|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
06-11-2015, 20:08 | #11 |
Reputacja: 1 | SANDERS
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. Ostatnio edytowane przez Zombianna : 06-11-2015 o 21:10. Powód: dodanie grafiki |
06-11-2015, 22:26 | #12 |
Reputacja: 1 | dzięki wszystkim za wspólpracę W czasie krótkiej pogawędki ludzi zamknięty w szkle twór zebrał w sobie tyle siły, by po kilku próbach podnieść w końcu rękę i przyłożyć ją do szyby od wewnętrznej strony. Cztery rozcapierzone paluchy o długich szponach, z czego dwa wyrwano razem z mięsem, trzęsły się z wysiłku, jakby nawet na drobna czynność wysysała z ich właściciela liche resztki posiadanej energii. - Zaraza! - Czart obrócił się napięcie i nerwowo spojrzał po szklanym sarkofagu. Nie cierpiał, gdy coś nagle wybijało go z rytmu. W szczególności jeśli tym czymś był tak zmutowany i jednocześnie godny współczucia stwór. - Lepiej sama to zobacz… czy raczej ją. - W głosie Benneta zabrzmiało coś, co przy pewnej dozie uparcia mogło zostać wzięte za prawdziwe, nie odgrywane na siłę współczucie. Najemnik odgarnął z oczu splątane kosmyki włosów. - Wydaje mi się, że lepiej sprawdzisz się przy opisie i diagnozie niż ja. Śmiało, jestem psem, a nie wilkiem. Nie gryzę przyjaciół. - Na zachętę odsunął się o krok w tył, robiąc Abigail miejsce przy szklanej trumnie. - Jesteśmy już przyjaciółmi? - tym razem blondynka naprawdę się uśmiechnęła. Krótko i dość nerwowo, ale z pewnością był to uśmiech niewymuszony. Szybko się stropiła, podchodząc do skrzyni jak do jadowitego węża. Rzuciła okiem na zawartość i z nietęgą miną odstąpiła prawie wpadając na Czarta. - Co to kurwa jest? - sapnęła z mieszanką obrzydzenia i ciekawości. Stopień zdeformowania uzyskano przez zabiegi zajmujące zdecydowanie dłużej niż kilka dni. Wyglądały jak rozmyślna, wielotygodniowa, jeśli nie wielomiesięczna, sukcesywna praca osób trzecich. Czyżby to tą biedną kobietą zajmowała się grupa lekarzy z wizji Ryan? Co jej zrobiono i w jakim stopniu ingerowano w to kim bądź czym była poprzednio? - I co z tym robimy? - zapytała wyjątkowo niepewnie nie mogąc oderwać oczu od przekrwionych białek - Na razie jest zamknięta i niegroźna. Pytanie co zrobi kiedy otworzymy wieko. Nie tylko w jej fizjonomii mogli grzebać, ale i w głowie. William cofnął się kilka kroków i przywołał gestami resztę, wskazując na ślad trójpalczastej stopy: - Cokolwiek zrobiło ten bałagan, zostawiało takie ślady, bardzo podobne do kończyn tego czegoś. Czymkolwiek jest. Pytanie - tu potarł bezwiednie bolące jeszcze miejsca po wkłutych igłach - czy my tez mieliśmy się stać czymś takim? - zakończył głucho. Niektóre pytania miały to do siebie, że mogły nie otrzymać odpowiedzi na swe istnienie. Tak było również w przypadku stanu wiedzy nowo poznanych ludzi, na temat tego miejsca. Sanderu - teraz Sanders - podszedł ostrożnie do sarkofagu. Odezwał się dopiero po chwili: - Przepatrzyłem pobieżnie pomieszczenie, w którym się obudziłem. Znalazłem jakieś notatki, niewiele z nich zrozumiałem, ponadto te wyglądały na dość stare. Dało się odczytać poszczególne słowa - to rzucił do Abigail, która zdawała się pełnić w tej zgrai rolę mózgu. Ciemnowłosy spojrzał na mutanta. Z jakiegoś powodu nie potrafił nawet wykrzesać z siebie udawanego współczucia wobec niej… niego. - Co zaś tyczy się tego… tej kobiety - skinięciem głowy wskazał na uszkodzoną łapę wynaturzenia. - Zdaje się, że niewiele mogło zostać jej życia, by mogła nam zagrozić. Bardziej martwiłbym się tym sprawniejszym zagrożeniem - wskazał na ślad, który pozostawiła bliżej nieznana im abominacja. - Chciałbym mieć takie pazury - stwierdził beztrosko Czart, po dziecięcemu zgiął palce w niby-szpony i podrapał powietrze. Posiadanie całokształtu otaczającej go twórczości w dupie mogło być pozą, wyszukaną rolą. Możliwe też było, że Bennettowi chciało się srać. - Zamierzamy ścigać tego stwora? To niezbyt rozsądne. Tą spluwą to nawet pająka byś nie ustrzelił, a co dopiero wielkiego, złego i pazurzastego mutanta. No i jeszcze, co robimy z nią - zerknął na Abigail, która zapewne trzech całkiem posłusznych samców wygrała w szpitalnej loterii. To co działo się dookoła już dawno przekroczyło próg tolerancji Ryan na stres. Nie umiała walczyć, skradać się ani nie była twarda. Szybko się denerwowała i trudno przychodziło jej zachowanie rozsądku na tyle żeby nie schować się w kącie i nie zacząć kiwać się w napadzie choroby sierocej. Potrafiła tylko myśleć i na tym musiała się skupić. Wnioski wysnute przez Lennoxa nie podobały się jej ani trochę. Lubiła siebie, a zmiana w coś co widocznie urządziło sobie ucztę na zahibernowanych ludziach w żaden sposób nie wydawało się blondynce pociągające. Przyjęła podane dokumenty, przeczytała je i złożyła ostrożnie na cztery. - Nie wiem… ale nie dajmy się zwariować bo żywi stąd nie wyjdziemy. - schowała kartki do kieszeni i przysiadła na najbliższej pustej trumnie - Ktoś nam pomaga. W pokoju w którym się obudziłam siedział trup. Nie wiemy co go zabiło, nie znaleźliśmy z Willem żadnej racjonalnej przyczyny, oprócz śladów na lewym przedramieniu takimi jak nasze. Siedział na liście i spluwie. Na drugim poziomie podobno jest komputer a w nim odpowiedź na pytanie dlaczego tu jesteśmy. Kod dostępu też zapisano. Trzeba się do niego dostać. Ostrożnie i cicho, skoro nie jesteśmy tu sami i możliwe że nie damy rady się obronić przed tym co tu żyje. Ośrodka nie opuszczono bez powodu. Zrobiono to w pośpiechu, usuwano świadków...tylko kto nas obudził? Awaria, jakiś mechanizm czasowy albo ktoś trzeci. Wszyscy potrzebujemy serum...czym i na co ono jest nie wiemy, ani gdzie go szukać. Dowiedzmy się. - zakończyła ze złością wyłamując palce - A naszą śpiącą królewnę albo zostawiamy, albo bierzemy ze sobą. Albo zabijamy żeby się nie męczyła i nie szła naszym śladem, bo musimy się stąd wydostać - to pewne. Nie widzę innych opcji. Chyba że macie inne propozycje? Podczas, gdy reszta towarzystwa zastanawiała się nad tym, czy zajebać mutanta teraz czy później, Sanders wykorzystał chwilę, by połazić sobie po pomieszczeniu i samemu je zbadać. Zamiast myśleć nad losem potwora zamkniętego w trumnie (którego los najpewniej i tak był przesądzony), ciemnowłosy spojrzał uważniej na ślady pozostawione przez bestię. Dokładniej przez gadzinę. Dużą gadzinę, większą i cięższą od człeka. A potem bodaj sam los (a może też kto inny?) chciał, że na jednym z urządzeń zajmujących się podtrzymywaniem życia zwiadowca dostrzegł coś małego czarnego. Gdy Sanders tam podszedł, okazało się, że tym przedmiotem był pendrive wielkości połowy jego kciuka. Jegomość skonfiskował nośnik. Powrócił niezbyt szybko do ugrupowania, bo po drodze chciał znaleźć więcej wskazówek dotyczących tego miejsca. Jakkolwiek, - nie było mu to dane. Był skazany na niewiedzę na temat tego, na którym poziomie się znajdują. - Można sprawdzić, co na tym nośniku się znajduje - tutaj zwrócił się do Abigail, pokazując jej pendrive, ale jeszcze nie dał go do jej rąk - a odnośnie mutanta, to zdaje się kolega chciał się z nim pobawić - po czym zerknął na Czarta, który coś odpierdalał przy trumnie. Czart popatrzył na niego morderczym wzrokiem. Oczy mu zaświeciły, na chwilę, po czym odsunął się w cień. - Priorytetem jest przedostanie się na ten poziom z komputerem, tutaj chyba przeczesaliśmy wszystkie pomieszczenia? -Bardziej stwierdził niż zapytał. - A to - kiwnął głową w kierunku trumny - odłączmy system podtrzymujący życie. Nie możemy sobie zostawić za plecami takiego stwora - powiedział raczej bez emocji. Choć w środku wszystko w nim wrzało, zdawał sobie sprawę, że on i reszta też mieli stać się czymś takim.- Ta nazwa Har-Magedon, która Czart ma wypisaną na koszulce, mówi Wam to coś? - zapytał patrząc po reszcie. - Ośrodek naukowy w dawnym silosie rakietowym, nie wiem gdzie dokładnie. Ja… nie pamiętam. Mam tylko jakieś strzępki w głowie. Wiele z nich na tą chwilę nie wycisnę - Abigail wzruszyła ramionami - Ten stwór był kiedyś człowiekiem. Chyba...chuj w to. Sam nie powinien dać rady otworzyć pudła, a skoro nie chcemy sobie brudzić rąk, odłączmy ją i chodźmy dalej. Decyzja została podjęta. Sanders po chwili bezpardonowo odłączył aparaturę podtrzymującą życie potwora - i jednocześnie uśpił abominację. Prawdopodobnie na dobre. Nie było żadnego zmiłowania, nie było żadnych sentymentów. - Czy ktoś wie, na jakim poziomie się znajdujemy, a na jakim poziomie znajduje się ten komputer? - Raczej nie, przynajmniej ja nie wiem. Poszukajmy jakiegoś wyjścia z tego poziomu? Sprawdźmy resztę korytarza i uzupełnimy zapas światła - wskazał na kończącą się pochodnię. - Z walającego się dookoła materiału zrobimy jeszcze kilka. - Nie mam pojęcie, gdzie jesteśmy - rzucił z cienia Czart. Zrobił krok z powrotem w stronę reszty grupy. - W każdym razie doróbmy pochodnie, obejdźmy najbliższą okolicę i poszukajmy najbliższego wyjścia z tej nory.
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |
10-11-2015, 12:58 | #13 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | “Potem ujrzałem inną Bestię, wychodzącą z ziemi: miała dwa rogi podobne do rogów Baranka, a mówiła jak Smok. I całą władzę pierwszej Bestii przed nią wykonuje, i sprawia, że ziemia i jej mieszkańcy oddają pokłon pierwszej Bestii, której rana śmiertelna została uleczona. I czyni wielkie znaki, tak iż nawet każe ogniowi zstępować z nieba na ziemię na oczach ludzi. I zwodzi mieszkańców ziemi znakami, które jej dano uczynić przed Bestią, mówiąc mieszkańcom ziemi, by wykonali obraz Bestii, która otrzymała cios mieczem, a ożyła. I dano jej, by duchem obdarzyła obraz Bestii, tak iż nawet przemówił obraz Bestii i by sprawił, że wszyscy zostaną zabici, którzy nie oddadzą pokłonu obrazowi Bestii. I sprawia, że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na prawą rękę lub na czoło i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia - imienia Bestii lub liczby jej imienia. Tu jest mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć.” AP 13. 11-18 Życie wewnątrz sarkofagu powoli zamierało, odłączone dłonią Sandersa od aparatury podtrzymującej. Jedni nazwaliby ów czyn aktem miłosierdzia, inni zimnym, bezdusznym morderstwem, lecz nikogo to teraz nie obchodziło. Czy dało się coś pomóc bezimiennej, okaleczonej kobiecie w inny sposób? Może… ale czwórka ludzi nie miała na tą chwilę pojęcia jak to uczynić. Wybrali więc rozwiązanie najbezpieczniejsze dla nich: postanowili nie zostawiać za sobą niewiadomych, potencjalnie niebezpiecznych czynników. Zlikwidować zagrożenie, uwięzione pomiędzy sześcioma szklanymi ścianami i iść do przodu, nie oglądając się za plecy. Łaska, wyższa konieczność, instynkt przetrwania, wola przeżycia za wszelką cenę, nieistotny drobiazg lub błaha moralna rozterka - każde z nich odbierało to odrobinę inaczej, chłonąc teatrum przedstawiające końcowe chwile chorego ludzkiego eksperymentu. Wpierw nic się nie działo, zdeformowana klatka unosiła się i opadała w tym samym rytmie, dłoń drapała wewnętrzną stronę szyby. Przekrwione, pozbawione tęczówek oczy rozglądały się panicznie dookoła, szukając w twarzach otaczających ludzi odpowiedzi na swoje własne, nieme pytania. Pozbawione warg usta poruszały się nieznacznie, powtarzając w kółko tą samą krótką frazę, równie niezrozumiałą co cichą. Naraz skacząca po niewielkim monitorze zielona kreska wychyliła się ku górze po raz ostatni i zmieniła w jednostajną, prostą linię, przecinającą systematycznie ekran od lewej do prawej, zanikając nim jej początek zdążył dojść do kresu swej podróży. Dłoń opadła na posłanie, płuca zamarły w bezruchu, zaś wyszczerzone zęby rozchyliły się po raz ostatni i choć stojący najbliżej Czart ich nie słyszał, mógłby przysiąc, że wydobyło się z nich jedno, przedśmiertne słowo. ”Mamo…” Pozbywszy się problemu, trzech mężczyzn i kobieta wspólnie zabrali się za przeszukiwanie. Roztrącali w pośpiechu wszelkie zalegające na maszynach bezużyteczne śmieci, kurz, gruz i odłamki szkieł. Te ostatnie zostawiły na wewnętrznej części dłoni Abigail spore, krwawiące obficie rozcięcie. Kłopot się opłacił, pośrodku całego bajzlu znaleźli spory, chropowaty walec z pokrytego zielonkawą farbą plastiku, z zagięciem z jednej strony, zwieńczonym kryjącą się za szybką żarówką. Latarkę - porządną, wojskową, z możliwością zaczepienia na pasku plecaka. Gdyby tylko jakiś mieli... Nikt nie chciał zostawać w podziemiach dłużej, niz to absolutnie konieczne. Nie