Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-10-2014, 03:08   #1
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
[Dni bez Słońca] Oświecenie - SESJA ZAWIESZONA


Cytat:
Z Daemonum,

I Lucyfer, wygnany z domu Ojca, stworzył Piekło na wzór i oblicze swoje.
I z nienawiścią, i z zawiścią patrzył w górę, ku Niemu i Stworzeniu jego.
I wołał ku Niebiosom: “Skąd w Tobie, Ojcze, tyle miłości do Człowieka? Czyż nie jest on zaledwie cieniem łaski, którą mnie wypełniłeś? Czy nie jest z prochu ulepiony i czy, po stokroć, w proch się nie obróci, podczas gdy ja stał będę w wiecznej chwale u Twych stóp, Ojcze?”
Ale Pan nie raczył odpowiedzieć Lucyferowi.
I Lucyfer uniósł się dumą, i rzekł: “Nie będzie Człowiek zasiadał po prawicy Ojca. Gdy objawią się jego ułomności, zostanie strącony w Czeluść, jako i ja zostałem strącony w Czeluść.”
I stał się Lucyfer cieniem w ciemności i szmerem w ciszy. Kroczył między ludźmi, a przed nim sunął strach, a za nim podążała śmierć. Lecz człowiek nie odwrócił się od Ojca w swoim przerażeniu, a skrzesał ogień i wybudował palisady by odgrodzić się od mroku.
Tak, pierwsza myśl Lucyfera nie przyniosła owocu.
Wrócił więc Lucyfer do Czeluści i tam zgotował ludziom ból - chorobę. I wypuścił je na Plemię Ludzkie, by w męczarniach własnego ciała Człowiek odwrócił się od Ojca. Człowiek jednak zebrał zioła, które Pan posiał na ziemi i wyrwał korzenie, które Pan rozpostarł pod ziemią i odgonił wrzody, i uciszył cierpienie.
I tak druga myśl Lucyfera nie przyniosła owocu.
Ukrył się więc Lucyfer jeszcze głębiej w Czeluści i umilkł, choć oczy miał szeroko otwarte i uszy wyczulone. Słuchał więc i patrzył na Plemię Ludzkie, aż pojął największą słabość Człowieka.
I znów opuścił Lucyfer Czeluść, i kroczył między ludźmi piękny i słodki, jakim go sobie zamierzył Ojciec. I spotkał Lucyfer kobietę, a kobieta spotkała Lucyfera. I spaczył Lucyfer kobietę i nazwał ją Lilith. A Lilith ruszyła pomiędzy plemię ludzkie i zadawała ból, i zabijała, i niszczyła. A ten kogo dotknęła Lilith, zadawał ból, zabijał i niszczył.
I wskazał Lucyfer na Lilith, i zakrzyknął: “Patrz na Człowieka. Oto do czego zdolny jest Człowiek.”
A Pan spojrzał na dzieło Lucyfera i zapłonął w gniewie.
Posłał Michała z niebios do Czeluści by zwojował Lucyfera. Długo trwały zmagania, a całe Stworzenie drgało w posadach. Wulkany pluły lawą, a morza zalewały kontynenty. Wreszcie ziemia pękła na pół, a Michał przekuł Lucyfera Włócznią i wepchnął go do Klatki. Zebrało się sześć zastępów anielskich i zapieczętowało Klatkę, by nigdy Wąż nie wypełzł znów na ziemię, pośród ludzi.
Spóźnił się jednak Pan w swoim gniewie, i spóźnił się Michał ze swoją włócznią, i anieli z sześciuset sześćdziesięcioma sześcioma pieczęciami. Albowiem zło zostało zasiane i zrodziły się z ludzi demony. A gdy ich ojciec rozerwie wreszcie swe kajdany, z niebios spłynie ognisty deszcz, słońce wzejdzie na zachodzie, a ziemia strząśnie Plemię Ludzkie ze swojej powierzchni.
I tak trzecia myśl Lucyfera przyniesie owoce.
Jelena


To był gówniany rok, a szczerze mówiąc gówniane kilka lat. Ile dokładnie, trudno stwierdzić. Liczyła, ale jakoś niezbyt dokładnie.
Jakoś tak pięć lat temu zgasło słońce i piekło wypełzło na ziemię. Włącznie z nią, ona też była kawałkiem piekła. Takim trochę niertodooksyjnym, trochę rockandrollowym, ale jednak mordującym nieopatrznych wędrowców potworem.
Potworem, któremu towarzyszył zakonnik od Świętego Michała.
Który to zakonnik dał się opętać.
Który to zakonnik dał się opętać demonowi z misją zabicia wszystkich skrzydlatych aniołków, które spadły z nieba na ziemię.
No kto daje się tak opętać? Kto? Daniel się daje, zupełnie nie pytając jej o zgodę. Skurwiel. I zaraz zaczyna gadać coś o jakiejś książce. Kogo obchodzą książki, kiedy na każdym kroku można nadziać się na coś co z chęcią cię zje, zamorduje albo zgwałci? Daniela, Daniela obchodzi bardzo. A może raczej to coś, co się w nim zagnieździło i coraz częściej wyłazi na wierzch? Coraz głębiej zapuszcza korzenie w duszę Jaśnie Oświeconego Pana Zakonnika?
I tylko “Veritatem Signorum! Veritatem Signorum! Gdzie, ach gdzie jest, Veritatem Signorum?!


Echo i Ezekiel


Uszy Echa rozbrzmiewały zebranymi przez Ezekiela nawoływaniami.
Veritatem Signorum, jakiś diablik ma Veritatem Signorum” - pełen oburzenia kobiecy głos wrzeszczał tysiącem zbolałych gardeł.
Co to jest? Cóż potrafi?” - zupełnie gdzie indziej pytał suchy jak papier głos starca, uczonego, fanatyka wiedzy, coraz głośniejszy, niczym dźwięk rozdzierania bezcennych pergaminów - “Nigdzie… nigdzie… nic… nigdzie… nie mogę nic znaleźć! Co to jest? Veritatem Signorum…
Pan kazał szukać starych ksiąg” - słaby głos nastoletniego dziecięcia na skraju wyczerpania, głos blady, pozbawiony krwi, pozbawiony serca, głos niewolnika - “Nie wiem jak starych… bardzo starych, z łaciną… napisał nam na kartce… Veritatem Signorum.
Głosów było tak wiele, że zlewały się w jeden, chaotyczny jęk pożądania, powtarzający nieustannie “Veritatem Signorum, Veritatem Signorum, Veritatem Signorum.
Aż nagle Ezekiel zamilkł i w umyśle Echo zakwitł jeden ostatni głos, cichy, spokojny, pewny - “Veritatem Signorum należy zwrócić Zakonowi.


Anthony Marching


-Tony, Tony, Czarujący Tony - śmiała się Victoria Pasquale, niegdyś wielka łowczyni wampirów, dziś pijaczka i hazardzistka, szukająca schronienia w lokalach uczęszczanych przez demony i diabły. Z nimi przynajmniej nie miała na pieńku i zawsze mogła mieć nadzieję, że któryś z potępieńców ochroni ją w razie gdyby jakiś spragniony zemsty krwiopijca pragnął jej szyi.
Victoria lubiła pokera i czasami nawet wygrywała. Była też dość miłym, ciepłym i miękkim towarzystwem. Nie wzdragała się też przed ostrzejszymi zabawami, co sprawiało że była dość popularna wśród Dzieci Niosącego Światło i Upadłych Aniołów. Poza tym, oferowała też wiedzę.
Zgarnęła ze stołu spory kopczyk żetonów z kapsli po piwie i wygraną w postaci zwiniętych z trupów fantów. Złoto, srebro i platyna podzwaniały, gdy próbowała je ułożył w pokaźny stosik.
A ty nie wybierasz się na poszukiwania? Podobno wasza Królowa wyznaczyła nagrodę za głowę tego, który położył łapę na tej książczynie. Podobno można wygrać własne piekło. Nie chciałbyś być Księciem? Mieć własny legion?
Anthony Marching dobrze wiedział jaka jest stawka. Ten kto znajdzie Księgę zostanie trzecim po Lucyferze, który i tak jest wiecznie nieobecny, a więc gdyby ktoś taki, jak Tony złapał winowajcę i dostarczył łup Lilith mógłby liczyć na szybki, a nawet gwałtowny awans do pierwszej ligi.
A jednak problem polegał na tym, że jakoś nikt nie mógł jednoznacznie stwierdzić, co to za beletrystyka, ani gdzie można zacząć jej szukać.
- Lubię cię Tony - Victoria przetasowała karty wprawnym ruchem, lecz zamiast rozdawać do pokera rozłożyła je w wachlarz. Przesunęła dłonią nad stołem i wyciągnęła jedną z kart. Spojrzała na nią, uśmiechnęła się i wyłożyła wierzchem do góry - Więc zdradzę ci pewien sekret - powtórzyła proces. Druga karta wylądowała obok pierwszej - Ale nie za darmo.
Jeszcze raz i jeszcze raz sięgała po karty, aż leżały przed nią cztery uśmiechnięte damy.
- Chcesz znać ten sekret Tony? - uśmiechnęła się szeroko. Piąta dama talii.


