Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-04-2017, 04:05   #1
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
THE END[Neuroshima - warsztaty] Senne Południe

Południe. Senne Południe u progu najgorętszej pory roku. Nagrzane przez cały dzień powietrze, ściany, podłogi, kamienie, stoły promieniowały leniwym, usypiającym ciepłem oddając nagromadzone ciepło. Wraz z ciepłem osiadał gdzie się dało pył i kurz. Przykrywał też cienką membranę głośnika radiowego, które o dziwo działało i w tej chwili puszczało klasyczne kawałki lubiane bo znane i znane bo lubiane.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ye5BuYf8q4o[/MEDIA]

- Tak moi kochani to był klasyk, który wszyscy lubimy, jeden z wielu z naszej tradycji, a mojej skromnej kolekcji. Powoli żegnamy się z tym pięknym dniem i szykujemy się do kolejnej nocy. Przypominam, że jeśli ktoś ma jakieś utwory muzyczne na kasecie zapraszam serdecznie, bardzo chętnie powiększę moją muzyczną kolekcję w zamian wymieniam takiego wspaniałego darczyńcę w swoim programie, lub za darmo wrzucam jego ogłoszenie! Sami powiedzcie kto by nie chciał przesłać pozdrowień dla swoich bliskich? - głośnik radia zatrzeszczał eterem nieco deformując wesoły o swobody głos spikera ze swadą opowiadający o kolejnych sprawach.


- Tak właśnie jak to ostatnio uczynił darczyńca tej puszczanej przed chwilą kasety. Niestety podziękować imiennie mu nie mogę bo zostawił tą kasetę przed moimi drzwiami. W każdym razie dziękuję ci kimkolwiek jesteś drogi darczyńco. - uśmiech był wyraźnie słyszalny nawet przez sam głośnik radia i bez widoczności twarzy samego mówiącego.

- Tak samo dziękujemy wszyscy za ten piękny i słoneczny dzień. Dla tych niezorientowanych co są w naszej okolicy pierwszy raz przypominam lub informuję o wysokim stanie wody. Wszystkie przeprawy mają mniejsze lub większe kłopoty, na szczęście nasze dzielne załogi promów w Pendelton wciąż utrzymują posterunki zapewniając transport przez i po rzece. Na koniec jeszcze dwa słowa o prognozie pogody. Było ładnie w dzień miejmy na dzieję że będzie równie ładnie i w nocy. Ja u siebie na termometrze mam 23*C, czyli zrobiło się chłodniej i przyjemniej. Wszyscy życzymy sobie spokojnej nocy i zapraszam na dalszy przerywnik muzyczny! A na razie żegna się z wami DJ DeVitt, jedyny, najpopularniejszy i niepowtarzalny DJ w całym Arkansas! - głośnik coś pstryknął, trzasnął i popłynęła kolejna dawka muzyki.




Południe. Senne Południe. Senne i przytłoczone upałem, a przecież był gdzieś ten moment, gdy późna wiosna przechodziła we wczesne lato. Za miesiąc - dwa to dopiero się zaczną upały. Chyba, że znów przyjdzie jakaś anomalia pogodowa czy inna plaga, czego przecież nikt nie mógł wykluczyć. Przewidzieć raczej też nie, więc tak samo jak tym rakiem na którego podobno w końcu mieli zdechnąć wszyscy - popromiennym blaskiem pozostawionym w spadku po śmierci dawnego świata - nie było właściwie sensu się przejmować. Kto by się przejmował bajaniem dziadków, że rak każdego w końcu zabije? Kiedy? Za dwie czy trzy dekady? Dzisiaj jeśli człowiek dożył do kolejnych świąt, albo dożynek, przecież miał się z czego cieszyć.

No właśnie. Nikt nie spoglądał daleko przed siebie. Właściwie każdy myślał o tym co tu i teraz. Czasem planował kilka najbliższych dni, bądź mógł sobie pozwolić na luksus tygodni, albo jak z rozmachem to i parę miesięcy. Na razie wszyscy byli tu i teraz, czyli nad rzeką Arkansas, rzut beretem od Pasa Śmierci*. W tym Pendelton, gdzie chyba wszyscy albo zeszli z promu, albo czekali na prom lub kurs po rzece, albo obsługiwali jakoś powyższą grupę. No i teraz, czyli wieczorem. Wreszcie zmierzchało, słońce już właściwie prawie zaszło robiąc ładne widoki, bo podobne uwieczniali kiedyś ludzie na pocztówkach i reklamówkach, które dotąd walały się tu i tam. Sensu w tym nie było, więc pewnie było ładne. Pewnie tak. Ale oni przecież mieli inne Słońce, inną noc i inny świat - mogli sobie pozwolić na podobne numery. Słońce było od robienia ładnej pogody i wyznaczało pracującą część doby u większości populacji. Noc była na odpoczynek, wieczór taki jak teraz na zabawę, no i była to ta bezpieczna, rozświetlona światłami noc w której co najwyżej, jak się człowiek postarał, dostał od innego po gębie. Bądź nożem lub postrzał, a nawet jak miał pecha to go bliźni ukatrupił. Wtedy jednak działały telefony, wezwana karetka albo policja przyjeżdżały w minutach. Sprawcę ścigał cały system, a i tak podobno trzeba było się postarać i wleźć gdzie nie trzeba, czy zadrzeć z tymi co nie trzeba, by tak skończyć. A dziś? Dziś broń miał każdy. Nie każdy nosił przy sobie, ale mieć to pewnie jakąś miał. I nie wahał się użyć w obronie i potrzebie skoro rola ofiary, napastnika, policji, sądu i więzienia przepływała w stresowej sytuacji przez jego ręce. Zwłaszcza na Pustkowiach. I w nocy.

Noc jeszcze w jednym aspekcie zasadniczo różniła się od dawnych czasów. W nocy budziły się potwory. Tylko nie tak w przenośni i w bajaniu, tylko dosłownie. Potwory z kłami i pazurami. Te w ludzkiej skórze, i te z cyberwszczepami, całe z metalu i kto wie jeszcze jakie. Tak, było całkiem sporo powodów by wzorem dawnych jaskiniowców nie opuszczać po zmroku rozświetlonej światłem i ogrzanej ogniem jaskini czy tej naturalnej czy jakiejś kanciastej pozostawionej w spadku po dawnym świecie, albo wybudowanej już po jego upadku. Teraz też ludzka fala zaczynała swój przypływ do oświetlonych okruchów cywilizacji. Mrok i półmrok na rozświetlonych światłem enklawach wydawał się być ucywilizowany, zupełnie jak dawniej. Ślady butów, podków, kopyt, opon, kuchenne zapachy niesione bryzą od rzeki, brzęk silników maszyn, trzask otwieranych i zamykanych drzwi. Gwar ludzkich głosów, śmiechów, kłótni, czasem nawet muzyki znaczył ten teren ludzką bytnością nawet o zmroku. Jeszcze kilka godzin i światła pogasną głosy ucichnął. Mrok i dźwięki ciemności otulą to miejsce tak samo jak resztę świata. Zacznie się kolejna noc. Kolejna próba sił i szczęścia. Kto z niej wyjdzie zwycięsko, czyli na własnych nogach okaże się jak zwykle co rano.

Na razie jednak panował nawet na dworze półmrok. Słońce jeszcze wyglądało znad linii horyzontu, jeszcze dzień się odznaczał, widać było plamy twarzy i blednące kolory. Upał zelżał, odpuścił i zrobiło się całkiem przyjemnie. Życie zdawało się wreszcie złapać oddech w tym krótkim momencie między środkiem dnia, gdzie upał wydawał się tłamsić wszelakie istnienie, jak i nocą w której dominowało kompletne inne, nocne życie. Przez te dwie czy trzy godziny robiło się całkiem przyjemnie. Podobnie jak rano, nim blask i upał w pełni się rozpanoszyły. Był dobry moment na wieczorny relaks, zabawę i złapanie oddechu.


Wieczorny relaks, zabawę i złapanie oddechu, co niektórzy goście lokalu potraktowali chyba jednak zbyt dosłownie. Zwłaszcza ten kawałek o trzaskaniu drzwiami, wrzaskach i kłótniach. W standardowy szum barowych rozmów, śmiechów, szurania krzeseł, chodzących za potrzebą gości, roznoszących zamówienia kelnerek, gości wchodzących, gości wychodzących wdarł się nagle właśnie trzask hukniętych z impetem drzwi. Nawet jeśli ktoś przez moment słyszał jakieś odgłosów wrzasków, to zbyt krótko, by je zlokalizować czy zorientować się o co właściwie chodzi. Jednak czy coś ktoś usłyszał czy nie, trzaśnięcie drzwi od razu przykuło uwagę wszystkich, tak samo jak trójka osób która w nich się pojawiła. Zwłaszcza, że dwójka z nich była kompletnie goła.




- Wypierdalaj! - wrzasnęła z furią młoda kobieta. Akurat ta która z całej trójki była całkowicie ubrana. Zapewne adresatką tego stanowczego wyproszenia była druga kobieta, ta całkowicie naga, którą ta ubrana dotąd pewnie wytargała za włosy. Ponieważ zaraz za tą dwójką kobiet wybiegł również całkowicie goły facet z przepaską na oku to okoliczności wzajemnych relacji tej trójki dla chyba wszystkich w barze stały się dość czytelne. Przynajmniej te z ostatnich sekund. Obecnie ta ubrana kobieta cisnęła tą nagą tak, że ta z impetu poleciała kilka kroków póki nie zatrzymała się na jakimś przypadkowym stoliku.

- Ależ kotku! To nie jest tak jak myślisz! - facet z przepaską jak mógł zasłaniał swoje klejnoty kawałkiem materiału, jakąś czapką, a drugą wykonał stopujący gest dłonią w stronę ubranej. Wyglądał jakby właśnie zorientował się, że ich drobna prawie rodzinna wymiana zdań nagle znalazła się na forum publicznym.

- Masz mnie za kretynkę?! - ubrana furia z furią odwróciła się do faceta przez co zostawiła gołą oponentkę za swoimi plecami. Teraz jej oczy skupione były na tym facecie z przepaską i gdyby ten miał słabe serce, pewnie właśnie powinien mieć zawał czy jak to się kiedyś nazywało. Serca słabego chyba nie miał, ale instynkt samozachowawczy i ocena sytuacji działały mu prawidłowo, bo przejechał językiem po wargach w nerwowym grymasie nim odpowiedział.

