Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2014, 21:46   #1
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
[18+] Grzechy Ojców... - SESJA PRZERWANA


Dwieście pięćdziesiąty szósty wziął ostatni zamach dobijając leżącego mężczyznę następnie podniósł się z klęczek i dołączył do kolumny marszowej. Dwuszereg humanoidów kroczył rytmicznie wzbijając tuman kurzu i popiołu. Miasteczko przez które podążali, do niedawna jeszcze oaza dobrobytu i spokoju, teraz przypominało nadwęglone truchło. Dwuszereg mutantów wił się natomiast niczym czerw pełznący przez obumarłą tkankę. Żaden z odmieńców nie zwolnił kroku, nie załamał szyku mijając miejsce wczorajszej rzezi choć stos ciał zajmował naprawdę spory kawałek placu przed ratuszem. Swąd spalenizny byłby porażający dla każdego człowieka jednak mutantom zdawał się nie przeszkadzać. Z resztą dlaczego miałby? Dyskomfort był tylko odczuciem, nieważnym sygnałem z otoczenia który mikroprocesor odfiltrowywał jako nieistotny. Najmłodsze dzieci cybernetycznego twórcy ruszały w kolejną drogę u celu której leżała następna wymagająca podporządkowania osada.

Kilkanaście kilometrów dalej grupa mężczyzn ubranych w mundury kucała na małej polance. Jeden nich ściszonym głosem przemawiał do reszty:
– Panowie podsumowując to co mamy w tych oto zbiornikach może stanowić szansę na wygranie tej wojny. Naszym zaszczytnym obowiązkiem jest przetestowanie środka w warunkach bojowych. Powtarzam zatem atakujemy kolumnę według scenariusza trzeciego bezwzględnie korzystając z broni pneumatycznej – niejako dla wzmocnienia swych słów lekko poklepał trzymany marker. Ten konkretny egzemplarz imitował akurat PM H&K MP 7.



Jego podwładni także trzymali najróżniejsze wariacje atrap. Wyglądali trochę jak zlot fanów ASG lub obwoźna wystawa „ Z gnatem przez kontynenty”. Jednakże nikt kto spojrzał w twarz któregoś z wojaków nie odważył by się roześmiać.
– Pamiętajcie, – kontynuował dowódca – należy celować w odsłonięte części ciała gdyż środek najlepsze efekty daje w kontakcie ze skórą. Postać lotna w którą z czasem przekształca się żel potrzebuje paru minut by wyeliminować potwora nie warto więc ryzykować. Pytania? zapytał patrząc na doskonale znane twarze. Wiedział, że nie będzie jakichkolwiek ale i tak odczekał chwilę zanim odezwał się po raz kolejny. – Zatem na stanowiska i niech Bóg nam dopomoże. .


Budynek będący siedzibą Drugiego Wydziału NYPD pierwotnie pełnił rolę szkoły podstawowej. Zbudowany w 1938 roku brzydki ceglany dwupiętrowy klocek w pewnym sensie doskonale pasował do swoich obecnych lokatorów. Myśl ta nachodziła majora co rano gdy przekraczał pierwszy z punków kontrolnych na drodze do swego biura. Politruk sądził, że jego mieszkańcy, tak jak budynek, powinni być maksymalnie prości. Zbędne zakręty i zawijasy zaciemniały tylko drogę. Powodowały, że słabsze umysły mogły się po prosu zgubić. Jemu też by się to przytrafiło, o mały włos. Naciskając klamkę drzwi do swojego biura wyczuł delikatną woń hegemońskiego tytoniu i mięty. Tylko jedna znana mu osoba piła tą paskudną herbatę i odważyłaby się palić w jego gabinecie. Fakt, że budynek nie był szturmowany oznaczał, że za chwilę nie dojdzie do spotkania dwóch bardzo przebiegłych ludzi w następstwie czego dwie najpotężniejsze na kontynencie machiny wywiadowcze nie ruszą na pełnych obrotach. Ktokolwiek twierdziłby inaczej był już trupem. Major otworzył drzwi i spojrzał wprost w doskonale znaną twarz.


– Witaj Przyjacielu – szczery uśmiech gościa niezmiennie przypominał Majorowi rekina – Przed nami wiele pracy.


W skromnym drewnianym domku stanowiącym część przedwojennego kempingu starszy ubrany w habit mężczyzna podkręcił knot w lampie stojącej na środku stołu. Roztarł zmęczonym gestem nasadę nosa i jeszcze raz przeczytał leżący przed nim dokument. Były to zaledwie dwie kartki papieru. Niecałe dwa i pół metra kwadratowego tekstu mogło zadecydować o losie wszystkiego co było mu drogie. Czytał je, chłonął ,modląc się by Pan pozwolił mu podjąć trafną decyzję. Nie miał w sobie aż tyle pychy by prosić Go o objawienie mu swej woli. Wszak był tylko skromnym sługą. Jednakże błagał by w Wielkim Planie on i jego towarzysze stali zawsze po właściwej stronie. Skrzypnięcie drzwi spowodowało, że mnich podniósł wzrok. W progu stał siwiejący człowiek ubrany w identyczne szaty. W dłoni trzymał butelkę wina.
– Zauważyłem światło w twoim oknie opacie. - powiedział gość miękko . Przekroczył próg i postawił na stole butelkę . – Jako twój lekaż muszę stanowczo zaprotestować. Praca o tej porze, w twoim wieku, to proszenie się o kłopoty -. Opat tylko westchnął w odpowiedzi. – Jako przyjaciel zaś zaproponuję ci lampkę wina i partyjkę warcabów przed snem. Wszak jeśli ścieżki Pana są niezbadane to i Jego objawienia również nie dadzą się przewidzieć.

Robert i Dominique

Życie kołem się toczy jest to prawda znana doskonale każdemu. Robert niejednokrotnie starał się znajdować się w niej pociechę. Przypominał sobie o niej i tego poranka siedząc właśnie nad miską owsianki. Lokal w którym zatrzymali się wraz z Dominikiem nie należał do najszykowniejszych. Przed wojną na parterze były zapewne małe osiedlowe sklepiki zaś dwa górne piętra zapełniały mieszkania do wynajęcia. Obecnie połowa budynku była zawalona, ściana szczytowa na drugim piętrze połatana za pomocą gliny zdawała się trzymać na słowo honoru. Wspólna sala w której jedli śniadanie była zastawiona przedziwną zbieraniną stołów i krzeseł. Jedynym wspólnym elementem wszystkich mebli był pokrywający je bród. Obydwaj zaspani jeszcze mężczyźni skupiali się bardziej na patrzeniu w swoje talerze niż w twarz współbiesiadnika. Może nie przywykli jeszcze do towarzystwa świeżo odzyskanego członka rodziny. Może to ostatnie kłopoty w następstwie których stracili prawie cały towar i byli zmuszeni do zatrzymania się tej nowojorskiej spelunie nie dawały im spokoju?
Skrzypnięcie otwieranych drzwi spowodowało, że obydwaj podnieśli głowy i spojrzeli na wchodzącego mężczyznę. Człowiek ten miał już dobrze po czterdziestce. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Zimne niebieskie oczy bacznie lustrowały otoczenie. Mężczyzna ubrany był w granatowy garnitur i białą koszulę. Na wierzch zarzucił rozpięty płaszcz. Wszedł niespiesznie do środka i krokiem pana okolicy skierował się do stolika zajmowanego przez ojca i syna.
– Można się przysiąść Panowie? – zapytał kładąc dłoń na oparciu stojącego przed nim krzesła.

