|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
14-04-2017, 04:05 | #1 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | THE END[Neuroshima - warsztaty] Senne Południe Południe. Senne Południe u progu najgorętszej pory roku. Nagrzane przez cały dzień powietrze, ściany, podłogi, kamienie, stoły promieniowały leniwym, usypiającym ciepłem oddając nagromadzone ciepło. Wraz z ciepłem osiadał gdzie się dało pył i kurz. Przykrywał też cienką membranę głośnika radiowego, które o dziwo działało i w tej chwili puszczało klasyczne kawałki lubiane bo znane i znane bo lubiane. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ye5BuYf8q4o[/MEDIA] - Tak moi kochani to był klasyk, który wszyscy lubimy, jeden z wielu z naszej tradycji, a mojej skromnej kolekcji. Powoli żegnamy się z tym pięknym dniem i szykujemy się do kolejnej nocy. Przypominam, że jeśli ktoś ma jakieś utwory muzyczne na kasecie zapraszam serdecznie, bardzo chętnie powiększę moją muzyczną kolekcję w zamian wymieniam takiego wspaniałego darczyńcę w swoim programie, lub za darmo wrzucam jego ogłoszenie! Sami powiedzcie kto by nie chciał przesłać pozdrowień dla swoich bliskich? - głośnik radia zatrzeszczał eterem nieco deformując wesoły o swobody głos spikera ze swadą opowiadający o kolejnych sprawach. - Tak właśnie jak to ostatnio uczynił darczyńca tej puszczanej przed chwilą kasety. Niestety podziękować imiennie mu nie mogę bo zostawił tą kasetę przed moimi drzwiami. W każdym razie dziękuję ci kimkolwiek jesteś drogi darczyńco. - uśmiech był wyraźnie słyszalny nawet przez sam głośnik radia i bez widoczności twarzy samego mówiącego. - Tak samo dziękujemy wszyscy za ten piękny i słoneczny dzień. Dla tych niezorientowanych co są w naszej okolicy pierwszy raz przypominam lub informuję o wysokim stanie wody. Wszystkie przeprawy mają mniejsze lub większe kłopoty, na szczęście nasze dzielne załogi promów w Pendelton wciąż utrzymują posterunki zapewniając transport przez i po rzece. Na koniec jeszcze dwa słowa o prognozie pogody. Było ładnie w dzień miejmy na dzieję że będzie równie ładnie i w nocy. Ja u siebie na termometrze mam 23*C, czyli zrobiło się chłodniej i przyjemniej. Wszyscy życzymy sobie spokojnej nocy i zapraszam na dalszy przerywnik muzyczny! A na razie żegna się z wami DJ DeVitt, jedyny, najpopularniejszy i niepowtarzalny DJ w całym Arkansas! - głośnik coś pstryknął, trzasnął i popłynęła kolejna dawka muzyki. Południe. Senne Południe. Senne i przytłoczone upałem, a przecież był gdzieś ten moment, gdy późna wiosna przechodziła we wczesne lato. Za miesiąc - dwa to dopiero się zaczną upały. Chyba, że znów przyjdzie jakaś anomalia pogodowa czy inna plaga, czego przecież nikt nie mógł wykluczyć. Przewidzieć raczej też nie, więc tak samo jak tym rakiem na którego podobno w końcu mieli zdechnąć wszyscy - popromiennym blaskiem pozostawionym w spadku po śmierci dawnego świata - nie było właściwie sensu się przejmować. Kto by się przejmował bajaniem dziadków, że rak każdego w końcu zabije? Kiedy? Za dwie czy trzy dekady? Dzisiaj jeśli człowiek dożył do kolejnych świąt, albo dożynek, przecież miał się z czego cieszyć. No właśnie. Nikt nie spoglądał daleko przed siebie. Właściwie każdy myślał o tym co tu i teraz. Czasem planował kilka najbliższych dni, bądź mógł sobie pozwolić na luksus tygodni, albo jak z rozmachem to i parę miesięcy. Na razie wszyscy byli tu i teraz, czyli nad rzeką Arkansas, rzut beretem od Pasa Śmierci*. W tym Pendelton, gdzie chyba wszyscy albo zeszli z promu, albo czekali na prom lub kurs po rzece, albo obsługiwali jakoś powyższą grupę. No i teraz, czyli wieczorem. Wreszcie zmierzchało, słońce już właściwie prawie zaszło robiąc ładne widoki, bo podobne uwieczniali kiedyś ludzie na pocztówkach i reklamówkach, które dotąd walały się tu i tam. Sensu w tym nie było, więc pewnie było ładne. Pewnie tak. Ale oni przecież mieli inne Słońce, inną noc i inny świat - mogli sobie pozwolić na podobne numery. Słońce było od robienia ładnej pogody i wyznaczało pracującą część doby u większości populacji. Noc była na odpoczynek, wieczór taki jak teraz na zabawę, no i była to ta bezpieczna, rozświetlona światłami noc w której co najwyżej, jak się człowiek postarał, dostał od innego po gębie. Bądź nożem lub postrzał, a nawet jak miał pecha to go bliźni ukatrupił. Wtedy jednak działały telefony, wezwana karetka albo policja przyjeżdżały w minutach. Sprawcę ścigał cały system, a i tak podobno trzeba było się postarać i wleźć gdzie nie trzeba, czy zadrzeć z tymi co nie trzeba, by tak skończyć. A dziś? Dziś broń miał każdy. Nie każdy nosił przy sobie, ale mieć to pewnie jakąś miał. I nie wahał się użyć w obronie i potrzebie skoro rola ofiary, napastnika, policji, sądu i więzienia przepływała w stresowej sytuacji przez jego ręce. Zwłaszcza na Pustkowiach. I w nocy. Noc jeszcze w jednym aspekcie zasadniczo różniła się od dawnych czasów. W nocy budziły się potwory. Tylko nie tak w przenośni i w bajaniu, tylko dosłownie. Potwory z kłami i pazurami. Te w ludzkiej skórze, i te z cyberwszczepami, całe z metalu i kto wie jeszcze jakie. Tak, było całkiem sporo powodów by wzorem dawnych jaskiniowców nie opuszczać po zmroku rozświetlonej światłem i ogrzanej ogniem jaskini czy tej naturalnej czy jakiejś kanciastej pozostawionej w spadku po dawnym świecie, albo wybudowanej już po jego upadku. Teraz też ludzka fala zaczynała swój przypływ do oświetlonych okruchów cywilizacji. Mrok i półmrok na rozświetlonych światłem enklawach wydawał się być ucywilizowany, zupełnie jak dawniej. Ślady butów, podków, kopyt, opon, kuchenne zapachy niesione bryzą od rzeki, brzęk silników maszyn, trzask otwieranych i zamykanych drzwi. Gwar ludzkich głosów, śmiechów, kłótni, czasem nawet muzyki znaczył ten teren ludzką bytnością nawet o zmroku. Jeszcze kilka godzin i światła pogasną głosy ucichnął. Mrok i dźwięki ciemności otulą to miejsce tak samo jak resztę świata. Zacznie się kolejna noc. Kolejna próba sił i szczęścia. Kto z niej wyjdzie zwycięsko, czyli na własnych nogach okaże się jak zwykle co rano. Na razie jednak panował nawet na dworze półmrok. Słońce jeszcze wyglądało znad linii horyzontu, jeszcze dzień się odznaczał, widać było plamy twarzy i blednące kolory. Upał zelżał, odpuścił i zrobiło się całkiem przyjemnie. Życie zdawało się wreszcie złapać oddech w tym krótkim momencie między środkiem dnia, gdzie upał wydawał się tłamsić wszelakie istnienie, jak i nocą w której dominowało kompletne inne, nocne życie. Przez te dwie czy trzy godziny robiło się całkiem przyjemnie. Podobnie jak rano, nim blask i upał w pełni się rozpanoszyły. Był dobry moment na wieczorny relaks, zabawę i złapanie oddechu. Wieczorny relaks, zabawę i złapanie oddechu, co niektórzy goście lokalu potraktowali chyba jednak zbyt dosłownie. Zwłaszcza ten kawałek o trzaskaniu drzwiami, wrzaskach i kłótniach. W standardowy szum barowych rozmów, śmiechów, szurania krzeseł, chodzących za potrzebą gości, roznoszących zamówienia kelnerek, gości wchodzących, gości wychodzących wdarł się nagle właśnie trzask hukniętych z impetem drzwi. Nawet jeśli ktoś przez moment słyszał jakieś odgłosów wrzasków, to zbyt krótko, by je zlokalizować czy zorientować się o co właściwie chodzi. Jednak czy coś ktoś usłyszał czy nie, trzaśnięcie drzwi od razu przykuło uwagę wszystkich, tak samo jak trójka osób która w nich się pojawiła. Zwłaszcza, że dwójka z nich była kompletnie goła. - Wypierdalaj! - wrzasnęła z furią młoda kobieta. Akurat ta która z całej trójki była całkowicie ubrana. Zapewne adresatką tego stanowczego wyproszenia była druga kobieta, ta całkowicie naga, którą ta ubrana dotąd pewnie wytargała za włosy. Ponieważ zaraz za tą dwójką kobiet wybiegł również całkowicie goły facet z przepaską na oku to okoliczności wzajemnych relacji tej trójki dla chyba wszystkich w barze stały się dość czytelne. Przynajmniej te z ostatnich sekund. Obecnie ta ubrana kobieta cisnęła tą nagą tak, że ta z impetu poleciała kilka kroków póki nie zatrzymała się na jakimś przypadkowym stoliku. - Ależ kotku! To nie jest tak jak myślisz! - facet z przepaską jak mógł zasłaniał swoje klejnoty kawałkiem materiału, jakąś czapką, a drugą wykonał stopujący gest dłonią w stronę ubranej. Wyglądał jakby właśnie zorientował się, że ich drobna prawie rodzinna wymiana zdań nagle znalazła się na forum publicznym. - Masz mnie za kretynkę?! - ubrana furia z furią odwróciła się do faceta przez co zostawiła gołą oponentkę za swoimi plecami. Teraz jej oczy skupione były na tym facecie z przepaską i gdyby ten miał słabe serce, pewnie właśnie powinien mieć zawał czy jak to się kiedyś nazywało. Serca słabego chyba nie miał, ale instynkt samozachowawczy i ocena sytuacji działały mu prawidłowo, bo przejechał językiem po wargach w nerwowym grymasie nim odpowiedział. - Kotku, chodź do środka, porozmawiajmy, wszystko ci wyjaśnię. - facet zaczął ostrożne negocjacje od wskazania wolną ręką kciukiem za wciąż rozwalone na oścież drzwi przez które właśnie wypadli. - Tak, wyjaśnij jej! Powiedz gdzie jej miejsce i co nas łączy! Powiedz o niej co mi mówiłeś! Co mówiłeś o nas! - naga pozbierała się już ze stołu i wcale nie zamierzała pozostać tą cichą, bierną i biedną ofiarą włączając się do wymiany