Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-08-2014, 23:20   #1
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] "The Road" (18+) - SESJA ZAWIESZONA

Joe “Doberusk” McAlan

Handlarz opróżnił właśnie kolejny kufelek piwa, "skromnie" świętując kolejny udany interes. Miał małe powody do dumy, w końcu nie co dzień ktoś potrafi opchnąć 137 odtwarzaczy DVD po atrakcyjnej cenie, zyskując niemal dwukrotnie na owym towarze. Pogładził klejącą się do niego kotkę po plecach, która uśmiechnęła się słodko do niego, a nawet zamruczała jak należy.

Towarzystwo bawiło się świetnie, muzyczka grała miło, panienki prezentowały swoje wdzięki... i wszystko się zesrało.




Niczym cienie, wyrosło przed McAlanem pięciu osobników w ciemnych garniturach. Słodkie panienki ulotniły się niczym kamfora, przybytek opustoszał w zastraszającym tempie, a Joe spokojnie sięgnął po kolejny browar, widząc znajomy, krzywy uśmiech na gębie typa mającego czelność przerwać mu miłe chwile.

- Jak się masz "Doberusk", chyba nie przeszkadzam? - Jegomość dosiadł się do stolika Handlarza - Kiepsko wyglądasz, nie sypiasz dobrze ostatnio? - Spytał... a zaśmiali się obaj.
- W czym sprawa? - Spytał Joe.
- A mam taką jedną, i pomyślałem sobie, że nikt inny się do tego lepiej nie nada, jak właśnie Ty... - Paolo “Motylek” Mascarpone, najspokojniej w świecie uraczył się leżącymi w miseczce fistaszkami zamówionymi tylko i wyłącznie dla podniebienia kociaczków.

- Zamieniam się w słuch... - McAlan beknął, po czym podrapał się rozbrajająco po nosie.
- Wiedziałem, że mogę na Ciebie liczyć - Paolo zapalił sobie szluga, częstując i swego przyjaciela...




Przewieść niewielki ładunek, z Detroid do Denver. Nic specjalnego, jednak robota "po cichu". Zarobić można kilka stów, nikt o niczym nie wie, i niech tak zostanie, droga i czas nieistotny, ważne, by przesyłka znalazła się u celu... - Wciąż dudniło w głowie Joe.

Niezbyt długo się zastanawiał. Co jak co, ale w końcu Paolo go jeszcze nigdy nie wykiwał, byli przecież kumplami, a do tego tamten miał naprawdę, naprawdę szerokie plecy.

Szulcowie...

Rozpuścił więc swoje "nici" i rozpoczął werbowanie ochotników do owej wycieczki, a że miał sporo znajomości, skupił się przede wszystkim na tych właśnie najbliższych, z czego i tak wychodziła niezła zbieranina wszelakich popaprańców i zwariowanych sukinkotów.





Zeke Marsh

Gabinet Doktora Donnelly, znajdował się na terenie kontrolowanym przez Ligę, a sam doktorek miał z nimi spore konszachty, to jednak w żadnym wypadku nie przeszkadzało Marshowi. W końcu nic do Ligii nie miał, do starego Irlandczyka też nie (no może poza faktem, że śmierdział wiecznie gorzałą).

Spokojny wakat w gabinecie był miłą odmianą od bardziej męczących, i o wiele bardziej stresujących zajęć, jak choćby składanie gości do kupy na stole operacyjnym. Nie miał jednak zamiaru utkwić tu na dłużej, "robótka przejściowa" jak sam sobie mówił.




A tak, tu kolanko obejrzeć bo boli, tu coś w plecach strzyka, witaminki przepiszemy... od czasu do czasu jakiś wyrostek wyciąć, albo złamanie otwarte poskładać, wszystko zaś oficjalnie pod okiem Donnelly, w końcu Zeke był tu "tylko" pomocnikiem...

Młody chłopak wtaszczył do środka rozsypujący się rower, wywołując zdziwienie przesiadujących w poczekalni, oraz niezadowolenie na twarzy pani Stacy. Pięćdziesięcioletnia kobieta, widząc młodego, wymownie odchrząknęła, lecz zanim cokolwiek powiedziała, "goniec" wyszczerzył się do niej pełną gębą:

- Szukam niejakiego Zeke Marsh, mam dla niego wiadomość!
- Jest w tej chwili zajęty młody człowieku, i proszę tu tak nie wrzeszczeć!
- Fuknęła Stacy, aż zatrząsł się jej imponujący biust.
- Przecież nie wrzeszczę! - Odparł - Trąbią na mnie całymi dniami, to co? A pani się tak nie podnieca...jak Zeke zajęty, to poczekam!




Recepcjonistka zapowietrzyła się, zatrzęsła z nerwów, po czym wskazała chłopakowi tłustym paluchem jedno z krzeseł w poczekalni.

~

Kwadrans później Marsh otrzymał wiadomość od Joe. Kroiło się coś większego, i potrzebował jego pomocy... a skoro “Doberusk” użył słów poważna robota, oznaczało to naprawdę poważną robotę, na kilka stówek zapewne. Dwa razy więc powtarzać było nie trzeba, przyklejanie plastrów może poczekać.





Thomas Veil

Rewolwerowiec przesiadywał nad stygnącym kubkiem kawy, zastanawiając się, co też dalej. Zamyślonym wzrokiem omiótł wnętrze "Córki Rybaka", przyglądając się różnorodnej klienteli. Jak było widać, smakoszów rybek nie brakowało, lokum było bowiem dosyć zapełnione... choć nikogo specjalnie wartego uwagi Thomas nie zauważył.




Ludzie rozmawiali o wszelakich pierdołach i jedli, a trzy grube i brzydkie baby uwijały się na pełnych obrotach.

Okoliczności znalezienia się Hegemończyka w tym akurat przybytku Detroid były dosyć nietypowe, o tym jednak później. W tej chwili bowiem ważniejszą sprawą był fakt, iż Veil nie bardzo wiedział dokąd dalej. Część kupiona, motor naprawiony, paliwa jednak już zostało na dnie, konkretnego planu brak, a i fundusze się kończyły... miał co prawda jeszcze sporo kulek 9mm, ale dłużej niż parę dni na nich nie pociągnie. Przydałoby się gdzieś co zarobić.

Nie ma co, ładny początek, ledwie dwa dni w mieście, a on już powoli spłukany.




W "Córce Rybaka" zjawił się jakiś młodzian, i Veil by go kompletnie zlekceważył, uznając za zwyczajowego, nie wartego uwagi szczyla, gdyby nie fakt, że chłopak ten zaczął wypytywać o właściciela motoru przed przybytkiem... a motor stał tam tylko jeden, i należał właśnie do Thomasa. Rewolwerowiec, na widok podchodzącego do niego delikwenta, powoli schował prawą dłoń pod blat stołu, by w razie czego sięgnąć błyskawicznie po rewolwer.

- Pan Veil? - Zagadał młody, stojąc już przy stoliku, i o dziwo ręce trzymał dobrze widoczne.
- Może tak, a może nie... - Odpowiedział Hegemończyk, gotowy odstrzelić smarka. Cholera wie, co takiemu mogło łazić po łbie.
- Bo szukałem pana prawie cały dzień. “Doberusk” mnie przysyła, Joe “Doberusk”, bo słyszał, że pan w mieście, to ma interes. I kazał dodać, że poważny...

No proszę, proszę, co za niespodzianka.

Joe mu spada niczym gwiazdka z nieba, nie trzeba będzie jednak przyciskać pasa.





Trevor Dickson i Jedediah Smith

Obaj panowie dosyć smętnie sączyli piwo.

Muzyczka grała, jakieś panienki były, alkohol, fajki, bilard i inne sprawy rozrywkowe, co druga gęba nadawała się do obicia za sam wygląd, jednak... nudzili się. Ostatniego typka zgarnęli tydzień temu, a obecnie żadna facjata nie pasowała do kilkunastu posiadanych listów gończych. Do tego w ich wozie zostały już praktycznie opary... no coś się kurna musiało zacząć dziać!




No i się działo.

Jakieś ryki, przepychanka, i po chwili poleciały już pierwsze razy, krzesła, kije bilardowe poszły w ruch. To nie była grzeczna knajpka z fanami jazzu, więc takie sprawy obaj widzieli już często, a nawet i brali w nich udział. Tym razem jednak...

~

- Ktoś wam grzebie przy bryce - Burknął dwumetrowy, wytatuowany biker, zdaje się Mike "Góra" go wołali, ot znajomy w sensie pozdrowienia kiwnięciem głowy i tyle. No ale chyba porządny chłop...

Trevor i Jed wyskoczyli z baru, oczywiście nie z gracją szarżującego Jaggernauta, acz cicho i szybko, przemykając na parking i szybko lokalizując intruza... intruzów. Chłopak i dziewczyna, coś robiący przy przedniej szybie, a żeby tego dokonać, on podsadzał ją, i zamiast rozglądać się wokół, gapił się na jej uda.

Mimo sporej wściekłości i chęci odstrzelenia ich na miejscu, obaj kumple postanowili rozprawić się z nimi "prawie" bezkrwawo. No bo cholera wie, co robili, może panienka zostawiała któremuś z nich liścik miłosny?

Trzask!

Prask!

- Czego tu cholerne złodziejaszki? - Warknął Trevor.
- Yyyyyyy....aaaaałłł... - Obolały chłopak starał się powiedzieć coś sensownego, a spanikowana panienka zaczęła najzwyczajniej w świecie płakać.




- Mamy was od tak odstrzelić? - Powiedział Jed.
- Nie, nie! Czekaj! Bo my mamy dla was wiadomość - Wyjąkał w końcu typek, a jego koleżanka nie przestawała zawodzić - Stul dziub Cindi, no cicho już... mamy wiadomość od Joe McAlana, chce się z wami spotkać - Wskazał na świstek papieru za wycieraczką Hummera.

- Bo... bo... bo my tam nie chcieliśmy wchodziiiiiiiić - Zawyła panienka, pokazując na bar.





Mildred J. Reid

Płoty z drutem kolczastym, tablice ostrzegające o poczęstowaniu ołowiem, kilka Dobermanów, kraty w oknach, a nawet kilka szyb kuloodpornych, wzmocnione drzwi. Parę zwyczajowych alarmów i spory dystans do obcych... nie, to nie był jakiś archaiczny bank, ani siedziba jakiegoś gangu, lecz dom, a jednocześnie i warsztat rusznikarski niejakiego Kennetha G. Matthewsa. Trudno się wszak temu wszystkiemu dziwić, było przecież sporo chętnych do zgarnięcia sprzętu, jaki znajdował się w warsztacie Matta, a czasy takie a nie inne, swojego trza pilnować, swojego trzeba bronić.




Interes kręcił się całkiem dobrze, choć zdarzały się i gorące sytuacje - i to dosłownie - gdy tydzień temu ktoś rzucił koktajlem Mołotowa. Nikt na szczęście nie ucierpiał, jedynie sam budynek został lekko podsmalony. Delikwenta jeszcze nie odnaleziono, ale to była tylko kwestia czasu... Matt zaś nie był w sumie aż tak z tego powodu wściekły, pierniczony optymista. Nie oznaczało to oczywiście, że chciał odpuścić, brał jedynie sprawę na wyjątkowo spokojny sposób.

Na ulicy pojawiła się młoda, "zielona" panienka na równie kurewsko zielonym skuterze, zatrzymując właśnie przed warsztatem. Przeżuwała coś powoli, przyglądając się miejscu, które przyszło jej odwiedzić, w końcu zeszła z maszyny i zbliżyła się do bramy. Nacisnęła przycisk...




- No? - Odezwał się do słuchawki wyjątkowo kulturalnie Matt.
- Heeeeej, szukam Milli... - Powiedziało dziewczę wyjątkowo słodkim głosikiem - Mam dla niej wiadomość.
- Nie ma jej w tej chwili
- Odparł rusznikarz.

Mildred znajdowała się zaś pięć metrów od niego, grzebiąc właśnie w jakimś wiecznie zacinającym się M14. Spojrzała lekko zdziwiona na Kennetha, ściągając brewki.

- No ale to ważne... - Małolata przy bramie nie dawała za wygraną.
- Mam jej coś przekazać? - Matt wzruszył ramionami do wpatrującej się w niego kumpeli.
- No... że Joe “Doberusk” chce się spotkać. Bardzo ważna sprawa... i się opłaci... ale trzeba się ruszyć natychmiast... spotkanie w...

I wtedy jeden z Dobermanów na zewnątrz zaczął ujadać jak wściekły, panienka bowiem oparła się ramieniem o bramę. W słuchawce Matt usłyszał bluzgi dziewczyny, ujadanie psa i tym podobne. Po chwili wściekła małolata wskoczyła na swój skuter i już jej nie było.

- Wredoto, masz chyba nagraną niezłą robotę - Uśmiechnął się do Mildred właściciel przybytku, i powtórzył dokładniej co usłyszał.





Robin „Dziadek” Carver

"Dziadka" odszukać łatwo nie było, i do tego odpowiednio z nim pogadać, dlatego też zajął się tym osobiście sam Handlarz. Carver przytajniaczył się zaś skubany jeden przy Gildii Archeologów, robiąc u nich za cholerną ochronę na jednym z licznych wykopalisk. Robota w sumie nudna, monotonna, jedynie od czasu do czasu przerywana pojawieniem się przerośniętych szczurów, do których miło się strzelało... póki nie było ich zbyt dużo. A na szczęście nie było.

Pojawienie się Joe Robin przyjął z kolei nad wyraz optymistycznie, racząc go krótkim "cześć" mimo, iż tak naprawdę miał już dosyć owej cholernej fuchy, i dałby naprawdę wiele, by móc zając się czym innym. A że akurat tak zrządził los...




Wysłuchał więc Handlarza spokojnie, na końcu zaś po prostu przytaknął jedynie, i ot to było już wszystko, jeśli chodziło o tą konkretną osobę. Zgodził się przyjść do wyznaczonego lokum o odpowiedniej godzinie, nie kwestionując zapłaty, celu, czy i pracodawcy. Taki już właśnie Carver był, i jedni to lubili, innych z kolei doprowadzało jego zachowanie wprost do szału. A że złamał właśnie zasady swojego kontraktu, i nieco gambli przeszło mu zapewne koło nosa, nie grało zbyt dużej roli.

Póki co, miał jeszcze co zjeść, nieco paliwa w bryce zostało, kulek w kałachu wystarczająco, więc co tam...





Wszyscy

Towarzystwo ruszyło więc do Joe, dowiedzieć się konkretniej o co chodzi.

Przed barem w którym przebywał Handlarz zaparkowało głośno kilka maszyn, a do środka wpakowało się znane jemu towarzystwo, od samego progu już, nie tylko rzucając pozdrowieniami i jakże cennymi uwagami na wiele tematów życiowych, rozbawieni, głośni, tacy, jakich ich znał...

Sam “Doberusk” zaś nie próżnował, i jak na dobrego gospodarza przystało, przywitał ich z zastawionym stołem alkoholu i żarła, oraz miłymi dla oka(i pewnie nie tylko) krągłymi dodatkami. Czyżby dostał już zaliczkę?


 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 15-08-2014, 18:24   #2
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Nic tak nie wkurzało Mildred jak niepełne informacje, może poza nudą. Złapała swoją bluzę przewieszoną przez oparcie krzesła i zwalając parę pierdółek ze stołu zarzuciła ją sobie na ramiona.

- Wracam niedługo albo i nie. Tą emkę weź w końcu wypieprz na śmietnik chyba, że trzymasz gdzieś po pancernych szafach zapasowy selektor do prawie stuletniego grata, którego szybciej niż alfons dziwki, amerykańska armia wymieniła na A1. Mam nawet lepszy pomysł, zwyczajnie powiedz właścicielowi, że technika poszła do przodu, jego ukochane M14T44E5 ochrzczono M15, a od tamtego czasu nikt nie uznaje tego śmiecia za rkm. - Roześmiała się i puściła Matowi oko, czekając, aż ten obrzuci ją po raz sety krytycznym ojcowskim spojrzeniem mówiącym mniej więcej tyle: “Urwanie dupy z Tobą, ale masz rację.”

Takiego układu jaki kobieta posiadała z Matem, mimo najlepszych chęci, nie dało się nazwać płomiennym romansem. Bliżej mu było do wiecznie przepychającego się rodzeństwa. Oboje byli rusznikarzami wyszkolonymi na koszt Armii Nowego Jorku i oboje spłacili dług wobec swojej małej ojczyzny z nawiązką. Poznali się dekadę temu, podczas drugiego kontraktu Mildred, służyli w tym samym oddziale, a nawet tej samej drużynie. Dziś Mild siedziała u niego, bo ją zaprosił, a żeby skorzystać z tego zaproszenia przejechała połowę Zasranych Stanów. Chociaż… było warto, bo trafił się ciekawy egzemplarz belgijskiego pistoletu maszynowego, często uznawanego za karabinek. FN P90, wspólnymi siłami naprawili go już pierwszego dnia, ale od tamtego czasu dla samej zasady utrzymania renomy swojego fachu, trzymali go rozkręconego, od czasu do czasu korzystając z rzadkiej okazji i testując na nim inne rozwiązania konstrukcyjne. No i co rano szukając Warriora dziewczyny, którego raz po raz zostawiała bezmyślnie pod różnymi mordowniami w mieście.


Wsiadła na Pogromcę, odganiając od siebie psiaki, zaryczała silnikiem informując właściela bramy, że za chwilę, o ile się nie pospieszy z jej otwieraniem, jego własność może zostać zniszczona. Zdążył, a Mild w pierwszej kolejności objechała budynek i najbliższe uliczki. Wszak jadowita zieleń w jakiej nosiła się smarkula była czymś czego nie dało się przegapić. Szybko ją znalazła, a zamiast fatygowaćsię z wrzeszczeniem za nią, zwyczajne zajechała jej drogę. Chwilę później po płaczach, że rusznikarka mogła ją przecież zabić, Milly wyciągnęła z niej resztę szczegółów spotkania.

***

Dobre dwadzieścia minut po wyznaczonym czasie dotarła na miejsce. Przekraczając próg wystawnej knajpy mało nie powstydziła się swojego wyglądu: kurduplowatego wzrostu, przeciętnej budowy i ubioru najemnika. Przyjechała na spotkanie przecież dokładnie tak jak stała: w skórzanych spodniach, spiętych trzymetrowym krowiakiem i bluzie mundurowej w desercie. Pod nią miała podkoszulek w jedynym słusznym kolorze: olive green, na którym zwisały luźno zapięte szelki taktyczne allice, z kaburą wypełnioną TT-ką, dwoma ładownicami i torbą zrzutową przymocowaną do pasa. Do tego, dopiero po wejściu do budynku, zdjęła z twarzy cholernie brudną chustę osłaniającą jej usta i nos, a która posłużyła za ręcznik do wytarcia oleju balistycznego niedomytego z rąk po robocie w warsztacie. Jedynymi kobiecymi i na pewien sposób pięknymi, elementami tego obrazu nędzy i rozpaczy, były przenikliwe szare oczy, w których błądzi znajomy płomyk szaleństwa oraz spływające na ramiona i piersi dziewczyny kosmyki splątanych bladorudych, prostych włosów.


Jak wszyscy wiedzą “prawie” robi wielką różnicę, a ona nie przyszła na casting, więc zamiast spłonąć ze wstydu skierowała swoje kroki wprost do “Doberuska” stojącego w otoczeniu poważnych biznesmenów. Jej krok był szybki i idealnie równy, zupełnie jak podczas musztry w wojsku. Przez co od kobiety biła pewność siebie i kompletny brak taktu, który wydawał się dopracowywaną przez lata dokładną strategią sprowokowania jakiejkolwiek burdy:

- Kurwa Joe, jak masz zamiar się ze mną umawiać, to albo pofatyguj się osobiście albo wyślij następnym razem umyślnego zamiast tylko wyglądającego. - Dopełnieniem obrazka okazała się pobrzmiewająca w jej głębokim, kobiecym głosie nuta groźby. Goście prawie się nabrali i mogła z tego zaproszenia wyjść niezła impreza jednak Joe spostrzegł ją w porę, kiedy się do niego zbliżała, więc zręcznie pożegnał się z panami od załatwiania pewnych istotnych dla wyprawy interesów życząc im udanego wieczoru i odwracając się do Mild z pełnym, szerokim uśmiechem powiedział rozkładając szeroko ramiona.

- Mild! Moja droga! Wybacz mi, następnym razem przyjdę po Ciebie osobiście, choć miałem nadzieję, że Mała Mi nie zawali sprawy. Nie martw się, kara jej nie ominie - co skończywszy mówić puścił jej oczko.

- Gotowa na długą i szalenie niebezpieczną wyprawę po autostradach, ulicach i bezdrożach naszych kochanych Zasranych Stanów?

Na taki gest handlarza dziewczyna, nieznacznie pokręciła z uśmiechem głową i objęła go.

- Popsułeś mi zabawę ze swoimi przyjaciółmi - wyszeptała mu do ucha - ale widzę, że masz zamiar się zrewanżować. Cześć pajacu.

Odsunęła się od niego po krótkim uścisku i przyjrzała się znajomej sylwetce Joe.

- Powodzi Ci się widzę. - stwierdziła bez najmniejszego nawet zaskoczenia w głosie.