Eric i Jules

Handlarz uwielbiał ten krótki moment przed obudzeniem karawany. Czuł się bezpieczny gdyż doskonale wiedział, że chłopcy czuwający na warcie mają wszystko pod kontrolą. Zaś panująca cisza sprzyjała kontemplacji. Dziś zamiast rachunku zysku i strat, rytualnego niczym poranna modlitwa, myśli Eric`a zaprzątała otaczająca go przyroda.


Patrząc na jej majestat zastanawiał się jak człowiek mógł świadomie niszczyć coś tak pięknego.

Jules odgarniając poły swojego namiotu czół nieco łupanie w skroniach wywołane przez jego nocną pocieszycielkę. Jednakże znali się nie od wczoraj i weteran doskonale wiedział kiedy należy powiedzieć jej dość by rano być zwartym i gotowym. Przecierając oczy wyszedł z namiotu. Idąc do ogniska przeciągnął się aż chrupnęło w stawach. W potylicy oprócz kaca odezwało się inne ale równie znajome mrowienie. Był obserwowany. Wiedziony instynktem postanowił nie zdradzać, że wie o czymkolwiek. Napił się ze stojącej przy ognisku manierki i rozglądając się dyskretnie podszedł do stojącego na skraju obozowiska pracodawcy. Jednak zanim zdążył cokolwiek zrobić na drogę wyszedł z krzaków mężczyzna dzieliło go od obozu kilkadziesiąt metrów. Nieznajomy był w pełni umundurowany. Przewieszone przez pierś zwisało mu M4. Żołnierz szedł niespiesznie w ich stronę trzymając uniesione ręce na wysokości swoich uszu.
 
__________________
Pierwsza zasada przetrwania, nie daj się zabić.
Druga zasada przetrwania: To że masz paranoję nie znaczy, że oni nie chcą cię dopaść.

Ostatnio edytowane przez cb : 07-09-2014 o 22:41.
cb jest offline  
Stary 10-09-2014, 21:01   #2
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu

Wybacz mi Ojcze bo zgrzeszyłem - winny tego życia które we mnie tkwi. Gdy już będę napiętnowany - tym stygmatem wstydu, czy winnym spuścić wzrok zhańbiony, czy patrzeć prosto wiedząc, że musicie mnie potępić ?

Byłem żołnierzem. Nie czyni to jeszcze nikogo grzesznikiem - ani nawet to, że zabijałem, bo robiłem to na rozkaz, dla ojczyzny, dla ludu, dla Boga. Wierzyłem w świętą wojnę którą toczyliśmy, wierzyłem w prawo i porządek które za mną stoi. Byłem sprawiedliwym rycerzem demokracji w świecie pogan i terrorystów. Gwałcicieli i dzieciobójców. Aż dotąd jestem bez winy.
Ale zwątpiłem i to mnie zgubiło. Nie krew mych wrogów na rękach, nie senne mary, wizje z pola bitew - ciał rozczłonkowanych, krwi… morza krwi… obcej, własnej, przelanej...
Dopiero krew ojców mnie skalała.
Ale Ojcze żebyśmy się dobrze zrozumieli, wrócę myślami do lat przeszłych i opowiem Ci o wojnie. Mojej wojnie. Tylko taka mi została.

Ojciec pewnie wie o buncie maszyn, o wojnie z Molochem, ale pewnie nie pamięta jak ona się zaczęła.
Tak naprawdę wszystko zaczęło się od “Wojen Dronów”, jak operacje w Jemenie z 2013 roku ochrzcili dziennikarze. Chociaż prawda jest taka, że bezzałogowe samoloty czy pierwsze drony sterowane przez ludzi celem rozpoznania i likwidowania celów, głównie terrorystów - były wykorzystywane już pod koniec lat ‘90 ubiegłego wieku.
Jednak to lata 2013 - 2016 były przełomowe.
Wiem to bo tam byłem -miałem 19 lat gdy wysłali mnie do Bagdadu.
Był rok 2014 - Amerykanie wrócili do Iraku. Po tym jak Sunniccy ekstremiści z Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu (w skrócie ISIS) kolejny raz zaatakowali stolice (pierwszy raz podeszli pod Bagdad z początkiem 2014) Szyickie władze kraju przyjęły nas z otwartymi ramionami.
Znów pojechaliśmy ich wyzwalać - z tymże my byliśmy raczej reprezentacją siły i reklamą dla ludu. Większość odwaliły za nas właśnie drony i maszyny.
I choć nie uniknąłem widoku krwi i rozerwanych na strzępy przez miny- pułapki towarzyszy broni i tak mogło być gorzej. A dzięki naszemu - żołnierzy - poparciu US Army zaczęło rozwój programy robotyki bojowej.
De Facto to my - żołnierze walczący w Iraku, Afganistanie i całej reszcie zapomnianych przez Boga i historię miejsc byliśmy ojcami Molocha. To my zabiliśmy świat...
Ale to ludzie się od niego odwrócili.
Teraz myślę, że to pokuta - dla nas żołdaków. Opuszczeni, samotni w okopach frontu, gdy reszta Stanów bawi się w budowę kolei, wyścigi, gangi i kasyna.
Czy Ojciec to rozumie? - byliśmy tam sami. Rozrywani na kawałki, rozszarpywani, toczący nierówną walkę przeciwko Bestii - a te głupki z południa mieli to gdzieś. Jakby ich nędzne kopalnie, fabryczki i biznesy mogły trwać gdybyśmy nie trzymali Maszyn z daleka.
Ale to się kończy, jest nas coraz mniej, front się drze jak stare prześcieradło, Moloch wchodzi wgłąb lądu.

Gdy zginał mój oddział, i oddział Hastura, wymiękłem - miesiąc w szpitalu, oglądania krwi i ran, bólu i śmierci - posoki wsiąkającej w piach tylko po to by rozjechały je gąsienice i koła.
Nie mogłem już tak, nie mogłem na to patrzeć. Uciekłem.
Ja! Słyszy Ojciec uciekłem z frontu, żołnierz z honorem dał nogę…

Walenie łbem w konfesjonał nic nie da, prawda?

A to był dopiero początek mojego upadku.
Wróciłem do domu - do Salt Lake tylko po to by odkryć, że mój ojciec stał się jednym z biskupów sekty Czerwonego Słońca.
Początkowo dałem się porwać niektórym wizjom zawartym w Czerwonej Księdze - czyściec na ziemi i płacenie za grzechy, dekadencja Ludu Bożego. Wszystko to przemawiało do mojej duszy. Ale już łażenie po pustkowiach z dozymetrem i wiatraczkiem. Błagam!
Najgorsze, że mój ojciec całkiem oddał się tej wierze. Organizował całe karawany, które szły na skażone tereny. On zabijał tych ludzi!