- Kotku, chodź do środka, porozmawiajmy, wszystko ci wyjaśnię. - facet zaczął ostrożne negocjacje od wskazania wolną ręką kciukiem za wciąż rozwalone na oścież drzwi przez które właśnie wypadli.

- Tak, wyjaśnij jej! Powiedz gdzie jej miejsce i co nas łączy! Powiedz o niej co mi mówiłeś! Co mówiłeś o nas! - naga pozbierała się już ze stołu i wcale nie zamierzała pozostać tą cichą, bierną i biedną ofiarą włączając się do wymiany zdań.

- Ooo…. A co takiego mówiłeś o mnie? I co was kurwa łączy? - ubrana stanęła bokiem tak by widzieć oboje golasów po swoich obu stronach. Teraz mówiła jakoś ciszej, ale bardziej zjadliwie niż najsroższa żmija, szpilując morderczymi spojrzeniami oboje po swoich stronach. W oczach faceta pojawiła się panika i zaczął wykonywać przeczące ruchy dłonią, lecz ta druga też chyba przeszła jakiś punkt krytyczny, bo nie zamierzała chować swoich myśli dla siebie.

- Mówił, że jesteś sztywna jak decha i tylko ze mną mu dobrze! Że jestem najlepsza ze wszystkich jakie miał, a ty jesteś żałosną, zakompleksioną rurą! Rżniemy się… - naguska wrzeszczała z taką samą furią jak przed chwilą ta ubrana i zbliżała się wskazując oskarżycielsko palcem na rywalkę. Cała trójka była już czerwona ze złości i wstydu, a przez zebranych gości i obsługę nadal chyba przemawiał głównie szok do tej nagłej sceny. No i wścibska, ludzka ciekawość, nakazująca w ekscytacji czekać na pikantne szczegóły. Tych co prawda się nie doczekali, ale większość i tak chyba nie narzekała.

- Zamknij się! - wrzasnęła w odpowiedzi ta ubrana i bez ostrzeżenia zdzieliła tą nagą w twarz. Nie tak po babsku, z wolnej ręki w policzek, tylko solidnie, jak przeciwnika w walce - pięścią. Trafioną przeciwniczką zachwiało jak nie od ciosu to z zaskoczenia. Zamrugała i cofnęła się o jakieś pół kroku w zdumieniu przykładając dłoń do rozbitej wargi. Przez widownię widowiska gromadzoną w barze przeszedł jęk ekstazy. Krew! Przemoc! Seks! Bo w końcu dwa kociaki się okładają, nie? - Co?! Jeszcze chcesz coś dodać?! - wrzasnęła agresywnie ta w ubraniu.

- Tyyy szmaatoo! - odwrzasnęła naga kobieta gdy najwyraźniej zaskoczenie jej przeszło i ból wymieszany z gniewem i adrenaliną przełączył ją w tryb agresji. Wyglądało na to, że przyjęła wezwanie i zaczęła unosić swoje ramiona i dłonie do ataku na rywalkę, ale ta jednak była szybsza albo bardziej zdecydowana. Dwa kolejne szybkie ciosy pięścią w twarz powaliły nagą dziewczynę na dechy podłogi.

- A ty palancie! - ubrana z furią nagle odwróciła się do faceta w przepasce dla którego całe zdarzenie chyba przybrało zdecydowanie zbyt szybki i niekorzystny obrót. Gdy jednak ubrana furia skierowała się ponownie centralnie ku niemu robiąc krok i kolejny w jego stronę z takim impetem, że wyglądało, że chce mu też przylać to cofnął się o krok. - Koniec z nami! - ubrana wywrzeszczała mu w twarz koniec czegokolwiek co ich do parunastu sekund temu łączyło.

- Ależ kotku! Nie działajmy pochopnie! Tyle nas przecież łączy! - facet zaczął próbować mimo wszystko jakoś udobruchać kobietę. Ale czy zależało mu na załagodzeniu sytuacji na tyle by nie oberwać czy coś jeszcze tego nie szło zgadnąć.

- Nie ma żadnych nas! Odchodzę! I to zabieram ze sobą! - rozzłoszczona kobieta dźgała palcem w nagą pierś mężczyzny przy każdym zdaniu. A na końcu z kieszeni wyjęła kluczyki od samochodu pobrzęczała nimi triumfalnie jak jakimś dzwoneczkiem i odwróciła się napięcie kierując się ku wyjściu z lokalu.

- Wracaj! To mój samochód! Oddawaj moje kluczyki złodziejko! - przez faceta nagle też przemówiła i złość i zdecydowanie. Zrobił krok jakby chciał ścigać ubraną i wycelował w nią oskarżycielski palec.

- Twój?! - ubrana znów obróciła się napięcie wracając ponownie twarzą do faceta. - Masz go dzięki mnie! Chcesz go to mi go spłać! Koniec taryfy ulgowej! - wrzasnęła przez większą już część baru pokazując mu środkowy palec po czym znów odwróciła się i znów trzasnęła drzwiami. Tym razem na zewnątrz.

- Wracaj! Tam jest mój towar! - wydarł się już całkiem zdenerwowanym i nawet desperackim tonem, ruszając biegiem za kobietą znikającą już za oknami lokalu.

- Ty chamie! - leżąca na podłodze naga kobieta doszła do siebie na tyle by akurat kopnąć plaskającego bosymi stopami po dechach faceta i ten się wywrócił. - Miałeś jej się dawno pozbyć! Czemu nic nie zrobiłeś?! Czemu nigdy nic nie robisz?! Tylko gadasz! Zawsze! - wrzeszczała naguska z każdym kopnięciem bosej stopy chyba coraz bardziej odzyskując siły. Facet wrzeszczał na nią próbując się jednocześnie i zasłonić i odskoczyć i powstać na nogi w efekcie nic sensownego z tego mu nie wychodziło. Z zewnątrz za to dał się słyszeć dźwięk odpalanego silnika pojazdu.





Motocyklistka siedziała przy barze. Przyjechała akurat na tyle wcześnie, że mogła wejść do wnętrza i nie tylko otrzepać kurz z drogi, ale i wyprostować kości i nogi. Odpocząć po tej podróży w tym cholernym upale, zwilżyć gardło. Lokal wyglądał mniej więcej tak samo jak pamiętała z ostatniej wizyty. Tylko szafa grająca była coś zbyt cicho. Barmanka i kierownik nie znali jej, a ona nie znała ich. Naturalnie nie przeszkadzało to w wynajmie pokoju czy zamówienia posiłku. Ale chyba coś jednak musieli kojarzyć chociaż kurtkę lub naszywki Vex i przeszłość ich szefowej, bo odnosili się do gościa przyjaźnie. Sama Woe miała być “później” i faktycznie dokuśtykała się później. Na widok dawno nie widzianej przyjaciółki z dawnych mniej statecznych czasów rozpromieniła się jakby zawitało pod dach drugie Słońce.


A ile opowieści! Nie i nonsens, by kumpela z jednej paczki płaciła za pokój czy jedzenie czy podobne bzdury, prawda? No pewnie, że nonsens, nie ma o czym gadać. A ile emocji, słów, wspomnień, opowieści i z dawnych czasów i obecnych! Jak Doc się zakładał, że przeskoczy przez Wielki Kanion? Choć przecież wcale nie wiedział gdzie on jest! Właściwie chyba nikt wtedy z nich nie wiedział, ale co to przeszkadzało Docowi pobić się z chłopakami o to? No pewnie, że nic! Albo jak zwiewali przez pościgiem Huronów z Det jak się coś dziwnie szybko skapnęli w przekręcie? Ledwo się udało! Albo jak utknęli na środku Pustkowi i to takich dosłownych Ruin i Pustkowi bez kropli benzyny i groziła im śmierć z pragnienia. I jak cała paczka zlała resztki ze swoich baków dla nich dwóch i właśnie one dwie znalazły cudem skitrany w jakimś wraku dwa kanistry benzyny i wróciły do paczki jak bohaterki. Starczyło by dojechać do najbliższej wiochy z tej cholernej patelni. Oj tak działo się, było co wspominać. Ale i przecież było jeszcze dzisiaj i jutro!

Woe miała niezły ubaw z Doca. Okazało się, że zaczęła nazywać go dentystą. Czemu? No wyrywał czasem ludziom bolące zęby. Obcęgami czy co on tam używał do tego. Raz przyszedł jakiś koleś, chyba pomylił, ksywę Doca z zawodem, ale uparł się i prosił, bo wytrzymać nie mógł, więc Doc się zlitował i jakoś tam mu wyrwał. Wieść się rozniosła i co jakiś czas teraz trafiali się “pacjenci” do tego improwizowanego dentysty. Woe śmiała się, że może Doc powinien w ogóle się przebranżowić jak już i tak ma medyczną ksywę, a teraz jeszcze w dentystę się bawi.

Puzzle? Tak był. Nawet tutaj często bywał. Puzzle nie był z ich paczki, dlatego Woe od razu traktowała go jak wszystkich spoza paczki, czyli kogoś z zewnątrz. Ponadto handlarz zaczął rozszerzać działalność i “wypływać na głębokie wody handlu międzynarodowego” jak to mówił, bo coś sporo osób do niego ostatnio przyjeżdżało, a i on całkiem często gdzieś wyjeżdżał. Przy czym był chorobliwie tajemniczy, albo starał się na takiego zgrywać. Woe nie wydawała się tym jakoś specjalnie zainteresowana ani przejęta, lecz chyba nie miała o nim zbyt dobrego mniemania. Nie podpadł jej jednak niczym, skoro mówiła o nim dość obojętnym tonem. I tak ostatnio był w Pendelton i widziała go nawet dzisiaj i całkiem często przychodził także tutaj. Suchar był dość żartopodobny bo w końcu poza lokalem Woe za dużo innych rozrywkowych konkurencji raczej nie miała.

Co jeszcze? No rzeka. Rzeka miała bardzo wysoki poziom, dawno takiego nie było. Całą wiosnę lało. Jak nie tutaj to w górze rzeki, do tego roztopy wiosenne. Sporo terenów było podtopionych, gdzieniegdzie szalała regularna powódź. Ale i tak wszyscy obawiali się fali. W górze rzeki znajdowała się tama, lecz uszkodzona. Pewnie od wojny jak jeszcze było czym rozwalać takie kolosy. Tama była taką stałą bombą zegarową okolicy ale obecnie z tym wysokim stanem wód tej wiosny Woe wydawała się brać sprawę bardzo poważnie. Ostatecznie chyba jak u wszystkich zwyciężyło nastawienie, że “jakoś to będzie”.

