Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-03-2014, 22:42   #1
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
THE END[Żywe trupy] Łzy, pot i krew

Łzy, pot i krew





CZĘŚĆ I

Marcus otworzył oczy, leżał jak prawie wszyscy Ci którzy przeżyli na kawałkach kartonów, a za poduszkę służył mu samochodowy zagłówek. Był to prawie od początku, jako cieć i udało mu się zdobyć jeden cały fotel, ale oddał go kobiecie w ciąży sobie zastawiając tylko tyle. On sam nie potrzebował już luksusów, był stary i jego nadzieja gdzieś uleciała. W sumie co dnia ulatywała coraz bardziej, kiedy tylko wsłuchiwał się w jęki dobiegające z dołu. Spojrzał na zegarek, był zaskoczony tym że spał tak długo, bo całe pięć godzin i nie przeszkadzały mu nawet wystrzały z broni wojskowych i niektórych cywili, pełniących wartę na parterze przy barykadzie.
Z wysiłkiem wstał. Dawno nie miał nic w ustach, a sama deszczówka którą łapali na dachu parkingu mu niesłużyła. W drugim końcu parkingu swoje leże rozbił jego stary znajomy, Timothy. Musiał nieźle się nagimnastykować, by na nikogo nie nadepnąć, tak ciasno było na podłodze. Ludzie spali na wszystkim co się dało. Szmatach, kartonach, folii, fotelach samochodowych, a nawet na drzwiach. I tak samo jak - głodowali.
Co prawda wysyłane grupy zawsze coś przynosiły, ale wyżywienie takiego stada ludzi wymagało ciągłych i coraz odleglejszych podróży. Z resztą więcej grup nie wracało, niż wracało. Marcus sądził że to jakiś sprytny plan Parkera, któy polegał na ciągłym zmniejszaniu populacji parkingu. Kiedyś kapitan Parker usłyszał jak mówił tak do Timothego i ten strasznie go zrugał.
W drodze minął ich szpital. Kilku ocalałych ze szpitala, kawałek parkingu oddzielili foliami rozstawionymi na kijach i ustawiło tam dwa łóżka. Wyglądał jak rzeźnia, ale jedno łóżko było puste, a na drugim leżał Carl. Jeden z grupy która wyruszyła po żywność kilka dni temu, a wrócił on i Shirley. Wrócili z niczym, jedynie Carl wrócił z przestrzelonym udem. Teraz okropna infekcja coraz bardziej rozkładała mu nogę, a antybiotyków brakowało tak jak wszystkiego. Szpital choć stał dosłownie obok, był pełen tych istot. Bo dla Marcusa z pewnością nie byli to ludzie. Przy łóżku ciężko oddychającego Carla siedziała jego córka, młoda dziewczyna z opuchniętymi od płaczu oczami. Teraz się uspokoiła, wcześniej trudno było zasnąć. Ale Marcus nie mógł jej winić.
- Z drogi! - wrzasnął ktoś za jego plecami, o on odskoczył wystraszony od drzwi “szpitala” nadeptując komuś na rękę, co zaowocowało kolejnym krzykiem.
- Przepraszam, przepraszam - odezwał się, jednocześnie stwierdzając że liczba pacjentów się powiększyła.
Jeden z żołnierzy przyniósł na plecach jednego z nich. Był kimś w rodzaju zwiadowcy, w pojedynkę było o wiele łatwiej się poruszać i zdawać relacje o niesplądrowanych budynkach przez krótkofalówkę. Z szyi rannego tryskała krew, a plecy żołnierza było mokre od posoki. Lekarze od razu przystąpili do rannego, ale jak tylko uświadomili sobie że ranny pochodzą od dość głębokiego ugryzienia, a praca serca ustała na czołach wystąpił im zimny pot i próbowali namówić żołnierza… Nie namówić, raczej wrzeszczeli na niego by go zastrzelił. Żołnierz i zwiadowca musieli się przyjaźnić, dopiero jedna z pielęgniarek wyjęła z kabury wojskowego pistolet i strzeliła do trupa, nim ten się obudził. Parking wypełnił odgłos wystrzału.
Marcus przerażony nie chciał tam dłużej być, pośpiesznie pokuśtykał do Tima. Potrzebował partii szachów albo chociaż rozmowy.
- Wszystkich nas czeka to samo. Łzy, pot i krew. - westchnął sam do siebie, siadając na lodowatym betonie naprzeciw swojego przyjaciela.
- Co mówiłeś?
- Nie ważne. Białe czy czarne?


