Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-10-2015, 20:22   #1
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Księga Objawień - SESJA PRZERWANA



"Potem ujrzałem innego anioła - zstępującego z nieba i mającego wielką władzę, a ziemia od chwały jego rozbłysła. I głosem potężnym tak zawołał: «Upadł, upadł Babilon - stolica. I stała się siedliskiem demonów i kryjówką wszelkiego ducha nieczystego, i kryjówką wszelkiego ptaka nieczystego i budzącego wstręt, bo winem zapalczywości swojego nierządu napoiła wszystkie narody, i królowie ziemi dopuścili się z nią nierządu, a kupcy ziemi wzbogacili się ogromem jej przepychu»."
-Ap 18. 1-3




Nie sposób opisać trwogi i rozpaczy tych, którym na własne oczy dane było zobaczyć upadek świata. W kilka krótkich chwil wszystko co znali, do czego się przyzwyczaili, zostało obrócone wniwecz, zdeptane i przetworzone w toksyczny popiół przez wroga do tej pory uważanego za czczy wymysł szaleńców, lecz nie były to wizje czy omamy, a rzeczywistość.

Chaos…

Pierwsze dni i godziny zapadły ludziom w pamięć jako wir czystego chaosu. Upadek obyczajów, norm, praw i zasad, gdy brat stanął przeciwko bratu, spękaną glebę zrosił zaś obficie deszcz gorącej, cuchnącej metalicznie krwi. Jedni zachowali prawość, inni wypełnili swe serca pożogą, pozwalając dojść do głosu najpotworniejszym z pierwotnych instynktów. Z okrzykami tryumfu i bluźnierstwa rzucali się oni na swe ofiary, lecz naraz olbrzymi mrok, gęstszy od najczarniejszej nocy, otulił ziemię. Błyskawice przecinające firmament otoczyły walczących warstwą ognia. Przepełniona szaleństwem tłuszcza zatrzymała się wpół kroku, umilkły szydercze wrzaski. W jednej sekundzie potępieni zapomnieli o dotychczasowym przedmiocie swej morderczej złości, skupiając uwagę na nowym zagrożeniu, tak innym od tego, do czego w swej pysze przywykli. Zwarty dywan chmur przesłonił niebo, lecz tu i ówdzie przebijały się promienie słońca, niczym oko mściwego Boga. Ponad przejmującym rykiem grzmotów tajemnicze i straszne głosy oznajmiły wyrok na bezbożnych. Nie wszyscy pojęli znaczenie tych słów, a potworny widok zmroził najsłabszych duchem. Jeszcze niedawno z tryumfującym okrucieństwem, lekceważąco i zuchwale występowali przeciwko sobie, a teraz drżeli sparaliżowani strachem. Ich żałosny lament był głośniejszy od ryku przyrody…

Oto władcy Ziemi, najdoskonalsi z drapieżników, zdegradowani zostali do roli ofiar. Mięso, robaki pełzające w pyle. Marność nad marnościami. Miotani obawami spoglądali na siebie nawzajem, pragnąc znaleźć osłonę przed nieuchronnym końcem. Wina oraz niewinność przestały mieć znaczenie. Wszyscy zostali skazani na śmierć. Niewiadomą stał się tylko czas wykonania wyroku… skoro i tak każdego z osobna czekał ten sam paskudny koniec, dlaczego wciąż mieli hołdować jakimkolwiek zasadom? Zmienili się więc, ewoluowali w twory fizycznie podobne do pierwotnej formy ale wypełnione szałem, napędzane wzajemną nienawiścią i mające jeden, jedyny cel - przetrwać. Stary ład dogorywał właśnie na ich oczach, w potwornych bólach wydając na świat nowe, pokręcone i skarlałe, lecz jednak życie, a czający się na nieboskłonie stalowy Wąż przyglądał się temu w cierpliwością godną kamiennego posągu - niewzruszony, nieczuły, spokojny. Wił się leniwie, sięgając metalowymi mackami coraz dalej i dalej, pewny że nowonarodzone dziecię i tak mu nie ucieknie.




25 lat później.
Dokładna data: nieznana.
Lokalizacja: nieznana.


Kojący, lepki mrok wypełnił wizg. Z początku cichy, lecz z każdą mijającą sekundą potężniał, aż do poziomu wywołującego jeszcze nie ból, ale z pewnością irytację. Mięśnie twarzy zadrgały, zdrętwiałe palce podkuliły się, opuszkami dotykając lodowato zimnego wnętrza dłoni. Nozdrza wypełnił zapach ozonu i gorzkiego mrozu, pozostawiającego na języku drażniący nieprzyjemnie osad. Płuca zapiekły, klatka piersiowa uniosła się, by zaraz wrócić do poprzedniej pozycji i tam zastygnąć na dłuższą chwilę. Do wizgu dołączyło głuche dudnienie dochodzące z wnętrza czaszki. Krew w żyłach zawrzała, rozpoczynając szaleńczą gonitwę po całym ciele, usta otworzyły się aby zaczerpnąć pierwszy rozpaczliwy haust powietrza i następny. I kolejny. Rozchylone szeroko wargi łapały zbawczy tlen, na podobieństwo wyciągniętej na brzeg jeziora ryby: pospiesznie, w panice. Z każdym oddechem powracała świadomość, leniwe wciąż myśli rozpędzały się, aby w końcu zmusić wariujące ciało do otworzenia oczu. Mrok zmienił się w kłujący blask, pod powiekami wezbrały łzy. Parę mrugnięć i dwie gorące strużki potoczyły się po twarzy, łaskocząc skórę od kącika oka aż po linię włosów przy uchu. Obraz z początku rozmyty nabrał ostrości, nadając otoczeniu wyraźniejszych kształtów. Trumna. Dookoła znajdowała się szklana trumna, której wieko uchylono. Kto to zrobił, a może otworzyła się automatycznie?

“Nic mi nie jest.”
Wdech.

“Nic mi nie będzie.”
Wydech.

W najbliższej okolicy panowała głucha cisza, mącona raptem przez dźwięki powracających do świata żywych organów wewnętrznych. Podstawowe funkcje życiowe działały bez zarzutu. Moment stresu przy poruszeniu stopami i ciężkie westchnienie ulgi… tak, władza w kończynach również odzyskana... ale gdzie... gdzie jestem? Dlaczego tu jestem? Ostatnim, co odnotowała pamięć było wspomnienie mgły, gorzkiej niczym łyżka wymieszanego z piołunem popiołu, a potem łaskawa ciemność i nic poza tym. Pustka w głownie, równie zimna i ciemna jak otchłań snu w jakiej pogrążono mózg jeszcze… od…
Tył czaszki zaatakowały pazury niepokoju.

“ K...kim jestem?”

Głowa uniosła się odrobinę. Obleczone bawełnianą podkoszulką i podobnej faktury spodniami ciało wydawało się nieuszkodzone, jedynie z lewego przedramienia wystawała garść plastikowych przewodów, podpiętych do przyczepionych plastrami igieł. Wenflony... to chyba nazywało się wenflon, a może welfron? Zresztą... po cholerę komu nazewnictwo? Liczył się fakt, że rękę podłączono do skomplikowanej aparatury, widocznej przez przezroczystą szybę umieszczoną zaraz obok głowy. Ciężkie, metalowe maszyny przypominające pancerne szafki z mnóstwem diod, pokręteł i wskaźników. Część z nich świeciła się na zielono, w tym ten na wysokości leżącej twarzy. Obok niego znajdował się wyświetlacz ze skaczącą energicznie, szmaragdową linią jakiegoś wykresu.

Pamięć zostaje pobudzona, ciemność spowodowana snem i chemikaliami znika z umysłu. Rodzi się kolejna spójna myśl. Powoli wracają wspomnienia, co prawda przemieszane w chaotycznym kalejdoskopie, lecz jest wśród niech to najważniejsze, warunkujące człowieka jako konkretną jednostkę.

“Imię. Mam na imię…”





 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 19-10-2015 o 10:54.
Zombianna jest offline  
Stary 19-10-2015, 10:53   #2
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację







ABIGAIL

"I widziałem, gdy otworzył Baranek jedną z owych pieczęci, i słyszałem jedno ze czterech zwierząt mówiące, jako głos gromu: Chodź, a patrzaj! I ujrzałem, a oto koń biały, a ten, który na nim siedział, miał łuk, i dano mu koronę, i wyszedł jako zwycięzca, ażeby zwyciężał."
-Ap 6. 1-2


Abigail, tak miała na imię. Zupełnie jak biblijna żona Nabala, późniejsza wybranka Dawida... to kojarzyła. Wyrwane z kontekstu, pojedyncze fakty nijak nie chcące się ułożyć w spójną całość. Daty, imiona i drobne strzępki informacji wirowały w jej głowie, przyprawiając żołądek o niekontrolowane skurcze. Podniosła się do pozycji siedzącej i przewiesiwszy tułów przez rant szklanego kokonu, zwymiotowała na podłogę. Paląca żółć wylewała się z jej ust, wyciskając z oczu łzy. Szarpnęła ramieniem, syknęła między jednym spazmem a drugim, kiedy wenflony wraz z plastrami odczepiły się od skóry, zostawiając po sobie nabrzmiałe, zaczerwienione ślady ukąszeń stalowych igieł. Czuła się paskudnie, jakby poprzedniego dnia przyjęła w siebie zbyt dużą ilość różnej maści alkoholi i na dodatek wymieszała je ze środkami psychoaktywnymi. Wciąż widziała jak przez mglę, obraz dwoił się jej przed oczami, zaś przelewająca się na granicy widoczności bordowa poświata nie pomagała przywrócić się do stanu używalności. Z trudem uniosła głowę, rozglądając się po najbliższej okolicy. Mrucząca cichutko aparatura, dojmujące zimno i sarkofag w którym leżała nie pozostawiały wątpliwości. Zahibernowali ją...ale jak i dlaczego? Przecież jeszcze wczoraj siedziała przy ognisku razem z resztą karawany wędrującej do... kurwa.

Przed oczami stanął jej obraz uśmiechniętego cynicznie, podstarzałego cwaniaka i jego trzech dzieciaków, po kilku sekundach twarze zyskały przydomki oraz krótkie notki zawierające podstawowe dane typu: choleryk, ćpun, kanciarz, zwiadowca. To oni ja tak załatwili? A wybrała ich z polecenia, mieli być sprawdzeni i godni zaufania...o ile coś takiego jak zaufanie funkcjonowało jeszcze w tym popierdolonych czasach. Sprzedali ją, wywieźli gdzieś?

Kolejna fala czerni przetoczyła się po zmaltretowanym mózgu. Kobieta miała wrażenie że umyka jej coś bardzo ważnego - jedno pytanie rodziło kolejne i jeszcze następne, a wszelkie tak potrzebne w tej chwili odpowiedzi czają się gdzieś na samej granicy poznania, tuż na wyciągniecie ręki, gotowe aż je pochwyci, lecz gdy wyciągała w ich kierunku drżące ręce uciekały w mrok, śmiejąc się szyderczo z owych rozpaczliwych prób.

Dopiero uspokoiwszy żołądek wzięła się za sprawdzanie reszty. Żyła, ból z każdą minutą ustępował, tak samo jak sztywność mięśni. Liche ciuchy w jakie ją ubrano średnio chroniły przed zimnem i wszechobecną wilgocią. Doświadczenie medyczne mówiło jej, że powinna wyjść z tej pieprzonej trumny, znaleźć ciepłe żarcie, okryć się kocem. Dodatkowo pobrać coś przeciwbólowego. Prócz pracy aparatury i własnego oddechu nie słyszała innych dźwięków, co było dość niepokojące. Ktoś powinien nadzorować proces wybudzania. Czekać w pogotowiu, zaopatrzony w arsenał płynnego, zamkniętego w ampułkach szczęścia... jednak została sama.

Do otumanionego mózgu dotarł kolejny fakt - coś tu śmierdziało, dosłownie. Słodki, zwietrzały, ale wyraźnie wyczuwalny odór rozkładu, dochodzący gdzieś zza pleców nie wróżył niczego dobrego. Znała go bardzo dobrze, nie raz i nie dziesięć zetknęła się z ludzkim ciałem w stanie rozkładu. Gnijący człowiek wydzielał charakterystyczny swąd, nie do pomylenia z niczym innym.

Powoli obróciła głowę, stając twarzą w twarz z wyszczerzoną, obleczoną resztkami skóry i mięśni czaszką. Znajdowała się tak blisko, że Abigail szarpnęła się z krzykiem do tyłu, obijając plecy o boczną ścianę swojego dotychczasowego więzienia. Na krześle tuz obok, pochylając się do przodu, siedział trup w resztkach lekarskiego kitla. Niegdyś biały materiał pożółkł, zdobiła go też cała masa plam pochodzenia organicznego, kurzu i czegoś czarnego niczym smar. Pozostałe na czubku głowy, pojedyncze pukle długich blond włosów oraz drobna budowa wskazywały na kobietę, do której piersi przyczepiono plakietkę identyfikacyjną.





CZART

"A gdy otworzył wtórą pieczęć, słyszałem wtóre zwierzę mówiące: Chodź, a patrz! I wyszedł drugi koń barwy rdzy; a temu, który na nim siedział, dano, aby odjął pokój z ziemi, a iżby jedni drugich zabijali."
-Ap 6. 3-4


Popełnili błąd, bardzo duży błąd. Nie wiedzieli z kim zadarli, komu weszli w drogę. Na ich miejscu Bennett upewniłby się że przeciwnik wyzionął ducha, a dla pewności wpakował mu jeszcze pół magazynka w tył głowy, ot profilaktycznie. Nie na darmo nazywano go Czart - takie miano do czegoś zobowiązywało. Miał na swoim koncie więcej złych uczynków, niż byłby w stanie zliczyć, lecz czymże była moralność jak nie wymówką słabych?

Dorwali go w tym paskudnym, zaplutym barze w mieścinie nawet nie zasługującej aby wymówić czy zapamiętać jej miano. Podeszli go, zaskoczyli. W przeciągu kilku sekund pozbawili świadomości, ale spierdolili akcję po całości - zostawili przeciwnika przy życiu. Zapamiętał ich twarze, wszystkie po kolei zakazane mordy obwiesi i niedzielnych oprychów. Pierdolonych cwaniaczków nie mających tyle godności by stanąć naprzeciw wroga, zamiast tego atakując od tyłu. Dobra, może przegryzania gardła nie oglądało się codziennie, ale do ciężkiej kurwy - każdy radził sobie tak jak lubił i innych nic do tego. Tamten frajer sam się prosił o nauczkę. Dostał ją, pośmiertnie winien też podziękować za lekcję.

Ale to było wtedy, teraz miał inne problemy. Spokojnie, nigdzie się nie spiesząc rozejrzał się po swoim więzieniu. Trumna, mechaniczne ustrojstwa i walący wilgocią po nosie loszek przypominał miejsce pracy jakiegoś szalonego naukowca ze starych, przedwojennych filmów. Czyżby sprzedano go jako obiekt doświadczalny? Ta myśl nie należała do przyjemnych. Przesunął dłońmi po ciele, lecz prócz kabli wbitych w lewe przedramię nie zauważył żadnych niepokojących znaków, świadczących chociażby o tym, że ktoś podczas okresu nieświadomości wyciął mu nerkę i zhandlował za worek Tornado. Dobre nerki miały wysoką wartość, czasy przecież nie należały do najzdrowszych. Wielu ludzi chorowało, inni z wiekiem popadali na przeróżne dolegliwości, z nadmiarem ołowiu w bebechach na czele.

Mógłby powiedzieć, że puszczono go w skarpetkach, gdyby nie fakt braku ich posiadania. Spodnie i podkoszulka...i tyle, po całym jego bajazolu nie został nawet ślad. Zapewne fanty upłynniono, w myśl zasady “w przyrodzie nic nie ginie, zmienia tylko właściciela”. Gorzej, że jego głowę zmieniono w worek tłuczonego szkła - pamiętał kim był, co robił w przeszłości, ale informacje przemieszano, brakowało też kilku istotnych czynników jak wspomnienia dzieciństwa. Mimo to czuł, że niewiele stracił.

Naraz jego uwagę przykuł grawer, znajdujący się na wewnętrznym spawie kryształowego łóżka. Krótki, wytrawiony zapewne mechanicznie napis głosił, że aparatura nr D32500-C02/2 w której leżał jest własnością ośrodka badawczego Har-Magedon. Nazwa i cyferki kompletnie nic mu nie mówiły, poza tym że ciężko było je wymówić i zapamiętać. Ktoś najwidoczniej lubił komplikować sobie życie.

Rozmyślania przerwał mu krzyk - cienki, piskliwy, wybitnie kobiecy. Powędrował wzrokiem ku uchylonym drzwiom, majaczącym po prawej stronie wśród liszajów odłażącej ze ściany farby. Wisząca na kablu pod sufitem żarówka mrugnęła, by rozjarzyć się ponownie mocnym, złocistym blaskiem, kontrastującym z czernią tuż za progiem.





SANDERU

"A gdy otworzył trzecią pieczęć, słyszałem trzecie zwierzę mówiące: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń wrony, a ten, co na nim siedział, miał szalę w ręce swojej. I słyszałem głos z pośrodku onych czworga zwierząt mówiący: Miarka pszenicy za grosz, a trzy miarki jęczmienia za grosz; a nie szkodź oliwie i winu."
-Ap 6. 5-6



Imiona nie są ważne, stanowią raptem zbędny balast emocjonalny. Niegdyś nadawanie nazwy danemu obiektowi równało się przejęciu nad nim władzy. Tym samym rodzina dając dziecku imię, aby wyposażyć je w pewne cechy, chciała ustalić jego przyszłość lub odwrócić nieprzychylny bieg wydarzeń – imię było wróżbą, błogosławieństwem, życzeniem. Coś, czym nie warto sobie zawracać głowy. Człowiek nie wybiera tego kim jest i gdzie się rodzi, lecz to co z niego wyrośnie - ten aspekt w całej swej okazałości spoczywał już w jego spracowanych dłoniach. Jeśli miało się dość odwagi oraz samozaparcia można było wziąć swój los za fraki, natrzaskać mu po paskudnej mordzie i działać według własnych upodobać, śmiejąc się w nos normom czy konwenansom. Z czasem imię zastępowały przydomki, pseudonimy. Sztuczne twory wykreowane na potrzebę chwili lub sytuacji opisujące konkretną osobę, pozwalając na jej identyfikację wśród niezliczonego korowodu ludzkich twarzy.

Podobnie bzdurne przemyślenia należały do ostatnich rzeczy, jakimi Sanderu zawracałby sobie głowę w podobnej chwili. Coś było nie tak. Kurewsko nie tak. Jak inaczej wytłumaczyć to, że znalazł się w szklanym, zimnym grobie, na dodatek w miejscu którego nie znał? Próbował się skupić, przypomnieć sobie ostatnie godziny względnej normalności i to jakim cudem był gdzie był, lecz prócz potężnego impulsu bólu, przeszywającego całe ciało wzdłuż kręgosłupa nie zdziałał nic. Im mocniej się skupiał, tym ataki migreny stawały się dotkliwsze, mimo wszystko co do jednego miał pewność: ostatnio szwendał sie po Arkansas...czegoś tam szukał, a może kogoś? Coś miał załatwić, z kimś się spotkać… albo nie, kogoś znaleźć! Tak, chyba tak to właśnie leciało. Tylko kogo i dlaczego? Ktoś zlecił mu zadanie, sam wpadł na ten trop, a może najzwyczajniej w świecie dał sie w wplątać w jakąś paskudną kabałę?

Pomieszczenie w którym go zamknięto nie należało do obszernych. Niski, łukowo sklepiony kamienny sufit przywodził na myśl starą piwnicę. Wrażenie potęgował też wyraźnie wyczuwalny zapach stęchlizny i chemiczna woń czegoś, czego nie potrafił nazwać. W mdłym, mrugającym świetle umieszczonej w ścianie żarówki mógł spokojnie dostrzec ukryte pod grubą warstwą kurzu detale otoczenia. Maszynerii nawet nie umiał rozpoznać, co dopiero nazwać. Pierwszy raz widział podobne ustrojstwa, przypominające stalowe skrzynie z żaróweczkami, przewodami. Jeden z nich ciągnął się poprzez bok szklanej skrzyni aż do jego lewego przedramienia. Okolice wkłuć spuchły i poczerwieniały, prócz nich dostrzegł też całą masę starych, zabliźnionych już cięć i szram, przypominających cięcia od noża. Bardzo cienkiego, niezwykle ostrego noża. Ktoś podczas snu nieźle go pochlastał, ale dość dawno skoro wszystko zdążyło się wygoić, a szwy zdjęto. Szybki rzut okiem na najbliższą okolicę potwierdził przypuszczenia tropiciela - zabrano mu wszytko co miał, nie zostawiając nic, prócz wyciągniętych dresów w burym kolorze starego, psiego gówna. Gdzieś po lewo, prawie w rogu pomieszczenia zauważył uchylone drzwi: ciężkie, masywne, bez widocznych zamków i klamki. Gładka, zimna płyta odgradzała jego aktualną enklawę od mroku czającego się tuż za progiem. Już miał się podnieść gdy jego uszu dobiegł należący do kobiety, stłumiony krzyk, dobywający się gdzieś z dalszej części piwnicy. Mimo odległości i wciąż szwankujących zmysłów wyczuł w nim wyraźnie pobrzmiewający strach.





WILLIAM

"A gdy otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: Przyjdź! I widziałem, a oto koń płowy, a tego, który siedział na nim, imię było Śmierć, a Otchłań mu towarzyszyła; i dana im jest moc nad czwartą częścią ziemi, aby zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez zwierzęta ziemskie"
-Ap 6. 7-8



Samo otwarcie oczu nie było dla Lennox’a czynnością przyjemną. Wisząca tuż nad głową żarówka raniła go swoim blaskiem, zmuszając do mrużenia powiek i odwrócenia głowy na bok, byle tylko pozwolić odetchnąć zmysłowi wzroku choć na krótką chwilę. W swoim prawie trzydziestoletnim życiu budził się w najróżniejszych miejscach i stanach, ale pierwszy raz przyszło mu się zmierzyć z czymś takim. Dotąd tylko słyszał o lodówkach dla ludzi, nie do końca wierzył w ich skuteczność… a tu proszę. Zdaje się, że przekonał sie o niej na własnej skórze. Pamiętał jedną czy dwie rozmowy na ten temat, choć twarze rozmówców jawiły mu się jako zamazane plamy. Wyraźnie zaś przypominał sobie pożółkłe plany leżące na składanym stoliku jednego z transporterów Wędrownego Miasta...ale to były cholerne kartki i puste gadki na zasadzie “co by było gdyby”.

Nie miał pojęcia jak się tu znalazł i dlaczego. Dałby uciąć sobie rękę, że dopiero co zbierał się do snu w niewielkim gospodarstwie podstarzałego pastora i jego pomocy domowej w Dayton - niewielkiej mieścinie na terenie dawnego stanie Arkansas. Miejscowi widzieli ponoć maszyny kręcące się wokół rozszabrowanej, opuszczonej bazy wojskowej. Postanowił to sprawdzić, pomóc im. Tym przecież zajmował się przez całe życie - tropił i likwidował twory Molocha, próbując uwolnić świat od ich mechanicznego piętna.

Nie powinien ufać nikomu obcemu, szczególnie osobom z pozoru dobrotliwym i altruistycznym jak ten przeklęty księżulo. Zazwyczaj pod otoczką prawości kryło się zgniłe, pokręcone wnętrze chodzącego skurwysyna - nie zawsze co prawda, ale łowca zdążył poznać się na ludziach i nieludziach. Z jednymi i drugimi los splątał jego ścieżkę.

Musieli go podejść gdy spał, innego wytłumaczenia nie znajdował, zresztą czy to teraz ważne? Znalazł się na obcym, potencjalnie niebezpiecznym terenie bez broni ani żadnych logicznych zasobów. Zostawiono mu pamiątki powbijane w lewą rękę i nic poza tym… frustrujące.

Zbadał pobieżnie swój stan fizyczny i nie znalazłszy żadnych odstępstw od normy, prócz nowych blizn na przedramieniu, zabrał się za obolała głowę. Wciąż odczuwał senność i rozkojarzenie, ruchy miał mało skoordynowane, lecz z każdą upływającą minutą wracał do sprawności sprzed…

Słysząc kobiecy lament, zamarł w bezruchu, gotowy do odparcia ewentualnego ataku. ten jednak nei nastąpił. Znów zapanowała cisza i spokój, mącone raptem przez dźwięki wydobywające się z porozstawianej na kamiennej podłodze aparatury. Wytężył słuch i skrzywił się mimowolnie. Znał ten rodzaj krzyku - tak krzyczał ktoś przerażony, kto zetknął sie z czymś dla siebie niewygodnym i zaskakującym, możliwe że niebezpiecznym.

Niewielkie pomieszczenie nie zawierało broni. W razie kłopotów może na upartego mógłby osłonić się stojącym w kacie składanym, metalowym krzesłem, lub rozbić wieko szklanego wiezienia i jeden z ostrych okruchów przerobić na nóż...jednak podobnego zabiegu nie dało się zrobić po cichu. To co czaiło się w mroku za uchylonymi drzwiami pozostawało w tej chwili tajemnicą.
Do czasu...



 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 19-10-2015 o 11:21.
Zombianna jest offline  
Stary 20-10-2015, 11:10   #3
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację


WILLIAM

"I został strącony wielki Smok, Wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan,
zwodzący całą zamieszkałą ziemię, został strącony na ziemię, a z nim strąceni zostali jego aniołowie."


Ap 12, 9

William rozglądał się po pomieszczeniu rozświetlonym migotającym światłem żarówki. Z oczu popłynęły łzy, jednak po krótkiej chwili nieprzyjemne kłucie ustało i mógł przyjrzeć się dokładniej pomieszczeniu. Gdzieś, kiedyś widział albo słyszał o czymś podobnym, wydawało mu się, że może nawet rozpoznawał część urządzeń, ale każde wspomnienie było czymś bolesnym.

Spróbował zająć mózg czymś bieżącym, obejrzał ciało i najbliższe otoczenie. Wyrwał sycząc z bólu wbite w przedramię igły, przyjrzał się nowym bliznom na swoim ciele. Przejechał po nich dłonią, cięcie wyglądało na chirurgiczne, szwy były równe i już całkowicie zagojone. Pomasował palcami to miejsce, jakby chcąc wyczuć czy nie ma tam jakichś podejrzanych zgrubień czy czegoś odbiegającego od normy. Był zabójcą maszyn, a Bestia miała wiele sposobów na zwalczania ludzkości. Słyszał i widział na własne oczy ludzi przerobionych przez Stalowego Potwora na cyborgi, morderczo szybkie i wytrzymałe narzędzia do eksterminacji. Paskudna blizna na policzku, była pamiątką po takim właśnie wynaturzeniu.

Po oględzinach zerwał się z łoża i omiótł pokój w poszukiwaniu czegokolwiek. “Zasoby” - to słowo powtarzano mu jak mantrę na różnego rodzaju treningach. Nie znalazł jednak nic przydatnego, ale od czego miał rozum. Stojące w rogu krzesło mogło posłużyć jako broń, podobnie kawałek rozbitego szkła. Prócz tego nie znalazł nic… dalsze poszukiwania przerwał krzyk. Gdzieś z innego pomieszczenia, kobiecy. Wlewający się przez uchylone drzwi do pomieszczenia mrok, wyglądał dziwnie znajomo, nie kojarzył mu się z czymś złym. Tam gdzie się urodził, ciemność towarzyszyła mu wszędzie. Podziemia Seattle nie były najłatwiejszym miejscem do życia… ale potrafiły zahartować, może nawet bardziej niż spieczona Słońcem Hegemonia, czy wykuty w ogniu walki z Bestią Posterunek.

Ostrożnie zbliżył się do drzwi, wyglądając na zewnątrz. Jego oczy zaskakująco łatwo adaptowały się do mroku, po kilku sekundach widział już na tyle, że ostrożnie uchylił drzwi i zanurzył się w półmroku. Z gołymi rękami, bez broni… ale nadal niebezpieczny.

Świat poza celą powitał go duszną ciemnością, osiadającą lepką warstwą na wszystkim dookoła. Pod stopami wyczuwał zimne, mokre i gładkie podłoże, coś na podobieństwo polerowanego marmuru lub zawilgoconych płytek PCV. Brak butów zaczynał być irytujący, lecz na poziomie jaki jeszcze dało się znieść z godnością, w końcu przywykł do gorszych warunków. Tu przynajmniej miał ciepło, oddech nie zmieniał się w obłoczki pary i nie wbijał w płuca drobnych igiełek czystego szronu. Następstwa hibernacyjnego snu powoli, acz sukcesywnie ustępowały miejsca długo wyczekiwanej, standardowej formie. Już nie trząsł się, kończyny przestał obciążać niewidzialny ołów, a pobudzona ruchem krew krążyła w żyłach, przeganiając resztki sztucznego chłodu.

Znalazł się w korytarzu, tak przynajmniej mógł wnioskować po majaczących po lewej stronie smugach światła, identycznych jak ta wydobywająca się zza jego pleców. Po prawej miał tylko ciemność. Wyciągnął w jej kierunku rękę, a palce napotkały ścianę, równie śliską i nieprzyjemnie zimną w dotyku jak podłoże po którym stąpał.

Ruszył cicho i ostrożnie, co raczej nie było trudne, zważywszy na brak obuwia i przeszkód pod nogami. Starał się zlokalizować jakieś drzwi, albo wejścia do innych pomieszczeń, cały czas nasłuchując czy krzyki się powtórzą. Czuł strach, autentyczny strach, miał przed sobą nieznane, nie potrafił sobie tego wytłumaczyć czy z tą sytuacją walczyć, puste ręce i rozum, tylko tyle mu zostało. “ Powinno wystarczyć, weź się w garść” - opieprzył sam siebie.

Oczy przyzwyczajały się do nowych warunków, z każdą milisekundą wyłapując coraz więcej detali. Rozmyte, trójkątne smugi blasku, przecinające korytarz na podobieństwo parodii kamuflażu, pochodziły od wejść podobnych do tego, jakie Lennox minął dosłownie chwilę temu. Zaczynały się wąskim szpicem tuż przy drzwiach i kończyły szerszą linią, wchodząc prostopadle na ściany. Dzięki nim mógł na oko określić szerokość przejścia: wychodziło trzy-cztery metry, tak przynajmniej sądził. Zamrugał aby pozbyć się resztek denerwującej mgiełki z pola widzenia i raz jeszcze powiódł wzrokiem po terenie przed sobą. Dwa wąskie kliny z lewej, dwa z prawej strony korytarza, jasno wskazywały dwie dodatkowe pary przejść Z tym co zostawił za plecami wychodziło pięć furtek, lecz cały ten fragment stanowił niewielki wycinek ciemności. To, co zalęgło się w dalszych fragmentach wciąż pozostawało niezbadane.

Ostrożnie zbliżył się do najbliższej szczeliny w ścianie. Przystanął przed nią i zastanowił się chwilę, wyglądały identycznie jak wejścia do jego prywatnego więzienia, czy też komory kriogenicznej. Jeśli tak, to coś lub ktoś mogło tam być. Reszta korytarza tonęła w mroku, a on nie chciał zostawiać za plecami niesprawdzonych pomieszczeń. Stanął z boku wejścia, plecami do ściany i lewą ręką odepchnął odemknięte odrzwia.

Komora wyglądała identycznie jak tak, w jakiej miał nieszczęście się przebudzić. Ta sama maszyneria, łóżko o szklanych ściankach i suficie. Nawet żarówka pod sufitem dyndała mniej więcej w podobnym miejscu co “u niego”, lecz na tym kończyły się podobieństwa. Tutaj na obdrapanym krześle, oparty o kryształowo przezroczystą burtę siedział nadgniły truposz, odziany w gustowny choć poznaczony plamami brudu i czasu kitel. Szczerząca się szyderczo czaszka przechylała się zawadiacko w bok, jakby jej właściciel spoglądał z uprzejma uwagą na metalowe, świecące dziesiątką diod, komputerowe szafki. Nie zwłoki jednak przykuły uwagę William’a, lecz trzęsąca się kobieca figurka, klęcząca przy jednym z bloków skomplikowanej aparatury. Ze swojej perspektywy widział długie, spływające po jej plecach blond włosy, fragment podkoszulki oraz spodni, identycznych jak w jego przypadku.
Obca zdawała się nie rejestrować jego obecności, pogrążona w swoich nieco chaotycznych i wyraźnie pospiesznych poszukiwaniach. Przewalała stertę drobnych przedmiotów, wśród nich łowca dostrzegł skalpel, strzykawkę z mętno-białą cieczą, kawałek przewodu i ułożone w karnym rządku igły - takie same jak te które wyciągnął ze swojego ramienia jeszcze we własnej trumnie. W nozdrza uderzył go zapach wymiocin, wymieszany z nikłą wonią rozkładającego się ludzkiego mięsa.

Wszedł ostrożnie do środka niezauważony, choć odór rozkładu uderzył go w nozdrza. Rozejrzał się raz jeszcze, czy to jedyna osoba w pomieszczeniu i zrobił kilka kroków do kręgu światła dawanego przez żarówkę. Kobieta w ogóle go nie zauważyła, starał się zbliżać tak, żeby nie zauważyła jego cienia. Kiedy był już wystarczająco blisko, szybko przykucnął i jedną ręką złapał ją w pasie, a drugą zacisnął jej usta, jednocześnie tak ustawiając tułów, żeby przypadkiem niczym go nie dźgnęła. Wyszeptał jej wprost do ucha: - Nie krzycz, rozumiesz? Nie chcę Cię skrzywdzić, ale jak zaczniesz krzyczeć mogę to zrobić. Kiwnij głową jeśli rozumiesz.

 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 20-10-2015, 15:44   #4
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację

Sanderu podrapał się po grubej, sztywnej szczecinie otulającej jego szczękę i zerkał ukradkiem, gdzie też się znalazł. Pewnie jakiś popierdolony burdel dla nekrofilów albo zakład pogrzebowy dla nowobogackich, patrząc na szklaną ”trumnę” o wymiarach jard razy jard razy dwa jardy razy chuj.
Ci drudzy często zdarzali się być pojebami, na przykład mieli takie ukryte kapliczki, w których się onanizowali albo prywatne, tajne kurwidołki, w których mieli koks, lasery i dziwki. On akurat nie srał pieniędzmi i niczego nie miał pod dostatkiem, więc dwie pierwsze opcje odpadały.
Więc pewnie został porwany, sądząc po podejrzanych zaburzeniach pamięci i ciekawym wystroju pomieszczenia. Boki i sufit zdawały się być zrobione ze szkła, a dno tego jakże luksusowego łóżka było zrobione z jakiegoś białego, dość miękkiego tworzywa sztucznego, które zapadało się za dotknięciem palca i sprężynowało się, gdy nacisk zanikał. Nad jego głową, trochę na prawo, pod sufitem dyndała sobie spora żarówka, która dawała sporo żółtawego światła - zarówno do pokoju, jak i na ogląd sytuacji.
Super. Brakowało tylko tabunu dziwek, co by grzecznie stanęły w kolejce, by mu obciągać. No i Tornada, żeby można było robić zadymę.
Sanderowi nie było do śmiechu. Dał się złapać w jakąś pułapkę jak skończony frajer.
Choć bacząc na to, że w powietrzu zapachniało stęchlizną, było czymś, co dało tropicielowi do myślenia. Tak jakby do tego pomieszczenia nikt od dawna nie zaglądał, a tym bardziej nie wietrzył - tak, że czuć było wszechobecną wilgoć materiałów organicznych - drewna i tkanin.
Nawet z mordy waliło mu chemikaliami, kto wie, może jakimi konserwantami. Jego skóra również nasiąkła zapachem odczynników chemicznych. Ciekawe, jak długo leżał w tym ustrojstwie… z tym ustrojstwem, które wystawało mu z ręki. Nie myśląc wiele, Sanderu zaczął wyciągać tę przeklętą aparaturę z ciała. Trochę bolało, trochę szczypało. Ździebko krwawiło, ale to raptem dwie, trzy pojedyncze krople które szybko krzepną. Mięśnie dłoni przez krótką chwilę wykonywały serię nieskoordynowanych skurczów - ale mimo to udało się bez większych problemów. Wystarczyło zamiast szarpać, odkleić najpierw plaster. Igły wychodziły dość łatwo, ale były długie i grube. Plastik u ich szczytu miał zieloną barwę, rurki wydały się puste. Cokolwiek nimi wtłoczono w jego ciało, cała procedura skończyła się przed jego pobudką. Sanderu nie odrzucił igieł, lecz postanowił je zachować; kto wie, kiedy i na co się przydadzą. Poza tym miał buro-szarą, bawełniana podkoszulkę z długim rękawem i takiego samego koloru i faktury spodnie. Ba, nawet skarpetki się znalazły na jego stopach. Gorzej z butami. Tych w trumnie nie ma.
Dobrze, że raczyli mu łaskawie zostawić resztę odzieży.

Wkrótce usłyszał krzyk przerażonej kobiety. Dochodził on zza drzwi, z korytarza. Głos jest zniekształcony przez odległość i pogłos z jakim odbijał się od ścian, ale na jego ucho krzycząca osoba nie znajdowała się dalej niż 60-70metrów od miejsca jego aktualnego pobytu.
Jednakże Sanderu nie należał do dżentelmenów ani rycerzy, toteż zamiast lecieć na ratunek damie w opałach jak ostatni kretyn, przesunął ostrożnie pokrywę trumny, sam z niej wylazł, a następnie przysunął ją na stare miejsce. Po drodze Sanderu zobaczył swój ryj w odbiciu. Jego zarostowi przydałaby się brzytwa, a ciemnym włosom fryzjer. Tyle że pierwsze wolał zostawić na kurwiszony, a druga potrzeba została przysłonięta inszą sytuacją i inszymi potrzebami.
Krzyk był sygnałem, że mężczyzna nie jest sam w tym przybytku; poza nią w pobliżu mogli znajdować się oprawcy, a on sam nie miał nic, by się obronić - ewentualnie poza igłami zakażonymi jego tkankami i substancjami chemicznymi. Sanderu nie tracił czas na podziwianie swej parszywej, poobijanej gęby, tylko zaczął eksplorować pomieszczenie. Nadzieja, matka głupich i desperatów, prowadziła teraz niczym pasterz jego mało sprawiedliwą dupę w dolinie ciemności.
Starzy ludzie czasem powtarzali do urzygu powiedzenie że każda matka kocha swoje dzieci. Wiedział ze to gówno prawda - pusty, wyświechtany jak godność handlarza prochami frazes. Mimo to brzmiało dobrze, chwytało za serce i powodowało szybsze drgania w okolicach okrężnicy. Niby każdy żywy człowiek miał czasem ochotę znaleźć sie w towarzystwie kogoś, kto zamiast kulką w łeb, powita go ciepłym słowem i michą z nieuciekajacym na drzewo żarciem. Tym razem jednak popierdywanie zramolałych dziadów znalazło odzwierciedlenie w rzeczywstości. Co prawda pistoletu, granatów i Armi Zbawienia nie znalazł, jednak rozejrzawszy się po komorze, tropiciel dostrzedł że jedna z metalowych, mrugających diodami jak pojebana szafek ma na boku zawiasy. Wystarczyło chwilę pogmerać z drugiej strony i przód bezszelestnie odskoczył, ujawniając jego zapuchniętym oczom swoje zakurzone wnętrze, pełne okablowania podobnego do tego jakim połączono go z całym tym syfem. Wśród gładkich zwojów plastikowych rurek wygrzebał małe, okręcone folią zawiniątko w którym znajdowały się nożyczki, igła z nitką i pakiet opatrunkowy, pewnie kiedyś nawet jałowy. Wywaliwszy całość na podłogę dokopał się też do półlitrowej butelczyny z ciemnego szkła, opatrzonej niewiele mu mówiącą etykietką z napisem C2H5OH. Po odkręceniu korka śmierdziało i wyglądało jak wóda, ale chuj raczył wiedzieć czy po niej nie oślepnie, albo nie wysra własnych bebechów. Znalazł też wkopany pod aparaturę tekturowy notatnik z przypiętą do niego, nieczytelną już kartką. Dał radę odszyfrować raptem pojedyncze słowa oraz zwroty, ale te ni jak nie chciały się złożyć w logiczną całość. “Analiza genomu”, “obiekt”, “faza druga”, “kara”, “infekcja”, “testowy”, “nosiciel”, “dobór”, “gniew”, “helisa”, “zbawienie” - co za zjeb to pisał?
Skwitował milczeniem to całe pierdolenie o Szopenie i po dokładnym skonfiskowaniu apteczki wraz z podejrzanym specyfikiem, Sanderu zabrał notatnik, żeby zapoznać się lepiej z jego zawartością. Zanim jednak zacząłby zapoznawać się z kolejną dawką naukowego bełkotu, zamierzał wyeksplorować pomieszczenie [nawet do przysłowiowego usrania] - może znajdzie tu jakąkolwiek poszlakę, która by przybliżyła mu, co się tu wydarzyło.
Niewiele więcej jednak nie znalazł, nie licząc kłębów brudu i kurzowych kłaczków, zabunkrowanych w kącie oraz popierdalającego beztrosko po ścianie karalucha. Ktokolwiek go tu zamknął nie liczył się najwyraźniej z jego wygodą po przebudzeniu. Nawet żadnej dziwki w okolicy nie uświadczył, choć może ta drąca wcześniej japę nieznajoma na coś konkretnego się przyda...o ile jeszcze żyła. Cisza która zapadła po jej ostatnim, rozpaczliwym wołaniu nie nastrajała optymistycznie, ale to przecież nie należało do problemów Sanderu. On miał swoje własne, prywatne i osobiste przeszkody do pokonania, jak choćby ciemność za drzwiami. Bezużyteczny notes wyjebał w kąt, zabrał rzeczy, które by się przydały i wyszedł z pomieszczenia.

Przykleiwszy się do framugi wyjrzał ostrożnie na zewnątrz, zachowując czujność. W świetle sączącym się z dyndającej beztrosko pod sufitem żarówki dostrzegł raptem niewielki wycinek podłogi przed sobą, lecz obcy teren miał własne źródła światła pochodzące od dwóch uchylonych przejść na przeciwległej ścianie. Po swojej stronie widział wąski, pojedynczy snop blasku przecinający korytarz (bo to wyglądało jak w mordę strzelił na wąski korytarz) gdzieś po prawo. Lewą część zasłaniało skrzydło wrót. Coś ostrego by się przydało, na przykład nóż. Brakowało mu starego, dobrego pistola. Musiał się zadowolić ostrymi nożycami.
Sanders zrezygnował ze szwendania się naprzód - to stamtąd rozległ się krzyk, który wcześniej go dobiegł. Miał do wyboru drzwi po obu stronach i tajemniczą chujozę czającą się w mroku. Stwierdził, że zbada najbliższe wejście, z przygotowaniem się na jakąś kolejną, jebaną kinder-niespodziankę.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 20-10-2015, 20:06   #5
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację

CZART

“Jeśli się udasz na wojnę przeciw twemu wrogowi, a zauważysz, że koni, rydwanów i ludzi tam jest więcej niż u ciebie, nie lękaj się ich, gdyż z tobą jest Pan, Bóg twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej.”
- Pwt. 20.1


Jednej rzeczy nienawidził Czart ponad wszystko, w jednej sytuacji znaleźć by się nie zechciał, choćby mu zaoferowali za to tuzin skrzynek z tornadem i dwie zgrzewki przedwojennego piwa. Nigdy, ale to kurwa nigdy, nie chciał znaleźć się w sytuacji bez wyjścia, nie cierpiał, gdy sprawy szły nie po jego myśli. Wkurwiony Bennett udowadniał, że przydomku nie wygrał, grając na automatach w Vegas. Na przydomek, jak przed wojną na worek pieniędzy, trzeba było zapracować, i to nie robiąc laski jakimś skurwysynom. On na słowo, jakie pod nosem wyszeptywali pod jego adresem widzący go, zapracował sobie w bardzo nieprzyjemny i skuteczny sposób. Miał mordę od ucha do ucha, metaforycznie, a fizycznie potrafił taką wykroić. Potrafił też wyjąć wciąż żyjącemu facetowi flaki z brzucha, parujące jak wysmażone na wolnym ogniu, splecione w grube sploty węże. Alfie Bennett nie był psycholem. Nie uważał się za psychola. Lubił sobie pożartować, popić z kumplami. Lubił kobiety, był szarmancki i potrafił być uroczy. Ale był chory. A kiedy przychodziła choroba, nie potrzebował koni, rydwanów, ani nawet gnata. Wtedy po prostu zabijał. Może jednak był psycholem. Wielu by go tak nazwało. W sumie całkiem słusznie.

Przejechał zdrętwiałymi palcami po piersi. Bawełniana koszula zmarszczyła się pod naciskiem ręki, mnąc się na piersi mężczyzny. Złapał się za uda i zmiął w zaciśniętej pięści materiał spodenek, które mogłyby przed wojną być elementem szpitalnej piżamy. Poczuł pod palcami naprężone z nerwów mięśnie. Bennett był niski, ledwo powyżej metra siedemdziesięciu, ale dobrze zbudowany. Nie zwalisty, ale silny i wysportowany. Tryb życia tego od niego wymagał. Wciągnął w nozdrza powietrze, najpierw ostrożnie, a potem więcej, łapczywie. Powietrze waliło przychodnią, jeśli takie można było znaleźć w dzisiejszych Zasranych Stanach. Czuł jakimiś chemikaliami i środkami odkażającymi. Coś obróciło mu się w brzuchu na drugą stronę. Chyba był głodny. Zrobił krok i nieomal się nie wywrócił. Zaklął, upadając na szklaną trumnę, z której wylazł. Nogi jakby nie reagowały na polecenia jego mózgu. Miał jedną wielką sieczkę we łbie.

Poczuł, że w coś się zaplątał i odwrócił się gwałtownie. Rzut oka za siebie, jeden, drugi. Kątem oka zerknął na swoje przedramię. Zakręciło mu się w głowie, gdy poczuł igiełki, lepiące się do skóry plastry, kable które marnym, rozpaczliwym gestem próbowały utrzymać go w miejscu. Skurwysyństwo! Nie bacząc na konsekwencje, zaczął zrywać wenflony. Kaniule dożylne obwodowe. Kurestwo.

Nie miał przy sobie nic. Zastanowił się, czym jest miejsce w którym się znalazł. jak się tu znalazł? Ciężko, powstrzymując się przed bezwładnym upadkiem, usiadł na ziemi. Oparł się o tubę. Poczuł, że drobniutkie jak brokat kropelki krwi, pozostałość po igłach, osadziły mu się na przedramieniu i teraz, przemienione w cieniutkie jak nici strużki, spływają ku nadgarstkom. Przesunął po nich dłońmi, wstrzymując ich nurt i zmieniając rękę poniżej łokcia w czerwone pole. Pociągnął nosem. Zapach chemikaliów nie pozwalał mu dojść do siebie. Pułkownik. Skurwysyn. Ale dlaczego, sprzedał go komuś? Atteberry przecież zabiłby go na miejscu, bo najpierw Czart przekonał go do siebie, a potem porwał jego córkę dla Bösenberga. Może ten cwel, który go obezwładnił nie był od Pułkownika. Kręciło mu się w głowie. Co to za popierdolone miejsce. Jakieś laboratorium? Kostnica? Burdel dla fanów sztywniaków?

Słaniając się na nogach, wstał z ziemi. Kobiecy krzyk przerwał mu rozmyślania i Czart, tak jak przed chwilą był niemal nieprzytomny, jakby lunatykujący, zerwał się i na równo nogi i zaczął zerkać na wszystkie strony jak rozdrażniony kundel. Upadł, jakby przytloczyło go nagły wysiłek. Zniósł to wszystko gorzej niż możnaby się spodziewać. Kątem oka dojrzał wygrawerowany napis. Przeleciał wzrokiem po cyferkach, dobrych dla przedwojennych matematyków i zerknął na słowa. Har-Magedon. Umoczył palec w krwi ze swojego przedramienia i powoli wypisał sobie napis na przodzie koszulki. Całą siłą woli, jaką był w stanie z siebie wykrzesać, skupił się na zapamiętaniu tej nazwy.

Krzyk. Tak, ktoś krzyczał. Spojrzał w kierunku czarnej otchłani, jaka wykwitłami za uchylonymi drzwiami. Kobieta. Pamiętał tych dwóch pojebów z Salt Lake City. Te dziewczynę. Strach w jej oczach. Strach w oczach świadków. Strach w oczach tego, któremu wbił gałki oczne głęboko w mózg. Tego, którego zagryzł. Złapał go Boston. To było najgorsze. Nie panował nad sobą. Jeśli złapie go tutaj, będzie jak zwierze. Nie pozwoli na to. Zrobił krok w przód i z całej siły przypierdolił z kopa z ścianę. Miał w dupie, czy ktoś go usłyszy. Jeśli nie chce stracić przytomności, musi być wkurwiony.

Ostrożnym, godnym drapieżnika krokiem ruszył w kierunku drzwi. Nie ważne, co go za nimi czeka. Wszystko można zabić i zeżreć.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 23-10-2015, 13:01   #6
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację

ABIGAIL


Powiedzenie że karma to wredna suka i zawsze wraca do człowieka nigdy nie miało dla Abigail tyle sensu co w tej chwili. Po pierwszych minutach poświęconych na bezsensowne miotanie, strach i niezrozumienie, powoli zaczęła brać się w garść. Szarpaniną i krzykiem niewiele zdziała, tym bardziej nie dowie się gdzie jest, kto zafundował jej tą pieprzoną amnezję i w jakim celu. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Ilekroć próbowała się skupić na połączeniu ze sobą strzępków wspomnień dostawała ostrego ataku migreny, przyprawiającego o kolejne zawroty głowy i nudności. Bolało ją wszystko, zaczynając od oczu na mięśniach i skórze kończąc. Wszystko. Nigdy nie przypuszczała że nawet pozbawione połączeń nerwowych cebulki włosów mogą dawać o sobie znać w tak nieprzyjemny sposób. Dokładając do tego smród padliny, torsje i szczerzącego szyderczo klawiaturę zębów, siedzącego tuż obok trupa, dostawało się pełen obraz totalnej beznadziei.
- Sz-szlag - wyszczękała zębami podnosząc lewe przedramię na wysokość oczu i dorzuciła - Kurwa!

Ładnie ją pochlastali, tak profesjonalnie. Cokolwiek jej robiono, uczyniono to ręką chirurga lub kogoś przynajmniej po porządnym przeszkoleniu medycznym. Kolejny element układanki wskoczył na swoje miejsce. Kobieta w panice podwinęła podkoszulkę i sprawdziła dokładnie skórę na brzuchu i torsie.
-Jezu…- wyjęczała a pod powiekami zapiekły łzy. Nigdy nie była religijna, ale widząc szeroką, zaczerwienioną bliznę ciągnącą się od biodra do biodra naraz przypomniała sobie klepane w dzieciństwie zabobonne wierszyki. Co jej wycięli, macicę? Do nerki mogli się dobrać z boku - prościej, szybciej i wygodniej. Znała się na tym doskonale, sama wyszukiwała ludzi i pozbawiała ich co ważniejszych organów żeby potem je sprzedawać. A teraz ktoś jej za to odpłacił. Lista wrogów była długa i rozbudowana. Ci którzy przeżyli jej zabiegi, rodziny i przyjaciele tych którzy zeszli kobiecie na stole. Na czuja i macanego nie szło dojść czy pierwsza diagnoza jest poprawna, potrzebowała odpowiedniego sprzętu. Może skoro dziwaczną salę wyposażono w lodówkę i całą resztę szpeju do podtrzymywania człowieka w fazie hibernacji, gdzieś dalej natknie się na coś dla siebie.

Towarzysz jej niedoli należał do tych milczących i nieśmiałych. Nic dziwnego - martwi nie mówiły, nie wprost. Przekazywali informacje w inny sposób, wystarczyło tylko poświęcić im odrobinę uwagi. Pokonując obrzydzenie i ból głowy, Abigail raz jeszcze rzuciła na niego okiem. Wąska żuchwa, żeby zachowane w dobrym stanie, drobny kościec i resztki długich jasnych włosów - młoda kobieta. Jak i dlaczego zginęła było na razie nieistotne. Ważniejsze co zostawiła po sobie. Żywa blondynka potrzebowała czegoś do obrony i jakichkolwiek informacji na temat tego miejsca.

Na pierwszy ogień poszła plakietka. Odpięła ją ostrożnie od pobrudzonego lekarskiego kitla, wytarła z kurzu i brudu. Kawałek laminowanego plastiku zrobił się biały a odwrócony zadrukowaną stroną ku górze ujawnił swoją treść - ”A.Ryan”. Ryan…
-C-co do… - sapnęła w niedowierzaniu, wgapiając się w nazwisko. Swoje nazwisko. Pierwsza litera imienia też się zgadzała a nie przypominała sobie żeby ktoś z jej rodziny mógł się tak identyfikować -To jakieś jaja…

Przyszło jej na myśl, że została częścią pokręconego eksperymentu, mającego na celu badanie ludzkich zachowań i odruchów w stanie silnego uniesienia. Jeżeli w pokoju ukryto kamerę i patrzono teraz na nią, zapisując wszelkie ruchy...aż się wzdrygnęła na podobny scenariusz.

Trzeba było się stąd wydostać, ale z gołymi rękami daleko nie zajdzie. Przepełniona determinacją wytoczyła się z sarkofagu na podłogę i syknęła kiedy bose stopy zetknęły się z obrzydliwie zimnymi kafelkami. Obeszła szklane ustrojstwo, przetrzepała kieszenie trupio-lekarskiego uniformu. Plakietkę ukryła w kieszeni własnych spodni, resztę fantów ułożyła na podłodze i klęcząc zaczęła je segregować. Najbardziej ucieszyła się na widok leków przeciwbólowych. Od razu wpakowała do ust dwie tabletki i z trudem, ale przełknęła je na sucho. Burdel w jaki zmieniono jej głowę nie pomagał się skupić.

Szlag by to trafił! Nic do siebie nie pasowało, kompletnie nic! Te nędzne szczątki które udało się Agibail sobie przypomnieć w niczym nie pomagały. Na dodatek obskurna sala w której nie wiadomo od jak dawna ją składowano, nie poprawiał coraz paskudniejszego nastroju. Klęcząca na podłodze kobieta przekładała nerwowymi ruchami te kilka drobiazgów jakie udało się jej znaleźć. Leki, sprzęt medyczny...z pozoru śmieci, ale w kryzysowych sytuacjach nie wolno było narzekać tylko korzystać z tego co miało się pod ręką.

Planowanie i oglądanie sprzętu przerwało jej brutalne szarpnięcie. Ktoś bezceremonialnie unieruchomił ją i zatkał usta. Zaraz tuż przy uchu usłyszała ochrypły głos. Wydawał się...znajomy, jakby Ryan już kiedyś go słyszała.
- Nie krzycz, rozumiesz? Nie chcę Cię skrzywdzić, ale jak zaczniesz krzyczeć mogę to zrobić. Kiwnij głową jeśli rozumiesz.

Kiwnęła więc głową, niezdolna poruszyć żadnym innym mięśniem. Czy ktoś kto ją tu zamknął wrócił żeby dokończyć robotę? Bała się tego, bo mimo beznadziejnej sytuacji, luk w pamięci i obcego terenu bardzo nie chciała umierać.

William poluzował minimalnie chwyt na twarzy nieznajomej kobiety:
- Podnieś obie ręce, tak żebym je widział - głos miał spokojny, ale zimny.

Blondynka wykonała polecenie, wbijając wzrok w ścianę przed sobą.
- Ja nic nie wiem, nic nie mam. Proszę...nie musisz mnie krzywdzić. Nie jestem dla ciebie żadnym zagrożeniem - wyszeptała nerwowo wyrzucając z siebie kolejne słowa.

- Puszczę Cię, tylko nie rób głupot. Ja też przed chwila wyszedłem z takiego sarkofagu, wygląda, że siedzimy w tym gównie razem - poluzował chwyty i wypuścił ja, jednoczenie dając krok do tylu. Gdyby chciała go zaatakować, byłby poza zasięgiem jej rak. Sam uniósł lewe przedramię, gotów zablokować potencjalny cios.

Kobieta prychnęła z wyraźnie wyczuwalną złością, potrząsnęła głową i wolno obróciła się w stronę nieznajomego
- Nie mogłeś tak od razu tyl…- głos uwiązł jej w gardle kiedy zobaczyła jego twarz. Nie...to się nie trzymało kupy, to musiał być kolejny majak. Schodziły z niej resztki chemicznych środków usypiających i chuj wiedział czego jeszcze. Odwaliło jej, mózg doznał uszkodzeń podczas fazy wybudzania z krio-snu. Albo zwyczajnie jej odbiło. Znała go, doskonale kojarzyła gębę stojącego naprzeciwko faceta, wychudzoną i z nowymi szramami, ale jednak tą samą którą widywała niejednokrotnie.Nabrała gwałtownie powietrza, otworzyła szerzej oczy i wydukała - W-will?

Znał ten głos, jak przez mgłę kojarzył tembr i barwę wymowy, twarz okolona burzą blond włosów. To wszystko składało się na obraz postaci, która kiedyś znał. Z Otchłani pamięci i wspomnień, przy niemałym dodatku bólu głowy, przypomniał sobie imię:
- Abigali? - jego twarz musiała być chodzącą emanacją zdziwienia i szoku.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 25-10-2015, 09:32   #7
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację





“I usłyszałem donośny głos mówiący w niebie: «Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca, bo oskarżyciel braci naszych został strącony, ten, co dniem i nocą oskarża ich przed Bogiem naszym. A oni zwyciężyli dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa i nie umiłowali dusz swych - aż do śmierci. Dlatego radujcie się, niebiosa i ich mieszkańcy! Biada ziemi i biada morzu - bo zstąpił do was diabeł, pałając wielkim gniewem, świadom, że mało ma czasu».”
-Ap 12. 10-12







CZART


Ból. Ból był jego przyjacielem. Pomagał opanować czerwone szaleństwo, przejmujące od czasu do czasu kontrolę zarówno nad ciałem, jak i umysłem. Amok, szał, obłęd, biała gorączka, Boston - stan ten dało się określić na wiele sposób, lecz żaden z nich nie oddawał w pełni prawdziwej istoty problemu. Ktoś, kto kiedyś próbował opisać ową przypadłość mógł wsadzić sobie głęboko w dupę własne przemyślenia i dopchać je trzonkiem łopaty. Nikt, kim nigdy nie zawładnęła obłąkańcza złość, nie miał prawa się wypowiadać w tej kwestii. Z zaciętą miną, gotowy roznieść na strzępy wszystko co tylko wejdzie mu w drogę, Czart zbliżył się do wyjścia z komory, zostawiając za sobą szumiącą cicho aparaturę, oraz sączącą jadowity chłód kryształową trumną.

- Żywcem go, do ciężkiej kurwy, żywcem! - naraz jazgoczący wrzask przeorał mózg pazurami. Do upiornej skargi dołączyły kolejne, zmieniając się w szalony chór dźwięków i pojedynczych obrazów. Pomieszczenie zawirowało feerią jasnopurpurowych plam i cieni. Ostre szarpnięcie w okolicach pępka zmusiło do pochylenia się do przodu. Pociemniało mu przed oczami, czaszkę rozsadziła eksplozja białego bólu.

-Hybrydyzacja kwasów nukleinowych obiektu DC02 i 16Alfa przebiega bez najmniejszych komplikacji... - inny głos, tym razem spokojny i starczy. Słysząc go Bennet poczuł nudności.

-Ojcze nasz, któryś jest w Niebie święć się imię twoje… - zawtórował o wiele cichszy, subtelniejszy kobiecy szept.

- Zajebcie ich i po problemie, całą czwórkę. Powiemy że to wypadek. Wypadki się zdarzają...

-Trzymać go! - pierwszy ochrypły baryton zdawał się rozbrzmiewać tuż nad jego uchem. Pod powiekami dostrzegł zamazany obraz szybko przesuwających się na suficie lamp, choć sam pozostawał statyczny. -Nie patrzcie mu w oczy! Cokolwiek by się kurwa nie działo, nie patrzcie mu w oczy!

-...materiał został przyjęty, nie dostrzegamy żadnych widocznych objawów odrzutu, czy martwicy...

- B...b-błag-ga..am... - szept zaatakował z drugiej strony, lecz tym razem rzęził niewyraźnie, drżąc z przerażenia. Usta Benneta wypełniło wspomnienie ciepłego szkarłatu, zaswędziały zdzierane na żywca paznokcie.

- Zamknijcie go na poziomie trzecim razem z resztą. Niech nikt tam nie wchodzi. Prześlę informacje do centrali. Doktor Fritzl musi się dowiedzieć… - skrzek starucha przerwał atak suchego kaszlu.

- Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.

- Żyj. - suchy, rzeczowy rozkaz zakończył szaleńczą kakofonię, Czart otworzył oczy, tym razem naprawdę. Znów był sam w przeklętej sali ukrytej najprawdopodobniej gdzieś pod ziemią: zimnej, wilgotnej i grobowo cichej. Obite podczas upadku na ziemię kolana piekły i pulsowały tępym bólem. Zafascynowany spojrzał prosto na niewielką rubinową plamę, zdobiącą buro-zielone podłogowe kafelki. Z jego twarzy oderwała się ciepła kropla identycznej barwy, by po krótkim locie dołączyć rozbić się na dziesiątki mniejszych plamek. Mężczyzna uniósł rękę i otarł nią górną wargę, rozmazując czerwień opuszkami palców. Podniósł je na wysokość oczu i znów zamrugał.
Klęczał w progu otwartych na oścież drzwi i... krwawił z nosa?






SANDERU

Sanderu słyszał niegdyś, że najtrudniejszym do wykonania etapem własnej drogi ku zagładzie jest pierwszy krok. Niby niepozorny, lecz w rzeczywistości stanowił on poniekąd wyznacznik początku końca życia. Symboliczną granicę i czerwoną kreskę, podobną tym jakie szpeciły zmaltretowane igłami, wciąż piekące przedramię. Blizny, znaki, piętna - na wybory miss Teksasu się nie wybierał, wiec jakoś to przeżyje. Jak zawsze. Z nożyczkami w spracowanej dłoni ruszył ku najbliższej plamie światła, sączącej się spod uchylonych gdzieś po prawo drzwi - te znajdowały się zdecydowanie najbliżej. Ostrożnie stawiał stopy, sunąc wzdłuż ściany, a palce wolnej ręki muskały delikatnie jej zimną, wilgotną powierzchnię. Dzięki temu przynajmniej jedna strona jego szanownej osoby zostawała chroniona przed atakiem z ciemności. Oparcie pozwalało też choć odrobinę zminimalizować ryzyko upadku, jako że zawroty głowy wciąż towarzyszyły mężczyźnie, rozsiadając się wygodnie w obolałej czaszce i robiąc w niej burdel party na miarę hegemońskiego wesela z latającymi sztachetami w roli głównej.

Cel zbliżał się systematycznie, odległość malała, wraz z każdym ruchem gotowego do uskoczenia przed nagłym niebezpieczeństwem ciała. W sercu tropiciela pojawiła się nadzieja - nikła i ulotna niczym wypuszczona z ust smużka papierosowego dymu. Rozgrzała jednak zziębnięte tkanki, wlewając w członki nowe pokłady życiodajnej energii. Wydostał się z trumny, a także znalazł broń... lichą co prawda, lecz lepszy kawałek piekielnie ostrego żelastwa, niż goła łapa, nieporównywalnie bardziej podatna na wszelkie kontuzje i uszkodzenia mechaniczne.

Kolejne trzy kroki i prawie mógł sięgnąć do metalowej klamki, umieszczonej jak widać po zewnętrznej stronie drzwi. Lecz nim zdążył to zrobić jego uwagę przykuł szelest równie cichy co stłumione westchnienie. Sanderu zamarł w bezruchu, palcami uniesionej stopy ledwie muskając podłogę, zaś po jego plecach przeszedł zimny dreszcz. Uczucie bycia obserwowanym chłostało jego potylicę gorącymi razami podobnymi ciosom grubego kija. Dźwięki dochodził z ciemnej części korytarza za jego plecami. Nieznacznie przekręcił głowę i samymi oczami zwrócił się w tamtą stronę, lecz dostrzegł jedynie czerń. Ukryte w nim nieznane niebezpieczeństwo również zamilkło, zdając się przyglądać się człowiekowi w złowrogim milczeniu, niepewne czy już kończyć zabawę… a może popastwić się jeszcze odrobinę?

Rozwiązanie nadeszło wraz z nagłym poruszeniem. Mrok zakotłował, zasyczał ostrzegawczo i uciekł gdzieś w głąb nieoświetlonej strefy. Sanders miał wrażenie, że czuje w ustach kwaśny, lekko cytrynowy posmak oraz zapach starego mrowiska. Dalsze rozważania przerwał wstrząs, przyciskający go do ściany. Drzwi będące celem jego podróży otworzyły się z impetem, uderzając zaskoczonego tropiciela w bark.

Z lśniącego elektrycznym blaskiem przejścia wyłonił się obcy mężczyzna, choć bardziej odpowiednie byłoby stwierdzenie “wypadł”. Zachwiał się i runął na kolana, wystawiona odruchowo przed siebie ręka uchroniła go od wybicia sobie zębów o śliskie płytki. Stojąc nad nim zwiadowca dostrzegł identyczne ze swoim wdzianko, okrywającego jego unoszące się w rytm przyspieszonego oddechu plecy.





ABIGAIL

WILLIAM


Korowód kolejnych pytań i cicha radość, podobna tej z jaką wita się pierwszy znajomy element w równaniu składającym się z samych niewiadomych. Klęcząca kobieta i stojący nad nią mężczyzna przyglądali się sobie z niedowierzaniem wyraźnie widocznym na bladych twarzach. Oboje wyglądali na równie zaskoczonych, zaintrygowanych. Zamarli metr od siebie, jakby nie do końca przekonani w jaki sposób winni zareagować. Rzucić się sobie do gardeł żądając wyjaśnień, poklepać po ramieniu albo podać dłonie? Możliwości mieli wiele, lecz na tą chwilę wybrali bierność, skupiając się raptem na obserwacji oraz przekopywaniu nadwątlonej pamięci celem wydobycia na wierzch, wydawałoby się skamieniałych, zatartych wspomnień.

William oddychał spokojnie, wciąż przygotowany na najgorsze. Może to tylko majak? Ułuda, halucynacja? Pewność nie istniała, nie w tym momencie. To wszystko mogło mu sie tylko śnić - oberwał w głowę, zachlał pałę... cokolwiek, byle racjonalne i prozaiczne. Ze znanymi problemami poradzi sobie bez najmniejszego problemu, w swoim życiu przerabiał już dziesiątki… jeśli nie setki najbardziej koszmarnych scenariuszy, jakie tylko człowiek był w stanie sobie wyobrazić. Ze wszystkiego zawsze ratowała go zimna logika i działania zaplanowane w najmniejszych detalach. Opuścił wzrok, skupiając uwagę na rozłożonych przed blondynką drobiazgach. Pamiętał ją... wiedział kim jest, jak ma na imię. Nie raz i nie dwa pomagała mu stanąć na nogi po kolejnych, z założenia samobójczych patrolach. Zawsze słuchała i nigdy przenigdy nie dała odczuć niechęci bądź lęku, tak powszechnych przy jego kontaktach z innymi ludźmi.

Skalpel, strzykawka, wąski nóż chirurgiczny, cztery niewielkie buteleczki z płynną zawartością. Do tego garść tabletek, cztery długie igły i zwój plastikowej linki - wystawa medyczna nie wyglądała imponująco.

Abigail pojawienie się drugiego człowieka skwitowała zmrużeniem niebieskich, przekrwionych oczu. Została tam gdzie ją zastał, nieruchoma niczym wykuty z soli posąg, zdezorientowana. Rozsądek kazał jej łapać za broń i nie dać ponownie się do siebie zbliżyć, lecz zaniechała tego pomysłu. Raz, że w starciu z wyszkolonym żołnierzem na niewiele by się to zdało, a dwa...przecież to Will. Tylko czy ten sam Will? Ponury, markotny, porządny na dobrą sprawę gość? Zmienił się, postarzał. Dorobił kolejnych blizn i też miał na grzbiecie ten paskudny szpitalny uniform.

Próbowała sobie przypomnieć kiedy ostatni raz się widzieli, po czaszce tłukł się jej obraz Nowego Jorku, z jego wypalonymi, szczerzącymi pordzewiałe zęby zniszczonych budynków sektorami. Ale...nie, chwila. Nigdy się tam nie spotkali, co do tego miała absolutna pewność. Z bolesnym jękiem podniosła dłonie, ściskając rozpadającą się na kawałki głowę. Opuściła Zgniłe Jabłko z felerną karawaną przez niego! Przez pieprzony list w którym w którym prosił o pomoc i jak najszybsze przybycie do Saint Louis...bo miał kłopoty. To jego wina. Jego… wina? Wrobił ją, wciągnął w pułapkę? Tylko czemu stał teraz przed nią, równie zagubiony co ona?

Nim zdołali zdobyć się na jakikolwiek przyjazny gest, ciszę przerwał hałas dobiegający z ciemnego korytarza. Trzasnęły drzwi, coś ciężkiego upadło na podłogę. Spojrzeli na siebie niezdecydowani i wciąż nieufni.





 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 29-10-2015, 16:54   #8
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację

ABIGAIL

WILLIAM

Wróg czy przyjaciel? - kolejne pytanie bez odpowiedzi...
- Co tu robisz, wiesz gdzie jesteśmy i kto nas tu zamknął? - Abigail nie bawiła się w uprzejmości, mdlenie z wrażenia i skakanie pod sufit. Jeżeli ucieszyła się na widok łowcy nie dała tego po sobie poznać. Ciągle nadąsana za numer z zachodzeniem od tyłu i pełna jak najgorszych przeczuć, powolnym ruchem sięgnęła ku pozostawionym na ziemi skalpelom - I najważniejsze...co teraz?

- Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedział William, uważniej obserwując kobietę. Jeszcze nie zdecydował, czy jej zaufa - Czy Ty rozpoznajesz ten sprzęt? To komora hibernacyjna? Przeszukałaś to pomieszczenie? - zadawał kolejne pytania patrząc jak Abigail sięga po rzeczy które znaleźli przy nie całkiem rozłożony trupie.

- Amnezja? - bardziej stwierdziła niż zapytała i zaraz wzruszyła ramionami. Cały czas zerkała nerwowo na korytarz, nadając szybkim szeptem - Nie...nie pamiętam. Ch-chyba nie znam tej aparatury. Dopiero się obudziłam, jeszcze niczego nie przeszukiwałam prócz trupa. Nie wiem co się tu dzieje, gdzie jesteśmy i dlaczego. Co pamiętasz? Co zapamiętałeś jako ostatnie? I-ile nas tu trzymają, co nam robili. Czy… czy coś ci wycięli? - przy ostatnim pytaniu głos wyraźnie się jej załamał. Zwiesiła głowę poświęcając nagle całą uwagę brudnym kolanom.

- Pamiętam, że miałem zlecenie na maszyny w jakiejś zapadłej wiosce - usilnie chciał przypomnieć sobie więcej, ale ból głowy się wzmagał - … pamiętam, że położyłem się spać i obudziłem się w takim samym pokoju jak twój. Nie wiem - pokazał jej bliznę na ramieniu - ta wygląda na świeżą, ale obejrzyj sama, a potem przeszukajmy pomieszczenie, może znajdziemy jakieś wskazówki? - ruszył przeglądać zakamarki między szafkami i aparaturą, licząc, że może znajdzie jakieś poszlaki.

Ryan przekrzywiła głowę i wyraźnie spochmurniała widząc takie same szramy, jakie i ona zarobiła. Raz jeszcze spojrzała na własną rękę i badając opuszkami palców zgrubienia pod powierzchnią skóry, zmarkotniała jeszcze bardziej. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało tragicznie, ot siatka zasklepionych, wygojonych już cięć, przetykanych świeżymi śladami po wkłuciach. Nic specjalnego. Coś jej jednak nie pasowało. Pomacała zdrową rękę i dla porównania jeszcze raz ścisnęła lewe przedramię. Żyły tej drugiej były wyraźnie twardsze, sztywniejsze. Naciśnięta skóra stawiała większy opór niż w pierwszym przypadku. Wydawało się jej, czy dostrzegała nieznaczną różnicę w kolorze krwionośnych kanalików?
- Czego ode mnie chciałeś Will? - zapytała nagle wyjątkowo podejrzliwie nie spuszczając z niego zimnego wzroku - Po co kazałeś mi jechać do Saint Louis? Gdyby nie twój pieprzony list ciągle siedziałabym bezpieczna w Nowym Jorku. Dlaczego tu jestem...o co tu kurwa chodzi?! - na koniec wyraźnie podniosła głos.


Kręcąc się obok zwłok William zauważył że te na czymś siedzą. Usunięcie ich z krzesła zaowocowało znalezieniem klamki z dwoma nabojami w bębenku i owiniętej folią kartki o treści:

Cytat:
“Abi masz przejebane. Nie mam czasu na tłumaczenie, strzelają do wszystkich. Usuwają świadków. Wiem że nic nie pamiętasz, ale to minie. Znajdź Lennoxa, jego też tu zamknęli. MUSISZ WIEDZIEĆ: Potrzebujesz leków, serum z antyciałami. Will też i ci z lodówek. Znajdź główny komputer na drugim poziomie. Tam znajdziesz odpowiedzi. Hasło dostępu to 07334Y38B001N009. Nie ufaj nikomu z zewnątrz. Uciekaj stąd. I niech Bóg zlituje się nad nami wszystkimi.”

Pismo było krzywe, litery stawiano w pośpiechu. Co dziwne trupa nie zastrzelono. Łowca nie widział wyraźnej przyczyny zgonu, ale na lewym przedramieniu zwłok dostrzegł ślady po igłach.

- List? Jaki list? Saint Louis? - coś mu świtało w głowie, ale do końca nie mógł sobie przypomnieć. - Ja nie pamiętam? Wiem, że miałem robotę w Saint Louise, ale nawet do niego nie dotarłem, ostatnie co pamiętam to mała wiochę w Arkansas, gdzie miałem robotę z maszynami - mówił spokojnie, starając się ignorować ból głowy, który pukał do jego zwojów za każdym razem kiedy wysilał pamięć. Przeszukanie pokoju Abigail i trupa opłaciło się. Sprawdził najpierw broń, rewolwer był w niezłym stanie, choć nie była to broń, której powierzyłby swoje życie. Niestety nie miał większego wyboru. Przeczytał kobiecie znaleziony list, a potem podał jej go do ręki - Poznajesz pismo? Albo wiesz o co tu chodzi? O jakim serum mowa? Kto nas do cholery tu zamknął? I ten trup, on nie skończył od postrzału, czy jakiegoś urazu ciała. Coś innego musiało spowodować śmierć i tego właśnie się boję. Na ramieniu ma takie same blizny po igłach jak ty czy ja.

- Ja… - Abigail znieruchomiała, wodząc rozbieganym wzrokiem po notatce. Potrzebowała leków? Na co i dlaczego? Zarazili ją czymś? To nawet miałoby sens. Eksperymenty, broń biologiczna, testowanie środków farmakologicznych celem zbadania jak ludzkie ciało reaguje na poszczególne ich składniki. Czy szczepionki są skuteczne. Złożyła starannie kartkę i wepchnęła ją do kieszeni spodni. Tej samej w której tkwił identyfikator. Wstała z ziemi, objęła się ramionami i poprosiła cicho - Znajdźmy ten komputer.

- Racja - przytaknął zamykając bębenek rewolweru. - Pójdę pierwszy, trzymaj lewą rękę na moim ramieniu, jeśli ja idę, Ty idziesz. Jeśli stanę, stajesz, rozumiesz Abigail? - kobieta była wyraźnie zdenerwowana, dlatego mówił pewnie i spokojnie, by zasiać w niej odrobinę spokoju. Ściskając rewolwer ruszył w kierunku drzwi, ostrożnie otwierając je na zewnątrz coraz szerzej, pozwalając by światło zalało ciemny korytarz.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...

Ostatnio edytowane przez Zuzu : 29-10-2015 o 16:59.
Zuzu jest offline  
Stary 29-10-2015, 20:49   #9
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację

ABIGAIL

CZART

WILLIAM

- Wybacz, ale mam małą prośbę - szepnął z rozdartego smugami światła mroku korytarza diabeł. - Ale czy mógłbyś nie walić mi tym światłem po gałach? To bardzo deprymujące, obudzić się w lodówce, a potem stracić wzrok.

- Przyzwyczaisz się - odparł zaskoczony nieco Lennox. Trzymał broń dłoni, wycelowaną w nieznajomego, nie było szans by tamten jej nie zauważył, jednocześnie rozejrzał się po korytarzu, ale póki co stał jeszcze w progu komory Abigail: - Jak widzisz mi się udało. Jesteś sam? - palec na cynglu trzymał pewnie a chłodna w dotyku rękojeść rewolweru uspokajała go.

Na dźwięk kolejnego obcego głosu Ryan podskoczyła, a po plecach przeszedł jej lodowaty dreszcz. Po raz pierwszy ucieszyła się szczerze, że jest tu z Williamem… gdziekolwiek to “tu” by nie było. Przykucnęła i szybko pozbierała swoje rzeczy, rozlokowując je strategicznie po kieszeniach spodni. Dużo tego nie było, ale lepsze to niż kompletne nic.
- Ktoś tam jest? - szepnęła zaskoczona, podbiegając pospiesznie do Lennoxa. Stanęła na palcach i opierając się dłonią o jego bark wyjrzała mu ponad ramieniem. Ujrzała twarz która kompletnie nic jej nie mówiła. Powinna go znać? Spotkali się wcześniej? Skąd się tu wziął...i kto go wypuścił? Taka sama piżama, to samo zagubienie. Kolejny rezydent chłodni jak widać opuścił swoje szklane łóżko żeby dołączyć do grona szczęśliwców z amnezją i urojeniami.
- Jesteś ranny? - zapytała dostrzegając krew na jego górnej wardze. Przez zawroty głowy mógł przypieprzyć o coś baniakiem jak kręcił się po okolicy. Kim był przestawało mieć znaczenie, tak samo jak to czy ciągle można było ufać Willowi. Siedzieli w tym razem. Czy współpraca ma sens pomyśli się dopiero po znalezieniu odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania - Jestem Abigail, to jest William. A do ciebie jak się zwracać?

- Jestem sam. - W gardle miał sucho, a słowa drapały go podniebieniu. - Nie jestem ranny - Zakrwawiona ręka przekazywała inną prawdę. - Może podrapany. Lekko. Jestem… Czart.

- Kiedy się obudziłeś? - kobieta wyrzuciła z siebie kolejne pytania niezbyt przejmując się tym, że przypomina to przesłuchanie. Potrzebowali informacji… jakichkolwiek. Przecisnęła się między Willem a framugą i zrobiła krok w kierunku gadającego - Pamiętasz jak się tutaj znalazłeś i kto ci… kto nam to zrobił? Mam prochy, chcesz? Uśmierzą ból, ale łykasz jak indyk. Nie ma nic do picia.

- Nie mam nastroju, by bawić się w przesłuchanie - uciął najemnik i wyprostował się. Zrobił krok w stronę jasnowłosej. - Nic nie pamiętam. Wstałem sobie chwilę temu, jak na codzień. Bardzo lubię trumny. To moja pasja, jedna z wielu. - Oczy świeciły mu jak świrowi. - Bardzo chętnie o czymś wam opowiem. O czym chcecie. Ale teraz może oddalmy się stąd na stosowną odległość.

Lennox zrobił krok w bok, oddzielając Abigail od Czarta: - Gdzie proponujesz iść? - Nie podobał mu się nieobecny wzrok mężczyzny: - Poza tym to nie przesłuchanie, każdy szczegół może nam wszystkim pomóc - dłoń z rewolwerem nie poruszyła się nawet o milimetr.

- Zamierzam wyjść z tego domu wariatów - Mężczyzna uśmiechnął się jak dziecko, które otworzyło prezent. Stał w miejscu i nie zwracał uwagi na spluwę w dłoni Lennoxa. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Powiedziałbym, że nie gryzę, ale bym skłamał. Gdybyście byli stąd, pewnie byście mnie rozpoznali, więc nie jesteście z okolicy. Jestem znikąd, ale ostatnie co pamiętam to kolba, którą jebnęli mnie w łeb. Jak mówiłem, lepiej już chodźmy.

- Ok, dla mnie takie wytłumaczenie wystarczy. Sprawdźmy resztę pomieszczeń i nie obraź się, idź pierwszy, nie ufam Ci na tyle by mieć Cię za plecami Czarcie - wskazał na następne uchylone drzwi i resztę korytarza. - Abigail idziemy tak jak Ci mówiłem poprzednio - powoli oszołomienie cała sytuacją mijało, a rutyna i adrenalina robiły swoje. Ruszył ku następnym drzwiom.

- Czekaj - Ryan chwyciła go w pasie - Chwilę. Moment. Popieram pomysł wydostania się stąd ale widzę jeden problem - przekrzywiła głowę w kierunku ogarniętej mrokiem części korytarza - Nie ma co ryzykować przedzierania się przez ten pierdolnik po omacku. Trzeba nam światła, jeszcze czegoś do obrony. Mamy jeden rewolwer, parę noży i to wszystko. Najbardziej martwi mnie brak światła. Nie wiem na co przyjdzie się nam natknąć i w jakim stanie są korytarze. A jak wpadniemy w pułapkę lub staniemy na minie? Maszyneria od kokonów ciągle działa. Może uda się zrobić zwarcie a z kitla od trupa i nogi od krzesła pochodnię. Zajmę się tym, wy sprawdźcie co jest w ostatniej bramce - puściła łowcę i cofnęła się dwa kroki do tyłu.

- Ok, masz rację. Sprawdzimy następne drzwi i komorę a Ty zorganizuj źródło światła - Lennox nie dodawał, że jego oczy przyzwyczajone od urodzenia do mroku i ciemności, potrzebowały znacznie mniejszą ilość światła niż przeciętnego człowieka.

- Daję sobie radę bez broni - mruknął Czart i wychylił się na korytarz. Rozejrzał się. - Kiedy zorganizujemy źródło światła, ruszajmy jak najprędzej.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 31-10-2015, 19:19   #10
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację




“Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza. Stół dla mnie zastawiasz wobec mych przeciwników; namaszczasz mi głowę olejkiem; mój kielich jest przeobfity. Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy.”
-Psalm 23






W świecie w którym przyszło im żyć zaufanie nigdy nie przychodziło łatwo. Ludzie przyzwyczaili się do tego, że nikt nigdy nie robił nic bez ukrytego celu, czy dobroci serca. Wszyscy oszukiwali. Wszyscy kradli i zabijali, dbając przede wszystkim o siebie oraz o dobro własnych interesów. Wyścig szczurów urządzany po trupach trwał w najlepsze i gdziekolwiek obróciłoby się głowę, dało się dostrzec wciąż ten sam ponury obraz, malowany barwami zawiści, bestialstwa, zdziczenia i czystego okrucieństwa. Aby przeżyć człowiek musiał się dostosować, przejmując po części cechy środowiska w którym egzystował. Z dnia na dzień wypalało się w nim to co dobre, pozostawiając popękaną skorupę. Pustą w środku. Czasem gdzieniegdzie tliły się w niej resztki człowieczeństwa, lecz podobne abominacje stanowiły przypadek równie częsty, co istnienie kurwy-dziewicy.

A teraz obca sobie trójka pokiereszowanych, zagubionych w mroku podziemnych korytarzy istot ludzkich musiała obdarzyć się choć szczątkowym zaufaniem, o ile chcieli przeżyć. Nie mieli wyjścia, nie mieli czasu, ani pojęcia co prócz zamknięcia i amnezji im zafundowano. Kolejne minuty nie przynosiły ze sobą nic poza coraz dokuczliwszą migreną i rosnącą irytacją. Obserwowali uważnie każdy swój ruch, węsząc zagrożenie w pozornie błahych gestach lub słowach. Jak mieli zaufać komuś, o kim nie wiedzieli nic prócz tego, co widziały piekące oczy? Mogli snuć wszelkie możliwe fantasmagorie i bujdy, albowiem weryfikacja jakichkolwiek faktów pozostawała na tą chwilę poza zasięgiem udręczonych amnezją umysłów.

Doszli jednak do porozumienia i mimo piętrzących się przeciwności ułożyli plan - prosty, jasny. Dający nadzieję. Planowanie i ustalanie harmonogramu najbliższych działań pozwalało się skupić na teraźniejszości, wprowadzając tak wytęsknioną namiastkę normalności i ładu w otaczającym ich chaosie.

William z trzymanym na muszce Czartem zajęli się sprawdzaniem reszty pomieszczeń, Abigail wróciła do swojej komory. Każde z nich skrupulatnie wzięło się za wykonywanie swoich zadań. Spieszyli się, ich ruszy pozostawały nerwowe, głowy co chwila zerkały w kierunku ciemności gnieżdżącej się w dalszej części korytarza.

Rola Prometeusza przypadła w udziale wciąż drżącej blondynce. Nie przejmując się konwenansami i czymś tak prozaicznym jak szacunek dla zmarłych, kobieta zrzuciła zwłoka z krzesła i pochwyciwszy je mocno za oparcie, uderzyła kilkakrotnie o ścianę, odłamując aluminiowe nóżki. Z lekkim obrzydzeniem ściągnęła też z denata pobrudzony fartuch i owinąwszy metalowe rurki pasami materiału, zmajstrowała na szybko prowizoryczne pochodnie. Szału nie było, projekt dupy nie urywał, ale był funkcjonalny i w przybliżeniu winien spełnić swoją rolę.

Gorzej sprawa miała się z ogniem. Blondynka potrzebowała dobrych pięciu minut, nim wybebeszony komputer sterujący procesem hibernacji, z podłączonymi byle jak kablami zaskwierczał w proteście, posyłając w powietrze snop drobnych iskier i strużki gryzącego, czarnego dymu. Do mieszaniny znajomych woni dołączył swąd palonego plastiku, lecz Abigail nie przejmowała się tym, szybko podtykając pod syczącą wrogo maszynę owinięty szmatami pręt. Wstrzymała oddech i wypuściła powietrze z płuc dopiero, gdy drobny płomyczek objął większość tkaniny. Z zadowoloną miną i uniesioną wysoko nad głową pochodnią podążyła do pozostałych.

W tym czasie eksploracja trwała w najlepsze. Dwójka mężczyzn w milczeniu przetrząsała pozostałe sale licząc po cichu na znalezienie czegokolwiek, co pozwoli im rzucić metaforyczne światło na zaistniałą sytuację. Ostatnia z komór hibernacyjnych powitała ich znajomym już widokiem mruczącej cicho aparatury i lodowego sarkofagu, oświetlonych dyndającą na kablu pod powałą żarówką. Prócz nieożywionej maszynerii pomieszczenie było puste. Wieko trumny uchylono, lecz gdzie znajdował się człowiek uprzednio w niej śpiący pozostawało zagadką. Pomieszczenie wyglądało na pospiesznie przeszukane, bok jednej z szafek odczepiono, zabierając ukryte tam dobra. Jak i przede wszystkim kiedy - mogli tylko snuć domysły.

Wrócili na korytarz i przekroczywszy ostatnie drzwi, odnaleźli resztę zamrożonych. Ta sala była zdecydowanie większa niż widziane poprzednio i lepiej wyposażona. Pośrodku umieszczono rząd pięciu szklanych łóżek z tą różnicą, że te nie zostały otwarte… przynajmniej nie w konwencjonalny sposób. W mdłym świetle sączącym się spod sufitu dostrzegli że pierwsza, druga i trzecia są zniszczone - ich boki rozbito w drobne drzazgi zaścielające podłogę kryształowym dywanem, podbarwionym na paskudny brunatny kolor starej zaschniętej krwi. Identyczna barwa królowała również w środku trumien, a wraz z sączącym się przez uszkodzone ściany mrozem na zewnątrz wypełzały poszarpane resztki mięsa. Pośród nich ujrzeli bielsze fragmenty strzaskanych kości, równie drobne co szklane okruchy na posadzce. Czy mieli do czynienia z ludzkimi szczątkami? Rodzaj i stopień zniszczenia nie pozwalał na jednoznaczną identyfikację, choć może lekarz dałby radę postawić diagnozę, gdyby zagłębił się i swoje dłonie w czerwono-białej, zamrożonej masie mięśni, chrząstek i kości.

Czart wydawał się równie radosny co podczas wycieczki po plaży w słoneczny dzień. Jeżeli krył w sobie negatywne odczucia świetnie je maskował. Lekkim, prawie tanecznym krokiem zbliżył się do dwóch pozostałych Sarkofagów i przetarłszy ręką ich wieka, cicho zagwizdał. Potrzebowali oka medyka.

“Tylko czy Abigail wytrzyma podobny widok” - Lennox w to powątpiewał. Widział jak dziewczyna trzęsie się i rozbieganym, średnio przytomnym wzrokiem wodzi po okolicy, próbując doprowadzić do ładu strzępki w swojej głowie. Czuł wymiociny na podłodze i nieufną niechęć jaką obdarzała całą okolicę. Cieszył się po cichu, że znalazła sobie inne zajęcie, nie narażające jej na podobne niespodzianki.

Światło nie dla wszystkich okazało się zbawienne. Rozpraszający mrok blask z każdą sekundą i ruchem zbliżającym trzymającą pochodnię blondynkę do dwójki towarzyszy niedoli wciąż przeszukujących porzucone przez życie komory, wystawiał Sanderu na niebezpieczeństwo wykrycia. Już nie mógł dalej kryć się w cieniu i obserwować oraz przysłuchiwać się reszcie towarzystwa. Przed sobą miał starą szafkę, za sobą ścianę, zaś światło zdawało się prawie dotykać jego skóry. Wycofanie bez zauważenia przez kobietę było równie realne co wycieczka boso i bez spluwy od jednego wybrzeża Zasranych Stanów do drugiego. Czas uciekał, czerń w jego okolicy się kurczyła, lecz wciąż posiadał wybór. Przy akompaniamencie zduszonego i szczerze zaskoczonego kobiecego westchnienia powstał na równe nogi, obracając się twarzą w stronę światła.



 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172