Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2016, 20:45   #1
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Kołysanka dla Obłąkanych - SESJA ZAWIESZONA


Śpij dziecino moja mała,
Czas na ciebie już.
Śmierć cię będzie kołysała,
A ty oczka zmruż.




Kołysanka dla Obłąkanych


Jeśli człowiek bardzo się postarał i wystarczająco długo szukał, znajdował miejsce po które wojna nie wyciągnęła jeszcze swoich pokrytych ropniami i zgnilizną ramion. Małe sanktuaria wolne od przemocy, brudu, skażenia i wszechobecnej śmierci. Od huków broni palnej i bomb, warkotu silników. Od maszyn i ludzi - szczególnie tych drugich. W pogoni za takimi chwilami Erin przemierzała Zasrane Stany zamknięte ramami Stalowego Piekła od północy i Zielonego od południa. Ludzie skurwysyństwo oprawione w ramki i powieszone na ścianie ku przestrodze i kpinie z dawnego świata.
Wojna wypaczyła krajobraz nadając mu kształt pokracznego karła cuchnącego tak okrutnie, że w jego obecności nie dało się wysiedzieć bez maski. Owrzodziałego skurwysyna w którego ciele miast krwi płynął brudny szlam, skórę pokrywała wysypka bielejących w słońcu kości wszelkich istot żywych. Z większości lasów pozostały smętne, spalone pnie, mierzące w niebo opalonymi kikutami martwych ramion z szansą na powrót do normalności równą całkowitemu zeru.

Gdziekolwiek nie spojrzeć, widziało się tylko brud i tragedię. Gruz, tłuczone szkło i sznury skorodowanych wraków, ciągnących się wzdłuż popękanych autostrad jak parodie konduktów popogrzebowych… ale czyj to był pogrzeb? Świata?

Świat nie umarł, on oszalał. A wraz z nim oszaleli mający dość pecha żeby przeżyć ludzie. Pech albo szczęście. Ciężko stwierdzić na pierwszy rzut oka. Drugi też niekoniecznie przynosił rozwiązanie.

Im dalej się patrzyło, tym więcej okropieństw dostrzegało oko. Obraz z rogówki poprzez sieć neuronów lądował w mózgu który bardzo dokładnie analizował widziany obraz, przesyłając informacje do ośrodków odpowiedzialnych za kojarzenie faktów i mrożąc krew w żyłach… ale nie dziś.

- Nie myśl o tym - poradził głos tuż przy uchu skulonej pod przewalonym pniem starej sosny kobiety.

Udało się znaleźć jej kruchą enklawę, pozwalającą na zebranie myśli i krótki odpoczynek od reszty karawany i tej ciągłej pogodni za kolejnym dniem, który miał nigdy…

- No już, wyluzuj chociaż na kwadrans. To cię nie zabije - drugi głos, tym razem kobiecy, niósł w sobie naganę.

Erin niechętnie ale przyznała mu rację. Nic się nie stanie, jeśli pozwoli głowie odpocząć i zresetuje mózg przed nadchodzącym dniem. Siedziała obejmując ramionami zgięte kolana, a drobne kamyki trącone piętą osypywały się w dół skarpy. Otoczona zmurszałymi drzewami, szumiącymi koronami drzew wysoko nad jej głową, z ptakami świergoczącymi wysoko na niebie, patrzyła na spektakl wstającego powoli słońca. Firmament z ciemnego granatu, przechodził powoli z krwisty szkarłat, gubiąc po drodze diamentowy pył gwiazd. Chmury przejmowały ich blask, aż roztkliwiły odcieniami różu, pomarańczu i złota, ciężkich do znalezienia na ziemi w dzisiejszych czasach. Tutaj wszystko było skorodowaną, zniszczoną ruiną pokrytą kurzem Pustkowi…


- Ciesz się chwilą - pierwszy głos odezwał się ponownie, a zakapturzona głowa Erin obróciła się w jego stronę, dzięki czemu dostrzegła ironiczny uśmieszek przyklejony do wąskich ust. Te zaś z kolei przyczepiono do pociągłej męskiej twarzy, niedogolonej i delikatnie wczorajszej, ale mającej w sobie coś przyciągającego uwagę. Na przykład oczy - ciemnobrązowe, niepokojące i obserwujące ją uważnie spod zdecydowanie zbyt dawno niestrzyżonej czupryny. Mówił spokojnie, nieznacznie przeciągając zgłoski i zmiękczając je przez nos - Kiedy ostatni raz miałaś czas tylko dla siebie?

Kobieta w kapturze zamrugała. Tak, to było dobre pytanie…
Wzruszyła ramionami zamiast odpowiedzieć, ale jej towarzysz tego nie oczekiwał.

- Jak myślisz, co tam jest? - wyciągnął rękę i wskazał przed siebie, zawieszając palec mniej więcej w rejonie krajobrazu zajętego przez szkielety budynków. Z tej odległości można się było łudzić że ciągle są w budowie… nie w rozsypce.

Wczesna pora zgrywała się z tą teorią - nawet przedwojenni robotnicy nie wstawali do pracy o tak nieludzkiej porze. Rzut oka na zegarek rozwiał wątpliwości. Pęknięty na środku cyferblat jasno pokazywał 4:43 a tykające wewnątrz metalowej koperty, nakręcane sprężyną serce poruszało wskazówkami, odmierzając upływające sekundy.

- Cokolwiek by nie było, pewno już rozszabrowane od dawna. Nie ma co się łudzić… ale jak chcesz dalej marzyć to proszę bardzo
- druga kobieta siedząca z pochyloną głową i zgarbionymi plecami zaśmiała się chrapliwie, a otaczające jej twarz skołtunione włosy zatrzęsły się do rytmu tego śmiechu. W blasku poranka jej sylwetka składała się z ciemnej plamy na tle jaśniejszego nieba. Z tego co Erin mogła się zorientować, wpatrywała się w swoje paznokcie, kiwając się w przód i w tył jak w chorobie sierocej i co pewien czas wydłubywała zza nich kolejne farfocle. Nie lubiła mieć brudnych rąk… kto normalny, nie siedzący na co dzień w smarze i silnikach, lubił?


- Daj spoko Lilly, nie można być całe życie śmiertelnie poważnym - facet zarechotał jakby właśnie powiedział doskonały dowcip, na co Erin tylko się skrzywiła. Powolnym flegmatycznym ruchem sięgnęła do kieszeni kurtki i wyjęła z niej papierośnicę. Kliknął otwierany zameczek, uwalniając kolekcję rakotwórczych ponoć pałeczek. Rakotwórczość, toksyczność… dobre żarty biorąc pod uwagę wypieprzone w atmosferę przez ostatnie pół wieku megatony.

- Ale bym zapalił

- Jestem głodna - palaczka zakomunikowała obojgu, znowu skupiając uwagę na mężczyźnie co ten powitał pytającym uniesieniem brwi.

- To się dobrze składa, bo właśnie ktoś do nas idzie
- odrzekł, rozsiadając się wygodniej na świeżej trawie. Oparł plecy o ten sam pieniek co Erin, lądując ramieniem tuż obok jej ramienia. Lilly pozostała tam gdzie siedziała, wciąż kiwając sie monotonnie.

Nie minęło więcej niż trzy minuty i zza ich pleców dobiegło wołanie.
- Tu jesteś! Wreszcie cię znalazłem - poczuła ciepło na swoich barkach, gdy ktoś położył na nich dłonie. Po głosie rozpoznała jednego ze strażników karawany Ósmej Mili której częścią była. Kev albo Steve… nie potrafiła sobie w tej chwili przypomnieć - Wszędzie cię szukałem, Earl cię szuka od dobrej godziny. Już wyżej i dalej odejść nie mogłaś? - zaśmiał się, ale gdy zobaczył panoramę rozciągającą się w dole parsknął - Dobra, dlaczego mnie nie wzięłaś ze sobą? Byłoby ci raźniej. Nie boisz się paradować sama po nocy? - zapytał omiatając na szybko wzrokiem pustą skarpę na której siedziała, wzrokowi zaś towarzyszyła lufa przewieszonego przez ramię automatu. Kobieta w kapturze w ostatniej chwili powstrzymała się przed tym, by parsknąć z politowaniem.
Samotność… dobre żarty.

Erin nigdy nie była sama.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...

Ostatnio edytowane przez Zuzu : 22-03-2016 o 00:15.
Zuzu jest offline  
Stary 26-03-2016, 18:38   #2
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Nie ma na świecie człowieka który przed czymś by nie uciekał. Każda istota inteligentna, potrafiąca się wysłowić i posiadająca w czaszce coś więcej niż garść pordzewiałego złomu, ma swoje mniejsze bądź większe lęki, mobilizujące ciało do ciągłego ruchu. Dzień w dzień prze do przodu z zaciśniętymi szczękami, niepokojem ściskającym serce żelaznymi okowami równie ciepłymi co zaspa zalegającego zimą przy drodze śniegu. Całej podroży towarzyszy czarny cień, kładący się na karku ciężarem przywodzącym na myśl wieko trumny. Cień ten zmusza do ciągłego, nerwowego obracania się za plecy, sprawdzania czy sfora psów gończych pojawiła się na horyzoncie… a może za chwilę? Jeszcze potrzymają ofiarę w niepewności, krążąc dookoła podobne sępom, zacieśniającym coraz mniejsze kręgi nad konającą zdobyczą.

Jeszcze tylko parę oddechów, kilka uderzeń serca i koniec. Nadejdzie czas uczty. Niektórzy nazwaliby to sprawiedliwością… lecz czym jest sprawiedliwość jeśli nie pojęciem względnym? Mądrzy ludzie mawiali iż punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a każdy widzi swoja prawdę jako tę najjaśniejszą i to jej się trzyma. Człowiekowi zawsze zależało w pierwszej kolejności na dobrze swoim i własnych interesów. Ciepły posiłek wypełniający brzuch, kawałek suchego kąta do spania i derka aby okryć kości. Bezpieczna przeprawa przez niezamieszkane strefy Ruin, przypominające kolaż szalonego artysty, który będąc na ostrej bani i po łyknięciu kwasu, wziął się za tworzenie groteskowej parodii ludzkiego świata, wrzucając znalezione na starym wysypisku elementy pokryte największą ilością korozji i wszechstronnie kurzopodobnego syfu. Gdzie by się człowiek nie obrócił, tak widział rozpad, rozkład… oprócz momentów takich jak ten.

Erin celebrowała powitanie nowego dnia na swój własny sposób. Odkąd sięgała pamięcią uwielbiała brać udział w owym misterium, zatrzymującym ludzką uwagę swoją magią już od tysięcy lat. Co w nim było aż tak pociągającego? Może doskonałe piękno, tym efektowniejsze, bo ulotne i nietrwałe? Właśnie ze względu na tę efemeryczność uwielbiała obserwować zmienną paletę barw, sycić uszy ciszą i spokojem magicznych minut tuż przed samym świtem, gdy czerwona kula słońca jeszcze nie zagościła na niebie - była tam, to oczywiste, lecz ciągle pozostawała niewidoczna, jakby droczyła się z obserwującą kobietą czy wyjść z ukrycia… a może jednak dać sobie dziś spokój?

Wychodziło, zawsze to robiło. Cokolwiek by się nie działo, jak wiele trosk i nieszczęść spadało na ziemie, Słońce pojawiało się wytrwale i niezmiennie. Z jednej strony w tym przypominało gończego psa, z drugiej dawało nadzieję. Nieważne jak źle los nie ułożył ścieżek, nadzieja ciągle pomagała pokonywać ich zakręty i wyboje.

Za radą John’a cieszyła się chwilą. Siedziała w bezruchu, z kolanami podciągniętymi pod brodę i posyłając w powietrze kolejne kłęby siwego dymu, pozwalała sekundom ulatywać w niebyt, rozwiewać się na podobieństwo papierosowej mgiełki. Skupiała uwagę na krajobrazie, woląc omijać wzrokiem towarzyszących jej… dla higieny psychicznej nazywała ich ludźmi. Brzmiało to niepomiernie lepiej niż omamy, halucynacje, stosowane wymiennie z ostrym pierdolcem. Jeśli ktoś słyszy głosy, wbrew pozorom jeszcze nie jest źle - da się z tym żyć, funkcjonować i paradoksalnie osobnik taki nigdy nie czuje się dzięki temu samotny. Na dłuższą metę jednak jest to upierdliwe… no właśnie. Upierdliwe, lecz niegroźne. Gorzej sprawa się ma jeśli zaczynasz się z owymi głosami komunikować, czekając niecierpliwie aż odpowiedzą. Dysputujesz z nimi, obmyślasz plan działania lub podróży i powoli, rozmowa po rozmowie, oddajesz im nad sobą kontrolę. Sycisz własną krwią i rosną w siłę, przybierając własne kształty…
John i Lilly - oni jeszcze nie sprawiali problemów i dobrze się z nimi gadało. Chyba ją lubili, o ile wytwory czyjejś chorej wyobraźni mogły darzyć twórcę jakimikolwiek uczuciami.

Jak odróżnić jawę od snu? Erin od lat zadawała sobie to pytanie. Oba światy mieszały się w jej głowie, zmuszając do poruszania się na krawędzi ich obu, gdzie jeden nieopatrzny krok potrafił posłać w bezdenną przepaść ludzkiej nienawiści.

Strach, samotność, wyobcowanie. Otocznie podświadomie wyczuwało, że coś jest z nią nie tak. Jednak ona potrafiła dobrze udawać, przeinaczając fakty i pilnując się aby nie zdradzać za wiele. Prawda jest jak tlen, otrzymasz zbyt wiele i się rozchorujesz. Unikała księży, unikała domorosłych psychiatrów i psychologów od siedmiu boleści. Nie lubiła też zbyt spostrzegawczych osób, gdyż im bardzo szybko coś zaczynało w niej nie grać.
Stąd ucieczki na poranne witanie nowego dnia traktowała jako ważne ogniwo rytuału utrzymującego przy zdrowych zmysłach, lecz nic co dobre nie trwało wiecznie.

Nim Kev czy też Steve zdążył się rozkręcić, pstryknęła palcami a niedopalony skręt zatoczył w powietrzu pełen okrą wokół własnej osi zanim upadł z sykiem na mokrą od rosy trawę, gasnąc prawie natychmiast. Przed śmiercią posłał jeszcze Erin ostatnie mrugnięcie, zaś dym przybrał formę skrzydlatych gargulców, jakie widywała w starych książkach przedstawiających zabytkowe europejskie kościoły czy inne zamki. Miniaturowe potwory rzuciły się na siebie wśród skrzeku i darcia szponami, by ułamek sekundy później przestać istnieć. Kobieta mrugnęła i pokręciła nieznacznie głową w próbie odepchnięcia od siebie zwidów. Tu akurat w stu procentach potrafiła określić z czym ma do czynienia, wiec w ogólnym rozrachunku nie szkodziło i nie zagrażało życiu. Wylądowało więc w teczce “do zapomnienia”, opatrzone etykietką niegroźnego incydentu.

- On ma na imię Steven - Lilly wciąż wpatrywała się w swoje dłonie, maltretując zawzięcie wgryziony w skórę i paznokcie bordowo-czarny brud. Plamy zajmowały całe jej dłonie, ciągnąc się wzdłuż ramion aż do łokci - Wtedy, przy ognisku… tak się do niego zwracali, pamiętacie?

- Z zasady nie zwracam uwagi na sapiących, wkurwiających kolesi - John parsknął i jednym zrywem poderwał się lekko, stając pewnie na nogach - Typ ciągle rusza mordą i albo gada albo żre… jest gorszy niż moja żona. - zakończył wybitnie niechętnym tonem, oglądając gościa od stóp do głów. Skan najwyraźniej nie wyszedł za ciekawie, bo skrzywił się jeszcze mocniej i ostentacyjnie wzniósł oczy ku niebu.

Erin nie pamiętała, ale nauczyła się wierzyć Lilly i jej pasji do detali i pierdół, które ona zlewała notorycznie i z premedytacją, woląc nie skupiać uwagi na niczym dłużej niż to konieczne. Przypatrywanie się czemuś sprawiało, że najczęściej to coś również poczynało poświęcać jej uprzejme bądź mniej uprzejme zainteresowanie. Umiała się dogadać jedynie z tymi, którzy akceptowali ją całkowicie. Niewielu ich było, ale zawsze znalazła się dobra dusza, która choć na jakiś czas wytrzymywała jej obłęd. Potem odchodziła jak inni. Nic nigdy nie było zawsze i na zawsze.
Nawet szaleństwo.

- Daj spokój Steve, pewnie spałeś jak zabity. Stąd słyszałam chrapanie - zdjęła kaptur wystawiając drobną, trójkątną twarz na pierwsze promienie słońca. Lekkie podmuchy wiatru od razu poczęły szarpać za związane byle jak na karku ciemnorude włosy, zaś para granatowych oczu przykleiła się spojrzeniem do oponenta. Wysoki, pod trzydziestkę, też nosił kaptur odsłaniający raptem końcówkę nosa, usta i klujący podbródek. Trzymał się za bok, dysząc ciężko - Co z Earl’em, spać nie może? Dopiero czwarta rano, czego on ode mnie chce?

- Jak na szukanie wszędzie ma wyjątkowo czyste łachy
- John dorzucił tym swoim ironicznym tonem, wskazując brodą na ubranie strażnika. Rzeczywiście jeżeli poświęcił więcej niż kwadrans na wdrapanie się na wzgórze, powinien mieć buty uwalane zalegającym wszędzie na dole błotem - a te były czyste, nieznacznie raptem przykurzone.

- “Szukałem wszędzie” lepiej brzmi, niż stwierdzenie że nas śledzą. - czarnowłosa głowa Lilly poczęła kiwać się na boki, w przeciwieństwie do reszty ciała które zamarło w bezruchu. - Nie lubię go.

- Okropni są, no nie?
- John chętnie odbił piłeczkę - Też mi się chujek nie podoba, ale co zrobisz? Ten sam gar z żarciem, ten sam sracz. Ta sama kieszeń nas opłaca.

Stojąca z boku Erin tylko parsknęła. Czuła się obserwowana od samego początku dołączenia do karawany, zmierzającej ku szczęśliwej ziemi Federacji… ale tu akurat dużą rolę mogła odgrywać zwykła paranoja.

- Chodźmy zanim zniesie jajo - widoczna spod kaptura część gęby Steven’a rozjaśniła się uśmiechem. Widocznie przyjął oznakę radości rudej jako pochwałę dla własnego dowcipu. Wyciągnął rękę pomagając kobiecie przejść przez powalony pniak. Słoneczna kula wciąż stała nisko na niebie, przez co cienie wśród trawy i karłowatych krzaków układały się w bardzo ciemną mozaikę.

Znów jej coś uciekło, chociaż dałaby sobie obciąć rudą głowę, że nic odpowiedzi na swoje pytania się nie doczekała. A może jednak odpowiedział? Spojrzała niepewnie na parę ludzkich widziadeł… albo duchów. Nie dało się określić jednoznacznie. Spotkały ja tylko nieme zaprzeczenia dwóch głów.

- Nie ufają nam - gorzkie stwierdzenie Lilly usłyszała w chwili, gdy znalazła się tuż obok strażnika i nawet posłała mu w podzięce cieplejszy uśmiech. Facet chciał dobrze. Albo dobrze udawał.

- Oczywiście - Erin odpowiedziała cicho, sama nie do końca pewna komu. Wzruszyła ramionami, po czym oplotła się nimi i w ślad za karawaniarzem, powoli zagłębiła się w porastające zbocze krzaki. Patrzyła pod nogi, licząc w myślach przebyte kroki. Pomagało to ignorować rozlegające się dookoła szepty, pomruki. Po kilkudziesięciu metrach dała jednak za wygraną. Otoczona nasilająca się kakofonią bez konkretnych słów, lecz z wyczuwalnie ociekająca złością i grozą, sięgnęła do kieszeni po słuchawki.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 18-04-2016, 07:09   #3
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację

Droga w dół była zdecydowanie łatwiejsza od wędrówki w drugą stronę. Zrobiło się też zdecydowanie jaśniej, przez co widoczność zwiększyła się z dwóch metrów… do metrów czterech. W tym miejscu zbocze porastały wysokie drzewa o rozłożystych konarach i podłużnych, karbowanych liściach. Dęby, tak przynajmniej Erin się wydawało. O ile dobrze zapamiętała zdjęcia i ryciny ze starych książek, jakże zbędnych i niepotrzebnych teraz, zupełnie jak wiedza którą zawierały. Szła powoli, stawiając stopy w miejscach poprzednio zajętych przez przewodnika, uparcie wpatrując się w ciemne jeszcze, trawiaste podłoże. Milczała, zatopiona we własnych myślach i odgrodzona od reszty świata barierą dźwięków, sączących się z wetkniętych w uszy słuchawek. Nowy dzień, nowy tydzień. Nowy rok i żadnych zmian, ale tu nie narzekała. Zastój jej nie przeszkadzał, pozwalał mieć nadzieję, że jednak któregoś pięknego poranka obudzi się i stwierdzi, że jak inni ludzie, wreszcie jest normalna. Z boku mignął jej John, przeskakujący nonszalancko nad stertą zbutwiałych liści. W przeciwieństwie do niej i Stevena nie zapadał się w miękkiej ziemi, zazdrośnie chwytającej stopy w swe wilgotne objęcia. Sunął nad jej powierzchnią lekko niczym duch, nie zdradzając obecności niczym namacalnym. Z drugiej strony, tuż przy prawym boku dziewczyny, dreptała pochylona Lilly. Obejmowała się ramionami jakby chcąc sie odgrodzić od chłodu, mimo że z każdą kolejna minutą robiło się coraz cieplej i pierwsze krople potu wystąpiły na czoło rudej, zmuszając do cynicznego uśmiechu. Normalność… pomarzyć dobra sprawa. Równie osiągalna co lot na księżyc i stabilne, opiekuńcze państwo z pełnym socjalem, domami z kanalizacją i czymś co kiedyś nazywano telewizją.

Nim dotarli do podnóża górki zdążyła się porządnie zasapać. Dwa razy też poślizgnęła się i gdyby nie uwaga idącego przodem mężczyzny wyrżnęłaby zębami prosto w błoto. Nie była pewna, ale chyba próbował coś do niej mówić, kilka razy zaczynał rozmowę, lecz dał sobie spokój napotkawszy milczenie i bierną, apatyczna postawę. W komunikacji przeszkadzała też grająca muzyka i zaciśnięte uparcie usta. Zauważyła jak machnął ręką i skupił się tylko na marszu, zaś majaczące z przodu plecy spięły się zauważalnie. Moze zastanawiał się czy towarzyszka nie odwali czegoś, przykładowo nie rzuci się na niego, albo nie wbije czegoś ostrego między łopatki. Erin to nie przeszkadzało, przynajmniej nie musiała dzięki temu brać udziału w konwersacji jaka jej nie interesowała. Stojąc z boku i zatrzymując myśli dla siebie, nie wychodziła na wariatkę. Większą niż ta, za którą ją tu uważano.
Skupiała się na byciu użyteczną, nie wchodząc w bliższe interakcje z otoczeniem. Stałą na uboczu i obserwowała. Ponoć z cienia widać więcej, samemu pozostając niezauważonym. Zwracanie uwagi nigdy nie wychodziło na dobre.

Wierna tej złotej zasadzie, robiła za cień Stevena póki nie znaleźli się na płaskim terenie i nie minęli zaspanych strażników, opartych niedbale o burtę wojskowej ciężarówki. Mężczyźni zamienili parę słów z jej przypadkowym towarzyszem, lub strażnikiem, ona gapiła sie pod nogi, licząc dziurki w ich ubłoconych butach. Nagłe puknięcie w ramię zmusiło do podniesienia głowy.
- Idź za dom, Earl skończy obchód i do ciebie przyjdzie - usłyszała suchy rozkaz, pozbawiony wcześniejszej życzliwości. Z jego twarzy zniknął też uśmiech, łypiące spod kaptura oczy przypatrywały się uważnie, oceniająco. - Nie odchodź nigdzie, podobno sprawa jest pilna. I nie gub się, nie mam czasu szukać cie po raz kolejny.
Czy to już, nadszedł ten moment gdy wreszcie się jej pozbędą?
Nikt raczej nie będzie płakał.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...

Ostatnio edytowane przez Zuzu : 18-04-2016 o 07:13.
Zuzu jest offline  
Stary 19-04-2016, 08:08   #4
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Farma na której się zatrzymali zarówno od zewnątrz jak i od środka prezentowała się tak samo tragicznie. Dewastacja nie ominęła kamiennych, poprzecinanych śladami po kulach i nadpalonych ścian, ani tym bardziej okien, po których nie pozostało więcej ponad gołe, ziejące czernią otwory nieuchronnie kojarzące się Erin z ustami zastygłymi w pełnym bezsilnego przerażenia krzyku. Po dachu pozostały raptem nadpalone krokwie, czarne ślady spalenizny znaczyły też całą jednopiętrową konstrukcję w losowych, mogło się wydawać, punktach. Architektoniczne truchło w zaawansowanym stadium rozkładu… lecz z czynną studnią więc dostępem do wody, a także łatwym do obrony terenem wokół, na którym bez większych problemów dało się zamaskować trzy duże samochody w kolorze RAL 6013 nazywanym też błotnistą zielenią, bardzo wojskowym i profesjonalnym nawet dla oka laika.

- Jest zły - usłyszała beznamiętny głos Lilly, wpatrzonej we własne dłonie. Ciemne plamy na skórze, które tak usilnie próbowała zetrzeć, miały rdzawo-bordową barwę starej, zakrzepłej krwi. Identyczne zabrudzenia szpeciły rękawy białej koszuli i kołnierzyk tuż przy guzikach.

- Dziwisz się? Mistrzem dyplomacji ciężko cię nazwać. Jego problem jak ma z tym problem, nie musimy rzygać tęczą i kręcić w kółeczku wzajemnej adoracji. Nie za to nam płacą. - John nie wydawał sie poruszony. Razem z Erin obserwował plecy oddalającego sie szybko ludzkiego doręczyciela. Fakt, nie zachowała się zbyt przyjaźnie, olewając go i ignorując przez cała drogą, ale naprawdę nie miała ochoty wdawać sie w dyskusje, bo i co mogłaby usłyszeć? Kolejne banały, small-talk, jakim wypełniano te niezręczne chwile ciszy miedzy dwojgiem ludzi o kompletnie innych poglądach i zapatrywaniu na życie. Jakaś część dziewczyny chciała ruszyć za nim, przeprosić… może zaproponować coś… tylko co? Wspólne śniadanie, parę minut rozmowy? W karawanie, prócz nich, znajdowało się ponad dwanaście osób o wiele bardziej wygadanych niż zamknięta w sobie, trzymająca się na uboczu kobieta o roli przesyłki. Prawdopodobnie rozmawiał z nią tyko dlatego, że dostał taki rozkaz, sam z siebie trzymałby się z dala.

- Chciał być miły - czarnowłosa zawahała się i zaraz wzruszyła ramionami, wyraźnie nie do końca pewna co o tym myśleć, a skoro ona nie wiedziała, co mogła powiedzieć Erin...

- Chyba… tak - mruknęła pod nosem, wyłączając odtwarzacz i chowając go do kieszeni jeansowej kurtki. Czemu się przejmowała? Nie powinno jej to obchodzić, ot kolejny nieistotny detal bez znaczenia w ogólnym rozrachunku. Z drugiej strony miło byłoby móc porozmawiać czasem z kimś przyjaźnie nastawionym… i stuprocentowo namacalnym, realnym. Żywym.

Podczas gdy ludzie z karawany zajmowali się porannymi porządkami i przygotowaniami do zebrania posterunku terenowego, Royce zaszyła się na tyłach budynku w czymś co kiedyś najprawdopodobniej było ogrodem. Nie chciała plątać się reszcie pod nogami i najzwyczajniej w świecie przeszkadzać podczas pracy w jakiej pomóc im nie była w stanie. Połamane żebra wciąż dawały o sobie znać wbijając kłujące igły bólu w jej bok przy każdym, głębszym oddechu. Starała się więc dokonywać wymiany gazowej płytko i ostrożnie nie chcąc po raz kolejny zagryzać do krwi warg, byle tylko nie syczeć ani nie warczeć. Teraz na niewiele by się im przydała. Głupia skrzynia ze sprzętem stanowiła wyzwanie nie do pokonania. Jednak nie tylko przez to szukała chwili wytchnienia i samotności. Chciała choć na krótki moment móc przestać udawać, że wszystko jest w porządku… odkleić uśmiech przyczepiony do twarzy na stałe, bo gdyby za każdym razem przywoływała go od zera, skóra popękałaby z wysiłku i odpadła od żyjących pod spodem, zesztywniałych mięśni.

Znalazła idealne miejsce na tyłach szopy, pod drzewem przy skalniaku porośniętym trawą i bardziej przypominającym mogiłę niż grządkę dla kwiatów. Od uwijających się swoim tempem żołnierzy dzieliło ją teraz dobre dwieście metrów, przebyte wśród powalonych drzew i pordzewiałych maszyn rolniczych. Nikt pozornie nie zwrócił uwagi na jej oddalenie się. Wrażenie to było jednak równie prawdziwe co złudna wolność będąca aktualnie statusem jednostki identyfikującej się jako Erin Royce. Gdziekolwiek by nie poszła, zawsze śledziła ją para bądź więcej czujnych oczu… bo przecież jest tylko problemem: może sie zgubić, zabłądzi i wpaść do jakiejś dziury. Zasłabnie i zanim ją znajdą wykorkuje z przegrzania lub wyziębienia. Ewentualnie znów natknie się na coś, co wywoła u niej atak histerii, przez co ściągnie sobie na kark całą najbliższą, niekoniecznie przychylnie nastawioną okolicę. Wpadanie w panikę ostatnimi czasy zaliczała wybitnie często, wręcz cyklicznie co parę dni… nieco uwłaczające godności, lecz nieuniknione. Nie umiała nic poradzić na to, że co chwilę pojawiały się aspekty wprawiające ją w osłupienie, czarną rozpacz i apatię, wypełniając usta goryczą. Z każdego kąta i zakamarka, zza każdego załomu i spod każdego kamienia wyzierała wciąż ta sama niepozwalająca o sobie zapomnieć prawda - traciła rozum.

Słońce mozolnie wspinało się po nieboskłonie i grzało dość mocno, przyjemnie. Usadowiła się tak, aby móc oprzeć plecy o skalną stertę, a przed sobą mieć przestrzeń do wyciągnięcia nóg. Z kieszeni ponownie wyjęła obtłuczony, ale ciągle sprawny odtwarzacz mp3 - jedną z niewielu rzeczy pozostałych po dawnym życiu. Wetknęła w uszy czarne guziczki słuchawek, po chwili uruchomiła urządzenie, wyszukując ten jeden utwór jaki chodził jej po głowie. Z racji oszczędności nie używała ustrojstwa zbyt często ze względu na problematyczność wysępienia kolejnych w miarę sprawnych baterii.

Utwór zaczynał się spokojnie od niskich, wibrujących gdzieś w żołądku taktów gitarowej solówki. Po paru taktach dołączyła reszta instrumentów i hipnotyzujący, ochrypły głos człowieka 5 kwietnia 1994 popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę. Piegowata twarz skrzywiła się ironicznie, między wargami wylądował wyłuskany zza pazuchy papieros i zaraz zajął się żarem, odpalony od gazowej zapalniczki.

Odcięta od koszmaru dnia teraźniejszego ścianą dźwięku prawie mogła zapomnieć o owym horrorze i uwierzyć w prozaiczność oraz rutynę mijającego poranka. Zawtórowała cicho wokaliście przy refrenie piosenki o pudełku w kształcie serca, wąskie palce odruchowo zaczęły wybijać rytm na kolanie. Przed sobą miała ścianę zieleni, odrobinę zaniedbaną, ale bez żadnych ruin, wraków… czy kości. Widok tych ostatnich szczególnie bolał dziewczynę. Miała wrażenie, że gdziekolwiek nie przyjdzie jej spojrzeć, tam dojrzy bielejący w słońcu, lub pokryty butwiejącym szmaragdem odprysk szkieletu.
Przymknęła oczy i pozwoliła mózgowi po kolei, sukcesywnie odłączać proces za procesem aż finalnie nie pozostał żaden istotny, prócz tych odpowiedzialnych za podstawowe funkcje życiowe. Siedząc w plamie światła, sączącego się pomiędzy liśćmi wysokiej jabłoni, szumiącej konarami wysoko ponad głową, Royce na parę minut pochłonął spokój samotności… lecz wszystko co dobre kończy się prędzej niz później.

Wpierw poczuła na twarzy cień zasłaniający słońce, chwile później czyjaś ręka szarpnęła delikatnie za jeden z kabli, przez co lewy głośniczek wyskoczył dziewczynie z ucha przywracając ją do “tu i teraz”.
- Nie powinnaś palić - powiedział mrukliwy bass, dobiegający wybitnie z góry. Był bardzo wyraźnie niezadowolony i dziewczyna nie musiała otwierać oczy aby widzieć pod powiekami twarz starucha o zmarszczonych gniewnie brwiach i zaciśniętych ustach. Pod powiekami widziała jego blade, wyłupiaste oczy i skrzywioną, poznaczona masą zmarszczek twarz.


Też znalazł motyw aby się przyczepić, zupełnie jakby nie miał już innych powodów za które mógłby zmyć jej głowę. Sama z miejsca mogłaby podać dziesięć-piętnaście dowodów własnych przewin, a cofnęła się pamięcią tylko o tydzień. Otworzyła jedno oko i zadarłszy głowę do góry próbowała spojrzeć mu w twarz. Sztuczka udała się dopiero, gdy odgięła plecy do tyłu, poszerzając kąt widzenia. Hen wysoko nad sobą ujrzała żywe odzwierciedlenie tego co pamięć zapisała w sieci synaps i neuronów..
- Chodzi o potencjalną szkodliwość zawartych w papierosach substancji smolistych i rakotwórczość? - spytała równie radośnie co górujący nad nią niepodzielnie starzec. Chwyciła papierosa między palce lewej dłoni i wysunęła go spomiędzy warg - Nikotynę o działaniu silnie nieuzależniającym i trującym; tlenek węgla potocznie nazywany czadem; cyjanowodór stosowany podczas II wojny światowej pod nazwą Cyklon B do trucia więźniów w niemieckich obozach zagłady; aceton rozpuszczający tkanki łaczne; chlorek winylu używany przy produkcji plastiku; formaldehyd będący składnikiem reparatów do konserwacji materiałów biologicznych? A może radioaktywny polon… tylko powiedz mi jaki sens ma przejmowanie się toksycznością wymienionych substancji i związków chemicznych, podczas gdy na co dzień wdychamy razem ze skażonym powietrzem połowę tabliczki Mendelejewa? Odrobinę zalatuje hipokryzją… skoro i tak zwykłe oddychanie nas teraz zabija, więc przynajmniej trujmy się z własnego, świadomego wyboru. Poza tym wędzone dłużej leży - parsknęła, przypatrując się z nagłą uwagą kopcącemu rulonikowi - Mumifikacja, prócz terenów stricte pustynnych, jest aktualnie ciężka do osiągnięcia. Wolę się zacząć konserwować za życia samodzielnie, gdyż wątpienie w to, by komukolwiek będzie się ze mną chciało cackać po śmierci jak dajmy na to z Leninem. Jeżeli zasłużę i zarobię na dołek w ziemi będę się już mogła uważać za szczęściarę.

Nim ponownie zdążyła się zaciągnąć, rozmówca bez zbędnego cackania przejął od niej obiekt sporu, zgniótł w palcach i wyrzucił daleko w krzaki.
- Twój ojciec wyłożył masę gambli żebyś dotarła cała i zdrowa do celu, nie utrudniaj mi roboty. - znów burknął ponuro. Zaraz dołączyło do niego sapnięcie i klekot odkładanej na ziemię broni, gdy właściciel głosu usiadł tuż obok niej wciąż odgradzając od słonecznego światła swoją zwalistą sylwetką. - Chcesz się zabić, poczekaj aż dostanę podpis na kwicie.

- Tak, znam negatywne skutki palenia. - przewróciła oczami i wyłączyła odtwarzacz. Po co marnować baterię skoro i tak nie słuchała w tej chwili muzyki, tylko ubranego w skórzana kurtkę oponenta? - Wiem o tym, że bardziej odczuwają je osoby, które zaczęły palić w młodości niż te, które uzależniły się w starszym wieku. Ich wzrost jest spowolniony, mają mniejszy obwód klatki piersiowej, są niższe i lżejsze niż rówieśnicy. Wszelkie rany i skaleczenia goją im się wolniej niż normalnie. Pojawiają się trudności z uprawianiem sportów, zwłaszcza z bieganiem i pływaniem. Są też bardziej narażone na zmiany nowotworowe płuc, przełyku, tchawicy, krtani, krwi, nerek, pęcherza moczowego, trzustki i wątroby. Częściej występują u nich choroby zębów: paradontoza, próchnica, nieprzyjemny oddech, zapalenie dziąseł. Choroby układu krążenia - wieńcowa, nadciśnienie, zaburzenia rytmu serca, tętniak aorty, miażdżyca, oraz astma, gruźlica, grypa… ale te już są oddechowe. Poza tym narażam się na cukrzycę, wrzody żołądka i dwunastnicy, osteoporozę...

- Ale ty pierdolisz, nie dziwię sie, że cię odesłali - Earl westchnął ciężko, kręcąc przy tym głową z czymś na kształt rezygnacji ale i rozbawienia. Udawał jednak poważnego, lecz ruda znała go już na tyle, by wiedzieć kiedy pod pozornie wieczną powagą kryje się coś więcej. - A teraz oddawaj - wyciągnął wymownie dłoń w jej kierunku, kiwając ponaglająco palcem.

- Podobno coś chcesz. Coś pilnego - zignorowała nadstawioną łapę, obracając się w drugą stronę jakby nagle coś wyjątkowo pilnie potrzebującego uwagi przykuło jej wzrok wśród zieleni - Skoro już rozmawiamy będziesz łaskaw wyłuszczyć sprawę?

- Od kogo je wzięłaś? - pytanie zawisło między nimi, a w głosie mężczyzny wyczuła rosnąca z każą kolejną sekundą rozmowy irytację. Czy go do końca pogięło? Przypieprzać się o taki detal, brzmiał zupełnie jak jej ojciec…

- Puściłam się z każdym po kolei. Jeden fajek za jeden numerek. Za psa liczyło się podwójnie. Pracowita noc za mną, wiec streszczaj się. Nie mamy całego dnia, zapasy mi się kończą i przed wieczorem trzeba jeszcze będzie nazbierać kolejna paczkę - odwarknęła, z całych sił próbując zapanować nad drgającymi niekontrolowanie mięśniami twarzy.
- Poza tym nie jesteś… - przekręciła głowę ku szefowi karawany, a raczej miejscu gdzie powinien siedzieć. Ale nie siedział. Obok niej znajdowała się raptem upa kamieni, trochę trawy. I noc poza tym.

Erin zamrugała, na moment zamierając w bezruchu. Bardzo powoli nabrała powietrza nosem i wypuściła ustami, opanowując zbliżający się atak paniki. Znowu to samo… jak na złość John i Lilly gdzieś zniknęli, pewnie zrobili to specjalnie. Lubili ją dręczyć, a bez nich nie potrafiła rozeznać się w sytuacji. Uniosła dłonie i ścisnęła nimi skronie, zaczynając kiwać się na boki. Nikt nie obiecywał że będzie łatwo.
- Nie jesteś prawdziwy - dokończyła ochryple, nie dając rady powiedzieć nic więcej. Głos uwiązł jej w gardle, usta zadrgały. Niby jak miała przeżyć na Pustkowiach nie potrafiąc rozgraniczyć fałszu od prawdy? Zdechnie tu, na litość boską, nie zostanie po niej nic więcej niż kupka obgryzionym przez padlinożerców kości…

- Royce, do kurwy nędzy! Rusz tu dupę! - donośny krzyk rozległ się z okolic walącego się budynku. Dziewczyna uniosła głowę, spychając strach najgłębiej jak tylko mogła, na samo dno serca. Oddech powoli się uspokoił, pozostała jednak na miejscu. Dopiero gdy spomiędzy krzaków wyłoniła się sylwetka podstarzałego, wyraźnie niewyspanego starca o grzywie białych jak mleko włosów, wstała z ziemi. Powoli, pokonując opór ciała zrobiła pierwszy krok, potem kolejny i jeszcze jeden. To działo sie naprawdę, czy mózg ponownie płatał jej figle? Dało się sprawdzić tylko w jeden sposób.
Tlący się za jej plecami, pogięty i rzucony w krzaki papieros zasyczał po raz ostatni i zgasł, kończąc swój krótki żywot.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172