Mimo, że obie kobiety z byłej detroickiej paczki, miały okazję się nagadać, to jednak w końcu właścicielkę wezwały obowiązki. Upewniwszy się, że jej gość honorowy ma wszystko co tylko możliwe by czuć się wygodnie i komfortowo, musiała się pożegnać by “zrobić biznesa”. Ale obiecała jeszcze przyjść pod wieczór, choć późno.

Po odejściu właścicielki Vex miała u obsługi taką rekomendację i przyjazny odbiór, że ciężko było porównać. Swoje pewnie zrobiła swoboda i swada z jaką obie opowiadały i rozmawiały o dawnych i obecnych czasach co się w naturalny sposób słuchało jak barwnej opowieści i niesamowitych przygodach jakichś bohaterów. A może swoje robiło i nie dające się przegapić kalectwo Woe, która wydawała się być kompletnie kimś innym, niż dziewczyna na motocyklu z tych opowieści, zwłaszcza jak ktoś jej wtedy nie znał. Teraz widać było starszą, panią i i bizneswoman o doczepionej protezie, kumpeli lokalnego mechanika o którym też pewnie było wiadomo, że trzymali się kiedyś i teraz razem należąc do jakiejś bandy czy paczki.


Sama Vex została zaskoczona wybuchem drzwi i wtargnięcie całej awanturującej się trójki do sali głównej chyba tak samo jak i reszta gości. W przeciwieństwie jednak pewnie do większości z nich rozpoznała nagiego mężczyznę uczestniczącego w scysji. To był Puzzle! Tych dwóch kobiet jednak nie znała kompletnie. O tej gołej jak była goła nie dało się zgadnąć kim jest. Ta ubrana zaś wyglądała jakby właśnie wróciła skądeś, po nielekkim dniu na zewnątrz, choć nie była zapylona, więc prawie na pewno nie podróżowała ani motocyklem, ani żadnym innym odkrytym pojazdem. Za to na pewno była bardzo wściekła, tak bardzo jak tylko zdradzona kobieta wściekła być mogła.

Vex wyczuwała, że tamta działa pod wpływem impulsu i skrajnie silnych emocji, zdecydowanie negatywnych. Była wściekła i na Puzzle'a i na tą drugą, ale chyba głównie na Puzzle'a. Za to ta druga najwyraźniej miała się za tą lepszą, ale publicznie upokorzona też dążyła do zniszczenia oponentki. Tyle, że akurat ta druga była trochę bardziej zdecydowana i szybsza lub ta goła zwyczajnie przeceniła swoje siły, lub nie doceniła możliwości i wściekłości przeciwniczki. Dziewczyna z Det była prawie pewna, że Puzzle'owi było na rękę, że gniew tych dwóch skierował się na siebie nawzajem i on pozostał w cieniu. Tak samo jak była pewna, że najbardziej zaczęło mu zależeć na samochodzie lub czymś co w nim jest. Obydwie kobiety mówiły też do gołego obecnie handlarza jakby łączył ich z nim jakiś interes i to nie tylko ten jaki obecnie ten próbował żałośnie zasłonić swoją czapką. Teraz jednak przynajmniej ta ubrana wydawała się być zdecydowana zakończyć z nim i współpracę i znajomość.






Wysoki przybysz osłonięty długim płaszczem nie przebył zbyt dalekiej drogi. W końcu od przystani przy rzece do jedynej sensownej tawerny przy tej rzece w tej osadzie nie było tak daleko. Właściwie w dzień to dało się z niej zobaczyć budynek tawerny, a z okien tawerny widać było przystań i rzekę. Dzień, rejs i służba na “Adelaide” zbliżały się ku końcowi.

Wysoki mężczyzna pokonując wieczorny mrok był zdecydowany “zeszczurzyć się”, jak to nazywał jego niedawny szef, który przestał nim być kilka chwil temu. Zostawił za sobą jego, kapitana Szczękościska i jego łajbę “Adelade”. Kuter rzeczny ledwo zipał. Pływanie po Pasie Śmierci, jak często nazywano Mississippi, mu nie służyło. Żadnej jednostce ani załodze właściwie nie służyło. Ale jakoś pływały i łajby i obsadzające je załogi. Rononn też dotąd pływał. Ale na tą chwilę miał dość i próbował znaleźć sobie coś lepszego.

Rzeki były kapryśne i kłopotliwe tej wiosny. Deszcze musiały być obfite na północy albo zimą tyle śniegu napadało, że miało się co topić i topiło się bez końca zasilając wody płynące na południe. Nawet kpt. Chuck był trochę jakby zaskoczony gdyż wiele szlaków i rejonów stało się otwartych i spławnych które jak twierdził od lat nie były do przepłynięcia. To otwierało nowe możliwości dla “Adelaide” i innych jednostek. Ale też i pojawiły się nowe trudności związane silniejszym niż zwykle prądem rzecznym. Nawet tutaj, w Pendelton, pierwszej mieścinie na Arkansas o której można było już mówić, że leży na pograniczu Pasa Śmierci a nie wewnątrz woda była tak wysoka jakiej Rononn jeszcze tu nie widział. Północny brzeg, i tak dość podmokły i pół-bagnisty w zależności od odległości od rzeki zmienił się w małe przyrzeczne jeziorko albo pełnoprawne bagno. Choć tu musiał zdać się na opinię Szczękościska bo sam przez burtę widział tylko zalane krzaki i drzewa z tych które sąsiadowały z północnym brzegiem.

Znał Pendelton na tyle by wiedzieć gdzie się kierować. Do lokalu Woe. Przynajmniej zaś ona była właścicielką gdy był tu ostatnio. Jakby nie było z prawami własności im bliżej podchodził tym dokładniej widział, że lokal nadal spełnia te funkcje jakie pełnił ostatnio co zapowiadało, że powinno tam się znaleźć jakiś kąt do spania, coś dobrego do napełnienia żołądka a i do zwilżenia gardła. Wewnątrz przez okna widział już sylwetki gości.

Gdy podchodził już pod drzwi wejściowe ze środka jak burza wypadła jakaś kobieta. Wypadła bo nie wyszła kompletnie nie przejmując się takimi detalami jak zamykanie drzwi. Właściwie to chyba była wściekła sądząc po tym jak zamaszyście szła i jak trzasnęły o ścianę trzaśnięte przez nią drzwi. Rononn obserwował jak tamta kieruje się ku błękitnemu chyba kombiakowi. W wieczornej szarówce kolory już się trochę rozmywały. W każdym razie pojazd musiał być jakiś jasny.

Przeszedł przez drzwi i mało kto zwrócił na niego uwagę. Część osób zerkała za okna jakby było zainteresowana tą kobietą co dopiero minęła Rononna. Sądząc z odgłosów z zewnątrz właśnie odpalała pojazd. Część zerknęła na niego samego. Ale sporo wlepiało wzrok i śmiechy na jakąś kotłowaninę na podłodze w głębi sali. Prawie od razu dotarły do niego dwa detale. Pierwsze to, że kotłowali się mężczyzna i kobieta co takim całkiem standardem w końcu nie było. A już na pewno nie to, że kotłowali się chyba kompletnie nadzy. Mężczyzna próbował się chyba wycofać spoza zasięgu kopiących nóg kobiety. Ale wstawanie szło mu tak samo sprawnie jak jej kopanie.

- Przestań mnie kopać do cholery! Trzeba ją złapać! Puszczaj! - krzyknął wyraźnie zdenerwowany nagus z równie silnym stężeniem frustracji w głosie. Ich zmagania obserwowała zdecydowana większość gości na sali i najwyraźniej byli obecnie główną atrakcją lokalu. Ludzie chichrali się uciesznie widząc nieszczęście i kłopoty bliźniego. Do tego w strojach Adama i Ewy. Było z czego nacieszyć oko. Rononn dostrzegł, że zmagający się z kobietą mężczyzna ma przepaskę na jednym oku.

- Jesteś beznadziejny! Czemu nic nie zrobiłeś!? Widzisz co mi zrobiła z twarzą?! - w głosie kobiety brzmiała taka sama frustracja i złość jak w głosie mężczyzny. Ale Ronanna zelektryzowało co innego. Znał ten głos! Czyżby to była ona?! Czy tylko jakaś laska z podobnym głosem?!

- Puszczaj mówię! - wrzasnął facet z opaską i w końcu też trzymając się rantu najbliższego stołu dla równowagi kopnął też kobietę w brzuch tak, że ją na moment przewaliło na wznak. Dzięki temu on miał wreszcie okazję wstać na nogi. A Rononn miał wreszcie okazję zobaczyć choć na chwilę nieruchomą twarz kobiety. Tak. To była ona. Jego siostra! Nie miał pojęcia co ona tu robi ale to była ona! Twarz miała wyraźnie zalaną krwią choć nie widział by ten facet ją zdzielił teraz odkąd marynarz tu wszedł, więc musiała jakoś oberwać wcześniej. Facet z opaską gdy podniósł się do pionu zaczął biec kompletnie nagi przez salę ku drzwiom wyjściowym a więc i ku exmarynarzowi. Ten był o wiele wyższy od niego choć co do masy to już mogli obydwaj mieć całkiem podobną. Z parkingu doszedł ich odgłos odjeżdżającego samochodu.

- Niee! Wracaj złodziejska szmato! - zawył wściekle golas dodatkowo pewnie widząc już oddalający się pojazd.





Angina siedziała przy stole. Nie sama tylko Maczetą. We dwójkę stanowili jakby swoje przeciwieństwo. Ona blada a on opalony, ona drobna a on postawny, ona z włosami i oczami jak węgiel on blondas o błękitnych oczach. Razem też uzupełniali się w tworzeniu rezerwy wokół siebie. Jego mięśnie i mrukliwa osobowość współgrała świetnie z jej czernią bezdennego spojrzenia. Działało na tyle dobrze, że właściwie do ich stolika podchodziły co najwyżej kolejne kelnerki.


Przyjechali już dobre parę godzin temu ale jak chyba rzadko kto z zebranych tu ludzi nie czekali na prom ani nie mieli na nim żadnego interesu. Choć jednak jak pewnie i co niektórzy z zebranych tu ludzi czekali na kogoś kto przypłynie tym promem. Jak często się zdarzało w takich ustawkach nie do końca wiedzieli na kogo dokładnie ale wiedzieli jakie powinien mieć barwy. Na razie nikogo takiego nie dostrzegli. Ale termin był na albo dziś albo jutro. A różne “nieprzewidziane okoliczności” i tak potrafiły modyfikować po swojemu takie terminy. Jednym słowem skoro tamtych jeszcze nie było nie mieli się z czym ani gdzie spieszyć. Tamtych czyli Synów Kaina. Hunter co prawda jak to przyznał uważał tą nazwę za pretensjonalną a gang z północy za może trochę ulepszonych wsioków z prowincji. Angina miała wrażenie, że może i nie zawracałby sobie nimi głowy ale jednak było pewne ale. Prochy. Zaskakująco dobre i zaskakująco tanie. Ale z syfem na tyle poważnym by trzeba było się z nim liczyć co było kolejnym ale. I z tym właśnie ale Hunter postanowił coś zrobić.

Szef “dowiedział się”, że z tym ale sprawa śmierdzi choć jeszcze nie mógł wywęszyć w którym miejscu dokładnie. Czy ktoś próbuję kręcić na boku jego kosztem syfiąc towar czy to ci cali Synowie robią od początku wałek. Tym razem więc wysłał więc swoją trójkę zaufanych ludzi by osobiście sprawdzili towar u samego źródełka. Tym właśnie miała się zająć Angina na której zdaniu i fachowości Hunter polegał w tej ocenie. Maczeta był od zapewniania bezpieczeństwa i ich główną siłą uderzeniową z czego sprawdzał się wyśmienicie. Trzeci z ich trio czyli chwilowo nieobecny przy ich stoliku Petarda był szeroko pojętym cwaniakiem o całym spektrum uniwersalnych umiejętności od pogody ducha zaczynając po “organizowanie transportu w razie potrzeby” kończąc. Petarda siedział parę stolików dalej gdzie znalazł towarzystwo do pokera i młócił z nimi zawzięcie. Poza tym Petarda jako jedyny z ich trójki widział wcześniej człowieka z tych Synów z jakimi się mieli spotkać no i w ogóle ich widział.


Samo trzaśnięcie drzwiami i cała scenka z trójką, wrzeszczących i okładających się nawzajem ludzi przykuwała uwagę w naturalny sposób także Anginy i Maczety. Długowłosy blondas zwłaszcza obydwiema kobietami uczestniczącymi w tej scysji wydawał się wręcz zafascynowany. Gdy obydwie kicie wzięły się za łby podobnie jak większość gości na sali zaczął kibicować, drzeć się i zachęcać obydwie zawodniczki do rozkręcenia imprezy. Był więc chyba skrajnie rozczarowany, że te kompletnie się nie posłuchały głosów z widowni i impreza się skończyła tak szybko jak się zaczęła.

- Hej! No co jest? To koniec? Juużż?! Ale będzie jakaś dogrywka co? - Angina nie do końca była pewna czy mówi do niej czy tak na głos wyrzuca swoją frustrację takim niefortunnym rozwojem sytuacji. Zaczepił swoje skarżące się niemo spojrzenie o czarną parę węgielków Anginy, by nie umknęło jej uwagi jak bardzo jest rozczarowany i skrzywdzony.

- Nawet zakładu nie zdążyłem zrobić. - poskarżył się już na pewno wprost do czarnowłosej sąsiadki. Coś wyglądało, że ta ubrana wypadła na zewnątrz i jakoś nie zapowiadało się by miała zamiar wracać na drugą turę po takim pożegnaniu.


- O kurwa! To ona! - zanim dziewczyna z Południa zdążyła coś odpowiedzieć doszedł ich alarmujący okrzyk Petardy. Zerwał się ze swojego stolika i błyskawicznie podbiegł do stolika zajmowanego przez pozostałą dwójkę. Wskazywał na znikającą właśnie za oknem ubraną uczestniczkę właśnie zakończonej awantury.

- Jaka “ona”? - Maczeta spojrzał znowu z kumpla na obcą kobietę ale widać już było tylko pustą ramę okna. No i do drzwi od ulicy pochodził jakiś wysoki facet.

- No ona! Ta od Synów! Właśnie na nich czekamy! - w głosie wygadanego brodacza pojawiło się zniecierpliwienie i ponaglenie wsparte gestem ręki.

- A nie mieliśmy spotkać się z jakimś Synem? Ona coś mi na Córkę wygląda. Mam nadzieję, że nie tylko wygląda. - Maczeta dał się na tyle przekonać do pośpiechu, że wstał ale w ruchach i głosie nie dało się w ogóle zauważyć pośpiechu. Jeszcze.

- Tak ale to jego dupa! Pewnie wie gdzie on jest! - na tą rewelację blond brwi Maczety w zdziwieniu skoczyły do góry a głowa obróciła się w stronę pary golasów kotłujących się na podłodze gdzie facet z opaską na oku zdołał jakoś powstać na nogi i jakoś ruszyć w stronę drzwi. Za to ten wysoki wpakował się do środka a z zewnątrz dało się słyszeć dźwięk uruchamianego i odjeżdżającego silnika. Obydwaj kumple spojrzeli na kumpelę. Na ich trójkę to się rozdzielać tak było ni w pięć ni w dziewięć bo zawsze zostawał ktoś sam.




____________________________________

*Pas Śmierci - jedna z nazw rzeki i okolic Mississippi ze względu na ich toksyczność i zatrucie, wieczne trujące mgły i chmury, wycieki szlamu i bezustanne podtruwane z północy przez Molocha. (Podręcznik Podstawowy str. 315)
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 14-04-2017 o 06:55. Powód: przypisy
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-04-2017, 04:37   #2
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 1 2/2


- Dlaczego nie? Przecież jesteś Pazurem*. Najemnikiem, można cię więc wynająć prawda? - blond nastolatka trochę obserwowała a trochę przysłuchiwała się jak wujek Zordon rozmawia z tym obcym facetem. Rozmawiali już dłuższą chwilę. Ale już była świadkiem z kilka razy jak różni ludzie podobnie rozmawiali z wujkiem. Chcieli go jak i właśnie ten tutaj wynająć go i miała wrażenie, że właśnie dlatego, że jest Pazurem. Często widziała jak ludzie zerkają na naszywkę na rękawie wujka. Tarcza przecięta na skos śladami trzech szponów. Oznaka Pazurów. Wujek przecież był jednym z nich. Wujek wydawał się taki mądry i tyle wiedzieć rzeczy. Na przykład gdzie powinni pójść. Zawsze wiedział gdzie trzeba iść. Nawet jeśli wcześniej musiał się zastanowić, pooglądać “mapę”, porozmawiać z ludźmi albo jak coś zauważył i mówił, że muszą wysiąść, schować się, poczekać albo, że coś mu się nie podoba i tędy nie idą.

Czasem wiedziała dlaczego, gdy dostrzegała oczywiste dla niej zagrożenia jak groźne zwierzęta albo trudne do przebycia przeszkody. Ale ludzie stanowili dla niej zagadkę. Bo do jednych wujek zbliżał i rozmawiał śmiało bez chwili wahania nawet jeśli mieli widoczną broń a z innymi nie. Gdy była okazja tłumaczył jej jeśli spytała, a przecież prawie zawsze pytała, a on zawsze tłumaczył. Ale jednak i tak to wszystko wydawało jej się strasznie skomplikowane i trudne. Najgorzej było z “Nowojorczykami”. Wujek mówił, że “muszą na nich uważać” i to tak, że gdy uznał, że “oni są z Nowego Jorku” to albo ich omijali albo starali się zejść im z drogi i nie rzucać się w oczy. Tyle, że z tymi z Nowego Jorku też nie było jasne kto to właściwie jest. Bo czasem to byli tacy podobnie ubrani jak i wujek a czasem jak każdy inny. To w końcu skąd można było wiedzieć, że ktoś jest z tego całego Nowego jorku albo nie? Nawet sam Nowy Jork wujek mówił, że to miasto. Co to jest miasto to już chyba wiedziała bo przez parę miast zdążyli przejechać. No i ten Nowy Jork miał być na wschodzie i daleko.

Ten świat też był taki nowy i dziwni jak ci wszyscy ludzie. A jak dużo ich było! W ciągu pierwszego tygodnia podróży z wujkiem Zordonem widziała więcej ludzi niż wcześniej przez całe życie! A przecież podróżowali długo. Długo więcej niż tydzień. Najpierw przez pustynię. Tu akurat Angie czuła się wyśmienicie i “jak w domu”. Ale potem ruszyli w góry. Widziała te góry od dziecka ale z daleka i nigdy tam nie była. Jakie dziwne były te góry! Wydawały się ciągnąć w nieskończoność! Znaczy jak się stało na górze góry. Bo jak na dole to było widać bardzo mało. Górę przed i za sobą i dolinę po bokach. A w nocy było zimno jak w nocy na pustyni może nawet zimniej. Ale w dzień na pewno było zimniej niż w dzień na pustyni. I śnieg! Widziała i dotykała śnieg! Taki biały i sypki jak piach na pustyni ale dawał się lepić w kulki które można było rzucać! Albo lepić barany. Albo bałwany. No i był zimny.

Po górach przyszła kolej na równiny. Te były płaskie jak i pustynia. Ale zamiast piachu miały trawy. Czasem spalone i suche sięgające ledwo kostek. A czasem soczyste i wysokie sięgające tak, że ledwo głowa wystawała. Wtedy prawie cały czas wędrowali na wschód. Wujek jej po drodze tłumaczył, że powinni się udać na południe. Ale na południu było “Vegas” i “Hegemonia” i nie mówił za dużo o tych miejscach ale nie miał o nich dobrego zdania. Mówił, że są niebezpieczne. Zwłaszcza dla takiej młodej, niewinnej dziewczyny jak ona. Dlatego nie jechali bezpośrednio na południe tylko na wschód właśnie.

W końcu jednak ruszyli na te południe. Mieli dotrzeć do Teksasu. Wędrowali na te południe aż dotarli do rzeki. Tu chyba wujek się ucieszył bo “już było blisko”. Zaczęli znów wędrować mniej więcej wzdłuż tej rzeki. Mieli dotrzeć do “Pendelton”. Wujek mówił, że co prawda wcześniej tam nie był ale jak zwykle wiedział jak trzeba tam iść czy jechać. Tam mieli czekać na kuriera i wysłannika od cioci Ellie do której docelowo mieli się udać do tego Teksasu. Niestety nie wiedzieli jak sam kurier wygląda poza tym, że ma błękitny samochód kombi. Czyli taki z zamykaną klapą z tyłu i wujek nawet pokazał Angie na paru mijanych wrakach jakie samochody są kombi a jakie nie więc już teraz blondyna wiedziała jaki samochód powinien to być.

Sam kurier miał nazywać się Puzzle i co było bardzo dobrym znakiem rozpoznawczym miał mieć opaskę na jednym oku. Przybyli “tutaj” gdzie było to “Pendelton” wczoraj. Wujek wyraźnie odprężył się gdy dość szybko potwierdziło się, że jakiś Puzzle jest tutaj handlarzem, faktycznie ma przepaskę na oku i ma błękitne kombi. Ale akurat wczoraj gdzieś pojechał więc go nie było na miejscu więc spotkać się z nim nie udało. No ale wujek wydawał się tym nie przejmować bo byli umówieni na dzisiaj. Za to wynajęli pokój i mogli się wyspać całą noc w łóżkach, wujek zamówił kąpiel i pranie więc dziś w południe większość rzeczy mieli czystych i suchych.

Dzisiaj też poznała paru fajnych kolegów. Chyba byli w podobnym wieku i fajnie się z nimi bawiła i rzucali się kołpakami i Angie miała wrażenie, że bardzo ją lubią i oni też wydawali się fajni. Ale jak zrobili sobie przerwę by odsapnąć to Danny poprosił ją by usiadła mu na kolanach i bardzo mu się podobała jej koszulka, mówił, że jest świetna i mu sie podoba i chciał dotknąć chociaż ale właśnie jakoś wówczas nagle słoneczny blask został zasłonięty przez cień wujka Zordona i chłopcy o razu się uciszyli i zamarli. Zupełnie jakby się go przestraszyli. I wtedy wujek się spytał, Danny’ego czy chce pomacać jego koszulkę i czy on mu może usiąść na kolanach. Pomysł był zabawny bo przecież wujek był o wiele większy i cięższy od Danny’ego a koszulkę miał pod mundurem, pancerzem i kamizelką taktyczną w której miał magazynki do karabinu i pochwę z nożem. Właśnie jak klepnął się przy pytaniu to jakoś tak trafił dłonią w ten nóż. I po szybkiej ocenie sytuacji nowi koledzy Angie jakoś szybko się zmyli. Choć dalej widziała ich kręcących się to na zewnątrz to po barze i Danny chyba dalej ją lubił ale nie podchodzili do niej porozmawiać. A wujek kazał jej siedzieć na miejscu bo ten kurier mógł przyjść już w każdej chwili.


- Jestem już wynajęty. Więc daruj sobie. - wujek odpowiedział temu facetowi co już dłuższą chwilę chciał go namówić na jakąś robotę w roli eskorty.

- No pewnie ja do tego nic nie mam. - zapewnił ten obcy unosząc dłonie w pokojowym geście. - Ale przecież jedno drugiemu nie szkodzi. To szybka robótka. I tak przecież ze swoją squaw nie wyjedziecie przed rankiem a to się da załatwić w ten wieczór. - facet wskazał brodą na siedzą obok Pazura niższą, młodszą i drobniejszą blondynkę.

- Jak ją nazwałeś? - Angie widziała jak oczy wujka nagle zwęziły się tak samo jak usta zacisnęły się w wąską kreskę. Znała go na tyle dobrze by zorientować się, że taki zestaw nie wróżył niczego dobrego osobie na którą został skierowany. Facet chyba jednak nie znał wujka tak jak ona.

- Zwał jak zwał. - machnął ręką obojętnie. - No ale taka blond squaw to rzadkość, więc widać jesteś łebskim facetem. Właśnie dlatego uderzam do cieb… - facet tłumaczył dalej gdy nagle przerwał gdy dłoń Pazura wystrzeliła nagle bez ostrzeżenia do przodu łapiąc tamtego za uchu i bezlitośnie ciągnąc do góry. Facet by uniknąć ciągnącego bólu podniósł się do pionu ale w końcu palce stóp i szyja mu się skończyła znacznie prędzej niż wysokiemu Pazurowi ramię. Wtedy gdy facet już sapał i piszczał z bólu i przejęcia wujek nagle szarpnął dłonią w przeciwną, wpychając głowę obcego aż ta gruchnęła z impetem o blat baru.

- To moja bratanica! - wysyczał rozzłoszczonym głosem wujek Zordon samemu wstając i przyciskając swoim cielskiem obcego do blatu unieruchamiając go do reszty. Zaczęło się robić zamieszanie, ludzie zaczęli się na nich patrzeć ale na razie chyba byli albo zbyt zaskoczeni albo nie widzieli powodu się wtrącać bo nikt im nie przerywał.

- Oczywiście! Bratanica! Jak mogłem nie zauważyć podobieństwa! No pewnie, że bratanica! Ale puść mnie! Będę już wiedział! - facet na przemian sapał, jęczał z bólu i gwałtownie próbował udobruchać gniew wujka nerwowo klepiąc dłońmi w blat baru. Jednak zanim wujek zdecydował czy facet ma już dość czy nie pobliskie drzwi z impetem trzasnęły o ścianę i do głównej sali nit to wpadła ni wtoczyła się awanturująca się trójka. Z czego dwójka była całkiem na golasa! Kłócili się i krzyczeli na siebie i nawet się trochę pobili.

Wreszcie ta ubrana kobieta wyszła na zewnątrz a ci dwoje gołych jeszcze coś do siebie miało bo szamotali się ze sobą ale wreszcie ten goły facet zdołał wstać i zaczął biec przez długość baru do wyjścia krzycząc za tą co wyszła przed chwilą. Jakiś inny wysoki facet w płaszczu zdążył wejść do środka a ten golas wciąż biegł do drzwi wyjściowych. I wtedy Angie przeszedł dreszcz z ekscytacji. Ten golas miał opaskę na oku! A za oknem przemykała właśnie jakaś kombiakowa osobówka w jasnych barwach całkiem możliwe, że błękitna! Wujek wydawał się kompletnie stracić zainteresowanie tym facetem jakim dotąd trzymał na rzecz uczestników zakończonej właśnie awantury.







____________________________________

*Pazury - elitarna organizacja najemnicza. Spadkobierczyni tradycji dawnych jednostek sił specjalnych i ich esprit de coprs (Podręcznik Podstawowy str. 277)
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 14-04-2017 o 06:54. Powód: przypisy
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-04-2017, 19:06   #3
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Zerwała się do pozycji siedzącej, a po jej policzku spłynęła kropla potu, choć równie dobrze mogła to być samotna łza. Jej płytkie, acz szybkie próby złapania powietrza w płuca, nie były wyłącznie wynikiem ciężkiej choroby i problemów z płucami, a lękiem jaki spowił jej umysł. Nerwowo, acz niemal w bezruchu, błądziła oczami po pustym, ciemnym pokoju, jakby nie była pewna gdzie się znajduje. Kolejna kropla wypłynęła spod powiek, a potem następna. Amelia niezgrabnym, szybkim ruchem ręki starła łzy wcierając je w rękaw swojej czarnej bluzy, w której lubiła spać. Jej pełne, sine usta były lekko rozwarte i połykały małe ilości powietrza zmieszanego z kurzem i wilgocią. Pociągnęła nosem, niespiesznie opadając na plecy i układając głowę na twardej poduszce, a następnie ospale przekręciła się na lewy bok. Ułożyła dłonie w okolicach stawu skroniowo-żuchwowego, przełykając z trudem ślinę. Jej czarne oczy wlepione były teraz w ścianę, obserwując ją jak ważny i interesujący obiekt. Zdawała się zamyślona, choć prawdą było to, że jej serce wciąż kołatało z przerażenia. Nie mogła tak szybko tego opanować, nie mogła zapomnieć o tym, co przed chwilą się wydarzyło. Nawet, jeśli był to tylko sen, zwykła nocna mara, podły koszmar, to dla niej było prawdziwe. Wciąż czuła ból w okolicy brzucha, z którego kawałek po kawałku wyszarpywano jelita. A ona żyła. Stała i patrzyła, potem padła na kolana, splunęła krwią, płakała. Jednak żyła i czuła. Nie mogła oddychać, dusiła się potwornie, widząc przed oczami nie jakiegoś olbrzymiego potwora z kłami, pazurami i innymi wypaczeniami. Widziała człowieka, dobrego dla niej na co dzień, takiego, któremu ufała zawsze i wszędzie, któremu mogłaby powierzyć swe życie. I nagle, jakby właśnie to zrobiła - oddała się w sposób taki, że mógł kraść ją, organ po organie, sprawiać ból w tak wysmakowany sposób, nie spiesząc się donikąd, kosztując jej cierpienia w każdej mikro sekundzie. Myślała teraz o tym patrząc w ścianę. Nie chciała płakać, ani tym bardziej ryczeć, bo nie było to w jej zwyczaju, jednak mimowolnie uroniła kilka niespiesznych łez. Oddech zaczął wracać do normy, podobnie jak puls i ciśnienie. Chwilę zajęło nim się uspokoiła, nim ponownie mogła zacząć myśleć o tym, by spróbować zasnąć. Mimo zmęczenia, nie miała już na to ochoty.
[MEDIA]http://stream1.gifsoup.com/view6/4639750/sunrise-o.gif[/MEDIA]

Już od świtu zdawało się być cieplej, niż powinno. Amelia wstała wcześnie jak zwykle i zajrzała do kilku “braci” w potrzebie, aby zmienić opatrunek i sprawdzić jak się czują. Brania leków nie pilnowała u nikogo, ponieważ uważała, że byli już wystarczająco duzi, aby pamiętać o tabletce czy kroplach. Jedyna osoba, którą wolała przypilnować, był jej szef - a w sumie to “ich” szef. Nie miał on jej tego za złe, pewnie dlatego, że nie wykazywała przy tym żadnego zmartwienia. Zachowywała się mechanicznie jak robot, podając lekarstwo bez słowa i patrząc z obojętnością. Skinienie głowy Huntera, było dla niej wystarczającą wdzięcznością. Inni członkowie również byli zadowoleni, że mają swojego prywatnego medyka, tym bardziej, że ten dbał o szefa. Każdy bowiem znał jego dolegliwości i wolałby nie ryzykować, gdyby temu się pogorszyło. Już pierwsze symptomy były niebezpieczne, a i bez choroby większość trzęsła gaciami na samą myśl wylądowania na dywaniku. Angina zamieniła z nim parę słów, zadała kilka znaczących pytań i z góry uprzedziła, że jest medykiem, a nie chemikiem, więc żeby znowuż nie wyobrażał sobie zbyt wiele ani nie oczekiwał. Owszem, wiedza o chemii nie była niskiego poziomu, jednakże o pomyłkę nietrudno.
- Wiem jak wygląda, jaki ma kształt i posmak, ale to nie da ci gwarancji, Hunter. Wolałabym, byś o tym pamiętał, kiedy wrócę i okaże się, że znowu dali nam syf.
Szef kiwnął głową na znak, że rozumie. Trudno było jednak stwierdzić, jak głœboko miał to w dupie. Amelia westchnęła ciężko i zakasłała suchym, świszczącym z płuc powietrzem.
- Zadbaj o siebie Angina. Charczesz jak gruchot Petardy - skomentował Hunter, a na jego twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu. Jego spojrzenie było bardziej przerażające, niż jej.

Południe nie było tak bardzo senne, jak mogłoby się z początku zdawać, ale to tylko i wyłącznie dzięki dzisiejszym atrakcjom. Siedzenie w knajpie i czekanie “chuj wie na co” - a raczej kogo - sprawiało, że powieki robiły się ciężkie. Ulubiona piosenka płynąca z radia uspokajała, przywodziła na myśl przyjemne wspomnienia i kołysała do snu. Gdyby nie cyrk i przedstawienie dziwnego trójkącika oraz reakcja Maczety, zapewne Amelia by zasnęła. Cały ten ambaras jednak sprawił, że obudziła się i otrzeźwiała, poczuła się jak nowo narodzona, pełna zapału i chęci. Trochę ją Petarda wkurwiał tym, że jako jedyny znał mordy tych “Synów” a gapił się w karty, no ale trudno. Później go zdzieli.
- Rany, Maczeta… Nie podniecaj się tak, bo ci jakaś żyłka pęknie, a niespecjalnie chce mi się dziś głaskać cię bandażem - powiedziała patrząc na rozentuzjazmowanego kolegę i uśmiechając się do niego półgębkiem. Nie zdążyła jednak pokąsać go ani chwili dłużej, gdyż za chwile odezwał się Petarda. Przeniosła więc spojrzenie na niego i uniosła brew z dezaprobatą. Ten w odpowiedzi wyszczerzył kły jak głupi i machnął na nią ręką jakby poczuł się zawstydzony czy coś w ten deseń. Nie potrafiła go rozgryźć, ale miło było mieć obok siebie kogoś, kto z takim optymizmem podchodził do życia. Choć nie akceptowała jego pociągu do hazardu, ze względu na pamięć o swym ojcu, to lubiła go i tolerowała własne wybory; wszak nie była jego matką.

- O kurwa! To ona! - zanim czarnowłosa zdążyła coś odpowiedzieć, Ethan zerwał się na równe nogi wskazując za wychodzącą dziewczyną.
- Jaka “ona”? - Maczeta spojrzał znowu z kumpla na obcą kobietę, ale widać już było tylko pustą ramę okna.
- No ona! Ta od Synów! Właśnie na nich czekamy! - w głosie wygadanego brodacza pojawiło się zniecierpliwienie i ponaglenie wsparte gestem ręki. Widać było, że ciemny umysł Nathaniela zaczyna go drażnić, chłopak za wolno łapał fakty.
- A nie mieliśmy spotkać się z jakimś Synem? Ona coś mi na Córkę wygląda. Mam nadzieję, że nie tylko wygląda. - Maczeta dał się na tyle przekonać do pośpiechu, że wstał ale w ruchach i głosie nie dało się w ogóle zauważyć pośpiechu. Amelia strzeliła się z płaskiej dłoni w czoło, co dało się słychać w postaci krótkiego klaśnięcia. Nie dość, że się kłócili o mało istotne szczegóły, to jeszcze nie dawali jej dojść do głosu. Zastanawiała się kogo pierwszego trącić łokciem, aby w końcu ucichli.
- Tak ale to jego dupa! Pewnie wie gdzie on jest! - na tę rewelację blond brwi Maczety w zdziwieniu skoczyły do góry, a głowa obróciła się w stronę pary golasów kotłujących się na podłodze gdzie facet z opaską na oku zdołał jakoś powstać na nogi i chwiejnie ruszyć w stronę drzwi. Z zewnątrz dało się słyszeć dźwięk uruchamianego i odjeżdżającego silnika
Nagle wzrok kolegów spoczął na niej. Chude ciało podniosło się z krzesła sprawnie i szybko, nie potrzebowała nawet odsuwać siedziska do tyłu, gdyż bez problemu przecisnęła się i stanęła tuż obok. Nie była to akcja mozolna ani leniwa, zrobiła to szybciej, niż oni skończyli biadolić i być może właśnie tym czynem zyskała ich uwagę; nie była pewna.
- Teoretycznie, mieliśmy tu czekać. Kurwa. - przeklęła będąc spokojną jak liść na tafli wody. Pchnęła Nathaniela, aby ruszył dupsko w stronę drzwi, mieli zamiar podbiec i szybko wybiec, na pewno szybciej niż ten goły facet. Maczeta bez problemu popchnąłby go jak wiatr potrafiący miotać zużytą szmatą, więc nie powinien stanowić przeszkody w szybkim wydostaniu się z knajpy.
- Stój, laska! Umówiłaś się z nami! - rozkazała wyłaniając się tuż za napakowanym blondynem i rzucając groźne spojrzenie kobiecie, próbującej odjechać. Miała tylko nadzieje, że ten jej ex-facet nie będzie się wpierdalał, inaczej będzie musiała zagrozić mu bronią, albo Nathanielem, a jakoś nie miała na to humoru.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 16-04-2017, 15:33   #4
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Miło było zobaczyć starą Woe. Będzie musiała wpaść do Doca jak tylko odda przesyłkę od Tysona. Spikowi należy się co nieco troski i czułości od kogoś bardziej doświadczonego niż ona. Coś ostatnio rzęziło z przodu i pozostawało mieć nadzieję, że to przez ten cholerny, wszechobecny piach. Po za tym Spikowi i tak należała się wizyta u lekarza, a Doc z pewnością zaopiekuje się starym kumplem.


Jej rozważania przerwało pojawienie się parującego półmiska i szklanicy. Uśmiechnęła się, dobierając się do dania, które dała jej obsługa lokalu. Wierzyła że Woe załatwiła jej wszystko co najlepsze, ale po trasie, którą dopiero co zrobiła, mogliby jej podać przyprawioną podeszwę i, i tak pochłonęłaby to ze smakiem. Zdążyła tylko zamoczyć usta w jakimś przednim bimbrze, gdy zaczęło się zamieszanie.

Widok znajomego Tysona w szczycie formy, poprawił jej nastrój. Do tego dwie laski i jedna wygląda nawet jak swoja. Z zaciekawieniem przyglądała się kłócącej się trójce popijając bimber. Cholerny Puzzle był taki jak jej opowiadał Tyson. Niby interesy kumpla kumpla to jej interesy, ale ładowanie się w kłótnie dotyczące spraw oscylujących w okolicach krocza, nikomu nie mogło wyjść na dobre. Widząc jak kobieta wybiega odstawiła szklanicę i podeszła do nagiego mężczyzny.
- Hej Puzzle! - Wyszczerzyła się i tylko rzuciła okiem na nagą laskę. - Mam dla ciebie coś od Tysona, staruszku.
 
Aiko jest offline  
Stary 18-04-2017, 22:13   #5
 
Gienkoslav's Avatar
 
Reputacja: 1 Gienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputację
Plecak już od rana leżał spakowany. Kołysanie kutra zmuszało martwy bagaż, do rytmicznego obijania o ścianę. Pomieszczenie, które zajmował Rononn było bardzo wąskie. Właściwie, poza za krótkim posłaniem, kopcącą lampą na olej, i regałem na narzędzia, nie mieściło się tutaj nic więcej. Monter jednak przywykł do takich warunków. Owszem, wystawały mu nogi, owszem musiał niekiedy spać zwinięty jak embrion zwłaszcza gdy przybyło paczek kurierskich, ale mu to nie przeszkadzało. Uroki pracy na mokrym bagnie jakim była Missisipi i jej dopływy. Za gęste żeby pić, za rzadkie by po tym chodzić.
Na środku pokoju, w przeżartej rdzą podłodze ziała dziura wielkości pięści. Rononn miał ją załatać, ale dzisiaj schodził na ląd więc olać to. Stawał się szczurem lądowym. Kapitan nie był przeciwny temu pomysłowi. Ba, można by pokusić się o stwierdzenie, że nawet temu przyklepnął. Monter nie wiedział jednak, czy to przez pożegnanie z Adelaidą, czy przez kaprys Szczękościska, ale akurat dzisiaj nie było dla niego za dużo pracy na łajbie.
Ot siadł rozrusznik i dryfowali przez chwilę z prądem, błahostka. Stary spaliniak. Dławiło się biedactwo i czasem trzeba go było poklepać brechą. Jak niemowle po jedzeniu, żeby sobie 'bekło'. Z reguły działały jeszcze magiczne słowa "No odpalaj stara wymięta pizdo", ale to potrafił tylko pierwszy mechanik pokładowy. Rononn nawiasem mówiąc był drugim. Takim jakby, na doczepkę.
Innym razem, gdzieś koło pory obiadowej, gdy największy skwar lał się z nieba, a parująca breja tworzyła śmiertelnie trujące opary, musiał naprawić Mikiemu ubijaka. Pokładowy kucharz dorwał gdzieś, od jakiegoś kuriera czy łowcy skarbów, któremu zbrakło paliwa, mikser. Taki przedpotopowy, znaczy przed tym jak świat umarł. Podłączało się takie do generatora prądu i można było mieszać bez wysiłku. Bajer, bardziej dla famy niż praktyczne ale Mike się uparł i już.

Do Pendelton przybili gdy największy skwar nieco zelżał, ale jeszcze dawał się we znaki. Miłe kołysanie pokładu osłabło, poddając się jedynie niewielkim falom przesianym przez falochron i pomosty. Bez sprzeciwu każdy oddał się standardowej procedurze szorowania pokładu, oczyszczania śruby wirnika i innym zadaniom sugerującym całej załodze, że tego dnia już nigdzie nie wypłyną. I nie dziwota. Pendelton było ostatnim, lub pierwszym w zależności od kierunku trasy, przystankiem przed/po długim odcinku Arkansas bez żadnej enklawy na brzegu. Nie licząc oczywiście półkoczowniczych obozowisk mutków. Całej załodze należał się wypoczynek i przynajmniej kufel miejscowego trunku. Uzupełnienie zapasów również było czymś poszukiwanym. Gdy skończył szorować płaty napędowe słońce sbliżało swe kroki ku lini horyzontu. Wreszcie. Schodził na ląd.
Może przeżarty kwasem i rdzewiejący trap nie był zachęcający, jednak nie pierwszy raz Rononn po nim schodził. Już nie po towary, ale żegnając się z "Adelaide" na dłuższy czas.


Okolica miasteczka niewiele się zmieniła od ostatniego rejsu. Ot przybyło więcej postaci czekających na odprawę. Spokojnym krokiem monter zbliżał się do jedynego przybytku w którym można było przysłowiowo umoczyć pyska czy zalać robaka. Stawiał powolne kroki. Brak kołysania mocno dezorientował błędnik Rononna. Wedle słów kapitana, przez trzy noce na pewno ciężko mu będzie się porządnie wyspać.
Spacer nie trwał długo. Tawerna zbijała interes na ludziach oczekujących na prom czy inną formę przeprawy oraz na nierzadko odwiedzających przybytek "marynarzach". Gdy sięgał ręką by zdjąć maskę przezciwgazową, utrudniającą komunikacje handlowe na poziomie skutecznym, zza drzwi wybiegła jakaś laska. Wyraźnie wkurwiona. I to mocno. Odprowadził ja wzrokiem na tyle, na ile pozwalały oczy bez potrzeby obrotu głowy. NIe zawracał sobie jednak tym dłużej głowy i skierował się do otworu budynku. Przechodząc przez próg Ronnon musiał się nieco pochylić, uroki posiadania niemal 2 metrów wzrostu.
Na widok kotłującej się pary Rononn osłupiał. Lekki uśmiech drgał mu na ustach do momentu, aż nie zaczął kojarzyć tej kociej osobniczki, nie do końca zgrabnie radzącej sobie w zwarciu. W końcu para rozdzieliła się, a monter dostrzegł szczegóły.



-Siostra? - jęknął z niedowierzaniem i zażenowaniem. Wcale się nie spodziewał jej tutaj spotkać. Niemniej, widok stroju Ewy już tak bardzo Rononna nie dziwił. Młoda zawsze musiała coś odwalić inaczej nie byłaby sobą. -Na cholerę ty tu jesteś? - Zdjął swój płaszcz i podszedł do nagiej kobiety trzymając ubranie w wyciągniętej ręce. Pomimo wyraźnych oznak zetknięcia z knykciami, monter rozpoznałby tą twarz wszędzie.
Po zdjęciu płaszcza, wiele osób mogło dostrzec sylwetkę Rononna. Przy 2 metrach wzrostu, był on istnym patyczakiem. Owszem, jakiś tam mięsień wymagany do pracy w swojej profesji miał, ale generalnie był chudzielcem. Właściwie to wyglądał na niedożywionego, przynajmniej przy pierwszym spojrzeniu.
 

Ostatnio edytowane przez Gienkoslav : 22-04-2017 o 17:35.
Gienkoslav jest offline  
Stary 19-04-2017, 10:30   #6
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
- Hej Puzzle! - Wyszczerzyła się i tylko rzuciła okiem na nagą laskę. - Mam dla ciebie coś od Tysona, staruszku.

- Veexx?! - Puzzle i tak chyba był i zmieszany i wstrząśnięty, zwłaszcza jak ten też biegnący do drzwi długowłosy blondyn wrzasnął na niego i chyba popchnął albo handlarz stracił równowagę czy odwagę by na siłę przebijać się do drzwi przez pędzącą trójkę. Teraz więc najwyraźniej rozpoznał dziewczynę z Det ale chyba reagował w stanie wyraźnego oszołomienia tempem i gwałtownością rozwoju wypadków. - Vex! - tym razem wreszcie wyglądało na to, że jednooki mężczyzna wreszcie chyba zajarzył z kim i o czym rozmawia. - Tyson! Ale to tylko połowa! - Puzzle w rozpaczy wyrzucił ramiona w górę by poskarżyć się sufitowi tragedii jaka go spotkała. - A drugą mam w samochodzie! - krzyknął równie desperacko wskazując przez okno na odjeżdżające, błękitne kombi.

Vex zatkała ucho, gdy Puzzle krzyknął po raz drugi jej imię. Tyle entuzjazmu na swój widok, nie widziała, od momentu, w którym stanęła nago przed Tysonem. Gdy mężczyzna uniósł ręce jej wzrok odruchowo powędrował w dół.
- Chciałeś powiedzieć, że masz drugą połowę w JEJ samochodzie. - Vex obejrzała się za odjeżdżającym autem. - To może być mały problem.

- Jak w jej?! W MOIM! Nie słuchaj tych jej bredni! Trzeba ją złapać! Pomóż mi Vex! Przywiozłaś od Tysona podzespół ale bez tego ustrojstwa w samochodzie Doc nie będzie miał czego naprawiać! - Puzzle wydawał się na rozdrożu zdając sobie chyba boleśnie sprawę, że na golasa i piechotę to może być trochę trudno ścigać odjeżdżającą spod lokalu maszynę. No ale Vex była do przodu w stosunku do niego i z ubraniem, i z butami, i mieniem pod ręką jednośladowego pojazdu.
- Staruszku, Spike wymaga co nieco czułości, a nie kolejnej gonitwy przez piach, dlatego że nie możesz utrzymać swego malucha na wodzy. - Vex opuściła ponownie wzrok, wskazując na obnażone przyrodzenie mężczyzny. Zerknęła na odjeżdżające auto. Chyba mogła jej jeszcze dogonić.

- Co ja zrobię, że tyle kobiet potrzebuje chociaż chwili miłości w tych trudnych czasach? - jednooki handlarz rozbrajająco rozłożył ramiona ale zaraz zakrył swoje przyrodzenie choć symbolicznie jedną ręką jakby Vex przypomniała mu o jego wyglądzie. - Daj spokój Vex jak mi odzyskasz auto i te ustrojstwo podzielę się z tobą fifty - fifty. A to może być interes życia! - Puzzle zapomniał na moment o swojej goliźnie bo wyrzucił ramiona w górę by podkreślić jakie kokosy można zbić na tym biznesie. Jeśli uda się go skompletować bo obecnie mieli tylko połowę całości.
- Robię to tylko z uwagi na Tysona, Puzzle. - Pogroziła mu palcem. - A Spikowi jesteś winny spa u Doca.
Wyminęła tłum w drzwiach
- Przepraszam chyba będę się zaprzyjaźniać z tą Panią.

Podeszła do zaparkowanego przed lokalem motoru i już odruchowo podpięła kabelek od spłonki.


Zawsze zabezpieczała tak Spika przed kradzieżą. Zakręciła manetką, wywołując w pojeździe przyjemny pomruk.
 
Aiko jest offline  
Stary 20-04-2017, 03:20   #7
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Czekanie w jednym miejscu nigdy nie było mocną stroną Angeli. Siedzenie na tyłku kiepsko jej wychodziło, szczególnie gdy wokół tyle się działo! Te nowe dźwięki, kolory i przede wszystkim ludzie. Gdzie się nie obróciła, napotykała spojrzenia lub zwykłą obecność drugiego człowieka. Siedzieli przy stolikach, chodzili, jedli, pili, gawędzili ze sobą. Czasem któryś wstał i przeszedł poza lokal żeby się odlać, albo co oni tam robili w ciemnych zaułkach. Niektórzy po prostu siedzieli, wpatrzeni w zachodzące za oknem słońce. Albo kręcili się w nieznanym blondynce celu. Nadchodziła noc, a wraz z nią ciemność sprzyjająca drapieżnikom, ale ci ludzie chyba nie przejmowali się tym zbytnio. Zamiast zmierzać do domu i bezpiecznego schronienia siedzieli w miejscu gdzie ciężko było się bronić: dużo okien, kiepskie drzwi i alkohol. Wujek mówił że w barach pije się alkohol i spędza czas na zabawie. W takim razie dlaczego nie pozwolił jej iść do kolegów, tylko trzymał przy stoliku, gdzie co najwyżej mogła dłubać nożem w blacie? Widziała jak Danny kręci się po sali, nie podchodził jednak. Angela nudziła się koszmarnie, a podobno bary nie były od tego.
- Wujku - spojrzała na mężczyznę obok, zajętego piciem czegoś z obtłuczonego kufla. Pachniało kwaśno i dziwnie, jak smakowało nie wiedziała, bo nie pozwolił jej spróbować.
Stukała nożem w drewno, drapiąc nim wzdłuż słojów na deskach - A mogę iść do kolegów? Będę czekać tam pod ścianą, nie odejdę nigdzie. Danny jest fajny… a jak nie chcesz żeby mnie macał po koszulce to ją zdejmę, dobrze? Mogę ją zdjąć? Strasznie pije pod pachami i drapie na plecach - zrobiła pełną nadziei minę, zezując na blondyna z uwagą.

Wujek zakrztusił się pitym piwem i chwilę kaszlał gdy usłyszał propozycję podopiecznej. W końcu opanował się na tyle by otrzeć usta rękawem i spojrzeć na blond nastolatkę… No nie była pewna, chyba poważnie i uważnie to raczej tak, a jak coś jeszcze miało być to właśnie nie była pewna.
- Angie. - zaczął uważnie ale chyba zauważył, że trochę się tym napojem oblał bo zaczął wycierać ręką swoją bluzę. W końcu skrzywił się i darował sobie bo wilgoć już i tak wsiąkła gdzie tylko zdołała.
- Angie nie zdejmuj podkoszulki przy ludziach. Nie rób tego bardzo cię proszę. - przy każdym zdaniu lekko machał dłonią jak zawsze gdy mówił coś ważnego. Zamilkł na chwilę i chyba myślał co dalej zrobić. Miał taką samą minę jak czasem oglądał teren ich drogi przez lornetkę nim powiedział gdzie i jak idą tym razem.
- Spróbuj wytrzymać w tej podkoszulce. Jak chcesz możesz odciąć rękawy. Zrobi się taki bezrękawnik. Ale nie zdejmuj podkoszulki ani w ogóle ubrania przy ludziach, ok? - zapytał i zaproponował jakieś rozwiązanie. - A ten Danny. - teraz wzrok Pazura powędrował przez przestrzeń sali i spoczął na widocznym w oddali chłopaku. - Możesz iść tam do niego. Ale macie nie wychodzić z tej sali. Wkurzę się i na ciebie i na niego jeśli wybędziecie. I niech cię nie maca po koszulce ani po niczym tak przy ludziach. - dodał po chwili wahania wracając spojrzeniem z powrotem do o wiele drobniejszej blondynki siedzącej obok.