zdań. - Ooo…. A co takiego mówiłeś o mnie? I co was kurwa łączy? - ubrana stanęła bokiem tak by widzieć oboje golasów po swoich obu stronach. Teraz mówiła jakoś ciszej, ale bardziej zjadliwie niż najsroższa żmija, szpilując morderczymi spojrzeniami oboje po swoich stronach. W oczach faceta pojawiła się panika i zaczął wykonywać przeczące ruchy dłonią, lecz ta druga też chyba przeszła jakiś punkt krytyczny, bo nie zamierzała chować swoich myśli dla siebie. - Mówił, że jesteś sztywna jak decha i tylko ze mną mu dobrze! Że jestem najlepsza ze wszystkich jakie miał, a ty jesteś żałosną, zakompleksioną rurą! Rżniemy się… - naguska wrzeszczała z taką samą furią jak przed chwilą ta ubrana i zbliżała się wskazując oskarżycielsko palcem na rywalkę. Cała trójka była już czerwona ze złości i wstydu, a przez zebranych gości i obsługę nadal chyba przemawiał głównie szok do tej nagłej sceny. No i wścibska, ludzka ciekawość, nakazująca w ekscytacji czekać na pikantne szczegóły. Tych co prawda się nie doczekali, ale większość i tak chyba nie narzekała. - Zamknij się! - wrzasnęła w odpowiedzi ta ubrana i bez ostrzeżenia zdzieliła tą nagą w twarz. Nie tak po babsku, z wolnej ręki w policzek, tylko solidnie, jak przeciwnika w walce - pięścią. Trafioną przeciwniczką zachwiało jak nie od ciosu to z zaskoczenia. Zamrugała i cofnęła się o jakieś pół kroku w zdumieniu przykładając dłoń do rozbitej wargi. Przez widownię widowiska gromadzoną w barze przeszedł jęk ekstazy. Krew! Przemoc! Seks! Bo w końcu dwa kociaki się okładają, nie? - Co?! Jeszcze chcesz coś dodać?! - wrzasnęła agresywnie ta w ubraniu. - Tyyy szmaatoo! - odwrzasnęła naga kobieta gdy najwyraźniej zaskoczenie jej przeszło i ból wymieszany z gniewem i adrenaliną przełączył ją w tryb agresji. Wyglądało na to, że przyjęła wezwanie i zaczęła unosić swoje ramiona i dłonie do ataku na rywalkę, ale ta jednak była szybsza albo bardziej zdecydowana. Dwa kolejne szybkie ciosy pięścią w twarz powaliły nagą dziewczynę na dechy podłogi. - A ty palancie! - ubrana z furią nagle odwróciła się do faceta w przepasce dla którego całe zdarzenie chyba przybrało zdecydowanie zbyt szybki i niekorzystny obrót. Gdy jednak ubrana furia skierowała się ponownie centralnie ku niemu robiąc krok i kolejny w jego stronę z takim impetem, że wyglądało, że chce mu też przylać to cofnął się o krok. - Koniec z nami! - ubrana wywrzeszczała mu w twarz koniec czegokolwiek co ich do parunastu sekund temu łączyło. - Ależ kotku! Nie działajmy pochopnie! Tyle nas przecież łączy! - facet zaczął próbować mimo wszystko jakoś udobruchać kobietę. Ale czy zależało mu na załagodzeniu sytuacji na tyle by nie oberwać czy coś jeszcze tego nie szło zgadnąć. - Nie ma żadnych nas! Odchodzę! I to zabieram ze sobą! - rozzłoszczona kobieta dźgała palcem w nagą pierś mężczyzny przy każdym zdaniu. A na końcu z kieszeni wyjęła kluczyki od samochodu pobrzęczała nimi triumfalnie jak jakimś dzwoneczkiem i odwróciła się napięcie kierując się ku wyjściu z lokalu. - Wracaj! To mój samochód! Oddawaj moje kluczyki złodziejko! - przez faceta nagle też przemówiła i złość i zdecydowanie. Zrobił krok jakby chciał ścigać ubraną i wycelował w nią oskarżycielski palec. - Twój?! - ubrana znów obróciła się napięcie wracając ponownie twarzą do faceta. - Masz go dzięki mnie! Chcesz go to mi go spłać! Koniec taryfy ulgowej! - wrzasnęła przez większą już część baru pokazując mu środkowy palec po czym znów odwróciła się i znów trzasnęła drzwiami. Tym razem na zewnątrz. - Wracaj! Tam jest mój towar! - wydarł się już całkiem zdenerwowanym i nawet desperackim tonem, ruszając biegiem za kobietą znikającą już za oknami lokalu. - Ty chamie! - leżąca na podłodze naga kobieta doszła do siebie na tyle by akurat kopnąć plaskającego bosymi stopami po dechach faceta i ten się wywrócił. - Miałeś jej się dawno pozbyć! Czemu nic nie zrobiłeś?! Czemu nigdy nic nie robisz?! Tylko gadasz! Zawsze! - wrzeszczała naguska z każdym kopnięciem bosej stopy chyba coraz bardziej odzyskując siły. Facet wrzeszczał na nią próbując się jednocześnie i zasłonić i odskoczyć i powstać na nogi w efekcie nic sensownego z tego mu nie wychodziło. Z zewnątrz za to dał się słyszeć dźwięk odpalanego silnika pojazdu. Motocyklistka siedziała przy barze. Przyjechała akurat na tyle wcześnie, że mogła wejść do wnętrza i nie tylko otrzepać kurz z drogi, ale i wyprostować kości i nogi. Odpocząć po tej podróży w tym cholernym upale, zwilżyć gardło. Lokal wyglądał mniej więcej tak samo jak pamiętała z ostatniej wizyty. Tylko szafa grająca była coś zbyt cicho. Barmanka i kierownik nie znali jej, a ona nie znała ich. Naturalnie nie przeszkadzało to w wynajmie pokoju czy zamówienia posiłku. Ale chyba coś jednak musieli kojarzyć chociaż kurtkę lub naszywki Vex i przeszłość ich szefowej, bo odnosili się do gościa przyjaźnie. Sama Woe miała być “później” i faktycznie dokuśtykała się później. Na widok dawno nie widzianej przyjaciółki z dawnych mniej statecznych czasów rozpromieniła się jakby zawitało pod dach drugie Słońce. A ile opowieści! Nie i nonsens, by kumpela z jednej paczki płaciła za pokój czy jedzenie czy podobne bzdury, prawda? No pewnie, że nonsens, nie ma o czym gadać. A ile emocji, słów, wspomnień, opowieści i z dawnych czasów i obecnych! Jak Doc się zakładał, że przeskoczy przez Wielki Kanion? Choć przecież wcale nie wiedział gdzie on jest! Właściwie chyba nikt wtedy z nich nie wiedział, ale co to przeszkadzało Docowi pobić się z chłopakami o to? No pewnie, że nic! Albo jak zwiewali przez pościgiem Huronów z Det jak się coś dziwnie szybko skapnęli w przekręcie? Ledwo się udało! Albo jak utknęli na środku Pustkowi i to takich dosłownych Ruin i Pustkowi bez kropli benzyny i groziła im śmierć z pragnienia. I jak cała paczka zlała resztki ze swoich baków dla nich dwóch i właśnie one dwie znalazły cudem skitrany w jakimś wraku dwa kanistry benzyny i wróciły do paczki jak bohaterki. Starczyło by dojechać do najbliższej wiochy z tej cholernej patelni. Oj tak działo się, było co wspominać. Ale i przecież było jeszcze dzisiaj i jutro! Woe miała niezły ubaw z Doca. Okazało się, że zaczęła nazywać go dentystą. Czemu? No wyrywał czasem ludziom bolące zęby. Obcęgami czy co on tam używał do tego. Raz przyszedł jakiś koleś, chyba pomylił, ksywę Doca z zawodem, ale uparł się i prosił, bo wytrzymać nie mógł, więc Doc się zlitował i jakoś tam mu wyrwał. Wieść się rozniosła i co jakiś czas teraz trafiali się “pacjenci” do tego improwizowanego dentysty. Woe śmiała się, że może Doc powinien w ogóle się przebranżowić jak już i tak ma medyczną ksywę, a teraz jeszcze w dentystę się bawi. Puzzle? Tak był. Nawet tutaj często bywał. Puzzle nie był z ich paczki, dlatego Woe od razu traktowała go jak wszystkich spoza paczki, czyli kogoś z zewnątrz. Ponadto handlarz zaczął rozszerzać działalność i “wypływać na głębokie wody handlu międzynarodowego” jak to mówił, bo coś sporo osób do niego ostatnio przyjeżdżało, a i on całkiem często gdzieś wyjeżdżał. Przy czym był chorobliwie tajemniczy, albo starał się na takiego zgrywać. Woe nie wydawała się tym jakoś specjalnie zainteresowana ani przejęta, lecz chyba nie miała o nim zbyt dobrego mniemania. Nie podpadł jej jednak niczym, skoro mówiła o nim dość obojętnym tonem. I tak ostatnio był w Pendelton i widziała go nawet dzisiaj i całkiem często przychodził także tutaj. Suchar był dość żartopodobny bo w końcu poza lokalem Woe za dużo innych rozrywkowych konkurencji raczej nie miała. Co jeszcze? No rzeka. Rzeka miała bardzo wysoki poziom, dawno takiego nie było. Całą wiosnę lało. Jak nie tutaj to w górze rzeki, do tego roztopy wiosenne. Sporo terenów było podtopionych, gdzieniegdzie szalała regularna powódź. Ale i tak wszyscy obawiali się fali. W górze rzeki znajdowała się tama, lecz uszkodzona. Pewnie od wojny jak jeszcze było czym rozwalać takie kolosy. Tama była taką stałą bombą zegarową okolicy ale obecnie z tym wysokim stanem wód tej wiosny Woe wydawała się brać sprawę bardzo poważnie. Ostatecznie chyba jak u wszystkich zwyciężyło nastawienie, że “jakoś to będzie”. Mimo, że obie kobiety z byłej detroickiej paczki, miały okazję się nagadać, to jednak w końcu właścicielkę wezwały obowiązki. Upewniwszy się, że jej gość honorowy ma wszystko co tylko możliwe by czuć się wygodnie i komfortowo, musiała się pożegnać by “zrobić biznesa”. Ale obiecała jeszcze przyjść pod wieczór, choć późno. Po odejściu właścicielki Vex miała u obsługi taką rekomendację i przyjazny odbiór, że ciężko było porównać. Swoje pewnie zrobiła swoboda i swada z jaką obie opowiadały i rozmawiały o dawnych i obecnych czasach co się w naturalny sposób słuchało jak barwnej opowieści i niesamowitych przygodach jakichś bohaterów. A może swoje robiło i nie dające się przegapić kalectwo Woe, która wydawała się być kompletnie kimś innym, niż dziewczyna na motocyklu z tych opowieści, zwłaszcza jak ktoś jej wtedy nie znał. Teraz widać było starszą, panią i i bizneswoman o doczepionej protezie, kumpeli lokalnego mechanika o którym też pewnie było wiadomo, że trzymali się kiedyś i teraz razem należąc do jakiejś bandy czy paczki. Sama Vex została zaskoczona wybuchem drzwi i wtargnięcie całej awanturującej się trójki do sali głównej chyba tak samo jak i reszta gości. W przeciwieństwie jednak pewnie do większości z nich rozpoznała nagiego mężczyznę uczestniczącego w scysji. To był Puzzle! Tych dwóch kobiet jednak nie znała kompletnie. O tej gołej jak była goła nie dało się zgadnąć kim jest. Ta ubrana zaś wyglądała jakby właśnie wróciła skądeś, po nielekkim dniu na zewnątrz, choć nie była zapylona, więc prawie na pewno nie podróżowała ani motocyklem, ani żadnym innym odkrytym pojazdem. Za to na pewno była bardzo wściekła, tak bardzo jak tylko zdradzona kobieta wściekła być mogła. Vex wyczuwała, że tamta działa pod wpływem impulsu i skrajnie silnych emocji, zdecydowanie negatywnych. Była wściekła i na Puzzle'a i na tą drugą, ale chyba głównie na Puzzle'a. Za to ta druga najwyraźniej miała się za tą lepszą, ale publicznie upokorzona też dążyła do zniszczenia oponentki. Tyle, że akurat ta druga była trochę bardziej zdecydowana i szybsza lub ta goła zwyczajnie przeceniła swoje siły, lub nie doceniła możliwości i wściekłości przeciwniczki. Dziewczyna z Det była prawie pewna, że Puzzle'owi było na rękę, że gniew tych dwóch skierował się na siebie nawzajem i on pozostał w cieniu. Tak samo jak była pewna, że najbardziej zaczęło mu zależeć na samochodzie lub czymś co w nim jest. Obydwie kobiety mówiły też do gołego obecnie handlarza jakby łączył ich z nim jakiś interes i to nie tylko ten jaki obecnie ten próbował żałośnie zasłonić swoją czapką. Teraz jednak przynajmniej ta ubrana wydawała się być zdecydowana zakończyć z nim i współpracę i znajomość. Wysoki przybysz osłonięty długim płaszczem nie przebył zbyt dalekiej drogi. W końcu od przystani przy rzece do jedynej sensownej tawerny przy tej rzece w tej osadzie nie było tak daleko. Właściwie w dzień to dało się z niej zobaczyć budynek tawerny, a z okien tawerny widać było przystań i rzekę. Dzień, rejs i służba na “Adelaide” zbliżały się ku końcowi. Wysoki mężczyzna pokonując wieczorny mrok był zdecydowany “zeszczurzyć się”, jak to nazywał jego niedawny szef, który przestał nim być kilka chwil temu. Zostawił za sobą jego, kapitana Szczękościska i jego łajbę “Adelade”. Kuter rzeczny ledwo zipał. Pływanie po Pasie Śmierci, jak często nazywano Mississippi, mu nie służyło. Żadnej jednostce ani załodze właściwie nie służyło. Ale jakoś pływały i łajby i obsadzające je załogi. Rononn też dotąd pływał. Ale na tą chwilę miał dość i próbował znaleźć sobie coś lepszego. Rzeki były kapryśne i kłopotliwe tej wiosny. Deszcze musiały być obfite na północy albo zimą tyle śniegu napadało, że miało się co topić i topiło się bez końca zasilając wody płynące na południe. Nawet kpt. Chuck był trochę jakby zaskoczony gdyż wiele szlaków i rejonów stało się otwartych i spławnych które jak twierdził od lat nie były do przepłynięcia. To otwierało nowe możliwości dla “Adelaide” i innych jednostek. Ale też i pojawiły się nowe trudności związane silniejszym niż zwykle prądem rzecznym. Nawet tutaj, w Pendelton, pierwszej mieścinie na Arkansas o której można było już mówić, że leży na pograniczu Pasa Śmierci a nie wewnątrz woda była tak wysoka jakiej Rononn jeszcze tu nie widział. Północny brzeg, i tak dość podmokły i pół-bagnisty w zależności od odległości od rzeki zmienił się w małe przyrzeczne jeziorko albo pełnoprawne bagno. Choć tu musiał zdać się na opinię Szczękościska bo sam przez burtę widział tylko zalane krzaki i drzewa z tych które sąsiadowały z północnym brzegiem. Znał Pendelton na tyle by wiedzieć gdzie się kierować. Do lokalu Woe. Przynajmniej zaś ona była właścicielką gdy był tu ostatnio. Jakby nie było z prawami własności im bliżej podchodził tym dokładniej widział, że lokal nadal spełnia te funkcje jakie pełnił ostatnio co zapowiadało, że powinno tam się znaleźć jakiś kąt do spania, coś dobrego do napełnienia żołądka a i do zwilżenia gardła. Wewnątrz przez okna widział już sylwetki gości. Gdy podchodził już pod drzwi wejściowe ze środka jak burza wypadła jakaś kobieta. Wypadła bo nie wyszła kompletnie nie przejmując się takimi detalami jak zamykanie drzwi. Właściwie to chyba była wściekła sądząc po tym jak zamaszyście szła i jak trzasnęły o ścianę trzaśnięte przez nią drzwi. Rononn obserwował jak tamta kieruje się ku błękitnemu chyba kombiakowi. W wieczornej szarówce kolory już się trochę rozmywały. W każdym razie pojazd musiał być jakiś jasny. Przeszedł przez drzwi i mało kto zwrócił na niego uwagę. Część osób zerkała za okna jakby było zainteresowana tą kobietą co dopiero minęła Rononna. Sądząc z odgłosów z zewnątrz właśnie odpalała pojazd. Część zerknęła na niego samego. Ale sporo wlepiało wzrok i śmiechy na jakąś kotłowaninę na podłodze w głębi sali. Prawie od razu dotarły do niego dwa detale. Pierwsze to, że kotłowali się mężczyzna i kobieta co takim całkiem standardem w końcu nie było. A już na pewno nie to, że kotłowali się chyba kompletnie nadzy. Mężczyzna próbował się chyba wycofać spoza zasięgu kopiących nóg kobiety. Ale wstawanie szło mu tak samo sprawnie jak jej kopanie. - Przestań mnie kopać do cholery! Trzeba ją złapać! Puszczaj! - krzyknął wyraźnie zdenerwowany nagus z równie silnym stężeniem frustracji w głosie. Ich zmagania obserwowała zdecydowana większość gości na sali i najwyraźniej byli obecnie główną atrakcją lokalu. Ludzie chichrali się uciesznie widząc nieszczęście i kłopoty bliźniego. Do tego w strojach Adama i Ewy. Było z czego nacieszyć oko. Rononn dostrzegł, że zmagający się z kobietą mężczyzna ma przepaskę na jednym oku. - Jesteś beznadziejny! Czemu nic nie zrobiłeś!? Widzisz co mi zrobiła z twarzą?! - w głosie kobiety brzmiała taka sama frustracja i złość jak w głosie mężczyzny. Ale Ronanna zelektryzowało co innego. Znał ten głos! Czyżby to była ona?! Czy tylko jakaś laska z podobnym głosem?! - Puszczaj mówię! - wrzasnął facet z opaską i w końcu też trzymając się rantu najbliższego stołu dla równowagi kopnął też kobietę w brzuch tak, że ją na moment przewaliło na wznak. Dzięki temu on miał wreszcie okazję wstać na nogi. A Rononn miał wreszcie okazję zobaczyć choć na chwilę nieruchomą twarz kobiety. Tak. To była ona. Jego siostra! Nie miał pojęcia co ona tu robi ale to była ona! Twarz miała wyraźnie zalaną krwią choć nie widział by ten facet ją zdzielił teraz odkąd marynarz tu wszedł, więc musiała jakoś oberwać wcześniej. Facet z opaską gdy podniósł się do pionu zaczął biec kompletnie nagi przez salę ku drzwiom wyjściowym a więc i ku exmarynarzowi. Ten był o wiele wyższy od niego choć co do masy to już mogli obydwaj mieć całkiem podobną. Z parkingu doszedł ich odgłos odjeżdżającego samochodu. - Niee! Wracaj złodziejska szmato! - zawył wściekle golas dodatkowo pewnie widząc już oddalający się pojazd. Angina siedziała przy stole. Nie sama tylko Maczetą. We dwójkę stanowili jakby swoje przeciwieństwo. Ona blada a on opalony, ona drobna a on postawny, ona z włosami i oczami jak węgiel on blondas o błękitnych oczach. Razem też uzupełniali się w tworzeniu rezerwy wokół siebie. Jego mięśnie i mrukliwa osobowość współgrała świetnie z jej czernią bezdennego spojrzenia. Działało na tyle dobrze, że właściwie do ich stolika podchodziły co najwyżej kolejne kelnerki. Przyjechali już dobre parę godzin temu ale jak chyba rzadko kto z zebranych tu ludzi nie czekali na prom ani nie mieli na nim żadnego interesu. Choć jednak jak pewnie i co niektórzy z zebranych tu ludzi czekali na kogoś kto przypłynie tym promem. Jak często się zdarzało w takich ustawkach nie do końca wiedzieli na kogo dokładnie ale wiedzieli jakie powinien mieć barwy. Na razie nikogo takiego nie dostrzegli. Ale termin był na albo dziś albo jutro. A różne “nieprzewidziane okoliczności” i tak potrafiły modyfikować po swojemu takie terminy. Jednym słowem skoro tamtych jeszcze nie było nie mieli się z czym ani gdzie spieszyć. Tamtych czyli Synów Kaina. Hunter co prawda jak to przyznał uważał tą nazwę za pretensjonalną a gang z północy za może trochę ulepszonych wsioków z prowincji. Angina miała wrażenie, że może i nie zawracałby sobie nimi głowy ale jednak było pewne ale. Prochy. Zaskakująco dobre i zaskakująco tanie. Ale z syfem na tyle poważnym by trzeba było się z nim liczyć co było kolejnym ale. I z tym właśnie ale Hunter postanowił coś zrobić. Szef “dowiedział się”, że z tym ale sprawa śmierdzi choć jeszcze nie mógł wywęszyć w którym miejscu dokładnie. Czy ktoś próbuję kręcić na boku jego kosztem syfiąc towar czy to ci cali Synowie robią od początku wałek. Tym razem więc wysłał więc swoją trójkę zaufanych ludzi by osobiście sprawdzili towar u samego źródełka. Tym właśnie miała się zająć Angina na której zdaniu i fachowości Hunter polegał w tej ocenie. Maczeta był od zapewniania bezpieczeństwa i ich główną siłą uderzeniową z czego sprawdzał się wyśmienicie. Trzeci z ich trio czyli chwilowo nieobecny przy ich stoliku Petarda był szeroko pojętym cwaniakiem o całym spektrum uniwersalnych umiejętności od pogody ducha zaczynając po “organizowanie transportu w razie potrzeby” kończąc. Petarda siedział parę stolików dalej gdzie znalazł towarzystwo do pokera i młócił z nimi zawzięcie. Poza tym Petarda jako jedyny z ich trójki widział wcześniej człowieka z tych Synów z jakimi się mieli spotkać no i w ogóle ich widział. Samo trzaśnięcie drzwiami i cała scenka z trójką, wrzeszczących i okładających się nawzajem ludzi przykuwała uwagę w naturalny sposób także Anginy i Maczety. Długowłosy blondas zwłaszcza obydwiema kobietami uczestniczącymi w tej scysji wydawał się wręcz zafascynowany. Gdy obydwie kicie wzięły się za łby podobnie jak większość gości na sali zaczął kibicować, drzeć się i zachęcać obydwie zawodniczki do rozkręcenia imprezy. Był więc chyba skrajnie rozczarowany, że te kompletnie się nie posłuchały głosów z widowni i impreza się skończyła tak szybko jak się zaczęła. - Hej! No co jest? To koniec? Juużż?! Ale będzie jakaś dogrywka co? - Angina nie do końca była pewna czy mówi do niej czy tak na głos wyrzuca swoją frustrację takim niefortunnym rozwojem sytuacji. Zaczepił swoje skarżące się niemo spojrzenie o czarną parę węgielków Anginy, by nie umknęło jej uwagi jak bardzo jest rozczarowany i skrzywdzony. - Nawet zakładu nie zdążyłem zrobić. - poskarżył się już na pewno wprost do czarnowłosej sąsiadki. Coś wyglądało, że ta ubrana wypadła na zewnątrz i jakoś nie zapowiadało się by miała zamiar wracać na drugą turę po takim pożegnaniu. - O kurwa! To ona! - zanim dziewczyna z Południa zdążyła coś odpowiedzieć doszedł ich alarmujący okrzyk Petardy. Zerwał się ze swojego stolika i błyskawicznie podbiegł do stolika zajmowanego przez pozostałą dwójkę. Wskazywał na znikającą właśnie za oknem ubraną uczestniczkę właśnie zakończonej awantury. - Jaka “ona”? - Maczeta spojrzał znowu z kumpla na obcą kobietę ale widać już było tylko pustą ramę okna. No i do drzwi od ulicy pochodził jakiś wysoki facet. - No ona! Ta od Synów! Właśnie na nich czekamy! - w głosie wygadanego brodacza pojawiło się zniecierpliwienie i ponaglenie wsparte gestem ręki. - A nie mieliśmy spotkać się z jakimś Synem? Ona coś mi na Córkę wygląda. Mam nadzieję, że nie tylko wygląda. - Maczeta dał się na tyle przekonać do pośpiechu, że wstał ale w ruchach i głosie nie dało się w ogóle zauważyć pośpiechu. Jeszcze. - Tak ale to jego dupa! Pewnie wie gdzie on jest! - na tą rewelację blond brwi Maczety w zdziwieniu skoczyły do góry a głowa obróciła się w stronę pary golasów kotłujących się na podłodze gdzie facet z opaską na oku zdołał jakoś powstać na nogi i jakoś ruszyć w stronę drzwi. Za to ten wysoki wpakował się do środka a z zewnątrz dało się słyszeć dźwięk uruchamianego i odjeżdżającego silnika. Obydwaj kumple spojrzeli na kumpelę. Na ich trójkę to się rozdzielać tak było ni w pięć ni w dziewięć bo zawsze zostawał ktoś sam. ____________________________________ *Pas Śmierci - jedna z nazw rzeki i okolic Mississippi ze względu na ich toksyczność i zatrucie, wieczne trujące mgły i chmury, wycieki szlamu i bezustanne podtruwane z północy przez Molocha. (Podręcznik Podstawowy str. 315)
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Zombianna : 14-04-2017 o 06:55. Powód: przypisy |
14-04-2017, 04:37 | #2 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 1 2/2 - Dlaczego nie? Przecież jesteś Pazurem*. Najemnikiem, można cię więc wynająć prawda? - blond nastolatka trochę obserwowała a trochę przysłuchiwała się jak wujek Zordon rozmawia z tym obcym facetem. Rozmawiali już dłuższą chwilę. Ale już była świadkiem z kilka razy jak różni ludzie podobnie rozmawiali z wujkiem. Chcieli go jak i właśnie ten tutaj wynająć go i miała wrażenie, że właśnie dlatego, że jest Pazurem. Często widziała jak ludzie zerkają na naszywkę na rękawie wujka. Tarcza przecięta na skos śladami trzech szponów. Oznaka Pazurów. Wujek przecież był jednym z nich. Wujek wydawał się taki mądry i tyle wiedzieć rzeczy. Na przykład gdzie powinni pójść. Zawsze wiedział gdzie trzeba iść. Nawet jeśli wcześniej musiał się zastanowić, pooglądać “mapę”, porozmawiać z ludźmi albo jak coś zauważył i mówił, że muszą wysiąść, schować się, poczekać albo, że coś mu się nie podoba i tędy nie idą. Czasem wiedziała dlaczego, gdy dostrzegała oczywiste dla niej zagrożenia jak groźne zwierzęta albo trudne do przebycia przeszkody. Ale ludzie stanowili dla niej zagadkę. Bo do jednych wujek zbliżał i rozmawiał śmiało bez chwili wahania nawet jeśli mieli widoczną broń a z innymi nie. Gdy była okazja tłumaczył jej jeśli spytała, a przecież prawie zawsze pytała, a on zawsze tłumaczył. Ale jednak i tak to wszystko wydawało jej się strasznie skomplikowane i trudne. Najgorzej było z “Nowojorczykami”. Wujek mówił, że “muszą na nich uważać” i to tak, że gdy uznał, że “oni są z Nowego Jorku” to albo ich omijali albo starali się zejść im z drogi i nie rzucać się w oczy. Tyle, że z tymi z Nowego Jorku też nie było jasne kto to właściwie jest. Bo czasem to byli tacy podobnie ubrani jak i wujek a czasem jak każdy inny. To w końcu skąd można było wiedzieć, że ktoś jest z tego całego Nowego jorku albo nie? Nawet sam Nowy Jork wujek mówił, że to miasto. Co to jest miasto to już chyba wiedziała bo przez parę miast zdążyli przejechać. No i ten Nowy Jork miał być na wschodzie i daleko. Ten świat też był taki nowy i dziwni jak ci wszyscy ludzie. A jak dużo ich było! W ciągu pierwszego tygodnia podróży z wujkiem Zordonem widziała więcej ludzi niż wcześniej przez całe życie! A przecież podróżowali długo. Długo więcej niż tydzień. Najpierw przez pustynię. Tu akurat Angie czuła się wyśmienicie i “jak w domu”. Ale potem ruszyli w góry. Widziała te góry od dziecka ale z daleka i nigdy tam nie była. Jakie dziwne były te góry! Wydawały się ciągnąć w nieskończoność! Znaczy jak się stało na górze góry. Bo jak na dole to było widać bardzo mało. Górę przed i za sobą i dolinę po bokach. A w nocy było zimno jak w nocy na pustyni może nawet zimniej. Ale w dzień na pewno było zimniej niż w dzień na pustyni. I śnieg! Widziała i dotykała śnieg! Taki biały i sypki jak piach na pustyni ale dawał się lepić w kulki które można było rzucać! Albo lepić barany. Albo bałwany. No i był zimny. Po górach przyszła kolej na równiny. Te były płaskie jak i pustynia. Ale zamiast piachu miały trawy. Czasem spalone i suche sięgające ledwo kostek. A czasem soczyste i wysokie sięgające tak, że ledwo głowa wystawała. Wtedy prawie cały czas wędrowali na wschód. Wujek jej po drodze tłumaczył, że powinni się udać na południe. Ale na południu było “Vegas” i “Hegemonia” i nie mówił za dużo o tych miejscach ale nie miał o nich dobrego zdania. Mówił, że są niebezpieczne. Zwłaszcza dla takiej młodej, niewinnej dziewczyny jak ona. Dlatego nie jechali bezpośrednio na południe tylko na wschód właśnie. W końcu jednak ruszyli na te południe. Mieli dotrzeć do Teksasu. Wędrowali na te południe aż dotarli do rzeki. Tu chyba wujek się ucieszył bo “już było blisko”. Zaczęli znów wędrować mniej więcej wzdłuż tej rzeki. Mieli dotrzeć do “Pendelton”. Wujek mówił, że co prawda wcześniej tam nie był ale jak zwykle wiedział jak trzeba tam iść czy jechać. Tam mieli czekać na kuriera i wysłannika od cioci Ellie do której docelowo mieli się udać do tego Teksasu. Niestety nie wiedzieli jak sam kurier wygląda poza tym, że ma błękitny samochód kombi. Czyli taki z zamykaną klapą z tyłu i wujek nawet pokazał Angie na paru mijanych wrakach jakie samochody są kombi a jakie nie więc już teraz blondyna wiedziała jaki samochód powinien to być. Sam kurier miał nazywać się Puzzle i co było bardzo dobrym znakiem rozpoznawczym miał mieć opaskę na jednym oku. Przybyli “tutaj” gdzie było to “Pendelton” wczoraj. Wujek wyraźnie odprężył się gdy dość szybko potwierdziło się, że jakiś Puzzle jest tutaj handlarzem, faktycznie ma przepaskę na oku i ma błękitne kombi. Ale akurat wczoraj gdzieś pojechał więc go nie było na miejscu więc spotkać się z nim nie udało. No ale wujek wydawał się tym nie przejmować bo byli umówieni na dzisiaj. Za to wynajęli pokój i mogli się wyspać całą noc w łóżkach, wujek zamówił kąpiel i pranie więc dziś w południe większość rzeczy mieli czystych i suchych. Dzisiaj też poznała paru fajnych kolegów. Chyba byli w podobnym wieku i fajnie się z nimi bawiła i rzucali się kołpakami i Angie miała wrażenie, że bardzo ją lubią i oni też wydawali się fajni. Ale jak zrobili sobie przerwę by odsapnąć to Danny poprosił ją by usiadła mu na kolanach i bardzo mu się podobała jej koszulka, mówił, że jest świetna i mu sie podoba i chciał dotknąć chociaż ale właśnie jakoś wówczas nagle słoneczny blask został zasłonięty przez cień wujka Zordona i chłopcy o razu się uciszyli i zamarli. Zupełnie jakby się go przestraszyli. I wtedy wujek się spytał, Danny’ego czy chce pomacać jego koszulkę i czy on mu może usiąść na kolanach. Pomysł był zabawny bo przecież wujek był o wiele większy i cięższy od Danny’ego a koszulkę miał pod mundurem, pancerzem i kamizelką taktyczną w której miał magazynki do karabinu i pochwę z nożem. Właśnie jak klepnął się przy pytaniu to jakoś tak trafił dłonią w ten nóż. I po szybkiej ocenie sytuacji nowi koledzy Angie jakoś szybko się zmyli. Choć dalej widziała ich kręcących się to na zewnątrz to po barze i Danny chyba dalej ją lubił ale nie podchodzili do niej porozmawiać. A wujek kazał jej siedzieć na miejscu bo ten kurier mógł przyjść już w każdej chwili. - Jestem już wynajęty. Więc daruj sobie. - wujek odpowiedział temu facetowi co już dłuższą chwilę chciał go namówić na jakąś robotę w roli eskorty. - No pewnie ja do tego nic nie mam. - zapewnił ten obcy unosząc dłonie w pokojowym geście. - Ale przecież jedno drugiemu nie szkodzi. To szybka robótka. I tak przecież ze swoją squaw nie wyjedziecie przed rankiem a to się da załatwić w ten wieczór. - facet wskazał brodą na siedzą obok Pazura niższą, młodszą i drobniejszą blondynkę. - Jak ją nazwałeś? - Angie widziała jak oczy wujka nagle zwęziły się tak samo jak usta zacisnęły się w wąską kreskę. Znała go na tyle dobrze by zorientować się, że taki zestaw nie wróżył niczego dobrego osobie na którą został skierowany. Facet chyba jednak nie znał wujka tak jak ona. - Zwał jak zwał. - machnął ręką obojętnie. - No ale taka blond squaw to rzadkość, więc widać jesteś łebskim facetem. Właśnie dlatego uderzam do cieb… - facet tłumaczył dalej gdy nagle przerwał gdy dłoń Pazura wystrzeliła nagle bez ostrzeżenia do przodu łapiąc tamtego za uchu i bezlitośnie ciągnąc do góry. Facet by uniknąć ciągnącego bólu podniósł się do pionu ale w końcu palce stóp i szyja mu się skończyła znacznie prędzej niż wysokiemu Pazurowi ramię. Wtedy gdy facet już sapał i piszczał z bólu i przejęcia wujek nagle szarpnął dłonią w przeciwną, wpychając głowę obcego aż ta gruchnęła z impetem o blat baru. - To moja bratanica! - wysyczał rozzłoszczonym głosem wujek Zordon samemu wstając i przyciskając swoim cielskiem obcego do blatu unieruchamiając go do reszty. Zaczęło się robić zamieszanie, ludzie zaczęli się na nich patrzeć ale na razie chyba byli albo zbyt zaskoczeni albo nie widzieli powodu się wtrącać bo nikt im nie przerywał. - Oczywiście! Bratanica! Jak mogłem nie zauważyć podobieństwa! No pewnie, że bratanica! Ale puść mnie! Będę już wiedział! - facet na przemian sapał, jęczał z bólu i gwałtownie próbował udobruchać gniew wujka nerwowo klepiąc dłońmi w blat baru. Jednak zanim wujek zdecydował czy facet ma już dość czy nie pobliskie drzwi z impetem trzasnęły o ścianę i do głównej sali nit to wpadła ni wtoczyła się awanturująca się trójka. Z czego dwójka była całkiem na golasa! Kłócili się i krzyczeli na siebie i nawet się trochę pobili. Wreszcie ta ubrana kobieta wyszła na zewnątrz a ci dwoje gołych jeszcze coś do siebie miało bo szamotali się ze sobą ale wreszcie ten goły facet zdołał wstać i zaczął biec przez długość baru do wyjścia krzycząc za tą co wyszła przed chwilą. Jakiś inny wysoki facet w płaszczu zdążył wejść do środka a ten golas wciąż biegł do drzwi wyjściowych. I wtedy Angie przeszedł dreszcz z ekscytacji. Ten golas miał opaskę na oku! A za oknem przemykała właśnie jakaś kombiakowa osobówka w jasnych barwach całkiem możliwe, że błękitna! Wujek wydawał się kompletnie stracić zainteresowanie tym facetem jakim dotąd trzymał na rzecz uczestników zakończonej właśnie awantury. ____________________________________ *Pazury - elitarna organizacja najemnicza. Spadkobierczyni tradycji dawnych jednostek sił specjalnych i ich esprit de coprs (Podręcznik Podstawowy str. 277)
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Zombianna : 14-04-2017 o 06:54. Powód: przypisy |
15-04-2017, 19:06 | #3 |
INNA Reputacja: 1 |
[MEDIA]http://stream1.gifsoup.com/view6/4639750/sunrise-o.gif[/MEDIA]
__________________ Discord podany w profilu |
16-04-2017, 15:33 | #4 |
Reputacja: 1 | Miło było zobaczyć starą Woe. Będzie musiała wpaść do Doca jak tylko odda przesyłkę od Tysona. Spikowi należy się co nieco troski i czułości od kogoś bardziej doświadczonego niż ona. Coś ostatnio rzęziło z przodu i pozostawało mieć nadzieję, że to przez ten cholerny, wszechobecny piach. Po za tym Spikowi i tak należała się wizyta u lekarza, a Doc z pewnością zaopiekuje się starym kumplem. Jej rozważania przerwało pojawienie się parującego półmiska i szklanicy. Uśmiechnęła się, dobierając się do dania, które dała jej obsługa lokalu. Wierzyła że Woe załatwiła jej wszystko co najlepsze, ale po trasie, którą dopiero co zrobiła, mogliby jej podać przyprawioną podeszwę i, i tak pochłonęłaby to ze smakiem. Zdążyła tylko zamoczyć usta w jakimś przednim bimbrze, gdy zaczęło się zamieszanie. Widok znajomego Tysona w szczycie formy, poprawił jej nastrój. Do tego dwie laski i jedna wygląda nawet jak swoja. Z zaciekawieniem przyglądała się kłócącej się trójce popijając bimber. Cholerny Puzzle był taki jak jej opowiadał Tyson. Niby interesy kumpla kumpla to jej interesy, ale ładowanie się w kłótnie dotyczące spraw oscylujących w okolicach krocza, nikomu nie mogło wyjść na dobre. Widząc jak kobieta wybiega odstawiła szklanicę i podeszła do nagiego mężczyzny. - Hej Puzzle! - Wyszczerzyła się i tylko rzuciła okiem na nagą laskę. - Mam dla ciebie coś od Tysona, staruszku. |
18-04-2017, 22:13 | #5 |
Reputacja: 1 | Plecak już od rana leżał spakowany. Kołysanie kutra zmuszało martwy bagaż, do rytmicznego obijania o ścianę. Pomieszczenie, które zajmował Rononn było bardzo wąskie. Właściwie, poza za krótkim posłaniem, kopcącą lampą na olej, i regałem na narzędzia, nie mieściło się tutaj nic więcej. Monter jednak przywykł do takich warunków. Owszem, wystawały mu nogi, owszem musiał niekiedy spać zwinięty jak embrion zwłaszcza gdy przybyło paczek kurierskich, ale mu to nie przeszkadzało. Uroki pracy na mokrym bagnie jakim była Missisipi i jej dopływy. Za gęste żeby pić, za rzadkie by po tym chodzić. Na środku pokoju, w przeżartej rdzą podłodze ziała dziura wielkości pięści. Rononn miał ją załatać, ale dzisiaj schodził na ląd więc olać to. Stawał się szczurem lądowym. Kapitan nie był przeciwny temu pomysłowi. Ba, można by pokusić się o stwierdzenie, że nawet temu przyklepnął. Monter nie wiedział jednak, czy to przez pożegnanie z Adelaidą, czy przez kaprys Szczękościska, ale akurat dzisiaj nie było dla niego za dużo pracy na łajbie. Ot siadł rozrusznik i dryfowali przez chwilę z prądem, błahostka. Stary spaliniak. Dławiło się biedactwo i czasem trzeba go było poklepać brechą. Jak niemowle po jedzeniu, żeby sobie 'bekło'. Z reguły działały jeszcze magiczne słowa "No odpalaj stara wymięta pizdo", ale to potrafił tylko pierwszy mechanik pokładowy. Rononn nawiasem mówiąc był drugim. Takim jakby, na doczepkę. Innym razem, gdzieś koło pory obiadowej, gdy największy skwar lał się z nieba, a parująca breja tworzyła śmiertelnie trujące opary, musiał naprawić Mikiemu ubijaka. Pokładowy kucharz dorwał gdzieś, od jakiegoś kuriera czy łowcy skarbów, któremu zbrakło paliwa, mikser. Taki przedpotopowy, znaczy przed tym jak świat umarł. Podłączało się takie do generatora prądu i można było mieszać bez wysiłku. Bajer, bardziej dla famy niż praktyczne ale Mike się uparł i już. Do Pendelton przybili gdy największy skwar nieco zelżał, ale jeszcze dawał się we znaki. Miłe kołysanie pokładu osłabło, poddając się jedynie niewielkim falom przesianym przez falochron i pomosty. Bez sprzeciwu każdy oddał się standardowej procedurze szorowania pokładu, oczyszczania śruby wirnika i innym zadaniom sugerującym całej załodze, że tego dnia już nigdzie nie wypłyną. I nie dziwota. Pendelton było ostatnim, lub pierwszym w zależności od kierunku trasy, przystankiem przed/po długim odcinku Arkansas bez żadnej enklawy na brzegu. Nie licząc oczywiście półkoczowniczych obozowisk mutków. Całej załodze należał się wypoczynek i przynajmniej kufel miejscowego trunku. Uzupełnienie zapasów również było czymś poszukiwanym. Gdy skończył szorować płaty napędowe słońce sbliżało swe kroki ku lini horyzontu. Wreszcie. Schodził na ląd. Może przeżarty kwasem i rdzewiejący trap nie był zachęcający, jednak nie pierwszy raz Rononn po nim schodził. Już nie po towary, ale żegnając się z "Adelaide" na dłuższy czas. Okolica miasteczka niewiele się zmieniła od ostatniego rejsu. Ot przybyło więcej postaci czekających na odprawę. Spokojnym krokiem monter zbliżał się do jedynego przybytku w którym można było przysłowiowo umoczyć pyska czy zalać robaka. Stawiał powolne kroki. Brak kołysania mocno dezorientował błędnik Rononna. Wedle słów kapitana, przez trzy noce na pewno ciężko mu będzie się porządnie wyspać. Spacer nie trwał długo. Tawerna zbijała interes na ludziach oczekujących na prom czy inną formę przeprawy oraz na nierzadko odwiedzających przybytek "marynarzach". Gdy sięgał ręką by zdjąć maskę przezciwgazową, utrudniającą komunikacje handlowe na poziomie skutecznym, zza drzwi wybiegła jakaś laska. Wyraźnie wkurwiona. I to mocno. Odprowadził ja wzrokiem na tyle, na ile pozwalały oczy bez potrzeby obrotu głowy. NIe zawracał sobie jednak tym dłużej głowy i skierował się do otworu budynku. Przechodząc przez próg Ronnon musiał się nieco pochylić, uroki posiadania niemal 2 metrów wzrostu. Na widok kotłującej się pary Rononn osłupiał. Lekki uśmiech drgał mu na ustach do momentu, aż nie zaczął kojarzyć tej kociej osobniczki, nie do końca zgrabnie radzącej sobie w zwarciu. W końcu para rozdzieliła się, a monter dostrzegł szczegóły. -Siostra? - jęknął z niedowierzaniem i zażenowaniem. Wcale się nie spodziewał jej tutaj spotkać. Niemniej, widok stroju Ewy już tak bardzo Rononna nie dziwił. Młoda zawsze musiała coś odwalić inaczej nie byłaby sobą. -Na cholerę ty tu jesteś? - Zdjął swój płaszcz i podszedł do nagiej kobiety trzymając ubranie w wyciągniętej ręce. Pomimo wyraźnych oznak zetknięcia z knykciami, monter rozpoznałby tą twarz wszędzie. Po zdjęciu płaszcza, wiele osób mogło dostrzec sylwetkę Rononna. Przy 2 metrach wzrostu, był on istnym patyczakiem. Owszem, jakiś tam mięsień wymagany do pracy w swojej profesji miał, ale generalnie był chudzielcem. Właściwie to wyglądał na niedożywionego, przynajmniej przy pierwszym spojrzeniu. Ostatnio edytowane przez Gienkoslav : 22-04-2017 o 17:35. |
