Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-02-2016, 15:05   #1
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Texas Hold'em Blues - SESJA ZAWIESZONA



“Czy nam się to podoba, czy nie, charakter człowieka zostaje bezceremonialnie obnażony przy grze w pokera; jeśli pozostali gracze potrafią cię rozgryźć lepiej niż ty sam siebie – wina leży wyłącznie po twojej stronie. Jeżeli nie potrafisz lub nie jesteś gotów, by zobaczyć siebie w taki sposób, w jaki widzą cię inni, ze wszystkimi wadami i ułomnościami, będziesz przegrany w kartach i w życiu.”
-Anthony Holden





Jak Zasrane Stany długie i szerokie, nic nie mogło równać się z Vegas. Zapomnij o skażonym Nowym Jorku, samozwańczym prezydencie Collins'ie i armii harcerzyków. Lej na Detroit i jego Wyścigi, bryki i zagęszczenie gangerów na metr kwadratowy większe, niż przedwojenne ustawy przewidywały. To wszystko dziury, dobra... może niektóre bardziej odpicowane, ale ciągle grajdołki. Pełne sunących bez celu naiwniaków, nie wiedzących co ze sobą począć. Niby miał taki jakąś misję, plany i życiowe założenia... i często na nich właśnie poprzestawał. Łapał się ewentualnie za półśrodki, udając że przejażdżka rozklekotanym, kartonowym pudłem jest lepszą zabawą od wyścigowego motoru. Dla takich typów istniało trafne określenie - frajer. Frajerzy istnieli tylko po to, by ich skubać bez cienia litości, czy wyrzutów sumienia. Sumienie jest przereklamowane, do tego badziewia nie idzie sprzedać, więc po co one komu?

Liczyło się życie pełną gębą, bez rozdrabiania się i trzęsienia nad mało ważnymi detalami. Czerpanie z danego ludziom ziemskiego czasu pełnymi garściami. Jeżeli ktoś chciał odmierzać szczęście łyżeczką, lub czekać aż samo spadnie mu z nieba - jego sprawa, krzyżyk na drogę i taczka ceramiki sanitarnej w dupę. Naiwnych głupków się nie sieje - przychodzą na świat samoistnie. Każdy ekosystem składał się przecież nie tylko z drapieżników, lecz i ofiar. Prawo dżungli, pochwała dla sprytu.

Najlepszym miejscem do realizacji marzeń było, jest i będzie Vegas. Miasto Świateł. Miasto Neonów. Miasto Możliwości. Lśniąca perła na zgniłym, skorodowanym trupie, pozostałym po dawnym, ponoć lepszym świecie. Piękne i bezlitosne. Tu liczyły się styl i klasa, w myśl zasady jak cie widzą, tak cie piszą. Dobra prezencja, odpowiednie ciuchy i dopiero można było iść w miasto. Koleś w mundurze, obwieszony szpejem równie dobrze mógłby tu mieć wielki neon “Jestem frajerem! Oskób mnie!”.

Neony, dobre bryki, kasyna i burdele w których co pobożniejsi padliby na zawał zaraz przy wejściu... ale to ich problem. Vegas szybko weryfikowało kim jesteś - odsiewało ziarno od plew, ustawiając tych wartych uwagi po jednej stronie, pechowców do odstrzału po drugiej. Tutaj każdy kręcił, nigdy nie mówiąc wprost o co mu chodzi. Prostota jest nudna, dobry blef zaś wymagał nie tylko mistrzowskiego panowania nad emocjami, ale i wejścia w skórę przeciwnika. Wzięcia udziału w pojedynku, z którego tylko jeden gracz wychodził zwycięsko, zgarniając całą wyłożoną pulę. Raj, Ziemia Obiecana i Mekka wszystkich tych, dla których życie to partyjka pokera. Jeśli tylko miało się determinację i głowę na karku, szybko dało się tu zostać więcej niż szarym, mdłym przeżuwaczem sucharów. Fortuna sprzyjała odważnym, gra o niskie stawki to zabawa frajerów. Prawdziwi gracze siadają do stołu tylko, gdy pula sztonów spada z blatu.
Szkoda więc, że nie o Vegas będzie ta historia, choć może nie do końca...




Słońce, lejący się z nieba nieznośny żar i spiekota przez którą spojówki oczu wysychały na wiór nim człowiek zdążył mrugnąć. Do tego ten pieprzony, monotonny krajobraz - piach, piach i jeszcze więcej piachu, upstrzonego tu i tam pokręconym, skarłowaciałym krzakiem, lub zardzewiałym wrakiem - jedynymi atrakcjami od dobrych stu mil. Szło się porzygać od samego patrzenia przez zakurzone okno, lecz w tej chwili Eden nie miała innych rozrywek, poza kontemplacją uciekającej spod kół zakurzonego cadillaca, popękanej autostrady. Lśniącą niegdyś, czarną brykę od przedniego po tylny zderzak pokrywała warstwa buro-piaskowego pyłu, zmieniając ją w koszmar każdego lakiernika. Zwykle wychuchane auto, duma siedzącego na fotelu kierowcy Diabła, błagało o chwilę uwagi i czułości, pozwalających na powrót do poprzedniej, tej właściwej formy. Tyle, że na razie nie zapowiadało się ani na dłuższy postój, ani chociażby zwykły deszcz.

Podobne, długodystansowe wycieczki nie były czymś za czym Ross przepadała. W ogóle kurwa nie znosiła wyjeżdżać z Vegas - tam miała wszystko: pozycję, swoją ekipę, kasyna, kluby i fuchę w dobrze prosperującej firmie, zarządzanej przez rodzeństwo Light'ów. Cywilizację, do jasnej cholery, a nie to płaskie zadupie, gdzie rogaty czart nie zapuszczał się nawet bo to, aby powiedzieć "dobranoc". Skrzywiła się i zdusiła cisnące się na usta przekleństwo. Klasa i styl do czegoś zobowiązywały, nie należała w końcu do gatunku wykopanych z rynsztoka, wulgarnych chamów, aby pozwalać sobie na podobne, zbędne wyrazy niezadowolenia. Zresztą powodów do narzekania mieć nie powinna. Rozkaz to rozkaz. Garść suchych faktów i wytycznych, okraszonych mglistą obietnicą przyszłych profitów.

Przed oczami jak żywy stanął jej Pan Light i choć od ich ostatniego spotkania minęło dobrych parę tygodni, wciąż słyszała w głowie echo rozmowy.
- Potrzebuje kogoś, kto potrafi poruszać się z finezją i wyłapuje wszystkie szczegóły. Dociekliwego, inteligentnego, lojalnego. Bez skrupułów. - Po tych słowach już wiedziała, że dalsza cześć nie przypadnie jej do gustu. Pan Light nigdy nie wzywał jej bez potrzeby. Pracowała dla niego od lat, miała wyznaczony zakres obowiązków. Wiedziała co leży w obrębie jej zadań, czego ma unikać, a w co nie wściubiać nosa nieważne jak przyjemnie by nie pachniało. Stał przy niej, wysoki, w skrojonym na miarę garniturze za który dałoby się wyżyć i pół roku, nie szczędząc sobie przyjemności. Z pozoru koleś jakich dziesiątki mijało się na ulicy - po trzydziestce, lekko siwiejący na skroniach, bez widocznej broni. Nie potrzebował obrony, nie w centrum zarządzanej przez siebie strefy. Uśmiechał się jowialnie i tylko oczy, czarne w półmroku gabinetu, pozostawały zimne i niewzruszone. Objął ją ramieniem i wcisnął w dłoń szklankę Bourbona. Zawsze pijał Bourbona, nieważne czy słońce właśnie wstawało, czy chowało się za horyzontem. Miasto Neonów nigdy nie spało, a prawdziwe życie zaczynało się dopiero po zmroku.
- To musisz być ty. Ufam ci i wiem, że mnie nie zawiedziesz. Im dalej od domu, tym lojalność wydaje się mniej istotnym szczegółem, pojawiają się przeróżne pokusy i z czasem słaby człowiek zapomina czemu wyruszył z domu, zostawiając swoich bliskich. Ty jesteś częścią rodziny, a rodzina wspiera się w trudnych chwilach. - Zrobił krótką pauzę dla lepszego efektu, zakołysał szklanką po czym upił niewielki łyk. Znów chodziło o efekt, bawiła go niepewność drugiej strony. Jeszcze nie wiedziała co jej zgotował, jednak oboje mieli pewność że cokolwiek nie zostanie powiedziane, słowa zmienią się w czyn bez szemrania, czy zbędnych komplikacji. Na tym to polegało.

Aniołek Light'a - nie raz i nie dziesięć słyszała to przezwisko. Może wciąż miała wytatuowane na plecach skrzydła, lecz po długich tygodniach w trasie Aniołkiem była wyjątkowo mało anielskim - śmierdzącym, lśniącym od potu, z przetłuszczonymi włosami i smugami kurzu na policzkach. Potrzebowała kąpieli, czegoś do żarcia. Pusty żołądek upominał się o posiłek serią bolesnych skurczy i burczenia, z każdą milą coraz donośniejszego. Co prawda w schowku ciągle przewalały się paczki z suszona wołowiną, lecz na samą myśl o konieczności żucia tych przytwardych, słonych podeszew, robiło się kobiecie niedobrze. Uchyliła okno, a do środka, wraz z pędem powietrza, wdarła się spora porcja kurzu. Blaszana puszka samochodu chroniła przed palącymi promieniami, niestety ze skrawem nie radziła sobie ni w ząb.
Texas... w życiu nie przypuszczała, że los zmusi ją do podróży na podobnie brudne, ciemne i pozbawione uroków wielkomiejskiego życia zadupie. Ten jednak uwielbiał odwracać kartę w najmniej oczekiwanym momencie.

- Jeszcze dwie wiochy i będziemy na miejscu. - Diabeł za kierownicą przerwał drażniącą ciszę. Radio padło poprzedniego poranka, pozbawiając dźwiękowych bodźców i skazując albo na milczenie, albo na pieprzenie bez sensu, byle tylko strawić godziny zamknięcia wewnątrz piekarnika na kołach. Poruszyli już chyba wszystkie możliwe tematy, dorzucając do opowiadanych historii coraz to nowe, ubarwiające elementy. Cokolwiek, byle tylko nie gapić się na podziurawioną drogę i pustynny krajobraz za oknem.

Na dźwięk ludzkiego głosu z tylnej kanapy rozległo się rozdzierające ziewnięcie. W przednim lusterku Ross ukradkiem obserwowała jak ostatni z ich paczki przeciąga się, przecierając spoconą twarz wierzchem dłoni. Szajba, dla przyjaciół Chris - pośrednia przyczyna tej gehenny po Zasranych Stanach. Miał trochę ponad 20 lat, czarujący uśmiech i bajerę którą dało się wypracować tylko w Mieście Oszustów. Nim właśnie był: Człowiekiem-ściemą, najmłodszym bratem Pana Light'a. Opchnąłby piasek koczującym na pustyni nomadom, zdzierając z nich ostatnie gamble i jeszcze wziął najładniejszą laskę jako rekompensatę za trudy podróży... tak mówiono, a może sam rozsiewał podobne ploty? W tym przypadku człowiek nie mógł mieć do końca pewności.
- Ile to w milaaaa-aaach? - następne ziewnięcie przerwało wywód, lecz nie zniechęciło go do dokończenia. Wyciągnął z kieszeni postrzępioną talię kart i mechanicznie począł je tasować. Zajęcie dobre jak każde inne.

Samochód zwolnił, po chwili zatrzymał się z chrzęstem na poboczu. Dwójka pasażerów jak na zawołanie wlepiła pytające spojrzenia w kierowcę.
- Muszę się odlać. - mruknął wyjaśniając pokrótce powód nagłego przystanku. Zgasił silnik i przez parę sekund trwał w bezruchu, wpatrzony w szosę przed maską. Przypadkowo, czy też całkiem rozmyślnie zaparkował tuż przy porzuconym końskim ścierwie, obgryzionym przez miejscowych padlinożerców. Na kościach żeber i czaszki pozostało parę przesuszonych strzępków mięsa i skóry, sam szkielet rozrzucono po całym poboczu.
- Według tego, co powiedzieli w poprzedniej dziurze, za dziesięć mil trafimy na większy grajdołek.

- Nie mogłeś się zatrzymać trzy metry dalej? - Chris skrzywił się z niesmakiem, zezując na truchło. Karty z cichym sykiem przeskakiwały między wprawnymi palcami, karne i posłuszne. Nie spoglądał na nie, nie musiał. Odruch.

- Przyzwyczaj się. - Diabeł wzruszył ramionami, chowając złośliwy uśmieszek za maską troski i rezygnacji. - To już nie jest Vegas.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 09-02-2016 o 01:48.
Zombianna jest offline  
Stary 11-02-2016, 23:31   #2
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
“To musisz być ty”.
Słowa Light’a jeszcze przez jakiś czas wisiały nad nią jak ciemna chmura. Nienawidziła opuszczać Vegas i wiedział o tym, a jednak to jej, kurwa, zlecił to zadanie. Pewnie, łechtało to mile, tylko… Tylko co z tego, skoro wystarczyło, by postawiła stopę poza miastem, a wszystko to, czym ono było i co znaczyło, szlag trafiał. Opuszczanie swojego terenu było niebezpieczne i z innych powodów. Szczególnie na tak długi czas. Pewnie, mogła liczyć na to, że wszystkim zajmą się jej ludzie, ale, kurwa, nie miała gwarancji, że będzie do czego wracać. Prędzej jednak dałaby sobie odciąć język, niż sprzeciwić Light’owi. Zawdzięczała swoją obecną pozycję tylko temu, że była niezawodna. Oboje o tym wiedzieli. On korzystał, ona też. Wszyscy byli, kurwa, szczęśliwi.

Nóż raz po raz odbijał neony gdy bawiła się jego ostrzem. Uniesiona brew Diabła nie doczekała się odpowiedzi. Cadillac sunął leniwie, wioząc oboje do Heaven. Trzeba było wszystkim się zająć, a na głowie wciąż miała parę spraw, które muszą zostać dopięte zanim zniknie z radaru. Burdelem zajmie się Brzytwa. Mogła jej zaufać, przynajmniej w tym stopniu, by po powrocie nie zastać śmierdzącej ruiny. Rączka przejmie resztę interesów. Ustawi go odpowiednio, strachu nie było.
Heaven lśnił, swym blaskiem ściągając klientelę. Główne wejście stanęło przed nią otworem, wpuszczając do świata, który był jej królestwem. Już sam zapach poprawiał humor. Uważnym wzrokiem zmierzyła dziewczyny, sprawdzając przy tym, czy klientela bawi się dobrze. Szczęśliwi przepuszczali więcej, a interes kwitł. Suwak nie tkwił na swojej pozycji więc pewnym było, że zalicza którąś laskę. Facet nigdy nie miał dość. To między innymi było powodem wiecznej wojny, którą toczyli ze sobą on i Brzytwa. Przez chwilę rozważała, czy nie zabrać i jego ze sobą, jednak byłby to tylko zbędny kłopot. Diabeł zawsze jej wystarczał i póki co nie widziała powodu by sądzić, że tym razem będzie inaczej. Mogła się jednak mylić.
Drzwi do tej części Heaven, która była jej gniazdkiem, były uchylone. Sądząc po odgłosach, znalazła Suwaka. Przewróciła oczami i pchnęła je, otwierając w pełni.


