Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-08-2015, 09:52   #21
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
To jednak nie było wcale tak niedaleko. Owszem jechał ostrożnie i rozglądał się na wszystkie strony, ale słońce szybko zaczęło się zniżać. Dziewuszka siedziała i grzebała w schowku pod deską rozdzielczą, ale Eddie nie zwracał na to uwagi. I tak nie było tam nic co mogła by bardziej zepsuć.
Kiedy z daleka zobaczył kompleks budynków, zatrzymał wóz i dał znak by teksanka też nie wypuściła się za bardzo do przodu. Hope objaśniła że to właśnie jest Przystanek Piekło. Mikrus wysiadł i stanął za pancerną osłoną drzwi od kierowcy po czym zaczął wytrzeszczać oczy, usiłując dostrzec coś dokładniejszego. Mentalna notatka, opuszczając Posterunek należało podpierdolić lornetkę, bo tak to może stać tu do jutra. Zobaczył jednak że koło budynku stoją trzy samochody i cztery motory, które wyglądają na takie “na chodzie”, a przynajmniej nie jak rozpadające się 40-letnie wraki.
Zerknął na zegary. Baki w połowie pełne, lub jak kto woli w połowie puste. Tam być może była by szansa uzupełnić ich poziom, ale z drugiej strony motory i wozy mogły należeć do tych którzy odwiedzili farmę Hope.
- Dobra. - Mruknął do Dahlii - Po mojemu, trzeba to ominąć po cichu i jechać dalej. Zmierzch zapada, ale jakoś wolę zaryzykować jazdę do farmy niż sprawdzanie kto siedzi w Piekle. Poza tym - dodał ciszej - skoro jedziemy sprawdzić co z jej matką, to chyba trzeba pospieszać.
 
Harard jest offline  
Stary 26-08-2015, 14:54   #22
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Życie powoli wtłaczało się na powrót w jego zgęstniałe żyły. Poznawał to po bólu, który z każdą mijającą godziną był coraz trudniejszy do zniesienia. Organizm nawiązywał poddaną wcześniej walkę. Obtłuczone żebra ponownie zaczęły kłuć. Zgniecione palce pulsowały tępo. Najgorsze jednak było to co ponownie nadejść musiało. Pragnienie. Łeb mu pękał od niego i od wcześniejszego przegrzania. A to sprawiało, że ból znajdywał ujście w narastającym w Aidenie wkurwie. Bo co za idiota zabiera pod swój dach obcego i nie rozbrowiszy go, ani nie spętawszy, nie pojawia się przez następnych kilka godzin???
Oczywiście przeszło mu przez myśl, że pustynia pochłonęła jego wybawcę. I choć gdy pierwszy raz przyszło mu to do głowy był środek dnia, teraz gdy przez okna wpadały promienie chylącego się ku zachodowi słońca nie liczył już na inne rozwiązanie. Pozwalał oczom raz jeszcze zaczerpnąć krótkiej drzemki i planował z nastaniem zmroku, próbę stanięcią na własnych nogach.
Aż… ktoś się w końcu pojawił. I niespecjalnie nim zainteresowany, zajął stertą szpargałów. Drobna postura… dziewczęca…?
Poruszył się cicho na posłaniu. Odnalazł dłonią obdrapaną kolbę rewolweru. Przesunął pod pełniące rolę podgłówka, szmaty. Za nic w świecie nie planował wystrzelić tej jednej kuli, która była w komorze. Prawie za nic. O tym jednak postać nie musiała wiedzieć…
Po chwili stęknął głośno opuszczając na podłogę lewą nogę, jakby ta spadła mu podczas snu, po czym jęknął z bólu którego nawet udawać nie musiał.

