lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Postapokalipsa (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-postapokalipsa/)
-   -   THE END[Neuroshima] Have gun - Will travel (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-postapokalipsa/13966-the-end-neuroshima-have-gun-will-travel.html)

JohnyTRS 18-11-2016 16:38

Cosmo


Cosmo obudził się. Słońce było już na tyle wysoko, że ostre promienie wpadające przez idealnie czyste okno dosłownie go poraziły. Miał wrażenie, że mógłby jeszcze trochę pospać. Ale świadomość, że to nie jest jego łóżko, wypchnęła go błyskawicznie na nogi. Spojrzał na zegarek. Sekunda wahania i odczytał godzinę. Dochodziła dziesiąta. Wciągnął buty, chwycił kurtkę i torbę. Sprawdził, czy wszystko jest. O ile umył wczoraj ręce, to nie zwrócił uwagi na plamki i smugi krwi na rękawach. To od zakładania opatrunków. Był na tyle zmęczony, że nawet nie zwrócił uwagi. Monter znalazł prowizoryczne wyjście z sytuacji i podwinął rękawy, nie chciał, żeby ludzie się na niego dziwnie patrzyli.

Wyszedł z pomieszczenia, w korytarzu spotkał sięSamanthą. Powiedział tylko „cześć” i przepuścił ją na klatkę schodową. Dopiero teraz, kiedy zapach śniadania dotarł do niego z pełną mocą, poczuł że jest głodny. Zszedł na dół, wczoraj nie zwracał za bardzo uwagi na rozkład pomieszczeń, teraz po prostu szedł za Sam i za swoim nosem.

W pomieszczeniu zaskoczył go tłum, a dokładniej Andy oraz Foxy z knajpy. Przy kuchence uwijała się gospodyni lekarza, Cosmo dopiero teraz mógł lepiej przyjrzeć się kobiecie. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, odruchowo skinął głową:
-Dzień dobry.

Już chciał spytać się o stan tej dziewczyny, którą udało im się dowieźć jeszcze żywą, ale Morrison wyprzedził go swoim pytaniem.
Torbę i kurtkę położył przy krześle. Na szczęście podwinięcie rękawów wystarczyło i krew nie była widoczna.

Zombianna 22-11-2016 10:02

post wspólny Zombi i Zuzu
 
Świat spowiła noc. Duszna ciemność, wciskająca się przez nozdrza prosto do płuc, trawiąca ciało od środka na podobieństwo raka. Kłębi się wśród stalowych szkieletów, ostrych niczym noże i kłujących wiszące nad głową niebo. Czai się wśród wraków, ruin, spogląda wrogo zza wysokiego, dawno martwego budynku.
Tłamsi wzbierający w gardle krzyk, spłyca oddech do krótkich, bolesnych spazmów. Wdech, ból, wydech… szybko… szybciej! Nie ma miejsca na słowa! Panika wzbiera w głowie, wylewając się razem z niewielkimi porcjami powietrza… przez gardło, przez nos. Pali, piecze! Dobry Boże, czemu tak boli?!
Ostre fragmenty kości i pordzewiałego metalu ranią stopy. Kobieta przedziera się przez nie, łapiąc spazmatycznie oddech. Prze uparcie, byle przed siebie!
Dalej, nie stawaj! Nie masz prawa się zatrzymać!
Na karku czuje oddech pogoni. Jest tam, tuż za plecami! Nie męczy się, nie zwalnia. Muska leniwie rozwiane pędem włosy, jakby zastanawiając się czy już zakończyć cierpienie ofiary… a może jeszcze poczekać?
Wiatr szyderczo zawodzi między gruzem, świszcze w metalowych skorupach. Czaszki o oczodołach wypełnione czystym mrokiem. Obserwują, czekają… milczą. Niema widownia jej ostatniej, panicznej ucieczki przed…
Szybko… szybciej! Rusz się, nie stawaj!
Piach… pył wgryzający się w ubranie i osiadający szarą warstwą na lepkiej od potu skórze, mieszający się z wilgocią w jednolitą, swędzącą papkę, śmierdzącą strachem, zwiastujące wieczny zastój. Popiół. Wszędzie popiół. Tańczy w powietrzu, opada z nieba. Wzbija się tumanami spod poranionych stóp i miesza z krwią, dziwnie jasną i cuchnącą tak obrzydliwie...
Ortega… Ortega… - wycie wichru zmienia się w powtarzane wciąż to samo słowo, doprowadzające mózg do szaleństwa. Ma jego głos, szepcze do ucha. Drwi, szydzi, tuż za plecami!
Dopadnie ją, już wkrótce, zaraz! Za moment. Nie ma ratunku, nie ma ucieczki. Można próbować, lecz niewiele to zmieni.
Pod nogami plącze się kawałek pordzewiałego drutu, oplata nogę w kostce. Szarpie i obala na ziemie. Potknięcie, upadek, wstrząs, Krzyk. Chwila szoku i znów bieg. Ruch, musi być w ruchu! Szarpnięcie, świat wiruje feerią barw, puste, zamglone śmiercią ślepia spoglądają z szyderczą radością wymalowaną na pobielałych kościach.
Wstawaj, nie ma czasu! Uciekaj! Już, podnoś się!
Wiatr zawodzi tryumfalnie, coraz więcej słów atakuje ze wszystkich stron. Krzyków, ponagleń, pretensji. Płacz miesza się z krzykiem, ciche szepty z rozsadzającym czaszkę wrzaskiem.
Ortega!
Wstać, podnieść się, biec, uciekać! Zapach krwi i gorzki popiół, dusi, mdli. Przerażenie ścina krew w żyłach, zaciska krtań, mąci w głowie. Szybko, szybciej! Obraz rozmywa się, dźwięki rozciągają się w niskie, basowe buczenie, doprowadzające do szału. Brakuje sił, tak bardzo ich brakuje. Żołądek skręca się boleśnie, gorycz i żółć wpełzają na usta, oczy łzawią od pyłu, w piersi narasta krzyk. Mrok zostaje za plecami, w oczy uderza blask. Gorący podmuch przewraca na ziemię, zdarte kolana protestują boleśnie.
Spadają na nią, jeden po drugim. Cienie o ludzkich kształtach, każdy z tą samą twarzą. Kąsają, gryzą, szarpią i rozrywają. I mówią, do wtóru dźwięku dartych tkanek. Dźwięk miesza się ze szkarłatem... ponownie nastaje ciemność, lecz nie jest ona cicha. Ciągnie się jeszcze długo po tym, gdy z Samanthy nie zostaje nic poza stertą obgryzionych kości.


Nie wiedziała co ją obudziło, lecz była za to wdzięczna. Dwa głębokie wdechy i dopiero doszło do niej, że siedzi na łóżku, a wokół wala się rozbebeszona pościel. Oddychała ciężko, raz po raz pocierając odrętwiałą, spoconą twarz. Nastał ranek, za oknem świeciło słońce, przeganiając resztki strachu i wrażenia osaczenia. Znalezienia w pułapce bez wyjścia... i Morrison. Czy ten pieprzony Parch musiał ją prześladować nawet w snach?! To jego wina, pieprzony dupek!
- Kurwa... - monterka westchnęła boleśnie, spuszczając nogi na podłogę, choć mięśnie protestują. Czuła się zmęczona, pogięta, obolała i niewyspana, zupełnie jakby przez ostatnie godziny nie leżała we względnie wygodnej pozycji na miękkim materacu. Otępiała, z ciężką głową podniosła się do pozycji pionowej, sycząc gdy jej kręgosłup wydał z siebie serię cichych trzasków. To będzie paskudny dzień, czuła to w kościach.
W biegu doprowadziła się do stanu względnej używalności, przeczesała palcami włosy i poprawiła ubranie. Na odbicie w lustrze wolała nie patrzeć, po co psuć sobie humor przed śniadaniem? Reszta nie musiała na nią patrzeć, mogli się wszyscy pierdolić trzonkiem od łopaty wysmarowanym pastą ścierną. Walić ich, walić ich wszystkich. Do diabła z tym przeklętym miastem, jego mieszkańcami i tą cholerną idiotką zszywaną zeszłej nocy. Ortega chciała wrócić do bezpiecznego warsztatu, zamknąć za sobą drzwi i przestać istnieć dla świata. Chciała, aby ów świat zrewanżował się tym samym, pozwalając jej trwać w letargu aż do...
Zamarła z ręką na klamce, warknęła przez zaciśnięte zęby. Było dobrze, niczego więcej nie potrzebowała, prócz spokoju. Ciszy. Spokój i cisza brzmiały fantastycznie... musiały jednak poczekać.
Na korytarzu spotkała drugiego technika, wyburczała coś co chyba było powitaniem i z rękami wbitymi w kieszenie zeszła na dół. Nim jednak postawiła stopy na niższym piętrze, jej uszu doleciał znany i jakże znienawidzony głos, prześladujący kobietę nawet gdy zamykała oczy.
- Ehhhhh - westchnęła ciężko, jakby na jej barkach ktoś położył milowy kamień. Bez słowa przeszła przez kuchnię i dopiero usiadłszy przy stole, zrozumiała jak bardzo nie chce tu być. Tym razem nie dało się liczyć na Cosmo, jako że nie brał udziału w operacji, a reszta w napięciu czekała na raport. Kobieta oparła łokcie o blat i ułożyła głowę na dłoniach, wbijając wzrok w deski. Chciało się jej wymiotować, spać, uchlać się w trupa. Zniknąć i nie musieć odpowiadać na żadne pytania.
Zamemlała szczęką, próbując wydobyć z nich coś więcej poza ochrypłym stęknięciem. Kawa... alby by się kurwa napiła kawy.
- Wyjdzie - wyrzęziła ponuro, nie podnosząc głowy - Najgorsze już za nią.

Z ust rudowłosej dziewczyny wyleciało pełne ulgi westchnienie. Jedno zmartwienie mniej, przynajmniej tyle. Siedziała naprzeciwko nowojorskiej lekarki, przypatrując się jej z ciekawością. Nie wyglądała dobrze i chyba przydałoby się jej jeszcze parę godzin snu.
- Jesteś Sam, tak? - zapytała i zaraz dodała z uśmiechem - Dzięki za pomoc przy Kate. To dobra dziewczyna. Tobie też dziękuję. Gdyby nie wy... nawet nie chcę o tym myśleć - skończyła patrząc na Cosmo.

- Mhm - W odpowiedzi Ortega wydobyła z siebie wiele mówiące i jakże elokwentne stwierdzenie, dające jasny obraz drzemiących w niej pokładów radości oraz optymizmu. Zebrała się w sobie i dorzuciła jednym ciągiem, chrypiąc niczym zardzewiały tłok - Napastnik wziął ją z zaskoczenia, próbowała się bronić, ale nie dała rady. Poleciało błyskawicznie. Ogłuszył czymś jak pałka, ale mającym ćwiek na głowni - odbił się w jej czaszce. Agresor zadał kilka ciosów w głowę... zębatym kastetem, może rękawicą z kolcami. W korpusie porobił dziury ostrym narzędziem, od dołu. Wszystkie w niewielkiej odległości od siebie. Ktoś praworęczny. Profil ostrza... dziwny. Zostawiło trójkątne rany... trójkąt równoboczny o boku około dwóch centymetrów. Krawędzie ran sugerują narzędzie o ostrej szpicy i gładkiej powierzchni tnącej. Może jakiś bagnet, nie wiem. Długi na kilkanaście centymetrów, w jednym miejscu przeszył ciało na wylot, zostawił odcisk...chyba głowni. Nie wiem. Jestem technikiem, nie lekarzem - wzruszyła ramionami i przetarła piekące oczy. Uniosła spojrzenie i wlepiła je w gospodynię, dodając jedno, jedyne sakramentalne słowo o błagalnym wydźwięku - Kawa?

Zuzu 23-11-2016 09:51

z podziękowaniami dla Pipboya i Zombi za dialog :)
 
Morrison słuchał wywodu Sam. Mrużył oczy i słuchał usiłując wyobrazić sobie scenę ataku na Kate. Pałka, uderzenie, kastet, ciosy ostrzem, od dołu, skąd wiadomo, że od dołu? Trójkątne ostrze? To go chyba zaskoczyło najbardziej. Nietypowe.
- Trójkątne ostrze? Jak bagnet? Nie, one zostawiają rany jak nóż czy miecz. - odpowiedział w końcu to co mu się nie zgadzało najbardziej. Widać było, że myśli nad czymś intensywnie. - I uderzył w głowę a potem… Hmm… Foxy, mógłbym cię prosić o pomoc w drobnej inscenizacji? - spojrzał nagle na rudowłosą dziewczynę z Vegas gdy zadał jej pytanie.

- Insceni… co? - zmarszczyła czoło, przenosząc nieobecny wzrok z lekarki na Andy’ego. Teraz, siedząc w jasnej i czystej kuchni Cavendisha, czując zapach przyszłego śniadania, słuchanie relacji z ran Kate zdawało się Amber wyjątkowo makabryczne. Gdyby nie widziała wczoraj drugiej kelnerki na własne oczy, uznałaby opis za kiepski żart… ale to nie był żart. Czarnowłosa kobieta mówiła o tym tak spokojnie, bez emocji, więcej uwagi poświęcając kawie niż czemukolwiek innemu.
- Tak, jasne - zgodziła się i podniosła z krzesła, gdy dotarło w końcu co do niej mówił Nowojorczyk. Uśmiechnęła się i dodała - Tylko bez ostrych przedmiotów, odłóż widelec.

- Bez obaw ręce powinny nam wystarczyć. - uspokoił ją szturman uśmiechając się lekko do niej. Wstał ze swojego krzesła i podał jej rękę by wstała. Przeszli tak kawałek od stołu i trochę wyglądało jakby Morrison zaprosił Amber do tańca. - Spokojne Foxy. Będę mówił co będę robił i bez gwałtownych ruchów, ok? - ni to spytał ni to ją poinstruował co zamierza zrobić.

Ze swojego radosnego miejsca po drugiej stronie blatu, Ortega przyglądała się co znowu Parch wymyślił, wciągając do tego jakąś obcą, rudą babkę. Foxy, tak ją przedstawił… fajno. Może na niej skupi swoje gadanie i wreszcie da święty spokój monterce, znikając z jej krajobrazu niczym niknąca w promieniach słońca, poranna mgła.
- Może bagnet, może szpikulec. Nie wiem, nie ja tu jestem trepem od bicia i obrywania - wzruszyła ramionami.
Sapnęła przez nos widząc, że teatrzyk dopiero się zaczyna. Rzuciła Cosmo przeciągłe spojrzenie i sięgnąwszy do kieszeni, wydobyła z niej niewielki, plastikowy kwadracik, który po bliższym przyjrzeniu okazał się być prezerwatywą. Rzuciła prezent na stół.
- Skrobaniem się nie zajmuję - mruknęła, zastrzegając od razu do czego zamiaru nie ma przyłożyć ręki, choćby się waliło, paliło i parchato gadało aż do rozsadzenia bębenków w uszach.

Kelnerka pokiwała głową do części o nie robieniu gwałtownych ruchów, uśmiechając się pod nosem.
- Tym razem nie skoczę ci na plecy - szepnęła, zachowując powagę jak na pokerzystę przystało. Wypowiedź lekarki ją za to zdziwiła. Czyżby Morrison miał wśród załogi opinię kobieciarza, stąd reakcja i… zabezpieczenie przed wpadką?
- Dzięki Sam, nie będzie potrzebna - machnęła brodą na niewielką paczuszkę i dodała bezczelnie - I tak zawsze połykam, więc nie ma problemu. Ale miło że się troszczysz.

Morrison przymknął powieki gdy ich pokładowy wulkan słodkości przemówił ludzkim głosem. No tak. Cukiereczek. No czego innego się można było spodziewać. Uśmiechnął się jednak mimo woli gdy usłyszał przy uchu szept Foxy. Jakoś przyjemnie mu się te wskakiwanie na plery kojarzyło tak teraz w dzień też, nie tylko wtedy w zaułku. Roześmiał się za to szczerze, gdy usłyszał zadziorną ripostę dziewczyny z Vegas.
- W ogóle Foxy, to Sam jest naszą pokładową oazą szczęśliwości, poczucia humoru i życzliwości. I słodyczy. Nie można zapomnieć o słodyczy Sam. - mówił do kelnerki ale pozezował na koniec do siedzącej wciąż przy stole czarnowłosej monterce. Na razie nic nie mówił o żadnych konkretnych rodzajach słodyczy tak jak wczoraj powiedzmy, że go prosiła więc miał nadzieję, że ten topór wojenny nie zostanie ponownie użyty.
- Dobra do rzeczy. - powiedział już trochę poważniej położył dłonie na barkach Foxy i odwrócił ją do siebie tyłem tak, że teraz stała przodem do stołu a on za nią. - Weźmiesz na siebie rolę Kate Foxy. Ja będę napastnikiem. Nie bój się nic ci nie zrobię. Będę pokazywał powoli. Jak na zwolnionym filmie. Może coś nam sie razem uda wychwycić jak to zobaczymy na własne oczy. - powiedział do niej spokojnie a potem pozezował na oboje speców by dać im znać, że też mają w tym widowisku przewidziany współudział.
- A więc zaczął od uderzenia w głowę tak? - puścił ramiona Foxy i cofnął się o krok do tyłu. - Pałka mająca ćwiek w głowni. - powtórzył słowa Sam co do opisu narzędzia zbrodni. - Praworęczny. - dodał i zmienił prawą w dłoń w chwyt tak jakby właśnie tam trzymał jakiś przedmiot jak choćby ową palkę właśnie. Zrobił z powrotem krok do pleców Foxy i z wolna zamachnął się na prawą stronę głowy Foxy. Pięść z wolna dotknęła jej włosów po prawej stronie.
- Raczej by ją przygięło. Cios w głowę i to takim czymś prawie szpikulcowym i metalowym. I jak szybko to musiał albo ją odwrócić albo ją minąć by znaleźć się przed nią. - dodał z zastanowieniem w głosie. Złapał Foxy lewą wolną dłonią za jej lewe ramię i odwrócił w swoja stronę. Teraz znalazła się znów twarzą do niego.
- Przesuńmy się trochę Foxy bokiem by nas widzieli. - powiedział Andy i tak się ustawili. - Dobra, na moje oko to mało czasu na zmianę broni. Raczej. Więc rękojeść ze szpikulcem pewnie tak. Ale raczej nie pałka. Gdy się przygięła po ciosie mógł ją uderzyć tym trójkątnym ostrzem w brzuch. Kilka razy. - znów położył swoja lewą dłoń na barku kelnerki, a prawą dłonią kilkukrotnie udał, że dźga ją czymś w brzuch. - Jak byłaby wciąż przygięta to w takiej pozycji ciosy mogły być trochę od dołu. Wystarczyłoby pewnie raz ją nawet z samej pięści uderzyć w brzuch i już nie tak łatwo się po tym wyprostować. Jak ją nie przestawał dźgać to wszystkie ciosy mógł zadać w ten sposób. - zatrzymał na chwilę pięść przy brzuchu kelnerki.
Przeniósł spojrzenie na jej twarz.
- Zostaje twarz. Nie wiem co poszło pierwsze czy w twarz czy brzuch. Ale na czuja to w walce… - zawahał się na chwilę i przygryzł wargę. - No cóż, w walce najlepiej byłoby zadać jak największe obrażenia jak najszybciej. Czyli te w brzuch. Ale to jak się chce kogoś zabić. Celowo. Może w złości czy co ale chce się zabić jak się tak dźga. To nie było jedno cięcie na odlew ze strachu czy przypadkowe dźgnięcie nożem. Nie, jak się tak kogoś dźga to by zabić. - dokończył swoją myśl. Zamilkł na chwilę i główkował nad czymś.
- I twarz. Może miał coś na ręku. Jak te rękawice. A może rękojeść miała kabłąk czy kastet nawet. Niektóre noże takie mają. Bagnety. Jakby miało to coś takiego mógłby ją strzelić od razu bez zmiany broni. Ale w twarz. - skrzywił się i spojrzał na twarz rudowłosej. Całkiem przyjemna dla oka, dla jego samczego oka, była ta twarz. No ale skoro bawili się w tą symulację…
- Więc uderzył ją. Kilka razy. - powiedział i jego pięść wykonała kilka zwolnionych ruchów w kierunku twarzy dziewczyny. Opuścił w końcu rękę i stanął przed kelnerką kładąc swoje łapy na swoich biodrach. - To już nie było potrzebne. Po tym dźganiu w brzuch. No uderzyć laskę w twarz, kastetem, kilka razy, po podźganiu jej brzucha… - pokręcił głową dając wyraz jak nie trawi takiego zachowania. - Laska musiała być w ciężkim stanie już po tym brzuchu. To w twarz to już nie wiem. Kolesiowi musiało zależeć by ja oszpecić, zniszczyć czy co. To już musiało coś być osobiste. Emocje, dużo silnych emocji. Osobistych. W walce z wrogiem raczej tak się nie robi. Ciachasz go a on ciebie, kończysz albo on kończy i potem coś tam dalej sie dzieje. Nie, to nie było w ogóle jak w walce, zdecydowanie nie. - pokręcił przecząco głową tym razem szybciej.
- No i te coś do dźgania. Trójkątne ostrze? - spojrzał znowu na Sam. - Dziwne. Niektóre pilniki są takie. Są rapiery czy szpady. Coś takiego. No ale są długie. - na chwilę znów położył dłoń na barku Foxy, lekko ją pochylając do siebie i pokazał jak bardzo musiałby się znaleźć w niewygodnej pozycji by dźgać ja w brzuch pełnowymiarową bronią długą. - Niewygodna pozycja nie sprzyja silnym ciosom. Byłyby dość płytkie. Może się jakiś mocniejszy trafić no ale ciężko. W tłoku na taki bliski dystans lepsze są krótsze bronie. - znów cofnął się od rudowłosej dziewczyny z Vegas i złożył ramiona na piersi.
- Czyli gdzieś półmetrowy jakby szpikulec. O trójkątnym przekroju. Z kabłąkiem czy kastetem i ćwiekiem w rękojeści. Jak tak to nie spotkałem jeszcze czegoś takiego. Ale jak spotkam powinno się właśnie dlatego rzucać w oczy. A jak coś popitoliłem w rozumieniu tłumaczeń Sam albo macie inne pomysły to mówicie. - podsumował swoje wnioski na koniec i spojrzał na wszystkich zebranych w kuchni.

- No mniej więcej tak - monterka westchnęła i z miną cierpiętnika, odchyliła się na krześle i oparła o nie plecy - Ślady na twarzy są jak szramy, zadrapania. Nic głębokiego. Za to cios pałką już mocny. Ktoś jej przypierdolił jak matka łobuzowi. Od serca. Taaa… napastnik się wkurwił - przytaknęła niechętnie i zaraz burknęła pod nosem coś, co brzmiało jak przekleństwo - Podszedł, ogłuszył, skatował. Chciał zabić… albo może nie wiedział co robi. Amok, szał, najebał się i stracił kontakt ze światem. Zobaczył coś, co go wkurwiło. Może dziewczyna gadała z kimś, a on sobie ubzdurał że go zdradza… ale to w opcji jeżeli to jakiś jej facet, mąż, albo inna cholera. Za dużo “może”, zostawmy to szeryfowi. Cavendish… no miał zadzwonić do niego - zakończyła, by zwrócić się do rudej - Brzmi nieźle, to w takim razie chłopaki się zrzucą, a ja zjem twoją porcję jajecznicy.

- Z kiełbasą, albo dwoma? - kelnerka wyszczerzyła się wesoło, ale szybko wróciła uwagą do Morrisona - Jeśli szeryf będzie potrzebował pomocy i tak zgłosi się do pociągu. Trzeba odpocząć, ciężka noc za nami - skończyła gapiąc się na faceta najniewinniej jak tylko się dało. W końcu to nie ona mówiła coś o problemach z zaśnięciem bez miękkiej wkładki pod kocem.

- Noo… - mruknął Morrison zamyślonym tonem. W sumie więc by odtworzyli jak to było. Cukiereczek jakby znalazła jakiś błąd na pewno by nie omieszkała wspomnieć. Więc z grubsza fizycznie atak wyglądał tak lub podobnie. A psychologia nie była jego mocną stroną. Na czuja uznał, że facet był wściekły. Inaczej niż w walce. I zgadywał, że w tamtej chwili miał coś do Kate osobiście. Ale nie znał tych ludzi nie miał pojęcia co i jak. Dziewczyny miały rację więcej nic chyba z tym w tej chwili nie dadzą rady zrobić. - Dobra, to więcej nic z tym teraz chyba nie zrobimy. Kończcie szamę i wracamy do pociągu. Dzięki za pomoc pomogło mi to rozkminić jak to mogło wyglądać. - dorzucił na koniec unosząc dłoń z kciukiem w górze.

- Ja zostaję… chyba - Ortega podrapała się po nosie, uciekając wzrokiem gdzieś za okno. Chwilę tak siedziała, pogrążona we własnych, oczywiście niewesołych myślach, aż w końcu ponownie sięgnęła do kieszeni, wyciągając pakunek owinięty szarym papierem i kawałkiem sznurka, a wielkością podobny do prezerwatywy.
- Mam z doktorem… ten no, raport szeryfowi zdać. Albo coś - wyjaśniła kwaśnym tonem, obracając paczkę między palcami. - Ale wy jedźcie, odpalę wam brykę. Cosmo umie prowadzić. Potem ją połatam, niech Irish nie sra ogniem… Wdowa jest najszybsza, a nam zależało na czasie. I ten no… stacyjce trochę się oberwało - ponownie wzruszyła ramionami i nagle uniosła głowę. - Ej Morrison, łap! - burknęła żywiej, rzucając w jego stronę papierową paczuszką.

- Jadę tak jak ustaliliśmy - Amber wolała nie wdawać się w szczegóły przy świadkach i jeszcze przed rozmową z szefem pociągu.

Morrison słuchał jak Ortega mówi do niego. Skończył się temat który chyba ją zaciekawił, że się nawet rozgadała to i teraz zaczynała wracać do swoje zwyczajowej formy. Obserwował kolejną paczkę jaką wyjęła z kieszeni. Jednak jej słowa odwróciły jego uwagę ku Wdowie. No tak, Wdowa, nocne wezwanie, pośpiech, deska rozdzielcza i Irish. No tak. Interesujące połączenie. Zastanawiał się co zrobić. Wolałby wszystkich mieć na miejscu w pociągu. Złapał paczuszkę owiniętą w papier.
- Co to? - spytał ważąc ją w ręku, a prawie nic nie ważyła. I to w środku musiało być dość drobne. I grzebała w stacyjce. Skoro dla niego to zaczął nieśpiesznie odwijać i rozdzierać papier. No tak, przecież Irish miał pewnie kluczyki ze sobą albo gdzieś skitrane. - Dobra Sam to zostań. Ile czasu ci trzeba? Do obiadu? Potem Cosmo cię zluzuje jeśli będzie trzeba. Masz radio ze sobą? - mówił odwijając papier. To coś robiło się mniejsze i mniejsze. Chyba dla żartu nie wsadziła tam jakiegoś paprocha czy kamyka? Zwlekał z zostawieniem jej tu samej. Wolałby parę. Bezpieczniej. Ale z pociągu mógł kogoś podesłać. Kogoś z kim by się nie pozażerali nawzajem.
Główkował nad tym powrotem gdy palce w końcu wyłuskały mu jakiś kawałek metalu. Okrągły. Widział przypinkę jak znaczka.
- O, to ten dla Irish’a? Już zrobiłaś? - ucieszył się. Musiała naprawdę uwinąć się w ekspresowym tempie jak wczoraj z wieczora o tym dopiero rozmawiali. - Naprawdę masz… - uśmiechnął się i odwrócił znaczek by zobaczyć jak wyszedł jego awers. Uśmiech nieco mu zbladł i w końcu zamarł. Brwi ze zdziwienia powędrowały mu do góry. Trzymał znaczek przed sobą wpatrując się w jego okrągłą tarczę. Coś jak z kapsli od piwa. No trochę większe. W niebieskim tle i czarnymi plamkami. Dwie większe owalne układały się w oczy a poprzeczna w półokrąg. W efekcie od razu budziło to skojarzenia z uśmiechniętą buźką. No… No nie. Tego się nie spodziewał. W ogóle. A na pewno nie po Cukiereczku. No to było już całkiem sympatyczne. Zwłaszcza jakby Sam to zrobiła i dała mu w prezencie. Ale najbardziej zdziwił go napis. Na górnej połowie tarczy widniał napis “Jestem dobrym dowódcą”. Drugi półokrąg napisów był na dolnej połówce tarczy “A przynajmniej się staram”. Oba łączyły się w spójną całość z buźka i miały sympatyczny i pozytywny wydźwięk. Taki optymistyczny i z humorem. Jakoś tak. Nagapił się na niego i spojrzał ponownie na Ortegę. Nie rozumiał. Nie spodziewał się. Przecież o to się wczoraj pożarli. O to się go właśnie czepiała. A teraz…
- Dziękuję Sam. - powiedział w końcu patrząc na nią. Wciąż był trochę zdezorientowany. - Świetna rzecz, świetnie to wymyśliłaś i zrobiłaś. No nie dostałem nigdy czegoś takiego. - przyznał po chwili zastanowienia. - Bardzo mi się podoba. Dziękuję bardzo. - powiedział jeszcze raz i podszedł do niej. Pocałował ją w policzek. A potem zaczął sobie przypinać znaczek do koszuli.

Ortega wyglądała równie niewyraźnie, co trep. Siedziała sztywno nie do końca ogarniając czy właśnie się nie wygłupia, albo znowu nie dowali oliwy do ich ogniska wzajemnej niechęci. Zesztywniała jeszcze bardziej, gdy się zbliżył i wyleciał z gębą... ale tym razem nie gadał. Był miły. I chyba mu się spodobało. To dobrze, miało się spodziewać. Albo.. w sumie cholera go wiedziała, co tam mu się kotłowało pod tą durną kopułą. Odmamrotała coś, co brzmiało jak "no to ok" i szybko wstała, oddalając się na bezpieczna odległość ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- Może szeryf mnie podwiezie, po... po ten, pogadam z nim - mruknęła stając w progu kuchni i obróciwszy się przez ramię, rzuciła reszcie firmowe spojrzenie. Głos też powoli wracał do normy - Ta dla Irisha jest prawie gotowa, wystarczy pociągnąć lakierem, chwila roboty. Cosmo spokojnie odpali Wdowę, a ja... nie mam tu radia, ale doktor ma telefon. Przydałoby się coś takiego u nas, w Generale i... zobaczę co z Kate. - zakończyła markotnie i ulotniła się czym prędzej.

JohnyTRS 24-11-2016 17:42

Cosmo

Cosmo zaczął jeść śniadanie, kiedy rozwój akcji sprawił, że z zatrzymanego w pół drogi widelca prawie zsunął się mu pasek bekonu. Musiał chyba czegoś wczoraj nie wyłapać, bo kiedy Samantha rzuciła gumkę na stół, nie od razu zrozumiał, o co chodzi. Po chwili załapał , połączył to z wczorajszym nagłym wyjściem Morrisona z baru (jakoś Foxy też w tym czasie nie widział) i się uśmiechnął. Minimalnie. Nie skomentował tego. Reszta towarzystwa widocznie nieźle się przy tym bawiła, przystępując do przerwanej prezentacji. Kłótnia o to, czy był to bagnet czy nie oraz o sposób ataku, sprawiła, że tuż po skończonej próbie, Cosmo odezwał się:
- To mógł być bagnet, naprawdę stary bagnet, Kiedyś wpadła mi w ręce książka o wojnie secesyjnej i było tam zdjęcie jakiegoś oddziału. Każdy na karabinie miał bagnet i to był długi na dwie stopy szpikulec, a nie nóż. A w tej całej akcji nie pasuje mi jeden szczegół. Przy takim ataku napastnik nie bawiłby się w zmianę broni. Musiałby być dwuręczny, co nie zgadza się ze śladami na cieleKate, o ile dobrze zrozumiałem. - Cosmo zrobił przerwę na większy oddech - A może ich było dwóch, jeden z bagnetem, drugi z pałką, kastetem lub czymś innym?

Dokończył jak najszybciej śniadanie, podziękował gospodyni oraz doktorowi i z resztą wyszedł na zewnątrz. Przez brak kluczyków samochód był otwarty. Podobnie jak zwisająca stacyjka przy kolumnie kierownicy. Znalazł odpowiednie kabelki. Karawaniarska może nie codzienność, ale raczej przydatna umiejętność.

Leminkainen 25-11-2016 11:26

Sam wyszła z kuchni i ruszyła do sali pooperacyjnej tam zastała doktora siedzącego na fotelu przy łóżku operowanej jedną ręką trzymał ją za rękę nad nadgarstkiem jakby sprawdzając tętno ale wyglądało jakby drzemał, miał opuszczoną głowę. Sam ostrożnie podeszła bliżej i głowa Cavendisha gwałtownie się poderwała, popatrzył na nią przez chwilę po czym odwrócił się w stronę leżącej na łóżku. Kate była blada i podłączona do kroplówki ale z tego co widziałaś oddychała w miarę równo.
-Wygląda na to że najgorsze za nami, dziękuję za pomoc. Choć teraz trochę się boję tego urazu czaszki, nie mam narzędzi żeby sprawdzić co tam się dzieje.

Skye Sharp
Obudziła cię jakaś rozmowa dochodząca z dołu, do wczoraj byłaś jedynym pacjentem w domu doktora ale słyszałaś zamieszanie w nocy więc widać coś się wydarzyło. Trafiłaś tu ponad miesiąc temu, "przypadkowy akt przemocy na pustkowiach" czytaj dwóch dupków którzy strzelili do ciebie jak szłaś drogą, bez powodu, zdarza się. Kula nie jest droga a taki podróżny zazwyczaj ma przy sobie rzeczy warte więcej od kuli. Życie ludzkie zdecydowanie straciło na wartości. Kiedy dostałaś udawałaś martwą aż podeszli, wtedy ściągnęłaś obu z pistoletu. Pocisk trafił w bark, nie uszkodził wiele, szybko się zdeformował i rozdzielił na mniejsze kawałki które szybko wytraciły energię tak że nie uszkodziły nic poważnego w barku ale wdała się infekcja, z gorączką wlokłaś się w poszukiwaniu najbliższej cywilizacji. A potem obudziłaś się tutaj. W domu doktora Cavendisha, zabandażowana i tylko z nieznaczną gorączką. Znalazł cię niejaki Tom, i przywlókł tutaj, większość rzeczy poszła na opłacenie leczenia ale zostawili broń i najbardziej niezbędne przedmioty więc jak na zawrócenie z drogi do krainy wiecznych łowów cena nie wygląda na wygórowaną. Przez ostatni miesiąc miałaś okazję się jako tako wykurować wykonując drobne prace głównie w przychodni, darcie tkanin na szarpie, gotowanie i zwijanie bandaży pomoc w kuchni etc Dopiero tydzień temu zaczęłaś wychodzić na dalsze wypady rozpoznając okoliczne tereny łowieckie, szczęście dopisało wczoraj i przyniosłaś gospodyni całkiem ładnego jelenia. Doktor Cavendish sprawia wrażenie bardzo porządnego faceta, jeszcze przedwojenny lekarz choć dziś praktycznie nie radzi sobie z samodzielnymi operacjami, ma jakąś chorobę która sprawia że cały czas latają mu ręce i ruchy są nieprecyzyjne. Ma dwójkę uczniów-asystentów, utalentowani choć już w mniejszym stopniu postrzegają leczenie jako misję a bardziej jako biznes. Powoli się ubrałaś, wciąż odczuwając lekką sztywność ręki (z tego co mówił doktor większe szkody porobiło usuwanie fragmentów pocisku niż sam postrzał ale na dłuższą metę zostawienie ołowiu w ranie spowodowałoby większe problemy).

Twoje zamyślenie przerwało pukanie do drzwi.


W kuchni

Gospodyni widząc symulowany atak załamała ręce i westchną ciężko.
-Mój Boże! że takie potwory chodzą po ziemi!

Wyszliście na zewnątrz i Cosmo przystąpił do odpalania mustanga na krótko silnik szybko zaskoczył. ale zanim zdążyliście wyjechać na podwórze wjechał Chevy Caprice z szeryfem

Czarna 27-11-2016 02:05

Zbieg okoliczności i czyjaś litość - oto dlaczego Skye żyła. Dała się podejść, zranić i prawie zabić. Pech i głupota. Trochę szczęścia w postaci kogoś, kto przechodził akurat drogą. Miał na imię Tom i w odróżnieniu od dwóch debili, którym zamarzył się łatwy zarobek, pokazał się od tej najbardziej ludzkiej strony. Pomógł, zamiast dobić i zgarnąć pozostały szpej. Nikogo nie obchodziła anonimowa ofiara jakich pełno na Pustkowiach. Dzień jak co dzień, powiedzieliby mądrzy ludzie, kiwając do tego głowami na znak zgody i zrozumienia dla występującego masowo skurwysyństwa.
Ale żyła, poskładali ją i pozwolili dojść do siebie. Cavendish i jego współpracownicy. Z początku unikała ich, oni unikali jej... oprócz starego doktora. Jego nie brzydził widok nowej pacjentki, nie wzdrygał się patrząc na ślady po rozległych poparzeniach i stare blizny. Był w porządku, z czasem inni mieszkańcy kliniki też przestali okazywać niepokój, a Skye dla ułatwienia nie zdejmowała kaptura nawet przy jedzeniu. Kwestia wypracowania kompromisów.

Pukanie rozległo się akurat, kiedy kończyła się ubierać. Słońce stało wysoko, liczyła że nocni goście zdążyli załatwić to po co przyjechali i dom znowu zrobi się cichy. Przyjazny.
Dopięła ostatnie guziki koszuli, założyła kaptur kryjąc oszpeconą twarz w jego cieniu i nacisnęła na klamkę. Skrzypnął mechanizm zamka, zawiasy jęknęły, otwierając się powoli. Drugą rękę trzymała w kieszeni płaszcza, na spluwie. Dobroć dobrocią, ale wierzyła tylko sobie.
Na innych brała poprawkę.

JohnyTRS 27-11-2016 19:33

Cosmo

Jeden kabelek, drugi kabelek na stałe, a trzeci tylko...
Kiedy silnik zacząl grać swoją melodię Cosmo błyskawicznie puścił kabelek i wrzucił bieg. Rozejrzał się jeszcze, w którą stronę ma jechać. Przybył tu w nocy, w razie czego pokona trasę w odwrotnej kolejności, najpierw do knajpy, potem pod salę gdzie były walki i stamtad dopiero w kierunku pociągu. Albo szybciej o ile, szybko na nią trafi, co było o wiele bardziej prawdopodobne, droga biegła wzdłuż torów, a te wzdłuż rzeki. Kierunek na południe.
Zdążył jeszcze wrzucić bieg, kiedy samochód wjechał na podwórze. To chyba szeryf, albo ktoś z jego ludzi. Wczoraj nie miał czasu i możliwości się im przyjrzeć, poza tym szeryfa chyba wtedy nie było. Cosmo spojrzał na pasażerów, Andy nadal był ich dowódca w terenie:
- To szeryf? Mam wyłączyć silnik?

Zuzu 28-11-2016 00:43

Foxy obserwowała jak Chevy Caprice z miejscowym stróżem prawa i porządku zajeżdża na piaszczyste podwórze, a ruda głowa głowa pokręciła z rezygnacją. No to tyle, jeśli chodziło o odpoczynek, odespanie zarwanej nocy. Tyle dobrego, że u Canvendisha dane im było zjeść porządne śniadanie i w ten sposób podładować zapasy energii na najbliższy czas. Oczy się jej kleiły, kark bolał tak samo jak mięśnie. Czuła się trochę, jakby walnęła dwa shoty i była wstawiona. Ziewnęła przeciągle, zasłaniając usta ręką.