Spuszczam wzrok ze wstydu, bo starłem się z własnym ojcem.
I przegrałem pojedynek na słowa. Nie było więc wyjścia.
Zastrzeliłem go, zabiłem własnego ojca i kolejny raz uciekłem. Przed zemstą wiernych, oślepionych. Przed gniewem Bożym i szukającymi mnie żołnierzami.

Czemu nic nie mówisz Ojcze? Ciebie też mierzi moja osoba?
Gardzisz mną.
Cóż wiedziałem, że mnie potępisz, nie dasz rozgrzeszenia.
Nieważne. Na mnie już czas. Może znajdę gdzieś odkupienie.
Jest w okolicy Karawana - ochrony poszukują. Z nimi pójdę. Co mi zostało- jeść i pić wciąż muszę…
Żegnaj ojcze - dzięki że mnie wysłuchałeś


***

Jules nie lubił takich poranków, nie dość że na języku wciąż czuł posmak dnia wczorajszego to jeszcze miał uczucie, że właśnie wdepnął w gówno.
Lata spędzone na polu walki nauczyły go zachowywać spokój w trudnych sytuacjach. I choć organizm pompował w ciało adrenalinę, choć serce waliło - umysł był czysty i spokojny.
Swoja drogą wyrzut adrenaliny do krwiobiegu chwilowo zagłuszał tępy ból w potylicy, co akurat działało na plus.
Otarł dłonią brodę i odkładając manierkę ocenił stan obozu. Jake i John stali na wyznaczonych perymetrach, tylko Ethan gdzieś się zapodział. Jeśli znowu zobaczy jak chyłkiem opuszcza namiot Sophie wyrwie mu jajca i zmusi by zjadł przyrządzoną z nich jajecznice.
Jak cholernie daleko było tej zbieraninie do jego oddziału. Major westchnął i musnął palcami kolbę Magnum 44.
Kliknij w miniaturkę
Spokojnym krokiem ruszył w stronę napawającego się widoczkami Davisa
Gdy był już prawie za plecami karawaniarza z krzaków wyłonił się żołdak.
Coriol zacisnął szczęki i lewą pieść. 30 metrów - kurwa - oczywiście nikt go nie zauważył.

Rozprostował dłoń i opuszczając lekko głowę wyprostował się przepisowo. Jeśli wojak miał kumpli mogli szybko się z nimi rozprawić - nie było sensu się od razu rzucać.
Wyminął Erica dając mu znak ręką by zachował spokój, a przede wszystkim powstrzymał się narzazie od wszelkich akcji.
Kątem oka złowił ruch po lewej - Jake podrzucił karabin do ramienia.
- Spocznij! - krzyknął do ochroniarza twardym, nieznoszącym sprzeciwu głosem, a następnie wbił wzrok w twarz nadchodzącego zwiadowcy, który był jeszcze za daleko by rozpoznać naszywki i pagony jakie nosił na mundurze.

Major Jules Coriol - dezerter z Armi Stanów Zjednoczonych - wyszedł przed wartowników i stanął na wprost wojaka, przybierajać minę niezadowolonego dowódcy czekającego na wyjaśnienie całego zajścia.
W duchu tylko przeklął siebie za zapuszczoną brodę i kudły zwisające za uszami.
Cholernie sie zapuściłem jak na oficera - zganił się w myślach.
- Podejdźcie no żołnierzu. Skąd się tu wziąłeś? Gdzie reszta Twojego oddziału? I czego właściwie chcesz? - zakrzyknął wyćwiczonym od musztry głosem.
Słyszał jak za jego plecami wartownicy zacieśniają szereg by mieć na oku żółnierza. Miał nadzieje, że chociaż Ethan broni tyłów, a resztę już obudziły jego wrzaski.
Major zbliżając się do wojaka dostrzegł dwie naszywki. Pierwsza to flaga usa, druga to dystynkcje porucznika no tam gdzie być powinny.
Kliknij w miniaturkę

- Tak jest! - wojak dał głos i strzelił obcasami głośniej niż rekrut na unitarce. - Melduję, że wziąłem się tu z zaciągu ochotniczego a reszta mojego oddziału jest na pozycjach! - wesoły uśmiech rozpromieniał jego twarz. - Chciałbym natomiast porozmawiać z wami Jules. - powiedział już nieco ciszej i zupełnie poważnie.

Eric lubił rozmyślać na łonie natury. Ogarniając dzikie, spokojne otoczenie wzrokiem kupiec zdawał się zamierać, a jego myśli uciekały z dala od obliczeń, cenników i towarów jakimi zwykł handlować. Davis nie był tym charakternym, nieufnym gościem co zwykle kiedy zrozumiał, że do obozu zbliżył się ktoś nie wchodzący w skład karawany. Oślepiające słońce uniemożliwiało mu zauważenie szczegółów takich jak naszywki, stopnie czy jakiekolwiek znane mu znaki na mundurze zbliżającego się żołnierza.
Jak zawsze na wysokości zadania stanął szef jego ochrony - Jules - bardzo szybko zajmując się całą sprawą. Eric zachował spokój nie zachwiany nawet tym, że wojskowy mówił jakby znał Coriola na długo przed tym jak pojawił się w obozie. Handlarz póki co postanowił nie włączać się do rozmowy. Stanął, jak miał w zwyczaju poprawił swój nienaganny, elegancki ubiór i gniewnym spojrzeniem obrzucił wartowników, którzy mieli pilnować obozowiska.

Julesa na chwile go zamurowało. Mięśnie drgnęły, ale weteran nie dał po sobie niczego poznać
- Mówcie więć poruczniku, nie mam tajemnic przed moim oddziałem - chociaż nie nazwałby tej zbieraniny nawet umownie prawdziwym wojskowym oddziałem to jednak, w dziwny sposób to kłamstewko przeszło mu przez usta równie łątwo jak chwilowa gra pozorów. NIe zamierzął jednak poprawiać wojaka by tytułował go per Majorze Coriol - te czasu dawno już mineły. I w tym momencie Jules wolałby by nie wróciły, ponieważ w zasadzie odchodząc z armii a potem z Salt Lake podpisał na siebie wyrok śmierci.
Żołnierz znowu przeszedł kilka kroków. Dzieli was już naprawdę niewielki dystans.
- Cenię Pańskie zaufanie do drużyny panie Coroil ale po pierwsze to chciałbym porozmawiać także a może nawet przede wszystkim z panem Erickiem. - uśmiech znowu rozjaśnił jego oblicze - Po drugie to wolałbym porozmawiać na siedząco i przy herbacie. Kanapką też nie pogardzę. - ostatnie zdanie poparł oblizaniem warg.

