Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-04-2016, 21:26   #1
 
Nasty's Avatar
 
Reputacja: 1 Nasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnie
[Storytelling] Dziesiąta Plaga - SESJA PRZERWANA

---


16.04.2016r New York


Miasto walczy z epidemią już, ponad rok. Utworzono wiele stref szpitalnych. Większość samoistnie stworzonych przez cywilów. Bez jakiegokolwiek wsparcia wojsk czy, służb ochronnych. Stworzono też strefy bezpieczne które, były zabezpieczane podstrefami selekcji. Nazwano je tamami. Tamy miały za zadanie określić czy, dane partie nadają się, by przenieś je do głównej izolacji i wywóz na tereny zaludnione zdrowymi osobnikami. Nazwano takie tereny Arkami. Znajdowały się na ziemi niegdyś niezaludnionej lub małej ilości ludzi.

By zapobiec przeoczeniom lub, złą oceną stanu zdrowia osobników, dzielono je na grupy 100 osobowe i wywożone były, tylko i wyłącznie za pomocą okrętów wojennych. Czas przebywania na okręcie pozwalał na ewentualne rozwinięcie się choroby u osobników źle zdiagnozowanych. Gdyby doszło do zarażenia na pokładzie takiego okrętu, transport był natychmiast likwidowany, włącznie z okrętem i załogą.

Cywile-by nie doszło do samowolnego opuszczania terenów objętych ewakuacją, jak i nietworzenie niebezpiecznych zgromadzeń przed punktami kontrolnymi i tym zapobieganiu ewentualnym zamieszkom, mieli zakaz zbliżania się do bram, jak i ogrodzeń bezpiecznych stref oraz, tworzenie nielegalnych zgromadzeń.

Nakazywało się nieopuszczanie domów, mieszkań. Jedzenie i woda była rozwożona przez zespoły kontrolne. Osobniki które, nie odbierały zapasów od tych zespołów czy, brak ich w domach, zostawały uznane za zagrożenie oraz, osobnika zarażonego. Zostawały wykreślone z listy ewakuacji w trybie natychmiastowym oraz, uznane za zagrożenie. Zostawał wydawany nakaz odstrzału.

Niektórzy musieli tak czekać ponad parę miesięcy czy rok i samemu chronić się, przed zarażeniem. Zanim dostali przydział do ewakuacji. Jeszcze inni czekają nadal.

Dużo stref zdążyło paść ofiarą epidemii i zostały wyzerowane. Takie strefy zostawały zlikwidowane włącznie z budynkami. A strefa zakazana, jak i pobliskie budynki w promieniu strefy wyjęte z ewakuacji.

Dużo ludzi próbowało wydostać się z miasta i przedostać do innego, szukając tam wsparcia. Tworzyli tak zwane ruchy oporu przed ludobójstwem ludzi chorych. Zrzeszeni atakowali strefy, punkty kontrolne czy zespoły kontrolne.

Stworzono też instytuty walki z wirusem. Utworzono je w tajemnicy przed ludnością, gdyż, laboratoria te testowały szczepionki, jak i badały ludzi nie tylko chorych, ale i zdrowych. Zarażając ich w różnych warunkach.

W New York City działało z początku ponad 20 oficjalnych stref szpitalnych i 30 stref szpitalnych niezabezpieczonych. Stref kontrolnych było pięć. Na dzisiaj zostały się, trzy strefy kontrolne. W tym posiadające trzy tamy. Największą i najlepiej chronioną była strefa City Island. Pierwsze dwie wyspy były, tamami a Hard Island była, tak zwaną bezpieczną strefą i wejściem na prom Arka. Był tam załadunek na okręty i rejsy na Arkę.


Eric Stanley.


201 Seminary Ave
Yonkers, NY 10704, Stany Zjednoczone



Z noża kapała krew. Krople spadały na kuchenne płytki podłogowe w kolorze kremowym i łączyły się ze strugą czerwonego strumyczka a, dalej tworzyły już, kałuże. W drugiej ręce trzymałeś bluzkę którą, dociskałeś kurczowo do ust i nosa. Ciężko oddychając i trzęsąc się, stałeś jak wryty. Ciało denata leżało w chaotycznym układzie a, wyraz twarzy nie jednoznacznie ukazywał zamiar, z jakim przybył do twego domu.

Rok wcześniej.


- Witamy w McDonald! Co podać ? – Kolejny dzień entuzjazmu przebijał się w tych zdaniach. Miał to być dzień jak co dzień.
Przerwał go jednak facet 176 wzrostu. Normalnie ubrany w marynarkę spodnie na kant z walizką w ręku.

- Dawaj tego hamburger dziwko. No dawaj. – facet przytrzymując Kristin za bluzkę, zaczął okładać ją swoją walizką, po twarzy. Uderzał tak mocno, dopóty, dopóki ona nie opadła z sił i zemdlała. Zanim obezwładnił go ochroniarz który, z ledwością wygrzebał się, z zaplecza, agresywny facet zdążył rzucić się, jeszcze na chłopaka, stojącego za nim w kolejce.

Po kilku minutach wpadła policja ubrana w maski przeciwgazowe i dość nietypowe stroje i zabrali faceta. Mc został zamknięty w ten dzień. A wszystkich w pomieszczeniu spisywali i nakłuwali igłą, pobierając krew. Po paru godzinach puścili do domów, zakazując wyjazdu z miasta.

Trzy godziny przed zdarzeniem w domu.

- BIP…! BIP…! BIP…!- sygnał budzika jak co dzień o 5:30. Sens wstawania byłby, gdybyś chodził do pracy a, świat wyglądałby normalnie. Codziennie to samo. Wśród ścian twojego mieszkania nie można było się, nie nudzić. Po godzinie 11:00 podjeżdżała kolumna ciężarówek dostawczych które, rozdawały jedzenie.

Nigdy nie widać było twarzy ludzi którym, zawdzięczałeś jedzenie. Nawet próbując być miłym, nie zmieniało surowego, oschłego podejścia ludzi w kombinezonach i maskach na twarzy. Po prostu dali co mieli dać i odjeżdżaliby, zatrzymać się sto metrów dalej.

Po południu ktoś zapukał do drzwi. Przez okno widać było sylwetkę mężczyzny który, wydawał się znajomy…

James SIlver


Ridge High school, New York




Mijając drzwi do wejścia na pierwsze piętro, widziałeś porozrzucane ciała po całym holu. Były to ciała różnych ludzi. Część leżała po ranach postrzałowych, część zmasakrowanych jakby wpadły w maszyny do gniecenia czy, rozrywania mięsa. Gdzieniegdzie papki, pozostałości po ludzkich częściach ciała.
Rozkład przez wysoką temperaturę powodował niewyobrażalny smród. Nawet przez maskę czuć było trupem. A może to tylko widok dawał takie uczucie. Widząc czasem coś, wydaje się nam, że to czujemy.

[/IMG]

Szkoła posiadała cztery piętra, parter, piwnicę. Dach był wielu poziomowy i czasem spadzisty. Cywile biegli tuż za tobą. Było ich sześciu. Dwóch z twojej grupy szło przodem, jeden tuż obok ciebie a, czterech z tyłu. Poruszali się, wyuczonymi manewrami sprawdzając po kolei pomieszczenia i korytarze.

Na drugim piętrze zdjęty został napastnik który, biegł wprost na was. Na klatce schodowej słychać było innych ludzi którzy, biegli na dół. Krzyczeli coś pod nosem. Drżenie poręczy ukazywały pośpiech, z jakim poruszali się cywile.

Drzwi na klatkę schodową były, metalowe zamykały się od strony piętra. Korytarz klatki schodowej był, szeroki na 2 metry. Piętro drugie składało się, z głównego korytarza o długości pięćdziesięciu metrów. Klasy były, równolegle rozplanowane i tak w ten sposób drzwi były, na wprost siebie po obu stronach korytarza. Łącznie klas było dziesięć a na końcu była aula. Wejście było dwu skrzydłowe. Łączność z bazą utrzymywał John. Był to radiotelegrafista. Samy trzymał kurczowo broń i badał kolejną salę. Ted i Nelson obstawiali klatkę schodową. Greg i Katy tworzyli straż przednią.

Judy Wolfen

Osiedle domków było, zadbane jak na te czasy. Humvee zatrzymało się, z piskiem opon. Twoja grupa zaraz wybiegła z nich i rozproszyła się, po okolicy. Nie oddalając się od pojazdów.
Następnie z transporterów wyszło kilku ludzi w pomarańczowych kombinezonach.

Szli konkretnie do jednego z domów na wprost od pozycji pojazdów. Po dziesięciu minutach wyszli, niosąc dwa czarne worki, na zwłoki. Jak tylko weszli do pojazdów, wsuwając ciała przez tylny właz, usłyszałaś.

- odwrót, zabezpieczać tyły! – i twoja grupa zaczęła zwijać się z powrotem do pojazdu. Nie zdążyłaś się wycofać gdy, wybuch ogłuszył cię na chwilę.

Wyrwane odłamki ziemi osypały maskę a, odrzut ogłuszył. Hałas strzelaniny powoli wydobywał się, z podwodnego przytłumienia i stawał się wyraźniejszy i bardziej ostry. Transportery ruszyły, nie czekając na waszą obstawę. Jeden z trzech pojazdów uderzył w budynek. Widać było dym który, rozprzestrzeniał się nad nim.

Ktoś krzyczał, inni strzelali. Dwa pojazdy transportowe znikły z pola widzenia. Udało się im, wywieź poprzednie ciała, z pobliskich domów.

- Rozdzielamy się ! – głos w słuchawce wyraźnie rozkazał, a potem ucichł...

----
 

Ostatnio edytowane przez Nasty : 20-04-2016 o 22:21.
Nasty jest offline  
Stary 24-04-2016, 12:17   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
To jest niczym plucie pod wiatr, pomyślał James, oceniając kolejny dzień, kolejną próbę zapanowania nad czymś, co nazywano popularnie Plagą (bez wnikania w kolejny numerek). Próbować można było, ale efekt był przewidywalny.
Mimo tego jednak nie dziwił się, że próby te systematycznie podejmowano. I że sam brał w nich udział.
Póki życia... no a w końcu ktoś mógł coś wymyślić. Coś, co okaże się innym lekarstwem na Plagę niż wybijanie do nogi wszystkich ową plagą zarażonych, wszystkich ze skażoną krwią.
Na razie jednak najlepszym sposobem była kulka w łeb, a James, nie da się ukryć, nie miał wątpliwości - w sytuacji "oni albo ja" był stuprocentowym egoistą.

Kwiecień, teoretycznie przynajmniej, nie powinien być miesiącem cieszącym wszystkich zbyt wysoką temperaturą. Widocznie jednak i pogoda stanęła na głowie, bowiem upał panował niemiłosierny. Przynajmniej wewnątrz budynku Ridge High School.
James niejedno w swym życiu widział, szczególnie podczas ostatniego roku, jednak to, co znajdowało się w holu, przebijało wszystko. Trudno było określić, kto kogo zaatakował i dlaczego.
Czy kilku, kilkunastu Zdrowych broniło się przed atakiem Zarażonych? Mogło i tak być. Gdy amunicja się skończyła, albo jeśli Zarażonych było zbyt wielu, koniec mógł być tylko jeden.
I właśnie mieli go przed sobą.
Czy ktokolwiek ocalał? Z jednej lub drugiej strony? Tego właśnie miał się dowiedzieć kapitan James Silver

W niektórych przypadkach znalezienie odpowiedzi na pytanie, czy napotkana osoba jest zdrowa, czy należy do Zarażonych, była prosta - jeśli ta osoba rzucała się na ciebie, ledwo cię ujrzała, była członkiem grupy drugiej.
Wtedy nie było się nad czym zastanawiać - należało oponentowi zaaplikować jedyne istniejące lekarstwo.
Dokładnie tak, jak zrobił to przed chwilą Greg.

James obejrzał się by sprawdzić, czy cywile nie zamierzają gdzieś się wybierać na własną rękę.
- Trzymamy się korytarza - podkreślił raz jeszcze.
To, że z góry zbiegali ludzie, na dodatek pędem, sugerowało kłopoty na wyższych piętrach. Poważne.
- John, zawiadom bazę, że będzie potrzebny transport - polecił. - Albo batalion marines - dodał półżartem.

Nie miał nic przeciwko marines, chociaż uważał ich za odrobinę przereklamowanych. Problem jednak na tym polegał, że nawet gdyby zebrał i setkę zdrowych, to pojawienie się w szkole batalionu marines wykraczałoby daleko poza to, co nazwać można było cudem.
- Strzelać bez rozkazu - dodał.
Lepiej było wysłać na tamten świat paru zdrowych, niż narazić misję. A zdrowi powinni mieć tyle rozsądku, by nie atakować tych, co idą im na ratunek.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-05-2016, 00:11   #3
 
Moni's Avatar
 
Reputacja: 1 Moni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłość
Dzień zaczął się jak zwykle, ale to właśnie takie dni lubiły pieprzyć się w najmniej spodziewanym momencie. Wpierw niby nie zapowiadały żadnych zmian, serwując człowiekowi kolejną dawkę codzienności i usypiając jego czujność. Potem po długim knuciu objawiały mu całą paletę niespodzianek. Niewielu uchowało się takich, którzy skakaliby pod sufit na wieść o nagłych zmianach planów. Nie w tym świecie, gdzie każdy oddech mógł był ostatnim. Tutaj liczyły się założenia i harmonogramy. Może jeszcze eliminacja zagrożenia aż do stopnia pozwalającego sklasyfikować je jako “dopuszczalne minimum”. Tak było i tym razem.
Judy otworzyła oczy o tej samej porze, po czym wstała i po kilku chwilach była już zwarta i gotowa. Gdy dłonie podniosły się do twarzy, aby przetrzeć zaropiałe, opuchnięte oczy, zaklęła pod nosem na myśl o genialnym szefostwie, które wyznaczyło jej za zadanie ochronę ludzi zbierających ciała, czy ja lubiła ich nazywać, Grabarzy. Nie brzmiało to może źle, ale ten dopisek w rozkazie…
“W razie jakiegokolwiek oporu strzelać bez rozkazu i nie brać jeńców” - Otrząsnęła się z tych myśli i przestawiła się na “tryb automatyczny”.
Ciało skierowało się ku stołówce, by po odstaniu swojego, otrzymać tę samą, jałową papkę, potocznie nazywaną jajecznicą. Jajka w proszku, bo przecież nie od żywych kur. Kto teraz mógł pozwolić sobie na podobne frykasy?
No być może ona, na swoim ładnym stanowisku, gdzie opiekowała się cywilami. Ale jakiś geniusz z góry uznał, że fajnie będzie wysłać ją w zgoła innym celu. Gdyby była wierząca, modliłaby się o to, aby nie doszło do strzelaniny.
***
Osiedle domków było zadbane jak na te czasy. Humvee zatrzymały się z piskiem opon. Twoja grupa zaraz wybiegła z nich i rozproszyła się po okolicy, nie oddalając się od pojazdów.
Następnie z transporterów wyszło kilku Grabarzy w pomarańczowych kombinezonach.
Szli do jednego z domów na wprost od pozycji pojazdów. Po dziesięciu minutach wyszli, niosąc dwa czarne worki na zwłoki. Jak tylko weszli do pojazdów, wsuwając ciała przez tylny właz, usłyszałaś.
- Odwrót, zabezpieczać tyły! – I twoja grupa zaczęła zwijać się z powrotem do pojazdu. Nie zdążyłaś się wycofać, gdyż wybuch ogłuszył cię na chwilę.
Wyrwane odłamki ziemi osypały maskę, a odrzut ogłuszył. Hałas strzelaniny powoli wydobywał się z podwodnego przytłumienia i stawał się wyraźniejszy oraz ostrzejszy. Transportery ruszyły, nie czekając na waszą obstawę. Jeden z trzech pojazdów uderzył w budynek. Widać było dym który, rozprzestrzeniał się nad nim.
Ktoś krzyczał, inni strzelali. Dwa pojazdy transportowe znikły z pola widzenia. Udało się im, wywieź poprzednie ciała, z pobliskich domów.
- Rozdzielamy się ! – głos w słuchawce wyraźnie rozkazał, a potem ucichł…
***
Judy chciała zareagować zgodnie z planem B, lecz utrata łączności uniemożliwiła jej to. Padła na ziemię i doczołgała się za najbliższą osłonę, po czym zaczęła rozglądać się za sojusznikami i przeciwnikami. Tych drugich mimo niechęci systematycznie eliminowała. Kiedy okolica była już czysta kazała wszystkim zebrać się w jej pobliżu, nakazując jednocześnie ostrożność. Skoro użyty przez nich ładunek wybuchowy mimo tego, że wybuchł na asfalcie wzniósł w powietrze chmurę ziemi, podejrzewała, że okolicę zamurowano.
 
__________________
Prowadzi: Złota maska
Prowadzona: Chmury nad Draumenionem
Moni jest offline  
Stary 08-05-2016, 00:17   #4
 
Nasty's Avatar
 
Reputacja: 1 Nasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnie
...



James Silver

21.12.2015r New York

Rozkazy były jasne! Zrzut w docelowym miejscu „Hard Island” i ewakuowanie wszystkich mieszkańców. Jedno było ni jasne – użyć wszelkich środków do ewakuacji.

22.12.2015r Hard Island godz: 4:00

Dotarcie do celu było proste. Inaczej było z ewakuowaniem ludności. Nie wszyscy zgadzali się na ewakuacje tuż przed świętami.

- Kapitanie James Silver proszę zrobić tu jak najszybciej porządek! – Napięta postać wysoka na dwa dziesięć metra, zbudowana z samych mięśni stanowczo powodowała napięcie w tej sytuacji.

Do tego jeszcze ta dziewczynka, która wyszarpuje się, jak opętana by wrócić do domu. Ojciec leżał na ziemi umorusany błotem, które, zmywał deszcz. Półmrok poranka, kiedy ogarniało otoczenie, dodawało jeszcze bardziej dramatycznego uczucia. Matka dziecka stała jakby, odcięła się od tego wszystkiego. Tak, jakby to wszystko jej, nie dotyczyło. A może wiedziała, że to już i tak koniec. Może wiedziała, co będzie za godzinę, za dzień, dwa, lub, miesiąc. To, że walka jest bezsensowna i czy tu, czy tam i tak koniec jest nieunikniony. Więc, po co się ruszać, po co walczyć. Przecież…

Twoją zadumę przerwał odgłos, tak gwałtowny, tak głośny i przerażający, że płacz dziewczynki był tylko nikłym tłem gdzieś w umyśle. Była to sekunda. Huk, a zaraz po, wszystko ucichło.

Ciszę przerwał upadek ciała. Staruszek biegł gdzieś w tle a jednak zauważyłeś jak jego ciało zostało szarpnięte w bok, jak szmacianą lakę. Zaraz po tym, tak jak gdyby ktoś, odciął dopływ prądu do jego ciała, a ono padło na ziemię.

Cisza trwała jeszcze chwilę, a zaraz potem, znów ochrypły głos, napakowanego terminatora dotarł do twych uszu – nie podporządkowują się zlikwidować!

Gdzieś za tobą, ktoś dodał, – Co tu jest kurwa grane! – I zrzucając hełm padł na kolana, pochylając się ku ziemi.

-Silver, zrobić tu porządek!- Ruslanow, oficer, który, został wcielony w szeregi zapewne był kiedyś w KGB. Innego wytłumaczenia niema. Nikt się nie rodzi takim skurwysynem, nikt.

22.12.2015r Hard Island godz: 5:15

Trzask zamykanych drzwi wybudził z przemyśleń. A może ich nie było, tylko adrenalina spowodowała odłączenie się od czynników zewnętrznych. Ted siedział naprzeciwko krew sączyła mu się z gęby, śmiał się ukazując brak zęba
Kapitanie warto było! Należało się skurwielowi! – Pocieszał może i siebie a może ciebie, czasem ciężko było go zrozumieć.

Auto ruszyło nie zwracając na to czy wam wygodnie. Jechało może z 70km/h może szybciej. Po nie całych piętnastu minutach stanęło. Śmigłowce w tle przygotowywały się do startu. Czterech uzbrojonych eskortowało was do nich. Start był niemal po zamknięciu drzwi….


Eric Stanley.


11.05.2016r godz: 8:00
201 Seminary Ave
Yonkers, NY 10704, Stany Zjednoczone


- Pan Eric Stanley ! Zapraszamy do ewakuacji! – Facet w pomarańczowym stroju gestem ręki pokazuję opancerzony pojazd, przy którym, stało kilku uzbrojonych żołnierzy. Maski zakrywały wszystkim twarze, jak tym, którzy dostarczali tobie jedzenie.

W pojeździe było, ciasnawo na szczęście było, w nim tylko dwójka w kombinezonach i jeden żołnierz, w masce.

Auto ruszyło z pod domu. Dojechało z dwadzieścia metrów i stanęło. Drzwi otworzyły się, a do środka weszła kobieta. Blondynka, niebieskie oczy, wysoka, tak na 178.
Poznałeś ją, to była, sąsiadka mieszkająca na, skraju ulicy. Może z pięć domów dalej. Co prawda, nie było, nigdy okazji z nią porozmawiać czy, choćby się poznać? Odezwała się, do ciebie, miłym spokojnym głosem

Dzień dobry, dziś nareszcie nasza kolej. – I uśmiechnęła się uroczo.

Pojazd ruszył i jechał szybko, już bez zatrzymywania się. Minął kilkanaście ulic i wyjechał na obwodnicę. Można było, się domyślić, że, jedziecie poza miasto.
Tylko, dlaczego w innym kierunku niż, tego z informacji o ewakuacji. Program ewakuacji jasno mówił że, wszyscy będą wywożeni przez wyspy. Może zmiana spowodowana jest, odcięciem wysp z planów. Może padła, jako kolejna część wyjęta z ewakuacji.

Po godzinie auta zatrzymały się, na skraju miasta. Stały tak chwilę, puki nie ruszyły dalej. Ujechały z dwieście metrów i usłyszałeś huk oraz, dudnienie pancerza. Potem błysk i zemdlałeś czując, że uderzasz o coś, a może coś, o ciebie….


Judy Wolfen


Ból głowy, ciemność. Otworzyłaś oczy i nadal ciemno. Kontury ścian i prześwit pod drzwiami, na szczęście dały znak, że jednak widzisz. Nie szło określić gdzie i czemu tu jesteś. Po pięciu minutach przynajmniej tak, mniej więcej, szło określić odstęp czasu, od wstania, usłyszałaś odgłos kroków. Może, dwóch, trzech ludzi. Hałas zasuwy i drzwi otworzyły się. Za nimi faktycznie dwóch ludzi. Wyglądali na wojskowych chodź mieli cywilne ubrania. Zdradziły ich jednak postawy i czujność. Takie rzeczy się rozpoznaje.

- No dzień dobry śpioszku! Zapraszamy! – I odsunął się od drzwi, dając tobie, do zrozumienia, że, nie chce być niemiły. Jeżeli, nie musi. Po wyjściu z pomieszczenia okazało się, że jest i trzeci.

Korytarz był szeroki na półtora metra, wysoki na trzy metry i długi na około dziesięć metrów. Kończąc się wejściem po, schodach do góry. Na górze było, kilka pomieszczeń.Pozamykanych i tylko, jedno otwarte, po prawej stronie, gdzie czekało na samym środku krzesło. No tak krzesło przesłuchań. Przymocowane do połogi, na której było, widać już krew, poprzedników.

Lampa rozświetlająca pomieszczenie wisiała na wysokości czterech metrów, a całe pomieszczenie było wysokie na pięć metrów. Żadnych luster, szafek, stołów. Okien brak, jedne drzwi.

- Siadaj, śpioszku! – Facet rosły na dwa metry, wskazał krzesło. Jeden stał już w pomieszczeniu a trzeci najniższy, stał z tyłu….


...
 
Nasty jest offline  
Stary 08-05-2016, 13:40   #5
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nie znacie dnia ani godziny...
Ta prawda zdecydowanie znajdowała swe miejsce w wojsku, gdzie cieszyła się z nadzwyczajna popularnością (z gatunku tych negatywnych). Z tego też powodu James nawet się nie zdziwił, gdy miast wolnego dnia, przewidzianego harmonogramem, zafundowano mu pobudkę przed trzecią.
Nie był sam - miny podobnych mu nieszczęśników dobitnie świadczyły o tym, że nie w smak im ranne wstawanie. James im się zbytnio nie dziwił, szczególnie Ethanowi, którego (jeśli dobrze wiedział) wyrwano nie tylko z ciepłego łoża, ale i z objęć pewnej panny.
Ale tak był żołnierski los.

Misja była jasno określona - wywieźć wszystkich mieszkańców, używając marchewki... bądź kija - w zależności od tego, jak na propozycję ewakuacji zareagują zainteresowani. A z tym, co każdy wiedział aż za dobrze, różnie bywało. Jedni nie chcieli opuścić swego domu rodzinnego, bo "to był ich dom i tu chcieli umrzeć", inni twierdzili, że ktoś chce ich wywieść na poniewierkę i zatracenie, a jeszcze inni uważali, że tu są bezpieczni i wara od nich.
Czasami tłumaczenia nie pomagały i trzeba było użyć przymusu. Ale żeby strzelać do tych, którzy nie chcieli się ewakuować?
James zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie robienie tu porządku. I nie dziwił się swoim ludziom, że nie mają zamiaru wykonać takiego rozkazu.
Strzelanie do tych, co są chorzy, to jedno, zabijanie tych, co chcą się ratować na własną rękę - to już całkiem inna historia. I do tej pory nikt jeszcze nie wpadł na taki chory pomysł.

- Chcę mieć ten rozkaz na piśmie! - zaprotestował ktoś zdecydowanym tonem.

Czterech wojaków trzeba było, by od Teda oderwać sukinsyna, który kazał zabijać cywilów. Cud jakiś, że od ręki nie ustrzelono Ruslanowa, gdy ten rzucił się na Teda, by mu ręcznie wytłumaczyć, że rozkaz to rozkaz i nie ma miejsca na dyskusje. Ale na szczęście obyło się bez rozlewu krwi (jeśli nie liczyć rozciętej wargi i zęba, którego pozbył się Ted). O mniej widocznych obrażeniach Ruslanowa nikt nawet nie myślał.

Czy warto było? To się miało jeszcze okazać. W każdym razie mina pomysłodawcy odstrzeliwania opornych była bezcenna...
Niestety, przez takich sukinsynów, nie zasługujących na miano człowieka, opinia o armii z każdą chwilą się pogarszała.
Może lepiej było załatwić go od ręki i zameldować o wypadku przy pracy?

- Załatwimy to tak, jak zawsze. - Silver przejął dowodzenie. - Dopilnować, żeby nikomu nie stała się krzywda. Kto nie chce iść, doprowadzić na siłę do miejsca zbiórki i do samochodu.
- Pilnować, żeby stamtąd nie uciekli. Nie mamy czasu, by za kimś po raz wtóry biegać - podkreślił.

* * *

Akcja przebiegała w miarę sprawnie.
Dom po domu był przeszukiwany; tych, co nie chcieli lub nie mogli iść, prowadzono, nie zważając na stawiany opór.
Parę osób trzeba było zanieść, komuś bardziej nerwowemu i zbyt głośnemu zatkano na kilka chwil usta, ktoś oberwał w zęby, gdy zaatakował Ethana, no a wojskowi usłyszeli mnóstwo niemiłych słów, wśród których "mordercy" nie należało do najrzadziej wymawianych.
Niestety, i po stronie żołnierzy były straty. Dzielny Ruslanow zginął, gdy poprowadził atak na willę, bronioną przez pewnego staruszka, który (wychodząc z założenia 'mój dom, moją twierdzą' i powołując się na którąś tam poprawkę do Konstytucji) z bronią w ręku stawił opór 'napastnikom'.
Na szczęście staruszkowi zabrakło amunicji i nikt więcej nie ucierpiał.

* * *

- Wszystkie domy przeszukano. Czterdzieści pięć osób, w tym ośmioro dzieci. - Ethan złożył tradycyjny meldunek, w którym zmieniały się zawsze tylko dwie liczby.
- Do samochodu! - James jako ostatni rozejrzał się dokoła sprawdzając, czy któryś z żołnierzy czasem się zawieruszył.
- Drużyna w komplecie! - zameldował Ethan, więc James poszedł w ślady swoich ludzi i wcisnął się do somochodu. - Jedziemy! - powiedział, po czym klepnął kierowcę w ramię. - Gazem.

* * *

Tym razem obyło się bez niespodzianek, o których nieraz krążyły opowieści. Z pewnością wiele z nich było prawdziwych, bowiem niejeden żołnierz nie wrócił z misji ratunkowej.
Przeciążone auto, łamiąc dawne przepisy ruchu drogowego - tak i dotyczące prędkości, jak i ilości osób, jakie powinno podróżować takim gratem - przejechało przez opustoszałe ulice, pędząc jakby mieli śmierć na ogonie. Może to 'Gazem!' było zbędne?
Cudem jakimś dotarli na miejsce cało i zdrowo.
- Duże piwo dla ciebie! - rzucił kierowcy Ted, gdy już się wygramolił z samochodu.
- Szybciej, szybciej! - Jeden z pilnujących śmigłowce ukrócił ewentualne rozmowy. - Niżej głowy! - polecił, całkiem jakby zapomniał, że ci, co właśnie opuścili samochód brali udział w niejednej misji i lotów śmigłowcami zaliczyli więcej, niż mieli palców u rąk i nóg.
- Dalej, dalej! - James ponaglił swoich, po raz kolejny sprawdzając, czy któryś czasem nie zapomniał wysiąść z samochodu. - Spóźnialscy wracają na piechotę!
Wskoczył do śmigłowca jako ostatni i zamknął za sobą drzwi.
Pilot wystartował, nie czekając na polecenie.

Wreszcie można było się odprężyć i zastanowić i nad tym, co się działo podczas misji, i nad tym, co sę będzie działo po powrocie. Trudno było sądzić, by fakt, iż dla dobra sprawy Ruslanow oddał życie, przeszedł bez echa.
Mam nadzieję, że sukinsyn dostanie pośmiertnie order. I że o nim szybko zapomną, pomyślał James.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-05-2016, 07:25   #6
 
Moni's Avatar
 
Reputacja: 1 Moni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłość
— Jakie jest wasze pierwsze pytanie, panowie? — powiedziała spokojnie, chociaż jej serce biło jak szalone. Od samego początku nie podobała jej się ta misja, ale nie szło tego przełożyć górze. Mimo to nie ma czego się bać, jej plan może i nie był chwalebny, jednak skuteczny. Mówić i zadać jeszcze jedno, kluczowe pytanie. Ale to dopiero po prośbie o nie do końca jawną informację.
Mężczyzna który, stał najbliżej spojrzał się i zdziwiony takim podejściem dziewczyny zapytał:
— Czy wiesz gdzie mieliście zwieść te ciała? — jego wyraz twarzy był, taki jakby chciał uwierzyć, że, im po prostu to powie — Znałaś cel podróży? — stał i czekał na odpowiedź.
— Przenieśli mnie do tej roboty z innej jednostki. Wcześniej pracowałam z ludnością cywilną. Pytałam o sens misji czy powód przeniesienia, jednak na górze mamy taką jedną sukę, która zawsze mnie zlewała. Właściwie to nawet nie zostałam poinformowana o planie na wypadek ataku — powiedziała spokojnym głosem, chociaż w głowie szumiało jej od wszędobylskich misji.
“Jak się tu znalazłam?”.
“Kim oni są?”.
“Gdzie jestem?”.
“Poza tymi w pokoju, ilu ich jest?”.
Oczywiście teraz nie mogła uzyskać odpowiedzi na te pytania.
Facet który zadał pytanie najpierw przytaknął głową. Zrobił krok w bok tak by miał cię w zasięgu reki i uderzył z całej siły otwartą ręką. Uderzenie było tak silne i niespodziewane że, spadłaś z krzesła. Drug który, stał z tyłu, chwycił cię i szarpnięciem posadził na krzesło.
— Kłamiesz suko — zadający pytania mężczyzna był teraz rozdrażniony jak gdyby miał dwie jaźnie — niemożliwe że, nie znałaś planów, żadnych rozkazów. I to że zwłoki jeszcze… — Przerwał mu facet który stał w głębi pomieszczenia. Mówił coś jemu na ucho. Po czym przesłuchujący mężczyzna popatrzył na ciebie. Łatwo było domyślić się że coś mówią o tobie.
Facet dokończył po chwili jednak zdanie — To że ci ludzie. Te zwłoki jeszcze przed wejściem ludzi w kombinezonach żyły, to też, nie wiedziałaś!? Co? — spojrzał na ciebie z obrzydzeniem i odrazą.
— Nie ma potrzeby do agresji, panowie — powiedziała, wstając i klnąc na ich głupotę. Strach minął jak za dotknięciem różdżki, skoro brali osobę mówiącą samą logiczną prawd za kłamstwo nie mając ku temu podstaw, są za głupi aby stanowić zagrożenie. Tym bardziej, że oczywistym było, że myślą, iż ona ma coś, na czym im zależy.
— Mam dowody w postaci masy wiadomości i mogłabym je wam nawet pokazać, ale mi się pewnie wtedy oberwie. — Uśmiechnęła się w duchu na myśl, że zaraz zemści się na tej suce, która została jej przełożoną. — Trzymałam listy, jakie mi przesyłała po tych zapytaniach w torebce. Mam nawet jeden w kieszeni, o ile mi nie wypadł. Mogę sięgnąć? — Przekrzywiła lekko głowę. — Bo jak nie, to sami weźcie. To ta po prawej na tyłku. Brzmi jakoś tak:
“Droga Jude,
Zadanie z uwagi na pewne ściśle tajne okoliczności jest na tyle wyjątkowe, że jedynymi informacjami dostępnymi dla pani to fakt, że chroni pani konwój oraz spotykacie się na auli o drugiej”.
Z tym że ciut formalniej, oczywiście.
Mężczyzna podszedł do ciebie i chwycił twój podbródek, zaciskając go powiedział
— Powiedz na..mm.. gdzie jechaliście zawieeeść te ciała – wycedził przez zęby. Jego twarz mówiła że jest nieźle wkurwiony. Po czym puścił cię i odwracając dodał do mężczyzny wgłębi sali .
— Johyn daj serum prawdy – W tym samym momencie facet za tobą przytrzymał cię a przesłuchujący założył opaski zaciskowe spinając twoje ręce do krzesła.
— A przynoście, ja wam przecież prawdę mówię.
“Debile” — Przeszło jej przez myśl, ale nie okazała gniewu. — “I nie umieją panować nad sobą, jak tak dalej pójdzie, to ja przesłucham ich”.
— Sprawdźcie ten list przynajmniej, jak mówiłam, mam go w kieszeni. O ile nie wypadł podczas strzelaniny, jednak wątpię w taki obrót spraw. — Biorąc brak wypowiedzi w sprawie listu za zgodę, wyjęła dokument i rzuciła go na biurko. — O proszę, mój dowód.
Lektura nie pozostawiała żadnych wątpliwości, Judy mówiła prawdę, a niezaprzeczalnie autentyczny list zawierający dobrze znany prześladowcom podpis szefowej garnizonu okolicznej strefy jedynie to potwierdzał.
Mężczyzna odwrócił się jeszcze raz, spojrzał na ciebie i podszedł by sięgnąć po list.
— Zabierzcie ją! – machnął ręką, trzymając jakiś papier który, faktycznie znalazł w kieszeni.
Dwóch facetów uwolniło cię od krzesła i sprowadziło na dół. Zamknęli ciebie w tym samym pomieszczeniu co na początku.
 
__________________
Prowadzi: Złota maska
Prowadzona: Chmury nad Draumenionem

Ostatnio edytowane przez Moni : 19-05-2016 o 16:09.
Moni jest offline  
Stary 30-05-2016, 21:33   #7
 
Nasty's Avatar
 
Reputacja: 1 Nasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnieNasty jest jak niezastąpione światło przewodnie
--


James Silver


1.01.2016r Ridge High school, New York

- Panie Silver witamy w umieralni ! – facet ubrany w kitel, zaśmiał się szyderczo jak zły charakter na jakiejś kreskówce. Jak na doktorka to miał humorek niema co.

- Dziwne że, was tu przydzielili. Sądziłem że, będzie was więcej. Zaprowadzę was do pokoju ochrony a oni pokażą wam wszystko. A tak na marginesie wszystkiego dobrego w nowym roku – i znów ten sam śmiech.

- No i jesteśmy o to pokój ochrony. Co prawda ciasny ale, własny – tym razem nie zdążył się zaśmiać gdyż barczysty mężczyzna zdążył go zgasić.

- Don, nie musisz czasem kogoś pociąć w swym warsztacie !? – może i to był żart ale, facet wcale nie był w nastroju do żartów.

- Witam, jestem Jack Sales. Jak was na to namówili !? Ponoć sami się zgłosiliście. Jesteście wariatami czy samobójcami, chodź to jest raczej to samo w waszym przypadku – Mężczyzna wyciągnął rękę na znak powitania.

Był naprawdę wielki może nie wysoki tak ze 176 cm. Natomiast szeroki wydawał się na dobre 80 cm jak nie więcej. Taki chodzący trałowiec. Włosy miał przerzedzone ale, kruczo czarne. Na sobie miał strój wojskowy i raczej nim był. Stopień porucznika odznaczał się na barkach a w kaburze broń Beretta M9. Z drugiej strony wisiała maska a na wieszaku tuż obok drzwi pomarańczowe kombinezony.

- oprowadzę was a potem wytłumaczę o co chodzi. -

Eric Stanley

12.05.2016r około godz. 05:00

- Pobudka wstajemy czas coś zjeść - kobieta w cywilnym stroju, długie blond włosy, szczupła, wysoka na 178 cm. Weszła do pomieszczenia w którym spałeś. Pierwsze co rzuciło ci się w oczy to to że nie miała broni ani maski przeciw gazowej. Samo pomieszczenie było przytulne.

Całe pomalowane na biało z jedną szafką, stoliczkiem, krzesłem. Była też lampka nocna, oczywiście łóżko na którym spałeś. Dopiero teraz było widać że, okna które były w pomieszczeniu są zabite blachą. Nie wyglądały tak jak by miały zatrzymać ciebie przed ucieczką a raczej zabezpieczały przed wtargnięciem kogoś z zewnątrz. Nie przyjrzałeś się temu wcześniej dlatego że, poprzedniego dnia byłeś zmęczony. Pamiętasz że drzwi nie były, zakluczone czy ryglowane.

- Eric, idziesz coś zjeść ? – kobieta która cię wybudziła stała i czekała na twą decyzję.




Judy Wolfen


11.02.2016r godz. 13:00

-Judy pamiętaj oni są chorzy! Nie możesz się do nich zbliżać zbytnio! Najbardziej agresywnych zabijaj resztę zostaw! – facet który jeszcze trzy miesiące temu przesłuchiwał cię teraz jest najlepszym kolegą po fachu.

Sytuacja się z dnia na dzień zmieniała a on okazał się walczyć w słusznej sprawie. Nie wszystko wyjaśnił może dlatego że jeszcze nie ufał a może po prostu sam nie znał całej prawdy.

Teraz to było mało ważne zadanie mieli proste ocalić ludzi z tajnego laboratorium które mieściło się w starych budynkach sierocińca. Planów budynków nie znaliście. Było was jednak dwunastu a plan był dobry. Wejście od dwóch stron i znaleźć nie jakiego Kayla Deepa.

To on był kluczem do całego problemu. Chodź te informacje były z nieznanego źródła.


Joseph Feinberg


12.08.2015r Ridge High school, New York

- Panie Joseph na miłość boską niech pan się pośpieszy! Tu..tuu..pan to przytrzyma bo cieknie! Ok! Siostro zastrzyk komponentu. Dobrze, teraz, można go zabierać. Izolatka 214..06. – facet w kitlu małej, otyłej postury, zdejmował rękawice całe od krwi. Pod nimi miał jeszcze jedną parę. Jego twarz była tak wstrętna że, nie można było na nią patrzeć. Nie przerażała w jakiś szczególny sposób ale miała coś w sobie co powodowało lęki w głębi duszy. A już na pewno nikt by nie chciał stać się jego pacjentem. O nie, już lepsze piekło.

- Panie Joseph kończymy ten był ostatni – tak wypowiadał to i nie chodziło o człowieka, pacjenta nieee… To numer klatki. Tak nazywał izolatki których było około 116. Nawet chyba więcej. Cały budynek szkoły to jeden wielki szpital. Ale nie ujrzysz tu zwykłych pacjentów. Sama sala przyjęć to jedno wielkie laboratorium. Doktor Kayl Deep, bo tak nosił dumnie na plakietce, był najważniejszym wirusologiem szpitala.

Celem, badań było odnaleźć szczepionkę lub cokolwiek co ocali ludzkość. Jednak coś było w nim takiego że człowiek wątpił w jego cel i w ogóle chęć znalezienia lekarstwa.

- Panie Joseph, pański pacjent! W zmorzyła się aktywność! – pielęgniarka Sofii, biegła przekazując tobie te wiadomości. Łatwo było domyślić się że chodzi o Lenę. Ta mała pacjentka trafiła tu już z gorączką i pod czerwienionymi oczami.

Lena a raczej Lenka miała zaledwie siedem lat. Tę małą znalazł żołnierz który, wracał z obchodu. W okolicy ogrodzenia szkoły. Sam zginął dwa miesiące po tym jak ją znalazł. Zaraził się i zmarł. A ona przeżyła dobre sześć miesięcy. Gdyby tylko dowiedział się o tym Deep, wziął by ją na swój stół operacyjny. To pewne.

Ale Sofii pomogła ukryć dokumentację przyjęcia. To akurat nie było trudne ale trudniejsze było ukryć to przed najbliższym personelem doktora Kayla. Na szczęście doktor pozwolił na badania najmniej ciekawych przypadków i to pomogło.


--
 

Ostatnio edytowane przez Nasty : 30-05-2016 o 21:50.
Nasty jest offline  
Stary 11-06-2016, 23:02   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
De gustibus non est disputandum. Każdy to wiedział. Ale każdy też wiedział, że w wojsku o rozkazach również się nie dyskutuje. A o tak zwanych przymusowych ochotnikach krążyły nawet dowcipy.
Co smutniejsze - całkiem zgodne z prawdą.
Jemu też nie pozostawiono wyboru. Podobnie jak i pozostałym

O Starej Szkole, oficjalnie zwanej Laboratorium LK212 (a nieoficjalnie Umieralnią) niewiele mówiono. Niby zwano to Laboratorium, niby do tej skromnej nazwy dodawano parę cyferek (co miało sugerować, że są jeszcze inne laboratoria), niby mówiono, że testowane są tu szczepionki, ale opinią Umieralnia cieszyła się godną swej nazwy. I sugerowała dobitnie, jaka jest skuteczność owych szczepionek. Na dodatek James nie spotkał jeszcze nikogo, kto chciałby tu pracować z własnej i nieprzymuszonej woli.
Na niego ta wątpliwa przyjemność spadła, jak mu się zdawało, po ostatniej misji, podczas której Rusłanow zechciał uprzejmie zejść z tego świata. Jego współtowarzysze z tamtej misji mieli tyle samo szczęścia. I równie zadowolone jak i on miny.
- James Silver - przedstawił się. W jego ślady poszli pozostali.

- No to jest nasz pokój, ale to wiesz już. Główne korytarze są ogólnie dostępne oprócz poziomu piątego, ostatniego. Tam jest specjalna przepustka i tam nawet my nie wchodzimy. Choć czasem doktorek wybiera i przydziela im ten kwadrat. Jak nie wytrzymują, to są oddelegowani z powrotem do swoich baz. - Mówiąc ostatnie słowa rozejrzał się, spojrzał na boki potem na 'nowych' i cichszym głosem powiedział:
- Tak naprawdę to wydaje mi się, że zostają tam na wieki. Chyba tego nie muszę tłumaczyć. - I potem wyprężył się, uśmiechnął i dodał:
- No ale my na razie walczymy tu...
Nie musiał tłumaczyć. Mówiono, że do wojska idą tylko ci, którym nic się w życiu nie udało z powodu umysłowych braków, ale James do nich nie należał. Zapewne i głupsi od niego by pojęli to niedomówienie.
Mijali mnóstwo drzwi - niegdyś do sal szkolnych, teraz z numerami na drzwiach. Gdzieniegdzie jakieś symbole.
- Do nich nie wchodzimy. To izolatki. Wchodzić możemy tylko do tych z na zielono pomalowanymi klamkami. Do żółtych możemy się zbliżać, a czerwone omijajcie dużym łukiem, wkładając maski. - wypowiadając to zaraz wszyscy nowi towarzysze spoglądali na farbę na drzwiach i w oczy wpadały klamki, które były pociapane z widocznymi plamkami niegdyś zielonymi, żółtymi i na wierzchu największymi czerwonymi.
Doszli do końca korytarza. Tam było zejście do piwnicy, przy którym stało już dwóch wojskowych, pilnujących wejścia.
- A to zejście... tam się dostajesz w dwóch przypadkach. Masz uprawnienia lub nie oddychasz. - I tu mina mu zrzedła. - Tam trafili wasi poprzednicy.

Brzmiało to mało optymistycznie, przynajmniej w uszach Jamesa. W oczach również - z koloru klamek można było wywnioskować, że każdy z lokatorów izolatek miał przed sobą krótką drogę, w jedną stronę - od optymistycznej zieleni po ostrzegawczą czerwień. Dalej, z pewnością, był już tylko grób.
- Na skutek czego przestali oddychać? - zainteresował się.

- Tu tylko jest jedna diagnoza śmierci, wirus. - Mówił to z całą powagą, facet rosły i silny jak dąb ale, można było wyczuć niemoc w głosie która dołowała jeszcze bardziej.
- No chodźmy wyżej. - I ruszył dziarsko w kierunku klatki schodowej. Doszedł na następne piętro i tak powtarzały się sceny. Kilka zielonych klamek, ale większość czerwonych.
- Ostatnie piętro. - Zatrzymał się. - Tam możemy wejść tylko do przedsionka, gdzie jest pomieszczenie zdawcze. Zamawiają co trzeba, a my czasem to im zanosimy, choć od tego jest personel.
Samo pomieszczenie było bialutkie. Ściany, sufit, drzwi wszystko śnieżno białe. Jedna z ścian była przeszklona dość wielkimi szybami, a na centralnym miejscu było okienko podawcze.

Na szybach naklejki “Uwaga grozi zarażeniem”. Na podłodze stał pojemnik na zużyte rękawiczki i maski. Na ścianie wisiał podajnik właśnie z nowymi nieskażonymi rękawiczkami i maskami. Jeszcze jedna z szafeczek z szklanymi drzwiami za którymi były cztery strzykawki już z czymś w środku. Całe pomieszczenie było może z dziesięć metrów kwadratowych.

Jack spojrzał na was po kolei.
- No tu są najgorsze przypadki, nie do uratowania, a raczej czekają na sądny dzień - i ucichł.

W tej chwili po drugiej stronie szyby rozległ się hałas i na korytarz wybiegła kobieta w stroju pacjentki. Twarz miała całą czerwoną, jakby podnosiła przed chwilą coś ciężkiego. Żyły z jej skroni były tak wypukłe, że prawie były grube jak ludzkie palce. Oczy miała przekrwione, a jej ruchy były tak szybkie i skoncentrowane że wyglądała jak by ją ktoś przewijał na filmie do przodu. Skręciła w stronę szyby i sekundę później była przy niej, a raczej uderzała w nią jak dążąca do światła ćma, z siłą, która powodowała, że szyba drżała jak zwykła, a nie pancerna. W oczach kobiety dostrzec można było wołanie o pomoc.
Nagle przytłumiony huk zza szyby przerwał trwającą chwilę scenę. Na tafli szkła pojawiła się krwawa plama i niemal niewidoczny ślad po kuli, która zderzyła się ze szklaną taflą. Twarz z rozbryzganą krwią i częściami mózgu zsunęły się po powierzchni szyby na dół. Ręce bezwładnie zrobiły ślady w dół po krwi tworząc wzorek na szkle.
Gdy ciało znieruchomiało, podbiegły do niego dwie postacie w pomarańczowych kombinezonach i zaciągnęły zwłoki do kąta w korytarzu. Trzecia postać położyła na zwłokach czarną płachtę z napisem “Uwaga silnie trujące”.
Sales'owi zrzedła mina. Odwrócił się na pięcie i wyszedł w dość szybki chaotyczny sposób, trzaskając ciężkimi drzwiami jak piórkiem.
Nim James ruszył za nim spostrzegł, że ludzie w kombinezonach to wojskowi. Przynajmniej ich buty takie były.
Dłuższy pobyt w tym miejscu mijał się z celem.
- Idziemy - rzucił James przekraczając próg.
Schodząc po schodach miał czas na to, by trochę pomyśleć.
Gdyby nie to, że szyba była pancerna, cała ich grupa trafiłaby do izolatek. Co pewnie i tak ich czekało. Łatwo można było się domyślić, na czym polegała praca osób tu pracujących... i czym będą się zajmować 'nowo zatrudnieni'. Dozorcy więzienni - oto czym byli.
Na dodatek byli 'towarem nietrwałym' - wystarczył jeden błąd... i pozostawało tylko liczyć na to, że któryś z jajogłowych wymyśli szczepionkę.
- Często się zdarza coś takiego? - spytał, gdy już dogonił Jacka.

Jack stał na półpiętrze i kurczowo próbował zapalić papierosa który w ustach drżał jak różdżka do szukania wody. Zapalił w końcu zaciągnął się wydmuchał dym na bok wyjął papierosa

- Pytasz o ile na dzień na dobę czy na godzinę ? - Znów zaciągnął się. - Średnio na dobę ginie tu w ten lub inny sposób szesnaście, może ze dwadzieścia osób chorych. - Zaciągnął się po raz kolejny, tym razem dość konkretnie
- Czasem są takie przypadki, które wydostaną się z ostatniego piętra na wolność i uwierz mi, nie wychodzą przez niższe piętra. - Wyrzucił fajkę na ziemię i zgniótł butem

- Po prostu wyskakują przez okno, zabierając kraty z sobą na dół. Myślisz, że to je zabija !? Otóż nie! I kraty wcale nie są stare czy słabo osadzone! Te skurwysyny mają taką siłę, że łamią cię w pół i rzucają jak szmacianym workiem. Skaczą wyżej niż normalny człowiek. Nie jest to może jakiś wielki wyczyn z cztery pięć metrów, ale zmienia to całą linię obrony, gdy barykady są tylko na trzy metry. - Wyciągnął paczkę papierosów i łukowym gestem podania zapytał: - Któryś ma ochotę zapalić?

James pokręcił głową.
Nie palił i nigdy nie odczuwał takiej potrzeby. Nawet teraz, gdy przekazane przez Jacka wieści okazały się tak mało optymistyczne.
Czy nadzwyczajne możliwości zarażonych były tylko i wyłącznie skutkiem działania zarazy, czy też cholerne szczepionki, miast leczyć, tworzyły z chorych jakichś super-mutantów? Niektórzy naukowcy mieli poprzewracane w głowach; może i jemu udało się trafić na takich szaleńców?
Jasną też rzeczą było, dlaczego ci, co pełnili tutaj służbę, wykruszali się dość szybko.
I wniosek był jeden - nie warto się było zbyt długo zastanawiać czy litować na kimś. Jedna chwila zawahania i nieuwagi i człowiek lądował w czarnym worku.
- Mam nadzieję, ze nie stali się kuloodporni - powiedział z ponurą miną.

- Niee, jeszcze tego by brakowało. Są szybcy i czasem zanim trafisz, to musisz się pomęczyć i obyś zdążył. Czasem jednym strzałem powalasz go. - Znów wyciągnął papierosa.
- Wiesz, co mnie tak zdenerwowało! To, że ta kobieta była kiedyś jedną z naszych. - Ręka tak mu się trzęsła, że tym razem zaniechał zapalania papierosa i po prostu go wyrzucił.
- Idziemy, mam ochotę się napić. Jak mają nas zarżnąć to chociaż miejmy chwilę przyjemności.
Reszta grupy była w osłupieniu, a jeden z was po cichu wymamrotał:
- Powybijać zarażonych, nim oni nas uwalą - i ucichł.
Było w tym trochę racji.
James rozumiał konieczność prowadzenia badań, ale uważał, że życie tych, co mają bronić porządku, jest co najmniej tak samo ważne. A skoro szczepionki na razie były mitem, to jedynym 'lekarstwem' była kula.
- Trzeba będzie bardzo uważać - powiedział. - I być szybszym, niż tamci.
- Chodźmy się napić - dodał. - Pokażesz nam te przyjemniejsze miejsca.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-06-2016, 16:52   #9
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
Dzięki za dialog

Lena była najważniejszym pacjentem Josepha. Lekarz stykał się ze śmiercią na co dzień, więc styczność z umierającymi i ciężko chorymi pacjentami nie była dla niego czymś nadzwyczajnym. Jednak dziewczynka miała zaledwie siedem lat, czyli była tylko odrobinę młodsza od jego syna.

Gdy siostra poinformowała go o pogorszonym stanie pacjentki, ten się zerwał i pobiegł ile sił w nogach do 7-letniej Lenki.

Izolatka to nic innego jak pomieszczenie po starej klasie do nauczania dzieci. Przerobione drzwi i wycięte nie wielkie okna z widokiem na korytarz. Całe pomieszczenie było obite pianką oraz folią. W środku pomieszczenia przedsionek z szklanych tafli, tak by personel mógł się odkazić z dysz strugą powierza i pary.
Lena siedziała na łóżku. Nie wskazywało nic na jakąkolwiek agresję, czy wyładowanie emocji. Jedno nie dawało spokoju. W normalnych warunkach to by nie wzbudziło w ogóle zainteresowania, ale w tym przypadku to było coś niesamowitego. Lena siedziała i rozmawiała sama z sobą tak jakby bawiła się z niewidzialnym przyjacielem. Do tego idealnie pościelone miała łóżko. Żadnych fałd, zagniotów. Normalnie to ktoś by pomyślał, że jest po prostu dobrze wychowana, lecz wirus powoduję agresję, kto w takim przypadku, ścieli z taką uwagą, dokładnością i spokojem łóżko?

- Lenko, wszystko w porządku? - doktor przyklęknął obok dziewczynki. Na jego twarzy rysowało się zdziwienie - Siostro, czy ktoś tu w międzyczasie był? - spytał się stojącej nieopodal pielęgniarki

Lena spojrzała na lekarza, całego ubranego w pomarańczowy kombinezon dotknęła maski i uśmiechnęła się gdy krople pary od wewnętrznej strony zsuwały się w dół. To było normalne, że nic nie odpowiedziała. Chorzy na wirusa przestają mówić. Ale miał nadzieję, że skoro jest taka spokojna to coś może chociaż jedno słowo wypowie.
- Nie, nie wydaje mi się by ktoś wchodził tu. W systemie nie sprawdzałam wejść. - Suzi, wiedziała że tą małą trzeba ochronić przed zabiegami doktora Deepa.
- Mogę sprawdzić, w systemie. - i po czym odeszła od interkomu zewnętrznego i udała się by sprawdzić rejestry.
Lenka patrzyła jeszcze przez chwilę na krople, następnie skierowała się w stronę łóżka i położyła się skulona w kłębek. Czasem tak robiła po godzinnej agresji, zapewne nawyk został. Ciekawe było to, że była taka spokojna jak gdyby wirus nigdy jej nie zaatakował.

Joseph sięgnął po strzykawkę. Musiał pobrać krew i sprawdzić, czy odczyty nie wskazują jakichś anomalii.
- Usiądź proszę - Joseph ciekaw był jej reakcji na polecenie. - Zaboli jak ukąszenie komara.

Poza pobraniem krwi lekarz chciał sprawdzić jeszcze jej źrenice oraz temperaturę. Co się działo - nie miał pojęcia, natomiast był pełen nadziei. Nadziei, której tak brakowało mu od czasu wybuchu epidemii.

Lena usiadła powoli na łóżku. Jej ruchy były anemiczne jak by, była w letargu. Coś jednak był nie tak, lecz dała sobie pobrać krew. Po czym położyła się i tak zasnęła.

- Siostro proszę chwilę popilnować małej. Potrzebuje mocnego espresso - lekarz pracował znacznie wydajniej pobudzony kofeiną. Dziennie wypijał przynajmniej kilka kaw w pracy. Tym razem potrzebował przemyśleć co mogło mieć wpływ na stan Leny, a przy niczym tak dobrze się nie myśli, jak przy kawie. Za kilkanaście minut zamierzał wrócić do małej, ale teraz chciał dać jej chwilę spokoju.
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White
del martini jest offline  
Stary 21-06-2016, 23:56   #10
 
Moni's Avatar
 
Reputacja: 1 Moni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłośćMoni ma wspaniałą przyszłość
“Znowu wysłana na ten pierdolony front, znowu nie mając żadnego, zasranego wyjaśnienia co gdzie i po co, znowu nie pytając jej o zdanie, co w takiej grupie było debilizmem, to na dodatek tym razem, w przeciwieństwie do wojska, które o dziwo musiała w końcu pochwalić po apokalipsie, wysłali ją z tym skurwysynem. Tak, to cała ja i po pierdoleńcy dookoła.” - Kiedy skończyła te myśli, mężczyzna nazwany skurwysynem odezwał się do niej. Kiedy skończył mówić rzeczy bardziej oczywiste niż to, że dwa plus dwa to cztery, spiorunowała go wzrokiem.
- Czy naprawdę muszę ci mówić, kto z naszej dwójki woli najpierw obić komuś ryj a potem użyć mózgu i sprawdzić, czy może ma coś przy sobie?
Potem ponownie skupiła się na drzwiach. Oczywiście nie miała pojęcia, czy atakuje tył czy przód, to nie tak, że czasem można przewidzieć co mniej więcej się znajdzie za frontem. Podobnie jak nie można nigdy użyć odrobiny finezji i podesłać im podwójnego agenta bądź powiedzieć jej, że takowy zawiódł. No ale gdyby poświęcała więcej czasu na wymienianie minusów tej misji, prawdopodobnie skończyłaby wstęp po jej zakończeniu.
“A ja myślałam, że ten polityk… Jak mu tam było… Chyba Lewis, nieważne… Myślałam że to on był debilem, któremu nie powinno się zostawiać nawet długopisu do przypilnowania”.
Wzięła głęboki wdech i wydech, natychmiastowo się uspokajając. Tak, jak ją uczono. Nic się nie liczy, poza misją. Oczywiście ciągle miała minimalne zastrzeżenie. Nie będzie zabijać najbardziej agresywnych, a każdego, kto pokaże zamiar ataku.
W końcu dobrzy ludzie umierają, a ona wybrała życie.
Mężczyzna spojrzał się na nią i stwierdził że chyba popełnił błąd ufając jej. Chodź wydawało się jemu że zdołał ją rozgryźć, te zdanie szybko potwierdziło że niektórzy ludzie w dupie mają krzywdę innych. To że wyjaśnił jej że ta cała epidemia to pic na wodę, władz i że to wszystko ich wina. To że stracił czwórkę ukochany i że widział jak personel szpitalny zabiera ich do tajnego laboratorium. Wierzył przez rok że żyją ale, widząc kolejne miejsca po tak zwanych umieralniach, stracił wszelką nadzieję.
- Proszę ciebie nie daj plamy. Mówiłem tobie. To nie ich wina że są chorymi. To wszystko wina rządu.- głęboko w to wierzył i tak wypowiadał te słowa.
- Ruszamy, koniec pierdolenia.- I dał znak stojącym przy bramie do wejścia.
Za bramą widać było kilka umocnionych nasypów, tworzących pierwszą obronną formację. Były puste i śladu nie było po zbrojnych. Dwóch kolesi otworzyło drzwi składające się z podwójnych skrzydeł. Za nimi kilku chorych którzy okładali się nawzajem, zmieniając cel i idąc prosto na was. Z schodów zbiegali już kolejni tworząc ogólny chaos. Słychać było już strzały po drugiej stronie budynku. Więc grupa wchodząca z drugiej strony też przypuściła atak.
Tych na parterze zdjął mężczyzna który wchodził od lewej. Ci z schodów biegli na was.
- Mam nadzieję, że przestałeś już oczekiwać, że po tym jak mnie pobiłeś i nie okazałeś żadnego zaufania wobec mnie, nawet nie przepraszając mnie za to, będę ci ufać? Nie mówię już nawet o tym, że mnie porwaliście. Możesz mi przypomnieć powód, dla którego powinnam cię wielbić? - Spojrzała na niego chłodno. - Pracujemy razem i jak do tej pory dupy ci nie odstrzeliłam. Ba! Wręcz przeciwnie, parę razy ci ją ocaliłam, więc nie patrz tak na mnie. Ci ludzie są chorzy, i co z tego? Mnie uczono zabijać każdego, bo każdy może zabić ciebie. To u mnie instynkt, widzę kogoś z bronią i strzelam. Po paru latach ciężko się z tego przestawić, więc nic nie obiecuję. A teraz zapodaj mi w końcu cały plan, bo znowu było czuć, że olałeś ładny kawał historii.
Przykucnęła i wycelowała.
“Biec na uzbrojonego wroga, pewnie nie mają za sobą szkolenia”.
Specjalnie na prośbę niechcianego towarzystwa, oddała najpierw parę strzałów ostrzegawczych pod ich nogi, dając im jasno do zrozumienia, że jeżeli chcą do nich podejść, mają rzucić broń.
- Sporo ludzi gada, że jesteśmy najlepszymi kumplami. Może to stąd bierze się twoja wiara w to, że ci przebaczyłam. Ja ci powiem, że kobieta nigdy tego nie wybaczy. Bo porwanie i takie przesłuchiwanie to trauma. Taka do końca życia. Taka, że rozważanie tego, czy wolałabym zostać zgwałcona nie byłoby głupie.
Łzy napłynęły jej do oczu, lecz szybko je otarła. Na emocje przyjdzie jeszcze czas, teraz musi się skupić na nim i bezpieczeństwie grupy.
- Dlatego zawsze będę wobec ciebie oziębła, nie traktuj tego zbyt osobiście. Jestem po prostu jednym z mostów, które spaliłeś. Każdy ma takich sporo.
Mężczyzna słyszał tylko co drugie słowo gdyż, strzały z karabinów zagłuszały wszystko. W między czasie gdy, poddałaś się emocją rozmowy cywilne postacie bez broni ale jednak w większej ilości napierały prosto pod lufy. Ilu ich było ? Wyglądało na to że bardzo dużo.
Niektóre skurwysyny były tak szybkie że, można było myśleć, że unikają kul. I tak było po części. Biegały nie na was lecz wymijając inne przeskakiwały z schodów na dół i atakowały zygzakowato. To było coś nowego. Wiadomo że miały czasem pełną świadomość ale taki instynkt przetrwania był raczej nie spotykany.
- Te sukinsyny wiedzą doskonale co robią. Słabsze dają na odstrzał a bokami atakują silniejsze.- nim zdążył skończyć jeden dorwał mężczyznę z grupy tuż przy schodach i rzucił nim jak manekinem.
Ted widząc to spojrzał na ciebie. Po chwili wycelował i strzelił, zabijając tuż za tobą jednego z chorych. Okazało się że od wejścia którym przybyliście napierały kolejne osobniki. I to nie były te wolne mięso armatnie.
- Musimy się wycofać- głos Teda wyraźnie był słyszany przez ciebie
- Przyjęłam - rzuciła krótko. - Masz jakiś granat?
“Czemu spodziewałam się, że on mnie posłucha? Pogadam z nim o tym po akcji”.
Jej ciałem rządziły teraz hormony takie jak dopamina czy adrenalina, jednak umysł pozostał czysty. Lata szkolenia robiły swoje, a i miała już nieco wprawy. Jej pierwsza myśl była następująca:
Ci z przodu są wolni, a reszta idzie z boku. Tył może być czysty, zwłaszcza, że na zewnątrz ich nie było. Ale mogli wyleźć przez okna czy coś, więc jedynie na chwilę spojrzała za siebie i po ułamku sekundy wróciła do walki wiedząc, czy tył faktycznie był czysty.

Rozpętało się istne piekło. Chorzy napierali z każdej strony. Po prawej stronie było zejście do piwnicy, dopiero teraz można było je zauważyć bo chorzy poprzewracali regały. Ted przestał strzelać z karabinu i wyjął z kabury krótką broń. Oznaczało to że, kończy się amunicja, czas i pomysły.
- Ależ ty rozmowny, Ted… - mruknęła pod nosem po czym skinieniem głowy nakazała grupie udać się ku piwnicy. W takich kompleksach pewnie są one labiryntami, ale tak jakby nie mają teraz większego wyboru. Jak zwykle trzymała się środka grupy wspierając ogniem tych, którzy mieli największy problem z utrzymaniem chorych na odpowiedni dystans.
- Chciałeś utrzymać zbyt duże tempo - rzekła do Teda, kiedy ten akuratnie się zbliżył. - Zwłaszcza przy drzwiach. Byłbyś łaskaw wyjaśnić mi jaki jest nasz plan awaryjny?
 
__________________
Prowadzi: Złota maska
Prowadzona: Chmury nad Draumenionem
Moni jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172