lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Postapokalipsa (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-postapokalipsa/)
-   -   THE END[Neuroshima] Eden - Wiosenna Wyspa Skarbów (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-postapokalipsa/15468-the-end-neuroshima-eden-wiosenna-wyspa-skarbow.html)

psionik 01-11-2015 00:44

Gdy tylko zwiadowcy powrócili z raportem w karawanie zapanowało nerwowe podniecenie. Prawie wszyscy zaczęli mocniej ściskać broń i rozglądać się baczniej. Szuter wyciągnął lornetkę i sprawdził jeszcze zanim karawana dojechała do polany, że ciała były nieźle poharatane. Pobieżne przejrzenie ciał, nawet z takiej odległości wskazywało, że niewiele zostanie do zabrania. Również kilka motocykli, które leżały wokoło nie zdradzały żadnej przydatności.
Mężczyzna więc odprężył się i oparł o wóz gdy nagle dostrzegł błysk w polu. Coś jakby promienie słoneczne odbijające się od wypolerowanej powierzchni, albo od lustra. Przez lornetkę okazało się, że jest to motocykl. I to nie byle jaki. Karawana podjechałą bliżej i mógł już bez pomocy magicznego szkiełka dostrzec piękne chromowanie wykończenie amerykańskiego choppera.
Szybko obejrzał się wokół siebie, jednak większość ludzi rzuciła się do szarowania pobojowiska. Jedynie Szczota przyglądał się tęsknie motocyklowi na polu. Przez chwilę przyglądał się "szefowi", jednak mężczyzna chyba zrezygnował, bo machnął ręką i zaczął wydawać polecenia.

Szuter spojrzał jeszcze raz przez lornetkę w kierunku motocykla, następnie ruszył prosto do wozu Szczoty. Szedł spokojnie i pewnie, przez jakiś czas wpatrywali się w siebie zanim zabójca zbliżył się wystarczająco, by nie trzeba było krzyczeć.
- Kombinujesz jak się dostać do niego bez spowalniania karawany? - zapytał bez ogródek. Korzystając ze swojego wrodzonego uroku chuja, przeszedł od razu do rzeczy.
Szczota zapatrzony w porzuconego stalowego rumaka który tak kusił wszystkich swoimi świecącymi nawetw opadajacem mżawce chromami spojrzał na pytającego i usmiechnął się chytrze. - A co? Masz jakiś pomysł? - spytał najwyraźniej ciekaw co jego nowy pracownik zaoferuje.
- Widzę, że Ty nie masz. - odwazjemnił uśmiech - Potrzebuję Sednę i jednego luzaka na pół godziny, a w zamian oddam Ci te obiecane przez Ciebie dodatki za uratowanie konia. - odpowiedział całkiem poważnie. Stanął niejako bokiem do Szczoty, by miećna oku zarówno swojego rozmówcę, jak i tema rozmowy.
Zapalił papierosa oczekując odpowiedzi. Spodziewał się w zasadzie wszystkiego. Od wyrzucenia z karawany, przez mordobicie, aż po danie mu wolnej ręki.

- Mówił już ci ktoś, że jesteś bezszczelny? - spytał szef wyprawy siedząc na swoim wozie ale uśmiechnął się pod wąsem. Szuter kiwnął tylko głową potwierdzając, że takowa opinia nie jest mu obca.
Główkował chwilę nad propozycją swojego pracownika.
- Dobra, możesz wziąć Sednę i jednego luzaka za powrót do swojej zwykłej doli.. My jedziemy dalej. Ale jak się okaże, że to za mało by wydobyć te cacko z tamtąd i trzeba coś jeszcze to już osobny deal. Rozumiemy się? - spojrzał czekając na reakcję Hegemończyka.
- Tylko jeśli uszczupli to zasoby karawany - odpowiedział wpatrując się we wrak.
- Ja decyduje czy coś uszczupla moje zasoby mojej karawany. Jak sobie nie poradzicie tym co macie i będziecie potrzebować czegoś jeszcze to właśnie uszczupla. - powórzył dobitnie szef przestając się usmiechać i patrząc czujnie na Szutera. Obaj zauważyli, że podeszła do nich jedna z bliźniaczek skaptowanych wczoraj na wyjeździe z Cheb.
- Fair enough - Szuter zakończył rozmowę. Widział, że dziewczyny tęsknie wpatrywały się w motocykl, więc postanowił nie przeciągać sytuacji. On w końcu oferował fragment czegoś czym rozporządza Szczota, one mogły ciągnąć druta i dawać dupy na zmianę przez całą podróż.
Oddalił się szybko przywołując Sednę i każąc jej przygotować luzaka. Powiedział to na tyle głośno, żeby słyszała to zarówno dziewczyna, jak i właściciel wierzchowca.
Obydwoje spojrzeli na Szczotę, który kiwnął głową na potwierdzenie i wrócił do rozmowy z z jedną z bliźniaczek.

Półindianka niechętnie, ale wzięła się za wykonywanie polecenia, a Szuter stwierdził w myślach, że dobrze się stało, że dziewczynie nic się nie stało.
Podbiegł do wozu i zabrał swój dobytek. W tym czasie dziewczyna profesjonalnie oporządziła konia i podjechała do niego truchtem. Wrzucił swoje rzeczy na plecy i wskoczył na rumaka korzystając z pomocnej dłoni.
Jechali w miarę szybko. Zabójca nie chciał, by dziewczyny, które mogły wynegocjwać lepsze warunki doszły do rumaka szybciej. Co prawda mieli jedynego luzaka, ale nie dawało to przecież aż tak dużej przewagi.
Co prawda zawsze mogły poczekać aż on podniesie to cacko - przecież motocykl był ciężki.
Nic takiego się jednak nie stało. Nim dojechali, karawana ruszyła dalej, a dziewczyny razem z nią.
[media]http://www.zdjecia-motocylki.pl/motor/indian-sakwy-roadmaster-szyba-chief-fredzle.jpeg[/media]
Szuter zszedł z konia i przyjrzał się dokładniej okolicy. Sedna bezbłędnie wydedukowała, że miała tu miejsce drobna potyczka. Prawdopodobnie ktoś zdjął jeźdźca w trakcie ucieczki, co spowodowało, że motocykl zarył w mokry grunt. Następnie rannego zgarnęli i odprowadzili gdzieś na południowy zachód, pobieżnie przeszukując motocykl.
Szuter rozejrzał się po okolicy, ale nie dostrzegł nic więcej. Krwi było zdecydowanie za mało, żeby jeździec ucierpiał poważnie, więc napastnicy mogli wrócić.
Postawił motocykl na koła i spróbował odpalić. Silnik zaskoczył, ale zgasł.
- Kurwa mać! - zaklął mężczyzna. Właśnie stracił spory kawałek przyszłego łupu dla nic niewartego bike'a.
Sedna nadal siedziała na koniu, raczej nie zainteresowana mechanicznym rumakiem. Szuter jednak nie poddawał się. Widział kilka razy w życiu motocyklistów, z kilkoma gadał, więc coś tam kojarzył z obsługi pojazdu. W pierwszej kolejności sprawdził bak. Niedokręcony kurek mógł zwiastować braki drogocennego płynu, co powodowałoby problemy z odpaleniem. Na szczęście paliwo było. I nie tylko. W środku dostrzegł torebkę foliową, a w niej mniejsze paczuski.
~ Diler ~ Uśmiechnał się do siebie, po czym wziął się za wyciąganie torebki. Szło mu dość opornie, mimo że wspomagał się niezbędnikiem. W końcu jednak wyciągnął. W baku zostało mniej niż połowa paliwa, ale mężczyzna liczył, że uda się odzyskać trochę benzyny z motocykli które zostawili na polanie. Zakręcił bak i sprawdził zawartość torebki.

[media]http://www.policja.pl/dokumenty/zalaczniki/1/1-16014.jpg[/media]
Szuter nie był narkomanem, ale obracał się w odpowiednich kręgach, więc wiedział z czym ma do czynienia. 6 dobrze zawiniętych paczek z białym proszkiem i sześć z czarnym. Mężczyzna schował po 4 do każej z sakw motocykla, po jednej do piórnika i rzucił Sednie ostatnie dwie.
- Trzymaj. Wynagrodzenie za transport. Prawdopodobnie też więcej warte niż cała wyprawa. - rzucił od niechcenia.

Oczyściwszy bak, motocykl odpalił z chęcią. Cichutkie pyrkanie dwucylindrowego silnika i miłe drżenie pojazdu to coś, co zawsze fascynowało Szutera w stalowych bestiach. Teraz dosiadał jednej z nich i mimo, że jeszcze nie przejechał metra, morda szczerzyła mu się jak gnojowi na widok cukierków.
- Dobra, wracamy. - powiedział pakując swój dobytek na motocykl. Ruszyli powoli. Szuter nie chciał wpaść w błoto i mieć więcej roboty z pojazdem, poza tym nie potrafił dobrze jeździć. Był jednak zręczny, więc jakoś sobie radził.

Gdy dojechali z powrotem na polanę, zabójca wziął się za przelewanie paliwa z innych motocykli. Szło mu opornie, bowiem część baków musiał odkręcać, przechylać, maczać w ciuchach i przesączać. Generalnie sporo się najebał i zmęczył, zanim uzbierał pół baku swojego harley'a. Było to zawsze lepsze niż nic, a nie chciałby, żeby paliwa zabrakło w trakcie przygody.

Przy okazji zabrał też ciuchy denatom i wyczyścił chromy z błota. Teraz motocykl prezentował się znacznie lepiej. Biało czerowny lakier był całkiem niezły i chyba dość nowy. Na pewno ktoś dbał o to cacko, bowiem jego chromy były lśniące (przynajmniej te, które nie wpadły w błoto), a lakier musiał przechodzić renowację. Sakwy z prawdziwej skóry i indiańskie frendzle na kierownicy i piórniku. Piękny.

Szuter machnął ręką dziewczynie i oboje ruszyli za karawaną. Szuter nie powstrzymywał uśmiechu na swojej parszywej mordzie gdy silnik z lekkim pyrkotem pchał motocykl do przodu.

merill 01-11-2015 08:25

Przy współpracy nototego, Adiego, Leminga i mg.
 
Lynx ścierpł od trwania w bezruchu na stanowisku obserwatora. Świt zwiastował im mgłę i mżawkę, czuł też głód, wszystkie zapasy zużył bowiem wczoraj wieczorem i w nocy. I tak będą musieli wracać do Cheb, ale wcześniej sprawdzą tę cholerną stodołę. Zmienił opatrunek na swojej ręce i wykorzystał resztę gazy i bandaża na zabójców maszyn. Zauważył też, że Dave i Nico zdradzają symptomy przeziębienia, dlatego profilaktycznie każdemu dał po pastylce penicyliny, licząc z tymi wczorajszymi, zużył już osiem sztuk z dwudziestu, jakie miał w zapasie.

- Proponuję sprawdzić stodołę. I tak musimy wracać do Cheb, brakuje nam wody i żarcia, a nie chciałbym by okazało się, że siedzieliśmy niepotrzebnie w tym zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu. Poczekajmy jeszcze ze dwa kwadranse, mgła powinna opaść i idziemy?

Gordon kiwnął głową potwierdzając plan Lynx’a i podszedł do okna. Odstawił karabin po ścianę, wyciągnął papierosa i odpalił. Poruszał ramieniem jakby sprawdzając czy wszystko jest pod kontrolą. Zdawało się że trucizna opuściła już na dobre organizm łowcy maszyn, dobrze że mieli z sobą kogoś takiego jak Lynx. Stał tak wpatrując się w nocne źródło migającego światła, od czasu do czasu wypuszczając kłąb dymu z ust. Zastanawiał się przez chwilę i doszedł do wniosku że nie było dobrze… Brak wody, żarcia, potrzeba dbania o opatrunki… Musieli wracać do miasta, lepiej się wyposażyć i znowu tu wrócić, inną opcją było podzielenie się na dwie grupy. Jedni poszli by załatwić sprzęt i uzupełnić zapasy podczas gdy druga grupa ostrożnie badałaby dalej teren w poszukiwaniu blaszaków. Mniejsza strata czasu… Ale większe niebezpieczeństwo. Zresztą… tak czy siak najpierw trzeba sprawdzić stodołę…

- Dzięki.
David wziął penicylinę i pociągnął nosem. Odrobina snu bynajmniej nie poprawiła jego stanu. Żebra dalej sprawiały wrażenie zbyt mocno wygiętych w stronę organów wewnętrznych, a czerwone pręgi na ciele idealnie pokazywały każdą mackę, która te organy miażdżyła. Nie czuł też potrzeby siedzenia tutaj, gdy można było mieć całą rzecz z głowy. Warto czasem przejąć inicjatywę. Ludzie którzy jedynie siedzą i czekają na ruch przeciwnika dość często cierpią na syndrom zwany Niespodziewaną Kulą w Łeb, wariant "niewiadomo skąd". Bo ten wykorzystał dany mu czas i zaplanował swoje podejście, podczas gdy ktoś siedział jak kołek i gapił się w okno.

Niemniej jednak czasu się nie cofnie. Dwóch chłopa i przewodniczki by nie przegadał, szczególnie że sam słaniał się na nogach. Coś mu podpowiadało, że może jednak warto było polegać na chłopakach. I kobiecie.

Lynx zabawiając się w porannego sanitariusza stwierdził, że jego rany goją się całkiem ładnie. Najwyraźniej wczorajsza pomoc medyczna okazała się skuteczna. Drobniejsze rany były już niezbyt poważnymi czerwonymi pręgami ale ta jedna większa wciąż wyglądała świeżo choć optymizmu dodawało to, że wyglądała na czystą. Właściwie podobnie wyglądała sprawa u jasnoskórego łowcy maszyn ale jednak te ugryzienie od widłaka jakoś wyglądało nieciekawie. Sprawa wymagała uwagi ale na razie jeszcze nie była zbyt poważna. Zaś u Gordona nie miał jak sprawdzić bo po zdjęciu wczorajszych opatrunków nie miał czym ich zastąpić. A w razie akcji czy biegania tak świeże rany mogły się otworzyć i zacząć krwawić ponownie ale założony opatrunek powstrzymywał drastyczny upływ krwi.

- Brzmi jak dobry pomysł - skomentował Dave.

Przeziębienie i inne drobne problemy były źródłem jego największych irytacji. Jeśli człowiek dostanie kulę, to albo nie żyje, albo leży na glebie i jest równie przydatny co ten nieżyjący. A katar? Nie można spokojnie patrzeć przez celownik, bo co chwila trzeba przecierać łzawiące oczy. Gdy trzeba zachować ciszę, to zawsze jeden frajer stara się powstrzymać kichnięcie i zawsze mu to nie wychodzi. David nie chciał być tym frajerem. Zerknął na oparte o ścianę EMP. Westchnął ciężko; całkowicie zapomniał o wyrzutni. Miał prawo, dopiero co został poturbowany. Wstał z ziemi i wziął ją w ręce, oglądając z każdej strony.

-Dobra wejdźmy i sprawdźmy co tam jest, może rozdzielmy się na dwie grupy i jedna wejdzie od przodu a druga zabezpieczy trasę ucieczki.

- Ruszajmy więc - przerzucił snajperkę przez plecy i chwycił niemiecki karabinek, czekając aż pozostali się przygotują.

Walker przygotował się chwytając tylko karabin w ręce i odbezpieczając go:
- Lynx, my pójdziemy od frontu. David, Nico odetnijcie drugie wejście. - wrócił wzrokiem na Lynx’a - Ruszamy.

Czekał na aprobatę ekipy. Kiedy ta nastąpi rusza w stronę drzwi z karabinkiem przygotowanym do strzału, przyciśniętym do ramienia. Kroki stawiał powoli i ostrożnie. Nie chciał dać się zaskoczyć tak jak z widłakiem czy jak mu tam było. Kiedy doszedł do ściany stodoły, oparł się plecami o nią. Starał się wychwycić jakieś dźwięki dochodzące z wewnątrz pomieszczenia. Kiedy upewni się że Lynx jest w gotowości pokazuje mu znak że wchodzi do środka. Jeśli będzie się wydawać że wszystko jest mniej więcej w porządku i nic pokroju Juggernauta nie stoi wewnątrz, wchodzi do środka z lufą skierowaną od razu do strzału.

Lynx stał schowany za uchylonymi drzwiami stodoły, starał się zajrzeć do środka przez szczeliny w deskach, jakie niewątpliwie musiały powstać w tej konstrukcji, pozbawionej konserwacji, a wystawionej na działanie czynników atmosferycznych. Od efektów tego wypatrywania zależało jego działanie. W każdym razie po wejściu do stodoły szukałby osłony i stanowiska strzeleckiego.

Znów zanurzyli się po kolana w zimnej, zarośniętej, wysoką trawą wodzie. Mieli zamiar sprawdzić tą podejrzaną stodołę. Majaczyła w oddali jako ciemny, regularny kontur zwiastując rękę człowieka w jego powstaniu. Niezbyt dobre z taktycznego punktu widzenia było poruszanie się otwartym terenie. Wystarczyłby jeden karabin maszynowy by skosić ich wszystkich. Mgła działała maskująco w obie strony. Pozwalała żywic nadzieję, że jeśli ktoś czy coś chciałby ich powitać ołowiem to znacznie opóźni ten moment ale i im samym znacznie utrudniała wypatrzenie potencjalnego zagrożenia. Widzieli to osobiście po znikających własnych sylwetkach. Nico i Dave którzy wyruszyli wcześniej najpierw zszarzeli w ich oczach, potem widzieli tylko ich niknące kontury a w końcu znikli im z oczu w ogóle. Nie mieli ze sobą łączności ani wizualnej ani radiowej a soniczną tylko jeśli przerwaliby ciszę. Więc mogli tylko zgadywać gdzie znajduje się pozostała dwójka.

Gordon i Nathaniel uznając, że ci drudzy mieli wystarczająco dużo czasu na dotarcie na miejsce również ruszyli w stronę stodoły. Widzieli jak stopniowo kontur ogromnieje i wyłaniają się z niego detale zmieniając go w budynek. Mogli mieć nadzieję, że nic z noktowizją i karabinem maszynowym nie celuje do nich przez marsz po tym otwartym polu wysokiej trawy. Dotarli już prawie na krok czy dwa od ściany budynku gdy Gordon zwrócił uwagę na niewielki detal. Było pordzewiałe, okrągławe wielkości jabłka czy puszki po konserwie. Jednak na okrągłej zaśniedziałej powierzchni widać było kilka równie zaśniedziałch szkiełek na różnych płaszczyznach. Było bardzo podobne do różnego rodzaju mechanicznych mini szpiegów robotów. Wyglądało na takie co leży porzucone od dawna i nie sposób szło zgadnąć czy działa czy nie. Jeśli tak to właśnie byli w ukrytej kamerze.

Wówczas też gdzieś kilkadziesiąt metrów od nich doszedł mechaniczny odgłos silnika. Jakby z drugiego końca stodoły. To samo usłyszała pozostała dwójka choć z ich strony mechaniczne zjawisko słuchowe było przed nimi. Widzieli też jakiś ruch czegoś podłużnego wyłaniajacego się dość ślamazarnie z tylnych odrzwi stodoły. Na pierwszy rzut oka dla David’a pasowało do sylwetki Łowcy choć był chyba jakiś większy albo zdeformowany.