- Nie narzekam, trasa trzyma mnie w formie. - odpowiedział z uśmiechem

- Widzę że Tobie też się powodzi… wyglądasz równie zniewalająco co ostatnim razem kiedy się widzieliśmy. Powiedz mi, jest coś co mógłbym dla Ciebie zrobić? Oczywiście poza wprowadzeniem nas między dwa rywalizujące między sobą gangi...

- Wyglądam dokładnie tak samo, dlatego może skończymy już z bzdurnymi grzecznościami i powiesz mi konkretnie czemu zawdzięczasz dzisiejszą możliwość oglądania mojej uroczej twarzyczki.
- powiedziała z przekąsem, naśladując nieudolnie ton jakim Joe prawił jej komplementy.

- Jest interes. - powiedział krótko - Jedziemy na drugi kraniec świata, a wiesz co to znaczy, prawda? Przygoda! Niebezpieczeństwo! Mord i gangerzy! Nie potrafiłbym nie zabrać Ciebie na tak pasjonującą wyprawę. Poza tym, kto lepiej zna się na broni, niż Ty ogniku pośród mroku?

“Zabije go kiedyś” - szybko przeleciało przez myśl Mildred, ale oferta wydawała się wystarczająco intratna.

- Czyje zlecenie? Podróż gdzie i w jakim celu? Ile płatne? I najważniejsze, nie powiesz mi chyba, że jedziemy tylko we dwójkę?

- Zleceniodawca i cel pytasz… cóż, nasz szef wolałby być anonimowy, cel podobnie, a możemy zarobić pare ładnych stówek na tym zleceniu - Uśmiechnął się szerzej - Co do naszej dwójki… - podrapał się po nosie - ...życie mi miłe dlatego nie pojedziemy sami. Jak dobrze pójdzie, to i felczer i zabijaki się znajdą, więc wyjście do solidnego wygrzewu na trasie jest.

- Wiesz, ja też wolałabym być anonimowa, ale jakoś z połowy knajp w tym zawszonym mieście już mnie wywalają za samą twarz. A bądź rozsądny - nikt, kto zna się na robocie nie pójdzie na układ, w którym nie ma nawet jasno określonych warunków umowy.

- Nie ma zmartwień. Robota łatwa, ale aż dwie rzeczy trzeba dostarczyć w całości… jedną z nich jestem ja, drugą, dowiecie się w swoim czasie, ale teraz baw się. Jestem pewny, że część z naszych towarzyszy nie miałaby nic przeciwko przyjacielskiej bójce.

- Nie przekonałeś mnie, wiesz? Powiedzmy, że wejdziemy teraz do środka razem, ja zobaczę kogo tam zebrałeś. Powiesz nam wszystkim co masz do powiedzenia o zleceniu, a do jutra rana zastanowisz się dobrze jak bardzo mnie potrzebujesz.
- uśmiechnęła się lekko przygryzając wargę. - I jutro ostatecznie powiesz mi co chce wiedzieć inaczej kiepsko będzie z dotrzymaniem pierwszej części umowy, bo dobrze wiem, że to akurat twój zysk z pośrednictwa, a nie część zlecenia.

- Ta wyprawa potrzebuje Ciebie, jak Glock 17 amunicji 9x19mm Lugger. Gangerzy którzy nam staną na drodze, rywalizacje gangów, napady mutków… Mild, oni sami się nie zabiją. Bez ciebie i twoich czarów jakie potrafisz odczynić nad każdą spluwą… wiesz, że długo nie pociągniemy. Masz dar, a trasa… trasa potrzebuje ludzi z darem. No, chyba, że chcesz zostać na resztę życia zamknięta w zakładzie - Doberusk potrząsnął głową na boki - Nie, ja bym nie wytrzymał w jednym miejscu tak długo.

- Z glocka 17 da się strzelać też .38, wiedziałbyś jakbyś więcej się przykładał do nauki. Nikt nie jest niezastąpiony, a ja nie nadstawię ani dla ciebie, ani za ciebie tyłka, więc serio przemyśl sobie moją ofertę. Wszystko co mi powiesz zostanie między nami, zupełnie jak inne rzeczy, które się wydarzyły wcześniej.

- Cóż, daje Ci okazję wyrwać się z tego miejsca i o wiele nie proszę. Nie musisz zasłaniać mnie swoim ciałem kiedy będzie gorąco, ale jeżeli byś mogła pomóc naszemu felczerowi w zszywaniu… nie, może lepiej nie. - Nachylił się ku niej i wyszeptał - To nie jest bezpieczne miejsce by mówić o interesach.

Uśmiechnął się z lekkim, krzywym, choć czarującym uśmiechem i cofnął się z powrotem do pozycji w pełni stojącej. Milly w momencie w którym się odsuwał sama zbliżyła się do niego. Ocierając się policzkiem o jego podbródek odpowiedziała mu również szeptem:

- Jeśli to nie jest dobre miejsce do spoufalania się to skorzystaj teraz ty z mojego zaproszenia i pokaż się u mnie rano, bo wiesz, że pojadę, ale wolę mieć wszystko czarno na białym.

- Przynieść tarcze ćwiczebne i kulochwyt?
- cicho zapytał z żartobliwą nutką w głosie.

- Śniadanie wystarczy, resztę się gdzieś znajdzie.

- Mamy małą imprezkę zapoznawczą przed wyprawą… zainteresowana zostać na dłużej? Na pewno znajdziemy coś dla Ciebie.

- Dało się zauważyć, ale wiesz, że zatrzymanie mnie w miejscu jest raczej trudno wykonalne, więc powinieneś się lepiej postarać. To jak, układ stoi?

- Jak możemy przenieść imprezę na górę… mają tam całkiem nieźle dopasowane pokoje, wiesz.. jedno byłoby szeryfem, a drugie gangerem…
- odpowiedział szeptem, choć z rozbawioną, żartobliwą nutką w głosie.

- Raz nie zawsze, ale o ile pamiętam ty już wykorzystałeś swój limit. A ja pytałam o jutro, ale przecież oboje wiemy, że Ci on nie pasuje, więc będziesz próbował się wykręcić.

Mężczyzna zaśmiał się cicho i powiedział:

- Naprawdę? Hmm… a dlaczego myślisz, że mi jutrzejszy dzień nie pasuje?

- Głównie dlatego, że mam dziwne przeświadczenie, iż mógłbyś strugać tak głupa całą noc byle tylko trzymać mnie blisko przy sobie, ale im bardziej cię to kręci tym mniej wartościowe jest dla mnie.

- Daj spokój Mild, znasz mnie, nie? To będzie długa podróż, ale skoro masz jeszcze jakieś spluwy do skalibrowania i przeczyszczenia to nie będę Ciebie zatrzymywał. Poza tym, reszta kampani pewnie na mnie czeka. To jak? Widzimy się jutro na parkingu, czy wolisz przed tą knajpą?

- 6 a.m. na parkingu.
- po przyjacielsku musnęła ustami jego policzek i przeciągnęła opuszkami palców swojej lewej dłoni po jego nadgarstku. Odsunęła się powoli, tak żeby wszystko wyglądało wystarczająco naturalnie i już głośno zapytała:

- To jak idziemy?

Joe przełknął i spojrzał na Mild. Szósta rano to był cholernie wczesny czas. Bardzo wcześnie.

- Prowadź - odpowiedział mężczyzna z lekkim uśmiechem na twarzy.

- Jasne, że chętnie podałabym Ci ramię, ale nie moja impreza, więc zrób dobre wrażenie na zleceniobiorcach i sam mnie wprowadź, a obiecuję, że do końca wieczora nikt z mojej strony nie dozna żadnej szkody.

- Szkoda… to mógłby być widok… wiesz, twardo docierającej się ekipy. - powiedział z szerokim uśmiechem po czym podał jej ramię - Pani pozwoli?


***

Gdy Joe wprowadził ją do sali głównej baru, w której wszyscy już zajęli co wygodniejsze miejsca, rzuciła wzrokiem po znajomych twarzach. Wiele z nich budziło jej sympatie, kilku znała raptem z widzenia. Po kolei przywitała się z każdym po swojemu: to skinięciem głowy praktykantowi u lekarza, do którego podrzucił ją schlaną w trzy dupy i poobijaną Mat jakieś osiem miesięcy temu. To dotknięciem dłonią ronda wyimaginowanego kapelusza i rzuceniem w stronę pechowego Cowboy’a krótkiego:

-Sir.

To zwyczajnym uściskiem dłoni z Dziadkiem. To ostatecznie szerokim uśmiechem zarezerwowanym dla Trevora, najemnika poznananego dwa lata wcześniej, w czasie samobójczej karawny na front. Gdy czas przyszedł na przywitanie z Jedem, którego akurat nie spodziewała się tu spotkać, zamaskowała kotłujące się w jej głowie emocje delikatnym uśmiechem, którego znaczenia nie sposób było rozczytać na pierwszy rzut oka. Jed siedział spokojnie, przyglądając się rozbawionemu towarzystwu. W dziejszych czasach, nikt nie stawiał żarcia, wódy i dupeczek od tak, na zachętę. Więc sprawa musiała śmierdzieć na kilometr. Trevor rozmawiał z jakimś kowbojem, którego Jedediah ledwo kojarzył. Póki co nic nie zachęcało go ani pozytwynie nie nastawiało do tej sprawy. Doberuska kojarzył, z jednej czy dwóch karawan, gość był obrotny, ale ludzie z Vegas czy z San Fran wkurwiali go czasami niemożebnie. Czas miał pokazać. Tylko jedna osoba sprawiła, że został wybity z monotonni obserwacji i rozmyślania. Odwzajemnił jej uśmiech nieśmiałym swoim i zrobił miejsce obok siebie. Przysiadła się do niego, bacznie obserwując każdą jego reakcje. W sumie badali się nawzajem. Pięć lat rozłąki było wystarczającym czasem żeby ich relacje ostygły, ale stare nawyki pozostały. Wiedziała to głównie z powodu tego jakie miejsce wybrał sobie snajper do obserwacji wszystkich wyjść z sali.

- Dobrze wyglądasz. - pochwała z jej ust była dla większości ludzi nieosiągalnym marzeniem. W tym jednym przypadku wskazywała, na to jak wiele razem przeżyli i jak bardzo sobie ufali... Przynajmniej kiedyś.

- Dzięki - wydusił ze ściśniętego lekko gardła - Ty również, radzisz sobie widzę.

Mildred poczuła jak coś w środku niej zaczyna się szamotać, ale nie zmieniła wyrazu twarzy ani na moment. Przyjemnie znów było czuć jego bliskość obok siebie… ale nie przyznałaby się do tego nawet samej sobie. W potrzebie przyszedł jej z pomocą Trevor, który nie mógł zwyczajnie przywitać Mild. Musiał się szczerzyć jakby właśnie wygrał w konkursie wiadro pocisków do jego HK. Początkowo był nieco niepewny na widok rudej, bo nadal nie wiedział co ją niegdyś łączyło z Jedem. Nie chciał mu wchodzić w paradę czy psuć sobie relacji z dziewczyną zgrywaniem dobrego wujka. W końcu oni byli dorośli i Dickson był pewien, że sami dojdą ze swoją relacją do ładu.

- Ty tutaj? - rzucił z szerokim uśmiechem do Mildred najemnik. - Doberusk mnie nie ostrzegł! Kupiłbym środek czyszczący do gogli czy chociaż więcej naboi. - zaśmiał się. - Ostatnio, gdy z Tobą współpracowałem mało nie wyleciałem w powietrze! - rewolwerowiec puścił dziewczynie “oczko”, ale zaśmiał się sam do siebie, gdy zdał sobie sprawę, że ona nie mogła tego widzieć.

- Widać albo starałam się za słabo skoro jeszcze tutaj siedzisz… albo starałam się za dobrze skoro panienki skaczą po wszystkim tylko nie po was. - uśmiechnęła się wychylając się zza ramienia Jeda.

- Ciężko skakać po kimś kto ma prawie dwa metry i niemal tyle samo w barkach. - zaśmiał się najemnik patrząc na snajpera. - Ostatnio starałaś się bardzo, ale cóż… Ja należę do tych wymagających. - kilka razy poniósł brwi wojownik.

- W takim razie pozwól, że udowodnię Ci jak bardzo nie masz racji… - ucichła na chwilę dając mu czas na przemyślenia… po czym przywołała jedną z dziewczyn gestem ręki i pchnęła ją na kolana najemnika. Ta oczywiście przymilnie posadziła na nim swoją krągłą pupę i objęła go ramieniem za szyję. Mild w tym czasie napiła się z pierwszego kubka, który stał przed nią i dopiero po tym dokończyła myśl:

- Zobacz, a jednak się da. - roześmiała się.

- Hmm… - spojrzał na kobietę Trevor. - Czy my się znamy? - zapytał dając się objąć i chwytając ją lekko za biodro. - Tylko niech Pani uważa. Ja należę do tych nieśmiałych…

- Taaaa, przecież widać na pierwszy rzut oka. - napiła się i odpuściła mu. Jak ma czym to niech się bawi. Mild miała do tego alkohol… bo jakoś o męskich prostytutkach nikt nie raczył pomyśleć.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 15-08-2014 o 22:29.
rudaad jest offline  
Stary 22-08-2014, 23:03   #3
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Retrospekcje... Dzięki Ruda!

Jakieś 2 lata temu...

Zaczęło się zwyczajnie, zlecenie jak każde inne. Osłona karawany, własne pojazdy mile widziane, płatne w amunicji, rozdawanej w 50% przed samym wyjazdem. Ta, jak widać szykował się interes życia, ale bynajmniej nie dla najemników. Za śmiesznie niską stawkę, którą wyznaczono jako nagroda za dobrze wykonaną pracę, może i poszłaby ta banda obdartusów, kręcąca się wokół jak wszy i nie mająca żadnego pojęcia o walce, ale ich musiało przywieść tutaj coś więcej…


Mildred siedziała wyprostowana na Pogromcy. Ubrana była w podkoszulek w jedynym słusznym kolorze olive green, a na ramiona zarzuconą miała bluzę w desert camo z przyciemnionymi naszywkami. Pośród tej kolorowej bandy prezentowała się jak tarcza strzelecka, ale może to i nawet lepiej. Nie żeby nie widziała już dalszego sensu własnej egzystencji, ale zwyczajnie kochała ryzyko. Problem z nią siedział gdzieś głębiej niż w samej postawie do życia, która wydawała się na poły szalona. Transport szedł na front, pytanie czemu chłopcy z Armii NY go nie osłaniali był najlepszym argumentem dla dziewczyny żeby wpisać się na listę straceńców, którzy przyjęli to zadanie.

Gdzieś wśród tej nieciekawej aparycji bandy, niby na uboczu, stał on. Trevor Dickson. Ubrany raczej na modę wojskową jednak bez specjalnej pedanterii cechującej wojskowych z NY czy Posterunku. Spodnie, ewidentnie wzmacniane na kolanach, wyglądały jakby już niejedno przeszły. Niegdyś były zapewne w kamuflażu pustynnym, który teraz dostosował się do pustkowi jeszcze bardziej. Lekko rozpięta bluza częściowo skrywała żylasty tors. Gość na głowie miał kapelusz kowbojski, a w kąciku ust wykałaczkę. Jego twarz nie posiadała wyrazu, a oczy skryte były pod goglami balistycznymi z ciemnego polimeru. Powód dla którego miał zamiar się do tej bandy zaciągnąć pozostawał nieznany. Argumenty w postaci sporej klamki i nowoczesnego karabinu przemawiały za tym, że może przeżyć kilka pierwszych trupów, które - jak na jego gust - w takiej wyprawie padną. Rewolwerowiec delikatnie się uśmiechnął zauważając całkiem przyzwoitego piękna rudzielca na sporej, ewidentnie tuningowanej maszynie…

Karawana ruszyła żółwim tempem. Nim wszyscy wygrzebali się do wymarszu minęło standardowe 25 minut, w trakcie których, jeden przez drugiego pokazywał sobie długość przywiezionego gnata. Dziewczyna odsunęła maszynę na bok, by puścić przodem pierwszy szereg mięsa armatniego i przygotować się samej do wyjazdu. Zawiązała na twarzy chustę, na głowie szal snajperski, a wokół lewej ręki ponad dwa metry zardzewiałego krowiaka, który wcześniej zwisał jej u pasa. Przejrzała broń - Galila Mini i Tokarieva TT, a po upewnieniu się, że pistolet pewnie leży w kaburze i zawieszenie do karabinka się nie zerwie, odpaliła jeszcze na chwilę radiostację sprawdzając podaną jej przez zleceniodawców częstotliwość. Wśród trzasków, zgrzytów i huczenia powodowanego nie wiekiem urządzenia, a kompletnym brakiem wiedzy jak go używać powszechnym u cywili dało się słyszeć kolejne komentarze na temat panienek biorących udział w zleceniu:

- Ruchałbym!

- Rezerwuję czarnulkę od medyka.

- To ja biorę rudą na motorze. A jak skończę to motor opchnę.

Osuwając od twarzy mikrofon wbudowany w radiostację odezwała się i Mild, której szare oczy zapłonęły szaleństwem:

- To który zamawiał rudą?

- Podjedź do Corvetty to się dowiesz.

Pech chciał, że wozy też już ruszyły, więc impet uderzenia łańcuchem w przednią szybę rzeczonego wozu zwiększył się na tyle, by nie tylko ją rozbić, ale też rozsypać w drobny mak.

- Pojebało Cię?!

W sumie na to by wychodziło, ale jeśli gość pyta tak roztrzęsionym głosem to raczej nie ma już ochoty na drugie spotkanie żeby wysłuchać odpowiedzi.

Diskon jechał w przedziale desantowym humvee jakieś trzy pojazdy za tym, którego właściciel właśnie stracił przednią szybę. Trevor uśmiechnął się sam do siebie. Rudzielec miał charakter. Typ mógł trzymać język za zębami lub chociaż zamontować sobie przed szybą sztywną siatkę, która ochroniłaby ją przed wybiciem. Rewolwerowiec jeszcze raz spojrzał na Sig Sauera P220 sztywno siedzącego w polimerowej kaburze. Klamka mimo iż nie była największym z kuzynów siała potężnym kalibrem 45ACP. Na modyfikowanym zawieszeniu wisiał grzecznie Heckler&Koch 417. Karabin nowoczesny, z szynami montażowymi zamiast standardowego chwytu oraz z magazynkiem mieszczącym 20 naboi 7,62mm. Konkretna giwera jednak traktowana przez Trevora bardziej użytkowo niż jak rozpieszczana kochanka. Rewolwerowiec już dawno wyrósł z mani wielkości chociaż cały czas miał słabość do sporych biustów. Przy ognistym temperamencie motocyklistki ciężko było się skupić na zadaniu. Nie mógł się rozpraszać. Nie bez powodu karawana miała tak liczbą ochronę.

- Niezła jest… - rzucił siedzący naprzeciw Trevora wielki Meks. - Ciekawe co ją tak wkurwiło… - zastanowił się po czym zaśmiał ukazując rząd poczerniałych zębów.

Wojownik jedynie skinął głową nadal się uśmiechając. Rzucił jeszcze raz wzrokiem na przód pochodu po czym wrócił do obserwacji własnego sektora.

Pierwsza godzina pochodu minęła bez większych niedogodności, w ciągu drugiej w jednym z wozów zagotował się silnik i trzeba było zrobić przymusowy postój. Korzystając z okazji pozamykani w blaszanych pułapkach wzmocnionych pancerzy najemnicy wylegli na pełne słońce, by osłaniać jednego marnego mechanika przy pracy i masę niedoświadczonych, przegrzanych ochotników, którzy stanowili największą siłę zaporową karawany w razie jakichś problemów.

Mild wysunęła się do przodu wraz z innym motocyklistą, by sprawdzić najbliższy teren. Jak dało się łatwo domyślić przegrzanie się silnika nie było zwykłym przypadkiem, a jedynie sprawnie przygotowaną pułapką, w której ktoś z wewnątrz maczał palce. Ze zwiadu nie wrócił jeden motor. Przynosząc tylko złe wieści w postaci rudowłosej furiatki, która zatrzymała się tuż przy grupie najciężej zbrojnych i najbardziej doświadczonych wojowników. W krótkich żołnierskich słowach przedstawiła sytuację:

- Na północy, w odległości do 800 metrów zaminowana droga, częściowo rozbrojona. Po lewej stronie drogi w odległości 400 metrów pierwsze gniazdo ckmu, ufortyfikowane. Po prawej, na godzinie drugiej w odległości 500 metrów od drogi, drugie. 600 metrów na południowy wschód dwie ciężarówki wyładowujące mutasów, ale może akurat Ci rozbiegną się po okolicy. - widząc nic nie rozumiejące spojrzenia, dziewczyna wyjęła z kieszeni bluzy kartkę i kawałek węgla dzięki, którym szybko rozrysowała sytuację. Momentalnie oceniając inteligencję zebranych po wyrazach twarzy przekazała kartkę gościowi w przyciemnianych goglach balistycznych.

Trevor - z nijakim wyrazem twarzy - chwycił kartkę i rozejrzał się po zebranych wojakach. Zawierzył w słowa zwiadowcy nie rozglądając się nadmiernie aby nie budzić podejrzeń obserwatorów. W jego umyśle powoli szkicował się plan ograniczony czasem, niewielkimi środkami i ludźmi, których za grosz nie znał.