Taida Kasapi

Kapitanowi Parkerowi brakowało ludzi i nie była to żadna tajemnica że dobierał sobie do jego małej armii cywilów, a ty miałaś przeszkolenie wojskowe - w końcu służyłaś w Seals. I choć wyszłaś ze szpitala psychiatrycznego, to nie przekreślało tego, aby dać Ci do ręki broń. Amunicji brakowało, ale Kapitan starał się o to by chociaż każdy z żołnierzy miał pełen magazynek. Tobie przypadł karabin AR-18 z dwurzędowym, dwadzieścia nabojowym magazynkiem. To nie było wiele, ale starczało Ci do obrony parkingu kiedy przychodziła twoja pora na wachtę przy zablokowanym pojazdami wjeździe na parterze.
Było późno, kiedy przyszedł do Ciebie sierżant Goodrich.
- Kasapi, mam Cię zastąpić, a ty masz zasuwać do Starego. - zakomunikował spoglądając na barykadę - Dziś spokojnie?
Skinęłaś mu głowę, od razu wykonując rozkaz. Centrum dowodzenia - pocięty na szmaty namiot podwiązany na linkach do sufitu. Odsunęłaś płachtę i wsunęłaś się do środka. Stanęłaś na baczność, salutując.
- Taida! - kapitan Parker był mężczyzną w średnim wieku, średniego wzrostu i gdyby nie wybrał wojska, byłby idealnym taksówkarzem - Dobrze że jesteś, jutro wieczorem ty i kilku cywili wychodzicie poza parking. Ale nie po za pasy… - zrobił przerwę, obserwując twoją reakcję, przywykł chyba do milczenia - Jak wiesz ludzie tutaj głodują, nie mamy niczego, nawet ścian. Musimy coś zrobić, nim wybuchnie tu bunt, a ludzie rzucą się na żywe trupy z czymkolwiek co wpadnie im w ręce. I nic na to bym nie powiedział, ale coś wyczuje że będzie nimi kierował głód, a nie chęć walki do samej walki. Potrzebuję małej grupy do znalezienie bezpiecznej drogi ucieczki dla nas… Żołnierzy i cywili. Ucieczki z miasta. Chicago przepadło. Przydzielę Ci osoby znające miasto i takie, które nie powinny Ci wchodzić pod nogi. Żeby było jasne, to rozkaz. A teraz odpocznij, prześpij się, uzupełnij zapasy. Wyruszacie o siedemnastej trzydzieści. Odmaszerować!


Violet Cartwright

Byłaś jedną z ochotniczek i widać że kwatermistrz Parkera docenia twoją rolę w wyprawach, ponieważ zawsze dostawałaś coś górką, a już szczytem luksusu był pistolet Beretta 92F z czterema kulami. Kiedy Ci go wręczał wydawało Ci się że mrugnął do Ciebie okiem, ale nie miałaś stu procentowej pewności czy aby na sto procent.
A potem przyszedł do Ciebie jeden z żołnierzy, informując Cię o jakimś nowym zadaniu które odbędzie się następnego dnia i poprosił Cię, abyś zjawiła się u Parkera. Posłuchałaś, w końcu Parker czasami miał dobry pomysły. Tym razem było tak samo. To że opuścić parking muszą, to było pewne. A wysłanie do odszukania bezpiecznej drogi grupy najlepszych, jak sam powiedział Parker, było chyba najlepszym co mogli w tej chwili zrobić.
Słuchałaś go przez chwilę. Nie wiedziałaś że wśród Gwardii Narodowej jest komandoska, ale o ile dobrze usłyszałaś komadoska z Seals miała z wami iść. W dodatku znałaś miasto. Nie koniecznie całe, ale slumsy i brudne uliczki znałaś lepiej od swoich kieszeni. Wiedziałaś też że ta misja raczej nie będzie należała do łatwych. Dostałaś cały dzień wolnego, miałaś się zjawić przed “centrum dowodzenia” następnego dnia o 17:30. Z własnym plecakiem, zapasami i tyle.
Mimo wszystko kwatermistrz, a którzby inny wręczył Ci całkiem niezły zestaw wytrychów.
- Jeden ślusarz nie wrócił z misji, a że był sam zabraliśmy jego rzeczy. Tobie się to bardziej przyda - mówił wręczając Ci go, brakowało niektórych narzędzi, ale i tak był to raczej bogaty zestaw - Wiem co Parker planuje, uważaj tam na siebie. Nie ryzykuj niepotrzebnie, najlepiej kierujcie się w stronę jeziora. Może znajdziecie jakąś łódź?
Ewidentnie kwatermistrz Cię lubił.


Steven Markins

Byłaś leciwy i nikt zbytnio tobą się nie wysługiwał, nawet jeśli zgłaszałeś się na ochotnika do wszystkiego czego mogłeś. Po prostu odsyłali Cię do mniej zajmując zajęć jak posprzątanie “szpitala”, rozdawanie wody i jedzenia czy czyszczenia broni. A jako że miałeś doświadczenie jako mechanik, czasem pomagałeś młodszym w rozmontowywaniu wraków stojących na parkingu na czynniki pierwsze i na przykład regenerowałeś wyschnięte akumulatory.
Zdziwiło Cię tym bardziej, że akurat to po Ciebie przyszedł jeden z ludzi Parkera, komunikaując Ci że w końcu wyjdziesz poza parking. Starcze podniecenie spowodowało że namiotu Parkera wręcz pobiegłeś. W końcu jakaś realna szansa na rozejrzenie się za rodziną po mieście, a i charakter bardzo przypadł Ci do gustu. Wyprowadzenie ludzi z tego parkingu to było najlepsze co mogliście zrobić. Zbiórka o 17:30, dnia następnego. Na pytanie dlaczego ty, odpowiedź byłą prosta.
- Znasz dobrze miasto, urodziłeś się tu i z pewnością złota rączka się przyda.
Wszystko było jasne. Pozostało wyszarpnąć jakieś zapasy na drogę, poszukać jakiegoś łomu albo innej broni, przespać się, a dnia następnego wyruszyć wraz z nową drużyną w kierunku jeszcze nieznanym.