Salvador


Paryż był piękny. Paryż był wielki. Paryż łagodził obyczaje.
Trzy wielkie rody zagościły w Paryżu i podzieliły go niczym wielki tort między siebie.
W L'Hôtel des Invalides ulokowali się Drakulingowie pod wodzą pięknej Paz, Wielkiej i Ostatniej Narzeczonej Draculi Samego. Panował tam spokój, dobry smak i życie zdawało się pozornie nie być zbyt odmienne od tego sprzed śmierci słońca. Paz była tradycjonalistką, lubiła porządek i nie znosiła nieuzasadnionej przemocy. W życiu mieszkańców południowego brzegu Sekwany, prócz noszenia kolorowych wstążek z herbami tych wampirów, do których należeli, niewiele się zmieniło. No może jeszcze, obowiązek Donacji. Tak to nazywano w królestwie Drakulingów… tam wszystko nosiło pozór dobrowolności.
Jednak gdy wzięło się pod uwagę alternatywy, nawet ta obłuda wydawała się pociągająca.
Na wschodzie, wśród katakumb Pere Lachaise gnieździła się śmierdząca zgraja, brudnych dzikusów, jakby powiedziała Paz. Kolonia Nosferatu, jakby powiedzieli Łowcy wampirów. Brzydkie miejsce, dla brzydkich i w większości skupionych jedynie na piciu krwi drapieżników. Mieszkańcy tej części Paryża wyciągnęli w tym rozdaniu bardzo słabą kartę. Traktowani jak bydło, byli wręcz hodowani przez zgraję białoskórych, łysych wampirów. Nosferatu nie mieli przywódcy, żyli niczym jeden organizm, albo ul bardzo dziwnych pszczół.
Na zachodzie natomiast, w Ogrodach Trocadéro zebrała się ostatnia grupa, zwąca się Senatem Kainitów i odwołująca się jeszcze do starożytnych tradycji rzymskich. Senatowi owemu przewodził Primus Caius zwany również Lisem. Wbrew swemu zamiłowaniu do antyku nie był on aż tak stary, choć jego krew była czysta prawie jak łzy dziewic, którymi tak lubił się zabawiać. Trzeba było przyznać, że na Trocadéro dbano o kultywowanie najświetniejszych tradycji Starożytnego Rzymu - republika mieszała się tu z orgiami, a womitoria z zażartymi debatami. Nawet igrzyska rozgrywały się całkiem realistyczne. Jedynie zamiast wina lała się krew.
Cały Paryż podlegał tym trzem wielkim rodom. Prócz linii demarkacyjnej między wschodem, a zachodem, na której to linii znajdowała się skażona świętością ziemia niczyja z kościołem Sacre Coeur - dawną siedzibą Zakonu Świętego Michała Archanioła, do której nie miał dostępu żaden nieludzki stwór. Ziemia wkoło budynku przesiąknięta była solą, a mury żelazem. Od czasu gdy zagłodzeni przez wampirze oblężenie zakonnicy odebrali sobie życia w rytualnym samobójstwie nikt nie miał tam już wstępu.
To właśnie miejsce mamiło Salvadora nieodkrytymi tajemnicami i odpowiedziami na setki, a nawet tysiące pytań, o których zadaniu nawet jeszcze nie marzył. Problem polegał jednak na tym, że Salvador był miłym gościem Paz Drakuliny, a Sacre Coeur znajdowało się daleko za Sekwaną, pomiędzy dwoma gniazdami węży. Spotkanie między łowcą, a odpowiedziami nie było więc niestety tak oczywiste i nieuniknione, jak próbował sobie wmówić.



Miriam


Anioł Stróż był jednym z ostatnich swego rodzaju. Większość mu podobnych dawno już poddała się grawitacji, która ciągnęła ich ku ludziom. Większość z żalem, ale i ze szczerym przekonaniem o słuszności podjętej decyzji upadało by kroczyć wśród swych podopiecznych, służyć im pomocą i ochroną przed coraz bardziej okrutnym światem.
Ten jednak Anioł Stróż był wytrwały, a może raczej brak mu było przekonania, brak mu było determinacji. Może trochę się bał, a może potrzebował czasu by podjąć właściwą decyzję.
A może jego przeznaczeniem było zostać świadkiem niepokoju w niebiosach.
Dzwięk trąby jeszcze nie wybrzmiał, a zebrały się Zastępy niebieskie, a wśród nich był i Anioł Stróż, choć nie był ani wyjątkowo silny, ani wyjątkowo odważny, ani nawet trochę. Zastępy zebrały się w sali chwały, pod czujnym okiem wizerunków Archaniołów walczących z legionami piekielnymi, a zwłaszcza pod surowym spojrzeniem Michała, przydeptującego kark szatana do ziemi, który był też obecny we własnej świetlistej istocie.
- Bracia moi - zwrócił się do zebranych głosem złocistego młodzieńca - Wielki niepokój na ziemi i wielkie niebezpieczeństwo. Jedna z najświętszych ksiąg znalazła się w rękach niegodnego. Należy mu ją odebrać, nim pozna i użyje jej okrutnej mocy.
- Cóż to za moc, Michale? - zapytał jeden z tronów.
- Nie moja to sprawa by wam wyjawić - odparł złocisty.
- Czyja więc? - drążył wścibski Tron.
- Jedynego - uciął rozmowę archanioł. Wokół nastała cisza tak nieprzenikniona jak najodleglejsze zakątki kosmosu.
- Księgę należy odzyskać - kontynuował Michał - Więc wraz z mym zastępem zejdę na Ziemię i przeszukam każdy jej cal, a odnajdę wolumin i ochronię przed wścibskimi oczyma.
Cisza pogłębiła się, albowiem każdy z obecnych wiedział co stało się poprzednim razem gdy jeden z archaniołów postanowił upaść.



Walerian


Anguis coraz częściej słyszał te dwa łacińskie słowa, głupi tytuł, głupiej księgi. Głupiej, bo zapewne zmyślonej, jako że jej zawartość, choć zawsze niesamowita i bezcenna, u każdego bajarza przybierała odmienny kształt.
A jednak wszyscy pojmani i nowi goście po równo powtarzali, jak zgrana płyta - “Veritatem Signorum.” Wąż nie mógł się pozbyć złego przeczucia, gdy tylko usta obcego układały się by wypowiedzieć ten tytuł.
Póki co, było to jednak jedynie irytujące mrowienie z tyłu oczu, lub nerwowy tik w kąciku ust. Nic z czym nie był sobie w stanie poradzić. Miał z resztą inne rzeczy na głowie. Na przykład znikające patrole na wschód od Walii, w starym lesie sosnowym, a właściwie jeden patrol i jeden oddział wysłany by odnaleźć poprzedników. Mijała już druga doba, a żadnej odpowiedzi, czy choćby znaku życia od jednej lub drugiej grupy nie było. Ludzie zaczynali się niepokoić. Takie rzeczy zdarzały się wszędzie, ale nie tak blisko Walii.