- Wy dwoje. - wskazał na dwóch latynosów poruszających się szybkim buggy. - Widziałem, że jeden z was ma M16 z granatnikiem. Odjedźcie jakieś trzysta metrów na dziewiątką od drogi, a później kierujcie się do niej równolegle. Po dwustu metrach odjedźcie kolejne sto metrów od trasy. Nie spieszcie się. Kiedy zobaczycie fortyfikację najlepiej załatwić to szybko. Przy karabinie powinniście zgarnąć większość jednym granatem.

Jeden z latynosów, wcześniej oparty o ścianę wozu, zbliżył się do Dicksona patrząc na niego spode łba. Drugi chciał już wsiadać do auta, ale jego towarzysz ewidentnie miał inne zamiary.

- Kto powiedział, że mam Ciebie słuchać? - zapytał napinając mięśnie Enrique.

Dziewczyna widząc, że najemnik, któremu przekazała szkic zrozumiał wszystko tak jak powinien, klepnęła go w ramię:

- Biorę mutanty na siebie. Ilu dojdzie tu o własnych siłach tyle dla was.

Trevor spojrzał na gościa bez cienia emocji na twarzy. Jego twarz przypominała kamień. Zamarł wpatrując się w tracącego pewność siebie latynosa. Ten zrobił jeden krok w tył kiedy rewolwerowiec zrobił kilka szybkich kroków w jego kierunku.

- Jedź tam, kurwa i zaciśnij zęby, bo zaraz wkopię Ci je do gardła! - powiedział patrząc prosto na typa, który powoli odpuścił kontakt wzrokowy po czym niepewnie udał się do buggy’ego.

Dickson obrócił się do reszty patrząc na trzech Europejczyków pół trasy klnących w ruskim stylu. Jeden chyba nazywał się Sasha. Wyglądali na twardych bydlaków. Mieli przy sobie karabin maszynowy i kilka koktajli.

- Sasha, tak? - zapytał rewolwerowiec szybko. - Słuchaj. Weźmiesz swoich i udasz się jakieś 500 metrów na trzecią od trasy. Później pojedziesz zgodnie z nią i okrężnie rozjebiesz obsługę tego drugiego stanowiska maszynowego. Możecie narobić hałasu. Pewnie i tak będziecie po tych z buggy’ego. - wspomniany pojazd właśnie odjeżdżał.

- Haraszo… - powiedział coś w swoim języku Sasha kiwając na swoich. - Jazda.

- Ja z ekipą z Humvee i naszym bombiarzem wybiorę się na pole minowe. - Dickson wskazał na jednego ze spoconych mechaników. - Reszta pilnować towaru i zabić mutki, które zbliżą się za blisko… Do dzieła! - powiedział najemnik po czym wraz z wielkim Meksem wskoczyli do przedziału desantowego pojazdu.

***

Lekko dysząc z powstrzymywanych emocji Mildred zwróciła się do samozwańczego dowódcy grupy uderzeniowej:

- Lepiej ruszajmy, zanim reszta tych pokrak zorientuje się, że karmiono ich nie dla pogoni za ciężarówkami, na które ich posłałam.

Dopiero teraz Trevor zwrócił uwagę na to, że dziewczyna miała przyjemny, głęboki i bardzo kobiecy głos. Kamienna twarz mężczyzny nie wskazywała kotłujących się pod czaszką emocji. Z racji na swoje pochodzenie Dickson nie pochwalał znęcania się nad mutantami, ale też nie był zbyt dobroduszny kiedy te wchodziły mu w drogę. Podobnie z resztą było w stosunku do ludzi. Każdy inteligentny zwierzak powinien wiedzieć, że może zginąć pakując się w szranki z lepszymi od siebie. On też to wiedział i nie miał nikomu za złe kiedy dostał “słuszną” kulkę.

- Pole minowe nie było duże. - powiedział basem Dickson wskazując na spoconego, trzęsącego się z nerwów sapera ochrony. - Liam mówi, że bomby są rozbrojone. Dla pewności ruszy przodem. - dodał mężczyzna uśmiechając się od ucha do ucha. - Twarda jesteś. - rzucił z czymś na kształt uznania w głosie najemnik. - Trevor Dickson. - przedstawił się zerkając dyskretnie spod gogli na unoszący się miarowo biust rudej.

- Wiem, że nie było duże, a jeszcze zmniejszyło się o tę część, na której wysadził się tamten idiota na motorze. Jestem Mildred J. Reid.


Zeszła z motocykla i dla pewności posłała kulkę w czaszkę mutka zanim zaczęła ściągać z niego swój łańcuch. Zestresowany saper aż podskoczył na dźwięk niespodziewanego wystrzału, pochylona nad truchłem odwróciła twarz w stronę wystraszonego chłopaka:

- Spokojnie Liam. Pamiętaj, że wszyscy jesteśmy z tobą, choć jedynie myślami, więc powinieneś już ruszać. - śmiech miała dźwięczny, ale nie drażniący, a samo poczucie humoru dostosowane do wiedzy i warunków bojowych. W efekcie nie tylko miło było na nią popatrzeć, ale też posłuchać. Zwłaszcza, że nie marnowała dużo czasu na pogawędki. Z powrotem wsiadając na swoją maszynę, tym razem ona zmierzyła Trevora wzrokiem… bardzo ostentacyjnie, zatrzymując spojrzenie gdzieś na wysokości jego osłony oczu. W zasadzie, nawet nie było najgorzej, choć na tle tej bandy obdartusów, pewnie każdy wyglądałby dobrze.

- Trevor? - miała powiedzieć “dobra robota”, ale zamiast widzieć w rewolwerowcu potencjalnego przyjaciela, dostrzegała godnego przeciwnika… lub kolejną okazję żeby wpakować się w kłopoty. Nie bez powodu przecież spotkali się na pochodzie straceńców. - Nie daj się więcej bić żonie, bo nie pasują Ci te szkiełka na co dzień.

- Nie pasują? - zapytał zdziwiony. - Mi tam się podobają. Dobrze chronią przed piachem czy odłamkami szkła jak Ci ktoś krowiakiem szybę wybije. - uśmiechnął się rewolwerowiec. - Kobiety nie mam. - dodał po chwili.

Mildred odpowiedziała zadziornym uśmiechem i ruszyła sprawdzić czy Liam nie zgubił się jeszcze po drodze do “rozbrojonego” pola minowego.


Jakieś 3 miesiące temu...

To było jakieś trzy miesiące temu. Mała mieścina, pusty bar, przy kontuarze, znana sylwetka rudowłosej dziewczyny. Może nie same kobiece kształty zapadające w pamięć, ale na pewno charakter. Na dźwięk kroków za plecami odwróciła sie w tamtym kierunku. Zobaczyła Trevora, najemnika, z którym współpracowała jakieś dwa lata temu na ochronie ustawionej do wystrzelania karawanie. Ten sam zadziorny uśmiech, którym się wtedy z nim pożegnała zagościł na jej pełnych ustach.

- Dziś też w goglach, nawet wewnątrz budynku?

- Wiedziałem, że skądś znam tego Warriora sprzed lokalu. - powiedział najemnik. - Nie lubię się z nimi rozstawać.

- Jak każda ofiara przemocy domowej. - zażartowała w starym stylu. - Co za samobójcza misja cię tym razem przygnała w moje strony?

- Widzę, że kiepsko odgrywam zimnego twardziela… - uśmiechnął się Dickson. - W sumie to przybyłem wypocząć po złapaniu kilku niegrzecznych Panów. Twoje strony? Nie wyglądasz na tutejszą...

- Tam dom mój, gdzie warrior mój. - Przegadać ją było takim samym wyzwaniem jak zatrzymanie jej w miejscu na dłuższą chwilę. Mimo wszystko uśmiechała się. - Urlop dobra sprawa, gorzej jak jest taki smętny jak dzisiejszy wieczór. Propozycje?

- Schlejemy się w trupa i pójdziemy strzelać do napromieniowanych wróbli? - uśmiechnął się szerzej najemnik. - Co Ciebie tu sprowadza?

- Jak dla mnie brzmi świetnie. To zacznijmy od pierwszego punktu imprezy. Postawię Ci coś co nazywają tutaj “miejscowym specjałem”, a nie smakuje niczym, zupełnie jak MRE w NY. - zamówiła jeszcze dwa razy to samo w czym wcześniej topiła nudę. - Mnie? Jak zwykle szukam okazji żeby się zabić. Zdziwiony? - roześmiała się, widać alkohol działał i nie siedziała tam przy barze od pięciu minut.

- Nie rozumiem Twojego hobby. - zaśmiał się krótko. - Ja tam cenię swoje życie, co jednak nie przeszkadza mi w braniu zleceń jak to nasze sprzed… dwóch lat? Nic się nie zmieniłaś. Dzięki za ten specjał. Liczę, że nie będzie po nim rewelacji jak po tym patriotycznym MRE. - uśmiechnął się i rozejrzał po barze. - Mógłbym Ci wytłumaczyć po co warto żyć, ale jeszcze za mało wypiłem. Za kilka głębszych może do tego przejdziemy. - Dickson spojrzał na rudą po czym zapytał. - Ty sama jak ostatnio?

- Niezamężna, nie dzieciata, bez zobowiązań. Po co mi coś więcej? Poza tym nie nadaję się do niańczenia, prania i sprzątania. Kiedyś sprawdzałam, ale to było dawno i nieprawda. Jak poczuję się samotna, zawsze mogę pogrzebać w TT’etce, Galilu albo innej przygodnej znajomości z bronią. Na tym się znam.

- Muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie Ciebie w roli praczki. - Trevor upił duży łyk trunku. - W sumie ja traktuję broń bardziej przedmiotowo, jak narzędzie pracy. Dbam o nią, ale profesjonalnych przeglądów zwykle dokonują za mnie znajomi i przyjaciele.


- Być lubianym fajna rzecz, choć po stanie twojego HK wnioskuję, że albo mnie oszukujesz albo zwyczajnie przyjaciół zostawiłeś gdzieś daleko za sobą. Pokaż no. - Na krzywe spojrzenie barmana odpowiedział jedynie lekki błysk szaleństwa w oczach dziewczyny. Tyle wystarczyło żeby gość wręcz natychmiast wrócił do wycierania brudnych szklanek jeszcze brudniejszą szmatą.

Trevor zaśmiał się głośno po czym chwycił za karabin zwisający na zawieszeniu. Złapał go pewnie, z wprawą, po czym odciągnął dźwignię suwadła aby sprawdzić czy nie ma naboju w komorze. Później podał HK rudej.

- Faktycznie Ci bliżsi są daleko stąd. - przyznał najemnik. - Częściej od karabinu używam P220. Do klamek mam jakiś większy sentyment i wprawę.

Dziewczyna chwyciła za szyny na karabinie i automatycznie powtórzyła sprawdzenie komory. Odsuwając wszystkie rzeczy ustawione na kontuarze, rękawem przetarła blat i położyła na nim broń. Jej dłonie z niespotykaną wprawą przesuwały się po kolejnych elementach broni. Przejrzała ją, bez rozkręcania, lekko przekrzywiając głowę na bok.

- Przeczyść go, przestrzelaj, wyreguluj sobie przyrządy celownicze i zdobądź koli. Co do broni krótkiej... - podniosła prawą dłoń do twarzy Trevora, tak jakby podawała ją do ucałowania, pokazując mu bardzo charakterystyczną bliznę między kciukiem, a palcem wskazującym nazywaną potocznie tetetkową, choć można się było takich znaków szczególnych nabawić przy nauce strzelania z jakiegokolwiek dużokalibrowego pistoletu. Na jego zdziwione spojrzenie odpowiedziała tylko tyle:

- Zwyczajnie lubię 7.62.

- Jak dla mnie 45ACP do pistoletu wystarczy. - powiedział Dickson. - Zwyczajnie zależy mi bardzo na szybkości dobycia i oddania strzału. O koli przyznam myślałem, ale zawsze z kasą było mi nie drodze. Gamble tak szybko się rozchodzą. A ludzie jak na złość nisko cenią ryzykowne zadania jakie musimy wykonywać…

- Według takich kryteriów Sig Sauer P220 to całkiem dobry wybór. Nie ma zewnętrznego bezpiecznika, ma samonapinanie, a twardy spust zmienia tyle, że nie odstrzelisz sobie przypadkowo jajec, jak jeden idiota, który kiedyś prosił o zdjęcie blokady z jego USP Matcha. A gamble... Cóż zostaje nam działanie dla idei. - jej cała wypowiedź brzmiała tak sarkastycznie jak tylko się dało. - Dobra, dość tych darmowych wykładów, bo specem od tego jest mój staruszek. W sumie jakbyś stracił kiedyś wiarę w zasadność walki z Molochem pod gwieździstym sztandarem i pełnego poświęceń przykładania się do nauki w imię lepszych czasów to serdecznie polecam wybrać się do niego. Napijmy się.

- Mój ojciec też się znał na składaniu broni. - powiedział Trevor. - W sumie bardziej leżały mu klamki niż karabiny. Twój staruszek walczył na froncie z maszynami? - zapytał najemnik pijąc ze sporego kufla.

- Ojciec na froncie? Nie. W warsztacie, ale nie przeszkadzało mu to wysłać tam nas wszystkich. Chociaż... może to my sami uciekaliśmy od tych banialuków.

- Na froncie byłem jedynie przejazdem, ale wiem, że nie jest tam zbyt wesoło. - rzucił Dickson. - Służyłaś w armii NY? Nie wyglądasz na przeżartą przez patriotyczne nawyki. - zaśmiał się.

- Wyrosłam, a czy na froncie jest fajnie, to zależy od podejścia i tego z kim tam jesteś.

"Zależy od podejścia i tego z kim tam jesteś". Trevor już gdzieś to słyszał. Czyżby rudzielec znał Jeda?

- Podobne słowa słyszałem od jednego z moich znajomych… - powiedział Trevor patrząc na rudą z uśmiechem. - Nie znasz czasem Jedediaha?

Nie odpowiedziała od razu, żeby ukryć zmianę wyrazu twarzy napiła się. Mimo to w jej zachowaniu dało się zauważyć zmianę. Pijacy kiepsko radzą sobie z ukrywaniem emocji.

- Znam. Bardzo dobry snajper. Chyba nie wziąłeś na niego zlecenia?

Tym razem to Dickson napił się piwa czekając moment z odpowiedzią na pytanie Mild. Rewolwerowiec pokręcił głową przecząco.

- Nie. - odpowiedział pewnym głosem. - Myślałem nad tym, ale nikt na niego nie poluje. - zaśmiał się. - Żartuje. To mój kumpel. Nie sprzątnąłbym go za żadne pieniądze. W Twoim zachowaniu wyczułem coś smutnego. Jed coś odjebał w przeszłości?

- A co masz zamiar spłacać jego długi? - jej głos brzmiał twardo, widać zupełnie nie miała ochoty ciągnąć tego tematu. Zajrzała do kufla z alkoholem - pusty. Zamówiła kolejne dwa.

- Spokojnie, Mildred. - powiedział najemnik powoli. - Znamy się, ale nie wiemy na swój temat tyle aby cokolwiek za siebie nawzajem spłacać.

- Twoja strata. - dziewczyna niemal niesłyszalnie burknęła pod nosem.

- Zmieńmy temat. - zaproponował Trevor. - Na jak długo się tu zatrzymałaś? Jest tu jakaś robota do nagrania?

- Pewnie aż wytrzeźwieje. Nic nie słyszałam.

- Później może zmierzasz do centrum? - zapytał mężczyzna. - Może będzie nam razem po drodze. I nie. Nie chodzi mi o bezpieczeństwo, bo wiem, że na nie lejesz.

- A co ze strzelaniem do mutków? Już nieaktualne?

- Do zmutowanych wróbli… - uśmiechnął się Trevor. - Aktualne! Widziałem dwa niezwykle wykręcone w ruinach. Powinno być tego więcej.

Mildred podała Trevorowi jego karabin, zapłaciła nabojami za wcześniejsze zamówienia i zabrała ostatniego drinka razem z kuflem ze sobą. Widząc, że jej kompan się ociąga złapała go za dłoń i pociągnęła za sobą:

- Chodź.

- Spokojnie. - rzucił najemnik dając się przeciągnąć dziewczynie. - One od razu nam nie spierdolą…

- Masz coś lepszego do roboty? - ciągle nie puszczając jego dłoni zatrzymała się w pół kroku i odwróciła do mężczyzny. Jej ręce były ciepłe, ale uścisk mocny.

- Niż strzelanie z Tobą? - zapytał z uśmiechem. - Od dawna nie. - odpowiedział sam sobie niespiesznie ruszając z dziewczyną na zewnątrz.

Gdy wyszli z knajpy Mildred puściła rękę kumpla żeby jak zwykle owinąć łańcuch ze spodni wokół swojego lewego przedramienia. Nie popędzał jej, ale poszedł przodem, Milly za nim, sprawdzając jeszcze po drodze swoją broń.
W trakcie tej krótkiej, pieszej wycieczki, oboje nie odzywali się zbyt wiele. Choć dziewczyna, kierowana swoim głupim przyzwyczajeniem, miała ochotę krzyczeć w niebo żeby sprowokować chociażby głupią utarczkę z zaspanymi wieśniakami, to jednak propozycja Trevora była ciekawsza i wymagała choć odrobiny skupienia. W sumie to lubiła gościa, jeden z niewielu przy którym nie można się było nudzić, o czym świadczyła chociażby dzisiejsza propozycja wyjścia na strzelnice. Każdy inny pewnie by jęczał, że szkoda amunicji, czasu i energii... ale gambel rzecz nabyta, jak zejdą te naboje, które się ma, zawsze da się załatwić lub zrobić nowe. Im bardziej go poznawała, tym chętniej z nim przebywała. A trzymanie za rękę? Nie ma co wymagać logicznego wyjaśnienia tego fenomenu od pijanej panienki. Może to alkohol, a może zwyczajnie nawet jej zdarzało bywać miłą. Pozostawała jeszcze sprawa Jeda, która nie dawała jej spokoju… Nie chciała się z nim widzieć, przynajmniej nie w tej chwili.

Trevor był otwarcie wesoły przy Mild i raczej lubił z nią przebywać. Przed poznaniem kogoś zazwyczaj trzymał się na dystans - był zimny i raczej niewielu osobom udawało się do niego zbliżyć nawet na tyle, na ile udało się to Milly. Nie zmieniło jego zdania o niej nawet nieciekawe wspomnienie kumpla, z którym ostatnio sporo współpracował. Znał go, ale nie wiedzieli o sobie nadal wielu rzeczy. Ciekawiło go dlaczego dziewczyna ciągle szuka kłopotów, bo bywa przecież i wesoła i nad wyraz pełna życia. Może w przyszłości się tego dowie, a może nie? Nic na siłę. Najemnik wiedział, że wszystko przychodzi z czasem. Mało kogo Dickson polubił na tyle, aby być w stanie za niego lać w ryj. Ona zdecydowanie do takich osób należała - co mogło okazać się kłopotliwe, gdy wejdzie w zwarcie z kimś kto też nie jest mu obojętny...

Podczas strzelania Mildred trzymała się blisko Trevora, może nawet niepokojąco blisko. Jakby próbowała nawiązywać z nim nieodpowiedni, jak na tak krótka znajomość, kontakt fizyczny. Większości mężczyzn schlebiałoby takie podejście atrakcyjnej kobiety, ale u najemnika wywoływało to jedynie uczucie lekkiego zmieszania, które maskował za chęcią oddania jak najlepszej serii strzałów. Początkowo myślał nawet, że Mildred się do niego przystawia, ale… Nie miał najwyższej samooceny. Wątpił w to aby się spodobał takiej dziewczynie jak ona. Na całe szczęście sytuacja szybko się wyklarowała, gdy Mild oddawała strzały dwa razy rzadziej niż on. Zamiast tego podawała mu perfekcyjne dane do strzałów, łącznie z poprawkami na wiatr, odległościami i momentem idealnie wymierzonego w czasie i przestrzeni strzału. Po każdym oddanym przez niego strzale meldowała trafienie lub nie. Zaczynał podejrzewać co mogło ją niegdyś wiązać z Jedem, najlepszą podpowiedzią były podawane mu precyzyjne namiary na cel, dzięki którym zaczął w nie trafiać jak po sznurku. O Jedzie nie zamierzał jednak gadać. Ona wyraźnie tego tematu unikała. Dickson nawet nie myślał jakie zniszczenia mógłby poczynić z jej pomocą. Mimo iż nie czuł się najmocniejszy w karabinach przy niej był niebywale dobry. Pierwszy raz się z czymś takim spotkał...

Wróble się skończyły, noc powoli też chyliła się ku końcowi. W sumie miłe doświadczenie z nocnej strzelaniny oraz całego spotkania z rewolwerowcem przeważyły i Mild zamiast trzymać się uparcie tego, że po wytrzeźwieniu natychmiast wraca na szlak, zapytała go:

- To co potrzebujesz tej eskorty do centrum?

- Chwilowo jestem bez wsparcia dlatego chętnie skorzystam… - powiedział najemnik. - W okolicach centrum miałem się spotkać z Jedem.