Postać odwróciła się jak na komendę, mignęły zarysy zbliżającej się do posłania sylwetki. Przykucnęła zanurzając szczupłą dłoń w misce z wodą, wycisnęła szmatę i przyłożyła do czoła Aidena. Przyjemny chłód nieco go oprzytomnił. Uchylił powieki akurat w chwili by dostrzec wyłaniająca się z mroku twarz. Znajomą skupioną twarz. Krótkie, niesymetrycznie przycięte włosy i połyskujące kolczyki.
- To Ty… - wydobył z siebie całkowicie zaskoczonym chrapliwym głosem. Sam nie wiedział, czy zapytał czy stwierdził. Westchnął od uczucia zimnej wilgoci na twarzy gdy pokutujące w jego pamięci widy utraty świadomości nagle zaczęły nabierać klarowniejszych barw. Monica. Ale z niego debil. Podniósł na nią wzrok. - Ile czasu…
- Dwa dni -
odpowiedziała zaciskając wymownie usta. Znał ten grymas, gniewała się. - Poskładałam cię tyle o ile. Prowizorka. Potrzebny lekarz, mogłeś mieć krwotok wewnętrzny czy coś.
Kiwnął głową. A raczej powiekami.
- Seth wie?
- Może się domyślać -
ściągnęła wargi jeszcze mocniej. - Zapodałam jakąś ściemę, mieli mu przekazać. Nie przejmuj się. Zawiozę cię do znajomego felczera i wrócę, może się nie zorientuje.
- Wie - skwitował sucho i przymknął oczy oddychając teraz jakoś mimo ulgi ciężej - Nie powinnaś była…
- Pewnie, że nie - zabrała się za sprawdzanie jego opatrunków, bez nadmiernej delikatności. - Jesteś kretynem i trzeba cię było tam zostawić. Kretynem... Po cholerę się mu stawiałeś? A powód... ten to już mnie rozbroił dosłownie... Gratuluję roztropności.
Nie odpowiedział. W milczeniu czekał aż chemiczka skończy. Co zdawało się tym bardziej umniejszać jej delikatność. Nie miał jej tego za złe. Nie tego akurat.
- Monica… - odezwał się gdy wstała - dzięki.
- Wal się Portner - znał ją, wiedział, że była zła. Ale wiedział też, że jej wkrótce przejdzie. Ochłonie. Zazwyczaj tak było. - Śpij. Jak wzejdzie słońce jedziemy dalej.
Nie sprzeciwiał się. Nie miał siły w obecnym stanie poddawać analizie w głowie, czy w rozmowie sytuacji w jakiej się znaleźli. Nie z tym napierdalającym go bólem łba.
Zaspokoiwszy pragnienie wodą z miski, legł na posłaniu i zasnął.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 26-08-2015, 20:12   #23
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Objadę to - dłonią w sfatygowanej skórzanej rękawiczce zaznaczyła Piekło. Zaczęła mówić odrobinę wyraźniej, o ile byłby to w stanie rozpoznać pod silnym teksańskim akcentem. Najwyraźniej cokolwiek piła, zaczynało się metabolizować. - Mam cichszy silnik. I dobrze wiedzieć, co się ma za plecami. Spotkamy się za Piekłem.

Gdyby tylko w rzeczywistości była tak odważna jak w gębie. Czacha potrząsnął głową.
Odbili w prawo, trzymając bezpieczną - w jej mniemaniu - odległość. Gdyby nie spędziła dzieciństwa w Teksasie, zastanawiałaby się kto przy zdrowych zmysłach mógłby tu siedzieć na stałe. Patelnia jak okiem sięgnąć; jeżeli mieli jakąś studnię to raczej zupełnie gównianą. Poczuła na języku rdzawy smak wody podbarwionej mułem.

Jechała, do bólu wytężając oczy. Szukała jakichkolwiek szczegółów tak usilnie, że na skroń wystąpiła jej napięta żyła. I prawie umarła ze strachu, gdy nagle jedne z drzwi budynku się otworzyły. Nie widziała detali, ale sylwetka bez wątpienia należała do mężczyzny.

- Hail Mary, full of grace...

Odruchy są silniejsze niż rozum. Oparł się plecami o ścianę i odtworzył gesty, które znała na pamięć. Palił sobie, sukinkot, fajkę. Jak gdyby nigdy nic. Skurczyła się w sobie, ale albo jej nie zauważył, albo kompletnie nie dał tego po sobie poznać. Na wdechu pokonywała stępa kolejne metry pustyni.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 26-08-2015, 23:18   #24
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Dhalia Crowl/Eddie Crispo

Muzyka

Upał cofał się z każdym kwadransem, metodycznie oddając pola chłodowi nocy. Słońce rozlało się na widnokręgu ostatnim efektownym półkolem szkarłatu i znikało za spłaszczonym masywem gór.
Mikrus czekał na poboczu na powrót Teksanki nerwowo wybijając rytm na kierownicy. Mała mu nie ułatwiała wypytując co chwila po co ten postój. Zresztą, Crispo nie mógł pohamować niepokoju. Dhalia nie wydawała się osobą wystarczająco kompetentną by robić za zwiad, jeśli nie na rauszu to konsekwentnie na kacu... Ale trzeba było jej przyznać punkty za ciche podejście. Warkot silnika na pewno przykułby uwagę strażników. Koń, nawet tak zwichrowany jak ta pieprzona pstrokata szkapa, nie robił hałasu. Bąki puszczał owszem z hukiem, ale nawet Indianiec nie usłyszałby ich z takiej odległości.
Zwiad trwał ledwie parę minut. Dhalia dostrzegła ruch przez budynkiem i pojedynczą postać skupioną na własnym szlugu. Dhalii za to nie dostrzegł nikt, jej na wierzchu. Oszacowała ryzyko, wszystkie za i przeciw konfrontacji z zagadkową ruderą. Eddie nie chciał tankować, musiał nie odczuwać więc noża na gardle. Może miał zapas oktanów na pace pickupa?
Postanowione. Ruszyli dalej nie robiąc przystanku.
Eddie musiał zwolnić i odpalić w pickupie mocne żarówki bo pustynny grunt, daleki od gładkiego przewidywalnego asfaltu, napawał obawami. Dhalia z każdym krokiem Pana Czachy także traciła rezon. W tych dupiastych ciemnościach koń mógł złamać nogę, a tego by przecież nie przeżyła. Układała już sobie w głowie treść przemowy jaki to był jednak nieprzemyślany ruch i że muszą się zatrzymać na noc kiedy...
Hope wydała z siebie dziki okrzyk.
- Dooooooom.
Budynek wyłonił się z ciemności naraz, bez uprzedzenia, wstrzymując niemal serca wszystkim podróżnnikom. Przez cały czas otaczała ich przepastna czarna czeluść aż... podjechali pod sam cholerny ganek! Gdyby Mikrus jechał szybciej wyhamowałby pewnie w salonie.
Nim Dhalia zdołała zwlec się z siodła a Eddie opuśić kabinę kierowcy mała Hope zniknęła już w uśpionym mrocznym gmachu.

Aiden Portner

Noc upłynęła chaotycznie, na serii bezkształtnych majaków poprzetykanych uderzeniami bólu. Ledwie zamknął oczy a już trzeba było je otwierać, co zrobić. Pośpiech był odczuwalny w każdym ruchu Moniki, w każdym jej zdawkowym słowie. Chyba się bała. I z dwojga złego wolała manifestować gniew niż strach, taka rozmyślna taktyka. W ciszy zebrała manatki i wynosiła je z rudery, błyskawicznie jednak wróciła po Aidena.

Od razu rozpoznał zaparkowanego na zewnątrz Challengera. Wysłużony ale niezawodny kawał wzmacnianej blachy na czterech opasłych oponach, pupilek Moniki, jej oczko w głowie. Ile razy jechał w nim w charakterze pasażera? Wdychał lepki swąd tapicerki, waletował na tylnej kanapie, popijał tu z nią samogon czy kręcił zajadle gałkami radia by złapać audycję Orbitala. Dużo wspomnień. Także tych innych. Prywatnych. Splecionych dłoni. Ciepłej skóry.
- Chrzań to - odezwał się w końcu podczas monotonnej podróży - Jedź ze mną.
- Poważnie? - oderwała wzrok od pustej drogi i patrzyła mu prosto w oczy nie zwalniając ani odrobinę. - I co będziemy robić? Polować na pustynne króliki żeby nie zdechnąć z głodu?
Pokręciła głową.
- Mieliśmy wszystko. Reputację. Robotę. Gamble. Przyjaciół...
- Mówisz? - spytał powoli. - Pewnie masz rację. Pewnie mieliśmy. Przynajmniej tak długo jak należeliśmy do niego. Prawda?
Milczała.
- Robota zawsze się znajdzie. Nawet jeśli nie tak dobrze ustawiona. Nawet jeśli nie tak dobrze płatna. A reputację… pierdolić reputację. Nie musimy robić tego dla niego.
Długo nie odpowiadała. Na tyle długo, że mógł stracić nadzieję na jakikolwiek komentarz.
- Może – w końcu odparła cicho. - Zobaczymy.

To był długi dzień. Nie rozmawiali wiele, nie było o czym. Monica zarzynała silnik challengera przecinając wypalone słońcem pustkowie a Aiden osuwał się raz za razem w mniej lub bardziej pożądane drzemki. Nadal czuł się gównianie, jak ledwo połatany manekin ustawiony na słowo honoru aby robić dobrą minę do złej gry i jeszcze przez jakiś czas się nie rozlecieć.
- Wreszcie – Monica odetchnęła z ulgą. - Piekło.

Podjechała pod front konglomeratu niewysokich zdezelowanych budynków.
- Nie daj po sobie znać, że brodzisz jedną nogą w grobie, dobrze? Wchodzimy, strugamy twardzieli, szukamy mojego kumpla. Proste.
Poniekąd. Monika miała słabość do nieskomplikowanych planów. Inna sprawa, że ich finałem było zazwyczaj spektakularne kabum.
Wyszli z wozu. Obok stały jeszcze dwa zaparkowane samochody i cztery motocykle. Kilka metrów dalej pyszniła się biała, przepędzlowana wapnem, parterowa stacja benzynowa albo coś co kiedyś nią było. Monika wskazała gestem wejściowe, obite ołowianymi nitami drzwi.
- Dasz radę sam?
Skinął, choć miał do tego spore wątpliwości. Wiedział jednak, że w ich świecie słabość ukazuje się często tylko jeden raz. Stanowi doskonałą zachętę do zaczepki.
Nad schodami zamrugał czerwonawy neon zdradzając genezę osławionej nazwy przydrożnej oazy.
Litera „O” przegrzała się albo ktoś wyłączył ją specjalnie.

Zaskrzypiały drzwi, Aiden i Monica stanęli w progu. Kilka par oczu czujnie obróciło się w ich stronę. Barman przetarł szmatą wymizerniały kontuar. Cisza pierzchła, wrócił szelest rozmów i stukot szklanek. Z głośników popłynął męski baryton zdeformowany wschodnim akcentem.
- Pamiętajcie bracia i siostry... Takowo w ciemną noc, porządni ludzie śpią. Nieporządni usypiają raz, na wieki wieków...
Popłynęły pierwsze dźwięki muzyki.
- Tu Stiepan, słuchacie Orbitala, prosto z serca, prosto ze stacji kosmicznej, pośród miriady gwiazd... Słuchacie. Albo i nie... Może tylko gadam do siebie żeby nie zwariować. Jest dziewiętnasta trzydzieści siedem. Nocna audycja Stiepana. Dla Stiepana... Wypijmy za to. Wypijmy... Zdrawie.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-08-2015 o 10:37.
liliel jest offline  
Stary 27-08-2015, 12:36   #25
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Nerwowo popatrywał na horyzont, czekając na teksankę, aż wróci ze swojego zwiadu. Niby narąbana, ale Eddie wiedział że to nie jest miara sprawności działania ludzkiego organizmu. Znał jednego cwaniaczka, który chodził razem z karawanami handlowymi Posterunku. Facet może tak z miesiąc w całym swoim życiu był trzeźwy, oczywiście nie pod rząd. Kupcy, których bronił sami mu berbeluchę załatwiali, bo niby mimochodem przy nich wspominał, że na trzeźwo to ręce mu się zaczynają trząść, białe myszki łazić i takie tam. A jak już się napił to lubiał się popisywać i grzać ze swojej snajperki do celu o pół kilometra dalej. I zawsze trafiał, dlatego dostawał gorzałę a nie kopa w dupę. No i chodził z karawanami, bo wojskowi w Posterunku dostawali białej gorączki na jego widok.
Mikrus miał nadzieję że podobnie jest z Dahlią i nie sprowadzi mu na łeb pościgu z Piekiełka. Na szczęście wróciła szybko i wyruszyli w drogę. Eddie ubrał bluzę z kapturem na siebie i zaczął gwizdać. Prowadzenie wozu po tych dziurach wymagało skupienia, a skoro musiał się skupiać nie tylko na tym by nie rozpieprzyć zawieszenia ale i na tym by obserwować okolicę, to gwizdanie nie ustawało nawet na chwilę.

Kiedy omal nie zaparkował na ganku, zaklął szpetnie, wycofał i obrócił pojazd, tak by w każdej chwili można było wypruć z powrotem w kierunku autostrady.
- Ty mała gówniaro! - rozdarł się w końcu. - Mówiłem, miałaś pokazać jak podjechać po cichu, gdzie się schować tak by wozu z domu nie było widać!
Okazało się że rzeczona gówniara wyleciała z szoferki jak z procy i pobiegła do domu. Mikrus zaklął znowu i wyszarpnął spaślaka z uchwytu. Przeładował i wysiadł, ostrożnie lustrując okolicę.
- Wejdę od tej strony, weź na oko tamto drugie wejście, dobra? - mruknął do Dahlii. - Jak będzie git, to gwizdnę. Znaczy głośniej niż gwizdam zwykle.
Podejście do wnętrza również przecież wymagało skupienia, a więc i gwizdania pod nosem. Tylko tym razem cichego i bardziej nerwowego.
 
Harard jest offline  
Stary 27-08-2015, 15:12   #26
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Paranoja. Po prostu miała paranoję. nabawiła sie jej gdzie pomiędzy Austin, TX a Przystankiem Piekło. Co im, do chuja, szkodziło? tamten z papierosem nie wyglądał na szemranego typa, mogli zatrzymać sie na noc. Napić i wyspać. Ale nie. Urojone ciarki wędrowały po wytatuowanej skórze karku. Z każdym krokiem otwierała oczy coraz szerzej, próbując wyłowić z poprzecinanej światłami pickupa ciemności jakiekolwiek konkrety. Szczęściarz potknął się raz i prawie podparł nosem.

Przykro. Ciemne oczy.

Poklepała go pieszczotliwie po szyi. Jechali na tym samym wózku. To jest Dahlia jechała na Czasze, który jechał na wózku. Czy jakoś tak. Odpłynęła na moment i tylko czujność konia sprawiła, że nie wjechali prosto do kuchni.


Skinęła Nerwuskowi dobytym nie wiadomo kiedy obrzynem. Zeskoczyła i długie wodze przerzuciła przez burtę paki, co było o tyle dziwne, że ludzie jeżdżacy konno mieli raczej zwyczaj kurczowego przywiązywania swoich zwierząt do czegokolwiek. Albo jej na koniu nie zależało, albo była głupia nie pamiętając o tym, że to tylko zwierze. Albo po prostu dobrze wiedziała, że Czacha nie miałby dokąd pójść.
Poza tym potrafił skalkulować korzyści trzymania sztamy z Crowl.
Ważyła tyle do duży indyk, dawała pić, nie wiązała na krótko, dbała, żeby się nie poobcierał.
Same plusy.

Zrobiła kilka kroków w ciemność, żeby wzmiankowane przez Nerwuska drzwi mieć w zasięgu wzroku. I czekała. Na głośniejsze, jeszcze bardziej wkurwiające gwizdanie.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 27-08-2015, 19:20   #27
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Music

Dhalia Crowl/Eddie Crispo

Eddie skinął porozumiewawczo w kierunku Teksanki, pchnął wejściowe drzwi a te odpowiedziały mu ponurym przeciągłym jękiem. Po dwóch krokach przystanął i nasłuchiwał aby obrać choć właściwy kierunek pośród zalegających ciemności. Gdzieś, na końcu korytarza, padały kaskady zimnych syknięć i szeptów, z których wyłapał sens pojedynczych słów.
- ... sobie winna... oczekiwanie... Betel... powinności...

Crispo poczynił kilka kroków, podążał za cichym stanowczym barytonem, na ślepo, badając butem podłogę, nie tracąc jednak rezonu. Teraz nie mógł obrócić się na pięcie i zwiać, nie po tym jak spalił tyle benzyny i zaufał gówniarzowi. Ścisnął mocniej rękojeść obrzyna. Jest kurwa uzbrojony i niebezpieczny, na dodatek cichy jak ninja. Ktokolwiek tam nawija tym wypranym z emocji głosem niech zacznie już rozluźniać zwieracze bo zaraz się na jego, Eddiego Crispo, widok sfajda jak dziecko.

Doszedł do wylotu na duży, kiepsko umeblowany salon oświetlony pojedynczą naftową lampą. Na łóżku pod ścianą leżała blada nieprzytomna lub martwa kobieta, nakryta pod brodę sfatygowanym pledem. Nad nią pochylał się stary, ubrany na biało chudzielec.
Facet był zdecydowanie za czysty jak na pieprzony koniec świata, a jakby było mało biła od niego rzadko spotykana aura zdecydowania. Górował nad skurczoną, zapadniętą w sobie i zapłakaną Hope. Uniósł palec w kierunku drzwi i polecił rozkazująco.
- Natychmiast. Dość już problemów przysporzyłaś.

Dhalia Crowl

Dhalia cierpliwie czekała przed domem lustrując oba wejścia. Eddie wyłączył światła w pickupie ale oczy już przyzwyczaiły się do nocy, zresztą gwiazdy nad głową brylowały niezgorzej.
Dhalia ziewnęła, wymacała ręką piersiówkę ale ręka zamarła. Pan Czacha zatańczył nerwowo w miejscu i zarżał. Coś ewidentnie go spłoszyło, coś zaniepokoiło...

Gdzieś w oddali Dhalia Crowl usłyszała wycie. Odrażające powarkiwania i skamlenia.
Przez prerię coś biegło. Nie samo. Całe pieprzone stado. Pojedyncze sztuki były duże, wielkości człowieka. Ni to w biegu ni w podskokach gnały przed siebie dzikim skupiskiem. Kilkanaście?
Dhalia wstrzymała oddech. Wyglądało na to, że ich miną i pobiegną dalej. Albo... nie?

Szczęściarz wydał z siebie paniczne parsknięcie. Musiała ściągnąć cugle żeby nie stanął dęba.
Jeden z pędzących stworów zwolnił, został w tyle.
Dhalia widziała odcinającą się na tle nieba przygarbioną zdeformowaną sylwetkę i uniesiony ku górze łeb jakby... coś zwietrzył.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-08-2015 o 19:30.
liliel jest offline  
Stary 27-08-2015, 19:47   #28
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
No i jazda zaczynała się znowu. Krew zaczęła szumieć w uszach, ręce odruchowo zaciskały się na spaślaku. Choć rozum podpowiadał że nie powinien tu włazić sam, tylko krzyknąć by Hope wyszła do niego, to jednak szedł krok za krokiem wgłąb nieznanego budynku. Szczęście, że na bliskie odległości jego shotgun był niezawodny i idiotoodporny. Lufą od siebie, nacisnąć spust i to co przed tobą umiera w chmurze śrutu. Wielka zaleta tej właśnie broni, bo przecież komandos z niego jak z koziej dupy waltornia. Teraz jednak za późno było na zmienianie zdania. Wlazłeś bracie, to udawaj zawodowca. Lufa więc omiatała rogi, Mikrus starał się nie narobić hałasu, szczególnie że zaczął słyszeć urwane słowa.
Facet.
Jakiś koleś oprócz Hope i Mamusi… Coraz ciekawiej. Wyglądnął ostrożnie starając się pozostać poza blaskiem światła padającym z lampy. Chirurg, czy co za cholera? W takich kitlach to mądrale w Posterunku łazili, ale oni dostawali ciężkiej alergii i duszności jak tylko wychodzili na dwa kroki poza swoje laboratoria. Drugi rzut oka na kobietę pod pledem. To jest Betel? Dobrze podsłuchałem? Ale po kiego grzyba Hope nas tu przyciągnęła, skoro ma opiekę?
Wiedział że nie może przedłużać podchodów i domysłów, bo teksanka zaraz zacznie świrować. Dokładnie to bowiem robił by na jej miejscu.
- Witam. Hope, nie mówiłaś że będzie tu ktoś jeszcze oprócz mamusi. - Nie spuszczał wzroku i lufy z siwego jegomościa. - Bez żadnych gwałtownych ruchów, proszę.
Głos miał brzmieć spokojnie i pewnie, ale ciężko szło.
- I rączki! - nerwowo podrzucił lufę. - Tak bym je widział.
 
Harard jest offline  
Stary 27-08-2015, 23:01   #29
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Szot - powiedział podchodząc do barmana, długowłosego mieszańca o gładkiej buźce i czarnych gęstych brwiach, które nawet teraz jeszcze strzelały do znikającej w jednym z wyjść Moniki. Gdy drzwi za nią zamknęły się, przeniósł niechętne spojrzenie na Aidena. Nie chciało mu się powtarzać. Identycznie strzelił brwiami ino bez durnego uśmiechu na stojącą za barmanem butelczynę, w której cokolwiek się znajdowało, zapewne dawało kopa tak samo ludziom jak i silnikom.
Barman bez słowa sięgnął po flaszkę i szklankę.
- Stój - przerwał mu Aiden. Prawda była taka, że marzył żeby przepłukać gardło czymś mocniejszym. Widok jednak czterech gangerów w kurtkach “Rocketsów”, czy “Rockersów”, z których jeden właśnie zaśmiewając się zmęł w dłoniach puszkę, sprawił, że zmienił zdanie co do preferencji - Piwo.
Zapłaciwszy kopsniętymi przez Monikę gamblami, zgarnął piwo i ruszył nieśpiesznie do jednego z wolnych stolików. Nie potrzeba było szóstego zmysłu, żeby poczuć na plecach niechęć barmana i obrzydzenie siedzącej na barze damulki. Pierwsze miał głęboko w dupie. Drugie poniekąd też. Wszak trudno było się dziwić. Wrażenie jakie sprawiał musiało być iście żałosne. Brudne od pyłu i krwi, na domiar tego podarte kalesony, oraz koszulina w niewiele lepszym stanie. W tym właśnie wdzianku zdychał przez ostatnie cztery dni. Smrodu siłą rzeczy i boskiej litości, która uodporniła człowieka na własny fetor, nie czuł. Mógł go sobie jednak wyobrazić. Wizerunku naprawdę nie poprawiał zdezelowany rewolwer zatknięty za gumę kalesonów.
Co jednak ta niunia tu robiła to już zmusiło Aidena do kilkusekundowej refleksji. Za ładna była na puszczanie się w dziurze wypomadowanego barmana. Zbyt elegancka.
Zasiadł na krześle i niemal z namaszczeniem otworzył puszkę. Pssyknięcie było ledwo słyszalne. Ale i tak w jego stanie brzmiało ono jak najdźwięczniejszy stukot gambli i najintymniejsze westchnienie kobiety. Z przyjemnością
pociągnął pierwszy łyk i wydając z siebie usatysfakcjonowane “ech”, odstawił puszkę.
Pozostało w ten sposób umilony czas, spędzić na oczekiwaniu na powrót Moniki.
Czy wiedział, że przykuwa uwagę. Wiedział. Czy wiedział, że ryzykuje nawet w takiej dziurze. Wiedział. Nie miał jednak ani siły, ani ochoty bawić się dziś w low profile. Nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy dzwoniło mu, że coś tu nie pasuje i może się święcić. Bo zadzwoniło. Cichutkim brzękiem odbezpieczanej spluwy, przy każdym “prapadaju” Stiepana...

Sącząc piwko wyciągnął na stół swój plecak i wydobywszy z niego książkę, zaczął ją przeglądać. Nie przeszkadzało mu to jednak mieć na oku zarówno dwóch typów w kraciastych koszulach, z których jeden właśnie wychodził z fajkami, jak i gangerów.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 28-08-2015, 07:16   #30
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Eddie Crispo

- Skaranie boskie z tym dzieckiem... - twarz starszego jegomościa nie złagodniała w konfrontacji z lufą spaślaka. Uniósł jednak ręce, z ociąganiem, na wysokość ramion.

- Kim pan jest? Złodziejem? Tutaj nie ma nic wartościowego, proszę się rozejrzeć.

Aiden Portner


Piwo w puszkach to był rarytas, nawet jak na knajpę przy względnie uczęszczanej autostradzie. Wydał sporo wydzielonych mu przez Monikę gambli - parę fajeki i nabojów do 38-ki - ale jeszcze zostało dość śmieci by sobie zaszaleć.
Inna sprawa, że gorzkawa spieniona ambrozja zdołała lekko zmiękczyć mu nogi. Ale było warto. Po raz pierwszy od tamtego felernego incydentu w ruinach Aiden zdołał się rozluźnić. Zapomniał nawet o swoim opłakanym stanie czy też narzucił nań płachtę ignorancji.

Siedział samotnie w rogu sali łypiąc na pozostałych i oceniając z wierzchu ich nastawienie i możliwości. Gangerzy wydawali się pochłonięci własnym towarzystwem, najpewniej Piekło stało się przystankiem podczas dłuższej podróży. Dwóch kolesi w sfatygowanych kraciastych koszulach mogło być każdym, od preriowych redneków, którzy wypuścili się kawałek za swój grajdołek po wtapiających się w tło zawodowych zabójców. Jeden z nich wyszedł na zewnątrz, drugi kończył mielić parujący jeszcze posiłek. Oprócz barmana i laluni był jeszcze kaznodzieja, zajęty swoim napitkiem jegomość pod koloratką.

- Wyglądasz na wygłodzonego - na przeciwko Aidena usiadła kobieta z kontuaru.
Miała jasne, schludnie ułożone włosy i czarną sukienkę, która z bliska straciła nieco ze swej elegancji zdradzając pod dekoltem drobne dziurki po molach i zmechacenia. Mimo to na tle reszty ferajny kobieta prezentowała się jak milion gambli a sposób w jaki mówiła wycisnął z jej ust przyjemną dwuznaczność. - Ciężki dzień, hm?

Kobieta wsunęła do ust papierosa i najwyraźniej czekała na gest kurtuazji ze strony Aidena.
- Jestem Selma.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-08-2015 o 07:20.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172