Plotka rządziła światem, zwłaszcza gdy brak było jakichkolwiek konkretnych informacji. Umysł ludzki, a nawet i nieludzki polegał na plotce, przekazywanej z ust do ust, przez uciekinierów, podróżników, przemytników, bo inne formy komunikacji dawno już stały się bezużyteczne.
Plotka głosiła, że to wampiry zgasiły słońce. Zawarły umowę z demonem, jednym z tych prawdziwych diabłów z rozdroży, które spełniają życzenia w zamian za dusze. To była bardzo dobra plotka. Wampiry od zawsze chciały kroczyć w pełnym słońcu, to była w końcu jedyna rzecz, która stała między nimi, a pełną kontrolą. Można było więc bez problemu przyjąć do wiadomości, że zawarły umowę z diabłem. Tylko, że wampiry nie mają duszy.
Więc plotka kłamała.
Chyba, że znało się prawdę kryjącą się za inną plotką. Diabły sprzedają życzenia za dusze. Oczywiście najczęściej tak właśnie się dzieje. Diabły lubią dusze, im więcej dusz, tym diabeł silniejszy, dlaczego więc miałby korzystać z innej waluty? Gdyby jednak chciał, gdyby mu zależało mógłby przyjąć coś w zamian, coś innego, coś emanującego mocą, artefakt, czar, ofiarę, starożytną księgę...
Veritatem Signorum, to za nie diabeł sprzedał wampirom wiedzę, jak zgasić słońce.
Ta plotka mroziła krew w żyłach tym nadnaturalnym, którzy jeszcze ją mieli. Legendarna księga zawierająca… tak właściwie to co? Jedni przysięgali, że metodę zabicia całych pokoleń wampirzego pomiotu za jednym zamachem. Inni, że straszliwą moc pozwalającą wiązać demony do woli jej posiadacza. Jeszcze inni wierzyli, iż na jej kartach zapisana jest droga do niebos. Każdy, miał na ten temat inne wyobrażenie. Każdy wierzył w to, w co chciał uwierzyć - że tajemnicza księga spełni jego najskrytsze marzenia, a może wręcz przeciwnie, jeżeli jej nie dostanie to ziszczą się jego najstraszliwsze koszmary.
Na tym etapie plotka zaczynała się sypać.
Do momentu, gdy nie dotarła do uszu piekieł i niebios zarazem. Do momentu gdy na pogrążony w ciemności świat nie zwróciły się płonące pożądaniem oczy. Trwający w niebiesiech Michał Archanioł wiedział czym było Veritatem Signorum. Ukryta śród piekieł Lilith wiedziała czym było Veritatem Signorum.
Oboje zapragnęli go z całego serca. Tak bardzo, że nawet chwili nie poświęcili by zadać pytanie, kto właściwie rozpowszechniał tę plotkę?


We all have a part of angels
And we fell from the same star
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 09-10-2014 o 12:59.
F.leja jest offline  
Stary 14-10-2014, 11:01   #2
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Żmij siedział właśnie w swoim ulubionym fotelu na przeciw wielkich przeszklonych okien swojego apartamentu. Strumienie słonecznego balasku wlewały się przez wykonane na zamówienie wypełnione bąbelkami i niedoskonałościami szyby i znaczyły całe pomieszczenie setkami malutkich rozbłysków i półcieni. Walerian uwielbiał ten widok i mimo, że przyglądał się tym szybom już od niemal 70 lat to nadal mógł odkrywać w nich coś nowego, o tam w rogu układająca się po ścianie smuga przypominała pełzającego po gałęzi węża, a kolejna księgę.... Walerian miał już trochę dość ksiąg, biblioteczka jego Leża jeszcze nigdy nie była mu znana tak dokładnie. Każda z ksiąg została dokładnie przeszukana, a zarastające niegdyś kurzem grzbiety najbardziej starożytnych z nich świeciły w słonecznym blasku wytartą od ciągłego przebywania w dłoni skórą.
Smok odłożył trzymaną właśnie w rękach księgę i przeklną w duchu po raz setny to, że przez czas swojego życia nie poświęcił więcej czasu na zbieranie ksiąg mówiących o magi ludzi może z nich dowiedział by się coś o księdzę która jest teraz na językach świata. Kielich z młodym winem z dzikich róż ponownie wylądował w jego dłoni, a druga ręka sięgnęła w stronę pustego odwróconych dnem do góry kielicha i karafki z winem by napełnić go dla nadchodzących gości.
- Wejdź Séverinie - powiedział Żmij w momencie gdy znajdujący się za drzwiami człowiek właśnie zebrał się w sobie by zapukać do jego Leża.

*****

- Mamy problem Walerianie. - Powiedział Séverin po tym jak usadowił się w fotelu na przeciwko Żmija. Widać było, że jest zaniepokojony siedział pochylony do przodu w stronę Żmija, a dłonie miał splecione przed sobą.
- Drugi patrol nie wraca ? - zapytał. Było to właściwie pytanie retoryczne, smok dobrze wiedział, że gdyby patrol powrócił stojąca teraz za fotelem Séverina Nicol natychmiast by go o tym poinformowała.
- Dokładnie.... Wiesz więc po co tu jestem. -
- Tak - Walerian dobrze wiedział po co władca ludzi mieszkających pod jego opieką przychodzi do niego. Chciał by Walerian sam przyjrzał się sprawie, ale trochę bał się poprosić. Wiedział przecież co to oznacza, jeżeli Walerian opuści leże wręczy mu pierścień. Mały wykonany z miedzi pierścień przedstawiający smoka o pięciu głowach, stary prawie niczym sam Żmij kawałek biżuterii na który Smok rzucił zaklęcie które pozwalało człowiekowi "podpiąć" się do sieci fetyszy i talizmanów które stworzył i które otaczały jego ziemię. Miało to jednak masę nieprzyjemnych efektów ubocznych, magia która była zaklęta w pierścieniu była zbyt silna dla nie zaznajomionego z mroczną sztuką umysły i na człowieka takiego jak Séverin zsyłała w trakcie aktywacji serię wizji, które było co najmniej mówiąc, nieprzyjemne. Jednak dawały mu pojęcie gdy jakaś zwabiona nieobecnością Żmija nadnaturalna istota postanowi spróbować zaatakować Walię.

- Powiedz mi gdzie dokładnie wyruszyły patrole, po co tam jechały i wszystko co wiesz o tej sytuacji.- rozkazał Żmij gdy cisza się przeciągała.
- Wtedy zadecyduje co zrobić. -
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy

Ostatnio edytowane przez czajos : 14-10-2014 o 12:11.
czajos jest offline  
Stary 14-10-2014, 23:53   #3
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie


Walerian

Pierwszy patrol był całkiem rutynowy, sześciu ludzi, w tym dwóch z dogłębnym przeszkoleniem wojskowym datowanym jeszcze na czasy przed zgaśnięciem słońca. Nie byli to co prawda zakonnicy od Świętego Michała, ale nie byli to też całkowici amatorzy.
Zresztą, nie mieli na nic polować, ani niczego atakować. Ich zadanie polegało na przejściu wytyczoną trasą z punktu A do Z i zdanie raportu. Powinni byli przebyć narzucony dystans w przeciągu kilku godzin i zgłosić się do Walii. Nie zrobili tego jednak ani w wyznaczonym czasie, ani przez następne godziny. Dowódca zmiany zadecydował więc o wysłaniu oddziału specjalnego, zakładając że w lesie zagnieździło się coś bardzo nieprzyjemnego.
Oddział specjalny składał się z samych byłych wojskowych, w tym trzech Zakonników. Wszyscy jego członkowie byli dobrze wyszkoleni i wyposażeni, nosili podstawowe talizmany chroniące przed większością potworów i mieli nawet wytatuowane runy odstraszające demony i złe duchy.
A jednak nie wrócli, tak jak i ci pierwsi.
Severine pokazał Anguis mapy. Miejsce, które zabrało ludzi było puste, żadnych zabudowań, żadnych pozostałości po starych drogach, żadnych zaznaczonych przesiek, nic, po prostu las.
Jedyne co trochę zdziwiło Anguis to droga. Prowadziła prosto z jednej małej miejscowości do drugiej. Zbudowana była długo przed czasami, gdy ktokolwiek przejmował się ekologią i zachowaniem starych puszcz, a jednak zamiast przeszywać las najkrótszą możliwą drogą, zakręcała i omijała go łagodnym łukiem by znów wyprostować się po drugiej stronie.
I to właśnie gdzieś w tej ominiętej przez rozwój przemysłowy przestrzeni zaginął rutynowy patrol i cały oddział cennych wojowników. Razem piętnatu ludzi. Takie rzeczy się nie zdażały. Nie tak blisko Walii.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 16-10-2014, 07:42   #4
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Walerian zamyślił się przez chwilę słuchając jak Saverin opisywał mu zdarzenia dotyczące patroli. Sama sytuacja była co najmniej tajemnicza i wymagała uwagi Żmija, może nie zajmie się on sprawą bezpośrednio ale z pewnością wybierze się w teren by zbadać zdarzenie.
- Nie mieliście z nimi żadnego kontaktu ? Radiowego chociażby. Czy może po prostu coś zajęło się nimi tak szybko, że nie zdążyli zareagować ? - Zapytał napełniając ponownie kielich swój i gościa, ujął on także w swoją dłoń trzeci pusty kielich i powiedział tym razem do stojącej za Severinem blondynki.
- Usiądź Nikol -
Dziewczyna skinęła głową i przychyliła się do słów Waleriana, jakby to był rozkaz.
Severine wskazał palcem teren otoczony dziwnie, bez powodu zakręcającą drogą.
- Mieliśmy z nimi regularny kontakt aż do chwili gdy weszli w głęboki las - palec dowódcy przesunął się trochę wzdłuż drogi i wylądował jakieś parę kilometrów na wschód - Byli tutaj gdy złożyli ostatni raport. Jeżeli wziąć pod uwagę tępo w jakim się poruszali i fakt że komunikowali się z nami w regularnych odstępach czasowych co dwie godziny przy postojach, kolejny kontakt powinien być gdzieś tutaj - wskazał sam środek zielonego placka - Ale kolejnego kontaktu już nie bylo. Cisza w eterze. Nic.
Odpowiedz wojskowego nie podniosła Żmija na duchu teren do przeszukania nijak się nie zmienił, a przecież Walerian nie był łowczym, jego umiejętności śledzenie w terenie istot ludzkich czy też nie opierały się właściwie tylko na jego 5 zmysłach co prawda wyostrzonych ponad ludzkie standardy ale nie tak by z łatwością wykrył co kryje się w lasach. Co prawda naprawdę potężne nadnaturalne istoty wyczuwał podświadomie ale wątpił by to co kryło się po lasach należało do tej kategorii, prawdziwie potężna istota rzuciła by Smokowi wyzwanie, a nie kryła się w otaczających jego ziemię lasach.
- Wyruszę przyjżeć się sprawie Saverinie.- Powiedział krótko Żmij podnosząc się powoli z fotela i patrząc już z góry na ciągle siedzącego człowieka, dodał.
- Wezwij swoich Michalitów i niech wybiorą kogo wysłać ze mną. Raz już znaleźli to coś, teraz znajdą to dla mnie. -
- Tak, tak zrobię, zobaczymy może członkowie zakonu "smokobójców" na coś się przydają. - Dopowiedział jeszcze pozwalając sobie na na odrobinę sarkazmu.
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy
czajos jest offline  
Stary 18-10-2014, 20:11   #5
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Fin de siècle



Świat umiera. Paryż się bawi, gargulce na wieżach katedry Notre-Dame w Paryżu wpatrują się stoicko w przechodzących ludzi i nieludzi.


Widziały one już wiele: śmierć ostatniego templariusza, Noc św. Bartłomieja, rewolucję francuską, triumfalny przemarsz wojsk Hitlera. Widziały wiele tragedii i każdą oceniały je wszystkie zimnym okiem. Paryż bawił się niepomny końca, niepomny tragedii i śmierci. Paryż odwracał oczy od swego upadku.
Paryż… cywilizowany ośrodek wśród morza chaosu. Miasto tchórzy. Wampiry trzymały go pewną ręką, przynajmniej niektóre wampiry.
Dwie sfory utrzymywały na swych terenach pozory cywilizacji. Trzecie sfora była tylko bezrozumnymi bestiami. Drapieżnikami żywiącymi się ludzkością. Wilkami polującymi na owce. Ot, zwykła kolej rzeczy… Ot, zwykły krąg życia i śmierci. Taniec drapieżnika i ofiary…
Ale na wilki też ktoś polował, choć obecnie nie było już zbyt wielu myśliwych. Salvador był jednym z nich.. obecnie żyjącym w azylu jakim była domena Paz. Jednak zdecydowanie lubił często odwiedzać sąsiednie domeny. Bądź co bądź, czasem przyjemnie było przypominać sadystycznym pijawkom, że nie są tak nieśmiertelne jak się im wydaje… i że śmierć może dopaść także drapieżnika.


Były to niebezpieczne wyprawy, ale czasem i Salvador bywał głodny. Były to niebezpieczne wyprawy i dlatego musiał się do nich dobrze przygotować. Oprócz miecza Michalitów, dobrego na różnego rodzaju potwory, zabierał broń palną, kuszę z bełtami. Oraz rewolweru z runicznymi pociskami. I wodę święconą… choć tej miał coraz mniej. Salvador szykował się do ciężkiego boju. Bo i polowanie na wampiry na ich terytorium było igraniem ze śmiercią. Sfora miała po prostu przewagę liczebną i jeśli miał by pecha, zostałby otoczony i zjedzony. Ale też nie mógł czekać.

Ręka go świerzbiła. Ręka pokryta czerwoną i niebieską łuską. Prawa… nienaturalna ręka, przypominała mu, że już nie może uważać się za człowieka. Salvador uśmiechnął się gorzko ładując bębenek rewolweru pociskami z wyrytymi glifami. I one mu się kończyły. W ostatecznym rozrachunku, pewnie zostanie mu tylko miecz. I łapa. Dziś jak zwykle będzie polował na obrzeżach domeny Nosferatu. Było to najbezpieczniejsze rozwiązanie, choć nie cierpiał Senatu równie mocno jak bezmyślnych krwiopijców. Nie mógł jednak otwarcie zadzierać z Primusem Caiusem, bo stracił by protekcję Paz i musiałby się ukrywać w Paryżu jak szczur. Z Nosferatu jednak nikt się nie liczył.
Ostatnia kula została załadowana do bębenka … Był gotów. Miecz wylądował w pochwie, rewolwer w olstrze, kusza na plecach. Noc rozświetlał krwawy księżyc. Idealna pora na łowy. Gdzieś tam Sacre Coeur wzywał go do przybycia, gdzieś tam tajemnica Michalitów czekała na niego. Był jednak zbyt daleko… Nie dotarłby żywy do kościoła. Sacre Coeur musiało poczekać na inną okazję. Dziś… były łowy na Nosferatu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-10-2014 o 22:50. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 20-10-2014, 18:54   #6
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
- Umiał byś mi go pokazać? - Echo spokojnie zapytała Ezekiela. - Potrafiłbyś go znaleźć? Nie wiem gdzie iść, wiem czego szukać, ale nie wiem gdzie zacząć.
Umysłem Echo zawładnęły przez chwilę urywane, przenikające się, poplątane wizje. Zdawało się, że jej Ezekiel przeskakuje z umysłu na umysł, pożyczając oczy i uszy, szukając. Czego? Nie wiedziała, póki wywołujący mdłości korowód nie zatrzymał się, równie gwałtownie jak się rozpoczął.
Kilka sekund zajęło Echo uspokojenie świadomości. Tak zapewne czuli się ludzie na tych swoich ogromnych kolejkach górskich, tracili oddech, kręciło im się w głowie. Wreszcie anielica mogła zorientować się w sytuacji.
Była w kościele, w umyśle człowieka, który przemierzał niezliczone stopnie prowadzące wysoko w górę. Wspinała się z nim na wieżę, a trwało to długo, ponieważ człowiek kulał i podpierał się laską. Laska była stara, z ciemnego drewna, ze srebrną głownią, rzeźbioną w koński łeb. Zwierze miało twarz wykrzywioną w strachu lub może wysiłku. Spoglądało na Echo z pewnym niepokojem. Wreszcie człowiek dotarł na szczyt i rozejrzał się. Całe pomieszczenie wypełniał ogromny, skomplikowany, martwy mechanizm zegarowy. Człowiek przeszedł obok niego, przesuwając szczupłą, żylastą dłoń po barierce i podszedł do zakurzonej tarczy zegarowej. Uchylił znajdujące się w jej rogu małe okienko i wyjrzał na opuszczone miasto.
Echo rozpoznała rzekę, kościół, budynki, rozpoznała Zurich.

Nie było już więcej pytań. Nie potrzeba było. Potężna sylwetka anielicy skurczyła się lekko, przekształciła i pofrunęła. Nienaturalnie wielka sylwetka orła wzbiła się wysoko w powietrze. Jego upierzenie nie odpowiadała naturalnemu. Był ciemny, niemal czarny z czerwonymi lotkami na skrzydłach. Spód mienił się złotymi odblaskami od miękkiego pierza.

Echo była tylko kropką na niebie, dla tych którzy nie używali cudów technik jak lornetki, bądź nie posiadali nadludzkiego wzroku. Dla bezpieczeństwa Ezekiel obserwował. Patrzył swoimi oczyma i wypatrywał potencjalnych zagrożeń. Echo zaś szybowała. Jej potężne skrzydła zbierały powietrze a szeroko rozpostarty ogon kierował jej lotem.

Cherubin mogła przybrać formę światła i obecności, mogła stać się niematerialna. Wtedy jednak nie mogła by się bronić. Echo nie wieldziała dokłądnie jakie sztuczki piekielne posiadał jej przeciwnik, choć wielu mogła się domyślać.

Od kiedy słońce przestało zapewniać ochronę przed wszelkiego rodzaju potworami, niebo nie było bezpiecznym miejscem. Zarówno Ezekiel, jak i Echo zdawali sobie dobrze sprawę z istnienia niezliczonych, skrzydlatych stworzeń, które mogły w każdej chwili zaatakować ich dwójkę w podróży przez Europę.
Napięcia nie osłabiały też roztaczające się w dole widoki. Echo mijała opuszczone, wyludnione wioski, miasteczka, osady. Na autostradach stały setki porzuconych samochodów. Co węższe drogi zaczynały już zarastać, leżące odłogiem pola stały się łąkami, a stada zdziczałego bydła przemierzały pastwiska i lasy, czujnie obserwując otoczenie. Echo i Ezekiel znajdowali się blisko celu swej podróży. Już widzieli zabudowania, gdy nagle, konie nad którymi przelatywało Echo spłoszyły się i rzuciły do panicznej ucieczki. Ezekiel skierował w ich stronę swój przenikliwy wzrok. Stado nietoperzy wzniosło się ponad las i zmierzało prosto w kierunku podróżującej anielicy. Nietoperze, w pełnym słońcu, nie mogły to być zwykłe zwierzęta.

Echo uderzyła skrzydłami o powietrze nadając sobie tępa. Była jedna a ich było wiele jednak nie zamierzała uciekać. Manewrując ogonem przekrzywiła się w stronę nadlatującej chmury. Złożyła skrzydła i zaczęła spadać. Z każdą sekundką nabierała prędkości i wkrótce była niczym pocisk, który zamierzał się wbić w nadlatujące stwory.

Skrzek ich wynaturzonych gardeł zlał się w jej uszach z szumem powietrza. Bestie nie były niestety głupie, a właściwie bestia, bo cała chamra małych ciałek poruszała się jak jeden zgrany organizm, wykonujący w ułamku sekundy skomplikowane, a jednocześnie przemyślane manewry. Mimo to Echo udało się rozbić stado i zmieść z nieba kilka nietoperzy. Reszta nie dała jednak za wygraną. Ezekiel ostrzegał ukazując urywane obrazy zawracających i organizujących się na nowo potworów.

Echo skorygowała swój lot. Nie zamierzała celować w ich środek. Zamierzała ześlizgnąć się po ich grzbiecie być może zabierając kilku ich fałszywe życie. Nurkując mogła nabrać prędkości jaka była jej potrzebna. Plan był dość prosty pod pozorem ataku zamierzała ich minąć i w okolicach ziemi rozłożyć skrzydła. Ześlizgując się po łuku powinno udać się jej utrzymać prędkość i skutecznie zostawić ich za sobą.
 
Asderuki jest offline  
Stary 21-10-2014, 13:35   #7
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Walerian Anguis

Było ich czterech. Czterech poważnie wyglądających, uzbrojonych po zęby, niezbyt czystych, niezbyt świętych i niezbyt pięknych żołnierzy w nudnym moro.
Na pierwszy rzut oka wydawali się być zwykłymi zbrojnymi, członkami jednej z wielu ludzkich armii. Jednak bliższe przyjrzenie się ich rynsztunkowi ukazywało runy wyryte na lufach karabinów, szklane pojemniki z wodą w miejsce granatów na specjalnym pasie, srebrne medaliony owinięte wokół nadgarstków i zawieszone na szyi, srebrne noże i większe ostrza oraz zatknięte w różnych miejscach na mundurze wampirze kły - trofea wyrwane z dziąseł poległych wrogów. Ci, których Severine przypisał Walerianowi mieli owych trofeów całkiem sporo.
Grupą dowodził mężczyzna, którego pozostali zwali Couilles. Jego potargana, posklejana broda sięgała piersi, a na wielokrotnie łamanym nosie zatknięte były krzywo posklejane ciemne okulary. Swoje kły zatykał w materiał rybackiego kapelusika. Obok niego stał nieco mniej postawny, nieco bardziej dbający o higienę Soucre, zwany tak ze względu na fakt, że ciągle coś ssał, cukierka, lizaka, a czasem po prostu kostkę cukru. Soucre był w tej drużynie znawcą potworów, który dzięki edukacji w zakonie znał praktyczne sposoby na zwalczanie wszelkiego tałatajstwa.
Trzecim i czwartym w oddziale byli bracia Allain i Delon, specjaliści od broni konwencjonalnych i niekonwencjonalnych. Przystojni, ciemnowłosi i niebieskoocy mieliby powodzenie u kobiet, gdyby nie preferowali towarzystwa własnej płci. Niestety, zazwyczaj obaj preferowali tego samego przedstawiciela własnej płci, co powodowało niesnaski, bójki, płacz i zgrzytanie zębów.
Taki oddział wybrał Severine, ludzi na tyle szalonych by zechcieli walczyć ramię w ramię z jednym z potworów, które przyrzekali tępić, a jednocześnie na tyle świadomych swego szaleństwa by nie niwelowało ono profesjonalizmu. Nie była to drużyna duża, ale zgrana. Zresztą, większe drużyny zaginęły już w tajemniczym lesie, pora więc zmienić taktykę.
Cała piątka wsiadła więc do odpowiednio przerobionego, odpornego na ataki większości potworów samochodu opancerzonego i ruszyła w wyznaczonym kierunku. Couillles dowiózł ich w pobliże wyznaczonego przez Severina terenu poszukiwań bez najmniejszego problemu. Jedyne co zwróciło uwagę Waleriana to nienaturalna cisza panująca w otaczającym ich lesie. Zwykłe oddgłosy zwierząt ucichły co było niechybną oznaką, że gdzieś w pobliżu garasuje coś nienaturalnego, potwór, może sfora. Nie było to jednak nic nadzwyczajnego w tym nowym świecie i zapewne poprzedni żołnierze wysłani by patrolować ten teren także tak pomyśleli. W końcu ich zadaniem było pozbywanie się szkodników, nie cofnęliby się przed odpowiedzialnością tylko ze względu na złe przeczucie.
A złe przeczucie wisiało w powietrzu. W krótkim odstępie czasu dwa oddziały zaginęły w tych lasach.
Ruszyli na poszukiwania. Szybko odnaleźli miejsce gdzie obie grupy weszły w gęstwinę. Drzewa rosły tu gęsto, wybujałe i dzikie, jakby od dziesiątki lat niekontrolowano ich rozrostu. Walerian poczułby się jak w pradawnej puszczy, gdyby nie ta dziwna cisza.
- Tsyk - syknął Couilles, gdy przeszli dobry kilometr - Coś tu jest nie tak.
- To drzewa -
zmarszczył czoło Soucre, rozglądając się dookoła ze wzniesionym na wysokość pasa karabinem - Przesuwają się gdy nie patrzysz...



