Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-02-2017, 07:01   #501
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
- Ten mutant? Taki z dwoma czarnymi nożami, granatami, erkaemem i termowizją w oczach? Słyszałem o nim. - Guido mówił jakby pytał o potwierdzenie informacji z innej ręki. - Łagodny mówisz i głaskał cię po głowie? - tym razem spytał jakby trochę zdziwiony takimi rewelacjami o Schroniarzu. - No dobra, niech będzie. Gdzie on jest teraz? W Bunkrze go nie ma już z parę dobrych dni. I nie było odkąd my go przejęliśmy. I jak sądzisz? Będzie robił nam koło pióra? W końcu zajęliśmy ich Bunkier. Może się poczuć. Wtedy lepiej załatwić sprawę od ręki. - czarnowłosy ganger spojrzał pytająco rudowłosą gangerkę o jej opinię o kimś kogo poznała bardziej niż on.
- Ze starym mówię ci, będzie dobrze jak nie będzie bruździł. Ale z wirusem pamiętam. Brzytewka tam kurwa nic nie ma. Ci Schroniarze wcale nie wyglądają na chorych. Ale na wszelki wypadek kazałem ich zamknąć. Pogadałem tam trochę z jednym z nich. Will. Taki cwaniak od gadania. Sprawia na skorego do współpracy. Dobrze. Bardzo dobrze. Zwłaszcza dla nich. Nie będą robić głupot może być całkiem dobrze. Zwłaszcza dla nich. - Guido opowiedział w paru słowach jak wygląda sytuacja w Bunkrze. Wydawał się nie być przekonany o jakimś wirusie w Bunkrze przed którym Alice wciąż mówiła od czasów spotkania na dachu kręgielni.

- Tak, ten. Ma na imię Baba - potwierdziła krótko i zrozumiale, aby nie zostawiać niedopowiedzeń - On broni swoich przyjaciół i rodziny, tych z Bunkra. I Chebańczyków. Ale nie zaatakuje jeżeli go się go nie zmusi. Tak, głaskał po głowie i był bardzo miły. Długo rozmawialiśmy, jest naprawdę niezwykły, chciałabym z nim jeszcze porozmawiać… i upiec ciasto - westchnęła rozmarzona, ale zaraz się ogarnęła. - Poszedł za kutrami, odciągał uwagę od pozostałych kiedy wchodzili po tatę do płonącego budynku, te kutry maja też miotacze ognia - wzdrygnęła się - Jak się pojawi pozwól mi z nim porozmawiać, mieliśmy oboje wrócić do Bunkra żeby pokonać wirusa. Jest taki lek który spowalnia jego rozwój, więc ludzie wyglądają na zdrowych… ale idzie się zarazić przez ślinę, krew, pot, spermę. Chcę ich wyleczyć, zlikwidować chorobę. Nie powinna dostać się w ręce nowojorczyków. W niczyje. To jak… nie wiem, Baba opisał dziwne objawy, dlatego koniecznie muszę szybko porozmawiać z panem Patrickiem. On robił ten lek utrzymujący przy życiu, zna temat. Nie trzeba będzie zaczynać od zera. O Willu nie słyszałam, tylko o dzieciach… tam są dzieci, prawda?

- Obrona rodziny i przyjaciół szlachetna rzecz, niech sobie jej broni. Ale jego przyjaciele są teraz u nas więc lepiej niech mu do łba nie strzeli ich tam bronić przed nami. - spojrzał ponad jej głowę gdzieś w przestrzeń by na koniec znów wrócić do niej spojrzeniem. - Dobra, chcesz z nim rozmawiać to dobra. Ale z Bliźniakami. Na wypadek gdyby mu jednak coś odwaliło. Tu za dużo mętów się pęta co mają skretyniałe myślenie, że tak mogą sobie ciebie wziąć i zabrać i kurwa ja nic z tym nie zrobię. Ale wiesz Brzytewka jak się będziesz pętać sama to komuś może strzelić do durnego łba, że taką tam samą Runnerkę sobie na ulicy dopadł. No to po co nam wszystkim taki zbędny stres nie? No. To z mutasem spoko ale z Bliźniakami. Chyba, że ja będę w pobliżu to ze mną pójdziesz. - szef runnerowej bandy pogłaskał lekarkę po twarzy gdy mówił o spotkaniu z Babą czy kimkolwiek tutaj.
- Z tym wirusem nie czaję. Jak jest lek to nie ma co się bać chyba, nie? I z jakim Patrickiem ty chcesz o tym gadać? - Guido uniósł lekko brew czekając na wyjaśnienie do kogo należy wspomniane przez Alice imię.

Wolność i swoboda się skończyły, tak samo jak działanie samopas w jakiejkolwiek formie… nie chodziło jednak o niewolę, lecz troskę. Martwił się o nią, nie chciał znowu stracić, szukać, lub dowiedzieć się, że zginęła gdzieś wśród Ruin, bawiąc się w samotne spacery. Przytrzymała jego rękę, tulac do niej policzek i przymykając oczy. Ciepła, wielka łapa grzała piegowatą skórę, głos otaczał kokonem, nie dopuszczając negatywnych bodźców póki byli obok siebie. W tym co mówił było mnóstwo racji. Wszak ciągle ktoś lekarkę porywał, przetrzymywał, notorycznie wpadała w kłopoty, bądź robiła mało gangerowe rzeczy… a po co to tacie, chłopakom i Wilkowi?
- A czy do toalety chociaż mogę chodzić sama? - spytała poważnie, lecz efekt psuły kąciki ust, wykrzywiające się zdradliwie ku górze - Tak się zastanawiałam… skoro w tym bunkrze jest tyle ciekawych sprzętów, to czy prysznice również się zachowały? Oddam ostatnią parę butów za prysznic, czuję się brudna… szczególnie na plecach, a te są terenem na tyle zdradliwym, że człowiekowi ciężko je samemu umyć i potrzebuje w tym odrobiny pomocy. Lekarz nie może być brudny, prawda? Musimy być dokładni - dorzuciła kolejne zdania, wymownie patrząc na Runnera i dając do zrozumienia czyjej konkretnie pomocy oraz wsparcia w walce o higienę potrzebuje. Uśmiech stał się bardziej zębaty, oddech dziewczyny nieznacznie przyspieszył, a źrenice się rozszerzyły. Stali blisko, wczepieni w siebie… za długo, by nie uruchamiać procedur wprawiających ciało w stan pobudzenia. Potrzebowała przygryźć wargi i zamknąć na dziesięć sekund oczy, celem ogarnięcia na tyle, aby zebrać myśli do kupy. Proste porównanie, coś co chłopak zrozumie, bez kosmicznych bzdur. Ale po kolei.
- Pan Patrick, lekarz z bunkra. Żyje? - wyjaśniła najważniejszą kwestię, głaszcząc palcami jego klatkę piersiową i tors, drapiąc leniwie paznokciami w okolicach miedzy pępkiem, a klamrą paska od spodni - Kłopot z lekiem polega na jego nietrwałości. Poza tym… racja, za kosmicznie. Ciężko ci ogarnąć, jak mi strzelanie… tak. Nic nie szkodzi, zaraz… potrzebne porównanie… - zmarszczyła czoło i naraz się rozpogodziła - Ten lek jest jak rzadko używany odrdzewiacz. Pomaga opanować korozję. Spowalnia ją, ale na dłuższą metę purchle rdzy złapią pomimo jego stosowania, aż do etapu gdy cała karoseria zardzewieje. Lek odsuwa w czasie chorobę, ale jej nie leczy, nie hamuje rozwoju - jak z tą rdzą. Trzeba nam wymyślić coś, co zatrzyma rdzewienie i wyleczy zardzewiałe kawałki. Żeby rdza nie siadła na inne auta, a choroba się nie przeniosła dalej. Im szybciej wrócimy pod ziemie, tym szybciej się za to zabierzemy… i tam są prysznice - zakończyła wyjątkowo radośnie, patrząc uważnie czy alegoria zadziałała poprawnie. Na brykach, furach i mechanice znał się każdy porządny obywatel Detroit. Może ona i on różnili się, lecz nie wykluczało to wspólnego życia. Wystarczyło nie myśleć o przeszkodach, a o rozwiązaniach.

- Nie wszystkie ale tak, są prysznice które tam działają. I mówisz, że jesteś brudna na plecach? I potrzebujesz pomocy? - Guido patrzył na nią z poważnym wzrokiem jakby naprawdę główkował nad tym arcyważnym zagadnieniem walki o higienę. - No tak, to co byś poradziła na tą dolegliwość? Na pewno znasz jakiś sposób z tą pomocą. Może jakiś personel pomocniczy? Albo dodatkowy instrument medyczny czy inny? - Runner wodził po lekarce bezczelnym wzrokiem i udawał głupiego w najlepsze, że w ogóle jest odporny na jakiekolwiek aluzje.
- Okey coś czaję, z tą rdza. No to trzeba będzie ich odrdzewić a nie da się no to zezłomować. No jest tam jakiś lekarz ale wołają go Barney. Nie wiem czy to ten co pytasz. Jak tak, to żył jak wychodziłem z Bunkra. Użerał się z tymi twoimi pomagierami. Niezła z tego polewka była. Chyba nie podpasowali sobie ale chuj, kazałem im się dogadać. - szef mafii skinął głową na znak zgody i rozumienia.

Konieczność kooperacji pomiędzy pomocnikami Alice, a innym lekarzem... tak. Chris z Tomem coś kojarzyli, lecz do pełni wiedzy oraz umiejętności medycznych sporo im brakowało. W trójkę wytworzyli język symboli i określeń, nomenklatura naukowa nie była im szczególnie potrzebna. Jeszcze. Poza tym parę pomocników charakteryzowało także specyficzne podejście do wykonywanego zawodu - wystarczyło wziąć poprawkę na nawyki oraz parę detali i szło się porozumieć bez zgrzytów. Jednak tak na świeżo komunikacja z lekarzem Schroniarzy zapewne wyglądała średnio ciekawie, choć z pewnością zabawnie.
- Chris znowu ganiał kogoś z piłą? - spytała pro forma, nim oblizała wargi, wracając do tematu przewodniego: Bezpieczeństwa Higieny Pracy.
- Warunki polowe nie sprzyjają zachowaniu czystości, ciężko o odpowiednie emploi do przeprowadzenia wymaganych procedur, a jak wiadomo czystość podstawą zdrowia społecznego. Ciężka rzecz w dzisiejszych czasach - zrobiła smutną minę, choć jej oczy śmiały się do Runnera - Podobna operacja wymaga personelu pomocniczego, dodatkowej pary rąk przy zabiegu: sprawnej, precyzyjnej... jak przy walce bronią białą, w zwarciu... na krótki dystans - zjechała spojrzeniem do pochwy z nożem, przypiętej do męskiego uda, żeby po chwili ponownie zadrzeć rudy łeb ku górze i przygryzła dolną wargę, a głos jej ochrypł - Bardzo, bardzo bliski dystans. Trzeba być dokładnym... sumiennym w przeprowadzaniu tej wysoce strategicznej operacji. Z...analizować dogłębnie problem i dobrać sprzęt... odpowiedniego kalibru. Dlatego personel stymulujący... znaczy wspomagający jest tu niezwykle istotny. Odpowiednio wyposażony, który... liznął już temat i weźmie sprawy w swoje ręce w krytycznej, finalnej fazie. - udała że się nad czymś intensywnie zastanawia, kiwając powoli głową - Tak... w optymalnych warunkach należałoby przeprowadzić zabieg w należycie przygotowanym i oświetlonym miejscu, lecz mamy wojnę, więc trzeba improwizować. - niby przypadkiem puknęła piętą o blachę transportera.
- Wystarczy obszar z dodatnią temperaturą... ważniejsze jednak jest wyposażenie sali operacyjnej. Nie mamy gąbek ani gazy... lecz da się je zastąpić czymś ciepłym, o odpowiedniej powierzchni tarcia. Poza tym niezwykle istotny jest również aparat ssący do odprowadzania zbędnych cieczy. Nie chcemy narobić bałaganu, prawda? - obdarzyła Guido spojrzeniem zarezerwowanym dla Chrisa, gdy tłumaczyła mu kolejne lekcje, tyle że na pomocnika nie patrzyła z takim głodem - Ze względu na chwilowy niedobór bieżącej wody... wymagany poziom wilgoci należy zapewnić w sposób alternatywny: pocieranie czyszczonego terenu i wysiłek fizyczny w ruchu posuwistym. Obiekt czyszczony należy również utrzymać w odpowiedniej pozycji, przytrzymać aby nie przemieszczał się zbędnie, co zapewnia precyzyjność działania i zapobiegnie dalszym zabrudzeniom. Stelaż, zaczepy. Sztywny, twardy sworzeń... tak, to najlepsza metoda. Jak przy nabijaniu motyli na igłę Swoboda manewru... matematyczna precyzja... kąt rozwarcia... geometria w poziomie... i pionie. - blade dłonie błądziły już tylko w jednym obszarze czarnej podkoszulki, tym dolnym. Ugniatały, drapały paznokciami i drażniły coraz niecierpliwiej.

- Mmhmm… - Guido mruknął w końcu z tą śmiertelnie poważnie wyglądającą miną bo do tej pory słuchał tylko kiwając głową lub robiąc mimiką odpowiedniki w stylu “o naprawdę?” ale nie odzywał się gdy słuchał co Alice ma do powiedzenia na temat higieny w warunkach mniej lub bardziej polowych.
- Pokój z odpowiednią temperaturą, twarde bolce, kąty rozwarte, nadziewanie motyli, aparaty ssące do odprowadzania płynów… - wymieniał jedne z elementów wymienianych dotąd przez Alice i wciąż udawało mu się zachować poważny wyraz twarzy tak, że wyglądał jakby się nad tym zastanawiał najbardziej na świecie. Pokiwał głową, pokręcił, udawał, że nie dostrzega drapieżnego spojrzenia rudowłosej kobiety ale gdy tak mówiła i mówiła te elementy niezbędne do operacji zadbania o higienę pleców jego dłonie przewędrowały z jej pleców kurtki na bok, wsunęły się pod nią w górę na wspomniany element anatomii by pobuszować tam w miarę jak o nim mówiła aż wreszcie zsunęły się w dół na jej biodra i pośladki.
- No cóż... wygląda mi to na strasznie skomplikowaną operację. - pokręcił głową i zmarszczył brwi jakby napotkał na niebywale nierozwiązywalny problem. - Nie wiem w takim razie, czy sam bym sobie poradził z tak skomplikowaną procedurą. - spojrzał w dół na trzymaną kobietę bardzo smutnym wzrokiem. - Ale widzę, że masz wprawę w takich operacjach więc myślę, że z twoją pomocą, zwłaszcza z tym aparatem ssącym myślę, że byśmy mieli szansę opanować ten temat. A ty jak myślisz? - zapytał nieco ironicznie i prowokująco unosząc brwi i uśmiechając się samymi oczami. Czuła jednak jak jego palce ugniatają jej spodnie na biodrach i tylnych kieszeniach.

Skupienie na poważnej, medycznej konwersacji przychodziło z trudem. Rozkojarzenie dawało o sobie znać, lecz Savage zachowywała pozory i tylko unosząca się coraz szybszym oddechu pierś zdemaskowała ją bardziej niżby sobie tego życzyła.
- Myślę, że nigdy nie jest za późno na naukę - zdołała wychrypieć, choć końcówka zdania wyszła jej jękliwe, co zgrało się z mocniejszym naciskiem wielkich łap na pośladkach. Plecy co prawda znajdowały się odrobinę wyżej, ale kto by się przejmował detalami? Na pewno nie cholerny Wilk.
- Jesteś zdolny… poradzisz… sobie… o ile… będziesz… się stosować do… zaleceń lekarskich… dojdziemy… do szczęśliwego finału operacji - wypowiadane słowa stały się rozedrgane, zielone oczy zaszły mgłą. Brakowało powietrza, a ten dupek udawał, że go to nie rusza. Stała już na czubkach palców, opierając się ciężko o niego jedną ręką, a drugą wsuwając pod czarną koszulę. Warunki niestety nie sprzyjały planowanym działaniom, tak samo jak czas i miejsce. Dziewczyna ostatnim wysiłkiem woli cofnęła się, wyplatając z chętnych ramion. Dla dotrzeźwienia kucnęła na transporterze i wychyliwszy się porządnie, zbliżyła twarz do łysiny czatującego przy wozie Pitbulla.
- Dobry wieczór Taylor. Niezmiernie się cieszę, że cię widzę. Dobrze, że jesteś - przywitała się z nim, kładąc rękę na szerokim barku i nim ganger zdążył spacyfikować rude zapędy, pocałowała go w policzek. Szybko powstała, wracając w bezpieczną strefę wilczej obecności. Znów temperatura w mgnieniu oka podskoczyła o kilkanaście stopni, a może się jej wydawało?
Wpierw praca, a potem... na wszystko przychodził odpowiedni czas i miejsce.
Zrobiło się gwarno, tłoczno, następnie nerwowo gdy wpier życie Paula, a potem Hivera zawisło na włosku. Ten drugi należał do ludzi Hollyfielda, samego szefa szefów. Słysząc te rewelacje brwi Savage podjechały do góry i tam pozostały. Nim jednak zdołała przetrawić nowe informacje, sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i cała trójka wyzwoleńców dołączyła do grupy Guido, co powitała z uśmiechem, wpatrując się w obleczone skórzaną kurtką plecy dowódcy. Załatwiał interesy, więc potrzebował skupić się na nich. Inne aktywności należało odłożyć na dalszy plan. Praca to praca - rzecz święta. Dlatego niewielki rudzielec nie ciągnął się na scenę, tam gdzie dym i wyjaśnienie nieporozumień. Skoro Guido pracował, rude pąkle nie przeszkadzały. W tym czasie jeden taki stoczył się powoli z transportera, stając twardo na ziemi i czekał, póki Hiver nie przyznał Wilkowi racji, a Taylor przestał go glanować wzrokiem i najchętniej pewnie i butami, lecz oponent był na tyle nieuprzejmy, by ogarnąć się odpowiednio wcześnie, przez co buty łysola straciły cel do ćwiczeń.
W pewnym momencie dziewczyna złapała się na tym, że ciągle się uśmiecha, spoglądając to na ciemnowłosego, to na łysego gangera, a w piersi czuła dziwną lekkość. Skoro byli tu obaj, poradzą sobie. Nawet te mordercze kutry przestały być takie straszne. Poczekała aż nastanie koniec scysji i dopiero wtedy podtoczyła się do nich, stając tuż przy Guido na wyciągniecie ręki, choć i tak gapiła się na niego bez przerwy.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 04-02-2017 o 07:08.
Zombianna jest offline  
Stary 04-02-2017, 07:42   #502
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację

Guido, jak ten diabeł z pudełka, wyskoczył w najmniej spodziewanym momencie, zaskakując wszystkich. Z tego co nawijała para złamasów miał kisić dupę w Bunkrze na Wyspie, jak na szefa przystało, a ten sobie urządzał wycieczki w teren i jeszcze z premedytacją zdawał się olewać latające w okolicy kule. Szamanka gapiła się na niego, słuchała jak nawija z Hiverem, rozsądzając popełnione przez Paula zabójstwo i domniemaną zdradę. Przez chwilę martwiła się, że Białas zaraz zarobi kulkę i na tym skończy się jego przygoda w Cheb, ale nie. Towarzysz Dowódca wziął całą rozwrzeszczaną gromadkę za mordy i szybko przywrócił porządek, dorabiając się przy okazji nowych łbów w bandzie.
- Ma rozmach skurwysyn - mruknęła z uznaniem do Bliźniaków na tyle cicho, żeby reszta nie słyszała, a tym bardziej ten czarnowłosy szef. Jej nowy szef, do niego ciągnęła przez te kilkaset mil, poganiana wizjami roztaczanymi przez Lenina i potem Hektora. Jeżeli będzie miał fantazję ją przyjąć. Gapiła się na niego, a po plecach przechodziły jej ciarki. Równie dobrze mógł kazać ją rozwalić temu łysemu. Taylorowi, o ile dobrze kojarzyła gębę i zachowanie z opisu żółtego komucha.
- To ten… pogadacie z nim żeby mnie przyjął? - spytała, udając że wcale nie obawia się iść na solo na taką rozmowę.

- No pewnie, Marina, nie dygaj, przecież ci obiecałem nie? - Hektor tak samo jak i Paul wydawał się być uskrzydlony radością gdy Guido załatwił sprawę z oskarżeniami wobec Paula i jeszcze spacyfikował Hivera na tyle, że teraz miał pozycję może taką jak szeregowy Runner i to taki z czarnej listy szefa. Ciemne chmury jakie zebrały się nad spaślakiem wywoływały wręcz słoneczne promieniowanie z facjat i postaw Bliźniaków.

- No jak mówiłem, idziemy na akcję i my wracamy a on nie. Guido już to załatwi. - Paul wydawał się być wybitnie ucieszony taką perspektywą i humor mu dopisywał świetny. Obaj pociągnęli za sobą szamankę kierując się w stronę szefa. Przy okazji od transportera doszła do nich Brzytewka.

- Hej, Guido. Sprawa jest. - zaczął mówić Latynos zupełnie jakby mówił do kolegi no może trochę starszego czy ważniejszego ale nie szefa. Szef też jakoś nie wyglądał na obrażonego czy skrzywionego tylko po odprowadzeniu wzrokiem spacyfikowanego człowieka Hollyfielda spojrzał pytająco na ciemnowłosego Bliźniaka, potem na białasowego, obcą kobietę między nimi i podchodzącą do nich Brzytewkę.

- To jest San. - Paul płynnie przejął pałeczkę prowadzenia rozmowy zupełnie jakby się z Hektorem zdążył umówić na podział ról w tekście. Wskazał na wysoką kobietę w czerni i pancerzu ozdobionym czaszkami. - San by chciała się do nas przyłączyć. Przyjechała z Leninem i Tweety. - wskazał na kręcącą się gdzieś między innymi Runnerami parkę.

- I no Marina jest zajebista. Weszła z nami do podjaranego budynku. Po starego Brzytewki. No mówię ci Guido, by tam wejść no już nie było dla miękkiej fai. Ma jaja dziewczyna. Przyda nam się taka. Cycków jeszcze nie zdążyłem sprawdzić ale obiecała mi więc jak ma takie jak jaja to też będzie zajebiście. - Hektor włączył się jednym tchem zasuwając najważniejsze atuty i zalety czarnowłosej kobiety jakie zdołał o niej zapamiętać. Twarz szefa roześmiała się gdy usłyszał końcówkę wypowiedzi Latynosa.

- No San jest zajebista. Ja z nią domek robiłem. Jak odbijaliśmy Brzytewkę z pierdla. Lenin i Tweety poszli na wabia no a ja i San robić domek. No i mówię ci Guido ten złamas nam jest nie potrzebny jak mamy San. - Paul oczywiście wskazał na stojącego obok latynoskiego złamasa ani na trochę nie tracąc rytmu wypowiedzi ale Hektor posłał mu mściwe spojrzenie za ten kolejny rajd w ich podjazdowej wojnie. - No i San sobie poradziła, zamki umie otwierać, nie panikuje jak się coś dzieje a kurwa działo się w tamtej budzie, działo. Więc no Guido no weź ją zgarnij do nas bo laska jest kumata i przyda nam się. - Paul bez chwil przerwy całkowicie i po mistrzowsku zignorował mordercze spojrzenie kumpla i patrzył cały czas na Guido sporo do tego gestykulując łapami wskazując to na San Marino, to na Hektora, siebie i masę rzeczy które pewnie wiedział czy wspominał tylko on.

- Czyli San i Marina są zajebiste tak? - uśmiechnął się szef skrobiąc się kciukiem po podbródku i przenosząc spojrzenie z mówiących dotąd Bliźniaków na czarnowłosą kobietę. Tak, jest zajebista, się przyda, lepsza niż ten złamas, no i jest w pytę, i fajna, i spoko, i Bliźniacy nawijali jeszcze dobrą chwilę uzupełniając swoje wypowiedzi w coraz bardziej chaotyczny sposób. Przestali gdy Guido lekko poruszył dłonią. Czekali co zrobi. Teraz wszystko zależało od niego. I od niej.
- To chcesz się do nas przyłączyć? A dlaczego? Dlaczego akurat do nas tak ci zależy by przebyć taki kawał świata? - szef bandy patrzył na nią czujnie ale i chyba z zaciekawieniem Wydawało się, że chaotyczna gadka Bliźniaków nastroiła go pozytywnie i spodobało mu się co od nich usłyszał. Ale jednak nie powziął jeszcze ostatecznej decyzji i czekał jak zachowa się ta obca jeszcze dla niego kobieta.

Nożowniczka wzięła wdech i zrobiła krok do przodu, zostawiając parę złamasów za plecami. Stanęła przed dowódcą bandy Runnerów z wysoko podniesioną głową. Reklama jaką jej zapewniono brzmiała dziwnie, robiła co trzeba było i tyle. Ale była miła, dodawała wiary w siebie.
- San Marino - podała poprawną wersję przezwiska i wzruszyła ramionami - Lenin tak mnie nazwał i pasuje. Mówił że macie spluwy, bryki i nie boicie się sięgać po swoje. Dużo opowiadał, on umie opowiadać. O Detroit, o was. O tobie. Powiedział, że nie ma lepszego szefa, a Runnerzy szanują Duchy, rozumiecie ile potrafią. Jestem mówcą umarłych, słucham nie tylko żywych, ale i Duchów. One ci sprzyjają, patrzą łaskawym okiem. Cenią i szanują… kim jestem, aby podważać ich osąd? Postępuję zgodnie z ich wolą, a ta przywiała mnie tutaj. Wszystko ma swój cel i nic nie dzieje się przez przypadek - uśmiechnęła się krótko. Czuła się jak na przesłuchaniu, wywalając co i jak, ale niczego postanowiła zatajać - Wy nie będziecie mnie ścigać, ani nie wpakujecie na stos. Nie uznacie za szaleńca. Chcę do was dołączyć, żeby znaleźć swoje miejsce. Wy rozumiecie, poza tym was łatwo wyczuć. Zostawiacie za sobą ślad, jak Śniący. Odcisk w Świecie Popiołu. Widmo, mglisty opar o zapachu skrętów. Też potraficie żyć w obu światach, macie wiedzę i szacunek dla tego, co inni traktują z lekceważeniem i niedowierzaniem. Wzbudzasz respekt, jesteś dobrym strategiem i dowódcą. Masz za sobą wiernych ludzi. Skoro umiałeś nadać sens ich życiu, może nadasz i mojemu. Dość mam pracy na solo, dość obcowania tylko z Duchami. Od tego idzie dostać pierdolca. Jeżeli mam chodzić wśród Żywych, będą to Runnerzy, a jeśli mam słuchać czyichś rozkazów będą to twoje.

- Jeżeli mogę coś dodać - cichy głos Savage dobiegł gdzieś zza pleców Guido. Stanęła obok niego, kotwicząc się u jego boku jak upierdliwa narośl i z ciepłym uśmiechem spojrzała na szamankę - Jest w porządku, cechuje ją rozwaga. Potrafi być stanowcza i patrzeć perspektywicznie. Poza tym wie co znaczy lojalność, oddanie. Odwaga, ale o tym już chłopaki wspominali. - przeniosła spojrzenie na Bliźniaków i finalnie zadarła głowę, patrząc prosto w wilcze ślepia - Dużo widzi, potrafi analizować sytuację na bieżąco i działać wedle zaistniałych potrzeb. Umie pokazać inną perspektywę, nowy punkt widzenia. Nie boi się wyzwań, nie odwraca wzroku jeżeli coś jest niewygodne. Działa, zamiast udawać, że problem jej nie dotyczy. Nie wiem… kwestia parapsychiczna, mistycyzm, hm. Przyznam, że nie rozumiem na czym to polega i jak działa, ale działa. Widziałam efekty i nie potrafię znaleźć naukowego wytłumaczenia - uśmiech zrobił się przepraszający - Poza tym bardzo nam pomogła, gdyby nie ona... od początku stała za nami murem.

- Wiesz co San Marino? Myślę, że jesteś zajebista.
- uśmiechnął się z zadowoleniem Guido gdy Brzytewka skończyła mówić. To w połączeniu z tym co dziewczyna z Kalifornii sama powiedziała o sobie wydawało się być wystarczające do przekonania go do przyjęcia jej do bandy.
- A stosami i innymi debilizmami się nie przejmuj. Jak jesteś z nami to nikt cię nie ruszy bo ruszy też i nas. - powiedział jakby odtąd zjawisko palenia wiedźm na stosie stało się czysto hipotetycznym zagadnieniem. Objął jednym ramieniem czarnowłosą dziewczynę stając obok niej. Gest był przyjacielski ale wszyscy widzieli jak przez moment podobnie objął niedawno Hivera nim zaczął go zaganiać do matni. - I masz kontakt z duchami i jesteś widzącą. No, no… Tak, zdecydowanie tak, duchy lepiej mieć po swojej stronie. Tak samo jak kogoś kto może dostrzec rzeczy ciężko dla nas dostrzegalne. - uśmiechał się ale wyglądało, że mówi poważnie. - Noo… dobrze mieć przy sobie taką czachę. - pozezował na jej doczepione do pancerza czaszki i kości.
- Hej! Koledzy, złodzieje i paru morderców! - krzyk Guido poprzedziło przenikliwe gwizdnięcie na palcach. Gdy już krzyczał banda w skórzanych kurtkach była zwrócona do niego twarzą i podchodziła nieśpiesznie bliżej by usłyszeć co szef ma do powiedzenia. Dowcip szefa nastroił ich chyba pozytywnie bo część się roześmiała a na twarzy reszty krzywiły się liczne uśmiechy.
- To jest Czacha! - krzyknął łapiąc opiekuńczymi ramionami szamankę obwieszoną czaszkami i kośćmi. - Czacha jest odtąd z nami! - krzyknął a przez tłumek Runnerów uniosły się pierwsze pozdrawiające machnięcia ramion czy wystrzeliły pierwsze “cześć” i podobne okrzyki.
- Czacha ma chody u Duchów! - obwieścił kolejny komunikat i teraz tłum zafalował pomrukiem zdziwienia i oczekiwania. To już najwyraźniej takie codzienne nie było jak przyjęcie nowego członka do bandy. - Czacha się kumpluje z Bliźniakami i Brzytewką! Więc i kumpluje się ze mną! Więc wiecie… - szef wymownie rozłożył ramiona bo konsekwencje gdyby ktoś miał problemy z interpretacją tego “więc wiecie…” musiały być w bandzie dobrze znane. - No Czacha to jakbyś coś potrzebowała to wal śmiało. - klepnął ją przyjacielsko w ramię już mówiąc już raczej niż krzycząc ale do uszu bandy pewnie i tak doszło co miało dość. - No ale Czacha, jesteśmy kumplami, ale nie zapominaj się. Ja tu żądze. - powiedział już tak cicho, że pewnie tylko grupka Bliźniaków, Brzytewka i oni we dwoje to słyszeli. Znowu uśmiechał się ale tym razem jakoś tak wilczo a w spojrzeniu błysnęło ostrzeżenie.
- Na co czekacie?! No skołujcie dziewczynie jakąś katanę na grzbiet! Przecież nie może łazić jak jakieś złamasy udające Runnerów! - wrzasnął nagle odwracając się z powrotem do swojej bandy a ci wierzgnęli jakby wrzasnął im tuż nad uchem. Hektor zarechotał i część z bandy tak samo w lot pojmując o jakim złamasie mówił szef. Paul miał za to bardzo nieszczęśliwą minę i tłumaczył coś niezbyt głośno ale chyba nikt go nie słuchał. Na pewno nie Hektor. Runnerzy byli może bandą i gangiem ale do identyfikowalnych barw przywiązywali olbrzymią wagę.

- Czacha… podoba mi się. Fajne. Wpada w ucho - nożowniczka mruknęła zapoznając się z nowym przezwiskiem. Pasowało, lubiła je. Chętnie założy kurtkę, już kombinowała jak przenieść kolekcję kości z płaszcza na nią. Szczerzyła się do złamasów i Brzytewki, którzy się za nią wstawili. Do Guido który ją przyjął. Na jego ostatnie słowa nieznacznie kiwnęła głową.
- Szef rządzi, Mówca słucha. Łatwo zapamiętać - odpowiedziała cicho, ciągle się szczerząc. Widząc nieszczęśliwą minę białasa zarechotała szczerym śmiechem jaki potrafi wydobyć z człowieka tylko patrzenie jak bliźniemu dzieje się krzywda. Sprzedała Latynosowi przyjacielskiego klapsa w potylicę i wzniosła oczy ku niebu
- I czego kurwiu klawiaturę suszysz? Też byś chciał dostać od dupy coś innego niż dupę! Dupę też byś chciał, ale zanim jakąś złapiesz to ze starości ci kutas odpadnie! - poklepała go współczująco po ramieniu, łącząc się w bólu nad niesprawiedliwością świata.
- Ej Brzytewka… ty umiesz czytać, nie? Długo się tego uczy? - spytała ciszej rudej gangerki.

W odpowiedzi Savage zamrugała i zrobiła pytającą minę, by zaraz uśmiechnąć się i przytaknąć. Umiejętność czytania była jej znana, ku uciesze… a najczęściej rozpaczy najbliższego otoczenia, które to otoczenie zanudzała wykładami, ciężkostrawnymi monologami i cytatami z dzieł dawnych mistrzów.
- Jeżeli się przyłożyć...hm, zależy od człowieka. Jego predyspozycji, oraz czasu jaki jest w stanie poświęcić na codzienną, systematyczną naukę. Poza ty… - nabrała powietrza, lecz szybko je wypuściła, nim weszła w kolejny słowotok. Proste pytanie, prosta odpowiedź, bez zbędnego zakłócania ciszy w eterze. Odkaszlnęła, chwytając czarnowłosego gangera za rękę i zacisnęła na niej mocno palce. Głupia rzecz, zwykła możliwość dotknięcia partnera… a ile radości i szczęścia ze sobą niosła.
- Jeżeli się przyłożymy myślę że dwa miesiące i podstawy opanujesz. Co prawda na początku będziesz czytać na głos i powoli, ale z czasem dojdziesz do wprawy, a potem nauczymy się szybkiego czytania, aby wystarczył rzut oka na kartkę celem poznania zapisanej treści. Tabliczka mnożenia, podstawowe działania matematyczne w zakresie tysiąca również cię interesują? Jeśli tak… damy radę - zakończyła z uwagą i powagą, nie dając w żaden sposób odczuć że stroi sobie żarty. Wręcz przeciwnie, wyglądała na wesołą i chętną do pomocy w szerzeniu wiedzy na tym pokrytym pyłem Pustkowi świecie.

Nowy szef nowej Czachy wydawał się być zadowolony z reakcji nowego gangera w bandzie. Członkowie bandy przypominali obecnie rozwydrzone stado. Pokrzykiwali na siebie, zachęcali, zniechęcali, ktoś doradzał gdzie można znaleźć kurtkę, ktoś inny udowadniał, że tam na pewno jej nie ma, palili skręty, przydeptywali kiepy, odpalali fajki i co niektórzy nawet faktycznie biegali to tu to tam jakby szukali jakiejś kurtki co z kolei wywoływało radochę u pozostałych. Zarówno Guido jak i Bliźniacy wydawali się mieć niezły ubaw z tego widowiska. Hektor w międzyczasie tłumaczył, że jak dupa daje mu dupy to on więcej wymagań od niej właściwie nie ma. No chyba, żeby nie przynosiła siary. I dobrze ciągnęła. I umiała wypucować furę. I gałę. I by dobrze dawała tej dupy. I jej głowa nie bolała. I fochów nie robiła. I scen. No ale weź tu taką znajdź jak każda ma jakiś defekt. Przynajmniej dla takiego przystojnego, ognistego ogiera jak Hektor, którego żar z południa roztapiał foczkom kolana i majtasy. Brzytewka wiedziała, że Hektor na poczekaniu to i tak sprzedał skróconą wersję swoich zalet i kobiecych wad bo mógł o tym nawijać pewnie i do rana by wszyscy a przede wszystkim wszystkie w zasięgu głosu wiedziały jakie zaszczyt je spotkał gdy spotkały Hektora.

- A właśnie. Skoro mowa o kurtkach. - Guido przestał obserwować rozwydrzoną i hałaśliwą bandę jakby coś sobie właśnie przypomniał. Otaksował wzrokiem resztę nie-runenrowego składu otoczenia i jakoś dziwnie postać w uniformie z kamuflażem przykuła jego uwagę. Nagły zwrot w rozmowie i reakcji szefa przykuł też uwagę i czujność Bliźniaków.
- To ten? - spytał Guido wskazując delikatnym ruchem głowy na Nix’a. Ten chyba dostrzegł,że szef bandy ze swoimi kompanami patrzy na niego ale nie zareagował.

- Tak, to jeden z nich, ten co ci mówiłem. - powiedział szybko Hektor jakby w nawiązaniu do jakiejś rozmowy. Brzytewka z bliska widziała te spojrzenie, bardzo wilcze, podobne do tego jakim obdarzył Hivera nim ruszył “załatwić sprawę”.

- No, kompletny frędzel. Wiesz, że on w ogóle nie chciał iść na te kutry? No my z tym złamasem tłumaczymy mu jaki to zajebisty pomysł a on nie i nie. Same z nim problemy. - Paul dołączył do wspólnego obrabiania tematu Nix’a by ukazał się w odpowiednim świetle. Mówił jak zwykle gdy ściemniali z Hektorem jakiś kawał ale nie było wiadomo jak odbierze to szef.

- No tak ten złamas dobrze mówi. Cały czas się stawia. Jakby Czacha się za nim nie wstawiła to już by tak tu sobie nie stał. Ale jest wkurwiający, jest jak chuj wkurwiający. - Latynos zgodnie tokował po linii bliźniaczej poprawności antynixowej.

- No Brzytewka też go lubi. Zupełnie nie wiem dlaczego. Facet się wozi. Mówimy mu kurwa grzecznie, że jak się sfrajerzył i go wycyckali to może do nas się zgłosić i nie będzie fikał to może nawet go przyjmiemy. No ale nie, no niee…. Wozi się. Za ciency dla niego jesteśmy. Same problemy z nim. - Paul smutnie pokręcił głową i jak zwykle Hektor dołączył do niego by wyrazić swój nieutulony żal dla beznadziejnego przypadku.

- Jak ktoś mi wchodzi na mój teren i znika Brzytewkę, to robi problemy. Jak chuj robi problemy. - Guido zjeżył się i prawie wywarczał swoją odpowiedź wciąż wpatrzony w sylwetkę młodego Pazura.

Ruda dziewczyna momentalnie pobladła, wyczuwając skalę niechęci emanującej z wilkookiego gangera, skierowaną prosto w Pete’a. Przecież wykonywał tylko rozkazy, nie zawinił. Nie szukał awantur, nie zaczepiał i panował nad sobą mimo wylewanego systematycznie na jego głowę bliźniaczego szyderstwa. Wzięła głęboki, oddech i zrobiwszy krok do przodu, stanęła przed dowódcą.
- Zostanie Pazurem to jego marzenie, dlatego nie chce innej kurtki. Od dziecka chciał nim być, wiele poświęcił aby tak się stało. Całe porwanie to jedno wielkie nieporozumienie, zadziałały emocje: strach, obawa, niepewność i chęć znalezienia dziecka. Każdy popełnia błędy, jesteśmy raptem ludźmi - tyle i aż tyle. Daleko nam do ideałów, często kierujemy się impulsami, ale Nix nie jest złym, czy tchórzliwym człowiekiem. Nie jest też kimś, kto ci bruździ. - mówiła cicho, zadzierając głowę celem utrzymania kontaktu wzrokowego. Nie puszczała też wielkiej łapy - Gdy w nocy zaczęli strzelać, nie wiedziałam kto z kim strzela, tyle że hałas dochodzi z wyspy, czyli strzelano do was albo od was. Ta broń maszynowa… brzmiało potwornie. Mogła strzelać do Taylora, Hektora, Paula… albo do ciebie. Rodziny, najbliższych… mogłeś tam leżeć i krwawić, a mnie nie było obok, żeby zrobić… coś. Cokolwiek. - przełknęła ślinę - Wpadłam w panikę, myślałam że więcej cię nie zobaczę. Tatę ugryzło wężydło, leżał nieprzytomny, wcześniej wycinałam mu roztapiające się tkanki z ręki, bo jad tak działa. Chyba… zaczęłam do was biec, przez te ruiny, mżawkę i robale. Nie… pamiętam tego dobrze, raptem urywki. Zgubiłabym się, albo wpadła do jeziora i się utopiła, albo do dziury, złamała nogę i zamarzła. Albo wpadła na Nowojorczyków, którzy się kręcili w okolicy. To Nix mnie złapał, zabrał do domu. Zrobił kawę, wpakował pod koc. Dał się wygadać, nie zostawił póki nie usnęłam. Gdyby nie on, nie przeżyłabym tej nocy. Może brał udział w porwaniu, ale ostatecznie uratował. Naprawdę bardzo go lubię, pozwól mu żyć - poprosiła, obejmując go wolnym ramieniem.

Czego te złamasy tak się czepiły? Co innego obrabiać dupę we własnym gronie, co innego kablować do szefa. San Marino wciągnęła głośno powietrze, gdy usłyszała tworzone przez Bliźniaków brednie. Normalnie zlała by temat, ale chodziło o Petera. Tego, który dał jej kartkę i przywrócił do życia.
- Ale pierdolicie! - warknęła pod kierunkiem obu kawalarzy. Zacisnęła pięści i wyszczerzyła zęby jak zwierzę - Dupy z łbami pozamienialiście, czy jeszcze was szok po kraksie trzyma? To Śliczny chciał iść na te kutry i chuja go bolało, że nikt mu za to nie płaci! - splunęła pod nogi i obróciła się do Guido, czując że chyba w tym gangu długo nie posiedzi. - Mają do niego wąty, bo jest dobrym żołnierzem, dużo umie. No i laski go lubią. I jest odważny, ma jaja, nie śmierdzi tchórzem. To z nim i tym złamasem wyciągaliśmy starego Brzytewki z pożaru - pyrgnęła pięścią Latynosa, gapiąc się ciągle na tego samego faceta. Tego co mógł zabić Nixa jednym rozkazem - Guido rozkazuje, Mówca słucha. Powiedz co chcesz w zamian za jego życie. Zrobię co tylko powiesz. Chcesz żebym wzięła granat i wysadziła się z jakimś frajerem który ci bruździ? Nie ma sprawy. - zrobiła krok do przodu, jakby szła na ścięcie, ręce w rękawiczkach z bandaży zrobiły się mokre od potu - Co będzie trzeba, zrobię wszystko co rozkażesz.

- To niczego nie zmienia! - krzyknął szef mafii rozeźlonym głosem. - On mi nabruździł! Zgarnął mi moją kobietę! - warknął wskazując centralnie palcem na Nix’a. Wyglądało na to, że jest zdrowo wkurzony na to co się stało a zwłaszcza na Nix’a. Nad nim zbierały się czarne chmury wraz z gniewem szefa i narastającą awanturą wokół gromadziło się co raz więcej Runnerów. Młody podporucznik Pazurów w swojej zielonkawej kurtce wyglądał na tle czarnych skórzanych kurtek jak żuk w mrowisku. Stał sam a ich była zgraja. - Ale tak mówicie? No zobaczymy. - Guido na moment tylko spuścił wzrok z Pazura by spojrzeć na obie kobiety po czym znów posłał mściwe spojrzenie na najemnika.
- Ej ty! To ty porwałeś Brzytewkę? - spytał bezpośrednio najemnika. Reszta stada czekała na wynik wydając z siebie złośliwe pomruki. Nix na chwilę przesunął się spojrzeniem po Bliźniakach, po Alice na chwilę zatrzymał wzrok na oczach San Marino. Potem znów odwzajemnił spojrzenie szefowi mafii.

- Ja! - krzyknął wyzywająco robiąc krok w stronę gangera. Otaczająca banda załopotała złowróżbnymi pomrukami.

- No nie… On się jeszcze tym puszy! - Guido pokręcił głową z niedowierzaniem i gniew na najemnika raczej mu nie zszedł. Desperacka bezczelność Pazura prowokowała Runnera do agresywnych i natychmiastowych rozwiązań.

- No widzisz? Widzisz co my tu z nim mamy? One się zawsze za nim wstawiają. Nie da się wytrzymać. - Hektor wydawał się dalej pozować na zasmuconego beznadziejnym przypadkiem i dobrze się przy okazji bawić z tej okazji.

- No dokładnie tak jak mówisz. Tak wejść sobie do nas robiąc wycieczkę przez las i Wyspę by skitrać nam Brzytewkę. Kto by to mógł zrobić taką bezczelną zbrodnię? - Paul dołączył się do humorzastej kontynuacji ich taktyki.

- Pewnie jakiś zbrodniczy zbrodniciel. - Latynos spojrzał z uwagą na białasa kiwając głową, ten spojrzał na niego i też pokiwał głową zgadzając się z kumplem. - Dokładnie. Albo jak postrzelił tego złamasa. Też chciał zabrać Brzytewkę. No wyleciał jak głupi sam na naszego vana. Dobrze, że zgarnął tylko foczę Paula. Ale spartolił robotę bo trafił go tylko w nogę. Co za chujowe strzelanie, w ten jego pusty łeb nie trafić. - Hektor wymieniał kolejne przewiny Nixa cały czas patrząc na niego z drwiącym smutkiem.

- No. Ta jego focza to już teraz jest moja. - Paul pokiwał głową i spojrzał na San Marino. - Więc teraz ona jest z nami w sumie, nie? - białas zerknął z powrotem na Pazura otoczonego przez bandę w skórzanych kurtkach. - Bo wiesz Guido, jak ktoś jest od nas to w sumie taki żarcik by był, nie? - podgolona, pokancerowana drobnymi bliznami głowa Runenra znów pokiwała się w tym ironiczno - smutnym spojrzeniu.

- No złamas ma rację. Jak my tak sami w swoim gronie to jakoś się obrobimy, nie? Bo jak obcy no kurwa to chuj mu w dupę ale swojak to co innego albo jak od kogoś ze swojaków, nie? - Hektor pozezwoał na Guido który zmrużył oczy i spojrzał pytająco to na jednego to na drugiego Bliźniaka.

Głowa szamanki gwałtownie obróciła do Paula. Pomagał jej… i Peterowi. Albo wykopywał, ale była w tym pokrętna logika. Na tyle pokrętna, że mogła przejść. Lub pogrążyć ich oboje, ale ona się nie liczyła. Nie dowie się, jeżeli nie spróbuje.
- Jestem Czacha i należę do Runnerów! - powiedziała głośno i wskazała palcem na stojącą w gąszczu skórzanych kurtek wojskową sylwetkę - A to Nix, mój mężczyzna! Jak ja jestem w gangu, on też! Jest z nami! - wywrzeszczała ciągle wskazując najemnika. Zabiją ich oboje, ale go nie zostawi. Nie da rady, obiecała coś Pazurowi, coś ciężkiego. Słowa żywych, a były gorsze rzeczy niż śmierć.

Guido spojrzał na obydwu Bliźniaków węsząc podstęp albo szukając już brakującego elementu aluzji do jakich dążyli od paru chwil. Gdy Czacha wywrzeszczała swoje ultimatum przez stado gangerów przebiegł znowu szmer. Ale tym razem inny. Bardziej zaskoczenia czy niedowierzania niż gniewu i złości jaki słychać i było w nich jeszcze przed chwilą. Ale czekali. Czekali co szef powie i zrobi. Nix też drgnął. Choć emocje na jego twarzy były mniej czytelne. Zaskoczenie, niepokój, nadzieję, desperację. Tak, chyba tak. Ale nie była pewna czy o siebie, o nią, czy o nich i te umówione spotkanie na jakie się prawie, że przed chwilą umówili. W końcu nie chciał biernie czekać i zdać się na los. Ruszył w kierunku Emily ale zrobił ze dwa kroki gdy drogę przeciął mu Guido stopując go w tej drodze. Obydwaj przez moment patrzyli na siebie wodząc gniewnymi spojrzeniami. Potem szef gangu odwrócił się w prawie w miejscu stając twarzą w twarz z Czachą. Teraz wpatrywał się w jej twarz.

- Jesteś Czacha. I należysz do Runnerów. - sapnął patrząc na nią uważnym ale wciąż podszytym gniewem wzrokiem. - A ten Nix to twój mężczyzna. - głowa szefa lekko drgnęła w kierunki stojącego za jego plecami Pazura. Wpatrywał się dalej w szamankę jakby szukał na dnie jej oczu skrytej prawdy czy podstępu. W końcu nie wytrzymała i opuściła wzrok. - Dobrze. Dobrze Czacha. Niech będzie. Potraktuję to jak taki żarcik. Raz Czacha. Raz. Bo mnie kurwa nie śmieszą takie żarciki. Więc jak chcesz mieć całego tego swojego faceta to mu przetłumacz jakie my mamy poczucie humoru. - syknął w końcu zjadliwym tonem.
- A ty! - nagle odwrócił się z powrotem w stronę Pazura. - Ty! - warknął na niego wściekle wskazując go palcem kilkukrotnie aż dźgnął za ostatnim razem go w pierś. - Ty Nix czas byś poznał nasze detroickie poczucie humoru. Bo coś nieogar jesteś. - szef poklepał Nix’a po ramieniu a potem bez ostrzeżenia zdzielił go w żołądek. Pazur zgiął się w scyzoryk od tego uderzenia.
- Nie ruszaj! - pięść Guido zdzieliła w głowę Pazura a ten zachwiany po poprzednim ciosie upadł na oszroniony asfalt.
- Mojej kobiety! - wrzasnął wściekle Guido i kopnął leżącego Pazura w żebra. - A jak by cię kusiło zapomnieć to przestaniemy sobie tak żarciki stroić jak w tej chwili. - syknął do powalonego Pazura celując w niego palcem. Wyprostował się i powiódł spojrzeniem po całej bandzie zatrzymując się na twarzy San Marino. Głową wskazał na powalonego najemnika dając znać, że skończył sprawę. Potem ruszył z powrotem w stronę Brzytewki i Bliźniaków.

Szamanka przytakiwała aż kości na ubraniu klekotały. Patrzyła na Pete’a aż szef dał znak, że koniec lekcji. Strach zelżał,pojawiła się ulga. Przeżył, nie rozerwano go. Nie dołączył do Duchów.
- Dziękuję Guido - odważyła się podnieść wzrok na ciemne, wściekłe oczy i kiwnęła głową w krótkim ukłonie - Tak, to się nie powtórzy. Jest roztrzepany, ale mu wytłumaczę. Powiem co i jak. Załapie, zrozumie. Więcej nie wytnie podobnego numeru. Dziękuję. - odsunęła się gdy przechodził. Ledwo znalazł się za jej placami. Wypuściła wstrzymywane powietrze i opadła na kolana, zaraz przy najemniku.
- Jesteś cały? - wyszeptała, ujmując oburącz jego twarz i unosząc żeby móc na niego spojrzeć. Mrugała i zacinała się, chcąc coś powiedzieć, ale tylko poruszała niemu ustami. Pewnie się wścieknie, że tak publicznie nagadała. Ale żył… i nie wykopali jej z gangu.
- Dasz radę wstać? - wydukała też szeptem.

- Co to za kolo, że go wszystkie laski ratują? - mruknął już bardziej niż warknął przechodzący obok szamanki Guido tak, że już trójka z Brzytewki i Bliźniaków słyszała też. Humor zdawał się szybko wracać do twarzy szefa bandy. Na podziękowanie San Marino kiwnął lekko ręką i dał znak, że nie ma sprawy na tą chwilę albo właśnie, że ma się tym zająć co mówi, że się zajmie. Złość i kara znalazły swoje ujście, znów było wiadomo kto jest głównym wilkiem w stadzie więc i zniknął powód do szczerzenia kłów i warknięć.

Powalony Pazur żył co widać było nawet w nocy po zduszonych stęknięciach i ruchach humanoidalnej plamy na oszronionym asfalcie. Gdy przypadła do niego reszta bandy mijała tą okolicę niedawnego zdarzenia.
- Tak, jasne. - zgodził się sapiąc gdy powstawał na czworaka. Plama twarzy spojrzała na jej twarz. - Bałem się, że coś ci zrobi. Że mu odwali i coś ci zrobi. Że mi cię zabierze. - wyznał patrząc na nią przez chwilę na tych czworakach.

- Jesteś zły? - spytała głucho, wyciągając ręce żeby pomóc mu wstać - Że tak gadałam przy żywych?

- Zły? - Nix chyba chciał się roześmiać ale obolałe żebra nie dały o sobie tak łatwo zapomnieć. Wyszło mu więc zniekształcone kaszlnięcie. Głowa mu troche opadła a on uniósł dłoń by obetrzeć usta. - Za co mam być zły Emi? Uratowałaś mi życie. I przyznałaś się do mnie. Przy nich wszystkich. Nie zostawiłaś mnie, ani nie wyparłaś. - mówił zapatrzony w jej twarz. - Dziękuję ci - powiedział i pocałował ją. Miał obite wargi i krew na nich co Emily czuła wyraźnie na swoich ustach i głębiej, między zębami i na języku. Pocałował ją tym razem dłużej, pełniej, łagodniej i dokładniej.

Ludzie się rozchodzili, nikt nie komentował. Życie wróciło na swoje tory i tylko dwójka klęcząca na asfalcie pozostawała nieruchoma. Ledwo się od siebie oderwali, szamanka zlizała resztki krwi z okolicy ust Pazura. Chwyciła go i ostrożnie pomogła stanąć na nogach, przerzucając wcześniej jego ramię przez swój kark.
- Zły… bo teraz z ciebie podporucznik Pazurów, ze mnie Czacha Runnerów. Paul podpowiedział, że jak ktoś jest swojak lub od swojaków, to jest żarcik. Obcych się rozwala bez litości. Jesteś swój, nie wróg. Obiecałam. Dałam słowo. Przecież… wręczyłeś mi kartkę i powiedziałeś że znajdziesz i będzie dobrze, że się ułoży. Co się miałam nie przyznawać? Albo zostawić… zwariowałeś Pete? Nie jesteś jakimś obcym byle złamasem, którego los mi wisi, dynda i powiewa. Byle złamasa nie powierzyłabym pod opiekę Krukowi - zmusiła się do uśmiechu i oparła czoło o jego skroń - Chodź, trzeba cię posadzić i dać wódki. Wódka dobra na wszystko.

- Nie będę do ciebie strzelał. Nawet jak mi rozkażą. - powiedział po chwili milczenia. Patrzył na nią tak tragicznie świadomy jak wiele ich różni i jak niewielkie szanse mają na… Na cokolwiek. Na wszystko. Na coś. Wszystko jak tylko ta chwila, ten moment skończy się i świat znów zacznie pędzić.
- Tak. Chodź. Przejdziemy się. - dorzucił spokojnie i objął jej kibić ruszając za rozchodzącą się bandą.

- Teraz nie masz nad sobą szefa. Chwilowo - mruknęła skupiona na patrzeniu pod nogi, robieniu za żywą podporę i marszu. Teraz, ale potem nie wiadomo. Różnie bywało - Też nie strzelę… no nie ma co się smucić na zapas. Gdzie chcesz iść? Pizga złem, wracamy do vana. Tam światło i ciepło. Na wódkę. Postaraj się Guido nie wkurwiać… proszę. Coś ci złamał, żebra? Niech cię zobaczy lekarz, jak już przestanie latać dookoła i ćwierkać z radości - zmieniła temat na lżejszy, gapiąc się na oddziałowego medyka przyczepionego do Guido i wpatrzonego w niego jak w obrazek tak maślanym wzrokiem, że pewnie oprócz jego gęby niewiele więcej widziała.
- Ale to coś czuje jeszcze potrwa - parsknęła, kiwając wymownie głową na plecy parki Runnerów.

- Znaczy no tak, chodziło mi, że do środka. Krzywo mi się powiedziało. - machnął ręką mniej więcej w kierunku wywalonej bramy garażu. Szli parę kroków w milczeniu niezbyt śpiesznie nie chcąc się mieszać z tłumem w skórzanych kurtkach. Pazur pokiwał głową uśmiechając się lekko, gdy wskazała na szefa mafii z kobietą która poza skórzana kurtką wydawała się być jego kompletnym przeciwieństwem. Oboje wyglądali na dość zaabsorbowanych sobą nawzajem. - Ale nie przejmuj się to nic, będzie dobrze, to nic poważnego. - uśmiech pokrzepienia skierował do szamanki mając zamiar ją pocieszyć kolejnym standardowym tekstem na kolejną klasyczną okazję.
- Wiesz, chodźmy do Land Rovera. Tam też jest ogrzewanie. - Pazur wskazał w stronę terenówki ocierając pokancerowane usta dłonią. Parka alfa u Runnerów faktycznie zmierzała coś w stronę furgonetki a terenówka była na uboczu. A i tak byli w niej i ranni, i Rewers, i Dalton. Przy terenówce na razie nie było nikogo. Boomer widocznie jeszcze nie wróciła z dachu.

Zmienili trasę, odbijając w bok żeby ominąć zgrupowanie gangerów i całej reszty. Krzyki, hałasy i przekomarzania dudniły pod sufitem, a oni prześlizgiwali się bokiem, nie zaczepiani, aż dotarli do celu. Nożowniczka szarpnęła klamkę i otworzyłą drzwi terenówki, pakując do niej Pazura. Gdy plan zakończyła, rozejrzała się jeszcze po najbliższej okolicy szczerząc nieprzyjemnie zęby, ale nikt nie szukał dymu. Wsiadła więc do środka i zamknęła za sobą drzwi. Dopiero gdy zostali sami sięgnęła za pazuchę.
- Pij. Gdzie to grzanie? - dała mu piersiówkę i opuściła ciężko głowę na oparcie kanapy.

- Tamten przycisk na desce. - Nix wskazał na jeden z guzików. Gdy go szamanka prztyknęła coś zaburczało w trzewiach maszyny i wyczuła jak z kratkowanego nawiewu wlatuje do środka ciepłe powietrze. Nix odkręcił butelkę i sprawdził zapach i mruknął z uznaniem. Pokręcił się chwilę po jakiś pakunkach i wydobył kubki - nakrętki od termosów. Nalał ciemnego, gęstego płynu z butelki i usiadł na zarobaczonej podłodze. Wcześniej rzucił na nią jakieś śpiwór i klepnął na miejsce obok zapraszająco.

Emily przysiadła nie na podłodze i kocu, ale na jego kolanach. Mościła się i poprawiała, stękając ciężko jak stara baba. Adrenalina zeszła i mięśnie kobiety zrobiły się sztywne, obolałe. Zmęczone po akrobacjach ostatniej doby. Mechaniczne ciepło rozleniwiało i usypiało, powieki zaczęły jej ciążyć, tak samo jak głowa. Znaleźli własny bezpieczny i cichy bunkier, odrobinę tylko mniejszego kalibru. Grobowiec, gdzie awantury nie były mile widziane. Blacha wozu udanie zastępowała sarkofag. Robaki też były.
- Za sen wariata - wzięła zakrętkę i wypowiedziała pierwszy toast.

- Za sen wariata - uśmiechnął się najemnik obserwując jak dziewczyna mości się na jego udach. Wyglądał na trochę zaskoczonego tym manewrem ale całkiem zadowolonego. Podciągnął swoje kolana do góry tak, że szamanka ugrzęzła w dolinie jego pasa mając oparcie plecami o jego uda. Błogość, ciepło, wysiłek, zmęczenie, rany jednak znalazły w końcu ujście bo ostatecznie nie wytrzymali tak za długo. Powieki ciążyły coraz bardziej gdy nawiew ciepłego powietrza wyganiał mróz przez rozbite okna terenówki. Kobieta spoczęła więc na piersi mężczyzny skłaniając głowę na jego ramieniu a on nieśpiesznie, kojącym ruchem przesuwał dłonią po jej plecach, karku i włosach.

Wtuliła się w niego i zamknęła oczy. Ciepło, chwilowe bezpieczeństwo i drugi człowiek. Żywy. Krew płynąca coraz wolniej w żyłach, miarowe oddechy i dotyk. Bliskość i zapach mężczyzny w nozdrzach. Bluza munduru pod policzkiem, tętno wyczuwalne na szyi. Łomot serca, drobne poruszenia mięśni. Normalność.
- Były dwie siostry: Noc i Śmierć. Śmierć większa, a Noc mniejsza. - zaczęła cicho nucić zdrętwiałymi wargami, nie otwierając oczu - Noc była piękna jak sen a Śmierć... śmierć była jeszcze piękniejsza...

Mężczyzna nie odzywał się. Słuchał siedząc i wtulając w siebie śpiewającą kobietę. Jego dłoń w opiekuńczym geście głaskała jej ciało przez warstwy kurtki i ubrania. Kobieta śpiewała, mężczyzna milczał, ogrzewacz cicho mruczał. Poza tym klekotały odnóża milionów insektów.
- Masz ładny głos. - powiedział w końcu komentując jej wyśpiewaną właśnie balladę.

- Zamknij oczy i śpij - prychnęła rozbawiona jego uporem - Na jawie świat jest dla wszystkich jeden i ten sam. We śnie każdy ucieka do własnego... też tam będę, pójdę z tobą. Mówcy żyją w dwóch światach. Sen nie różni się od śmierci... śpij Pete -namacała śpiwór i okryła ich oboje.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 04-02-2017, 08:38   #503
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Żadna przewina nie mogła obejść się bez kary, tak było i w tym przypadku. Kara, nauczka na przyszłość. Lekcja, może bolesna, jednak niezakończona zgonem oponenta. W grupach podobnych Runnerom duże znaczenie miał szacunek i respekt, Pazur zaś nadszarpnął autorytet Guido, porywając jego kobietę. Savage zamrugała i mimo powagi sytuacji, zrobiło się jej cieplej na sercu. Podobne publiczne wyznanie chyba oznaczało, że oficjalnie ze sobą chodzili…
Niesienie Nixowi pomocy okazało się zbędne, San Marino poradziło sobie z tym sama i to w sposób, który zdumiał zgromadzonych na zarobaczonych chodniku ludzi, a u rudej lekarki wywołał uśmiech. Kto powiedział, że to mężczyzna musi zawsze wybawiać kobietę z opresji? W przeciągu godziny Pazur uratował Runnera przed sądem, a Runner uratował Pazura. Przed tym samym.
Poczekała aż Guido zakończy pouczanie i szybko zajęła jego uwagę czymś innym, łapiąc go za rękę i obejmując mocno.
- Chodź do środka, jest zimno. Ogrzejesz się trochę… i tata tam jest - rzuciła lekko, z niewinnym uśmiechem, choć obawiała się spotkania dwóch indywiduów pod jednym dachem… no ale obaj zadeklarowali chęć pokojowego poprowadzenia rozmowy. Należało pokładać nadzieję, że słowa dotrzymają.

Sylwetka łysego najemnika nie dała się przeoczyć. W panującym półmroku jego głowa odcinała się jaśniejszą plamą na tle czerni sypiącego się garażu, niczym tarcza księżyca i tak jak ona świeciła światłem odbitym od reflektorów i wątłych płomieni koksownika. Idąc za rękę z Guido, Alice czuła że się denerwuje. Niby nic niezwykłego, ot spotkanie zapoznawcze dwóch facetów… pośrodku wojny, gdzie jeden był Pazurem, drugi Runnerem i ten pierwszy bezpośrednio odpowiadał za podprowadzenie dziewczyny temu drugiemu. Wspomniana dziewczyna zaś stanowiła kłopotliwą część rodziny pierwszego, dokładniej przybraną córkę, a wiadomo że każdy ojciec chce dla dziecka jak najlepiej - dobrego wykształcenia, wygodnego życia i bezpieczeństwa. Zięć mafioso odrobinę wychodził poza granicę tolerancji zdrowo myślącego rodziciela… z drugiej strony szczęście dziecka było równie ważne, a miłość niczym Temida - pozostawała ślepa.
- Jeszcze nigdy nie przedstawiałam tacie chłopaka. Trochę się denerwuję - próbowała zażartować do idącego obok Wilka, posyłając mu szybki uśmiech.

- Nie przejmuj się ja mam w tym wprawę. Wszyscy za mną nie przepadają. - powiedział spokojnie i nonszalancko i zrobili tak, ze dwa kroki nim obrócił się w jej stronę szczerząc się łobuzersko. Dodatkowo jego ramię przeszło po jej plecach tak, że objął jej kibić jakby chcąc dodatkowo sprowokować swoją postawą “tatuśka”.
- O. I Dalton też tu jest? Co on tu robi? Nie powinien stać na krzyżówkach albo wlepiać mandatów? - o wiele mniej przyjaźnie zareagował na drobniejszego choć przecież nie drobnego mężczyznę w kapeluszu siedzącego na progu vana obok łysego Pazura. Na widok zbliżającej się pary obydwaj powstali. Tony zrobił ze dwa kroki przed burtę furgonetki i zatrzymał się.
Guido też się zatrzymał i tak stanęli naprzeciw siebie oddaleni o jakieś dwa kroki.
- Cześć. Jestem Guido. A Brzytewka jest moją kobietą. Jasne? - szef mafii posłał swój bezczelny uśmiech prosto w łysego giganta. Obaj stali i mierzyli się spojrzeniami w odwiecznej wojnie testosteronu o dominację. Bezczelne przywitanie zirytowało przybranego ojca Alice ale nie była pewna czy Wilk to wyłapał. Olbrzym jednak zachował większy umiar i dał szansę zareagować jej nim komuś zabraknie cierpliwości i dobrej woli.

Lekarka straciła oddech, ledwo padło przywitanie.... niekoniecznie takie do jakiego się przyzwyczaiła przy nawiązywaniu nowych znajomości, z pewnością też pozbawione odpowiedniej dozy dobrego wychowania, savoir-vivre, jakby cholernik na siłę próbował wywołać w Tonym najgorsze skojarzenia i potwierdzić najczarniejsze scenariusze odnośnie własnej osoby. Trzymana na jego plecach piegowata ręka zjechała na pośladek i trzepnęła go dyskretnie.
- Tatusiu… to właśnie major Guido - pod koniec zdania uniosła proszące o zachowanie kultury spojrzenie i zawiesiła je na moment w oczach gangera. Odkaszlnęła i podjęła z uśmiechem, starając się nie wkopać jeszcze bardziej - Dowódca oddziału Sand Runnerów z Detroit, mój bezpośredni przełożony, partner, chłopak… jesteśmy razem. Opowiadałam ci o nim - tym razem posłała proszące spojrzenie do olbrzyma i westchnęła - Kochanie poznaj mojego tatę. Anthony Rewers, “Cass”. Strateg Pazurów iii… bardzo się cieszę, że w końcu możecie się poznać, bo obaj jesteście najważniejszymi mężczyznami w moim życiu. Może… przywitanie warto zacząć od uściśnięcia ręki… - powiedziała i zaraz ugryzła się w język. Było coś o nie łamaniu kończyn, ale kto by to pamiętał w takiej chwili.

- Jaki major?! Jaki oddział?! - sapnął nagle Guido jakby Alice zważyła mu nagle dobry humor. - Jestem Guido. Po prostu Guido. - spojrzał na łysego olbrzyma i wskazał sam na siebie kciukiem. - A to są moi kumple. Po prostu kumple. - kciuk powędrował mu za swoje plecy mniej więcej w kierunku stojącej wszędzie dookoła bandy w skórzanych kurtkach. - Żaden major. Żaden oddział. - burknął jakby się poczuł urażony tym porównaniem czy podejrzeniem.
Mafiozo odwrócił się z powrotem twarzą do stojącego o kilka kroków najemnika. Przez chwilę obaj tkwili nieruchomo po czym pokonał te kilka kroków i wyciągnął rękę do Pazura. Ten również powtórzył gest przyjaźni i powitania. Dłonie rozłączyły się ale obaj stali jeszcze przed sobą. Z bliska ganger jak większość śmiertelnej populacji wydawał się wątły i mizerny w stosunku do przybranego ojca Alice.

- A więc Guido. Nie major. A nie porucznik przypadkiem? - sławny “Cass” Rewers spojrzał z góry na czarnowłosego mężczyznę w skórzanej kurtce. Powiedział ostrożnie i z wahaniem badając reakcję rozmówcy. Reakcja była dość czytelna. Wzrok Runnera zbystrzał, nozdrza poruszyły się w oznace gniewu lub irytacji by po chwili spojrzenie poszukało w tłumie Pittbulla. Obydwaj Runnerzy wymienili krótkie spojrzenia na które Taylor skwitował wzruszeniem ramion więc Guido zwrócił twarz z powrotem w górę na twarz Pazura.

- Guido! Po prostu Guido. Jasne? - wycedził zaczepnie i zdecydowanie agresywnym warknięciem. Wpatrywał się w łysego olbrzyma wzrokiem jaki skierowany na podwładnych wywoływał w nich najczęściej słuszną obawę o nadchodzące chwile. Twarz Rewersa zdawała się jednak być nieporuszona.

- Jasne. Całkowicie jasne Guido. - łysy mężczyzna zgodził się słowami ale nadal nie zamierzał odpuścić tematu co można było wnioskować po nieustępliwym spojrzeniu. - Po prostu zauważam interesującą zbieżność imion. Wybacz taka wada charakteru, wyłapywanie wzorców. - Pazur wzruszył swoimi wielkimi barami jakby w geście przeprosin. Guido trwał nadal nieruchomo czekając aż tamten opuści albo dokończy. Pazur zdecydował się widocznie sprawdzić posiadane informacje.
- Kilka lat temu współpracowałem przy opracowywaniu planów i przeprowadzeniu pewnej operacji wojskowej. Wiele połączonych sił na Froncie a Posterunku, NYA, Teksasu, AA, najemników, milicji i wielu innych. - Rewers mówił spokojnie a po Guido widać było, że się jeżył i jeżył coraz bardziej jakby odgadł już dokąd zmierza rozmówca. Nie odzywał się nadal co rozmówcę nie skłoniło do przerwania. - W każdym razie byli też ludzie z Detroit. Najemnicy z Sand Runners. - łysogłowy strateg kończył dalej swoją relację zdając sobie nie zdawać sprawy z emocji jakie coraz wyraźniej widać było u rozmówcy. Zdecydowanie negatywnych emocji.

- No i? Gdzie ta zbieżność? - spytał zaczepnie Guido widząc, że szef Pazurów przerwał swoją wypowiedź.

- A no taka zbieżność, że w imieniu Sand Runners rozkazy podpisywał niejaki porucznik Guido. Raz o ile pamiętam podpisał się podporucznik Viper. Ale chodziło o ten sam oddział. - Rewers wciąż świdrował Runnera wzrokiem gdy wymieniał imiona i ksywy jakie jego fenomenalna pamięć zdołała zachować z tamtych dni. W miarę jak konflikt między obydwoma mężczyznami stawał się coraz bardziej czytelny i widoczny ludzie wokół cichli w napięciu czekając na nieunikniony wybuch albo rejteradę. W końcu się doczekali.

- Żaden oddział! Żaden porucznik! Po prostu Guido a to są moi kumple! Tamci też byli skurwysynu! - wrzasnął w końcu na cały garaż jawnie rozwścieczony szef bandy celując w pierś Pazura palcem wskazującym. Był wściekły jak podczas swoich napadów wściekłości bywał. Zrobił się czerwony na twarzy, zęby zacisnęły mu się jakby dosłownie je po wilczemu szczerzył a oczy ciskały błyskawice. Mimo to Pazur wydawał się być nieporuszony ani na cal.

- Nikt z was do nas nie wrócił. - powiedział spokojnie Rewers po chwili przerwy. Rozmówca był wściekły ale póki nie miał nowych powodów do zaczepki i szukania zwady ograniczał się do wściekłego sapania na olbrzyma.

- I kurwa nie wróci! - wrzasnął znowu nadal rozwścieczony Guido. Sprawiał jakby słowa Rewersa dotknęły go do żywego.

- Wiem, że pewnie niewiele to zmieni ale wówczas sprawa została wyjaśniona. Wyciągnięto konsekwencje do winnych. Wzywaliśmy was przez radio ale nie było odzewu. - Tony mówił nadal z niewzruszonym spokojem patrząc w dół na czarnowłosego, młodszego mężczyznę w skórzanej kurtce.

- Bo radio było w samochodach! Musieliśmy je zostawić! I chuj mnie obchodzą jakieś konsekwencje w tej waszej wojnie! Jebie mnie to! Słyszysz staruszku!? Jebie mnie ta wasza wojna! Niech was kurwa wszystkich te jebane roboty wyrżną! Wiesz co wtedy sobie przysiągłem?! Co wszyscy przysięgliśmy!? Że jak duchy nas z tego syfu wyprowadzą to nigdy tam nie wrócimy! I nie wrócimy! Żaden z nas! I kurwa konsekwencje?! Co mi kurwa pierdolisz o konsekwencjach staruszku?! Po tamtym Viper wciąż do dziś szcza krwią! Taylor niedowidzi! Mnie kurwa dusi co noc! A reszta nie żyje! Chuj mi z waszymi konsekwencjami! - wydarł się Guido na cały garaż aż jego wrzask odbił się echem od pustych ścian. Runnerzy i nie Runnerzy uciszyli się prawie całkowicie słysząc jak jawnie szef mafii wywrzaskuje prapoczątki zdarzeń które po wielu perturbacjach doprowadziły do utworzenia tej bandy i tego, że właśnie oni stali tutaj w tym starym, częściowo zawalonym garażu na łodzie.

- Przykro mi. To nie powinno się wydarzyć. Popełniono wówczas błąd którego potem już nie dało się naprawić. Cieszę się, że komukolwiek udało się wówczas wydostać. - odpowiedział stonowanym głosem Rewers gdy największy sztorm gniewu faceta w skórzanej kurtce zdawał się minąć. - Jak wam się udało wydostać? - spytał po chwili milczenia nie widząc kolejnego nawrotu wściekłości.

- A wjedź sobie staruszku na parę dych i parę godzin po wybuchu nuki w głąb robocich pozycji to sam zobaczysz. Co tam będziesz jakiegoś mafioza słuchał. I tak, wy mądre głowy, zawsze wiecie lepiej. Jebie mnie to. - Guido zdołał opanować się na tyle, że głos mniej więcej wrócił mu do normy i z dużym przymrużeniem oka można by się nawet doszukać ironii czy pozy lekkoducha jaką często przybierał publicznie zwłaszcza w otoczeniu szeregowych członków bandy. Zajął dłonie rozpalaniem kolejnego fajka wyciągniętego ze srebrnej, eleganckiej papierośnicy.
- Palisz? - spytał częstując papierosem najemnika. Ten sięgnął swoją olbrzymią łapą po zdawałoby się mikroskopijną pałeczkę i przez chwilę obydwaj zajęli się odpalaniem wyrobów tytoniowych. Wokół nadal panowała przeważnie cisza ale widząc, że reakcje szefów wracają do normy w tłum zebranych ludzi też zaczął przebrzmiewać głośniejsze szmery rozmów. Nadal jednak dało się wyczuć głównie wyczekiwanie na to jak to się zakończy.

Najpierw Savage myślała, że skoczą sobie do oczu, a spotkanie zakończy się przelaniem krwi. Otaczali ich Runnerzy, więc w najprawdopodobniejszym scenariuszu to Pazur byłby stroną przegraną w owym starciu. Guido odkąd go znała nie lubił stopni, podchodził do hierarchii wszelkich z pogardą, stawiając na lekkie podejście do tematu bardziej przypominającą stado niż formację wojskową… ale czegoś podobnego się nie spodziewała. Każdy miał jakąś przeszłość, życie nikogo nie oszczędzało. Jego też doświadczyło aż za mocno. Stojąc i słuchając jak wykrzykuje w napadzie szału tłumioną złość, żal, oraz poczucie krzywdy, wreszcie pojęła czemu tak lekką ręką podchodził do przeszłości, czemu się zamykał, odcinał i otaczał skorupą. Metalową zbroją od której odbijały się kolejne negatywy… i skąd wzięła się jego firmowa podejrzliwość. Z pięciu samochodów którymi dowodził, pełnych… kumpli, bliskich i przyjaciół, wrócili z piekła we trójkę: on, Viper i Taylor. Reszta zginęła, a lekarka nie potrafiła sobie nawet wyobrazić ile przed śmiercią wycierpieli. Ile wycierpieli ci, którzy przeżyli. Ile samozaparcia, odwagi i brawury potrzebowali, aby wejść na skażony teren, chwilę po wybuchu… bomby atomowej. Przecież…
- Jezu Chryste - wymsknęło się dziewczynie w którymś momencie. Przed oczami przeskakiwały jej kolejne tabele i wykresy, widziała wyświetlane przez pamięć podręczną dziesiątki filmów na temat działania radiacji na żywe tkanki. Widziała zdjęcia Hiroszimy i Nagasaki, popromienne twory po awarii reaktora w Czarnobylu. Mityczną Słoniową Stopę, której zdjęcie robił sterowany zdalnie robot i spalił się zaraz po jego wykonaniu z powodu niewyobrażalnego poziomu promieniowania. Alice stała niczym posąg: blada, nieruchoma, zdrętwiały jej ręce, a głowa mieliła potok danych, obrazów, dźwięków i statystyk. Na wszystkim zaś kładł się cień trójki ludzi, z czego dwójka pozostawała w promieniu kilku metrów od niej. Taylor niedowidział? Uszkodzenie siatkówki, rogówki… korekta laserowa, okulary… Guido męczyły duszności? Uszkodzenie płuc i układu oddechowego… w najlżejszym przypadku. Viper cierpiała na krwiomocz? Uszkodzenie nerek, układu moczowego… czemu jej nie powiedzieli, że dolega im coś tak poważnego? Mogli dorobić się gamy nowotworów… cierpieli. Czemu Tony nie powiedział, że wie o Guido więcej, niż tylko te parę słów relacji, bądź raportów? Że prawdopodobnie współpracowali niegdyś, zaginęli w akcji jak Rich. Bo ktoś popełnił błąd…
Drobną pierś rozsadzała wściekłość, rozpacz. Żyłami razem z krwią płynęło cierpienie. Tkwiła przy gangerze, odbierając pełną gamę jego emocji, mieszających się z jej własnymi. Posłała pełne wyrzutu spojrzenie Pazurowi, wieszając na łysej głowie nieme dlaczego.
“Dlaczego mi nie powiedziałeś, tato?!”
Mieli czas, poruszali temat drugiej połówki Alice na tej cholernej kanapie w aneksie kuchennym Kate. Dyskutowali, przedstawiali racje, słuchali siebie nawzajem, a on się nawet nie zająknął. Oprócz przynależności do mafii Guido był weteranem z Frontu, pieprzonym bohaterem, którego razem z jego ludźmi skazano na śmierć. Wpisano do rachunku strat wojennych… ale był zbyt uparty, by umrzeć. Przetrwał, wrócił do siebie i chciał żyć. Po swojemu, wyciągając gorzką lekcję z przeszłości. Zapomnieć o koszmarze, mieć jakieś jutro i ludzi na których może liczyć. Takich co nie zawiodą, nie zostawią w potrzebie. Skoczą w ogień jeśli będzie trzeba, nie zdradzą. Będą…
Gniew czarnowłosego wypalił się, na twarz opadła wilcza maska. Nastąpiła chwila niepewności, jednak nie doszło do rękoczynów. Wyciągnął papierośnicę, zapalili wspólnie. On i Tony. Ruda głowa obróciła się w stronę tego młodszego. Znanego raptem parę miesięcy, bliskiego jak nikt inny. Przyglądała mu się uważnie, z powagą i tańczącą na dnie źrenic czułością. Nie litowała się, to by była obraza zarówno dla niego ,tego co przeszedł, jak i tych, co nie zdołali dotrzeć do domów. On też się nad nią nie litował. Nie tędy prowadziła droga do serca drugiego człowieka. Ani do szacunku.
- Guido - zaczęła niewiele głośniej od szeptu i nim rozsądek zdążył zareagować, podjęła decyzję. Głupią, infantylną, tak mało gangerową, że bolały zęby, a współczynnik “szacunu na dzielni” leciał na łeb na szyję. Zignorowała utarte schematy, konwenanse, etykietę i cały ten syf, zwykle zaprzątający niepotrzebnie głowę. Zrobiła te pół kroku, obejmując go ramionami w pasie, gdyż wyżej nie sięgała.
- Wyjdziesz za mnie? - Musiała spytać, tak po prostu. Szczerze, od serca i do diabła z konsekwencjami. Niech ją wyśmieje, spojrzy z politowaniem, walnie w rudy łeb za szerzenie głupot, nieważne. Najmniej istotny z istotnych detali.

Sztywne ramiona otoczyły niewielką kobietę. Wciąż jeszcze nie można było powiedzieć, że wrócił do normy, więc łypnął na nią tylko zaciągając się fajkiem gdy wypowiedziała jego imię. Jednak przy drugiej części wypowiedzi u obydwu mężczyzn wystąpiła reakcja prawie tak synchroniczna, że Bliźniaki by się nie powstydziły. Obydwaj wykonali mało skoordynowane kaszlnięcia, Tony się jakby zachłysnął, Guido jakby przygięło i przez moment biologia zaskoczenia rządziła ich ciałami. Potem obydwaj spojrzeli z góry i jeszcze większej góry na rudowłosą kobietę wczepioną w skórzaną kurtkę czarnowłosego mężczyzny. Runner wpatrywał się w Alice tym swoim wilczym wzrokiem. Potem przeleciał spojrzeniem po otoczeniu, zawiesił na czymś na chwilę wzrok i znów wrócił oczami do zielonych oczu kobiety.
- No kurwa pewnie. - powiedział i wreszcie twarz mu się rozpogodziła. Schylił się i pocałował ją przeciągle w usta, a gdy końcu sie oderwał, powrócił do zwyczajowego zbójeckiego uśmiechu wskazując ją palcem.
- Ale to ty wyjdziesz za mnie, a nie ja za ciebie! - wyszczerzył się do niej i to jakby przełamało impas wśród zgromadzonych ludzi, w większości z jego bandy. Najpierw przeszła fala niedowierzania i zaskoczenia, kiedy zamarłe w oczekiwaniu sylwetki usłyszały albo zrozumiały co właśnie obserwują. Potem to zaskoczenie przeszło w okrzyki, gratulacje, gwizdy i wrzaski gdy do owych detroickich umysłów w pełni zaczęło docierać czego właśnie są świadkami, a oni stali oboje pośrodku chaosu i wrzawy, szczerząc się do siebie po wariacku. Czasy nie należały do spokojnych, świat dawno oszalał. Czego mieli się obawiać, prócz własnego strachu? Nikogo Bóg nie czynił zwycięzcą od kołyski aż po grób, lecz póki człowiek miał siłę oddychać i walczyć, nikt nie mógł mu odebrać nadziei. Na lepsze jutro, szczęście. Życie.
On i ona - dwoje ludzi tak innych, pozornie zbyt różnych, aby trwać wspólnie w jednym czasie i miejscu... nieistotne. Cokolwiek zamierzało się zrobić, o czymkolwiek marzyło, trzeba było zacząć działać, bowiem śmiałość zawierała w sobie geniusz, siłę i magię. Prócz śmierci, przemocy i zła na świecie istniały równolegle piękne materie. Jedną z nich i być może najpiękniejszą była miłość.
Iść razem za marzeniem i znowu iść za marzeniem, i tak zawsze aż do końca.
Nikomu nie robili tym krzywdy.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 06-02-2017 o 11:49.
Zombianna jest offline  
Stary 05-02-2017, 00:13   #504
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Will zdziwiony zauważył, że nagle stosunki z gangerami mocno się oziębiły. Cwaniak przez chwilę nie był w stanie zrozumieć co spowodowało taką nagłą zmianę zachowania, potem jednak uświadomił sobie, że nie odwzajemnił oficjalnego przedstawienia się chłopakom. Cóż, miał zbyt dużo na głowie w tamtym momencie, więc goście musieli mu jakoś wybaczyć.

- Chętnie się przejdę zobaczyć co udało nam się zdziałać z tymi rurami - odparł z uśmiechem chłopak.

Willa bardzo korciło żeby wreszcie usiąść na tyłku i chwilę odpocząć tępo gapiąc się w konsoletę. Zwyciężyła jednak ciekawość i chęć zobaczenia dokładniej jak tam się gangerzy urządzili na górze. Może też przy okazji dowiedziałby się jak idzie walka z Nowojorczykami na górze.
 
Carloss jest offline  
Stary 05-02-2017, 22:23   #505
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico odsuneła lornetke od oczu palcami podniosła z niej robala przyglądała mu się chwilę po czym go rozgniotła.
-Jakakolwiek szansa na to że to ktoś na czyj widok powinniśmy się cieszyć? - zapytała - Jeśli nie to macie jakieś zabawki na taką okazję?


- Nie ma co zgadywać, trzeba to sprawdzić. A co to za syrena tak tam wyje z miasta? - odpowiedział i zapytał nowojorski kapitan w bojowym oporządzeniu. Kiwnął głową i ostatni żołnierze powskakiwali do samochodów. Na zewnątrz pozostał jeszcze on i trójka ratowników.

Gordon zmartwił się gdy usłyszał, że to ciężkie opancerzone gówno to nikt od Yord’y, po chwili zwrócił się do stojącego obok niego Yord’y:
-Kapitanie! Co robimy? Wycofanie, przegrupowanie się i przede wszystkim sprawdzenie co się dzieje w Cheb po ataku kutrów wydaje się obecnie najlepszą alternatywą… nie mamy wystarczającej siły ognia by zatrzymać czołg… chyba że przywieźliście ze sobą jakąś rusznicę przeciwpancerną… a syrena, nie wiem… już któryś raz wyje… na jej znak opuściliśmy Enklawę Czerwonych i wyruszyliśmy tutaj… także na dobrą sprawę gdyby nie syrena to wasi chłopcy by nie żyli…

Lynx spoglądał w ciemność po drugiej stronie rzeki, obserwując pancerny pojazd.
- Skoro to nikt od Was… to jedyna siła, która byłaby w stanie coś takiego zorganizować tutaj w okolicy, to gangerzy z Sand Runners… nic mi o innych organizacjach nie wiadomo by dysponowały choćby potencjałem posiadania takiego wozu. Może przywlekli ze sobą z Det… albo znaleźli gdzieś na Wyspie…? - chwilę milczał - Tak rusznica przeciwpancerna, albo choćby wyrzutnia Javelin, lub Dragon, w ostateczności Carl Gustaw, wyrównały by szansę w starciu z takim pojazdem… - rzucił jakby mimochodem.


- To nie wiecie co to za syrena? Szkoda. - kapitan spojrzał w stronę pogrążonej w mroku nocy osady z której dochodził przenikliwy, alarmujący odgłos. - Na jakiej podstawie uważasz, że ten transporter może należeć do Sand Runners? Widzieliście taki u nich czy macie jakieś inne informacje na ten temat? Mam rozumieć, że nie uważasz, że ten transporter współpracuje jakoś z tymi kutrami lub jest inaczej z nimi powiązany? - Nowojorczyk zaciekawił się chyba powiązaniem wspomnianych różnorakich pojazdów gdy chyba sam rozważał sieć powiązań i zależności zaobserwowanych pojazdów. - Na M 113 myślę wystarczy solidna porcja półcalówki gdyby zaszła potrzeba zwalczenia takiego środka walki. Choć wspomniane ppk na pewno znacznie by ułatwiły zniszczenie takiego transportera. Na razie jednak zamierzam zabrać naszych chłopców do punktu opatrunkowego. Wam chyba też by się przydała wizyta tam. Możecie się zabrać z nami. - kapitan wskazał na czekającą ciężarówkę. - Ja zamierzam sprawdzić co się dzieje po drugiej stronie rzeki. - kapitan odpowiedział szybszym tonem szykując się do dojazdu z tego miejsca. Czekał jeszcze tylko na odpowiedź na zadane pytania i chyba był gotów odjechać stąd czym prędzej.

Walker dodał tylko:
-Kapitanie Yorda… skoro to nie wasz… to innej możliwości nie widzę raczej… tylko wy i Runnersi walczycie tu o bunkier i nie cofniecie się przed niczym… zresztą dudniąca muzyka też bardziej pasuje mi bardziej gangowo niż żołniersko… Brzytwa Ockhama… nie ma co się zastanawiać… najprostsze rozwiązanie jest tu chyba jak najbardziej na miejscu… jest jeszcze kilka spraw do poruszenia ale to już na spokojnie bez oddechu pancerki na plecach... - rzucił się szybkim biegiem do budynku i zebrał swoje fanty po czym wrócił i już wskakując na pakę ciężarówki dodał - jedziemy z wami…


- Czyli spekulacja a nie obserwacja. Znów masz kłopoty z wyraźnym rozróżnieniem tych dwóch rzeczy Gordon. - kapitan pokręcił głową obserwując jak grenadier sadowi się obok żołnierzy na pace ciężarówki. - Nico, jeśli masz ochotę to zapraszam do środka. Mamy jedno miejsce wolne. - spytał zastępczyni szeryfa wskazując na otwarte drzwi wojskowej terenówki. Ta w przeciwieństwie do paki ciężarówki prawie na pewno była ogrzewana. Sam oficer też kwapił się do odjazdu.
-Chętnie - na twarzy Nico pojawił się nieznaczny uśmiech na widok ogrzewanego wnętrza...
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 13-02-2017, 14:07   #506
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Zaległy post chłopaków.

Dialog we wschodnim porcie (przed kawałkiem wrzuconym przez Lemiego)



Gordon naprawdę ucieszył się gdy zobaczył że to Yorda wysiada z wojskowej terenówki. Zasalutował nieco leniwie po czym dodał na zagadnięcie przez Kapitana: - Ano wcale nie taki dobry, Kapitanie… za to muszę się przyznać że naprawdę się cieszę że zajechaliście… - kiwnął głową jakby potwierdzając swoje słowa - Ah no tak… przede wszystkim raport… No więc wasi chłopcy… łodzie zostały ostrzelane i rozbite w drobny mak przez dwa opancerzone kutry które wbiły się w Cheb… wracaliśmy akurat od Czerwonych i trafiliśmy do tego budynku, byliśmy stąd świadkami walki w porcie… braliśmy równiez w niej udział, ja ostrzeliwałem kutry z granatnika a Lynx starał się snajperką uszkodzić jakieś kluczowe elementy… niezbyt jednak skutecznie jak się okazało… po jakimś czasie szeryf zauważył nas i zza drugiej strony rzeki krzyczał żebyśmy pomogli waszym żołnierzom… więc ruszyłem z Panią DuClare w odsiecz w kierunku brzegu rzeki - wskazał Kapitanowi miejsce z którego wyciągali pływaków - wyłowiliśmy łącznie czterech… niestety w drodze powrotnej do tego budynku zostaliśmy przygnieceni salwą ognia maszynowego kutrów, z pięciu biegnących tylko ja i dwóch waszych chłopców dało radę ukryć się w budynku… dwóch oberwało ale nie mogłem ich zostawić... więc wróciłem pod naporem kutrów najpierw po jednego, a później po drugiego… ale tego ostatniego niestety nie udało się odratować… był martwy jak do niego dotarłem… zabarykadowaliśmy się w tym budynku, rozpaliliśmy to głupie ognisko by ogrzać waszych chłopców którzy byli już na wymarźnięciu… szykowaliśmy się właśnie do sprawdzenia tego samochodu - wskazał znowu palcem - to chyba ktoś od was… zajechali i ostrzeliwali kutry ale z relacji Lynx’a bardzo szybko byli zmuszeni się wycofać… jestem całkiem dobry z kluczem francuskim w dłoni więc chcieliśmy naprawić wóz chociaz prowizorycznie i odwieźć waszych chłopców do Cheb do Kate żeby ich profesjonalnie połatała… to co zrobiliśmy my to tylko prowizorka… następna część historii to już my… stojący tu wspólnie i rozmawiający…

- Lepiej bym tego nie opisał kapitanie. Co do kutrów, to mogę dodać, że namierzały stanowiska ogniowe niebywale szybko. Nawet po jednym strzale z dobrze zamaskowanego miejsca, bezbłędnie je pokrywały ogniem. Sam Pan wie, jak ciężko jest namierzyć snajpera, tym bardziej, jeżeli zachowuje podstawy ostrożności i ma choćby tłumik płomienia wylotowego. Muszą mieć perfekcyjne systemy namierzania i kierowania ogniem… powiem szczerze, że ociera mi się to o Molocha. Tylko na Froncie widziałem taką dokładność… nie ujmując nic naszym ocalałym Abramsom czy Strykerom… - wyrzucił z siebie wyraźnie zmęczony snajper. Pomoc nowojorczyków nadeszła w najlepszym dla nich momencie. - W każdym bądź razie, jesteśmy wdzięczni za wszelką pomoc. Mam tylko pytanie, ten Hummer rozbity ogniem kutrów to wasz?*

- Łodzie zostały ostrzelane? Czy to oznacza, że prócz naszej jeszcze jakieś łodzie zostały zaatakowane? - kapitan kiwnął głową gdy wysłuchał obydwu relacji i sam zaczął dopytywać się o interesujace go detale. - I z tego budynku obserwowaliście atak na naszą łódź? - oficer wskazał na budynek w którym cała trójka najczęściej przebywała przez ostatnich kilka godzin i wciąż nosił liczne przestrzeliny na ścianach zwróconych od strony jeziora i rzeki a gdzie na parterze wciąż palilo sie ognisko.

- A potraficie określić miejsce w którym nasza łódź dostała się pod ogień nieprzyjaciela? - Nowojorczyk wymownym ruchem wskazał mniej więcej po linii rzeki. Było raczej oczywiste, że miejsce o które pytał musi być gdzieś na niej ale nie było wiadomo gdzie dokładnie jeśli się nie było świadkiem takiego ataku a i noc ani woda nie sprzyjały takiej odtwórczej analizie.

- Mówicie, że kutry były opancerzone. Czy udało wam się zaobserwować efekt trafień z waszej broni lub naszych moździerzy? Czy szeryf Dalton lub ktoś jeszcze był świadkiem tego ataku na naszą łódź lub brał udział w walce z tymi kutrami? - kapitan z NYA jak zazwyczaj skrupulatnie wypytywał się o łatwo umykające z pamięci detale i uważnie i poważnie podchodził do sprawy ataku na pododział nowojorskich żołnierzy.

- No to prawda zamaskowanego snajpera dość trudno jest zazwyczaj zlokalizować przed pierwszym strzałem. - kapitan zgodził się z wnioskami Lynx’a przechodząc do rozmowy nad danymi dostarczonymi przez niego. - A potrafisz określić z jakiej odległości prowadziłeś ten ogień gdy kutry tak cię łatwo namierzały? - zapytał Nowojorczyk chcąc dowiedzieć się więcej o możliwościach przeciwnika.

- I tak, hummer po drugiej strony zatoki to hummer kapitana Richardsona. Udało im się pomyślnie zaatakować i uszkodzić kutry ale niestety ponieśli ciężkie straty. Abrams czy Stryker faktycznie by nam się tu przydał ale niestety nie mamy ich więc musimy sobie poradzić tym czym dysponujemy. Niemniej jestem pewny, że sobie poradzimy i przeciwnik zostanie pokonany.

Gordon wysłuchał Kapitana po czym sprostował kilka faktów: - Na pewno ostrzelali jedną waszą łódź… nie wiem ile waszych łodzi tam było… ale tą jedną co byli na niej ci chłopcy - wskazał na rannych żołdaków - rozniosły w drobny mak… wszystko działo się bardzo szybko, a my sami skupiliśmy się ostrzeliwaniu kutrów gdy one otworzyły ogień… ze strat stuprocentowych na pewno wasza łódka i cały port zasiany ołowiem - wskazał na miejsce z którego krzyczał do nich wcześniej Dalton - Atakowaliśmy z tego budynku, tak… ale nasze ataki mimo że kilka strzałów było naprawdę niezłych nie zdziałały cudów… kutry nadal sunęły w kierunku Cheb… wasi wpadli na linię ołowiu mniej więcej w tym miejscu - stanął bliżej Yordy i postarał się pokazać miejsce gdzie rozpętało się piekło którego był świadkiem, wiedział że była noc i że niezbyt wiele dało się pokazać ani zobaczyć ale i tak się starał dobrze wszystko opowiedzieć - Szeryf wraz ze swoimi ludźmi walczyli po drugiej stronie rzeki - wskazał ponownie ręką - tam, w porcie… nie wiem dokładnie kto z nim był… ale jako świadka poleciłbym szeryfa, co by nie było to on nakazał nam ratować waszych żołnierzy… - odetchnął spokojnie - wydawało się że moździerze robią robotę… ale kutry tak czy siak wpłynęły wgłąb rzeką… muszę przyznać że bardziej skupiłem się na ratowaniu chłopaków niż na obserwowaniu walki w porcie... Tyle się wkoło działo Kapitanie że nie dało rady zapanować nad tym wszystkim... a z tego miejsca mogliśmy jedynie ostrzeliwać kutry i ratować żołnierzy, nic więcej... Co do ratowania żołnierzy – wskazał drogę do kładki z której wyławiali z Nico pływaków – tam przy brzegu rzeki jest coś pokroju kładki... wciągneliśmy z Nico waszych ludzi na kładkę, po czym ja przyprowadziłem ich tutaj. Nico została przy kładce i obserwowała przebieg walki więc może ona opowie Panu więcej. Ja w trakcie biegania w gradzie ołowiu i eskortowaniu tych o tutaj niezbyt wiele widziałem jeśli chodzi o walkę w porcie… - po chwili przypomniał sobie coś jeszcze i dodał z zaciekawieniem - Kapitanie… jaka jest szansa że macie na stanie helikoptery? Widzieliśmy wcześniej… także pytam… musiał Kapitan to widzieć… poleciały gdzieś tam - wskazał ponownie dłonią.

- Była jedna nasza łódź. Użyłeś jednak sformułowania “łodzie” czyli więcej niż jedna. Dlatego pytam jakie jeszcze łodzie zostały zaatakowane prócz naszej. - odpowiedział Nowojorczyk patrząc uważnie na Gordona który relacjonował zdarzenie z łodziami. Popatrzył po kolei na ostrzelany budynek z wciąż płonącym na parterze ogniskiem, na miejsce po prawej gdzie Gordon wskazał na miejsce ataku na nowojorską łódź odległe o kilkaset metrów od domu, potem w lewo, gdzie wskazywał na istnienie kładki gdzie wyciągali z rzeki nowojorskich żołnierzy oddaloną nadal z dobre sto kroków czy i więcej od budynku przy którym stali i w całkiem rozbieżnym kierunku niż te pierwsze miejsce. Dla pewności obejrzał jeszcze raz całość krajobrazu niedawnej walki przez lornetkę.


- Przyznam szczerze, że nie mam klarownego obrazu sytuacji z twojego raportu. - powiedział opuszczając lornetkę i spoglądając z powrotem na grenadiera. - Kto w ogóle pierwszy otworzył ogień do kogo i z jakim skutkiem? - powiedział wolniej wskazując gestem na całość rzecznej sceny. - I jaka była sekwencja zdarzeń? Do tej kładki co ją pokazujesz trochę jest do przebiegnięcia. Otwartym terenem od strony rzeki. Jeśli wasza dwójka biegła nie mogła przecież atakować kutrów z tego domu. Więc jaka była chronologia zdarzenia? - kapitan spojrzał na Nico i Gordona o których była mowa w rozmowie i potem na te dziesiątki i setki metrów do biegania. - Z tej pozycji też nawet w dzień nie widać miejsca gdzie stoi obecnie wrak hummera kapitana Richardsona. Więc jeśli obserwowaliście co tam się działo musieliście zmieniać lokację na bardziej południową. - zapytał nowojorski oficer. - I spokojnie, bez ekscytacji i obaw, każdy detal może być pomocny w wyłapaniu informacji o naszym przeciwniku. Naprawdę pomocne by było jakbyście przypomnieli sobie jak najwięcej z minionego zdarzenia. - dokończył uspokajającym tonem jakby chcąc by poczuli się pewniej i spokojniejsi.


Walker nieco zwolnił:- Niech Pan się nie dziwi Kapitanie… mamy za sobą długą noc ciężko się skupić, a jeszcze gorzej przekazać wszystko jasno… pomijając fakt że tu się tyle działo że trudno było to wszystko utrzymać w ryzach… - Gordon na spokojnie zaczął opowiadać Kapitanowi i wskazywać poszczególne miejsca wydarzeń, starał się przekazać wszystko dokładnie tak jak było i jak sam zaobserwował, bez spekulacji i założeń których Kapitan Yorda tak bardzo nie lubił… - Doszliśmy do tego budynku, z którego zaobserwowaliśmy waszą łódź zmierzającą do portu i opancerzone kutry. Wasza łódź wypływa na jezioro, zauważa kutry, dostaje się pod ogeń. Dalton próbował ich ostrzec ale było juz za późno. Dalton wraz z Cass’em i wszystkimi zebranymi w porcie otwiera ogień do kutrów. Kutry odpowiadają tym samym. Praktycznie na zawołanie wszyscy otworzyli ogień. W porcie zrobiło się gęsto od ołowiu. Po chwili straciliśmy łódź z pola widzenia. Usłyszeliśmy Dalton’a nakazującego nam ratować żołnierzy z łodzi. Ja i Nico ruszyliśmy do wspomnianej kładki podczas czego Lynx miał zapewnić nam ogień osłonowy. Wyłowialiśmy żołnierzy z rzeki podczas gdy Lynx prowadził ogień wespół z Rewersem i ludźmi Dalton’a do kutrów. Kutry kontrowały natychmiastowo jak wspomniał Lynx. Ja i Nico po wyciągnięciu żołnierzy z wody rozdzieliliśmy się. Biegłem z nimi tędy, żeby dostać się do budynku. Skutecznie utrudniał to ostrzał... dwóch żołnierzy zostało na zewnątrz, dwóm udało się dotrzeć razem ze mną do budynku. W tym czasie Nico obserwowała walkę na rzece, widziała jak dom z rkm’em zostaje podpalony przez miotacz ognia z kutrów. Lynx dostaje się pod ogień złapany na nabrzeżu kiedy poleciał sprawdzić co strzelało do kutrów. Teraz już wiemy że to terenówka Richardson’a. Ja w tym czasie wróciłem po dwóch zostawionych w tyle żołnierzy. Potem wszyscy spotkaliśmy się tu w tym budynku starając się utrzymać przy życiu zarówno siebie jak i waszych chłopców… - Gordon gestykulował, pokazywał miejsca do poszczególnych etapów swojego raportu, po chwili odetchnął i dodał - mam nadzieje że teraz bardziej to wszystko poukładałem i że ma Pan lepszy obraz… *
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-02-2017, 14:12   #507
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 66 1/2

Cheb; rejon północny; port zachodni; Dzień 8 - noc 3 - 4 h do świtu; ciemność; b.zimno.





San Marino




Dwie siostry. Śmierć i sen. Sen i śmierć. Dwie siostry. Dwoje młodych ludzi. W tym samym śnie. Spleceni, połączeni, przeniknięci sobą nawzajem i swoimi siostrami. Śmiercią i snem. Rozdzieleni przez czas i przestrzeń. Zagubieni w przeszłości, z niepewną przyszłością mający na pewno tylko tą chwilę. I ten sen. Ona śniła jego sen. On śnił jej sen. Połączeni w jednym świecie ruin i drugim popiołów, otoczeni zgliszczami, pod spojrzeniami duchów, obciążeni własną przeszłością spotkali się gdzieś pośrodku tego wszystkiego. Spotkali się i byli razem. Przeżywali jeszcze raz to samo. Swój ból, poniżenie, cierpienie i upadek. Tę głupią, śmiertelną nadzieję i chwilę radości. Ale tym razem razem, we dwoje, wspierając się i czerpiąc siłę z wzajemnej więzi jaka dopiero co zbudowali.


Był tam. Pokazała mu. Ciała. Martwe i jeszcze nie. Rozpacz. Nadzieja. Niewielkie ciałko trzymane w dłoniach matki. Rozpacz i tragedia bezsilności. Gdy matka patrzy jak jej dziecko odchodzi z każdym dniem i godziną bardziej. Jak wszyscy wokół cierpią i umierają tak samo. Przeżywają tą samą tragedię. Tak wspólni a tak oddzieleni i osamotnieni w cierpieniu. Jak wszystko, cały znany świat ścian, schodów i ulic pochłaniają płomienie. I martwe i jeszcze żywe ciała. Jak kobieta odwraca się po raz ostatni i zostawia za sobą dawne życie. Jak żywa staje się mówcą gdy popioły tragedii przenikają w głąb żywego ciała, pod skórę, w żyły aż do serca i duszy. Ja zaczynają ją otaczać kości i czaszki, jak mary i zjawy stają się coraz bardziej chciwe, dostępne, zauważalne wypełniając żywą, jeszcze ciepłą spopieloną skorupę, coraz łatwiej przenikając przez żywą bramę między światami, zabierając do siebie coraz więcej, kawałek po kawałku, wykradając ciepło żywej, pobierając opłatę za obcowanie z czymś co dla śmiertelników nie powinno być dane, z czymś z czym nie umieli współżyć bez szwanku.


Był tam z nią. Nie była pewna jak i gdzie dokładnie ale czuła jego obecność. Dotyk dłoni, tak ciepłej i żywej, niosącej nadzieję. Trzymał wraz z nią umierające dziecko, serce krwawiło rozpaczą im obojgu gdy czuli jego ostatni dech który przeniósł jego umęczonego ducha do świata popiołu. Czuła jak dzieląc się z nim ciężarem tragedii on bierzę jej część na siebie. Nie była już sama skazana na zimną, pustkę duchów. Byli razem.


U niego też ona była z nim. Pokazał jej. Pięść dorosłego, nieogolonego mężczyzny wrzeszczącego wściekle.Pięść lądując na twarzy. Upadek na podłogę. Poczucie słabości i bezsilności. Bunt i niezgoda rodzący się prawie od razu. Las, zielony, strumień i zamglone góry. Chwile swobody. Pazury. Elita, szacunek, siła. Ale przecież nawet nie wiadomo gdzie ich szukać. Bezsens. Szydera, przecież wszystko jest poukładane. Będzie jak zawsze, jak u wszystkich nie ma co wydziwiać. Poza tym przecież jest taki bez sensu i cherlawy a głupków ciaków na pewno nie biorą. Ogłoszenie na budynku. Pazury! Kłótnia, bójka, łzy, ucieczka. Nigdy nie wracać. Obóz, nadzieja, ale taka trudna selekcja. Tylu kandydatów, tyle sposobów by odpaść, tyle pokus. Święta. Warta. Dyżur. Szósty z rzędu. Sierżant ma wątpliwości. To przesada. Ale są święta. Wszyscy gdzieś jadą albo do kogoś ktoś przyjeżdża. Przepustki, tylu chłopaków prosi by się zamienić bo chce mieć wolne. Noc, gwiazdy, zimny wiatr. Odgłos kolęd i śpiewów, ciepłe wabiące światła. Samotność. Tak gorzka, tak głęboka, tak permanentna. Kumpel na warcie czyta list z domu. Opowiada co tam się dzieje. Przeżywają przez chwilę razem. Robi się nawet miło. Ale w końcu pada to naturalne, kurweskie pytanie. Co za kretyn! Po co się pyta!? Złość, gniew, kolejny dyżur. Aby jakoś zapomnieć coś czego nie da się zapomnieć. Udawać chociaż. Tylko ona. Dziewczyna co prawie się nie odzywa i bez przerwy żuje gumę. Ona też nigdzie nigdy nie wyjeżdża. I do niej nikt nie przyjeżdża. I nikt nie pisze. Nawet głupiej kartki by mieć co przeczytać przed zaśnięciem, co odpowiedzieć kumplowi z warty. Dziewczyna robiąca balona. W drzwiach magazynku do sali gimnastycznej. Pochodzi. Zmieszane spojrzenie, troska i poczucie winy. Mówi coś bez sensu ale miło. Przeprasza, dziękuje, no nie ma sprawy. Robi się nawet miło. Zmieszanie, nie wiadomo co kto ma powiedzieć dalej. W sumie nawet ładna. Skradziony pocałunek. Zaskoczenie. Ale też ma tak samotne i spragnione usta. Wrzask, wstyd, baczność. Instruktor w drzwiach.


Była tam z nim. Pomagała mu wstać z podłogi po ciosie pięści, przeżywała z nim nadzieję i radość po znalezieniu ogłoszenia. Złość i gorycz samotności w tak tragicznie długie świąteczne warty. Bezsensowną nadzieję na list od kogokolwiek który przecież nie nadejdzie. Nikt nie przyjedzie, nie ma do kogo jechać, nikt nie napisze, nie ma do kogo pisać. Była z nim w magazynku sali gimnastycznej gdy całowali się ze sobą choć na tą chwilę dzieląc się z kimś i zwyciężając tak sąsiednią a jednak oddzielną samotność. Razem prężyli się na baczność przed rozgniewanym instruktorem płonąc ze złości i wstydu. Nie był już sam skazany na samotność wart i regulaminów, była z nim. Byli razem.



---




- Ekhm… - obudziło ich grzecznościowe chrząknięcie. Boomer. Więc musieli zasnąć. Para młodych ludzi okrytych śpiworem na podłodze zarobaczonej i zżeranej na żywca terenówki. Metal cierpiał w milczeniu skrzypiąc jedynie odłupywanymi z niezniszczalnym uporem głodnymi szczękoszczułkami. Musieli zasnąć oboje. Czy to jego ukoił do snu jej głos, czy to ją pospał jego łagodny dotyk nie byli pewni ani nie było istotne. Istotne było to, że tu i teraz, na tej żywej od robalowej wykładziny podłodze terenówki dobrze im było ze sobą razem. Ona zasnęła wciąż siedząc na jego biodrach z głową wtuloną w jego ramię. On wciąż mimo snu obejmował ją opiekuńczym gestem. Teraz zgodnie się obudzili tak samo jak wcześniej zgodnie zasnęli. Ile spali? Nie było pewne. Ale pewnie krótko. Za krótko by uznać to za pełnoprawny odpoczynek. Raczej, za przelotną drzemkę.


A mimo tego ten sen ich jakoś zespolił i zestroił we wspólną nutę. Zaraz po przebudzeniu i spojrzeniu na chyba trochę speszoną najemniczkę wzrok wrócił im w naturalnym odruchu ku sobie nawzajem. Nie wyspali się. Nie odpoczęli. Ale przeżyli coś wspólnie razem. Coś co tradycyjnie łączyło się ze związkiem mężczyzny i kobiety. Emi jak ją nazywał Pete czuła się jakaś spokojniejsza. Wyspana w ogóle i ciało zdążyło jej zdrętwieć od tego spania na siedząco ale sen był jakiś kojący. Jakby tak śpiący przy niej mężczyzna odstraszał wszelkie koszmary i chciwe uwagi nawet we śnie duchy. Jakby się zlękły, że teraz San Marino jest silniejsza uskrzydlona tak dawno uśpioną i prawie zapomnianą gamą emocji. Nix z bliska puścił jej oczko i na chwilę zetknął swoje usta z jej ustami zupełnie jak to kiedyś pary robiły na filmach i podobno nie tylko na filmach.


- Co jest Boomer? - spytał Pazur przecierając dłonią swoje oczy i wygrzebując z nich śpiochy.


- Na drugim brzegu jest jakiś ruch. Przyjechał hammer i ciężarówka. Żołnierze. Z dziesięciu, może tuzin. Widziałam tych z Łosia. Tego z okiem co tam oberwał od kutrów przy nabrzeżu, tego z uchem i granatnikiem i tą zastępczynie szeryfa. Żołnierze wynosili jakieś ciała z domu. Nie wiem czy żywe czy nie. Potem pojechali wszyscy do centrum. - Boomer swoim smutnawym, stonowanym głosem opowiedziała co widocznie właśnie widziała na zewnątrz. Złapała jakiegoś biegającego po szybie inekta i przypatrywała mu się chwilę.


- Dzięki Boomer. - Nix westchnął i skinął głową wyciągając swoje ramiona szeroko. - Ale nie musiałaś tu schodzić. Mogłaś powiedzieć przez radio. - powiedział gdy skończył się przeciągać i spojrzał lekko przechylając głowę w stronę żującego gumę Pazura.


- Próbowałam. Ale radio mi siadło. Pewnie przez te cholery. - najemniczka nie spojrzała na Nix’a tylko kiwnęła głową w stronę wierzgającego w jej palcach insekta.


- Pokaz te radio Boomer. - Pazur w czapce machnął przyzywająco na Pazura żującego gumę i ta podała mu swoje radio. Nix pstrykał chwilę i coś sprawdzał ale radio nadal pozostawało głuche. Jakby dla pewności pstryknął swoje jakie miał zamontowane przy piersi i od razu rozległ się charakterystyczny odgłos eteru. - Pewnie to byli ci z łódki o których mówił szeryf Dalton. Ta trójka też by się zgadzała. No to brakuje nam jeszcze czterech. My mamy jednego. - Nix mówił jakby podsumowywał znane dane. Przy okazji wyjął multitool z kieszeni, z niego wydłubał gadżet do odkręcania śrubek i po kolei zaczął otwierać radio.


- Nie widziałam ruchu na rzece ani w pobliżu. - Boomer dodała swoje spostrzeżenie i jakoś nie zabrzmiałoby spodziewała się odmiany sytuacji względem zaginionych żołnierzy Nowojorczyków.


- Jeśli tamci zabrali wszystkich którzy dotarli do tamtego brzegu a my nie mamy tutaj nikogo prócz tego pyskacza w furgonetce no to zostaje rzeka. - Pazur pokręcił głową jakby musiał powiedzieć smutną oczywistość na głos. W taki mróz szanse przeżycia kogoś tyle godzin w tak zimnej wodzie graniczyłyby z cudem.


- Myślę, że oni mają snajpera. - powiedziała ni z gruchy ni pietruchy najemniczka której pracujące przy krótkofalówce dłonie Nix’a zdawały się przyciągać. Mimo to cały czas żuła gumę i trzymała w palcach schwytanego insekta.


- Kto ma tego snajpera? Ci z NYA? - Pazur na chwilę podniósł głowę ku drugiemu Pazurowi stojącemu wciąż w drzwiach.


- Nie. Nie wiem. Może i mają. Nie znalazłam żadnego. Ale nie, chodzi mi o tych Runnerów. Tam ktoś był myślę, że to snajper. Widziałam z dachu. Wysiadł przez tylne drzwi. Ubrany w maskującą siatkę i z karabinem z lunetką. Potem odłączył się od wszystkich i myślę, że poszedł nas filować. Straciłam go z oczu. Nie mogę go namierzyć. Schowałam się bo nie wiadomo co zrobi. -
Boomer żuła gumę i mówiła. Robal chyba jej się znudził bo stuknęła jego główką o szybę. Obejrzała jak wygląda po tym zderzeniu. Łapki wciąż przebierały choć teraz bardziej desperacko i chaotycznie.


- No. To wygląda jak snajper. Jak go zgubiłaś. - Nix spoważniał i podrapał się kciukiem po brodzie. - No tak, pewnie zabezpiecza teren. Dobrze, że się schowałaś Boomer. Myślisz, że ma nocny sprzęt? - Pazur spojrzał na Boomer pytająco. Ta skrzywiła się jakby rozmowa zaczynała jej ciążyć. Stuknęła szybko dwa razy dużo mocniej w szybę trzymanym robalem. Cały front pancerzyka rozmazał się kleksem po szybie. Pazur w czapce wywalił jakiś paproch wyglądający na owadzią wylinkę i wysypał jakiś kawałek luźnej blaszki.


- Pewnie coś ma jeśli po prostu nie poszedł się urwać. Za daleko odszedł by coś widział na zwykłą lunetkę w taką pogodę. -
oceniła najemniczka i cisnęła truchełkiem z plastiku na beton rozgniatając resztkę robala wojskowym butem.


- Dasz radę jakoś go namierzyć? - Nix po namyśle wrócił do przeglądania radia. Sięgnął do jakiegoś pojemnika co wyglądał na zbiór złomu i części wszelakich i zaczął grzebać w nim i w tych kawałkach metalu i tym robactwie co go konsumowało.


- Nie wiem. Może. - baloniara wzruszyła ramionami odpowiadając raczej obojętnym głosem. - Hej Nix… - zaczęła skubiąc nerwowym ruchem swoje ciemne włosy.


- No? - zapytany nie był zbyt rozmowny bo właśnie pospołu z multitoolem siłował się z jakąś blaszką by ją odciąć czy przyciąć.


- Osłaniałam cię Nix! - Boomer prawie krzyknęła tym razem dla odmiany bardzo przejętym głosem patrząc wprost na twarz drugiego Pazura. Ten syknął bo nagła gwałtowność koleżanki spowodowała, że zaciął się ostrzem w palec. Nie zdążył nic odpowiedzieć bo Boomer zaczęła się chyba tłumaczyć dalej. - Wszystko widziałam z dachu! Jakby wyskoczył do ciebie z nożem albo pistoletem to bym strzeliła! Z tej odległości bym nie spudłowała! Ale widziałam cię… Chciałeś bym nie strzelała… Ale mówię ci Nix jakby coś ci wyskoczył to i tak bym strzeliła… Nikt na mnie nie patrzył raz bym na pewno zdążyła strzelić. Dlatego zgubiłam tamtego. Bo przestałam go obserwować. - Boomer wyrzuciła z siebie głosem gęstym od emocji ale z każdym kolejnym zdaniem głos i wzrok zaczynał wracać jej do smutnawej i stonowanej normy. Brzmiało z początku jak troska i szczera więź łącząca z bliskim człowiekiem ale z czasem zeszło w stronę jakby się tłumaczyła albo nie rozumiała czegoś.


- Dobrze, zrobiłaś Boomer. Nie chciałem byś strzelała bo właśnie widziałem, że ma puste łapy. No co by mi zrobił? W pysk dał? Od tego się nie umiera. A jak byś strzeliła no to… - Pazur starał się uspokoić Pazur pozytywnym słowem i zdrowym rozsądkiem. Nie dokończył ale jakby zareagowała horda Runnerów na strzał w szefa nie było zbyt trudne do przewidzenia. - Dobrze zrobiłaś Boomer. Widzisz? Nie strzeliłaś i wszyscy jesteśmy cali. - uśmiechnął się przeciętymi i już nieźle spuchniętymi wargami Pazur. Zabrzmiało dość pociesznie i na Boomer chyba podziałało uspokajająco. - Chodź Boomer, nie stój tam tak. Chodź do nas, ogrzejesz się. - Pazur zachęcił gestem Pazura i ta po chwili wahania weszła do środka siadając na przyburtowej ławeczce terenówki. Wewnątrz nawet gdy spora część ciepła uciekała przez rozbite w kraksie okna to i tak musiało być dużo cieplej niż na zewnątrz.


Chwilę trwali w milczeniu gdy Boomer jak sroka w gnat obserwowała jak Nix zmaga się z naprawianiem radia. Już dociął chyba co trzeba i teraz sapał i stękał gdy chyba próbował już w te radio wszystko poskładać w całość.


- Słuchaj Nix. A możemy tutaj zostać? - spytała w końcu siedząca na ławeczce dziewczyna. Schyliła się gdzieś w kąt i sięgnęła po coś a gdy jej ramię wróciło trzymało butelkę jak od wina. Już po części zaczętą.


- Tak zostaniemy. Spróbujemy z tymi kutrami. Szef mówi, że to dobry plan więc pewnie jest tak dobry jak się da. Wiesz, załatwimy te kutry to tu nie będą do nikogo strzelać. - Nix mówił trochę niedbałym i rozkojarzonym tonem gdy coś tam w radio się chyba zacięło czy utknęło i aż się spocił od wysiłku dosztukowania w całość zepsutego mechanizmu.


- Aha. - kiwnęła głową dziewczyna i siedziała na ławeczce tym razem wpatrzona w trzymaną butelkę. - A tak potem? Moglibyśmy tu zostać? Wiesz, tak na dłużej. Po co mamy gdzieś wracać jak i tak już jesteśmy Pazurami? - dziewczyna znów jakby zaczęła się tłumaczyć widząc jak Nix zaczął kręcić głową ledwo powiedziała swoje pomysły.


- To tak nie działa Boomer. Musimy wrócić bo właśnie jesteśmy Pazurami. Musimy uporządkować nasze sprawy. Nie możemy zwiać jak jakieś obszczymury. To wino? Dobre jakieś? - Nix tłumaczył chyba coś oczywistego sądząc z łagodnego tonu jaki przyjął. Zerknął jednak żurawiem w stronę najemniczki i spytał o trzymaną butelkę na koniec.


- Tak. Całkiem dobre. Alice zostawiła. Opijałyśmy awans na Pazura. Chcesz trochę? - najemniczka kiwała głową gdy Nix tłumaczył swoje jakby od razu przyznając mu rację. Ale nie do końca co i w tym ruchy głowy i minie można było dostrzec. Nix skinął głową więc Boomer wyjęła korek i podała mu butelkę. - Ale Nix po co mamy wracać? Szef nas puścił kantem. Od samego początku. Teraz nie jest już naszym szefem tylko nie wiadomo kim. Ale jednak zrobił nas Pazurami. Nawet dystynkcje już mamy. To powiedz Nix, po co mielibyśmy wracać? Szef nas zwolnił ze służby, powiedział, że misja się nie udała i on sam się teraz zajmie Alice i tym Bunkrem. No to co my teraz mamy robić dalej? Po co mamy wracać do bazy? Ja bym wolała tu zostać. A co? Ty byś nie chciał? - w głosie najemniczki dał się słyszeć upór i bunt. W tej jej smutnej i przygnębionej wersji ale wymieniała całą litanię która nie brzmiała ani wesoło ani optymistycznie powodów do dumy Boomer chyba też nie widziała. Na końcowym pytaniu Nix podniósł głowę znad radia i spojrzał tęskniącym spojrzeniem na Emily. Zwlekał chwilę z odpowiedzial. Upił wina łyk przełykając wraz z nim żal i smutek i przekazał je czarnowłosej już Runnerce.


- Chciałbym Boomer. - powiedział wzdychając ciężko wciąż wpatrzony w twarz szamanki. - Ale nie możemy. - lekko wzruszył ramionami na chwilę spuszczając głowę na trzymane w ręku zepsute urządzenie. - To byłaby dezercja Boomer. Dezercja na polu walki. Wiesz jak to traktuje regulamin. Mamy kontrakt Boomer. Nie możemy robić co chcemy i gdzie chcemy. Chciałbym Boomer ale mamy kontrakt. Musimy go odsłużyć. Dopiero wtedy będziemy wolni. - świeżo upieczony podporucznik Pazurów mówił tak jakby mu ten fakt nagle zaczął wybitnie ciążyć. Wpatrywał się niechętnym wzrokiem w biegające po śpiworze robale.


- To pięć lat Nix. Parę tygodni temu było nas pół tuzina Nix. I szef. Zobacz jedna misja i zostało nas dwoje. A pięć lat? Daj spokój Nix… - Boomer zamilkła uciekając spojrzeniem gdzieś na przednie okno z rozsypanymi, szklanymi odłamkami na masce jednakowo oblezionych przez biegające robactwo. - Widziałeś w bazie ilu jest weteranów po pełnym kontrakcie. I zresztą. Jacy oni są? Popaleni, wypaleni, kalecy, bez twarzy, oczu, rąk, nóg… Ja nie chcę tak skończyć Nix. Chcę mieć dom i rodzinę. Taki jak kiedyś u nas w domu miałam. Ale swój. Ze swoim facetem. I swoim dzieckiem. Chociaż jednym. Chciałabym w końcu zajść w ciążę, nosić ją i urodzić. A potem mieć tego dzieciaczka i karmić go i ubierać, przewijać. Jak moja mam. I siostry. I moje znajome. I koleżanki. Znaczy jak jeszcze miałam i w domu byłam. Nie chcę być jakaś dziwna. Chciałabym być takie jak one. Tylko tyle. Nie chcę wiecznie latać z karabinem Nix. - Boomer jak na nią mówiła całkiem sporo cały czas zapatrzona gdzieś przez przednia szybę. Nix słuchał i chyba niezbyt wiedział co odpowiedzieć. Wydawał się jednak być zaskoczony takim obrotem sprawy. Przymknął oczy i podrapał się po nasadzie nosa.


- Po konrakcie Boomer. Teraz nie możemy. Potem. Przykro mi Boomer ale tak jest. Siedzimy na tym samym wózku. - młody Pazur rozłożył bezradnie ramiona kręcąc głową jakby rozumiał ból i tragedię kobiety siedzącej na przeciwko niego na ławeczce pożeranej przez robale terenówki ale nie wiedział jak jej pomóc. Boomer spojrzała na niego z góry jakimś nie odgadnionym wzrokiem.


- A jakbyś sam wrócił? No wiesz, ty umiesz gadać. Coś byś im wymyślił przecież. - spytała prosząco patrząc na partnera.


- Dlaczego tak ci zależy Boomer? Co się stało? - Nix wahał się ale zamiast odpowiedzieć sam zadał pytanie.


- Rozmawiałam z Alice. Powiedziała mi dużo rzeczy. Jakoś jak się napije to nawet normalnej gada a nie jak zawsze. Nie wszystko i tak zrozumiałam ale powiedziała, że by mnie tu przyjęli. I że ten Paul nie jest taki zły. Mamę ma i ona robi dobre naleśniki. Ja też umiem robić naleśniki Nix. - najemniczka podniosła głowę ze swoich dłoni na twarz najemnika i nawet pozezowała na szamankę jakby podkreślić ten swój atut. - I mówiła jeszcze, że on i ten drugi to są tacy specjalsi u tego Guido. I zobacz no póki ten ich szef nie przyjechał to z nimi dwoma wszyscy gadali. Z takim zwykłym to chyba by tyle nie gadali. No sam powiedz Nix. - Boomer znów przyjęła ton jakby zaczeła się tłumaczyć. Poruszanie tematu jednego z Bliźniaków chyba sprawiało, że czuła się niezręcznie. - I mówiła jeszcze, że mnie zostawisz. - dopowiedziała jakby na koniec to co ją bolało najbardziej.


- Co?! Nie no Boomer weź przestań z tymi głupotami! Nie zostawię cię, nie bój się! Nie wiem co tej Alice strzeliło do głowy ale to jakaś brednia! Nie zostawię cię Boomer no coś ty. Wiesz, że ja nikogo nie zostawiam jak kogoś lubię nie? Albo jak jest w moim oddziale. A ty przecież jesteś i to od samego początku. Daj spokój Boomer nie słuchaj takich głupot. - Nix słuchał z dość niewyraźną minął relacji Boomer o jej rozmowie z rudą lekarką i chyba niezbyt wiedział jak i co ma odpowiedzieć. Dopóki najemniczka nie doszła do tego, że ich drogi się rozejdą wedle słów Alice. To chyba ruszyło Pete’a na serio bo zareagował jak dźgnięty nożem. Rozejrzał się po garażu chaotycznym spojrzeniem jakby chciał zaraz namierzyć wspomnianą lekarkę ale zaraz znów wrócił do siedzącego obok Pazura. Tłumaczył jej wpierw gniewnie gdyż pomysł Alice o jakim mówiła brunetka chyba go wkurzył ale w miarę jak mówił uspokajał się i złość przechodziła w bardziej troskliwy ton. Wychylił się nieco do przodu i złapał błądzącą bez celudłoń Boomer w geście otuchy i pocieszenia. Dłoń najemniczki chętnie przyjęła ten dotyk i oplotła jego dłoń drugą dłonią.


- Ale dotąd byliśmy kadetami Nix. A teraz ty jesteś oficerem a ja trochę starszym szeregowcem. A oficerowie i szeregowcy to wiesz, inna bajka. - Boomer popatrzyła smutno i poważnie na twarz Nix’a na co ten oblizał wargi choć nie zaprzeczył od razu. - I mówiła, że teraz będziesz oficerem, takim prawdziwym jak szef. I, że szef cię szkolił na swojego zastępce. Do sztabu i w ogóle. Że pójdziesz w te kariery i sztaby a tam nie ma miejsca dla szeregowców. Wiesz jak jest. No i mnie zostawisz. - brunetka wzruszyła ramionami gładząc palcami dłoń Nix’a jakby chciała się naiceszyć tym dotykiem póki jeszcze choć przez chwilę są razem. Przez chwilę milczeli oboje i słychać było tylko chrobot insektów i nieśpieszne mielenie balonówy szczękami dziewcyzny.


- Daj spokój Boomer. To może coś, tam kiedyś tam. Na razie jest tu i teraz, jesteśmy razem i trzymamy się razem. Jak zawsze. Wrócimy do bazy to się zobaczy. Poproszę by cię przydzielili do mojego oddziału. Wiesz, jako dowódca to mam na to jakiś wpływ kim dowodzę. - Pazur siedzący na podłodze mówił starając się przekonać Pazura siedzącego na ławeczce terenówki. Ta kiwała głową czasem pykając balona i wpatrzona w trzymaną przez siebie jego dłoń. Nix jednak chyba nie mógł odmówić całkowicie braku logiki w wywodzie drugiego Pazura bo do tego nie nawiązywał.


- Ale ja bym chciała tu zostać Nix. - powiedziała w końcu Boomer. Podniosła glowe by spojrzeć na siedzącego na podłodze i rozłożonym śpiworze Pazura. - Chciałabym spróbować Nix. Może coś wyjdzie. - poprosiła spojrzeniem i głosem dziewczna siedząca na ławeczce.


- Spróbować? Co chcesz spróbować Boomer? Z tym wygolonym palantem co mu dałaś kurtkę? Z tą bandą w skórzanych kurtkach? - Nix wydawał się być pełen niedowierzania i złości na postawę drugiego Pazura. Cofnął rękę by wskazać przez wybite okna by wskazać na kręcących się za oknem Runnerów w tym jednym kulejącym w panterkowej kurtce i podgolonej głowie. Boomer powtórzyła spojrzenie i przez chwilę wpatrywała się smętnym wzrokiem w tym samym kierunku.


- Naprawdę myślisz, że to palant Nix? Taki zwykły palant? Alice mówi, że nie jest taki zły. A ty? - zapytała w końcu kobieta i wzrok z głębi garażu wrócił jej z powrotem na Nix’a. Czekała co powie jakby id tego uzależniała dalsze swoje decyzje. Nix wyraźnie przyklapł od tego intensywnego spojrzenia tak rzadkiego u Boomer i świadom tego krytycznego momentu. Nie odpowiedział wyraźnie od razu tylko wrócił do składania krótkofalówki w całość.


- Alice jest Runnerem. Gada i robi wszystko na ich korzyść. Jak ci namiesza w głowie byś z nimi została to ich wzmocni. Okey nas chyba też lubi ale jak jest na noże i topory to ona zawsze przeważa na ich korzyść. Więc wiesz Boomer miej to na uwadze jak z nią gadasz. Miła, fajna, zabawna, dużo gada, czasem jest jak dziecko, że ciężko traktować ją poważnie no ale jednak jak co to jest po ich stronie. Się weźmiesz i spróbujesz z tym palantem a ja mam wtedy dezercję w oddziale. I co wtedy Boomer? Mam przyjść po ciebie jak po dezertera? - Nix mówił szybko z wyraźnie jakoś dziwnie głośno trzaskając i wciskając elementy obudowy krótkofalówki na miejsce kończąc ją składać. Na końcu gdy mówił o dezercji spojrzał na leżący opodal karabin. Boomer też na niego spojrzała w zamyśleniu. Takie traktowanie dezercji chyba im obojgu nie było na rękę ale oboje liczyli się z takim rozwiązaniem.


- Naprawdę myślisz, że to palant? - spytała w końću po chwili milczenia najemniczka. Pytała jakby już pogodziła się z jakąś nieprzyjemną myślą w której musiałaby zrobić coś czego nie chce ale musi.


- Nie wiem Boomer. Strzelałem się z nim a nie gadałem. Jak z nim, właściwie z nimi obydwoma gadam to mnie wkurza. Taki typowy gangeros na których tacy jak my działamy jak płachta na byka. O oni na mnie. - Nix prychnął wciąż niezadowolonym głosem i prztyknął jakimiś pokrętłami. W radio zabrzęczał szum eteru. Nix popukał palcem w swoje radio co powtórzył głośnik trzymanego w dłoniach radia Boomer. - Zrobiłem ci te radio ale nie wiem ile wytrzyma. Moje też nie wiem jak długo. - powiedział już neutralnym głosem podając drugiemu Pazurowi radio a ta zaczęła je wpinać w swoje oporządzenie.


- Więc po prostu taki zwykły palant? - spytała smutno i z wyraźnie słyszalnym rozczarowaniem w głosie dziewczyna w panterce.


- Kuwa mać! - sapnął ze złością Pazur kopiąc burtę terenówki. Robale odpadły od trafionego miejsca a osłabiona blacha zostawiła dziurę i wgięcie w metalu gdy kawałek tej blachy odpadł na podłogę. - Nie. Nie taki zwykły. - przyznał w końcu niechętnie Nix obejmując swoje kolana ramionami. - Jak cię wywaliłem z szoferki i zobaczyłem Alice to tam skoczyłem. Oni wszyscy nadal skołowani byli po flashbangu. Chciałem ją złapać i zawinąć tak jak i ciebie. Ale on był bliżej i złapał ją pierwszy. Bałem się, że się nią zasłoni. Wiesz jak to z tymi bandytami pod ogniem. Różnie im odwala. Miałbym ciężki strzał by musiałbym rozwalić mu łeb. Ona jest niższa więc tylko ten durny łeb by mu wystawał. Nie miałbym właściwie wyjścia. - wzruszył ramionami Nix jakby się tłumaczył. - Ale nie. On się nią nie zasłonił Boomer. To on zasłonił ją jakby myślał, że do niej będę strzelał. Wystawił się na cel bo tam nie było za czym się schować. Zaczął sięgać po pistolet. Kazałem mu przestać ale nie posłuchał. Więc strzeliłem. Dlatego strzeliłem mu w nogę a nie gdzie indziej. No i z opisu i tego co Alice krzyczała domyśliłem się, że to ten jeden z tych Bliźniaków o których tyle gadała. Bo tak to strzelałbym w środek sylwetki. Łatwiej i pewniej bo pancerza nie miał. - podporucznik Pazurów zrelacjonował jak to wyglądał przebieg akcji przy komisariacie szeryfów z jego punktu widzenia. - Więc nie taki zwykły palant, nie każdy by miał jaj by pod lufą zasłaniać kogoś swoją klatą. - przyznał w końcu zamyślonym głosem. - Potrafi być odważny gdy tak nie głupkuje jak zazwyczaj. Zwłaszcza jak chyba na kimś mu zależy. Ale Boomer oni się z Alice kumplują a z tobą nie wiem czy mu na tobie zależy czy chce sobie nową laskę przelecieć. A ty chcesz zaryzykować bycie Pazurem dla niego? Dezercję? - Nix pokręcił głową z niedowierzaniem i podniósł ją by spojrzeć na siedzącą na ławeczce najemniczkę.


- Ja bym chciała spróbować Nix. Możesz coś wymyślić? - Boomer która przed chwilą wydawała się przybita i zrezygnowana teraz wyglądała na wręcz uskrzydloną gdy usłyszała opinię drugiego Pazura o Paul’u. Na koniec teraz ona prosząco położyła dłoń na jego dłoni złożonej na jego kolanach.


- Rany Boomer… - jęknął Nix kręcąc głową. Popatrzył na dłoń najemniczki złożoną na jego dłoni, na twarz milczącej dotąd czarnowłosej Emily i w końcu na zarobaczony sufit terenówki. - Pogadam z szefem. - westchnął w końcu patrząc na sufit wozu.


- Dlaczego? Przecież już nie jest naszym szefem. - Boomer poruszyła się niepwenie gdy padło imię szefa.


- Może coś wymyśli. Jak nie to i tak pewnie domyśli się co jest grane. Ale może wymyśli jakiś trik. Jak nie no to spróbujemy jakoś sami to załatwić. - powiedział w końcu najemnik ocierając twarzy zmęczonym gestem i podnosząc się do pionu. Wstając pocałował w przelocie Emily - Nie uwierzysz, jaki dziwny sen miałem. Później ci opowiem. - szepnął do niej gdy na chwilę jego twarz zatrzymała się przy jej twarzy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-02-2017, 14:18   #508
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 66 2/2

Alice Savage




- No to ja mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia. - powiedział Dalton podchodząc do rozmawiającego Guido i szefa Pazurów.


- No cześć Dalton. Kupę lat. Jak leci? Jak żona, jak dzieci? - Guido wyszczerzył się prowokująco do szeryfa okazując ten swój typowy, bezczelny ton i uśmiech.


- A ja właśnie w tej sprawie. - szeryf pokiwał głową chyba nie uznając powitania szefa mafii za zabawne czy przyjazne. Spojrzenie i ton głosu Chebańczyka od razu nie nastrajał zbyt optymistycznie. Dalej to co mówił szeryf nie odbiegało jakoś specjalnie od tego co Alice słyszała wcześniej w furgonetce gdzie rozmawiali. Chebańczyk mając okazję uderzyć bezpośrednio z ultimatum do adresata zrobił to. Szef mafii słuchał ale patrzył na niego tak ironicznie, że dał skończyć Daltonowi ale odpowiedź odmowna chyba nikogo nie zaskoczyła.


- Pogięło cię Dalton? Mam ci wydać swoich ludzi byś się w sąd pobawił? Chyba się zapomniałeś Dalton. Siedzisz tu i kogucikujesz w tym swoim kurniku bo tak mi pasuje. Przestanie to cię powiedzmy, że odwołam. - Guido zdawał się być albo zirytowany albo rozbawiony tonem i postawą Chebańczyka. Dał mu powiedzieć swoje ale odpowiedzi domowej można było się spodziewać już w trakcie gdy szeryf przedstawiał swoją sprawę. Szef mafii nie miał zamiaru pójść szeryfowi na jakiekolwiek ustępstwa. Bez tego cała “zabawa w sąd” mogła zostać jedynie w sferze fantazji i teoteryzowania.


- Ah tak? - szeryf pokiwał głową ale odpowiedział raczej spokojnie. Nie wyglądał ani na zdziwionego ani zaskoczonego taką odpowiedzią. Raczej na kogoś komu rozmówca właśnie potwierdził najbardziej przewidywalny wariant. - No dobrze. - Dalton zdjął kalepusz i podał go stojącemu obok Eliott’owi. Ten uniósł brew w zdziwieniu ale wziął od niego nakrycie głowy. - W takim razie. - szeryf ściągnął kurtkę i wyglądało, że mimo wszystko ma jeszcze coś do powiedzenia w tej sprawie. Eryk i Eliott spojrzeli na siebie niewiele rozumiejącym wzrokiem gdy odbierali kurtkę od szefa. - Skoro nic nie mogę zrobić jako szeryf. - szeryf odpiął z koszuli odznakę i podał Eliottowi kawałek złotej blaszki. Ten ruch u dwóch zastępców wywołał już prawie popłoch. Guido i Runnerzy też wydawali się być zafascynowani tym widowiskiem czekając na wielki finał. - A jest zbrodnia więc musi być kara i coś musi być zrobione. - powiedział spokojnie szeryf odpinając pas z tym całym policyjnym oporządzeniem. Ludzie patrzyli na niego z ciekawością która rosła i rosła. Dalton zachowywał się jak w klasycznych przygotowaniach do bójki choć chyba nikt nie miał pomysłu z kim miałby walczyć. Przecież Runnerów była cała banda.


- W takim razie skoro nic nie mogę zrobić jako stróż prawa to nadal mogę coś zrobić jako ojciec zaatakowanej rodziny. - sapnął ze złością szeryf i zrobił parę kroków patrząc rozzłoszczonym wzrokiem na szefa mafii. - Krew nie woda. - warknął do niego nieprzyjenie patrząc podobnie. Guido nie odzywał się i wyglądał jakby zastanawiał się nad słowami szeryfa. Reszta Runnerów, Pazurów, Chebańczyków przyglądała się z napięciem i oczekiwaniem jak to się zakończy. Szeryf ich wszystkich zaskoczył, tego się po nim chyba nikt nie spodziewał.


- Ty! Ty tam byłeś Taylor! Stawaj! - wrzasnął nagle na cały garaż szeryf wskazując na łysego Runnera z ręką na temblaku. Taylor wydawał się zaskoczony kompletnie, że nagle szeryf przypiął się do niego a pośrednio uwaga wszystkich skierowana została na niego. Przez tłum Runnerów przeszedł cień śmiechów. Akurat Dalton wybrał sobie chyba jedną z najmniej odpowiednich osób do szukania sprawiedliwości. Starszy krzykacz z brzuszkiem, z nałożonymi bandażami, nie wydawał się poważnym zagrożeniem nie tylko dla Pittbulla ale i pewnie dla większości z nich. Zwłaszcza jak sam pozbył się odznaki i broni.


- Życie ci niemiłe dziadku? - Taylor odpowiedział szczerząc się bezczelnie do rozgniewanego szeryfa. Spojrzał jednak pytająco na szefa.


- Idź, zrób mu dobrze jak tak się domaga. Upuści mu się krwi to może zmądrzeje i się uspokoi. - Guido wreszcie nonszalancko się uśmiechnął gdy sprawa zaczęła się wyjaśniać. Taylor co prawda wciąż miał półtorej ręki właściwie sprawnych ale i tak jego umiejętności spuszczania łomotu były znane. Wynik więc wydawał się nawet nie wart zakładów. A pobity Dalton mógłby sobie potem ukoić żal, że zrobił co się dało no ale nie dało się. Odmówić zaś tak oczywistego wyzwania byłoby ani mądre ani dobre w bandzie Runnerów. Zwłaszcza rzucone przez stróża prawa i to takie niezbyt poważnie w tej chwili wyglądającego.


Taylor rzucił temblak by mu nie przeszkadzał i stanął przed szeryfem w klasycznej pozie do pojedynków. Ludzie otoczyli ich kółkiem i zaczęły się zwyczajowe okrzyki zachęty, pogróżki, niewybredne żarty. Guido wydawał się być pewny wyniku i ze spokojem czekał na rozpoczęcie walki z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem. Walka się zaczęła szybko gdy Taylor ruszył na Daltona jakby chciał go rozgnieść samą, swoja masą i prawie równie szybko się skończyła. Gdy już miał zdzielić bezczelnego Chebańczyka ten zrobił jakiś myk. Alice już raz widziała taki myk. Kilka dni temu o mrocznym jeszcze poranku, na parterze w kuchni Saxtonów gdy Brian jakoś tak dziwnie skoczył, zawinął się i upadł razem z Taylorem. A po tym ataku Pittbull wyszedł z uszkodzonym barkiem. Teraz szeryf też okazał się zaskakująco szybki i gibki. W twarzy Taylora zabłysło na moment spóźnione zaskoczenie, zrozumienie i strach gdy widocznie też rozpoznał ten manewr ale już nic nie mógł zrobić. Upadli obaj z szeryfem na zarobaczony beton i przez garaż rozległ się wrzask boleści Taylora.


- Złamał mi rękę! Skurywysn złamał mi rękę! - zawył rozpaczliwie tarzający się po betonie Taylor. Było tym bardziej tragiczne czy złośliwe, że szeryf przetrącił mu ostatnie, sprawne ramię. Teraz posługiwanie się czymkolwiek było dla zastępcy szefa mafii kłopotliwe gdy obie ręce miał przetrącone. Szeryf powoli wstał a wśród Runnerów po pierwszym zaskoczeniu czy nawet szoku z takiego wyniku walki zagrały złe emocje. Bardzo złe. Dłonie zaczęły szukać klamek, noży i łomów, usta zaczęły słać pogróżki i przekleństwa na stającą pośród okręgu samotną postać w policyjnej koszuli. Coraz więcej osób i coraz częśiej patrzyło na szefa bandy by dał im zezwolenie na zrobienie porządku z bezczelnym gliną. Guido też wydawał się zaskoczony takim obrotem sprawy. Podbiegł do leżącego Taylora i poklepał go po ramieniu, kazał mu się trzymać i tak z bliska bardziej zachowywał się jak kumpel niż jak szef i wódz bandy. Wstał w końcu i podszedł z groźnym spojrzeniem mierząc szeryfa.


- To jeden. Nie by tam sam. Daj mi resztę. - wycedził do czarnowłosego mężczyzny w skórzanej kurtce Dalton. Przez chwilę obaj patrzyli na siebie w milczeniu mierząc się złymi spojrzeniami.


- Hej Guido! Nie ma co się z nim bawić! Rozwalmy gnoja! Daj nam go rozwalić! - z tłumu trzymanych w złości i niecierpliwości Runnerów poleciały propozycje szybkiego załatwienia problemu. Podobnie jak wcześniej Nix tak i teraz Dalton czy ktokolwiek, nie miałby szans stawiać realnego oporu całej bandzie i wszyscy zebrani zdawali sobie z tego sprawę.


- Nie! Krew nie woda! Jako pies niech spierdala! Ale jako ojciec ma prawo! Ojciec to ojciec! - krzyknął w końcu Guido obwieszczając w końcu swoja decyzję. Przez falę gangerów przelała się fala niechęci, rozczarowania ale częściowo i zrozumienia. - Załatwcie go. - mruknął ciszej do Bliźniaków wskazując kciukiem za siebie na stojącego szeryfa a samemu chwytając z nimi Taylora by odciągnąć go nieco dalej od tej improwizowanej areny.


- Ty kaleczniaku tu zostań i zobacz jak sprawę załatwiają prawdziwi mężczyźni. - Hektor nie powstrzymał się oczywiście przed kolejną dawką złośliwości pod adresem odwiecznego wroga zakładając kastet na rękę.


Walka Daltona z Hektorem była zdecydowanie dłuższa i wzbudziła wiele aplauzu ze strony kibicujących mu członków bandy. Zastępcy podobnie kibicowali szeryfowi ale ich głosy tylko czasem przebijały się przez wrzaski gangerów. Wyglądało, że Hektor ma świadomość już z kim walczy i był otrożny. Stawiał na młodość i szybkość co zaczęło przynosić efekty. Pięść z kastetem to wojskowy bucior co chwila lądowały na Daltonie. Latynos uderzał szybko i odskakiwał poza zasięg morderczych chwytów i trików szeryfa. Temu większość z nich udawało się zablokować przyjmując na ramiona co niezbyt jakoś go ruszało ale sam zaczął sapać jak lokomotywa mając trudności z utrzymaniem tempa młodszego mężczyzny. Nawet jeśli udawało mu się zepchnąć go do defensywy tak, że ten się cofał to było to raczej chwilowe. W końcu Latynosowi udało się przebić przez obronę starszego mężczyzny i zdzielił jego bok potężnym uderzeniem kastetu. Trafionym szeryfem zachwiało i jęknął boleśnie. Tak potężny cios miał szansę zakończyć walkę. Runnerzy wrzasnęli rozdzierająco czując już zwycięzstwo w powietrzu dla odmiany ibydwaj zastępcy szeryfa znieruchomieli patrząc z przerażeniem jak Chebańczyk się chwieje i krzyczy z bólu. Hektor jednak nie kończył jeszcze. Czując słabość przeciwnika trzasnął go kastetem w twarz i słaba chrząskta nosa momentalnie rozbryzgła się czerwoną krwią a głowa szeryfa odkoczyła do tyłu. Zachwiał się i prawie upadł ostatecznie łapiąc równowagę tuż prz betonie gdy przyklęknął na jedo kolane. Latynos jednak nie ustępował i zrobił ten krok czy dwa, złapał głowę szeryfa i chyba przymierzał się wykończyć go kopnięciem kolanem w twarz co miało juz szansę powalić przeciwnika ostatecznie. Garaż zawrzał entuzjastycznymi wrzaskami Runnerów gdy spodziewali się epickiego finishera. I finisher był choć kompletnie inny niż zakładali. Hektor na chwilę łapiąc Daltona sam znieruchomiał i wszedł w zasięg chwytów i trików szeryfa. Ten nie próbował się bronić czy zasłaniać tylko zaatakował. Jakoś owinął się wokół nogi Latynosa przez co ten stracił równowagę i upadł plecami na beton. Dalton zaś wykorzystał moment i przekręcił nogę Latynosa aż ta chrupnęła w kolanie a Hektor zawył boleśnie w agonii.


Przez garaż przez moment przetoczyła się cisza. Wszyscy umilkli i wydawało się, że tylko słychać wrzask okaleczonego właśnie Latynosa i ciężko zawalony krwią oddech Daltona. W końcu szeryf powstał zostawiając na betonie trzymającego się rozpaczliwie za ciężko kontuzjowane kolano Runnera a głos wreszcie się komuś odetkał. Para zastępców szeryfa wdarłą się wreszcie, wyrzucjac ramiona w górę, skacząc i ściskając się od wstrzymywanych dotąd emocji. Przez tą jedną krótką chwilę byli we dwóch głośniejsi niż cała banda nagle ucichłych Runnerów. Dalton wstał a Hektor nie. “Dziadek” pobił właśnie dwóch z nich z których każdy zdecydowanie zawyżał ich średnią uliczną w tej dziedzinie. Co prawda wyglądał jakby sam miał się zaraz przewrócić, zwłaszcza jak roztrzaskana twarz wyglądała jak krwawa miazga po wizytach kastetu Hektora i front koszuli wyglądał podobnie. Trzymał się też boleśnie za trafiony bok i do tego jeszcze chyba miał problemy z łapaniem oddechu. Człapał bardziej niż szedł. Ale szedł. Tego Runnerzy się nie spodziewali więc nie byli pewni jak zareagować.


- Ty! Ty też tam byłeś! - wychrypiał ciężko Chebańczyk wskazując na Paul’a który razem z Tweety pierwsi podbiegli do powalonego Runnera. Paul zareagował złością widząc z bliska udrękę przyjaciela.


- A byłem! Pewnie, że byłem! I teraz też tu jestem! - wrzasnął rozzłoszczony i ten wojowniczy okrzyk jakby przebudził z powrotem oniemiałych Runnerów. Znów zaczęły się wrzaski i aplauz gdy kolejny Runner bronił honoru bandy. Paul ruszył ale raczej pokuśtykał bo świeżo przestrzelona przez Nix’a noga wciąż nie dawała o sobie zapomnieć. Byłby pewnie słabszym przeciwnikiem w tej chwili niż do niedawna Hektor ale i Dalton wyglądał słabo jakby miał upaść po pierwszym ciosie.


Trzeci pojedynek zaczął się od ataku Paul’a. Dalton zaczął się cofać pod naporem pięści i butów młodszego przeciwnika ale szybko przeszedł do inicjatywy gdyż kulejący Paul nie był tak szybki jak do niedawna Hektor. Zakrwawiony szeryf unieruchomił mu jedno z atakujących ramion, Paul próbował się wywinąć i mogło mu się udać a mogło i nie. Wyglądało, że szeryf ma trudności nie tylko z dokończeniem chwytu ale i w ogóle utrzymaniem go. Dyszał ciężko z wysiłku wypluwając przez zęby kropelki krwi i śliny a Paul podobnie stękał próbując milimetr po milimetrze wyślizgać się z tego chwytu. Wyglądało na to, że by mu się nawet udało ale szeryf nagle kopnął go kolanem w żołądek i na ten jeden, krytyczny moment Runner stracił koncentrację co zaowocowało chrupnięciem ramienia, upadkiem wrzeszczącego Paul’a na beton i kolejną kontuzjowaną kończyną Runnera.


W garażu zaczął się chaos. Takiego obrotu zdarzeń chyba nikt się nie spodziewał. Dalton upadł na beton po kilku chwiejnych krokach wcale niedaleko obok Paul’a. Do niego podbiegli obydwaj zastępcy i odciągnęli go w stronę czarnej furgonetki. Trójką kontuzjowanych Runnerów zajęli się inni Runnerzy. Tylko Boomer przy powalonym Paul’u słabo wpisywała się w ten gangerski standard. Guido był zły. Nic nie mówił ale widać było po tym jak patrzył i jak odpalał skręta. Łypał w stronę szeryfa na wpółwidocznego w głębi czarnej furgonetki. Sprawy nie poszły po jego myśli i ten zakrwawiony Chebańczyk znacznie mu nasypał piachu w tryby.



Nico DuClare



Nico mogła odczuć przyjemną aurę miłego ciepła jakie powitało ją wewnątrz wojskowego hummera. Kapitan wpuścił ją po dżentelmeńsku przodem a sam wsiadł za nią. Kanadyjka więc siedziała na tylnym miejscu między nim a jakimś podgolonym cywilem z aparatem na szyi wyglądającym w tym gronie jakoś wybitnie mało żołniersko i bojowo. Ja od razu zauważyła ci tutaj mieli karabinki podobnej do niej klasy a nie M 1 jak miała większość żołnierzy zajmująca się rannymi. Hummer ruszył choć po kilku próbach gdyż silnik jęczał, prychał ale w końcu zapalił. Za terenówką ruszyła ciężarówka oświetlając ich od tyłu swoimi reflektorami.


- Szkoda, że nas pan profesjonalny snajper nie potrafi powiedzieć na jakie odległości się strzelał z tymi kutrami. To by mogło być bardzo przydatne. - kapitan skomentował całą rozmowę z dwójką dotychczasowych towarzyszy Kanadyjki. Wyglądał na zamyśllonego jakby myślał nad usłyszanymi na nabrzeżu informacjami i próbował je jakoś poukładać.


- Panie kapitanie do pana. - odezwał się żołnierz siedzący na miejscu pasażera z przodu i podał oficerowi radio.


- Tu Kruk, zgłaszam się. - zagaił radiową rozmowę kapitan.


- Tu Gniazdo, nie możecie wracać teraz do nas Kruk. Jedna z ciężarówek wpadła na miny. Ktoś je porozstawiał. Pszczółki sprawdzają przejazd ale na razie droga jest zablokowana póki nie sprawdzą terenu. Góra kazała też sprawdzić cały perymetr więc pewnie zejdzie im do rana jak nie dłużej. - głos w radio zameldował o zmienionej sytuacji na co oficer przymknął oczy i podrapał się kciukiem po policzku.


- Jak to możliwe? Przecież niedawno sam tamtędy jechałem i reszta chłopaków. - kapitan drążył temat jak zawsze gdy znalazł jakąś wątpliwość.


- Nie wiem Kruk. Ale wiem, że przed chwilą urwało koło ciężarówce i nieźle potrzęsło chłopakami wewnątrz. Pszczółki jeszcze coś znalazły więc jest więcej niż jedna. Góra kazała to sprawdzić. - odpowiedziało radio nieco tłumaczącym się tonem. Kapitan pokiwał głową przyjmując w końcu to do wiadomości.


- No to chyba miałem farta. Ale teraz jesteśmy w takim razie odcięci. Od drogi lądowej. Przygotujcie w takim razie łodzie. Jeśli też nie są zaminowane. Nie możemy dać się zamknąć w bazie i musimy utrzymać łączność. W takim razie będziemy musieli znaleźć punkt opatrunkowy na miejscu. Już sobie jakoś poradzimy. Myślę, że dom Kate, tej weterynarz będzie odpowiedni. - kapitan gdy już zdecydował się to mówił szybko i pewnie po kolei wydając dyspozycję i informując o swoich planach.


- Odnaleźliśmy czterech żołnierzy z drużyny sierżanta Talbota. Mamy trzech WIA i jednego KIA. Ci co przeżyli są w ciężkim stanie od ran i z wyziębienia. Otrzymali pomoc od z-cy szeryfa DuClare i tych dwóch co się z nią kręcą. Pozostałych pięciu razem z sierżantem Talbotem są nadal MIA. Ale zebrane informacje pozwalają mieć nadzieję na ich odnalezienie po drugiej stronie rzeki. Właściwie ten brzeg już przeszukaliśmy i szanse na przeoczenie kogoś są dość małe. Została sama rzeka i drugi brzeg. - oficer relacjonował szybko podczas jazdy przez ciemne, wymarłe Ruiny efekt swoich poszukiwań grupki nowojorskich żołnierzy których widocznie uznali za zaginionych.


- Kontakt z wrogimi jednostkami pływającymi zerwany. Ich obecna lokalizacja i stan jest nieznany. Prawdopodobnie przepłynęły port i wpłynęły w głąb rzeki i osady. Po co tu są i gdzie w tej chwili nie mamy żadnych pewnych informacji. Świadkowie nie są w stanie oszacować efektu ostrzału naszych moździerzy poza tym, że nie zatopiły żadnego kutra ale “robiły swoją robotę” więc na tym polu nie mamy na tą chwilę nowych informacji o skuteczności moździerzy. Zalecam jednak podtrzymanie wcześniejszych rozkazów bowiem informacji o braku skuteczności tej broni też nie ma. - Nowojorczyk zaraportował kolejną część ze swojej bytności w Cheb a zwłaszcza w porcie. Tym razem mówił o głównym przeciwnikiem jaki ich wszystkich ściągnął w te miejsce z ich bazy na wybrzeżu jeziora.


- Przekażcie Górze, że na przeciwległym brzegu rzeki zdesantował się M 113. Obsadzony przez nieznane siły i o nieznanych celach. Spekulacje a nie obserwacje osób trzecich specjalizujących się w miniżółwiach insynuują, że mogą to być Sand Runners choć podstaw tych twierdzeń nie potrafią podać. Zamierzam to sprawdzić. Bez odbioru. - oficer skończył rozmowę przez radio gdy usłyszał potwierdzenie z drugiej strony. Potem przeszedł chyba na inny kanał bo zaczął rozmowę z kimś po drugiej stronie i wyglądało na to, że przekierowuje ruch sił NYA w Cheb by skoncentorwały się wokół domu Kate i tam urządziły punkt opatrunkowy póki sytuacja z zaminowaną drogą się nie wyjaśni.


- Byłaś może tu w zimie? - zapytał w końcu siedzący z drugiej strony cywil z aparatem gdy kapitan odłożył już radio na miejsce. W ciemności nocy i wozu Nico widziała jego twarz, nawet z bliska jako bledszą, rozmazaną plamę gibającą się jak i inne plamy w rytm jazdy. - Wybacz z ciekawości pytam bo nie widzę dokładnie w tym świetle. Pytam bo byłem tu w zimie. Jestem Zdravko. Zdravko Ljubjanović. - przedstawił się mężczyzna wyciągając do Kanadyjki dłoń na przywitanie.




Wyspa; Schron; poziom szpitalny; Dzień 8 - ?, jasno; gorąco.




Will z Vegas



Will pospołu z kilkoma Runnerami. Chłopaki mieli chyba z niego pocieszną radochę gdy widzieli jak zmaga się z zakładaniem miotacza który autentycznie przygiął chłopaka do ziemi. Niemniej jednak udało mu się go dźwignąć, choć czuł, że zbyt długo i daleko by z nim nie pobiegał zbyt rączo to póki co dawał radę.


Marsz na wyższe poziomy Bunkra przebiegł bez problemów. Doszli do okolic wejścia i im bliżej tym bardziej okolica przypominała mu tą z pękniętą rurą tam na dole. Robiło się coraz goręcej, coraz duszniej i wilgoć co raz bardziej przypominała gęstniejącą mgłę a nie jakies krople osiadające na skórze i ubraniu. Ciężko było złapać oddech ale jednak efekt był całkiem niezły. Robal wydawały się leżeć pokotem. Im bliżej wejścia tym dywan był grubszy i bardziej nieruchomy. Jednooki chyba co chwilę kontrolnie puszczał parę więc obecnie wyjście z Bunkra czy do było przez nią zablokowane tak dla insektów jak i dla ludzi. Przez te setkę czy więcej stopni rozgrzanej wilgoci nie szło przedostać się żadnej, żywej istocie.


Im dalej jednak od wejścia tym efekt był słabszy. Co niektóre dawały oznaki niemrawego życia tu i tam, dalej wewnątrz korytarzy bunkra już nawet niektóre biegały ale inwazja insektów wydawała się rozbita i powstrzymana. Teraz pozostawało dobić te którym udało się uniknąć ugotowania przez rozgrzaną parę. Na nich już czekał miotacz Schroniarza i drugiego z operatorów miotacza. Pozostała dwójka Runnerów kibicowała im wrzeszcząc i zachęcając do siania ognistego potopu. Kolejne strugi napalmu świstały po ścianach, suficie i podłodze wygotowując resztkę przyczółka insekciej inwazji. Płomienie i dym obejmowały kolejne fragmenty korytarzy ale tutaj dominował goły beton i groźba spalenia czegoś istotnego czy rozszerzenia się płomieni była dość minimalna. Grupka podpalaczy cofała się stopniowo w głąb Bunkra.


Wtedy Will zauważył Cindy. Czarnoskóra dziewczyna chowała się za załomem jakiegoś bocznego wejścia. Nie było jej w grupce jaka wyszła z Barney’em ani nie było jej z Chomikiem i Psem a teraz nagle się znalazła. Właściwie to chyba nawet zawołała cicho Schroniarza a towarzyszący mu Runnerzy jeszcze chyba się nie zorientowali, że jest tu ktoś jeszcze. Ale podobnie jak Will lada chwila mogli. Dziewczyna patrzyła błagalnie pełnymi strachu oczami na Will’a. Ten nie był pewny czy tej jej boczny korytarz był do spalenia czy nie. Jakieś robactwo się tam jeszcze pętało to wypadało pociągnąć strugą czy dwiema. Nie był pewny też czy ta odnoga w jakiej była Cindy ma jakieś inne ujście. Gdyby tak mogłaby jakoś wycofać się ale jeśli nie to by tu została odcięta przez ogień. Szansa, że przemknie się tuż obok Runnerów niezauważona była tak mała, jak wygrana w kasynach Vegas. Mogła się jeszcze zwyczajnie ujawnić ale znowu nie było pewne jak zareagują Runnerzy.




Cheb; rejon centralny; dom Kate; Dzień 8 - noc 3 - 4 h do świtu; ciemność; ciepło.




Gordon Walker i Nathaniel “Lynx” Wood



Obydwaj wgramolili się z trudem na pakę cieżarówki jaka wydawała się strasznie wysoka. Nie była. Ale obecnie te oszronione deski podłogi kufra, zawalone kruszącym się, zmarzniętym błotem na tej ciężarówce, im osłabionym upływem krwi i mrozem ciałom wydawał się skrajnie trudny. Usadowili się w końcu na ławeczce obok żołnierzy i wzrok siłą rzeczy padał na cztery ciała pod plandekami i kocami rozłożone na podłodze kufra. Trzy telepały się od zimna a czwarte było ciche i nieruchome.


Walker i Lynx też czuli ten mróz. Wysączał z nich siły, osłabiał i powodował zdradliwą senność które z przytłaczającym zmęczeniem z każdą minutą jazdy wydawało się dokuczliwsze ledwo wyszli z ciepłego promienia ciepła i światła które dawało ognisko. Zamarzali. Tak samo jak zamarzły już ich ubrania i poprzez zamarzniętą w ubraniach wodę mróz atakował już bezpośrednio żywe ciało. Obydwoma mężczyznami zaczęły targać dreszcze gdy ciała próbowały jeszcze ostatnimi siłami walczyć z nadchodzącą, lodowatą, cichą śmiercią. Bez zmiany przemoczonych a obecnie zamarzniętych ubrań na suche i przebywanie w cieple było to jednak kwestią czasu gdy zamknął oczy już na zawsze.


Gdyby podróż potrwała dłużej ciężarówka pewnie dowiozła by dwa kolejne wychłodzone i nieruchome manekiny. Ale jednak jechali chyba dość krótko. Po nocy wszystkie mijane ciemne domy i ulice zlewały się w jeden, monotonny pas czerni i cieni mijany przez co raz bardziej obojętne od zimna umysły. Otrzeźwieni przyszło gdy zatrzymali się i żołnierze zaczęli się krzątać by wysiąść z paki pojazdu i wynieść ciała. Osowiali grenadier i snajper też dali się w końcu ponieść tej ludzkiej, umundurowanej fali.


Gdy znaleźli się na ziemi Lynx rozpoznał budynek przed jakim się zatrzymali. Taki żółty. Dom Kate. Żołnierze wnosili rannych do środka z którego obecnie zapraszało światło lamp a gdy podeszli bliżej także i ciepło. Widzieli sporo żołnierzy i zaparkowanych pojazdów wokół żółtego budynku ale samej weterynarz nie.

Żołnierze potraktowali ich chyba jak kolejnych rannych. Dostali miejsce na krześle do siedzenia, jakiś koc do okrycia i kubek gorącej herbaty który przyjemnie ogrzewał skostniałe dłonie i wysuszone mrozem gardło. Nigdzie jednak nie widzieli kapitana Yordy. Za to widzieli jak dom Kate zmienił się w punkt opatrunkowy Nowojorczyków. Poczekalnie gdzie i oni siedzieli nadal pełniła rolę poczekalni. Gabinet w którym Kate przyjmowała swoich czworonożnych pacjentów nadal pełnił podobną funkcję ale obsługiwało go dwóch żołnierzy w białych kitlach a pacjentami byli ludzie. Uwijali się bez ceregieli zmieniając tylko jedno ciało na kolejne w tak charakterystycznym taśmowym operowaniu wspólnym dla wszystkich wojennych szpitali polowych. W aneksie kuchennym rozgościli się ci mniej ranni i opatrzeni którzy okupowali głównie łóżko i strategiczne ważne miejsce przy rozgrzanym piecu. Na podwórzu też musieli być jacyś żołnierze bo dochodziły stamtąd głosy i czasem ktoś wchodził czy wychodził przez tylne drzwi. Z góry też dochodziły jakieś odgłosy, głównie ze schodów gdy przenoszono tam opatrzonych rannych. Na górze jak wiedział snajper było mieszkanie Kate i jej rzeczy. Była też szansa na to, że znajdzie się tam jakieś suche ubrania. W tych co byli teraz wychodzenie na ten mróz gdziekolwiek dalej wydawało się być samobójczą zagrywką. Musieli poczekać aż nabiorą sił a ubrania wyschnął co jednak nawet z użyciem rozgrzanego pieca było zadaniem liczonym na godziny a nie minuty czy kwadranse.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-02-2017, 21:51   #509
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
- Tak byłam w zimie ale się nie spotkaliśmy bo walczyłam w porcie a potem oberwałam. - odpowiedziała Kanadyjka.

- To pamięć jednak mnie nie zawodzi. W takim razie możesz mi powiedzieć kim jesteś? Jak ci na imię? Widzę, że masz odznakę zastępcy szeryfa. - spytał dziennikarz na koniec wskazując ruchem głowy na odznaczającą się plamę na klapie kurtki DuClare.
- Nicolette DuClare, z Kanady, można powiedzieć że na występach gościnnych…


- Miło mi. - odpowiedział reporter. - Od zimy? To już paro miesięczne turnee jak widzę. - dziennikarz uśmiechnął się co dało się poznać po głosie bo blada plama twarzy słabo oddawała mimikę. - Wówczas już byłaś zastępcą szeryfa czy to świeższe mianowanie? I jak tu zawędrowała dziewczyna z Kanady? - zapytał reporter zaciekawionym głosem.

-Tutejszy klimat mi odpowiada, gwiazda jest dosyć nowa. Chyba po prostu przywędrowałam tu za robotą z północy, chyba po prostu mam dosyć oglądania się cały czas na wilki i trogów, choć nie powiem żeby tu brakowało rozrywek. I to cholerne robactwo, w jeden dzień widziałam więcej robali niż przez całe dotychczasowe życie, i na resztę życia też mi już wystarczy.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 22-02-2017, 00:09   #510
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Dobrze było przestać być Mówcą. Mówca zawsze budził się sam, otoczony przez upiory, popiół, mgłę i chłód od którego nie szło rozgrzać dłoni. Zawsze pozostawały lodowato zimne, skostniałe. Obcy element dotykający obu światów, którym przedzierała granicę i zyskiwała szanse kroczenia wśród popiołu. Mówca trwał w zawieszeniu, rozdarty. Miał siebie, Duchy, czasem żywych, ale bardziej skupiał się na umarłych. Sen nigdy nie przynosił mu ukojenia ani odpoczynku. Był kolejnym etapem czuwania, możliwością nawiązania kontaktu. Oczekiwaniem za zbłąkane dusze aby móc z nimi porozmawiać, uspokoić. Zasięgnąć porady. Zagłębić w przeszłości niosącej ze sobą tylko mróz, pustkę i samotność. Życie widmem życia.
Emi mimo raptem kilkunastu minut pożegnania z jawą, obudziła się wypoczęta jak dawno nie miała okazji. Wczepiona w drugiego człowieka, z poruszającą się miarowo klatką piersiową pod policzkiem i ramionami ciasno oplatającymi jej pas. Zmęczenie nadal obciążało jej głowę, ale myśli miała czyste i spokojne, a ręce…

Z niedowierzaniem zacisnęła i rozkurczyła palce, dotknęła jedną dłonią drugiej i nadal czułą to samo. Zamiast dziesięciu sopli lodu przyczepionych do śródręcza, miała normalne ręce. Pustka w piersi też zmalała. Wiecznie rozogniona, jątrząca się rana zaczęła się zabliźniać. Powoli, dopiero tworzyła strupy przy poszarpanych krawędziach, jeszcze sporo musiało upłynąć nim pozostawi po sobie bliznę, ale proces się rozpoczął.

Sturlała się z Pete’a, siadając obok niego i słuchając. Nie przeszkadzała, udawała Ducha i dziwiła się coraz bardziej. Jakoś do tej pory widziała w pykającej balonówy najemniczce średnio ważny element. Przypatrywała się jej pod kątem kłopotów jakie mogła sprawić tym swoim karabinem. Znajomości też nie zaczęły za ciekawie, a ich rozmowy ograniczyły się do bluzgów i szydery. Szamanka zabrała jej też karabin, kosę i gnata jako łupy wojenne, potem zlewała i tylko uprawiała podśmiechujki gdy białasowaty złamas nakręcał temat “foczy co na niego leci”. Napiła się porządnie gdy butelka trafiła do niej i wydoiła ćwierć tego co jeszcze przelewało się wewnątrz szkła, a potem podała je Boomer. Żywej która chciała założyć rodzinę, znaleźć własne miejsce i przestać uciekać. Wciąż na plecach czuła senną marę. Pocałunek pary Pazurów, ich smutek, osamotnienie. Emily skądś to znała, przed tym chronił ją Opiekun. Tyle że on nie żył, oni jeszcze tak.

“Każdy z nas ma swoją rolę do odegrania, dziecko” - Głos zachrobotał tuż przy jej uchu, a ona zmrużyła oczy. - “Różnimy się, wiele nas dzieli i dopiero Śmierć zrównuje nas do jednego poziomu. Kiedyś.”

“Sami tworzymy podziały” - pomyślała słuchając jak Nix w pierwszej chwili wylewa niechęć i brak zaufania do ludzi w skórach: Plamy, Paula, Hektora. Pokręciła głową, podwijając kolana pod brodę.

- “Ciężko teraz o zaufanie, nie wymagaj za wiele” - upomnienie przeszło dreszczem od ramion w kierunku łokci aż po końcówki palców - “Stawiając na wadze pilnujemy, aby szale z naszymi bliskimi pozostawały w lepszej pozycji…”

Nożowniczka przytaknęła dyskretnie, posyłając oczy ku rozmazanej sylwetce na granicy widoczności. Tym razem stała przed maska furgonetki, przypatrując się im przez wybitą szybę. Widok szybko zasłoniła twarz Pazura, odciągając wargami uwagę w stronę świata ludzi. Oddała delikatna pieszczotę, uśmiechając się czule kiedy ich twarze się rozdzieliły. Pociągnęła go żeby znowu usiadł.
- Przecież ci obiecałam, że tam będę… we śnie. Pięść ojca, twarde deski podłogi… ogłoszenie naboru i radość. Że coś się zmieni. Szkolenie, długie samotne warty w święta. Ból, smutek i rosnącą w trzewiach pustkę. Nikt nie napisze… wtedy, teraz ja będę pisać. To też obiecałam. Już nie jesteś sam. - podniosła rękę i przyłożyła ją do jego policzka - Ciebie i ją… tego kaprala. Przyłapał… wstyd, lęk. To też przeszłość… płonące ciała, umierający Noah. Widziałeś go, trzymałeś w ramionach i patrzyłeś jak przestaje oddychać. Odszedłeś stamtąd, oglądając się na płomienie tylko raz. Śmierć, ogień. Popiół, kości i Duchy. Nie było do czego wracać., teraz jesteś ty. To nie sen, tylko… przeszłość. Chciałam ci powiedzieć, ale nie umiałam… mogłam pokazać. Tak jest… łatwiej, nie umiem o tym mówić. Teraz wiesz, byłeś. Widziałeś i czułeś… dając coś również coś bierzemy. Pokazując siebie, patrzymy… na to samo, tyle że nie swoje. Dzielenie snów nie jest przenośnią. Dlatego ludzie się mnie boją. - opuściła rękę i uciekła oczami w dół.
- Runnerzy nie dbają tylko o Runnerów, przynajmniej nie ci. Nie Paul, nie Brzytewka i nie Hektor. - odetchnęła i odezwała się do Boomer - Jak coś ci nawijała to nie żeby wykorzystać i coś ugrać, nie jest taka. To dobry dzieciak… i też nie czaję wszystkiego co nawija - uśmiechnęła się blado i niepewnie, pierwszy raz do tej konkretnej żywej - Sorry za to na dachu, chujowo wyszło. Nie jestem dobra w gadkach z żywymi, chciałam cię sprowokować żebyś się ruszyła i na mnie skupiła uwagę. Nic do ciebie nie mam, jesteś naprawdę niezła. Rozwaliłabyś mnie tam, gdybym weszła sama, ale to nie był mój czas - wzruszyła ramionami, uśmiech zniknął - Paul nie jest palantem i nie chce cię tylko przelecieć. Inaczej by się tak nie spuszczał nad tą durną kurtką. Kurwa no nie szło nie zauważyć, że ją ma i nie szło przegapić od kogo. Nawijał o tym i mu się morda cieszyła jak szczeniakowi. Jak nie ma obok tego drugiego złamasa jest spoko, ogarnięty i idzie z nim normalnie pogadać. Rozjebał dla ciebie Pike’a, jednego z naszych. Żeby ci z dupy nie zrobili jesieni średniowiecza. Trząsł się jebany jakby go prądem pieścili i wyrywał byle z tobą mieć kontakt i całą współpracę brał na siebie, żeby tamten drugi złamas przypadkiem nie zaczął się wpierdalać. Na moje oko to wbrew temu co ciągle powtarza, on leci na ciebie - parsknęła, przenosząc uwagę na Nixa - Nie jest palantem, myślisz że kto urobił Guido i podpowiedział jak cię uratować? Nie wiedziałam co robić, miałam w rękawie nóż a szef stał blisko… ale jakby dostał po gardle to zajebaliby wszystkich… chciałam go wkurzyć, żeby odwrócić jego uwagę. Jakby się wyładował na mnie, to może tobie by darował... ale Paul zaczął gadać, gapić się na mnie i na ciebie. Dał wskazówkę tak jasną jak tylko mógł. Nie jest typowym gangerosem do rozwałki, taki by olał sprawę. Hektor podłapał temat, potem się wydarłam… i tak jakoś poleciało. Nie jest palantem… ani Hektor, ani Guido… ani Brzytewka. Ani ja, a teraz też ze mnie Runner. Jak trzeba coś wykombinować to pogadajcie z rudą, niech urobi starego. Albo sama coś wykombinuje. Boomer nie stanie się tu krzywda. Tobie też - zakończyła wypowiedź patrząc na podłogę.

Pete wydawał się zaskoczony słowami Emi gdy mówiła o śnie. Z twarzy szamanka mogła wywnioskować, że pewnie o tym chciał jej opowiedzieć gdy już prawie wstawał by wyjść z samochodu ale jej dłoń i słowa zatrzymały go jeszcze na chwilę. Znów siedzieli obok siebie. Usiadł po turecku na rozłożonym na podłodze śpiworze tuż za Emily tak, że czuła za sobą jego obecność a jego ramiona oplotły ją i przytuliły do siebie. Przez dłuższą chwilę jednak milczał gdy Otero mówiła i milczał dłuższą chwilę gdy skończyła. Sądząc po wyrazie twarzy zastanawiał się nad jej słowami.

- Spoko. Wiem, że wtedy chciałaś mnie sprowokować. Tam na dachu. - pierwsza jednak odezwała się Boomer. Popatrzyła na w większości już pustą butelkę i pociągnęła z niej łyk czy dwa. Odstawiła ją od ust i chwilę wpatrywała się w trzymany, szklany przedmiot. - Byłam sama dlatego mnie załatwiliście. Normalnie Nix albo ktoś by mnie ubezpieczał. - wzruszyła ramionami najemniczka wskazując butelką na siedzącego na podłodze mężczyznę obejmującego kobietę w czerni.

- No może… - mruknął w końcu zamyślonym głosem Nix odgarniając policzkiem czarne włosy jakie oddzielały jego policzek od policzka Emily. - Może i nie jest takim zwykłym palantem. - burknął w końcu niechętnie Pazur myśląc pewnie o Paulu. - Ale mnie wkurza. I pewnie ja wkurzam jego. Ich obydwu. Tego Guido też. Wszystkich. - burknął wyznając niezbyt chętnie powody swoich obaw i niechęci do Paul’a, Hektora i reszty Runnerów.

- To też śniłaś ten sen? To ty to jakoś zrobiłaś? - spytał szeptem zbliżając usta do jej ucha. - No mi się właśnie śniło to samo co mówisz. Byłem tam. Widziałem to, to wszystko. Czułem to. - głos mimo, że cichy wydawał się być pod wrażeniem głębi, powagi i wyjątkowości tego snu. - Miałaś kogoś. Rodzinę. Dziecko. I oni… - mówił jakby przed oczami znów stawały mu sceny ze snu. Głos mu się urwał i przemówiły ramiona i ręce przytulając ją mocniej w geście otuchy i wsparcia. - Przykro mi, Emi. Mówiłaś wcześniej ale nie sądziłem, że… nie wiedziałem… Tak mi przykro - Nix chyba niezbyt wiedział co i jak dalej powiedzieć. Szukał chwilę słów które można powiedzieć ale nie znalazł. Pocałował w końcu jej policzek po czym jej i jego twarz przylgnęły do siebie. Przez chwilę siedzieli tak nieruchomo niosąc sobie siłę, otuchę, wsparcie i nadzieję samą swoją bliskością. Nie byli już w końcu sami na tym świecie.

- Ej. Myślisz, że on mnie lubi? - Boomer albo udawała, że nie zauważa szeptów pary siedzącej na podłodze albo zajęta winem i własnymi myślami nie zwracała na to uwagi. - Myślisz, że on na mnie leci? - spytała ostrożnie wręcz zafascynowana samym pomysłem, że taka relacja w ogóle komuś przyszła do głowy. - I ten… Jak mam do ciebie mówić? - zapytała po chwili jakby na koniec przypomniała sobie, że mają z szamanką nie do końca uregulowaną tą sprawę.

Cichy szyderczy głosik w głowie szamanki rechotał w najlepsze, ubawiony setnie całą sceną, a ona gdyby nie przytrzymujące w miejscu ręce pewnie uciekłaby, albo się wycofała, wracając do zwyczajowego cynizmu trupa. Ale siedziała, czerpiąc siłę i korzystając pełnymi garściami ze wsparcia, trzymając się życia mimo problemów i niepewności. Pete był taki… normalny. Normalny facet, żołnierz. Znał wojskowy styl życia, Pustkowia i prozę życia codziennego. Nie wierzył w bajki, twardo stąpał po ziemi, a ona?
“No dalej, na co czekasz? Powiedz mu, no dalej. Zobaczysz, zaraz sobie przypomni, że zostawił na gazie garnek z zupą i spierdoli w podskokach… byle dalej od świra” - jadowity szept wypełnił czaszkę, kości na ubraniu poruszały się w rytm słów, jakby się z nimi zgadzały.

-“Szaleniec.”

-“To żywy…”

-“Spłoniesz dziwko!”

-“Obłąkana.”

-“Świr.”

-“Plugastwo.”

-“... nie potrzebujesz go…”


Do pierwszego szeptu doszedł drugi, potem trzeci i czwarty. Mówiły jednocześnie, szepcząc, krzycząc i zawodząc boleśnie. Starcy, kobiety, mężczyźni, dzieci. Słyszała warkot psów, szydercze krakanie i kolejne szepty.

-“Nawiedzona.”

- “Będziesz skwierczeć!”

-“Nie uwierzy.”

- “... masz nas…”

-“Wyśmieje.”

-“Wariatka.”

- “... należysz do nas...”


Głosy robiły się coraz głośniejsze, zagłuszając całą resztę. Były tylko one, ich słowa, racje i porady. Życie przemijało, zataczało koło. Od śmierci nie było ucieczki, każdego czekał koniec, ale może…

- “Idiotka!”

- “Zabije cię.”

- “Zostawi.”

- “... my cię nie zostawimy…”

- “Uciekaj!”

-“Wiedźma.”

- “Spalić ją!”

-“Odmieniec.”

- “... nigdy nie zostawimy…”

- “Żałosne ścierwo.”

- “Więc gniew we mnie wezbrał mocny.”
- w chaos wdarł się spokojny, opanowany głos Opiekuna, chłód wyparł ciepło, a na twarz spadły pierwsze płatki popiołu. Wnętrze furgonetki zniknęło w gęstej mgle, czarne włosy zaczął szarpać lodowaty wicher. Stali tam, ustawili się w kręgu, górując nad klęczącym mówcą. Mrok czarniejszy od nocy falował, wypluwając pokrzywione, groteskowe twarze, splątane nierozerwalnie w jedną, wyjącą masę, pośród której odcinał się jeden głos. -” I krzyknąłem: ptaku nocny! Niech cię znów na zrąb piekielny, grom niezlękłych niesie burz. Zwiń te skrzydła co się ścielą, nad posągu cichą bielą. Zdejm mi z serca dziób twój ptasi, co jak ostry razi nóż!” - mówił coraz donośniej, zagłuszając pozostałych. Widmowe, sękate ręce wylądowały na ramionach żywej, paląc ciało do kości. Wrzasnęła, gdy ból pozbawił ją wzroku.
- “Niechaj kłamny byt twój zgaśnie, jak przebrzmiałych echo baśni, snem śmiertelnych cicho zaśnij! W bezpamietnych toni mórz.” - cierpienie sięgnęło zenitu, krzyk przeszedł w bulgotanie. Ciało zamarzało, od ramion do szyi i brzucha. Wicher zamarł, kłótnia zamarła. Wciąż tam stali, patrzyli i oceniali. Szeptali do siebie coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Sensu słów, bo przekaz był jasny. Radzili, dyskutowali. Trybunał sędziów o wielu twarzach, zatopiony w zamieci szarych płatków nie większych od łzy.

- Precz ode mnie! W kraj daleki! Odejdź stąd, lub zgiń na wieki! - rzężenie wydostało się ze zdławionego zimnem gardła, mącąc powietrze mgiełką skroplonego oddechu. Wściekłe dźwięki, gorący sprzeciw. Jeszcze miała czas, tam, po tamtej stronie. Swoje życie, którego nie mogli jej zabrać. Znała swój los, wiedziała czego się od niej wymaga. Nie zostawiała ich, nie porzucała. Wciąż będzie dla nich. Słuchać, robić za ich głos.
Ciemność zafalowała, zapanowała cisza. Nawet wiatr ucichł.

- “Śliczny.”

- “Żołdak.”

- “Nixon.”

- “Peter.”

- “Pazur.”

- “Plakatowy chłopiec.”

- ”Nix.”

- “Durny kurw!”

- “Pete…”


Jedna szansa, może ucieknie… i co z tego? Miał do tego prawo, nie musiał godzić się na szaleństwo. Coś, czego nie rozumiał. Czego ludzie się bali. Jedna szansa, Emily nie chciała niczego więcej.
-”Nie ma zbyt wiele czasu. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a niewidzialna ręka je przekreśla” - Opiekun cofnął dłonie, wstał. Zostawił trzęsącą się skorupę leżącą w pyle. - “Nie mamy wtedy żadnego wyboru.”


- Kiedyś… ale nie teraz. Jeszcze… jest czas. Nigdy… nie chciałam… niczego dla siebie. Nie prosiłam… o nic - kobieta odważyła się podnieść wzrok, ale podniesienie głowy było już za ciężkie - Proszę… nie o wybór. Jedną szansę… tylko o to.

Cienie naradzały się, patrzyły na siebie, a ona leżała w popiele, czekając na werdykt.

- ”Ewentualność?”

- “Perspektywa.”

- “Prawdopodobieństwo.”

- “Sposobność.”

- “Głupota!”

- “Bzdura.”

- “Szansa...”


Czas stał w miejscu i tylko ich dyskusje pozwalały się zorientować, że jeszcze nie zamarzła. Świdrowały mrokiem, przewiercały duszę. Rozkładały na kawałki i każdy analizowały. Zastanawiały się, myślały. W końcu przez trybunał przeszedł impuls, twarze zwróciły się ku kobiecie. Niechętne, czujne, oceniające.

- “Nic się nie zmienia.”

- “Zadanie.”

- “Potrzebujemy głosu.”

- “Ostatni raz, szmato!”

- “Potrzebujesz nas.”

- “Słuchasz.”

- “Żyjesz.”

- “Nadzieja…”

- “Obowiązki.”

- “Nie uciekniesz.”

- “Pamiętaj!”

- “Nie schowasz się.”

- “Zawsze będziemy.”

- “Żywi…”


Ostatnie stwierdzenie ociekające niechęcią ale i tęsknotą - tłumioną, schowaną za maskami pogardy. Szarpnięcie w okolicach pępka, uderzenie o podłogę furgonetki. Hałas odnóży robaków, cichy pomruk chodzącego ogrzewania i para dyskutujących Pazurów.
Szept przy uchu, niepewny. Sondował, czy nie robi go w balona, nie ściemnia z nawiedzonymi gadkami.
Peter…

Ból powoli mijał, tak samo jak strach. W miejscu strachu pojawiła się ulga. Ciało za plecami wlewało w zmarzniętą skorupę ożywcze pokłady energii. Trzęsła się, blada jak trup i skostniała jakby spędziła na dworze kwadrans bez ubrania, chociaż jeszcze chwilę temu temperaturą ciała dorównywała Pazurowi. Obróciła się, żeby znaleźć się bokiem do niego i rozpaczliwie przycisnęła do jego piersi, zaplatając za plecami trzęsące się, sztywne dłonie.
- Najgorszym więzieniem jest przeszłość. Kto ją kontroluje, ma władzę nad przyszłością - wyszeptała, a gula podjechała jej pod samo gardło. Zaraz ją odtrąci, stężeje. Ucieknie… chwyci za broń, zacznie ścigać, albo co gorsza odejdzie nie oglądając się za siebie. Była problemem, a tych miał dość własnych, ale może… ten jeden raz.
- Jeden sen, dwie dusze. Mówcy… potrafię wchodzić do snów. Widzę cienie, umarłych. Mówią do mnie, muszę słuchać… czegoś chcą. Pokazują… jak przeszli. Im więcej śmierci, tym są silniejsi. Tutaj co krok… pokazali co działo się w zimie. Bestie prowadzące bestie o psich pyskach. Chłód, wojnę… agonię. Strach… tylko to znają. to pamiętają. Tym się dzielą. Dają chłód i wiedzę, zabierają ciepło i życie. Karmią się nim, bo tylko dzieki niemu mogą choć na chwilę poczuć… to co stracili. Taki jest układ, zasady… nie można ich zmienić. - zatrzęsła się, przyciskając czoło do ramienia najemnika. Może ostatni raz - Na posterunku, kiedy niosłam Briana… cierpiał, ale chciał wrócić. Jego duch, do ciała. Przywiązałam go do siebie, żeby… żeby jadł. Zbierał siłę. Widziałam jego dom, matkę i siostrę. Daltona… wiem co lubi, co go denerwuje. Pomogłam mu się obudzić, ale za wszystko jest cena. We śnie… byłeś ze mną, widziałeś co jest po drugiej stronie. Popiół… i cienie. Tym jestem. Rozmawiam ze zmarłymi, widzę ich. Słyszę. Zrozumiem jeżeli… jeżeli… - przełknęła ślinę prostując plecy i z drżącą niekontrolowanie szczęką popatrzyła prosto w ciemnoniebieskie oczy tuż przed sobą - Oddam ci kartkę jeśli chcesz, nie będę pisać. Wciągać w szaleństwo. Zrozumiem… jeśli zechcesz odejść i się nie zbliżać więcej. Zrozumiem… naprawdę… nic mi nie będzie. Zniknę - opuściła głowę, wskazując brodą Boomer - Nie jestem jak ona.. ona jest żywa. Normalna. Ludzka. Zasługujesz na szczęście, spokój. Rodzinę… twoją. Żebyś… już nie musiał być sam w święta. Ciepło, kogoś normalnego, nie wiedźmę - urwała, zacisnęła szczęki i pięści. Wypuściła powietrze i już głośno, w miarę opanowanym głosem odpowiedzieć kobiecie w mundurze.
- No ba że leci, lubi i mu się podobasz. Dobra dupa z ciebie i ogarnięta, to czemu miało by być inaczej? - posłała jej szeroki wyszczerz, niepasujący do bladości, dreszczy i umęczonych, podkrążonych oczu - San Marino. Albo Czacha… albo wymyśl coś jak chcesz.

- Co ty mówisz Emi? Weź przestań, nie po to ci dawałem kartkę byś mi ją teraz oddawała. - sapnął Nix zwijając śpiwór tak by okryć skuloną w sobie kobietę. Wydawał się jednak być dość zdezorientowany i słowami i stanem w jakim nagle bez ostrzeżenia znalazła się trzymana kobieta. Boomer siedziała obok i gdy szamanka mówiła często zerkała to na nią to na trzymającego ją Nix’a niepewne jak zareagować. Wydawała się tak samo speszona i zdezorientowana jak Pazur który był bliżej Mówcy. Pete nie przerywał jej słów choć sądząc po wyrazie twarzy była to dla niego nowość na którą niezbyt wiedział jak zareagować czy powiedzieć. Nie puszczał jej jednak i Emily czuła jak jego ciało wydaje się coraz żywsze i gorętsze w miarę jak jej ciało słabło wypełnione chłodem z innego świata. Pazur żywiej zareagował dopiero na jej ostatnie słowa.
- Okey. Więc masz eee… - mężczyzna urwał gdy szukał odpowiednich słów przy okazji pomagając sobie dłonią mieląc nią powietrze w chaotycznym geście jakby szukał tam czegoś. Trzymał ją jednak nadal kołysząc i ją i siebie w ledwo wyczuwalnym, spokojnym rytmie. - Noo… Takie wizje. Sny. Tak? - spytał próbując sobie poukładać to co mówiła Emi.
- Okey, okey. - pokiwał głową i wolna dłoń wylądowała mu na skroni gdy podrapał się pomagając sobie w znalezieniu odpowiedniej reakcji czy słów. - I widzisz umarłych ludzi tak? Okey to chyba… Niezbyt zdrowe. I chyba smutne. - zastanawiał się nad tym co powiedziała i co to znaczy i co sam ma powiedzieć i myśleć o tym wszystkim. Boomer łyknęła znowu z butelki nie wtrącając się w te dywagacje i zostawiając to Nix’owi.
- Dobra Emi, to nieważne. - powiedział po chwili jakby sobie zdołał w końcu poukładać co i jak. Pomachał przecząco dłonią jakby odganiał czy zaprzeczał coś czy czemuś ale nie była pewna czy to jej słowom, swoim myślom czy jeszcze czemuś innemu. Przekręcił ją nieco tak, że teraz była do niego nieco bokiem i mogli sobie spojrzeć w twarz.
- Słuchaj Emi to nieważne. - powtórzył patrząc na nią skupionym wzrokiem jakby się chciał upewnić czy dociera do niej co mówi. - Okey masz jakiś dar. Talent. Czy coś. Tak sądzę. Jeśli dobrze zrozumiałem. Nie wiem jak to robisz. Ale widziałem ten sen. No to nie był zwykły sen. Nie wiem co jest grane Emi ale to nieważne. Słuchaj chcę byś miała tą kartkę. I fajnie jakbyś kiedyś wysłała. Fajnie by było dostać od ciebie taką kartkę. Tam gdzieś w bazie czy gdzie tam będę. I te piwo mieliśmy razem wypić. To jest ważne Emi. A reszta no jakoś się ułoży. - starał się chyba jakoś przejść dalej z tym o czym mówiła czarnowłosa kobieta na którą patrzył i trzymał w objęciach. Przez chwilę błądził chaotycznie oczami po jej twarzy i znów chyba nie zalazł kolejnych słów. Schylił się więc i zetknął swoje wargi z jej ustami. Emily czuła jak jego żywy, gorący dech, siła, witalność przenikają jej zmarznięte nagle wargi i dalej, rozchodzą się kręgami po jej ciele. Tym razem całował ją troskliwie i delikatnie niosąc otuchę i ukojenie.
- Ale… Ale to cię niszczy, Emi. - powiedział odchylając włosy z jej twarzy gdy nie wiedział znów co powiedzieć dalej.

- No. Trochę straszne. - mruknęła cicho Boomer patrząc nadal nieco niepewnie na parę siedzącą na podłodze opatuloną śpiworem. - Ale nie przesadzaj. I tak cię wszyscy lubią. Bardziej niż mnie. Jesteś fajna i w ogóle. - wyburczała jeszcze najemniczka a gdy mówiła o lubieniu przez innych wzrok zawiesił jej się na Nixie. - A mogę ci mówić Emily? Ja jestem Emma. Trochę podobnie. No wiesz chociaż tak jak będziemy sami, nie mówię, że zawsze. - spytała ostrożnie na koniec.

Będzie dobrze, ułoży się. Jakoś kiedy on to mówił, nie dało się nie uwierzyć. Nie uciekł, nie odsunął się. Pokazywał, że się nie boi, nie dał odczuć niechęci. Mielił w głowie, próbował ułożyć, dopasować do znanych schematów… i ciągle był. Chciał być. Oddawał coś, czego sam niewiele miał przez ciągłą wielogodzinną rozróbę, a szamanka chłonęła to jak gąbka. Pasożyt żerujący na ciele silniejszego żywiciela. Duch obcujący z Żywym.
- Talent… rodzinna klątwa. Wizje, sny… smutne… i niezdrowe - uśmiechnęła się blado i parsknęła. - Macie jaja. Zwykle to jest ten moment, kiedy wykonuje się taktyczny odwrót. - sapnęła, skrzywiła się i wróciła do powagi i twarzy Petera - O tym mówiłam. Nie ma nic za darmo, trzeba zapłacić. Można z tym… idzie się przyzwyczaić. Was niszczy walka, mnie… dar. Każdy ma swoją klątwę, daninę krwi do przekazania. Tego się nie ominie, ani nie wyłączy… ale to tamten świat. Jest ten drugi. I żywi… obiecuję nie będę lewitować, mówić wieloma głosami, albo poruszać przedmiotami. Będzie… będzie dobrze. Ułoży się… jest dobrze jak jesteś obok. Chcę żebyś był, nie odchodził. Brzytewka powiedziała, że nauczy mnie pisać. Chyba się jej pomysł spodobał, nie robiła problemów, nie śmiała się. Będą listy - tym razem to ona go pocałowała, bo nie umiała słowami podziękować.
- No… trochę straszne - zaśmiała się pod nosem i popatrzyła na Boomer. Wyciągnęła rękę w standardowym geście powitania, zaciskając zimne paluchy wokół cieplejszego ciała - Siema Emma, jasne. Emily. Któryś leszcz coś ci nagadał, albo patrzył krzywo? Powiedz który, zaraz kurwia usadzimy i mu odejdzie ochota na fikanie - wyszczerzyła się. Szczerze i wesoło. Z ulgą. Mówili do niej, siedzieli… po tym co im nagadała.

- Rany, ale jesteś zimna. - najemniczka uniosła w zdziwieniu brwi gdy poczuła chłód dłoni na swojej dłoni. - Poczekaj chwilę. - powiedziała i zaczęła grzebać w jakiś pojemnikach i schowkach.
- Nie spoko nikt mi nic nie powiedział. No tylko ja nie umiem być taka fajna jak ty albo Alice. Was to jakoś tak każdy lubi. Tak po prostu. Ja tak nie umiem. - powiedziała wyjmując i ponownie wkładając jakieś klamoty i czasem ogarniając się od biegającego robactwa. Nix też był chyba zaciekawiony czego ona tam szuka ale nie ingerował nijak w te poszukiwania.

- Daj spokój Boomer. Nie słyszałaś, że cyckom jest lżej? Ciebie to ci dwaj nawet chyba lubią choćby za to no a widzisz ja nie mam z nimi tak łatwo. - najemnik spróbował trochę rozładować napięcie i chyba z Boomer mu się trochę się poprawił bo parsknęła rozbawiona anatomiczną uwagą. - A ty Emi się nie przejmuj. Jakoś to ogarniemy. Nie zostawimy cię. Ja cię nie zostawię. Z listami się nie przejmuj. Coś tam wyślesz, taśmę czy zdjęcie i cokolwiek to będzie dobrze. Nie przejmuj się tym - powiedział w końcu tym weselszym tonem choć oczyma patrzył na nią poważnie i uważnie. Wcześniej gdy mówiła o cenie i losie zasępiony kiwał głową. Każdy z nich coś miał do spłacenia i płacił nawet jeśli inaczej i za co. Cena u obydwojga wydawała się wysoka a ryzyko ogromne. Im dalej w przyszłość, im więcej małych niebezpieczeństw kumulowało się w coraz wyższy próg tym ciemniej wyglądała ta przyszłość. Więc na razie uśmiechnął się trzymając ją w objęciach i patrzył na nią ciesząc się chwilą.

- Masz. Weź to. To ogrzewacz chemiczny. My też takie mamy. Ten jest zapasowy. Jeden wkład starcza na parę godzin. Wiesz tak akurat na nocną wartę czy długi patrol. - powiedziała Boomer wracając z metalicznym pojemnikiem wielkości małej, metalowej piersiówki ze sznurkiem do zawieszenia na szyi. Tym razem Boomer uklękła przy nich i podała Emily ten metalowy przedmiot pykając balonówą. Ale też jakoś tak radośniej i pogodniej to zabrzmiało a Emma zdołała nawet nieśmiało się uśmiechnąć co na jej zazwyczaj smutnej i poważnej twarzy było dość rzadkim grymasem.

- Ale bajer, nigdy czegoś takiego nie miałam. Ja jebie… dzięki Emmo - nożowniczka przyjęła metalowe pudełko i obróciła je w dłoniach, uśmiechając się speszona. Szybko zawiesiła prezent na szyi, okręciła się płaszczem i dodatkowo śpiworem. Zrobiło się jej dziwnie błogo nie tylko ze względu na grzejące przyjemnie ognisko na piersi, ale i ze względu na troskę obojga, ich nawijki. Że niby żywi ją lubili? Już nie mogła ich straszyć? Trochę szkoda, ale tak było o wiele lepiej.
- Z tą dwójką złamasów nikt nie ma lekko - zrobiła smutną minę i westchnęła przesadnie boleśnie, a potem się roześmiała, szturchając faceta łokciem w żebra - Mają ból dupy, że cię laski bronią, wstawiają się i lubią. Masz parę par cycków, a nie tam jedne przyczepione na klacie. Patrz ostatnio… Emma osłaniała cię z dachu, my nawijałyśmy do szefa. Coś tam próbowałam… a wiesz jak Brzytewka ma z gadaniem - wyciągnęła rękę spod koca i “kłapnęła” kilka razy bardzo szybko palcami imitując poruszającą się błyskawicznie szczękę
- No i ładnie gada jak się jej chce… a chciało. Nam trzem zależało. Taka magia zagrożonych, ślicznych gatunków plakatowych - wzruszyła ramionami i opuściła wzrok zajmują się obserwacją łażących po podłodze robaków - Ej Emma… co ty taka negatywna do siebie? No bez jaj, ja tu mam monopol na czarnowidzenie, wieszczenie i zapowiadanie nieszczęść. Gadam z trupami, rzucam klątwami, dzwonię łańcuchami i na dokładkę idzie na mnie chłodzić driny w lecie. Zimna suka, te sprawy. - mrugnęła do Boomer - I co nie umiesz jak umiesz i dajesz się lubić? Że nie celujesz w nawijkach, co z tego? Coś umiesz, czegoś nie umiesz. Lej na wady, skup na zaletach i z nich zrób swoje atuty. No kurwa obczaj to - rozłożyła szeroko ręce, odrzucając śpiwór przez co mobilny cmentarz na jej ubraniu zrobił się widoczny i raczej miłych skojarzeń nie przywoływał
- Skoro to da się lubić, to to - wskazała ją palcem i pociągnęła za mankiet wojskowej kurtki - Też się da. Ważne co pod spodem. Będą cię cisnąć, będą obśmiewać, grozić, bo ludzie to szydercze kurwie, ale nie wszyscy. Będą też ci normalni. Pierwszych olej, drudzy się liczą… nie umiem czytać i pisać. Nie zrobię listu, liter na papierze - westchnęła, a śpiwór wrócił na jej ramiona, warknęła ze złością. Pokręciła głową, prychnęła i oparła się o Petera, któremu analfabetyzm nie robił za powód do gnębienia kogokolwiek.
- Tak wyszło, nie nauczyłam sie. Ciągle było coś innego do roboty i nauki. Walka, skradanie, wspinanie, noże, gnaty, karabiny, wytrychy. Zdobywać żarcie, pilnować osady i wypatrywać zagrożenia. Przetrwać. Mieliśmy maszynki na przedpolu i mutantów w okolicy. No… ważniejsze rzeczy. Potem już były Duchy i nie szło się skupić kiedy tak ciągle gadały, okazji brakowało bo to siara wylecieć otwarcie że jest się głąb i nieuk, a jeszcze jak ścigają to w jednym miejscu się długo nie siedzi. Ludzie zaczynają gadać, potem komuś zdechnie krowa, albo dzieciak wpadnie do studni, lub miejscowy męt skręci po pijaku kark wytaczając się nawalony jak szpadel z baru i biorą cię na pierwszy cel. No kurwa twoja wina. Boś odmieniec, czarownica i do pieca za zsyłanie pecha. Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją, ich problem. Mam dużo noży - parsknęła złym śmiechem - Ale zwykle spierdalasz zanim się zacznie rozróba. Trzęsą ci się kolana, ale zgrywasz cwaniaka co ma w dupie negatywy i tak cię widzą. Grunt to mieć swoje miejsce. Da się tu żyć. Cheb wygląda nieszczególnie, ale porządku tu pilnuje Dalton. Trochę z nim pogadałam… no najpierw mu nawrzucałam od durnych chujów, a potem dopiero pogadaliśmy - podrapała się po nosie i poprawiła ogrzewacz - Wywaliłam otwarcie kim jestem, że chcę kurtkę Runnerów. Widział co robiłam z Brianem. Ale nadal jak się skończy cyrk z kutrami idziemy się napić wspólnie - pokręciła głową ciągle nie mogąc uwierzyć w podobne rozwiązanie.
- Lenin opowiadał dużo o Guido i jego ekipie. Nie są rzeźnikami walącymi ołowiem do tego co zobaczą i co się rusza. Czarne owce psują każde stado. Szef trzyma ich za mordy, nie pozwala na samowolki. Nie jest okrutny. - spojrzała na Nixa jakimś takim poważnym wzrokiem - Teraz jesteś swój. Nie ruszą cię jak im nie wylecisz z otwartym wyzwaniem. Guido nie każe cię zdjąć z cichacza, albo nagle nie wypali ci w głowę z przyłożenia. Jakby nic nie zrobił przed garażem, to znaczy, że nawet swojej kobiety nie umie obronić i można go rolować, a to szef. No a szefa nie można, bo potem ktoś podłapie pomysł że jak raz się udało to uda i drugi. I się robią roszady. Gang nie wojsko, tu sam stopień nie gwarantuje dowództwa, trzeba o nie walczyć. Tobie też nic nie zrobi, jesteś swoja, sama słyszałaś Paula. - odwróciła się do baloniary.

- Jest na zwykłą benzynę jak zwykły zippiacz. Ci się skończy i nalejesz to znów pochodzi. W zimie można w rękawiczki wsadzić by łapy tak nie marzły albo w buty jak mokre to trochę szybciej schną - Nix też był chyba zadowolony z pomysłu na prezent na jaki wpadła Boomer i dodał swoje doświadczenia z użytkowania tego gadżetu. A Boomer czy właściwie Emma wydawała się być zadowolona czy nawet szczęśliwa z reakcji obdarowanej kobiety, że tak trafiła z tym podarkiem.

Ciemnowłosa najemniczka uśmiechnęła się słysząc jak Emily mówi z dystansem i do niej o sobie i do niej o niej samej. Wyglądało na to, że Pazur z karabinem poczuła się trochę chociaż na tą chwilę pewniej słysząc jak już druga osoba pod rząd tak ją zachwala. A wcześniej jeszcze Alice też psów na niej nie wieszała.
- No tak chyba masz rację. Tylko ja nigdy nie wiem co powiedzieć. To robię te balony. Dlatego u nas Nix zawsze gada. Albo szef. Znaczy wcześniej jak był naszym szefem. - dorzuciła trochę jakby się tłumacząc czy chcąc wyjaśnić skąd taka rezerwa w jej zachowaniu.

- Nikt nie jest doskonały. Nawet szef. - wskazał kciukiem gdzieś za rozbite okno mężczyzna w czarnej czapce. W końcu zdjął ją ukazując krótkie, ciemnobrązowe włosy obcięte na typową wojskową modłę. Czapką przejechał po włosach jak grzebieniem i chwilę bawił się podrzucając ją w dłoni. Drugą znów wtulił w siebie Emily gdy ta przylgnęła do niego ponownie wspominając o swoich kłopotach ze słowem pisanym. - Wszystkim nam czegoś brakuje. Ty Boomer masz kłopoty z gadaniem i jesteś nieśmiała. Ty Emi no masz dość nietypowe zdolności które no można reagować różnie. Ja zostałem dowódcą a nawet w końcu Pazurem i nagle cholernie zaczęło mi to ciążyć. Dotąd wykonywałem rozkazy i jakoś to szło. A teraz no jakoś tak nagle zrobiło się wszystko bardziej na poważnie. - przyznał w końcu Pazur wpatrzony w podrzucany kawałek czarnego materiału. Boomer posłuchała, pokiwała głową chyba zgadzając się z taką oceną sytuacji.
- No ale jak szef mówił, najtrudniej zmienić samego siebie. Możemy zostać i nic z tym nie robić albo coś zrobić. Ty Boomer możesz spróbować jakoś się przełamać. No chociaż trochę i z kimś. Ty Emi nie wiem co z tymi twoimi możliwościami możesz zrobić. Słabo to ogarniam, nie spotkałem się wcześniej z czymś takim. Ale z listem no wiesz, nic na siłę ale coś możesz spróbować. Ja spróbuję z tym oficerowaniem. W sumie nie mam wyjścia teraz. - Nix podrzucił czapkę nieco wyżej i zgarnął ją zwinnym ruchem dłoni. - A z listem Emi nie tripuj się. U nas kiedyś w oddziale był taki chłopak. Dzikus w sumie. Nic nie czaił z tego pisania i u niego też w domu nie. Ale jednak dostawał listy z domu co jakiś czas. Przysyłali mu na papierze odciśnięte dłonie. Wiesz jakaś farba czy co oni tam mieli. Jak były wszystkie to znaczy, że jakoś jest ok. Strasznie się tym jarał jak dostał taką kartkę z tymi rękami. Pokazywał mi jedną nawet i ja widziałem same dłonie ale on tam widział więcej. Wiesz tłumaczył mnie czyja jest która i w ogóle. No tak to właśnie było. - Pazur powiedział jakąś historyjkę ze swojej przeszłości i Boomer znów pokiwała głową jakby też kojarzyła o czym mówi.
- A jak ci ktoś z czymś wyskoczy czy co to daj znać. Będzie się ciebie czepiał to zobaczymy czy będzie miał jaj nas też się czepiać. - uśmiechnął się i wskazał na siebie i Boomer na co ta też się uśmiechnęła i pokiwała głową.

- No. Jak coś to mów. - Boomer kiwnęła głową odzywając się sama z siebie i pykając balonówą na podbicie wypowiedzi. - Wiesz, ten znaczek to sporo ludzi rozpoznaje. - klepnęła się w ramię na jedną z naszywek na kurtce jaką nosiła i ona, i Nix, i Rewers. Wyglądała jak tarcza przecięta śladem trzech pazurów.
- A z Nixem to właściwie masz rację. - dodała nagle jakby po zastanowieniu i najemnik uniósł brwi pytająco nie spodziewając się chyba takiego nawiązania. Miłośniczka balonówek dokończyła więc swoją myśl. - No tam na zewnątrz to właściwie Emily cię wybroniła. Jakby nie powiedziała… No to co powiedziała to nie wiem co by było. Wyglądało groźnie. Ja bym pewnie strzelała jakby poszło na noże. Alice też wstawiła się za tobą. Więc właściwie same dziewczyny cię wybroniły. Z tymi Bliźniakami nie wiem bo nie słyszałam wszystkiego co mówiliście. - Boomer przyznała w końcu coś podobnego do żartu czy uwagi na co Pete pokręcił głową ale też chyba dostrzegał ironię czy zabawność sytuacji bo się jednak uśmiechnął choć trochę.

- Ekstra. Podporucznik Pazurów Peter Nixon wybroniony od śmierci i marnego końca przez kobiety. Na pewno dają za to awanse i medale w bazie. - zabrzmiało jak skarga ale tak podkoloryzowana, że Boomer roześmiała się szczerze jak z dobrego kawału. Po chwili drugi Pazur też się w końcu roześmiał.

- A wybroniony przez Pazura i dwóch gangerów?
- nożowniczka wyszczerzyła się niewinnie - Chcesz medal to ci wystrugam, będzie śliczny. Jak z plakatu.

- Słuchajcie dziewczyny ale z tym, że ja miałbym fikać czy nie jak to oni mówią nie do końca zależy ode mnie. Teraz myślę, że ten Guido i reszta na razie mi odpuścił. Ale pewnie nie płakałby zbytnio jakby mi się coś przydarzyło. Ale nie w tym rzecz. - zaczął Nix nawiązując do poważniejszego problemu jaki dostrzegł. - Ja rozumiem go z tym ich szacunem i porządkiem w bandzie. Dlatego dałem mu się otłuc. By mu przeszło. I dlatego nie chciałem byś strzelała Boomer. On ma do mnie żal za porwanie Alice. Rozumiem, że nie mógł mnie pogłaskać po główce za to. Ale ja nie poszedłem po Alice bo mi się nudziło łazić po lesie na tej Wyspie. Poszedłem bo miałem taki rozkaz. A nie ode mnie zależy jakie otrzymuję rozkazy. - wyjaśnił kolejny element a Boomer spojrzała z niezbyt rozumiejącym wzrokiem najpierw na niego potem na Emily potem znów na niego.

- No ale jak? Przecież wcześniej szef nam rozkazywał to poszłeś ale teraz już go nie ma. A my mieliśmy iść na te kutry. A więcej Pazurów tu nie ma. - najemniczka podsumowała niezbyt pewnym głosem to co jej się wydawało, że jest.

- Ale szef nadal tu jest Boomer. I nadal jest najstarszym stopniem Pazurem. Jak przyjdzie i powie, że przejmuje dowodzenie to je przejmie. Jak powie, że mamy wracać na Wyspę albo z Alice jechać do Hope to pojedziemy. No a co zrobi reszta no cóż… - najemnik rozłożył ręce a najemniczka pokręciła głową i zamrugała powiekami.

- No ale jak? Przecież powiedział, że nas puszcza i sam pojedzie z Alice na tą Wyspę. - Boomer nie wydawała się do końca przekonana z tym pomysłem.

- Nie wiem co zrobi. Mówię tylko, że nie wszystko zależy od nas. Dlatego by tego uniknąć wolałbym zawinąć na te kutry a potem no mam nadzieję, że szef będzie już na Wyspie lub w drodze. Ale po hierarchii ma taką możliwość więc mówię wam o tym. - krótko ścięty brunet rozłożył rękę z czapką bo drugą wciąż obejmował Emi. Mówił dość poważnym i ciężkim głosem jakby ta myśl dręczyła go od jakiegoś czasu i szukał sposoby jak tego uniknąć.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172