Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-03-2014, 15:37   #1
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
[neuroshima] Krucjata Drake'a - SESJA ZAWIESZONA

sesja będzie zawierała brutalne sceny, wrażliwym czytelnikom dziękujemy i zapraszamy do czytania innych sesji

Prolog: Masakra w ruinach


"Drake [...] Przypomina swoją postawą wściekłego psa, który do ostatniego tchu będzie walczył o życie, zmuszał się do nadludzkich wysiłków."
Bebop, homini lupus est

The Clash - Guns of Brixton - YouTube

Drzwi wleciały do środka. Potężny kopniak poradził sobie z zmurszałym drewnem. Mężczyzna stojący najbliżej zdążył się tylko odwrócić. I to było ostatnie co zrobił. Obrzyn splunął, podwójny ładunek z obu luf dosłownie go przepołowił. Reszta złapała za broń. Rzuciła się za skrzynie. Byli za wolni. W drzwiach stała ich Nemezis. Spiłowana dwururka poznaczona licznymi nacięciami uderzyła o podłogę a mężczyzna już miał w rękach karabin. Brzydki, duży... Jak jego właściciel. Nim dwójka z gangerów dopadła skrzyń padły dwa strzały. Krótkie zgranie celownika z ich sylwetkami. Dwie kule 7,62 NATO uderzyły w dwa korpusy. Dwa ciała uderzyły o podłogę.

Reszta odpowiedziała ogniem. Napastnik rzucił się za najbliższą osłonę i zmienił pozycje. Kule gangerów wyrywały dziury w ładunku. Wszędzie sypał się czarny pył. To co tu magazynowano było nielegalne w Nowym Jorku. Niejeden by stwierdził, że lepszy jest jeden napastnik niż drużyna wściekłych Prawdziwych Patryjotów. Ten ktoś nie znałby Logana. Ten wychylił się. Krótka seria. Trzy naboje. Trup. Jeszcze czterech. Skrycie się. Przekleństwa. Następna seria. Obustronna wymiana ognia. Magazynek powoli pustoszeje. Jeden z gangerów zakradł się. Wyskoczył na Hegemońca trzymając paskudną maczetę. Zamach... Przerwany ciosem kolby. Ostatni widok. Wielki tunel o ponad siedmio milimetrowej średnicy. Szarpnięcie. Mężczyzna zerwał się do biegu, jego ręce były splamione krwią. Krótka seria trafiła go w korpus. Nie zabiła. Lekko nim zarzuciło, chyba nawet tego nie zauważył. Z tej pozycji miał lepsze pole widzenia. Następny huk. Następny trup. Jeden z gangerów nie wytrzymał napięcia gdy padł jego kumpel. Rzucił się do ucieczki. Niezdyscyplinowane ścierwo. Biegł w linii prostej. Strzał był dziecinnie prosty. A za karabinem nie było dziecka a wyszkolony morderca z Drugiego. Kolano poszło w drzazgi. Noga złamała się pod nim. Mimo lekkiego ogłuszenia przez strzelaninę Drake usłyszał zwierzęcy krzyk. Chwilę przerwy i szloch. Ostatni z przeciwników gwałtownie odrzucił UZI i wstał unosząc ręce.
- Poddaję się! Poddaję!
Ciało upadło. Nie potrzebował od niego żadnych odpowiedzi. W zasadzie niczego nie miał do tych gangerów. Po prostu stanęli mu na drodze.

Zmiana magazynka. Podniesienie obrzyna, dwa kolejne naboje wędrują na miejsce łusek. Powolny marsz między skrzyniami. Krzyki rannych. Szloch. Prośby. Przekleństwa. Nie byli już groźni. Zajmie się nimi później. Nie po nich przyszedł. Ciężkie wojskowe buty wzbijają czarny pył. Ten opada. Miesza się z krwią i wnętrznościami. Schody na górę. Kolejne drzwi. Kolejny napastnik z maczetą. Wyskakuje za rogu. Krótka myśl, to nie on. Wyrok śmierci wydany w ułamku sekundy. A w następnej wykonany. Odbicie ręki z ostrzem, wyszarpnięcie Bettsy. 5,56 z bliska w twarz załatwia sprawę. Już nie tylko ręce Logana są we krwi. Twarz, korpus... Demon z przeszłości. Sam krwawi. Nie widzi tego. Nie zauważa. Ciało ochroniarza pada. Ujawnia cel.

Mężczyzna. Między trzydziestką a czterdziestką. Kamizelka taktyczna, ciemne ciuchy i klamka w łapach. Znienawidzona twarz. Nie wyraża strachu. Weterani z Trzeciego nie odczuwają strachu. A przynajmniej tak uważają. Logan wyprowadzał ich z błędu. Wymuskany springfield wypala. Bettsy również. Dwie kulki trafiają Logana w korpus. W serce. Kości protestują. Nemezis trafił tylko raz. W ramię. Jego przeciwnik pada. Nawet dla takiego twardziela zdruzgotany bark to nie przelewki. Drake nie szczerzy zębów, nie pokazuje kamizelki, która uratowała mu życie. Drewniana podłoga trzeszczy pod jego ciężarem. Zaciska wolną rękę na twarzy tamtego. Zostawia krwawe ślady. Po drugim uderzeniu drewniana okiennica puszcza. Oszołomiony były najemnik patrzy na ruiny NY. Tu nie było armii. Nie było rządu. W ruinach było tylko jedno prawo. Silniejszego. A je wymierzał Drake. Lufa rewolweru wgryza się w policzek tamtego.
- Gdzie on jest!
- Kto? Kto kurwa?!
- Angol.
- Nie wiem! Nie wiem kurwa!
Huk strzału. Ucho pozostaje wspomnieniem. W ranę po nim wgryza się lufa. Wierci. Muszka i szczerbinka brutalnie szatkuje czaszkę tamtego.
- Nie wiem kurwa! Nie wiem! Ja tylko pilnowałem transportu tornado! Tylko wykonywałem polecenia! Wtedy też! Nie sprawiało mi to frajdy!
Gówno prawda, wspomnienie uśmieszku sprawia, że Drake prawie ściąga spust. Powstrzymuje się. Bettsy jest zawiedziona. Nienasycona. Potrzebuje jednak informacji.
- Jak go znajdę?
- Mosad! Mosad na pewno wie! Jest porucznikiem w armii! Teraz nazywa się Erick Hudson. Zbiera ekipę najemników na jakąś ekspedycję! On jest najbliżej jego!
- Kto jeszcze jest w mieście?
- Claudia!
Znał tę sukę. Claudia Lassiter. Snajperka. Stanowczo zbyt lubiąca nóż. Okrutniejsza od reszty. A to był nie lada wyczyn.
- Gdzie jest?
- U rebeliantów! Nie wiem gdzie! Nie wiem, kurwa! Przyrzekam!
Wierzył mu. Ale jeszcze z nim nie skończył.