Salvador Ruentez

Ulice wschodniego Paryża były niemal opustoszałe. Za każdym razem gdy Salvador zapuszczał się na te stronę miasta wydawało mu się ono coraz bardziej wymarłe. Ostatnio prawie w ogóle nie uświadczył oznak życia. Tym razem zobaczył jedynie sforę zdziczałych piesków pokojowych, przemykającą bocznymi uliczkami.
Ruentez wiedział jednak, że to pozory. Pod ulicami, chodnikami, parkami, piwnicami Paryża krył się labirynt kanałów, starych tuneli pozostałych po kopalniach gipsu i piaskowca oraz niesławne katakumby. Tam właśnie gnieździli się nosferatu, zbyt zastali w swych instynktach by wychodzić na powierzchnię za dnia, ani w ogóle o żadnej innej porze. Tam właśnie powoli, systematycznie zaciągnęli całą populację wschodniego Paryża.


Wampirze Rody z Zachodu i Południa zadbały więc by żaden nosferatu nie przemknął się pod ich nosami. Zamknięto tunele metra, zasypano kanały i zablokowano katakumby. Nikt nie chciał szkodników pod własną podłogą.
Łowca nie miał wielkiego wyboru. Jeżeli chciał się wyżyć na paru zwyrodniałych bestiach musiał zejść w dół, w brud i smród, w odchody, odpady i resztki po wampirzych posiłkach.
Gdy poprzednio szwendał się w tych nieprzyjemnych okolicach bardzo szybko napotykał na wampiry - nosferatu bezbłędnie wyczuwały ruch i życie w swojej domenie i lgnęły do niego jak ćmy lgną do ognia. Jednak nie tym razem. Niezależnie od tego jak duży hałas robił Salvador żaden z parszywców nie wyściubił przegniłego nosa ze swej nory. Byli w podziemiach, to było pewne, a jednak z jakiegoś powodu nie interesowała ich świeża krew Salvadora.
Przez myśl przeszło łowcy, że muszą być czymś zajęci, co już zupełnie doprowadzało jego instynkty do szaleństwa.
Im głębiej zapuszczał się w ich domenę, tym więcej dowodów znajdował, że Nosferatu rzeczywiście czymś byli zajęci. Zwały gruzu, nowe korytarze, przebite ściany. Oni kopali, ryli nowe tunele…
Wykorzystali już w końcu wszystkie dostępne sobie zasoby i szukali nowych. To czego tak obawiały się wampiry z zachodu i południa stawało się wreszcie prawdą. Nosferatu rozpełzały się pod całym Paryżem.



Echo

Echo pikowała, unikała, zabijała kolejne nietoperze, jednak szybko zorientowała się, że na otwartej przestrzeni się od nich nie uwolni. Bestie dzieliły się, mnożyły na nowo, łączyły w większe formy, a czasem przyjmowały postać jednego wielkiego cienia i nie dawały za wygraną niezależnie od tego jak wielkie straty poniosły w szponach anielicy. Były uparte i, choć nie czyniły jej wielkiej krzywdy, to nie była w stanie się ich pozbyć. Gdy znikała pośród drzew, lub pikowała nisko przy ziemi czekały aż wzniesie się ponownie. Gdy leciała tak wysoko, że nie były w stanie jej sięgnąć pozostawały w jej cieniu.
W końcu na horyzoncie ukazały się zabudowania Zurychu, a pośród nich wieża, z której spoglądał mężczyzna poruszający się o lasce. Gdy i nietoperze to dostrzegły zdwoiły wysiłki by ściągnąć Echo na ziemię. Podskubywały, uderzały w samobójczych atakach, opadały całą chmarą, zostawiając siniaki i ugryzienia.

[MEDIA]http://media.giphy.com/media/sBHrMLmELyojC/giphy.gif[/MEDIA]

I move through town, I’m quiet like a fire,
And my necklace is of rope, I tie it and untie it.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 01-11-2014, 08:37   #8
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Walerian na wyprawę ubrał się zwyczajnie i zapewne gdyby nie nad naturalna aura, która go otaczała, ktoś postronnych zapewne wziął by go za VIP'a eskortowanego przez Michalitów. Jednak sprawa miała się zupełnie inaczej to Żmij mógł by co najwyżej chronić Michalitów a nie odwrotnie. Gdy zbliżali się do ściany lasu widok po skręconych drzew wyraźnie zaniepokoił jego obstawę ale sam Smok nie specjalnie się tym przejmował. Gdy jeden z zakonników powiedział kolegom o przesuwających się drzewach Walerian już był świadom za stałego zjawiska i wpatrywał się w otaczającą ich gestwine i próbował przejrzeć czy to nie iluzja bądź czar zmylający. Waleriana rozkazał Michalika zatrzymać samochód niedbałym ruchem reki. Gdy hamvey zatrzymał się wysiadł z niego i zbliżył się do najbliższych drzew i położył dłoń na korze dorodnej sosny, ku jego zaskoczeniu nie była to iluzja, pień którego dotykał istniał na prawdę.
- A więc któryś z moich braci mniejszych postanowił zbliżyć się do mojej domeny. - pomyślał ryjąc długim zastrzeżonym paznokciami pień drzewa pozostawiająca na nim broczącą żywicą ranę.
- Jedziemy dalej ! - rozkazał wracając powolnym krokiem do zakonników którzy stali przy samochodzie z bronią w gotowości.
- Nie karzmy naszemu gospodarzowi czekać. -
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy
czajos jest offline  
Stary 07-11-2014, 14:41   #9
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Walerian



Wkrótce samochód stał się bezużyteczny, las osaczył ich i zmusił do podróży na piechotę. Zakonnicy nie wyglądali na specjalnie tym faktem zmartwionych, byli w końcu mordercami potworów, to co kryło się w lesie było dla nich zaledwie kolejnym płotkiem do przeskoczenia w niekończącym się wyścigu z siłami ciemności, i tak dalej.
Allain i Delon szli przodem. wykorzystując swą znajomośc sztuki tropienia. Byli na tyle dobrzy, i na tyle inteligentni, że potrafili myśleć o drzewach, jak o zwierzętach, pozostawiających za sobą ślady.
Ich mały oddział brnął więc w głąb lasu i oznaczonego na mapie terytorium, które przynależało do czegoś co porywało zagubionych podróżników. A może nie. Trudno było stwierdzic, Soucre sypał jak z rękawa nazwami istot zdolnych do magii na poziomie, którego doświadczyli w labiryncie drzew. Mógł to być pogański bożek, faun, potężny demon, jakiś wysoko postawiony w hierarchii anioł, lub coś zgoła innego. Mały badacz w podnieceniu recytował rozmaite właściwości kolejnych upiornych egzystencji dopóki dowódca nie walnął go otwartą dłonią po czerepie, przeklinając jego przodków pięć pokoleń wstecz.
Nie kracz - burknął na koniec.
Ich marsz trwał długo. Couilles, który od początku podróży w regularnych odstępach czasu sprawdzał, jak działa elektronika w końcu stwierdził, że nawet kompas zaczął szwankować.
Nie mieliśmy kontaktu radiowego od kiedy opuściliśmy samochód, zegarek siadł mi jakieś dwie godziny temu, a kompas w przeciągu ostatnich piętnastu minut. Chyba zbliżamy się do źródła zakłóceń - stwierdził.
Nie była to dobra wiadomość. Niebo zaczęło już ciemnieć. Słońce chyliło się ku zachodowi. Chmury przysłaniały ostatnie podrygi dnia.
W nocy nie damy rady dalej iść - rzekł jeden z tropicieli.
Póki co jesteśmy na kursie, ale te drzewa utrudniają mocno sprawę. Bez gwiazd nie będziemy w stanie się połapać - dodał jego brat.
Ich rozważania przerwał przenikliwy ptasi skrzek. Soucre zmarszczył brwi i uciszył towarzyszy gestem. Wsłuchiwali się wszyscy przez chwilę w upiorne zawodzenie.
To nie jest zwykły ptak - burknął Soucre.
Ktoś zapytał go dlaczego tak mówi, ale uwagę Waleriana odwróciło wołanie ptaka, odbijające się od wypaczonych magią drzew. Miał zdecydowanie lepszy słuch od większości ludzi i usłyszał zapewne to co Soucre, choć zdecydowanei wyraźniej.
Nie jesteście tu mile widziani - ostrzegał ptak, zataczający wokół nich szerokie kręgi - Odejdźcie. Odejdźcie…

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 07-11-2014, 15:32   #10
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Echo rozgniewała się. Sługi ciemności jakimi niechybnie były nietoperze starały się ją powstrzymać od spotkania z tamtym człowiekiem. Nie dostrzegła żadnego dodatkowego zagrożenia i postanowiła zaryzykować. Znów przyspieszając i oddalając się od chmary anielica rozmyła się. Jej postać zapłonęła i zmniejszyła się. Niewielki ognik zapłonął a potem zgasł zmieniając się w podmuch wiatru.

Dla Echo świat zmienił się w przeszkody do ominięcia i ferie barw przekazywaną przez Ezekiela. W ten sposób widziała dokąd leci. Słyszała zaś całą sobą, szum traw intymnie ocierających się o podmuch powietrza jakim była, szelest liści poruszonych jej obecnością. Bliskie i namacalne.

Przemykając pomiędzy niewygodnymi miejscami Echo skryła się przy ziemi. Przelatując przez krzaki i kępy traw mocno zwolniła ale brnęła do przodu do murów miasta i starczego mężczyzny.

Ezekiel, który miał oko na wszystko, a zwłaszcza stado nietoperzy, ukazał Echo obraz wirującej chmary, poszukującej ukrywającego się celu. Skrzeki zdezorientowanych stworków pozostawały jednak w tyle w miarę jak Echo i Ezekiel zbliżali się do Zurichu.
Gdy w końcu przekroczyli granice miasta, dziwne, chłodne uczucie ogarnęło ich istotę. Był w nim niepokój, a jednocześnie ukojenie, jak w zimnym kompresie uciskającym bolesne miejsce - łagodziło, a jednak uwierało.
- Żelazo - szepnął Ezekiel - I sól… wszędzie dookoła, żelazo i sól.
Echo czuła w powietrzu te dwie wymieszane wonie, wznoszące się nad chodnikami, wokół starych budynków, a w szczególności wśród zabytków sakralnych. Sól i żelazo przesiąkały to miasto od podstaw po dachy najwyższych wież, zabezpieczając je przed atakami wszystkiego co nieboskie. I rzeczywiście, nietoperze nie śmiały nawet zbliżyć się do granic zabudowy.
Mimo to, ulice i budynki ziały pustkami. Choć Zurych zdawał się idealną kryjówką, nie było w nim żywej duszy.

Echo przez chwilę podziwiała miasto. W jej przekonaniu ludzie choć nie byli tak wielkimi architektami jak ich ojciec, potrafili tworzyć wielkie rzeczy. Byli tacy podobni do swoich braci mniejszych. Niczym mrówki albo pszczoły budowali swoje ciasne siedliska z kompleksem dróg i korytarzy. Potem niszczyli wzajemnie swoje dzieła w akcie agresji i przemocy. Ludzie są takimi smutnymi dziećmi czasami. Krzyczącymi aby zwrócić uwagę swojego ojca gdy ten ciągle patrzy… przynajmniej do niedawna.

Cherubin podleciała do wieży znów zmieniając kształt na orli. Był dużo większy niż właściwe zwierze, ale najmniejszy ze wszystkich materialnych form. Złote pierze zaświeciło na chwilę gdy słońce wyjrzało spomiędzy chmur. Ciemna sylwetka ptaka o czarnych piórach z granatowym połyskiem usiadła na parapecie jednego z okien.

Prześlizgując się pod wskazówkami zegara orlica poczłapała niezgrabnie aż wylądowała na podłodze. Na chwilę jakby zapominając gdzie jest i po co przybyła odwróciła ptasim sposobem głowę i obejrzała swój stan. Ezekiel chwilę pozwolił jej spojrzeć na siebie z boku. Niezadowolona z wyglądu Echo zaczęła pospiesznie układać dziobem potargane przez nietoperze piórka. Gdy nie wyglądała już na poturbowaną postanowiła ruszyć dalej.
Postać orła urosła zmieniając się w lwicę o kobiecej głowie i piersiach. Wyglądem cherubin przypominała sfinksa. Jednakże ona nie zadawała zagadek i nie zamierzała żerować na ludzkich zwłokach.
Ostrożnie schodząc po schodach anielica wypatrywała starca. Cztery łapy stąpały ciężko jedna za drugą. Cielsko lwicy sprawiało, że głowa była niżej niż zad i Echo musiała przystanąć aby unieść głowę w poszukiwaniach. Dodatkowo chciała wiedzieć jak daleko ciągnął się schody.

W końcu dotarła do ich końca. Idąc kawałek dalej ujrzała wnętrze kościoła.

Ogromne organy zdobiące ścianę zwróciły uwagę anielicy jednak to nie tego szukała. Rozglądając się za człowiekiem, jedynym jakiego dostrzegła w mieście, odnalazła go po niedługiej chwili.
- Witaj człowiecze - Echo odezwała się miękkim głosem.

Mężczyzna wyglądał staro. Jego siwe włosy były poplątane i zwisały w strąkach aż po ramiona. Miał na sobie stary, burgundowy szlafrok i piżamę, która miała już swoje najlepsze dni za sobą. Chodził bosy po kamiennej posadzce kościoła, a w naznaczonej wątrobianymi plamami dłoni trzymał oliwną lampę.
Patrzył zamglonymi przez wiek oczyma na cherubina w swej naturalnej formie i nawet nie drgnęła mu brew.
- Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - zapytał cichym, miękkim jak szlachetny perski dywan głosem.
Ezekiel ostrzegał jednak, że nie wszystko jest takie jak się wydaje. Mężczyzna był pod płaszczem iluzji, a z rękawa, do ręki, której nie widziała Echo wysuneło mu się długie srebrzyste ostrze.

- Jestem Echo - odpowiedziała anielica. - Nie zamierzam zrobić ci krzywdy - dodała spokojnie. Usiadła na posadzce i uśmiechnęła się ciepło do człowieka.
- Przychodzę z nieba w poszukiwaniu Veritatem Signorum. A przynajmniej tak mi się wydaję. Jednak moim głównym celem jest pomóc wam, ludziom. Przepraszam, że dopiero teraz wychodzę, ale z nieba nie jest łatwo się wydostać - oczy anielicy przepełnił szczery smutek. Miała na swoich barkach wielki grzech ale i wielką odpowiedzialność której nie mogła wypełniać. Porzucając Boga i niebo skazała się na tułaczkę, ale musiała bronić ludzi. Taki był cel jej istnienia.

Mężczyzna skrzywił się nieznacznie.
- Miałbym uwierzyć w twe czyste intencje? -prychnął - No już, wyjaw imię tego, który Cię przysłał. Miejmy to już za sobą.
W jego oczach można było dostrzec zarówno wyzwanie, jak i strach.

Echo posmutniała. Zaufanie to coś co zostało nadszarpnięte przez ataki zła i ciemności. Anielica podniosła się na tylnie łapy po czym powoli przekształciła się. Z jej ciała znikło futro, a na jej plecach wyrosły dodatkowe trzy pary skrzydeł. Pomiędzy kłębiącym się pierzem wystawały trzy głowy: wołu, lwicy i orła. Jednak to ludzkopodobna sylwetka była najbardziej widoczna. Złotooka aniecia o płoniennych włosach stała naga w swojej prawdziwej formie jaką stworzył jej ojciec.
- Nikt mnie nie przysłał - odpowiedziała spokojnie gdy za jej plecami pojawił się Ezekiel, wielkie koło o tysiącach oczu. Uśmiechnęła się.
- To był… mój wybór aby opuścić bezpieczne bramy nieba. Człowiecze proszę nie lękaj się - Echo uklękła na posadzce. - Nie zrobię ci krzywdy.

- Czyżby... - burknął mężczyzna, wciąż nieufnie. Cofnął się nieco i przesunął rękę tak by anioły mogły widzieć ostrze, które wcześniej starał się ukryć. Prosty srebrny sztylet przypominał bardziej czubek oszczepu, posłany był ze stopu srebra i stali, i poświęcony niebiańskimi runami. Bez wątpienia należał niegdyś do anioła, a jeżeli teraz miał go w ręku człowiek, to anioł ten musiał być martwy - Ostatniego żołnierza, który został przysłany przez anielskich generałów zabiłem tym właśnie ostrzem. Nie próbuj więc kłamać. W jakim celu szukasz Veritatem Signorum? Co o nim wiesz?

- Nic. Słyszeliśmy tylko z Ezekielem że wszyscy go poszukują. Słyszeliśmy, że należy go oddać zakonowi. Gdy spadliśmy aby wam pomóc szukaliśmy celu od którego moglibyśmy zacząć. Ta nazwa przyszła do nas wypowiadana przez usta wielu - Echo wybrała aby powiedzieć prawdę. Brzydziła się kłamstwem i nawet jeśli pod ułudą iluzji krył się wróg wolała zawierzyć swoim umiejętnościom niż oszustwu.
- Powiedz mi człowiecze - anielica wierzyła, że wyczuła by gdyby zło czaiło się pod postacią człowieka - czemu żołnierz anielskiej armii miałby doprowadzić do momentu w którym musiałbyś bronić się przed nim aż do jego śmierci? - Echo postanowiła w końcu przejść do ofensywy i nie odpowiadać biernie na pytania człowieka.

On prychnął.
- Jesteś naiwna, albo pięknie kłamiesz. Jeszcze nie wiem czy mogę Ci wierzyć - uśmiechnął się krzywo - Wiedz jednak, że nie raz widziałem zdradę waszego rodzaju. Veritatem Signorum to wasza wina. Cały ten nowy porządek to wasza wina.

Twarz anielicy wykrzywiła się w bólu i smutku. Słowa człowieka raniły ją tak jak zawsze raniły ich grzechy. Zdała sobie sprawę jak ciężkie zadanie mieli stróżowie słuchając codziennie złorzeczeń ludzi. Echo wstała.
- Nie wiem kim byli ci aniołowie, ale archaniołowie nie przekazują wszystkiego swoim podwładnym. Nic mi nie wiadomo o tym dlaczego sprawy potoczyły się jak się potoczyły - przewyższająca wzrostem anielica podeszła bliżej człowieka. - Nie wiem dlaczego mieliby powodować taki stan rzeczy… - Echo urwała na chwilę. - Nawet jeśli postanowili ponownie umocnić swoją władzę w niebie nie stoję za ich poczynaniami.
Anielica miała w pamięci przewrót, w którym archaniołowie przejęli naczelne stanowsika w armii najwyższego.
- Wiem, że wiele krzywd wam wyrządzono, jestem tylko jednym cherubinem ale naprawdę nie mam złych zamiarów. Moim obowiązkiem jest was chronić przed ciemnymi mocami i nawet jeśli oznacza to wyrzeczenie się ojca. Inaczej bramy są zamknięte dla tych co chcą wyjść - Echo pochyliła się sięgając w kierunku końcówki włóczni. Ujeła ją delikatnie wiedząc, że człowiek może pomyśleć, że chce ją zabrać. Nie szarpała się tylko powoli uniosła ostrze do swojej piersi.
- Nie kłamię i jeśli dobro jest naiwnością to może lepiej abym była naiwna niż kłamała. Jeżeli naprawdę uważasz, że to anioły zesłały ten kataklizm to masz prawo mnie osądzić. Nie byłam dość czujna aby powstrzymać działania moich braci ani nie podejrzewałam ich o taki czyn - powiedziała puszczając ostrze włóczni. Wiedziała, że ryzykuje, ale chciała sprawdzić ile dobra zostało w tym człowieku i czyj już wszystko wyżarła zgryzota i ból. Dla własnego zabezpieczenia zamierzała zmienić się w ognik gdy tylko poczuje jak człowiek pchnie włócznię.

Nie zrobił tego. Opuścił ramię i ponownie ukrył ostrze w szerokim rękawie szlafroka.
- Chodź - utknął odwracając się i ruszając przed siebie. Wszedł za ołtarz, gdzie ukryte były drzwi do zakrystii, tam otworzył wielkim żelaznym kluczem drzwi do piwnicy. Ezechiel zwrócił uwagę Echo, że w ich framugę wtopione są kryształy czystej soli. Podobnie w kręcone schody, którymi schodzili głęboko w dół. Niedługo znaleźli się w czymś na kształt jaskini, a może dawnej kopalni, której nieregularne ściany lśniły srebrnymi żyłami.
Wszędzie dookoła stały kute z żelaza półki, na których tłoczyły się prastare woluminy i nieco nowsze księgi o tytułach wszystkich językach ziemi.
- Witaj w jednym z archiwów Zakonu świętego Michała.

Echo uśmiechnęła się lewitując nad podłogą.
Ludzkie budowle chodź majestatyczne nie zostały przygotowane dla tak dziwnie zbudowanych istot jak ona. Wiele miejsc było dla niej zbyt małych lub krętych. Echo kilka razy zmieniała formę aby ułatwić sobie zejście i ostatecznie skończyła na latającym ogniku. Zeskakiwanie ze schodka na schodek jako orzeł nie było praktyczne.
- Czy zdradzisz mi swoje imię człowiecze? - zapytała twarz widoczna co jakiś czas na tle płomyczków. Niewielkie światełko jakim była anielica latała w koło człowieka wpatrując się w zbiory ksiąg jakie zakon uzbierał. Chłonęła ich bogactwo a przede wszystkim tytuły.
- Czy naprawdę wierzysz, że to nasza wina? - dodała po chwili.
Mężczyzna zamyślił się na chwilę.
- Tak, wiem to... - nie rozwinął myśli - Zwą mnie... Możesz mi mówić Jerzy.*
- Miło mi ciebie poznać Jerzy - ciepły w odczuciu głos odezwał się z ognika. Echo przestała krążyć i dalej jako ognik “przycupnęła” na ramieniu mężczyzny. Taka forma nie powinna straszyć ludzi. W niej wydawała się niegroźna.
- Wybacz, że wracam na drażliwy temat, ale czym dokładnie jest Veritatem Signorum? Słyszałam, że podobno posiada go jakiś diablik? Tak wielu pożąda tego… przedmiotu?

- To księga - rzekł mężczyzna sięgając po 'Żywoty archaniołów' i otwierając na stronach poświęconych Michałowi. Na jednej z kart widniała piękną rycina przedstawiająca anioła pochylonego nad zwojami i zawzięcie coś piszącego - Została spisana przez anioły po pokonaniu Lucyfera.
Mężczyzna zamilkł i rozpatrywał się w wizerunek zapracowanej istoty.

- Słyszałam o tym, nie wiedziałam tylko, że taką nazwę temu nadano - odpowiedział ognik. - Powiedz mi Jerzy do czego oni, kimkolwiek są, potrzebują tej księgi?
Eho miała najgorsze przeczucia ale wolała usłyszeć jakie podejrzenia ma człowiek.

Mężczyzna parsknął pod nosem i zatrzasnął księgę.
- Wiele jest frakcji, które chciałby mieć Veritatem. Wiele jest też powodów by je mieć - spojrzał na Echo widocznie rozważając, jak wiele może jej powiedzieć. Wciąż się wahał, ale chyba powziął już decyzję. W jego oczach nieufność nie lśniła już tak wyraźnie - W tej księdze spisano dokładnie wszystkie wydarzenia, które miały miejsce podczas wojny z Wielkim Zdrajcą, łącznie z tym jakich sposobów użyto by go obezwładnić i uwięzić. Co oznacza, że jeżeli wpadnie ona w niepowołane ręce…

Echo westchnęła. Było jej ciężko. Sfrunęła z ramienia mężczyzny i usiadła jako lwica z kobiecą głową i skrzydłami orła.
- Chcą go uwolnić prawda? Ujażmić jego moc, albo coś równie złego prawda? - odwróciła głowę w stronę mnicha.
- Jak wielu ludzi… - anielica zawahała się po czym porzuciła myśl kręcąc głową. - Co możemy zrobić?

Jerzy milczał przez chwilę.
- Księga powinna być w bezpiecznym miejscu, tam gdzie nikt nie będzie w stanie jej wykorzytać - stwierdził.

- Czyli gdzie?

- Tutaj - gestem omiótł archiwum.
 
Asderuki jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172