- Hej, Aniołku! - Wyszczerzona i nieco spocona twarz ochroniarza przywitała ją, unosząc się znad sofy, na której posuwał którąś z młodszych dziwek. Panienka miała nie więcej niż piętnaście lat, ale w tych czasach to był wiek w sam raz by zacząć. Heaven oferowało pełen zakres usług i najwyższą jakość. Miejsce to było oczkiem w głowie Eden i jednocześnie jej bazą. To stąd załatwiała większość interesów dla Light’a. Oczywiście tych, które nie wymagały jej osobistego doglądnięcia. Nic więc dziwnego, że był to najlepszy burdel w okolicy. Sama dobierała do niego panienki i z pewną przyjemnością przyglądała się, jak Suwak testuje towar, zanim ona puszczała go na pokoje. Ta, którą miał właśnie pod sobą, pojawiła się jakiś tydzień wcześniej i wpadła mu w oko. Najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu. Eden nie poznała jeszcze takiej, co by miała. Sama jednak nigdy nie skorzystała z jego usług. Trzeba było mieć jakieś granice, a jej standardy były w tej kwestii kurewsko wysokie. Co nie znaczyło, że nie mogła skorzystać z tego, że akurat ma go pod ręką.
- Gdzie Brzytwa? - zapytała, kątem oka obserwując Diabła, który napełniał dwie szklanki. Zawsze wiedział czego jej potrzeba…
- Z Dziargą, a gdzie by miała być… - Jego ruchy przyspieszyły, a mała zaczęła jęczeć. To, że jej partner zamiast na nią, patrzył się na Eden, chyba jej nie przeszkadzało. Eden z kolei wysiliła się na półuśmiech, myślami przechodząc do nieobecnej parki. Dziarga miała jej strzelić kolejny obrazek. Trzeba to będzie odłożyć…
Niedbałym ruchem zsunęła szpilki z nóg. Na spotkania z szefem musiała włożyć nieco więcej wysiłku w to, jak wyglądała. Gdyby w tych samych ciuchach wyszła poza centrum, efekty mogłyby być ciekawe, ale raczej nie dla niej. Sukienka, którą miała na sobie więcej ukazywała niż zasłaniała, Eden nie musiała jednak kryć swojego ciała. Było zgrabne i odpowiednio opięte przez materiał, by przykuć spojrzenia męskiej części tego pojebanego świata. Przede wszystkim zaś materiał miał co opinać, aczkolwiek daleko jej było do niektórych panienek, które miała pod skrzydłami.
Szklanka pojawiła się przed nią, a ona skinięciem głowy podziękowała Nat’owi i ruszyła na bosaka w stronę biurka, które stało pod oknem. Blask neonu reklamującego Heaven rozjaśniał całe pomieszczenie i wścibiał nos do sąsiedniego, które służyło jej za sypialnię. Nie można powiedzieć, by źle się w życiu ustawiła. Miała ludzi pod sobą - zdecydowanie więcej niż tych, którzy byli nad nią. Zaufanie, jakim darzył ją Light, szło w parze z przywilejami, o których większość mogła tylko marzyć. Niewielu zdawało sobie sprawę, że to jednak nie była bajka. Coś za coś, tak to już było.
Usiadła w fotelu, nogi wywalając na kolana Nat’a, który usiadł na brzegu biurka. Symfonia jęków i dyszenia, które dochodziły do nich z sofy, dotarła do kulminacyjnego momentu, Eden nie patrzyła jednak w tamtą stronę, skupiając wzrok na Diable.


Szare oczy odbijały światło zza okna, sprawiając wrażenie, jakby same świeciły. Wysokie czoło, ostro zarysowane kości policzkowe i lekki uśmieszek w jaki układały się zwykle jego usta. Połączenie budziło niepokój u większości ludzi. To i ten spokój który go otaczał. Jeszcze nie widziała by Diabeł się wściekł, a przynajmniej nie widziała go takim publicznie. Był od niej starszy niemal o połowę i stanowił swoistą ostoję w tym popierdolonym świecie, w którym oboje żyli. Zawsze w pobliżu, gdy go potrzebowała, a niekiedy także wtedy gdy takiej potrzeby nie miała. Ufała mu, a to już wiele mówiło.
- Przysłać ci Brzytwę? - Głos Suwaka wdarł się w jej myśli, wywołując skrzywienie ust, które jednak szybko przerodziło się w lekki uśmiech, gdy odwracała twarz w kierunku dopinającego spodnie faceta. Dziwka zdążyła zniknąć, co akurat Eden odpowiadało.
- Później - odpowiedziała, za co otrzymała wiele znaczące spojrzenie ozdobione widokiem zębów Suwaka. Ruchem głowy wskazała mu drzwi. Będzie jej, cholera, brakowało tego wszystkiego. Miasto było rajem, a ona miała wylądować w piekle. Cóż, przynajmniej Diabła będzie mieć po swojej stronie…
Odczekała, aż ochroniarz wyniesie się i zamknie za sobą drzwi.
- Kurwa… - Pozwoliła sobie na wyjątkowo niepasujący do niej objaw niezadowolenia. Nie znosiła wulgaryzmów, ale czasem nawet ona potrzebowała wyładować nieco energii w odrobinę mniej kulturalny sposób. Dłoń Nat’a zatrzymała się nieco za jej kolanem. Palce jednak wciąż były w ruchu, gładząc nagą skórę.
- Brzmi ciekawie - mruknął, unosząc ciut wyżej kąciki ust.
W nagrodę obdarzyła go słodkim uśmiechem, który, jak doskonale zdawał sobie z tego sprawę, był tylko na pokaz.
- Wyjeżdżamy - poinformowała go wielce wylewnie, jednocześnie przesuwając drugą nogę nieco na bok i upijając łyk ze szklaneczki. Zaproszenie było wyraźne i nie potrzebowało werbalnych dodatków. Diabeł pochylił się sunąc palcami niżej, by po wewnętrznej stronie dotrzeć do uda. Odpięcie pasa przytrzymującego niewielkich rozmiarów nóż, nie zajęło mu wiele czasu. Jakby na to nie spojrzeć, miał w tym wprawę.
- Na długo? - zapytał, biorąc od niej puste naczynie i kładąc na biurku, samemu z niego zsiadając.
- Możliwe - odparła, kładąc dłonie na jego barkach, gdy ten pochylił się nad nią. Uniosła głowę na spotkanie jego ust, nim jednak…
- Ja pierdolę! Mówiłem ci, że zajęta jest! Co ty odwalasz do kurwy nędzy?!
Warknięcie, które wydobyło się z jej ust, nie wróżyło niczego dobrego idiocie, który zdecydował się nie posłuchać Suwaka. Diabeł najwyraźniej podzielał jej myśli, bowiem jego spluwa została wycelowana w drzwi, zanim te w ogóle się otwarły. Pozycji jednak nie zmienił, dzięki czemu mogła zobaczyć jak górna warga unosi się nieco odsłaniając zęby. Błysk w jego oczach składał kuszące obietnice.
- Gówno mnie obchodzi, że zajęta. Pierdol się! - Drzwi z trzaskiem uderzyły w ścianę, pchnięte z użyciem siły znacznie przewyższającej tą, którą powinno się zastosować do ich otwarcia.



- Thomas - Eden odwróciła powoli głowę w stronę wchodzącego i najwyraźniej porządnie wkurwionego brata. To, że na jej twarzy widoczny był uśmiech, mogło sugerować zarówno zbliżający się koniec jego egzystencji, jak i faktyczne zadowolenie z jego odwiedzin. Biorąc jednak pod uwagę, że broń w dłoni Diabła nawet nie drgnęła, na to drugie najmłodszy z braci Ross, nie miał raczej co liczyć.
- Powiedz temu skurwysynowi, żeby mnie puścił! - W głosie Thomasa brzmiał wyraźny rozkaz podbity gniewem. Suwak jedynie mocniej zacisnął swoje łapska na wywiniętym do tyłu ramieniu, uwalniając z ust młodego Ross’a wiązankę, z którą swobodnie mógłby zszokować niejedną z panienek na Stripie. Eden skrzywiła się. Nie tolerowała takiego języka w swoim otoczeniu.
- Powiedz słowo - zaproponował Nat, tuż nad jej uchem. Wiedziała, że kątem oka obserwuje szamoczącego się Thomasa, który jednak nie miał najmniejszej szansy z Suwakiem.
- Kusisz Diable - odpowiedziała, póki co ignorując brata i odwracając się do Nat’a. Ich oczy spotkały się ze sobą i oboje wiedzieli, że to nie ten czas. Dłoń mężczyzny, która wciąż spoczywała między jej udami, przesunęła się nieco do przodu, sprawiając że Eden zmrużyła oczy i rozchyliła usta. Ta zabawa się jej podobała i wiedziała, że nie tylko ona miała teraz dobrą zabawę.
- Co z ciebie za suka?! Pierdolisz się z tym hujem! Jebnię…
Dalsze słowa utonęły w huku wystrzału. Za to właśnie między innymi lubiła Diabła. Zamiast mleć ozorem wolał działać. Biorąc pod uwagę, że nie słyszała jęków, trzeba będzie wymienić dywan albo powiesić jakieś cacko na ścianie, żeby ukryć ślad po kuli. Wiedziała nawet kto pokryje koszta.
- Co cię do mnie sprowadza? - zwróciła się do Thomasa, który poszedł wreszcie po zgubiony po drodze rozum i wtłoczył go do tej swojej pustej głowy. Rodziny się nie wybierało, wiedziała o tym. Trzeba było żyć z tą, którą człowiekowi los zrzucił na głowę. Dało się jednak zrobić z tym porządek, tyle że Eden wciąż miała pewne zastosowanie dla tych darmozjadów i idiotów, którzy mienili się jej braćmi. Dopóki tak było, byli bezpieczni. Nie lubiła marnować towaru, bez względu na to, do czego go stosowała. Czy to dziwka, czy brat… Zasady obowiązywały te same.
Na znak od Eden, Suwak puścił Thomasa i oparł się o ścianę przy drzwiach.
- Rączka nie chce wypłacić za robotę. Jak ty tym syfem zarządzasz, do cholery? - Ross’owi od razu powróciła buta, jak zresztą zawsze. Roztarł ramię i ruszył w kierunku barku, korzystając z zapasów by wspomóc nadszarpnięte ego.
- Wspominał, że dałeś ciała - Diabeł podniósł się i przeniósł za Eden, opierając się o ścianę oddzielającą jedno okno od drugiego. Ona z kolei skupiła pełnię swej uwagi na zaistniałym problemie. Zupełnie jakby w tej chwili potrzebowała ich więcej.
- Nie płacę za źle wykonaną robotę, wiesz o tym - poinformowała po raz setny. Była spokojna i uprzejma, to także nie odbiegało od jej zwyczajowego sposobu przeprowadzania rozmowy. Wściekanie się było takie… oczywiste. - Powinieneś się cieszyć, że wciąż masz tą swoją śliczną twarzyczkę. Zak nie był zachwycony.
- W dupie mam, co myśli ten skurwysyn. Chcę swoje sztony.
Do tępej głowy ciężko było wbić rozsądek. Jeżeli kiedykolwiek było w niej cokolwiek, co można by porównać do rozumu, zostało wypłukane i wypalone. To co zostało, skupiło się na zaspokajaniu podstawowych potrzeb. Panienki, używki, tłuczenie mordy. Wiele do szczęścia nie potrzebował. Problem w tym, że oczekiwał, iż podane mu to będzie na tacy.
- Płacę tylko za dobrze wy…
- Mam to w dupie - przerwał jej, wychylając zawartość szklanki jednym haustem i ponownie ją napełniając.
Uśmiech nie znikał z ust Eden, jednak niebieskie oczy zalśniły gniewem. Nie dość, że praktycznie utrzymywała to ścierwo, to jeszcze śmiał jej przerwać. Oparła łokcie o blat biurka i wsparła podbródek na złożonych dłoniach. Przyglądała się w ciszy jak wypija kolejne porcje jej whisky. Suwak drgnął i poprawił się nieco na swej pozycji. Błysk jego zębów sugerował, że nie może się doczekać, by nauczyć Thomasa odpowiedniego zachowania. Eden jednak czekała cierpliwie, obserwując brata. Jeżeli go teraz zabije, zostawi za sobą niedokończoną sprawę i dwójkę wściekłych, żądnych zemsty Ross’ów. To źle wróżyło jej interesom i interesom Light’a. Bez wątpienia załatwiłby ten problem pod nieobecność Aniołka, jednak mogłoby to zaszkodzić jej pozycji, tym bardziej, że nie wiedziała, jakie efekty przyniesie jej obecne zadanie. Oczekiwanie, że pójdzie gładko, było proszeniem się o poważne kłopoty.
- Diable, wypłać mu - nakazała spokojnie.
Nie umknęło jej zdziwione spojrzenie Suwaka, ani też podejrzliwy wzrok Thomasa. Jej twarz była jednak maską profesjonalnej uprzejmości, którą albo się opanowało w tym mieście, albo nie miało się czego tu szukać. Przynajmniej na tych nieco wyższych szczeblach. Jak cię widzieli, tak cię oceniali. Zalety ducha można było sobie w dupę wsadzić, o ile nie potrafiło się ich odpowiednio sprzedać. Kto jak kto, ale Aniołek wiedziała o tym doskonale i z przyjemnością, podrasowaną wprawą nabytą w ciągu przeżytych w Vegas lat, pływała w tym stawie rekinów. To dlatego ona, mimo iż najmłodsza z czwórki, siedziała za biurkiem, a jej bracia skamleli o resztki, które spadały z pańskiego stołu. Świat nie był miejscem dla nieogarniętych.
Odczekała, aż Nat spełni jej życzenie korzystając z podręcznej kasety. Z pewnym zadowoleniem przyglądała się jak na twarzy Thomasa pojawia się pełen wyższości uśmieszek. Coraz częściej dochodziła do wniosku, że matka się puściła, a ona była tego owocem.
- A teraz wynoś się. Nie chcę cię tu więcej widzieć. Dla mnie już nie pracujesz. Zabierz mi go z oczu. - Ostatnie słowa skierowała do Suwaka, który nie miał nic przeciwko spełnieniu życzenia szefowej.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, tłumiąc nieco protesty Ross’a, odsunęła fotel i wstała. Jeden problem z głowy, kilka kolejnych na niej.
- Kiedy zamierzasz to skończyć? - Pytanie Diabła nie było nowym i nie widziała powodu, by po raz kolejny podawać mu tą samą odpowiedź. Gdy nadejdzie właściwy czas, pozbędzie się całej trójki. Ten czas jednak jeszcze nie nadszedł. Wciąż na swój sposób byli przydatni. Nawet Thomas, mimo że nie zdawał sobie z tego sprawy. Nic tak nie wyłapywało gotowych do zepsucia się jabłek, jak wrzucenie do koszyka jednego, które zaczęło gnić. Była ciekawa, kto skorzysta z okazji by wspomóc młodego Ross’a w dążeniu do zrzucenia siostry z jej fotela. Będzie musiała pogadać z Rączką, by jego ludzie mieli jej braci na oku. Nie zaszkodzi też odwiedzić Yuk’a. Bez wątpienia skorzysta z okazji do wbicia się na teren Diabła i skupienia jej uwagi.
Skoro już o Diable była mowa…
- Znajdziesz Zak’a i powiadomisz go o sytuacji - poinformowała swoją prawą rękę, kierując się do sypialni. - Ma mieć oko na całą trójkę i w razie problemów z ich strony, pozbyć się przyczyny. Wspomnisz mu też, że na jakiś czas znikam z miasta. Powinien dostosować plany do tego i brać pod uwagę, że Light może wyznaczyć kogoś na moje miejsce. Upewnij się, że rozumie, gdzie powinna znajdować się jego lojalność.
Polecenia padały z jej ust, podczas gdy dłonie zajęły się pozbywaniem garderoby. Jako, że wiele tego nie było, to i wiele czasu jej owa czynność nie zajęła. Nie musiała także odwracać głowy by wiedzieć, że Nat stanął za jej plecami.
- Możemy sami się tym zająć - kusił, przesuwając palcami po jej kręgosłupie. - Przecież to lubisz - dodał przenosząc dłoń na brzuch Eden i wsuwając ją między ciało kobiety, a materiał majtek. Przycisnął mocno zmuszając do tego by wypięła tyłek. O tak, Diabeł bez wątpienia wiedział co lubiła.

*****


Znał też swoje miejsce, a tego niestety nie mogła powiedzieć o każdym. Brzytwa jak zwykle zaczęła od progu, zanim jeszcze Eden podniosła na nią wzrok.


- Czy wiesz, co ten idiota odwalił nie dalej jak godzinę temu? I twierdzi jeszcze, że to z twojego rozkazu… - Nie słysząc odpowiedzi, zatrzasnęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę biurka by zająć jeden z dwóch fotelu, które przed nim stały. Wyraźnie oczekiwała, że Eden zaprzeczy i będzie mogła kontynuować obrzucanie gównem Suwaka. Aniołek jednak ani myślała się odzywać. Papiery wymagały uporządkowania, zanim zostawi je w rękach Brzytwy. Kopie także, aczkolwiek te wylądują u Light’a. Wszystko musiało się zgadzać, bo tak właśnie funkcjonowała. Niedociągnięcia działały jej na nerwy. Podobnie jak bałagan.
Kolejną rzeczą, którą można było zaliczyć do owych niezbyt przez nią lubianych rzeczy, było trzaskanie drzwiami. Raz - istniało prawdopodobieństwo, że za którymś razem nie wytrzymają one albo framuga. Dwa - odgłos był wyjątkowo donośny, a to źle wpływało na jej nastrój. Może powinna wreszcie zrobić coś z nimi? Wymienić je, dla przykładu. Najlepiej na takie, które w przypadku trzaśnięcia nimi, oddają. Tych jednak, i wiedza ta ani trochę nie poprawiła jej humoru, na zbyciu nie było.
Sally grzecznie poszła po rozum do głowy i siedziała cicho, dopóki Eden nie skończyła.
- Jeżeli chodzi ci o sytuację z Thomasem, to tak, miał moje pozwolenie - odpowiedziała, kończąc sprawdzanie rachunków. Sprzedaż w południowej części znowu spadła, ale to nie będzie już jej problem. Poinformuje o tym Light’a zanim wyjedzie. Jeżeli ktoś wtrącał się w interesy rodziny, szef się tym zajmie szybko i skutecznie. Ona miała inne sprawy na głowie i one były dla niej teraz priorytetowe.
- Ale…
Eden podniosła głowę, mierząc Brzytwę chłodnym spojrzeniem. Tu nie było miejsca na "ale" i najwyraźniej komuś należałoby o tym przypomnieć. Na jej szczęście, Sally nie była głupia, wbrew temu co twierdził Suwak. Gdyby była, to zamiast zarządzać burdelem, dawałaby w nim dupy.
- Przejmiesz Heaven na jakiś czas - poinformowała ją, biorąc do ręki nóż i wysuwając jego ostrze z kabury. Jego dotyk pozwalał zebrać myśli, a te musiały być teraz równo uporządkowane, jeżeli chciała, by wszystko przebiegło bezproblemowo. Czarna klinga ostro kontrastowała z białymi rękawiczkami. Były jednym z jej znaków rozpoznawczych. Białe lub czarne, zawsze na dłoniach. Ściągała je tylko sporadycznie, przeważnie bez świadków. Nie, żeby miała coś do ukrycia. Ot, drobna fanaberia.
- Suwak zostaje tam gdzie jest i po powrocie nie chcę słyszeć o żadnych problemach, czy to jasne? - Wbiła spojrzenie w brunetkę, która przed nią siedziała. Nie musiała zadawać tego pytania, jednak i tak je zadała. Lojalność była dla niej niezwykle istotna, a zdrada nietolerowana. Ci, którzy sądzili, że mogą sobie na nią pozwolić, dołączyli do licznego grona duszyczek, które nie doczekały kolejnego dnia w Vegas. Eden eliminowała ich sama, uważając to za swoisty punkt honoru.
- Jak słońce - Sally skinęła głową, obdarzając młodszą od siebie kobietę uśmiechem. W gronie zaufanych pracowników Aniołka nie było nikogo, kto plasowałby się wiekowo poniżej dwudziestki. Dziargi nie można było liczyć, bo ciężko było ją nazwać zaufanym pracownikiem. Była ich maskotką i specem od obrazków.
- Powiedz Dziardze, że po powrocie będę miała dla niej robotę.
- Zrobione. - Słowu towarzyszyło kolejne skinięcie, kolejny uśmiech i uniesione brwi, na które Eden odpowiedziała lekkim ruchem nadgarstka, wskazując nożem drzwi. Pytania były zbędne. Brzytwa wiedziała, że informacje tyczące się celu wyjazdu Aniołka nie są przeznaczone dla jej uszu. Należało znać swoje miejsce, szczególnie w Vegas. Nieodpowiedni ruch i było sobie życie…

*****


Nim Diabeł do niej wrócił, zajęła się wszystkim, co było do zrobienia. Torba była spakowana, sprawy zamknięte, a przynajmniej zostawione w stanie względnie bezpiecznym. Eden mogła się zrelaksować pijąc swoją whisky i przyglądając się ludziom przemierzającym ulice Vegas, które widziała z okna. Gdy wszedł, nie odwróciła się, raz po raz obijając szklaneczką dolną wargę. Można by pomyśleć, że z jej strony było to zaniedbanie, jednak w słowniku Eden takie słowo nie istniało. Widziała jak parkował, a obliczenie czasu jaki zajęło mu dotarcie na najwyższe piętro, nie było trudne. Poza tym znała go już na tyle, by wyczuć gdy się zbliżał. Można to było nazwać szóstym zmysłem, aczkolwiek w te Aniołek nie wierzyła. Były dobre dla bajkopisarzy, a ona była z tych, którzy twardo stąpali po ziemi.
- Problemy? - zapytała zdawkowo, nie spodziewając się usłyszeć potwierdzenia.
- Żadnych - odpowiedział z jej oczekiwaniami.
Usłyszała jak otwiera lodówkę i wyciąga piwo. Po krótkiej chwili stanął obok niej. Było już późno, a raczej wcześnie, zależało jak człowiek postrzegał pory dnia.
- Pamiętasz małą Sky?
- Mhm -
skinął głową, opierając się udem o parapet. - Puszcza nas za nią?
- Mhm - tym razem to ona ograniczyła się do przesadnie werbalnej odpowiedzi, po której zwilżyła gardło, korzystając z tego, że jeszcze coś zostało w szklaneczce. - Szajba też jedzie - dopowiedziała, gdy przyjemne ciepło rozlało się po przełyku.
- Po jaką cholerę?
Wzruszyła ramionami, tylko nieznacznie się krzywiąc. Obecność najmłodszego z braci Light nie była jej na rękę. Konieczność dbania o jego bezpieczeństwo tylko dodatkowo obciążała ich zadanie, skupiając na sobie część uwagi, jaką Eden mogła wykorzystać na wypełnienie powierzonego jej zadania.
- Coś za tym siedzi?
- Jak cholera -
zgodziła się z nim, odwracając twarz od okna i patrząc na niego. Byli zgraną parą, idealnym duetem. Słabe strony jednego uzupełniało drugie. Znali się z każdej strony i, o ile wiedziała, nie mieli sekretów. Nie żeby od czasu do czasu tego nie sprawdzała. Zaufanie było jednym, rozsądek drugim. Mogłaby z nim w ogień skoczyć. Czy za nim…? Póki co nie było okazji by się o tym przekonać i jakoś specjalnie się jej do takiej nie spieszyło. Wiedziała, że ją obroni w razie potrzeby i nie strzeli jej w plecy. Jak już, to załatwi twarzą w twarz i to sobie ceniła. On z kolei mógł liczyć na takie same względy z jej strony.
Anioł i Diabeł… Vegas dziecinko, to po prostu było Vegas.

*****


Gdy otworzyła oczy, był już ranek, a miejsce obok niej świeciło pustką. Nie było to dla niej nic nowego. Zwykle nie pozwalała by ktokolwiek zostawał z nią gdy odpływała w objęcia Morfeusza. Nawet Diabeł był jedynie sporadycznym gościem w tych chwilach i to tylko i wyłączenie wtedy gdy oboje padali wykończeni. Tym razem tak nie było, co nie znaczyło że Nat’a nie było w pobliżu. Słyszała wyraźnie jak rozmawia z Dziargą w gabinecie. Mała pewnie chciała się pożegnać. Eden czasami miała wrażenie, że dziewczynie przyszło za talent zapłacić rozumem. Nie szkodziło to jednak nikomu, a pozostając pod ochroną Aniołka, Dziarga miała szansę na całkiem przyjemne życie. Nie mówiąc już o tym, że wszyscy lubili tą wiecznie wesołą i pozytywnie nastawioną do życia dziewczynę. Że też takie jeszcze się rodziły…

Była w trakcie zakładania spodni, gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich Nat.
- Samochód gotowy - poinformował, przyglądając się jak dopina suwak. Sam był już gotowy do drogi, co świadczyło o tym, że był na nogach już od jakiegoś czasu. Czasami zastanawiała się, czy nie zdążyła się zbytnio od niego uzależnić. To nie wróżyłoby zbyt dobrze ich dalszej przyszłości.
- Dobrze - ograniczyła się do suchego podsumowania informacji i zapięła guzik spodni, a następnie sprzączkę od paska. Wszystko było czarne, bo ten właśnie kolor był jej ulubionym. Krew nie była na nim zbyt widoczna, a biel rękawiczek ostro odbijała się od niego swoją złudną czystością. Brud, który miała na dłoniach był w stanie skalać najbardziej niewinny z kolorów. Chociaż z drugiej strony, słyszała raz że niektórzy uznawali biały za kolor śmierci. Nawet się jej to spodobało. Upodobań jednak nie zmieniła.
- Jak zamierzasz to załatwić? - Zapytał wchodząc do sypialni i zamykając za sobą drzwi. Eden nie do końca spodobał się jego ton, więc obdarzyła go uroczym uśmiechem, który był tak daleko od tego, co wyrażało spojrzenie, jak tylko się dało.
- Spokojnie - uniósł dłonie. - Wstałaś lewą nogą, łapię.
Pokręciła głową, jednocześnie wywalając z niej myśli, które mogłyby podważyć jej zaufanie do Diabła. Teraz musiała je mieć i to pełne. To zadanie stanie się o wiele trudniejsze gdy dorzuci do niego podejrzenia, które nie miały żadnych podstaw.
- Głupie myśli, Nat. To wszystko… - rzuciła otwarcie, powracając do względnie spokojnego stanu umysłu. - Odczekam na właściwy moment i spróbuję wybadać Szajbę. Wątpię jednak żeby krył przed nami o co chodzi. Pewnie odczeka ile się da, tylko po to żeby się podrażnić. Chyba wolałabym, żeby to Michael z nami jechał. Jego łatwiej rozgryźć.
- Pewnie to samo myśli Matthew. - Uwagę tą przyjęła skinięciem głową. Do nosa dotarła jej woń palonego tytoniu. Skrzywiła się nieprzyjemnie. Jej sypialnia była od tego wolna, inaczej za cholerę by nie usnęła. Skoro jednak i tak spać w niej w najbliższym czasie nie będzie, nie widziała powodu by przypominać Diabłowi o tym drobnym szczególe. Oferta podzielenia się nie spłynęła z ust mężczyzny. Eden nie paliła. Piła też tylko okazjonalnie, głównie dla uspokojenia lub gdy sytuacja tego wymagała. Używki przytępiały umysł, a ona lubiła gdy ten pracował na pełnych obrotach, najlepiej 24 na dobę.

Czując na sobie wzrok Nat’a, dokończyła ubieranie. Czarny golf, kamizelka, białe rękawiczki. Przypięła kabury i sprawdziła czy ostrza i pistolet dają się łatwo wysunąć.
- Szykujesz się na wojnę? - Zakpił jej obserwator, wywołując u niej parsknięcie śmiechem.
- Ubezpieczony…
- Żyje dłużej. Taaa, wiem - przerwał jej podchodząc bliżej i odsuwając jej włosy za ucho. - Nie wychylaj się. Robota, robotą ale jak zacznie być gorąco to trzymasz się z tyłu. Ten cały interes śmierdzi, aż mnie na rzyganie bierze.
- Nat…
- Taaa, wiem. Chodźmy znaleźć dupę młodszego Light’a i zrobić porządek z tym, co tam jeszcze sobie umyślał.
Takie nastawienie do sprawy lubiła. Wiedziała przy tym, że on zdawał sobie z tego sprawę. Czasami zastanawiała się po jaką cholerę w ogóle rozmawiali, skoro jedno drugiego znało lepiej niż zawartość własnych kieszeni. Problemem w tym uroczym obrazku był Szajba. Eden była jednak pewna, że i z tym sobie poradzi. W końcu nie na darmo Light wybrał akurat ją do tej roboty.


*****


Początki drogi dało się jeszcze przeżyć. Im dalej jednak, tym było gorzej. Ślad prowadził ich od jednej dziury do drugiej. Może nie wszystkie były skończonymi dnami, ale po mieście neonów ciężko było dostrzec ich urok. Wkroczenie na nieznany teren miało także swoje plusy i zdecydowanie większą ilość minusów. Brak swoich oznaczał niepewny grunt. Zasady zmieniały się w zależności od miejsca, w którym lądowali. Trzeba je było szybko przyswajać albo czekały człowieka kłopoty. Eden nie lubiła kłopotów, wprowadzały chaos do jej świata, a ona lubiła porządek.
Po kolejnych tygodniach spędzonych w drodze i coraz większej odległości dzielącej ją od znajomych terenów, humor miała idealnie pasujący do truchła, które łaskawie podlał Nat, gdy zatrzymali się na poboczu. Była głodna i brudna. Mogłaby zabić za prysznic i szklankę whisky na lodzie. Przynajmniej jednak była okazja do rozprostowania nóg. Nie żeby warunki były niebiańskie, ale przecież nie będzie jęczeć jak pieprzona dziwka.
Wyszła z cadillaca i przeciągnęła mięśnie, a następnie przeczesała błagające o wodę, włosy. Opierając się o maskę, zlustrowała drogę tak przed, jak i za nimi. Jak cholera, to nie było Vegas.
Ignorując Szajbę, który wybrał drzwi przeciwne do tych, które wychodziły na truchło by wydostać się z auta i podarować drodze zawartość pęcherza, odwróciła się do Diabła.
- Ile nam to zajmie? - zapytała. Żołądek dopominał się swoich praw, podobnie jak reszta ciała. Kąpiel, coś na ząb i do popicia, chwila relaksu. Jej wymagania w tej chwili były wyjątkowo niskie jak na standardy, do których przywykła.
Facet wzruszył ramionami nie przerywając zaspokajania jednej z podstawowych podszeb fizjologicznych. Stał zwrócony do niej placami, z głową uniesioną wysoko do góry. Czy kontemplował rozpalone do białości niebo bez ani jednej chmurki, czy na co się on tam do cholery gapił - ciężko było stwierdzić.
- Postój, dojazd, cel główny? - uśmiechu nie widziała, ale słyszała go wyraźnie w wypowiadanych słowach.
- Za dwie, trzy godziny zrobi się ciemno - Chris wytoczył się łaskawie na drogę, kończąc majstrować przy suwaku spodni, a minę miał tak niezadowoloną, że gdyby Eden nie znała go bliżej, uznałaby że oto dzieje mu się wielka i oczywiście niezasłużona w żadnym stopniu i pod żadnym kątem krzywda. - Znajdźmy rozsądną budę i zamelinujmy się na noc. Muszą tam mieć zimnego browara, po prostu muszą. Stawiam na to pełen mag.
- Jestem za - odpowiedziała, obrzucając Diabła nieco gniewnym spojrzeniem, którego i tak nie miał okazji zobaczyć skoro wlepiał ślepia w niebo. Żeby jeszcze jakiś dobry powód do tego miał… - Dziesięć mil to nie tak daleko, a skoro większy grajdół… - Tym razem to ona wzruszyła ramionami. Dwie godziny jeszcze zniesie. Trzy też, ewentualnie. Przed zmrokiem powinni dotrzeć, aczkolwiek Eden wolałaby by stało się to ciut wcześniej. Wolała poznać teren zanim się na nim zatrzyma, a tego po ciemku zrobić porządnie się nie dało.
- Ruszajmy - rzuciła propozycję.
- Zaaaaaraaaaz - ziewnięciu Szajby zawtórował klekot rozciąganych kości. Chłopak przekrzywił szyję raz w jedną, raz w drugą stronę, czemu towarzyszyły kolejne dwa chrupnięcia. Spojrzał na Ross i wydymając nieznacznie usta, rozłożył przepraszająco ręce. - Nie mów maleńka, że ci nóżki nie zdrętwiały od tego siedzenia, bo ja swoich już nie czuję. Zapalmy, pięć minut nas nie zbawi, co nie?
Eden skinęła głową uśmiechając się zdawkowo. Szef chce, szef ma. A że rozciągało się to także na resztę rodziny…
- Nie powinno - odparła. Aby ich zbawić, przynajmniej wedle słów niektórych, nawet wieczność by nie wystarczyła.
Srebrna, grawerowana papierośnica zmaterializowała się w jego palcach, kliknął zameczek i rakotwórczy podobno rulonik powędrował ku spragnionym nikotyny wargom. Diabeł w tym czasie skończył się odlewać, ale łba nie obrócił. Wciąż gapił się gdzieś na zachód, choć już nie w górę, a obserwował horyzont. Nieznośne słońce widocznie przeszkadzało mu w tej czynności, gdyż przyłożył rękę do czoła choć trochę zasłaniając oczy przez piekącym blaskiem.
- Powiesz w końcu o co tak naprawdę chodzi? - zaszczycił młodego przelotnym spojrzeniem.
Ten tylko przewrócił teatralnie oczami i zaciągając się przybrał wybitnie zbolała minę.
- Jak dojedziemy, na wszystko przyjdzie czas. - westchnął ciężko, wydmuchując dym nosem. - Daj się nacieszyć klimatem, sprzyjającymi okolicznościami przyrody. Pokontemplować nad ulotnością i kruchością życia - spojrzał wymownie na dawno nieżywą chabetę, szczerzącą w ich kierunku klawiatruę pożółkłych od słońca zębów - Czymże jest te parę godzin wobec wieczności, Nate? Niczym… puchem. Marnością nad marnościami. - zakończył, kiwając z namaszczeniem czarnowłosą głową.
- Pieprzysz. - jego rozmówcą prychnął, samemu sięgając po papierosy. Chwile grzebał po kieszeniach, finalnie wyciągając komplet wraz z benzynową zapalniczką. Klasa i styl przede wszsytkim.
- Chciałbym. - Szajba przeniósł tęskny wzrok i zawiesił go prosto na Eden.
Aniołek przewróciła oczami, obdarzając Szajbę lekkim, nic nie znaczącym uśmiechem. Nawet gdyby mówił szczerze, a istniała na to jakaś tam szansa, to nie był w jej typie o czym wiedział. Bzykanie się z młodszym Light’em nie wchodziło w zakres jej obowiązków.
- Na wszystko przyjdzie czas - odpowiedziała. - Albo i nie. Lepiej być gotowym na obie opcje.
To, że piła nie tylko do jego wątpliwej ochoty ale i do wcześniejszej wymiany zdań było widoczne, jednak nie na tyle by gryzło. Sama też z chęcią dowiedziałaby się co jest właściwie grane, jednak w przeciwieństwie do Diabła, pytanie wprost nie leżało w jej zwyczaju.
- Nie ma ryzyka, nie ma zabawy - rzucił swoje ulubione powiedzonko, rodem z sali kasyna.
- To nie Vegas - zwróciła uwagę, powtarzając wcześniejsze słowa Diabła, jednak uważając by w jej głosie przypadkiem nie pojawiła się nutka kpiny. Jakby na to nie spojrzeć to jednak mieli do owego Vegas wrócić. - Niepotrzebne ryzyko to tylko proszenie się o kłopoty.
Odkleiła się od maski, ponownie przeciągając i rzucając spojrzenie Nat’owi. Po jaką cholerę zaczynał tą rozmowę akurat teraz - tego nie wiedziała i nie podobało się jej to.
- Wypatrzyłeś coś ciekawego?
- Zasady wszędzie są takie same. My je ustalamy. - Skwitował nonszalancko Chris i pstryknięciem palców posłał prawie wypalonego fajka w powietrze - Co z tego, że nie jesteśmy w domu? Zwalnia nas to od norm i przestrzegania obyczajów? A może mamy wskoczyć w drelichy i zacząć popylać w polu i hodować buraki? - pokręcił z politowaniem głową, wyraźnie rozbawiony koniecznością tłumaczenia rzeczy oczywistych. - Skoro już zaczyna się przepoczwarzanie w robale, aż strach pomyśleć co bedzie dalej. Kościelne kazania, klęczenia na grochu? Robienie dobrej miny, gdy karta nie idzie to podstawa. Myślałem, że skoro Matthew wybrał tak a nie inaczej, jest to wybór sensowny. Szkoda by było wrócić z niczym. - Znów uśmiechnął się z tym fałszywym smutkiem, przechodząc na tył cadillaca i zapakował się do środka.
W tym czasie Diabeł milczał, zastygły w bezruchu na podobieństwo kamiennej figury. Nie ruszyła go nawet kolczasta kulka przesuszonego zielska, która pędzona wiatrem zderzyła się z jego nogą na wysokości zakurzonej cholewy lewego buta.
- Kto wie… - mruknął cicho, gdy trzasnęły zamykane drzwi. - Może nic istotnego, a może kłopoty. Ktoś jedzie, lepiej ruszajmy. Na tej patelni nie ma gdzie się przyczaić, co innego wśród budynków. - Nie musiał mówić nic więcej. Płaska, piaszczysta pustynia nie dostarczała osłon przed ewentualnym ostrzałem, w ogóle była beznadziejnym miejscem na witanie obcych.
Eden skinęła tylko głową. Chris mógł pieprzyć swoje, a ona wiedziała swoje. Czas pokaże, kto lepiej na swojej wiedzy miał wyjść. Jego nastawienie zaniepokoiło ją jednak. Jeżeli wyskoczy z czymś głupim w nieodpowiednim momencie, to wszyscy mogą skończyć wąchając uschnięte kwiatki od niewłaściwej strony.
- Ruszamy - zdecydowała, kierując kroki do drzwi od strony pasażera. Dłuższe stanie i gadanie nie miało sensu. Mleć ozorem można było tak samo sprawnie jednocześnie jadąc. Na wszelki wypadek zanim wsiadła, wyjęła pistolet i położyła go sobie na kolanach, gdy już zajęła miejsce. Strzelec z niej wyborowy nie był ale w tej sytuacji, gdyby co do czego dojść miało, lepiej było trzymać w dłoni coś, co nie wymagało bliskiego kontaktu z wrogiem.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 19-02-2016, 09:09   #3
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Silnik krztusił się przez chwilę, co Diabeł przywitał nagłym zmarszczeniem brwi, lecz na szczęście dla podróżnych bryka nie zamierzała zdechnąć akurat pośrodku płaskiego, upalnego niczego… bo nazywanie tego dziurą stanowiło obrazę dla każdej zaplutej meliny, jaką podróżni z Vegas w swoim życiu odwiedzili, a każda z nich lepsza była niż pełna piachu i skwaru patelnia, jaką aktualnie pokonywali. Uśpione pod maską metalowe konie zarżały i puściły się pędem przed siebie, wprawiając auto w ruch. Zachrzęścił piach pod kołami, tyłem delikatnie zarzuciło. Schowane w bagażniku graty z ostrym klekotem przesypały się z lewa na prawo. Dobrze, że nie mieli tam nic szklanego… albo żywego, choć akurat pełne strachu i boleści jęki mogłyby robić za muzykę. Cokolwiek, byle przerwać ciszę.