Gdy to mówił nie patrzał w jej oczy, nie badał jej reakcji. Zdecydował, że jeżeli kiedyś będzie chciała sama mu o tym powie. Nie zamierzał jej wkurwiać czy rozdrapywać starych ran.

- Właściwie to co was zmusiło do tego żeby współpracować? - Nie odpowiedziała na samą propozycję zobaczenia się z Jedem, ale i tak podjęła ryzyko przypadkowego natknięcia się na byłego faceta, gdyby jednak źle obliczyła czas i odległość do centrum.

- Kiedyś on otrzymał zlecenie od ojca, któremu zabili syna. Ja w tym czasie szukałem kolejnego ryja z listu gończego. - powiedział Trevor spokojnie wspominając dawne czasy. - Podczas zdobywania informacji, rozpoznania okazało się, że szukamy tego samego typa. Tak oto zaczęliśmy współpracę.

Lekko się uśmiechnęła i zmieniła temat:

- Zasadniczo, to była najlepsza randka, na której byłam od lat. Zwłaszcza, gdy myślę o tym, że twojej żony nie ma w pobliżu. - Oboje wiedzieli, że to bzdura dlatego po chwili wyjaśniła o co jej chodziło. - Nie nosi się gogli przez całą noc bez żadnego powodu. Potrafiłeś odczytać szkic, który przypadkowo akurat tobie przekazałam dwa lata temu, więc ślepy nie jesteś. Co jest?

- Ja nawet nie wiedziałem, że to randka, bo bym kupił jakieś wino i podjebał świece z kościoła. - powiedział z wesołym uśmiechem Trevor podchodząc do Mildred bardzo blisko. - Nie boisz się, że jak dowiesz się co ze mną nie tak zmienisz na mój temat zdanie? Ja się trochę cykam…

- Nie moja wina, że tak słabo się starałeś. Ja tam nie mam sobie nic do zarzucenia, w końcu stawiałam kolację. - uśmiechnęła się nie próbując nawet odsunąć się od niego na krok. Jej ciepły oddech przyjemnie drażnił skórę szyi najemnika, a sama kobieta lekko przekrzywiła głowę w prawo, jak przy oglądaniu broni.

- No pokaż, a jak czymś uda Ci się mnie nastraszyć to oddam ci mojego Warriora. - nie chciała ingerować w jego prywatność, dotykać go, czy zmuszać do zdjęcia gogli. To była jego sprawa, czy da się poznać, czy nie. Najemnik ewidentnie się zastanawiał. Nie trwało to jednak długo. Podniósł lewą rękę do paska gogli cały czas patrząc na kobietę. Ściągnął je szybko pokazując oczy, które były… całe czarne. Nie było widać pojedynczych elementów narządu wzroku, bo w całości stanowił on jedną ciemną plamę. Trevor jednak nie mrugał. Światło najwyraźniej go nie raziło.


- I co? - zapytał niepewnie niczym po odsłonięciu wyników operacji plastycznej.

- O stary, ale masz przesrane. - Mildred zaczęła się głośno śmiać. Tak głośno, że musiała się nawet pochylić żeby uniknąć uduszenia.

- Nic mi nie mów. - powiedział z minimalnym uśmiechem. - Nie bez powodu noszę gogle. Po tej akcji z mutkami nie chciałem dostać w ryj z tego łańcucha.

- To jeszcze nic. Poczekaj jak zabiorę Cię do domu na święta. Tatuś patriota i moralizator z podpisanym dożywotnim kontraktem z Armią Nowego Jorku, mamusia zabójca maszyn z Posterunku, mój starszy brat Scott łowca mutantów po dwudziestopięcioletniej służbie na froncie, a ja? A ja przywożę Ciebie. Aż tak pojebany jak ja nie jesteś, więc raczej na drugą randkę nie ma co liczyć. - podniosła się do pozycji pionowej, wspierając się na ramieniu Trevora. Uśmiech jednak nie schodził jej z ust. - A tamto? Tamto, nie miało nic do rzeczy, ani tym bardziej nic wspólnego z Tobą. Gdyby to byli ludzie, pewnie skończyłoby się tak samo, choć nie byłoby tak zabawnie. - Nie do końca wiedziała jak się zachować, pierwszy raz spotkała pół-mutanta. Wszystko podpowiadało jej, że powinna chwycić za broń, poza jednym: lubiła go i już dawno wybiła się ze wszystkich schematów żyjąc na marginesie akceptowalności społeczeństwa i to z własnego wyboru. Kto nie ryzykuje, ten nie żyje. Dlatego przysunęła się do niego jeszcze bardziej i ocierając się o jego tors swoją klatką piersiową szepnęła mu do ucha: - Gdyby kiedyś znudziło Ci się życie, wiesz jak mnie znaleźć.

- Chcesz ze mną pojechać wybić Hell Angelsów czy zwyczajnie zabić? - zapytał Trevor sam się od niej odsuwając i powoli nakładając gogle. - Czekaj. W sumie to wychodzi na to samo. - zaśmiał się. - Jedźmy już zanim się rozmyślisz...

- Ty jedź. Ja wracam pod bar po mojego warriora i dalej w trasę… Pozdrów Jeda.
 
Lechu jest offline  
Stary 22-08-2014, 23:28   #4
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję wszystkim za świetne dialogi...

Obecnie...

W ciemnym, obskurnym barze, w którym zatrzymali się Jed i Trevor może nie było zbyt wielu atrakcji - poza bilardem, muzyką i burdą wybuchającą średnio trzy razy w tygodniu. Było za to w czym wybierać jeżeli chodzi o trunki - szczególnie wśród różnego rodzaju piw. Dickson nie miał pojęcia skąd szef tej rudery miał takie wtyki, ale porter, który snajper i najemnik sączyli tego wieczoru był więcej niż dobry. Był zajebisty!


Ponad ogarniającą rewolwerowca nudę wybijały się - poza pełnym wyrazu smakiem piwa - tylko raz po raz nieciekawe myśli jak te, że nie mieli obecnie żadnej porządnej roboty czy te, że dojechali do Detroit tylko za wstawiennictwem niedawno wmontowanych do bryki magnetyzerów. To cholerstwo rzeczywiście sprawiało, że ich Hummer palił znacznie mniej.

Kiedy ktoś zaczął się drzeć, a reszta jakby na hejnał zaczęła łamać na sobie okoliczne meble Trevor wstał. Miał szansę przeprostować nieco kości i zamierzał z niej skorzystać. Zrobiłby to gdyby nie Mike, który przekazał mu informacje o jakichś podejrzanych manewrach przy jego wózku. W tamtym momencie twarz Jeda nie wyrażała zbyt wielu pozytywnych emocji. Ktoś kto bawił się z nimi w ten sposób albo ich nie znał albo był cholernie głupi. Albo też jedno i drugie naraz.

Cicho i szybko niczym drapieżniki dwójka wojowników wyszła na parking. Skorzystali z tylnego wyjścia. Chłopaka i laskę przez dwie sekundy oglądali z ukrycia, a po upewnieniu się, że to nie pułapka wyszli im naprzeciw. Trevora nie trzeba było długo przekonywać. Dla niejednego ciecia sama myśl o tym, że najemnik chce jego śmierci mroziła krew w żyłach. Wysoki, żylasty, z nieprawdopodobnym zasięgiem rąk. Ubrany w wojskowe łachy, z bronią i egzotycznym mieczem u boku. Gogle na jego twarzy skutecznie zasłaniały oczy, a wykałaczka w kąciku ust drgała nerwowo. Mięśnie twarzy były agresywnie spięte. Dla pełni obrazu wystarczyło dodać, że snajper również nie wyglądał jak w ciemię bity. Solidny był z niego byk. Nic dziwnego skoro na co dzień posługiwał się kilkunastokilogramowym karabinem wyborowym, który był jedynie małą częścią jego bojowego sprzętu.

Pierwszy płaski liść trafił gościa, który nielekko się zachwiał. Trevor nie celował przesadnie i nie uderzył mocno. Chciał go jedynie ostrzec. Wbrew pozorom wojak nienawidził zabijania bez powodu. Zanim dzieciak zdążył odpowiedzieć Jedediah również zaznaczył swoją obecność. Chłopak był nieco zdezorientowany, a dziewczyna zalała się łzami. Po najemniku nie było widać choćby cienia emocji.

Jak się okazało młodzik i jego dziewczyna - Cindi - przybyli zostawić im wiadomość od Joe McAllana. Trevor nie musiał długo przeszukiwać pamięci aby przypomnieć sobie cwanego lisa o ksywie Doberusk. Z wymienionym znali się z kilku akcji kiedy to Trevor ochraniał karawany, w których skład wchodził handlarz i jego towary. Doberusk był niesamowicie dobrym w tym co robił i Dickson był przekonany, że niejednemu frajerowi piasek na pustyni by sprzedał... Spotkanie z Joe mogło znaczyć tylko, że miał on dla Trevora i jego kompana jakieś zlecenie. I bardzo dobrze, bo najemnicy już nie mogli się doczekać jakiejś - ciekawszej od barowej szamotaniny - akcji.


W barze okazało się, że na Jeda i Trevora czekał zastawiony stół i kilka całkiem ładnych i elastycznych moralnie kobiet. Najemnik nie krył ciekawości z kim będą pracować, bo talerzy było zdecydowanie za dużo jak na nich dwóch. Tego co miało stać się lada moment Dickson nie mógł nawet podejrzewać...

Thomas Veil przybył jako jeden z pierwszych, nie do końca ufając patyczakowi, który służył za posłańca. Ostrożnie wszedł do środka i rozejrzał się dookoła szukając znajomych twarzy. Póki co natykał się tylko na ładne. Ktoś tu szykował drogą imprezkę. Wśród piękności, które przewijały się raz po raz Thomas bez problemu dostrzegł zaopatrzoną w kilkudniowy zarost facjatę Trevora Dicksona. Gość siedział przy sporym stole z innym wojownikiem, którego Veil również skądś kojarzył. Ubrany na wojskowo-pustynny styl Dickson podniósł rękę od razu kiedy dostrzegł kumpla po fachu.

- No proszę. - zawołał z lekkim uśmiechem. - Kogo do nas sprowadza Matka Pustynia. Kolega już nie u Bo?

- Nie. Duży Bo poszedł w piach… bywa. - wzruszył ramionami Thomas.

- Ehh… - zasępił się nieco i spoważniał Trevor. - Samych dobrych ludzi do piachu biorą Thomasie. I nie mówię tego dlatego, że w tamtej okolicy piłem najzdrowsze mleko i jadłem najlepsze żarcie… - pokiwał głową i pokazał na miejsce przy stole. - Siadaj. Zapraszamy.

Rewolwerowiec przysiadł się zerkając kątem oka, ku… obsłudze, zaciekawiony takim rozmachem tego spotkania.

- Ktoś wie z jakiej okazji to przyjęcie?

- W sumie dawno tu nie byłem, ale aż tak lubiany nie jestem. - uśmiechnął się leciutko najemnik. - Ponoć “Doberusk” ma dla nas jakąś robotę. Mam nadzieję, że dla wszystkich, bo nie chciałbym jej stracić przez brak doświadczenia, które cechuje resztę. - dodał z cechującą go skromnością Dickson.

- To niczego nie tłumaczy… - machnął ręką Thomas. - A na pewno nie uśmiechniętych panienek na skinienie ręki. Raczej… wygląda to jak przynęta w pułapce.

- Jeju, Veil... Od kiedy chorujesz na paranoję? - zapytał Trevor. - Rozluźnij się. Jesteś wśród swoich, jest alkohol, są ładne i miłe damy. - uśmiechnął się dziwnie na ostatnie słowo Dickson. - Znając naszego kupca zorganizował nam ten raj nie bez powodu. Misja pewnie będzie z tych ledwo wykonalnych, ale… Raz się żyje, stary.

- Właśnie… a ja lubię znać takie powody. - mruknął enigmatycznie Veil.

- Jestem pewien, że je poznasz. Joe nigdy by nas nie wpakował w pułapkę. - rzucił Trevor. - Jednak jakby tak było… Masz mnie po swojej stronie. - klepnął przyjacielsko w plecy Thomasa najemnik.

- Może… niemniej… - wzruszył ramionami Veil.- Jeśli wyprawa jest trefna, to wolałbym to wiedzieć teraz, a nie gdzieś w połowie drogi. Zobaczymy co Doberusk powie.

Najemnik pokiwał głową i nad czymś się zastanowił po czym rzekł:

- Z tego co pamiętam strzelasz lepiej i szybciej ode mnie, Thomas. Gdyby coś zagrażało Tobie to ja mógłbym już kopać dół dla mnie i Jeda… Też jestem ciekaw co ma nam McAlan do powiedzenia.

- Zobaczymy… - Veil wstał dodając. - Ciekawe ilu będzie zwiadowców w tej grupie. Trochę głupio by było, gdybym tylko sam musiał. No… Miło było widzieć, ale nie będę Cię trzymał dla siebie. Są panienki, głupio by było nie skorzystać. Na pustyni nie będzie takiej okazji. Więc sobie jakąś przygruchaj.

Veil też miał taki zamiar, ale później. Póki co… podejrzliwość co do hojnej oferty wybijała go nieco z nastroju. Trevor uśmiechnął się szczerze i skinął głową. Pomysł rewolwerowca przypadł mu do gustu. Sam jednak był na tyle ciekaw, że zdecydował się poczekać aż zbierze się cała ferajna.

Niedługo później pojawiły się w barze kolejne znajome twarze. Niepozorny Zeke Marsh, który był lokalnym sanitariuszem pracującym z jednym lekarzem przybył do stolika ekipy zbrojnych po czym kiwnął im głową i usiadł. Uczony nie wyglądał jakby chciał z kimkolwiek rozmawiać. Wolał zapewne chwile relaksu z zupą chmielową u boku. Pewnie w tym lazarecie naoglądał się dość ludzi i ich wnętrzności oraz nasłuchał dość ich jęków i zwierzeń.

Przy barze Dickson dostrzegł Robina Carvera nazywanego w środowisku "Dziadkiem". Gość, mimo iż nie był najmłodszy, był znany z wybitnego posługiwania się bronią palną i niezwykłej pewności siebie. Trevor miał nadzieję, że z nim również będzie współpracował. Porządnych i lojalnych nigdy za wiele - szczególnie kiedy potrafili tak zajebiście strzelać. Trevor do teraz pamiętał współpracę z "Dziadkiem" przy transporcie leków i broni z Denver do Casper. Okolica frontu zapewniała od groma emocji, a staruszek pokazał, że posiada zmysł taktyczny i doświadczenie o niebo większe niż Ci młodzi, napaleni, kochający wypierdalać tony ołowiu cwaniacy z jakimi zwykle współpracował najemnik.

Kiedy do baru weszła rudowłosa piękność, której imienia nie sposób było zapomnieć Trevor walczył z chęcią trzymania kciuków za to aby była w zbierającej się ekipie. Mildred miała silny charakter, potrafiła strzelać i machać krowiakiem - a to wszystko w nieporównywalnie ładniejszej niż jego czy Robina oprawie. Dickson nawet nie marzył o tym, że przestanie się cieszyć jak dzieciak na jej widok. Lubił ją i całkiem zabawnie się im gadało do czasu aż ona nie wepchnęła mu w objęcia jednej z wynajętych przez Joe foczek. Trevor niewiele myśląc zaprosił kobietę do tańca. Chciał się nieco zabawić i przestać myśleć o tym co to była za misja, a byle jaka być nie mogła skoro Doberusk zaprosił na salę samych fachowców...

Muzyka nie była wolna, a zgrabna dziewczyna obróciła się tyłkiem w stronę Trevora i zaczęła pięknie nim kręcić. Rewolwerowiec nie szczędził sił. Bawił się aż do chwili kiedy padł pierwszy strzał. Kobieta, którą zasłonił wojownik znieruchomiała. Gdyby spojrzeć na jej twarz ta zaczęła powoli blednąć. Po szybkim rozejrzeniu się po sali najemnik wiedział, że strzelał nikt inny a Thomas Veil. Trevor nie rozumiał dlaczego, ale butelka w ręce Jeda była zbita, a trunek oblał go i Mildred. Dickson wyczuwał kłębiące się w eterze emocje. Nie chciał jednak nic zrobić. Wiedział, że Thomas nie strzeli do Jeda, bo to byłby wyrok. Nawet Veil nie zdążyłby przenieść ostrzału na Trevora zanim ten podziurawi go jak ser szwajcarski. Oczywiście ruda i snajper dobyli broni. Przewaga rewolwerowca zmalała i Dickson był pewien, że Veil schowa broń. Nic bardziej mylnego...

Strzały, które padły ze strony siedzącej pary były celne. Jeden trafił Thomasa przebijając się przez jego ciało i raniąc stojącą na parkiecie prostytutkę. Drugi ze strzałów trafił kowboja w korpus, a jego ciało padło na ziemię bez ruchu. Pierwsze spojrzenie Trevora powędrowało ku Mildred i Jedowi. Oboje byli cali. Rewolwerowiec starał się zrozumieć dlaczego seria strzałów miała miejsce. Stał i nie mógł uwierzyć. Znał i szanował Thomasa Veila i wiedział, że ten nie zabije ani Jeda ani nikogo w tym barze... Trevor zawiódł się na Mildred, która nawet przy tego typu okazji nie potrafiła utrzymać swojej zawziętości na uwięzi. Jed zwyczajnie dał ciała. Był zawodowcem, a zachował się jak zagrożony szlabanem na klocki Lego dzieciak. Dickson nie mógł w to uwierzyć. Zwyczajnie nie mógł...

Gdy Mildred spojrzała na Trevora zauważyła bezimiennego człowieka, którego poznała dwa lata temu na pustyni. Z kamienną twarzą, której sam wyraz wybijał większości ze łba myśl o przesadnym kombinowaniu. Twarz człowieka, która po dostrzeżeniu planu ataku przeciwnika bez emocji przeszła do rzeczy od ataku z flanki, z zaskoczenia, poprzez pół-otwarty bój, aż do walki frontalnej. Gościu powiedział coś na ucho dziwki, która bez słowa przełknęła ślinę i umknęła z parkietu, patrząc na wojownika jak na opętanego… Dickson nawet nie spojrzał na swoją broń co wielu zrobiłoby w sytuacji, gdy padają trupy. Trupy ludzi, których znał i szanował.

Rysy twarzy Mildred stwardniały, nie spodziewała się przecież podziękowań i kwiatów. Sama była doświadczonym żołnierzem, który stracił kiedyś ludzi… kurwa stracił cały oddział przez głupotę, własną głupotę, swoje pieprzone zaniedbanie. Wiedziała jak to działa na psychikę. Stanęła na przeciwko Trevora, bluzę miała rozpiętą, mimo braku czegokolwiek pod spodem. Oporządzenie w nieładzie, a łańcuch ciągle zwisał przy spodniach. Nie szykowała się do bitki, przynajmniej nie do takiej, w której miałaby szanse wygrać.

- Kurwa mać. - zaczął normalnym głosem, nie krzycząc, Trevor. - Wiedziałem, że jesteś popierdolona, ale żeby zabijać Thomasa, który lada dzień miał być z Tobą na zwiadzie? - twarz wojownika zaczęła wyrażać pewne emocje i na pewno nie były one pozytywne. - Jakim, kurwa, prawem? Nie znałaś go za dobrze, ale wiedz, że jeżeli ktoś z nas miał prawo do normalnego życia to właśnie on. Wypasał bydło na ranczu przyjaciela, bezinteresownie chronił miasto, w którym wielu traktowało go jak przyjaciela, bo bronił karawan z tym co sprawiało, że mieli jak i za co żyć. I podobnie jak każdemu z nas pewnego dnia świat mu się posypał... - w trakcie tej wypowiedzi Mild mogła mieć całkowitą pewność, że Dickson patrzy jej prosto w oczy. - Chętnie poznam powód dla którego zajebałaś człowieka, którego tak bardzo szanowałem…

Stali sami na parkiecie, rozmawiali normalnym tonem. Nikt poza ich dwójką nie był zaproszony do rozmowy. Kobieta nie odwróciła wzroku od wbitego w nią spojrzenia nawet na moment. Jej odpowiedzi były krótkie, rzeczowe i całkowicie pozbawione emocji.

- Celował w mojego przyjaciela i towarzysza broni z oddziału. Nie odłożył broni, gdy został ostrzeżony. Nie po to przez pięć lat, w każdej minucie mojego kontraktu, nadstawiałam karku za tych ludzi żeby pozwolić odstrzelić jednego z nich w jakiejś zapadłej knajpie w Detro.

- Wybacz, ale się nie rozpłaczę... - powiedział Trevor nieugiętym głosem. - Przez ostatnie pół roku to ja byłem jego przyjacielem i towarzyszem z oddziału. A gdzie ty byłaś? - zapytał od razu kontynuując. - Czy wiesz ilu ludzi do niego już celowało i mogło zabić bez Twojej interwencji? Ja wiem. I znam Jeda. Thomas nie wycelował w niego bez powodu i nie była to, kurwa, sytuacja, z której Jedediah mógłby wyjść ranny. - Trevor zbliżył się do rudej jeszcze bardziej. - Od kiedy stałaś się Panem życia i śmierci?

Wewnątrz Mild zagotowała się krew. Gdyby nie był to Trevor to pewnie sięgnęłaby już po broń. Jednak stała bez ruchu patrząc mu w oczy.