- Widzę, że Pan mnie zna zatem niepotrzebnym będzie przedstawianie się. - powiedział z uśmiechem Eric. - Niestety, jeżeli się znamy, obawiam się, że nie pamiętam Pana. Zapraszam w okolice naszej kuchni polowej. Zagotujemy wodę oraz zagrzejemy całkiem dobry gulasz. Świeży. Wprost z gospodarstw gildii Argos. - dodał kulturalnie Davis wskazując ręką w kierunku miejsca, gdzie rozłożono metalowego pająka, na nim kociołek nad prowizorycznym paleniskiem.
Porucznik stanął przed wami w postawie spocznij i patrząc na Julesa powiedział
- Proszę poprosić podwładnych o opuszczenie broni, wie pan trochę niezręcznie się czuję.
- Oczywiście...
- powiedział chłodno Major - jak tylko odda Pan CAŁĄ - położył szczególny nacisk na to słowo - swoją broń Panu Di Marco. - Weteran wskazał na stojącego po jego lewej Jake’a.
- Obawiam się, że to nie będzie możliwe - spokojnie odparł żołnierz - gdyż Pan w swej mądrości dał mi te dwie ślicznotki - mówiąc to wyciągnął przed siebie ręce - a sierżant nauczył mnie jak ich używać. Jednak specjalnie dla pana panie Coroil oddam broń palną może być?
- Niech będzie
- mruknął major - Panowie - skinął na wartowników - zabierzcie porucznikowi jego broń palną. Jeśli porucznik będzie agresywny... - zawiesił głos - wiecie co robić.
Porucznik ze smutną minął oddał karabin i pistolet.
- Zatem zapraszam Pana. - powiedział Eric pokazując ręką kierunek. - Mogę wiedzieć z kim mam przyjemność? Nie jestem wojskowym i słabo znam hierarchię w armii.
Jules puścił żołnierza przodem i skinął wartownikom
- Obudźcie resztę i miejcie oko na okolice. Niech jeden z Was trzyma na oku porucznika. Jeśli zrobi coś głupiego zastrzelcie na.miejscu.
Po tych słowach ruszył w ślad oddalającej się dwójki mężczyzn

Porucznik zajął wskazane miejsce przy ognisku. Całą swą postawą demonstrował otwartość i relaks.
- Wybaczcie panowie, wiem o was tyle, że czuję się jakbyśmy byli starymi znajomymi. - gość uśmiech chyba miał przylepiony do twarzy. - Nazywam się Samuel Thomson i mam stopień porucznika piechoty.
- No to mamy problem poruczniku… - mruknął Coriol - my o Panu nie wiemy nic. Może by Pan w takim razie powiedział co Pana tu sprowadza? i skąd tyle o nas wiecie. - Specjalnie użył liczby mnogiej kierując wojaka na skojarzenia z grupą. Chciał wiedzieć czy w mieszane jest w to wojsko, czy konkretnie jakiś oficer, a może wywiad. Ale co najważniejsze - po co to wszystko do cholery - przecież gdyby mieli rozkaz tylko odstrzelić dezertera to by zrobili to szybko i sprawnie z krzaków. Chyba, że chcieli go aresztować i bali się, że karawana nie będzie chciała współpracować. Za dużo tego “chyba” i “może”. Stojąc nieznacznie na boku, w pozycji spocznij świdrował wzrokiem Thomsona.
- Panie Coriol, po cóż przychodzi się do handlarza? - porucznik cmoknął zadając pytanie, zrobił półsekundową pauzę i kontynuował - żeby coś sprzedać oczywiście! Chciałbym wam zaproponować, w imieniu Armii rzecz jasna, pewien lukratywny kontrakt. Mało tego jesteśmy w stanie pomóc wam na początku biznesu. W miarę skromnych możliwości. - Samuel z zaciekawieniem zerknął na twarz ochroniarza następnie zaś na Erika. - To co z tą herbatą?
Jules o mały włos się nie zmarszczył w zdziwieniu - no bo jak to Armia? Lukratywny kontrakt dezerterowi, ale przecież nie jemu tylko Ericowi. Może odpuścili mu już, może mieli więcej na głowie. To w sumie logiczne Moloch prze na przód. Front sie rozszerza. Kogo by tam interesował jeden zagubiony oficer, za to obrotny handlarz z głową na karku - pewno może się przydać. Szczególnie jak sam ma trochę dobrego sprzętu do ochrony interesów. Major spojrzał na “Tura” wyglądającego nie zgorzej niż Bestyjny mobsprzęt na froncie. Z drugiej strony nie chciał od razu odpuścić żołdakowi.
- O kontraktach rozmawiaj faktycznie z Panem Davisiem, ale chcę byś jeszcze opowiedział na drugie moje pytanie. Skąd... tyle... o nas…. wiecie? - ostatnie słowa wycedził spoglądają na żołnierza. Zrobił krok na przód zawisając prawie nad porucznikiem i zaciskając szczęki. Wszystko w postawie weterana mówiło - gadaj natychmiast inaczej zmuszę Cię byś wysrał swój mózg, a potem wylizał wszystkie latryny na wysoki połysk.
Nie musiał nawet dotykać broni, chłodny, nieznoszący ton głosu przywykły do wydawania rozkazów był jak obietnica postawienia przed plutonem egzekucyjnym. Porucznik widział w oczach majora, że weteran ze spokojem i satysfakcją patrzyłby jak jego ciało, podziurawione kulami osuwa się po murze.
- Panie Coriol, myślałem, że to oczywiste. Przynamniej w pana wypadku. - Thomson starał się nadrabiać miną jednak uważny obserwator zauważyłby, że porucznik splótł dłonie, pobladł nieco i instynktownie cofnął się odrobinę. - Był pan kiedyś żołnierzem, oficerem nawet i w związku z tym wiemy o panu to i owo. Gdy okazało się to konieczne uzupełniliśmy informacje metodami operacyjnymi. Jeżeli natomiast chodzi o pana Davisa to z grubsza zasada pozostała ta sama jednakże w trosce o prywatność panów i nasze dobre stosunki pozwolicie panowie, że nie będę publicznie rozprawiał o waszej przeszłości. - żołnierz mówiąc odzyskiwał pewność siebie. Jules zauważył w jego oczach, że strach został zastąpiony przez nienawiść głos jednak pozostawał uprzejmy i pełen słodyczy.

Davis od samego pojawienia się z w polowej kuchni spokojnie nalał wody do garnuszka i wstawił ją nad ogień, do którego dorzucił drewna. Otworzył też kilogramową puszkę, wyłożył jej zawartość na patelni, którą postawił nad gazówką na butlę z gazem. Lekko odkręcił gaz, podpalił i co jakiś czas mieszał w potrawie mięsnej pochodzącej z Wielkiego Jabłka. Eric był dokładny, spokojny skupiając się na czynności. Przynajmniej na to wyglądało. Handlarz z ekwipunku podróżnego dobył trzech metalowych kubków z wygodną, gumową, nie nagrzewającą się osłoną chwytu i włożył do środka po dwie łyżki suszu. Nie reagował kiedy jego szef ochrony mało enigmatycznie groził ich gościowi. Cóż… Coriol miał swój styl.
- Robienie herbaty musi swoje zająć, Panie Samuelu. - powiedział kupiec spokojnie kontynuując czynności, wyciągając zastawę dla trzech osób i czyszcząc białą ścierką sztućce. - Albo robimy porządnie albo wcale. To niemal moje motto. Poczekajmy na jedzenie, a później przejdźmy do interesów.
- Dobrze więc. Powiedzmy, że mamy jasność. Nie było to takie trudne żołnierzu. - powiedział obojętnie major, w głębi duszy był jednak usatysfakcjonowany tym ze starł z twarzy porucznika jego przyglupawy uśmiech. Usiadł obok i bez słowa czekał aż Eric skończy swój rytuał. Teraz przyszła kolej na handlarza on najwyżej ograniczy się już do pociągnięcia za spust.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 11-09-2014, 22:36   #3
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję Piotrowi i Nightowi za dialog...

Życie nikogo nie oszczędza. Mimo iż te słowa w ustach kogoś kto dorastał w willi z basenem mogły okazać się kiepskim żartem... tym razem tak wyjątkowo nie było. Ojciec, który po masie szkoleń, wyrzeczeń, kilku misjach bojowych w Iraku... zginął w Afganistanie. Matka, która wbrew woli soczyście opłacanych lekarzy specjalistów... poddała się nowotworowi złośliwemu. Brat, który opuszcza rodzinę... i słuch po nim ginie. Eric nie należał do tych mało doświadczonych.

Dopiero po pewnym czasie pojawiło się światło. Udało się wstać na nogi. Skończone z wyróżnieniem studia. Pojawiła się prawdziwa miłość, przyjaciele. Sił dodawały pierwsze sukcesy zawodowe. Z małą pomocą przyjaciół Davis piął się w górę aż... aż do wybuchu wojny. Wtedy znowu zdał sobie sprawę jak kruchy jest ludzki majestat.


W wybuchach zginął wtedy jego dziadek - ponoć dom starców na obrzeżach NY dostał czymś paskudnym. Mu się udało ocalić żonę i zebrać wokół siebie kilku ludzi. Miał dostęp do szpitala, dwóch marketów i salonu samochodowego. Niby niewiele, ale to mu wystarczyło aby spełnić ostatnią wolę umierającej od promieniowania ukochanej. Zająć się ich malutką córką. Jej wychowaniem. Kształtował ją zatem aż do lat podlotka kiedy to posłał ją do najlepszej szkoły w NY, zapewnił jej całodobową opiekę, a sam wrócił do korzeni - zabrał się za handel. I mimo iż początkowo miewał problemy to szło mu coraz lepiej...

Na jego karawanę składała się obsada siedmiu pojazdów. Jednej ciężarówki wojskowej Volkswagena Constellation, pancernego samochodu ochrony, który nazywał "Turem", czterech motocykli oraz - jego perełki - szybkiego, opancerzonego, tuningowanego pod dach Nissana GT-R. Eric handlował głównie paliwem, mechaniką oraz żywnością, a jego trasą była pętla: NY, Detroit i Federacja Apallachów. W grupie poza nim było 10 osób. I powodziło im się z dnia na dzień coraz lepiej...

***

Kilka minut później przed każdym z obecnych mężczyzn stał kubek z herbatą, z której unosił się silny aromat i płytki talerz z parującą potrawą mięsną. Gdzieś z boku w miseczce stała ciepła kasza i talerz z pokrojonymi ogórkami. Była też pełna cukierniczka i po placku drożdżowym z jakimś słodkim sosem na deser.


- Zatem smacznego Panowie. - rzucił kupiec czekając aż gość zabierze się za posiłek po czym sam zaczął niespiesznie jeść. - W trakcie jedzenia dajmy pracować śliniankom chyba, że nie przeszkadza wam rozmowa z pełnymi ustami. - uśmiechnął się Eric i wrócił do jedzenia.

Porucznik podziękowawszy za poczęstunek zabrał się dojedzenia z zapałem na jaki stać tylko żołnierzy i dzieci obdarowane słodkościami. Gdy dojadł swoją porcję sięgnął po kubek i hojnie dosypał sobie cukru. Wszak ten towar był dzisiejszych czasach deficytowy a skoro gospodarz częstuje... Gdy reszta uczestników biesiady odłożyła swoje talerze żołnierz powiedział:

- Panie Davis pańska reputacja oraz zdolności są renomą samą w sobie w pewnych kręgach. Skłoniło to moich przełożonych do rozważenia pańskiej kandydatury jako jednego z dostawców Armii. Chcielibyśmy zaproponować panu kontrakt na dostarczanie nam pewnego specyfiku. Można go pozyskać z jednego źródła. Jego produkcją zajmują się znani panu zapewne mnisi, Bonifratrzy z Shelter Island. Wszelkie pozostałe towary, które pozyska pan przy okazji ewentualnej wymiany może pan rzecz jasna sprzedawać na wolnym rynku. - Samuel zrobił przerwę czekając na reakcję Handlarza.

- Nie przypominam sobie abym starał się o kontrakt z Armią, ale jeżeli ma to przynieść spory zysk jestem w stanie oczywiście w ten interes wejść. - powiedział Eric po krótkim zastanowieniu. - Mnichów, o których mowa znam, ale jak dotąd nie miałem bezpośredniego dostępu do ich towarów. Jeżeli miałem w sprzedaży ich leki to tylko kiedy odkupiłem je od kolegi po fachu… - Davis się nad czymś zastanawiał. - Czy Armia ma porozumienie z mnichami czy też należy dopiero przedstawić im propozycję?


- Ależ oczywiście, że się pan nie starał. Musielibyśmy ogłosić przetarg, wypełnić masę papierów. - Porucznik ze znużeniem machną ręką. - Tak jak teraz jest o wiele prościej. Jeśli chodzi o pańską marżę to tu z pewnością dojdziemy do porozumienia. Wszystko zależy od tego czy pozyska pan towar. Proponowaliśmy swe usługi przeorowi jednakże nie był on z pewnych względów zainteresowany bezpośrednimi dostawami. Zależy mu na niezawisłym pośredniku. Przeor ma pewne specyficzne wymagania, ale to już omówicie sobie panowie osobiście. Pozwoliliśmy sobie wysunąć Pańską kandydaturę i została ona wstępnie zaakceptowana.

- Bardzo mnie to cieszy jednak chciałbym poznać sumę na jaką miałaby opiewać inwestycja w klasztorze. Najlepiej jak bym dowiedział się też jakiego towaru chcą mnisi. Rozumiem, że nie będzie to elektronika ani części samochodowe, ale… jak poznam ramy będzie mi łatwiej prowadzić dialog. - Eric zastanawiał się znowu coś kalkulując.

- I tu proszę pana pojawia się prawdziwe wyzwanie, nawet dla człowieka o tak wielkich umiejętnościach jak pańskie. Mnisi są praktycznie samowystarczalni. Z drugiej strony papier, wiedza w każdej postaci, paliwo, być może też jakiś hi-tech związany z informatyką mogą być atrakcyjnymi propozycjami. Jednak nie tylko sam towar jest ważny. Zgodnie z regułą klasztoru decyzje podejmuje przeor, a on musi przepraszam za wyrażenie kupić pańską osobę. Jeśli zaś chodzi o pański zysk to myślę, że 15% marża to hojna propozycja. - Przez całą przemowę żołnierz patrzył Ericowi prosto w oczy. Jego głupawy uśmieszek gdzieś zniknął.

- Jeżeli zna Pan moją reputację wie Pan również, że trasa na jakiej handluje sprawia, że moja marża wynosi między 40 a 60%. - powiedział kupiec patrząc żołnierzowi w oczy. - Tutaj dochodzi konkretne ryzyko “nie kupienia” mojej osoby przez przeora klasztoru. Wtedy może się okazać, że podróż była bezowocna czego wolałbym uniknąć. - Eric mówił całkowicie poważnie. - Wliczając ewentualne ryzyko moja marża musiałaby wynosić jakieś 100%. Umowa jest nadal bardzo niepewna, a towar egzotyczny. - handlarz westchnął. - Zawsze płacę za towar ile trzeba. W NY, w Detroit, gdziekolwiek, nie targuję się o kolejne 2-3%, bo obaj wiemy, że to grosze. Wolę zostawić po sobie dobre imię i móc później utrzymać kontakty handlowe. Jak widać moi ludzie na braki w pensji nie narzekają, mają się dobrze, tak samo jak nasze pojazdy. Nigdy nie szczędzę też na jedzeniu, gazie, czymkolwiek co stanowi pewien luksus dla karawany w podróży. Mówię to aby Pan wiedział, że nie zamierzam nikogo oszukać…

- Drogi panie, cieszy mnie, że nie będziemy musieli sprzeczać się o grosze. Zgadzam się, 100 % narzut jest w stanie zapewnić godziwy zysk na dalekich trasach. W końcu na powietrze raczej te maszynki nie jeżdżą. A ryzyko też nie jest małe. My nie oczekujemy ani dalekich tras ani dużego ryzyka. Ot dodatkowe dwa dni podczas pana podróży. Powiedzmy 35%?

- Skoro mówimy o dodatkowych dwóch dniach będących niemal przystankiem na trasie jestem w stanie się zgodzić za 50%. - powiedział Eric. - Nie wiadomo czy towar, który obecnie posiadam zainteresuje przeora i czy ten człowiek, mimo wstępnych umów, będzie chciał ze mną prowadzić interesy. Ryzyko zatem jest nadal duże. Oczywiście ryzykuje jedynie opóźnienie i może delikatne nadłożenie drogi, ale… nie dobicie interesu pomimo wszelkich prób dobija reputację, a ja bez uzupełnienia towaru o taki atrakcyjny dla klasztoru mam bardzo utrudnione zadanie. Oczywiście jak uda nam się dobić targu jestem w stanie kolejne dostawy dla Armii prowadzić w wymienionej przez Pana marży wynoszącej 35%.

- Zatem mamy wstępną umowę. Ostateczne ustalenia poczyni pan z moimi przełożonymi po wizycie. - Porucznik wyciągnął rękę. - A i jeszcze jedno warunki wizyty na wyspie.

- Proszę mówić. - powiedział Eric. - Słucham.

- Zaproszenie na wyspę dotyczy Pana i jeszcze jednej osoby płci męskiej. Ograniczenia podyktowane są specyfiką miejsca. Przeor prosi by to uszanować.

- Dobrze. - odparł bez wahania kupiec. - Już dokonałem wyboru. Czy wchodząc na teren należący do mnichów muszę wiedzieć o jeszcze jakiś ustalonych wcześniej zasadach?

- Ogólnoludzka życzliwość i kultura osobista wystarczą moim skromnym zdaniem.

- Z tym akurat nie powinno być problemów. - powiedział uśmiechając się szczerze handlarz. - Chce Pan zabrać kilka placków z zacierem owocowym dla kolegów? - zapytał spoglądając w stronę stygnącego palnika.

- Dziękuję bardzo, ale nie chciałbym nadużywać pańskiej gościnności. Kiedy chce pan wyruszać?

- Myślę, że za dwa dni. - powiedział Eric. - Muszę sprzedać to co mam obecnie i rozejrzeć się za czymś co byłoby atrakcyjne dla mnichów. Taki termin Pana przełożonym pasuje? - zapytał kurtuazyjnie Davis.

- Powinien się więc Pan uwinąć w tydzień. Super. - dobrze już znany Ericowi uśmiech powrócił na twarz jego rozmówcy. Żołnierz wyciągnął mapę i wskazał na niej punkt. - To wieś należąca do klasztoru. Jest od niego oddalona o około 6 kilometrów. Myślę, że to dobre miejsce na postój karawany i nasze spotkanie.

- Niech się przyjrzę. - powiedział handlarz badając palcem na mapie okolicę klasztoru. - Myślę, że to dobre miejsce. Do zobaczenia zatem. Miłego dnia życzę. - dodał Davis wyciągając rękę do żołnierza.

Porucznik energicznie uścisnął dłoń handlarza, odebrał od ochroniarzy swoją broń i odszedł…
 
Lechu jest offline  
Stary 21-09-2014, 14:45   #4
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję Nightowi za dialog...

Po odwiedzinach niespodziewanego gościa w obozie zapanował rzadko spotykany nastrój będący mieszaniną rezygnacji i niedowierzania. Nikt nie wiedział jak ten żołnierz zbliżył się do obozowiska. Stojący na wartach ludzie nie widzieli go wcale wcześniej niż Eric czy Jules i nie miała tu nic do rzeczy czujność jaką Ci zwykle się cechowali. Davis nie wiedział czy cieszyć się na dobrze zapowiadający się kontrakt czy też zastanawiać nad warunkami jakie postawi wojskowym aby do takiego podpisania doszło. Handlarz wiedział, że żołnierze - szczególnie Ci wysoki stopniem - słabo znoszą sprzeciwy - w szczególności kiedy po swojej stronie mają większą siłę ognia i kilku spryciarzy potrafiących tuszować smród trupa kwasem i zapachu napromieniowanej konwalii.


Obozowisko jak zwykle o tej porze topniało w oczach. Wszystkie namioty, materace, polowe gazówki, rondle, garnki i cała reszta trafiały do wozów, którymi poruszała się karawana. Największym z nich była ciężarówka wojskowa Volkswagen Constellation, którą kupiec przewoził większość sprzętu oraz towarów, którymi handlował. Pojazd prowadził jego przyjaciel i najlepszy mechanik jakiego znał Gregory. Starszy jegomość po przebudzeniu zjadł coś, chwilę pogadał z Davisem i robił codzienny przegląd silników i innych mechanizmów. Greg był z pewnością osobą, która nic nie zostawiała przypadkowi. Z dokładności słynęła też specjalistka od chemii oraz biologii Mia, która swoje młodzieńcze lata spędziła na badaniu żywności pochodzącej z gospodarstw gildii Argos. Kobieta była nieco załamana, że nie może towarzyszyć Davisowi w klasztorze, bo chyba najbardziej chciałaby dobrać się do receptur i zobaczyć jak produkowane są sławne leki mnichów. A może za jej chęciami kryło się coś jeszcze? Eric mógł tego nie zauważać, bo wszystko co robił było dla córki, która uczyła się na najlepszej uczelni w Nowym Yorku. Ochrona, opieka, dostatnie życie małolaty nie było tanie czego handlarz doświadczał płacąc za to prawdziwe krocie.


Drugim co do wagi pojazdem w konwoju był "Tur". Samochód posiadał potworne opancerzenie, wyrzutnie rakiet, dwa karabiny maszynowe oraz całą masę innych gadżetów, na których Davis się nie znał. Gregory gwarantował, że lepiej upakowanej fortecy na kółkach ciężko by szukać na całym kontynencie. Jules potwierdzał te słowa mając pojęcie z jakich ostrzałów ten wehikuł wychodził obronną ręką. Tego ranka załogą pojazdu byli Will oraz Sophie - ta dwójka dobrze się dogadywała, a umiejętność prowadzenia gościa i posługiwania się bronią kobiety były nieocenionym wsparciem.


Poza ochroną w turze i ciężarówce karawana posiadała ochronę oraz zwiadowców na motocyklach. Każdy z nich był perełką swojego właściciela. Szybkie, bardzo zwrotne maszyny potrafiły wyciągnąć ponad 150 kilometrów na godzinę co w tych warunkach wystarczało całkowicie. Po spakowaniu całego obozowiska i wydaniu rozkazów szef ochrony zapakował się do pojazdu wraz z handlarzem i jego kierowcą Conorem. Ochroniarz nie należał do wygadanych, ale bardzo dobrze prowadził i strzelał. Przerobiony Nissan GTR chodził lepiej niż nowy samochód z przedwojennego salonu. Davis dbał o niego równie dobrze jak o swoją starannie przystrzyżoną brodę. Jules wgramolił się na tylną kanapę Nissana i położył karabinek na kolanach. Przeczesał włosy i mruknął.


- Panie Davis robiliście już interesy z armią? Musze przyznać, że trochę mi się to wszystko nie podoba. Co prawda Pański sprzęt i dbałość o ochronę świadczą o Panu jak najlepiej, ale nie znam zbytnio Waszej reputacji i po prostu zastanawiam się co skłoniło USArmy akurat do nawiązania współpracy z Panem?

- Kilka razy robiłem interesy z wojskowymi, ale nigdy nie tytułowali się jako przedstawiciele USArmy. Skoro to nie był wojskowy z NY może być z każdego zakątka kraju, który wysyła swoich na front. - powiedział do żołnierza Davis. - Myślę, że skoro ma nam to dodać zaledwie 2 dni to warto spróbować. Poza tym nawiązanie współpracy z mnichami nam się bardzo przyda. Mało kto z nimi prowadzi wymiany, a mają naprawdę dobre leki. Co ważne robią je sami, a nie wykopują spod gruzów jak to większość dostawców.

- Miła odmiana… - Coriol zapatrzył się w okno. - W Salt Lake sekty robią wszystko by ściągnąć jak największą ilość ludzi pod swoje “opiekuńcze” skrzydła. - Skrzywił się z obrzydzeniem, po czym jakby odgoniwszy wspomnienia spojrzał przytomniej na pracodawcę. - Ale nie to jest ważne. Nie podobał mi się ten porucznik. Dawno nie widziałem normalnego żołnierza, który tak bezmyślnie się szczerzy, ale też skoro już wlazł do obozu dziwie się, że nie odstawili szopki z pokazem własnej siły i nie ujawnili całego oddziału obwieszonego takim sprzętem jak nasz porucznik. No nic trzeba będzie mieć na nich oko. Warto by też było podpytać mnichów o wojskowych. Co Ty na to?

- Wydaje mi się, że możemy zapytać, ale bez przesady. - powiedział kupiec patrząc na szefa swojej ochrony. - Nie chce aby nasze pytania były dla nich męczące. Musimy postarać się o ten kontrakt nie dla wojskowych, ale dla samej renomy i późniejszej współpracy z duchownymi. To, że Ci nie chcieli usług armii wydaje mi się nawet logiczne. Co by wojskowi mogli dla nich zrobić w klasztorze? Nic. Ten porucznik i mnie nieco dziwił, ale póki co nie możemy z tym nic zrobić. Sprawa się wyjaśni jak pogadamy z jego przełożonymi.

- Oby tylko jego przełożeni nie mieli zgoła innej wizji na dalszą cześć kontraktu. - mruknął. - Takiej w której pojawiają się teczki oznaczone jako ściśle tajne i worki na zwłoki.

- Nie ma co się martwić na zapas. - odpowiedział Eric. - Mamy dość problemów i bez tego. Nie pierwszy raz robimy interesy z niewygodnym klientem i jakoś nadal wychodzimy na olbrzymi plus. Ciekawy jestem tych wyższych rangą wojskowych, bo o swojej armii Porucznik mówił dość mętnie.

- Martwię się, bo Pan Porucznik szanowny nie wydawał mi sie ani prawdziwym USArmy, bo za dobrze wyposażony, ani typowym Lejtenatem Posterunku, bo za wesoły i wygadany. Za mało nadęty jak na chłopaka Collinsa. - Wyliczał spokojnie major. - Więc albo to ktoś z wywiadu Nestugowa, albo NYPD. Bardziej jakoś pasują mi pały ze Zgniłego Jabłka, ale i żelazny Pan N. może mieć interes w lekach. Siak czy tak może być to coś na tyle dużego i ważnego, że nasze zwłoki szybko i bez problemowo znikną. Musimy mieć się na baczności i tyle.

Davis, który zwykle miał coś do powiedzenia poważnie spojrzał na Julesa. Faktycznie tajniacy z drugiego departamentu mogli maczać w tym palce. Wieża patriotów w końcu nie jedną czy dwie intrygi gnieździ w swych trzewiach.

- Masz rację. - rzekł w końcu kupiec. - Musimy bardzo uważać.
 