Moment postoju, prócz atakującego piekącymi promieniami słońca, pozwoliły ludziom odetchnąć parnym, dusznym powietrzem, w przeciwieństwie do zamkniętej blaszanej puszki, niepozbawionym subtelnych powiewów wiatru. Nie żeby miało dać ukojenie rozpalonej skórze - przynosiło jednak odmianę od ciągłego siedzenia z dupskiem przyklejonym do fotela i topienia się we własnym pocie. Rozruszali się, przeschli… teraz zaś znów wylądowali w czarnym piekarniku, bez sensownych alternatyw. Jakoś nie uśmiechało się im drałowanie z buta te kilkadziesiąt mil, z niewiadomym ogonem za plecami. Zresztą kto to widział, aby dymać na piechotę, skoro można wieźć dupsko wygodnie na skórzanym fotelu? Gorąc wysysał resztki życia, potęgując wrażenie przemęczenia. Nikomu jednak nie spieszyło się do otwarcia okien, popełnili ten błąd na samym początku podróży. Wystarczyło je uchylić, a do środka zaraz ładowała się masa kurzu i złośliwie przylegała do spoconej powierzchni. Po paru minutach człowiek robił się równie bury, co okoliczny krajobraz, a pod powstałą skorupą ciało momentalnie pokrywało się czerwonymi, swędzącymi krostkami przez które człowiek zaczynał przypominać pieprzonego mutanta… a tych w Texasie nienawidzono równie mocno, co gwałtów, rabunków w biały dzień i wpieprzania się na czyjąś posesje z kanistrem benzyny zamiast zwyczajowego ciasta z jabłkami oraz flachy.


Atmosfera jeszcze przed paroma minutami senna i na dłuższą metę irytująca swoją monotonnością, teraz ożywiła się wyczuwalnie. Ze swojej pozycji pasażera Ross widziała jak Nate porusza nozdrzami, łowiąc podświadomie zapachy mogące zwiastować niebezpieczeństwo. Siedział niby wyluzowany, kierując nonszalancko jedną ręką, a drugą stukając w deskę rozdzielczą. Tylko oczy pozostawały czujne i skupione, co kilkadziesiąt sekund niby przypadkiem prześlizgując się po lusterku wstecznym.
- Trzeba naprawić radio. - mruknął pierwszy z brzegu banał, aby tylko nawiązać rozmowę. - Kurwicy idzie dostać.

W tylnego siedzenia rozległo sie pełne aprobaty mruknięcie. W lusterku Eden zobaczyła, że młodszy z Light’ów ożywił się wyraźnie, przestając częstować otoczenie miną cierpiącego za narody męczennika.
- Liczysz, że znajdziemy kogoś godnego, by grzebać przy twoim maleństwie? - spytał, posyłając w przestrzeń jeden ze swoich czarujących uśmiechów. Zaraz parsknął i dorzucił z namaszczeniem, parodiując wcześniejsze słowa kierowcy. - To już nie jest Vegas.

- Muszą tu mieć speców… albo chociaż jednego.
- pokręcił głową, krzywiąc się kwaśno. Zdawał sie całkowicie pochłonięty kierownicą oraz widokiem za przednią szybą. - Zadupie zadupiem, ale ludzie jakoś tu żyją, no nie? Paliwo też wypadałoby uzupełnić...

-...i prochy - Chris dorzucił kolejną pozycję do listy pobożnych życzeń, na co Diabeł parsknął i również się wyszczerzył.

- To już we własnym zakresie. Może da się tu dostać coś więcej ponad trawę i bimber.

- I umyć się. Jeszcze trochę, a zaczniemy przypominać tych brudasów z pustyni. Złapiemy za dzidy i pójdziemy polować na jaszczurki. - młody nadal nadawał, pomagając sobie w dyskusji rękami. Złapał kołnierz szarej koszuli, pociągając ją do góry - Spójrz, to kiedyś było białe. Patologia… jeszcze nam tak zostanie. Jak niby w tych łacham mam cokolwiek wyrwać? Zostanie zjechać na ręcznym przed snem i tyle.

- Myślisz, że znajdziemy coś godnego, byś zanurzył w tym dupsko? - Tym razem Nate chwycił za szpilę i wbił ją oponentowi prosto w czoło.

- Jestem tak zdesperowany, że nie pogardzę nawet korytem do pojenia bydła. - odpowiedź padła znów tym umęczonym głosem. Nastała chwila ciszy, po czym Chris ponownie się odezwał, tym razem poważnie. - Suszy mnie, jak stoimy z wodą?

- Wodą, czy wódą? - pytanie niby padło lekkim tonem, lecz humory całej trójki zważyły się momentalnie. Może i nie brakowało im ołowiu, jednak nim nie dało się ugasić pragnienia, tym dotkliwszego, gdy siedziało się nieruchomo, pogrążając w nudzie. - To też trzeba będzie ogarnąć… i zeżarłbym coś normalnego.

- Stek i browar?


- Wreszcie gadasz jak człowiek - kierowca sięgnął do kieszeni i wygrzebawszy z niej fajka, odpalił go od samochodowej zapalniczki. - Dojedziemy przed zmrokiem. Ci z tyłu nie powinni nas dogonić. Może to nie Hegemońce, ale i tak wolę ich oglądać z tej perspektywy. Cholera wie czego będą chcieć, albo ilu ich jest.

- Zawsze można spróbować ich przegadać. O ile żaden idiota nie sięgnie po broń i nie zacznie pruć do nich jak do puszek na strzelnicy. Nikt nie jest kuloodporny, nawet my. Dobrze, że wszyscy o tym pamiętamy… - mina Szajby wyrażała czyste powątpiewanie, gdy wodził wzrokiem po pozostałej dwójce. Westchnął i oparłszy potylicę o zagłówek kanapy, przymknął oczy. - Ciężko kogoś puścić kantem, kiedy wpierw próbujesz go zabić. Negocjacje ze spluwą w łapie uskuteczniają tylko frajerzy. Nie jedziemy szukać dymu. Każdy miejsce rządzi się własnymi prawami, a my jesteśmy tu gośćmi. Wypada, abyśmy przestrzegali reguł gospodarzy, przynajmniej póki nie kolidują z naszymi interesami.

- Zobaczymy czy będziesz tak nawijał, gdy każą ci na dzień dobry popuścić rowa...

- Od czegoś mamy Aniołka, prawda? - chłopak wychylił się do przodu i obejrzał krytycznie towarzyszkę na tyle, na ile pozwalała perspektywa. - Ale trzeba ją będzie wpierw umyć...

- Stul pysk. - Diabeł nagle drgnął, silniej ściskając place na kierownicy. Wychylił się do przodu i mrużąc oczy, wpatrywał się w coś po lewej stronie drogi. Przejechali kilkadziesiąt metrów i Ross również to zobaczyła - rozbity, przewrócony na bok samochód. Od swojej strony widziała całe podwozie, nawet mało pordzewiałe jak na powojenne standardy. Nie rozpoznała marki, ale nie musiała. Podobne bzdury interesowałyby ją, gdyby urodziła się w Detroit. Szczęśliwie los aż tak jej nie pokarał. Wrak sam w sobie nie byłby niczym niezwykłym, gdyby nie to, że ktoś ewidentnie próbował się z niego wydostać. Na tle rozpalonego do białości nieba wyraźnie odbijała się czyjaś pokrwawiona ręka i owinięta kraciastą chustą, wpatrzona w pustynie głowa.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 19-02-2016 o 09:13.
Zombianna jest offline  
Stary 09-03-2016, 23:07   #4
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
To już nie jest Vegas… Miała wrażenie, że te słowa przyświecać będą całej tej wyprawie. Rzucane to tu, to tam, głównie dla wypomnienia błędów lub zwykłego wkurzania drugiej osoby. Przylgnęły do nich jak brud, pot i całe to cholerstwo, które teraz pokrywało ich ciała. Prysznic… Kąpiel… Do jasnej cholery, niechby chociaż jakaś studnia się trafiła. Nawet ukochana bryka Diabła zaczynała strzelać fochy. Eden nie mogła sobie przypomnieć ostatniego razu kiedy ten samochód wydał z siebie odgłos inny niż przyjemny pomruk wściekłego kota. Pamiętała za to doskonale jak skończył idiota, który ośmielił się zostawić rysę na karoserii. Wspomnienie to przywołało przyjemny dreszcz, który pozwolił na chwilę oderwać się od zapiaszczonej rzeczywistości.

Ten samochód był ukochanym dzieckiem Nat’a, jego miłością na czterech kółkach. Czarny DeVille z 65’go. Nawet Aniołek musiała przyznać, że oboje pasują do siebie idealnie. Teraz zaś pasowali nawet bardziej. Oboje brudni, oboje wymęczeni i oboje tak samo seksowni. Cóż było poradzić...

Jednym uchem przysłuchiwała się prowadzonej wymianie zdań. Jej wzrok błądził od lusterka do lusterka, czasami zahaczając o szybę czy niedogoloną buźkę Nat’a. Brak radia był coraz mocniej gryzącą dupę niedogodnością. Z tego powodu zmuszona była słuchać Chrisa, a ta przyjemność była w tej chwili daleko na dole listy rzeczy, które chciałaby aktualnie robić. Broń w jej dłoni ciążyła, ale nie był to nieprzyjemny ciężar. Zdawała sobie sprawę z tego, że zapewne reaguje ciut przesadnie ale do cholery nie przetrwała tyle działając lekkomyślnie. Szajba mógł sobie rzucać niewybrednymi żarcikami i swoimi wielce przemyślanymi opiniami na prawo i lewo. Eden wiedziała jednak, aż za dobrze, że takie zachowanie prowadzi tylko do jednego. Do tego zaś dopuścić nie mogła. Oczywiście, Light zapewne uznałby jej wytłumaczenie, że nic zrobić się nie dało. Reputacja jednak poszłaby z dymem, a za ciężko na nią pracowała by pozwolić chłystkowi zrujnować wszystko z powodu głupiego mniemania o sobie, i świecie w którym żył. W dodatku chłystkowi, który gdyby nie należał do rodziny Matthew, nigdy by nie pozwoliła znaleźć się w swoim otoczeniu.

Eden musiała przyznać sama przed sobą, że problem wieku w jej przypadku był wyjątkowo rzutujący na dobór towarzystwa w jakim się obracała. Szajba był zbyt młody i zdecydowanie był z niego zbytni chojrak jak na jej gusta. Nie, żeby nie lubiła wygadanych. To nie było to. Ceniła sobie dobrą rozmowę, która wnosiła coś do tematu i z której można było wyciągnąć wnioski pozwalające na rozeznanie się na typie osoby, z którą miało się do czynienia oraz sposobie w jaki powinno się z taką osobą postępować. Bezproduktywne mielenie jęzorem zabarwione idiotycznym i kompletnie zbędnym popisywaniem się, w dodatku wyraźnie wskazujące, że istnieje ryzyko dalszego postępowania w ten samobójczy niemalże sposób… Nie, dla Aniołka to było zwyczajne marnowanie czasu, energii i towaru jakim były słowa. Te bowiem były dla niej istotnym elementem gry. Należało je ważyć, dostosowywać, w razie potrzeby ozdabiać i łączyć w sprawnie funkcjonujące łańcuchy, które następnie zarzucało się ofierze na szyję i nimi przyduszało. Względnie owijało wokół nadgarstków i zmuszało do posłuszeństwa. Były jednocześnie śmiertelnym i niosącym słodycz narzędziem, sprowadzały radość i ból. Miały swoją cenę, miały zastosowanie, miały moc…

Niektórzy zaś zdawali się traktować je niczym posłuszne zabawki, które zawsze ulegną woli właściciela i sprawią, że świat padnie na kolana. Zdecydowanie życie Chrisa było zbytnio ułatwiane przez brata i to, w jakich warunkach przyszło mu żyć. Eden nie skreślała go jednak całkiem. Liczyła na to, że w końcu zdoła znaleźć dla niego odpowiednie zastosowanie poza byciem wrzodem na tyłku. To, czy jej pozwoli na właściwe nakierowanie… Wątpiła. Ego miało to do siebie, że często przysłaniało widok na życie i świat wokoło. Te zaś często lubiły o sobie przypominać w wyjątkowo niesprzyjających okolicznościach. I ona miała zadbać o to, by cały powrócił do domu. Jeżeli piekło istniało, to ta droga jak nic właśnie tam ją prowadziła.

Jej uwaga ponownie skupiła się na toczonej we wnętrzu cadillaca rozmowie. Skrzywiła się słysząc komentarz Szajby tyczący się broni. Kochała ostrza, to nie było tajemnicą dla nikogo. Noże, brzytwy, skalpele, nawet w zwyczajnym tasaku potrafiła znaleźć ukryte piękno. Gdy wybierała się wykonać wyrok nigdy nie sięgała po broń palną. Od tej był Diabeł. Eden wolała widzieć oczy idioty, który naraził się na jej gniew. Lubiła ten błysk i jego powolne gaśniecie w miarę mijających sekund, które dzieliły żywego od zostania trupem. Broń palna pozbawiała ją tej przyjemności. W dodatku była głośna, a ona nie przepadała za głośnymi dźwiękami. Teraz jednak zamiast noża, w jej dłoni znajdował się pistolet. I szczerze mówiąc miała głęboko w poważaniu, co na ten temat myśli Szajba. Nie wszystko dawało się załatwić negocjacjami. Niekiedy brutalna siła działała najlepiej, ustalała kto jest na górze, a kto liże pył z butów. Poza tym, do cholery, i tak nie miała nic lepszego do roboty. Sprawdzenie czy gnat jest sprawny i gotowy do działania wydało się jej tak samo dobre jak bezproduktywne stukanie palcami w deskę czy przerzucanie kart. Co kto lubi…

Czy też nie lubi. Rzuciła Nat’owi tylko jedno, krótkie spojrzenie, nim skierowała wzrok na drogę. Upał najwyraźniej nieco niekorzystnie wpływał na jej prawą rękę. Nie, żeby uciszenie Szajby się jej nie spodobało. Sama miała na to ochotę. Sposób jednak pozostawiał wiele do życzenia. Z drugiej strony… Wyszczerzyła zęby i zwilżyła językiem spieczone usta. Cholera… To w nim lubiła. Było jednak coś, co lubiła bardziej. Skuteczność działania. Odkąd się poznali, nigdy jej nie zawiódł. Każdy w życiu popełnia błędy, ma lepsze i gorsze dni, opada na dno by wzbić się ku górze. Nie Nat. On tkwił na tym samym poziomie, niczym uparta skała, na której wiesz że możesz się oprzeć bo za cholerę nie drgnie. Poziom zaś był wysoki. Tak w Vegas jak i na tym zadupiu.

Widok nie należał do ładnych, ale i świat taki nie był. Eden obojętnym wzrokiem obrzuciła cały klimatyczny obrazek. Jej uwaga skupiła się na drodze, na samym samochodzie i śladach które mogła dostrzec. Z zasady pojazdy tego typu same z siebie nie zaliczały wywrotek. Stworzono je tak by w miarę pewnie trzymały się czterema kołami podłoża. Ten trzymał się ziemi bokiem. W dodatku wszystkie ślady na ziemi i niebie wskazywały, że wcale nie znalazł się w tej pozycji na własne życzenie.
- Mustang... - chwilę ciszy przerwał głos Diabła, dla którego stare samochody były niemal taką samą pasją jak gnaty i ich wykorzystywanie. Nie żeby Eden nie podzielała jego zdania w tej kwestii, jednak dla niej wrak był wrakiem, a zakrwawiony właściciel pojazdu, trupem.
- Pechowy mustang - stwierdziła obojętnie, przenosząc wzrok z obiektu rozmowy, na rozmówcę. Chciała widzieć twarz Nat’a. Decyzję podjęła, ale nie szkodziło niczemu sprawdzić, czy pokłada się ona z zapatrywaniami jej uroczego towarzysza.
- Albo nasz joker - wykrzywił lewy kącik ust w parodii uśmiechu, wzrokiem wskazując wystające z wraku ciało. Przyłożył przy tym palec do ust nakazując ciszę.
- Może ciągle oddycha. - dodał tym swoim ochrypłym głosem który przybierał gdy nadchodziła konieczność przeprowadzenia przesłuchania. Dzielił uwagę między wrak, Eden, a autostradę od strony której przyjechali. Zaczepiał też orientacyjnym spojrzeniem siedzącego z tyłu Szajbę. Wszystko musiał mieć pod kontrolą.
- Jego problem - odpowiedziała, tracąc zainteresowanie wrakiem i jego pasażerem. Powodu by się zatrzymać nie widziała więc wypadało jechać dalej. Dla niej nieznajomy był już trupem, a tym nie powinno się poświęcać zbyt wiele uwagi, szczególnie w takich miejscach i mając ewentualne, nieznane towarzystwo na karku. Może gdyby droga była pusta, ona miała dobry dzień, a zabawka Diabła nie wykazywała ochoty do strzelenia focha… Dużo było tych może.
Kierowca kiwnął nieznacznie głową, zaś przez jego usta przetoczył się krótki, acz szczery uśmieszek.
- Pewnie postawił na złego konia. - Rzucił filozoficznie, opierając wygodniej plecy o fotel. Palcami bębnił w kierownicę, wygrywając na niej takty swojej ulubionej piosenki.
- Fortuna to wredna suka - Szajba przytaknął z tylnej kanapy, grzebiąc przy okazji zawzięcie po kieszeniach spodni - W mieście musimy znaleźć laskę nazwiskiem Saldivar, to nasz kontakt. Hegemonka, Latynoska… polubisz ją kochanie - tu spojrzał na Eden i wzruszył ramionami po chwili potrzebnej aby pauza nabrała dramatyzmu - Też zbiera noże i pracuje dla nas w tym rejonie od dawna. Jeśli ktoś ma wytropić Sky…
Eden ograniczyła się do skinięcia głową. Wzmianka o nożach bez wątpienia ją zainteresowała, jednak to nie hobby osoby wpływało u niej na ocenę, a skuteczność. Czy polubi Saldivar czy nie, to się miało okazać na miejscu. Z chęcią jednak obejrzy kolekcję, jaką tamta niby posiada. Widok ostrzy nigdy się jej nie nudził, a zwykle im ich było więcej tym lepiej. No chyba że były wymierzone w jej kierunku. Wtedy oceniała je w czasie późniejszym, gdy już trup zaczynał stygnąć. To jednak było w Vegas…
- To niewiele, nawet jak na ciebie - stwierdziła po chwili, próbując ułożyć się nieco wygodniej na znienawidzonym fotelu. - Masz coś więcej czy to całe info na którego podstawie mam działać?
Chłopak przewrócił oczami widocznie rozczarowany. Nie przejmując się obecnością osób drugich i trzecich, wyjął fajka aby uderzenie serca później już kopcić w najlepsze.
- Na razie wystarczy, ot chciałem zacząć rozmowę i podrzuciłem wątek - przymknął oczy, zaciągnął się z błogim uśmiechem, a butem począł wtórować Diabłowi w wybijaniu rytmu.
- Co to za gra gdzie wykładasz wszystkie karty już na wstępie? - znów się skrzywił ze smutkiem który tylko Ross wydawał się równie szczery, co realność zimowej aury za oknem. - Nie zawracaj tym sobie zbytnio tej ślicznej główki, na wszystko przyjdzie czas. Wpierw się dotoczmy do najbliższej dziury. Potem się zobaczy. Zresztą kto powiedział, że dane nam tam będzie dotrzeć w jednym kawałku? - dramatycznie zawiesił głos, biorąc dwa porządne buchy, nim podjął wątek. - W przypadku problemów to mnie będą torturować aby wydobyć cenne informacje. Widzisz jak się dla was poświęcam? - zakończył męczeńsko rozkładając ramiona niczym parodia wiszącego na krzyżu żydka w cierniowej koronie.
- Cierpiący, kurwa, za narody. - Diabeł parsknął, błyskawicznie wychylając się do tyłu przez lewe ramię. Samochód zakołysał się, skręcając ku poboczu, gdy kierowca zamiast zająć się kierownicą, sięgał gdzieś w rejony najmłodszego z Light’ów. Nie bawiąc się w uprzejmości chwycił tlącego się papierosa i wróciwszy na poprzednią pozycję, otworzył okno. Do wnętrza bryki wpadł suchy, oblepiony piaskowymi drobinami żar, a na zewnątrz wyleciał pognieciony kiep.
- Rzucasz palenie? - czarnowłosy chłopak wykrzywił gębę w wyrazie czystego zawodu i potępienia, tylko skurwysyńskie błyski na dnie oczu przeczyły owej pozie. - Było rozkleić otwór że się tu nie pali, a nie mi wywalasz przedostaniego faja.
- To też uzupełniły na postoju. - O dziwo Nate nie ciągnął dyskusji, odpowiadając spokojem na zaczepkę.

Zachowanie spokoju było kosztowną sztuką w owej chwili ale jakoś się jej to udało. Bycie niańką niekoniecznie wpasowywało się jej w karierę, a miała wrażenie, że za towarzyszy ma dwójkę rozwydrzonych dzieciaków. Należało przy tym wspomnieć że Diabeł bez wątpienia plasował się tu na nieco lepszej pozycji niż młody Light, jednak i tak miała ochotę powiedzieć mu parę ostrzejszych słów. Problem polegał na tym, że w gruncie rzeczy miała ochotę zrobić to samo co on. Za to Szajbę najchętniej… Tego jednak jej nie było wolno nad czym cholernie ubolewała w tej chwili. Widok jego rozpryśniętego mózgu z pewnością uczyniłby ten dzień o niebo lepszym. I miała przy tym wrażenie, że Diabeł nie miałby nic przeciwko podobnym widokom we wnętrzu swojej perełki. Tu jednak mogła i pewnie się myliła…
Zamiast wcinać się w rozmowę, skupiła wzrok na bocznym lusterku, a raczej tym jego fragmencie który był dostrzegalny spomiędzy grubej warstwy brudu. Widoku Szajby na jakiś czas miała dość, a obawiała się że gdyby w tej chwili spojrzała na Nat’a mogłaby się nie powstrzymać przed parsknięciem śmiechem. Zdecydowanie warunki podróży nie służyły zdrowemu rozsądkowi i podejmowaniu właściwych decyzji. Na mus potrzebna jej była jakaś sensowna odmiana. Odrobina cywilizacji w tym cholernym gównie.
Nadal ignorując obu zmieniła pistolet na nóż. Ot, bo miała ochotę i w dupie to co o tym myślał Szajba. Gładka powierzchnia ostrza zadziałała lepiej niż uspokajający łyk whisky, której zresztą i tak pod ręką nie miała. Pytanie o to dlaczego to na nią musiało trafić było pozbawione sensu. Nie znaczyło to jednak, że nie mogła wyładować w myślach swojej niechęci i gniewu na taki obrót spraw. Wystarczy jeden idiota by człowiekowi spierdolić życie. Gdyby to nie był wóz Diabła z przyjemnością wpakowałaby ostrze w maskę. Ot, co by przypadkiem nie trafiło tam, gdzie zdecydowanie powinna je umieścić. Myśl ta poprawiła nieco parszywy humor. Na tyle by pobudzić wyschnięte wargi do działania. Kąciki uniosły się lekko, tworząc coś co względnie można było uznać za uśmiech. Przesunęła palcem po srebrnym ostrzu, ściągając z niego ewentualne drobinki pyłu, które mogły na nim osiąść w tej krótkiej chwili, która minęła od momentu wyjęcia go z kabury. Musiała dobrze się zastanowić zarówno nad zleceniem, które dostała jak i nad poważną komplikacją w postaci Szajby. Jego rzucane od czasu do czasu strzępki informacji zaczynały działać jej na nerwy. Najwyższa pora by zaczęła sama działać. To, że nie bardzo miała jak zacząć dopóki nie dotrą do celu, sprawiało że czuła powoli uciekający jej spod stóp grunt. Informacje były wszystkim. Bez nich czuła się jak ryba, którą ktoś wyciągnął z wody i przyglądał się jak powoli zdycha. Bycie rybą wyjątkowo jej nie pasowało. Przywykła do roli kota i zamierzała ponownie w nią się wpasować. Zacząć zaś należało od Saldivar. Noże były dobrą podstawą, pozwalały na nawiązanie względnie dobrych kontaktów, o ile kobieta nie okaże się beznadziejnym przypadkiem. Będzie musiała poświęcić nieco energii by spróbować ustawić ją odpowiednio. To, że pracowała dla Light’a świadczyło o tym, że faktycznie zna się na robocie. Niewiadomą był jej stosunek do tej pracy i szefostwa. No cóż, zobaczy się wkrótce. W razie ewentualnych problemów nie do przeskoczenia trzeba będzie w sposób dyskretny owych problemów się pozbyć.
Przerzuciła rękojeść z jednej ręki do drugiej, a następnie obróciła nóż na dłoni. Słońce zatańczyło wesoło na ostrzu co niekoniecznie musiało się spodobać Diabłowi. To z kolei sprawiło, że jej uśmiech pogłębił się o ten milimetr. Miała ochotę się zabawić. Kto wie, może wkrótce nadarzy się ku temu odpowiednia okazja. Najpierw jednak musiała doprowadzić się do porządku. Jej myśli na powrót zbłądziły w kierunku kąpieli, czystych ciuchów i czegoś do żarcia. Kolejność nie musiała się zgadzać…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 11-03-2016 o 09:54.
Grave Witch jest offline  
Stary 20-03-2016, 19:36   #5
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Eden Ross


Evered Hill; wjazd do miasta; godzina ok. 22:00


Życie nie zawsze toczyło się jak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Lubiło obracać kartę w najmniej odpowiednim momencie, spychając żyjącego człeka z piedestału zwycięzcy prościutko w czarny, wypełniony gównem dół potocznie nazywany egzystencją przegrywa. Składało się nie tylko z wielkich, spektakularnych sukcesów czy porażek, lecz również małych, codziennych przyjemności i to ich celebracja pozwalała ludziom zachować zdrowy rozsądek, zimną krew i spoko stojącej wody, na podobieństwo dawnych mistrzów Zen - sędziwych mnichów, wedle komiksów i starych filmów, posiadających długie siwe brody i brwi równie krzaczaste co podpierdalające poboczem kule jerychońskich róż.

Chyba tylko ze względu na wstawiennictwo Duchów i Pani Fortuny, Eden nie udusiła pyskatego, ze wszech miar irytującego pryszcza jakim był Szajba. Z cierpliwością godną zmienionej w słup soli żony Lota, znosiła jego popierdywanie za uchem jeszcze długo po tym, jak przewrócony wrak Mustanga zniknął im z pola widzenia, ginąc w tumanach buro-szarego pyłu, kłębiącego się w tylnym lusterku. Nawet się nie zatrzymali, w końcu to nie był ich problem. Ktoś miał pecha, ktoś inny farta - odwieczne prawa natury i tylko głupcy próbowali w nie ingerować, w daremnej próbie odwrócenia nieodwracalnego.
Poderżnięcie gardła również zaliczało się do czynności nieodwracalnych, a szkoda. Ze względu na hierarchię i “ważność” transportowanemu chłopakowi włos z głowy nie mógł spaść.

Pan Light wyraził się niezwykle dobitnie w tej materii, zaś Ross czuła w ustach gorycz, a sercu złość. Jej mocodawca doskonale wiedział jak wyglądać będzie cała podróż i współpraca między Chrisem a nią… i mimo to podtrzymał decyzje. Musiał teraz siedzieć w Vegas - pięknym, jasnym, pulsującym życiem Vegas - i śmiać się do rozpuku, gratulując sobie wycięcia doskonałego numeru. Bo numer był zacny - skazać anielsko-diabelską parkę na niańczenie najbardziej zepsutej i problemotwórczej części rodziny. Już Kicia sprawiała mniej problemów i wykazywała więcej rozsądku, ba! Pewno gdyby spytać Nate’a bez chwili wahania odpowiedziałby, że z chęcią będzie eskortą nieogarniętej oraz oderwanej od rzeczywistości najmłodszej siostry Ligtha, jednak podobne dywagacje schodziły, jak wszystkie marzenia, na bardzo daleki plan…


Pasażerowie zakurzonego cadillaca niesłychanym cudem, ale dotarli w komplecie aż do… miasta. Wedle posiadanej przez Diabła mapy nazywało się Evered Hill, a po tym co widzieli oscylowało gdzieś pomiędzy pustynnym posterunkiem i miniaturową osadą. Położona wzdłuż drogi osada liczyła mo0ze piętnaście-osiemnaście domów, dokładnie nie szło się zorientować w ciemności.
Miasto - już samo zestawienie tego słowa z tym co Aniołek znała, a widziała na własne oczy, budziło niesmak zahaczający o grozę. Dookoła witała ich ciemność - niekwestionowana królowa nocnych godzin. Gdzieniegdzie widzieli w oknach ciepłe halo lamp naftowych i świec, na głównej ulicy którą powoli jechali, co kilkadziesiąt metrów paliły się zaimprowizowane w koszach na śmieci koksowniki, rozsiewające prócz światła i ciepła, również smród palonego plastiku. Pewnie gdyby miast północy zbliżało się południe, dostrzegliby bijące w powietrze chmury smolistoczarnego dymu, teraz jednak widok ten został im darowany.
- Tam - Nate wygasił silnik już parę minut temu, przez co zmusił resztę towarzystwa do siedzenia w ciszy i mroku. Dyskretnym ruchem brody wskazał stojący po przeciwnej stronie, obdrapany budynek, będący niegdyś sklepem z ubraniami. Przeszklone witryny zabito dechami pewno przez brak wspomnianych szyb, a na logo przedstawiającym łyżwę nabito drewniany szyld z wysprejowaną nazwa “Pustynny Kos”. Lokal wyglądem nie zachęcał, nazwą tak samo… lecz co w desperacji podróżnikom z Vegas pozostawało?









Daniel Teller

Pustkowia; droga stanowa; godzina ok. 20:00


Nikt normalny nie lubił Hegemońców. Kurwa… oni sami nawzajem się nie lubili, lecz wygnani z rodzinnej ziemi zwykle prędzej potrafili dogadać się między sobą, niż z obcymi. Rzecz oczywista i jakże spodziewana, bo łatwiej nawiązać kontakt z kimś, kto wyznaje podobne zasady i wychowano go w duchu tych samych ideałów, niż z obcym miękkim frajerem nie potrafiącym nawet porządnie przypieprzyć w ryj. Jak tak można żyć?
Słabość… co prawda Texas jeszcze nie pokazywał jej aż w takim stopniu jak inne stany, jednak i tak Daniel widział w mijanych codziennie twarz ten specyficzny rodzaj uprzedzenia, znamionującego strach i niepewność. Unikali wchodzenia z nim w dłuższe dyskusje i zbędne polemiki. Może powodem było niezbyt przychylne spojrzenie jakim on sam raczył okolice, a może okolica wyczuwała w nim ten subtelny swąd Bastionu?

Każdy słyszał historie o Hegemonii, lecz ile w niby znajdowało się prawdy, a ile zręcznie roznoszonej propagandy? Wiedział tylko ten, kogo ścieżkę Los skrzyżował z kimś stamtąd i jeśli przeżył spotkanie już do końca swoich dni nie miewał głupich rozterkach i dylematów zbędnie filozoficznych. Reputacja, jak kiła - nie brała się znikąd. Na tej reputacji i pierwszemu wrażeniu bazowały Astra i jej dziewczyny, korzystając ile wlezie z ludzkiej słabości i głupoty. Najmowały się do przeróżnych zadań od ochrony osobistej, poprzez wymuszenia, ściąganie długów, do likwidacji niewygodnych świadków - pełen pakiet.

Kolejne zadanie i jeszcze jedno. Zlecenie goniło zlecenie, a pracy nie było końca. Teller’owi to odpowiadało, zresztą jego układy z Latynoską szefową należały do jasno ustalonych i satysfakcjonujących obie strony. Ona uratowała mu dupę, zapewniając nietykalność, on wykonywał bez szemrania zlecone robótki, dokładając siłę i wyszkolenie bojowe tam, gdzie zespół najbardziej ich potrzebował. Dlatego to jego wysłano w pogoń za uciekającym celem.


- Chcę widzieć tego hijo de puta dokładnie tu. - Kończąc mówić Astra puknęła kolbą karabinu w ziemię pomiędzy swoimi stopami. Siedziała zgarbiona na starym ocembrowaniu studni, kopcąc to cholerne cygaro i gapiąc się na młodego Hegemończyka zza lustrzanych szkieł okularów - Kapujesz, chico?

Co miał nie kapować? Sprawa była prosta jak konstrukcja cepa - dostali zlecenie, zaś cel miał powrócić żywy, choć niekoniecznie w jednym kawałku. Teraz jednak sytuacja się delikatnie rzecz ujmując popierdoliła, a Daniel miał ochotę siarczyście zakląć.

Przez trzy ostatnie dni podążał tropem starucha z Nowego Jorku, ociekającego wysłużonym czerwonym Mustangiem. Cokolwiek by nie robił zawsze pozostawał o krok za nim. Miał wrażenie że facet się z nim bawi, zostając idealnie na granicy linii horyzontu niczym przynęta na wygłodniałego psa... aż tu nagle, pośrodku pierdolonego niczego ze słońcem wyduszającym resztki życia ze zmordowanego upałem ciała, dopadł go w końcu, chociaż słowo “dopadł” nie oddawało w pełni ironii sytuacji.

Ktoś go uprzedził - obserwując przewalony wrak przez lornetkę miał doskonały obraz na najbliższą okolicę. Ni c na szybko - wpierw zbadać teren, upewnić sie, że nie ma do czynienia z pułapką. Dopiero wtedy zacząć działać - prościzna.

Spiął się i znieruchomiał, gdy na widoku pojawił się czarny cadillac. Czyżby konkurencja? Ręką odruchowo sięgnął ku przytroczonej do motoru strzelby, jednak dzień miał nie kończyć się aż tak tragicznie. Obcy samochód odjechał nie zatrzymując sie choćby na pół minuty. Zapanował bezruch i martwota pustynnego krajobrazu… i tylko wystające z okna przewróconej bryki ciało drgało na wietrze.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 01-04-2016, 12:41   #6
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Teller patrzył przez szkła lornetki na przewrócony wrak. “Durny skurwiel” - pomyślał mściwie i zgrzytnął zębami. Zbyt długo już był na tropie swojego celu, zbyt długo. Początkowo wydawało mu się, że to będzie prosta robota, zwinie cel i dostarczy go Astrze bezproblemowo. Czasami jednak ma się pecha, a to złapał gumę, a to gaźnik w motocyklu odmówił posłuszeństwa, jakby pieprzony nowojorczyk był jakimś szamanem, podświadomie sabotującym działania Daniela.

Szczęście jednak opuściło żałosnego sukinkota. Samochód leżał na asfalcie, przewrócony na boku. Przejeżdżający cadillac nie zatrzymał się nawet, wiec przez moment zaczął się niepokoić, że jego cel skapiał gdzieś w tym wozie i nie wykona zadania. Z satysfakcją stwierdził, że ktoś się czołga z wraku. “Ruch, a więc życie” - pomyślał. Wypił z manierki kilka łyków ciepławej wody, która jednak w tym upale, była jak balsam na jego wysuszone gardło. To mogła być zasadzka, nie miał jednak zbyt wiele czasu by to sprawdzić. Gdzieś z północy, zauważył ruch - tuman kurzu unoszący się na granicy widnokręgu. Nie potrzebował w tej chwili towarzystwa, nie przy robocie, jaką miał wykonać. Oszacował czas jaki mu pozostał na około pół godziny, musiał zmieścić się w połowie z tego, jeśli chciał odskoczyć nadciągającym nieznajomym.

Schował lornetkę do futerału i zaczął zjeżdżać w dół. Nie zamierzał jechać od razu na wprost do wraku, tylko objechać go wokoło. Ranny i tak się nigdzie nie wybierał, na tej patelni daleko by mu nie uciekł.

Niczym sęp wyczekujący upragnionego posiłku, zataczał maszyną coraz mniejsze kręgi, koncentrując się na celu. Bez pośpiechu, nonszalancko wręcz prowadził ją wśród pokruszonych okruchów skalnych i piachu, chrzęszczącego złośliwie między zębami. Kłującego powieki od wewnętrznej strony i zmuszającego do częstego mrugania. Hegemończyk czuł go dosłownie wszędzie, w każdym załamaniu skóry, pod całym ubraniem. Czy to buty, czy koszula - twarde drobiny pchały się gdzie tylko mogły.
Do upatrzonego miejsca odgradzajacego go od rannego toną żelastwa dotarł nie niepokojony. W tym czasie obiekt wbrew rozsądkowi ciagle żywy, zdołał wyczołgać sie do połowy przez wybite okno i widać na tym jego siły sie skończyły, gdyż zastygł w bezruchu, a cieżki, chrapliwy oddech podnosił okryty obszerną bluzą tułów nagłymi, nieregularnymi zrywami. Danielowi ciężko było stwierdzić czy ma do czynienia z pieprzonym Nowojorczykiem - ubiór maskował detale sylwetki, a także skrywał kształt broni. O ile obcy był uzbrojony… lecz czy istniał dziś ktoś, kto poruszał się bez stalowej ochrony?

Zatrzymał motor na wprost leżącego na wpół na asfalcie, a na wpół we wraku rannego. Zgasił silnik i oparł podpórkę o rozgrzany asfalt. W ręce trzymał wyciągnięty z kabury rewolwer, nie miał pewności, że to jego cel, ani nie miał pewności, że cwaniaczek tylko udaje rannego, ani nie miał pewności, że ten nie ma broni. W bastionie nauczył się, że nie ufa się nikomu i niczemu. Ostrożnie zaczął zbliżać się do wraku nie spuszczając lufy potężnego rewolweru z głowy nieznajomego.

Jeżeli został zauważony, to przeciwnik nie dał tego po sobie poznać. Nadal leżał wyciągnięty do połowy z metalowego wraku, dysząc ciężko, chrapliwie, jakby miał zamiar zaraz wypluć płuca i przełyk. Wyglądało na to, że sił starczało mu tylko na oddychanie. Ręce podobne dwóm martwym ptakom, spoczywały na karoserii

Ręka dzierżąca rewolwer kierowała się cały czas w stronę głowy rannego mężczyzny. Daniel zbliżył się do wraku i kątem oka zajrzał do środka, chciał mieć pewność, że nikt go nie zaskoczy, kiedy będzie się zajmował swoim celem. Kiedy upewnił się, że ranny był sam, podszedł do niego i spróbował wyciągnąć go z wraku na asfalt, by ocenić jego rany i zidentyfikować go.
Gdy tylko zbliżył się na tyle, by wyciagnąć rękę i szarpnąć zbyt wielką bluzę, nieprzytomnie dotąd ciało drgnęło. Palce dłoni podkurczyły się i rozprostowały, próbując drapać odruchowo karoserię. Małe, wąskie palce drobnych dłoni. W porównaniu z nimi łapy Daniela przypominała wielkością łopatę. Wystarczyło wyciągnać rannego na ziemię, aby okazało się że to nie ranny… a ranna. Młoda kobieta latynoskiej urody, sugerujacej za miejsce pochodzenia niedaleką i jakże Teller’owi znaną Hegemonię. Przeczyły temu drobna budowa i właśnie owe ręce bez odcisków, blizn i zadrapać, do tego przyczepione do wyczuwalnie wątłych pod tkaniną bluzy ramion. Krótkie czarny włosy miałą posklejane krwią, usta spierzchnięte i popękane. Gdy wyladowała na spękanym asfalcie wysiliła się na tyle by otworzyć oczy, spróbować poruszyć i usiaść. Ostatnie jej nie wyszło, widać wystawiona na powolne pieczenie na słońcu, bez wody i cienia, wykorzystała resztkę dostępnych sił do trzymania oczu otwartych.

- Noż kurwa - zaklął szpetnie Teller, zobaczywszy zamiast twarzy ściganego starca, ranną kobietę. - Kim Ty jesteś? - zapytał potrząsając. Był zły, nawet nie wiedział, kiedy ten starzec mu umknął, miał jego brykę cały czas na oku, a tu taki numer. Rozejrzał się po widnokręgu wietrząc zasadzkę. Pomimo ran, przeszukał ją w poszukiwaniu ukrytej broni, nauczył się nie ufać nikomu w Bastionie, a ta laska miał jak na jego gust, zbyt hegemońskie rysy twarzy.

Broni nie znalazł, jeśli nie liczyć glocka schowanego w kaburze na kostce i ukrytego pod spodniami, ale wiadomo że pistolet tej wielkosci cięzko uznać za “porzadną broń”, mimo że dziury w ciele zostawiała całkiem bolesne i śmiertelne. Tumany kurzu na pólnocnej drodze jasno obrazowały przybliżajace się, nieznane zagrożenie. Jeżeli dobrze oceniał odległość winien znaleźć się w jego zasięgu za około dwadzieścia minut do kwadransa minimalnie. Nieznajoma zaś próbowała coś powiedzieć, lecz zamiast słów z jej gardła wydobył się cichy charchot. Podrygiwała w rytm potrząśnieć Teller’a niczym duża wersja szmacianej lalki, jakimi zwykle bawiły się małe dziewczynki.

Wyciągnął ukryteg Glocka i schował sobie za pas. Kobieta próbowała coś powiedzieć, ale nie za bardzo potrafił zrozumieć to charczenie. Miał mało czasu, tumany kurzy na horyzoncie, zwiastujące niepożądanych gości, zbliżały się niepokojąco. Przejrzał szybko samochód - bagażnik i schowki, a potem nie zważając na stan kobiety podniósł ją z ziemi. Musiał ja wsadzić na motocykl i odskoczyć, by potem przyjrzeć się jej obrażeniom i dowiedzieć się wogóle kim ona jest. Miał być podstarzay nowojorczyk, a znalazł małolatę z Hegemonii, miał dziwne przeczucie, że w tym rozdaniu to nie on rozdaje karty.

Ogledziny nie przyniosły ze sobą żadnych cennych odkryć. Daniel nie znalazł ani jednego gambla pozwalajacego na odkucie się za zużyte paliwo. W samochodowym schowku od strony z której wyczołgała się nieznajoma, szwendała się bezpańśka talia kart w przezroczystym, plastikowym opakowaniu. Bagażnik zawierał torbę z damskimi ciuchami, kajdanki i pokrwawiony łom. Rude zacieki szpeciły też wewnątrzbagażnikową okładzinę zarówno na podłodze jak i na ściankach. Była jednak stara, częściowo wytarta zębem czasu oraz najróżniejszych dóbr wożonych podczas zapewne licznych podróży.
Nie znalazł też swojego celu, więc zapowiadało się, że całą trasę pokonał nie dość że na darmo to i za darmo, o ile nie liczyć wyraźnie średnio ogarniającej upalną rzeczywistość panienki. Miał dużo szczęścia, bo leżała cicho, poruszając raptem niemrawo głową. Rozgarniała słabo policzkiem spękaną ziemię, chcąc najwidoczniej w próbie osłonięcia twarzy przed słonecznymi promieniami. Próbowała też coś powiedzieć, ale w końcu dała za wygraną, pogrążając się w czymś pośrednim miedzy maligną a snem. Usadzona zaś na motorze chwiała się i wytrzymywała w pionie raptem dwie-trzy sekundy.

Dziewczyna była w kiepskim stanie, chwiała się i kolebała na siodle. Daniel posadził ją przed sobą i nie miał zbyt wiele czasu, na oględziny kobiety. Była ranna i chyba próbowała mu coś powiedzieć, ale jej stan nie pozwalał jej na zbyt wiele. Wyciągnął kawałek linki z sakwy przy motocyklu i przywiązał ją przez tułów do swojego korpusu. W ten sposób mógł prowadzić maszynę, miał zamiar odskoczyć od tych zbliżających się z tyłu nieznajomych i przy pierwszej nadarzającej się okazji chciał zjechać z drogi. Potrzebował tylko do tego odpowiedniego schronienia.

Potem musiał wypytać dziewczynę, jak to się stało, że poruszała się autem nowojorskiego cwaniaczka. Świeże ślady krwi w bagażniku i zakrwawiony łom podpowiadały mu, że mógł on marnie skończyć, ale póki co nie wiedział nic na pewno. Włączył bieg i dodał gazu, a jego Indian Scout, zaczął połykać kolejne metry spękanego asfaltu.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 09-04-2016, 22:31   #7
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Wpatrywanie się w zabitą dechami witrynę sklepową nie sprawiło, że zaczęła wyglądać lepiej niż w pierwszych paru minutach tej czynności. Eden pozwoliła sobie na długie westchnienie wyrażające sporą dozę zniechęcenia. Gdzie podziały się cudowne w swej różności i blasku neony? Gdzie ów krwisty blask żądzy wnikający pewnie przez okna jej biura i rzucający sugestywne cienie na pościel w sypialni? Można było w nim odpocząć, pozbierać myśli i spokojnie ułożyć plan działania na kolejny dzień, czy raczej w większości przypadków, noc. Przede wszystkim zaś skóra pachniała czystością po relaksującej kąpieli, a brzuch nie zwijał się w węzły z głodu, a wypełniał go ciepły płyn w kolorze złotego bursztynu. Vegas… Za jakie grzechy trafiła do tej zapomnianej przez diabła i cywilizację dziury? Pytanie oczywiście miało całkiem pokaźną liczbę odpowiedzi, których wymienienia zajęłoby nie jedną ani nie dwie noce, a na które udzielenie których zwyczajnie nie miała ochoty. Trzeba było ruszyć dupę i zatroszczyć się o to by ta otrzymała najlepszą dostępną obsługę. Dość już czasu gniła w fotelu cadillaca.

Przeciągnęła się, sprawdziła gnata i swój ukochany nóż, poprawiła ubranie i mocniej naciągnęła czarne rękawiczki. Może i nie było to Vegas, ale cholera przynajmniej wyglądać będzie najlepiej jak się da w zaistniałej sytuacji. Nie żeby jej zależało na robieniu wrażenia u tubylców ale klasa miała swoje znaczenie. Może nie dla nich, ale z pewnością dla niej. I nie obchodziło jej co pieprzył Szajba, jej standardy pozostawały wysokie bez względu na miejsce, w którym się znajdowała. To, że była to zapyziała dziura wręcz wymuszało niejako by były one nawet nieco wyższe.

Sprawdziła wzrokiem otoczenie, które zdawało się wręcz niepokojąco ciche. Brakowało tu tłumów przemieszczających się z jednego kasyna do drugiego i z kasyna do burdelu. Kolejność niekoniecznie musiała się zgadzać. Zamiast tego był smród plastiku i wszędobylski mrok, który zaczynał jej działać na nerwy już jakiś czas temu. Był tak cholernie nienaturalny w swej naturalności, że aż miała ochotę kazać Diabłowi włączyć reflektory. Ot, co by pokazać kto tu rządził. Oczywistością było jednak to, że tego nie zrobi i nie zrobiła. Zachcianki były zachciankami, jednak to rozsądek brał górę gdy w grę wchodziła kwestia utrzymania się przy życiu. Nie, żeby wietrzyła zagrożenie kryjące się na każdym kroku, takiej paranoi jeszcze się nie nabawiła, jednak ostrożność wypadało zachować.

Jako pierwsza sięgnęła do klamki i otworzyła drzwi. Nie całkiem oczywiście, ot tyle co by się wysiąść dało. Oparła dłoń o dach i rozejrzała się ponownie, marszcząc nos gdy pełna siła odoru palonego plastiku uderzyła ją w nozdrza. Cóż, przynajmniej coś śmierdziało gorzej niż ona, co względnie mogła uznać za plus dla tego miejsca. Niestety był to także minus i to porządny. Tych z kolei i tak nie brakowało. Wizja kąpieli i czystej pościeli jakoś wyjątkowo nabierała prędkości na swej drodze prowadzącej do ucieczki w siną dal. Uderzyła lekko w dach poganiając obu towarzyszy tej piekielnej podróży by także raczyli ruszyć dupy i wystawili swoje twarzyczki na działanie cuchnącego powietrza.

Diabieł pozostał na miejscu, grzebiąc jeszcze za czymś w schowku kierowcy, za to jej ulubiony Light wyskoczył z samochodu niczym nakręcany sprężynką. Gdyby tylko mógł i miał większą widownię, pewno strzeliłby obcasami albo wywinął koziołka. Lub tak jak teraz kliknął papierośnicą i po chwili odpalił fajka benzynową zapalniczką. Zaciągnął się porządnie, a jego twarz ozdobił zadowolony grymas. Widocznie palony plastik nie robił na nim wrażenia. Rozejrzał się ciekawie po najbliższej okolicy, zawieszając wzrok na baropodobnym tworze.
- Ciemno, co nie? - uśmiechnął się przyjemnie, wyciągając w stronę Eden kolekcję równych niczym spod linijki fajek - Może niech Nate zaparkuje mniej na widoku. Nie wiemy kogo wyprzedziliśmy, a lepiej się tego dowiedzieć za bezpieczną osłoną. Załatw lokum na noc, żarcie, kąpiel. Ja się zajmę zapasami i mechanikiem. Pilnuj swojego pieska i za godzinę widzimy się tam. Zastrzeżenia, sugestie? - spytał, przypominając w tym nieśmiałego uczniaka… ale to była kolejna z jego póz.
Miała ochotę przewrócić oczami ale się powstrzymała, ograniczając do skinięcia głową. Po fajki nie sięgnęła udając, że ich nie widzi. Tyle by było pieprzenia o tym, że stracił przedostatniego… No cóż, nie była to istotna sprawa, a oczekiwanie szczerości po kimś takim jak Szajba było zbyt bliskie naiwności by Eden się na to skusiła. Podobnie jak nie miała ochoty wysilać się by przypominać Light’owi o tym, że ma uważać. Zamiast tego skupiła wzrok na zadechowanej witrynie sklepu. Kąpiel? Żarcie? Lokum? Optymista się jej trafił…
- Zobaczę co się da zrobić - odpowiedziała w końcu z milutkim uśmiechem, który współgrał z jego pozą. - Jakieś szczególne życzenia? - dopytała, opierając się nieco wygodniej o drzwi auta.
- Barman nazywa się Ted Barney. Katolik, patriota. Typowy Teksańczyk - kliknęła zamykana papierośnica, zaś młody chłopak obrócił głowę w kierunku wymieniających głośne uwagi, podchmielonej grupki miejscowego elementu, grzejącego się przy jednym z koksowników sto-sto pięćdziesiąt metrów od nich. Chyba się o coś pokłócili, bo w powietrzu zawisło parę wiązanek, a ludzie złapali się za łby niczym w parodii filmów o bokserach jakie Eden oglądała kiedyś w domu. - Pieprzona prowincja - prychnął przez zaciśnięte zęby, standardowo nie wspominając skąd zna Barney’a, czy widział go wcześniej, a może usłyszał o nim w jednym z poprzednich miast. Ewentualnie znów ją w coś wkręcał. Ciężko było stwierdzić, zaś panujący dookoła mrok letniej nocy nie pomagał w identyfikacji subtelnych zmian w mimice twarzy dzięki którym dałaby radę go rozszyfrować. Z drugiej strony on tak samo widział ją. Może dlatego nie za bardzo chciał rozmawiać? Miała wrażenie, że chce się jej pozbyć i zbywa obracając się by ruszyć w swoją stronę po wyjątkowo krótkiej wymianie zdań.
O co chodziło temu chłystkowi… Eden z chęcią by poświęciła chwilę, lub nawet dwie na to by go podręczyć korzystając z wyraźnie niekorzystnych dla niego okoliczności. A może tu chodziło o coś zupełnie innego? Co tak naprawdę Szajba robił w tym miejscu? Gdzie mu się aż tak spieszyło, że darował sobie swoją zwyczajową, wyjątkowo wkurwiającą gadkę i ograniczył tylko do rzucenia suchymi faktami. Nie, żeby tęskniła za jego paplaniem, ale ta sytuacja wydała się jej ciut bardziej drażniąca. Drażniła tak bardzo, że Aniołek odruchowo zsunęła dłoń do rękojeści. Ruch ten był dla niej absolutnie naturalnym i powtarzał się dość często więc nie powinien wzbudzić zainteresowania Light’a. To, że tym razem to on był powodem tego, że palce kobiety przesunęły się po kaburze, pozostało jej słodką tajemnicą. Wbrew sobie pozwoliła mu iść sobie w diabły, śledząc go wzrokiem tak długo jak była w stanie. Wściekłe psy pokroju młodego Light’a należało oswajać powoli. To, że w razie nieudanego procesu oswajania należało je likwidować, poszerzyło nieco uśmiech jaki błąkał się na jej ustach. Pomarzyć nie zaszkodzi, nawet jeżeli marne były szanse na spełnienie tych marzeń.
Z głową pełną pytań, na które wciąż nie miała odpowiedzi, pochyliła się by zerknąć do wnętrza cadillaca.
- Słyszałeś? - Wyszczerzyła ząbki do Diabła, który to uśmiech był tak uroczo nieszczerzy, że można się było na niego niemalże nabrać. Niemalże…
Odpowiedziało jej spojrzenie i mina obrazująca jasno nieme stwierdzenie “serio laska?”. Za dobrze się znali aby podobne subtelności robiły już na którymś z nich wrażenie.
- Schowam brykę i dołączę do ciebie. Nie ma co zostawać na widoku - mruknął z wybitnie niezadowoloną miną, a uważnie błądzące po okolicy oczy zdradzały zdenerwowanie. Jemu też nie podobała się ta sytuacja.

Skinęła głową, nie gubiąc uśmiechu, który zyskał nieco na autentyczności jednak nie na tyle by można było powiedzieć, że Eden była w tej chwili zadowolona. O nie, to by zdecydowanie było za dużo. Nie widząc sensu w dalszym wystawianiu tyłka i wciskaniu głowy do wnętrza samochodu, wycofała się i wyprostowała, a następnie lekko trzasnęła drzwiami by je zamknąć. Diabeł wyjątkowo nie przepadał za brutalnym traktowaniem jego czterokołowej kochanki, a Aniołek nie widziała powodu by sprawiać mu tą przykrość i skrzywdzić to jego cacko bardziej niż już dostało w dupę.
Nie czekając aż wykona swoją robotę, ruszyła w stronę tutejszej wymówki dla nadania lokalowi miana baru. No bo do cholery tak to barem było jak wychodek w Vegas elegancką toaletą. Skąd ci ludzie brali pomysły na to jak odpowiednio sprzedać klientowi swoje usługi. Co prawda klient wielkiego wyboru w tym wypadku nie miał ale standardy pasowałoby jakieś zachować…

Nie było tak, że myśl o podążeniu śladami Szajby nie przyszła jej do głowy. Przyszło jej także to, by zasięgnąć wpierw języka zanim wrypie się w gówno, które być może młody Light ją pakował. Problem polegał na tym, że była głodna… Kurewsko głodna, brudna i wymęczona, a ta cholerna rudera dawała pewien cień nadziei dla jej zbolałego ciała. Do podejmowania rozsądnych decyzji potrzebowała przynajmniej się napić, a pójście za czymś co zaplanował rozum będący na głodzie zwykle kończyło się z kulką albo ostrzem między żebrami. I to tylko w tych rzadkich przypadkach gdy miało się szczęście. Dlatego wybrała tą, a nie inną trasę i z przyklejonym do twarzy uśmieszkiem oraz odpowiednio poluzowanym gnatem w kaburze, wkroczyła pewnie do “Kos’a”.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 16-04-2016, 01:43   #8
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Eden Ross


Evered Hill; Pustynny Kos; godzina ok. 23:00


Wbrew zewnętrznej aparycji brudnej, zapyziałej nory pośrodku piekielnie zagubionego w czasie i przestrzeni zadupia, wnętrze speluny było… cóż. Przynajmniej sprawiało wrażenie czystego, co w porównaniu do przykurzonego opakowania Eden jeszcze mocniej działało na nerwy. Pierwszą rzeczą jaką zobaczyła po przekroczeniu progu była zdecydowanie masa stołów i stolików - część z nich drewniana, inne plastikowe, ba! Kątem oka, tuz przy kominku zauważyła żelazne koślawe “coś” pospawane najprawdopodobniej przez miejscowego kowala-artystę-alkoholika… i to na ostrej bani, po tygodniowej libacji z borygo i denaturatem w roli głównej. Od strony wejścia przypominało walec, lecz im dalej kobieta zagłębiała się w duszne, lekko zadymione wnętrze, tym więcej szczegółów i wypustek, poukrywanych załamań dostrzegała. Góra zaś, stworzona z płaskiego kawałka czegoś co prawdopodobnie robiło niegdyś za maskę pickupa, zastawiono pustymi butelkami, skrzynkami i całą masą powszechnie teraz dostępnego w barach śmiecia.
U góry zaś, tuż pod przyozdobionym girlandą pajęczyn suficie, wisiały trzy spore lampy naftowe, zapewniające całości sporo światła, drgającego i migoczącego wraz z powolnym kołysaniem całości.
Z równym zaskoczeniem mogła podziwiać szeroki, murowany kominek - w tym klimacie wyjątkowo chujowy pomysł na urozmaicenie lokalu. Nawet gdy zaszło słońce, wciąż temperatury nie spadały do na tyle niskich, by odpalić podobny piec, choć z drugiej strony Eden pamiętała, że pustynie lubią ekstremalne różnice temperatur miedzy dniem i nocą, zaś najgorszy hardkor zawsze nastawał przed świtem.


Naprzeciwko drzwi znajdował się zbity z desek i pociągnięty lakierem bar, zaś za nim stał wąsacz z jakże adekwatnym brzuszkiem i brudną szmatą za pasem, robiącą mu zapewne za ścierkę do szkła. Co prawda nie wycierał aktualnie niczego, zamiast tego gdy tylko Aniołek znalazła się pięć metrów od niego, uniósł wzrok znad skrzynek z butelkami i zmierzył ją zaciekawionym spojrzeniem od stóp po czubek głowy. Prócz barmana dostrzegła jeszcze czterech gości. Dwóch siedziało w kącie za metalowym maszkaronem, rżnąc namiętnie w karty. Kraciaste koszule, wypłowiałe spodnie i typowo teksańskie kapelusze nadawały im wyglądu miejscowych poganiaczy bydła czy innej pracującej fizycznie hołoty, co potwierdzały ogorzałe od słońca i wiatru trzydziestoparoletnie gęby. Nie zwracali uwagi na otoczeni, skupiając całą uwagę na wyślizganych kartach oraz pociągając co pewien czas z obtłuczonych kufli płyn będący zapewne piwem. Lub wyjątkowo spienionymi szczynami.

Po drugiej stronie, samotnie przy stoliku, siedziała wschodniej urody kobieta kobieta ze zgaszonym kiepem między przygryzionymi wargami. Poświęciła wchodzącej przelotne spojrzenie, skupiając się na detalach ubioru, widocznej broni i chyba nie znajdując nic wartego uwagi, wróciła do dłubania widelcem w misce gulaszu. Ubrana w mieszankę wojskowo-indiańskich ciuchów nie wyglądała na skorą do rozmowy i bliższego zapoznania. Tuż obok, oparty o stolik stał karabin i jak Eden nie znała się na rodzaj i markach tych trepowych zabawek, ten wyglądał na użytkowy, nie na pokaz. Przy nogach zaś miała plecak, równie przykurzony co… cokolwiek mającego kontakt ze światem zewnętrznym.

Ostatni gość okazał się wyjątkowo eleganckim panem w średnim wieku i szytym na miarę garniturze, co w otoczeniu rozklekotanych mebli, miejscowego elementu i wyraźnie wiejskiej otoczni, pasował jak pięść do nosa. Coś w nim Ross przypominało dom i nie chodziło o ubiór. Maniery również miał wybitnie nietutejsze - posługiwał się choćby nożem i widelcem z wprawą chirurga, zaś każdy jego przemyślany ruch dało się stawiać za wzór na lekcjach dobrego wychowania… jakie niegdyś Eden oglądała w filmie, dawno… dawno temu.
Nie zwrócił na nią uwagi, pochłonięty własnymi sprawami, w tym wypadku kolacją.

W tym czasie barman najwyraźniej oswoił się z obecnością noweg gościa. Uniósł nieznacznie brwi, lecz trwało to tylko ułamek sekundy. Zaraz jego twarz przyozdobił jowialno-wąsaty uśmiech, gdy najprawdopodobniej zwęszył gamble. Szybka wymiana zdań wystarczyła, by zamówić balię, dwa pokoje i żarcie dla trzech osób, z tym że na to pierwsze musiała poczekać aż nagrzeje sie woda… ot, prowincja. Klucz zaś dostała od ręki. Młody Light już na początku wycieczki krajoznawczej z Vegas na te zadupie jasno określił warunki noclegu - jeśli tylko się dało, sypiał sam. Znaczy się bez niej i Diabła, a w otoczeniu panienek, lub spraszał “dawnych znajomych” aby obgadywać sprawy do białego rana. Jakkolwiek Ross by nie próbowała, nigdy nie udało się jej podsłuchać owych rozmów, za piątym razem dała sobie spokój.

Ledwo zdążyła obejrzeć pokoje i wrócić po schodach na dół do głównej sali, a za jej plecami pojawił się Nate. Razem zasiedli do jednego z wielu wolnych stołów, zaraz też pojawiła się kelnerka i ze zmęczonym, acz profesjonalnym uśmiechem postawiła przed nimi talerze i kufle, zapewniając że wystarczy kiwnąć w razie potrzeby, a przyjdzie z kolejną porcją trunku.

W połowie kufla na do ich uszu dotarł ryk silników, po chwili urwany w bliskiej odległości baru. Trzasnęły otwierane drzwi samochodów, ktoś zakaszlał paskudnie, niczym chory w ostatnim stadium gruźlicy i splunął solidnie na ziemię. Diabeł patrząc jej w oczy nad krawędzią kufla wyprostował trzy palce, oznaczające trzy auta. Wyglądało na to, że zbierają się przed Kosem… a Szajby ciągle nie było.



Daniel Teller

Pustkowia; 10 mil od zjazdu z drogi stanowej; godzina ok. 21:00






Skwar, kurz i pot. Słońce co prawda chyliło się powoli ku zachodniemu horyzontowi, lecz wciąż przypiekało niemiłosiernie, rozmywając krajobraz w oddali przez co człowiek nie wiedział, czy drobne plamy, majaczące w oddali, znajdują się na wyciągnięcie ręki… a może dojedzie się do nich dopiero za kilkanaście mil? Pustynne miraże zgubiły niejednego, wodząc na pokuszenie odmianą od płaskiego, martwego piekła przypominającego płytę rozgrzanego do czerwoności pieca. Daniel znał niebezpieczeństwa i pułapki podobnego terenu, trzymał się więc wyznaczonych przez popękany asfalt tras, przemieszczając się buro-szarą arterią prosto przed siebie. Spieszył się, widmo pogodni działało na wyobraźnię, podkładając uprzejmie alternatywy szalenie mniej przyjemne od spotkania poturbowanej, ledwo żywej laski w samochodzie należącym do jego celu. Nowojorczyk znów mu się wymknął i Teller odnosił niemiłe wrażenie, że tamten doskonale wie o pościgu i gra mu na nosie z czystą przyjemnością, jaka daje robienie w chuja bliźniego.

Nie dowiedział się niczego, nie zdobył informacji kto zepchnął samochód i czy cel nadal żyje. Jedyne co miał do średnio przytomne, potencjalne źródło informacji, kołyszące się niebezpiecznie za jego plecami. Kilka razy dziewczyną bujnęło niebezpiecznie, kiedy dodawał gazu, zwolnił więc zemszcząc w duchu na czym powojenny świat stoi. Dostał prostą robotę: znaleźć, złapać, przyprowadzić. Astra wyrwie mu nogi z dupy, jeśli da plamę, o reakcji pozostałych dziewczyn wolał nawet nie myśleć. Zamiast przeklętego cwaniaka wiózł na motorze dogorywającą, obcą i prawdopodobnie niepowiązaną ze sprawą laskę z udarem słonecznym… pięknie kurwa.

Warunki zewnętrzne i jałowa okolica wysysały siły również z niego, zaczynał tracić cierpliwość, a koszula lepi się do niego z gorąca. Wybawienie stanowił pęd powietrza, lecz mizerne niósł ukojenie - nie przy upiornym upale jaki niosły w sobie owe podmuchy. Cień… potrzebował cienia.
Bezimienna towarzyszka poruszyła się nerwowo, wczepiając kurczowo palce w koszulę Hegemończyka. Kim była, co za pokręcone sploty Losu usadowiły ją w wywróconym samochodzie? Widział i czuł jak chorobliwie blada ręka ściska go, chroniąc się w ten sposób przed upadkiem na uciekający spod kół jednośladu asfalt. Zderzenie z podobnie twardą powierzchnia skończyłoby się dla niej jeśli ie serią złamań, to z pewnością otarć nie do opatrzenia z zasobów upchniętych w torbach za siodełkiem.
Cień… oboje potrzebowali cienia.

Zjazd z głównej drogi napotkał po trzech milach - węższą od głównej, piaszczystą odnogę wijąca się na południowy zachód, prostopadle do głównej arterii. Obcy za plecami zbliżyli się do niego na tyle, by mógł widzieć ich jako plamkę za plecami bez pomocy lornetki. Nie zatrzymywał się wiec, tylko skręcił bez zastanowienia, mając w głowie obraz narysowanej przez Astrę mapy okolicy. Wedle nabazgranych kawałkiem węgla na desce wskazówek, gdzieś w tej okolicy znajdował sie stary, zrujnowany jak wszystko w okolicy, budynek będący niegdyś barem. Teraz nie zostało z niego więcej poza spieczona skorupą ścian, lecz przy odrobinie szczęścia powinno dać się tam odpocząć.


Natrafił na ruiny gdy powoli zaczął tracić nadzieję i rozpoczął wieszanie psów na Latynosce z całym jej inwentarzem. Wpierw spośród morza piachu wyłoniły się suche, pokręcone krzaki, martwe drzewa i ruda trawa, po kilkuset metrach ujrzał pierwsze luźne kamienie, rzucone na poboczu. Wkrótce, pośród dawno zdechłej zieleni, pokazał sie sam budynek - zrujnowany, obdrapany i bez okien. Nad większością zawalił się dach, ściana frontowa wyglądała jakby wystarczyło byle kopniecie, aby przewróciła się na bok dokonując żywota z wdzięcznością cisnącą się na ceglane usta… ale miejsce zapewniało cień, a także ochronę i osłonę nocą. Daniel zwolnił, przypatrując się uważnie obiektów. Włosy na karku stanęły dęba, mięśnie spięły się podświadomie. Dałby sobie uciąć rękę, że wśród zagubionych w ciemnym wnętrzu, osypujących się z tynku ścian, dostrzegł subtelny ruch na granicy rejestracji zmysłów...


 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 18-04-2016 o 21:15.
Zombianna jest offline  
Stary 19-04-2016, 21:50   #9
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Sprawdzenie lokum nie zajęło dużo czasu. Aniołek z pewnym zadowoleniem stwierdziła, że na dobrą sprawę nie było na co narzekać, nie licząc opóźnienia w planach mających za zadanie pozbawić ją naleciałości w postaci pancerza kurzu, jaki na sobie nosiła. W idealnym świecie najpierw wzięłaby kąpiel, a dopiero później jak człowiek cywilizowany, zasiadłaby do stołu by zjeść kolację. Świat jednak normalny nie był, o czym świadczyło chociażby to, że zamiast korzystać z owoców swojej pracy, wylądowała w zapyziałym “nigdzie”. Powinna chyba jednak okazać nieco wdzięczności. Zawsze, a prawdopodobnie w końcu tak się stanie, mogła wylądować w gorszym gównie. Zamiast więc jęczeć nad sobą, co zwykle nie miało miejsca, a za co winę ponosił jej sadystyczny szef, ruszyła na dół by skosztować tutejszej kuchni.

Jak się okazało wybrała idealny moment, lub też to Nat go wybrał, by pojawić się u jej boku akurat gdy było trzeba. Chwila ciszy i spokojnego pochłaniania żarcia, została przez nią powitana z pewną ulgą, która jednak nie było pozbawiona tego cichego głosu z tyłu głowy, który przypominał jej o wyraźnym braku w ilości osób okupujących ich stolik. Zanim jednak ów głos miał okazję uróść w siłę, pojawiło się coś co na krótką chwile odwróciło jej uwagę od nieobecnego utrapienia.

Trzy wozy… Eden przyglądała się Diabłowi z nic nie znaczącym uśmieszkiem błąkającym się na jej ustach, myślami jednak będąc na zewnątrz. Trzy wozy mogły oznaczać zarówno nic, jak i kurewskie kłopoty. Nawet nie dodając do tego braku Szajby. Co ten idiota robił tyle czasu w takiej dziurze? Cholerne tajemnice. Aniołek lubiła je tylko w dwóch formach. Gdy należały do niej, lub gdy podawano je na srebrnej tacy. W drugim przypadku stawały się one mile widzianym sojusznikiem, który był niekiedy równie przydatny i skuteczny jak gnat w łapie. Te, które skrywał przed nimi młody Light zdecydowanie nie należały do żadnego z wymienionych okazów, przez co pojawienie się nowych gości “Kosa” zburzyło dobry nastrój, który miała po zjedzeniu większej części tego, co akurat znalazło się na talerzu.

Upiła odrobinę z podawanych tutaj sików, które ledwie dawało się sączyć, jednak lepsze były od niepewnej wody. Póki co nie było powodu do nadmiernego spięcia. Grupa, która przyjechała mogła być równie niegroźna co różowe, pluszowe miśki. Szansa na to pewnie była mała, ale Eden lubiła roztrząsać wszystkie ewentualności, szczególnie gdy wciąż miała ku temu czas. To, że najpewniej prędzej czy później pojawią się kłopoty było jednak pewne. Aniołek stawiała, że stanie się tak wraz z powrotem ich podopiecznego. Może faktycznie była nieco uprzedzona do typka, ale nie dało się też ukryć, że dupek ostro się starał by ta sytuacja się utrzymywała. Na dodatek miała dziwne wrażenie, że sprawia mu to jakąś chorą przyjemność.

Ponownie rzuciła spojrzenie Diabłowi. W razie czego był jej tarczą i uspokajaczem w jednym. Co prawda wolałaby aby to uspokajanie miało miejsce w nieco bardziej odosobnionym pomieszczeniu i po kąpieli, ale i tak czerpała przyjemność z jego obecności. Myśl o kąpieli sprawiła że zmarszczyła brwi. Lepiej dla wszystkich żeby nic nie zakłóciło tych konkretnych planów. Co prawda po napełnieniu brzucha i nawodnieniu gardła była w znacznie lepszym nastroju to jednak nie znaczyło, że po tym co do tej pory przeszła, jej nerwy były w najlepszym stanie. Do tego potrzeba było ciut więcej. Brak kilkucentymetrowej warstwy kurzu, która ją pokrywała, zdawał się idealnie pasować do części, z owego “więcej”. Druga siedziała naprzeciwko i póki co nigdzie się nie wybierał.

Sunąc powoli palcem po szkle, przyglądała się swojemu człowiekowi. Spokój, opanowanie. Cholerna skała. Może powinna go jednak posłać za Light’em? Fakt - pozbawiłaby się ochrony, ale w zamian mogłaby zyskać parę tak potrzebnych jej w tej chwili odpowiedzi. Lista pytań jakoś dziwnie nie malała, a wręcz przeciwnie, zdawała się rosnąć w tempie niepokojącym. Nie była z tego powodu szczególnie zadowolona. Kolejna cegiełka niechęci, która zdążyła urosnąć do rozmiarów całkiem porządnego muru. Pora była najwyższa by coś skłoniło ją do zmiany podejścia. Ta myśl z kolei zawróciła ją do tematu kąpieli i łózką, który to temat poprowadził Eden wprost na spotkanie nowych klientów tej dziury. Bo może i wnętrze nie było takie tragiczne jak front, to jednak opinia o lokalu nie zmieniła się aż tak bardzo by pozbawić go owego przydomka.
Zamieszanie na zewnątrz zwróciło uwagę również pozostałych gości lokalu. Eden widziała, jak barman zamarł na ułamek sekundy, przerywając polerowanie kufla, a jego spojrzenie powędrowało do drzwi frontowych i rozlegających się za nimi nawoływań w dużej mierze po hiszpańsku. Elegancik w garniaku otarł usta serwetką, najwidoczniej kończąc posiłek. Powoli, nigdzie się nie spiesząc, wyłuskał z kieszeni papierośnicę i odpalając jeden z podłużnych ruloników, udał się na górę. Inni goście zostali na miejscach, jedynie ich ręce zawędrowały jakby odrobinę bliżej broni - czy to zatkniętej za pas, czy opartej o stolik. Atmosfera stężała, lecz daleko jej było do poziomu w którym ludzie zaczynają rzygać do siebie ołowiem.
Czas dłużył się niemiłosiernie, kolejne sekundy ciekły niczym krew z nosa, a harmider czyniony przez niezidentyfikowana jeszcze, zmotoryzowaną bandę nie polepszał sytuacji.
- Jest ich co najmniej siódemka - Diabeł podniósł kufel, wyrzucając ciche słowa tuż nad jego krawędzią. Nic więcej najwidoczniej do dodania nie miał, bo siorbnął porządnie, krzywiąc się przy tym jakby napił się kwasu z akumulatora.
Szczerze mówiąc Eden miała ochotę podążyć za elegancikiem. Ot, co by sobie oszczędzić tego, co miało się wtoczyć do środka. Nie lubiła hałasu, nie pozwalał się jej skupić, a to mogło mieć różne, niekoniecznie pozytywne efekty. Zazwyczaj zaś po prostu kończyło się dla kogoś kłopotami. Pół biedy gdy te nie dotyczyły jej osoby, ale na to w tym miejscu raczej nie miała co liczyć. Pozostawało zatem mieć nadzieję, że grupa okaże się z tych, z których spotkania można wyciągnąć jakieś korzyści. Względnie sam brak kłopotów by Aniołkowi wystarczył.
- Szczęśliwa - mruknęła niechętnie, ledwie przy tym poruszając ustami. Diabeł znał ją na tyle, by wiedzieć, że obliczała właśnie możliwości ewentualnego starcia i sposoby na wyjście z niego obronną ręką z uwzględnieniem możliwie dużych szkód po stronie przeciwnika. Oczywiście opcja pokojowa szła na pierwszy ogień. Czy jednak będzie miała szansę z niej skorzystać i czy w ogóle były powody by się przejmować? Może po prostu paranoja obcego miejsca zawzięła się na nią i nie dawała jej odetchnąć nawet na krótką chwilę.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 26-04-2016, 00:31   #10
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Podjeżdżał ostrożnie do budynku, resztkami tego co kiedyś było asfaltem. Teraz przypominało spękaną mozaikę, broniącą się przed wszechobecnym piachem. Budynek stacji benzynowej wyłonił się w oddali. Odetchnął z ulga, bo już zaczynał wątpić w to czy Astra podała mu właściwą lokalizację. Siedząca za plecami dziewczyna, utrzymywała się na siodle Indiana tylko dzięki sznurowi, którym ją przywiązał do siebie. Jęczała od czasu do czasu, a Daniel był świadom, ze jeśli chce się czegoś od niej dowiedzieć, to musiała odpocząć i nabrać sił, a lejący się z niema mimo późnego popołudnia żar tego nie gwarantował.

Budynek był w opłakanym stanie, ze zrujnowanymi ścianami i na wpół zawalonym dachem. Mimo to na tej zalanej słońcem piaszczystej patelni, był jedynym schronieniem na jakie mógł liczyć. Podjeżdżał motorem ostrożniej, inaczej się nie dało, by nie zgubić swojej znajdy. Wprawnym okiem drapieżcy oglądał swoje przyszłe schronienie. Zmrużył oczy, kiedy zarejestrował jakiś ruch. Coś mu mignęło w budynku, na tyle na ile mógł zauważyć z takiej odległości. Zatrzymał motocykl i rozejrzał się dookoła, sprawdzając czy poza budynkiem nie zauważył nic podejrzanego. Przyjrzał się wydmom piachu i roślinności po obu stronach stacji. Miał zamiar zaparkować motor i położyć dziewczynę za jego osłoną. Oczywiście przywiązując ją solidnie do ramy motocykla i zabierając kluczyki od maszyny. Chciał najpierw sam sprawdzić budynek, obchodząc go z bezpiecznej odległości dookoła, a potem sprawdzając wnętrze. Lejący się z nieba ukrop sprawiał, że koszula nieznośnie kleiła się do ciała, a piasek chrzęścił w zębach. “Kurwa, nic dzisiaj nie szło jak powinno.”

Niektóre dni po prostu zaczynały się źle, a dalej było juz tylko gorzej. Złośliwość losu, powrót karmy, pech, zemsta za grzechy… wytłumaczeń dało się znaleźć całą paletę, poczynając od sensownych, poprzez totalne idiotyzmy pokroju rozstąpienia morza przez jakiegoś typa z kijem. Kurwa, no. Kto niby wierzył w podobne banały? Co prawda większość społeczeństwa ZSA z morzem miała tyle wspólnego co kurwa z cnotą, mimo to potrafiło ogarnąć samą ideę choćby na przykładzie głupiego jeziora…
Woda. Definitywnie potrzebował wody żeby uciąć wywołane pragnieniem potoki myśli nie do końca sensownych, na pewno zaś nie w jego aktualnej sytuacji.
Pierwsze oględziny terenu nie przyniosły żadnych nowych informacji, ot piach, jakieś drzewka i cholera raczyła wiedzieć co jeszcze - jakieś trawy, czy ki diabeł.
Dopiero sięgnięcie po lornetkę przyniosło rezultat.

W pierwszej chwili ich nie zauważył. Przycupnięte nieruchomo na ziemi wydawały się raptem kolejnymi wydmami, niczym na co warto było zwracać uwagę. Dręczący upał nie pomagał się skupić na zadaniu, słońce świeciło akurat z niewłaściwej strony. Wiadomo, jeśli coś miało się pieprzyć i nie grać - od razu leciało pełnym serwisem. Ujrzał je dopiero, gdy jeden z kształtów poruszył się, strzygąc uszami. Wtedy Daniel zrozumiał co widzi. Przed nim, w odległości stu metrów czaił się pies, dość sporych rozmiarów, ale wychudzony. Gdy zobaczył jednego, resztę wypatrzył prawie od razu, wiedząc czego ma szukać. Rekonesans najbliższej okolicy przerwało mu stłumione szczekniecie, dobiegające ze środka ruiny, któremu zawtórowało kasłanie kobiety z wraku.

“Psy” - pomyślał - “Niedobrze” - wygłodzone, polujące w stadach kundle były niejednokrotnie gorszym zagrożeniem, niż gangi bandidos na motorach. Tych było kilka, ale nie miał pewności, czy jeszcze gdzieś jakichś nie ma. No i szczeknięcie dobiegające z budynku… Szacował szybko swoje szanse, wrócić na szosę, byłoby głupio. Nie wiedział czy laska da radę przetrwać jeszcze kilka kilometrów do najbliższej miejscowości, potrzebował jej wiedzy. Podniósł laskę z ziemi i spróbował ponownie usadzić ją na motorze. Miał zamiar objechać stację benzynową, asfaltowa wstęga ciągła się dalej. Miałby okazję obejrzeć reakcję zwierząt i rzucić okiem do wnętrza budynku, przejeżdżając przed jego frontem. Gdyby sfora się ruszyła, dodałby gazu i odskoczył na bezpieczną odległość. Potem spróbowałby ewentualnie zatrzymać się i zdjąć kilka zwierząt, jeśli spróbowałyby być agresywne. Po Hegemonii kręciły się takie zdziczałe stada, jeśli kilka z nich padało, zwykle uciekały. Czasami uciekały na sam odgłos strzałów… no chyba, że były bardzo wygłodzone. Nie wykluczał też, że nie są same i gdzieś może kręcić się ich pan, ktoś kto je wytresował. Posadził dziewczynę na motorze jak poprzednio i ruszył.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172