***

Pięć minut później zszedł na dół. Dopiero zdał sobie sprawę, że wcześniej dostał. Niegroźnie. Kula przeszła przez udo, druga drasnęła go w ramię. Klatka piersiowa bolała. Kamizelka dużo wytrzymała. Wiele już nie pomoże.
Pół dnia w Collinsowie. Nie zdążył nawet odwiedzić Lincolna. Dziesięć trupów lub prawie trupów. Jeden okrutnie zmasakrowany. Drake Logan wciągnął do płuc powietrze. Chemiczne. Śmierdzące. Ale pięknie smakujące. Bo jednego skurwiela było mniej na tym świecie.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 05-03-2014 o 16:46.
Szarlej jest offline  
Stary 16-03-2014, 18:45   #2
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Znacznie wcześniej

To był odpowiedni dzień na świętowanie.


Wszystko co zaplanował kapitan zakończyło się powodzeniem, jego spokój, lekkość i radość udzielała się całej załodze. Żaden z marynarzy się nawet nie domyślał jak bardzo się ogłowił. Nie całą godzinę temu wpuścili ich do Nowego Jorku. Wrócili do domu. Nie dość, że ładunek dostarczyli przed czasem, to jeszcze na pokładzie przemycili trochę Tornado. Żyć nie umierać.

Zapach gorzały unosił się w powietrzu. Samogon chłeptany z brudnych kubków, misek i słoików palił gardła. Ohyda! - krzyczeli i przychodzili po więcej. Kapitan wiedział jak zadbać o morale - mogli chlać, tańczyć, śpiewać. Czasem łapali się za łby, chcieli się zabijać, ucinać sobie nawzajem języki by zaraz potem tulić się i nazywać braćmi.

Nad wszystkim czuwał pierwszy oficer, nazywali go po prostu Ważnym, bo taki przecież był. Dwumetrowy murzyn o łysej glacy, mógłby z powodzeniem robić karierę w NBA, gdyba ta jeszcze istniała. Przy pasku nosił toporek o mocno zaostrzonym ostrzu, wyglądał z tym narzędziem tak groźnie, że nikt przy zdrowych zmysłach nie rzuciłby się na niego. Oczywiście zdarzali się pijani maruderzy, którzy chcieli się z nim zmierzyć. Łapy wielkie i twarde niczym młot szybko im to wybijały z głowy. Teraz Ważny siedział z boku, popijał sam gorzałę i przyglądał się jak załoga wywija susy na pokładzie starej łajby. Kiedy znów rozpoczęła się bójka tylko machnął ręką. Jak dla niego mogli się tutaj nawet pozabijać.

***

Była druga lub trzecia w nocy, krypa spowita była lekką mgiełką, na pokładzie panoszył się półmrok. Większość z marynarzy schlana leżała tam gdzie piła. Kapitan i Ważny ukryli się w swoich norach.


Było bardzo spokojnie. Łajba lekko bujała się na wodzie, niczym czuła matka kołysała swoje dzieci do snu. Żaden z marynarzy nie zdołał zauważyć pojawienia się dwóch postaci. Przesuwali się po okręcie niczym cienie. Pierwszy z nich poruszał się cicho i płynnie, niczym drapieżnik skradający się do swej ofiary. Drugi starał się go naśladować, lecz w jego ruchach nie było już tyle pewności ani gracji.

Nagle jeden z marynarzy pojawił się przed nimi, zrobił kilka kroków w ich stronę. Następnie zatoczył się i nagle zmienił obrany wcześniej kurs. Nie zauważył ich, ciężko oparł się o burtę. Cienie rozdzieliły się. Pierwszy ruszył w kierunku śpiącej załogi. Drugi był już za pijanym marynarzem. Jedno silne uderzenie w tył głowy wystarczyło by mężczyzna stracił przytomność. Bezwładne ciało osunęło się bezgłośnie na ziemię przy pomocy napastnika.

W tym czasie pierwszy był już pod pokładem i wcielał w życie swój plan. Wyrastał nagle nad śpiącymi marynarzami, odsłaniał ich szyje i przebijał gardła nożem. Bez skrupułów przemieszczał się od ofiary do ofiary. Jego twarz zdradzała zdeterminowanie i ogromne skupienie. Był żołnierzem, dzieckiem Południowej Hegemonii, urodził się by zabijać. Trafniej - by mordować.

Drugi nie był wojownikiem, nie był też zimnokrwistym mordercą. Widok martwych marynarzy napawał go obrzydzeniem, cofnął się, gdy coraz większa kałuża krwi zbliżyła się do jego nóg. Odwrócił wzrok. Ostry smród alkoholu mieszał się z zapachem krwi i drażnił nozdrza. Znał Logana od lat, wiedział jaki jest, a jednak widok jego działań przerażał go do szpiku kości. Jego przyjaciel był potworem, machiną wojenną mającą tylko jeden cel, nieść zniszczenie. Wrócił powoli na pokład.

Ledwie zdołał w porę się odchylić, cios nadszedł z boku. Poczuł ból w lewym przedramieniu, ostrze przeszło po skórze zostawiając krwawy ślad na ubraniu. Zaczynał padać deszcz, zbliżała się burza. Napastnik był młody i szybki, uzbrojony jedynie w sprężynowca. Błyskawicznie wyprowadzony cios pałką zdołał wytrącić mu broń z ręki. Młody nie spanikował, rzucił się do przodu.

***


Schodził powoli, w dłoni wciąż trzymał nóż, ale rewolwer również czekał na swoją szansę. Dalej było tylko ciszej i ciemniej. Minął pustą ładownię. Pokój kapitana musiał być w pobliżu. Nagle usłyszał rumor jakby coś zwaliło się na pokład. To musiał być Lincoln, odwrócił się na pięcie i chciał wracać. Tuż przed nim stał ogromny murzyn z toporkiem w dłoni.

***

Zdoła przycisnąć przeciwnika do ziemi, jego palce oplotły jego żyję i z każdą chwilą mocniej się zaciskały. Deszcze zacinał coraz ostrzej, woda spływała im po twarzach, zlepiała ubrania, utrudniała widoczność. Młody powoli przestawał się szarpać. Nagle jednak uścisk zelżał, gdy pojedyncza błyskawica na kilka sekund rozświetliła ich sylwetki.

- Marty?! - krzyknął zaskoczony.

***

Ostrze toporka świsnęło mu nad głową i wbiło się w drewnianą ścianę. Logan natychmiast wyprowadził swój atak, a przynajmniej taki miał zamiar. Pierwszy oficer znał się jednak na walce. Jego mocarna dłoń chwyciła najemnika za nadgarstek. Drake znał ból i potrafił go znosić, jego ciało zdobiło więcej blizn niż było dziwek w Vegas. Wypuścił nóż, poczuł jakby jego ręka znalazła się w imadle. Tymczasem murzyn wyszarpał ze ściany swoją broń z ogromną łatwością. Wziął kolejny zamach.

***

Miał trochę ponad dwadzieścia lat. Nigdy nie dawał sobie rady z historią, ale na lekcje przychodził chętnie. Uczył go w pewnej szkole przez jakieś trzy lata, potem dzieciak przepadł. Nie było to żadne zaskoczenie, nikt już nie prowadził rejestrów rodzin, więc gdy jakiś uczeń przepadał nie robiono rabanu. Nowemu Jorkowi brakowało wciąż sporo do dawnej chwały. A teraz ten piegowaty dzieciak wytrzeszczał oczy, gdy jego dawny nauczyciel siedział na nim i próbował go udusić.

- Marty?!

Silne kopnięcie musiało mu wystarczyć za odpowiedź, chłopak zdołał zrzucić z siebie napastnika i posłać go na burtę. Nauczyciel wyrżnął plecami o twardy metal. W rękach młodego znów znalazł się nóż.

- Marty stój! - Wystawił przed siebie ręce by go zatrzymać. - To nie musi tak być!

- Musi kurwa! -
odparł - Na chuj ci teraz historia?

***

Lewa ręka dobyła Betty, poderwała ją do góry, palec zwolnił spust. Nie było czasu na celowanie, pocisk trafił w udo murzyna. Nawet dla takiego kolosa nabój tego kalibru to nie były przelewki. Mimowolnie cofnął się, wykorzystał to Drake. Natarł na niego całym ciałem i przewrócił. Kolano z impetem wbiło się w krocze, a rękojeść rewolweru stuknęła o twardą czaszkę przeciwnika zostawiając na niej krwawy ślad. Ważny nie stracił przytomności, lecz uderzenie mocno go zamroczyło.

Betty trafiła ponownie do kabury, Logan odetchnął. Wyjął broń z dłoni pierwszego oficera. Zważył toporek w dłoni. Wreszcie bryznęła czerwona posoka, gdy ostrze wbiło się w twarz Ważnego. Ramię Hegemończyka pracowało mocniej z każdym ciosem. Krople krwi, kawałki czaszki i mózgu wzbijały się w powietrze zostając na ubraniu i twarzy Logana. Przestał dopiero, gdy toporek odbił się od podłoża.

***

Nauczyciel wyrżnął w chłopaka nogami, ten zatoczył się i pośliznął na mokrym pokładzie. Wydawało się, że upadnie, ale nagle jego plecy natrafiły na jakąś przeszkodę i chłopak zatrzymał się w powietrzu. Spodziewał się kolejnego ataku, ale choć młody zerkał spojrzeniem dzikim i wściekłym, nie zrobił kroku. Zbliżył się do ciężko oddychającego dzieciaka i obszedł go z boku. W plecy wbity miał ciężki hak wiszący na łańcuchu. Nie wiele mu już zostało.

- Oh, Marty.

***

- Chyba mogę wiedzieć kim jesteś, skoro zabiłeś mojego pierwszego oficera, kolego.

Drake odwrócił się, przed nim stał kapitan. Wysoki, szczupły mężczyzna po pięćdziesiątce, celował w najemnika z dwururki.

- Sanders...

- Sanders? Dawno już nie słyszałem tego nazwiska - odparł kapitan marszcząc czoło - Obecnie Boyden. Znamy się?

- Drake Logan.

- Logan? Powaga? -
Pokręcił głową. - Pamiętam. I co? Przyszedłeś mnie zabić? Żyjesz, powinieneś być nam wdzięczny, mogło być gorzej, kolego.

- Szukam Angola.


- Chuj wie, gdzie jest. Nie sypiam z nim. Grassa znalazłeś, mnie też, a jego nie potrafisz? - Zaśmiał się. - Tak, wiem o Grassie. - Postukał się palcem o głowę. - Kojarzę fakty, kolego. To jednak koniec drogi, zdychasz tu, Drake.

Ciężka pałka uderzyła go w tył głowy, Sanders nacisnął spust i runął na ziemię. Pociski wbiły się w sufit. Lincoln spojrzał na Logana i tylko skinął głową.

***

Obecnie


Po wizycie w ruinach, zawitał jeszcze do swojej kryjówki w Nowym Jorku. Rany opatrzył boską kombinacją spirytu i bandaży. W grę wchodziło jeszcze przypalenie ich lub zaszycie, ale nie miał na to czasu. Miał na sobie teraz tylko proste wojskowe ciuchy, w końcu nie chciał wyglądać jak rzeźnik. W Dzielnicy Świateł załapał się na kolej.

W pancernym pociągu panoszyła się zbrojna eskorta, w jednym z wagonów rozstawili nawet miniguna. Każdy z żołnierzy miał na sobie ciężką kamizelkę kuloodporną, hełm i masę sprzętu, tak na wszelki wypadek, gdyby któryś z pasażerów zaczął świrować. Oczywiście czasem zdarzały się ataki. Papa Collins trzymał jednak wszystko w ryzach.

Żołnierze obrzucali Logana zaczepnymi spojrzeniami. Inni, młodsi stażem, unikali jego wzroku jakby w obawie. Pociąg zatrzymał się na stacji Uniwersytet, tylko najemnik na niej wysiadł. Tutaj nikt już nie podskakiwał, strażnicy ubrani byli w ciężkie płaszcze, uzbrojeni w miotacze ognia i śrutówki. Bronią Nowego Jorku była wiedza i strzegli jej na każdy możliwy sposób. Podszedł do niego dowódca, jedyny nie obwieszony bronią. Twarz zasłaniała mu kominiarka z dolną częścią wymalowaną na wzór czaszki.


- Cel przybycia?

Drake szedł pewnym krokiem, nie bał się tych ludzi. Mogli być obwieszeni bronią, wyszkoleni i liczni, nie robiło to na nim wrażenia. Nie szukał tu jednak zwady, nie miał zamiaru się z nimi szarpać, ani też cykać się przed nimi. - Najemnik - odparł - praca u Marka Wickhama. - Tak właśnie naprawdę nazywał się Pan Lincoln, znany i ceniony wykładowca na uniwersytecie w Nowym Jorku. Nauczyciel i łowca.

- Nie mówił, że czeka na kogoś. Ma teraz wykład.

- Nie będzie zadowolony jeśli dowie się, że stałem tu do końca jego wykładu
- powiedział Drake.

Dowódca wzruszył ramionami. - Mi tam rybka. Ale broń zostaje tutaj. Cała.

Drake pokiwał głową, Nowojorczycy trzymali się swoich reguł i nie robili od nich wyjątków. Procedury, procedury i jeszcze raz procedury. Drake jak zawsze zaczął się rozbrajać, robił to bez pośpiechu. Na stole wylądował FN FAL, obrzyn i nóż. Ciężko było się tylko rozstać z Betty, ale nie warto było się sprzeczać. Spojrzał wyczekująco na wojskowego, a ten kazał mu podnieść ręce i dokładnie go obszukał. Następnie spisał całe uzbrojenie Logana i podał mu kwit.

- Możesz wejść. Sala... - Zerknął na jakąś listę. - 56c.

Grodź powoli się otworzyła, a za nią czekał długi tunel. Nawet dla Logana ponowne pojawienia się w podziemiach nie było spacerkiem po parku. Jego ostatni pobyt w podobnym miejscu kiepsko się zakończył. Szybko jednak zwalczył w sobie to uczucie i pewnym krokiem ruszył wgłąb.

Powietrze na górze nie nadawało się do nauki, skażone i niebezpieczne, jak praktycznie cała powierzchnia. W tym przypadku pompatyczny przepych Nowojorczyków musiał ustąpić praktycznym i bezpieczniejszym rozwiązaniom. Wywołujące klaustrofobię korytarze wypełnione były zdjęciami byłych prezydentów, a także obecnych szych. W gablotach można było zobaczyć pierwszy model cyberręki czy nowy typ bateri albo innowacyjny system łączności. To wszystko obok telegrafu i kapelusza Abrahama Lincolna.

Mijał masę ludzi, poważnych, napuszonych profesorów. Jajogłowi byli w wieku najemnika, albo nie wiele starsi. Nie zostało już wiele dinozaurów. To dzięki temu Lincoln otrzymał swoją szansę. Oczywiście najwięcej było studentów, młodzi i roześmiani, zupełnie obcy dla Logana. Uciekali przed nim nie tylko wzrokiem, nie pasował tutaj i dobrze o tym wiedział. Kilka dziewczyn zerkało na niego zalotnie, przeleciałby jakąś laskę, ale pieprzenie studentek nie było mu teraz w głowie.

Wszedł do sali Lincolna, gdy tylko opuścili ją studenci. Lincoln był szczupłym mężczyzną po czterdziestce. Miał ciemne włosy i nosił gęstą brodę. Nigdy nie nosił się jak prawdziwy jajogłowy, przetarte garnitury zawsze przegrywały u niego z zwykłymi spodniami i kurtką.


- Cześć - rzucił nie wyściubiając oczu spod sterty papierów - Zamkniesz drzwi? Klucz jest w drzwiach.

Drake przekręcił klucz i zajął miejsce na przeciwko nauczyciela.

- I? - spytał ponaglająco Lincoln.

- W piach - odparł Logan - Opowiedział mi trochę. Mam nowy trop.

- Dobrze.
- Lincoln otworzył szafkę biurka, wyciągnął jakąś tanią gorzałę i dwa metalowe kubki. Nalał alkohol do połowy i obaj łyknęli go na raz. - Jest ktoś kto może ci pomóc, fixerka. Zna się na rzeczy, sporo wie, ale też sporo sobie życzy. Zrobiło się o niej głośno, gdy FBI zrobiło nalot. - Nauczyciel przetarł sobie usta. - Czterech zginęło i się wycofali.

- Może się przydać. Podobno mieliście tu jakieś rozpierduchy, obiło mi się coś w Dzielnicy Świateł.


- Aye, dwie masakry. Ktoś się uparł na taki klub, najpierw prawie go wysadzili rozwalając gangerów. Potem ktoś rozwalił żołnierzy, którzy ustawili tam kordon. Nie przelewki. - Uzupełnił kubki. - Co wiesz?

- Fry Face się odezwała.

- Ta Fry Face?
- spytał zaskoczony Lincoln, a Logan tylko pokiwał głową.

- Cynk podesłała przez Little Boya, taki stuknięty grubas.

- Ten od granatnika?

- Tak -
potwierdził Drake po czym obaj pociągnęli mocne łyki trunku. - Dobre.

- Z Teksasu
- rzekł nauczyciel - przywiozłem stamtąd parę części do komputerów. Przy okazji zgarnąłem to.

- Dobre -
powtórzył najemnik, odchylił się i zaczął bujać na drewnianym krześle. - W każdym bądź razie...

- Litości
- przerwał mu nagle nauczyciel przecierając oczy - Nie ma czegoś takiego. Powinieneś zaglądać częściej na uniwerek, Drake. To kontaminacja znaczeń, błąd. - Wystawił przed siebie dwie pięści, po czym jedną rozłożył. - Bądź co bądź - otworzył drugą - i W każdym razie. A nie: w każdym bądź razie. Pojebane czasy, gorsze mamy zmartwienia, ale i tak nie cierpię tego. Pierdolony błąd.

Drake zaśmiał się tylko, brakowało mu już trochę Lincolna. - Niech będzie, profesorku. W każdym - podniósł kubek do góry jak do toastu - razie. Little Boy twierdzi, że szuka mnie jakaś baba z Posterunku. Około trzydziestu lat, długie włosy, lubi na krótki i średni dystans.

- Olej, na razie masz robotę, pewnie sama ci się napatoczy.


Logan uśmiechnął się, Lincoln dobrze go rozumiał. - Się wie, Linc. A tamten śpiewał jak skowronek jebany. Mosad tu jest. Sam mi się w ręce pcha. Teraz nazywa się Erick Hudson.

- Hudson? Facet z nami współpracuje
- rzucił z ożywieniem Lincoln.

- Tak też mówił, liczyłem na pomoc.

- Organizuje wyprawę, niedługo ma do nich dołączyć nasz chemik. Będzie badał naturę szczelin. Przy okazji sprawdzą aktywność mutantów. Mogę cię wkręcić do ochrony chemika, ale facet jest nasz. Wiesz co to oznacza, musi przeżyć.


- Jasne, dzięki. Mosad mnie zna, więc skołuje sobie jakąś kominiarkę i zamaskuję Betty. Sam wybiorę moment, w którym się dowie.

Na tym rozmowa o interesach się skończyła, za to przyjazna popijawa dopiero rozpoczęła. Przed nimi było jeszcze pół butelki i wspomnienia dawnych lat. A potem do kryjówki, przygotować sprzęt, wypocząć i czekać na cynk od Lincolna.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 16-03-2014, 20:09   #3
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Rozdział 1: Podróż do wnętrza ziemi


"Tu zawsze było piekło, od dnia mych narodzin"


Sprawnie przechodziła od jednej pozycji do drugiej, płynne sekwencji ciosów, bloków i kopnięć. Pełna harmonia ciała i umysłu. Przynajmniej starała się taką osiągnąć, uspokoić, oczyścić za pomocą znanych sekwencji. Bezskutecznie. Nie mogła. Wiedziała, że niedługo wszystko się rozstrzygnie. Zatrzymała się w pozycji obronnej i przeniosła wzrok na leżący na stole pistolet. Musiała to zrobić. Według zegaru na ścianie miała jeszcze dwie godziny. Ciągle targana niepewnością i nienawiścią obwiązała się ręcznikiem i ruszyła pod prysznic.

***

Trening mężczyzny był znacznie bardziej niespokojny niż kobiety. Worek treningowy podwieszony w opuszczonym magazynie co raz latał od silnych uderzeń. Prosty, sierp, łokieć, kolano, zejście. Unikanie schematów. Kopnięcie piszczelem, łokieć na wysokości twarzy, kolano. Seria za serią. Silne uderzenia napędzane jeszcze nienawiścią do całego świata.

***

Mosad poprawił zapięcie kamizelki. Pistolet wylądował w nylonowej kaburze a karabin przerzucił przez ramię. Miał złe przeczucie, a przeczuciom ufał, nie raz ratowały mu życie. Nie podobało mu się, że doktorek zabierał ze sobą jakiegoś najemnika, nie sprawdzonego. Nie podobało mu się też spojrzenie najemniczki. Tej Jane. Ale wydawała się skuteczna a to było najważniejsze. Tego się nauczył w Trzecim. Bardziej mu jeszcze się nie podobało, że nie pamiętał skąd ją znał. A znał na pewno. Westchnął i pokręcił głową. Wyjrzał przez okno, samochód już czekał.

***

Zimny zwlekł się z łóżka. Łeb go napierdalał po tanim bimbrze. Spojrzał na leżącą obok kobietę. Na trzeźwo wyglądała paskudnie. Zaklął i zaczął się ubierać. Żołdak, który go wynajął nie wyglądał na kogoś kto lubi czekać. Byle tylko trep się nie przypierdolił, że pił. To była tradycja. Zawsze przed polowaniem się spijał i bzykał. Mógł nie dożyć drugiego dnia.

***

Doktor Myers prawie w nocy nie spał. Nie mógł z podekstycetowania. Miał wziąć udział w pierwszej wyprawie badawczej. Sprawdzić swoje teorie i obliczenia. Pobrać próbki z szczelin a może nawet zdobyć materiały do sekcji! Tylko dowódca go przerażał. Porucznik Hudson. A jeszcze bardziej dwóch najemników, których najął. Nawet kobieta była jakaś… dziwna. Zupełnie inna niż te do których Robert był przyzwyczajony. Spięta. W jej oczach było dużo nienawiści. Na szczęście Lincoln załatwił mu obstawę, jakiegoś zaufanego człowieka. Pewnie już na niego czekał.

***


Doktorek, którego miał obstawiać ciągle nawijał jak najęty. O wyprawie, swoich badaniach, teoriach, skażeniu i mutantach. Nie przeszkadzał mu brak odpowiedzi a Drake nie był w nastroju do gadki. Martwił się czym innym. Przyłączenie się do wyprawy dawało możliwość usunięcia Mosada ale było ryzykowne. Gdy tamten się skapnie kim jest Logan nie będzie się też wahał. Zdjęcie go przy wszystkich mogło być problematyczne, szczególnie, że nie udało się Hegemończykowi niczego dowiedzieć o składzie ekipy.

W końcu dotarli na miejsce. Ruiny. W pobliżu tunelu Lincolna do którego mieli zejść. Spomiędzy kikutów wyłoniły się kontury. Najpierw samochodu, MRAPa z zainstalowanym na wierzyczce świniakiem. Przy nim stały cztery postacie.


Mosada czy też obecnie porucznika Erika Hudsona poznałby nawet w piekle. Skurwiel pochodził z Vegas i nie licząc blondaska był najwyższy szarżą wśród tych, którzy torturowali Drake’a. Twardy i bezlitosny. Nie okrutny a właśnie bezlitosny. Z opowieści Logan wiedział, że dobrze strzelał.


Obok niego, również w kamizelce kuloodpornej stał latynos z wytatułowaną szyją. Wysoki, barczysty o spojrzeniu zawodowego mordercy. Przy pasie miał pokaźny rewolwer a w ręku krótką strzelbę. Logan już po krótkiej obserwacji tamtego stwierdził, że musi być dobry w zwarciu. Było to widać po ruchach.


Trzeci mężczyzna również nie wygrałby konkursu na najprzyjemniejszą osobą. Zmarszczone brwi, nieprzychylne spojrzenie i szlug w gębie. Ubrany w znoszoną skórę z paskudnym kałachem w łapie łypał spod byka na doktorka i Logana.


Czwartą osobą była kobieta. Stanowczo najlżejsza i najdrobniejsza ze wszystkich. Do tego była młoda, niedawno musiała przekroczyć dwudziestkę. Stanowczo faceci się za nią oglądali i to nie bez powodu. Jej figurze nie można było zarzucić niczego. Tylko spojrzenie… Twarde, zacięte. Paskudne. Logan chyba skądś ją kojarzył. Gdzieś ją widział. Albo kogoś podobnego.

Ciszę przerwał doktorek.
- Witam, witam panów. Przepraszam, że kazaliśmy czekać ale kontrola nas spowolniła.
Mosad dłuższą chwilę przypatrywał się Loganowi.
- Rozumiem. To pana ochroniarz?
- Tak. Przy szczelinach często kręcą się mutki a Mike czasem współpracuje z uniwerkiem przy wyprawach.
Mosad skinął głową.
- To jest reszta ekipy. Zimny - wskazał na palacza. - jest zabójcą mutantów. Jego zadanie to przeprowadzić nas bezpiecznie. Jan i Ric zapewnią nam bezpieczeństwo i główną siłę ognia. Komenda jest przy mnie i wymagam bezwzględnego posłuszeństwa w wykonywaniu rozkazów. Saperzy utorują nam drogę do głębszych poziomów. Górą będzie się poruszała kompania piechoty, mają oczyścić tunel. Naszym celem jest zbadanie przyczyn powstawania szczelin. Główne zagrożenia to anomalie i mutanty. Szczególnie tzw. Szpony. Mają cybernetyczne protezy różnej długości ostrza. Wszystko jasne? Jak tak to w wozie macie kombinezony. Zakładajcie i ruszamy.

W MRAPie faktycznie leżały kombinezony ochronne, dość starego typu. Grutn jednak, że chroniły. A co ważniejsze zasłaniały całą sylwetkę.


Logan parokrotnie miał już taki płaszcz na sobie. Ric i Erick również założyli swoje sprawnie, jak wojskowi. Doktorek i Zimny chyba też już pracowali w takiej ochronie najdłużej męczyła się Jane. Maski po wyregulowaniu zdjęliście, na razie nie było trzeba ich zakładać. Łowca i najemniczka po raz ostatni zapalili, Mosad nadał coś przez radiostacje i po chwili gdzieś niedaleko doszło do wybuchu. Doktorek wyraźnie drgnął jednak reszta nic sobie z tego nie zrobiła. Dowódca skinął im głową.
- Przejście zrobione. Sprawdzić broń.
Po szybkim przygotowaniu klamek i wyregulowaniu pasków podtrzymujących kabury na płaszczach ochronnych ruszyliście. Tunel Lincolna był odgruzowany tylko w części. Wejście było oświetlone przez potężny szperacz z wozu bojoweo piechoty. Kordon utworzony przez wojskowych przepuścił ich bez pytania. Jeden z żołnierzy, sądząc po pagonach sierżant zamienił z Hudsonem parę cichych słów a potem mu zasalutował. Asfalt był w znacznej części pokryty gruzem i złomem, wraki aut usunięto jednak już lata temu. Oświetlenie, nawet awaryjne nie działało. Doktorek obserwował czytnik jakiegoś urządzenia przypominającego licznik Geigera.
- Do szczeliny mamy jakieś dwa kilometry.
Oficer skinął głową.
- Zejdziemy już tutaj. Podczas pierwszej ekspedycji nasi chłopcy zasypali wejście ale saperzy je odgruzowali. Pierwszy idzie Zimny z Rickiem, potem ja z doktorem a na końcu Jane z Michaelem. Zakładać maski.
Logan z ulgą skrył twarz nie tylko za kominiarką ale i maską. Wkroczyli w jaskinie.

***

Tunel wił się, był ciasny i ewidentnie nie naturalnego pochodzenia. Tylko drobna Jane mogła poruszać się bez problemów, barczyści i objuczeni bronią mężczyźni mieli czasem duże problemy. Nawet chudy doktorek co raz zahaczał gdzieś plecakiem wyładowanym sprzętem. Nikłe światło latarek i zaparowane szkła masek nie pomagały. Materiał kapturów tłumił dźwięki. Szli dłuższy czas, sześć sylwetek, których kontury były załamane przez stroje ochronne. Ile minęło od kiedy zapuścili się w korytarz? Godzina? Dwie? Drake nie potrafił ocenić. W końcu tunel rozszerzył się i przeszedł w rozwidlenie. Można by powiedzieć, że w kształcie krzyża. Jeżeli krzyż byłby rysowany przez kogoś pijanego. Zimny kazał się wszystkim zatrzymać i chwilę przypatrywał się wszystkim odnogom.
- Poczekajcie tutaj. Sprawdzę tamten. Chyba widzę jakieś światło.
Nim odszedł z kieszeni wyjął marker i zaznaczył tunel z którego przyszli. Po chwili już go nie było, ucichło nawet echo kroków.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 05-05-2014, 01:46   #4
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wszelkie cytaty oraz część posta jest zasługą Bebopa.

A tymczasem wśród praworządnych Collinsowców...


Ciekawe co powiedziałby Neron, gdyby ujrzał pożogę jaka ogarnęła kulę ziemską. Płonął Rzym, płonął Paryż, płonął Londyn, płonął cały świat. Jakież dzieło musiałoby powstać by wynagrodzić ludzkości to zniszczenie i śmierć?
Fragment wykładu Marcka Wickhama


Marck Wickham wstał wcześnie. I do tej chwili nie wiedział co go gryzie. Nie pomógł ciepły prysznic, świeża kawa ani syte śniadanie. Coś go gryzło. Nie było to nowe znalezisko. Nie były to problemy na uniwerku, w końcu to oni zabiegali o jego wykłady. W końcu dopuścił do świadomości co go gryzie. Drake Logan, jeden z najniebezpieczniejszych ludzi jakich noszą Zasrane Stany. Człowiek na którym wiszą dwa listy gończe (a przynajmniej o tylu wiedział). Kiedyś pogrzebał w jego historii. Nie mógł inaczej, był w końcu historykiem. Dowiedział się o czterech brutalnych akcjach po za Gallup w których Logan brał udział. I te "akcje" były gorsze od My Lai. A z tego co wiedział od Logana były "łagodne".
Mimo to był on jednym z niewielu jego przyjaciół. Bał się niejednokrotnie wykorzystać tej przyjaźni. Wiedział, że gdyby podał nazwisko podczas żalenia się przy wódce ta osoba by... Kurwa! Pisaliby o tych w gazetach jako o jednym z brutalniejszych morderstw. Logan taki po prostu był. Lincoln, bo tak zwali go przyjaciele, czuł, że musi mu pomóc. Że tym razem gra toczy się bardzo wysoko. I nie chodziło o tego oficera z którym poszedł Drake. Co tu do cholery robił angol. Angol, który z tego co słyszał posługiwał się angielskim jakim nikt w obecnych Stanach (ciągle próbował wybić z głowy studentów nazwę Zasranych Stanów Zjednoczonych) nie był w stanie się posługiwać. Wiedział, że musi dowiedzieć się dużo o nim. I to nie na modłę Logana, przeszedł go dreszcz na myśl o wydarzeniach na statku, a rozmawiając i wykorzystując swoją pozycje. Tylko czemu raptem otworzył szufladę ze swoim coltem.


Broń wyglądała jak zwykła dziewięćset jedenastka. Ale nią nie była, mimo braku zdobień. Była być może jedyną działającą wersją w całej Ameryce wersją produkowaną dla Delta Force. Nigdy z niej nie wystrzelił do człowieka, czuł jednak, że jeżeli załaduje do niej magazynek to ona wystrzeli. W sprawie Logana. Do tej pory nie rozumiał jak jego przyjaciel mówił o Betty. Teraz wiedział czując ten ciężar, że gdy włoży do niej magazynek to wystrzeli. Być może ratując któremuś z nich życie. Albo czyniąc go takim jak Logan. Mógł sięgnąć po swojego glocka. Jeszcze mógł...

Wpuść czwórę zabójców do klatki i zobacz kto wyjdzie

- Naliczyłem 36 nacięć – powiedział Lincoln, w dłoniach obracał obrzyna należącego do Logana.

- 36? – Drake zmarszczył brwi. – Aaa – wzruszył ramionami – po Gallup straciłem rachubę. Szczęśliwy najemnicy…

- … trupów nie liczą – dokończył za niego nauczyciel

Wiele nie myśląc Drake stanął tak by mieć widok na wszystkie odnogi. I swoich towarzyszy. Nie był tu jednak tylko jako ochrona. Gdyby wiedział co myślą jego "towarzysze" podkręciłby swoją paranoję tak, że wyszłaby po za skalę. Bo w swoim polowaniu wszedł na teren w którym nie jest jedynym drapieżnikiem. Gdyby wiedział kto z nim (a może nim?) gra pewnie zastanowiłby się parę razy zanim by wszedł do tych tunelów. Ale nie wiedział. Gdzieś nad nim w Zgniłym Jabłku były toczone rozmowy, gdzieś tam ginęli ludzie. Wszystko w ramach gry której właśnie stał się pełnoprawną częścią. A gdzieś daleko jedna z dwóch osób, które tak naprawdę przestawiały pionki, siedziała z jednym z swoich trzech przyjaciół i zanosiła się śmiechem. Z żartu, w dymie jej cygar i papierosa Szybkiego. Nad szklaneczką whisky. Druga z tych osób prowadziła ofensywę przeciwko Molochowi. Krótkie, szybkie uderzenie o którym nikt, nigdy się nie dowie. Ale zaważy nad losami wojny z maszynami. Obie te osoby nie myślały w tej chwili o planszy. O planszy na której sam Collins był tylko figurą. A tacy jak Logan byli pionkami. Pionkami obdarzonymi wolną wolą.

Jednak dla niego gra toczyła się tu i teraz. Z pewnym wahaniem, Drake był pewny, że mimo świetnego wyszkolenia nie potrafi grać w zespole, Jane wzięła na siebie szóstą, korytarz z którego przyszli. Niby najbezpieczniejszy ale zwykle ataki przychodziły właśnie z takich kierunków. Weteran, już teraz, mitycznego Drugiego wiedział o tym jak nikt.

Czas się ciągnął, zwijał i mieszał. Minuty wydawały się sekundami a sekundy minutami. Ciemność rozświetlana tylko światłem latarek mamiła zmysły. Szkła w masce przeciwgazowej ograniczały pole widzenia. Gruba guma kaptura tłumiła dźwięki.

Atmosfera dawała się we znaki dla doktorka. Był nerwowy. Cholernie. Co raz rozglądał się, stał zgarbiony a z kabury wyciągnął glocka. Nie wiele było trzeba by pierwszy trup padł przez nerwy. Nikt jednak nie zdążył go uspokoić, chociaż reszta trzymała się nieźle. Drake z falem i Mosad ze swoim subkarabinkiem zachowali pełen profesjonalizm. Logana to nie dziwiło. W końcu II Zwiadowczy składał się z samych najtwardszych skurwieli. Rick też wydawał się nie być w ciemię bity i zachował pełen profesjonalizm, przykucnięty świecił trzymając latarkę pod kątem w wyciągniętej ręce, na wysokości głowy normalnego człowieka. W drugiej dłoni miał swój potężny rewolwer. Pewnym szokiem dla Hegemończyka była kobieta. Szczególnie, że przy rozdzieleniu pozycji wyraźnie się wahała podczas gdy on z Israelem i Rickiem działali intuicyjnie. Zgrani jak maszyna. Latarkę ułożyła na plecaku a sama stanęła jak najdalej od niego wykorzystując załom jako zasłonę. Wydawała się jednak spokojna. Żadnego zerkania na cudze sektory, nerwowego poprawiania chwytu broni. Pełen spokój.

Najpierw Israel pokazał na swój odcinek i wyciągnął dwa palce. Nim Drake zdążył to przekazać dalej (gdzieś w tyle mózgu pojawiło się pytanie czy i Israel zauważył, że odruchowo się zgrywają) lub latarka Mosada wyłowić nadchodzących odezwała się cicho Jane, przekrzywiajac lekko głowę.
- Ktoś idzie. Z lewej. Dwóch… Nie, trzech.
A potem padł strzał a Mosad zobaczył co nadchodzi. Seria z kałacha, mimo zniekształcenia przez echo ciągle charakterystyczna, poleciała z przodu gdzie poszedł Zimny. A Mosad przesunął latarkę ukazując dwie sylwetki. Przygarbione.


Zniekształcone ale ciągle humanoidalne twarze i sylwetki. Oraz błysk ostrzy. Jednemu w połowie przedramienia ktoś uciął rękę a wstawił długi szpikulec a drugiemu z obu łokci wyrastały dwa, rozszerzające się ostrza. Gdy tylko Mosad je oświetlił zaczęły biec. Trzeciego rzekomego napastnika nie było widać jednak korytarz nie szedł równo i mógł gdzieś się ukryć. Mosad nie czekając strzelił z przyklęku do pierwszego.
Pierwszy mutek chyba wyłapał pełną serię jednak to go nie zatrzymało. Dostał głównie w łapę, niefortunnie nie tą zakończoną bronią. Jednak to go spowolniło. Drugi go wyprzedził. Doktorek zaczął kierować spluwę w jego stronę i ściągnął spust: Trafiając go w korpus. Jane zaczęła wstawać by wspomóc resztę swoim ogniem a Rick niewzruszony pilnował swojego sektora.
- Chowaj gnata, stań za mną! - rozkazał Drake pewnym głosem, uzbrojony i spanikowany doktorek mógł wyrządzić więcej szkód niż pożytku. Sam Logan ugiął lekko kolana i wycelował. Jego celami miały być dwa mutki, jeden oberwał już od jajogłowego, ale czekał na niego jeszcze mocniejszy kaliber. Doktorek posłusznie stanął za nim. A mutek otrzymał to na co czekał. Mimo, słabego oświetlenia zapewnionemu przez Mosada, który polegał bardziej na sobie. Zgranie dało rezultaty. Mimo kombinezonu ograniczającemu ruch i maski, zawężającej pole widzenia. Logan trafił, gdzieś w środek sylwetki. Ta jakby wpadła na niewidzialną ścianę i się od niej odbiła. Padła. Ich uszu dobiegł ryk zranionej bestii. Przerażający bo zawierał w sobie coś ludzkiego. W słabym oświetleniu widział, że mutant rzuca się w drgawkach. Nie zważając na to strzelił ponownie, w jego towarzysza. Tym razem oświetlenie Mosada zgrało się z Loganem idealnie. Szczęście czy wyszkolenie charakterystyczne dla ludzi Fray Face? Trafił prosto w bark, ten w który wcześniej oberwał. Mutant jednak jakby tego nie zauważył szarżował dalej. Wprost na spotkanie śmierci. Zobaczył w świetle latarki Israela potworną bestię a były dręczyciel Drake'a ściągnął spust. Ten w przeciwieństwie do swojego pobratymca padł od razu. Bez skowytu i drgawek. Tylko z hukiem, który ledwo dotarł do uszu Heemończyka po niedawnej kanonadzie. Dym powoli ustępował, nie było słychać strzałów. Ani nic widać. Po paru sekundach Mosad rzucił krótko:
- Czysto.
Zaraz odpowiedział mu Rick
- Czysto.
Jane była mniej pewna jednak też rzuciła, krótkie “czysto”. Spojrzał za siebie, doktorek stał próbując drżącą ręką schować klamkę do kabury. Zimny nie wracał… Znowu sekundy zaczęły się przemieniać w minuty. Jednak nie było to nic nowego dla weteranów z Drugiego. I co dziwne dla pozostałej dwójki. Mosad długo nie zastanawiał się i nie dał się zastanowić innym w myśl starej wojskowej zasadzie.
- Jane, Mike sprawdźcie ten tunel. Biorę dwunastą, Rick szósta i dziewiąta.

Wszyscy wykonali jego rozkaz. Nawet Logan, którego świerzbiły palce by sięgnąć pod płaszcz, potem pod długą skórzaną kurtkę i wyszarpnąć Betty. Bo Mosad nie mógł umrzeć od fala czy nawet obrzyna. Nie od pchnięcia nożem. Nie! To on i ona mieli zakosztować jego krwi. Bo tym jak już będzie błagał. Jak pięścią jego wybije mu wszystkie zęby, jak połamie wszystkie kości. To do nich ma należeć ostateczny tryumf. Tylko do nich! Jednak otrząsnął się i poszedł z Jane, która ponownie odstawała od trójki zabijaków w czasie i sposobie reakcji. Drake'a coś zdziwiło, zastanowiło. I nie chodziło o dziewczynę, coś innego... Ktoś inny. Instynkty były jednak silniejsze. Krótki ruch, fal na ramię, obrzyn w prawej dłoni, latarka w lewej. Tunel. Skały. Nierówne ale... Nienaturalne. Przypomniał mu się szturm bunkra z służby dla Posterunku. Ktoś ten tunel kształtował. Ktoś konstrukcje ścian przygotował do obrony. Brak zagrożenia. Wnęka, druga... Na dystansie kilkudziesięciu metrów. Ciała mutków. Wykrzywione, spaczone. Ostrza na stałe zintegrowane z ciałem, nie tak jak cyborgizacje Posterunku. Tamte miały współistnieć a te wydawały się bluźniercze. I... Wrodzone. Myśl ta przyszła nagle. Prawie tak jak głos.
- Pokażesz mi rękojeść obrzyna?
Obejrzenie było odruchem. Szkła maski sprawiły, że ruch musiał być dłuższy. Za długi jak dla niego. Mimo to niby odruchowo przesunął też trochę obrzyna. Instynktownie. Za światłem latarki stała za nim, niska sylwetka w kombinezonie. A gdzieś tam lufa jej em dziewiątki. Wiedział, że dziewczyna jest szybka. Mimowolnie pomyślał czy szybsza od niej, czy kamizelka wytrzyma kolejne strzały, czy strzeli mu w korpus. Jeszcze nie strzeliła... Jeszcze. Podobnie jak on. Wiedział, czuł to, że za parę sekund sytuacja może się zmienić. I mogą paść trupy ale tym razem ludzi.
 
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172