Gordon tylko mruknął pod nosem kiedy zobaczył mechaniczne coś. Gordon kiwnął w stronę małego ścierwa by i Lynx je zauważył. Całą resztę drogi do stodoły miał na oku podejrzane urządzenie. Zmienił błyskawicznie magazynek w swoim karabinku. Ten obecnie załadowany schował do ładownicy, zwinnym ruchem chwycił swój magazynek na specjalne okazje. Lynx był w wojsku i na froncie i wiedział które magazynki żołnierze oznaczają najczęściej czerwoną tasiemką. Przeciwpancerniaki były gotowe, Gordon również. Chociaż najlepiej by było jakby David po prostu wygarnął raz a porządnie z wyrzutni EMP. Sprawa by się załatwiła. Zajrzał delikatnie, spokojnie i jak najbardziej bezszelestnie do stodoły by zorientować się co wydawało taki odgłos… dziwny zresztą.

Zapytał Lynx’a gestami ręki “Wchodzimy do środka?” i czekał na potwierdzenie żeby jak najszybciej ruszyć do środka i zając uwagę robota na tyle długo by David mógł zdzielić go wiązką elektromagnetyczną. Niestety musiał polegać w tej chwili tylko i wyłącznie na wyrobionej przez lata praktyki metodyce swego kompana. Był jednak pewny że jak David zauważy że uwaga blaszaka została odwrócona, od razu przystąpi do ataku. Stał już gotowy by w ułamku sekundy wtargnąć do środka. Czekał tylko na skinięcie głową Lynx’a.

Ścisnął karabinek mocniej i dał znać Gordonowi, że jest już gotowy. "Ja za Tobą" - pokazał mu na migi.

Gordon kiwnął głową na znak zrozumienia i spokojnym cichym krokiem wślizgnął się do środka stodoły. Podstawową rzeczą było w tej chwili aby lufa była pierwsza i aby cały czas być gotowym by oddać strzał. Przy wejściu rozejrzał się szybko za zasłoną ale co najważniejsze - chciał zidentyfikować blaszaka żeby zrobić chociaż jakieś minimalne założenia taktyczne na walkę. Jak nie to po prostu zlokalizuje maszynę i wrzuci mu kilka przeciwpancernych na powitanie. Wszystko i tak miało być tylko w celu odwrócenia uwagi blaszaka na tyle by David mógł wkroczyć ze swoim EMP i załatwić sprawę.

Nico czekała po drugiej stronie stodoły próbując cokolwiek dostrzec między szczelinami w deskach

Po kolana w wodzie, z ciągle piekącą raną, Brennan starał się być cały czas skoncentrowany. Nie wiedział co konkretnie wyjechało ze stodoły, ale sytuacja była marna. Za daleko żeby użyć EMP, za blisko żeby nie zostać zauważonym. Wziął wyrzutnię w ręce i zaczął iść możliwie cicho w kierunku stodoły.

David i Nico brnęli przez zimną, bagienną wodę licząc, że zdołają skryć się przed sensoramii robota. Brakowało im z kilkunastu metrów tak na oko by skrył ich róg budynku. Brennan po drodze już zdejmował z pleców dziwną wyrzutnię która wczoraj wzbudziła takie zainteresowanie gangerów w knajpie a dziś miała okazję zarobić na swoje utrzymanie i reputację. Raczej jednak by nie zdążyli. Łowca był w końcu szybki jak właśnie przysłowiowy łowca. Pieszy człowiek nie miał szans przed nim uciec, zwłaszcza na otwartym terenie po którym taki robot mógł wyciągać spokojnie koło setki na godzinę.

Tym razem jednak robot albo ich nie zauważył albo zignorował. Oboje widzieli a potem słyszeli jego silniczek i chlupot jaki wydawał przedzierając się przez drogę. Udało im się dopchnąć już w pobliże rogu wielkiego budynku gdy łowca na ścianie budynku zauważył niewielki, kolisty przedmiot. Był wielkości jabłka, uwalany śniedzią, błotem i kroplami wody. Tak samo metaliczna powłoka jak i szybki które błyszczały nieco bardziej tu i tam. Rozpoznał to jako jeden z wielu rodzajów mechanicznych szpiegów używanych często przez roboty. Nie miał jednak pojęcia czy cholerstwo działa. Wyglądało na to, że jest tu od dość dawna. Gdy wyjrzał zza rogu okazało się, że Łowca zignorował ich kompletnie. Mijał właśnie ten zdezelowany płot który sami wczoraj też pokonali i chyba miał zamiar zniknąć w tym zdziczałym sadzie w którym wczoraj mieli tyle kłopotów. Teraz miał okazję mu się przyjrzeć nieco dokładniej. Był to jeden ze starszych modeli ale nieco zmodyfikowany. Po bokach miał zamontowane jakieś zbiorniki czy pudła które zasłaniały jego normalnie widoczne żebrowate wnętrze. Zaś na grzebiecie był kolejny beczkowaty zbiornik. Metaloid miał wyraźne problemy z poruszaniem się z tym wszystkim brnął przez tę wodną breję niezbyt poradnie.

Nico nie znała się na robotach kompletnie. Ale znała się na łażeniu po Pustkowiach a wieloletnie doświadczenie nauczyło ją rozróżniać różne anomalie i zagrożenia. Dlatego teraz widząc plecy David’a i oddalającego się robota rozróżniła jakiś podejrzany chrobot. Gdzieś z góry, z wnętrza budynku. Coś czy ktoś co tam było musiało się poruszyć czy coś w ten deseń. Były dość niewielkie szanse, że to naturalne odgłosy opuszczonego budynku. Nie mogło być dalej niż kilka czy kilkanaście metrów od nich choć dość wysoko, ponad ich głowami. Na zewnątrz jednak nadal niczego nie było widać.

Tymczasem Gordon przyklejony do ściany stodoły zajrzał do środka przez szczelinę. Wewnątrz w pierwszej chwili ujrzał całe gratowisko skryte w półmroku budynku. Wyglądało jakby stary Ferguson urządził tu sobie jakąś wstępną selekcję złomu czy coś w ten deseń. Wszystko tonęło zalane wysoką woda i półmrokiem. Gdzieś kilkanaście czy kilkadziesiąt metrów od ściany jednak rozróżniał się zdecydowanie większy kanciasty kształt. Był wielkości furgonetki, ustawionej do nich tyłem no i właśnie kanciasty jak furgonetka. Przykuwał uwagę bo chyba był największym nieruchomym kawałkiem złomu nawet w półmroku. I gdy tak Gordon na niego patrzył to w tym samym momencie coś na jego dachu poruszyło się. Zaś z jego burty coś odpadło, chlupnęło w wodę i zaczęło zbliżać się prosto w jego stronę. Starczyło mu doświadczenia i przytomności umysłu by schować się z powrotem za dziurę w ścianę. Praktycznie ułamek sekundy później ściana wybuchła od kanonady puszczonej serii z broni maszynowej która swym hukiem przecięła poranna, bagienną ciszę.

Gordon cofnął się momentalnie, po chwili seria z wydawałoby się ciężkiego sprzętu przeszyła ścianę którą praktycznie wysadziło. Gordon nie wiedział czy coś strzela do niego, czy po prostu strzela. Nie mniej jednak nie zamierzał próżnować. Nie było sensu stać tu i czekać aż zostaną rozstrzelani. Spojrzał na Lynx’a i kiwnął do niego głową żeby szedł szybko za nim. Ruszył szybko wzdłuż lewej ściany budynku, starając się jednak być cicho, szukając jakiegoś wejścia oprócz tej dziury w którą strzelał przed chwilą robot. Jakiegoś miejsca gdzie nie ma wielkich dziur i prześwitów żeby się na spokojnie ukryć ale być blisko wejścia co by móc wbiec jakby trzeba było. David na pewno skorzysta z tego że uwaga blaszaka jest skupiona na Walkerze i Lynx’ie i spróbuje wtargnąć do środka i rozpierdolić to ścierwo swoim EMP. Zadaniem Walker’a I Lynx’a było w tej chwili tylko “nie dać się zabić” jebanemu kaem’owi... A po chwili wbiec jako wsparcie.

Brennan zamarł, gdy maszyna przeszła obok. Spodziewał się, że Łowca momentalnie na niego skoczy. Coś musiało mu się popieprzyć w obwodach, a to najlepsza i być może jedyna okazja żeby go rozpieprzyć. Chciał za nim pójść, ale ciszę przerwał terkot karabinu maszynowego ze stodoły. Spojrzał na Nico, machnął ręką na robota i podbiegł do drzwi od stodoły. Bał się, że lada moment poczuje ostrza wbijane w plecy, a jedno machnięcie ręką będzie kosztować nie tylko jego życie, ale również Nico. Nie było tu jednak pola do manewru, trzeba było skupić się na tym co jest w środku korzystając z tego, że Łowca nie atakuje.

Szybko wyjrzał, próbując zorientować się co w niej właściwie jest.

Nico stuknęła Davida w ramie i bez słowa pokazała na górę
- Coś tam jeszcze jest - szepnęła - Wchodzimy na trzy ja celuję w górę ty omiatasz wnętrze.

Gordon odwrócił się w stronę narożnika dając znak Lynx’owi by zrobił to samo. Dopiero co zostali przywitani ogniem z broni maszynowej i obsypani szrapnelami mokrych drzazg i odłamków w jakie przemienił się ostrzelany fragment ściany zza jakiej moment wcześniej łowca puszczał żurawia do środka. Jednak zdołali ujść może z parę kroków gdy robot przeniósł ogień dalej. Rozrywany pociskami drewniany mur sunął za nimi nieco chaotycznie ale nieustępliwie zbliżając się co raz bardziej. Robot wyczuwał ich jakoś albo po prostu ostrzeliwał na pałę najbliższą przeszkodę za jaką mógł się skryć przeciwnik. Mokre, rozmięknięte drewno be problemu poddawało się pociskom rozgrzanego ołowiu rozbryzgując się pod ich impetem i zasypując obu ludzkich wojowników odłamkami drzazg. Niepokojące jednak było, że ogień na razie był niecelny ale poruszał się z grubsza za nimi. Czy w programie maszyny była opcja obliczania tempa ludzkiego ruchu czy po prostu próbował rozwalić osłonę za jaką mogli się skryć tego w tej chwili nie wiedzieli ale pierwsze parę kroków upłynęło im dalej pod ogniem robota.

Tymczasem David i Nico podbiegli rozbryzgując bagienną, zimną wodę starając się ignorować pękatego robota oddalającego się od rozwalonej bramy stodoły w mniej więcej w takim samym tempie w jakim oni się do nich zbliżali. Nadal dzieliło ich góra ze dwa tuziny kroków. Gdyby maszyna się odwróciła i zaatakowała ich mieliby dość krótki moment by zareagować. Szczęściem nie widać u niego było broni zasięgowej co w przypadku Łowcy jak wiedział David nie było żadnym ewenementem. Dopadli do framugi rozwalonej bramy i zajrzeli do środka. W głębi półmrocznego, wysokiego budynku wszędzie błyszczała woda. Jednak główną uwagę zwracał, pękaty, pudłowaty kształt dobre dwa czy trzy tuziny kroków od nich. To musiał być jakiś robot który właśnie rozstrzeliwał przeciwległą ścianę frontową mniej więcej w miejscu gdzie planował podejść do niego drugi zespół. Tyle zdążyli zobaczyć nim pierwsze pociski z nowej fali nie zaczęły siec powietrza i framugi tuż przy nich. Robot miał drugi karabin maszynowy! I robocim zwyczajem mógł strzelać niezależnie od reszty do wykrytych celów.

- Spieprzamy - rzucił krótko Dave i zajął się realizacją swojego planu.

Nico rzuciła mu całkiem rozsądnie:
- Rozdzielmy się.

Tymczasem po drugiej stronie stodoły, były żołnierz Posterunku i zabójca maszyn uciekali wzdłuż ściany śledzeni ogniem zaporowym. Lynx gorączkowo szukał wyjścia z sytuacji, mianowicie jakim cudem maszyna zna ich pozycję, skoro kamery termowizyjne były blokowane przez ścianę wilgotnych, na pół zbutwiałych desek? Jakim cudem namierzyła Gordona, który maskował swoją sygnaturę cieplną serape wykonanym z koca termicznego. Odpowiedź dla Lynxa była tylko jedna - ten czujnik, który wcześniej wskazał mu Gordon, a on jak dzieciak go zignorował. Jego zniszczenie powinno choć na chwilę zdezorientować maszynę. Wycofywał się starając się ocenić tempo przesuwania się ognia z kaemu, tak by znaleźć okienko, w którym mógłby się zatrzymać i oddać serię do umieszczonego na frontowej ścianie stodoły czujnika.

Pipboy79 01-11-2015 22:44

Tura 9
 
Detroit; dzielnica Schultz'ów; "Grzesznik"; Dzień 3 - południe, pochmurno.




Julia "Blue" Faust



- No i jak było? Dobrze się bawiłaś? - przywitał ją jej ochroniarz zza jej pleców. Czasy umawiania się na telefon czy puszczanie nim choćby sygnałów dawno i najwyraźniej bezpowrotnie minęły. Nawet w Mieście Neonów. Więc ludzie byli skazani na bardziej pośrednie umawianie się i myślenie bardziej przyszłościowe niż to było w czasach powszechnej telefonii komórkowej. Obecniej po niej została masa niesprawnych telefonów będących jednym z najpospolitszych gambli z jakimi każdy był oswojony. Choć nieliczni mieli świadomość jak te fikuśne techniczne cudeńka kiedyś działały. Bez energii i sprawnych satelitów traciły cały swój technologiczny powab zmieniajac się w plastikowo - metaliczne złomki zasypane błotem czy piachem. Czyli nic specjalnie ciekawego nawet dla dzieci.

Więc trochę się naczekała. Zwłaszcze, że po czasie dotarło do niej, że Troy miał dość mikre szanse wpaść na to by szukać jej w kręgielni a nie pod Strzelnicą gdzie ją zostawił. A te dwie lokalizacje byłu w kompletnie różnych punktach runnerowej dzielni. Ale wystrzałowa blondzia może po szampańskim wieczorze, upojnej nocy i kacowym poranku gdzie wszysto nacechowane było wybitną aktywnością noe sprzyjającej zachowaniu w stanie nie naruszonym dzieła Pepe może już i faktycznie nie była tak wystrzałowa jak kilkanascie godzin temu po opuszczeniu "Cleo Spa" ale nadal wyglądała świetnie. Więc nie miała problemów ze złapaniem stopa jakiegoś kolesia w skórze który o dziwo właśnie miał coś do załatwienia w Schultz'owej dzielni a tego "Grzesznika" to już dawno miał odwiedzić. No a przynajmniej po chwili bajery ze szparkooką blondzią w czarnej, obcisłej miniówie na wysokich obcasach w których była wyższa od niego tak właśnie uznał, że by było najlepiej.

Więc w domu i burdelu pojawiła się nawet wcześniej od Troy'a a jego głos, nacechowany złoscią usłyszała już za swoimi plecami. Oboje szli na górę do biura Anny bo ona już się wywiedziała, że tam znów urzęduje Szalony Kapelusznik a on musiał oddać szefowej przybytku kluczyki od samochodu. - Kurwa, musimy sobie skołować własną brykę, nie możemy tak na nich żerować i być uzależnieni. - mruknął sapiąc nieco zirytowanym tonem. Na pewno łażenie po prosbie o pożyczenie klucyzków i bryki do niedużej kobietki która mogła w każdej chwili stwierdzić, że bryka potrzebna jest własnie jej i teraz niezbyt było zgodne z naturą tego byczka.

- Dziewuszka! Aa... I ty... - Egor powitał ich oboje choć każdego z nich onaczej. Na jej widok gy weszła pierwsza uśmiechnął się radośnie a na widok jej ochroniarza prawie od razu skrzywił jakby zobaczył coś obrzydliwego co zdecydowanie nie powinno tu przebywać. Troy aż tak wylewny jak Słowianin nie był ale najwyraźniej z jego strony również ich wzajemne relacje nie zmieniły się ani na jotę.

Jednak Egor nie wyglądał zbyt dobrze. Świadczyła o tym otwarta butelka wódki i samotny kielon, już pusty obok. Sądząc po stanie butelki Kapleusznik już musiał parę szotów wychylic wcześniej. Była też i jego siostra. Ona nie miała jakichś wybiórczych oporów i oboje przywitała miłym usmiechem odbierajac od jej ochroniarza kluczyki.

- I jak mecz? Zostałaś na afterparty jak widze to chyba nieźle coo? - Forlow spytała prawie o to samo co przed chwilą ochroniarz Faust ale u niej dominowała ciekawość i życzliwośc a nie jak irytacja i foch u niego, że się najeździł i naszukał i naczekał na darmo a ona sobie wzięła i sama wróciła. Chyba tylko cichą ulgę, że wróciła w jednym kawałku okazywali podobnie.




Pustkowia; droga z Cheb; karawana Szczoty; Dzień 3 - południe; pochmurnie




Siostry Winchester



To wszystko przez Hildę! Na pewno! Musiało tak być. Najpierw ten opierzony cwaniak pospołu ze stadem swoich czworonożnych, srajacych za siebie i rżących z uciechy sługusów otoczył i stłamsił obie siostry, pozbawił szansy na zdobycie motocykla bo wiadomo, tam Hilda też zdołała wrzucić swojego ogoniastego szpicla a potem jeszcze jakby na ten późny poranek w łaściwie już popołudnie wlepiła im tą głupia wartę czy patrol. Znaczy ci idioci z tego Cheb pewnie sądzili, że to Szczota je wysłał i wyznaczył ale przecież oni byli otumanieni i nie znali prawdy i podstępności kurzej zagłady ludzkości. Usmechali się głupio gdy sami pozbawiali się dwóch strazniczek tego opierzonego zagrożenia nie zdając sobie sprawy z tego na co się wystawiają. No ale to na pewno sprawka Hildy. W końcu jak Szczota się jeszcze wahał i szukał wzrokiem komu by powierzyć tę zaszczytną funkcję bo jakoś nikt się nie kwapił ptasior zaczął się szamotać i gdakać a gdy Tina próbowała ją uciszyć to stojący obok koń zarżał donosnie szczerząc niebezpiecznie blisko jej twarzy swoje niebezpiecznie wielkie zęby i na pewno chciał ją jeszcze ugryźć ale zdołała w pore odskoczyć od tego podstępnego ataku. No ale to małe zamieszanie starczyło by przykuć uwagę szefa i stwierdził, że skoro obie panie mają tyle energii to na pewno chętnie się jeszcze przespacerują. No to spacerowały. Co prawda Whitney miała wrażenie, że poranna pyskówka siostry przy pobojowisku mogła mieć coś z tym wspólnego no ale na pewno i tam maczał w tym swoje pazury opierzony rudzielec.

No i tak sobie spacerowały. Karawana się zatrzymała na popas i coś obiadopodobnego a miały za zadanie sprawdzić czy dalej droga jest przejezdna. Szef obawiał się, że mogła zostać poddtopiona a właściwie była niwielka szansa, że nie była po takiej burzy i deszczach. Kwestia czy dałoby się przejechać. Przynajmniej nie musiały dłużej przebywać wśród tych wszystkich koni. Droga faktycznie była zawalona kałużami i wciąz posypana tym dziwnym pyłem ale jednak jak najbardziej przejezdna choć nie suchą noga czy kopytem. Zaś ruch kołowy na drodze był tak "wielki", że wciąż tu czy tam widać było ślady motocyklistów jakie odcisnęli na błocie czy pyle. Przez parę godzin ślad trzymał się nadal całkiem przywoicie. Rzecz nie do pomyślenia w ich rodzimym mieście gdzie pojazdy wszelakiego autoramentu zaraz by rozdziewiczyły taką nieujeżdżoną ulicznicę swoimi gumami.