19-04-2017, 10:30 | #6 |
Reputacja: 1 | - Hej Puzzle! - Wyszczerzyła się i tylko rzuciła okiem na nagą laskę. - Mam dla ciebie coś od Tysona, staruszku. - Veexx?! - Puzzle i tak chyba był i zmieszany i wstrząśnięty, zwłaszcza jak ten też biegnący do drzwi długowłosy blondyn wrzasnął na niego i chyba popchnął albo handlarz stracił równowagę czy odwagę by na siłę przebijać się do drzwi przez pędzącą trójkę. Teraz więc najwyraźniej rozpoznał dziewczynę z Det ale chyba reagował w stanie wyraźnego oszołomienia tempem i gwałtownością rozwoju wypadków. - Vex! - tym razem wreszcie wyglądało na to, że jednooki mężczyzna wreszcie chyba zajarzył z kim i o czym rozmawia. - Tyson! Ale to tylko połowa! - Puzzle w rozpaczy wyrzucił ramiona w górę by poskarżyć się sufitowi tragedii jaka go spotkała. - A drugą mam w samochodzie! - krzyknął równie desperacko wskazując przez okno na odjeżdżające, błękitne kombi. Vex zatkała ucho, gdy Puzzle krzyknął po raz drugi jej imię. Tyle entuzjazmu na swój widok, nie widziała, od momentu, w którym stanęła nago przed Tysonem. Gdy mężczyzna uniósł ręce jej wzrok odruchowo powędrował w dół. - Chciałeś powiedzieć, że masz drugą połowę w JEJ samochodzie. - Vex obejrzała się za odjeżdżającym autem. - To może być mały problem. - Jak w jej?! W MOIM! Nie słuchaj tych jej bredni! Trzeba ją złapać! Pomóż mi Vex! Przywiozłaś od Tysona podzespół ale bez tego ustrojstwa w samochodzie Doc nie będzie miał czego naprawiać! - Puzzle wydawał się na rozdrożu zdając sobie chyba boleśnie sprawę, że na golasa i piechotę to może być trochę trudno ścigać odjeżdżającą spod lokalu maszynę. No ale Vex była do przodu w stosunku do niego i z ubraniem, i z butami, i mieniem pod ręką jednośladowego pojazdu. - Staruszku, Spike wymaga co nieco czułości, a nie kolejnej gonitwy przez piach, dlatego że nie możesz utrzymać swego malucha na wodzy. - Vex opuściła ponownie wzrok, wskazując na obnażone przyrodzenie mężczyzny. Zerknęła na odjeżdżające auto. Chyba mogła jej jeszcze dogonić. - Co ja zrobię, że tyle kobiet potrzebuje chociaż chwili miłości w tych trudnych czasach? - jednooki handlarz rozbrajająco rozłożył ramiona ale zaraz zakrył swoje przyrodzenie choć symbolicznie jedną ręką jakby Vex przypomniała mu o jego wyglądzie. - Daj spokój Vex jak mi odzyskasz auto i te ustrojstwo podzielę się z tobą fifty - fifty. A to może być interes życia! - Puzzle zapomniał na moment o swojej goliźnie bo wyrzucił ramiona w górę by podkreślić jakie kokosy można zbić na tym biznesie. Jeśli uda się go skompletować bo obecnie mieli tylko połowę całości. - Robię to tylko z uwagi na Tysona, Puzzle. - Pogroziła mu palcem. - A Spikowi jesteś winny spa u Doca. Wyminęła tłum w drzwiach - Przepraszam chyba będę się zaprzyjaźniać z tą Panią. Podeszła do zaparkowanego przed lokalem motoru i już odruchowo podpięła kabelek od spłonki. Zawsze zabezpieczała tak Spika przed kradzieżą. Zakręciła manetką, wywołując w pojeździe przyjemny pomruk. |
20-04-2017, 03:20 | #7 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
23-04-2017, 11:47 | #8 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 2 Czarnowłosa kobieta widziała jak błękitnawe auto zwalnia widocznie kierowca zawahała się słysząc jej okrzyk. Gdy jednak czarnowłosa nie nie ruszyła się z miejsca by doskoczyć do auta chwila wahania dziewczynie za kierownicą najwyraźniej minęła i auto znów ruszyło z werwą przed siebie. Zazgrzytał żwir i piach pod oponami a część trysnęła fontanną za siebie. Amelia dobyła z kabury swojego Glocka i wycelowała w oponę oddalającego się auta. Strzał wydawał się jej skrajnie trudny bo wybrany cel nie był zbyt duży, na pewno o wiele mniejszy niż sylwetka człowieka a do tego był w ruchu oddalając się coraz bardziej. Rejestrowała kątem oka jak Petarda coś krzyczy, jak przebiega obok nie jakaś osoba, jak uruchamia motocykl, jak z lokalu jaki został za jej plecami dobiegają jakieś krzyk i zamieszanie ale to wszystko wydawało się gdzieś schodzić na dalszy plan. Świat zdawał się koncentrować na muszce i szczerbince jej kanciastej broni Amelia pociągnęła za cyngiel i broń lekko podskoczyła w jej bladych dłoniach i okolicę przeszedł charakterystyczny, elektryzujący huk wystrzału. Złocista smuga łuski śmignęła z wyrzutnika ale to co najważniejsze rozbijało się już dalej. Drugi huk zlał się prawie w jedno z pierwszym gdy drobinka ołowiu brutalnie wyrównała nadciśnienie wewnątrz opony z tym dookoła. Poszarpana postrzałem i eksplozją ulatującego powietrza guma zaraz oklapła a okaleczony pojazd wierzgnął. Dało się słyszeć równie rozpoznawalny dźwięk sflaczałej opony. Kobieta za kierownicą jednak utrzymała się na jezdni i wystrzał chyba tylko utwierdził ją w przekonaniu by się nie zatrzymywać. Gdy odzyskała równość jazdy pojazd znów zaczął przyśpieszać. Amelia zauważyła jednak, że kieruje się w stronę rzeki. W tamtą stronę dało się chyba dojechać tylko do przystani a dalej drogę grodziła prawie pół kilometrowa rzeka. Za błękitnym kombiakiem ruszyła w pościg ta kobieta która wybiegła za Amelią a już odpaliła motocykl. Odjechała kierując się też w stronę przystani. Trzecim uruchomionym pojazdem była maszyna z wymalowanymi czarnymi krzyżami. - Dawaj! Wsiadać! Zaraz ją dogonimy! - wrzasnął przez uchylone okno Petarda szczerząc się do dwójki gangerów i tego z blond i tego z czarną czupryną. Nie wiedzieli jak dobrze uciekinierka prowadzi ale Petarda na pewno był niezły w te klocki. Z furami też różnie mogło być ale przestrzelona przez Amelię opona kombiaka przechylać się zdawała szanse na niezbyt długi pościg. Spike nie zawiódł swojej przyjaciółki i właścicielki. Odpalił z bez skrupułów i wtedy gdzieś właśnie ta dziewczyna z czarnymi włosami wydobyła swój pistolet co w tym coraz silniejszym półmroku też wydawał się czarny i strzeliła gdy słowa okazały się niewystarczające do zatrzymania auta. Te co prawda zareagowało na wystrzał jak większość ściganych pojazdów czyli dało gaz do dechy. Jednak strzał okazał się być celny co Vex, dziewczyna z Det, od razu zauważyła po zachwianiu w płynności jazdy kombiaka. Pewnie też chlupotał oponą jednak Spike skutecznie zagłuszał rykiem silnika takie duperelowate odgłosy. Zauważyła też, że kombi kieruje się wprost na drogę, w dół, ku rzece. Co było o tyle dziwne, że jeśli laska kompletnie nie spanikowała to w każdym innym kierunku było o wiele więcej miejsca i trasy do ucieczki niż dość krótki odcinek w dół do rzeki. Nawet jakby uciekać potem pieszo zamierzała to też gdziekolwiek indziej było więcej pola na ukrycie się czy manewry. Na końcu tej drogi nic właściwie nie było. Prócz przystani. Ale bez promu dla pojazdu czy pieszego była bezużyteczna. A promy i łodzie miały ruszyć dopiero rano. Sprawa wyjaśniła się jednak dość szybko. Zjazd z góry ku rzece dodatkowo ułatwiał nabranie prędkości obydwu pojazdom. Błękitny kombiak zasuwał szybko i coraz bardziej przyspieszał ale Spike miał nad nim przewagę przyśpieszenia więc odległość szybko się skracała. Kombiak nie zwalniał mimo, że był coraz bliżej brzegu rzeki. Na dole już widać był nerwowe, graniczące z paniką ruchy marynarzy i ludzi na nabrzeżu i swoich jednostkach gdy widzieli niecodzienne zjawisko zjeżdżających z całą mocą silników pojazdów które wcale nie wyglądały jakby zauważały taki detal jak pół kilometrowej szerokości pas wody przed sobą. Pojazd byłej już partnerki Puzzle’a zaczął kierować się prosto ku jednej, pudełkowatej łodzi. Na tyle dużej, że powinien pomieścić błękitny pojazd i jeszcze by raczej miejsca zostało. Tyle, że łódź chyba była na etapie odbijania od brzegu bo między pomostem a jej odpływającym środkiem transportu widać było już sporą szczelinę. Na widok rozpędzonej maski błękitnego pojazdu, który wyglądał jakby miał zamiar wbić się w tą burtę spanikowana załoga gwałtownie manewrowała coś przy niej i nagle burta opadła i ukazało się puste wnętrze promu. Błękitny pojazd zawył głośniej gdy silnik i koła straciły zwyczajowy opór ziemskiego padołu i przez moment pokonywały pustą przestrzeń między nabrzeżem a barką. Zaraz rozległo się głuche uderzenie a kierowca chyba nie do końca opanowała takie gwałtowne i awaryjne lądowanie z jedną przebitą oponą na dokładkę. Kombi bowiem huknęło oponami o pokład i zajęczało protestująco zawieszeniem jak to zwykle bywało przy takich moto zabawach ale zaraz potem rufa zaczęła coraz bardziej gonić przód i sunąć bokiem aż całkowity bączek został powstrzymany przez skrajne narożniki pojazdu jakie zaczęły szorować wzdłuż burty krzesząc iskry. Dał się słyszeć też protestujący odgłos piszczących hamulców ale tylna burta skończyła się zbyt prędko na taką prędkość i błękitna maszyna zatrzymała się dopiero na niej. Hucząc przy tym z dźwiękami klasycznej detroickiej kraksy. Vex miała jednak nieco inne zmartwienia niż ocenianie czy podziwianie moto zjawiska. Barka zdążyła odpłynąć już tak, że zrobiła się szczelina już do liczenia w krokach czy metrach a nie tak dosłownie szczelina. Niezbyt było więc ściągać cugle rozpedzonemu ta ładnie z tej górki rumakowi jeśli miał ją przeskoczyć. Zaś co sprzyjało pokonaniu przeszkody zdecydowanie nie sprzyjało hamowaniu zaraz po niej co błękitna maszyna właśnie pokazała na własnym przykładzie. A i motocykl miał już zdecydowanie mniej miejsca do hamowania bo zauważalną część zajął już samochód. Ale w końcu była z Det*! Spike prowadzony przez pewnie przez swojego jeźdźca przeskoczył pewnie przez rozszerzający się coraz bardziej pas wody. Wylądował równo na pokładzie ale mimo, że Vex zaryzykowała zredukowanie prędkości jeszcze przed skokiem i tak prędkość była spora na tak malutkie miejsce do lądowania. Rozpędzony motocykl zaczął piszczeć hamulcami zaczął zarzucać tylnym kołem jak przy klasycznym manewrze hamowania czy wchodzenia w ostry wiraż. Wiraż i hamowanie było ale zaczęło się na piachu, betonie i dechach nabrzeża ale kończyło już w locie podczas którego pojazd coraz bardziej sunął burtą. Skończył ostatecznie gdy koła zderzyły się z pokładem promu wciąż mając sporą prędkość. Błyskawiczny skręt kierownicą posłał maszynę od razu do przodu ku przeciwległej burcie ostatecznie wytracają prędkość w długim bączku gdy tylne koło o centymetry minęło od nieruchomych już błękitnych blach czterokołowca. Motocykl też ostatecznie znieruchomiał wracając z powrotem do jałowego, pyrkającego biegu. Po wykonaniu obrotu o 360* był z powrotem ustawiony frontem do przekrzywionej pod skosem niebieskiej maszyny. - Interesy załatwiam! - fuknęła rozzłoszczona siostra jednocześnie zbierając się z podłogi, chwytając gwałtownie podany płaszcz ruchem pasującym do głosu i wciąż przełykać i wypluwając krew z rozbitego nosa i warg. Bez wahania założyła ciężki płaszcz o wiele wyższego brata więc ten ją wreszcie okrył całkowicie tak, że tylko głowa spoza niego jej wystawała. - Pomóż mi jak już tu jesteś! Ta idiotka powinęła temu kretynowi moją część! - rzuciła oskarżycielsko Mewa wskazując po kolei na odjeżdżający samochód i tego gołego faceta który wracał do rozwalonych drzwi omijając ich o stolik czy dwa zagadywany przez jakąś blondynę. - Bez tego nie można sfinalizować biznesu! - syknęła sfrustrowanym tonem uderzając ze złością w powietrze przed sobą. Goły facet nie zdołał jeszcze wrócić do pokoju, siostra Rononna nie zdążyła ani powiedzieć coś jeszcze gdy z zewnątrz padł strzał. Chyba wszyscy wewnątrz odruchowo wzdrygnęli się i pochylili jakby to właśnie oni zostali wzięci na celownik. Mewa też drgnęła nerwowo jakby to jej ktoś strzelił nad uchem. Ale to chyba ktoś z tych co wybiegł na zewnątrz za tą ubraną laską. Dały się słyszeć i widzieć kolejne odpalane motor i pojazd. Pościg chyba zaczął się na dobre. Strzał chyba nie był na tyle celny by zatrzymać nadjeżdżający pojazd od razu choć chyba trafił sądząc po wierzgnięciu świateł widocznych nawet z wnętrza lokalu. - Szkoda, że tej szmacie tego durnego łba nie rozwalili. - burknęła brunetka w rononnowym płaszczu gdy zorientowała się, że nic ani jej ani jej bratu nie jest ale chyba tamtej ubranej też nie skoro dalej zwiewała. Nic poważnego jak nawet coś już. - Albo temu kretynowi. - spojrzała z niechęcią na tego faceta z opaska ale ten wykorzystał moment i zobaczyli jak razem z tą blond nastolatką weszli do pokoju a blondyna zamknęła za nimi drzwi. - No nie! Tam są moje rzeczy! - Mewa znów uderzyła w bezsilnej złości powietrze tym razem wskazując w kierunku właśnie zamkniętych drzwi. W końcu popatrzyła w górę na swojego starszego brata. - Rononn zrób coś z tym! - parsknęła w złości, irytacji i prośbie jednocześnie wycierając krew z rozbitej twarzy o rękaw rononnowego płaszcza. Wypadki z ostatnich minut pewnie zdecydowanie nie szły po jej myśli. Gdzieś przy barze też zaczęło się jakieś zamieszanie między dwoma osiłkami ale szło na słowa i spojrzenia co było niczym wobec niedawnego wystrzału. Zresztą i tak przybladło gdy drzwi otworzyły się z impetem. Też od pokoju ale innego niż ten za którym zniknęła przed chwilą ten golas i blondynka. W drzwiach stała kobieta latynoskiej urody. Od razu rzucało się w oczy jej strach wymalowany na twarzy i zapłakane oczy. - Mi niño! Mi hijo! - zaczęła łkać zrozpaczonym głosem wodząc po zebranych ludziach na sali podobnym spojrzeniem. Na moment chyba wszystkie głowy zwróciły się ku niej. Wtedy zrobiła kilka kroków i zaczęła coś mówić płacząco i prosząco wskazując na otwarte drzwi pokoju. Widać było przez nie leżące na podłodze ciało. Ciało było ubrane odpowiednio na tą porę roku czyli w krótkie spodenki i podkoszulek. Nawet z głębi sali dało się zauważyć, że to ciało małego dziecka. Dziwne było, że leżało w dość bezwładnej pozie jakby chłopiec spał czy upadł i tak został. O tyle było dziwne, że o krok od niego było puste łóżko. Rononn na tyle podłapał w marynarskiej karierze hiszpański by rozpoznawać, że nino to właśnie dziecko. “Medico” jakiego powtórzyła zrozpaczona kobieta kilka razy też było całkiem zrozumiałe. Siostra spojrzała nerwowo na brata gdy zorientowała się chyba w tym samym momencie co on, że kobieta kieruje się prosto na nich. Czy dlatego, że wyróżniali się z tłumu gości jako nieliczni którzy byli w pozycji pionowej więc rzucali się w oczy czy z innych względów. - O nie, ona tu idzie! - szepnęła z niedowierzaniem siostra. - Weź ją spław! Mamy co innego do załatwienia! - dodała szeptem zirytowanym tonem profilaktycznie cofając się o krok i kolejny by to brat przejął pałeczkę w starciu z zapłakaną Latynoską. - Puzzle! Otwieraj! Otwieraj do cholery! - brunetka w płaszczu zaczęła uderzać pięścią w zamknięte przed chwilą drzwi. Jeden z tych nerwowych typów spod baru ruszył w stronę tych samych drzwi. Był wysoki choć niższy prawie o głowę od Rononna. Za to na pewno cięższy i ubrany na wojskowo. Zatrzymał się przy tych samych drzwiach co siostra marynarza i ta niepewna co zrobi i czego chce zamilkła i cofnęła się nieco robiąc mu miejsce. Pan z przepaską na oku wydawał się być strasznie zdziwiony tym co mówiła mu Angie. Wydawał się być gdzieś tak pośrodku rozdarty między zerkaniem na nią a kierunku w jakim idą. Ta goła pani już nie była taka goła bo jakiś wysoki pan podał jej płaszcz w jaki się ubrała i teraz rozmawiali. - Znasz mnie? I Ellie? - powtórzył za nią jakby mówiła jakieś tajemnicze i magiczne nazwy. Przełom nastąpił gdy nastąpił huk wystrzału. Naraz całe wnętrze i chyba wszyscy goście poruszyli się nerwowo. Właśnie dokładnie tak jakby ktoś niedaleko wystrzelił. Na ucho Angie to z broni krótkiej, pojedynczy wystrzał. W środku nic nie wybuchło i nic sie nie rozbiło i nikt się nie darł więc widocznie ktoś na zewnątrz strzelał do kogoś czy czegoś na zewnątrz. Ale to było gdzieś tam bo wystrzał zelektryzował wręcz tego Puzzle. Ostatni kawałek o drzwi tylko śmignął zasuwając do wnętrza pokoju. A Angie skoczyła za nim. W końcu wujek kazał jej lecieć do tego Puzzla i mieć go na oku prawda? Krzyknęła do wujka a ten kiwnął w odpowiedzi głową i wyglądało, że chyba zaraz skończy to co robił i pewnie przyjdzie albo oni skończą i pójdą do niego. Puzzle odwrócił się gdy chyba poczuł się bezpiecznie czyli na środku pokoju. Na oko nastolatki był całkiem podobny do tego co wynajmowała z wujkiem. Znaczy i ona i wujek mieli podobne. Puzzle jednak miał taką minę jakby był zdziwiony widokiem Angie. - Eee… Weszłaś tutaj? - zapytał chyba na fali tego zdziwienia. Zupełnie jekby się dziwił, że można nie wejść przez otwarte drzwi. - No ale dobra, to jak weszłaś możesz je zamknąć? Tam strzelają, jeszcze ktoś by tutaj zaczął czy co. - zapytał i dopowiedział swoje. Odetchnął z wyraźną ulgą gdy nastolatka faktycznie zamknęła drzwi. Aż na chwile przymknął oczy i westchnął z tej ulgi. - Dzięki wielkie. Wreszcie choć chwila spokoju. - wyrzucił z siebie. - Tak ja jestem Puzzle. - odpowiedział wreszcie na wcześniejsze pytanie Angie goły gospodarz tego pokoju otwierając oczy i rozglądając się po pokoju. Patrzył głównie po skotłowanym łóżku i podłodze. Wujek uczulał Angie by właśnie takiego łóżka nie zostawiać po swoim wyjściu. Ale jak zdołała się przekonać nastolatka pozostawienie takiego łóżka jak chciał wujek to zajmowało troszkę czasu choć odkąd pokazał jej co i jak to co raz mniej i szło jej coraz sprawniej. A ta trójka co tu była wcześniej chyba nie zajmowała się składaniem pościeli skoro tak to zostawili. Puzzle podszedł do łóżka i sięgnął po jakieś spodnie które zaczął na siebie nakładać. - I tak znam Ellie. - powiedział szybko zapinając spodnie i zerkając na swojego blond gościa. - Ciocię Ellie. - dodał marszcząc brwi i zapinając pasek. Spieszył się co widać było po jego pośpiesznych i nerwowych ruchach. Skończył i na moment znieruchomiał kładąc swoje dłonie na swoich biodrach. - I miałem do niej zaprowadzić kogoś. Ale to miała być para. Jakaś blondyneczka bardzo młodziutka. - pokiwał głową patrząc na Angie która chyba pasowała mu do takiego opisu. - Ale miała być z jakimś dryblasem od Pazurów. - teraz jedna z dłoni mężczyzny powędrowała w górę jak zazwyczaj ludzie w rozmowach i tłumaczeniach określali wzrost innych ludzi. Ręka powędrowała gospodarzowi gdzieś tak o głowę wyżej od czubka jego głowy co mniej więcej pasowało do opisu wzrostu wujka Zordona. - Właściwie to głównie z nim byłem umówiony. - odrzekł mężczyzna już w spodniach gdy jego ręka ponownie opadła na dół. Pokręcił głową i znów odwrócił się plecami do Angie i zaczął zbierać z podłogi jakieś ubrania. Podniósł i rzucił coś co rozpoznała od razu. Stanik albo biustonosz. Strasznie niewygodne o noszenia i uciskające jeszcze bardziej niż podkoszulki jakie zorganizował jej wujek. I podobno mężczyźni takich nie nosili. No wujek na pewno nie choć miał kłopot z wyjaśnieniem dlaczego mężczyźni nie noszą staników a kobiety tak albo powinny. Puzzle w każdym razie rzucił go bez żalu i w zamian złapał jakiś kawałek materiału który okazał się podkoszulkiem. - A co do siadania na kolanach… - jednooki mężczyzna spojrzał koso na stojącą blondynkę jakby ją oceniał albo coś innego szacował. Ale nim coś dokończył w nagłą ciszę wdarł się nowy głos. - Puzzle! Otwieraj! Otwieraj do cholery! - zza drzwi doszedł ich rozzłoszczony głos kobiety. Chyba tej pani co była do niedawna goła a teraz pewnie w płaszczu tego chudego, wysokiego pana. Wraz z głosem doszło też walenie w drzwi jakby kobieta uderzyła w nie pięścią. Puzzle drgnął nerwowo na ten nagły zestaw głośnych odgłosów i głosów po czym chyba przeklął coś pod nosem i dokończył ubieranie podkoszulki. Angie stała bliżej drzwi niż on więc usłyszała też inny głos gdy krzyki kobiety i walenie w drzwi ustało równie nagle jak się zaczęło. - Pozwól, że ja spróbuję. - usłyszała niezbyt głośny ale głos na pewno należący do wujka Zordona. Pewnie mówił do tej pani o ciemnych włosach. Zaraz rozległo się pukanie. Cztery krótkie, stanowcze stuknięcia pięści w drzwi. - Angie. Możesz otworzyć drzwi? - zza drzwi dobiegł jej głos wujka, taki sam jak zazwyczaj gdy dawał jej znać, że czas ruszać, wyjść albo po prostu chciał jej coś powiedzieć. Jessica siedziała sobie grzecznie nie wadząc nikomu przy jednym ze stołów w tym uroczym lokalu. Właściwie to lokal może nie był tak dosłownie uroczy ale był całkiem czysty i porządnie utrzymany. Oferował też to co solidny, przydrożny lokal powinien wędrowcom na koniec dnia czyli schronienie, ciepło, łóżko, posiłek i coś do przepłukania gardła po kurzu i pyle drogi. Nie przeszkodziło to oczywiście Lesterowi patrzeć na resztę gości z agresywną i szukającą zaczepki wyższością. Widząc jednak to spojrzenie, rozmiary i spluwę pod ręką jakoś tej reakcji na zaczepki się nie doczekał. Co go pewnie wkurzało tak samo jak i gdy ktoś by odpowiedział na tą zaczepkę. Właściwie to Lester wydawał się chodzić wkurzony chyba non stop. Za to Simon, drugi z braci Thornów wydawał się być całkiem zadowolony z takiego przystanku. Obaj jednak dość często miewali dość odmienne zdanie na jakikolwiek temat jaki podpadł akurat pod rękę. Sama Jessica miała dodatkowy powód by być zadowoloną. Po pierwsze nadchodziła noc. Więc robiło się ciemno. Ale tam, na zewnątrz, za oknem. Ale tu, wewnątrz paliły się przyjemnym, ciepłym światłem lampy, świece i nawet elektryczne lampy na suficie co przecież wcale takie częste nie było. Drugim powodem był Bison. Zauważyła go u jednego z gości. Rosyjska polewaczka z ciekawym magazynkiem ślimakowym mieszczącym niesamowitą ilość naboi bo ponad pół setki gdzie standardem była jedna czwarta czy jedna trzecia tego. Choć nawet ona z samego wyglądu nie potrafiło oszacować czy chodzi na 9 Para czy 9 Makarowa. Jak na tą pierwszą to mogło tam wejść 57 pestek a jak na tą druga to z 64 więcej. Na pewno nie chodził na ammo TT bo wtedy mag powinien być łukowy i mieć 35 naboi. No ale to mówiła jej encyklopedyczna wręcz pamięć ale doświadczenie z Pustkowi mówiło, że to co kiedyś w albumach, encyklopediach czy słownikach a to co teraz na Pustkowiach to czasem dwie, kompletnie odmienne rzeczy. Pozostałe widoczne pukawki w lokalu nie prezentowały się tak ciekawie. Większość to była zwykłe klamki które można było mieć przy sobie na wszelki wypadek. Kilka sztuk broni długiej ale głównie jakieś obrzyny, strzelby i sztucery. Pewnie nawet jak ktoś miał jakąś broń długą z tych pistoleciarzy i rewolwerowców to miał w pokoju lub w samochodzie. Nigdzie jednak nie natrafili na tego cholernego Browna. Ale zbliżała się noc a po nocy generalnie ciężko było szukać cokolwiek i kogokolwiek. Zwłaszcza po długim i upalnym dniu wysysającym siły i chęci tak bardzo. Niemniej jednak lokal miał swoje uroki i atrakcje. Gdy jedne z drzwi nagle huknęły i wytoczyła się z nich para szarpiących się kociaków z czego jedna kicia była golusieńka a potem jeszcze wyleciał do tego goły facet z klasykiem “Kotku to nie jest tak jak myślisz!” to już w ogóle zaczął się show na całego. Nawet Lester wydawał się być ubawiony po pachy i to za darmola. W końcu jednak ta ubrana wyszła czy nawet wybiegła a ta goła została i zaczęła się kotłować z tym gołym facetem drąc się na niego, a on na nią. Za to za tą ubraną wyleciało parę osób i najwyraźniej zaczął się wyścig czy pościg. W każdym razie szusnęła jedna bryka, druga, motor no może nie do końca w tej kolejności. - On mówił coś o Brownie! - syknął nagle Simon. Wyglądał jakby dosłownie był jakimś psem i postawił uszy na alarmujący dźwięk. Wskazywał na jednego osiłka w kamuflażowym wdzianku który przygniatał do lady jakiegoś faceta z którym wcześniej rozmawiał. Właściwie obydwaj bracia Thorn póki nie zaczął się show z większości nagim trio to przyglądali się właśnie tej dwójce. Lester zwłaszcza czekał kiedy ten w mundurze przywali temu rozłożonemu na ladzie ale z co raz większa irytacją tamten coś się ociągał w swoich powinnościach. No a potem zaczęły się dziać ciekawsze rzeczy więc przestali ich obserwować na rzecz tych ciekawszych rzeczy. Takich z cyckami w tym jednej parze już na wierzchu. - Który? - Lester od razu przekierował swoje priorytety uwagi razem ze wzrokiem. Zresztą widowisko z kociakami już się i tak skończyło. Nawet ta goła kicia jakiś wysoki patyczak przyodział w swój płaszcz więc przestała być taka ciekawa do oglądania jak jeszcze przed chwilą. - Ten na ladzie. - Simon wskazał na przygniecionego a nie przygniatającego i Lester zaczął się podnosić ale właśnie wtedy huknął strzał na zewnątrz. Wszyscy więc przygięli się na wypadek gdyby do nich strzelano ale, że nikt się nie darł to chyba znaczyło, że pościg wszedł w kolejną fazę zabawy. Wewnątrz lokalu sytuacja zaczęła się jakby normować więc Lester wrócił do kontynuacji swojego zamiaru. - Te. Dawaj wypłosza. - Lester stanął przy barze o jakieś dwa stołki od tego w mundurze. Zachęcająco pokiwał dłońmi w swoją stronę w przyzywającym geście. Brzmiało i wyglądało jakby wręcz nie tyle chciał uzyskać dostęp do tego rozłożonego na barze ale wręcz sprowokować do odmowy tego w mundurze. A ten w mundurze to na oko był całkiem słusznego wzrostu i masy jak i Lester. Sądząc po tym jakie odwzajemnił mu spojrzenie Lester musiał trafić na nie byle jakiego obszczymura, skoro zniósł ten wzrokowy pojedynek woli. Przez kilka szybkich uderzeń serca obydwaj stali tak w milczeniu czekając na to co zrobi ten drugi i szacując siebie nawzajem. - A weź go sobie ja właściwie z nim właśnie skończyłem. - powiedział w końcu ten drugi dryblas w mundurze i nagle podniósł “wypłosza” do pionu i popchnął go w stronę Lestera. Ten poleciał z rozpędu pokonując te kilka kroków i wpadając w objęcia czekającego Lestera. Cała zagrywka tego mundurowego zadziałała najwyraźniej starszemu z braci Thorne na nerwy. - Och dziękuję, bardzo! Już myślałem, że tamten brutal nigdy mnie nie puści! Bardzo uprzejmie z pana strony, że… - facet zaczął się otrzepywać i wdzięczyć do Lestera najwyraźniej w ogóle nie zdając sobie sprawy z kim rozmawia. - Stul pysk! - wrzasnął na niego Lester i złapał go za chabet po czym bez trudu prawie unosząc faceta, już wyraźnie spanikowanego, pokonał te kilka kroków i trzasnął nim o blat. Simon w ostatniej chwili zdołał uratować szklanki ich obu więc na ręce Jessici spadło ratowanie własnej szklanki. Od uderzenia ciała o blat stolik aż gruchnął a facet boleśnie jęknął. - Ała! Za co?! Nic nie zrobiłem! Nie znam was! Tamtego też nie! Wszyscy mnie dziś leją! Odczepcie się ode mnie! - przygniatany facet znajdował się obecnie w bardzo podobnej pozycji jaką przed chwilą znajdował się przy barze tyle, że teraz przygniatał go Lester a nie tamten żołnierz. No i blat baru zmienił na blat stołu. Bracia Thorn nie zdążyli mu odpowiedzieć gdy drzwi znowu trzasnęły ale tym razem wybiegła prawie z nich jakaś zapłakana i przestraszona Latynoska. Pokazywała coś z przejęciem i desperacją w głosie i gestach, że chociaż jej latynoski slang ciężko było zrozumieć to jednak pośpiech i że stało się właśnie coś ważnego i nagłego dało się bez trudu zrozumieć. Wołanie o medyka też było dość zrozumiałe. ____________________________________ *Detroit - miasto wedle spopularyzowanego w ZSA wizerunku zamieszkałe przez osoby mające nierówno pod sufitem czasem wprost nazywane “miastem szaleńców” głównie pod kątem ich wyczynów, zwłaszcza za kółkiem. Stolica motoryzacji, kierowców i mechaników.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Zombianna : 23-04-2017 o 12:36. Powód: drobne poprawki |
26-04-2017, 00:11 | #9 |
Reputacja: 1 | pisane współnie z MG i Gienko :)
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
27-04-2017, 00:50 | #10 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |