Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-11-2015, 20:08   #11
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację

SANDERS
Czas zabawy w podchody się skończył. Nie było sensu się kryć, jeśli zostało się przez kogoś zauważonym, zdemaskowanym. Na przykład przez blondynkę, która posiadała źródło światła, niezbyt lubianego w kwestii ukrywania się przed resztą. Choć w tym przypadku lepsza wydawała się blondynka niż dwójka jej kolegów, gdzie jeden posiadał broń palną, a drugi sprawiał wrażenie niedojebanego świra. Sanderu powoli wyłaził ze swojej kryjówki, żeby tamta nie zaczęła panikować albo żeby nie wyglądało tak, że ten chce się na nią rzucić. Tylko żeby tamta nie zaczęła się wydzierać, bo jeszcze ściągnie na niego… na nich kłopoty, a on będzie musiał pozbyć się problemu, by ten nie stał mu się kulą u nogi.
Facet wyglądał tak dobrze jak ich wesoła trójka. Był dość wysoki, nieco wychudzony, blady, nosił odzienie identycznego koloru co oni, ciemne włosy sięgające karku były splątane, a zarost zdawał się nie lubić maszynki do golenia. Ciemne oczy przypatrywały się uważnie kobiecie. Jak u Czarta ze wzroku szaleństwo aż jebało po oczach, to ten gość zdawał się być jego przeciwieństwem. Śmiertelnie poważnym przeciwieństwem.
Lekko uniesione, puste dłonie wskazywały na rozbrojenie mężczyzny, chociaż przy sobie miał nożyce, które mogły mu posłużyć jako prowizoryczna broń.
- Nikt tu nie będzie się na nikogo rzucał ani mordował, radzę też zachować ciszę i spokój - Abigail mogła zauważyć, że facet nie miał małego palca w prawej dłoni, podczas gdy z ust ciemnowłosego padały słowa wypowiadane ciężkim, ochrypłym głosem. - Nic ci nie zrobię, póki tego się trzymasz - po chwili dodał. - Zdaje się, jesteśmy w tej samej sytuacji. Też niedawno obudziłem się w tym szklanym ustrojstwie i nie wiem, co tu się odpierdala.

Czart oderwał wzrok od wnętrza ustrojstwa. Przełknął ślinę. Nigdy nie widział czegoś takiego. W środku ustrojstwa zobaczył… coś. “Coś” stanowiło dobre określenie. Może kiedyś było człowiekiem, lecz teraz nijak nie dało się tego podciągnąć pod gatunek ludzki. Plugastwo, wybryk natury. Mutant...to słowo pasowało najbardziej. Żołądek podjechał mu do gardła, lecz szybko zrobił porządek z nadpobudliwym organem, przełykając ślinę i spychając go na właściwe miejsce. Widywał w życiu przeróżne okropieństwa, ba! Sam nie raz i nie dziesięć przywdziewał maskę szalonego artysty, zmieniającego ludzkie ciała w twory wysoce różne od formy pierwotnej. Tym razem jednak patrzył na efekt czyjejś pracy, zamknięty między przybrudzonymi, lecz ciągle dającymi możliwość zajrzenia do środka ścianami szklanego pudła. Koszmar, sen schizofrenika. Majak wariata lub wizja opętanego psychopaty. Żywa istota którą samozwańczy Bóg próbował udoskonalić. Czart pochylił się, przybliżając twarz do przeźroczystej tafli. Przekrzywił lekko głowę i mrużąc oczy wpatrywał się w twór po drugiej stronie lustra. Kobieta...chyba kobieta. Ciężko mu było stwierdzić na pierwszy rzut oka. Płeć zdradzały dwa krzywe i zdeformowane wzgórki, przyczepione do klatki piersiowej oraz dość drobna, smukła budowa ciała. Proporcje bioder i ramion. Skórę miała szarą, zrogowaciałą. Zupełnie jak liszaje na starym, parchatym kundlu jakich Czart widywał setki podczas podróży po Pustkowiach.


Krosty, blizny po szwach i sine przebarwienia znaczyły jej skórę od czubka łysej czaszki po pępek, a także dalej, o ile najemnik mógł się zorientować przez zabrudzoną część szyby. Przeplatały się z sinozielonymi, napuchłymi żyłami, wyraźnie odznaczającymi się na tle burego naskórka. Czyjeś sprawne dłonie pozbawiły ją warg, zostawiając na twarzy wiecznie czerwony, upiorny uśmiech nagich zębów i dziąseł. W samą czaszkę wbito garść rurek i przewodów, zaczynając od skroni, zaś na czubku czoła kończąc - parodię korony, utkanej ze srebra oraz plastiku. Twór jakby wyczuł jego spojrzenie, pokrzywione ciało przeszyła fala drobnych spazmów i nagle otworzył pozbawione tęczówek oczy, wpatrując się dwoma plamkami czerni prosto w obserwatora. Białka z każdą kolejną chwilą nabiegały krwią, przechodząc z niezdrowej buro żółtej barwy w intensywne bordo. Szara ręka drgnęła, lecz pozbawione siły mięśnie nie dały rady unieść jej z podłoża. W tym spojrzeniu Bennet wyczytał nieme, rozpaczliwie wręcz błaganie. Zabij mnie...

- Kolega mam nadzieję wie, że jeśli zadźga jasnowłosą koleżankę, to go zjem? - Wypowiadał słowa powoli, jak dziecko niepewne ich znaczenia. To tylko potęgowało ich groteskowość. - Jeśli jesteś grzecznym chłopcem to puść Abigail, bardzo proszę. Chodźcie tu wszyscy - wskazał palcem ustrojstwo. - To, co znajduje się w środku… Lepiej sami to zobaczcie. A dźgać… dźgać będziemy się później.

Słowa docierały do blondynki średnio wyraźnie, zagubione wśród zawrotów głowy i ciągle jednej frazy, obijającej się pod skołowana czaszką niczym natrętna mucha. Gdy tylko zamknęła na ułamek sekundy powieki, widziała utrwalony pod nimi obraz krwawego napisu spreparowanego na podkoszulku mężczyzny o oczach szaleńca i diabelskim imieniu.
Har-Magedon. Har-Magedon. Har-Magedon.
Ośrodek naukowy umieszczony w starym silosie rakietowym. Znała tą nazwę, była tu wcześniej. Pamiętała wyjęte z kontekstu sceny, podobne zamrożonym w czasie starym fotografiom. Jasną, sterylną salę i tłum włóczących się po niej sommabulików w białych kitlach i lekarskich maskach na twarzach. Zapach chloru oraz innych substancji odkażających. Ostre światło halogenowych lamp, syczących nad jej głową, gdy mijała wyłożony piaskowym linoleum korytarz. Czyjąś ciężką dłoń na ramieniu i chłód metalowych kajdanek dookoła własnych nadgarstków. Strach i obrzydzenie, duszące wzbierający w piersi krzyk skuteczniej niż cienki stalowy powróz, czy obrzydliwy w smaku knebel, skonstruowany naprędce z kawałka starej gazy ciągle przesyconej krwią.
Dlatego dopiero po chwili doszło do niej co naprawdę widzi, słyszy i czuje. Zrobiła niepewny krok do tyłu, wracając mniej więcej na wysokość wejścia w którym zniknęli Czart z Willem. Trzeci koleś nie sprawiał wrażenia kogoś, komu powierzyłaby swoje zdrowie, dobro i życie. Wydawał się zimny i równie szalony co cały ten poranek pod ziemią. Opuściła nieznacznie pochodnię, odgradzając się nią od zagrożenia i niespiesznie wycofała się rakiem do reszty.
- Kim jesteś? - zapytała obcego i prawie się uśmiechnęła, słysząc dobiegającą gdzieś zza pleców deklarację Czarta - Też jestem głodna i chce mi się pić, ale nie musimy nikogo dźgać ani zjadać. Musi tu być coś co… o matko.- wydusiła z obrzydzeniem na widok mięsno-szklanej rzeźni w jaką zmieniono grupową salę do hibernacji. Stanęła przy Lennoxie, jako tym jedynym pozytywnie się jej kojarzącym elemencie i zacisnęła rękę na jego dłoni.

Źródła światła zrobione przez Abigail rozjaśniły trochę pomieszczenia jakie przyszło im spenetrować. Atawistyczny strach człowieka przed ciemnością, a raczej tym co w tej ciemności mogłoby być - wyobrażenia strachów które podpowiadał nam mózg, został trochę zagłuszony. Ruszyli z Czartem prawie ramię w ramię, przy czym Lennox gotów był w każdej chwili odskoczyć by złapać dystans. Nie ufał temu człowiekowi na tyle, by zostawiać go sobie za plecami. Tamten chyba nie miał mu tego za złe.

To co zobaczyli w ostatniej sali, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Tylko to, że miał pusty żołądek i niejedno okropieństwo już widział, uchroniło go przed spazmami wymiotów. Rzędy szklanych sarkofagów były porozbijane i zniszczone. Smród jaki uderzył ich w nozdrza z resztek rozkładających się ciał był bezlitosny. Awaria, czy też zniszczenie aparatur jakie utrzymywały ciała w niskiej temperaturze przyspieszyły rozkład. Rozbite szkło chrzęściło im pod stopami, przemieszane ze zzieleniałymi resztkami tkanek, rurek i porozbijanej aparatury medycznej.

Bystre oczy Williama wyśledziły na podłodze długą smugę ściemniałej, utlenionej krwi, ciągnęła się od trumien na korytarz, po czym urywała się nagle w okolicach progu do komnaty. W jednej z rozbitych trumien zauważył błyszczący odprysk, coś na kształt chitynowego pancerzyka u chrząszczy, jakie czasem widział we frontowych okopach. Oddarł kawałek szmatki ze swojej koszulki i zawinął ten odłamek, chcąc go później pokazać Abigail. Lecz to co go przyprawiło o mrowienie na plecach, to był ogromny ślad trójpalczastej łapy. Tak… łapy. To nie mogło być nic innego, wielki i dłuższy na oko ze trzy razy niż jego własna stopa. I ślady po kulach przy trumnie koło której znalazł ten ślad, cztery równo odbite w twardym tworzywie pozostałości po kulach, spojrzał na trzymany w ręku rewolwer i miał przeczucie graniczące z pewnością, że kaliber się zgadzał.

Nie zdążył nikomu o tym powiedzieć, kiedy nieznajomy, w zakrwawionym podkoszulku wyszedł z cienia na wprost Abigail. Wyuczony ruch ręki uzbrojonej w Kortha i szczerbinka zgrała się z muszką na lewej stronie klatki piersiowej, ale wyglądało na to, że nie ma on złych zamiarów. Jednak nagłe pojawienie się mężczyzny przestraszyło nieco kobietę, bo cofnęła się o krok i ścisnęła jego dłoń. William drgnął zaskoczony, ale nie cofnął ręki.

- Jeśli nie masz złych zamiarów, to obędzie się bez dźgania. Jak tu trafiłeś? Pamiętasz coś? - Will zwrócił się do obcego. Potem podał Abigail zawiniątko ze znaleziskiem z jednej z trumien - Co to może być?

Przybyło mu towarzystwa. Sanderu spojrzał przelotnie na mężczyznę “czającego” się za blondynką. Tamten sprawiał wrażenie takiego, co szuka zaczepki przy byle okazji albo który rzuciłby się na byle kogo z czymkolwiek ostrym, żeby tylko nacieszyć się widokiem buchającej krwi. Krwawym napisem na jego koszuli nie przejął się wcale. Nie wiedział, o co tu biega, sam niespecjalnie był religijny, nie przejawiał najmniejszej chęci bawić się w jakieś zjebane gry “tych z góry”. Równie łatwo tamten typek mógł być nawiedzony. Sanderu zdawało się zignorował słowa szaleńca, bo przybysz na nie nic nie odpowiedział, a jego wzrok przeniósł się na kobietę i uzbrojonego w pistolet faceta. A może Sanderu też stał się szaleńcem… czemu mu się wydawało, że coś go z ciemności obserwuje? Czemu mu się wydawało, że słyszy… muzykę? Spod sufitu?
Aczkolwiek lufa pistoletu, który trzymał drugi, zdawałoby się, bardziej ogarnięty towarzysz kobiety nie pozwoliła mu całkowicie i na długo zlekceważyć tej zgrai.
Na pytanie blondynki odnośnie tego, kim jest, nieznajomy odparł jej krótko:
- Sanderu albo Sanders, jak wolisz.
Odpowiedź na pytania gościa celującego broń przyszła troszkę później, jako że Sanderu po pierwsze doszedł do wniosku, że serio słyszy jakieś nucenie, kołysankę. Gdyby nie to, że na chwilę zapanowała względna cisza, to muzyka zostałaby zagłuszona. Po drugie pytania te padły nieco później, a grupka zdawało się znalazła coś ciekawego i ich uwaga chwilowo przeszła na te wszystkie cudactwa.
- Podobnie jak wasza trójka. Nie wiem, co tutaj robię, po co tu jestem, nic nie pamiętam i wolałbym się stąd wydostać - odparł beznamiętnie, krótko i na temat. - Dowiedzieliście się czegoś więcej o tym miejscu? - spytał się tego, który chyba jako jedyny w towarzystwie posiadał broń palną.

- Sanders bardziej wpada w ucho. To jest William, to Czart. Ja jestem Abigail - kobieta przedstawiła pokrótce pozostałe towarzystwo, wskazując każdego z osobna pięścią z zaciśniętym kawałkiem szmatki. Po wszystkim zaciekawiona rozpakowała paczuszkę i chwilę przyglądała się błyszczącemu odłamkowi, obracając go między palcami - Tarczka... przynajmniej tak myślę. Cienka, rogowa płytka kostna pokrywające powierzchnię ciała niektórych zwierząt, przykładowo gadów. Okaz musiał być spory bo zwykle są mniejsze... a ty co znalazłeś?- zwróciła się do faceta w pokrwawionej koszulce.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 06-11-2015 o 21:10. Powód: dodanie grafiki
Ryo jest offline  
Stary 06-11-2015, 22:26   #12
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
dzięki wszystkim za wspólpracę

W czasie krótkiej pogawędki ludzi zamknięty w szkle twór zebrał w sobie tyle siły, by po kilku próbach podnieść w końcu rękę i przyłożyć ją do szyby od wewnętrznej strony. Cztery rozcapierzone paluchy o długich szponach, z czego dwa wyrwano razem z mięsem, trzęsły się z wysiłku, jakby nawet na drobna czynność wysysała z ich właściciela liche resztki posiadanej energii.

- Zaraza! - Czart obrócił się napięcie i nerwowo spojrzał po szklanym sarkofagu. Nie cierpiał, gdy coś nagle wybijało go z rytmu. W szczególności jeśli tym czymś był tak zmutowany i jednocześnie godny współczucia stwór. - Lepiej sama to zobacz… czy raczej ją. - W głosie Benneta zabrzmiało coś, co przy pewnej dozie uparcia mogło zostać wzięte za prawdziwe, nie odgrywane na siłę współczucie. Najemnik odgarnął z oczu splątane kosmyki włosów. - Wydaje mi się, że lepiej sprawdzisz się przy opisie i diagnozie niż ja. Śmiało, jestem psem, a nie wilkiem. Nie gryzę przyjaciół. - Na zachętę odsunął się o krok w tył, robiąc Abigail miejsce przy szklanej trumnie.

- Jesteśmy już przyjaciółmi? - tym razem blondynka naprawdę się uśmiechnęła. Krótko i dość nerwowo, ale z pewnością był to uśmiech niewymuszony. Szybko się stropiła, podchodząc do skrzyni jak do jadowitego węża. Rzuciła okiem na zawartość i z nietęgą miną odstąpiła prawie wpadając na Czarta.

- Co to kurwa jest? - sapnęła z mieszanką obrzydzenia i ciekawości. Stopień zdeformowania uzyskano przez zabiegi zajmujące zdecydowanie dłużej niż kilka dni. Wyglądały jak rozmyślna, wielotygodniowa, jeśli nie wielomiesięczna, sukcesywna praca osób trzecich. Czyżby to tą biedną kobietą zajmowała się grupa lekarzy z wizji Ryan? Co jej zrobiono i w jakim stopniu ingerowano w to kim bądź czym była poprzednio?
- I co z tym robimy? - zapytała wyjątkowo niepewnie nie mogąc oderwać oczu od przekrwionych białek - Na razie jest zamknięta i niegroźna. Pytanie co zrobi kiedy otworzymy wieko. Nie tylko w jej fizjonomii mogli grzebać, ale i w głowie.

William cofnął się kilka kroków i przywołał gestami resztę, wskazując na ślad trójpalczastej stopy: - Cokolwiek zrobiło ten bałagan, zostawiało takie ślady, bardzo podobne do kończyn tego czegoś. Czymkolwiek jest. Pytanie - tu potarł bezwiednie bolące jeszcze miejsca po wkłutych igłach - czy my tez mieliśmy się stać czymś takim? - zakończył głucho.

Niektóre pytania miały to do siebie, że mogły nie otrzymać odpowiedzi na swe istnienie. Tak było również w przypadku stanu wiedzy nowo poznanych ludzi, na temat tego miejsca. Sanderu - teraz Sanders - podszedł ostrożnie do sarkofagu. Odezwał się dopiero po chwili:
- Przepatrzyłem pobieżnie pomieszczenie, w którym się obudziłem. Znalazłem jakieś notatki, niewiele z nich zrozumiałem, ponadto te wyglądały na dość stare. Dało się odczytać poszczególne słowa - to rzucił do Abigail, która zdawała się pełnić w tej zgrai rolę mózgu. Ciemnowłosy spojrzał na mutanta. Z jakiegoś powodu nie potrafił nawet wykrzesać z siebie udawanego współczucia wobec niej… niego. - Co zaś tyczy się tego… tej kobiety - skinięciem głowy wskazał na uszkodzoną łapę wynaturzenia. - Zdaje się, że niewiele mogło zostać jej życia, by mogła nam zagrozić. Bardziej martwiłbym się tym sprawniejszym zagrożeniem - wskazał na ślad, który pozostawiła bliżej nieznana im abominacja.

- Chciałbym mieć takie pazury - stwierdził beztrosko Czart, po dziecięcemu zgiął palce w niby-szpony i podrapał powietrze. Posiadanie całokształtu otaczającej go twórczości w dupie mogło być pozą, wyszukaną rolą. Możliwe też było, że Bennettowi chciało się srać. - Zamierzamy ścigać tego stwora? To niezbyt rozsądne. Tą spluwą to nawet pająka byś nie ustrzelił, a co dopiero wielkiego, złego i pazurzastego mutanta. No i jeszcze, co robimy z nią - zerknął na Abigail, która zapewne trzech całkiem posłusznych samców wygrała w szpitalnej loterii.
To co działo się dookoła już dawno przekroczyło próg tolerancji Ryan na stres. Nie umiała walczyć, skradać się ani nie była twarda. Szybko się denerwowała i trudno przychodziło jej zachowanie rozsądku na tyle żeby nie schować się w kącie i nie zacząć kiwać się w napadzie choroby sierocej. Potrafiła tylko myśleć i na tym musiała się skupić. Wnioski wysnute przez Lennoxa nie podobały się jej ani trochę. Lubiła siebie, a zmiana w coś co widocznie urządziło sobie ucztę na zahibernowanych ludziach w żaden sposób nie wydawało się blondynce pociągające. Przyjęła podane dokumenty, przeczytała je i złożyła ostrożnie na cztery.
- Nie wiem… ale nie dajmy się zwariować bo żywi stąd nie wyjdziemy. - schowała kartki do kieszeni i przysiadła na najbliższej pustej trumnie - Ktoś nam pomaga. W pokoju w którym się obudziłam siedział trup. Nie wiemy co go zabiło, nie znaleźliśmy z Willem żadnej racjonalnej przyczyny, oprócz śladów na lewym przedramieniu takimi jak nasze. Siedział na liście i spluwie. Na drugim poziomie podobno jest komputer a w nim odpowiedź na pytanie dlaczego tu jesteśmy. Kod dostępu też zapisano. Trzeba się do niego dostać. Ostrożnie i cicho, skoro nie jesteśmy tu sami i możliwe że nie damy rady się obronić przed tym co tu żyje. Ośrodka nie opuszczono bez powodu. Zrobiono to w pośpiechu, usuwano świadków...tylko kto nas obudził? Awaria, jakiś mechanizm czasowy albo ktoś trzeci. Wszyscy potrzebujemy serum...czym i na co ono jest nie wiemy, ani gdzie go szukać. Dowiedzmy się. - zakończyła ze złością wyłamując palce - A naszą śpiącą królewnę albo zostawiamy, albo bierzemy ze sobą. Albo zabijamy żeby się nie męczyła i nie szła naszym śladem, bo musimy się stąd wydostać - to pewne. Nie widzę innych opcji. Chyba że macie inne propozycje?

Podczas, gdy reszta towarzystwa zastanawiała się nad tym, czy zajebać mutanta teraz czy później, Sanders wykorzystał chwilę, by połazić sobie po pomieszczeniu i samemu je zbadać. Zamiast myśleć nad losem potwora zamkniętego w trumnie (którego los najpewniej i tak był przesądzony), ciemnowłosy spojrzał uważniej na ślady pozostawione przez bestię. Dokładniej przez gadzinę. Dużą gadzinę, większą i cięższą od człeka. A potem bodaj sam los (a może też kto inny?) chciał, że na jednym z urządzeń zajmujących się podtrzymywaniem życia zwiadowca dostrzegł coś małego czarnego. Gdy Sanders tam podszedł, okazało się, że tym przedmiotem był pendrive wielkości połowy jego kciuka. Jegomość skonfiskował nośnik. Powrócił niezbyt szybko do ugrupowania, bo po drodze chciał znaleźć więcej wskazówek dotyczących tego miejsca. Jakkolwiek, - nie było mu to dane. Był skazany na niewiedzę na temat tego, na którym poziomie się znajdują.
- Można sprawdzić, co na tym nośniku się znajduje - tutaj zwrócił się do Abigail, pokazując jej pendrive, ale jeszcze nie dał go do jej rąk - a odnośnie mutanta, to zdaje się kolega chciał się z nim pobawić - po czym zerknął na Czarta, który coś odpierdalał przy trumnie. Czart popatrzył na niego morderczym wzrokiem. Oczy mu zaświeciły, na chwilę, po czym odsunął się w cień.
- Priorytetem jest przedostanie się na ten poziom z komputerem, tutaj chyba przeczesaliśmy wszystkie pomieszczenia? -Bardziej stwierdził niż zapytał. - A to - kiwnął głową w kierunku trumny - odłączmy system podtrzymujący życie. Nie możemy sobie zostawić za plecami takiego stwora - powiedział raczej bez emocji. Choć w środku wszystko w nim wrzało, zdawał sobie sprawę, że on i reszta też mieli stać się czymś takim.- Ta nazwa Har-Magedon, która Czart ma wypisaną na koszulce, mówi Wam to coś? - zapytał patrząc po reszcie.

- Ośrodek naukowy w dawnym silosie rakietowym, nie wiem gdzie dokładnie. Ja… nie pamiętam. Mam tylko jakieś strzępki w głowie. Wiele z nich na tą chwilę nie wycisnę - Abigail wzruszyła ramionami - Ten stwór był kiedyś człowiekiem. Chyba...chuj w to. Sam nie powinien dać rady otworzyć pudła, a skoro nie chcemy sobie brudzić rąk, odłączmy ją i chodźmy dalej.
Decyzja została podjęta. Sanders po chwili bezpardonowo odłączył aparaturę podtrzymującą życie potwora - i jednocześnie uśpił abominację. Prawdopodobnie na dobre.
Nie było żadnego zmiłowania, nie było żadnych sentymentów.
- Czy ktoś wie, na jakim poziomie się znajdujemy, a na jakim poziomie znajduje się ten komputer?
- Raczej nie, przynajmniej ja nie wiem. Poszukajmy jakiegoś wyjścia z tego poziomu? Sprawdźmy resztę korytarza i uzupełnimy zapas światła - wskazał na kończącą się pochodnię. - Z walającego się dookoła materiału zrobimy jeszcze kilka.
- Nie mam pojęcie, gdzie jesteśmy - rzucił z cienia Czart. Zrobił krok z powrotem w stronę reszty grupy. - W każdym razie doróbmy pochodnie, obejdźmy najbliższą okolicę i poszukajmy najbliższego wyjścia z tej nory.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 10-11-2015, 12:58   #13
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację



“Potem ujrzałem inną Bestię, wychodzącą z ziemi: miała dwa rogi podobne do rogów Baranka, a mówiła jak Smok. I całą władzę pierwszej Bestii przed nią wykonuje, i sprawia, że ziemia i jej mieszkańcy oddają pokłon pierwszej Bestii, której rana śmiertelna została uleczona. I czyni wielkie znaki, tak iż nawet każe ogniowi zstępować z nieba na ziemię na oczach ludzi. I zwodzi mieszkańców ziemi znakami, które jej dano uczynić przed Bestią, mówiąc mieszkańcom ziemi, by wykonali obraz Bestii, która otrzymała cios mieczem, a ożyła. I dano jej, by duchem obdarzyła obraz Bestii, tak iż nawet przemówił obraz Bestii i by sprawił, że wszyscy zostaną zabici, którzy nie oddadzą pokłonu obrazowi Bestii. I sprawia, że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na prawą rękę lub na czoło i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia - imienia Bestii lub liczby jej imienia. Tu jest mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć.”
AP 13. 11-18





Życie wewnątrz sarkofagu powoli zamierało, odłączone dłonią Sandersa od aparatury podtrzymującej. Jedni nazwaliby ów czyn aktem miłosierdzia, inni zimnym, bezdusznym morderstwem, lecz nikogo to teraz nie obchodziło. Czy dało się coś pomóc bezimiennej, okaleczonej kobiecie w inny sposób? Może… ale czwórka ludzi nie miała na tą chwilę pojęcia jak to uczynić. Wybrali więc rozwiązanie najbezpieczniejsze dla nich: postanowili nie zostawiać za sobą niewiadomych, potencjalnie niebezpiecznych czynników. Zlikwidować zagrożenie, uwięzione pomiędzy sześcioma szklanymi ścianami i iść do przodu, nie oglądając się za plecy. Łaska, wyższa konieczność, instynkt przetrwania, wola przeżycia za wszelką cenę, nieistotny drobiazg lub błaha moralna rozterka - każde z nich odbierało to odrobinę inaczej, chłonąc teatrum przedstawiające końcowe chwile chorego ludzkiego eksperymentu.


Wpierw nic się nie działo, zdeformowana klatka unosiła się i opadała w tym samym rytmie, dłoń drapała wewnętrzną stronę szyby. Przekrwione, pozbawione tęczówek oczy rozglądały się panicznie dookoła, szukając w twarzach otaczających ludzi odpowiedzi na swoje własne, nieme pytania. Pozbawione warg usta poruszały się nieznacznie, powtarzając w kółko tą samą krótką frazę, równie niezrozumiałą co cichą.
Naraz skacząca po niewielkim monitorze zielona kreska wychyliła się ku górze po raz ostatni i zmieniła w jednostajną, prostą linię, przecinającą systematycznie ekran od lewej do prawej, zanikając nim jej początek zdążył dojść do kresu swej podróży. Dłoń opadła na posłanie, płuca zamarły w bezruchu, zaś wyszczerzone zęby rozchyliły się po raz ostatni i choć stojący najbliżej Czart ich nie słyszał, mógłby przysiąc, że wydobyło się z nich jedno, przedśmiertne słowo.
”Mamo…”

Pozbywszy się problemu, trzech mężczyzn i kobieta wspólnie zabrali się za przeszukiwanie. Roztrącali w pośpiechu wszelkie zalegające na maszynach bezużyteczne śmieci, kurz, gruz i odłamki szkieł. Te ostatnie zostawiły na wewnętrznej części dłoni Abigail spore, krwawiące obficie rozcięcie. Kłopot się opłacił, pośrodku całego bajzlu znaleźli spory, chropowaty walec z pokrytego zielonkawą farbą plastiku, z zagięciem z jednej strony, zwieńczonym kryjącą się za szybką żarówką. Latarkę - porządną, wojskową, z możliwością zaczepienia na pasku plecaka. Gdyby tylko jakiś mieli...

Nikt nie chciał zostawać w podziemiach dłużej, niz to absolutnie konieczne. Nie z łuskowatym paskudztwem czającym się w okolicy. Odciśnięty w padlinie ślad i rozbite trumny działały na wyobraźnię niczym rozżarzony do czerwoności pręt. Nie byli tu sami, nie mieli broni, o pojęciu gdzie dokładnie się znajdują nie wspominając.
Har-Magedon, wedle słów blondynki, ośrodek jajogłowych umieszczony w trzewiach silosu rakietowego… ale w którym do cholery rejonie Zasranych Stanów?! Mogli być gdziekolwiek, chociażby pod zdewastowanymi ruinami Nowego Jorku albo Detroit… cywilizacji - w tej najbardziej optymistycznej wersji. W mniej optymistycznej najbliższą ludzką osadę mieli o parę dni drogi. O ile wydostaną się już na powierzchnię.
Iść do góry… trzeba iść do góry.

Ustalili szyk, zajęli swoje miejsca. Chwycili w dłonie pochodnie i te parę przedmiotów, mogące posłużyć za broń. Nie posiadali wiele, lecz determinacji nikt im odmówić nie mógł. Byle do przodu, byle znaleźć wejście na wyższe piętro. Za cel obrali poziom drugi o którym wiedzieli tylko tyle, że ma się na nim znajdować komputer - puszka Pandory zawierająca nieszczęścia odpowiedzi na pytania, być może równie niewygodne, co niewiedza. Po spotkaniu torturowanej mutantki część z obudzonych poczęła się zastanawiać nad pochodzeniem nowych blizn, szpecących ich ciała. Obawiali się… przemiany, czymkolwiek by ona nie była. Po coś zostali tu zwabieni i zamknięci, a konieczność przyjmowania tajemniczego serum również nie nastrajała optymistycznie. Sytuacja wyglądała poważnie, nikomu prócz Czarta nie było do śmiechu. On jeden się uśmiechał, ale ile w grymas ten zawierał szczerości wiedział tylko on.

Na razie poruszali się w pionie, zostawiając za plecami znajomy teren i wkraczając w kotłującą się przed nimi ciemność. Światło pochodni i strumień światła latarki wydobywały z mroku kolejne fragmenty korytarza, pozwalając na wyminięcie uszkodzonych fragmentów posadzki, ostrych okruchów potłuczonych retory bądź podobnego sprzętu laboratoryjnego, oraz porozrzucanego w nieładzie metalowego szpeju, przypominającego ten, jaki podłączono do ich łóżek, tyle że ten był cichy, ciemny i równie martwy, co rozwleczone po podłodze wspólnej sali hibernacyjnej przegniłe szczątki. Z sufitu nad ich głowami zwisały czarne wstęgi kabli, podobne wyprutym wnętrznościom wielkiego stwora, które czyjaś ręka udrapowała u powały w parodii świątecznych girland. Stąpali ostrożnie, zachowując milczenie i pełne skupienie, pozwalające na wykrycie zagrożenia, nim te dostrzeże ich. Otoczeni blaskiem ognia czuli się spokojniejsi, niż w przypadku gdyby musieli pokonywać ten odcinek na ślepo, wodząc po omacku rękami wśród atramentowego mroku. Z drugiej strony wystawiali się wrogowi jak na widelcu, podczas gdy on przemykać mógł niepostrzeżony tuż za granicą jasnej łuny, tworzonej przez tańczący na końcu wyłamanej nogi od krzesła płomień. Po kilkunastu metrach dostrzegli pierwsze oznaki czyjejś obecności - drobne zabrudzenia, pozornie nie różniące się od błota i pokrywającego pęknięcia w ścianach grzyba. William i Sanders bezbłędnie zidentyfikowali jako krew. Pojawiała się cyklicznie, co kilka metrów, wpierw jako drobne krople na obrzydliwie zimnych i śliskich płytkach, a im dalej szli, tym częściej napotykali rude wstęgi. Znaczyły one ściany, podłogę, a nawet sufit szerokimi rozbryzgami. Było ich całkiem sporo, więcej niż dałoby radę wytoczyć z jednego człowieka. Część smug pokrywała się ze śladami jakie wygryzły w ścianach kule, inne powstały jako wyraźny znak ciągnięcia po ziemi czegoś ciężkiego, niekoniecznie wyrażającego chęć do współpracy - świadczyły o tym chociażby odciski rąk i wyryte w tynku bruzdy po paznokciach. Żadnego ciała jednak nie zauważyli, nawet pojedynczej kosteczki. Wszystko uprzątnięto, a ten kto to uczynił wykazał wyjątkową skrupulatność.

Po dwudziestu metrach korytarz gwałtownie zakręcił, a gdy wyjrzeli za róg dostrzegli elektryczne światło w dalszej jego części. Umieszczone pod sufitem jarzeniówki co raz to gasły, by znów rozjarzyć się na krótką chwilę ostrym zimnym światłem o błękitnym zabarwieniu. Prąd. Doszli do miejsca, gdzie nie padła elektryka. Szwankowała co prawda, ale dawała nadzieję, wlewając w wyziębione ciała pokłady życiodajnej energii.




Przyspieszyli kroku, echo uderzających o płytki bosych stóp przybrało na sile. Spieszyli się, rozglądali przed i za siebie, zaś promień latarki skakał od ściany do ściany, wyłapując podejrzane załamania czy skupiska cieni, mogące kryć nieznane bestie. Mrok nigdy nie należał do ludzkich sprzymierzeńców - utrudniał orientację i ukrywał to co nieznane. William traktował go jak dawno niewidzianego przyjaciele, Sanders wolał się skupiać na tym co widzi i słyszy. Czart z nonszalancją i ciekawością dziecka śledził wzrokiem promień latarki, a Abigail starała nie potknąć o własne nogi, co przy wciąż łapiących mięśnie skurczach do prostych zadań nie należało.

Pierwszy drogę na górę dostrzegł Lennox, zaraz za nim uwagę na nią zwrócił Sanders. Drzwi klatki schodowej zniszczono. Połamane drewniano-metalowe skrzydło wisiało smętnie na jednym zawiasie, całe pogięte i postrzelane. W ich okolicy walało się zdecydowanie więcej łusek, niż we fragmencie który minęli - te jednak wypluł z siebie karabin. 5,56mm NATO wszyscy prócz Ryan rozpoznali bezbłędnie puste pestki. W oddali korytarz znowu zakręcał, niknąc za rogiem, oświetlanym przez syczącą pod sufitem jarzeniówkę.
Kobieta nie patrzyła pod nogi, tylko na ścianę za framugą. Światło pochodni lizało leniwie znajdujące się nad prowadzącymi w górę schodami czarne litery.

SEKTOR BADAWCZY
PIĘTRO C


Identyczny napis umieszczono przeciwlegle, nad zejściem na dół. Przejście należało do wąskich, miało w przybliżeniu szerokość korytarza jakim podążali do tej pory. Gdzieś w wyższej partii, za zasięgiem wzroku dostrzegli sztuczny poblask. Dół pozostawał ciemny i niezachęcający do eksploracji. Zalatywało od niego jeszcze gorszą zgnilizną i zaduchem, niż z “ich” poziomu.
Walić szczegóły, w końcu dotarli do wyjścia z chłodni!

Euforia nie trwała jednak długo. Kiedy pierwsze z nich skierowało się ku drodze na wyższe piętro Sanders uniósł zaciśniętą pięść, nakazując reszcie zatrzymanie się. W tym samym momencie Czart przyłożył palec do ust w geście zachowania ciszy. Zza swoich pleców, z części którą opuszczali doleciała do ich uszu ludzka mowa. Z początku zlewała się z pierdzącą świetlówką, stawała się wyraźniejsza z sekundy na sekundę. Przecież sprawdzali każdy załom, kąt i nierówność w części którą nadeszli. Nie pominęli nikogo i niczego.
Prócz dalszej części piętra.

-... twoju mać! Nosz kurestwo! Nu przec... - męski, zaciągający po rosyjsku głos trząsł się od tłumionej złości, jakby jego właściciel ledwie nad sobą panował. Słowom towarzyszył głośny huk, z jakim coś ciężkiego i twardego zderzyło się z jakąś blachą. Odgłos rozszedł się niespodziewanie po korytarzu sprawiając, że czająca się przy schodach czwórka ludzi zamarła w bezruchu, przestając nawet oddychać.

-Morda w kubeł i oczy dookoła dupy. - drugi głos jedną, zirytowaną komendą uciął dalsze narzekania.
Zapanowała cisza.




 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 10-11-2015 o 15:21.
Zombianna jest offline  
Stary 22-11-2015, 11:29   #14
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Grzechem byłoby nie skorzystać z okazji, że ich kwartecik nie został zarejestrowany przez obcych gości. Pomijając to, że Sanders w tym przypadku raczej gwizdał na kwestie religijne, postanowił na razie nie wystawiać się tamtejszym na widok. Chuj wie, jak tamci by ich potraktowali. Czasem warto było dać rozwinąć się wydarzeniom, cierpliwość w niektórych sytuacjach okazywała się lepszą bronią niż giwera.
Aczkolwiek nie zmieniało to faktu, że Sanders chciał mieć broń palną. Cierpliwością nikomu łba nie rozwali w razie potrzeby; teraz taką możliwość miał tylko Lennox.
Sanders teraz nie zamierzał robić nic, ewentualnie iść szybko na dół, by się tam chwilowo przyczaić. Tamci mogliby odwalić za nich dobrą robotę w torowaniu drogi na górę, lub i nie. Front pozostawił drużynowemu posiadaczowi rewolweru; sam zdecydował się sprawdzać tyły. Nie lubił pedałów, gdyby taki gadzinowaty pedał zaskoczył ich od tyłu, mieliby przesrane. Miał też oko na Abigail - nie żeby coś, ale raczej nie należała do tych obytych w walce i łatwiej można było ją przestraszyć; toteż postanowił i jej pilnować.

Ktoś jeszcze szwendał się po tym kurwidołku. Abigail ucieszyła się i w pierwszej chwili chciała iść w stronę głosów, zobaczyć z kim mają do czynienia. Słyszeli zza rogu kolejne mrożonki, a może kogoś kompletnie innego? To zatrzymało ją w miejscu zanim jak ta głupia sprzedała ich pozycję wrogowi. Wróg - bezpiecznie było myśleć o nich właśnie w tej kategorii. Nikt nie gwarantował że napotkają ciepłe przyjęcie, równie dobrze zmutowane paskudztwo odpowiedzialne za rzeźnię z komór mogło okazać się najmniejszym zagrożeniem… ale to ludzie. Mówiący, oddychający. Musieli coś wiedzieć, po prostu kurwa musieli znać chociaż położenie bunkra w którego ciemnych wnętrznościach Ryan błądziła pod ramię z pozostałą trójką obudzonych.
- Mogę iść na wabia, wy zostaniecie w cieniu - szepnęła chociaż nim skończyła mówić już wiedziała jak idiotyczny i ryzykowny to pomysł - Spytam gdzie jest wyjście i czy maja kolegów na górze albo na dole. I gdzie do diaska jesteśmy. Wyglądam najbardziej niepozornie, chyba mnie nie zastrzelą od razu. - dokończyła z przekąsem.

- Masz rację, do głowy im taki pomysł nie przyjdzie. Obstawiam, że woleliby cię rzucającą się. - Czart zgubił gdzieś dobry humor i uśmiech i teraz stał zgarbiony i ponury. Wszędzie było ciemno, duszno, ciasno. Nie przepadał za takimi klimatami. Wolał mieć nad głową niebo albo dach, a nie Bóg wiele ile pięter do powierzchni ziemi. Czuł się trochę jak w klatce. Wkurwiony był i tyle. Ale przecież dziewczyny do tych Rusków nie puści. - Zaczajmy się na schodach, za zakrętem, zobaczmy kto to.

- Nie róbmy nic głupiego
- Will wtrącił się do rozmowy. - Póki co nic co tu widzieliśmy, nie pozwala nam przypuszczać, że Ci ludzie, kimkolwiek są, będą do nas przyjaźnie nastawieni. Jeśli to była ochrona bunkra, to raczej mają za zadanie wyczyścić wszystko, co znajdą na swojej drodze. Ponownie, jeśli to szabrownicy, to nie ucieszą się z konkurencji. Dlatego pomysł Czarta jest niezły. Proponowałbym, by jedno z nas zrobiło trochę hałasu w tej ciemnej części korytarza, a reszta zaczai się tam, gdzie proponowałeś - spojrzał na Czarta. - Być może uda się ich zneutralizować, może niekoniecznie zabijać. Na pewno mają przy sobie jakieś zasoby materiałowe, ale może też informacje?

Dół gówniany, góra mniej chujowa. Niższe piętro śmierdziało zdechlakami, a góra wydawała się bardziej przyjazna uciekinierom. Jakkolwiek, krew ciągnęła się i po górze, i po dole. Trudno było powiedzieć, skąd i gdzie wleczono zwłoki (o ile było to truchło), ale pewnie zwłoki. Nikt raczej nie bawił się w łopatki i wiaderka, gdy chodziło o ślady krwi. Było trochę łusek po nabojach, trochę krwi, jakieś tam zadrapania… Sanders pobieżnie przysłuchiwał się rozmowie towarzyszy, bo wolał przyglądnąć się uważniej otoczeniu. Może gadzina nie była nekrofilem i nie poszła na dół dymać nieboszczyków, ale lubowała się w czatowaniu na sufitach, żeby spaść komuś na kark. Najpewniej takim, co lubili zapierdalać ołowiem i kalibrem 5mm. A w wolnym czasie piłowała sobie porządnie szpony - Sanders spojrzał w górę i zobaczył ściany zarypane w pizdu dużymi pazurami. Aczkolwiek… nie były to świeże ślady. Dziad przyszedł z dołu jakiś czas temu… przypuszczalnie z tydzień do miesiąca temu. Wilgoć i kapiąca woda wygładziły rysy. Prawdopodobnie gad ruszył w głąb ich piętra i polował na nowe ofiary.
- Nic o nich nie wiemy - rzekł Sanders, dotychczas milczący. - Nie wiemy, czy działają sami i co mają za cel. Nie bawmy się w żadnych chojraków, bo nawet nie wiemy nic o tej całej zjebanej bazie, w której jesteśmy. Zejdźmy stąd.
Chwilowo zdecydował się obrać dół na tymczasową kryjówkę. Z jakichś dziwnych powodów uznał, że chce się udać zbadać niższe piętro, które śmierdziało śmiercią. Możliwe, że niespodziewanie zaktywowały się w nim cząstki masochizmu albo autodestrukcji. Jednak czas uciekał, tak samo jak odległość tamtej dwójki od grupy, przy której stał, trzeba było zejść z widoku. - Popieram plan zaczajenia się na schodach i sprawdzenia kto to - oznajmił i ruszył się ukryć pod schodami, żeby później dyskretnie poznać, czy to mogą być “towarzysze niedoli” czy ich pogromcy. Jakoś nie czuł potrzeby nastawiania karku. - ale nie widzę potrzeby robienia hałasu - rzucił do Lennoxa. - Nie musimy dawać znaku innym, że ktoś jeszcze poza nimi się tu kręci. Nie jesteśmy tu sami, uwaga na karki - wskazał od niechcenia ślady po wielkich pazurach, po czym zszedł na dół na tyle, żeby zejść z oczu Ruskom, a jednocześnie mieć wygląd na piętro C i możliwość obserwowania niższego pięterka.

- Pierwsza sensowna myśl dzisiaj. - blondynka uśmiechnęła się pod nosem i biorąc przykład z zarośniętego, przyczaiła się w cieniu. Tropicielem albo złodziejem była koszmarnym, dlatego przykleiła się do ciemnego kąta kawałek od drzwi, woląc w razie czego móc zerkać na dolne piętro i zdać się na słuch. Widok konkurencji był jej do szczęścia niepotrzebny.
-Zgaście latarkę - dopowiedziała, samej przyduszając pochodnie o podłogę. Do jej ponownego rozpalenia wystarczył sam żar, ogień tylko zwracał teraz niepotrzebną uwagę.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 24-11-2015, 15:37   #15
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację




“Potem ujrzałem: w niebie została otwarta świątynia Przybytku Świadectwa i ze świątyni wyszło siedmiu aniołów, mających siedem plag, odzianych w czysty, lśniący len, przepasanych na piersiach złotymi pasami. I jedno z czterech Zwierząt3 podało siedmiu aniołom siedem czasz złotych, pełnych gniewu Boga żyjącego na wieki wieków. A świątynia napełniła się dymem od chwały Boga i Jego potęgi. I nikt nie mógł wejść do świątyni, aż się spełniło siedem plag siedmiu aniołów.”
AP 15. 5-8



Tym razem ciemność nie budziła obaw, łaskawie skrywając skutecznie ludzkie sylwetki, przyczajone w bezruchu na klatce schodowej. Czuli się niepewnie, praktycznie bezbronni w obliczu wroga i jeśli męska część grupy jakoś radziła sobie ze stresem, to ich towarzyszka trzęsła się wyraźnie, rzucając nerwowymi spojrzeniami to na górę, to na dół schodów. Co się tam czaiło, czy w swej złośliwości wybierze na atak akurat ten moment? Okazja nadarzała się idealna, cztery dania z własnej woli zebrały się na jednym półmisku, jakby zapraszając do tego aby ktoś zaatakował ich zza pleców.
Czekali cierpliwie, podobni gromadce sępów, zebranych nad konającą gdzieś na Pustkowiach zwierzyną. Ich cierpliwość została wynagrodzona w chwili, w której zza rogu korytarza dobiegło ich kolejne uderzenie o metal i wyraźnie wściekły głos, zaciągający śpiewnie we wschodniopogańskim narzeczu. Wciąż znajdował się tam gdzie poprzednio, dźwięki nie oddalały się ani nie zbliżały, nabrały tylko większej irytacji.
- Suka! - w wypowiedzi prócz złości dało się też wyczuć rezygnację - Nu… ja z tym nic nie zrobi, komandir. Kak my w czarnej żopie sjedzieli, tak sjedzim nadal.

- Ten też zdechł? - odpowiedział drugi mężczyzna, ten spokojny. Mówił powoli, ospale, jakby nad czymś wyraźnie dumał.

- Da. - Rusek prychnął i dorzucił z pretensją - A ja mówił: nie idzmy tu, komandir, my innej raboty to do smierci mamy. Po co nam to, mówił ja przecie. Nu ale komandir nie słuchał, to tera komandir myśli jak nas stąd wydostac’.

- Wysadźmy drzwi do kanciapy i przyciśnijmy tego cwela z ochrony - do rozmowy dołączyła kobieta - Granat albo dwa któryś z chłopaków jeszcze ma.

- Granat albo dwa? - facet odwarknął tracąc dotychczasowe opanowanie - W tej jebanej piwnicy? Chcesz kurwa żeby to wszystko nam się na łeb zawaliło? Żadnych wybuchów. Dimitri, sprawdź ostatni generator i spierdalamy do reszty… a wy nie tracić czujności. Nie chcę tutaj więcej trupów niż to konieczne.

- Powinniśmy sprawdzić resztę piętra.. Tak… na wszelki wypadek. W planach wyglądały na jakieś schowki, czy magazyny. Może znajdziemy tam coś, co pomoże nam się stąd wydostać. - wtrącił się cichy, nieśmiały kobiety sopran, do tej pory najwyraźniej przysłuchujący się dyskusji gdzieś z boku.

Reszta umilkła na dłuższą chwilę i jedynie suchy kaszel mącił ów spokój. Kasłała ta, która odezwała się ostatnia. O ile zmarznięta, schowana na klatce chodowej czwórka zagubionych ludzi dobrze słyszała.

- Sony, Dana, Charlie. - dowódca nie bawił się najwyraźniej w powtarzanie tego, co zostało już powiedziane, nie chcąc tracić czasu na zbędne trzaskanie ozorem. Odpowiedziały mu trzy mruknięcia, przytakujące i niezbyt zadowolone. Nikt jednak nie zgłaszał żadnych obiekcji, zaszurały buty. Ktoś szczęknął zapalniczką, następny przeładował broń. Po chwili cała trójka wytoczyła się zwartym szykiem zza rogu, wchodząc w oświetlany przez zamontowaną pod sufitem jarzeniówkę. W mundurach maskujących i z nasuniętymi na głowy kapturami oraz czapkami i owiniętymi wokół dolnych partii twarzy chustami ciężko było ich zidentyfikować inaczej niż po sposobie chodzenia i uzbrojeniu. Dwóch trzymało w dłoniach karabiny, drobniejsza sylwetka nerwowo ściskała obrzyna.
- Zawsze nam się trafia najgorsza robota. - sarknęła, bębniąc palcami o stalową lufę.

- No co poradzisz? - rzucił filozoficznie jej towarzysz, posyłając ku sufitowi chmurę papierosowego dymu. W mdłym świetle lampy jego dłonie miały wyraźnie ciemną barwę - Trochę się zjebało.

- Trochę? Weź mnie nie wkurwiaj, Sony. Gdybym wiedział ze tak będzie, nie wstawałbym z tej rudej kurewki… jak ona miała? Lisa, Lilly, Lois? - zapytał trzeci, przysadzisty kloc przenosząc uwagę z broni na dalszą część tunelu.

- Lois czy Lilly, jeden chuj. - Murzyn wzruszył tylko ramionami i ponownie się zaciągnął.

Przedmówca prychnął, niezadowolony że otoczenie nie podziela jego zamiłowania do jakże oczywistych, porządnych rozrywek, woląc szwendanie się po potencjalnie niebezpiecznych zadupiach.
- No… ale nie mój, niestety.

- Co poradzisz? Czasem się pierdoli…- kobieta pokręciła okręconą w chustę głową. -Zakład że nikt więcej nie przeżył?

- Frajerskich zakładów nie robię. - białas nie wydawał się przekonany, co do sensu podobnego układu - Ogarnijmy to na biegu. Nie podoba mi się ten burdel. Wszędzie jucha, łuski… a trupa widziałeś? No kurwa właśnie. Za czysto, za cicho.

-Jeszcze piwnicy nie sprawdziliśmy. - dorzuciła jadowicie jego towarzyszka.

-Weź sklej mordę, dobre? - warkot Murzyna osadził pozostałą dwójkę, skutecznie kończąc wszelkie dyskusje. - I nie powtarzaj tego głośno przy Burris’ie, bo nas tam jeszcze pośle na ochotników. Cuchnie stamtąd jak z grobu, a nie spieszy mi się do niego. Wam chyba też... no właśnie. Dana, ogarniasz sufit. Charlie, bierzesz tył.

W milczeniu minęli wejście na schody, ignorując lub nie zauważając czterech par podkrążonych oczu, przyczajonych w bezruchu i nawet nie oddychających. Ruszyli wgłąb korytarza, w stronę komór hibernacyjnych, opuszczonych kilkanaście minut temu przez niemych obserwatorów.



 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 24-11-2015 o 15:54.
Zombianna jest offline  
Stary 27-11-2015, 13:47   #16
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Tańcowały nożyce z popierdołą


Kto by pomyślał, że ten jeden wielki śmierdzący trupidołek okaże się schronieniem, a nie drogą do zagłady? Sanders wolał jednak nie krzyczeć “hop”. Przy odrobinie pecha tamci mogliby stwierdzić, że zbiorą się i zbadają piwnicę. Albo pewna paskuda dowiedziałaby się, że ma obiad. Trzeba było wiać na górę, ASAP. Acz samo ASAP mogło poczekać parę minut. Pożyczył od Abigail przyduszoną pochodnię.
- Pożyczam. Idę coś sprawdzić - zasygnalizował grzecznie do Abigail, po czym rzucił. - Jakby co, idę na górę za parę minut.
I poszedł w cholerę i po cholerę na dół.
Chuchnięcie wskrzesiło ogniki, które dawały dostateczną ilość światła by ruszyć na spotkanie z nieznanym.

Każdy stopień schodów, w drodze na dół, lepił się nieprzyjemnie, a było to na tyle odczuwalne, że Sanders nie miał butów. Zejście kończyło się identyczną klatką schodową, a za wyjściem wypatrzył sporą salę.
Światło wyłapało raptem zarys podłogi przed nim i ściany po bokach. Gdzieś przed nim majaczyły wielkie, stare skrzynie różnej wielkości - od takiej gabarytów dorosłej krowy, po zbliżone wielkością do człowieka. Podłużne, szerokie. Jedna beczka sięgała mu na oko do nosa - tej nie dałby rady objąć ramionami. Wszystko było skorodowane, obtłuczone i powgniatane, jakby komuś przyszło na myśl wyładowywać złość na obiektach nie mogących się z racji oczywistej bronić. Po podłodze walała się też masa najróżniejszej drobnicy, od starych podkładek do pisania, potłuczonych okularów, porwanych w strzępki ubrań, przyklejonych pewno permanentnie do podłoża. Ale na jednej ze skrzyń dostrzegł porzuconą, co prawda nie pierwszej świeżości, lecz jednak nadającą się do użytku, szmatę. Po bliższym zapoznaniu, okazała się być ona lekarskim kitlem, lub czymś takim. Nie była to co prawda kamizelka kevlarowa, lecz z pewnością znalezisko pozwalało ochronić ciało przed coraz dokuczliwszym chłodem starej piwnicy. Uznał, że woli się ogrzać czymkolwiek, więc zarekwirował starocia.

Wśród tych wszystkich śmieci dostrzegł wyraźne oznaki przesuwania czy ciągnięcia czegoś ciężkiego. Niektóre przedmioty były nadgryzione przez coś, co posiadało szczęki tak duże jak te u psa lub szczura. Sporo syfu. W dodatku gdy ledwo pochylił się nad tym bałaganem, znowu dopadły go ciary i wrażenie, że jest obserwowany z dalszej części korytarza. Stawało się to już powoli denerwujące. Sanders chciał się wydostać z tego miejsca, a nie brać udział w jakimś tajnym Big Brotherze. Z drugiej strony miał dziwną chęć dowiedzieć się, co się podziało na dole.
Widział już w życiu niejedno. Dużo przeżył, co w tym pokręconym, zniszczonym świecie samo w sobie stanowiło już spore osiągnięcie. Lata na Pustkowiach wyrobiły w nim nawyk ciągłego skupienia i szósty zmysł nakazujący stałą czujność, poruszający mięśniami nawet bez udziału woli. Zakodowane w tkankach sekwencje nie raz uratowały mu życie. Odruch jest rzeczą bezwarunkową.
Tak było i tym razem.

Bliskośc wroga wyczuł w ostatniej chwili, zanim ten spadł mu na kark gdzieś z góry. Nie dał się zaskoczyć. Nim ostre szpony zagłębiły się w jego ciele, Sanders rzucił się do przodu. Upadając na podłogę poczuł ostry ból, niczym smagnięcie biczem. Nie był jednak tak silny, by utrudnić mu działanie. Rana nie była na tyle dotkliwa, by przeszkadzała w działaniu.
Ból rozlewał się z lewego barku na całe ramię przez co wypuścił pochodnię, która z sykiem spadła na podłogę. Płonące szmaty zasyczały w proteście, światło przygasło, lecz nie do końca. Ciągle widział co się dzieje dookoła niego. Skrzynia, ta obok niego - coś czaił się tam na niego i spadło gdy przechodził obok.

Sanders wyciągnął prowizoryczną broń - nożyce - i przygotował się na atak. Zdążył pewniej stanąć na nogi i rozłożyć ciężar ciała, zanim przeciwnik na niego skoczył. Teraz widział go wyraźnie.
Niewielki skurwysyn, jak wyrośnięty kot lub jamnik, pokryty czymś w rodzaju czarnej, absorbującej światło łuski. Jak oksydowana stal. Cztery kończyny z pazurami, podłużny gadzi pysk ze szczękami pełnymi niewielkich, ale wyglądających na piekielnie ostre zębów. Miał też ogon, długi jak reszta ciała, zakończony kościanymi guzami. Stwór syczał i prychał jak kot, no i śmierdziało od niego acetonem.
Sanders wiedział, że nie będzie chciał takiego gada na kandydata na domowe zwierzątko ani tym bardziej na swojego pupilka.

Pierwszy cios nożyc dopadł dziada w locie, rozpruwając mu nieznacznie skórę na lewym boku. Syk nasilił się, a wraz z nim w stronę człowieka wystrzeliły przednie łapy. Zakrzywione szpony wbiły się w jego przedramię, do kompletu z ogonem. Piekło i bolało jak skurwysyn. Sanders zdał sobie doskonale sprawę z tego, że to co zagłębiło się w jego ciele nie jest czyste.
Argument drugi, że nie będzie chciał tego zwierza hodować - było łażącą, gryzącą, w dodatku jadowitą cholerą.

Nożyce kolejny raz poszły w ruch - jeden raz chybił celu, bo stwór się wił, a tropiciel próbował zrzucić go z siebie. Bezskutecznie. Do pazurów i ogona dołączały zęby szarpiące biceps. Co z tego, że wcześniej za drugim razem potwór dostał kosę między żebra, jak nie puścił, tylko się zatrząsł. Wtedy czarna jucha buchnęła z obrażenia, a smród się nasilił.
Sandersa zapiekły palce. Nie, to nie palce; teraz odezwała się poprzez nie wkurwiona ambicja… nie, wola przetrwania. Sanders nie cierpiał na brak ambicji.
To miejsce zwalczyło ją w nim porządnie.

- Koniec potańcówki, wypierdalaj - Sanders wycedził niemal bezgłośnie, w bólu tańcząc z czarną popierdołą, kiedy w akcie desperacji wystrzelił w kierunku najbliższej stalowej skrzyni, żeby przydzwonić gadzinie w ryj.

Zrobiło się głośno, kiedy Sanders z impetem wpakował się na najbliższą skrzynię - na górze na bank to usłyszeli. Ale podziałało. Zakleszczone między ciałem człowieka, a chłodną stalą olbrzymiego pudła gadzina straciła odrobinę rezonu, przy zderzeniu zwolniła nawet odrobinę uścisk, nieznacznie, ale jednak. Ogon rozplątał się i zaczął siekać na oślep tropiciela po twarzy i ramionach.
Sanders raz po raz wbijał jedyną posiadaną przez siebie broń w cielsko oponenta, w powietrzu zatańczyły ciemne krople krwi oraz odprysnęło kilka łusek. Posoka mutanta mieszała się z tą ludzką - czerwoną, o intensywnym metalicznym zapachu. Coraz cięższy oddech wydobywał się z pomiędzy zaciśniętych zębów, na czole wystąpiły kropelki potu. Bolało jak jasna cholera. Każdy ruch, każde szarpnięcie pruło mięso ramienia, jeden z pazurów chyba nawet zazgrzytał o kość. Sanders był jednak kawałem twardego skurwysyna. Nie krzyczał, jedynie jeszcze bardziej się wkurwił.
Ka-boom, kurwa!

Sanders jak w berserku przeszywał cielsko pokraki nożycami. Na oślep, jak popadło - szyja, bok, żebra, parę razy dostała w ryło. Po dwunastu ciosach łuskowaty jamnik w końcu padł Śmierć zabiła przy dwunastym wpierdolu - przy razie w czaszkę, przebijając się do mózgu gada przez oczodół. Stwór zatrząsł się po raz ostatni i znieruchomiał na wieczność. Puścił chwyt, a jego martwe truchło z plaskiem upadło na podłogę.

Wynik potyczki: dwie rany lekkie lewego ramienia. Sanders miał pokaźną kolekcję szram i sznyt. Większość była głęboka i krwawiła jak jasny chuj. Trzeba było zatamować, inaczej albo dostanie zakażenia i padnie, albo się wykrwawi i też zdechnie. Ramię lekko drętwiało, skóra piekła tam, gdzie naznaczyła ją czarna posoka. Najbardziej - tam, gdzie dostała się do ran.

Nie zdążył dojść do siebie i odsapnąć, gdzieś z otaczającej go ciemności pobiegły syki, jakże podobne do tych wydawanych przez leżące u jego stóp ścierwo. Za życia, oczywiście. Pochodnia świeciła coraz słabiej, krąg rzucanego przez nią blasku malał w oczach, ustępując pola kotłującej się ciemności i skrytych w niej istotom.
Mężczyzna schował nożyce, zacisnął zęby, żeby jakoś tam przetrwać męki, porwał się do biegu, zabierając ze sobą zdechłe ścierwo, lekarski kitel i pochodnię.
Koniec zwiadu.
Wynik: Znaleziono śmieci, gadzinę, dużo śmieci, mnóstwo gadzin.
Zwierzę nie nadawało się do tresury i na obiad. Ścierwo okazało się jadowitym ciulem, który nie spierdala na drzewo, tylko na ofiarę, żeby przeszyć jej kark ostrymi pazurami. A potem ją zjeść.
Potem nastąpiła przewaga liczebna wroga - najpewniej wkurwiona rodzinka, krewni i znajomi krwiożerczego królika gada.
Trzeba było wiać na górę.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 27-11-2015 o 13:57.
Ryo jest offline  
Stary 29-11-2015, 17:40   #17
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Przeciwnik się rozdzielił, a Abigal czekała cierpliwie aż trójka zwiadowców zniknie za zakrętem, zabierając ze sobą karabiny, obrzyna i swoją uwagę. Nie podobali się jej, nic a nic. Nie wyglądali na kogoś, kto znajdował się w obsadzie kompleksu badawczego - raczej na najemników, albo innych trepów. Znaleziona pod trupem notatka, imiennie zaadresowana do zagubionej blondynki, jasno wskazywała, aby nie ufać nikomu z zewnątrz.
Z zewnątrz, spoza kompleksu? A może chodziło o coś kompletnie innego?

Nie miała pojęcia kogo uznać za wroga, kogo za przyjaciela. Wszyscy mogli grać w drużynie przeciwnej i tylko sprawiać pozory koleżeństwa, usypiając tym czujność reszty. Chciała wierzyć, że William nadal jest kimś, do kogo odróci się plecami bez strachu o własne życie i nie zginie. Człowiek w chwilach stresu wyprawiał niesłychane głupoty, skupiając uwagę na własnej skórze i niczym poza tym. Nikt nie chciał przedwcześnie umierać, rzecz wiadoma.
Kurwa… umieranie samo w sobie było chujową opcją.

Przy nieznacznym puknięciu w ramię o mały włos nie podskoczyła i nie wydarła się jak zarzynane prosię. Napięte do granic możliwości nerwy udało się Ryan jednak jakimś niebywałym cudem okiełznać. Ograniczyła się do podskoczenia i wciśnięcia się w kąt.
- Eee...tak, jasne. Bierz - szepnęła, wciskając Sandersowi pochodnię i rzutując krótkie - Tylko uważaj na siebie i nie narób hałasu.

Kobieta poczekała aż ich oddziałowy tropiciel zniknie na dole, wzięła głęboki oddech i nim rozsądek zdążył zareagować, podniosła się z kolan.
- Słyszeliście? Mają mapę, wiedzą gdzie jesteśmy. I nie są tu sami. Wole do nich wyjść teraz kiedy są w mniejszej grupie i jest cicho, niż wylecieć im pod lufy gdzieś na piętrze. Przywitam się z ich dowódcą, najwyżej mnie zabije. Poczekajcie na Sandersa i… życzcie mi szczęścia. - zakończyła bez specjalnego optymizmu, wychodząc na korytarz.
Widziała że i Czart się podniósł, nie zatrzymywała go. Miał swój rozum, a ona za nikogo nie odpowiadała.
Zresztą zawsze lepiej umierać w towarzystwie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 29-11-2015, 23:14   #18
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Czart zaczynał powoli obawiać się, że od leżakowania w tej trumnie zaczął chorować na klaustrofobię. Z drugiej strony, może nie o ciasnotę korytarzy podziemnego kompleksu chodziło, a o gęsty, nieprzebyty mrok. W tych ciemnościach, bez wyznaczonych granic, czuł się bezradny jak dziecko we mgle. Nie panował nad sytuacją i choć tego nie okazywał, to zaczął się poważnie niepokoić.
Wszystko to oczywiście rozogniła obecność drugiej, lepiej wyposażonej grupy.

Kim byli? Bennet wątpił w to, że byli z kompleksu. Mogli być najemnikami lub jakiegoś rodzaju szabrownikami. W każdym razie, technicznie można było przyjąć, że dostali się tu z zewnątrz. Czego więc tu szukali?
Tego już Alfie nie wiedział, ale Abigail bardzo chciała się im wystawić, więc wiedziony czymś w rodzaju wrodzonego instynktu dżentelmena, ruszył za nią.

W razie czego, może ją zasłonić. Może jego obecność wpłynie na obcych negatywnie, ale samotna, drobna blondynka naprzeciw kilku uzbrojonym facetom, to nie brzmiało kurewsko sprytnie.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 30-11-2015, 13:30   #19
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Nie podobał mu się pomysł Abigail, cholernie mu się nie podobał. Niemniej jednak piwnica nie zachęcała do zwiedzania, ani zapachem ani niczym innym. Instynktownie wyczuwał, że czaiło się tam jakieś niebezpieczeństwo. Z drugiej strony nie wiedzieli co to za ludzie przeczesują kompleks.

Wynikałoby, że to szabrownicy, albo jacyś najemnicy. Ustalona hierarchia i słuchanie rozkazów, wskazywałoby na jakąś quasi-wojskową organizację. Nie mieli najmniejszego pojęcia co z nim zrobią. Jednak byli szansą. Zresztą jakie mieli wyjście, albo dostaną po kulce albo uda się im z nimi dogadać. Szczerze miał nadzieję na to drugie. Ustawił się obok Abigail, ale trochę w cieniu, jego zszarzała skóra i matowe włosy, tudzież bledsze niż u innych ludzi źrenice oczu, niespecjalnie dobrze wpływały na jego kontakty z innymi ludźmi.

Ścisnął mocniej rewolwer, w tej sytuacji, gdyby coś poszło nie tak, był jego jedyną bronią. Potem zostawała mu tylko siła jego mięśni i umiejętności. Rozciągnął ramiona, czuł kurcze mięśniowe spowodowane długim pobytem w komorze hibernacyjnej, adrenalina napływająca z każdym krokiem ku nieznajomym ludziom, odganiała odrętwienie.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 01-12-2015, 09:20   #20
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację





"Jeśli mężczyzna znajdzie młodą kobietę - dziewicę niezaślubioną - pochwyci ją i śpi z nią, a znajdą ich, odda ten mężczyzna, który z nią spał, ojcu młodej kobiety pięćdziesiąt syklów srebra i zostanie ona jego żoną. Za to, że jej gwałt zadał, nie będzie jej mógł porzucić przez całe swe życie."
Księga Powtórzonego Prawa 22:28-29






SANDERS

Spieszył się, nie miał innego wyjścia, o ile chciał przeżyć. Łapiąc truchło za ogon, Sanders zerwał się do ucieczki, biegnąc ile sił w nogach prosto do majaczących gdzieś za plecami drzwi. Krwawił, poszarpane ramię piekło jak wszyscy diabli, nerwy zaś zmusiły serce do wytężonej pracy. Czuł je w piersi - głośny, silny i przyspieszony łomot, zdający się łamać żebra. Wyciskał z płuc i tak płytki oddech. Mężczyzna miał wrażenie, że ten huk odbija się od ścian i sufitu, wpędzając w szał czające się dookoła maszkary, podjudza je. Spomiędzy skrzyń dolatywały go kolejne syknięcia i szmery, tym razem bardziej zniecierpliwione i wrogie. Głodne.

Przed sobą, zaraz na granicy widoczności dostrzegł przemykający cień podobnych gabarytów, co zabite przed chwilą stworzenie. Drugi skoczył gdzieś nad jego głową. Coś szarpnęło go za włosy, wytrącając z rytmu. Z impetem zatoczył się na metalowe pudło. Zimna, śliska stal nie należała do miękkich powierzchni, przekonał się o tym na własnej skórze, obijając i tak pulsujące tępym bólem ramię. Sapnął, wzrok zmąciła czerń, nie poddawał się jednak, nie mógł. Musiał biec!

Odbił się od przeszkody i zmusił ciało do wzmożonego wysiłku, lawirując między stertami śmieci, byle dalej, przed siebie! Bardziej wyczuł niż zobaczył, jak szponiasta łapa wielkości jego własnej wyłania się z mroku i z szybkością błyskawicy dąży w jego kierunku. Instynktownie rzucił się do przodu, przetaczając po brudnej podłodze, a podmuch powietrza na tyle karku był jasnym dowodem, że lata treningów w terenie nie poszły na marne. Gdyby nie one...

Szarpnięcie za nogawkę, drobne pazury wbijają się w łydkę. Nagłe ukłucie bólu, wykrzywiające jego twarz na podobieństwo szaleńczej maski. Łomot krwi w uszach zagłusza inne dźwięki. Szybko! Szybciej! Nie ma czasu!
Krew i ciemność. Czy to ogień trzymał bestie z dala od niego? Nie wiedział, nie miał czasu się zastanawiać. Pochodnia dogasa, rzucając coraz mniej światła, a wraz z jej agonią poruszenie wokół tropiciela wzmaga się, aż do momentu krytycznego apogeum. Gdzieś z oddali dobiega go niski, basowy pomruk, wprawiający w wibracje przyczepioną do ludzkiego szkieletu masę mięsa. Część łuskowatej drobnicy zastyga na ułamek sekundy, obracając łby w stronę źródła hałasu.

Nie zdechnie tu, nie w taki sposób!

Ruch, musiał pozostać w ruchu. Odturlał się więc od wroga i poderwał na równe nogi. Był już tak blisko! Jeszcze tylko kawałek, dosłownie parę kroków. Uda się!

Jeszcze tylko pięć metrów... cztery... Szarpanie nie pomaga, tym bardziej kiedy następuje z dwóch stron. Na plecach ląduje gorący ciężar, ale cios łokciem odrywa go od skóry przy akompaniamencie zaskoczonego pisku.
Doskonale wie, że krwawi, lecz wtłoczona w mięśnie adrenalina pomaga utrzymać pion, motywuje do ostatniego wysiłku. Dopada do drzwi - solidnych, grubych. Kurewsko ciężkich. Zapiera się o nie i z całą pozostałą resztką sił pcha do przodu. Wpierw zapora wydaje się nieczuła na jego perswazję, po chwili poddaje się ze zgrzytem protestu i nieznośnie wolno zaczyna się zamykać.

Pierwsze uderzenie od zewnątrz, a po min kolejne i jeszcze jedno. Pazury zgrzytające o metal utrudniają Sanders'owi operacje, odrzucają do tyłu. Zaciska zęby i ponownie dopada do włazu, impetem własnego ciała pomagając sobie w pracy Bose stopy ślizgają się po zimnej posadzce, twarz czerwienieje z wysiłku.

Nie uda się, kurwa jego mać, nie ud...

Zachrobotał zamek, ulga prawie ścięła go z nóg. Dysząc ciężko padł na kolana, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to koniec. Na razie. Dla pewności zablokował drzwi metalową nogą od krzesłą - teraz już ciemną i zimną pozostałością po pochodni.

Oddech zaczyna wracać do normy, pot i krew mieszają się jednolitą bejcę, oblepiającą skórę ramienia, szyi i pleców jednolitą, lepką skorupą. Myśli robią się klarowne, wzrok wędruje do ściskanego kurczowo ogona. Ścierwo... zabrał ze sobą ścierwo. Po cholerę mu ono? Ach, no tak. Trucizna.
Drzwi zatrzymały to przed czym uciekał, tylko na jak długo?



ABIGAIL


CZART


WILLIAM


Podobno kobieta ma zawsze rację. Czy tak było i w tym przypadku? Nie mieli pojęcia, a sprawdzić dało się to tylko w jeden sposób. Pomysł Abigail nie spodobał się reszcie, cholernie się nie spodobał. Nie oponowali jednak, podejmując się roli wsparcia, mizernej ochrony i sami nie wiedzieli czego, pewno kolejnych celów na strzelnicy, o ile banda najemnych nie postanowi wykończyć ich w jakiś o niebo mniej przyjemny sposób. Ryzykowali wszystkim co posiadali, a nie mieli przecież wiele. Zdrowie, wolność, życie - wcześniej owe wartości uważali za coś pewnego, co towarzyszyło im przez większość czasu. Momentami co prawda kładli je wszystkie na szali, rzucając Kostusze wyzwanie. Zupełnie tak jak teraz, z tą różnicą, że praktycznie wystawiali się na łaskę, bądź niełaskę drugiej strony. Zagubieni, rozkojarzeni, z wciąż dręczącą umysły amnezją, stanowili łatwy cel dla ludzi wyposażonych tak jak chociażby widziana wcześniej trójka zwiadowców.

Poczekali aż tamci znikną za rogiem i dopiero wtedy wyszli na korytarz, stąpając ostrożnie pomiędzy rozrzuconymi na podłodze karabinowymi łuskami. Nie zabrali ze sobą światła, lecz wisząca u powały jarzeniówka pozwalała wystarczająco rozeznać się w terenie.

- Postępy? - usłyszeli głos tego, z którym mieli porozmawiać w pierwszej kolejności .

Odpowiedział mu już znajomy, zaciągający po rosyjsku pomruk.
- Niet. Kak komandir pospieszać będzie, to wolniej pójdzie - nie wydawał się zadowolony z zawracania dupy przy pracy, cokolwiek robił. Wraz ze słowami pojawił się suchy, metaliczny klekot z jakim przekładał coś ciężkiego.

Załom skrywał dalszą część korytarza, ciągnącego się dobre kilkanaście metrów nim znów zakręcał, oświetlony kolejną lampą. Po prawej stronie, w progu drzwi diablo podobnych do tych mijanych wcześniej, świeciło się światło. Nim jednak zdołali ujrzeć co się tam znajduje, na ich powitanie wysunęła się czarna, oksydowana lufa karabinu, a za nią reszta jej właściciela. Tak jak reszta bandy miał na grzbiecie mundur maskujący, lecz nie nosił niczego na głowie dzięki czemu mogli dostrzec jego gębę - dość młodą, ponurą, ze średnio nastrajającą do rozmowy miną.


W jego oczach błysnęło zaskoczenie, cofnął się o krok, wędrując wzrokiem po trzech nieuzbrojonych, obcych postaciach. Konsternacja jednak nie trwałą długo, tym bardziej, że zza ich pleców dobiegł podejrzany rumor i przytłumione odgłosy kotłowaniny.

Podniósł broń i mierząc nią w posiadającego pistolet Lennox'a, wyszczerzył nienawistnie zęby.
- Klamka na glebę, Roger, rusz tu dupę! - po warkotliwym tonie rozpoznali tego, którego Rusek tytułował dowódcą - Gdzie moi ludzie?



 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172