Natknęły się też i na samych gangerów. Stali sobie grzecznie zatrzymani w starej, przydrożnej stacji benzynowej. Stało ich tak dokłaniej dwóch. Stali leniwie oparci o swoje motocykle, całkowicie ignorując przedwojenny zakaz o paleniu w tym miejscu. Do tego kręciło po podwórzu stacji albo wychodzący czy wchodząc z powrotem do budynku. Wyglądali na zdecydowanie znudzonych. Bez specjalnego przekonania paru myszkowało po zwłokach przedwojennego budynku zaglądając to tu czy tam, podnosząc i wyrzucając z powrotem jakiś rupieć czy kopiąc go gdzieś w bok.

Dzikuny. Jeden z odłamów nieśmiertelnych Hell Angels. Uważajacych się oczywiście za prawowitych i jedynych prawdziwych spadkobierców przedwojennych aniołków. W rzeczywistości będącym jednym z licznych, pomniejszych gangów z Det jakich to miasto było pełne. Niespecjalnie związani z jakimś wielkim gangiem choć wieść uliczna niosła, że ostatnio zwąchali się z Schultz'ami. Do Szchultz'ów pasował też zaparkowany na zapleczu stacji samochód. Ciemny merol. Whitney wiedziała, że z takiego cacka na pewni dałaby radę wyszabrować... No zdemontować co trzeba do reanimacji Baraka. Tylko, żeby tych oprychów wokół tam nie było. No i nie tak, że w fajkę czy dwie.

Ze stacji dochodziły też jakieś żałosne wrzaski czy wręcz wycie. Wyglądało na jedną z powszechniejszych gangerskich zabaw pt. "Zobaczcie co mogę zrobić z jeńcem!". Przez lornetkę ruch wewnątrz budynku przemienił się w kilka sylwetek. Zdecydowana większość była w typowych gangerskich skórzanych kurtkach. Ci kręcili się wokół skrepowanej parki. On i ona. Nawet z tej odległosci wyglądali żałośnie. Głowy i ramiona zwisały im bezwładnie i jedynie kolejne ciosy czy przypalenia wywoływały jeszcze tę wrzaskliwą reakcję którą słychać było i w miejscu ich przypadkowego punktu obserwacyjnego. Całość obserwowała dwójka patafianów w gajerach, spokojnie obserwująca to wszystko spod otoków kapeluszy i fajkami w zębach. Po ruchu tych fajek dało się zorientować, że coś mówią od czasu do czasu. Było to zsynchronizowane z reakcją Dzikunów albo jeńcow.

Wóczas zza pleców sióstr doszedł ich nieco wytlumiony ale jednak odgłos małego silnika, prawie na pewno motocykla. Zblizał się aż przestał. Na ucho Tiny zatrzymał się gdzieś w okolicach ich obozowiska. Ci gangerzy na zewnątrz też musieli go usłyszeć bo jak na komende podniesli głowy w kierunku drogi i przez chwilę powstało wrażenie, że patrzą wprost na siostry. Ale widocznie jedynie stały na linii wzroku i nie zostały zauważone. Jeden z tych gangerów na zewnątrz wszedł do środka a u tych na zewnątrz znudzenie zostało wyraźnie zastąpione oczekiwaniem. Właściwie gdyby nie fragment lasu pomiędzy karawaną a stacją to obie grupy by pewnie były dla siebie widoczne a tak pozostawał tylko słuch. Karawaniarze używając pojazdów bezsilnikowych nieświadomie zbliżyli się do przypadkowego obozowiska Dzikunów i sami chyba zostali nie wykryci. Ale odgłos silnika dało się słyszeć na tym Pustkowiu i wzbudził on czujność detroidzich gangerów.



Szuter



Raz na wozie raz pod wozem. Tym razem wszystko wskazywało na to, że tym razem najemnikowi fortuna sprzyjała. Mżawka przeszła zostawiajac za sobą od cholery wilgoci ale jednak przeszła on sam stał się niespodziewanym posiadaczem stalowego rumaka a do tego małej fortunki w prochach którą nawet raczył się podzielić z bystrooką i małomówna wspólniczką. Musiał też na nią poczekać bo okazało się, że mechaniczny rumak nawet na wolnych obrotach jest znacznie szybszy od żywego. No ale jednak ten żywy był na trawę i owies a nie benzyne o którą wokół było nie tak łatwo no i miał swoje humory. Kilka razy gdy coś pomerdał z manetkami mu zgasł, kilka razy wierzgną rzucając rufą czy tylko szybki balans ciałem i noga jako dotatkowa podpórka uratowała go przed wywrotką. No ale po woli do przodu i jakos jechali razemna dóch siodłach i dwóch całkowicie innych wierzchowcach.

Sednie z całego jego nowego rumaka najbardziej spodobały się te fredzle i idniańskopodobne ozdóbki. Sam motocykl chyba nadal niezbyt jej interesował. Zapaliła się jednak do tych sakw i piórników. - Mogę ci zrobić wzór jak chcesz. Będzie ładniejszy. Mam koraliki u siebie. Ale musiałabym zdjąc te sakwy i wieczorami porobić. - rzuciła dziewczyna swoim lakonicznym sposobem mówienia.

Względem podarowanej paczki okazała się jednak mało wdzięczną osóbką. Zręcznie złapała rzuconą jej paczkę za którą pewnie możnaby wymienić wszystko co miała na sobie i to kilka razy i obejrzała ją uważnie. Po czym kiwnęła mu głową chyba w ramach podziękowania i bez specjalnego pospiechu czy staranności po prostu włożyła ją do swojego plcaka.

Na pobojowisku asystowała mu w przelewaniu paliwa czy grabieniu zabitych gangerów. Co prawda po szabrowaniu przez zwycięzców a potem karawaniarzy zostało naprawdę niewiele. Właściwie dało się zgarnąć ubrania zabitych, może jakiś plecak, torbe czy sakwę oraz rzeczy raczej uznawane za osobiste i mające znaczenie tylko dla danej osoby a niekoniecznie dla tej która grabiła jej zwłoki. Paliwa łącznie uzbierali gdzieś na połowę baku chyba. Choć żadne z nich nie miało pojęcia na ile to może jazdy starczyć. Choć dorwał ciekawe ochraniacze na kolana które chyba nikomu nie chciało się zdejmować. A przy wypalonym wraku znalazł wciąż gorący, osmolony i owniety wokół spalonej kierownicy ale nadal sprawny łańcuch z ciężarkiem na jednym i na drugim końcu.

W końcu jednak ruszyli w drogę gdzie tempo nadawał wolniejszy, żywy wierzchowiec. Nadal jednak byli szybsi od zaprzężonych wozów. Zobaczyli ich gdy wyłonili się z kolejnego zakrętu. Karawaniarze rozbili się na poboczu pod lasem i chyba własnie szykowali się do najbogatszego posiłku w ciągu doby bo gdy tylko zajechali w pobliże wozów dał się czuć zapach od którego napływała slinka do ust. Zaś warczący i sprawny motor wzbudzał obecnie powszechną ciekwaość i chyba zazdrość. W porównaniu do tego co zebrano na pobojowisku okazał się najcenniejszą zdobyczą. Zwłaszcza jak tak teraz działał, i jeździł, i był na kołach a nie leżał bezwładnie na boku no i jak już był bez tego naleciałego błota i trawy tylko błyszczał z bliska wyczyszczonymi chromami. No i wyrobili się przed wieczorem więc nie stracili z Sedną dniówki.




Detroit; dzielnica Runnerów; klinika "Brzytewki"; Dzień 3 - południe; pochmurno.




Alice "Brzytewka" Savage



- Słuchaj "Brzytewka" skoro już tu jesteś... - Paul wykorzystał nadażającą się okazję i już wiedziała, że znów się chce jej coś spytać i prawie na pewno coś by pomóc mu znaleźć haka czy zgwostkę na Hektora w ich odwiecznej przyjacielskiej wojnie i rywalizacji na złoslwości, wyzwiska i kawały.

- Jest takie imię jak Kurwa - Skłodosky czy jakoś tak? - spytał całkiem poważnie gdy już wsiadali do jego samochodu. Tym razem Hektor był pasażerem obok a ona jak zwykle wsiadła z tyłu. Gdy potwierdziła obaj spojrzeli na siebie wyraźnie skonsternowani. Po czym jak na komendę spojrzeli na powalonego gangera który się własnie podnosił z ziemi.

- I chuj! Jak się tak na serio nazywa to tym bardziej sobie zasłużył debil jeden! Nie mógł się jakoś normalnie nazwać tylko chodzi i ludzi wkurwia z takim debilnym imieniem?! - nie wytrzymał w końcu latynos wzruszając ramionami kwitując tym cały swój wniosek.

- No własnie. Pyta się człowiek normalnie a debil coś bredzi zamiast kurwa nawijać normalnie jak trzeba. I się jeszcz głupek kłóci, że wie jak się nazywa... Należało się gnojkowi... - poparł go kumpel kiwając głową i w końcu odpalając maszynę co najwyraźniej w naturalny sposób skończyło temat nowego rekruta o bezsensownym nazwisku.

Tym razem jednak chłopaki byli dość mało rozmowni a jak już to gadali o kradzierzy bemwicy szefa no i w sumie kumpla. Uważali, że ktoś mu wyciął naprawdę wredny numer. Choć z tonu rozmów jednak wyzierało, że jednak swoją beszczelnością i zuchwalstwem złodziej w pewien sposób zrobił jednak na nich wrażenie. Niemniej jednak nie miał co się łudzić co się z nim stanie gdy już wpadnie w łapy gangu Guido. Z powodu tej nocno - porannej afery wspaniałe zwycięstwo nad Huronami nie mogło byc celebrowane jakby chcieli.

Podrzucili lekarkę na kraniec ulicy gdzie już widać było z daleka jej szkołoszpital ale sami popędzili dalej. Guido wydał polecenie by przetrząsnąć dzielnicę w poszukiwaniu świadkow i dwaj jego wysłannicy mieli własnie zamair to zrobić zaczynając od rogatek od strony Downtown. Chyba na jednej obcej blondynce szef gangu nie zamierzał poprzestawać w swoich poszukwaniach swojej bryki.


---



Ostatni odcinek przeszła z buta. Był całkiem prosty pod względem długości jak i trudności trasy. Choc po wczorajszej bieganinie na boisku i całonocnej imprezie jej nie przyzwyczajone do takich wyskoków ciało protestowało świeżymi zakwasami przy każdym ruchu. Aż kusiło by wreszcie wrócić do spokojnego kąta i spocząć a najlepiej wyspać się wreszcie porządnie.

Gdy jednak tylko wyszła już zza ostatniego budynku załsaniającego jej szkołoszpital ktory dumnie już teraz nzawyała kliniką wiedziała, że nie ma co marzyć o odpoczynku. Wiedziała, że coś się musiało stać i to na pewno nic dobrego.

Chebańczycy, pełna dwunastka, stali w szerokim rozkroku i ramionami opartymi o scianę frontową. Chyba z połowę viperowej zmiany łaziło wokół nich wścielki jak osy z bronia w łapach choć jeszcze nikt nie strzelał. Słyszałaby już z drugiego końca ulicy a szła przecież jeszcze dobry kawałek. Najbardziej rzucał się Marcus i wyraźnie pieklił się i darł się coś w stronę więźniów albo obstawiajacych ich strażników. Chris i Tom najwraźniej też zostali zapędzeni do roboty jako pomoc a dokładniej to trzepali jeńców wyrzucając zo znaleźli na jakąś kupkę rzeczy obok. Brakowało gdzieś z trzech czy czterech ludzi Viper czyli z grubsza połowy obsady jaka powinna być.




Pustkowia; droga z Cheb; wóz Schroniarzy; Dzień 3 - południe; pochmurnie




Will z Vegas



We trójkę naprawdę się namęczyli dźwigajac gamble na wymianę. Ciężar gambla stał się dla nich zdecydowanie przygnatający. Najgorszy był pierwszy etap z bunkra na skraj Wyspy bo musieli wszstko dwigać na własnych plecach. Potem jednak mogli odsapnąć gdy przeprawiali się łódką przez jezioro a bambetle leżały spokojnie na dnie łodzi. Will miał okazję stwierdzić, że ten dziwny osad czy pył nadal się unosi na wodzie czy zalega w krzaczorach i trawach choć jest go już zdecydowanie mniej niż kiedy go widział ostatnio.

Potem łatwiejsze okazało się najpierw udanie się do Czerwonoskórych i zgarniecie wozu niż dźwiganie wszystkiego przez następne kilka kilometrów. Podróżując przez Cheb chłopakowi z Vegas kłaniało się całkiem sporo osób w zdecydowanej większości raczej przyjaźnie. Przed biurem szeryfa czekała jednak ich niespodzianka jaką był zaparkowany przed wejściem humvee w wojskowych barwach. Cheb na nadmiar pojazdów nigdy się nie uskarżało i większość jak nie wszystkie należały chyba do przyjezdnych a już na pewno Will nie przypominał sobie zadnej, wojskowej terenówki.

Widział jak jakiś czarnoskóry żołnierz pospołu z innym montuje na dachu jakiś wielgachny karabin a mniejszy Brian i Eliott wnoszą do środka. Wszyscy zdawali się być tym pochłonięci i nie zwracali na nich uwagi. Miając ich dostrzegli jeszcze wymalowane na drzwiach i masce wozu wielkie białe gwiazdy i napis NYA.

Natomiast w osadzie czerwonoskórych przyjęto ich całkiem chłodno. Początkowo wygladało na to, że strażnicy przy wejściu w ogóle ich nie wpuszczą mówiąc coś o urażonej czci świętego człowieka przez blade twarze. Dopiero złoty uśmiech cwaniaka z Vegas, nazwisko Baby i wspomnienie o jego wozie przekonało ich by posłać jednego z chłopaków gdzieś do wewnątrz enklawy. Odpowiedź przyszła po czasie potrzebnym na kilkunastokrotne zagranie na jednorękim bandycie ale była całkiem konkretna. Tak Will jako przyjaciel Baby może zabrać jego wóz i konia. Ale nie mogą potem już ich przywieźć z powrotem póki szkoda jaką wyrządziły blade twarze nie zostanie naprawiona. Z tego samego powodu wódz nie zgadzał się również na użyczenie swoich wojowników i tropicieli do wyprawy bladych twarzy.

Zostawało zgarnąć wóz i albo wynająć jakiś miejscowych z białasowego Cheb albo obyć się bez nich. Bez wozu nie było co marzyć o zabraniu takiej masy fantów na odległość o jakiej była mowa. Czekała ich też kolejna niespodzianka tego późnego poranka. Gdy szukali i rozpytywali o ludzi i przewodników podjechała do nich konno jakaś brunetka. Przedstawiła się jako Kate Austin. Była miejscowym weterynarzem choć wcześniej Will jej nie spotkał to obiło mu się o uszy jej nazwisko. Miała sprawę do załatwienia w jednej z wiosek o których Will z towarzyszami rozwazał jako cel podróży. Była więc okazja połączyć siły dla bezpieczeństwa podróży. Weteryniara mogła robić za przewodnika choć ochrona była z niej wątpliwa bo żadnej widocznej broni nie miała poza czymś w kaburze na boku. Za to dobytek obwieszony na jej wierzchowcu wskazywał, że fach weterynarza potrzebuje do swojego poprawnego funkcjonowania co nieco zabawek.

Z samym prowadzeniem wozu też nie było tak prosto. Okazało się, że żadne z trójki Schroniarzy nie jest w tym ekspertem. Ale w potrzebie najmniej nie radził sobie Harry więc on ostatecznie siadł na koźle jako woźnica. Kelly strategicznie zajęła miejsce rozwalając się tak wygodnie jak to było możliwe przy tylnej burcie wozu. Sporą część "ładowni" zawlały przygotowane na wymianę fanty. Kate jechała obok wozu.

- Oj... - mruknął nagle Harry zatrzymując wóz. Przejeżdżali przez jakiś przydrożny zajazd czy większy motel i dlatego obie strony drogi były zabudowane kilkoma budynkami na krzyż. Zza wraków przy jednym z parkingów nie dalej niż ze dwa tuziny kroków od nich wychyliła sie głowa. A przy nim nastepna i nastepna. Łącznie naliczyli czterech typów po dwóch z kazdej strony drogi. Pokazali się w ostatniej chwili i chyba o to im chodziło. Skryci za wrakami byli dla przejezdnych właściwie niewidoczni póki by się ich nie minęło a wciąż byliby uprzejmi pozostać na swojej pozycji.

- Dwóch na piętrach po bokach. - rzuciła krótko Kelly od niechcenia zmieniając pozycję z karabinku w poprzek ud na tak co razu bardziej skierowaną w kierunku jednego z okien. Choć mogła strzelać nadal tylko do jednego z nich na raz. Gdy to powiedziała Will'owi faktycznie zamajaczyły w oknach wspomniane sylwetki. Całe pół tuzina. Za broń mieli jakieś karabiny i strzelby. Schroniarze na pewno nad nimi dominowali jakością uzbrojenia ale byli odkryci tak samo jak tamci skryci i nie było wiadomo czy to już wszyscy są co się pokazali. Co jednak było oboecujące pokazali się z nienacka ale jednak nie otwarli ognia.

- Myto cwele! 10 litórw w talonach od łebka! Może być ammo, dragi i leki! - krzyknął jeden z tych z przodu szczerząc się radośnie jakby właśnie udało mu sie wywinąć świetny kawał. Jednak broń w łapach wygladała bynajmniej nie żartobliwie. Cwaniak wiedział, że jeśli trafili na klasycznych zbójników no to faktycznie była szansa wykpić się opłaceniem haraczu. Problem był w tym, że nijak nie szło tego sprawdzić póki się nie zagadało. Nie byli ubrani i wyposażeni jak Runnerzy jakich widział w zimie. Właściwie jakieś codzienne łachy w ogóle nadawały im dość swojskiego wyglądu i się z miejsca włos nie jeżył na głowie jak na widok tradycyjnych gangerskich kurtek. Ale mimo tego nadal chcieli ściągnąć z nich haracz za przejazd. Tak mówił ten co sie odezwał.




Cheb; płd. bagna; farma Fergusona; Dzień 3 - południe; pochmurnie




Łowcy robotów



Nico i Dave nie mieli zamiaru testować bez potrzeby swojej odwagi w starciu z lawiną rozgrzanego ołowiu sypiącej się z ciemnego kształtu pośrodku półmrocznego budynku. Walka okazała się tak ciężka jak się tego obawiali od początku. Podobnie Gordon drałował przez hamującą każdy krok bagienna wodę rozchlapując ją na wszystkie strony usiłując odejsć poza zasięg broni maszynowej. Od razu odczuł jak facet biegnący za nim staje w miejscu a i prawie od razu obsypujące łowcę drzazgi i świszczący wokół ołów postąpił podobnie. Snajper ignorując trzaskający wokół jazgot broni maszynowej wycelował, skoncentrował się na przyspieszony oddech czy dwa i pociągnął za spust swojego subkarabinka. Broń lekko podskoczyła wbijając mu się nieco w pierś a pociski, tym razem z broni człowieka, poszatkowały ścianę budynku wokół szpiegoskiego ustrojstwa. Pudło. Robot jednak również skorygował ogień i zamiast ścigać oddalajacy się cel skoncentrował się na nieruchomym, bliższym i dającym większe szanse na trafienie. Dłużej nie było co zwlekać i Lynx pognał dalej w slad za Walkerem.