- Dla Jedediaha zawsze byłam panem życia i śmierci. Byłam jego spotterem. Jeśli chcesz wiedzieć gdzie byłam, to sam go zapytaj.

- Widzę, że sama wiesz najlepiej. - odpowiedział szybko, bez nerwów Dickson. - Jesteś taka bezczelna z natury czy dlatego, że wiesz, że nie potrafiłbym zrobić Ci krzywdy? Lubię Cię dlatego wiedz, że 99% ludzi nie rozmawiałoby ze mną teraz, a leżało we własnych flakach gdzieś tam na sali. Znasz się na broni a nie myślałaś nawet, że tym jednym głupim strzałem z takiego kalibru mogłaś zabić nie tylko Thomasa, ale i mnie. - Trevor zatrzymał się na chwilę po czym kontynuował. - Myślałem, że chociaż trochę Ciebie znam. Chociaż trochę…

Nie wyglądała jakby się bała, ale odwróciła od niego wzrok. Nie chciała żeby widział wyraz jej twarzy. Miała ochotę wyjść, a on miał rację - mogła go trafić.

- Nie myślałam. - przyznała się. Tyle powinno wystarczyć, ale kontynuowała. - Pewne odruchy są zaprogramowane przez lata ćwiczeń, tamten strzał był jednym z nich. Każdy w oddziale znał swoje miejsce i nie było możliwości trafić swojego osłaniając się nawzajem, a tutaj w barze? Wolna amerykanka.

Najemnik powoli skinął głową. Mildred nie widziała jednak w tym geście za grosz zrozumienia. Może to co przeszedł Trevor i to co ona przeszła tak bardzo się od siebie różniło, że nie potrafił on jej zrozumieć. To co zrobił wydawało się jednak uczciwsze, bardziej naturalne i szczere niż sztuczne i nie mające pokrycia “rozumiem” jakie wydukałby nie jeden. Wojownik spojrzał krótko na Jedediaha, na trupa Thomasa Veila leżącego na podłodze baru i wyszedł. Szybko, dynamicznie, bez pożegnań. Jak bezimienny człowiek jakim poznała go Mild.

Tymczasem Jed pochylił się nad ciałem, żeby obejrzeć rany postrzałowe. Nie miał zamiaru nawet sprawdzać czy Thom żyje. To było oczywiste. Przejrzał jego kieszenie i zasobniki, przywłaszczając sobie kilka przydatnych drobiazgów. Nie zgadzał się z jego śmiercią, ale zostawianie gambli na pastwę losu, uważał za zwykłe marnotrawstwo.

Mildred nie oczekiwała zrozumienia, nie chciała go. W tamtym momencie zdecydowała, że weźmie udział w karawanie i nie zbliży się do Jeda. Każdy powinien znać swoje miejsce, jej było na Warriorze z daleka od innych. Każde jej zbliżenie się do faceta kończyło się zawsze złymi decyzjami i alkoholem. Jednego i drugiego dzisiejszego wieczoru było pod dostatkiem więc Mild zamiast szukać czegoś do ubrania wzięła sobie ze stołu butelkę whiskey, schowała zdobyczne rewolwery do torby zrzutowej, usiadła z boku i patrzyła na popisy konferansjerkie Joe, który z szerokim uśmiechem na twarzy wyłonił się z zaplecza i przywitał ich radośnie.


Rewolwerowiec nie wiedział co myśleć. Impreza była porządna dopóki nie zaczęły latać kule. Jedna zbiła szkło, kolejna poleciała w ścianę, ale dobre dwie sztuki trafiły ludzi zabijając Thomasa Veila. Z zebranych chyba znał go najlepiej. Pamiętaj rewolwerowca i to jak potrafił walczyć. Dickson jako jedyny wiedział, że gdyby kowboj chciał śmierci Jeda nawet on, po przygotowaniu, nie zdołałby go powstrzymać. To miał być test charakteru, którego ani jego kompan ani Mild nie zdali. Chociaż… Pewni ludzie sądzą, że to co widzimy zależy od tego gdzie stoimy. A w trakcie strzelaniny Dickson stał na parkiecie zakrywając swoim ciałem Sandie - o ile naprawdę tak się nazywała.

Trevor nie chciał o tym myśleć. Nie chciał walczyć z myślami, że gość, z którym od tak dawna pracuje traci nerwy przy byle przepychance i że jego ulubiona motocyklistka puszcza lejce przy każdym spięciu. Wolał załatwić swoje sprawy. Popytać o brata. Jamesa Dicksona, o którym póki co wiedział, że jest bardzo sprawnym cynglem. Rewolwerowiec nie znał w Detroit zbyt wielu ludzi, ale kojarzył miejsce, którego żaden cyngiel by nie ominął. Bar nazywał się “Mocny zderzak” a jego gospodarz był pośrednikiem w większości tutejszych zleceń dla przyjezdnych cyngli. Może Trevorowi udałoby się czegoś ciekawego dowiedzieć. Ruszył na pieszo trzymając się zapamiętanej do baru trasy.

Na miejscu bar okazał się niemal pustym. Przy stolikach siedziało kilku zakapiorów, a za kontuarem stał znudzony barman. Ostatni nieco zdziwiony spojrzał w stronę Dicksona zapraszając go ruchem ręki. Najemnik niespiesznie podszedł do grubego, ubranego w skóry gospodarza z rzadkim wąsem.


- Witam. - powiedział krótko barman. - W czym mogę służyć? Podać Ci coś?

- Dobry wieczór. - odpowiedział Trevor. - Możesz nalać jakiegoś sikacza i odpowiedzieć mi na jedno pytanko? - zapytał spoglądając na salę rewolwerowiec.

- Pewnie. - powiedział grubas dobywając z jednej z barowych półek kufla i nalewając do niego piwa kiedy Dickson położył mu na kontuarze kilka naboi. - O co chciałeś zapytać?

- Szukam znajomego. Nazywa się James Dickson. Wołają na niego Rączka. Kojarzysz? - zapytał Trevor smakując piwo, które okazało się całkiem znośne.

- Rączka... - zastanowił się barman zabierając powoli naboje. - Nie znam, ale kojarzę.

- Naprawdę? Był u Ciebie? Jak dawno? - zapytał podniecony lekko kowboj.

- Ostatnio jakiś rok temu. - odparł gospodarz nad czymś się zastanawiając. - Pamiętam jak mówił, że wraca do siebie.

- Naprawdę? Skąd pochodził? Nie zwierzał mi się nigdy. - rzucił Dickson spokojniej.

- Mówił jak nowojorczyk. - powiedział barman. - Poza tym opowiadał, że służył kiedyś w armii. Był starszym szeregowym. Jego znajomek kiedyś najebany wspominał coś, że jego matka umarła kiedy Rączka zaczął przygodę z wojskiem.

- Znajomy? - zapytał najemnik. - Wiesz może jak na niego wołali?

- Niestety nie pamiętam. - odpowiedział po chwili zastanowienia wąsaty mężczyzna. - Nie szukasz może roboty? - zapytał grubas sięgając po jakiś notatnik.

- Obecnie nie. - odpowiedział pewnie Trevor. - Mam już coś nagrane. Jakby tamto nie wypaliło cofnę się do Ciebie i opowiesz mi o problemie. Dobre piwo.

- Dzięki. - uśmiechnął się ukazując szereg białych jak śnieg zębów barman. - Robione z prawdziwego chmielu, a nie jakiś pierdolonych koncentratów... Podać coś do żarcia? - zapytał.

- Nie. Jestem najedzony jak smok. Usiądę sobie i podumam jak pozwolisz. - rzucił Dickson.

- Nie ma sprawy. Siadaj. - pokazał ręka na cały bar typek.

Dickson usiadł przy stoliku, z którego idealnie było widać drzwi. Tu usiadłby Jed. Snajper zawsze obserwował wejścia. Trevor tego nie robił, bo osobiście mógłby spokojnie wejść, wystrzelać kogo trzeba i wyjść. W takim przypadku taka obserwacja nic jego celowi by nie dała. Popijając piwo najemnik zastanawiał się nad tym czego właśnie się dowiedział. Zatem jego brat - James Dickson nazywany też Rączką był starszym szeregowym w armii Wielkiego Jabłka, a jego matka zginęła kiedy zaczął służyć. Może to nie do końca było to czego Trevor szukał, ale... jak to mówią po nitce do kłębka. Osoba brata zaczynała nabierać pewnego kolorytu.
 
Lechu jest offline  
Stary 22-08-2014, 23:31   #5
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję Rudej i Lhianann za fajną współpracę...

Warsztat rusznikarza...

Do warsztatu rusznikarskiego był ładny kawałek, a im dalej jechali tym Trevor miał coraz dziwniejsze przeświadczenie, że kobieta może jednak zapomniała, że ma go za sobą, gdy nie zmniejszała ani na moment prędkości w zakrętach i wjeżdżała co rusz na kolejny chodnik zwyczajnie się w nich nie wyrabiając. Może jednak nie dała się tak łatwo nabrać na jego przymilność i kuszące szepty do jej ucha. Podróż nie należała do najprzyjemniejszych, choć opinia o tym mogła by być dość sporna… Przytulanie się na motorze do dziewczyny, która poza cienką bluzą mundurową nie miała na sobie nic więcej kontra przerażenie dla stylu jej jazdy. W obu przypadkach delikwent niezależnie od swoich odczuć mógł jedynie mocniej przylgnąć do jej ciała i modlić się żeby ona chciała takiej zażyłości.

Trevor był twardszy niż jej się wydawało. Nie czuł takiego zimna jak przeciętny człowiek, a na pewno nie takiego jak motocyklistka. Był ubrany solidniej i siedział osłonięty przez przeciągiem jej ciałem. Oczywiście brak przesadnego chłodu nie przeszkadzał mu w zbliżeniu się do Mildred. Dickson chwilami wątpił w umiejętności prowadzenia dziewczyny, ale mimo to starał cieszyć się jazdą. Siedzenie warriora było wygodniejsze niż podejrzewał co w połączeniu z atrakcyjnym towarzystwem pozwalało znieść małe wyboje, przesadne popisy prędkościowe kierowcy i burzę rudych włosów co jakiś czas przysłaniającą najemnikowi obraz.

Dojechali do zamkniętej bramy zakładu. Rusznikarka zamiast jak normalny człowiek użyć dzwonka, zaznaczyła swoją obecność paląc gumę tylnej opony motocykla. Świetny plan, żeby wkurwić niewielkie stadko dobermanów ujadających teraz jak opętane tuż przy samym ogrodzeniu. Jeśli cokolwiek dało się usłyszeć przez rumor robiony przez maszynę i rozwścieczone zwierzęta, były to cztery słowa rzucone przez właściciela przybytku do interkomu:

- Kurwa, Mild, zabiję Cię…

Jakby na zaproszenie do milutkiego piekła dało się słyszeć zgrzyt odsuwanego przęsła wrót. Gdy przestrzał bramy był ledwo co odpowiedni by myśleć jak zmieścić w niej Warriora, dziewczyna objechała uliczkę i wbiła się w szczelinę znów pełnym pędem. Nareszcie zatrzymała się na dobre, wyłączyła silnik i odwracając twarz do uśmiechającego się do niej niepewnie Trevora rzekła:

- Macanie było gratis, a teraz wysiadka, zanim psiaki zeżrą żywcem mojego ochotnika do przestrzelania broni, której konstrukcja jeszcze 4 dni temu była dla mnie zagadką. Chodź. - może i logiczniej byłoby go do siebie zniechęcić, ale sam w sobie stanowił zbyt duże dla niej wyzwanie żeby mogła obojętnie obok niego przejść.

- To nie było macanie. - powiedział Trevor, a jego uśmiech nabrał pewności. - Ja walczyłem o życie! Jechałaś chyba ze sto na godzinę, a ja nawet nie miałem kasku. - zaśmiał się. - Nie wiem kto Ciebie uczył prowadzić, ale słyszałem kiedyś, że skoro nie mieścisz się w zakręcie należy zwolnić. Ty przyspieszałaś! - Dickson się do niej lekko zbliżył. - Musiałem siedzieć blisko aby nie było Ci zbyt zimno. Ubrałaś się zbyt przewiewnie, moja Panno. - pokiwał głową najemnik. - Liczę, że to P90 chodzi dobrze pomimo niedługiego bytowania w warsztacie…

Spojrzała na niego z przekąsem, uśmiechnęła się po swojemu i wskazała na coś za jego plecami. Psy zbliżały się całkiem przyzwoitym tempem do miejsca gdzie stali.

- Panie przodem. - powiedział pospiesznie. - Może biegiem?

Jej uśmiech poszerzył się do granic możebności, otworzyła drzwi, które pewnie były niewidoczne dla niego w pierwszej chwili, w której był w nią zapatrzony, a które okazały się bocznym wejściem do warsztatu.

- Nie, panowie. Ja mam większą szansę zarobić kulkę jak się pokażę Matowi na oczy. - roześmiała się.

Weszli do środka, wszystko wyglądało jakby Mild wcale nie wychodziła. Burdel przy jej stanowisku leżał dokładnie tak jak go zostawiła, a cała reszta miejsca była w miarę logicznie uporządkowana. Narzędzia w jednym miejscu, części w drugim. Każdy rozpoczęty projekt rozłożony na osobnym stole. Kilka szaf pancernych, pewnie z amunicją. Kilka mniejszych szafek wiszących na ścianach i innych, masywniejszych poustawianych pod stołami. W oddali, jakieś 6 może 8 metrów dalej lada, za którą rozciągała się pusta przestrzeń ogrodzona stalowymi kratami. Widać właśnie tam rusznikarz przyjmował klientów. Trevorowi jednak cały ten mały świat został pokazany od zaplecza, z którego z resztą mniej metaforycznie, wyłonił się właściciel przybytku. Facet w wieku około 35 lat, z sympatyczną aparycją, ale wyrazem twarzy całkowicie do niej niepasującym. Był wkurzony, ale bądźmy szczerzy, który właściciel dużej firmy jest zmuszony do wstawania 3 godziny przed jej otwarciem żeby wpuścić kogoś takiego jak Mildred. Ta skinęła tylko głową na przywitanie i ustawiła się trochę za najemnikiem.


- Czy ciebie już do końca pojebało?

Trevor przy poznaniu bywał szorstki. Zwykle jego wyraz twarzy przypominał ściągnięty ze starego pomnika. Tym razem byłoby podobnie gdyby nie ona. Najemnik nie potrafił trzymać jej na tak daleki dystans jakby tego chciał. Dla wielu byłaby to słabość, ale… Mu było z tym dobrze. Rewolwerowiec postąpił kilka kroków do przodu zbliżając się powoli do rusznikarza. Jego taktyczne buty cicho uderzały o posadzkę zaplecza firmy Mata, a ubiór na modę wojskową sprawiał, że nie wyglądał tu jak gołąbek wśród kruków.

- Myślę, że ona jeszcze nie jednym nas zaskoczy. Trevor Dickson. - powiedział po czym wyciągnął rękę najemnik.

- Kenneth G. Matthews. - facet zdecydowanie się zdziwił, bo nie był przyzwyczajony żeby ktoś po za nim samym bronił Mild. Zazwyczaj jedyne co przychodziło mu z takich spotkań to pretensje, żale i rachunki za jej nocne wyczyny.

Nareszcie odezwała się Mildred:

- Nie, ale pomyślałam, że wolałbyś mieć tego FN’a zanim za nie całe 6 godzin pojadę w świat dalej.

- No, nareszcie. - uśmiechnął się już tym razem z rozbawieniem. - Trevor, czym Cię tutaj przyciągnęła?

- Obiecała, że będę mógł przetestować to P90 i jego zamek wcale nie powybija mi zębów. - zaśmiał się Dickson. - Jestem ciekaw czy ten belgijski wynalazek działa tak dobrze jak mówią…

Najemnik rozejrzał się wokół, a jego wzrok przyciągały rozłożone na stołach egzemplarze broni. Trevor nie widział tylu części naraz od kiedy przed kilkoma laty opuścił warsztat ojca. Jego oczy na dłużej zatrzymały się na pomalowanym w pustynny kamuflaż karabinie Dragunov.

- Sam je malujesz? - zapytał. - Kiedyś bym musiał wpaść z moim HK417. Mild mówiła, że jest w okropnym stanie. - zaśmiał się najemnik.

- Malowanie zlecam, a specem od karabinów jest tu ona, więc jeśli tak mówi to pewnie ma rację. - ciężko przeszło mu to przez gardło. - Chcesz żebym pomógł ci skręcać tego gnata? - zwrócił się do dziewczyny.

- Nie. - wystarczyło.

- Dobra, kawy, herbaty? Coś na uspokojenie jak będziesz chciał tu siedzieć z godzinę zanim ona skończy robotę? - zwrócił się do Trevora.

- Nie, dziękuję. - powiedział rewolwerowiec spokojnie. - Ja się na tym nie znam dlatego przyjrzę się jak Mildred to robi, a może się czegoś nauczę. Pewnie i tak nic nie załapię, ale warto spróbować. - zastanowił się Trevor. - Strzelam nawet nawet, ale jak mi się broń rozleci… Nienawidzę takich momentów. - zaśmiał się szczerze i przeniósł wzrok na Mild. - Nie będziesz się wstydzić jak się przyjrzę Twojej robocie?

- Nie, już ci mówiłam, że ciężko mnie złamać, pamiętasz? - uśmiechnęła się do najemnika. Mat na ten widok, pokręcił głową. Chyba zwyczajnie nie wierzył w to co widzi.

- Dobra dzieciaki, ja idę się położyć póki jeszcze mogę. Powiedziałbym, że jesteś tu na jej odpowiedzialność, ale jakoś nie wierzę, że ktokolwiek jest od niej mniej odpowiedzialny.

Zanim opuścił towarzystwo jeszcze Mild się odezwała:

- Będę miała do Ciebie prośbę, ale później.

- Spokojnie. - rzucił do Mata wojownik. - Przypilnuję jej aby nikomu nie stała się krzywda. - dodał spoglądając w kierunku rudej. - Możesz spać spokojnie. - najemnik poczekał aż Mat opuści pomieszczenie po czym podszedł do stolika z częściami do kompozytowej kosiarki. - To od czego zaczniemy? - zapytał rudzielca.

- Chodź, to się zaraz dowiesz. - Mild zdjęła bluzę dokładnie tak samo jak poprzedniej nocy w knajpie. Stała do niego tyłem, przez chwilę widział jej nagie plecy.


Trevor nie miał kaca i nie był wzorowym empatą, ale przez chwilę podejrzewał, że dziewczyna go podpuszcza. Uwierzyłby w to gdyby nie jego raczej niska samoocena i to, że był… odmieńcem. Tak. To bardzo dobre słowo. Najemnik niepewnie postąpił kilka kroków w jej stronę.

- Spoko. Przebierz się bez pośpiechu. - dodał rozglądając się po oknach najemnik. - Mogę zasłonić okna? Ściągnąłbym gogle jak Ci to nie będzie przeszkadzało…

- Matt, kochanie…! - Gdzieś z góry dobiegł niski kobiecy nico zmysłowy głos. - Kotku, gdzie moja kawa i francuskie tosty? - W drzwiach prowadzących gdzieś w głąb pomieszczeń ukazała się wysoka, zgrabna kobieca postać. Ubrana była w skórzane spodnie, lekkie obuwie i kusy podkoszulek. Na widok dwóch osób w warsztacie, z których żadna nie była mechanikiem zrobiła kwaśną minę, zwłaszcza, gdy zobaczyła Mild.

- Brak Mata a za to nadmiar Mild. Kurwa, ty to się zawsze umiałaś wpierdolić pomiędzy wódkę a zakąskę…

Mildred na dźwięk znajomego głosu i rytualnego powitania na temat wódki i zakąski automatycznie odwróciła się do Trevora. Jej biust naprawdę mógł się podobać. Gdy zobaczyła, że rewolwerowiec nie zdjął jeszcze gogli, spojrzała mu w oczy i pokręciła bez słowa głową.

Z twarzy Dicksona dało się wyczytać lekkie zmieszanie. Z jednej strony podobało mu się to co widzi, z drugiej zaś nie wiedział jak ma zareagować. No i do tego ta kobieta. Wojownik wyglądał przez chwilę jakby zapomniał języka w gębie, ale kiedy się opanował ukłonił się nieznajomej na powitanie. Cały czas jednak nic z siebie nie wydusił.

Tyle wystarczyło. Mild upewniła się, że nic się nie działo, a cycki to tylko cycki. Szybciej niż zwróciła się w stronę mężczyzny odwróciła się do kuzynki.

- Nya, ależ tyś babo wyrosła. Żeby cię zabić trzeba by było cię spalić na stosie. Nie, na jednym, na dwóch trzeba by cię spalić, takaś wielka. - krzyknęła w jej stronę z uśmiechem. Mimo wszystko cieszyła się ze spotkania. Wzięła z oparcia krzesła flanelową koszulę całą umazaną w oleju balistycznym i wrzuciła ją sobie na ramiona zasłaniając przynajmniej jeden z trzech przyjemnych widoków jakie miał okazję podziwiać dzisiaj rewolwerowiec.

Nowo przybyła kobieta przelotnym spojrzeniem zmierzyła mężczyznę w goglach i podeszła do Mild.