Lechu jest offline  
Stary 03-10-2014, 06:39   #5
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Dominique był skołowany, ostatnio sporo się działo wokół niego. W sumie on też był również i sprawcą tych działań ale to się nie liczy. W końcu był nastolatkiem miał prawo się zagubić. Szalone życie w LV miało swoje uroki. Miało swoje blaski i cienie. Niewiadomą było też to czy przeżyjesz do następnego weekendu. Teraz to się zmieniło za sprawą kolesia, który siedział przy stoliku. Dla niego miał byś kimś wyjątkowym – TATĄ. Odbierając parującą herbatę patrzył jak się przysiada do niego ktoś kogo nie znał. W sumie to normalne jak na handlarza. Tylko takie wypłochy jak on i jego kumple mieli problemy z zawieraniem znajomości. W sumie to w postnuklearnym świecie gdzie każdy może cię zajebać z obrzyna poznawanie nowych ludzi wymaga ostrożności. Dodaj do tego jeszcze problemy zwykłego nastolatka i będzie piekło.
Odczekał chwilę aż dłonie się przyzwyczają do kubka. Wykorzystał oczywiście sytuację by podsłuchać o czym gada stary.

-Nie szukamy towarzystwa, kolego
- powiedzial szorstko.
- Nie pierdol Andy, pogadajmy jak przyjaciele dopóki to możliwe
- Widzę, że przykułem twoją uwagę Robercie –
- Zacznijmy więc jeszcze raz. Nazywam się Pan Smith i mogę rozwiązać wszystkie wasze problemy. Zainteresowani?
-Kim jestes? Czego chcesz?-
- Misiu, po co to wszystko? –
-Tak naprawde to nie odpowiedziales na moje pytania, "Panie Smith". Kim jestes? Kogo reprezentujesz? Czego dokladnie chcesz?
- Nie odpowiedziałem, bo nie mam ochoty misiu drogi.


Część rozmowy na chwilę zginęła w gwarze choć treść jej doskonale zrozumiał zdanie
- Chcesz to w ramach motywacji smarkacza ci okaleczę. Nie twój zasrany interes kto Ci kurwa każe! Poważni ludzie! Dotarło?!
Słowo klucz dla każdego nie tylko dzieciaka „ Ktoś mi wpierdoli i to za chwilę” – otworzyło drzwiczki z napisem. „ratuj się sam”. Odczekał chwil parę na nerwowe ruchy obydwu dorosłych po czym sam postarał się zmienić ton rozmowy.
- Z tego co widze to już nas masz. A te emocje są złe w interesach. Dobry biznes to dużo kasy i mało nerwów.
Młody starał się wyglądać na luzie ale przy okazji być zdecydowany. Był taki moment że chciał się pochwalić swymi znajomościami by nie wyjść na takiego całkowitego szczawia. Ale jakoś ugryzł się w język. To jeszcze dłougo nie ten poziom. Dopił parujący kubek szybkimi łykami.
- Tato znasz tego kolesia tego Erica Davisa?
- Panie Smith -
tu mimo woli się uśmiechnął - Przepraszam że zadaje takie beznadziejne pytania ale… Czym handlują mnisi, w grę wchodzą tylko Gamble czy coś jeszcze Pana interesuje? Rzecz kolejna to jak się ma nasz biznes do NY. Czy nie będzie tak że prócz Erica jeszcze komuś nastąpniemy na odcisk tam się zjawiając.
- proszę zrozumieć że takie informacje mogę każdemu ułatwić pracę a pewnie i życie

- No szczeniak myśli. -
z uśmiechem odparł Smith. -[i] O Wuja Collinsa nie musisz się martwić. Nie będzie miał wam nic za złe. Co innego wędrowniczki ale tych też bierzemy na siebie. Mnie interesuje towar i nie pytaj o nazwę to po prostu towar zainteresowani będą wiedzieć o co chodzi. Przewozi się go w beczkach takich jak wachę. Ile wam skapnie to zależy od dealu który wynegocjujecie. Paniato?*
Robert staral sie nadrabiac mina i postawa ale prawda byla taka ze bal sie. Probowal zyskac na czasie aby ocenic sytuacje. Probowal zobaczyc czy facet ma obstawe. Zastanawial sie czy po prostu nie odstrzelic faceta i nie zniknac ponownie. Ale wygladalo na to ze facet reprezentowal jakas organizacje, co znacznie komplikowalo nielatwa juz sytuacje.
-Zaczynamy od razu, jak rozumiem. A termin jest na wczoraj-stwierdzil raczej niz zapytal.- Jak bedziemy sie kontaktowac?*

- no to chyba ojczulek się obudził… - niby wielki handlarz a zatkało go jak nic - myśli same się nasuwały. W końcu stali tu już całe wieki i gadali o dupie marynie. Wychodziło na to że koleś miał ich na widelcu. Czasami jest tak że jak ktoś cię złapie z opuszczonymi gaciami to godzisz się na różne rzeczy. Inna sprawa że później ten ktoś idzie spać a ty masz na prawdę chorą wyobraźnię. Teraz mieli jednak zrobić to co im nakazano.
- No to tatku przygoda przed nami. - błyskawicznie Dominique przeszedł do porządku dziennego nad faktem że stali się właśnie czyjąś dziwką. - Mam Ci w czymś pomagać czy dasz mi z godzinkę wolnego. Ładnie by było się pożegnać z paroma osobami, w sumie jeszcze tu kiedyś wrócimy - Młodzieńczy entuzjazm powoli przebijał przez zasłonę zdumienia i obaw. W końcu żyje się tylko raz, dlatego zrób wszystko co możesz byś był z niego zadowolony.

Nie zawsze miał przyjaciół i nie zawsze miał Ojca. W młodości wychowywali go zakonnicy, w sumie nawet chyba Ci sami o których była teraz mowa. Nie był pewien. Nie ważne kto to był ale co robił. Zadbali o jego wychowanie i jemu podobnych. Każdemu zaszczepili coś w rodzaju bakcyla do wiedzy. Tylko ten kto zna historię będzie przygotowany na to by powtórnie nie przeżywać jej negatywnych skutków. Chyba jakoś tak to szło. Jakkolwiek by było to w tym momencie uważał się za oczytanego człowieka. W świecie po nuklearnej apokalipsie gdzie ludzie byli obiektem polowań przez inteligentne roboty to było coś! W głowie Dominiqua była myśl o tym że jest ciut lepszy niż pozostali. Może to była kwestia odebranego wychowania. Może to był fakt czuł że nie stracił więzi z Bogiem. Jakim? Tego nie potrafił powiedzieć: Jezus, Allach, Shiwa czy Wielki Potwór Spagetti – każdy z nich ofiarował mu coś by on mógł zrealizować swój cel. Długie godziny płaczu do poduszki po straconej nigdy nie widzianej MAMIE zaowocowały przysięgą, którą on chciał dochować. Nie dziś nie jutro ale kiedyś na pewno. Na pewno będzie lepszym ojcem i jego dzieci będą mieć obydwu rodziców!
Teraz musiał się ogarnąć nim wyruszą i straci kontakt z tak nie dawno poznanymi chłopakami. Był pewien że ekipę ojca pozna o wiele lepiej już wkrótce teraz był czas dla Siebie. Gdy tylko udało się skończyć pomagać Seniorowi ruszył na miasto powłóczyć się ostatni raz.
 
__________________
[o Vimesie]
- Pije tylko w depresji - wyjaśnił Marchewa.
- A dlaczego wpada w depresję?
- Czasami dlatego że nie może się napić.
Vireless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172