Ogień broni maszynowej nie ścigał ich zbyd długo. Robocim zwyczajem jak i bez żadnego znaku czy ostrzeżenia się zaczął tak teraz i zaprzestał. Odskoczyli na chyba w miarę bezpieczną odległosć. Zebrali się razem i mogli się naradzić, wywrzeszczeć, ponarzekać i obesrwować efekt tej krótkiej ale jakże gwałownej walki. Stodoła mniej wiecej nadal wyglądała tak samo jak w momencie ich przybycia wczoraj. Choć obecnie widać było wyrwane pocuskami wyrwy przez które sprawny człowiek mógł wskoczyć do środka czy wyskoczyć na zewnątrz. Poza tym gdy kurz i drzazgi opadły a woda przestała się burzyć i znów prawie w ogóle znieruchomiała praktycznie nic nie było znać, że w środku czai się śmiertelne niebezpieczeństwo. Nawet ten nietpowy Łowca gdzieś zniknął chyba w tym zdziczałym sadzie choć akurat mając kogoś z mozliwościami Nico wytropienie go zdawało się proste. Za to teraz gdy wiedzieli już wszyscy czego mają szukać znaleźli na ścianach stodoły kilka takich kulek. Wszystkie wyglądały podobnie jak te pierwsze które zauważyli zawodowi Łowcy robotów.

Ale jednak obecnie wyszli ze starcia cało ale wszystkich już znacznie suszyło pragnienie. Swoje robiły też odniesione rany i gorączka z jakimi borykała się większość grupki łowców. Robot w środku zdawał się nie przejawiać ochoty do wyjścia na zewnątrz ale zdawali sobie sprawę, że nijak nie naruszyli jego potencjału bojowego. Poza Lynx'em któremu w ogóle nie udało się puścić zurawia do środka pozostali widzieli przeciwnika tylko przez moment jako spory, kanciasty kształt wielkości zaparkowanej furgonetki. Nie był więc to co prawda Juggy ale nadal na ich siły to było zajęcia dla nich aż nadto.

Koc termiczny Gordona zmniejszał co prawda ryzyko termicznego wykrycia przez robocie sensory ale nie uniemożliwiał go całkowicie. Poza tym we wsztstkich innych wizjach i widmach pazłotko koca działało wręcz antymaskująco. Czy to maszyn miał inne wizje czy Gordon pecha tego nie szło obecnie jednak zgadnąć.

Wewnątrz stodoły zalegała cała masa złomu czy co to tam się walało. Dawało to szansena skrycie się jeśli nie przed ogniem to chociaż przed sensorami tego kloca w środku. Ale na to co przez krótką chwilę obserwacji zdołali się zorientować to od zewnętrznych ścian do tych hałd dzieliło ich te kilka czy kilkanascie metrów otwartej przestrzeni w którą robot mógł polewać ołowiem do woli.

I co odkryli Nico i David posiadał dwa niezależne od siebie źródła ognia. To już świadczyło, że to nie jest tak całkiem przeciętny model robota. Te zazwyczaj albo skupiały się na szatkowaniu czy roztrzeliwaniu celu jednego po drugim a dwa odrębne gniazda broni wymagały już co nieco większego robociego pomyślunku. Pasowało to z grubsza do maszyny średniej wielkości z jaką mieli do czynienia. Taki robot miałby i większy zasieg działania, i samodzielność i mógł stanowić wędrowną bazę dla takiego Łowcy. Wówczas taki pomniejszy robot spełniałby rolę podwładną w stosunku do takiego robota - matki.

Zastanawiający był też stan robota. Oni sami co prawda nie dali rady go ruszyć ale stan mechanicznych szpiegów o ile nie był kamuflażem wskazywał, że robota nie wyprodukowano w Molochowie wczoraj. Podobnie David widział w Łowcy jeden ze starszych modeli już dobre parę lat temu zastąpionych przez nowsze. Ale i starsze nadal można było spotkać jak własnie miał okazję się przekonać. No ale kluczowym pozostawał stan tego kloca wewnątrz stodoły a dotąd nikt z nich go nie widział na tyle by to stwierdzić.

Broń maszynowa jaką posiadało to coś w środku była dla ludzi śmiertelnie groźna. Zwłaszcza jeśli ściany stodoły nie stanowiły przed nią ochrony. Wówczas tak naprawdę śmiertelny zasięg rażenia robocimi pociskami obejmował zdecydowaną większość podwórza i zewnętrzne strefy budynków. Jak podwórze przez które szli i dziś rano i wcozraj po walce z widłakiem czy pokój w którym wygodnie rozlowkowali się na noc. Kluczowy wiec zdawał się zasieg wykrywania sensorów robota. Bowiem strefa rażenia bronią była zdecydowanie większa niż strefa widzenia czujników. Właściwie gdy robot wykrywał cel to był on w zasięgu jego broni już od jakiegoś czasu.

sunellica 07-11-2015 11:25


Wiedziała, że tak będzie. No kurwa wiedziała! Powinna zostać jebaną wróżką! Jak wróci, zrobi rosół z tej cholernej kury! A z Jordana pieprzone salami! Wprawdzie nie wiedziała, jak owe salami wygląda, ale tata jej dużo opowiadał o tym czymś, z czego robiło się najlepsze kanapki.
Pełna werwy i chęci mordu, przedzierała się bagniste podłoże, od czasu do czasu rozpryskując tupnięciem, zaległe kałuże. “Gińcieeee, gińcie wszystkieeee!”
Gdy siostry dotarły do stacji paliw, rozżewnienie Tiny szybko ustąpiło czujności, ciekawości i skauciej postawie. Zaciągnęła siostrę w szuwary, ukrywając się przed potencjalnym wrogiem. No prosze, gang! Czyżby ten sam co zrobił demolkę na drodze? Ale fart! Uradowana, ochoczo przeczesywała wzrokiem okolice, korzystając ze swojego przybliżającego cudeńka. Było ich całkiem sporo, mieli samochód i jeńców. “Ehhh, niektórzy to się potrafią ustawić…” rozżalona, zapatrzyła się w przestrzeń i dumała nad swoją niedolą.
“A gdyby tak… nie powiadomić reszty o gangerach i spokojnie patrzeć jak obie frakcje powoli się zabijają?” natarczywa myśl, zaczęła krążyć, po pewnym czasie, po głowie Tiny niczym natrętna mucha w upalne popołudnie. “Tych, którzy przeżyją z łatwością się podobija i w końcu będę wolna...aha...haha...hahaha~” rangerka całkowicie ignorowała fakt, że nieopodal niej torturowani są ludzie, być może niewinni… mający rodziny. Aktualnie znajdowała się w lepszym świecie. Świecie swoich marzeń... przynajmniej do czasu, aż nie usłyszała warczenia silników motoru.
- Co za tępy kutas. - syknęła przestraszona gdy czujki zaczęły patrzeć prosto w jej kierunku.
“Nie widzą mnie, dzięki ci ojcze!” kobieta wzniosła oczy ku niebu z wyrazem ulgi na twarzy.

Wydarzenia nabarały zdecydowanie żywszego tempa. Z wnętrza budynku stacji rozległy się dwa pojedyncze strzały, a siostry widziały jak jeden z garniaków wyciąga rewolwer i bez wahania zabija dziewczynę jednym strzałem, rozwalając jej głowę. Jeniec wrzasnął rozdzierająco i próbował się wyrwać opracom w skórzanych kurtkach, ale na moment znieruchomiał gdy lufa krótkiej broni zwróciła się w jego stronę. Moment później, padł strzał i drobina ołowiu przeszyła kolejny mózg, szarpiąc ciałem, po czym zatrzymała się kilka metrów dalej w ścianie. Tymczasem gangerzy, beznamiętnie puścili już bezwładne ciało a facet w kapleuszu zaczął iść chyba przeładowując broń.

To dało sygnał reszcie, bo cała zgraja dosiadła swoich stalowych rumaków, a dwaj garniacy wsiedli do samochodu. Potem nieśpiesząc się, zmotoryzowana kawalkada przejchała całkiem niedaleko sióstr z Detroit, choć one same nie zostały najwyraźniej dostrzeżone. Nieswiadomi obserwatorów gangerzy, przedefilowali obok ich kryjówki jadąc drogą po której niedawno obie szły. Zatrzymali się na zakręcie skąd już na pewno widzieli karawaniarzy. Tym samym jednak odcięli im najkrótszą drogę do obozowiska.

Na dłuższą metę, obserwowanie gangsterów bez tła kontekstowego, mogło by znudzić każdego… a na pewno Tinę, która od zawsze wykazywała słomiany zapał do wszystkiego co robiła… łącznie z własną egzystencją. Na sczęście, akcja posuwała się do przodu, więc rangerka nie wpadła na żaden głupi pomysł, który mógłby się źle skończyć dla niej albo dla jej siostry, która w terenie była istną kotwicą u szyi.
“O-ooo… nie jest dobrze…” dziewczyna z rosnącym przerażeniem obserwowała, jak kawalkada przetacza się obok ich kryjówki by następnie, bezpardonowo odciąć bliźniaczkom dorgę do Hildy. W tym samym momencie dziwne, paranoiczne myśli zaczęły napływać do umysłu Tiny, kreując co raz to wykwintniejsze teorie spiskowe. A co jeśli, za całym tym zdarzeniem, kryje się spisek? TEN spisek? Co jeśli w karawanie jest ukryty mafiozo, który zarządza oddziałem owsojadów, a one sprowadziły do niej kolejnego w postaci kury?Co jeśli zbiegły koń powiadomił kogo trzeba ściągając na ich drogę gangerów? Co jeśli ta mroczna dwójka, właśnie przeprowadza dywersję na ludzkości, a ona nie jest w stanie do nich dotrzec i przerwać całą ta maskaradę?!
“Nie przewidziałam tego… kurwa! Co mam teraz zrobić?!” dziewczyna na chybcika zaczęła wymieniać, co aktualnie ma ze sobą. Jeśli się postara, urządzi imprezę z fajerwerkami ale…
Bliźniaczka popatrzyła ze zniesmaczoną ale i zatroskaną miną na leżące obok niej, swoje odbicie. Nie może narazić siostry na potencjalny ostrzał, rozjechanie, tortury, gwałt, porwanie, śmierć… cokolwiek.
- Bez pochopnych decyzji… zaczekajmy i zobaczmy co się stanie… pamiętaj, że tylko my wiemy kim na prawdę jest Hilda… musimy działać ostrożnie. Nie martw się na pewno jej nie przechwycą. - poinformowała rzeczowo siostrę, podpełzając troszkę… troszenieńkę bliżej zakrętu by w razie co słyszeć wymianę zdań albo przynajmniej lepiej widzieć całe zdarzenie.

Carloss 07-11-2015 12:15

Chłopak zmęczony dźwiganiem klamotów wreszcie dotarł do osady Indiańców i tam spotkała go niemiła niespodzianka... Śniade twarze widocznie obraziły się na blade twarze - Will nie miał pojęcia dlaczego i jak to naprawić, ale sporo komplikowało mu to sytuację.

Mieli 48h żeby wrócić z powrotem do bunkra, a pomoc rdzennych mieszkańców Ameryki była najbardziej oczywistym rozwiązaniem. Ale cóż - jakieś komplikacje zawsze musiały ich spotkać. Niestety teraz nie było czasu na zbadanie sprawy i załagodzeniu sytuacji, chłopak obiecał więc sobie zajęcie się sprawą jak tylko wrócą.

Po tym jak wziął wóz, a droga do enklawy znowu została zagrodzona przez strażników, spotkała go druga niespodzianka - tym razem o wiele przyjemniejsza. Podczas szukania w mieście przewodników - jeden, a właściwie jedna zgłosiła się do nich sama. Chłopak przyjął to z radością, pozwoliło mu to bowiem na zaoszczędzenie kilku gambli.

Pozostawało już tylko znalezienie ochroniarza. Will postanowił, że poświęci na to 30 min - jeśli w tym czasie nie znajdą nikogo, postanowił, że poradzą sobie ostatecznie bez dodatkowej spluwy.

Po tym czasie ruszyli w dalszą drogę. Zaszczytne miejsce woźnicy zajął Harry i Will na prawdę miał nadzieję, że nie weźmie on przykładu ze swojego kumpla i nie spierdoli przy najbliższej okazji z ich wszystkimi rzeczami...

Jego rozmyślania przerwało nagłe zatrzymanie się wozu i ostrzeżenie Kelly o przeciwnikach skampionych za oknami. Na jej słowa, chłopak powolnym ruchem wyjął broń i przeanalizował sytuację. Przeciwnicy mieli niewielką przewagę liczebną, za to ogromną przewagę taktyczną. Do tego strzały mogły wystraszyć konie, a Will wątpił żeby świeżo mianowany woźnica poradził sobie z tą sytuacją i mogli przez to stracić cały towar...

Chłopak postanowił więc negocjować. Zeskoczył z wozu i trzymając opuszczoną broń podszedł do przywódcy bandy.

- Hej - jestem Will - odezwał się chłopak z uśmiechem gdy znalazł się metr od przeciwników - Jesteście pewni, że chcecie zabierać broń ludziom, którzy właśnie jadą wam uratować dupy przed Runnersami? - spytał spokojnie, lekko ironicznie przekrzywiając głowę

Okaryna 07-11-2015 15:36

Whitney była szczerze przerażona tym wszystkim, co rozgrywało się przed jej oczami. Najpierw sami gangerzy, potem krzyki jeńca, następnie dwa trupy, a teraz przetoczyli się całą kolumną tuż przed bliźniaczymi nosami. Poczuła jak kręci jej się w głowie i zbiera na wymioty z tego wszystkiego. Ale nie poruszyła się nawet o milimetr, jak wmurowana siedziała przyczajona razem z siostrą. Nie był to jednak świadomy ruch, to było czyste przerażenie, które aż sparaliżowało wszystkie mięśnie, niwecząc każdą próbę ucieczki, ale może i tak było lepiej? w końcu jakby rzucila się do ucieczki to co by z tego było? Pewno tylko kula w łeb.
Whitney spojrzała na siostrę i nie wiedząc co ma myśleć o jej minie po prostu wzruszyła bardzo ostrożnie ramionami.
- Weź się wypchaj tą waloną kurą - szepnęła ledwie słyszalnie w odpowiedzi - Co ty u chuja robisz? - syknęła widząc jak siostra podpełza bliżej tych niebezpiecznych typków, ale oprócz tego cichego, może nawet niesłyszalnego dla Tiny pytania nie zrobiła kompletnie nic. Bała się, że nawet oddech zaraz zdradzi jej położenie.

merill 07-11-2015 15:37

Dzięki bagiennej ekipie i mg za wspópracę.
 
Gordon przykucnął z wycieńczenia jak tylko wszyscy zebrali się w bezpiecznej odległości od rozwścieczonego blaszaka. Zaciągnął wszystkich do miejsca które służyło im poprzedniej nocy za noclegownię. Spokojnie i czujnie cała ekipa ruszyła do domu. Nie byli w dobrym stanie, żadne z nich. Jedni ranni, drudzy chorzy… wszyscy spragnieni jak jeden pies… Walker rzucił do wszystkich:
- No to można podciągnąć pod naprawdę solidny niewypał operacyjny… Trzeba się zorganizować… Przede wszystkim potrzebujemy wody - zerknął na Nico - Dasz radę załatwić wodę z tej pompy o której wspominał ten twój cały zastępca szeryfa? - dalej rzekł do Dave’a - Pomożesz jej? W wypadku pojawienia się czegoś jeszcze... Podczas gdy wy zajmiecie się wodą…

W tym momencie wtrącił się Lynx:
- Te pieprzone czujniki nas zdradziły. Skoro to coś w środku widziało Cię nawet pod sreberkiem? Widocznie te ustrojstwa dają im wizję, a może nawet fonię? Ale jest sposób na to by się ich pozbyć - ściągnął karabin snajperski z pleców i zaczął rozkładać dwójnóg. Sprawdził magazynek, stukając nim o ścianę, po czym włożył go do gniazda. Poddźwiękowe naboje i tłumik powinny na tle zamaskować ogień wylotowy i dźwięk wystrzału, żeby maszyna miała trudności z namierzaniem ich pozycji.

Gordon wyciągnął papierosa i odpalił go podczas słusznego wtrącenia Lynx’a - Dokładnie… Te pierdolone czujki muszą mieć z tym coś wspólnego. Jak Lynx powystrzeliwuje czujki, ja podkradnę się jeszcze raz do stodoły i podłoże maszynie kilka niespodzianek… jak nie wywabimy jej ze stodoły samym wystrzeleniem czujników to kilka wybuchów doszczętnie zrówna chociaż jedną ścianę z ziemią. Najlepiej tą, którą widzimy tak ślicznie z naszej sypialni… Tak czy siak blaszak zostanie odkryty. Wtedy już sobie z nim poradzimy. Siłę ognia mamy niezłą… - wskazał na EMP, karabinki i snajperkę Lynx’a - wytrzymajmy jeszcze chwilę, nie ma co wracać z pustymi rekami do szeryfa. Zresztą… same 2 kaemy zwrócą nam tę morderczą wyprawę do tego jebanego porośniętego czym się tylko da i zalanego bagna…

Walker teraz na spokojnie mógł wyciągnąć i na spokojnie uzbroić materiały wybuchowe. Plan był dobry. Teraz jak mieli chwilę żeby to wszystko przemyśleć i się odpowiednio przygotować maszyna musiała im ulec. Gordon stwierdził tez w duchu że wyszedł z wprawy, zachował się jak żółtodziób który drugi raz wybiera się na polowanie na maszyny. Tego błędu drugi raz nie popełni. Przecież paprze się w tym fachu już od… kurwa… praktycznie od dziecka.

- Co to było za bydle Gordon? Ja nie zdążyłem zajrzeć do środka, ale coś chyba widziałeś? I co wyszło z drugiej strony Dave? - snajper szukał odpowiedniego miejsca na stanowisko strzeleckie. Wreszcie znalazł odpowiednią dziurę w ścianie, która dawała niezłą osłonę, ale też miała widok na frontową ścianę stodoły.
Walker pokręcił negująco głową:
- Ciężko tak jednoznacznie stwierdzić co to takiego… sam fakt siły ognia sugeruje że nie jest to standardowa kupa złomu przy której człowiek się nawet nie spoci… za małe na Jugga… zdecydowanie, tyle jeśli chodzi o nasze szczęście. Możemy mieć do czynienia z jakąś “mamuśką” to najbardziej prawdopodobne… albo sądząc po stanie czujek do które niebawem będą robiły ci za tarcze strzelnicze… coś co jest tu od bardzo długiego czasu… coś co było na topie już dawno temu i po prostu już zdążyło wyjść z mody. Najbardziej boje się ze to może być jakiś opancerzony transporter… one nie są tak na szczęście tak ruchliwe… opcji jest multum… to niestety mniej optymistyczna wiadomość. Pewność będziemy mieli dopiero jak zabiorę się za wybebeszanie z niego co bardziej łakomych kąsków.

- Sama siła ognia sugeruje, że mamy dziś sporo szczęścia - Brennan pozwolił sobie na niewielki uśmiech. Pozwolił sobie na to pomimo faktu, że w przeważającej liczbie przypadków cała czwórka powinna właśnie leżeć martwa w wodzie.
- Łowca był...inny. - przypomniał sobie jak serce mu zamarło, gdy robot wyszedł ze stodoły - Wszędzie miał zamontowane jakieś zbiorniki. Po bokach, z przodu i na plecach. Ruszał się jak wóz z węglem i nie byłbym pewny co do tego, że to jedynie kwestia warunków. Zupełnie jakby coś przenosił.

- Zbiorniki - snajper odwrócił głowę - ale jakie? Takie na dodatkowe paliwo? Czy bardziej przypominające wypornościowe? Skoro uciekał w stronę zalanego obszaru? Zwykle maszyny unikają wody.

Gordon spojrzał pytająco w stronę swojego partnera i rzucił:
- Blaszaki poduszkowce? Trochę to… nawet nie wiem trochę co… na pewno bardzo niepokojące… na szczęście biorąc pod uwagę fakt że blaszak marnie sobie radził z podmokłym terenem przestałbym myśleć o zbiornikach wypornościowych… prędzej może dostarczać paliwo matce… albo być ogólnym support’em dla tego czegoś w środku...- dodał na koniec spokojnie wracając do swoich materiałów wybuchowych.

- Jeśli ktoś ma blaszaną manierkę to możemy przegotować te wodę, na pewno nie zaszkodzi.

Szykujący się do zajęcia pozycji strzeleckiej Lynx, pogrzebał chwilę w torbie medycznej i wyciągnął z niej poobijaną aluminiową manierkę: - Proszę, taka chyba się nada? - Po czym wrócił do swoich zadań.

Najpierw leżąc na zaimprowizowanym stanowisku strzeleckim, zrobionym z przewróconego regału i paru znalezionych luźnych desek, przez lunetę karabinu przeszukał dokładnie wzrokiem ściany stodoły widziane z domostwa Fergusona. Zlokalizował co najmniej cztery obiekty, każdy wielkości sporego jabłka. Poprawił się raz jeszcze, oparł kolbę karabinu mocniej o ramię i dał znać Gordonowi, że zaczyna.

Wziął na cel pierwszy czujnik, ten z frontowej ściany, umieszczony był conajmniej dwa metry nad poziomem wody. Wziął głęboki wdech i wolno wypuszczając powietrze, ściągnął miękko języczek spustu. Broń nieznacznie szarpnęła i wydała z siebie ciche stęknięcie - odgłos wystrzału absorbował tłumik. Pierwsze z ustrojstw rozprysło się od uderzenia karabinowej kuli. Pokazał pozostałym na palcach, że zostały jeszcze trzy i zabrał się za strzelanie.

Kilkadziesiąt sekund później było już po wszystkim, bez pudła zdjął wszystkie to, które widział. Upewnił się, że nie ma ich więcej, omiatając uzbrojonym w lunetę wzrokiem ściany. Nie znalazł nic niepokojącego.

Zszedł ze stanowiska, odprężając się nieco. Kubek ciepłej, nieco już ostygniętej wody, który podał mu Dave przyjął z wdzięcznością, zwilżając zaschnięte gardło. Pomysł Nico z przegotowaniem wody, mógł ich uchronić przez niebezpiecznymi drobnoustrojami, a wzięta z rana penicylina powinna też się do tego przyczynić.

Gordon na znak Lynx’a że jest bezpiecznie i czujki są zneutralizowane ruszył spokojnie i powoli w stronę stodoły. Karabinek miał zarzucony na ramię, w ręku wcześniej przygotowany plastik. Szedł powoli, uważnie stawiając kolejne kroki nie będąc jeszcze zupełnie świadomym czy maszyna otworzy ogień czy załatwienie czujek faktycznie pomogło. O dziwo bez większych problemów przedarł się przez moczary do ściany stodoły gdzie wcześniej o mały włos nie został skrócony o głowę. Uważnie przyjrzał się ścianie swoim wprawnym saperskim okiem i podłożył uzbrojony ładunek. Detonator również odbezpieczył robiąc z niego swoisty “przełącznik trupa” (ang. Dead Man’s Switch) który w momencie jego śmierci spowodowanej dajmy na to serią z kaemu, zapewniał natychmiastowy wybuch i szansę dla reszty by się przygotować do walki w osłabionym składzie lub czas żeby uciekać. Na szczęście Walker nie musiał go użyć. Wrócił bezpiecznie do swoich kompanów oparł się o ścianę obok Lynx’a i zdetonował ładunek. Huknęło aż miło, a Gordon tylko rzucił z uśmiechem do Lynx’a:
- Uwielbiam zapach plastiku z samego rana...

Wybuch zniszczył spory kawałek frontowej ściany stodoły. Odsłonił zarówno piętro, jak i część parteru. Lynx przeszukiwał wzrokiem odsłonięte wnętrze i zauważył wreszcie korpus maszyny, stojący we wodzie. Ustawił lunetę na tym widoku i starał się dokładnie zanalizować to co zauważył, starając sobie przypomnieć wiedzę jaką nabył na Froncie. Potem przywołał gestem Dave’a i Gordona, mieli większe doświadczenie i jak się chwalili wybebeszyli niejednego blaszaka, była więc szansa, że powiedzą o tym ustrojstwie coś więcej.On sam miał zamiar zmienić później magazynek w karabinie na ten z nabojami przeciwpancernymi i spróbować “napocząć” maszynę.

Gordon kiwnął głową z zadowoleniem. Nareszcie jakiś porządny krok do przodu w tym całym bagnie. Kiedy dym opadł, dostrzegł maszynę. Próbował analizować co to dokładnie się tam zalęgło. Opcji było wiele, na dodatek jedna gorsza od drugiej. Rzucił spokojnie do Lynx’a i David’a:
- Zejdę na dół… tam powinien być lepszy wgląd… Lynx, dam ci znak kiedy zacząć ostrzał, w porządku? Wolałbym być dobrze schowany zanim zacznie latać ołów… - jak powiedział tak zrobił. Skradał się na parter starając się cały czas chować za jakimiś przeszkodami. Próbował dostać się na pozycję z której dostrzeże wreszcie co to za jebany blaszak.

Nico starannie nastawiła podniesienie swojego elcana żeby odpowiadało odległości i zajęła stanowisko przy kolejnym oknie. Czekała aż się zacznie.

Gdy dym przemieszany z kroplami wody i drobinami wirujących drzazg opadł na tyle, że można było podziwiać wystrój wnętrza zagraconej stodoły można było w miarę dokładnie rozejrzeć się po tej półmrocznej, utopionej w bagnie okolicy. Przynajmniej w porównaniu do wcześniejszych błyskawicznych rzutów oka gdy umykali przed ścigającym ich ogniem broni maszynowej. Teraz dość dobrze widać było przez dziurę w ścianie wywalonej bombą Gordona zwały i hałdy różnorakiego złomu i gratów. Wyglądało, że przynajmniej przez ten otwór co widzieli, że tego gruzu jest całkiem sporo. Nawet to co wystawało z wody sięgało miejscami nieco ponad wodę ale miejscami było wyższe od stojącego dorosłego człowieka. Tworzyło też chaos złomowych górek i dolin. Co prawda widać było tylko jedną stronę i nie byli w stanie przeniknąć wzrokiem na drugą stronę tej złomowej rzeźby terenu ale i tak wyglądało na niezły, labirynt.

Główny zaś podejrzany jak stał tak stał na swoim miejscu. Z piętra widać było tylko sam dół robota. I to tylko temu, że nawzajem po użyczali sobie broń z optyką by mogli pooglądać do woli swojego przeciwnika. Niestety prócz snajpera, pozostałym nadal przeszkadzał półmrok wnętrza budynku więc wszelkie detale umykały im i rozmywały się w półmroku. W każdym razie pierwsze wrażenie, że mają do czynienia z czymś wielkość furgonetki potwierdziło się. To co wystawało z wody nim zniknęła za barierą postrzępionych wybuchem desek było dość prostolinijne w budowie. Nie widzieli w widocznym fragmencie żadnych okienek czy włazów albo wizjerów. Jeśli były musiały być dobrze ukryte albo po prostu zamazane błotem i brudem. Te łącznie z jakimiś zaciekami i plamami sprawiało wrażenie, że robot swój najlepszy sezon ma już jakiś czas temu za sobą. Najbardziej rzucały się w oczy wystające z wody gąsienice i koła. Przypominały standardowy zespół tego typu pojazdów jakie ma czołg czy buldożer choć były odpowiednio mniejsze.

Robot sprawiał wrażenie jakiś uniwersalny typ konstrukcyjny średniej wielkości. Trochę większy mobsprzęt. Był widać właśnie odpowiednikiem przedwojennej furgonetki czyli bazowa konstrukcja mogła służyć od przewożenia ładunków, po desant dla robotów czy mutków, aż po wsparcie ogniowe czy maszyna do zbierania danych czy jakiś badań. Kadłub był na tyle duży, że mógł pomieścić i silnik, i zbiorniki z paliwem i te wszystkie robocie bebechy i jeszcze powinno zostać coś jeszcze ot choćby na tamtego Łowcę co tak łaził sobie wycieczki po bagnie urządzał. Tyle dało się rozpoznać w półmroku dzięki optyce broni jaką posiadali. Więcej o stanie robota i funkcjach robota była szansa się dowiedzieć gdyby obejrzeli górę maszyny. Na górze jednak były zamontowane te gniazda broni maszynowej. Było więc spore ryzyko, że gdy sami będą widzieć robota zostaną przez niego zauważeni. A ta setka czy dwie metrów, zalanego wodą i porośniętego wysoką trawą podwórza nie stanowiła poważnej bariery dla broni w jaką wyposażone były obie strony. Robot z taką siłą ognia właściwie bez większych przeszkód był w stanie zalać ołowiem cały budynek w jakim urzędowali ludzie a ten nie sprawiał wrażenia, że jego ściany byłyby jakoś znacznie mocniejsze od tych w stodole.
- W co celować? - zapytała Nico bardziej doświadczonych łowców.

Lynx zastanawiał się leżąc nad kwestią tego w jaki sposób maszyna mogła odbierać percepcyjnie otoczenie. Całe to ustrojstwo wyglądało na starszy model, mogła po prostu nie mieć zainstalowanej termowizji. Kiedy podchodzili do stodoły musiały ich namierzyć te czujki, pewnie były to minikamery, może nawet odbierające wraz z wizją, także dźwięki. Termowizji maszyna chyba nie miała. Gdyby miała, to deski, z których zbudowana była stodoła nie byłyby dla niej żadną przeszkodą. W końcu widział na Posterunku urządzenia, które potrafiły wykryć sygnaturę cieplną nawet przez ceglany mur, a strzelając z karabinu maszynowego nie trafiła ich bezpośrednio, choć z takiej odległości nie powinno to dla niej być problemem. Niejako prowadziła ogień kierując się wskazaniami czujników, które zniszczył. Niemniej był na niezłej pozycji, górował wysokością nad maszyną, a była ona większym celem niż maleńkie z tej odległości czujki.

Załadował magazynek z przeciwpancernymi i czekał na sygnał z dołu od Gordona. Celownik broni spoczął na sylwetce mobsprzętu, znajomy dreszcz przebiegł po plecach, wyzwalając przy tym sporą dawkę adrenaliny.

Całe swoje młodzieńcze życie walczył. Robił rzeczy, za które należała się kula w łeb, wszystko “dla sprawy”. Potem, kiedy to wszystko okazało się ściemą, uciekł od swojej przeszłości. Teraz leżąc na rozwalającym się meblu, w środku jakiegoś zapomnianego przez Boga, a nie zapomnianego przez Maszynę bagna, zdał sobie sprawę, że się oszukiwał. Choć uciekał od Wojny, to jednak był jego żywioł.
"Zginiesz bo
podniosłeś rękę na mój Kraj
z nami ogień
z nimi strach
z nami męstwo
wrogom piach!"

Kiedyś, gdzieś, wcześniej - retrospekcja (Pola Nienawiści - dzięki kanna)


Skończyli oporządzać zwierzaka, wycierając brudne od ciemnoczerwonej posoki ręce w jakieś szmaty. Lynx zrzucił z siebie prawie całe oporządzenie, bo praca przy dzieleniu tuszy była dość wymagająca podobnie jak przy zabezpieczaniu drzwi, a temperaturę we wnętrzu podniosło płonące niewielkie ognisko, podsycane znalezionymi kawałkami drewna, szmatami i wszystko co dało się spalić. Z odkrytego wcześniej pokoju zabrali wszystko, co mogło im się przydać i zamknęli tam, dwa fukające i chrumkajace małe mięśniaki. Lynx jakoś nie miał do nich zaufania, ale Maria się uparła, a on nie potrafił jej odmówić. Jeff spał na prowizorycznym posłaniu przy schodach, musiał odpocząć, bo po północy miał zmienić snajpera na warcie. Maria kończyła resztki jedzenia, jakie wspólnie przygotowali, siedząc oparta o ścianę w przeciwległym do schodów kierunku. Kiedy żołnierz zastawił drzwi z drugiego pomieszczenia kawałkiem drewna, usiadł koło niej, tak blisko, że ich ramiona się dotykały. Czuł już zmęczenie ciągłym wysiłkiem ostatnim, te ruiny były gorsze od Frontu chyba, popatrzył w pełgające płomienie ogniska, a potem na twarz dziewczyny. Miała łagodne i miękkie rysy twarzy, które w świetle ogniska mógł wyraźniej ujrzeć.
- Ciekawe kim był, prawda? - zapytał ni to w pustkę ni to do dziewczyny. - Ten znaleziony przez nas gość? Często przyłapuję się na tym, że sam mogę kiedyś tak skończyć…
Drgnęła.
- Nie możesz tak myśleć! – zaprotestowała, w odpowiedzi na jego słowa.- Nie wolno nawet rozważać takiej opcji!
- Niby tak… - odparł jakby bezwiednie, po dłuższej chwili jakby powrócił z jakiejś wyprawy w przeszłość powiedział: - Jednak czasami dopadają człowieka takie ponure myśli - potrząsnął głową jakby chciał je symbolicznie odgonić - chociaż tyle, że dzisiaj nam poszło w miarę szczęśliwie, nie licząc Jeffa - zerknął w jego stronę, młody Morgan oddychał miarowo przez sen. - Może te ruiny tak na mnie działają, mieliśmy być za dwa dni w Misji, a tu się okazuje, że droga może zająć nam jeszcze z drugie tyle. Zapomniałem się zapytać, między Tobą a Ezekielem wszystko w porządku?
- Tak, chyba tak - pokiwała głową. – Martwię się o niego, chyba się przeziębił… nie jest już tak silny, jak ktoś młodszy. - Spojrzała na Lynxa. - Nie udało by mi się zastrzelić tego mięśniaka z mojego karabinu, prawda?
- Nie, za mały kaliber, jest niezły w starciu z mniejszymi zwierzętami, z bliskiej odległości także dla ludzi, a dlaczego pytasz? Chociaż muszę Ci pogratulować strzału tam na górze, to było niezłe, masz potencjał Maria… i nie mówię tylko o strzelaniu - dodał cicho.

Dziwne było usłyszeć komplement. Dziwne, choć bardzo miłe. Wróciły wspomnienia jej dawnego życia na farmie. Spochmurniała.
- Gdyby nie twój pistolet, to ten zwierzak by mnie stratował… Co oznacza “Lynx”? - zmieniła gwałtownie temat.
- Twój pistolet Mario - poprawił ją szybko - Lynx? Ponoć w jakimś starym języku oznacza rysia, nie wiem czy występują w Texasie, ja widziałem kilka sztuk na Północy, to drapieżne koty, obdarzone bardzo czułymi zmysłami, zwłaszcza wzrokiem, dostałem taką ksywę od kumpli z oddziału i mi się spodobała. - Teraz snajper zmienił temat: - Wracasz do Teksasu po tym wszystkim? - mężczyzna przyglądał się jej uważnie.
- A ty widzisz w ciemności… pasuje. Co do Teksasu… Nie mam gdzie wracać.. Deakin zrozumiał, ale inni.. - potrząsnęła głową. – To, co robiłam, na co się godziłam… nie mieści się w naszej moralności. – milczała chwilę, a potem rzuciła, pozornie lekkim tonem - Miałam wyjść za mąż, wiesz?
- Nie… nie wiedziałem… znaczy przed porwaniem?
- Wszystko było zaaranżowane. Omówione. Jego rodzina miała mnóstwo bydła. Mnóstwo. - zapatrzyła się w ogień. - Układ, ale w naszych stronach to moralne. Miłość przychodzi po ślubie. Układ. Pojechałam kiedyś, sama, nie powinnam. Chciałam go poznać lepiej… znalazłam go w szopie. Nie spodziewał się nikogo. Wszyscy pojechali na targ. Robił… - zamilkła szukając słowa - .. z królikami. Ponacinał je nożem, skórę, żeby móc… robił sobie nimi dobrze. Wszędzie była krew. Na podłodze. Na nim. Piszczały. Ciągle żyły.
Znów milczała. Potem dodała, bardzo cicho: - W pewnym sensie.. w pewnym sensie.. nie powinnam tak mówić.. dobrze się stało.

Zacisnął pięści, że aż pobielały mu kłykcie palców: - Nawet rozumiem twój punkt widzenia. To co widziałaś było takie… niewłaściwe?
- Niewłaściwe?? - zachłysnęła się, ale potem wytłumaczyła. – Był przystojny. Wiele dziewczyn chciało z nim być. A jego podniecała krew i zadawanie bólu. Sadystyczny świr.
- Choć to słowo chyba w teraźniejszości nie ma żadnego znaczenia... – poprawił się szybko. - Na Posterunku, małżeństwa też są aranżowanie… nazywają to przydatnością genetyczną… i według tego dobierają… pary, ale celem jest potomstwo. Na samym Froncie jest inaczej, tam wszystko jest szybkie, spontaniczne i wyprane z uczuć… zwłaszcza seks, na szybko w okopie bez zobowiązań, bo jutra można nie doczekać. Wiesz, Mario - delikatnie odgarnął włosy zasłaniające jej twarz: - Mamy coś ze sobą wspólnego… ja też nie mogę wrócić do swoich.
- Dlaczego? - nie uciekła przed jego dłonią, ale też nie wykonała żadnego gestu.
- Zabiłem… ważnego dowódcę, a raczej doradcę przy sztabie. Robiłem straszne rzeczy wykonując rozkazy i wtedy odmówiłem, a oni chcieli mnie sądem wojennym potraktować. Tym doradcą, była moja matka… tuż przed tym jak to się stało, przyznała, że kilkanaście lat wcześniej skazała na śmierć mojego ojca, za to, że przestał być przydatny… Na Północy jestem spalony - jego palce delektowały się gładkością jej skóry.
- Zabiłeś własną matkę?- stężała. - Tak po prostu?
- Nie… nie tak po prostu. Prosiłem, by dała mi odejść, uwolniła mnie od służby, której miałem już dość. Byłem tak zrezygnowany, że rozważałem nawet oddanie się w ręce sądu, ale kiedy z tą satysfakcją i zajadliwością opowiadała, jak pogrążyła ojca, tego którego dzięki niej nie miałem okazji nigdy poznać… - głos mu zadrżał - coś we mnie pękło.
- Rozumiem - powiedziała po prostu. - Choć nie mieści mi się to w głowie...to rozumiem. Rozumiem, że można być tak zdesperowanym, że zrobi się wszystko.
- Nie nazwał bym tego desperacją, raczej aktem wściekłości, gdyby nie powiedział mi prawdy o ojcu, to bym pewnie się poddał, ale wtedy granica została przekroczona. Najgorsze jest to, że dopiero teraz z perspektywy czasu, widzę ile zła niosło wykonywanie rozkazów…
- Walczyliście z maszynami, tak? Co może być w tym złego?
- Nie zawsze to były maszyny - znowu można było usłyszeć drżenie głosu - czasem walczyliśmy z ludźmi, którzy nie zgadzali się z działaniami Posterunku, wtedy wydawało mi się, że tak powinno być, że tak trzeba, żeby Moloch nie wygrał… wtedy… teraz bywają noce, że koszmary nie dają zasnąć.
Znała ten stan bardzo dobrze. Oparła głowę o jego ramię. Było ciepłe, mięśnie grały pod skórą.
- Zawsze będziesz uciekał?
Poczuł przyjemny ciężar na ramieniu, objął ją wolną ręką: - Nie wiem, mam nadzieję, że znajdę dla siebie miejsce, gdzie przeszłość nie wyciągnie po mnie rąk… A ty? Może… - znowu to cholerne zacinanie - może… byś spróbowała ze mną… znaleźć swoje miejsce?
- Może - odpowiedziała, uśmiechając się. Przekręciła nieco głowę, żeby zajrzeć mu w oczy: - Wrócisz ze mną?
- Do Teksasu?
- Została tam moja ziemia. Mam do niej prawo – powiedziała mocno. Nagle nabrała przekonania, ze rzeczywiście ma.
- Jeśli będziesz chciała to pojadę z Tobą - odruchowo mocniej ją przytulił i spojrzał w jej twarz, w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Jeśli dożyjemy do rana.
- Damy radę, wrażeń starczy nam jak na jedną noc - zażartował. - Obudzę Jeffa, teraz jego kolej na wartę, a my odpoczniemy?
- W porządku - pokiwała głową. - Młody da radę?
- Myślę, że tak. Rana nie wyglądała na ciężką, a Ty świetnie sobie poradziłaś z opatrywaniem - uśmiechnął się wstając by obudzić Jeffa - zaraz wracam.

Podszedł do Morgana i szturchnięciem w ramię obudził go. Syn Nathana ziewnął, rozciągając mięśnie. Po chwili wstał i usiadł na posłaniu. Snajper ocenił, że powinien dać radę pełnić wartę. Wrócił do Marii usiadł na poprzednim miejscu, w ręku trzymał koc, którym podał dziewczynie.
- Zostaniesz tu? - dopytała cicho
- Jeśli nie masz nic przeciwko.
- Nie - odpowiedziała zawijając się w koc i układając pod ścianą.

Położył się tuż obok dziewczyny, ale nie na tyle blisko by ją krępować. Niemniej przyjemnie było poczuć ciepło jej ciała tuż obok. Leżał jeszcze kilkanaście minut wpatrując się w sufit, na którym cienie tańczyły do melodii wygrywanych przez płomienie ogniska, które powoli robiło się coraz mniejsze.



Zombianna 08-11-2015 05:16

Widząc wyciągniętych na zewnątrz Chebańczyków, przeszukiwanych przez wyraźnie wściekłych Runnerów, Alice przyspieszyła kroku. Parę metrów i szybki marsz zmienił się w jeszcze szybszy bieg. Ból zmaltretowanych aktywnościami poprzedniego dnia mięśni rozwiał się, zastąpiony przez strach oraz cichy sprzeciw, któremu jednak nie pozwoliła nad sobą zapanować. Znów coś się działo...i to niekoniecznie dobrego, a najważniejsze - gdzie podziała się reszta ludzi Viper?
Jezu… zabili ich- obleczona w rozpacz myśl zakołatała do rudej głowy. Dziewczyna zamrugała, spychając niechciane, gorzkie łzy tam gdzie ich miejsce. W niebyt. Nie wolno jej było poddawać się emocjom, nie w takiej chwili. Teraz musiała zmierzyć się z następstwami, być może własnej głupoty. Zostawiła ich na jeden dzień i choć uprzedziła Marcus’a o niespodziewanym towarzystwie, czającym się gdzieś w otaczających ich ruinach.

Na szczęście jeńcy nie wyglądali na zbytnio zdewastowanych. Z ich twarzy bił niepokój i złość, lecz cały tuzin znajdował się w jednym miejscu i stał na nogach o własnych siłach. Lekarka szybka przeleciała czujnym wzrokiem po każdym z nich i pozwoliła sobie na wypuszczenie z ulgą wstrzymywanego w płucach powietrza. Tylko co dalej?

Dopiero dobiegłszy do nich zwolniła tempo, lecz wystarczył krótki kawałek aby złapała wyraźną zadyszkę. Wyprostowała plecy i odetchnąwszy nieznacznie, przywołała na twarz uprzejmy grymas, nie chcąc okazywać zbytniego niepokoju czy strachu. Przy mikrej posturze i młodym wieku i bez tego ciężko było ją wziąć za poważnego człowieka.
- Czy ktoś byłby na tyle łaskawy, żeby naświetlić mi szczegółowo sytuację tłumaczącą co się tu u licha dzieje? - spytała szefa ochrony - Gdzie reszta ludzi i czemu nasi goście stoją na zewnątrz w szeregu jak do egzekucji?

- Bo kurwa się zwąchali z tym cieciem co mówiłaś! I kurwa nie chcą powiedzieć gdzie on jest! A Tom widział, że coś przekazywali sobie no to kurwa ich trzepiemy! A reszta piwnicę. A kurwa egzekucja któregoś to nie jest głupi pomysł może reszta tych wsioków skuma, że nas się kurwa nie dyma! - Marcus był wściekły jak tak z bliska na niego patrzyła jeszcze bardziej niż z daleka. A gdy mówił o egzekucji dało się zauważyć, że bardzo chętnie by wprowadził słowa w czyn.

- Znalazłem jakieś papiery, zostawiłem ci na biurku ale jeszcze nie miałem czasu ich przejrzeć. - wtrącił się Chris na moment przerywając trzepanie jednego z jeńców. Z piwnicy zaś dał się słyszeć jakiś rumor zupełnie jakby coś z hukiem wylądowało na ścianie i osunęło się po niej na ziemię.

Wiadomość, że reszta składu Viper żyje i ma się najwyraźniej dobrze, demolując piwniczną salę zmienioną na pokój dla więźniów, pozwoliła Igle rozluźnić spięte mięśnie karku i ramion. Nikt nie zginął, jakże pocieszająca informacja. Pozwolenie na napisanie listów jeszcze mogła dowódcy wytłumaczyć bez większych zgrzytów, natomiast przy szeregu sztywnych, obleczonych w skórzane kurtki ciał sprawie nie dałoby się już okręcić łba w miarę po cichu. Gangerzy jak to gangerzy - musieli sobie pokrzyczeć, powymachiwać bronią i posiać odrobinę terroru, aby nikt przypadkiem nie zarzucił im niezdarności bądź “lamusiarstwa” jak to już jej kiedyś Paul z Hektorem tłumaczyli. Na swój sposób i innymi słowami oczywiście, sens jednak pozostawał ten sam.
- Pozwolę sobie zauważyć, że tylko jeden człowiek w Detroit może zarządzić egzekucję naszych gości. Ten sam który oddał ich pod moją opiekę i życzy sobie mieć ich całych oraz zdrowych. Jeżeli któremukolwiek z nich coś się stanie nie będzie zadowolony, a nie chcesz chyba ściągać na swój kark jego gniewu, prawda? Tak więc odłóżmy na bok wszelkie radykalne środki i skupmy na faktach. Marcus… żaden z nich nie powie nic o kurierze z Cheb, nieważne jak drastycznych środków przymusu bezpośredniego byś na nich nie zastosował... znaczy się jak mocno nie pobijesz. Nie powiedzą nic, bo najzwyczajniej w świecie nie dane im było się spotkać z rodakiem. Rozumiem, że jesteśmy w stanie wojny, mimo to nadal obowiązują nas zasady humanitaryzmu... człowieczeństwa. Wszyscy jesteśmy ludźmi i tak się traktujmy. Nie mamy tu wielu rozrywek, a odmawianie bliźniemu czegoś tak trywialnego jak możliwość czytania bądź przelewania myśli na papier w formie tekstu czy rysunków, nie ma najmniejszego sensu. To niegroźne czynności, nikomu od nich nie stanie się krzywda. Poprawiają nastrój, zajmują uwagę i pozwalają się odstresować. Człowiek odstresowany sprawia mniej kłopotów. Kartki i przybory do pisania dostali ode mnie. Jeżeli masz kogoś winić za całe zamieszanie, winny stoi właśnie przed tobą. - zatrzymała się tuż przed wyraźnie wściekłym facetem i założywszy ręce na piersi kontynuowała tonem zwykle zarezerwowanym dla Chrisa, gdy tłumaczyła mu kolejne z bardziej złożonych medycznych zagadnień - Każ chłopakom przestać dewastować moją piwnicę, bardzo cię proszę. Nie cierpimy na nadmiar mebli, wręcz przeciwnie. Jestem wdzięczna, naprawdę doceniam uwagę i poważne podejście do tematu ochrony tego obiektu, jednak na dziś starczy już tych atrakcji. Mam dla ciebie rozkazy od Guido. Idź do mojego gabinetu, zaraz do ciebie dołączę...i wstaw wodę na herbatę, jeżeli to nie problem.- ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem. Obróciła głowę w kierunku swojego pomocnika, zmrużyła oczy i uśmiechnęła się po chwili.
-Skarbie...bądź tak dobry i idź sprawdzić co z Toby’m. Prosiłam żeby ktoś przy nim czuwał, nieważne co by się nie działo. Ciągle jest w stanie krytycznym, potrzebuje opieki i uwagi, jeśli ma stanąć na nogi… a odnośnie nóg. Przyszedł już Spider? Ten chłopak z raną na udzie.

- Kurwa, Brzytewka, ogłuchłaś od wczoraj czy co?! Nie słyszysz co mówię?! Tom widział palanta jak sobie coś przekazywali przez okienko w piwnicy! Dociera to do ciebie?! Przecież to mogło byc cokolwiek, jakaś spluwa, nóż, bomba, trutka czy kurwa cokolwiek! I kurwa wpadamy a ci kurwa ściema, że nic nie było! No ja pierdolę! A Guido zakazał rozwalać debili bez powodu a nie jak spierdalają albo mają zamiar. Się nie znasz na tej robocie to się nie wpieprzaj! Sama se leć a górę na tą herbatę, zawołamy cie jak skończymy! - Marcus wściekł się nie na żarty słysząc co mniejsza lekarka ma do powiedzenia. Chyba nie mógł uwierzyć, w to co mu mówi albo zastanawiał się czy złośliwie nie zlewa co on mówi czy jego słów nie przekręca. Z irytacji aż z całej siły trzepną dłońmi w uda aż pogłos poszedł. W końcu przeniósł wzrok na Tom’a który zamarł na chwilę jak i reszta przeszukujący i pilnujący Chebańczyków widząc wybuch szefa zmiany.

- Tom! Powiedz jej co widziałeś! - wskazał na klęczącego pomocnika, pomocnika medycznego który aż się zająknął widząc, ze wszyscy chyba skupili wzrok na nim.

- N-no… No był… Jakiś koleś. Nikt od nas. Klęczał przy okienku do nich i widziałem jakąś paczkę. Miał karabin na plecach i kaburę z bronią. Ja nic nie miałem bo wyszłem na fajkę. No to wróciłem i was zawołałem. No a jak przybiegliśmy no to już nikogo nie było. - wyjąkał w końcu z przejęciem młody ganger starając się mówiąc jednak opanowanym głosem choć średnio mu to wychodziło. Wzrok też kierował od wściekłego Marcusa którego wyraźnie w tej chwili się obawiał do milczącej przez chwilę lekarki jakby się nie mógł zdecydować do którego z nich ma bardziej mówić.

- No kurwa właśnie! Paczka i jakiś koleś! I kurwa gdzieś wsiąkł ale chuj w to! Przetrzepiemy debili i ich celę to kurwa znajdziemy choćbyśmy mieli rozebrać tam każdą cegłę! - szef zmiany zdawał się być nadal wściekły i zdeterminowany by osiągnąć swój cel. Alice zaś orientowała się, ze faktycznie Guido zażyczył sobie całych zakładników ale całych na swoim podwórku. Zaś gdyby zdarzyło się, że kicnęli za płotek czy się do tego przymierzali no to już zachodziły okoliczności na tyle wyjątkowe, że pierwotne polecenie mogło zostać zawieszone na kołku do wyjaśnienia sprawy.

Ruda głowa pochyliła się ku dołowi, gdy zamykała oczy próbując zachować spokój. Jeden bezstresowy dzień, czy wymagała od losu czegoś wygórowanego? Zaczęło się już nieciekawie i choć kradzież czarnej terenówki nie dotyczyła jej bezpośrednio, konsekwencje czyjejś zuchwałości odczuwać miała cała okolica, nie tylko ta najbliższa, a teraz to. Tego już nie dało się zamieść pod dywan.
Jeden… dwa… trzy… - odliczała po cichu, skupiając uwagę na pobieraniu tlenu z otoczenia i równie powolnym jego wydalaniu z płuc przez zaciśnięte zęby. Jak ostatnia naiwna frajerka liczyła na cichy powrót do domu celem zabrania się za zlecone zadanie. Najwyższy czas zmądrzeć, odstawić naiwność do kąta i zacząć grać kartami ofiarowanymi “z góry”.
... cztery… pięć… - dalej mieliła w myślach wyliczankę, lecz na niewiele się to zdało. Ciągle napotykała pamięcią na coś, co podnosiło jej ciśnienie, nijak nie pozwalając opanować targającej drobnym ciałem złości. Krzyki oraz harmider rozbrajały ją, każdy miał własne granice i próg tolerancji. Mogła wałkować swoje, próbować łagodzić napięcia...jednak nie dzisiaj. Bo i czemu to ona zawsze musiała wykazywać się opanowaniem i rozsądkiem?
Sześć… sied… Dosyć! - otworzyła oczy i wlepiła zimny wzrok w szefa ochrony. Nowa rodzina Savage posługiwała się językiem terroru i to ten dialekt rozumiała najlepiej. Tyranię, mowę nienawiści lub strachu - dla nich stanowiły chleb powszedni, W lot łapali wszelkie nadużycia, beztrosko zlewając na wszystko, co mogło zostać uznane w oczach reszty za słabość lub tchórzostwo. Prawo silniejszego… niczym u sfory dzikich psów. Dziewczyna nie umiała warczeć jak reszta. Jeszcze.
-Marcus, powiedz mi… czy dobrze rozumiem? - zaczęła pozornie spokojnym głosem, pod którego fasadą kotłowała się cała gama gniewu i niedowierzania. Nawiązała z wyższym mężczyzną kontakt wzrokowy, przestając mrugać. Złapała się na tym, że rozdyma nozdrza, zupełnie jak Guido. Powiedzenie “Kto z kim przestaje” nie brało się znikąd. Co prawda brakowało jej prezencji, animuszu i roztaczanej wokół wilczej aury bezwzględnego posłuszeństwa, ale wszystkiego dało się nauczyć, a ona chciała się uczyć. I dopiero zaczynała - Nie znając dokładnej liczby i przygotowania przeciwnika, wystawiasz na widok jeńców których odbicie jest dla niego priorytetem, tak samo jak dla nas utrzymanie ich przy sobie? Dodatkowo zdradzasz liczbę strażników, podajesz ich wyposażenie jak na tacy? Narażasz wszystkich na niebezpieczeństwo ataku zza pleców, na otwartej przestrzeni, pomijasz w raporcie istotne informacje? Mogą mieć snajperów, obserwować nas teraz z daleka przez lornetki, nie przyszło ci to do tego durnego łba?! Może jeszcze wymaluj każdemu po kolei tarczę celowniczą na plecach, a najlepiej puść naszych gości wolno, niech sobie idą! - z cichego warkotu przeszła przez podniesiony w złości głos, aż po pełen furii wrzask. Nie pamiętała kiedy ostatni raz przekroczyła dopuszczalną dawkę decybeli, odstawiając przy okazji w kąt zwyczajową dobrotliwość. Czuła wściekłość, rozgoryczenie, zaś konwenanse były ostatnim co miała ochotę przestrzegać. - To podobno wojsko, nie dom publiczny! Składając raport masz zawrzeć w nim wszystkie istotne informacje: kto z kim i co przekazuje! Jaki jest status obiektu, liczba oraz stan znajdujących się tu ludzi. Wszystko, do jasnej cholery! Nie zostawiasz miejsca na niedopowiedzenia! Złożenie do kupy paru informacji i przerobienie ich na kilka jasnych zdań jest dla ciebie za trudne?! Nie ma problemu, zdejmę z twoich ramion zbyt ciężkie brzemię i znajdę kogoś kto potrafi myśleć, a nie tylko latać z karabinem w łapie, może operacja uda się bez ucięcia łba! Nic nie zwalnia od myślenia! Nie jestem cholernym jasnowidzem, wracam i chcę mieć pełen obraz sytuacji, rozumiesz?! Chyba nie, bo trzaskasz gębą i dalej robisz głupotę za głupotą. Nie dopilnowałeś swoich obowiązków, naraziłeś nas na niebezpieczeństwo... jeżeli coś się przez to stanie osobiście dopilnuję żebyś więcej nie dostał pod komendę nawet pustej paczki po fajkach! Widać powierzenie ci dowodzenia nad ochroną tego obiektu było błędem, ale ten błąd od ręki da się naprawić! Nie ma ludzi niezastąpionych! - szczerząc zęby postąpiła krok do przodu,a trzęsąca się ze złości ręka uniosła się, wskazując szpital - Zabrać gości z widoku, dokończyć ich przeszukanie na korytarzu. Zamknąć na piętrze w sali z zakratowanymi oknami i pilnować na zmianę, resztę szpitala i okolicy też. Dokończyć przeszukanie piwnicy. A ty rusz się i do mojego gabinetu, to nie jest prośba! - z tą samą miną skierowała rozsierdzony wzrok na Chrisa.
-Co, też nawalony od bladego świtu jesteś albo zaczadziały?! Czekam na ten pieprzony raport medyczny!

Z początku wyglądało, że zarówno Marcus jak i reszta gangerów wręcz oniemiała słysząc całkiem obcy ton u kobiety którą znali jako Brzytewkę. Nawet rozstawieni wzdłuż ściany Chebańczycy z niedowierzaniem odwracali głowy, by osobiście choć na chwilę zerknąć na to co się dzieje za ich plecami. W końcu jednak słowne starcie przerodziło się w pojedynek pomiędzy dwojgiem dowódców a że stadko było tylko jedno więc jak zazwyczaj zamarło w oczekiwaniu tego co się stanie. Gdy Alice doszła do konkretnych zrzutów pod względem Marcusa ten aż poczerwieniał z wściekłości. Ta też w końcu wzięła górę nad zaskoczeniem i niedowierzaniem nagłym wybuchem cichej do tej pory i opanowanej lekarki.

- Składać raport tobie?! Jaa?! Z bydłem się na rozum pomieniałaś kobieto!
- wydarł się na nią szef zmiany ochrony tak wściekły, że przez chwilę wydawało się, że jest gotów uderzyć lekarkę by dojść do swoich racji gangerowym zwyczajem. - Nie jesteś moim dowódcą! Więc nic ci nie muszę raportować! Uprzejmie cię kurwa informuje co się tu działo! Jesteś tu od leczenia to wypierdalaj leczyć i zejdź mi z oczu! - Marcus wrzeszczał chyba wręcz półprzytomny z wściekłości złapał ją za ramię i popchnął w kierunku wejścia głównego. - Jeszcze raz odezwiesz się do mnie w ten sposób to kurwa będziesz miała wystarczająco dużo pracy medycznej nad samą sobą! - wydarł się na nią na koniec.

Widziała, że nie udaje i jest naprawdę wściekły. W końcu podważyła jego autorytet a nawet inteligencję publicznie próbując zrobić z niego kretyna. Takie próby w naturalny sposób budziły antypatię wśród rozmówców. Guido zaś mianował ludzi Viper odpowiedzialnymi za ochronę obiektu w którym się znajdowali ale ani razu nie zaznaczył podległości ochrony względem Alice. Najsłodszą wisienkę z samego czubka tortu zostawiła sobie na koniec.

Pod naporem większego i silniejszego mężczyzny musiała cofnąć się o krok do tyłu żeby nie upaść, szybko jednak nadrobiła dystans, ponownie stając na poprzednim miejscu. Wracając do szpitala zamierzała załatwić sprawę kompletnie inaczej - zwyczajową prośbą i dobrym słowem, lecz wyszło… jak wyszło. Wedle woli oraz nakazów władzy wyższej, od Jadowitej kapitan i jej składu mogła dziś wymagać wykonania nawet bezsensownych dla nich czynności, o ile uzna je za przyspieszające wykonanie powierzonego zadania. Nigdy nie nadużywała władzy, unikała jej jak ognia. Mimo to gdyby teraz odpuściła okazałaby słabość, tą zaś gangerowy ogół gardził najmocniej. Mówiąc “a” nie pozostawało nic innego, jak wydeklamować resztę alfabetu.
- Uprzejmie teraz raczysz się zamknąć i wysilisz to, co masz w czaszce! Wypierdolisz sam i to w podskokach, ale tylko wtedy, kiedy ci pozwolę! Gdybyś zamiast kłapać gębą słuchał, dowiedziałbyś się od razu, jak brzmią nowe rozkazy Guido, które miałam ci przekazać na górze: w dniu dzisiejszym przejmuję kontrolę nad poczynaniami twoimi i reszty ludzi tu oddelegowanych, więc składasz raporty mi i informujesz o wszystkim co się dzieje, bo JESTEM twoim dowódcą! - wywarczała dobitnie, zaś jej twarz przeciął szyderczy uśmiech który jednak szybko zastąpiła biała gorączka i poprzednio obecna tam furia. Opanowała się jednak na tyle, aby ściszyć głos i cedzić kolejne słowa tonem niewywołujących bólu głowy - Nie podoba się? Goń do szefa! Jest od rana w świetnym humorze, tak dobrym że resztki Martina przyjadą tu w czarnym worku, gdy już zostaną zeskrobane z podłogi Kręgielni, choć biedak nie był aż tak głupi aby podważać jego rozporządzenia. Jak już mówiłam, nie ma jednostek niezastąpionych. Jeden człowiek w tą czy w tamtą nie robi dowództwu różnicy… ale tak się pechowo składa, że siepaczy z bronią w rękach kręci się po okolicy na pęczki, gorzej z wykwalifikowanymi chemikami, lub wirusologami. Pakiet łączony jest towarem bardzo deficytowym. Trzymasz kogoś takiego za pazuchą? Widzisz, medycyna nie jest moją jedyną specjalizacją. Śmiało, połam mnie, pobij czy co tam ci chodzi po głowie i poślij jako pacjenta te kilkanaście metrów dalej. Bankowo tym sobie pomożesz. - prychnęła, kręcąc głową. Złość powoli przechodziła, pozostawiając po sobie tępe pulsowanie w skroniach.
- Wszyscy mamy swoje rozkazy, przydzielone zadania. Pójdziesz teraz na górę. Afront w postaci twojej nieobecności w moim gabinecie za pięć minut zostanie uznany za dywersję i sabotaż planów, zleconych przez dowódcę nas wszystkich do wykonania w trybie natychmiastowym. Szczegóły poznasz na osobności. Tu… już wystarczająco dużo zostało powiedziane. - zdarte od krzyków gardło poczęło średnio przyjemnie drapać. Jakby same zakwasy i przemęczenie nie wystarczyły Igle do szczęścia, szczególnie że przed sobą wciąż miała spreparowanie listu do Daltona, zapakowanie paczki i zostawienie jej w umówionym z Drzazgą miejscu, łopatologiczne rozpisanie czego i gdzie ludzie Viper mają szukać, odebranie zwłok byłego dowódcy ochroniarskiej zmiany z nocnej imprezy, sprawdzenie stanu Toby’ego i rozpoczęcie przygotowań do wypełniania zlecenia na środki nasenne oraz psychoaktywne, mogące posłużyć do wydobywania zeznań. Dostępny na wszystko czas kurczył się niemiłosiernie z każdą zmarnowaną na kłótnie sekundą i nie dało się go odzyskać, lecz roboty pozostawało tyle samo. Zaciśnięte mięśnie szczęk wciąż drgały niekontrolowanie.
Ten dzień zaczął się paskudnie, zatem inaczej skończyć się nie mógł.

Zuzu 08-11-2015 05:18

Wreszcie w domu. Burdelu znaczy się, ale na czuła się tu jak u siebie. Grzesznik był jednym z niewielu takich miejsc w Detroit, o ile nie jedynym. Rozwalona wygodnie na fotelu pokrótce zdała relacje z meczu i późniejszego afterparty, zachowując dla siebie szczegóły posuwania łysego, nocnej rozmowy z rudą i układu z ich szefem. Te kwestie zamierzała poruszyć dopiero poza zasięgiem uszu Anny. Lubiła ją, dużo jej zawdzięczała, ale ufać - z tym już było gorzej.
-Brat, co się dzieje? - spytała na koniec monologu, zmieniając ton z beztroskiego pierdzenia na pełną powagę. Nie chodziło o obecność Troya, z którym to nie znosili się i to bardzo. Sprawa śmierdziała już z daleka, ale Egor to Egor. Przyjaciół nie zostawia się w potrzebie.

- Schultz. Miałem z nim niezbyt przyjemną rozmowę. Przerypaliśmy kolejny wyścig… Nie jest z tego powodu zadowolony… Ale kurwa, to przez tą niebieską sabakę! No ciągle wygrywa szmata jedna! Każdego wkurza bo innym wygrać nie daje… Sabaka… - wyrzucił z siebie słowa wraz z ramionami. Kryła się w nich złość, rozgoryczenie, pretensja i zmartwienie. W końcu oklapł, wrócił za biurko siostry, usiadł na jej fotelu i nalał sobie kolejnego szota.

- Daj spokój Egor, nie wzyscy zawsze wygrywają. Jej też się w końcu powinie noga. - starała się pocieszyć brata Anna. Po czym przekierowała bardzo krzywe spojrzenie na plecy ochroniarza Julii który korzystając z tego, że barek jest otwarty bezczelnie już przy nim grzebał najwyraźniej szukając czegoś dla siebie.

- Chcecie coś? - spytał wskazując gospodarskim gestem na rzad kolorowych szkieł ustawionych wewnątrz mebla. Patrzył wyraźnie na dwie kobiety w biurze.

Blue mrugnęła porozumiewawczo i machnęła ręką, zachęcając Annę żeby ta najpierw wyłożyła swoje żale i prośby do Kapelusznika. Przez dobry kwadrans rozmowy zeszły na tematy meczu i afterparty a do potępiających spojrzeń brata dołączył wzrok siostry. Widać samoobsługa w wykonaniu byczka została przez oboje odebrana równie nieprzychylnie. On jednak nie przejmował się tym, widocznie obrażony za zostawienie go samego w strefie Runnerów, przez co najeździł się za frajer i jeszcze przez długi czas pewnie miał strzelać na Julię fochy jak źle wydymana panienka. Złapał w końcu jakąś flaszkę i bez słowa opuścił gabinet, zaraz za wciąż rozgadaną Rosjanką. Dopiero wtedy blondynka się rozpruła. Pokrótce streściła gadkę z lekarką, zakończoną dealem na Lexę
-Brat… ty wiesz wszystko - nalała rudemu gangerowi hojnie do kielicha - Tylko ty możesz się wywiedzieć kto podpierdolił mi tą furę sprzed nosa. Chciałabym mu… podziękować.

Pipboy79 09-11-2015 01:40

Tura 10
 
Pustkowia; droga z Cheb; karawana Szczoty; Dzień 3 - popołudnie; pochmurnie




Siostry Winchester



Tina zaczęła się ostrożnie przekradać w kierunku krzyżówek na których zatrzymali się motocykliści z gangu Dzikunów. Zostawiła siostrę w tyle a ta widziała jak bliźniaczka bezszelestnie znika pośród krzaków, traw i zarośli i po chwili była już sama. Gangerzy nie byli tak czujni czy bystroocy by zauważyć którąś z sióstr ale też i nie szli na współpracę czekajac aż jedna z nich zajmie dogodniejszą pozycję. Ruszyli nim rangerka dotarła do upatrzonej pozycji znikając jej jak i jej siostrze z oczu zasłonięci lasem po drugiej stronie. Dobre było o tyle, że właściwie mogły już wstać czy nawet biec bo tuzin motocyklistów zabrał się w komplecie razem z tym mercem i schultzopodobnymi typami w środku. Ruszyli powoli, wręcz podejrzanie spokojnie ale z zakrętu do obozowiska karawaniarzy nie było dalej niż kilkadziesiąt kroków. Zostając na miejscu z jednej strony pozbawiały się wglądu na to co się tam będzie działo ale z drugiej przypadkowa czy nie, kulka raczej powinna ich ominąć.



Szuter



- 4 paczki? Chojnyś. Jak z cudzego dajesz i cudzym chcesz się przed cudzym wykpić. Masz mnie za frajera? Chcę połowę tego co masz. Albo zabieraj te trefne prochy i sam się z nimi użeraj. - handlarz z Cheb chyba nie uwierzył, że Szuter stał się właścicielem tylko 4 paczek. Patrzył na zmianę to na siedzącego na zdobycznym motocyklu strzelca to na zbliżającą się kawalkadę pojazdów. Szacował zyski, ryzko i straty. Obie strony liczebnie były porównywalne. Na bliższą odlegość zbliżający się gangerzy mieli przewagę szybkostrzelnej broni jaką dawali automaty, klamki i śrut. Karawaniarze poza Szuterem i jedną z sióstr bliźniaczek wyposazonych w automaty znacznie im pod tym względem ustepowali. Zmotoryzowani mogli zalać obrońców nawałą ołowiu. Już pod tym względem bezpieczniejszy dla ludzi z Cheb byłby dystans kilkukrotnie większy gdzie do głosu bardziej dochodziła precyzja i moc karabinowych pocisków jakimi dysponowała część ochroniarzy a na którym strzelby, klamki i automaty miały minimalna skuteczność. Ale nawet sam zakręt zza którego wyjechali gagngerzy był zdecydowanie za blisko na taki dystans. Pewną przewagę obrońcom dawało to, że byli przynajmniej częściowo zasłonięci przez różne przeszkody i zasłony czy to wozów czy elementów otoczenia.

Jednak gangerzy chyba nie szykowali się do otwartej konfrontacji bo zbliżali się wolno, z bronią w łapach czy łapami na broni ale jechali wolno a powinni zaatakować od razu jeśli by taki mieli zamiar. Czołówka zatrzymała się prawie równolegle do pierwszych wozów karawaniarzy. Dzieliło ich od Szutera i Szczoty nie dalej niż ze dwa tuziny kroków.

- O patrzce chłopaki, znalazła się zguba! - zawołał wesoło jeden z facetów w skórze zatrzymując swoją maszynę ale nie gasząc silnika. Kierował swoje słowa do reszty gangu ale spojrzeniem omiatał jedyną maszynę w obozowisku i po chwili dopiero przesunął wzrok na jeźdźca. Słowa wywołały niespecjalnie wesoły śmiech w reszcie grupy który zresztą szybko ucichł. Sytuacja po obu stronach była napięta, jedni i drudzy mieli broń gotową do użycia i byli gotowi do walki choć ta jeszcze nie była przesądzona.

- Ej, ty, na motorze! - krzyknął ten co się odezwał wcześniej wskazując łapą na Szutera. - Fajnie, że nam zaoszczędziłeś kłopotu z szukaniem naszego motoru. Dawaj go tutaj i spadaj to będziesz cały. - zakrzyknął ponownie przenosząc wskazujący gest gdzieś od jeźdźca na zabłocony asfalt parę kroków od siebie.

- Spokojnie Gruby, nie poznajesz go? To Dekorator. - nagle w początek rozmowy wtrącił się dźwięk otwieranych, samochodowych drzwi i za nimi pojawił się jakiś facet w gajerze, właśnie zakładajacy kapelusz gdy już był na zewnątrz.

- Co? Dekorator? No co pan, panie Braun... - facet nazwany Grubym przeniósł na moment spojrzenie na garniaka a potem z powrotem na Szutera oglądając go krytycznym spojrzeniem. - Ale Dekorator nie powinien być większy? No i powinien mieć P 90... - rzekł wyraźnie mając wątpliwości i wspominając o dość charakterystycznej broni faceta o jakim była mowa kórej nie widział u tego na motocyklu.

- Zaryzykowałbym twierdzenie, że to ten sam. - uśmiechnął się "pan Braun" ubrany w stylu jednego z ludzi Schultz'a. - Słuchaj no Dekorator. Nie róbmy sobie nawzajem problemów co? Oddaj nam towar. Cały czarno - biały tuzin paczuszek. Możesz sobie zatrzymac motor za fatygę. Nasz kolega już go nie będzie potrzebował. Natomiast pan Schultz na pewno się ucieszy z powrotu jego towaru na jego półki. I jak mu szepnę słówko o pomocnym Dekoratorze na pewno będziesz mile widziany na jego włościach. No to jak Dekorator? Dogadamy się? Czy ta świetnie zapowiadajacą się karierę chcesz zakończyć tutaj w przydrożnym rowie? - garniak przedstawił swoje warunki i zapalił przy tym papierosa. Gdy skończył mówić pozwolił by zza szyby drzwi Tommy Gun był ładnie wyeksponowany. Szczota gdy usłyszał nazwisko starego z Detroit pobladł wyraźnie. Reszta karawaniarzy też patrzyła na siebie nawzajem to na niego, na faceta na motorze którego tamci nazywali Dekoratorem a im się przedstawił inaczej albo tych swoich uzbrojonych gości. Nie sprawiali wrażenia na chętnych do zadzierania z ludźmi Schultz'a. Choć na standardowych ludzi Schultz'a wyglądało tylko tych dwóch i ich bryka, pozostali sprawiali wrażenie standardowego gangu motocyklistów których można było spotkać prawie wszędzie. Zdawali się w przeciwieństwie do Chebańczyków na pewnych siebie i w buńczucznych nastrojach. Szczota się wahał. Facet potwierdził jego wcześniejsze przypuszczenia, że paczek jest więcej. Sześć paczek było wartych całkiem sporo. To go kusiło. Ale ołów gotowy do posłania im w trzewia i nazwisko Schultz'a też dawało do myślenia. Szuter w międzyczasie zorientował się, że w obozowisku nigdzie nie widać tych bliźniaczek co były tak łase na maszynę na której właśnie siedział.




Pustkowia; droga z Cheb; wóz Schroniarzy; Dzień 3 - popołudnie; pochmurnie




Will z Vegas



- Co?! Jakim Runnerom, co ty pieprzysz! Nie przejeżdżali tędy żadni Runnerzy! Stój gdzie jesteś! I płać! Albo was rozwalimy i sami sobie weźmiemy! - ten z zarośniętą gebą co gadał dźgnął ostrzegawczo powietrze tak jakby mógł dźgnąć cwaniaka z Vegas tuż przed sobą. Gest jednak był dość oczywisty i czytelny. Głos też mu stwardniał i przestał się śmiać. - I łapy do góry cwaniaczku, bez machania spluwami mi tutaj! Płacisz i jedziesz dalej albo umierasz na miejscu! - wrzasnął ponownie a jego kumple też zrobili się czujni i wycelowali trzymaną broń w podróżnych. Will został zastopowany ze dwa kroki przed końskim łbem a dobre kilkanaście od wraku. Z punktu widzenia napastników to była całkiem dobra pozycja. Nie dawała mu żadnej osłony przed ogniem i pewnie jako najbliższy od wraków oberwałby pierwszy.

U facetów przed nim dominowała podejrzliwość. Sprawiali wrażenie, że naprawdę chcą ich "tylko" okraść i to na w miarę ograniczoną skalę. Przecież nie chcieli wszystkiego i nie zostawiali ich w samych skarpetkach na Pusktowiach. Więc pewnie uważali się za wspaniałomyślnych. Ale i ostrożnych. Gdy widzieli, że podróżni wciąż mają broń w łapach i jakoś nie chcą iść od ręki na współpracę spocone łapki na kolbach i cynglach zaczynały ich wyraźnie świeżbić. W końcu jedna celna salwa i ciała podróżnych, wraz z koniem i wozem byłby ich bez żadnych kompromisów.

Will na ile się znał na ludzkiej naturze a w końcu się znał, mógł iść o zakład, że w razie poważniejszego poru tamci by pewnie pierzchli. Albo po prostu nie zaczynali z nimi i dali im przejechać i pewnie nawet by o tym nie wiedzieli. Ale widać czuli się wzorem klasycznych rozbójników na tyle silni by jednak zaryzykować "pójście do pracy". Faktycznie mieli lepszą pozycję. Schroniarze nie mieli jak się ukryć przed pierwszą salwą. Przy następnych też byłoby ciężko. Ale mieli pancerze i broń szybkostrzelną. Pancerze powinny przetrzymać ostrzał z większości broni jaką dysponowali napastnicy. O ile mieliby szczęście i oberwali tam gdzie sięgał pancerz. Niewiadomą pozostawała Kate o której nic nie wiedzieli. Ale nie sprawiała wrażenia skorej do jakis awantur i Will widział, że w przeciwieństwie do Kelly i Harrego czuje się niepewnie i nieswojo. Bo para najemników była czujna i uważna patrząc na otaczające ich wyloty luf ale na przestraszonych jakoś nie wyglądali. Na razie tamtych nadal było pół tuzina. Inni jakoś nie dochodzili ale mogli się po prostu nie pokazywać a mogło nie być żadnych innych. Na barkach głównego zaopatrzeniowca Schroniarzy zostawała decyzja czy płacić gamblem czy ołowiem. Nie było co przedłużać sprawy, tamtym mogły puścić nerwy w kazdej chwili. Co się wówczas stanie tego nie wiedział nikt ale gotowa do strzału broń w łapach niezbyt na ogół sprzyjała spokojnym negocjacjom.




Cheb; płd. bagna; farma Fergusona; Dzień 3 - popołudnie; pochmurnie



Łowcy robotów



Woda którą przynieśli David i Nico była dla całej czwórki darem z niebios. Wreszcie można było zwilżyć spierzchnięte usta i gardła a wysuszone języki przestały stawać kołkiem podczas mówienia. Gotowanie na pewno nie zaszkodziło choć jak wiedziała Nico nie gwarantowało to absolutnej pewności przed przykrymi konsekwencjami choć znacznie zwiększało margines bezpieczeństwa przed złapaniem jakiegoś syfa. Czy tym razem ten krok był wystarczający powinni przekonać się w ciągu paru godzin. Jeśli do zmierzchy a na pewno do rana nie wystąpią żadne nieprzyjemne objawy o jakich wspominał Saxton to chyba znaczyłoby, że jednak się wywinęli z tego kłopotu.

Nico prócz tego miała inny. Właściwie z tego co powiedzial wczoraj Brian wynikało, że czas jej się kończył bardziej niż innym. Zostawało jej ostatnie parę godzin zapasu by wrócić do Cheb chociaż o zmierzchu. Mogła się wówczas choć pokazać na oczy, że wrócila bo przecież nijak po całym dniu tutaj już by wspomóc prac nad obroną nie zdążyła. Ale mogłaby zacząć jutro z rana. Reszta pozbawiona brzemienia tego obowiązku służbowego nie miała takich zmartwień poza tym jak przeżyć dalszy pobyt na bagnach. Problem wody został częściwo rozwiązany ale dalej zapasy im się kończyły. Zdobycie kolejnych bez tak doświadczonego rangera jakim zdawała się być Kanadyjka zapowiadało się nie tak lekko. A środki do opatrywania ran skończyły się rano i nie było ich tutaj czym zastąpić. A zwłaszcza Lynx znał zwyczajowe frontowe powiedzenie, że zakażenie krwi zabrało więcej ofiar na wojnach niż stal i ołów razem wzięte. Te w końcu misiały najpierw trafić delikwenta więc jakas szansa na wybronenie się nawet przed Jugggym zawsze była zaś jak wdało się zakażenie w ranę którą już się miało uciec nie było jak.

Tymczasem mogli sobie tak podumać bo "na froncie" przed frontem domu na razie było jak najczęsciej na Froncie. Czyli nudno i wyczekująco. Lynx rozwalił widoczne czujniki, Gordon ścianę, wszystko się uspokoiło i nad porzuconą i zatopioną w bagnie farmą znów zapanowała bezludna cisza. Nawet Lynx przy pomocy swojego cyberoka wspomaganego optyką broni nie zauważał żadnego ruchu wewnątrz nadkruszonej kulami i wybuchem siedziby maszyn. "Kloc z wewnątrz" jak go roboczo nazwał David nie ruszał się nijak i w żaden sposób nie dawał znaku maszynowego życia. Ani nie błyskał światłami, ani nie prowadził ognia, ani się nie poruszał i chyba nie miał zamiaru opuszczać swojego stanowiska. Nadal z góry widać było tylko sam dół częściwo zatopionej w wodze maszyny. Brak jakichkolwiek części charakterystycznych mazyny niezbyt pomagał w identyfikacji tego modelu ani odgadnięcia jego zamiarów.

Pytanie tropicielki w co należy strzelać było całkiem trafne. Ale z pozycji na piętrze to właściwie mieli do wyboru sam przedni i boczny dół kadłuba i kawałek wystających z wody kół i gąsiennicy. A i tak takie detale dostrzegał tylko snajper uzbrojony w noktowizję a reszta dostrzegała po prostu kontur całej bryły. Łowcy nie potrafili precyzyjnie określić czy pociski z ich broni, zwłaszcza przeciwpancerne mogą przebić pancerz tego czegoś ani czy to w ogóle posiada jakiś pancerz. Blacha zwykłej karoserii i blacha pancerza z takiej odległości i światła wyglądałyby podobnie. Sądząc po gabarytach jednak nie należało się spodziewać superciężkiego pancerza więc prawdopodobieństwo penetracji konstrukcji przecwiwpancerną amunicją karabinową było całkiem spore. Tylko, że nawet wówczas maszyna była dość spora a takie trafienie dość małe więc szanse na trafienie w coś żywotnego czy choćby ważnego w jej trzewiach były niewielkie.

Nie mając za wiele do roboty poza podziwianiem nieruchomego robota Gordon zszedł na zalany parter. Tu widział z daleka nadal nieruchomą bryłę. Widział nie tylko dół ale całą sylwetkę ładnie odcinajacą się konturami na tle rozwalonej, tylnej bramy wjazdowej. A przynajmniej ciemniejsze, i regularne linie były dużo lepiej widoczne na brunatno - zielonym tle lasu widocznym w oddali. Niestety cel był nadal oddalony o całkiem sporą odległosć dla nieuzbrojnego oka i do tego skryty w półmroku budynku.

Robot stał węższym, frontowym profilem ale w porównaniu do Łowcy czy choćby człowieka nadal stanowił całkiem spory cel do trafienia. Jako całość. Co innego detale które były mniejsze i w takich warunkach ciężko było wyłowić. Ale od razu na jego szczycie rzucało się w oczy jakieś wirujące ustrojstwo. Jedyny ruchomy element robota więc rzucał się w oczy. Na przemian powiększał się i zmniejszał pulsując albo kręcąc się wokół osi. Zauważył też jakieś większe kopułki na górze i był prawie pewny, że to własnie z nich robot otwozył do nich ogień. Widział tylko ich sylwetki ale nie lufy. Czyli te musiały być skierowane nadal wzdłuż bocznego profilu. Czyli albo właśnie celowały gdzieś w miejsce dziury, pustego podwórza i jego samego albo w przeciwną stronę tam gdzie byli Nico i David. Jeśli robot by go wykrył w tej chwili to mógl otworzyc ogień w kazej chwili. Zobaczyłby pewnie błysk a w nastepnie kula już przechodziłaby mu przez czaszkę. Nie zdążyłby ani się skryć ani się zdziwić czy przestraszyć. Ale tylko gdzieś z tego poziomu byl robot widoczny jako całość. Jednak gdyby otworzyli z tego miejsca ogień to optymistyczny wariant zakładał, że maszyna zlokalizuje ich i wstrzeli się w po kilku sekundach. W pesymistycznym mogła ich nakryć serią jeszcze podczas zajmowania pozycji na parterze. Ściany domu i zasłony w stylu mebli nie stanowiły żadnej osłony przed bronią maszynową tak samo jak ściany stodoły. Wielkosć maszyny zaś sugerowała, że poza jakiś hiperfarciaskim strzałem ciężko będzie ją wyłączyć z walki kilkoma strzałami nawet gdyby otwarli skumulowany i celny ogień całą czwórką.

Maszyna miała gąsiennice. Była więc dość terenoodporna. Były na tyle wielkie jak i sam robot, że dla niego bagno na jakim się znajdowali stanowiło nieco głębszą kałużę bo zdecydowana większość robota nadal była poza zasięgiem wody. Jednak frontowa brama była zamknięta. Robot chyba nie powinien dać rady jej sam zamknąć. Chyba, że miał jakieś chwytaki no i program na tyle cwany by kojarzyć numer z rozpoznawaniem drzwi i ich użyciem. Ale ta tylna była wywalona więc mógł wjechać przez nią. Nie miał też takich superczułych zmysłów skoro Gordon go obserwował z ukrycia a sam został nie wykryty. Choć to mogło się zmienić jeśli by właśnie otworzyli ogień. A może ta ponad setka metrów jaka go teraz dzieliła robiła tu różnicę. A może to, że był wewnątrz budynku za zasłoną a nie kilkadziesiąt metrów od czujnikow robota i kilka od wspomagających go od zewnątrz.

Ten "kloc z wnętrza" był też pewnie bazą dla tego Łowcy. Była więc spora szansa, że mają ze sobą jakąś łączność. Ten nieruchomy był właściwie na tyle duży, że prawie na pewno miał jakies radio do łączności z innymi robotami. Właściwie był na tyle duży by mieć więcej niż jeden rodzaj wizji. Samo termo, optykę czy nokto miały proste maszyny w stylu Łowców czy Strzelców. Ten był większy mógł mieć jakąś ich kombinację. W końću miał na wyposażeniu broń maszynową więc jakoś musiał podawać jej koordynaty. Jeśli miał termo to jego koc termiczny powinien go wspomóc w ukryciu się przed czujnikami robota. Ale jeśli miał jakikolwiek inny sensor bazujący na świetle optycznym wówczas blask pazłotka był jak machanie chorągiewkami.

No i był jeszcze ruch. Czujniki ruchu były w maszynkach całkiem popularne. Jesli tak było cel poruszający się z prędkościami czlowieka, zwłaszcza idacego czy biegnącego autmatycznie przykuwał uwagę robota robiąc w jego robocim móżdżku ostrzegawcze brzdęknięcia. No a te bardziej zaawansowane miały jeszcze detektor kształtów mniej lub bardziej zaawansowany z priorytetowo ustawionym na ludzi. Choć Walker nie był pewny czy ten tutaj jest właśnie aż tak zaawnasowany. Na nowy nie wyglądał. A technologicznie na razie nie zaimponował niczym szczególnym jak na nieco większego przedstawiciela z molochowej stajni.

Raczej nie był to Mózg czy Matka. Te nie pętałyby się z tak skromną obstawą tylko postój takiego robociego oficera przypominałby roboci obóz wojenny. Na pewno nie dałoby się tak spokojnie podejść jak niedawno to zrobili. Do tego przynajmniej Matki były raczej zdecydowanie większych rozmiarów. Kopułki z bronią wskazywały na całkiem niezłe wyposażenie wiec raczej nie był to też żaden transportowiec. Pzynajmniej to nie było jego głównym zadaniem. Wówczas pewnie miałby uzbrojenie symboliczne lub żadne no i jeździł raczej wewnątrz Molochowa albo gdzies w pobliżu. Choć ten tu mógł coś przewozić jak choćby tamtego Łowcę. Nie był też raczej robot czysto bojowy. Wówczas nawet na ilość broni jaką dysponował starczyłaby dużo mniejsza platforma a papcio Moloch znany był z oszczędności. Tyle, że ta niezbyt czysto bojowa konstrukcja dalej miała siłę ognia zdolną roznieść czwórkę uzbrojonych ludzkich wojowników w ciągu kilku sekund.




Detroit; dzielnica Runnerów; klinika "Brzytewki"; Dzień 3 - popołudnie; pochmurno.




Alice "Brzytewka" Savage



- Coo?! Guido nas oddał?! Toobiee?! Przecież my podlegamy Viper! - Marcus nadal był wściekły ale coś zaczynało do niego docierać. Przy "toobiee" słyszała wyraźnie kumulację pogardy czy wręcz obrzydzenia w tonie tego człowieka. Na pewno nie tylko ona. W końcu była wręcz antyideałem gangera. Miała co prawda skórę i dziarę tak jak oni. Ale łaziła właściwie bez broni, w ogóle nią nie machała nie było nawet pewne czy w ogóle umie sią nią posługiwać, nie była skora do przemocy nawet nie pozwalała glanowac i wywalać na zbity pysk frajerów którym się to wedle gangerskiejś filozofii słusznie należało. Jak Guido mógł zrobić kogoś takiego szefem jakiejkolwiek grupy? To się zebranym przed szkołą Runnerom w ogóle nie mieściło w głowach. No ktoś taki mógł zostać jakimś tam szefem swoich pomocników czy tych pochwyconych jeńców ale ich szefem? Prawdziwych Runnerów co to dali czadu na ulicach i ruinach Detroit czy Cheb i wiele razy wcześniej na gościnnych wypadach tu i tam? No Viper była czy Taylor albo nawet rozwydrzone bliźniaki to był ktoś ulepiony z ich gliny ale taka sfiksowana lekarka? Nie to na pewno nie była norma czy standard więc nie tylko Marcus zdawał się niedowierzać i być zdumiony rewelacjami z usłyszanymi z rana z ust Rudowłosej.

Jednak coś było na rzeczy. Pośród wielu wad jakie posiadała kobieta nazywana przez nich Brzytewką była ta, że jakoś nie miała tendencji do robienia wałków i ściem. Co było komoletnie głupie. Ale jakoś nie pamiętali w swojej nie tak długiej z nią znajomości by kogoś z nich wyrolowała. No i mimo, ze przyszła z ulicy nie była przecież obca, była jedną z nich nawet jeśli nie taka jak oni tylko całkiem inna. Do tego jej podejrzane bliskie relacje z Guido i elitą ich bandy był raczej znane. No i w końcu była pierwszą osobą z kregielni która o nich dotarła od wczoraj więc żadnych wieści z kwatery głównej nie mieli. O żadnych zmianach i rotacjach też. I jakby było mało powoływała się na autorytet szefa. Samą Brzytewkę spokojnie może i można było zlać czy się z niej pośmiać no ale jeśli naprawdę za jej słowami stał Guido no to była inna sprawa. By sie tłumaczyć jemu z niepowodzenia czy niieposłuszeństwa było bardzo ciężko znaleźć ochotnika w jego bandzie. Albo Taylorowi. Po przemyśleniu sprawy widocznie Marcus postanowił na razie dać sobie na wstrzymanie i postawił na ostrożność. W końcu jeśli mimo wszystko ściemniała z tą rotacją w przydziałach to łatwo to sobie odbije. No ale jeśli nie to z Guido nie miał ochoty zadzierać.

- Hej, Brzytewka, spokojnie dobra? - szef zmiany puścił jej ramię i uniósł pojednawczo dłonie w uniwersalnym pokojowym geście. Trochę zeszpeconym przez wciąż trzymaną spluwę w łapie. - My tu ten... Nic nie wiedzieliśmy o żadnych zmianach dobra? Nikogo Guido czy Viper jeszcze nie przysłali, że coś się zmienia... No to myślałem, że jest jak dotąd. - opuścił dłonie i wzruszył ramionami próbując wytłumaczyć swój wybuch gniewu który przed chwilą wydawał mu się całkiem słuszny. W końcu robił swoje jak należy a tu ta mała się wtryniała i wrzeszczała na niego przy jego ludziach jakby coś złego robił, a przecież dobrze robił no i jeszcze darła się jakby był jakimś obszczymurem na posyłki a nie szefem swoich ludzi. A przecież "jak dotąd" to niejako on i ona pełnili swoje fuchy obok i niezależnie od siebie na równorzędnych stanowiskach a polecenie szefa przemaglowywało ten porządek.

- Spoko, możemy pogadać i u ciebie. - dorzucił zgodnie wskazując głową mniej więcej na budynek szkoły. Wiedziała, że chciał ocalić choć trochę ze swojej pozycji i by nie wygladało, że tak całkiem dał się jej stłamsić czy zastraszyć. Jakby poszli razem to by jeszcze jakoś to wyglądało w miarę a nie jak to kiedyś uczeń wysłany do dyrektorki szkoły po reprymendę. Choć w oczach dalej widziała u niego złość i wściekłość za tą reprymendę jaką mu sprezentowała. Nie miała wątwpliwości, że działało zaskoczenie czy nawet szok tak nagłą rotacją na stanowisku ale głownie chronił ją w tej chwili autorytet Guido i niejasność sytuacji. Fizycznie nawet w pojedynkę by spuścił jej łomot a przecież była jeszcze reszta jego ludzi.

- Eee... A ten no... A jak wy pójdziecie na górę to co my mamy robić? No z nimi i w ogóle... - ciszę odważył się przerwać Chris i wodził niepewnym wzrokiem pomiędzy dwójką dowodzącą. Jak chcieliby sobie coś omawiać to wszyscy zgromadzeni pod ścianą nadal nie bardzo wiedzieli co mają robić w tym czasie. Wskazywał dłonią na rozstawionych pod ścianą jeńców gdzie z powodu awantury przeszukiwanie utknęło mniej więcej w połowie. Cisza z piwnicy sugerowała, że ludzie trzepiący piwnice więźniów też zamarli czekając na wynik starcia pomiędzy dwójką ludzi na górze. Marcus mówił jedno, Brzytewka drugie, teraz jeszcze mieli iść na górę coś jeszcze obgadać i nie wiadomo z czym wrócą ponownie to wszycy czuli się skołowani tą niejasną sytuacją.

- Bo ten... Tu jest trochę ciekawych rzeczy... Mamy sprawdzać dalej? - dobiegł z piwnicy nieco wytłumiony głos a moment później przez kraty piwnicznego okienka wychyliła się dłoń w czarnym, skórzanym rękawie dzierżąca kilka przedmiotów. Widać było jakieś chyba dłuto które ktoś mozolnym szlifowaniem już prawie przerobił na nóż. Był też brzeszczot owinięty na krańcach dla łatwiejszego chwytu. Trochę drutów powyginanych tak, że prawie na pewno mogłyby posłużyć wprawnej rece za improwizowany wytrych. Ale najciekawszy był nóż. Prawdziwy surwiwalowy nóż któremu gangerzy w dole odkręcili nakretkę w trzonku by sprezentować miniprzybornik w rękojeści. Poprzednie przedmioty wyglądały na przemycone lub przerobione narzędzia do jakich jeńcy mieli dostęp podczas prac. Ale na pewno nie było wśród nich takiego surwiwalowego noża. Takie cacko na pewno by wpadło w oko i rekę lubujących się w nożach i ostrzach wszelakich Runnerów i już dawno by ktoś je wyniósł. Zwłaszcza, takie skompletowane cacko z całą oryginalną zawartością przybornika i pochwą za to ładnie pasowało do jakiegoś rangera szwendającemu się z dala od Cywilizacji.




Detroit; dzielnica Schultz'ów; "Grzesznik"; Dzień 3 - popołudnie, pochmurno.




Julia "Blue" Faust



- Kto podpierdolił furę Guido? Nie mam pojęcia. - wzruszył ramionami rudowłosy Rosjanin w kapeluszu i westchnął ciężko opierając nogi o blat biurka siostry i rozwalając się wygodnie na jej fotelu. Wpatrywał się chwilę w pełny kieliszek z przezroczystą cieczą.

- Technicznie to aż tak trudne pewnie nie było. Bryka do odpalenia dla kazdego co choć trochę się na tym zna. Przejazd przez dzielnię Runnerów tak samo. Wszyscy pewnie myśleli, że to nadal Guido jedzie. Moment też wybrany świetnie gdy nie filowali na nią jak zwykle. No ale nadal to jednak trzeba by mieć trochę jaj by wywinąć taki numer. - na głos podsumował swoje wnioski. Przymknął na chwilę oczy i poskrobał sie kciukiem po nasadzie nosa główkując nad zagadnieniem.

- No cóż... Jest szansa, że koleś wypłynie na dniach. Trzeba pilnować Hand'a. On to zlecił więc do niego trzeba by się zgłosić zdać brykę i odebrać papiery. No wiesz, jak w wyścigu. Może być wiele tras ale meta jest jedna. Tą metą w tym jest Hand. - powiedział nieco smętnym głosem. Najwyraźniej znów jego rosyjska smuta i melancholia dawała o sobie znać.

- Z tym TT niezła myśl. Słyszałem o nim. Taki żółtek. Średniak właściwie ale w tamtym rejonie Runnerowa ma całkiem mocną pozycję. Raczej powinien znać kto, gdzie i za ile. No ale trzeba z nim pogadać. - zgodził się z pomysłem pogadania z dilerem panoszącym się na runnerowej dzielni. Leniwie rozważał za i przeciw ale uznał, że wspomniany handlarz prochami powinien być dobry do rozkminienia sprawy na początek. Nawet jak nie znał tego całego Lexy mógł jakoś zawęzić obszar poszukiwań no i listę podejrzanych. Poza tym poza bujnięciem się do niego właściwie panna Faust niczym właściwie nie ryzykowała skoro miała tak "zażyłe stosunki" z głównymi szychami z tamtego rejonu.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:19.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172