Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-05-2014, 02:16   #1
 
zabawowy sigmund's Avatar
 
Reputacja: 1 zabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłość
[Neuroshima 1.5] Władca Zimy - SESJA ZAWIESZONA


Prolog: Żniwa


5 października, godzina 11:21, wioska Trevor przy autostradzie 81


Silos

Gangerzy - rozwydrzone dzieci Zasranych Stanów, wikingowie autostrad, debile.

Taki mniej więcej ciąg informacji przeszedł przez głowę kapitana Granta, nim po raz kolejny pociągnął za spust. Blam! Kolejny “aniołek” nie zdążył złapać się z głowę, nim ta pękła jak dojrzała dynia.

Siedział właśnie na silosie, zbożowym, rozgrzana blacha i bezlitosne słońce nad nim wyciskały siódme poty z żołnierza. To samo słońce, które teraz przeklinał, było jednak jego największym sojusznikiem. Grant znajdował się na odgórnej pozycji, widoczny pod słońce - był praktycznie najgorszym celem, jaki można było sobie wymarzyć. Kule bębniły beznadziejnie o ściany silosa. Wygłądał jak błyszcząćy kawał sera z FA.

To było jak strzelanie do kaczek.

Bum. Kolejny ganger nie ma już nawet czym gryźć piachu.

Na przeciwko, w kościółku, bunkrowała się spora grupa cywilów: rolników, kramarzy, kobiet, dzieci i starszych. Jedynym, co powstrzymywało gangerów od frontalnego ataku na bramy kościoła, była obawa przed zarwaniem wysokokalibrowej kuli w łeb.
Tym nie mniej, ludzkie gówno, jakim bez wątpienia byli najeźdźcy, pełzało za osłoną drewnianych ścian kościółka, co chwilę wstawiając lufy swoich broni przez okna. Wraz z odgłosami wystrzałów, wyrywając przerażone krzyki konających cywilów. Hałas był nie do zniesienia. Hell’s Angels mieli jednak interes w wywołaniu tej kakofonii.
Znad zlewających się ze sobą wystrzałów i wrzasków, co chwila przebijał megafonowy komunikat:
-’Visions! Ci ludzie umierają, bo jesteście zbytnimi pizdami, by wyjść do nas. Jeśli nie wyjdziecie z tej knajpy, wybijemy wszystkich skurwysynów w tej wiosce, a was spalimy żywcem w tej budzie!

Zachrypnięty głos Gabe’a - przywódcy odłamu Hell’s Angels, modulowany przez wadliwy megafon, miał prawdziwie upiorny, złowieszczy wydźwięk. Jasnym było, że tego dnia poleje się znacznie więcej krwi.
Nie to jednak było największym zmartwieniem snajpera.
Z pól kukurydzy za nim, dobiegał ryk mocnych silników.



Wszyscy
Końcem lata wioska Trevor zapraszała przejezdnych wielkim neonem na namiocie cyrkowym: Targi żywności. Światełka neonu zapalały w głowach podróżóżników po autostradzie 81 nadzieję, nadzieję na pracę, żarcie i odpoczynek od codziennej, paskudnej egzystencji, jaką od ponad trzydziestu lat było życie w kraju wujka Sama.
Wioska nie miała szczególnie bogatej historii. Pustkowia po wojnie okazały się paskudnym miejscem, a droga 81 była całkiem ruchliwym szlakiem, przez co rolnicy osiedlający się w pobliżu drogi mogli liczyć na częstsze patrole samozwańczych służb mundurowych - głównie jadących pod banderą NY. Nazwa osiedla pochodziła od rolnika Trevora, gościa bez fantazji do nazw, który kiedyś założył tu farmę i zajazd. Z czasem farma obrosła w kilka mniejszych gospodarstw, tworząc kolektyw, a zajazd, został rozbudowany o kolejne improwizowane pomieszczenia i grube, blaszane ściany, przydatne przy odpieraniu panoszących się po okolicy bandytów. Przez ten czas Trevor zdążył umrzeć na jakąś paskudną odmianę raka, a jego dziedzictwem zostały ta powoli rosnąca osadka i stary, wymalowany koślawymi literami napis nad wejściem do zajazdu: U Trevora.
Same targi były osobliwym widokiem. Mimo, że obwieszczane wiele mil wcześniej krzykliwymi szyldami, znajdowały się praktycznie w samym środku pustki, w miejscu przed wojną tak niezamieszkałym, że nikomu nawet nie opłacało się zrzucać tam bomb, gdy cała ta heca z cywilizacją w końcu się rozpadła. Luźne skupisko budynów było więc jedyną wartą uwagi rzeczą od horyzontu po horyzont. Tam, gdzie kończyły się pola, stały już tylko drewniane zapory przeciwko pyłowi, wdzierającemu się w bezcenne uprawy.

Zasadniczo pierwsze dwa dni całego wydarzenia miały charakter czysto biznesowy. Sporo poważnych plantatorów i rolników z południa, przyjechało dobrze obstawionymi karawanami, by pozbyć się zbytków żarcia za nawozy i sprzęt rolniczy. Pojawili się także pasterze z gór, klasyczne czerwone karki z głębi kontynentu i rybacy z wybrzeża. Miejsce obrosło w sporą ilość kramów ze wszelkiej ilości podejrzanym żarciem i tanim alkoholem. Oczywiście, gdy tylko skończyła się hurtowa wymiana towarów, karawaniarze zwinęli się równie szybko, co przybyli, zostawiając za sobą masę przyczep i wozów, których najzwyczajniej nie potrzebowali już ciągnąć za sobą z powrotem. Z tym aktem, zaczęła się część, w której to miasteczko miało odebrać swoje - dożynki.


Żarcie niewarte zachowania i nieszczególnie zdatne na dalszą sprzedaż, trzeba było zjeść - najlepiej zapijając galonami pędzonego na jabłkach, ziemniakach i kukurydzy bimbru. Tu jednak wszystko się skomplikowało. Banda Dark Visions, która przybyła tu opijać debiut swojej drużyny w lidze, była co prawda niczym w niemalże dwustuosobowym tłumie, pełnym dobrze uzbrojonych ochroniarzy. Niestety, w miasteczku - gdzie ponad trzydziestoosobową populację, znajdowało się kilkadziesiąt osób, głównie świętujących cywili,:rybaków, rolników, speców - dwadzieścia trzy spluwy robiły różnicę.
Chłopaki szybko poczuli się zbyt swobodnie, zaczęły się rozróby, gwałty i porwania. Goście zaczęli powoli zmywać się z miasta, gdyż atmosfera zagęszczała się niemiłosiernie. Szeryf wyruszył na północ, sprowadzić pomoc. Na drugi dzień, ta przybyła i to nie taka, jakiej się spodziewano.
Gabe Lucciano - przywódca odłamu Hell’s Angels, tytułującego się Grim Reapers - zajechał na swoim chopperze i w jednym ręku trzymając głowę szeryfa, a w drugiej megafon dał mieszkańcom ultimatum: albo wydadzą im Visions, albo cała wioska zostanie wymordowana przez jego bandę, spokojnie trzykrotnie liczniejszą od Visions. Nie były to puste słowa, ale jakkolwiek mieszkańcy marzyli o wysłaniu Viosions do krainy wiecznych łowów, szybko rozeszła się pogłoska, że Reapers, pracują na swoją sławę dokonując masakr na cywilach. Nie przeczył temu wcale fakt, że pruli do każdego, kto odważył się wyjść na zewnątrz. Ludność podzieliła się więc na tych, którzy starali się zwalczyć najeźdźców i tych, którzy po prostu starali się przeżyć. Gang zabunkrował się w ufortyfikowanym zajeździe, nie odpowiadając na krzyki mordowanych na zewnątrz. Visions mieli lepsze spluwy i bezpieczniejsze pozycje strzeleckie, ale chmara Angelsów dobrze wiedziała, że amunicja musi się kiedyś skończyć. Ogień praktycznie nie ustawał. Nie było pewnym, jak długo trwało to piekło.


Grey


Życie Greya po wielkim wyścigu zbierało coraz więcej rumieńców. Uciekając na południe przed gniewem Shultzów, przyciągnął go wielki cyrkowy namiot z neonowym napisem :

Targi żywności!

W teorii nie było lepszej okazji. Festiwal był tłumny, pełen dzieciaków, babeczek, grubych, dzianych farmerów z południa i szemranych typków. Dało się nie tylko zachować anonimowość, ale zapewne znaleźć pracę i (co oznajmiały liczne, ręcznie rysowane szyldy) - po królewsku zapchać sobie kiszkę. Oczywiście w praktyce wszystko wyszło całkowicie na opak.

Dwa pierwsze dni były skądinąd przyjemne, roboty co prawda nie znalazł, a widok byle garnituru wprawiał go w paranoję, ale był w stanie pojeść miejscowych specjałów do syta i zapić je pędzonym na miejscu cydrem. W jakiś sposób uderzyła go zdrowość i banalność całej tej sytuacji. Zapadła mu w pamięć scenka, grupa brudnych, rozwrzeszczanych dzieciaków w jeansowych ogrodniczkach, rzucająca się zgniłymi jabłkami. Sielanka. Piękna, spokojna przyszłość, w której każdy chciałby zdechnąć...
Teraz, kiedy za oknem świstały kule, wrócił do tego popołudnia. Na policzku czuł kojący zachodni wiatr. Przed oczami wciąż miał tą szczerbatą, rudowłosą sześciolatkę, która poślizgnęła się w błoto. Urocze stworzenie… nie pomyślał tak jeszcze chyba nigdy w życiu. Umysł, wygłuszył krzyki konających za oknem, powracając do śmiechu dzieci, tamtego popołudnia.

Co się działo teraz z rudą dziewczynką? Czy żyła? Jeśli właśnie teraz kryła się w kościele, to szanse były, że właśnie kolejny ślepy strzał z obrzyna, rozwalił jej tą śliczną, rudą główkę. Być może teraz właśnie leżała w burzy rdzawych loków i powoli rozszerzającej się kałuży krwi na posadzce wiejskiego kościółka.

Wrócił do rzeczywistości. Szybkie wprowadzenie: Gdy tylko, postanowił pokazać się w barze, rozpoznali go goście z Dark Visions, świętowali debiut swojej drużyny w lidze.
Podziwiali Szarego i mówili, że żałowali jego ekipy, ale strzelec był niemal pewien: sprzedaliby go za choćby jeszcze kolejną kolejkę tego przebrzydle słodkiego, jabłkowego jabola, sprzedaliby go bez mrugnięcia okiem.
Mimo, że chcieli zaprosić go na nockę “z dziewczynkami”, gdzie “dziewczynki”, były rozumiane jako mniej lub bardziej ku temu chętne mieszkanki wioski, odmówił. Instynkt samozachowawczy gniótł go niemiłosiernie.
Nic dziwnego że, gdy tylko zmartwieni farmerzy oferowali dla własnego bezpieczeństwa noclegi, każdemu kto miał broń, szramę na pysku i nie wyglądał jak Vision, Grey zgodził się bez wahania. Dostać taką rzepę było dobrze, ale spędzić noc u kogoś, kto był w stanie zrobić z niej coś jadalnego, to była całkiem inna historia.

Tak oto siedział tutaj ,na podłodze izby, z pełnym brzuchem, farmerem, jego zasuszoną żoną oraz pulchną córką.
Dziewczyną, której całą atrakcyjność i wyjątkowość stanowiła ta dodatkowa odrobina ciałka, którą tak trudno było napotkać w tych czasach w ZSA. Była jak dobrze utuczona gęś, ale krzyczała i płakała całkiem po ludzku, biadoląc o tym, jak to zaraz zostanie zgwałcona i zabita. Jej spazmy przybrały na sile… Ileż ona miała pary w tych płucach! Ale tak - był ku temu powód.
Palcem wskazywała na dwóch gangerów w kaskach, którzy zbliżali się za oknem. Jeszcze bardziej wcisnęła się nogami w ścianę.




John Sinclar:

To było jak spełnienie mażeń. Są chwile, gdy dobra robota sama ciśnie nie się w łapy… Zupełnie jak pijana dziwka w Vegas.
John odrzucił to porównanie jako mało poetyckie w obliczu zaistniałej sytuacji.
Przeszło dwudziestu gości z Visions w jednym miejscu! Niemalże połowa tej przeklętej, ćpuńskiej bandy!


Wiedziałeś, że warto było zatrzymać się w tej osadzie. Karawaniarze, zatrzymali się napoić zwierzęta. Wracali z Targów żywności parę mil na północ stąd i przynieśli wieści o wyjątkowo przykerej bandzie przećpanych motocyklistów, psującej zabawę praworządnym dożynkowiczom. Wypisz, kurwa wymaluj! Trudno było powstrzymać cisię przed wyszczerzeniem białych zębów w szerokim uśmiechu. Powstrzymałeś się jednak. Póki co potrzebowałeś obstawy. Wiedziałeś, że sam nie dasz rady wybić tych skurwieli.
Szeryf wioski, raczej typowy, nudny krawężnik o cherlawej aparycji i gęstym wąsie, zgodził się przemówić w twojej sprawie do swojej trzody. Miał wobec ciebie zresztą dług wdzięczności.

O zachodzie słońca, wystawił na udeptanym, ziemnym placyku przed miejscową knajpą beczkę, po czym stanąłwszy na niej, strzałem z rewolwera zebrał uwagę miejscowych rolników i zatrzymujących się karawaniarzy.
-Nasi sąsiedzi z Trevor mają problem. Nie tak dawno, z pomocą tego pana - tu wskazał na ciebie, stojącego tuż obok - udało nam się pozbyć grupy podłych sukinsynów... - szeryf miał wyjątkowo długi, zaciągający akcent i manierę mówienia, przywodzącą na myśl stare westerny, każdemu, kto miał szczęście kiedykolwiek je oglądać - ...którzy stwierdzili, że swoimi gnatami mogą dyktować nam, co tylko im się podoba. Teraz takie samo gówno panoszy się w mieście, które teoretycznie miało nas chronić. Mój przyjaciel ma do was w związku z tym pewną prośbę.
-Po wypowiedzeniu tych słów ustąpił miejsca czarnoskóremu stróżowi prawa. -
Niektórzy z zebranych wstali od stołów i zaciekawieni zaczęli przyglądać się dwójce osób, które przerwały ich nudę. Reszta, po prostu dopijała bez reakcji swoje piwa.
Stanąłeś naprzeciwko publiki rolników, traperów i karawaniarzy, ludzi o twarzach szarych i zmęczonych, jak ziemia, którą na codzień uprawiali. Starcy, dorośli i dzieciaki. Wszyscy z czymś w rodzaju nadzei w oczach. Coś mogło przerwać beznadziejność ich codzienności.

Ok ziomuś - piszesz swoją przemowę, rzucam kośćmi, po czym dowiadujemy się ilu i jakiej klasy gości pociągnąłeś za sobą.



Rick

Ach smutny jest żywot tułacza! Czasem coś do gara wpadnie, czasem nawet czymś zalejesz, ale w gruncie rzeczy, to jednak jedna wielka bieda, ciułanie i dużo gówna, z którym trzeba się użerać.
Jako medyk nie miałeś z tym szczególnych problemów, tęskniłeś jednak za Vegas, gdzie miałeś jedną wygodną dziuplę, jedzenie było oczywistością i mogłeś się z reguły upodlić bez lęku, że nocą pojawi się jakiś człowiek, czy zwierz dziki, żeby to nogi ci z tyłka wyrwać.

Ach, smutny był żywot tułacza! Nie chodziło tu nawet o bezpieczeństwo, ale to wszystko było naprawdę tak cholernie nudne. Znajdź kogoś, kto brzydko kaszle, wepchnij mu placebo, najedz się za jego gamble, miej nadzieję, że zdechnie szybciej, niż zrozumie, że te tabletki, to w sumie smakują jak cukier. Nudni ludzie, których obchodziło tylko, co zjedzą jutro i czy zjedzą jutro. Gdy więc kolejna szara karawana, pod którą podpiąłeś się, okazała się zawijać na targi żywności, byłeś niemalże na skraju rozpaczy. Nuda, farmerzy, jedzenie…

I wtedy okazało się, że była to jednak całkiem zacna zabawa. Znalazł się niejeden stół do kart, niejedna dziewka chętna potańczyć i niejedna okazja, by srogo schlać pałę. Szybko zakręciłeś się wokół gości z Dark Visions. Była to dość rozrywkowa ekipa, a do tego uzbrojona po zęby. Wpadali w kłopoty wystarczająco często, by stanowić twoje główne źródło utrzymania. Żyć nie umierać. Co prawda miejscowa, purytańska ludność-nudność nie do końca brała sobie do gustu imprezowy styl twoich nowych kompanów. Ot, Jimmiemu spodobała się czyjaś dupeczka, to od razu się z pięściami jej chłopak rzucił.
Jimmi był fajny gość, wbrew temu całemu stylowi śćpanego barbażyńcy. Całkiem ogarnięty. Wiadomo jednak, że nie mógł puścić tego płazem, to gościa ołowiem napakował. Była jeszcze Oksana - taka blondyna, całkiem ładna. Ona postanowiła uciec rodzicom z tej budy, a tu afera. Córką była miejscowego szeryfa, czy pastora? Sam już nie wiesz, o ile dobrze się na nią patrzyło, to flądry nie dało się za nic przesłuchać.

By utrzymać takie postrzeganie spraw, musiałeś lać w siebie pokaźne ilości jabłkowego bimbru. A jak było naprawdę?
Siedziałeś właśnie zadekowany w barze z kilkunastoma, uzbrojonymi, naćpanymi debilami, paroma uprowadzonymi dziewcznami, jedną denerwującą dziwką i całym tłumem ludzi na zewnątrz, chcącym (rykoszetem) twojej śmierci. Jedyny normalnie wyglądający gość, opuścił knajpę dzień wcześniej, bo wynajął się do ochrony miejscowych.

A. I to było jeszcze przed tym, jak pojawili się Hell’s Angels, by wybić wszystkich co do nogi.
To nie był twój szczęśliwy dzień.

Waclaw


Podpięcie się pod karawanę nie było złym pomysłem. Jechaliście na południe. Dostałeś stanowisko pomocnika mechanika, chociaż wiedziałeś, że jedyne, co ten gość miał nad ciebie, to wiek i znajomości. Gość nie naprawiłby nawet bojlera, ale i tak wszystkie gamble płynęły strumykiem do jego kieszonki.

Kutas.

Miałeś już dość jego bajkopisarkich popisów. Co to nie on! Nauczyłby się wreszcie odróżniać klucz francuski, od cholernej naczepy od traktora. Nie byłeś w stanie zdobyć się na lepszą analogię. Nie lubiłeś gościa i tyle.
Kolejny przystanek okazał się miejscem na zebranie wytchnienia od denerwujących osób i funkcjonalnego bezrobocia. Wioska Trevor, targi żywności.
Szybko dołączyłeś do chmary speców, oferujących swoje usługi. Większość robót, to nie było nic szczególnie wymagającego: rozwalona oś w przyczepie, silnik do wymiany, takie tam, rzeczy które zrobiłby tresowany szympans. To wszystko do czasu, kiedy naprawiłeś komuś elektroniczny zegarek. Okazałeś się jedynym gościem, mającym jako takie pojęcie o elektronice, wkrótce zostałeś zasypany ofertami wszystkiego, bardziej nowoczesnego od żarówki. Zegarki, komputery jeszcze mogące działać, jak i te kompletnie zdechłe, znalazła się też mikrofalówka i absolutny hit: elektroniczny straszak na szkodniki! Nie wiedziałeś jak to pudło na kiju miało być lepsze od zwykłej śrutówki, na pudełku pisali o infradźwiękach, nie miałeś jednak pojęcia, co to miało znaczyć.
Zostałeś dostrzeżony przez miejscowego wyjadacza, który zaoferował dzielenie zysków przy jego straganie w wielkim namiocie. Współpraca szła gładko, a i gamble sypały się obficie…
Gdy już większość karawan opuściła miasto, a gangerzy zaczęli panoszyć się, twój towarzysz zaprosił Cię na parę głębszych. Odudziłeś się pod stołem waszego byłego straganu, z dużym guzem na głowie i jedyną pamiątką, po twoich gamblach - elektronicznym zegarkiem na chodzie. Towarzysza, jak i waszego całego utargu, próżno było szukać.


Kutas!

Miałeś nadzieję, że twój plecak z narzędziami leżał bezpiecznie ukryty w tej wielkiej maszynie rolniczej w hangarze obok silosa, lecz miałeś teraz większe problemy…


Broń przy sobie. Plecak i narzędzia prawdopodobnie w hangarze obok silosu. Czytaj: Namiot.



Charlie:


Kiedy to człowiek stęskni się za cywilizacją, zawsze musi znaleźć się grupa skurwysynów, która przypomni mu, że niepotrzebnie.
Taaak…
Zejście z gór było całkiem udane. Miałeś parę dobrych skór, trochę ususzonej dziczyzny i odrobinę nowych opowieści do przekazania przy kubku. Szybko napotkałeś konną karawanę udającą się na targi do Trevor. To było dobre miejsce dla osób takich jak ty. Bogaci goście z południa mieli już po dziurki w nosie wołowiny, więc za każde bardziej egzotyczne mięso, płacili jak za mokre zboże. Skóry schodziły dobrze zarówno wśród gości z północy, jak i z południa autostrady 81. Szły na kozackie kurtałki, czy zadziorne dywaniki do sypialni jakiegoś bossa. Ogólnie rzecz biorąc, dobra sprawa.
Chociaż korcił cię zapach żłopanego piwa, wolałeś nic nie pić, póki na trzeźwo nie odsprzedałeś towaru. Nie pomagał nawet fakt, że ci goście nie byli pewnie w stanie go nawet dobrze wycenić.

Po przybyciu na miejsce poszło jak z płatka, rozłożyłeś misia na klepisku namiotu cyrkowego, zeszli się grubi teksańcy w kapeluszach, rozebrali cały towar w przeciągu paru minut. O paręnaście kilo lżejszy i o cały wór gambli cięższy, oddałeś się temu co młodzi traperzy lubią najbardziej: folgowaniu sobie po wielotygodniowej posusze.
Dwa zegarki i pakowaną przed wojną paczkę pestek 9mm schowałeś głęboko w stogach siana w dużym hangarze. To wystarczyło ci spokojnie na przygotowanie ostatniego przed zimą wypadu w dzicz i ustawienia się do kolejnej wiosny.
Nawet, gdy karawany opuściły miasto, nie przerwałeś swojej zabawy. Głównym błędem miejscowych, było oczekiwanie od Visions cywilizowanych zachowań. Ty po prostu unikałeś ścierwa. Do czasu, gdy jeden z nich, poczuł ogromną potrzebę dokazania twoim kosztem. Rozwiązałeś to iście po gentlemańsku, kładąc go lewym prostym w ryj. On jednak nie docenił aktu miłosierdzia i od tej pory musiałeś trzymać się z dala od Knajpy u Trevora. Pozostało ci jedynie picie ze kupcami i starszymi w namiocie. Cóż, kameralna impreza, taki piknik country miał swoje uroki. Oczywiście czysto męskie towarzystwo, bo obecność dziewczyn szybko ściągała czarną zarazę z baru. Nio nic - nadszedł czas wybrać się na zieleńsze pastwiska. Miałeś pewność, że nazajutrz wyruszysz wieczorem do kolejnej wioski, by tam już w spokoju i bez przykrych pysków, móc świętować swój czas wolny.

Ten plan przerwał jeden mały szczegół.


Czytaj: Namiot





Sam


Jako jedna z niewielu osób nie wpadłeś tu nawet na te cholerne targi. Znalazłeś się tu zwyczajnie po drodze. Wiedziałeś co prawda o ich istnieniu i wydały ci się one niezłym miejscem, by uzupełnić zapasy paliwa i przespać się po wyczerupjącej nocy drogi, więc zatrzymałeś się. Okazało się, że chwilowo władzę w mieście przejęła banda motocyklistów. Paskudna sprawa, tym bardziej, że zajazd i parking były całkowicie zajęte. Postanowiłeś więc wpaść do namiotu, wrzucić coś szybko na ruszt, kupić kanister i zawinąć. Poszło gładko. Złożyłeś siedzenia i noc spędziłeś w samochodzie, kurczowo ściskając gnata zamiast poduszki.
Rano obudziło cię słońce i warkot silników. Zanim zdążyłeś się zdziwić, zbłąkany strzał z obrzyna pieprznął w twoje drzwi i skruszył ci na głowę szybe. Suche, gorące powietrze, owiało twoje spękane wargi, i zaspane oczy.
Wyjrzałeś przez okno. Na północy, na autostradzie krążyła wataha Hell’s angels. Z wioski dobiegały strzały i krzyki.
Sytuacja nie malowała się kolorowo. Próba pociśnięcia gazu, pradwopodobnie skończyłaby się bandytami, doganiającymi twój wóz i robiącymi w nim jeszcze więcej dziur.
Przycisnąłeś się więc do podłogi i czekałeś na dalszy rozwój wydarzeń. Strzały, zamiast ustawać, przybierały na częstotliwości.
Postanowiłeś zaryzykować. Podniosłeś odrobinę głowę, by spojrzeć w lusterka.
Z południa nadchodził czarny mężczyzna z grupą uzbrojonych wieśniaków.


Namiot:



Wysoki traper spojrzał na wyczołgującego się spod stołu gościa z guzem na głowie. Było to spojrzenie raczej porozumiewawcze, wobec gniewnego, zszokowanego spojrzenia, drugiego mężczyzny. Usłyszeli ryk silników, krzyki i widzieliście zbiegowisko ludzi u wyjścia namiotu.

Blask słońca uderzył w ich oczy. Potem ich nozdrza wykręcił paskudny zapach spalin. Do namiotu wtargnęło około piętnastu mężczyzn, uzbrojonych w broń krótką i przesadnie duże narzędzia do mordowania bliźniego w zwarciu. Twarze mieli w połowie pomalowane na czerwono. Nosili skórzane kurtki, w większości bezrękawniki. Gdyby, stali do zebranych plecami, zobaczyliby oni wyszyte na ich kurtkach loga, przedstawiające śmierć z kosą, na rozpostartych skrzydłach. Hell’s angels. Łatwo było rozpoznać ich przywódcę. Kawał chłopa, łysy, z czarną brodą. Wjechał topless na swoim, wielkim, hałaśliwym chopperze. W ręku miał tommyguna z magazynkiem bębnowym, a za plecami, wetkniętą na jakiś stelarz, kosę. A raczej stylizowany na kosę kawał blachy mający za pewne ścinać głowy bardziej niż zboża.
Jego ramiona pokrywały gęsto wytatuowane sploty mięśni, typowe raczej dla osób, które matkę naturę wspomogły uderzeniową dawką sterydów. Nie umniejszając wcale reszcie bandy, był to jeden z najbardziej groźnych ludzi, których obydwu mężczyzn miało pecha w życiu spotkać.

Zaparkował motocykl bokiem do wejścia, ledwie wymijając zebranych w namiocie cywilów. Wstał, rozsiadł się na motocyklu jak na kanapie, po czym gestykulując żywo tommygunem wyjaśnił całe zajście:

-Widzicie - jego głos był chrapliwy i potężny, a przy tym przerażająco, metodycznie spokojny - przyjechaliśmy tu, by załatwić tamtych tchórzy z Dark Visions, ale zabunkrowali się w tej waszej ślicznej knajpce i nie chcą wcale wychodzić. Dlatego zmusimy ich. Widzicie nic osobistego, ale dopóki nie wychylą tych swoich ćpuńskich dup z budynku, będziemy was zabijać... - Tu z gracją wycelował i wypalił w tłum. Pocisk trafił chyba w młodego chłopca, ale jak się później okazało, nie miało to szczególnego znaczenia. - ...aż wyjdą.

Z tłumu wyrwała się kobieta - barczysty kawał baby. Sue. Charlie znał Sue. Była pasterką, jedną z osób, z którymi można było pewnie i bezpiecznie zejść ze wzgórzy.
-Wy skurwysyny! Nie możecie zabijać ludzi dla waszych cholernych porachunków! - Krzyknęła, zanim doszło do niej, na co się porywała.

Przywódca Angelsów uśmiechnął się tylko półgębkiem i wypalił w jej brzuch. Upadła w spazmach na ziemię. Tłum niemalże porwał się do interwencji, lecz wzniesione kilkanaście pistoletów maszynowych, szybko i skutecznie zatrzymało ich w miejscu. Dookoła Sue powstał krąg.
Wielki ganger zbliżał się nieubłaganie do konającej kobiety. Podkute buty tępo dudniły o piach w akompaniamencie łkań i ryku silników.
-Taaa… - Zaśmiał się, po czym kopnął ją parę razy w głowę. Przyłożył pistolet do jej skroni. Nie wystrzelił jednak.
Kobieta przestała wydawać jakiekolwiek odgłosy, mimo, że wciąż rękami walczyła o zachowanie krwi, wewnątrz jamy brzusznej.
Odwrócił się i wskazał gestem do swoich chłopaków. Dwóch z nich wypuściło krótkie, niecelowane serie z ingrama. Pociski, które nie zraniły ludzi wyrwały dziury w ścianach namiotu, wpuszczając ostre snopy pustynnego światła. Snopy kroiły zwijających się na ziemi rannych na sztuki.
Charlie zatkał usta nowopoznanej osobie. Sam nie wiedział czemu, po czym odciągnął go za stragan. Miał nadzieję, że leżąc pod dziurawą, oślepiającą światłem ścianą, będą mniej widoczni.
-Jestem Gabe, z ekipy Grim Reapers od Hell’s Angels. To gdyby pytali się o nas w piekle. Ktokolwiek spróbuje pomóc rannym zostanie zastrzelony. Przy próbie ucieczki, prujemy w tłum.

Przeszedł się z wyprostowaną piersią wśród konających pierwszych rzędów ludzi.
Schylił się, zobaczywszy błyszczący zegarek, na orającej ziemię dłoni, konającego człowieka.
Strzelił w głowę właściciela, po czym zdjął nabytek i zapiął na swoim ogromnym nadgarstku.
-Co piętnaście minut, jeśli Visions nie zgodzą się wyjść nam na przeciw, zastrzelimi jedną osobę. A! I jeszcze jedno.

Uśmiechnął się pogodnie, po czym wyjął z bagażnika choppera włochaty, zakrwawiony gałgan. Rzucił nim w tłum.
Miejscowi rozpoznali w nim głowę miejscowego szeryfa.
Dopiero teraz wyrwał się pierwszy krzyk przerażenia.


***
Właśnie dokonana została trzecia egzekucja. Minęła więc prawdopodobnie godzina od wjazdu Angels.
Charlie i Waclaw siedzieli sparaliżowani pod straganem. Mieli dobre pozory przypuszczać, że nie zostali dostrzeżeni. Nie zamienili do tej pory ani słowa. W namiocie, poza rzężeniem konających, panowała pełna napięcia cisza, przerywana tylko megafonowymi komendami Gabe’a.
Waclaw, by zająć czymkolwiek swój umysł policzył ludzi. Czternastu gangerów, jedenastu ludzi na nogach, cztery trupy, ośmioro rannych.
Sue wciąż dogorywała. Gabe palił kolejną fajkę.


MAGNA CUM LAUDE.
Witam na sesji.
 

Ostatnio edytowane przez zabawowy sigmund : 13-05-2014 o 11:11.
zabawowy sigmund jest offline  
Stary 14-05-2014, 20:33   #2
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Już chyba z godzinę siedzieli skuleni pod jednym ze stołów straganiarzy. Worki i skrzynie dawały im chwilowe poczucie bezpieczeństwa. Chwilowe i złudne. Mięśnie zaczynały drętwieć skulone w niewygodnej pozycji a odkrycie ich było kwestią czasu. W głowie trapera zaczął kiełkować desperacki plan, by go zrealizować musiał się jednak dowiedzieć co się dzieje na zewnątrz. W trosce o nieujawnienie ich kryjówki Charlie postanowił przeczołgać się kawałeczek wzdłuż ściany namiotu za rząd skrzyń z owocami. Stamtąd powinien mieć dobry widok nie dekonspirując się jednocześnie. Jak pomyślał tak też zrobił. Jego przymusowy partner chciał iść w jego ślady lecz ruch dłoni myśliwego osadził go w miejscu. Charlie zawsze wolał pracować sam. Zaczął więc pełznąć wzdłuż leżącej na ziemi płachty namiotu. Miał tylko nadzieję, że nikt na zewnątrz nie zauważy ruchu. Głowę przycisnął do piachu. Wystawił połowę twarzy na zewnątrz. Zamarł, gdy padł na nią cień buta. Po chwili oko przyzwyczaiło się do światła i zobaczył ,że but był zwrócony do niego bokiem. Oddalał się. Charlie powstrzymał w sobie westchnienie ulgi. Dostrzegł, że pod drzewem siedział jeden ganger z karabinem. Zdawał się być ciut nieobecny. Siłą rzeczy obserwacja prowadzona z twarzą prawie zanurzoną w piachu dawała ograniczone możliwości. Trudno było stwierdzić, czy po jego dalekiej lewej i prawej znajdowali się Kolejni gangerzy. Było też zbyt wiele hałasu, by usłyszeć kroki. Dobrą pozycją do zadekowania się była uprawa jakiegoś chwasta na przeciwko. Za gangerem pod drzewkiem.

Cały zwiad nie trwała nawet 5 minut ale Charliemu wydawało się, że czas przestał istnieć. Ze zdziwieniem odkrył, że znajduje się w stanie ducha który do tej pory przydarzał mu się tylko podczas polowania. Jego umysł ogarnął dziwny spokój, ruchy stały się płynne a wszystkie zmysły wyostrzyły się do granic możliwości. Wracając był cichszy niż cień. Gdy znalazł się z powrotem za straganem nachylił się do ucha montera.
- Masz może taśmę? – wyszeptał.
Waclaw obmacał się i odszepnął-Kiedyś miałem
- To daj. Mam plan. – odpowiedź Charliego nie była głośniejsza od szmeru liści w bezwietrzny poranek. Z ręki do ręki przeszła szpulka nieśmiertelnego ducktape.
- Zrobimy tak Charlie nachylił się ponownie do ucha Wacława. - W tamtej ścianie wyciąłem małe wyjście. Po lewej pod drzewem leży ganger. Gdy wstanę i strzelę do bossa ty dasz nura i ściągniesz go. Następnie kryjemy się w zielsku. Jeśli boss padnie to powinniśmy zyskać trochę czasu na powstałym zamieszaniu. Ok?
- Mam nadzieję, że dobrze strzelasz. Jak osiłek padnie może nie będą myśleć o zabijaniu wieśniaków. Do dzieła. – monter nie wiedział jeszcze jak bardzo się mylił.
Traper relacjonując sytuację na zewnątrz i streszczając swój plan wiedział doskonale, że mają niewielkie szanse. Na pewno zginie wiele postronnych osób. Była to cena która był gotów zapłacić bowiem zdawał sobie sprawę, że Gabe i jego zgraja nie zamierzają pozostawić przy życiu nikogo. Wierzył, że śmierć przywódcy zdezorganizuje bandę i da szansę obrońcom na przejęcie inicjatywy im zaś umożliwi ucieczkę.

Przez dłuższą chwilę Charlie zbierał w sobie odwagę by plan przekuć w czyn. W końcu wziął głęboki oddech oczyszczając umysł i duszę ze wszystkiego co zbędne. Był to jego rytuał którego nauczył się od pewnego czerwonoskórego parę lat temu i od tamtej pory wykonywał go przed każdym polowaniem. To czego miał zamiar dokonać za chwilę nie różniło się prawie wcale od łowów w jakich brał udział od dziecka. Zwierzyna była doskonale widoczna należało jedynie zastawić sidła i upewnić się, że w razie zmiany ról Charlie i tak pozostanie zwycięzcą. Najciszej jak mógł podkradł się do ściany namiotu i wyciął w niej niewielki otwór. Każde cięć zabezpieczył kawałkiem taśmy tak by przypadkowy podmuch wiatru nie ujawnił ich wyjścia zbyt wcześnie a jednocześnie Waclaw miał możliwość wyjścia bez użycia rąk. Przez cały czas starał się nie patrzeć bezpośrednio na swój przyszły cel. Zdawał się na widzenie obwodowe i pozostałe zmysły wiedział bowiem, że każdy drapieżnik wyczuwa instynktownie, że jest obserwowany. Zakończywszy pracę wrócił na miejsce klepiąc po drodze montera w ramię. Chciał mu dać znać, że za chwilę się zacznie.

Dzięki niezliczonym godzinom spędzonym w lesie traper wiedział, że nie ma sensu zrywać się jak sprężyna. Nagły ruch płoszył zwierzynę. Zamiast tego wstał płynnie ale niespiesznie. Wytrenowanym ruchem podrzucił do ramienia swego wiernego granda i strzelił. Niestety, najprawdopodobniej przez światło padające zza pleców bandziora spudłował dosłownie o włos.

Gabe zaciągnął się papierosem i podniósł do oka tompsona. Reszta Hell Angels zamarła. Charlie instynktownie niemal wziął poprawkę i powtórnie ściągnął spust. Wyprostowany Gabe wytrzeszczył nagle oczy i wypuścił trzymanego w kąciku ust skręta. Kula ubodła go w brzuch i wyszła plecami. Na jego czoło natychmiast wystąpił pot, a oczy zaszkliły się. Wielki ganger, upadł na czworaki.
- Zabić, ich wszystkich - wydysił przez zaciśnięte zęby. Charlie już tego nie słyszał padł bowiem na ziemię i na czworakach pędził do dziury w pokryciu namiotu . Gangerzy otworzyli ogień masakrując zakładników ci zaś wiedzeni paniką rozpierzchli się na wszystkie strony tratując rannych. Charlie Wyskoczył na zewnątrz pozostawiając za sobą namiot pełen krwi i ognia.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.
cb jest offline  
Stary 18-05-2014, 14:51   #3
 
kretoland's Avatar
 
Reputacja: 1 kretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodzekretoland jest na bardzo dobrej drodze
Siedzenie pod stołem było nudne. Zdążył kilkakrotnie policzyć gangerów i zakładników. Na ile był w stanie ocenić, Aniołki nie spodziewały się by ktoś był poza ludźmi, których widzieli. W ogóle nie sprawdzali co znajduje się w innych częściach namiotu.
Bezczynne siedzenie tylko wzmagało myślenie o tym zasranym szczęściu do cwaniaczków. Zawsze musiał natrafić na jakiegoś palanta, który dorabiał się jego kosztem. Nie lubił zabijania. Miał jednak nadzieje, że fiut który zrobił mu tego guza wisi na jednym z nielicznych drzew przy szosie 81.
Z rozmyślań wyrwał go ruch człowieka, który był na tyle miły by wciągnąć go pod ten stół. Przynajmniej nie leżał teraz wśród nieszczęśników, do których celowano z broni maszynowej.
- Masz może taśmę?
Oklepał na szybko kieszenie szelek taktycznych.
-Kiedyś miałem - odszeptał po czym ręka natrafiła na właściwe miejsce.
- To daj. Mam plan. - usłyszawszy to podał kompanowi rolkę taśmy, którą właśnie wyciągnął.
Gdy tamten ruszył, Waclaw wyciągnął pistolet i zaczął podążać za człowiekiem wyglądającym jakby traper. Ten jednak pokazał mu by się nie ruszał, więc spec zatrzymał się. Nie był dobry w podchody więc wolał nie przeszkadzać. Bał się jednak trochę, że nowy kompan go tu zostawi samego.
Po niedługim czasie traper wrócił, przedstawił swój plan.
- Mam nadzieję, że dobrze strzelasz. Jak osiłek padnie może nie będą myśleć o zabijaniu wieśniaków. Do dzieła. - Musiało brzmieć to strasznie naiwnie, ale spec musiał znów jakoś uspokoić swoje sumienie. Nie lubił zabijania, ale on jest kolesiem od naprawianie nie od rozwalania. Taki podział świata.
Na widok wstającego kolegi przeszedł w stronę otworu. Wysunął się by zobaczyć czy nikt nie stoi po drugiej stronie. Po upewnieniu się, że jest w miarę bezpiecznie wyczołgał się na drugą stronę. Przykucnął i przymierzył się do strzału. Strzał w namiocie już padł, to na szczęście nie poruszyło aniołka pod drzewem. W sumie strzały padały ze wszystkich stron, więc jeden więcej nie robił różnicy.
Wystrzał. Trafił, jednak widok wstającego gangera uświadomił go, że ranienie było powierzchowne. Tym razem dokładniej przymierzył. Kiedy naciskał spust przeciwnik nagle rzucił się na ziemię jak poparzony.
-Marnowanie kul - pomyślał podrywając się do biegu.
Nie mógł teraz stać w miejscu, bo stanowiłby za łatwy cel. Biegł zawijasami by utrudnić celowanie, nagłe zatrzymanie i strzał. Trafił i znów jakby gangera to nie ruszało. Ruszył znów. Odgłos strzału i poczuł jak po policzku zaczyna spływać mu krew. Nie miał jednak czasu na zastanawianie się nad tym. Kilka zawiłych skrętów i znów strzela. Aniołek jak niewzruszony odpowiedział tylko strzałem.
-Czy ja go w ogóle trafiam - pomyślał Waclaw wbiegając już w krzaki.
Otarł policzek i odwrócił się by spojrzeć za siebie. Bandzior spod drzewa przestał zwracać na niego uwagę. Odetchnął i spojrzał w stronę dziury by zobaczyć jak idzie traperowi.
 
kretoland jest offline  
Stary 20-05-2014, 17:19   #4
 
Latin's Avatar
 
Reputacja: 1 Latin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znany
Zgrabnym susem zajął miejsce na beczce. Rozejrzał się po wszystkich zebranych twarzach i widział w nich, że może od nich uzyskać pomoc.

- Nazywam się John Sinclair. - rozpoczął – Jak wspomniał przed chwilą wasz szeryf – ostatnio z moją małą pomocą udało wam się wykurzyć stąd bandę szumowin, które was zterroryzowały, myśląc, że są bezkarni i że mając broń można zastraszyć zwykłych, porządnych ludzi. Pokazaliście im, że mając chęci można naprawdę wiele! Trzeba tylko się trzymać razem, dzięki temu, że współpracowaliście, że walczyliście jeden za wszystkich i wszyscy za jednego, pokonaliście ich... Uratowaliście swoją wioskę i, co ważniejsze, swoje rodziny – swoje żony, swoje córki. Przed rzeczami dużo, dużo gorszymi niż śmierć...
Tu nastąpiła dłuższa pauza. Przed oczami Johna pojawili się gangerzy mordujący i gwałcący, kiedy jako dziecko przyglądał się temu z boku osłupiony. Stał i nie wierzył własnym oczom. Nie wierzył, że ludzie mogą zrobić takie rzeczy innym ludziom. Wizja zniknęła, znowu stał na beczce przed tłumem. Ludzie zamarli, słuchali go uważnie. Było tak cicho, że wydawało mu się, że jego głośne przełknięcie śliny usłyszą gangerzy w Trevor.
- Nie jesteście mi nic winni – kontynuował – Jednak wiem, że jesteście dobrymi ludźmi. Tam w tej wiosce też żyją tacy dobrzy ludzie jak wy. Wiecie już z własnego doświadczenia jak to jest, wiecie co tam się dzieje. Wiem też, że wiecie jak sobie z tym poradzić, bo sam widziałem na własne oczy jak już raz skopaliście im dupy! I wiem, że możecie to zrobić jeszcze nie raz i nie dwa! Pokażmy tym skurwysynom, że nie mogą bezkarnie jeździć na tych swoich motocyklach i szabrować jak jacyś piraci! Wiem, że to cholernie niebezpieczne i że mogą być ofiary. Ale wiem też, że warto. Dlatego pójdę tam choćby sam i zgotuję tym kurwom piekło, jakiego jeszcze nie przeżyli nigdy. Ktoś pójdzie ze mną?

Przez tłum przeszły szepty i szmerania. Trochę niewybrednych uwag dotyczących czarnej rasy, gdzieś przebiło, że w sumie lepiej było jak byli tamci bandyci, bo tak to przynajmniej inni nie rabowali. Jedyną grupą nieodłącznie wpatrzoną w stróża prawa były młodziaki - istotki urodzone po wojnie, już w paskudnym świecie, gdzie nie było do końca po co żyć, ale było po co umierać, ciałami już dorośli, ale umysłami jeszcze idealistyczne dzieci, widzące w tym przygodę i walkę o lepszą przyszłość.
Gdy już tłum zaczął się rozchodzić, od stołu wstał gość. Trzasnął kuflem podchmielony ponad miarę. Gość nazywał się Johnson. Był traperem. Łapał psy i dzikie krowy na pustkowiach. Gdy bandyci napadli miasto, nie było go w domu, by ochronić rodzinę… Miał wielki żal do mieszkańców wioski i do życia. Stanął, przyczłapał do Sinclara, ogromnym wysiłkiem woli utrzymując prosty chód. Spojrzał na stróża prawa zaszklonymi, niebieskimi oczami, znad przykrego nieogolonego pyska.

- Zgotujemy kurwom piekło - Wybełkotał i uśmiechnął się ponuro.
- Zgotujemy – powtórzył jeszcze raz John a jego oczy zabłysnęły – Wszystkich, którzy chcą iść zapraszam o zmroku do chaty szeryfa.

Rozejrzał się jeszcze po tłumie, pokiwał sam do siebie głową. Liczył na trochę większy entuzjazm, ale jak to mówią lepszy wróbel w garści, niż sęp na niebie czy jakoś tam.

***

Po długiej nocy przygotowań i kłótni ze starszyzną wioski, grupa w akompaniamencie łez matek opuściła miasteczko i wyszła na drogę. Wszyscy są przygotowani, bo już z dala słychać odgłosy jatki, coś jest nie w porządku. Z wioski słychać strzały, wydaje się, że najczęściej padają z okolicy namiotu. Po prawej stronie jacyś goście uciekają z namiotu przez wyciętą dziurę, po lewej motocyklowy gang szturmuje posterunek szeryfa, w którym broni się mały oddział Visions.

W tej chwili ze stojącego przy drodze samochodu wysiadł jakiś facet i od razu skierował się w stronę grupki. John od razu miał przeczucie, że nie jest wrogo nastawiony. Facet schował pistolet, więc sędzia opuścił swój. Gość kiwnął głową i trzymając ręce na widoku pierwszy się odezwał:

-Hell’s Angels i Visions próbują się wyrżnąć a przy okazji wszystkich w okolicy.
-Jestem John Sinclair - wyciągnął rękę co nie było często spotykane wśród nieznajomych w zasranych stanach. W końcu tylu psycholi chodzi po świecie, kto wie... - Przyszliśmy tu właśnie z tego powodu. Trzeba pozamiatać trochę śmieci - uśmiechnął się - Co ty na to?
 

Ostatnio edytowane przez Latin : 20-05-2014 o 17:38.
Latin jest offline  
Stary 20-05-2014, 21:06   #5
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Sam spokojnie kimał na rozłożonych fotelach wewnątrz swojego samochodu, ze snu wyrwał go warkot silników. Przez chwilę nasłuchiwał starając się ustalić liczebność, kiedy nagle jakiś wystrzał rozbił mu na głowę szybę. Zmiął w ustach przekleństwo i strzepnął z twarzy i koszuli kostki samochodowego szkła. Odciągnął zamek Llamy żeby sprawdzić czy w komorze jest nabój, w zasadzie spodziewał się że tam będzie i byłby zaskoczony gdyby go nie było ale przeładowanie broni po wyczyszczeniu było czynnością na tyle nawykową że wykonywał ją odruchowo i jak to z takimi czynnościami bywa, czasami człowiek nie jest pewien czy zamknął dom albo samochód. Głupio byłoby zginąć gdyby okazało się że jeden jedyny raz czegoś zapomniał.

Ostrożnie wychylił się i rozejrzał, wygląda na to że impreza go ominęła i że toczy się kawałek dalej. Raczej nie miał ochoty na to narzekać. Ostrożnie wysiadł z samochodu i rozejrzał się uważnie. Zauważył nadchodzącą grupę, nie wyglądali na żadną z walczących stron. Powinni zauważyć że coś się dzieje ale mimo to zmierzali w tą stronę. Sam postanowił zaryzykować. Ostrożnie wyszedł im na spotkanie schował pistolet do kabury (podobnie jak wielu kierowców korzystał z kabury poziomej umiejscowionej na pasie na godzinie 11, rozwiązanie takie pozwalało na łatwy dostęp do broni w pozycji siedzącej, choć było trochę ostentacyjne) i lekko podniósł ręce pokazując że nie ma złych zamiarów. Nie należał do ludzi wielu słów więc przeszedł od razu do rzeczy:
-Hell’s Angels i Visions próbują się wyrżnąć a przy okazji wszystkich w okolicy.
w odpowiedzi usłyszał
-Jestem John Sinclair, Przyszliśmy tu właśnie z tego powodu. Trzeba pozamiatać trochę śmieci. Co ty na to?
Uścisnął wyciągniętą dłoń
-Sam Jameson. Chyba nie mam wyboru jeśli nie chcę stąd odjechać z bagażnikiem ołowiu
 
Leminkainen jest offline  
Stary 20-05-2014, 22:35   #6
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
- No Panie, no co Pan! Ratuj Pan! Jedzenia dałem, pod dach wpuściłem, nie bądź Pan! – Grey nie patrzył na gorączkującego się farmera z trudem dopinając plecak pełen żywności, jakiej zarobił podczas kilkudniowej gościny.
- Chłopcze, przecież nas nie zostawisz w potrzebie. – Szarak zerknął tylko przelotnie na żonę farmera. Pomarszczonej kobiecinie brakowało już kilka zębów, co zobaczył, gdy ta ze złożonymi rękami zbliżyła się do niego próbując wybłagać ochronę dla swojego gospodarstwa – całkiem nieźle zaopatrzonego, musiał przyznać Grey.
- Tatko, tatko! Oni tu idą! – Wykrzyczała dziewczyna wskazując za oknem. Rzeczywiście szli, czas było się zbierać. Szarak założył ciężki plecak, ugiął się pod jego ciężarem i ruszył do tylnich drzwi.
- Gamble. – Głos mężczyzny osadził go w miejscu. Szarak odwrócił się patrząc mu prosto w oczy. Farmer stał na środku pokoju gościnnego z Winchesterem w rękach. Najemnik przeniósł wzrok na płaczącą w rogu dziewczynę, otaksował ją wzrokiem przygryzając dolną wargę.
- Gamble, jakie tylko będziesz chciał.
Plecak z hukiem spadł na ziemię.
- Niech one się schowają. Ty mi pomożesz. – Powiedział Grey odbezpieczając karabinek i naciągając na głowę hełm. Zlęknione kobiety zaczęły gramolić się pod łóżko. Szarak nie przepuścił sposobności, żeby jeszcze raz spojrzeć na grubaśny tyłek córki jego dobrodziei. – Jeżeli oberwę – rzucił mijając mężczyznę. – po prostu uciekajcie. Zajmą się moim sprzętem, za nim ruszą za wami. – Farmer skinął głową ładując garść naboi do kieszeni.
Najemnik skulony podbiegł do okna, z którego widział wcześniej gangerów. Odchylił firankę, żeby mieć lepszy widok na sytuacje. Szli dalej w kierunku domu, widocznie podenerwowani z bronią w ręku. Szarak przemieścił się w głąb pomieszczenia, wygodnie rozłożył na jednym z foteli i opierając broń o stół, wycelował w jednego z nich.
Nim zdążył zareagować drugi padł na ziemię skoszony niespodziewanym strzałem. Farmer stracił zimną krew i również nacisnął za spust. Kula minęła tamtego, który wziął rozbieg, pokonał ostatnie kilkadziesiąt metrów i susem wskoczył razem z oknem do pomieszczenia. Na ten moment czekał Grey. Nacisnął za spust swojego karabinu, obserwując jak kula wyszarpuje kawał mięsa z korpusu tamtego. Facet upadł na ziemię z krzykiem upuszczając broń. Grey doskoczył do niego, mocno wbił but w jego gardło i ponownie nacisnął na spust. Rozbity mózg rozbił się po drewnianej podłodze. Farmer spojrzał na niego i przeżegnał się.
- Strzelaj, do kurwy nędzy! – Wykrzyknął najemnik wskazując na czterech kolejnych mężczyzn, którzy widząc strzelaninę ruszyli biegiem w kierunku farmy. Ojciec rodziny oddał kilka strzałów, kładąc nawet jednego z bandytów trupem, kiedy Szarak podniósł z ziemi UZI i trzymając go w jednej ręce opróżnił cały magazynek w kierunku gangerów. Dwójka z nich przywarła do ziemi ostrzeliwując się, kiedy trzeci – pewnie mający u Aniołków ksywę Jełop przyspieszył próbując okrążyć domostwo. Szarak oddał w jego kierunku dwa, niecelne strzały, wyklinając na czym świat stoi, kiedy padł na ziemię pod długą serią z PMki.
- Jezus Maryja, Jezus Maryja… - rzęził leżący obok niego rolnik. Grey nie zwracał na niego uwagi, próbując wychylić się, żeby oddać kolejny strzał. Rozpłaszczył się przy podziurawionej futrynie, celując w jednego z mężczyzn. Wymierzył w głowę ładującego swoją broń gangera i pociągnął za spust, kiedy kolejny pocisk rozbił się tuż obok niego. Strzał z M4 dosięgną jednak tamtego poważnie raniąc go w udo. Szarak nie miał czasu poprawić, kiedy drzwi budynku wypadły z futryn po mocnym uderzeniu Jełopa. Bandyta z krzykiem ruszył na Greya wymachując siekierą.
- SKURWYSYNYYY!!!
Najemnik upadł na plecy, przełączając karabin na krótką serię i pociągając za spust. Trzy pociski przeszyły klatkę piersiową tamtego obalając go na Greya. Ten na chwilę zamarł, po czym zrzucił go z siebie z obrzydzeniem, drugą ręką wycierając twarz z krwi.
Kolejna seria i krzyk rannego farmera przypomniały mu gdzie jest. Nie spojrzał nawet by sprawdzić, czy tamten żyje, biegnąc do wyważonych drzwi. Wyskoczył na zewnątrz i wślizgiem wpadł zza wrak pick-upa. Wziął kilka głębszych oddechów, rozejrzał się dookoła, przeładował karabinek, wrócił do ognia pojedynczego i wychylił się zza osłony.
Wprost pod lufę Aniołka.
Karabin i PMka zajazgotały jednocześnie. Kilka kul uderzyło o płytę balistyczną jego kamizelki kuloodpornej prawie przewracając go na ziemię. Ganger był tutaj tym, który nie zainwestował w sprzęt. Kilka kul rozerwało jego skórzaną kurtkę, obalając na ziemię. Grey przeniósł lufę na drugiego, gdy znowu coś załomotało w kamizelkę. Zanim nacisnął za spust tamten skulił się trzymając za nogę. Z okna farmy wystawał Winchester. Dobra wiadomość, będzie miał mu kto płacić. Szarak przeskoczył przez wrak i celując w tamtego wolno zbliżał się.
- Poddaj się! Łapy do góry, chuju. – Krzyknął grożąc mu bronią.
Tamten spojrzał na swoje kolano, krwawa miazga, amputacja w najlepszym bądź razie. Pokracznie podniósł się na jednej nodze wcelowując broń w Greya.
Mężczyźni spojrzeli sobie prosto w oczu. Przekrwione, zmęczone ślepia, przepełnione gniewem i strachem. Nacisnęli za spust.
Grey złapał się za szyje, czując piekący ból. Bandyta upadł na kolana wciąż wpatrując się w swojego oprawcę. Między oczyma ziała krwawiąca już dziura po kuli. Ciało ciężko upadło w piach.
- Zostaw ich tam. – Rzucił farmer trzymając się za zakrwawione ramię. – Niech reszta tych psów, wie że ktoś broni tej farmy.
Grey przetarł wierzchem dłoni spocone czoło. Właśnie wpakował się w kolejne gówno. Po chwili wracając z łupami uśmiechnął się sam do siebie. Jednego mógł być przynajmniej pewien.
Cokolwiek się jeszcze wydarzy, na pewno nie będzie nawet w połowie, tak źle, jak ostatnim razem.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline  
Stary 24-05-2014, 08:43   #7
 
Aves's Avatar
 
Reputacja: 1 Aves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie cośAves ma w sobie coś
- Kurwa mać! Jimm- Jęknął Rick i popatrzył na prawie nieprzytomnego kumpla. Przytrzymał jego głowę, sprawdził źrenice. Puścił i patrzył jak opada.

Popatrzył na jego kumpli.
- Tornado dobrze że miał niewielką dawkę inaczej by przespał cały dzień.- W tym momencie zaczęła się cała akcja z Aniołkami. Zaczęło się niewinnie od kilku wystrzałów. Rick ściągnął ciało kompana na ziemię i przeciągnął w pobliże lady. Na razie siedział i obracał w dłoni szczęśliwy szton licząc na to że jakoś wyjdzie z tej masakry cało. Podpełzł jeszcze po swoją torbę z lekami i obserwował sytuację. Widział jak Visions tworzą prowizoryczne barykady, słyszał każde słowo przywódcy Angelsów i bał się nie mniej, od reszty nudnych farmerów czyżby szczęście się odwróciło od niego ?. Dodatkowo przestraszył go fakt iż jako pierwszy zarobić może kulkę za udzielanie pomocy. Był cwaniakiem, ale był też człowiekiem jeśli stan był naprawdę poważny, a osobę której udzielał pomocy lubił to starał się z wszystkich sił ją ocalić tak jak umiał najlepiej.
Z resztą polubił tą bandę zginąć z takimi ludźmi i zakończyć ten marny żywot to chyba nie taka zła opcja. Nie mógł siebie dłużej okłamywać, chciał żyć więc zrobi wszystko, aby się wydostać z tej kabały. Teraz potrzebował czegoś na ukojenie nerwów schował się więc za ladę i sięgnął po jakiś bimber. Napił się po raz kolejny dzisiejszego wieczoru.
- No Jimmy ty masz Tripa, a ja bimber. Nawet nie wiesz ile bym dał aby się z tobą zamienić.
- Jimmi nie odrywał oczu od niewielkiej szparki w zabitych metalowymi płytami oknie. Pociski bębniły z początku równie często, co krople deszczu. Teraz bębniły o nie tylko megafonowe obelgi. Megafonowe obelgi i krzyki wybijanych miejscowych.
Był jakby nieobecny. Specyficzny typ. Dość wysoki, długi mulat o spuszonym afro. Nie wykonywał zbyt wielu ruchów. Trudno było stwierdzić kiedykolwiek czy był na haju, czy po prostu to już była jego normalna maniera. Bezpiecznie można było stwierdzić, że najprawdopodobniej był jednak śćpany.
Nie odpowiadał.
Oksana, nowy nabytek Visions, całkiem zgrabne stworzenie, czego nie ukrywała wcale, krótkimi, jeansowymi szortami, byłaby naprawdę miła dla oka w tej kurtce jednego z drabów, gdyby nie jej kurewski makijaż i zacięty wyraz twarzy, kiedy to paliła nerwowo kolejną fajkę. Jej sny o seksie, dragach i rockandrollu mogły się skończyć tu, w przeciągu kilku godzin, pod okutymi buciorami Angelsów.
Porwane dziewczyny chlipały po prostu w kątach. Bez zaangażowania. W najgorszym wypadku zostaną po prostu znowu zgwałcone, a potem ktoś zapewni im koniec hańby jakimś tępym narzędziem. Visions chodzili w kółko i zgrzytali zębami. Odstrzeliwali się przez okienka strzelnicze, ale Angels nie byli na tyle głupi by stać w polu ich rażenia.
Oksana zaczęła gadać. Ach, gdyby ona tylko wyglądała!
Trajkotała w kółko, do swojego przybranego chłoptasia - jednego z większych drabów Jimmiego. Jedynym, co różniło tego typa od mutanta, był cokolwiek sprytny błysk w oku.
-Kurwa chłopaki, jak stąd zawiniemy? Przecież musimy się stąd wydostać. Jesteście Viosions. Słyszałam, że nie z takiegogównawychodziliścienaczteryłapy,conie?He j…
-Zamknij się.
-Odezwał się niespodziewanie Jimmi. Całkiem beznamiętnie, ale wszyscy wiedzieli, że Jimmy, to podobnie jak tygrys - “drapieżne zwierze, atakujące w sposób niesygnalizowany”.
Na chwile zapadła cisza. Dziwna, po nagłym zerwaniu się serii broni.
-Słyszycie? - Wszyscy spojrzeli po sobie i nagle dotarło do nich jedno.
-Nie słychać Gabe’a. Chyba dostał.
Bolondyna z mieszanką upokorzenia i gniewu na twarzy, chciała wybrnąć z sytuacji i wysilić się na entuzjazm. Jimmy jednak spojrzał na nią nim otworzyła usta, a jej “chłopak” natychmiast zdzielił ją po głowie. Jęknęła, upadła, zamilkła.
-To może być nasza szansa. Nie spierdolimy im panowie, o nie, ale jak weźmiemy ich dużego bossa na zakładnika, to albo dadzą nam spierdolić, albo przynajmniej będziemy mieli satysfakcję, że rzucimy im jego flaki.
Czterech ludzi!- Rzekł Jimmy, po czym spojżeniami przejechał po damskim bokserze, szczurowatym typie, z długimi, tłustymi włosami, krępym, pulchnym mużynie i gościu, który pomijając wyraz twarzy rasowego psychopaty, był najbardziej nieszczególną osobą w ZSA.
Jego spojrzenie, spoczęło na Ricku.
-I medyk. Macie przynieść mi go żywego i dopilnować, żeby nie pogubił flaków, jeśli dostał za mocno.

Wyciągnął z kieszeni i odpalił jointa. Puścił go każdemu z towarzyszy, a następnie Tobie. Spojrzał Ci w oczy i z właściwym sobie “ululanym” wyrazem twarzy, objął Cię za talię, niczym lubą i zbliżywszy swe duże usta do twego ucha powiedział.
-Mam nadzieję, że rozumiesz Rick. Jeśli nie jesteś przyjacielem, za którego Cię mam i spróbujesz nawiać, rozwalimy cię. Jeśli nie rozwalimy cię my, to rozsmarują cię po autostradzie Angelsi. Nie bądź głupi. Albo wyjedziemy stąd razem, albo zostaniemy tu wszysy. Jasne?
Po czym, klepąwszy cię w tyłek, wycofał się. Spogodniał i wzniósł pięść do sufitu. Kłykcie odbiły się od desek.
-Jedziemy razem panowie!
-Aż po czarny horyzont. - Odkrzyknęła banda, odzyskując animusz.

Rick pokiwał głową dając znak że sie zgadza z planem szefa. Tak naprawdę chciał sobie kupić trochę czasu popatrzył po swoich towarzyszach. No to trafiła się zacna kompania. Teraz niebyło odwrotu Medyk Krzyknął rezem z resztą.
- Aż po czarny Horyzont- I zaczął zbierać swoje rzeczy do medycznej torby. Sprawdził swoją broń i ruszył z innymi tylnim wyjściem.
 
Aves jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172