z łuskowatym paskudztwem czającym się w okolicy. Odciśnięty w padlinie ślad i rozbite trumny działały na wyobraźnię niczym rozżarzony do czerwoności pręt. Nie byli tu sami, nie mieli broni, o pojęciu gdzie dokładnie się znajdują nie wspominając. Har-Magedon, wedle słów blondynki, ośrodek jajogłowych umieszczony w trzewiach silosu rakietowego… ale w którym do cholery rejonie Zasranych Stanów?! Mogli być gdziekolwiek, chociażby pod zdewastowanymi ruinami Nowego Jorku albo Detroit… cywilizacji - w tej najbardziej optymistycznej wersji. W mniej optymistycznej najbliższą ludzką osadę mieli o parę dni drogi. O ile wydostaną się już na powierzchnię. Iść do góry… trzeba iść do góry. Ustalili szyk, zajęli swoje miejsca. Chwycili w dłonie pochodnie i te parę przedmiotów, mogące posłużyć za broń. Nie posiadali wiele, lecz determinacji nikt im odmówić nie mógł. Byle do przodu, byle znaleźć wejście na wyższe piętro. Za cel obrali poziom drugi o którym wiedzieli tylko tyle, że ma się na nim znajdować komputer - puszka Pandory zawierająca nieszczęścia odpowiedzi na pytania, być może równie niewygodne, co niewiedza. Po spotkaniu torturowanej mutantki część z obudzonych poczęła się zastanawiać nad pochodzeniem nowych blizn, szpecących ich ciała. Obawiali się… przemiany, czymkolwiek by ona nie była. Po coś zostali tu zwabieni i zamknięci, a konieczność przyjmowania tajemniczego serum również nie nastrajała optymistycznie. Sytuacja wyglądała poważnie, nikomu prócz Czarta nie było do śmiechu. On jeden się uśmiechał, ale ile w grymas ten zawierał szczerości wiedział tylko on. Na razie poruszali się w pionie, zostawiając za plecami znajomy teren i wkraczając w kotłującą się przed nimi ciemność. Światło pochodni i strumień światła latarki wydobywały z mroku kolejne fragmenty korytarza, pozwalając na wyminięcie uszkodzonych fragmentów posadzki, ostrych okruchów potłuczonych retory bądź podobnego sprzętu laboratoryjnego, oraz porozrzucanego w nieładzie metalowego szpeju, przypominającego ten, jaki podłączono do ich łóżek, tyle że ten był cichy, ciemny i równie martwy, co rozwleczone po podłodze wspólnej sali hibernacyjnej przegniłe szczątki. Z sufitu nad ich głowami zwisały czarne wstęgi kabli, podobne wyprutym wnętrznościom wielkiego stwora, które czyjaś ręka udrapowała u powały w parodii świątecznych girland. Stąpali ostrożnie, zachowując milczenie i pełne skupienie, pozwalające na wykrycie zagrożenia, nim te dostrzeże ich. Otoczeni blaskiem ognia czuli się spokojniejsi, niż w przypadku gdyby musieli pokonywać ten odcinek na ślepo, wodząc po omacku rękami wśród atramentowego mroku. Z drugiej strony wystawiali się wrogowi jak na widelcu, podczas gdy on przemykać mógł niepostrzeżony tuż za granicą jasnej łuny, tworzonej przez tańczący na końcu wyłamanej nogi od krzesła płomień. Po kilkunastu metrach dostrzegli pierwsze oznaki czyjejś obecności - drobne zabrudzenia, pozornie nie różniące się od błota i pokrywającego pęknięcia w ścianach grzyba. William i Sanders bezbłędnie zidentyfikowali jako krew. Pojawiała się cyklicznie, co kilka metrów, wpierw jako drobne krople na obrzydliwie zimnych i śliskich płytkach, a im dalej szli, tym częściej napotykali rude wstęgi. Znaczyły one ściany, podłogę, a nawet sufit szerokimi rozbryzgami. Było ich całkiem sporo, więcej niż dałoby radę wytoczyć z jednego człowieka. Część smug pokrywała się ze śladami jakie wygryzły w ścianach kule, inne powstały jako wyraźny znak ciągnięcia po ziemi czegoś ciężkiego, niekoniecznie wyrażającego chęć do współpracy - świadczyły o tym chociażby odciski rąk i wyryte w tynku bruzdy po paznokciach. Żadnego ciała jednak nie zauważyli, nawet pojedynczej kosteczki. Wszystko uprzątnięto, a ten kto to uczynił wykazał wyjątkową skrupulatność. Po dwudziestu metrach korytarz gwałtownie zakręcił, a gdy wyjrzeli za róg dostrzegli elektryczne światło w dalszej jego części. Umieszczone pod sufitem jarzeniówki co raz to gasły, by znów rozjarzyć się na krótką chwilę ostrym zimnym światłem o błękitnym zabarwieniu. Prąd. Doszli do miejsca, gdzie nie padła elektryka. Szwankowała co prawda, ale dawała nadzieję, wlewając w wyziębione ciała pokłady życiodajnej energii. Przyspieszyli kroku, echo uderzających o płytki bosych stóp przybrało na sile. Spieszyli się, rozglądali przed i za siebie, zaś promień latarki skakał od ściany do ściany, wyłapując podejrzane załamania czy skupiska cieni, mogące kryć nieznane bestie. Mrok nigdy nie należał do ludzkich sprzymierzeńców - utrudniał orientację i ukrywał to co nieznane. William traktował go jak dawno niewidzianego przyjaciele, Sanders wolał się skupiać na tym co widzi i słyszy. Czart z nonszalancją i ciekawością dziecka śledził wzrokiem promień latarki, a Abigail starała nie potknąć o własne nogi, co przy wciąż łapiących mięśnie skurczach do prostych zadań nie należało. Pierwszy drogę na górę dostrzegł Lennox, zaraz za nim uwagę na nią zwrócił Sanders. Drzwi klatki schodowej zniszczono. Połamane drewniano-metalowe skrzydło wisiało smętnie na jednym zawiasie, całe pogięte i postrzelane. W ich okolicy walało się zdecydowanie więcej łusek, niż we fragmencie który minęli - te jednak wypluł z siebie karabin. 5,56mm NATO wszyscy prócz Ryan rozpoznali bezbłędnie puste pestki. W oddali korytarz znowu zakręcał, niknąc za rogiem, oświetlanym przez syczącą pod sufitem jarzeniówkę. Kobieta nie patrzyła pod nogi, tylko na ścianę za framugą. Światło pochodni lizało leniwie znajdujące się nad prowadzącymi w górę schodami czarne litery. SEKTOR BADAWCZY PIĘTRO C Identyczny napis umieszczono przeciwlegle, nad zejściem na dół. Przejście należało do wąskich, miało w przybliżeniu szerokość korytarza jakim podążali do tej pory. Gdzieś w wyższej partii, za zasięgiem wzroku dostrzegli sztuczny poblask. Dół pozostawał ciemny i niezachęcający do eksploracji. Zalatywało od niego jeszcze gorszą zgnilizną i zaduchem, niż z “ich” poziomu. Walić szczegóły, w końcu dotarli do wyjścia z chłodni! Euforia nie trwała jednak długo. Kiedy pierwsze z nich skierowało się ku drodze na wyższe piętro Sanders uniósł zaciśniętą pięść, nakazując reszcie zatrzymanie się. W tym samym momencie Czart przyłożył palec do ust w geście zachowania ciszy. Zza swoich pleców, z części którą opuszczali doleciała do ich uszu ludzka mowa. Z początku zlewała się z pierdzącą świetlówką, stawała się wyraźniejsza z sekundy na sekundę. Przecież sprawdzali każdy załom, kąt i nierówność w części którą nadeszli. Nie pominęli nikogo i niczego. Prócz dalszej części piętra. -... twoju mać! Nosz kurestwo! Nu przec... - męski, zaciągający po rosyjsku głos trząsł się od tłumionej złości, jakby jego właściciel ledwie nad sobą panował. Słowom towarzyszył głośny huk, z jakim coś ciężkiego i twardego zderzyło się z jakąś blachą. Odgłos rozszedł się niespodziewanie po korytarzu sprawiając, że czająca się przy schodach czwórka ludzi zamarła w bezruchu, przestając nawet oddychać. -Morda w kubeł i oczy dookoła dupy. - drugi głos jedną, zirytowaną komendą uciął dalsze narzekania. Zapanowała cisza.
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 10-11-2015 o 15:21. |
22-11-2015, 11:29 | #14 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
24-11-2015, 15:37 | #15 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | “Potem ujrzałem: w niebie została otwarta świątynia Przybytku Świadectwa i ze świątyni wyszło siedmiu aniołów, mających siedem plag, odzianych w czysty, lśniący len, przepasanych na piersiach złotymi pasami. I jedno z czterech Zwierząt3 podało siedmiu aniołom siedem czasz złotych, pełnych gniewu Boga żyjącego na wieki wieków. A świątynia napełniła się dymem od chwały Boga i Jego potęgi. I nikt nie mógł wejść do świątyni, aż się spełniło siedem plag siedmiu aniołów.” AP 15. 5-8 Tym razem ciemność nie budziła obaw, łaskawie skrywając skutecznie ludzkie sylwetki, przyczajone w bezruchu na klatce schodowej. Czuli się niepewnie, praktycznie bezbronni w obliczu wroga i jeśli męska część grupy jakoś radziła sobie ze stresem, to ich towarzyszka trzęsła się wyraźnie, rzucając nerwowymi spojrzeniami to na górę, to na dół schodów. Co się tam czaiło, czy w swej złośliwości wybierze na atak akurat ten moment? Okazja nadarzała się idealna, cztery dania z własnej woli zebrały się na jednym półmisku, jakby zapraszając do tego aby ktoś zaatakował ich zza pleców. Czekali cierpliwie, podobni gromadce sępów, zebranych nad konającą gdzieś na Pustkowiach zwierzyną. Ich cierpliwość została wynagrodzona w chwili, w której zza rogu korytarza dobiegło ich kolejne uderzenie o metal i wyraźnie wściekły głos, zaciągający śpiewnie we wschodniopogańskim narzeczu. Wciąż znajdował się tam gdzie poprzednio, dźwięki nie oddalały się ani nie zbliżały, nabrały tylko większej irytacji. - Suka! - w wypowiedzi prócz złości dało się też wyczuć rezygnację - Nu… ja z tym nic nie zrobi, komandir. Kak my w czarnej żopie sjedzieli, tak sjedzim nadal. - Ten też zdechł? - odpowiedział drugi mężczyzna, ten spokojny. Mówił powoli, ospale, jakby nad czymś wyraźnie dumał. - Da. - Rusek prychnął i dorzucił z pretensją - A ja mówił: nie idzmy tu, komandir, my innej raboty to do smierci mamy. Po co nam to, mówił ja przecie. Nu ale komandir nie słuchał, to tera komandir myśli jak nas stąd wydostac’. - Wysadźmy drzwi do kanciapy i przyciśnijmy tego cwela z ochrony - do rozmowy dołączyła kobieta - Granat albo dwa któryś z chłopaków jeszcze ma. - Granat albo dwa? - facet odwarknął tracąc dotychczasowe opanowanie - W tej jebanej piwnicy? Chcesz kurwa żeby to wszystko nam się na łeb zawaliło? Żadnych wybuchów. Dimitri, sprawdź ostatni generator i spierdalamy do reszty… a wy nie tracić czujności. Nie chcę tutaj więcej trupów niż to konieczne. - Powinniśmy sprawdzić resztę piętra.. Tak… na wszelki wypadek. W planach wyglądały na jakieś schowki, czy magazyny. Może znajdziemy tam coś, co pomoże nam się stąd wydostać. - wtrącił się cichy, nieśmiały kobiety sopran, do tej pory najwyraźniej przysłuchujący się dyskusji gdzieś z boku. Reszta umilkła na dłuższą chwilę i jedynie suchy kaszel mącił ów spokój. Kasłała ta, która odezwała się ostatnia. O ile zmarznięta, schowana na klatce chodowej czwórka zagubionych ludzi dobrze słyszała. - Sony, Dana, Charlie. - dowódca nie bawił się najwyraźniej w powtarzanie tego, co zostało już powiedziane, nie chcąc tracić czasu na zbędne trzaskanie ozorem. Odpowiedziały mu trzy mruknięcia, przytakujące i niezbyt zadowolone. Nikt jednak nie zgłaszał żadnych obiekcji, zaszurały buty. Ktoś szczęknął zapalniczką, następny przeładował broń. Po chwili cała trójka wytoczyła się zwartym szykiem zza rogu, wchodząc w oświetlany przez zamontowaną pod sufitem jarzeniówkę. W mundurach maskujących i z nasuniętymi na głowy kapturami oraz czapkami i owiniętymi wokół dolnych partii twarzy chustami ciężko było ich zidentyfikować inaczej niż po sposobie chodzenia i uzbrojeniu. Dwóch trzymało w dłoniach karabiny, drobniejsza sylwetka nerwowo ściskała obrzyna. - Zawsze nam się trafia najgorsza robota. - sarknęła, bębniąc palcami o stalową lufę. - No co poradzisz? - rzucił filozoficznie jej towarzysz, posyłając ku sufitowi chmurę papierosowego dymu. W mdłym świetle lampy jego dłonie miały wyraźnie ciemną barwę - Trochę się zjebało. - Trochę? Weź mnie nie wkurwiaj, Sony. Gdybym wiedział ze tak będzie, nie wstawałbym z tej rudej kurewki… jak ona miała? Lisa, Lilly, Lois? - zapytał trzeci, przysadzisty kloc przenosząc uwagę z broni na dalszą część tunelu. - Lois czy Lilly, jeden chuj. - Murzyn wzruszył tylko ramionami i ponownie się zaciągnął. Przedmówca prychnął, niezadowolony że otoczenie nie podziela jego zamiłowania do jakże oczywistych, porządnych rozrywek, woląc szwendanie się po potencjalnie niebezpiecznych zadupiach. - No… ale nie mój, niestety. - Co poradzisz? Czasem się pierdoli…- kobieta pokręciła okręconą w chustę głową. -Zakład że nikt więcej nie przeżył? - Frajerskich zakładów nie robię. - białas nie wydawał się przekonany, co do sensu podobnego układu - Ogarnijmy to na biegu. Nie podoba mi się ten burdel. Wszędzie jucha, łuski… a trupa widziałeś? No kurwa właśnie. Za czysto, za cicho. -Jeszcze piwnicy nie sprawdziliśmy. - dorzuciła jadowicie jego towarzyszka. -Weź sklej mordę, dobre? - warkot Murzyna osadził pozostałą dwójkę, skutecznie kończąc wszelkie dyskusje. - I nie powtarzaj tego głośno przy Burris’ie, bo nas tam jeszcze pośle na ochotników. Cuchnie stamtąd jak z grobu, a nie spieszy mi się do niego. Wam chyba też... no właśnie. Dana, ogarniasz sufit. Charlie, bierzesz tył. W milczeniu minęli wejście na schody, ignorując lub nie zauważając czterech par podkrążonych oczu, przyczajonych w bezruchu i nawet nie oddychających. Ruszyli wgłąb korytarza, w stronę komór hibernacyjnych, opuszczonych kilkanaście minut temu przez niemych obserwatorów.
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 24-11-2015 o 15:54. |
27-11-2015, 13:47 | #16 |
Reputacja: 1 | Tańcowały nożyce z popierdołą Kto by pomyślał, że ten jeden wielki śmierdzący trupidołek okaże się schronieniem, a nie drogą do zagłady? Sanders wolał jednak nie krzyczeć “hop”. Przy odrobinie pecha tamci mogliby stwierdzić, że zbiorą się i zbadają piwnicę. Albo pewna paskuda dowiedziałaby się, że ma obiad. Trzeba było wiać na górę, ASAP. Acz samo ASAP mogło poczekać parę minut. Pożyczył od Abigail przyduszoną pochodnię.
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. Ostatnio edytowane przez Ryo : 27-11-2015 o 13:57. |
29-11-2015, 17:40 | #17 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
29-11-2015, 23:14 | #18 |
Reputacja: 1 | Czart zaczynał powoli obawiać się, że od leżakowania w tej trumnie zaczął chorować na klaustrofobię. Z drugiej strony, może nie o ciasnotę korytarzy podziemnego kompleksu chodziło, a o gęsty, nieprzebyty mrok. W tych ciemnościach, bez wyznaczonych granic, czuł się bezradny jak dziecko we mgle. Nie panował nad sytuacją i choć tego nie okazywał, to zaczął się poważnie niepokoić. |
30-11-2015, 13:30 | #19 |
Reputacja: 1 | Nie podobał mu się pomysł Abigail, cholernie mu się nie podobał. Niemniej jednak piwnica nie zachęcała do zwiedzania, ani zapachem ani niczym innym. Instynktownie wyczuwał, że czaiło się tam jakieś niebezpieczeństwo. Z drugiej strony nie wiedzieli co to za ludzie przeczesują kompleks.
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |
01-12-2015, 09:20 | #20 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |