więc odstawisz ich z wojakiem szwejkiem? Pójdziemy tak jak planowaliśmy w razie czego poczekamy na was ok?
- Z kim?
- spytała dziewczyna, choć mało ją obchodziła odpowiedź, skoro policjant nawet nie pokwapił się pomóc, tylko powtarzał jej własny pomysł.
- Z tamtym dupkiem- odpowiedział glina wskazując szabrującego Daniela.
- Dam se rade - Adamowi nic się nie stało, a Joe może iść. - Spojrzała na Jonesa - zresztą on chyba nie jest zainteresowany.
- Wrócę z nią. Im i tak, na nic się nie przydam. - Dodał starszy z grzybiarzy i zarzucił sobie na plecy karabin nieprzytomnego kolegi.

Daniel składał w tym momencie sprzęt niedoszłych rabusiów.
Dwa H&k UMP z zapasowymi magazynkami , dwa noże i latarka - szału nie było, ale zawsze mogło się przydać. Szczególnie rewolwerowiec miał chrapkę na jeden karabinek.

Po tej krótkiej dyskusji - zabrali swoje manatki i rozdzielili się.
Jana, Adam i Joe tachając nosze z nieprzytomnym Mitchem ruszyli w drogę powrotną.
Resztę czekała podróż na fermy.
- Daliśmy popalić tym wieśniakom, nie? - zauważył butnie młody meks.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 22-03-2014 o 13:58.
Nightcrawler jest offline  
Stary 18-03-2014, 22:06   #10
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Tunel ze stacji szczurów na farmy prowadził w nieprzeniknioną ciemność. Jak każdy inny w okolicy był niegościnny i sama w nim obecność potęgowała u każdego śmiertelnika czujność. Długi na ponad dwie mile, prosty jak sranie i z olbrzymią ilością niewiadomych w postaci nieokreślonej liczby wykopanych podkładów, niespodziewanych przeszkód i zasadzonych w ciemności drapieżników. Powyciągane do wysokości kostek szyny zmuszały przeprawiającą się grupę do częstego świecenia pod nogi. W takich warunkach, idąc daleko za czołem pochodu Daniel miał nikłe szanse na wypatrzenie wroga na czas. Mroczne sylwetki kryły się za grubymi, stalowymi tubingami...


Wysokokalibrowy snajperski pocisk nagle przebił ciało Joe. Grzybiarzem szarpnęło w chwili, gdy po korytarzu poniósł się - zdawać by się mogło cichy - odgłos odbijającej się od szyny łuski. Mężczyzna zawył przeraźliwie i padł na ziemię. Mimo iż snajper był doskonale ukryty to Jones - z nieznacznymi problemami - dostrzegł dwójkę jego towarzyszy. Cenie widoczne na tle nijakości, szarości tunelu gotowały się do ataku.

Najemnik nie dał im jednak szans na skuteczną realizację ich niecnych planów. Radziecki karabin automatyczny powędrował w górę. Stalowa stopka kolby z ciemnego drewna bez problemu znalazła odpowiednie miejsce na ciele mężczyzny. Dotknęła dołka strzeleckiego na ułamek sekundy przed tym jak jeden z nabojów opuścił długi, łukowy magazynek wykorzystując myśl techniczną zarośniętych brodaczy ze wschodu i pędząc w kierunku celu. W tym samym momencie co Jones zręczna niczym puma stalkerka rzuciła się na ziemię strzelając do przeciwnika. Ten trafiony dwiema karabinowymi kulami naraz nakrył się nogami po czym nacisnął spust. Seria przeszyła powietrze jednak cała jej energia została wytracona na suficie. Kilka rykoszetów dało się słyszeć gdzieś przed grupą podróżników, ale - na ich szczęście - los im sprzyjał i nikt nie został ranny.

Drugi z cieni nacisnął spust. Daniel nie cofnął się ani o cal widząc wyraźnie jak długa seria ścina z nóg Mitcha - kolejnego z Grzybiarzy. Ten zdołał odpowiedzieć ogniem, ale jego strzał był niecelny. M4 z całą masą dodatków taktyczny upadło na ciało rannego trzymając się wiernie na zawieszeniu taktycznym... Dowódca prowadzącej trójki rzucił się na ziemię na czas unikając poszatkowania kulami.

Rewolwerowiec i policjant również nie próżnowali biorąc na celownik bliższego napastnika. Snajper nadal się nie pokazywał, a reszta póki co mogła liczyć jedynie na to, że zanim zdecyduje strzelać do nich zajmie się skowyczącym na ziemi tunelu kurierem. John oświetlił cel, a Geoffrey strzelił w tym samym momencie co Daniel. Jedna kula kalibru .44 Magnum i kolejne dwie 7,62mm musiały zrobić swoje. W tunelu zapadła złowroga cisza...


Kiedy stalkerka zręcznie opatrywała Mitcha, którego życie uratowała wzmocniona kamizelka Daniel zajął się tym na czym znał się tak samo dobrze jak na strzelaniu. Dobijaniem. Zabijał tak aby jego przeciwnik nie cierpiał - mimo iż te osobniki z pewnością na to nie zasługiwały. Okazał litość. Sprzęt jaki udało mu się zgromadzić był raczej średniej jakości. Jego świętej pamięci ojciec nazwałby osoby w ten sposób pielęgnujące broń niedojdami, ale on był zdecydowanie bardziej łaskawy. Poza tym nienawidził złorzeczyć zmarłym.


Dwa pistolety maszynowe H&K UMP, do każdego po pełnym i pustym magazynku, dwa noże oraz latarka. Jeden z pistoletów i komplet magów - pusty i pełny - brodacz z uśmiechem podał rewolwerowcowi, podobnie jak - jego subiektywnym zdaniem - gorszy z noży. Drugą kosę zostawił sobie - czy to na wymianę handlową czy na użytek własny się przyda. Latarka trafiła do Jany. Daniel już kiedyś strzelał z UMP chociaż musiał przyznać, że jest to raczej towar z wyższej półki i w cenie podobny do jego wiernego AK. Broń trafiła na swoje miejsce - bez magazynków, zabezpieczona. Grupa musiała się zastanowić co zrobić, a Daniel... poczekał aż zdecydują za niego inni. Mu było obojętnie czy idzie dalej czy się cofa. Nie mogli przecież ciągnąć tych rannych bidulków przez resztę korytarza. Tam się mógł czaić jeszcze ktoś…
 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172