- Ehh, a ty jak zawsze z cyckami na wierzchu. Żeby cię twój ojciec zobaczył, Mild, apopleksja na miejscu. To kiedy jedziemy go odwiedzić i sprawdzić stan zdrowia staruszka, może da się coś jeszcze pogorszyć…

Kanya uśmiechnęła się szeroko do kuzynki.

- Wiedziałam, że gdzie jak gdzie, ale w Detroit prędzej czy później przyjedziesz tutaj o jakiejś przeklętej godzinie by tylko bardziej wkurzyć Mata. No i nie pomyliłam się.

- W sumie to ja go wkurzyłem… - rzucił Dickson. - Ponoć psy przesadnie tracą na masie jak muszą biegać za śniadaniem. Mów mi Trevor. Mildred nic nie mówiła o ojcu, ale obawiam się, że za kilka godzin wybywamy z miasta i to chyba na dłużej…

Kobieta zwróciła się w stronę Trevora. Jej zielone oczy rozbłysły szelmowskim błyskiem.

- Jestem Kenya, i mam większego pecha niż ty, jestem kuzynką Mild. Kuzynko, czyżbyś wybierała się w podróż poślubną? A jeśli tak, to czemu do jasnej cholery nie zaprosiłaś mnie na swój ślub z tym przemiłym młodzieńcem? - Zwróciła się z lekką pretensją w głosie do Mild. Potem spojrzała na powrót na Trevora z szerokim pięknym uśmiechem.

- Ślub? - udał krztuszenie się Trevor. - Myślę, że jej wielbiciele rozszarpaliby mnie na kawałki. - zaśmiał się Dickson. - Niestety, Mildred nic mi o Tobie nie opowiadała. Ty też zajmujesz się bronią? - zapytał z uśmiechem ciekawski.

Mildred stanęła przy swoim stanowisku i zaczęła robić porządek na blacie. Na słowa Trevora o rozszarpaniu go przez kogoś rzuciła tylko:

- Nie kuś, nie kuś. - i dalej zajmowała się swoją robotą. Czasu nie zostało im dużo. Nyna znalazła zabawę, Trev zajęcie, a ona miała wolną rękę. P90 - nie skręci sie samo.

Brunetka zaczęła się śmiać.

- Myślę, że swą wylewnością jeśli chodzi o dzielenie się detalami z życia osobistego Mild mogłaby zadziwić mnichów z Zakonu Wiecznej Ciszy. Kiedyś zakładałyśmy się, czy wypowie więcej niż 50 słów dziennie. - Spojrzała lekko zamyślonym wzrokiem na kuzynkę. - A co do twojego pytania, to nie, nie zajmuję się naprawianiem broni. Naprawiam ludzi, którzy lubią się psuć. Tak jak moja kuzynka, dla przykładu. A wy znacie się może z wojska?

- Nie. - powiedział Trevor szybko. - Nie należałem do żadnej armii. Ojciec mówił, że jestem zbyt delikatny na wojsko. - zaśmiał się. - Pewnie przesadzał, bo i tak stałem się takim sobie wojakiem. Bez musztry i MRE na poligonie, ale coś tam umiem. - dodał z cechującą go skromnością Dickson. - A ty pochodzisz z zielonych równin Teksasu, co nie? Widać na pierwszy rzut oka. - wojownik podszedł do stanowiska Mild i spojrzał na sprawność z jaką składała ona pistolet maszynowy.


Nya ponownie zaniosła się śmiechem.

- Nie, zdecydowanie nie pochodzę z Teksasu. Szczerze mówiąc większość dzieciństwa spędziłam w Hegemonii. Niby niezbyt daleko, ale raczej nie tak zdrowa atmosfera. Mnie też nigdy wojsko nie pociągało, w przeciwieństwie do Mild i jej ojca, ale w każdej rodzinie muszą być czarne owce, prawda? A właśnie, kuzynko droga, nie masz jakiejś roboty na oku? Bo Mat powoli zaczyna mieć mnie dość, a ciągłe zbieranie do kupy samochodowych samobójców zaczyna mi się powoli nudzić.

- Pomyliłem się strasznie jak widzę. - powiedział najemnik. - Znam kilku twardzieli z Phoenix. Nie wiem czemu zawsze po imprezie z nimi muszę uczestniczyć w jakiejś wielkiej, krwawej burdzie. - zaśmiał się na wspomnienie starych znajomych. - A co do czarnych owiec to ja byłem taką w mojej rodzinie. Brat zajął się snajperstwem i w ogóle był prawie we wszystkim ode mnie lepszy. Robota niby jest, ale kurewsko niebezpieczna… Mildred? - zapytał Dickson rudej o zdanie.

Mild niechętnie spojrzała na Treva. Niespecjalnie spodziewała się żeby był dla wszystkich tak miły jak dla niej, ale co też mogła powiedzieć o nim po trzech spotkaniach, w ciągu których dwa razy patrzył na nią jak na obcą. Odłożyła narzędzia, nie miała zamiaru pracować, gdy ktoś ją rozpraszał. Takie sprawy nie kończą się dobrze.

- Nie mamy lekarza, a Nya ma nerwy ze stali. Nie jak ten przydupas felczera, który nie umiał odnaleźć się w sytuacji, jaka na pustkowiach trafia się codziennie. - powiedziała krótko i wzięła narzędzia do ręki. Znów skupiła się na projekcie.

- Wygląda na to, że tylko ja będę wrażliwy w tej ekipie. - uśmiechnął się najemnik. - Faktycznie zastępca lekarza odpadł. Jak dla mnie możesz pracować z nami, ale niestety nie ode mnie to zależy. Jednak jak tak pomyślę o naszym pośredniku coś czuję, że będzie więcej jak chętny abyś jechała z nami. - zaśmiał się rewolwerowiec. - Umiesz strzelać? Ruiny to cholernie niebezpieczne miejsce.

- Strzelanie. No nie jest to moja najmocniejsza strona. Ale chyba jeśli potrzebujecie lekarza, to będziecie o niego dbać, prawda? A jeśli byłbyś tak miły i zechciał podszkolić moje umiejętności strzeleckie to będę bardzo zobowiązana. - Nya uśmiechnęła się do rewolwerowca ponownie. Praktycznie mówiła czystą prawdę, posiadała o wiele mocniejsze strony niż strzelanie.

- O ile rodzina nie będzie miała nic przeciwko to bardzo chętnie pokażę Ci kilka sztuczek… - zastanowił się Trevor. - W sumie strzelanie jest proste. Najlepiej na początek wybrać pistolet albo rewolwer. Nie jesteś przesadnie barczysta… - zaśmiał się. -... zatem to chyba będzie najlepszy wybór. Podczas wyprawy zrobię wszystko co w mojej mocy aby nic się Tobie nie stało, ale… Każdy będzie czuł się swobodniej jak będziesz znała chociaż podstawy strzelania.

- Akurat podstawy strzeleckie jakieś mam, posiadam też pistolet, kiedyś zapłacono mi nim za usługi medyczne. Tylko jak mówiłam nie jest to moją najmocniejszą stroną. Głównie znam się na utrzymywaniu przy życiu a nie strzelaniu do ludzi. Więc jeśli uda mi się załapać z wami na tę robótkę to z chęcią się podszkolę pod twoim okiem. Więc do kogo miałabym się udać po szczegóły takie jak czas trwania owego wjazdu, zapłata, inne obowiązki prócz składania ewentualnych rannych?

Praca, praca inna niż w lazarecie. W końcu, na Zbuntowane Maszyny, miała już dość siedzenia w Detroit i tych świrów mechanizacji wszelakiej.

- Jak masz podstawy to nie ma ciśnienia. - powiedział Trevor po chwili zastanowienia. - W wolnym czasie mogę Cie podszkolić. I nie obawiaj się… Strzelanie nie ma być Twoją mocną stroną. Od tego są ludzie tacy jak ja, którzy nie potrafią porządnie opatrywać ran. Więcej szczegółów poznasz na spotkaniu z naszym pracodawcą. Dzisiaj się na nie wybierzemy. O ile zdążymy… - podrapał się po głowie Trevor. - Jak nie to powiemy Ci wszystko my jak reszta nam przekaże. Ogólnie chodzi o przewiezienie paczki z punktu A do punktu B. Lubisz prowadzić czy też tego unikasz?

- Jeśli masz na myśli samochody to jak najbardziej się na tym znam. Gorzej jeśli mówisz o odrzutowcach czy łodziach podwodnych. Chodź tylko w Typhoon Village widziałam takową. A tak z ciekawości, punkt B jest gdzie? Czy to zastrzeżona informacja? A jako swój dodatkowy atut mogę powiedzieć, że potrafię gotować, i to coś więcej niż tylko kleik dla chorych na dyzenterię. - Nya coraz lepiej się bawiła. Nie dość, że będzie mogła zarobić to jeszcze mieć niezły ubaw, może aż do końca, kto wie. Dużo zależało od Mild i tego co ona zechce o niej powiedzieć.

- Gotowanie to spory atut. - zgodził się Trevor. - Ogólnie celu podróży sam jeszcze nie znam. Wiem jednak, że z tymi ludźmi, za te gamble, pewnie pojechałbym i do ziemi ognistej. - uśmiechnął się. - Skończył mi się standardowy zestaw pytań więc gdybyś ty dla odmiany chciała o coś zapytać wal śmiało.

- Zasadniczo pytań mam sporo, ale teraz zabawię się w archanioła Gabriela wobec Mata. Co prawda nie będzie to zwiastowanie na temat ciąży, ale równie ucieszy go pewnie fakt, że obie z Mild mamy szansę opuścić miasto i na razie dać mu spokój. Tylko powiedz mi gdzie i o której mam się stawić by rozmawiać o tej robocie? Bo zdecydowanie jestem nią zainteresowana.

Spojrzała spod oka na Mild, ta wydawała się bez reszty pochłonięta grzebaniem w broni leżącej przed nią na warsztacie roboczym, ale mocne napięcie ramion sugerowało, iż coś ją zirytowało. Ale to nie miejsce i czas by bawić się w wyciąganie z kuzynki co ją gryzie. Nie gdy ta pracuje nad bronią.

- Myślę, że jak będziemy się z Mild zabierać to pojedziesz z nami. Zwyczajnie nie wiem gdzie pośrednik umówił spotkanie z szefem. - zastanowił się wojownik. - Masz jakieś auto albo Mat może Ciebie jakoś podrzucić?

- Nie posiadam własnych czterech, ani innej ilości kółek, a jeśli nic się nie zmieniło, to Mild nadal jeździ Pogromca Plastików, a trzy osoby na niego nie wejdą. Może po prostu udam się tam gdzie wy macie punkt zborny na jakiś czas przed godziną W i z kimś się zabiorę?

- Może być. - powiedział Dickson kiwając głową. - Postaram się Tobie wyjaśnić gdzie mamy ten punkt desantowy. - dodał najemnik po czym zaczął wyjaśniać jak dojechać w miejsce imprezy Doberuska. - Ona zawsze jest taka dokładna i cierpliwa jak składa gnaty? - zapytał Trevor. - Nie znałem jej od tej strony.

- Cierpliwość zazwyczaj nie jest pierwszą cechą jaka przychodzi mi na myśl, gdy mam opisać Mild, a gdy chodzi o broń, to bardziej jest to skupienie na tym by jak najszybciej postawić właściwą diagnozę i usunąć usterkę. Prawie jak w leczeniu ludzi... - Spojrzała z ukosa na kuzynkę. - Ale nie daj się zwieść pozorom, jeśli jeszcze trochę się zirytuje, to będzie tu wszystko fruwać.

Zapamiętała lokalizację jaką podał jej Trevor. Nie było to jakieś trudne do znalezienia miejsce.

- Postaram się jej nie denerwować bardziej niż to absolutnie konieczne. - zaśmiał się wojak. - Widziałem już drobny pokaz jej sił kiedy się zdenerwuje. - na chwilę bardziej spoważniał i zamilkł nad czymś się zastanawiając.

- Ja idę zwiastować, więc do zobaczenia potem. I powodzenia w nie denerwowaniu.

Puściła mężczyźnie oko, odwróciła się i wyszła z pomieszczenia tymi samymi drzwiami którymi weszła jakiś czas temu. Wojownik znowu spojrzał na robotę rudej tym razem zatrzymując na niej wzrok. Ręce Mildred chodziły pewnie, a każdy element był starannie umieszczany na swoim miejscu. Motocyklistka miała talent. Trevor był pewien, że P90 nie wybuchnie mu w rękach. Przyglądał się pracy rudzielca w milczeniu nie mogąc się doczekać kiedy będą mogli postrzelać z tego poręcznego kawałka polimeru.

 
Lechu jest offline  
Stary 23-08-2014, 01:04   #6
 
Wilczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Wilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputacjęWilczy ma wspaniałą reputację
Starszy pan stał spokojnie obok swojego stanowiska - w tym przypadku, plastikowego, składanego krzesła. Kawałek za nim słychać było odgłosy ciężkiej pracy – to robotnicy z Gildii Archeologów właśnie zaczynali kopać nowy tunel. Świetna sprawa, jeśli tylko kogoś podnieca przekopywanie się przez złom. Tak, to z pewnością ciężka harówka. Co nie znaczy, że człowiek przy krześle odpoczywał – właściwie pracował najciężej z nich wszystkich. W końcu, gdyby go tu nie było, pierwszy lepszy gang zaraz przerobiłby konowałów na mielonkę. W tym przypadku Robin Carver pracował specyficznie: tworzył atmosferę do pracy.

Jakichś trzech obdartusów na motorach zatrzymało się nieopodal. Najpierw pokazywali palcami na teren prac wydobywczych, śmiali się. Potem najbystrzejszy z nich zauważył Dziadka. I chyba poczuł atmosferę. Carver z daleka wyglądał jak żołnierz. Wojskowe spodnie z kamuflażem i czapka do kompletu mówiły same za siebie. Był w pracy, więc mimo upału był w pełnym umundurowaniu.



Gdyby były jeszcze jakieś wątpliwości, wiszący na pasku na ramieniu AK-47 odpowiadał na wszystkie pytania. Motocykle szybko zniknęły. "Dobra decyzja, chłopcy..." pomyślał Carver i wrócił do poprzedniego zajęcia – właśnie miał zamiar zapalić papierosa. To nudna robota, ale względnie opłacalna… i odpowiadała mu bardziej niż łażenie po tunelach. Miał już swoje lata – pamiętał jeszcze co nieco sprzed wojny. Niestety mało kto ładnie się starzeje w dzisiejszych czasach. Po niegdyś czarnowłosym młodzieńcu zostały dziś tylko siwe włosy, krzywy zgryz, mnóstwo zmarszczek, zimne, szare oczy i tony cynizmu. Całe szczęście, że przynajmniej wciąż był w niezłej formie. Mimo to, Carverowi nie uśmiechało się babranie się w gównie. Niestety, najdalej pojutrze archeolodzy zejdą głębiej. Z taką perspektywą, Carver niemal z ulgą wysłuchał propozycji Joego. Mało konkretów, co rozdrażniło Dziadka, ale wystarczyło, żeby go zainteresować. Chociaż to akurat nie było trudne – w tych okolicznościach, zainteresowałoby go nawet patrzenie jak trawa rośnie.

***

Lekko zmęczony po dniu pracy, Zeke przybył na miejsce. Po godzinach skupionej uwagi i profesjonalnych gadek potrzebował trochę rozluźnienia. Skinął wszystkim głową na przywitanie, starając się utrzymać przyjazny wyraz twarzy, po czym zapadł się w jedno z siedzeń z piwem w ręce, napawając się rozluźnieniem i chłonąc beztroski gwar otoczenia. Nie zamierzał żadną głębszą myślą skalać swego mózgu co najmniej przez kilka minut. Obok sztuki trzydziestosekundowych drzemek relaks instant był jedną z podstawowych umiejętności w jego profesji.

Carver dotarł do baru niedługo po nim - i już na wejściu zdążył się lekko zdziwić. Był przekonany, że handlarz chce gadać o robocie… ale widocznie zapomniał już jak Joe robi interesy. Pewnie będzie długo krążył wokół zasadniczego tematu. Ale nawet to jest lepsze niż tunele i strzelanie do szczurów. Dziadek zaczynał powoli dostawać szału od tych cholernych wykopalisk – ciemno, zimno, jedzenie dawali, ale zawsze paskudne… nawet fajki jakimś cudem zawsze zamokły.

“Tutaj przynajmniej jest na czym oko zawiesić” – i nie mówił tylko o znajomych twarzach. Wymienił ze wszystkimi swoje zwyczajowe powitalne mruknięcie i trochę się rozluźnił. Chociaż gdyby Carver chciałby się naprawdę zabawić, to postrzelałby do kogoś… niestety, tutaj sami znajomi. Oczywiście, Dziadek nie byłby sobą, gdyby trochę nie pomarudził.
- To ma być bar? Co to za dziura? Czy McAlan już zupełnie ocipiał? – zapytał sam siebie. Podszedł do lady, żeby się obsłużyć. Upił kilka łyków piwa. Ciepłe, no jasne. Usiadł na wysokim barowym krześle, odwrócił się w kierunku sali i ze skwaszoną miną zastanawiał się co też Doberusk dla nich przygotował.


***
Kilka piw i jedną strzelaninę później...

Carverowi coraz mniej podobał się cały ten burdel. Nie spodziewał się, że zacznie tutaj latać ołów - duża naiwność z jego strony, patrząc na dzisiejsze czasy. Na huk wystrzału zareagował tylko krótkim „kurwa”, rzuconym pod nosem. W końcu to nie do niego strzelają - ale niesmak pozostaje. Bardziej wkurzył go Joe, który bez ceregieli zajął się zwłokami. McAlen był typem cwaniaka, więc pewnie nie mógł zrozumieć co to znaczy dla mężczyzny, zginąć zastrzelony podczas kłótni w barze. Choć z drugiej strony, może Thomas właśnie tak chciał odejść – jak prawdziwy kowboj. Robin przypomniał sobie kilka westernów obejrzanych jeszcze przed wojną. „W knajpach ginęły tylko najgorsze zbiry…”

Ta myśl jakoś go rozbawiła. Podszedł do stolika, przy którym teraz siedział sam Jedediah i przysiadł się. Miał pewne wątpliwości, które lepiej było rozwiać od razu.
- Nie ma co, Doberusk wie jak organizować imprezy. Alkohol, panienki, zwłoki… zawsze powtarzam, że dzień bez trupa to dzień stracony. Niestety, wygląda na to, że atmosfera zdechła – to mógł być żart, ale w głosie Carvera nie było ani grama wesołości – Powiedz mi, Smith… pytam, OCZYWIŚCIE, z czystej ciekawości… czy ty i rudzielec macie zamiar załatwić jeszcze kogoś z nas? – Dziadek mówił powoli i cicho, co znaczyło, że już na start jest lekko podkurwiony.

- Szampan, dziwki, strzelanina - ponuro zażartował Jed. Starał się ukrywać swoje emocje, musiał pogadać z Trevorem i co najważniejsze uważać na Mild. Było z nią gorzej niż się spodziewał po pierwszych oględzinach. - Nie, nie zamierzam... - pociągnął łyk browara - ... ale za nią nie ręczę. Chciałem pogadać, powiedziałem mu, żeby spieprzał i nie przeszkadzał. Wyciągnąłbyś za takie coś broń i strzelił? Bo ja nie… nie w knajpie pełnej ludzi. A potem się zjebało… - zakończył głucho.

- Delikatnie powiedziane, ale trafiłeś w sedno - Dziadka trochę uspokoiła spokojna odpowiedź tamtego - Czy tylko ja miałem na tyle przyzwoitości, żeby zostawić broń w samochodzie? No, oprócz noża oczywiście… nawet do klopa chodzę z nożem. Wydawało mi się, że to spotkanie biznesowe. Wiem, że panienka jest w gorącej wodzie kąpana, ale kiedyś mi trochę pomogła... - tak po prawdzie, to uratowała Dziadkowi dupsko, ale przecież się do tego nie przyzna - … więc paskudnie by było skończyć jak Veil, bo komuś puściły nerwy. Powiem wprost - nie chcę podczas roboty cały czas sprawdzać, czy ktoś nie strzeli mi w plecy!

- O mnie możesz być spokojny, za Mild nie mogę obiecać, jest dorosła robi co chce, choć nie do końca mi się to podoba. Veila ledwo znałem, ale mógł odpuścić, wolał pokozaczyć i po co? - zapytał patrząc gdzieś na bok. - Zdarza się, bardziej na twoim miejscu bym się obawiał, czy ta robótka jak to powiedział ten cwaniak Doberusk, prosta, łatwa i dobrze płatna, rzeczywiście taka jest. Nikt nie płaci 500 gambli od głowy, czyli lekko licząc ponad 3000 pieprzonych papierosków wg. przelicznika 8 Mili, za lekką i łatwą robotę.

Carver zaśmiał się chrapliwie.
- Oczywiście, że robota wcale nie będzie łatwa - Joe pierdoli jak potłuczony. Zastanawia mnie tylko, od kiedy stał się taki tajemniczy. Nie wiadomo dla kogo pracujemy i po cholerę mamy wozić dupska po pustkowiach… - Dziadek zrobił krótką pauzę, jakby zastanawiając się nad czymś - Mam tylko nadzieję, że nie pracujemy dla jakiegoś świra. Wiesz, ludziom odbija kiedy wydaje im się, że kogoś kupują. Widziałem takich pracodawców na pęczki. Płaci taki furę gambli i myśli, że jesteś jego przydupasem. No, ale Joe nigdy mnie nie wychujał… i lepiej, żeby nie strzeliło mu do głowy zacząć.

- Co do zlecenia, ja nie mam złudzeń. Detroit… duże gamble… odpowiedź może być tylko jedna - Schultzowie. To nie wróży dobrze, ale miejmy nadzieję, że to tylko moja wrodzona paranoja. Tak nawiasem, czym się zajmujesz - poszukał chwilę w pamięci - Carver.

- Schultz... no proszę, proszę... bawimy się z dużymi chłopcami... - uśmiechnął się krzywo i wychylił łyk piwa. Nie myślał o ryzyku, tylko o pieniądzach. Dłuższa współpraca z klientem takiego formatu, mogłaby go ustawić na długo - Nawiasem, to tym i owym. Jestem najlepszą spluwą do wynajęcia po tej stronie Zasranych Stanów. A jeśli ktoś powie ci coś innego, to znaczy, że jeszcze mnie nie spotkał. Ludzie... bogaci ludzie przychodzą do mnie ze swoimi problemami, a ja je rozwiązuję. Zresztą na pewno rozumiesz o czym mówię - spojrzał porozumiewawczo na kaburę Jeda - Na pewno już kilka problemów w swoim życiu... rozwiązałeś.

- Najlepszą spluwą powiadasz? - zadał pytanie w przestrzeń, poprawiając się na niewygodnym koślawym taborecie, jakich pełno było w knajpie. - Skoro tak mówisz… - urwał w pół zdania.

- Taaaaak, tak właśnie powiadam - spojrzał na Jeda, jakby czekał aż ten spróbuje zaprzeczać i podjął dalej - Macie farta, że Doberusk mnie tu ściągnął. Jeśli fucha będzie tak ciężka jak się zapowiada - a będzie, sam widzisz, że śmierdzi na kilometr - to bez profesjonalisty nie dalibyście rady. Bez obrazy. Ale nie martw się, na szczęście, Robin Carver jest gotów zaoferować swoje usługi - zakończył z typową dla siebie skromnością. Zauważył, że skończyło mu się piwo, więc wstał, kiwnął Jedowi głową i ruszył w kierunku baru. Po drodze sklął krótko parę, która wpadła na niego w tańcu.

Siedzący do tej pory z boku całej imprezy i towarzystwa Zeke, nie odzywał się w sumie ani słowem od naprawdę długiego czasu. Pomocy medycznej Tomowi również nie udzielił, nie było w sumie jak. Rewolwerowiec został bowiem ukatrupiony w ledwie 2 sekundy… w końcu jednak Medyk podniósł się z miejsca, po czym odezwał dosyć głośno:
- Jak dla mnie to zbyt wiele. Nie tyle, co nie mam ochoty mieszać się w żadne sprawy związane z Szulcami, to i nie mam zamiaru podróżować z ludźmi, którzy od tak nagle strzelają do siebie. Dzięki więc, ale na mnie nie ma co liczyć… - Powiedział, po czym się pożegnał i wyszedł. Ot, kolejna niespodzianka tego zwariowanego wieczorka.
 

Ostatnio edytowane przez Wilczy : 23-08-2014 o 11:49.
Wilczy jest offline  
Stary 24-08-2014, 23:54   #7
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Możemy się poznać… - Panienka uśmiechnęła się do Trevora.
- Chcesz zatańczyć? - zapytał kobietę najemnik na co ta pokiwała głową i otarła się o niego sporym biustem. - No to idziemy w tany. - spojrzał na otaczających go przyjaciół. - Tylko niech nikt mnie nie podsiada. - zawołał i poszedł z kobietą na parkiet.
- Spokojnie, miejsce będzie na ciebie czekać - uspokoił Trevora snajper, miał nadzieję, na chwilę rozmowy z Mild sam na sam, ale przy obecnym stanie osobowym i rozkręcającej się imprezce mogło być o to ciężko.

Muzyka za wolna nie była, więc obściskiwania również brak, za to panienka często odwracała się do mężczyzny tyłeczkiem, rytmicznie nim przed Trevorem wywijając…
Rewolwerowiec bawił się w najlepsze co jakiś czas pytając o coś kobiety. Ta była całkiem ładna. Niska, ciemnowłosa, z zielonymi oczami i odświętnie - znaczy skąpo - ubrana.

Smith już miał się odezwać, kiedy kowboj, którego wcześniej zaczepił Trevor, zbliżył się z naczyniem pełnym piwa. Snajper zdusił swoje pytanie w pół zdania, pociągając spory łyk piwa z butelki. Trunek nie był najgorszy, odrobinę może czuć było nie do końca przefermentowane drożdże, ale smakował nieźle.
Veil podszedł do Mild z ironicznym uśmieszkiem i z kuflem tutejszego trunku.
- Coś imprezka nie pod twój gust. Nie zamierzają się tutaj bić.-rzekł rozglądając się dookoła.
- Co ty nie powiesz? W twoim też raczej nie, skoro nie ma żadnych uczciwie pracujących gangerów do wystrzelania, co nie? - pierwsze końskie podchody do wspominania ich jednorazowej przygody z przed ośmiu miesięcy zakończyły się powodzeniem. Ani jedno ani drugie nie wyglądało na zbite z pantałyku.
-Nie ma czegoś takiego jak uczciwie pracujący ganger. Są co najwyżej uczciwie pracujący byli gangerzy. Ale nie o tym… - rzekł w odpowiedzi Veil mrużąc oczy lekko.- Zamierzasz jechać na tą robótkę? W jakiej roli?
- A co nie widać? Etatowego alkoholika. - powiedziała po czym przybiła sobie z kubkiem Veila “zdrowie” i napiła się z butelki.
-Przynajmniej nie ważysz wiele i nie będę musiał cię targać do felczera, tylko do twojego motorka. A to będzie bliżej.- uśmiechnął się ironicznie kowboj. Upił nieco trunku dodając serio.- Ale mnie ciekawi bardziej fakt, że ty i ja jeździmy na dwóch kołach. Czyli… będziemy prawdopodobnie osłaniać sobie dupska na zwiadzie.
Jed parsknął cicho, maskując lekceważenie dla tych słów, pociągając kolejny łyk z butelki, im bliżej było dna, tym bardziej dało się wyczuć drożdżowy posmak, te zapewne osadziły się na spodzie naczynia z ciemnego, zielonego szkła.
- Spoko, trafię sama albo załatwię sobie miejsce w socialu tej knajpy jak się odpowiednio bardzo rozbiorę. - denerwowała ją jego prostoduszność, spokój i próba nawiązania kontaktu zawodowego. Mild nie interesowało co, kto będzie tam robił, będzie trzeba to zrobi zwiad sama.
- Słuchaj... Sir… Nie będziesz mi wjeżdżał pod koła i będzie dobrze. W razie kłopotów raczej cię tam nie zostawię, ale naprawdę mógłbyś już kurwa dać spokój i wziąć się za panienki, dopóki jeszcze dla Ciebie wystarczy. Chyba, że wolisz pogapić się na mnie? - skinęła mu głową w stronę parkietu i na chwilę sama zawiesiła tam spojrzenie.
-Sama powiedziałaś… -odparł Veil pół żartem pół serio.- Że jeśli się rozbierzesz potrafiłabyś załatwić sobie miejsce w socialu tej knajpy. Chciałbym to zobaczyć. Bo przyznaję, że jest się na co gapić w twoim przypadku.

- Synku - oderwał się od swojej butelki nowojorczyk - dobrze wychowany facet, już dawno doszedłby do wniosku, że ta pani średnią przyjemność czerpie z rozmowy z Tobą, wyświadcz więc nam wszystkim przysługę i idź się zabawić - wskazał ręką na parkiet pełen chętnych laleczek i na bogato zastawiony stół. Nie podniósł głosu, nie poruszył się, nie licząc ręki, którą oparł na biodrze, tuż obok olstra z pistoletem.

Mildred odwróciła wzrok od parkietu, gdy wyczuła nieznaczny ruch ręki Jeda. Skupiła się na całej sytuacji, bardzo dokładnie taksując spojrzeniem kowboja. Jej dłoń automatycznie też zbliżyła się do lewej piersi, gdzie, pod pachą wisiała kabura z TT-ką. W zasadzie stanowiło to dość niezwykłą scenę, w której dwie osoby dublowały jedną i tą samą rolę. Widać dziewczyna miała słabość nie tylko do mocnego alkoholu, ale też nieogolonych, dwumetrowych mięśniaków pokroju Trevora i jego kumpla.
-Nie jestem twoim synkiem…- odparł powoli Veil cedząc każde słowo przez zęby.- I nie lubię jak mi tu ktoś grozi bronią, nawet nie wyciągniętą. Wiesz… taki tik nerwowy. Zwykle pakuję takiemu typkowi kulkę w łeb, tak prewencyjnie.

Palce dłoni przebierały nerwowo, jakby się szykował do wyciągnięcia broni. - Niemniej szkoda by byłoby zalewać parkiet krwią, więc sobie odpuszczę prewencję, ale nigdy więcej tego nie rób. A co do pani, to zwykła sama wyrażać dezaprobatę, zwykle waląc po gębie łańcuchem, więc nie potrzebuje obrońców swej czci.
- Bierz swoje zabawki i nie gróź… - butelka po raz kolejny powędrowała do ust. - Może jestem ślepy, ale dezaprobatę wyraziła i słowami i postawą… ale wiesz, to pewnie taki tik nerwowy… - brązowy płyn po raz kolejny spłukał gardło snajpera.
Mild w tym czasie błysnęła oczami jak podczas pierwszego spotkania z Tomem. Na jej ustach pojawił się uśmiech. Wyzywała go, chciała się zabawić. Dłoń dalej leżała spokojnie na jej piersi, ale wzrok mówił “pokaż co potrafisz”.

Broń błyskawicznie znalazła się w dłoni mężczyzny, oba rewolwery.. każdy w jednej z dłoni. Padł strzał. Butelka w dłoni Jeda pękła rozchlapując trunek.
Nie przejmując się zupełnie zmoczonymi t-shirtami niemal jednocześnie każde z byłych żołnierzy wyciągnęło i odbezpieczyło broń. Pieprzone bliźniaki syjamskie.
W oczach Mildred odbiła się aprobata, jednak Tom miał jakiś charakter. Wojskowe przeszkolenie walczyło z jej stylem bycia. Na twarzy dziewczyny pojawił się cień uśmiechu. Palec jednak przyłożony był do spustu, a broń wymierzona w środek klatki piersiowej kowboja. Jed miał tak samo skierowaną broń. Bzdurą jest, że snajper strzela w głowę. Strzela w to, w co wie że trafi i nie będzie musiał powtarzać. W największy trójkąt ludzkiej sylwetki rysujący się na linii od bioder do szyi.

Jed czuł jak resztki złocistego napoju ściekają mu po twarzy, celował w sylwetkę pieprzonego meksa: - Rzuć broń idioto, albo zginiesz. Mogłeś kogoś zranić durniu!!! - miał w dupie brawurę i porywczość kowboja, ale mógł trafić Mild, tego skurwielowi nie mógł darować.
- Nie bawię się w groźby… tylko ostrzegam. - Tom mówił nadal trzymając obie bronie w pogotowiu przez co uzyskał nareszcie zainteresowanie rudej. Pytanie tylko czy właśnie takiego oczekiwał.
Mildred pierwsza nacisnęła spust nie zmieniając celu, chwilę po tym padł strzał w kierunku Jeda.

Widać się pomyliła - Tom nie miał charakteru, a był zwyczajnie głupi. Na tyle głupi by dać się zabić. Wystrzelona przez nią kula przeszyła kowboja na wylot na wysokości klatki piersiowej, trafiając w sam środek prawego płuca, a potem jeszcze w przypadkową osobę na parkiecie.

Nim Tom padł na ziemię by udusić lub utopić się we własnej krwi prawie pół calowy pocisk przypomniał mu, czemu na ubój zwierząt zabiera się też broń. Druga rana postrzałowa zakończyła męczarnie, pozwalając mu żegnać się ze światem jak człowiek, a nie źle trafiony przez pijanego rzeźnika prosiak.
Jed pociągnął za spust odruchowo, zaraz po tym, jak pocisk z rewolweru Veila, gwizdnął mu koło ucha. “Kurwa, dlaczego?” - zdążyło mu przebiec przez myśl, kiedy ciało z nieprzyjemnym odgłosem upadło na podłogę. Myślał, że kowboj odpuści, odpieprzy się i będzie mógł pogadać spokojnie. “Ale kurwa nie!” myślał, że skończy się na wymianie zdań i licytowaniu się, kto ma większego. Nie przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby być tak głupi, żeby ryzykować strzelaninę w burdelu pełnym uzbrojonych ludzi. Mylił się dwukrotnie, w przypadku Toma i w przypadku Mild. Strzelili jednocześnie, zanim słowa jego ostrzeżenia o rzuceniu broni, zdążyły wybrzmieć. Schował broń do kabury przy pasie, bez słowa patrząc na Mild, oglądającą ciało i zabierającą broń Veila.

Dziewczyna z parkietu trzymała się za bok, a dłoń miała całą czerwoną od jasnej krwi. Mildred patrzyła na to obojętnie, z jej twarzy zniknął uśmiech. Takie rzeczy się zdarzały, a jej nie pierwszy raz przyszło zabić lub ranić człowieka. Nie miała oporów by strzelić, ani nawet tylu skrupułów by ostrzec kogoś przed oddaniem strzału, gdy kolega z oddziału był zagrożony. Tak ich wyszkolono i tak zareagowała, zwykłe przyzwyczajenie, żadna frajda. Wstała ze swojego miejsca żeby przyjrzeć się dziurze w ścianie tuż nad ramieniem Jeda.

- Meduza może strzelać dwunastoma rodzajami amo, te były na 357 Magnum. Zabieram je, w końcu za coś muszę kupić sobie nowy podkoszulek. - kończąc wypowiedź rozpięła szelki i zdjęła mokrą od rozlanego piwa i usianą drobinkami szkła koszulkę. Założyła swoją bluzę mundurową i oporządzenie. Pochyliła się nad zwłokami by zabrać broń, którą wytarła w oliwkowo-zieloną szmatę. Z wprawą wysunęła bębenki rewolwerów i wysypała sobie na dłoń wszystkie naboje - łącznie osiem sztuk. Zacisnęła je w pięści i idąc w stronę rannej prostytutki minęła się z Trevorem na parkiecie, spojrzała mu w oczy. A panienka… ona zawodziła w niebogłosy, choć ciągle stała o własnych siłach w tym samym miejscu, w którym oberwała rykoszetem. Rana na boku jej brzucha była płytka i nie wymagała interwencji chirurgicznej, ot zwykłe draśnięcie, na które większość ze zgromadzonych w knajpie gości nie zwróciłaby nawet uwagi.

- Zapłacę Ci jak się w końcu zamkniesz - warknęła jej do ucha Mildred, a ta magicznym sposobem dociążenia jej kieszeni gamblami kalibru 357 nagle przestała się mazać i zabrała dupsko ze sceny. Aktorką była świetną, choć pewnie nie jedyną tutaj.

Kiedy przechodziła obok niego, Jed nawet na nią nie spojrzał. Nie wiedział zwyczajnie co ma jej powiedzieć, z jednej strony chciał wierzyć, że zrobiła to, by nie oberwał kulki. Z drugiej wszystko w nim aż krzyczało, że jej reakcja była przesadzona. Nie chciał teraz tego roztrząsać. Stało się, nie pierwszy raz strzelał, nie pierwszy raz widział trupa, durna śmierć ot co. Faceta prawie nie znał, coś tam słyszał. Pewnie nie zasłużył na swój los… “jak każdy na tym pieprzonym świecie”. Przeszedł obok niej w stronę stygnącego ciała.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 25-08-2014, 09:42   #8
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
- Przyjaciele! - zakrzyknął głośno szeroko rozstawiając ramiona by porwać jedną z panieniek w objęcia i szepnąć coś jej do ucha po czym odesłać ją z klapsem po zgrabnym tyłeczku w stronę gości. Nie minęło go spostrzeżenie trupa na środku sali, trupa którego zresztą zaprosił. Najwyraźniej to były właśnie te strzały, które słyszał. Wyglądało na to, że grupa zdecydowała się twardo dotrzeć, cóż… lepiej teraz niż w trasie. Westchnął ciężko i rzucił krótkie “Zaraz wracam” po czym chwycił poległego pod ramiona i wywlekł go na ulicę przed barem. Po czym wrócił z powrotem do środka, do stolika, a że Mild była wyjątkowo skąpo ubrana jak na tą porę i chłód nocy to postanowił bez chwili namysłu zdjąć płaszcz i ją nim okryć w ciszy. Po czym zwrócił się do wesołej… a może nie koniecznie… kampanii.
Mild zorientowawszy się co się stało zapięła bluzę pod samą szyję, a płaszcz odwiesiła na oparcie krzesła na którym siedziała.
- Mam nadzieje, że dobrze się bawicie. Jutro w południe wyruszamy, więc pijcie, jedzcie, bawcie się, albowiem przez długi czas będzie nam tego braknąć! - Zaśmiał się chwytając butelkę złocistego trunku i zajął miejsce na jednej z sof przy stole żarcia i alkoholu. Niedługo potem jedna z kotek przyszła usiąść obok niego zakładając nogę na jego nogę.

Odpowiedziała mu głucha cisza z sali. Trup jednak robił wrażenie.
- Co się stało, że taka grobowa cisza? Trupa nie widzieliście? Dobra, przejdę do konkretów. Potem powiecie mi co tutaj dokładnie zaszło. Jedziemy coś przewieźć i upewnić się że moje dupsko będzie bezpieczne po drodze - odpowiedział Joe gładząc udo kociaczka - Szczegóły jak się już zgodzicie to zostaną nam podane. Wiecie, jak to jest z interesami, pięć stówek na łeb piechotą nie chodzi, nie?
I to był argument, który wywołał nareszcie jakieś poruszenie wśród zebranych, cztery pary oczu zwróciły się na handlarza. Ten kochał być w centrum uwagi, więc kontynuował:
- Towar zmieści się w jednej bryce. Start tutaj, w południe, a meta… hmm… - handlarz zamyślił się chwilę - Co do mety to pogadamy nad ranem. Znacie normę na trasie. Jako przeciwników obstawiałbym każdego, ale nikt specjalny oprócz gangersów nie przychodzi mi do głowy.
- Czyli nuda. - Mildred rzuciła do Joego, gdzieś zza jego pleców.
- Układ jest taki, że szczegóły po przyjęciu zlecenia. Wiecie dobrze jak to działa. - dopowiedział Joe.
Joe zaśmiał się widząc minę co niektórych swoich towarzyszy. Nie myśleli chyba, że będzie mówił im o planach przy dziuniach? To tak jakby powiadomić wszystkich gangerów w okolicy, żeby mogli ze swobodą zastawić na nich pułapkę. Upił więc złocistego i podał butelkę ze stołu panience która się do niego przymilał.
- Za tą noc maleńka… Nigdy nie jest wiadomo kiedy może się powtórzyć..
Z całkowicie wystudiowanym uśmiechem laleczka przyjęła butelkę i nie dociskając ust do szyjki, napiła się trunku, większość wylewając na swój odsłonięty dekolt. Po czym układając usta w słodki dziubek, palcem wskazującym prawej ręki, zaczęła zbierać ze swoich piersi złocisty płyn i podawać go Joe’mu do ust.
Mężczyzna pochwycił rękę dziewczyny za nadgarstek i obojętnością w oczach pochylił się ku niej.
- Nie próbuj swoich sztuczek ze mną kotku… jesteś tu na moich zasadach. Jak będziesz się sprawować to może załatwię Ci coś specjalnego…. - złośliwy ognik zalśnił w jego oczach i podobny szelmowski uśmiech wkradł się na jego usta.
- Może pokażesz nam w czym się specjalizujesz? Tak… chce zobaczyć jak tańczysz.

Dziewczę zaśmiało się gardłowo…
- Ale to nie moja jedyna specjalizacja. Chcecie zobaczyć? - Powiedziała, i nim ktokolwiek zdążył coś odpowiedzieć, pochwyciła ze stołu jedną z podłużnych szklanek wypełnionych… niebieskim alkoholem. Następnie poruszyła kilka razy demonstracyjnie żuchwą, i wpakowała sobie szklankę w usta, dając pokaz możliwości rozszerzenia swych szczęk… po czym odchyliła głowę w tył, i łyknęła zawartość bez mrugnięcia okiem. No cóż… pokaz owy z całą pewnością dał nie tylko możliwości obejrzenia jej zdolności oralnych (jakkolwiek to brzmiało) co i brak efektu tak zwanego “zwrotu” co z całą pewnością rozpędziło już męską wyobraźnię…
- Heh! - Uśmiechnęła się od ucha do ucha - To kto zatańczy? - Powiedziała, ruszając w pląs wyjątkowo zmysłowo się poruszając.
Joe się zaśmiał. Tak, dziewczyna miała talent, a on potrafił rozpoznać kiedy ktoś go miał. Nie czekając długo wstał za nią i ruszył na parkiet przechwytując ją tam i włączając się w bliski tan z blondyneczką nie szczędząc przy tym otarć i muskań jej ciała. W pewnym momencie pochylił się ku niej i wyszeptał jej do ucha.
- Masz niesamowity talent… myślisz, że poradziłabyś sobie z czymś większym?
Odpowiedzią był… jej kolejny chichot, wśród słodkiego - i z całą pewnością wymierzonego - podrygiwania tyłeczka w stronę Joe.
- Ciekawe co może być większego niż ta szklanka kotku… - W końcu się odezwała.
- Jest tylko jeden sposób by się przekonać… - odpowiedział handlarz z szelmowskim uśmiechem
- Wyginasz się jak bóstwo malutka… jak masz na imię? - zapytał handlarz gładząc dłońmi jej boki.
- Kitty - Mruknęła.
- Powiedz mi Kitty... lubisz tabsy? Psychotropki? - zapytał nad uchem dziewczyny Doberusk
Zamiast konkretnej odpowiedzi, dziewczę odwróciło się do niego przodem, zarzucając ręce na jego szyję.
- A masz? - Spytała w końcu przygryzając słodko wargę.
Mężczyzna objął ją nisko ramionami gładząc przez ubranie jej delikatne ciało
- Mhm… znalazłbym jakąś tabletkę specjalnie dla Ciebie.. - odpowiedział z lekkim pomrukiem.
- Wiesz, że bym się odwdzięczyła… - Uśmiechnęła się słodko do niego, drapiąc leciutko pazurkami kark Handlarza.
- Może zmienimy lokal na bardziej… przytulny… przejdziemy się na górę. - odpowiedział ściskając jej pośladki i przyciągając ją do siebie. Kitty z kolei, stając na palcach, skubnęła jego wargę.
- Prowadź… - Szepnęła.
Handlarz obejmując ją nisko ramieniam pociągnął ją za sobą w kierunku stołu skąd wziął dwie butelki mocniejszego alkoholu i zaczął ją prowadzić ku schodom wiodącym na górę do pokoi. Kiedy znaleźli się przed schodami przesunął dłonią po jej pośladkach i dał jej lekkiego klapsa na zachętę
- Panie przodem.
- Jak sobie pan życzy… - Niemalże w podskokach Kitty ruszyła pierwsza, na drobny moment, specjalnie… unosząc króciutką spódniczkę w górę, by Joe mógł rzucił na naprawdę drobny moment okiem na jej bieliznę…
 
Dhratlach jest offline  
Stary 25-08-2014, 17:56   #9
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Mijała kolejna godzina imprezy na koszt Joe’go, Mildred nie niepokojona niczyim zainteresowaniem dokończyła whiskey i dopiła się resztkami ze stołu, zasypiając na jednej z sof, na których wcześniej siedziało całe zaproszone towarzystwo.

Mimo zgonu po odpowiedniej ilości alkoholu obudziła się chwile przed szóstą, zdjęła z ramion czarny płaszcz, którym ktoś łaskawie raczył ją przykryć i wyszła na parking przed knajpą na umówione spotkanie z handlarzem. Po chwili dopiero zdała sobie sprawę, że nie była na sofie na dole, ale w łóżku na górze. Sprawka handlarza, ale o tym akurat nie wiedziała choć mogła domyśleć się po czarnym płaszczu. Lepiej żeby się pojawił. Nie brała leków, miała kaca, a wczorajsza sytuacja dała jej motywację do trzymania dystansu do wszystkich uczestników wyprawy. No i miała robotę, zanim wyjedzie musi jeszcze skręcić tą cholerną P90-tke.

Joe miał lekkiego kaca kiedy czekał na dole na świeżym powietrzu przed knajpą oparty o futrynę. Dobre z tego wszystkiego było to, że trochę alkoholu i żarła zostało z imprezy i… i trafiło do jego plecaka na potem. W końcu było zapłacone, nie? Gambel to gambel i szkoda by się zmarnował niepotrzebnie, czytać, trafił w ręce kogoś innego. Więc stał tak i na pocieszenie sączył butelkę piwa z wczorajszej imprezy zatapiając kaca.

- Jak minęła noc? - zapytał ją kiedy zobaczył Mild wychodzącą z knajpy.

- Nadzwyczaj ciepło i wygodnie, wiesz coś o tym? - zapytała zmaltretowanym głosem.

- Niekoniecznie - odpowiedział obojętnie po czym wziął łyka lokalnego sikacza zwanego piwem i podał go Mild - Choć słyszałem, że łóżka są wygodniejsze od sof.

Zaraz po rudej na dół zszedł Trevor. Najemnik wyglądał na wypoczętego, a co było jeszcze bardziej dziwne nie było widać u niego jakichkolwiek oznak kaca. Dało się poznać, że na schodach musiał kończyć śniadanie, bo aż do wyjścia przed bar coś mielił w zębach. Po chwili wyciągnął wykałaczkę i wsadził ją sobie w kącik ust. Póki co nie odzywał się ani słowem.

- Ciężko powiedzieć, jak się jest takim najebanym. - wzięła butelkę i napiła się piwa. Spojrzała na Trevora. On nie był umówiony na to poranne spotkanie. Zaczęła się cieszyć, że płaszcz Joe został w pokoju. Przecież wszyscy nie musieli wiedzieć.

- Jak zbierzemy wszystkich co nie powinno trwać długo to spotkamy się z naszym pracodawcą, ale to tylko dla zdecydowanych. - powiedział krótko po czym wyciągnął z kieszeni marynarki kawałek sera zawinięty w papier i ugryzł kawałek. Nie ma to jak resztki z imprezy. Tylko czemu większość została w plecaku?

- Muszę skręcić p90-tke zanim wyjadę. Piszę się na tę robotę, ale skoro masz wysłać solenny rachunek za moje wczorajsze wyczyny do Mata, muszę się mu wypłacić. - oddała butelkę Joemu. Spojrzała na niego z dezaporobatą i ruszyła w stronę warriora na parking.

- Dzięki geniuszu… nie znasz słowa prywatność? - rzucił z przekąsem handlarz rewolwerowcowi, który jak gdyby nigdy nic dłubał bezczelnie wykałaczką w zębach. Po czym ruszył za Mild i kiedy ją dogonił powiedział półszeptem.

- Co powiesz na to, że najpierw coś zjemy nim ruszysz po P-90-tke?
Mildred spojrzała na niego po czym rzuciła spojrzenie w stronę Trevora.
Rewolwerowiec dynamicznie, całkiem nawet szybko, ruszył w stronę parkingu w międzyczasie wyciągając z kieszeni kluczyki z brelokiem w postaci stalowego orła. Rzucił okiem na znaczek jakby widział go pierwszy raz od bardzo dawna. Zwolnił kroku koło Mild posyłając jej ciężkie do opisania spojrzenie - w końcu miał na twarzy gogle. Mild rzuciła ciężkie spojrzenie Trevorowi, nie miał prawa jej obwiniać. Zatrzymała się i chciała wyjaśnienia, takiego lub innego. W końcu je na tym facecie zależało… Najemnik zatrzymał się niedaleko rudej zdaje się mniejszą uwagę zwracając na Doberuska. Spojrzał na nią, zważył coś w głowie i… uśmiechnął się. Był to ten sam szeroki, naturalny uśmiech jakim zwykle ją raczył. Pokiwał głową na boki jak człowiek, którego zaczyna łapać po procentach i z takim uśmiechem ruszył w stronę hummera.

- Dawno nie napierdalałem z P90. - zastanowił się strzelec. - Uznajesz testy tego glebowgryzaka w polu czy też nie opuszcza warsztatu? - zapytał się obracając w drodze do hummera.

- Jest sprawny, sama go zrobiłam. Jak skręcę, ktoś powinien go przetestować, bo nie wpada klientowi gnata oddawać bez pewności, że nie rozleci mu się w dłoniach. - Kusił, a ona też chciała. Mniej ważne zrobiło się to, że Joe obiecał warunki kontraktu, śniadanie… i tak pojedzie. Pytanie czy uda się coś naprawić z Dicksonem. Zależało jej mimo wszystko. - Chcesz się wybrać? - zapytała najemnika, dodając po chwili - śniadanie poczeka.

- Pewnie. - odpowiedział krótko najemnik kiwając głową. - Nie co dzień ma się możliwość trzymać ten legendarny kawałek belgijskiego kompozytu w łapach, co nie? - zaśmiał się.

Handlarz z szerokim uśmiechem wodził od Mild do Trevora i z powrotem do Mild żując kawałek sera który się szybko kończył. W końcu wybuchł jednak szczerym głośnym śmiechem.

- Dobre, naprawdę dobre. Mild, może pójdziesz jednak z Trev’em? Taka okazja może się długo nie zdarzyć, a poza tym… - i tu ściszył głos do szeptu, delikatnie się ku niej nachylając - ...więcej dla mnie. - po czym puścił jej oczko i ruszył spokojnym wyluzowanym krokiem w kierunku Land Rovera.

- Wrócimy zanim wszyscy się zbiorą. - powiedział Trevor do rudej. - Jed jeszcze musi się ogarnąć, a z tego co widziałem Dziadek też nie szczędził sobie procentów… - zaśmiał się najemnik. - W sumie Doberusk mnie też zadziwił, bo nie wyglądał wcześniej na tak mocnego w piciu. Prawie kaca chłop nie ma.

- Moje procenty, to moja, pieprzona sprawa, Dickson - powiedział Dziadek, wychodząc z ciemnego baru na powietrze, jak zbir z taniego westernu. Zmrużył oczy porażone chwilowo ostrym światłem, przez co wyglądał gorzej niż zwykle. - Nie wiedziałem, że takie z was ranne ptaszki…

- Wiesz Joe, pójdę jednak z Trevem, bo faktycznie taka okazja może się nie powtórzyć.- odwróciła na krótką chwilę spojrzenie od rewolwerowca i rzuciła okiem na Joe. Dała mu do zrozumienia, że i tak pojedzie i będzie bronić mu dupska. Na tym w sumie mu zależało, więc powinno mu to wystarczyć.

- Nie uczono nas nigdy inaczej Dziadku - Mild uśmiechnęła się do najemnika osławionego w Apallachach i zaprosiła rewolwerowca na swój motocykl. Joe jednak nie miał jak zobaczyć, czy odwzajemnić to spojrzenie. Dochodził właśnie do wozu i jedynie co tylko mogła zobaczyć to niedbały ruch jego ręki gdzieś ponad i na prawo od jego głowy w uniwersalnym geście “Narazie”, czy “Do zobaczenia”, czy czym w tym stylu. Ciężko było powiedzieć. Ruch był niedbały, a co za tym nie do końca czytelny nawet dla wprawnego znawcy.

- Carver! - zawołał Trevor ruszając z rudą w kierunku jej motocykla. - Coś ty ze sobą na tej imprezie zrobił, stary? Wyglądasz jak byś wstał po rocznej drzemce. - zaśmiał się głośno Dickson.

- To nawet mogłaby być prawda Trev, ale nie mów mu tego na głos. Pamiętam jak go podrzucałam na zachód od Apallachów, jakoś ciągle nie czuł ile ma lat.- Mildred przyjęła uśmiechem słowa Trevora, siadając już na motocyklu i oplatając jego dłonie w okół swojej talii.

- Pewnie takie dzieciaki jak wy tego nie pamiętają, ale przed wojną mieliśmy pewien cudowny wynalazek - nazywał się budzik - powiedział z krzywym uśmiechem Carver - I nie szczerz się tak, Dickson, bo nawet po roku w łóżku mógłbym ci skopać dupsko. A teraz, mam zamiar zjeść śniadanie - spróbujcie do południa niczego nie spieprzyć - zakończył wciąż się uśmiechając.

- Jest tak jak mówisz, Robin! - zawołał najemnik z uśmiechem spoglądając też serdecznie w kierunku snajpera. - Nie wiem po co Joe mnie na tę wyprawę woła jak mają Ciebie. - zaśmiał się do obecnych dodając na ucho Mildred cicho. - Lubię gościa. Wygodnie tu. Już wiem czemu tak długo na nim przesiadujesz. Tylko nie zabij nas proszę. - zaśmiał się niepewnie najemnik.

- Nie zabiję, za ciebie też bym nadstawiła kark. - docisnęła jego dłonie do swojego ciała. Czuł każdy jej oddech i każde uderzenie pulsu. - Gotowy? - zapytała.

- Miło słyszeć, Mildred. - powiedział do jej ucha. - Nigdy bym nie śmiał postawić Ciebie czy Jeda w takiej sytuacji. Wczoraj przesadziłem. Wybacz. - złapał potężny oddech. - Jedziemy…

Mild przydusiła gaz, motor zaryczał potężnie i oderwał się od podłoża parkingu. Ruszyli, maszyna gnała po ulicach Detro około setki na godzinę.
W tym czasie handlarz zdążył zabrać swój plecak z wozu i ruszyć z powrotem do knajpy po swój płaszcz. Potem czekało go nieśpieszne sute śniadanie. Czy można było sobie wymarzyć idealniejszy poranek po udanym wieczorze i nocy?
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 25-08-2014, 18:38   #10
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Towarzystwo zjawiło się w wyznaczonym miejscu, o wyznaczonym czasie, by wspólnie wybrać się do pracodawcy, celem poznania zadania jakie mieli wykonać i dotyczących go detali... wraz z nową osóbką między nimi. Młoda kobieta o imieniu Kenya była zdaje się kuzynką Mild, i wskoczyła na miejsce Zeke, a niesamowitym fartem, ona również znała się na leczeniu.

Celem ich małej wycieczki okazał się hotel Ambasador, nie pozostawało więc już żadnych wątpliwości, kto miał być ich pracodawcą.




Zatrzymali się blisko hotelu, wywołując niezdrowe zainteresowanie okolicznej ochrony, milicji, oraz sporej ilości typków w garniturach, nie wspominając o zwykłych obywatelach, spoglądających na ową zbieraninę ze sporym niesmakiem.

Swoje maszyny zaparkowali na strzeżonym parkingu obok hotelu, a następnie w towarzystwie Joego - który nawiasem mówiąc, nieco się spocił wyjaśniając okolicznej ochronie fakt pojawienia się kilku maszyn tuż obok kwatery głównej Szulców - ruszyli piechotą do budynku. O swoje ukochane pojazdy martwić się nie musieli, wszak tylko ostatni straceniec odważyłby się wykonać jakiś numer tuż pod nosem niepodzielnych władców centrum Detroit.*


....


Hol hotelu wyglądał niczym z innego świata. Wszystko zdawało się być wprost luksusowe: sofy i fotele z pasującymi do siebie obiciami, dywany, dekoracyjne obrazy, przepych i luksus pełną gębą. Do tego sporo ochrony, i najprawdziwsza, słodko uśmiechająca się recepcjonistka w uniformie. Bo w końcu tak się nazywała panienka przyjmująca ewentualnych gości?

- Witam państwa, w czym mogę pomóc? - Spytała słodkim głosem, pasującym do jej wyglądu.




- Joe McAlan, jestem umówiony z Paolo "Motylkiem" - Powiedział Handlarz, szczerząc ząbki do panienki.

Ta z kolei sprawdziła ową wypowiedź w... notesie, księdze, czy nawet i komputerze(przez dosyć wysoki kontuar nie można było być tego całkowicie pewnym), po czym ponownie uśmiechnęła się wyjątkowo słodko do całej grupy.

- Pan Mascarpone oczekuje... teraz jednak zostaniecie rozbrojeni - Cudny uśmiech z jej twarzy nie zniknął nawet na moment, gdy w jej dłoniach pojawił się granat, z paluszkiem na zawleczce, co demonstracyjnie pokazała "gościom hotelowym". W tym samym momencie okoliczna ochrona zacieśniła zaś krąg wokół grupki śmiałków, będąc gotowym na ewentualne niespodzianki. Kilka pompek, peemek, oraz zwyczajowych gnatów... niemal dwudziestu garniaków.

- Proszę o złożenie broni, wszak jesteście wśród przyjaciół - Jej uśmiech nie znikał z wypudrowanej buźki, podczas gdy pojawiła się skrzynka, na gnaty z lekka zaskoczonych gości Szulców.**

Po chwili z kolei doszło również do sprawdzenia przybyłych ręcznym wykrywaczem metalu, i na szczęście dla nich, gdy ten zapipkał, nie były to gnaty, a zwyczajowe, metalowe przedmioty. Następnie i przeprowadzono nawet małe macanko, a na końcu kobieta w garniturze, z kamienną twarzą ścisnęła każdemu z mężczyzn... "interes" (ona również obszukiwała Mild i Kenyę). Jak widać byli tu cholernie ostrożni... No ale czego można było się spodziewać? Wpuszczą uzbrojonych "praktycznie-obcych" do środka, by spotkać się z jednym z ludzi Szulca, który ma coś więcej do powiedzenia niż byle "szeregowy" tej organizacji?


....



Do spotkania doszło na pierwszym piętrze, na które wszyscy dotarli schodami. Jeśli w hotelu działały windy, to najwyraźniej nie były przeznaczone dla nich. No cóż...




Gabinet, w jakim się pojawili, był również elegancko urządzony. Zdaje się, że nawet ściany były ostatnio malowane... Paolo "Motylek" Mascarpone siedział z kolei za dużym biurkiem, bawiąc się rozkładanym nożem, od którego brała się właśnie jego ksywka. Na widok wchodzących przestał wywijać kawałkiem żelastwa, po czym wskazał dłonią dwie sofy i fotele.

- Witaj Joe, witam panie i panów, proszę, siadajcie - Powiedział, a gdy tak zrobili, i w końcu zamknięto za nimi drzwi, napił się ze szklaneczki stojącej na biurku, po czym na drobny moment przyjrzał się całej grupce...

Oprócz nich i Paolo, w gabinecie znajdowało się również czterech garniaków - po dwóch przy drzwiach którymi weszli, i dwóch przy jakiś bocznych drzwiach pomieszczenia w którym się znajdowali. Stali tam z rękami założonymi z tyłu, obserwując rozsiadające się towarzystwo.




- Jak ktoś spragniony, to pijcie... - Paolo miał na myśli dwie butelki i parę szklanek tuż pod nosami zebranych, stojące na stoliku przy sofach - ...i miło, że się spotykamy. Jeśli zaś nie macie nic przeciw, przejdę od razu do rzeczy, mam bowiem dużo na głowie - Uśmiechnął się na moment bezczelnie.

- Jest robota do wykonania, więc sobie pomyślałem o Doberusku, a on o was. Oto więc jesteście, i widać macie ochotę na tą wycieczkę... Należy przewieźć niewielki ładunek z Detroit do Denver. Nic radioaktywnego, nic chemicznego, ot pewne rzeczy, które muszą się tam znaleźć jak najszybciej. Płacimy po pięć stówek na łeb bronią, amunicją, lekarstwami, żywnością, talonami paliwowymi, co tam sobie zażyczycie... - Machnął dłonią - Oczywiście wszystko należy załatwić po cichu, to najważniejsze, a i bardzo ważne dla was. Gdy bowiem sprawa się rypnie, każda menda stąd do celu będzie miała ochotę położyć swoje brudne łapska na czymś, co należy do Szulców, a wy będziecie im stać na drodze, jak więc widać, i wasz w tym osobisty interes, żeby wszystko zostało załatwione jak należy. Płatne oczywiście po wykonaniu roboty, a jako bonus możemy was wyekwipować w żywność i paliwo na drogę. A co do samego ładunku...

Paolo pstryknął palcami na jednego z garniaków przy bocznych drzwiach, ten zaś w owe drzwi zapukał. Po chwili wyszedł z nich kolejny typek z... aktówką przyczepioną do nadgarstka kajdankami na dosyć długim łańcuchu.





- To jest pan Smith, a to jest wasz ładunek - "Motylek" wskazał na aktówkę - Pan Smith oczywiście pojedzie z wami. Sama walizka jest z polimero-tytano-czegoś tam - Paolo krzywo się uśmiechnął - Kuloodporna. Nożem, maczetą czy siekierą też się jej rozwalić nie da. Zrzucenie z kilku pięter również nie pomaga, a jak ją wysadzić, to cóż... zawartość też może być zniszczona. Jeśli komuś zaś wpadnie do łba grzebać przy zamku cyfrowym, to niewielki ładunek urwie paluszki, z gęby zrobi kaszanę, a może i ślepka się straci... no ale mniejsza z tym. To jak, jakieś pytania? - Powiedział Paolo.






















* Noszenie ze sobą broni długiej w samym centrum Detroit nie wchodzi w rachubę. Taka osoba zostaje natychmiast zatrzymana przez policję/milicję/ochronę/czy też samych ludzi Szulców. Broń krótka z kolei zalicza się w sumie do podobnej kategorii, chyba, że jest ona skryta/nie paraduje się z gnatem na widoku.


** Jeśli nie złożycie broni, zostaniecie wyrzuceni z hotelu, jak was z kolei wyrzucą, nie ma spotkania z Paolo, a wtedy nie ma i misji, i nie ma co brać dalszego udziału w sesji... dopuszczam ewentualne marudzenie przy składaniu broni, proszę jednak nie przesadzać z epitetami.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 25-08-2014 o 20:11.
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172