John Thompson

Jako jeden z nielicznych rozpostarłeś swoje legowisko na dachu. Było tam mniej tłoczno, a i pomagałeś w łapaniu deszczówki, jeśli Parker i reszta żołnierzy nie potrzebowali Cię w misji polegającej na zbieraniu zapasów. Byłeś na trzech, tylko na jednej nie byłeś blisko śmierci. Raz o mało nie uciął się żywy trup, za drugim razem seria z jakiegoś karabinu o mało nie rozsmarowała Cię po wystawie sklepowej.
Teraz kiedy przyszedł do jeden z żołnierzy miałeś zamiar mu serdecznie podziękować, ale zamiast go poinformować że idzie znowu po zapasy z tym, z tym i tamtym, usłyszał że Parker chciałby się z nim zobaczyć. A z tego co wiedziałeś, Kapitan nie spotykał się z cywilami jeśli nie musiał, a w swoim “centrum dowodzenia” na olbrzymiej mapie miasta zakreślał tylko przeszukane obszary i nanosił na nią znaki informujące o tym gdzie są żywi ludzie przyjaźni, a gdzie wrodzy. No, zajmował się też zapasami, choć te były skromne i tak naprawdę w głównej mierze zależały od kwatermistrza Mattew.
Bez emocji wysłuchałeś Parkera, skinąłeś mu głową i opuściłeś namiot. Jutro o 17:30 opuszczałeś parking wraz z czwórką innych ludzi, w celu znalezienia drogi ucieczki dla około dwustu osób. Pomysł szalony, ale wart realizacji. Co dnia czułeś że umiera w tobie coś coraz bardziej, i bardziej. Nie wiedziałeś czy odczuwałeś to z głodu czy może po prostu spalała się w tobie nadzieja, ale to był dobry pomysł.
Wróciłeś na swoje legowisko i z pewnym przywiązaniem spojrzałeś na rower, którym tu przyjechałeś. Miałeś nadzieję że Ci go nie ukradną, był to nadal całkiem fajny rower.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 24-03-2014 o 01:35.
SWAT jest offline  
Stary 25-03-2014, 19:08   #2
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny
Odmaszerowała. Zabawne. Kilka dni wcześniej, jeszcze w swoim różowym dresie jak to całe szaleństwo się zaczęło zapakowała do toreb najważniejsze specyfiki, penicylinę, całą paczkę antybiotyków stworzyła spory tobołek z bandażami i gazami czy też wszelkiej maści sterylnymi igłami i tym podobnymi, nawet znalazła małą paczuszkę potocznie zwanej trawki w pokoju jednego z pensjonariuszy. Teraz była na powrót w mundurze, w którym nadal nie czuła się zbytnio komfortowo, acz w świetle sytuacji jej bagaż wydawał się lekki i niczym nie skrępowany.
Na samym początku gdy to wszystko się zaczęło, myślała, że jej koszmar opanował również realne życie.
Żywe trupy zarówno osób dorosłych jak i dzieci poruszające się po świecie. Karykatura prawdziwego dnia.
Największy jednak problem powodowała konieczność kontaktowania się z żywymi.
Póki nikt nie wiedział o jej przeszłości w Seals, niczego od niej nie wymagano. Jednak szpital prowadził obszerną dokumentację, i gdy ludzie z różnych stron zaczęli szukać w nim schronienia, znaleźli się również i tacy, którzy z nudów, czy też innych znanych jedynie sobie powodów zajżeli również i do jej teczki.

Wrzuciła do plecaka mapę i kompas, które owinęła najszczelniej jak potrafiła kawałkiem ceraty, niegdyś używanej jako nakrycie stołów w tutejszej jadalni.

Przydałoby się jakieś potencjalne źródło światła czy ognia, oraz coś co pomoże utrzymać ciepło jeżeli zajdzie taka konieczność. - przebiegło jej przez myśl, Tak więc w zamyśleniu ruszyła na poszukiwanie jakiegoś koca, pamiętając również o konieczności rozejrzenia się za potencjalnym transportem. Na razie nie zastanawiała się nad towarzyszami podróży.
Martwić się będzie później.
 
Nimitz jest offline  
Stary 25-03-2014, 22:53   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nic nie może trwać wiecznie, wszystko się musi kiedyś skończyć. Wiedzieli o tym wszyscy, którzy siedzieli na małej wysepce-parkingu. Jedni o tym mówili głośno, inni po cichu, ale wszyscy mieli tego świadomość. Jedzenia i wody było mało, a wyprawy aprowizacyjne wracały niekiedy zdziesiątkowane, a niekiedy wcale.
No i nawet w tak wielkim mieście jak Chicago, kiedyś musiały się wyczerpać zapasy jedzenia zgromadzone w wielkich magazynach.
Trzeba było się stąd wydostać i szukać ratunku gdzie indziej. Na dalekiej Północy? W amazońskiej dżungli? A może w jeszcze dalszej Europie? Czy też może iść na łatwiznę - zbudować sobie wielką tratwę i żeglować po Wielkich Jeziorach? Zombie raczej kiepsko pływają...

Misja, zlecona przez kapitana Parkera, mogła oznaczać dokładnie to, co oznaczała - próbę znalezienia ratunku dla tej garstki osób, jakie pozostała przy życiu z prawie trzech milionów, jakie niegdyś zamieszkiwało samo miasto. Albo choćby dla tych paru, którym udałoby się prześlizgnąć miedzy łapskami zombie.
Ale mogła to być też chęć pozbycia się kilku osób. Mniej ludzi, zapasów starczy na dłużej. Mimo wszystko John nie sądził, by Parker był zdolny do czegoś takiego.

Misja, jako taka, miała szanse powodzenia. Przynajmniej jeśli chodzi o podróż w jedną stronę. Wędrówka przez miasto to nie był miły spacerek, o czym się John miał okazję przekonać osobiście, ale - przy odrobinie szczęścia - można było to przeżyć.
Do trzech razy sztuka... Jemu to się udało już trzy razy. Cztery, jeśli liczyć dotarcie do parkingu. Czemuż więc nie piąty raz?
Najlepszy byłby czołg lub helikopter...
Ciekawe też, czy zombie zeszły do kanałów. Jakieś chyba były pod miastem.

Spakował do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, w tym koc i znalezioną w jednym ze sklepów linę, tudzież parę drobiazgów, średnio przydatnych podczas misji, ale takich, do których się dość przywiązał.
No i oczywiście nie mógł się obyć bez strażackiego toporka, który wbrew nazwie służył Johnowi do całkiem innych celów.


Na miejscu zbiórki zjawił się punktualnie.

Współuczestników wycieczki znał, przynajmniej z widzenia i imienia. Tudzież krążących opinii. Było rzeczą niemożliwą, by w tak małej wiosce wszyscy nie wiedzieli wszystkiego o wszystkich. No, prawie.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-03-2014, 04:35   #4
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Violet krytycznym okiem oceniła zdekompletowaną paczkę wytrychów, kiwając przy tym głową. Oto dostała w swoje ręce magiczny klucz do większości zamków i kłódek w okolicy. Nie przejmując się pełnym zdziwienia spojrzeniom postronnych obserwatorów, objęła kwatermistrza i ucałowała go w zarośnięty policzek. Odsunęła się zaraz, chowając zawiniątko do plecaka. Solidnie i fachowo wykonane narzędzia stanowiły skarb o trudnej do oszacowania wartości, szczególnie gdy wiedziało się jak z nich zrobić użytek. Od daru cenniejsze było jednak coś kompletnie innego. Zaufanie i życzliwość dla kogoś, kto pojawił się tu całkiem niedawno. Kogoś, kto od samego początku nie ukrywał kim jest, czym zajmował się nim świat postanowił wywinąć koziołka i stanąć na głowie. W tamtym świecie trafiłaby za kratki, a teraz? Teraz chodziła z wysoko uniesioną głową, pomagając jak tylko mogła.

Resztę ocalonych traktowała jak rodzinę, dysfunkcyjną i patologiczną co prawda, ale rodzinę. A o rodzinę się dba. Dlatego też bez mrugnięcia okiem zgodziła się na plan Parkera. Wiedziała, że być może porywają się z motyką na słońce. Nie wszystkich uda się przetransportować bezpiecznie. Wielu zginie, zasilając hordę żywych trupów, część zgubią po drodze. Jeszcze inni sami uciekną przy pierwszym większym zagrożeniu. Ocaleje garstka, ale i dla tej garstki warto się narażać. Wszystko jest lepsze niż powolne konanie z głodu na tym cholernym parkingu.
- Dzięki stary - mruknęła cicho, pokonując nieznośny ucisk w gardle - Coś wymyślę, nie bój nic. Jestem jak łupież, pamiętasz? Zawsze wracam, a inni wrócą ze mną. Lepiej trzymaj tu wszystko za mordę, żebyśmy mieli do kogo i czego spieszyć. Widzimy się za parę dni.

Wracając na swoje legowisko, uplecione starannie z kartonów, folii bąbelkowej i brezentu, rozmyślała nad początkiem drogi. Mogli zacząć od bocznych uliczek, potem wspiąć się na którąś z kamienic korzystając z drabinek przeciwpożarowych i pokonać część trasy skacząc po dachach. Byle wydostać się z gorącej strefy, oraz znaleźć dobry punkt widokowy. Dzięki temu wykryją większe grupy zdechlaków bez konieczności wchodzenia z nimi w jakąkolwiek interakcję. Im mniej fizycznego kontaktu, tym lepiej.

O reszcie ekipy nie wiedziała nic prócz tego, że jest wśród nich komandos. Ta informacja pozwalała na delikatny optymizm. Wyszkolony, zdyscyplinowany żołnierz, potrafiący obsługiwać broń palną i walczyć wręcz - nieoceniona pomoc w każdej misji samobójczej. Oby tylko nie przesadzał ze strzelaniem. Naboi mało, a i huk przyciągał niechcianych gości.

Przed wyznaczoną godziną Violet sprawdziła jeszcze ekwipunek, upewniając się po raz dziesiąty, że niczego nie zapomniała. W plecaku grzecznie spoczywały skromne zapasy żarcia, paczka wytrychów, trochę opatrunków, oraz gruby wełniany sweter którym mogła okręcić się dwa razy dookoła, a i tak jego poły wlokłyby się po ziem. Zadowolona zasunęła suwak. Resztę maneli poutykała po kieszeniach. Z sentymentem pogładziła szew na rękawie wysłużonej kurtki, gdzie między warstwami materiału spoczywała bezpiecznie cienka piłka z hartowanej stali, nazywana potocznie żydowskim włosem - jej największy skarb i wypróbowana przyjaciółka. Przy pasku na lewym biodrze miała przyczepioną kaburę z bronią, po drugiej stronie zaś maczetę o oklejonej płócienną taśmą rękojeści. Brakowało tylko latarki, zapasu baterii i lornetki, ale o te rzeczy miała zamiar pomęczyć Parkera, lub którego z jego ludzi.
W końcu wszystkim zależało na powodzeniu misji.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 28-03-2014, 17:33   #5
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Stevenowi dni mijały bardzo nudno. Nigdy nikt nie uznawał jego wartości, zawsze odsyłając do sprzątania, zabawiania młodzików czy robienia bardziej przydatnego złomu z mniej przydatnego złomu. Na nic zdawały się próby przekonania, czy wręcz prośby o przydzielenie mu jakiegokolwiek poważnego zadania. Aż do wczorajszego popołudnia. Podczas gdy starzec prowadził dyskusję z pewnym młodzieńcem, nieco nie rozumiejącym jak zęby zwykłych trupów mogły się przedostać choćby do załogi czołgów. Miał on dość ciekawą, ale i... niefortunną dla ludzkości teorię o zombie, jednak nie zdążył jej do końca przedstawić - rozmowę przerwał jakiś człowiek, który jakby nigdy nic kazał Markinsowi iść do Kapitana Parkera. Głęboko zdziwiony Steven pędem ruszył do "centrum dowodzenia", by dowiedzieć się o co konkretnie chodzi. Sprawa okazała się wielce interesująca. Otóż Kapitan Parker postanowił wyznaczyć czteroosobową grupę, której zadaniem będzie odnalezienie drogi ewakuacyjnej z Chicago, które, jak uznał, "jest stracone". Staruszek uważał, że miasto da się jeszcze uratować, jednak w obliczu okazji do wykazania się zrezygnował z protestów. Mógł przy okazji rozejrzeć się za Natalie i Pattie. A nawet jeśli by ich nie odnalazł, to całkiem możliwe, że schroniły się u kuzyna Dale'a, prowadzącego sporą farmę na zachód od miasta. Steven wiedział, że gdy tylko wydostanie całą tą ekipę z miasta, z pewnością tam pojedzie i sprawdzi.

Tak czy inaczej, wielkie plany musiały poczekać. Markins miał jakąś dobę na odpoczęcie, przygotowanie się, i tym podobne bzdety. Była to dla niego dość niefortunna strata czasu - starca nigdy nie przemęczano pracą, a swoje rzeczy, czyli znaleziony kiedyś toporek strażacki, "zestaw małego mechanika" jak potocznie zwał narzędzia "Yato" i działającą pięknie (!) latarkę mógł spakować w kilka chwil. Od kwatermistrza odebrał jeszcze skromne racje, i zaszył się w swoim małym kącie, myśląc o sposobie obrania ścieżki. Chicago znał jak własną kieszeń, mieszkał tu w końcu tyle lat, więc przypomnienie sobie o tym, gdzie i kiedy skręcać nie było problemem. Brał też pod uwagę, że część dróg może być niemożliwych do przebycia. Chyba nie do końca zdawał sobie sprawę, że pomocną mapę mógłby obejrzeć u Kapitana. Albo chciał zejść mu z oczu zanim tamten zmieni zdanie co do przydziału na misję.
Podczas tego dnia zbywał wszystkich, którzy czegoś od niego chcieli, zdenerwowany, mówiąc, że przygotowuje się do ważnego zadania, choć tak naprawdę nie zrobił nic produktywnego. Na miejscu zbiórki pojawił się już około trzydzieści minut przed nią, i zniecierpliwiony wyczekiwał reszty, jak i ostatnich wytycznych nadanych przez Kapitana.
W sumie, ciekawe kto będzie z nim w drużynie. Parker wymieniał jakieś nazwiska, ale z podniecenia wyleciały one Steven'owi z głowy...
 
Imoshi jest offline  
Stary 28-03-2014, 20:02   #6
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Cały parking szumiał od wiadomości, jakoby niedługo mieliby opuszczać parking i ruszać przed siebie, kierunek oraz drogę powierzali czwórce ludzi, których większość nawet nie znała. Przygotowania do wielkiej podróży było widać na każdym kroku - Parker nie próżnował. Od rana zbierano zapasy, wolni od pilnowania bram żołnierze szkolili zdolnych do jakichkolwiek szkoleń ludzi. Wysłano nawet kilka grup w poszukiwaniu autobusów, ciężarówek czy chociażby paliwa. Potrzebowali środków lokomocji jeśli mieli opuścić parking wszyscy. Kapitan Parker pokładał bardzo dużą nadzieję w tej czwórce powołanych.

Parking przy Cook County Hospital, miejsce zbiórki

Pierwszy na miejscu był niepozorny staruszek, którego włosy dawno zesiwiały. Na jego twarzy widać było przejęcie cała sytuacją, plecak wypchany tym co dostał bądź miał lekko mu ciężył na plecach. Nikt tu za nim nie będzie tęsknił - takie uczucie błądziło mu po głowie. Kolejny staruszek zdany na innych, zajmujący miejsce młodym i zjadający ich skromne zapasy. Kapitan Parker w tym czasie zdążył minąć Markinsa minąć kilka razy, nie zwracając na niego większej uwagi. Przygotowania na wielką ucieczkę szły pełną parą. Nawet Ci najbardziej leniwi i kierujący się tylko swoją korzyścią osobnicy pomagali, co nieco mogło zbijać z pantałyku. Widać Parker miał posłuch i nikt nie był na tyle głupi, żeby podskakiwać Parkerowi.

Następna na miejscu była młoda dziewczyna. Obaj się znali, ale tylko z widzenia. Ta młoda nie raz wychodziła za bramę po zapasy w drużynach jakie organizował Parker. To dobrze wróżyło całej wyprawie, bo ona jedna miała chyba największą liczbę szczęśliwych powrotów na koncie. Stanowczo zawyżała statystyki. Lecz nim przywitała się ze starszym mężczyzną, ruszyła do Parkera wybłagać trochę więcej sprzętu. Parker był nie ustępliwy. Oddali wszystko co mieli do wydania, w dodatku jakiś czas temu zginął im pistolet M9. Parkerowi od razu rzucił się on w oczy, ale przymknął na to oko, a może wiedział że to działo kwatermistrza.

Kilka minut po niej, o równej godzinie wymarszu pojawił się kolejny mężczyzna. Długie włosy, skórzana kurtka wyróżniały go z tłumu. I to młodzieńcze spojrzenie. Markins miarkował, że jego wyprawy też kończyły się głównie szczęśliwymi i kompletnymi powrotami. Wiedział to wszystko - jako znudzony staruszek obserwował bramę i tych co wracali. Na początku nie był zbyt pewny, ale kiedy przyjrzał się mu dokładniej stwierdził że to jednak ten facet. Imiona niestety pozostawały poza możliwościami przypomnienia ich sobie. Miał nadzieję że się poznają, a nie ruszą jako grupa obcych sobie ludzi na przekór ożywionym ciałom. Wszyscy czekali na obiecanego komandosa z Seals. Pierwsze słowa i pomruki dawały do zrozumienia, że żadne z nich nim niej jest.

Najpóźniej, bo zajęty szukaniem koca pojawił się właśnie on, komandos. A raczej komandoska. Parker nie udostępnił im jej papierów, bo nie uznawał dziewczyny za zagrożenie dla innych. Była tylko raczej zagrożeniem tylko dla siebie przez zbytnie poświęcanie się i rzetelne wykonywanie rozkazów. Dziewczyna miała wesołe, niebieskie oczy które kolidowały z jej usposobieniem. Była bardzo poważna, nazbyt smutna i bardzo milcząca. Przywitała się wręcz cichym mruknięciem. Ale może brak charyzmy nadrabiała umiejętnościami? Dziwne że Parker nie zebrał do takiej misji jakiejś śmietanki samych żołnierzy.

Kiedy cała czwórka pojawiła się na miejscu zbiórki, z “centrum dowodzenia” wyszedł kapitan Parker, z plecakiem wypełnionym skromną ilością jedzenia i kilkoma drobiazgami. Była tam latarka z kompletem baterii, wojskowa kuchenka spirytusowa ze samym spirytusem, aż po flary. Zaczął je rozdawać losowo, według tylko swojego uznania. Każdy mniej więcej widział, czym dysponuje ich drużyna.

- Macie czas na zapoznanie się, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście w ciągu dnia. Ale radziłbym wyjść przed zachodem słońca i znaleźć jakieś miejsce na noc na jakimś dachu. Podróż nocą jest niebezpieczna, światło przyciąga wzrok bandytów a martwym ciemność nie przeszkadza. Szukajcie szlaków przejezdnych, ostatecznością będzie dla nas wypuszczenie dwustu ludzi piechotą do granic miasta, ale jeśli nie będzie wyjścia, tak zrobimy. Wszystko zależy od was - Parker mówił obserwując wasze twarze, w jego głosie dominowało przejęcie i staranność - Musicie wiedzieć że w górze South Wood Street, jest obóz jakiś bandytów. Zebrali na naszych żołnierzach trochę sprzętu, ale na szczęscie niedawno kilkoro wróciło i chwała im za to, opowiedzieli nam to. Również nad brzegiem jeziora ktoś grasuje, ale to raczej nie żadna zorganizowana banda. Na waszym miejscu spróbował bym szczęscia z metrem. Stacja jest niedaleko w górę West Polk Street, ale nie powiem jak daleko się da przejść, bo nie wiem. Na razie to wszystko ode mnie, jak macie pytania będę w “centrum”. - zasalutował Kasapi i odmaszerował.

Chodź pytań było wiele, odpowiedzi na nie i tak raczej by wam nie pomogły. W drużynie była mapa, jak chcielibyście zaplanować podróż, to była jedyna okazja. I na poznanie się. Szkoda że dopiero w takich okolicznościach.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 04-04-2014, 11:52   #7
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Markins siedział tak dłuższą chwilę. Spoglądał wyczekująco, najpierw na przechodzącego co jakiś czas Kapitana, potem na przybyłą kobietę. Chwilę później zjawił się także mężczyzna, a na końcu spóźniona komandoska. Widok "drużyny" napawał Stevena dość mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, kojarzył tą trójkę. Zdarzało im się bywać poza parkingiem, mieli więc większe doświadczenie. Starzec poczuł się jak przysłowiowe piąte koło u wozu. Bo całkiem możliwe, że to on będzie tym, który będzie ich opóźniał, na którego będą musieli czekać, a może i go zostawić. Myślał też o motywach Parkera. Czemu do tak dobrej trójki dołączył jego? Markins ani myślał wątpić w swoje możliwości, pragnął udowodnić, że może im dorównać, jednak... Kapitan nie zwykł mu w nie ufać. Co się stało, że nagle zmienił zdanie?

Parker dał Komandosce mapę, i rzucił jakimiś kilkoma informacjami o bandytach. Szlak by to. Świat ma się nie najlepiej, zmarli wstają i atakują żywych. Mamy wspólnego wroga, do jasnej cholery. Historia uczy, że ludzie się jednoczą, mając wspólnego przeciwnika... dziś jednak zamiast sobie pomagać, jesteśmy gotowi wyrywać sobie z rąk konserwę, czy kilka naboi i zabijać się o nie. Marnując siły na takie walki, nie pokonamy zagrożenia!

Kolejnym minusem nowej "drużyny" była ich nieśmiałość...? Dostali tę mapę, latarkę, nawet jakieś flary, Kapitan powrócił do swych zajęć, a żadne z nich nawet nie otworzyło gęby do pozostałych. Oni chyba nie za bardzo chcieli się poznawać. Czyżby woleli ruszyć do boju nie znając nawet swych imion...?
Nieco zdenerwowany staruszek postanowił w końcu przerwać tą grobową ciszę:
- Witajcie, Steven jestem. Jak chyba wszyscy wiecie, mamy małą misję do wykonania, proponuję nie marnować tu już więcej czasu. - podał wszystkim dłoń. - Pani Dowódco - zwrócił się do komandoski - jaką obierzemy trasę? -
 
Imoshi jest offline  
Stary 04-04-2014, 13:15   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Większość z tego, co powiedział kapitan, nie była dla Johna nowością. O bandytach nie tylko słyszał. Wszak to nie jeden ze swoich usiłował rozstrzelać jego grupkę, gdy zabierali zapasy z jednego ze sklepów.
Zapasy były ważniejsze i tylko dlatego nie poszli zapolować na tego sukinsyna.
O zombie też wiedzieli tyle, co kapitan. Należało to do tak zwanej powszechnej wiedzy.
Ciekawa za to była informacja o tej grupce nad jeziorem. Gdyby był sam, to z pewnością w tamtą stronę spróbowałby się wyrwać. No ale dwieście osób to co innego.

Słowa "Pani Dowódco" niemal wywróciły mu flaki. Miał nadzieję, ze Steven żartował, bo jeśli nie... Okazałoby się, że dostali tylko i wyłącznie niepotrzebny balast.

- John - przedstawił się. - Znacie z pewnością miasto lepiej ode mnie, więc pewnie lepiej będziecie wiedzieć, którędy iść. Wiecie coś na temat kanałów? Próbował ktoś z was tamtędy chodzić?
- Bez wątpienia po takiej przechadzce żaden zombie nie rozpozna nas po zapachu - dodał żartem.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-04-2014, 04:33   #9
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny
Taida odeszła na chwilę na bok z kapitanem omawiając sprawy na osobności, gdy wróciła, już zabierała się do wyciągania mapy, starannie zapakowanej do plecaka, gdy mężczyzna, który przedstawił się imieniem Steven, rzucił jedną na stół .
Zmarszczyła brwi widząc tego typu marnotrawstwo, ale nie do niej należały decyzje.
Poprawiając mapę usłyszała imię i komentarz , Johna jako drugiego z towarzyszy, sprawił, że aż zatrzymała na chwilę swoją czynność i zwróciła na niego swoje oczy, na dłuższą chwilę.

- Cóż...John...Jak chcesz śmierdzieć jak latryna, jedna jest o tam.. wskazała głową w kierunku, w którym był ogród a ostatnio powstała jedna z pierwszych prowizorycznych toalet.
- Wytarzaj się odpowiednio i wróć. Poczekamy na Ciebie. -warknęła a ta jednorazowa wypowiedź zdawała się być najdłuższą jednobrzmiącą kontynuacją jaką kiedykolwiek przy niej słyszeli. Prawdopodobnie John miał talent.

Taida wzięła w dłoń kawałek rudej gliny, którą delikatnie zwilżyła końcem języka zaznaczając na mapie pewien fragment.
- Myślę skierować się tędy. Na początek -Rozejrzała się po obecnych.

Ignorując jeszcze odwarknięcie ze strony Johna dodała.
-Zaproponowałam kapitanowi . Abyśmy znaczyli trasę - stwierdziła krótko robiąc przerwę tuż po tej wypowiedzi. -Powinniśmy wymyślić system - ale widząc niezrozumienie na ich twarzach po chwili dodała
- Na podstawie napotkanych trudności? Ponownie zrobiła przerwę i widać było, że ta wypowiedź sprawia jej pewną trudność.
- No rozumiecie, jakbyśmy nie dali sobie rady... Skończyła jakby speszona spoglądając na swoich towarzyszy.
Nie przedstawiła się, może to celowo, może po prostu zupełnie to przeoczyła. Jednak całkowicie pominęła tę część rozmowy.
 

Ostatnio edytowane przez Nimitz : 05-04-2014 o 04:38.
Nimitz jest offline  
Stary 07-04-2014, 19:59   #10
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
To musiał być żart. Zaraz przemiły staruszek się uśmiechnie i odejdzie do swoich zajęć, a zagubiona czwarta osoba ich mini-oddziału wyskoczy zza rogu. Nic takiego jednak się nie przydarzyło. Violet uniosła krytycznie prawą brew, spoglądając z niemym pytaniem na Parkera. Ten prawie niezauważalnie kiwnął głową.
- Świetnie - bąknęła cicho, poprawiając kaptur. Nie chciała, by ktokolwiek z obecnych zobaczył jej minę. Po co zrażać do siebie ludzi? Było ich za mało żeby pozwolić sobie na wewnętrzne niesnaski i napięcia. Musieli stanowić zgrany zespół, o ile chcieli przeżyć.

Po raz ostatni poprawiła luźne części ekwipunku, mocując je dokładnie by zniwelować wszelkie niepotrzebne hałasy. Dla testu podskoczyła w miejscu. Nie słysząc żadnego brzdęku pozwoliła sobie na szeroki uśmiech i dopiero wtedy spojrzała na pozostałą trójkę.

Zapowiadało się...źle. Już od pierwszej chwili komandos pokazywała muchy w nosie, starając się gromić ich wzrokiem. Świetnie, po prostu genialnie. Życząc jej w duchu powodzenia, zwróciła się Johna
- Kanały mają jedną wadę. Ciemna przestrzeń o ograniczonej możliwości działania. Jeśli trafimy na zator, będziemy musieli się wracać po własnych śladach. Z pogonią na karku cóż...na powierzchnię już nie wyjdziemy, a przynajmniej nie żywi. - zamilkła, zastanawiając się nad czym intensywnie. Trzeba bezpiecznie przetransportować dużą grupę ludzi, z czego nie każdy był w stanie walczyć i uciekać. Ranni, ekstremalnie wycieńczeni daleko nie ujdą.

- Spróbujmy dostać się do rzeki i znaleźć barkę. Na środku wody będzie bezpieczniej niż na lądzie, wystarczy podczas postojów wystawić wartę przy kotwicy. Truposzczaki kiepsko pływają, poza tym barka jest wygodna. Pomieści i ludzi i zapasy. Steven na bank potrafi postawić na nogi każde mechaniczne zwłoki. - kiwnęła staruszkowi głową. Zestaw narzędzi w jego wyposażeniu budził nadzieję. Po chwili parsknęła i dodała na koniec - Jestem Violet, dla przyjaciół Vi. Koń jaki jest każdy widzi.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172