- Może pójdziemy do środka i tam poczekamy aż szeryf skończy przesłuchanie? Zobaczymy czy w nocy trafili na dodatkowe ślady, coś zdziałali. I Sam na pewno będzie raźniej... nie wyglądała na szczęśliwą, że musi tu zostać. Ona nie lubi ludzi ogólnie, czy tylko obcych? - spytała Andy'ego, zamierając z ręką na klamce samochodowych drzwi.

Leminkainen 29-11-2016 01:13

Skye Sharp W drzwiach stał Tom, widziałaś go już parę razy jak na rowerze przyjeżdzał do szpitala dowiedzieć się co się z tobą dzieje. Dziś jak zazwyczaj ubrany był w prosty staroświecki strój - szare zaprasowane w kant spodnie z jakiegoś szorstkiego materiału, biała koszula i pasująca do spodni kamizelka. Ubranie było miejscami powycierane ale nienagannie czyste. Wyglądał na trzydzieści parę lat choć możliwe że miał mniej sądząc po zniszczonej skórze i dłoniach charakterystycznych dla ludzi ciężko pracujących fizycznie. Z tego co mówił doktor i gospodyni (o ile akurat nie mogła cię w grzeczny sposób uniknąć, nie była złą kobietą, raczej prostą i bezpośrednią przez co nie potrafiła ukrywać że w twoim towarzystwie czuje się nieswojo) Tom należał do Religijnego Towarzystwa Przyjaciół, potocznie zwanych Kwakrami, trzeba przyznać że było coś ironicznego w tym jak dobrze funkcjonowali w postapokaliptycznym świecie: uczciwi, ciężkopracujący i deklarujący pacyfizm powinni być łatwymi ofiarami jednak jako nie przejmujący się dobrami doczesnymi nie mieli za wiele do odebrania więc zazwyczaj gangerzy zostawiali ich w spokoju. Tom uśmiechnął się
-Cieszę się że jesteś już na nogach, może zjesz ze mną śniadanie? Gospodyni przygotowała coś dobrego.
Kiedy mu się blizej przyjrzałaś zauważyłaś że był bardzo blady.

Ekipa w Mustangu
Samochód szeryfa minął was i zatrzymał się przed gankiem szeryf wysiadł wraz ze swoim zastępcą, uchylił wam niedbale ronda kapelusza i wszedł do środka

Sam
usłyszałaś jak ktoś wchodzi do kuchni z zewnątrz i wymienia uprzejmości z gospodynią
-Jest doktor?
-Tak teraz jest przy Kate, wiecie już kto ją tak pokaleczył? Coś okropnego?
-Jeszcze nie, pracujemy nad tym. Zostało pani jeszcze trochę kawy? Pachnie doskonale. A my byliśmy całą noc na nogach.

Pipboy79 29-11-2016 03:24

Andrew "Andy" Morrison - pogodny szturmowiec



- Bagnet? Stary bagnet? - Morrison zastanowił się nad pomysłem speca. - Może... Może być... Choć chyba naprawdę stary musiałby być... - odparł zamyślonym głosem. Może i bagnet. Nie czuł się ekspertem z historii starożytnej ich kraju. Im bliżej dalej w przeszłość od Dnia Zagłady tym mroki historii były dla chłopaka z Georgii mroczniejsze. Interesował się bronią i jednostkami wojskowymi, zwłaszcza specjalnymi no ale bardziej z przełomu XX i XXI w. Bo komandosi, bo SEAL, bo spadachroniarze, bo wojna z terrorem, w Zatoce, Wietnamie, na Pacyfiku czy Europie. To coś wiedział. Ale o wojnie secesyjnej i sprzęcie wtedy używanym miał mętne pojęcie. Nie interesował go raczej poza jakąś ciekawsotką, preferował nowocześniejszy sprzęt i historie jego użytkowania.

- Albo nóż. Chyba kojarzę nóż z takim kabłąkiem. - zrobił owalny ruch palcem wokół drugiej dłoni zaciśnietej w pięść. Nóż z kabłąkiem pasowałby na rozmiar i do uderzenia rękojeścią. - Ale stary. Z wojen w Europie. Chyba. Widziałem chyba zdjęcie kiedyś. W jakiejś gazecie o militariach. Ale nie pamietam szczegułów. - powiedział co mu właśnie przyszło na myśl. To by rozwiązywało rozmiar, różny rodzaj ran, potrzebę używania tylko jednego narzędzia ale nie był pewny jak to tam było z kształtem ostrza. Bo powinno jak na nóż być dość cienkie i chyba było ale nie pamiętał czy było o trójkątnym profilu.

- Wyłącz. Przecież nie będziemy się ganiać w policjantów i złodziei po mieście. - uśmiechnął się widząc, że ludzie czekają na jego decyzję. W sumie mogli się zmyć. Ale był ciekaw wieści od szeryfa a kwadrans w tę czy we w tę nie powinien im chyba już robić różnicy. - Chodźmy, może się czegoś dowiemy. - zdecydował w końcu widząc jak szeryfy wchodzą do domu lekarza. W sumie po co? Chyba, że chcieli zobaczyć jak wygląda Kate.

Wrócili więc z powrotem do siedziby schorowanego lekarza. - Dzień dobry szeryfie. - przywitał się gdy natknęli się na przedstawicieli prawa tego miejsca. - Mieliśmy wracać już do pociągu ale skoro pan tu jest... Mógłby nam pan powiedzieć czy coś się wyjaśniło? - zapytał szturmowiec ciekaw wieści od szeryfa. Wyglądali na zmęczonych i niewyspanych. A nie rozentuzjazmowanych schwytaniem oprawcy Kate.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:04.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172