Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-05-2017, 22:47   #221
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gurkha przebijała się przez morze błota, kołysząc się na wszystkie strony, niczym łódka na nieco niespokojnych falach. Nie na wiele zdały się wysiłki Stonera, który starał się wybierać trasę w miarę możliwości, nie obfitującą w wyboje, co ze względu na pokłady błota byłoby rzeczą prostą dla jasnowidza, ale nie dla Stonera, który był - nie da się ukryć - zwykłym śmiertelnikiem, a nie człowiekiem obdarzonym nadludzkimi mocami.
Na szczęście żaden z jej pasażerów nie cierpiał na chorobę morską i wnętrze samochodu nie zostało 'ozdobione' żadną niemile pachnącą dekoracją.
Mimo paru wad pokłady błota miały jedną, zasadniczą zaletę - ślady przejazdu gurkhi znikały po paru chwilach, dzięki czemu niemożliwą rzeczą byłoby ustalić, którędy i w jakim kierunku udał się pojazd, który rozwalił ustawioną na szosie zaporę.

* * *

Stoner zwolnił, dojeżdżając do zabudowań (a raczej do tego, co z nich pozostało), równocześnie wypatrując jakichkolwiek oznak ludzkiej obecności. Był co prawda pewien, że każdy, komu w głowie zostało choćby parę sprawnych szarych komórek schowałby się na widok gurkhi, ale głupcem by był, gdyby zaniedbał podstawowych środków ostrożności.

Farma stała cicha i - przynajmniej na pierwszy rzut oka - bezludna. Stoner 'zaparkował' samochód jak najbliżej budynku mieszkalnego - w taki sposób, by gurkha nie rzucała się w oczy osobie, która chciałaby z pewnej odległości obejrzeć farmę. Raz jeszcze się rozejrzał, a potem wyłączył silnik i pochylił się nad kierownicą.
- Gdy to szaleństwo się skończy - obiecał cicho - przyjadę tu z mechanikami. Naprawimy cię, a potem trafisz do muzeum, by cię mogły podziwiać następne pokolenia.
Nie zwracał uwagi na Jhona. Nawet gdyby tamten miał go uznać za nawiedzonego idiotę, to gurkhce należały się podziękowania...
Obrócił się i spojrzał na chłopaka.
- Zaczniemy zwiedzanie od domu - powiedział. - Ruszaj pierwszy i postaraj się jak najszybciej opuścić podwórze i znaleźć się wśród murów. Zabiorę nasze bagaże i zaraz ruszam za tobą.
Miał jeszcze zamiar zabezpieczyć gurkhę, by nikt nie zdołał jej uruchomić, ale o tym nie musiał wszak mówić.
Podobnie jak i o tym, że lepiej było, że Jhon ryzykował. Stoner, w razie konieczności, zdołałby małego wydostać z tarapatów. W drugą stronę było to raczej niemożliwe.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-06-2017, 22:40   #222
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Chłopiec skinął głową i bez słowa opuścił ghurkę, zostawiając Stonera samego. Jeżeli nawet zachowanie mężczyzny dziwiło czy niepokoiło jego małego towarzysza, to ten nie pokazał tego po sobie. Właściwie to nie widać było po nim żadnych uczuć i emocji. Całkiem jakby został z nich wyprany, jakby zamknięto je w skrzyni i schowano ją bardzo, bardzo głęboko.

Farma była dokładnie taka jakie sprawiała wrażenie. Bezludna, opuszczona i zniszczona. W jej zgliszczach nic już się nie ostało co by zdatne było do ponownego użycia. Drobne zwierzęta umykały przed nowym zagrożeniem, chowając się w dziurach, wśród rozmokłych desek i na wyższych poziomach ścian, gdzie człowiek nie był w stanie dotrzeć, a przynajmniej nie bez drabiny. Tej ostatniej oczywiście nigdzie nie było widać, a nawet gdyby była to najpewniej brakowałoby w niej zbyt wielu szczebli by można ją było określić jako zdatną do użycia.
Znalazł się za to schron, niezbędny dodatek każdej farmy, wioski, miasteczka, a nawet stojącej samotnie knajpy. Wybudowany w czasach gdy życie było na tyle cenne, że się o nie dbało, stanowił jakże potrzebny w tej chwili łut szczęścia, uśmiech losu, dar zesłany z niebios. Nie był co prawda szczególnie nowoczesny, ot piwnica zabezpieczona porządnymi drzwiami z wyłamaną obecnie kłódką. Brak luksusów, jedynie schody i cztery ściany na ich końcu. Pułki były jednak puste, a na podłodze walały się równie puste puszki, papierki z opakowań i nieco plastikowych butelek po wodzie. Po dłuższych i dokładniejszych oględzinach udało się jednak odnaleźć małe poletko ziemniaków, które przetrwały szaleństwa pogodowe i wygłodniałe zwierzęta czy to te czworo czy dwunożne.

Postój trwał dwa dni, w trakcie których słońce wysuszyło ziemię i ponownie zaczęło dawać się we znaki. Podobnie jak drobne owady, natura bowiem miała się całkiem nieźle w tych niekorzystnych dla człowieka czasach. Powoli, krok po kroku, odzyskiwała zagarnięte przez ludzi terytoria ponownie czyniąc z nich swe królestwa. I chociaż tu i tam wspominano o pewnych zmianach, które zachodziły w faunie i florze, to jednak Stoner póki co nie miał okazji owych plotek zweryfikować przez własne doświadczenia.
Pod koniec dnia drugiego ustalone zostało, a raczej Johonny usłyszał od dorosłego, że ma poczekać na niego i pilnować ghurki. Taszczenie ze sobą dzieciaka i to na samobójczą misję, nie wydawało się dobrym pomysłem. Zostawiony z tyłu, nawet gdyby jego opiekun nie powrócił, mógł wciąż mieć szansę na przeżycie. Małą, ale zawsze jakąś. No i nie dało się ukryć, że Stoner będzie z pewnością miał na głowie o wiele więcej problemów i bez dziecka trzymającego się jego rękawa.
Maluch nie buntował się ani nie rzekł słowa, uparcie utrzymując swoje milczenie, zupełnie jakby było tarczą przed wszelkim złem. Możliwe że właśnie tym było, by jednak dotrzeć do prawdy trzeba by mieć czas, wiedzę i ochotę ku temu by jej dochodzić. Ruger może i ochotę by znalazł ale czasu wystarczająco, by przez ochronne bariery chłopca się przebić, już nie. Misja czekała, a wraz z nią przyszłość świata i człowieka. Pojedyncze jednostki nie miały tu znaczenia, gdy w grę wchodziły setki, jak nie tysiące. Może nawet miliony? Nikt wszak nie wiedział ilu wciąż żyło, ilu można było uratować, ilu pozostało Czystymi, a ilu pochłonął Głód.

Rana wciąż nie dawała spokoju, jednak nie mógł dłużej zwlekać. Musiał ruszyć gdy wciąż miał dość sił by to zrobić. Gdyby pozostał w schronie dłużej, wkrótce głód spojrzałby mu w oczy o ile wcześniej nie wykończyło by go pragnienie. Zostawił Jhonnemu zapas wody i resztki ziemniaków. Niewiele, ale zawsze coś. Pokazał mu też jak zrobić prostą pułapkę na drobne zwierzęta. To, że jemu samemu nie udało się żadnych złowić nie znaczyło, że maluch pozostawał bez szans. Do obrony chłopiec dostał prowizoryczną dzidę bo amunicja była zbyt cenne dla Stonera i misji. Nie mówiąc już o tym, że zostawianie dziecka z bronią palną jakoś nie wydawało się mu rozsądnym. Głód panował zbyt krótko by wykrzewić wpajaną przez lata zasadę, że dzieciom broni do ręki się nie dawało.
Chłopak pożegnał swojego opiekuna takim samym obojętnym spojrzeniem, jakim obdarzał go przez spędzony w schronie i okolicach farmy, dni. Czy było mu smutno, czy chciał iść z nim, czy go obchodziło to co stanie się ze Stonerem? Jeżeli któreś z tych i podobnych pytań miało twierdząca odpowiedź, to mężczyzna się o tym nie dowiedział. Nie mając innego wyjścia, wyruszył.

Droga, którą pokonał, nim po raz pierwszy ujrzał lśniące w blasku słonecznym wody Alabamy, usłana była pyłem i zroszona jego własnym potem. Prowizoryczna podpora dla jego zranionej nogi, którą zrobił jeszcze na farmie, przyspieszyła z pewnością tempo w jakim się poruszał, nie była jednak w stanie poradzić sobie z bólem, jaki przeszywał jego nogę przy każdym kroku. Nie napotkał jednak wroga, czy to w postaci zwierzęcej czy ludzkiej. Jego jedynymi przeciwnikami były słońce i własne ciało. Dotarł jednak w końcu do rzeki, chociaż zajęło mu to kilka godzin.


Brzeg porastały na wpół martwe drzewa otoczone gęstymi krzakami. Te drugie miały się całkiem nieźle, chociaż i one nosiły ślady suszy. Dawały jednak możliwość schronienia się przed wzrokiem ewentualnych Głodnych, którzy mogliby patrolować ten teren. Nie chroniły jednak przed wpadnięciem na przypadkowego osobnika czy grupę. To zaś, że takowe pojawiały się w pobliżu brzegu, zarówno po jednej jak i drugiej stronie, widać było nader wyraźnie w postaci świeżych śladów opon, porozrzucanych butelek i puszek po napojach wyskokowych i śladach krwi. Ciał, na szczęście, nigdzie nie było widać ani czuć. Nie widać było także mostu ani łódki, usłużnie zacumowanej i czekającej na utrudzonego straceńca.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 08-06-2017, 20:12   #223
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Powiadają, że kto żyje bez niebezpieczeństw, nie żyje wcale.
Nie da się ukryć, że niebezpieczeństw, jakie ostatnimi czasy spotykały Stonera, starczyłoby na kilka długich żyć. I nie dało się ukryć, ze Stoner zdecydowanie wolałby przynajmniej kilka dni spędzić w ciszy i spokoju, bez narażania się na padające z różnych stron ciosy, bez Losu, podstawiającego mu co chwila nogę.
Obawiał się, że to, że był żywy, było chwilowym kaprysem wspomnianego Losu, który najwyraźniej czerpał chorą przyjemność z jego męczarni. A może to bogowie rzucali kośćmi w grze o jego duszę? Tyle tylko, że Rincewindowi pomagała Pani, a kto pomoże Stonerowi?

Zostawił za sobą szereg trupów - i towarzyszy, i wrogów. Gdyby do tej listy dołączył siebie, poświęcenie tych pierwszych poszłoby na marne. Na marne poszłyby również i jego czyny, niektóre z gatunku takich, o jakich nie wspomina się nikomu, nawet najbardziej zaufanej osobie. Zamiast się nad sobą użalać musiał wziąć się w garść, zabrać się do roboty. Przygotować do wyprawy, bo nie miał czasu, by się miesiącami kurować i planować.

Najgorsze było to, że jakiś sukinsyn nie tylko spalił farmę, ale i obrabował ze wszystkich przydatnych rzeczy. Albo też kto inny zabrał wszystko, co przydatne, a kto inny spalił zabudowania, zawiedziony faktem, że nie ma co zabrać. Z punktu widzenia Stonera było to obojętne.
Prawie dwa dni poświęcił na przygotowania - musiał zadbać o ekwipunek i jedzenie. Karabin, garść nabojów, nóż, parę metrów sznurka, kilku kawałków drutu, parę zrobionych z gwoździ haczyków. Jedna 'żelazna' porcja jedzenia. Podreperowana torba, niegdyś będąca własnością Marka. Parę kilogramów upieczonych ziemniaków. Prowizoryczna kula. Kilka pasów, zabranych z gurkhi.

Jhonowi niewiele zostawił - prymitywną dzidę, wystrugany z drewna nóż, sidła, resztę ziemniaków. Nad tym, jakie to niesprawiedliwe, postanowił pozastanawiać się kiedy indziej.

* * *

Dwa dni zdecydowanie nie wystarczyły, by wykurować nogę, więc droga w stronę rzeki trudno było nazwać spacerkiem. Gdy wreszcie znalazł się na brzegu, zaszył się w krzakach, by odpocząć. Dopiero po dłuższej chwili zajął się tym, co najważniejsze - rzeką. A dokładniej - rozmyślaniami nas sposobem dostania się na drugi brzeg. Zaś Alabama była szeroka i po ostatnich deszczach miała dużo, bardzo dużo bardzo mętnej wody. W mętnej wodzie ponoć dobrze łowiło się ryby, ale to była jej jedyna zaleta, a poza tym Stoner miał w głowie nie łowienie ryb.
Gdyby wcześniej o tym pomyślał, rozmontowałby koło zapasowe i zabrałby dętkę... jeśli oczywiście koła gurkhi nie były bezdętkowe. Ale nie pomyślał i teraz musiał nadrabiać zaległości w pracach przygotowawczych.

Sądząc po śladach miejsce, w które trafił, cieszyło się pewną popularnością. Wygadało na to, że gdyby przybyć tu parę godzin wcześniej, to wylądowałby w środku imprezy z ogniskiem i alkoholem w rolach głównych. I, sądząc po śladach butów, z udziałem kobiet. Jednak bez porozrzucanych to tu, to tam prezerwatyw. Co mogło świadczyć o wszystkim i o niczym. Na przykład o tym, że urządzili tu stypę po zabiciu kogoś i wrzuceniu go do wody.
Ciekawe było, czy przyjazdy tutaj zawsze wiązały się z wysłaniem kogoś w zaświaty, czy też akurat teraz to się komuś przytrafiło, jednak Stoner nie miał zamiaru czekać, aż imprezowicze zdecydują się na kolejną wizytę. Wolał bez świadków przedostać się na drugą stronę.
No i wolał nie pozostawiać żadnych śladów. Zawsze lepiej być myśliwym niż zwierzyną, a ślady wojskowych butów zdecydowanie odróżniałyby się od tych, jakie na mini plaży pozostawili ostatni goście. Czy warto było zaryzykować dla paru plastikowych butelek?
Stoner odciął z okolicznych krzewów dwie gałęzie, po czym ściągnął buty i na bosaka spróbował odwiedzić okolice ogniska, tak stawiając stopy, by trafiać w pozostawione na piasku ślady butów. A tam, gdzie to nie było możliwe, kładł na ziemi gałęzie, by zostawiać jak najmniej dowodów swej obecności w tym miejscu. Jakoś nie spodziewał się, by kolejny deszcz zechciał łaskawie zatrzeć wszelkie ślady.

Znalezisk zbyt wiele nie było - jedyną ciekawą rzeczą, jaka poniewierała się na plaży, była zapalniczka z wygrawerowaną literą T. Działająca zapalniczka, ale mimo tego Stoner postanowił jej nie zabierać. Było bardziej niż prawdopodobne, że właściciel przypomni sobie, że ją zgubił, przypomni sobie, gdzie mógł ją zgubić i postanowi ją odnaleźć. A wtedy dokładnie przeszuka okolicę i dowie się, że ktoś tutaj gościł, co Stonerowi potrzebne było jak dziura w moście.

Samochody były, tak na oko, dwa, i - Stoner miał takie wrażenie - pojechały w dół rzeki. Z tego wynikało, że była tam jakaś cywilizacja, ale z takich cywilizacji Stoner cieszył się mniej więcej tak, jak Robinson na widok bandy ludożerców. A skoro tamci pojechali w jedną stronę, Stoner wybrał drugą - w górę rzeki.
Przemykając się między krzewami i kryjąc przed wzrokiem potencjalnych obserwatorów ruszył wzdłuż brzegu, wcześniej rzuciwszy do rzeki obie gałęzie i dopilnowawszy, by spłynęły z prądem.

Jakąś godzinę później dojrzał w oddali coś, co mogło być mostem.
I pojawiło się pytanie - iść dalej i próbować przejść normalnie na drugą stronę, czy też spróbować przepłynąć rzekę. Stan zdrowia i szerokość rzeki sugerowały pierwszą opcję, 'serdeczne powitanie' podczas próby noclegu i późniejszy pościg przemawiały za rozwiązaniem drugim.
Gdyby nie tkwiący tuż przy brzegu pień, Stoner zapewne ruszyłby w stronę mostu, ale wobec takiego prezentu od losu zdecydował się zaryzykować.
Zjadł parę ziemniaków, poczekał, aż się trochę ściemni, po czym rozebrał się i starannie i solidnie przywiązawszy cały dobytek do gałęzi drzewa. A potem popchnął pień.
"Tratwa" początkowo nie chciała się ruszyć, lecz po chwili drgnęła i ruszyła z prądem, a Stoner, trzymając się z całych sił gałęzi szedł po dnie, popychając pień w stronę głównego nurtu. A potem zaczął płynąć.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-06-2017, 23:50   #224
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Los. Architekt ludzkich porażek, zniszczonych snów, roztrzaskanych nadziei. Złośliwy twór, który nie wybacza braku uwagi, karze zbytnią ufność i druzgocze każdego, kto okaże się nie dość czujnym by zawczasu dostrzec zastawioną pułapkę.

Czy Stoner wybrałby tą samą drogę, gdyby wiedział w jaki sposób się skończy? Zapewne nie, jednak trudy drogi, odniesione rany i pragnienie dotarcia wreszcie tam, gdzie znajdował się cel tej obfitującej w przygody misji, sprawiły że nie dostrzegł czającego się w mroku, wrednego uśmiechu.


Uśmiech ten podążał za nim, coraz bardziej odsłaniając ostre, zakrwawione zębiska. Ofiara wpadła mu w sieć i chociaż jeszcze o tym nie wiedziała, to zmierzała ku zgubie.

Im bliżej środka rzeki, tym prąd robił się silniejszy. Ostatnie opady zrobiły swoje i nawet susza, która nękała ten teren od jakiegoś czasu, nie była w stanie zmniejszyć ich wpływu na stan Alabamy. Wraz z prądem płynęły gałęzie i śmieci, w większości puste butelki, puszki i różnego rodzaju syf zostawiany zwykle na plażach pod koniec imprez na nich organizowanych. W pewnym jednak momencie, w blasku nader skąpego sierpu księżyca, Stoner dostrzegł także ciało. Na oko należało ono do kobiety w bliżej nieokreślonym wieku. W długie, jasne włosy, zaplątane były gałązki i jakaś lina, która także oplatała jej szyję. Sądząc po ubraniu należała do jakiś służb wojskowych, lub ograbiła kogoś, kto do nich należał. Stoner miał jednak większy kłopot na głowie niż denatka nieznanego pochodzenia. Noga powoli odmawiała mu posłuszeństwa, a prąd wcale nie tracił na sile. Czas był najwyższy by skierować pień w stronę brzegu. Łatwiej jednak było powiedzieć niż zrobić. Może gdyby był w pełni sił, a nie po wykańczającej drodze, której efektów dwudniowy postój nie był w stanie zmazać. Może gdyby nie był ranny, a noga nie rwała go przy każdym, nawet najmniejszym poruszeniu. Może gdyby… Może gdyby nie był sam. Był jednak, tak jak był zmęczony i ranny. Coraz trudniej było mu utrzymać się nad powierzchnią wody, nie mówiąc już o kierowaniu pniem, który wcale nie wykazywał ochoty do współpracy ze swoim niespodziewanym kierowcą.

W końcu jednak, gdy siły znalazły się niebezpiecznie blisko granicy oznaczonej cyfrą zero, dobrnął do brzegu. Ociekający wodą, sapiąc próbował złapać oddech i jednocześnie wyciągnąć z rzeki nie tylko siebie ale i pniak, a przynajmniej przywiązany do niego, nader skromny, ekwipunek. I może nawet by mu się to udało, może ubrałby się i ruszył do Hope Hull by wykonać misję. Ba! Możliwym nawet było iżby ją faktycznie wykonał, wbrew wszelkim przewidywaniom. Może… Jednak los był losem, zaś złośliwość jego nie znała granic. W tej samej chwili, w której Stoner sięgnął by przyciągnąć do siebie zwinięte ubranie, usłyszał szelest na wpół zeschniętych krzewów, które dopiero próbowały odzyskać życie, korzystając z wilgoci pozostawionej przez deszcz. Pierwszą myślą było sięgnąć po broń i walczyć. Tyle tylko, że podjąć walki nie zdążył. Usłyszał jeszcze czyjś głos, wołający
- Te, dorwałeś tego kota? - nim ostre kły wgryzły się w jego bark, a ciężar wgniótł go w błotnisty brzeg. Kot był duży, a nawet bardzo duży. Jedno spojrzenie wystarczyło by rozpoznał to zwierzę, na które niekiedy zdarzało mu się polować. Kuguar, lub też górski lew, jak go niektórzy zwali. Nie powinno go być w tych rejonach bowiem jeszcze przed Głodem został on wytrzebiony z terenów stanu Alabama. Tyle że natura od jakiegoś już czasu pokazywała, że gdy rodzaj ludzki padał na swe kolana, ona wzrastała by zająć miejsce na tronie. Tronem w tym wypadku było ciało Stonera, który czując przeszywający ciało ból, nie był w stanie powstrzymać krzyku.
- Hej! Chyba dorwał kogoś! Ruszcie dupy! - nawoływania zbliżały się jednak nie dość szybko. Mężczyzna, wciąż częściowo znajdujący się w wodzie, próbował sam podjąć walkę, jednak zmagania z prądem wyczerpały go doszczętnie i nawet zastrzyk adrenaliny nie był w stanie zmusić jego wykończonych mięśni do ruchu.
Litościwa ciemność nadeszła wraz ze świadomością tego, że zdołał zranić przeciwnika. Nie wiedział gdzie, nie był pewny jak ale zwierzę wydało z siebie pełen bólu ryk. Nic jednak nie zmieniło to w sytuacji Arkadyjskiego posłańca. Śmierć nie wybierała, brała każdego kto nawinął się pod ostrze jej kosy.

Los zaś… Los uśmiechał się dalej, równie paskudnie jak zawsze, gdy nasycił się nieszczęściem swych ofiar. Nadzieja na ocalenie zginęła wraz ze Stonerem, a świat miał na zawsze pogrążyć się w chaosie. Czy jednak na pewno? Czy władze Arkadii były jedynymi, którzy położyli łapy na informacji o możliwym lekarstwie? O szansie na powrót normalnego życia, do opanowania pandemii, która zagroziła istnieniu ludzi? Czy naprawdę złożyli wszystko na jedną kartę nie mając asa w rękawie? Odpowiedzi na te pytania dopiero się tworzyły, w miarę jak krew wyciekała z powoli stygnącego ciała tego, któremu niemal się udało. Nie istniał nikt, kto by poświadczył to, czego dokonał. Nikt poza tym małym chłopcem, którego zostawił na łaskę i niełaskę tego samego losu, który doprowadził do jego śmierci. Co się miało stać z tym malcem uzbrojonym w drewnianą dzidę i kryjącym się w opustoszałym schronie na spalonej farmie?
Na to pytanie odpowiedź miała dopiero nadejść, tak jak na wszystkie inne. Czy niosła ze sobą kolejną dawkę złudnej nadziei czy też zbawienie? Pytania… Kim będą ci, którzy znajdą na nie odpowiedzi?


 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172