Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-11-2014, 23:41   #11
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Kolejny raz zostałem wychujany. Pomijam mojego farta w unikaniu kul - to jedyne co wyszło mi w dniu dzisiejszym.
Dwie sprawy, które wkurwiły mnie dokumentnie - w przyczepie tego złomu nie było mojego sprzętu, a w dodatku złom okazał się chodliwy. Jakaś pizda odpaliła silnik i ruszyła w siną dal. Prawdziwy rajd po wybojach, gość nie szczędził gazu i silnika. Gorzej, że moja głowa i percepcja cierpiały na tym wszystkim. No i miałem obcy nóż - kuuurwa!

To właśnie podczas moich posranych rozmyślań nad jakością alkoholu, pracą i klnięciem na cały Świat, przejażdżka kończy się tak gwałtownie jak się zakończyła - nagle, jakby samochód w coś przypierdolił. Przygrzmocam i ja, głową w tył paki. Trochę mnie mroczy, ale wzrok szybko wędruje w górę.
Tak szybko dostrzegam pudding z krwi i mózgu kierowcy. Ktoś ma niesamowitego cela, aby upierdolić pędzącego kierowcę. Kurwa, moje rzeczy. Mój kochany nóż i gnat.. noż kurwa.
Fatalny dzień, do końca zjebany.

- Rzucić broń! – padła komenda – Poddajcie się, jesteście otoczeni.

Oho! Do mojej zamroczonej bani dochodzą krzyki. Zaraz potem zmysły wracają na swoje miejsce. Zaczynam słyszeć ludzi nadchodzących z kilku stron. Są dobrzy, ale nadal robią hałas. To tutaj gałązka, to tu kamyk. Mój mózg zaczyna naliczać ich coraz więcej. No ładnie kurwa.. dopadli mnie Ci zamaskowani. Tylko skąd do ciężkich jaj Molocha wiedzieli, że jestem tutaj? Rozumiem, że to pajace bez moralności, ale lecąc za mną przez dżungle zgubiliby się w sekundę.
Słyszę jak podchodzą bliżej.

Próbuje obserwować ich znad pogiętej burty. Są coraz bliżej..
Jeśli to Ci ludzie, jeśli przyszli po mnie... Wyskoczę z tego crapu na najbliższego z nich, złapię i grożąc nożem zaciągnę w dżunglę. Tam mnie nie złapią.

Sprawdzam po raz kolejny.
Nie no.. kurwa. Nie wyglądają jak tamte małpy. Są uzbrojeni po zęby, ale nie zamaskowani.

- Rzucić broń! – ponownie krzyknął któryś z nich.
Po chwili wtóruje mu kilka przekleństw w hiszpańskim, które zostają ucięte przez strzał z pistoletów. To ładnie. Egzekucja na drodze. Po chwili wylatuje salwa z grubszej zabawki. Nie pierdolą się.
Nasłuchuje uważnie skąd padły strzały, ale głowa pulsuje w dalszym ciągu. Nie wiele to pomaga.
Jednak zdobywam informacje - z nasłuchu wychwyciłem lokację tych ludków. Wielu z nich siedzi w krzakach po obu stronach drogi, goście nie noszą emblematów zamaskowanych morderców z Avon Park. O tyle dobrze..
Ale chodźcie tutaj.. dawać. Nadal mam plan z wyskokiem i zniknięciem w dżungli. Nie mogę tylko zlokalizować tych typów idących po burtach.

- Ostatnie ostrzeżenie! - padło od strony zarośli po drugiej stronie drogi. Zaraz potem słyszę odgłos puszki obijającej się o metal karoserii i towarzyszący temu syk. No kurwa mać! Gaz. To już po mnie.
Sytuacja jest chujowa. Banda nieznanych mi typów siedzi po krzakach i jest gotowa zrobić sito z wraków. Terminatorem nie jestem, nie przeżyje tego. Krótki nasłuch dał mi pobieżny ale klarowny pogląd na rozlokowanie napastników.
W momencie w którym słyszę metalowy odgłos, a po chwili syk wiem, że jest porobiony - gaz łzawiący. Rzucma nóż, wyciągam łapy w górę tak, aby były widoczne i krzyczę głośno

- Dobra kurwa.. już wychodzę wy pierdoloni leśni amatorzy z młodników Seattle. Tylko sklej tam mordę plebsie i więcej nie krzycz, dobra?

Podnoszę się ostrożnie na tyle na ile pozwala ulatniający się gaz i wrażenia po szalonej wyciecze. Wstaje powoli, bez gwałtownych ruchów. Przez chwilę stoję w przyczepie po czym znowu krzyczę

- Wyskakuje z przyczepy, bez spuszczania się w gacie z niepotrzebnych nerwów, koleszkowie.

I zeskakuje z paki wprost na drogę. Zakładam ręcę na potylicę stojąc nieruchomo i czekająm na rozwój wypadków

****

Gaz szybko rozprzestrzenił się spowiajając wraki w gęstej chmurze. Przytomnie opuszczam strefę rażenia, stojąc teraz zupełnie odsłonięty na środku piaszczystej drogi. Czuje się jakbym zaraz miał spotkać się z plutonem egzekucyjnym. Pochowani ludzie uzbrojeni po zęby, zajebiście wykonana zasadzka. Gotowi podziurawić wszystko i wszystkich niczym sito.

Od strony krzaków wychyla się kilka postaci, wojskowe kamizelki, solidne karabinki, spokojne ruchy, ale co ważniejsze opanowanie. Jakaś banda najemników, albo niedobitki armii, cholera ich wie. Dwóch z nich zbliżyło się powoli do mnie, cały czas celując.

- Na ziemię.

Wzdycham krótko i zachowując pozę dłoni na głowie, klękam na kolana na drodze. Czekam na dalsze instrukcje. Jednocześnie rozglądam się i obserwuje uważniej typów.
Ponownie czuje dotyk sznura. Drugi raz w ciągu tego dnia jestem więźniem. Czy to jakiś żart? Pierdolony wielki mutant-aligator, patron tutejszych mutasów się na mnie uwziął? I chuj. Nadal będę wyżynał tutejsze mutasy. Oczywiście, jeśli wyjdę z tego cało.

Wkrótce strzały dobiegające od strony obozowiska ucichły, więc nikt nie pokusił się o wielkie spierdalando. Z resztą jak? Pilnują nas uzbrojeni po zęby ludzie. Krzywe spojrzenie i kula w plecy. Kurwa mać.. nie lubię takich sytuacji. Puszczają nas marszem, oczywiście.. w znanym mi kierunku. Do miejsca z którego niedawno spierdoliłem
Po raz kolejny widzę wierzę na której stoi karabin, teraz milczy. Nie wodzi lufą, grożąc śmiercią od ołowiu.
Plac to istny burdel w Vegas. Pełno ciał, ktoś kogoś wynosi, jacyś obcy ludzie. Noszą śmieszne kurtki z gwiazdami jako emblematem. Co jest kurwa? Reżim komuchów na Kubie przetrwał i zrobił desant w Miami?!
Zaczęli sprzątać ciała, nawet odcieli wisielców. Kurwa, otarłbym łezkę wzruszenia gdybym tylko nie miał związanych łap i.. tak bardzo mnie to nie jebało. Dobrze, że to nie ja tam dyndam.

Szef grupy, która zaczaiła się przy drodze wylotowej wymienił kilka słów z kilkoma milicjantami. Po chwili prowadzą nas do ciemnego baraku, gdzie zostajemy zamknięci na czas nieokreślony.

I następuje chaos. Początkowo krzyki, potem rozmowy. Ludzie zaczynają spekulować. Moje szczęście w nieszczęściu, że znam hiszpański, ale nie mam zamiaru socjalizować się z tymi ludźmi.
Niejasne przeczucie mówi mi, że ta banda ma jakiś cel. Czegoś szukają.

Po kilku minutach, gdy biorą kilku jeńców z sobą, moje przeczucie staje się pewne. Przesłuchanie
***

Po długim czekaniu przyszła kolej na mnie. W drugiej części baraku czeka na mnie stolik i dwa krzesła. Wszystkiego pilnują dwaj goryle. Na jednym z krzeseł siedzi zmęczony życiem i ludźmi żołnierz.
Pospolita twarz, normalne i proste rysy, lekko rozczochrane włosy koloru brązowego. Nie wyróżnia się.

- Jak się nazywasz?

W chwili zrównania się wzroku, opuszczam swoje “zasłony”. Twarz przybrała odpowiedni wyraz weterana, a oczy wystukiwały Morse’m jedno - jestem pierdolonym Łowcą Mutków.. kim jesteś, skoro ja zwiedziłem piekło?
Na pytanie odpowiedziam krótko.

- Jim Thomson. Znają mnie też jako Mały.

Tamten zmarszczył czoło jakby się nad czymś zastanawiał.

- Nie wyglądasz mi na jednego z nich. Coś Ty za jeden?

Parskam krótko ubawiony stwierdzeniem. Detektyw z Teksasu, nie ma co...

- No popatrz. To nie takie skomplikowane. Jestem prostym człowiekiem z bagien, rdzennym mieszkańcem Miami. Przybyłem do wioski w której teraz jesteśmy.. właściwie to byłej wioski i wtedy wpadły te małpy, które wytłukliście. Dałem się podejść, zaatakowali z rana i oto jestem.. skurwiele zajebały mi sprzęt. Gdybym go tylko znalazł uwierz mi - mógłbyś mnie szukać w dżungli i z dziesięć lat.


- Czyli złapali Cię przez przypadek. A co robiłeś wcześniej? W okolice Avon Park też trafiłeś przez przypadek?

- Jestem człowiekiem chodzącym po dżungli jak po własnym ogródku. Czasami przeprowadzam ludzi, czasami pomagam - głównie mam jedno zajęcie. Wyrzynanie mutantów. Kiedyś byłem taki jak Ty - psem wojny. Mam podwójny niefart.. najpierw złapali mnie oni, nie znalazłem sprzętu i wpakowałem się na pakę samochodu, który zatrzymaliście. Rozjebaliście kierowcę, pokrzyczeliście potem ktoś rzucił gaaaaz. I teraz jestem tutaj. Kurwa.. po cholerę ten idiota ruszał tym złomem?


- Tak, tę wersję mieliśmy na żywo. Mnie interesuje co porabiałeś w Avon Park.

- Przechodziłem do wioski w której mnie złapano. Tam chciałem uzupełnić zapasy.

- No tak, znowu coś przytrafia się przypadkiem. Pewnie o zatopionej w bagnie karawanie, którą wyrżnięto na krótko przed tym też nic nie wiesz? - oparł ręce o stół i złożył palce patrząc Jimowi prosto w oczy.

Wzdycha. Długo i z rezygnacją.
- Słuchaj.. nie znam się na waszych bandach. Przypominacie mi małpy, które ktoś uzbroił i nafaszerował dragami. A potem stworzył “armię”. Gówno nie żołnierze. Nie obchodzą mnie wasze porachunki, nawet nie wiem kto jest kim. Którzy palanci robią laskę którym, kto kogo w dupę ładuje, kto kogo wiesza czy rozwala nad dołem z trupami. Nalęgło się was niczym moskitów. Nawet nie wiem kim wy jesteście.
Nie daje się złamać czy zapędzić w kozi róg. Nie zmieniam wyrazu twarzy, a oczy świdrują duszę typa. Uwielbiam to robić, zwłaszcza na pozerach z NY czy Vegas. Hegemończycy też się łamią. Tutaj mieszkają najtwardsi ludzie. Tylko teksański facet dorówna typowi z Miami.

Wojskowy puścił mimo uszu obelgi, jednak nie wyglądał na zadowolonego.

- W tym momencie jesteśmy Twoją jedyną szansą na wyjście z tego baraku w jednym kawałku. Jeśli tak bardzo masz ochotę pogadać z bandą małp - tutaj uśmiechnął się lekko - możemy Ci to załatwić szybciej niż myślisz. Oni z przyjemnością uciekną się do bardziej bezpośredniego podejścia, w końcu dla nich nie różnisz się wiele od reszty. I nie próbuj mnie teraz wkurzać. Niewarto.


Mężczyzna odetchnął spokojnie i kontynuował.

- Avon Park, karawana. Skoro dżungla to Twój ogórdek chyba wiesz co się dzieje pod Twoim nosem?
Jim uśmiecha się lekko.

- Gdybyś dał mi nóż.. z miłą chęcią bym się z nimi rozprawił. Znam takich ludzi jak wy. Jesteście mocni gdy macie przy sobie tony pukawek, ale uzbrojeni w nóż, łuk, mając na sobie ubranie i w środku dżungli przeciw mutantom żaden z was nie byłby taki twardy.
Uśmiecha się ponownie.
- przerywam na chwilę i zamyślam się. Muszę wybadać tego typa.
- Mój ogródek. Mój ogródek.. Avon Park kojarzę, oczywiście, że tak. Było tam osiedle przed wojną. Szlaków karawan nie znam, waszych porachunków też nie. Przypomnij mi kim jesteście i kto kogo rozwalił, a może coś skojarzę. Serio, mam lepsze rzeczy do roboty niż śledzenie coraz to nowych grup uzbrojonych po zęby.

Żołnierz popatrzy na mnie, jak na wariata, ale ciągnie tą grę dalej:
- Twoi porywacze byli zwykłą, najemną bandą. Bardzo możliwe, że należeli do Fernando Gonzagi, ale nie mamy na to żadnych dowodów. Gonzaga to jeden z tutejszych watażków, silnie związany z handlarzami prochów z Orlando. Ci drudzy to ludzie generała Juareza, ale o nim chyba słyszałeś co?

- No cóż.. nie miałem farta tym razem. O generale słyszałem, ale wielkim światem się nie interesuje. Fakt, typ jest dosyć znaną figurą i dosyć mocną.

- Właśnie. Wyboraź sobie zatem co by się stało, gdyby nagle zginęła mu ciężarówka na terenie należącym do kogoś, kto zarzeka się, że jest mu lojalny. Ktoś chyba chciałby to wszystko zatuszować. - bystre oczy błysnęły w półmroku.

- Zależy co kto przewozi. Może broń.. ale sądząc po wkurwie generała, są to jakieś prochy. Mniejsza, nie interesuje mnie to gówno. Prochy to ścieki, które mącą łeb, a każdy kto je bierze, SZCZEGÓLNIE jeśli jest w jakieś grupie najemniczej czy wojsku prywatnym, jest cienki jak dupa węża z Waszyngtonu. Może jedni rozwalili drugich.. mój ogrodek obejmuje całkiem spory teren. Tak czy inaczej: możliwe, że widziałem typów rozwalajacych konwój w pył. Jacyś zamaskowani goście. Wypruli magazynki… marnotrastwo… rozjebali konwój i zabrali skrzynie z emblematem planety i napisami na niej. Jakimś cudem mnie wypatrzyli i wiem, że mam z nimi kosę. Albo ja, albo oni. Widzieli, że jestem świadkiem. Oddajcie mi moje rzeczy i puśćcie wolno. Powiedziałem wszystko co wiem.

- Obawiam się, że nie możemy tego zrobić. W każdym razie jeszcze nie. - Mężczyzna wyciągnął się na krześle i sięgnął po papierosa - Zdejmijcie mu więzy.

Jeden z żołnierzy płynnym ruchem rozcina sznur krępujący nadgarstki.

- Palisz? - dodał wyciągając paczkę w stronę łowcy.
Wreszcie poczuł wolność. Wkurwiało go to, że jeszcze go trzymają ale był pewien jednego - zaraz poproszą go o przeprawienie przez niebezpieczne tereny. To oznaczało jedno: zarobek.
- Czasami, ale ta sytuacja tego wymaga - to powiedziawszy poczęstowałem się jednym i włożyłem do ust.
- Skoro nie chcecie mnie wypuścić, to czegoś potrzebujecie. Pewnie przewodnika, przeprawy. Łowcy Mutantów. Chociaż oddajcie mi mój sprzęt.. dostaje pierdolca bez moich wiernych zabawek.

- Nie mamy potrzeby Cię tutaj trzymać, ale nie możemy Cię tak po prostu puścić. Umiemy sobie poradzić w dżungli, nie Ty jeden po niej wędrujesz, ale masz jedną zaletę. Wiesz jak wyglądali napastnicy i właśnie tego od Ciebie oczekujemy. Pomożesz nam ich namierzyć. Będziesz miał pewną swobodę działania, bądź kreatywny, nie ma sensu żebyśmy Cię niańczyli. Kiedy będą już martwi, pójdziesz w swoją stronę. Tylko nie próbuj sztuczek, bo prędzej czy później dorwą Cię oni, albo generał. Co ty na to?
- Dwie sprawy: chcę odzyskać mój sprzęt. Nie ważne jak, jeśli ma go ktoś z Twoich ludzi odbierz mu go, w przeciwnym razie złodziej skończy z nożem w oku. Moje jest kurwa moje. Druga sprawa: jeśli osobiście zajebie kogoś z tych zamaskowanych pedałów, jego rzeczy są zapłatą za moje usługi. Stoi? Na wszystko co powiedziałeś godzę się.

- Twojego sprzętu nikt nie ruszał, pewnie ciągle leży gdzieś w tutejszych magazynach, w końcu nawet rebelianci muszą z czegoś żyć. Co się stanie ze złodziejami mnie nie interesuje tak długo jak znajdzie się ładunek. Gdybyś chciał się z nami skontaktować zostaw informację u naszego człowieka w Orlando, odewzwiemy się do Ciebie. Gość nazywa się Spike, handluje złomem na targu w Orlando. Powiedz, że przysyła Cię porucznik Matthew Lemon.

Kiwam głową. Nowa robota, nowe wyzwanie, nowe zarobki.

***

Zostaje puszczony wolno. Na tyle, na ile pozwala mi umowa. Puszczam się szybkim marszem do wioski z zamiarem DOKŁADNEGO przeczesania jej w poszukiwaniu mojego sprzętu.
Jeśli znajdę złodzieja.. zajebie. Przy okazji poszperam, może znajdę coś ciekawego.
A potem? Potem ruszę do Orlando. Dawno tam nie byłem.
 
Gveir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172