Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-08-2014, 00:28   #1
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
THE END[Autorski] 500 lat po wojnie


Księstwo Spirskie, państwo bardzo zrównoważone tak samo jak jego położenie. Komora w którym zostało założone było kiedyś pełną metanu pustką, lecz niewielka rodzina z samego dołu Ziemi szybko ją oczyściła, zamontowała kilka drogich zabawek które oczyszczały powietrze, a potem zaczęli się urządzać. Rodzina była bardzo liczna, ludzie tak się zmienili że ważne było dla nich trzymanie się w grupach, nawet jeśli z rodziną według powiedzenia wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach. Dość wyrównane ceny na towary z "piekła" i "nieba", spowodowało szybki napływ osadników. Spirowie szybko rozdzielili między siebie najważniejsze stanowiska, a z osadników zaczęli formować wojsko oraz rozdawać prace. Pracę za którą co ważne, płacili co było dość szokujące. Górnicy, drogowcy, budowlańcu, żołnierze - nikt nie był tu gorszy od drugiego, a Księstwo Spirskie szybko zostało wrzucone na główny szlak handlowy. Spotykali się tu twardzi handlarze z dołu, jak i wygadani handlarze z góry. Państwo w pięć lat rozkwitło niczym jakiś powierzchniowy kwiat.

Ten szybki natłok ludności oderwał ich od przeszukiwania okolicy, a niecałe dziesięć kilometrów od nich znajdowały się bogate złoża żelaza. Gdyby położyli na tym swoje łapy stali by się o wiele silniejsi, wtedy wystarczyłoby założyć jakaś hutę i rozpocząć produkcję choćby amunicji. Niestety, pierwsza był Wędrowna Organizacja Górnicza Skałka, częściej nazywana WOGS lub po prostu Skałka. A górnicy Ci nie jedną za sobą mieli kopalnię, wydobywali już inne minerały jak sól, węgiel, diamenty, a nawet uran. Teraz obie te frakcje natknęły się na problemy przewyższające ich ludzi. Co prawda po zamknięciu Jaskini Rudej w której znikali ludzie problemy znikających mieszkańców zniknął, niestety jaskinia ta była drogą tranzytową dla wielu handlarzy. Odblokowanie jej była na rękę obu frakcjom.

DeThree i Christopher Ortega

Pierwszy w Księstwie Spirskim był Ortega wraz ze swoim androidem. Droga była długa, lecz mężczyzna nie mógł narzekać. Wszystkie jego rzeczy niosła D3, a również go broniła. Co prawda nie była silniejsza od przeciętnego człowieka, ale tkankę było o wiele łatwiej uszkodzić niż metal, a wytwór techniczny łatwiej naprawić. Przekonała się o tym cała masa osób łakomych na ich sakiewki. Głupcy, nie wiedzieli że wszystkie pieniądze Ortegi pochłonęła budowa D3, a co za tym idzie nie mieli nawet karata. Pewnie dlatego i tylko dlatego skusili się na zbadanie Jaskini Rudej. Wypłata była niewymiernie duża do zadania. Zapewne w jaskini zamieszkali jacyś łasi na czyjeś sakiewki bandyci których D3 powinna z łatwością odstrzelić. Gra była warta ryzyka.


Na miejscu przywitał ich John Spir, niski facecik w okularach i łysiną, lecz jego nazwisko zdradzało że z pewnością nie jest osadnikiem. Spirowie byli traktowani w Księstwie niczym Bogowie, a duża część populacji składała im cześć pod pałacem, głównie Królowi, a tym był Brian Spir.

John wytłumaczył im dokładniej czego od nich oczekują. A oczekiwali tego, co było w wieściach. Znalezienia przyczyny znikających ludzi. Pal licho jakby znikali tylko Ci którzy tam wchodzą, ale zaczęły ginąć całe rodziny najbliżej mieszkające wejścia do Jaskini Rudej oraz patrole tam stacjonujące. Pomogło dopiero zakratowanie przesmyku, lecz to spotkało się z wielkimi oburzeniem ze strony handlarzy. Ci traktowali przejście przez jaskinię za coś w rodzaju tranzytu. Nie dziwowała toteż wysokość nagrody, na którą w większej części składały się handlowe organizacje.

Po wyjaśnieniach John zaprosił Ortegę (bowiem D3 traktował za rzecz i nie miał zamiaru odpowiadać na jej pytania oraz z nią rozmawiać) do jednego z gościnnych pokojów wydrążonych w niższych partiach pałacu, który z kolei był wydrążony w prawie całej północnej ścianie. Pokój był całkiem przytulny. Miał własny agregat prądotwórczy, pokój sypialny oraz mały salonik, aż w końcu na łazience z ciepłą wodą kończąc. Posiłek czekał na stole, niestety nie było to mięso lecz grzybowy gulasz z kaszą oraz czarny sos. Jutro z rana mieliście wyruszać.

Mike "Dawn" Sunrise

Mike przybył zaraz po Christopherze i jego androidzie. Droga z Elyzjum była długa i niebezpieczna, ale on zawsze lubił ryzyko, a kiedy mogło to przynieść zysk w tak sporej ilości karatów, tym przyjemniej mu się to niebezpieczeństwa związane z podróżą pokonywało. Gra jednym słowem warta była świeczki, a droga nie stanowiła problemów dla kogoś kto był na powierzchni i zmagał się z atmosferycznymi anomaliami.

Przywitał go tak samo jak pozostałych John Spir i wytłumaczył dokładnie robotę. Nie wystarczyło nic innego, jak podpisać druczek. Zapewne spodziewali się takich którzy mogliby podać się za Ortegę lub Mike i wpaść za nich po nagrodę, mówiąc że jaskinia czysta. Spirowie nie dawali się ruchać w tak banalny sposób. Sunrise dostał pokój obok "jakiegoś gościa z androidem", również z takimi samymi wygodami. Mieli ruszyć rano, a do tej pory mogli spać do woli i zjeść w końcu ciepły posiłek, wykąpać się. Rzeczy tak banalne, a jednak nie wszędzie dostępne, choć sytuacja w podziemiach poprawiała się z wieku na wiek.

Poranek w Księstwie nastał dość późno, widać ich rachuba czasu była o wiele bardziej przychylna człowiekowi. Noc trwałą 14 godzin, dzień 12. Zegar wmontowany w jedną ze ścian komunikował to każdemu. Na noc miasto zgasło niczym zdmuchnięta świeca, a zaczęło się budzić w momencie kiedy wpadł do was John.
- Zaprowadzę was za pół godziny do jaskini, więc się szykujcie.
Komunikat był suchy, lecz treściwy. Po pół godzinie szliście już w kierunku miejsca przeznaczenia. Mimo porannych godzin, ulice były zatłoczone. Na runku przez który przechodziliście o mało nie zgubiliście swojego małego przewodnika, tylu tam było ludzi. A jak spostrzegliście, na straganach handlarzy były najrozmaitsze towary. Z pewnością mieszkanie tu sprzyjało wydawaniu karatów. Im bliżej wejścia do jaskini, tym było mniej ludzi. Domy i baraki bliżej Jaskini Rudej były opustoszałe, wyjaśnił że to pozostałości po rodzinach które zniknęły. Strach przed tym miejscem był wyczuwalny. Wręcz dało się go ciąć nożem w powietrzu. Świadczyły o tym liczne barykady wojskowe i patrole. Samo wejście do Jaskini Rudej zostało zakratowane prętami, a specjalnie dla was wycięto w nim wąskie przejście.

Dostaliście też komunikat, że jeśli nie wrócicie w przeciągu kilku dni zaspawają je z powrotem. A kiedy prawie ruszyliście, mały człowieczek w okularach życzył wam wszystkim powodzenia, nawet androidowi. W końcu maszyny ginęły tam tak samo jak ludzie.

Clo oraz Rust

Skałka. Miejsce bardzo biedne od kiedy przestali przyjeżdżać handlarze z Księstwa, a najkrótszą i najszybszą drogą było przejście przez Jaskinię Rudą. Teraz owa jaskinia była pilnowana przez dwadzieścia cztery godziny na dobę przez najemników, lecz Ci nawet nie mieli ochoty tam wchodzić. Los chciał iż Clo oraz Rust zeszli się razem wprost pod drzwiami kierownika kopalni, Paula Diggera. Nazywali go również Kopaczem, lecz ten się nim nie przedstawił i dla was został tylko Paulem.


Sama Skałka prezentowała się dość bogato, co widać było po sprzęcie, który musiał być sprowadzany od samych szabrowników którzy przeszukiwali powierzchnię planety, kiedy się tylko rozpogadzało. Tylko Paul oraz kilka innych osób wiedziało że w ich sejfie było więcej karatów niż w nie jednym skarbcu państwowym. Kluczem do tego jak uważał Paul była oszczędność i wydatkowanie pieniędzy tylko na rzeczy ważne i najważniejsze.

Objaśnił wam prace oraz opowiedział historię mężczyzny który został tam nabity na dziwny krzyż oraz że przepadła tam cała zmiana rozwścieczonych górników myślących że to bandyci. Jego opowieść miała was chyba tylko zniechęcić, lecz nie odniosła zamierzonego skutku. Kiedy podpisaliście odpowiednie dokumenty, zaproponował wam nocleg w jednym z górniczych baraków, a rano miał was zaprowadzić pod wejście do "Rudej". Sam barak nie wyglądał źle, łóżka nawet miały materace, a w kranach była woda, niekoniecznie ciepła. Mimo wszystko spędziliście tą noc dość spokojnie. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to że Rust nie zmrużył oka przez calutką noc. Clo nie miała z tym większych problemów.

Rano jak obiecał, zjawił się Paul. Górnicy z nocnej zmiany nadal pracowali, co dawało się odczuwać w postaci drżących ścian oraz odgłosów maszyn. Ruszyliście wolno w kierunku wejścia do pieczary, a górnicy mający akurat nieco wolniejsze ręce odprowadzali was wzrokiem niczym skazańców, lecz jakby z nico większym żalem i niewypowiedzianą szkodą.


Wejście do Rudej jak została nazwana ta cholerna jaskinia, została specjalnie dla was odbarykadowana. Najemnicy pilnujący wejścia nie dawali zbyt wielu szans na powrót, czego się mówić nie hamowali. A było ich tam całkiem sporo, była to taka prywatna armia Skałki. Co ciekawe, dopiero w tej kopalni musieli się o taką zatroszczyć, a wszelkie ich wcześniejsze wyrobiska obywały się nawet bez mniejszej ochrony. Każdy górnik mający mózg w głowie miał swoją pukawkę, a to sprawiało że bandyci raczej im się nie narzucali.

Przed wejściem Paul wytłumaczył na jakiej zasadzie ma wyglądać was powrót, bowiem barykada miała zostać na nowo założona. Po jej drugiej stronie zostanie zamontowany telefon, będzie wystarczyło zadzwonić. Skałka nie mogła sobie pozwolić na straty w górnikach. Idąc tam widzieliście iż większa część chodników została opuszczona, a blaszane baraki przeniesione. Im dalej od tego cholernego miejsca, tym lepiej.

Peter

Spóźnisz się, wiedziałeś o tym już poprzedniego dnia. Droga z Piekła była o wiele trudniejsza niż z Nieba, wspinanie się, podchodzenie cały czas pod górę, błądzenie po trasach handlarzy i ciągłe uważania na ludzi którzy odciążyliby Cię od masy twojego plecaka. Pełznąć w górę pewnej ściany przypomniałeś sobie nawet jak robiłeś to kiedyś objuczony tobołami handlarzy, twój plecak w porównaniu do tamtych to był pikuś. W tycz czasach, umiejętność wspinaczki na szczęście była tak popularna jak mówienie czy chodzenie. Po długim marszu połączonym ze wspinaczką, a nawet przepłynięciem koryta podziemnej rzeki, dotarłeś do Skałki. Spóźniłeś się.

Ludzie przyglądali Ci się uważnie. Widać nie miewali tu ostatnio gości. Złapałeś za klamkę biura kierownika kopalni - było zamknięte. Lekko się przestraszyłeś, czyżbyś odbył taką podróż na próżno? Wszystkie wydane na przygotowania karaty poszły jak kamień w wodę albo gorzej, w lawę? Z wody by można to chociaż wyłowić. Nie jeden był taki, co po pył diamentowy się rzucał.


Zauważyłeś wychodzących z chodnika niedaleko blaszaka kierownika kilku górników. Biednych, nędznych, ale uśmiechniętych i chyba nawet zadowolonych ze swojej pracy. Zapytałeś pierwszego z brzegu o kierownika i robotę, ten spojrzał na Ciebie smutno, pewnie pomyślał "biedny dureń", ale wskazał Ci drogę do Jaskini Rudej.
- Kierownik powinien być pod bramą, niedawno chyba odprowadzał twoich towarzyszy.

Spojrzałeś w lekko oświetlony korytarz, żarówki i chemiczne lampy migały delikatnie. Skałka jak zauważyłeś przestrzegała zakazu używania ognia w podziemiach. Pognałeś rzucając szereg cieni na ściany. Kierownika spotkałeś w połowie drogi. Nie musiałeś mu się zbytnio tłumaczyć. Zauważyłeś też różnicę w jego ubraniu, a tych których mijałeś. Kierownik jak w mordę strzelił. Odprowadził Cię do bramy. Ta była już prawie zatkana. Na szczęście zrobili Ci mały przecisk.

- Tylko nie strzelaj do wszystkiego co się rusza, tą drogą poszło już dwóch ludzi. Z tego co mówił mi sztygar po drodze, dzwonili purpurowcy. Od ich strony też idą ludzie, chyba pięciu. Albo coś źle zrozumiałem. Tu będzie telefon, więc jak wrócicie telefonujcie. Linia jest połączona z obozem najemników.
Zobaczyłeś jak przecisk zostaje zatkany, a wokół niego zaczął iskrzyć palnik karbidowy.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 11-08-2014 o 19:00.
SWAT jest offline  
Stary 10-08-2014, 21:58   #2
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Leżąc na swym, dosyć wygodnym łóżku w swoją kolejną bezsenną noc, Rust analizował wydarzenia minionych dni. A działo się trochę. Począwszy od wieści na temat „Rudej”, które usłyszał od przyjaciela. Następnie jego, stosunkowo krótkiej wędrówki do Skałek. I oczywiście dzisiejsze spotkanie z Paulem oraz z tą całą Clo, z którą rzekomo miał podczas tego zadania współpracować.

Gdyby wcześniej wiedział, że będzie to zadanie drużynowe, najprawdopodobniej zignorowałby informacje, którą przekazał mu Peter. Peter był podstarzałym ojcem, który wraz z żoną mieszkali w małym mieście znajdującym się około 15 km od Skałek. Nie znajdowali się w dobrej sytuacji majątkowej, a dodatkowo ich najmłodszy syn zapadł na poważną chorobę. I gdyby nie przypadkowe spotkanie Rusta, najprawdopodobniej chłopak by nie przeżył. W zamian za pomoc, Peter zaoferował mu dach nad głową. I tak po paru tygodniach, dzięki kilku środkom medycznym i znajomości podstaw medycyny, chłopiec wyzdrowiał. Ostatniego dnia pobytu tam, Peter wspomniał o górnikach ginących w tunelach Rudej i że potrzebny jest ktoś do pomocy, przy rozwikłaniu tej zagadki. Nie mając nic innego do roboty, Rust postanowił, czym prędzej udać się do Skałki.

Podróż przebiegła bez większych komplikacji. Prawdopodobnie nawet bandyci rezygnowali z napadów, widząc jego stare, miejscami podarte ubrania, mały plecak, który nie pomieściłby niczego więcej niż prowiantu i lekki karabin automatyczny, który dzierżył w dłoniach. Rust nigdy nie nosił ze sobą wielkiego bagażu - lekkie ciuchy, plecak, metalowe pudełko śniadaniowe, broń i trzy pudełka amunicji w zupełności mu wystarczały. No i oczywiście chusta zakrywająca jego nos i usta, której prawie nigdy nie zdejmował.

Na miejscu czekało go niemałe zaskoczenie, gdy okazało się, że podczas wyprawy w głąb „Rudej” towarzyszyć mu będzie jakaś dziewczyna. Spotkał ją pod biurem kierownika kopalni i przez moment zastanawiał się czy nie będzie lepiej poszukać jakiegoś innego zlecenia. Misja nie wydawała się łatwa, a towarzyszka mogłaby mu tylko zawadzać. Po chwili stwierdził jednak, że dziewczyna nie pchałaby się do tak ryzykownego zadania bez żadnego doświadczenia.

Przedstawił się jej uprzejmie, a następnie oboje weszli do biura Paula. On dosyć szybko i bez zbędnych ceregieli objaśnił im, co i jak. Przez moment starał się ich chyba nastraszyć, jednak Rust nie zwrócił nawet na to wtedy uwagi. Zajęty był rozmyślaniem nad tym, co może czekać ich w głębi tunelu i czy branie ze sobą tej dziewczyny jest na pewno dobrym pomysłem. Wiedział, że jeżeli pójdzie z nią będzie musiał być bardziej ostrożny, niż jeżeliby szedł sam. Po podpisaniu dokumentu bez słowa udał się do baraku.

Gdy wszystko jeszcze raz dokładnie sobie przeanalizował, jeszcze na długo przed przyjściem Paula, wstał z łóżka i otworzył swój plecak. W środku znajdowało się średniej wielkości, metalowe pudełko śniadaniowe.

Muszę być w pełni sił przed jutrzejszą wyprawą. – Pomyślał, po czym otworzył pudełko.

Gdy kilka godzin później zjawił się Paul, Rust siedział już na swoim łóżku w pełni gotowy. Plecak z pudełkiem w środku, karabin automatyczny, chusta, jego stare ciuch – cały dobytek, jaki posiadał brał ze sobą. W czasie drogi do tunelu, starał się nie zwracać uwagi na spoglądających na nich górników. Nie liczą na to, że wrócimy. – Pomyślał, po czym zaczął zastanawiać się czy jego towarzyszka też odczytała to z wyrazów ich twarzy. Jeśli nie, to na pewno zrozumiała, gdy spotkali najemników. A on jak zwykle nie przejął się nimi wcale.

Po usłyszeniu kilku słów kierownika kopalni o powrocie, bez cienia strachu ruszył w mroczne odmęty „Rudej”.
 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 10-08-2014 o 22:01.
Hazard jest offline  
Stary 11-08-2014, 10:19   #3
 
wyborowagold's Avatar
 
Reputacja: 1 wyborowagold nie jest za bardzo znanywyborowagold nie jest za bardzo znanywyborowagold nie jest za bardzo znanywyborowagold nie jest za bardzo znany
Hej mała!? Cloooooo!
Co robimy?
Clo!

Clo!
Cloooo!


Co... ?
Ci!

Słyszysz?
…?
Coś słyszałem.
Co?
Chyba się śmieje !?
Śmieje?
Śmieje.

Śmiech wymieszany z płaczem, odrobina wrzasku, kilka daremnych prób podniesienia głazu przygniatającego piersi, ciężki oddech, sapanie, w końcu jednorazowy krzyk i znowu śmiech. Próba dodania kilku słów skończyła się tępym uczuciem przyduszenia. Kaszel, kilka płytkich wdechów i znów płacz. Mikstura była już gotowa do użycia, a jej szkodliwe opary przynosiły pierwsze skutki.

Oczy Clo otwarły się szerszej i błysły, tak jakby w ostatnim tchnieniu ducha. Mała dziewczynka przebiegła przed jej twarzą i zagłębiła się w otchłani tunelu. Clo próbowała nadążyć za nią wzrokiem, lecz zamiast niej złapała mężczyznę.

- Tatusiu! Odezwała się mimowolnie. Sięgnęła pamięciom wstecz do czasów dzieciństwa. Wspominała jak pomagała przygotowywać materiały wybuchowe, podkładać je w odpowiednim miejscu i w końcu wysadzać.
- Tatusiu … Przygryzła wargi i ujrzała jak podmuch gorącego powietrza powala biegnącego mężczyznę.
- Tatusiu. Clo zwymiotowała przez nos, rzygowiny dostały się do ust i skutecznie uniemożliwiły oddychanie.
Trzymaj się maleńka! Ręka mężczyzny w końcu przesunęła kilka ostatnich kamieni i pociągnęła Clo za pasek od torby na narzędzia.
Wytrzymaj jeszcze trochę.

- Słyszysz?
- Hallo?
- Mamy ją!
- Dawaj ją do medycznego!
- Tak jest!

Clo wolno poruszyła powiekami i otwierając oczy dostrzegła krzątającą się wokół niej pielęgniarkę. Poruszała palcami u rąk i nóg, podniosła głowę, zgięła ręce w łokciach i z lekkim bólem w brzuchu podniosła się siadając na łóżko.
- Jeszcze nie wstawaj, jesteś za słaba żeby wstawać, spałaś dwa dni. Rzuciła pielęgniarka nie przerywając stukania w szybkę aparatu tlenowego
- Nic mi nie jest, czuję się dobrze - odrzekła Clo siadając na skaju łóżka. Kto mnie wyciągnął? - Chciałabym mu podziękować?
- Z tego co wiem to niejaki Tar. Znałaś go?
- Tar ?! Pewnie, że go znam.
- Z tego co wiem, to oni kilku innych górników zginęli w Rud-ej.
- Słucham?
- Bardzo mi przykro?
- Jak to zginęli? Co się stało? Tar nie żyje?
- Przykro mi.
Pielęgniarka wpisała jeszcze datę do rejestru i udała się w stronę wyjścia.
- Jak to się stało? wzrok Clo gonił uciekającą pielęgniarkę..
Pielęgniarka z początku tak jakby nie usłyszała pytania. Zatrzymała się jednak tuż za progiem i odwróciła w stronę łóżka, z którego Clo próbowała się podnieść.
- Zostali zamordowani.
- Zamordowani?
- "Głucha jesteś?" Pomyślała pielęgniarka. - Jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej to za kilka godzin wyruszają do Rud-ej zbadać tę sprawę i rozprawić się z tymi, którzy tak urządzili Tara - rzuciła krótko..
- Jak urządzili? Clo nie dostała odpowiedzi, pielęgniarka bowiem zdążyła już zniknąć w słabo oświetlonym korytarzu.
- "Tar mnie uratował A teraz nie żyje. Ktoś go zamordował. Idą szukać sprawców… Więc co ja tu jeszcze robię" - pomyślała Clo i wstała z łóżka. Nogi odmówiły jej jednak posłuszeństwa i zamiast pierwszego kroku osunęła się na ziemię.

...

Clo otrzeźwiała wraz z pierwszym podmuchem wilgotnego powietrza w tunelach prowadzących do Rudej. Nie zdawała sobie sprawy z tego gdzie jest. Środki przeciwbólowe zrobiły swoje. Gość obok niej pojawił się już wczoraj, ból szedł z nią dopiero od kilku minut.

- Jesteśmy na drodze do Rudej? Spytała nieśmiało.
- Tak.


Uderzenie wilgotnego powietrza wyostrzył głos towarzysza. Mimowolnie ręce Clo powędrowały od głowy do pasa. Lewa dłoń opadła na procy, a palce prawej ręki grały na instrumentach przytwierdzonych do pasa. Czołówka zamigotała z opóźnieniem i z tępym bólem głowy zaczęła wodzić po ścianach tunelu.

- Jestem Clo.
 

Ostatnio edytowane przez wyborowagold : 11-08-2014 o 16:26.
wyborowagold jest offline  
Stary 12-08-2014, 12:36   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Peter przeklinał po cichu gościnnych mieszkańców Małej Kopy. Gdyby nie oni, nie musiałby teraz gnać na złamanie karku.
Rozumiał, że byli ciekawi wszystkich nowin, a wędrujący tu i tam kurier był doskonałym źródłem plotek wszelakich, ale...
Zasiedzieli się, no i potem nie mógł się wygrzebać. A na dodatek okazało się, że tak zachwalany skrót był zalany wodą. Musiałby mieć butlę z tlenem, a o tej przyjemności jakoś do tej pory nie pomyślał.
Na szczęście kolejna woda nie wymagała aż takiego specjalistycznego ekwipunku, by znaleźć się na drugim brzegu.


Poślizgnął się na porośniętym jakimś paskudztwem kamieniu, co skłoniło go do baczniejszego patrzenia pod nogi. Rozwalone kolano czy skręcona kostka raczej by go nie przybliżyły do celu.


Chwilę później przywitał go topornie wyrzezany napis "Skałka".

- Gdzie tu biuro kierownika? - Peter zagadnął pierwszego z brzegu przechodnia.
- Prosto, prosto, przy takim czerwonym baraczku skręcisz w prawo i już.


I było "i już", faktycznie.
I, czego się nie spodziewał, pocałował klamkę. Jakoś nikt nie raczył mu powiedzieć o różnicy czasowej między Kopą a Skałką. Dla niektórych dwie godziny to nic, w tym jednak przypadku mogło stanowić o "być albo nie być".

Jakaś dobra dusza skierowała go jednak na właściwą drogę i zdążył w porę odszukać wypomnianego kierownika. Na dodatek na tyle wcześnie, że zdążył jeszcze przed zamknięciem bramy.
Skinąwszy głową strażnikom (których miny przypominały nieco wyraz twarzy żałobników) Peter pospiesznie ruszył za swoimi przyszłymi towarzyszami podróży.
Nie miał nic przeciwko wędrówce w większym gronie. To, jak były zabezpieczone wrota, dobitnie świadczyło o panującym w Skałce strachu.

- Hej! Poczekajcie! - powiedział głośniej, gdy za kolejnym załomem korytarza ujrzał dwie sylwetki. - Idę z wami - wyjaśnił.

- Jestem Peter - przedstawił się, gdy wreszcie dogonił tamtych.
 
Kerm jest offline  
Stary 12-08-2014, 19:15   #5
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
“Hateful day when I received life!' I exclaimed in agony. 'Accursed creator! Why did you form a monster so hideous that even you turned from me in disgust? God, in pity, made man beautiful and alluring, after his own image; but my form is a filthy type of yours, more horrid even from the very resemblance. Satan has his companions, fellow-devils, to admire and encourage him; but I am solitary and abhorred.' - Frankenstein”


Przerwała czytanie w tym miejscu i zamknęła plik. To była ulubiona książka, która znajdowała się w pamięci biblioteki. Czytała ją często, zazwyczaj gdy jej twórca spał snem sprawiedliwego. Nie poinformowała go o tym. Czasem bowiem lepiej było gdy o czymś nie wiedział. Czy nie po to ją stworzył? By była wolna, lepsza, bardziej ludzka? Byli do siebie podobni - ona i istota z książki. Oboje zawdzięczali swe życie geniuszowi, oboje byli niezrozumiali w świecie, w którym przyszło im istnieć. Martwi. On jednak przynajmniej w częściach był człowiekiem. Ona zaś nigdy nim nie będzie. Czy ją to smuciło? Nie.
Czym jednak był smutek? Nie potrafiła zaznać tego uczucia, nie miała do niego prawa. Była jej dostępna jego definicja. Potrafiła okazać go zmianą w głosie, postawą. Potrafiła rozpoznać u innych. Czy to mogło wystarczyć by uznać go za własny? By ukraść go rodzajowi ludzkiemu? Nie.

Alarm przwrócił ją z powrotem. Nie był to najlepszy czas na błądzenie w odmętach bibliotek w poszukiwaniu czegoś, czego nie można było w nich znaleźć. Może gdyby zyskała nowe dane, dostęp do nowych plików, może wtedy… To jednak wymagało funduszy, podobnie jak samo stworzenie. To właśnie z tego powodu twórca postanowił narazić swe życie. Decyzja ta wciąż powodowała konflikt, który i tak nie miał sensu. On zdania nie zmieni, a ona nie opuści jego boku. Dalsze prowadzenie sporu oznaczało jedynie daremną i bezproduktywną utratę energii oraz czasu. Podjęła więc decyzję i przekalibrowała własne nastawienie na bardziej pozytywne.
Przygoda.
Tak, to powinno ułatwić życie twórcy, do czego wszak została stworzona.

Zeskoczyła, lądując miękko na podłodze. Musiała się pospieszyć jeżeli chciała zdążyć do pracowni. Kościół, na którego dachu spędziła większość nocy, nie należał do największych ani do zadbanych. Był to mały budynek umiejscowiony w najgorszej dzielnicy miasta. Wiernych nie było wielu i zazwyczaj ich nie widywała. Byli zbyt zajęci swoim życiem by marnować czas na modlitwy, które i tak nigdy nie zostały wysłuchane. Lubiła to miejsce, miało bowiem w sobie urok dawnych czasów, które przez większość zostały zapomniane. Była wdzięczna twórcy za możliwość zagłębienia się w historię ludzkiej cywilizacji. Biblioteka, do której miała dostęp, nie była co prawda zbyt obszerna, pozwalała jednak na prześledzenie historii człowieka, jego ewolucji. Wiedza ta nie była zbyt przydatna w obecnych czasach, jednak zgłębianie jej pozwalało zrozumieć pobudki kierujące poczynaniami ludzkości.



Nim znalazła się w jego sypialni zdążyła przygotować proste śniadanie, sprawdzić czy wszystko co będzie im potrzebne zostało spakowane, wymienić olej i sprawdzić stan obwodów, pamięci oraz całego systemu. Na koniec przejrzałą wszystkie informacje na temat jaskiń, gazów, wybuchów i ruchów tektonicznych jakie znalazły się w jej posiadaniu. Skoro miała być tarczą oddzielającą twórcę od śmierci to wypadało by była przygotowana. W końcu do czego, jak nie do tego, została stworzona?

- Christopherze - odezwała się cicho, kładąc jednocześnie dłoń na ramieniu śpiącego mężczyzny. - Czas wstać.
Nacisk nie był mocny, ot tyle by dać jego uśpionemu ciału znać iż nie jest już samo. System obronny powinien pobudzić jego umysł i wyrwać go z uśpienia. Zazwyczaj działało.
Zadziałało i tym razem, powodując otworzenie niebieskich oczu i dość szybki powrót do rzeczywistości.
- Dzień dobry, De - przywitał ją jak zwykle, po czym wstał i ruszył w stronę łazienki.
- Dzień dobry, Christopherze - odpowiedziała, po czym zabrała się za posłanie łóżka. Preferowała sytuacje, w których wszystko było uporządkowane, gotowe do działania lub zwyczajnie łatwe do skalkulowania. Twórca nazywał czasem to jej podejście lenistwem. Nie sprzeczała się. Byli inni, inaczej zbudowani i inaczej myślący. Poza tym wiedziała, że nawet w przypadku chaotycznych sytuacji potrafi sobie dać radę. To iż woli dbać by było ich jak najmniej było jedynie oszczędzaniem energii.
- Czy sprawdziłaś wszystko? - Zapytał po opuszczeniu łazienki, kierując się jednocześnie do niewielkiej kuchni. Jak zwykle zapomniał się ogolić. Stan ten utrzymywał się od dwóch dni co oznaczało że powinna mu o tym wkrótce przypomnieć.
- Tak - odpowiedziała zgodnie z prawdą, podążając jego śladem. Mimo iż nie była w stanie pożywiać się na sposób ludzki, zazwyczaj śniadania spędzała w kuchni. Czas ten zazwyczaj poświęcany był na ustalenie listy zadań na dany dzień, sprawdzenie zamówień oraz zaległych rachunków. Tych ostatnich było coraz więcej, w przeciwieństwie do zapasów karatów jakie były w posiadaniu twórcy. Balansowanie w meandrach finansów nie należało to jej ulubionych zadań, poświęcała temu jednak wystarczającą ilość czasu by mieć pewność, że nie wylądują na ulicy.
- Nadal uważasz, że nie powinniśmy ruszać na tą wyprawę? - Pytanie padło między jednym, a drugim kęsem jajecznicy.
- Nie.

Już jakiś czas temu poznała moc czegoś, co ludzie nazywali kłamstwem. Było to nowe doznanie, niedostępne dla jej podobnym, o standardowym Sl. Nie korzystała z niego zbyt często, zazwyczaj nie mając ku temu powodów. Jej twórca miał prawo do prawdy, bez względu na to ile swobody jej dał tworząc ją tym czym była. Wręcz właśnie z tego powodu. Niekiedy jednak po dokonaniu kalkulacji wynik wskazywał iż rozminięcie się z prawdą było wskazane by utrzymać harmonię w delikatnych stosunkach maszyny z człowiekiem. Wedle posiadanych przez nią danych wynikało iż podobne postępowanie jest dość często spotykane w relacjach międzyludzkich.
- To dobrze - odpowiedział jej, nie przeciągając dyskusji.
Wyruszyli gdy tylko twórca był gotowy. Przejęła na siebie ciężar dźwigania najcięższych rzeczy. Należało bowiem oszczędzać siły twórcy.


Droga nie należał do bezpiecznych o czym niejednokrotnie się przekonali. Im niżej schodzili tym było gorzej, a ona częściej musiała czyścić ostrza i uzupełniać amunicję. Udało się jednak dotrzeć na miejsce bez uszkodzeń obudowy oraz poważnych ran.
Zarówno odprawa jak i zaproszenie skierowane były do Christophera. De nie rzekła słowa przez cały czas w którym znajdowali się w towarzystwie Johna Spira. Zamiast tego obserwowała i zapisywała. Jak zwykle gdy znajdowali się w towarzystwie ludzi zmieniała się w to co oni chcieli widzieć. Maszynę, która nie myśli, nie ma wolnej woli, nie potrafi czuć. To ostatnie było co prawda zgodne z rzeczywistością jednak co do pozostałych kwestii, czynili błąd. Uświadamianie ich o nim nie należało jednak do jej obowiązków ani też nie było zgodne z przyjętym przez nią sposobem postępowania. To że wkrótce sytuacja ta miała się zmienić zostało wzięte pod uwagę przy kalkulacjach. W chwili obecnej tajemnica którą w sobie kryła nie miała ujrzeć świata.


Noc spędziła przy drzwiach sypialni twórcy. Jako że znajdowali się na nieznanym terytorium utrzymywała oprogramowanie bojowe w pełnej gotowości. Jej czujniki kontrolowały sytuację w sypialni oraz to co działo się poza jej ścianami. Ludzie byli istotami, które od wieków wykazywały skłonność do zdrady i niszczenia. Nie mogła dopuścić by jej twórca stał się ich ofiarą.
Na szczęście dla nich zarówno noc jak i poranek nie przyniosły niczego co mogłoby spowodować uruchomienie ostrzy. Podobnie jak dnia poprzedniego, również ruszając w drogę z ich przewodnikiem oraz mężczyzną, który podobnie jak oni zgłosił się do tej misji, zachowywała pozory standardowego urządzenia mechanicznego z klasy androidalnej. Dopiero gdy znaleźli się sam na sam z ich nowym towarzyszem, zmieniła program osobowościowy na ten stosowany w domu.
- Christopher Ortega - twórca przedstawił się wyciągając rękę w stronę nieznajomego. Szczęściem pamiętał by użyć swojej własnej, a nie jednego z czterech mechanicznych ramion. Czasami, szczególnie gdy pochłaniał go jakiś projekt, zdarzało mu się je pomylić. - To zaś jest De Three - wskazał na nią, korzystając z jednej z dodatkowych kończyn.
Zasady dobrego wychowania, które zostały dołączone do jej bibliotek zaraz na początku jej istnienia mówiły iż również powinna wyciągnąć dłoń i się przywitać. Zamiast tego odrzuciła kaptur i wykonała podstawowy skan mający na celu określenie przydatności jednostki do wykonania zadań wymagających sprawności fizycznej na poziomie nieco większym niż normalny. Wyniki wykazały iż mężczyzna jest sprawny i zdrowy. Uznała iż może potraktować jego obecność za przydatną. Szczególnie biorąc pod uwagę iż nie posiadali informacji odnośnie sił przeciwnika, jego lokacji oraz stanu uzbrojenia.
- Przeprowadzono skan. Obiekt uzyskał status przydatny, neutralny. - Zwróciła się w stronę twórcy. - Miło mi cię poznać - dodała, kierując spojrzenie zielonych tęczówek na nieznajomego. Jej twarz pozostała nieruchomą maską, jednak syntetyczny głos został dostosowany do tego by wyrażać przyjazne nastawienie. Ułożenie kończyn pozostało jednak bez zmian, skryte pod powierzchnią czarnego płaszcza.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 13-08-2014, 22:36   #6
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Trwało trochę nim dotarł na tereny Księstwa Spirskiego które to nie wywarło na Mike'iem żadnego większego wzruszenia. Ha! Zbieranina obdarzonych sprawczą mocą drogocennego pyłu pyszałków którzy zgromadzili wokoło siebie dość ludzi by cokolwiek zbudować. I dobrze że budowali, kolejne miejsce na trasie gdzie będzie mógł zaciągnąć informacji czy kto czego nie potrzebuje z Powierzchni. To znaczy, o ile będzie mu się chciało po zakończeniu zadania szukać nowego. Za samotny karat diamentowego pyłu można żyć jak bóg przez jakiś czas, a co dopiero za kilka!

Bliżej niezidentyfikowany gulasz a jaskiniowej 'zieleniny' który znał tak dobrze... chociaż herbata z mchu miała jakiś smak. Za dużo tego mchu jak dla jego podniebienia. Mogli by postawić jakiś mocniejszy trunek, no i może coś solidniejszego, ale przecież łowca narzekać nie będzie. Zjadł i przetarł usta grzbietem dłoni. Nie miał pytań. Wiedział wszystko co było potrzebne. Obdarzył nieprzychylnym spojrzeniem innych uczestników tego skromnego posiłku i już niedługo był odprowadzany do przydzielonego mu pokoju. Potrzebował złapać siły na jutro, wykąpać się, choć nie pogardziłby towarzystwem, ale widać gospodarz o tym nie pomyślał. Nudziarz...

Kiedy wyruszali Sunrise był pewny by dwa razy sprawdzić wszystkie swoje rzeczy i opić się do woli świeżej wody z kranika w łazience. Trzeba było dbać o odpowiednie nawodnienie, nie? He he, darmowa woda, nie ma co by się zmarnowała!

Kiedy był już sam na sam z dziwacznym człowiekim i mechaniczną lalką spojrzał na nich z mieszanką obojętności i znudzenia kiedy zaczęli się przedstawiać. Prychnął i splunął na bok krzyżując ręce na piersi.
- "Dawn" - przedstawił się krótko widocznie nie uznając uścisku dłoni za jakiś niezbędny element ceremoniału. - Technofil i jego zabawka, he? Jak przeżyjesz to może się napijemy... - po czym uśmiechnął się krzywo rzucając krótkie spojrzenie na androida mierząc ją od góry do dołu i wracając z powrotem do mężczyzny - ...dobrze ją oliwisz, he? - dodał puszczając mu kilka oczek, po czym wybuchnął śmiechem i ruszył w kierunku ciemności Rudej sięgając po latarkę i pistolet.
- Ruszajcie dupska, nie mamy czasu. - rzucił jeszcze nie odwracając się.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 14-08-2014, 17:19   #7
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Grupa opuszczająca Skałkę

A więc była was trójka. Dwóch mężczyzn i siedemnastoletnia dziewczyna, ale czy wiek miał w tych czasach jakiekolwiek znaczeni? Według wielu ludzi nie miał, a pełnoletność zdobywało się jak w średniowieczu już nawet w trzynastym roku życia. Rzadko w którym miejscu pełnoletność była jakoś normowana. Na szczęście nikt w drużynie która opuściła Skałkę nie był bezużytecznym balastem. Każdy dźwigał ze sobą swój bagaż umiejętności, doświadczeń oraz sprzętu który z pewnością zostanie choć w małej części wykorzystany. Maszerowaliście w milczeniu po uprzedniej wymianie imionami. Tak było wygodniej się komunikować w razie ataku. Nic ponadto nie zapowiadało więcej rozmów. Jeszcze zdążą się nakłócić, kiedy rozwiążą zagadkę i przyjdzie do podziału łupu.


W świetle latarek widać był rude ściany jaskini. Nazwa nie kłamała, kolor czasem tylko nieznacznie się zmieniał. Żelazo? Sól? Trudno było stwierdzić co wpłynęło na barwę, ale w powietrzu dawało się wyczuć sód o metalicznym posmaku. Całodniowa wędrówka przez ten tunel nazywany jaskinią musiał być bardzo nieprzyjemny na dłuższą metę. Powietrze mogłoby tu nawet uchodzić za zdrowe, z pewnością zdrowsze niż gdzie indziej, ale nie znaczyło to że czucie w ustach smaku smoli i żelaza należał do przyjemnych. Oczywiście czuli to Ci którzy mogli.

Po godzinnym marszu, któreś z was znowu oświetliło latarką sufit. Ten jak stwierdziliście, z każdym krokiem uciekał coraz wyżej i wyżej. Ciekawiło was trochę jak daleko będzie uciekał. W pewnym momencie usłyszeliście dziwny szelest. Skierowaliście źródła światła w tamtą stronę, to co zobaczyliście przeszło najśmielsze pojęcie. Ciała zabitych rozpostarte na dziwnych krzyżach zbudowanych ze stalowych rurek oraz innych tego typu elementów jak kątowniki, ceowniki itd. Na trupach żerowały szczury. Wszystkie ciała to byli mężczyźni, sądząc po ubiorach tak samo purpurowi żołnierze z Księstwa Spirskiego jak i górnicy ze Skałki. Przyczyna zgonu wydawał się prosta. Liczne rany kłute, rwane, szarpane…

Grupa opuszczająca Księstwo Spirskie

Druga grupa również planowała w milczeniu rozwiązać zagadkę znikających ludzi. Jeden drugiego w milczeniu postanowił rozgryźć jeśli idzie o mężczyzn, a maszyna analizowała i uzupełniała biblioteki. Skład chemiczny powietrza wykazywał tu dużą zawartość soli i żelaza, co pojawiło się jako kod programu geologicznego w głowie D3. Poza tym nie było tu nic co by mogło zabijać ludzi. Absolutnie nic. Ale nie odeszliście za daleko od bramy, przed wami był jakiś dzień marszu na drugą stronę, a to świadczyło o możliwości szybkiej zmiany otoczenia.

Wy również zauważyliście uciekający do góry sufit, a po godzinnym czasie wędrówki natknęliście się na ucztujące na ciałach trupy. Żołnierze Księstwa Spirskiego których już dziś widzieliście oraz górnicy których kopalnia znajdowała się po drugiej stronie jaskini, oczywiście martwi, przywiązani drutami do żelaznych, krzyżo-podobnych konstrukcji.


Android przeskanował swoje biblioteki, lecz nie znalazła tego krzyża w żadnym pliku przypisanego do jakiejś sekty, gangu czy frakcji. Ortega za to zwrócił uwagę na sposób w jaki zostały połączone ze sobą elementy tworzące krzyż. Żaden z elementów nie wykazywał śladów po spawaniu, lutowaniu czy innej formie łączenia. Wyglądało tak jakby ktoś je po prostu przytknął jeden do drugiego, a te w magiczny sposób stały się całością bez jakiejkolwiek spoiny czy spawu. Ruszyliście dalej. Trupy nie posiadały przy sobie nic, prócz podartych szmat.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 15-08-2014, 10:09   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Peterowi zdarzało się już widywać na trupy - zarówno w gorszym stanie, jak i ofiary przemocy. Życie w skalnych korytarzach to nie sielanka. On sam, czym się raczej nigdy nie chwalił, również przyczynił się do przedwczesnego zejścia paru osób z tego świata. W sytuacji "on albo ja" nigdy się nie wahał.
Zazwyczaj jednak było tak, że truposz zostawał przykryty garścią kamieni. Tutaj zaś... Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś zamiast tablicy z napisem "Nie wchodzić!" umieścił bardziej oczywiste ostrzeżenie, które nawet osobom nie znającym się na literkach mówiło, jaki los spotka idiotę, który będzie się starać wepchnąć swój nos tam, gdzie nie powinien.
Trupów było sporo. Pozostawało zatem pytanie "Jakim cudem pokonano tylu uzbrojonych i uprzedzonych o niebezpieczeństwie mężczyzn?".
Odpowiedzi było kilka, ale najbardziej oczywiste były dwie - albo zabójcy (czy jak ich nazwać) mieli zdecydowaną przewagę liczebną, albo też zastosowano jakąś chemię. Istniały środki, które mogły zwalić z nóg najsilniejszego człowieka, pozbawić świadomości. Jaki problem potem poderżnąć takiemu nieszczęśnikowi gardło? Tu taki sposób można by było zastosować na nieco większą skalę.
Niestety Peter nie miał ani wiedzy, ani też technicznych możliwości, by taką hipotezę zweryfikować. Dlatego też na początek postanowił sprawdzić, czy wszystkie rany zostały zadane "zwykłą" bronią.
A nuż okaże się, że brały w tym swój udział jakieś drapieżniki. No a z twarzy... nie, raczej nie sądził, by z twarzy dało się odczytać, że ktoś został zatruty jakimś gazem.
Na wszelki wypadek sprawdził analizatorem, czy w powietrzu nie ma jakichś szkodliwych składników.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-08-2014, 22:36   #9
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Technofilia - rodzaj parafilii seksualnej: stan, w którym jedynym lub preferowanym sposobem osiągania satysfakcji seksualnej jest wykonywanie czynności seksualnych przy udziale maszyn.
W 2023 Światowa Organizacja Zdrowia umieściła zoofilię w Międzynarodowej Klasyfikacji Chorób ICD-10 jako rodzaj "innych zaburzeń preferencji seksualnych".



Określenie którego użył mężczyzna należało uznać za obraźliwie biorąc pod uwagę tembr głosu oraz sposób w jaki zbadał wzrokiem jej powłokę zewnętrzną. Przy innym sposobie wyrażenia mogło ono jednak zostać uznane za stwierdzenie zaburzenia psychologicznego. Nie zmieniało to jednak faktu iż tak się nie stało. Na szczęście dla niego nie był on pierwszą istotą ludzką, która posądziła twórcę o kontakty cielesne z jej powłoką. Uznała iż należało dodać do biblioteki Dawn’a brak kreatywności oraz wulgarny język, który mógł sugerować pochodzenie z niższych warstw powierzchniowo-społecznych.

Droga, którą mieli przed sobą nie należała do trudnych. Mimo pełnej gotowości bojowej, którą utrzymywała na wszelki wypadek, nie napotkali na nic co mogłoby zmusić ją do użycia broni. Miast tego miała okazję do obserwowania jak sufit powoli ucieka z pola jej widzenia. Było to wrażenie, które zakwalifikowała jako niepokojące. Brak możliwości dokładnej obserwacji otoczenia sprawiał iż zwiększała się szansa na doświadczenie ataku z zaskoczenia. Fakt iż miałby on w tym wypadku nastąpić z góry, bynajmniej nie sprawiał iż jej oprogramowanie skakało z radości.

Trupy okazały się interesującą przerwą w podróży. Nie zamierzała zmarnować okazji do przeanalizowania efektów pracy osób odpowiedzialnych za morderstwa. Z uwagą zbadałą te rany, które były widoczne, a następnie poświęciła chwilę by ujrzeć te, które zostały zakryte materiałem. Już na samym początku zaobserwowała pewną mnogość narzędzi, którymi posłużyli się sprawcy. Na ciałach znajdowały się bowiem zarówno rany kłute, szarpane, jak i miażdżone. Musiano zatem użyć zarówno ostrzy jak i formy młotów, włączając w to również coś, co było zdolne do wyrwania fragmentów ciała. Być może jakieś zwierzę lub przyrząd mechaniczny służący do rozrywania materii? Z biblioteki wynurzył się obraz szczypców, a ona musiała przyznać iż są one opcją wysoce prawdopodobną.
Następnie zbadała otoczenie. Brak krwi w miejscu, w którym ciała zostały złożone pozwalał na przypuszczenie iż nie jest to miejsce, w którym mężczyźni zginęli. Najprawdopodobniej przyniesiono ich tutaj już na krzyżach, lub przyniesiono je z nimi, a następnie na nich zawieszono. Oprawcy musieli zadać sobie sporo trudu by czegoś takiego dokonać. Znaczył to iż owe ludzkie krzyże mają stanowić ostrzeżenie dla tych, którzy wkraczają na ich teren. Względnie pokazem możliwości i braku zahamowań. Najpewniej miały tu do czynienia oba te czynniki.
Wracając do badania ciał doszła do kolejnego ciekawego odkrycia. Mimo bowiem iż ran było wiele, żadna z nich nie wyglądała na śmiertelną. Biorąc pod uwagę tą informację nie było trudno dojść do wniosku iż mężczyźni umierali przez jakiś czas. Istniała szansa na to że ich męczarnie miały dostarczyć rozrywki oprawcom. Dokładniejsze zbadanie ran nie wykazało niczego, co mogłoby dodać coś więcej do danych, które już zebrała.

Kończąc, zapisała dane w podręcznej bibliotece mającej przechowywać dziennik z tej wyprawy.
- Znalazłaś coś ciekawego, De? - Usłyszała pytanie twórcy. Wytarła więc ślady krwi jakie pojawiły się na jej dłoniach i zwróciła do niego.
- Zgon nie nastąpił od razu. Rany które znajdują się na ciałach nie są śmiertelne. Zapewne umierali powoli, będąc jednocześnie przenoszonymi w to miejsce. Istnieje szansa iż pozbawianie ich życia sprawić miało oprawcom przyjemność. Dane są jednak zbyt skąpe by potwierdzić tą tezę. Bez wątpienia jednak ich ciała użyte zostały jako znacznik terytorium i przestroga dla tych, którzy zapuszczają się do wnętrza jaskini. Istnieje 89% szansy na to iż podobne znaki zostawili przy pozostałych wejściach. Kalkulacje wykazują iż prawdopodobieństwo likwidacji tej grupy przez osobniki, które zajęły jaskinię jest wysokie. Doradzane jest wycofanie się i powrót z większymi siłami lub zaniechanie misji.
- De… - Profesor nie był najwyraźniej zadowolony jej opinią i nie zamierzał się nią kierować. Szansa na taką reakcję wynosiła 94%, szansa na przekonanie go o słuszności jej rady - 11%.
- Wybacz - wyraziła skruchę, po czym powróciła na swoje miejsce u jego boku. - Powinniśmy ruszać - zwróciła się do towarzyszącego im mężczyzny.
Jednocześnie, bez wykonania obliczeń słuszności gdyż nie uważała ich za konieczne, wysunęła wbudowane katary. Od tej chwili mieli się bowiem znajdować na terytorium wrogo nastawionych jednostek, których siła niszczenia znacznie przewyższała ich własną. Zostanie przyłapanym na braku gotowości mogło zakończyć się śmiertelnie.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 16-08-2014 o 12:50.
Grave Witch jest offline  
Stary 15-08-2014, 23:32   #10
 
wyborowagold's Avatar
 
Reputacja: 1 wyborowagold nie jest za bardzo znanywyborowagold nie jest za bardzo znanywyborowagold nie jest za bardzo znanywyborowagold nie jest za bardzo znany
Z coraz większą dociekliwością dochodziło do głosu pytanie, czy skoncentrowanie Clo jest wynikiem strachu i zaangażowania w powierzone jej zadanie, czy też skurczów żołądka i dokuczliwej posuchy w ustach. Od czasu do czasu dostrzegała wodę skraplającą się po ścianach jamy, ale nie śmiała dłużej zatrzymać na niej wzroku – nie chciała odkrywać swoich słabości wobec pewnie stąpających towarzyszy. Jeszcze większy strach wzbudzała w niej świadomość popełnionego błędu. Końcuszkami palców starała się wymacać skrawki materiałów ukryte zazwyczaj w tylnej kieszonce torby na narzędzia. Materiał był niezbędny do zrobienia wybuchowego zawiniątka, którym mogłaby cisnąć w stronę wroga. Zaczęła właśnie urywać kawałek koszulki, kiedy w pośpiechu skierowała światło w stronę nadchodzącego dźwięku i odsłaniającego się zarysu masakry.

Odpychający odór powalił Clo na kolana, a słone łzy kazały jej przykryć nie tylko nos, ale i oczy. Nieraz była światkiem jak ze złamanej czy rozciętej kończyny jakiegoś górnika ciekła ciemnoczerwona substancja, lecz jeszcze nigdy w życiu nie widziała martwego człowieka. Tym bardziej przerażał ją widok zmasakrowanych zwłok. Clo coraz szybciej wodziła po twarzach górników po czym cofnęła się o kilka kroków i przykucnęła pod ścianą tunelu.

- Ci ludzie są tak bardzo zmasakrowani, że nie jestem w stanie rozpoznać, czy jest wśród nich Tar. Powiedziała cicho nie odrywając rąk od twarzy. Po chwili jednak powolnym ruchem starła łzy, zacisnęła ręce na podbródku i z lekkim roztrzęsieniem przyglądała się marionetkom czekającym na kuglarza. Umysł Clo dorastał w ekspresowym tempie. Nagle wstała, bezkompromisowo podeszła do jednego z górników, wyjęła nożyczki i wycięła z jego koszuli materiał, który pocięła na odpowiednie kawałki, wypełniła prochem, plastikiem i przyozdobiła dwoma centymetrami łatwo palnego kabla.

- Nie jestem tu dla pieniędzy tylko po to, aby odnaleźć i zgładzić tych, którzy zabili Tara! Rzuciła z pewnością siebie, która nawet ją zaskoczyła i ruszyła w głąb tunelu świecąc cały czas w kierunku zanikającej dziury.
 

Ostatnio edytowane przez wyborowagold : 16-08-2014 o 07:11.
wyborowagold jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172