- No dobrze… - zgodziła się na pozostanie w ubraniu, chociaż czuła jak szwy drapią i gryzą jakby miała tam małe, upierdliwe robaczki - A nie przy ludziach mogę? Jak będziemy sami? Mogę spać bez niej? - zaciekawiła się nagle, podnosząc czujnie głowę. Skoro mówił tylko o jednym przypadku, może w innych odpuści - Ale nie rozumiem dlaczego? Nie ma już słońca, nie porobią się bąble… co to jest bezrękawnik? To też do ubierania? A jak będziemy z Dannym nie przy ludziach to wtedy mogę mu dać dotknąć koszulki? A ja mogę go pomacać? On jest jak ty? Taki płaski na górze - poklepała się po piersi, zasypując mężczyznę pytaniami - Możemy go zabrać ze sobą do cioci Ellie? Weźmy go ze sobą - poprosiła, wychylając się do przodu i łapiąc go za rękę.

- Ehh… - westchnął cicho najemnik i popatrzył chwilę na postawiony na stole obdrapany kufel. Potem uniósł go do ust i przełknął chłodny łyk po czym nieśpiesznie odstawił go na stół. - Angie lepiej śpij w koszulce. Może jakbyś spała sama to może. Ale ponieważ nigdy nie wiadomo co się stanie lepiej więc byś nie latała z gołymi cyckami jak coś się stanie albo nie zaczynała od szukania koszulki. - wujek zaczął omawiać poruszone przez Angie kwestie po kolei. - Bezrękawnik to coś bez rękawów. Tak się mówi na koszulki bez rękawów albo kamizelki. Teraz masz podkoszulkę. Jak oderwiesz rękawy zrobi się z tego bezrękawnik. - tłumaczył wskazując na szwy na koszulce z Batmanem jaką nosiła. Tłumaczył spokojnie i mówił spokojnie, minę też miał spokojną. Dalej jednak chyba myślał co powiedzieć bo nie odzywał się dłuższą chwilę.
- Jak będziesz z Dannym sama. No to wtedy jeśli zechcesz możesz mu dać się dotknąć. Ale tylko jeśli będziesz chciała. I jeśli sprawi ci to przyjemność. Jak już cię dotknie to też tak samo. Jak cię coś będzie się nie podobało, będzie cię boleć czy cię wkurzy to po prostu każ mu spadać albo wyjdź czy mnie zawołaj. I tak jesteś już prawie dorosła… - powiedział wreszcie z wyraźnym wahaniem i jakąś rezygnacją w głosie. Wpatrywał się na przemian to gdzieś w stół, to na Angie, to na Danny'ego. - Ale nie możesz dać się macać po koszulce czy gdzieś tam za każdym razem każdemu kto chce jasne? Wybierz sobie Dannyego czy kogoś tam ale no nie z każdym. Bo wyjdzie, że jesteś puszczalska. A to by było bardzo źle i dla ciebie i dla mnie. Wkurzyłbym się jakbyś tak robiła i by tak o tobie zaczęli gadać. - wujek dodał znacznie żwawszym i bardziej zdenerwowanym głosem i Angie miała coś wrażenie, że to chyba nie byłby zadowolony z takiego obrotu sprawy.

Angela posmutniała. W domu było o wiele prościej. Tam wiedziała jak się zachować i nikt nie wymagał od niej dziwnych, niezrozumiałych rzeczy. Zwierzęta nie potrzebowały materiałowych okryw. Gdy słońce stało w zenicie zagrzebywały się w piachu, czekając aż morderczy żar zmaleje i da się wyjść na żer. Ona działa tak samo, to rozumiała.
- To może być niemiłe i boleć? Przecież materiał nie jest skórą, więc chyba nie powinno się tego czuć. Co znaczy puszczalska? - zapytała niepewnie. Chyba chodziło o coś mało przyjemnego, skoro wujek zaczynał się denerwować. Jak ktoś kogoś dotykał po ubraniu to ten ktoś był… tym puszczalskim? Ubrania sprawiały więcej problemów niż były warte. - Jak się coś stanie to będziesz obok i zrobisz tak, żeby nic się nie stało. Tak jak do tej pory. A śpię z tobą. I lubię ci siedzieć na kolanach. To jak będziemy sami możesz robić z moją koszulką co chcesz. Nawet ten bezrękawnik - próbowała uderzyć w weselszy ton, zanurzając palec w kuflu. Zaraz przysunęła go do twarzy i powąchała. Dziwny zapach - Nie bądź zły. Nie chcę żebyś był zły.

Blondynka złowiła spojrzenie przechodzącej obok barmanki. Wujek chyba też bo spojrzał na chwilę na nią. Akurat jak Angie mówiła mu o siedzeniu na kolanach i manewrów z jej koszulkami i bezrękawnikami.
Barmanka nic nie powiedziała, a siedząca po drugiej stronie baru blondynka miała trudności z interpretacją tak krótkiego i enigmatycznego spojrzenia. Wujek chyba jednak wydawał się myśleć nad odpowiedzią albo był zakłopotany bo przymknął na chwile oczy i pomasował się po nasadzie nosa. Barmanka w każdym razie poszła do swoich spraw a wujek wrócił do swoich czyli do rozmowy z Angie.
- Eee… Więc tak - zaczął gdy dłoń oderwała mu się od twarzy i oparła na płask o blat baru. - Jak ci się nie będzie podobało albo będzie ci przykro czy no zaboli cię jak cię złapie czy dotknie mocno no to mu powiedz. Jak nie przestanie to krzycz i mu przywal. - Pazur zaczął tłumaczyć co i jak z tymi instrukcjami względem postępowania z Dannym.
- A puszczalska no to… - znów zaciął się w opowieści. Często tak miał gdy o coś go pytała choć jak zauważyła gdy rozmawiał z innymi o różnych rzeczach i sprawach gdy podróżowali i pytał się kogoś o coś, o drogę czy ktoś się go o coś pytał to mówił jakoś tak inaczej. Nie zacinał się i nie wahał jak często miewał gdy się go pytała o różne rzeczy. - Puszczalska to tak się mówi o kobietach czy dziewczynach jeśli się puszczają. Znaczy… - westchnął gdy uzmysłowił sobie, że niezbyt to jakoś wyjaśnia samo zjawisko i istotę rzeczy. Podrapał się po krótkich włosach z poważną i zamyśloną miną spoglądając gdzieś w dół na zapiaszczone dechy podłogi.
- Puszczają no czyli jak tak publicznie, przy ludziach obściskują się z mężczyznami, z chłopakami, dają się obmacywać. No albo jak sypiają często z różnymi facetami. To nie jest dobrze dla takiej dziewczyny mieć taką opinię. Dlatego lepiej się trzymać z jednym facetem czy chłopakiem no i nie obmacywać się przy ludziach. - w końcu chyba znalazł słowa by jakoś to wytłumaczyć co pytała podopieczna i podniósł głowę z powrotem na nią. - No tak to mniej więcej wygląda z tym puszczaniem się. - dodał na koniec kiwając lekko głową i przejeżdżając dłonią po swoim czole.
- Nie będę nic robił z twoimi ubraniami i lepiej nie siadaj mi na kolanach. Nieważne czy będziemy sami czy nie. Tak jak siedzimy obok siebie jak teraz to jest w porządku. - wyższy mężczyzna w wojskowym uniformie powiedział do znacznie drobniejszej od niego blondwłosej dziewczyny siedzącej na stołku obok.

- Acha - odpowiedziała powoli, ale jej mina wskazywała na ogromne przygnębienie. Układała nowe informacje, próbując je dopasować do tego co już wiedziała. Gapiła się na najemnika wielkimi, zielonymi oczami czując jak smutek wypełnia ją od czubka jasnej głowy aż po koniuszki palców u stóp. Chyba była tą puszczalską, bo ciągle trzymała wujka za rękę i biegła do niego ilekroć coś ją przestraszyło, albo zdenerwowało. I naprawdę lubiła z nim spać, bo wiedziała że jest bezpieczna kiedy jest obok. Myślała że ją lubi, a wychodziło że niekoniecznie… znowu się pomyliła i cos pokręciła.
- Dlaczego nie chcesz żebym siadała ci na kolanach? - powiedziała co jej siedziało na wątrobie, kurcząc się w sobie i walcząc z drżącą szczęką. Nie lubił jej, wziął gamble dziadka i wykonywał zadanie do którego go wynajęto, tak jak chciano go wynająć już parę razy. - Danny mówił że mnie lubi, dlatego zaprosił do siedzenia, bo jak kogoś się lubi to się tak robi. Nie jestem puszczalska, trzymam się z tobą… tyle na ciebie czekałam jak dziadek usnął i nie chciał się obudzić, a potem zmienił w kości. Tyle miesiąców czekałam, bo powiedziałeś że przyjedziesz - popatrzyła na dłonie i wystawiła je obie do pazura, pokazując dziesięć palców. Chyba tyle czekała… a może jednak nie?
- Nie lubisz mnie, tak… i dlaczego ta pani tak się patrzyła? Ona też mnie nie lubi?

- Nie, nie to nie tak Angie. - od razu pokręcił głową i zaprzeczając temu co powiedziała - Lubię cię. Bardzo cię lubię. Dlatego przyjechałem po ciebie i teraz podróżujemy razem do cioci Ellie. - zapewnił ją od razu kładąc swoją dłoń na jej dłoni. - Ale… - przełknął ślinę i znów podrapał się po nosie. Znów się zastanawiał co powiedzieć.
- Ale są różne rodzaje lubienia między ludźmi. Takie jak między rodzicem a dziećmi co było podobne jak ty miałaś z dziadkiem. No i inne. I inaczej się to objawia. Jak dziecko jest małe to całkiem fajnie jak siada rodzicom albo dziadkom na kolanach. Ale jak już jest większe czy prawie dorosłe jak ty teraz, to już nie. Może siadać, na przykład dziewczyna czy kobieta na kolanach jakiegoś chłopca ale wtedy to już wygląda na inne lubienie. O to właśnie myślę chodziło Danny’emu jak ci to proponował. To już jest też lubienie ale inne. Takie bardziej jak dorosłego mężczyzny z dorosłą kobietą. I jeśli się oboje lubią to też jest w porządku jeśli ona usiądzie jemu na kolanach. Jest miło i zabawnie. Jeśli przy ludziach nie robią nic więcej. Z tym obmacywaniem koszulki i w ogóle. Ale no jak ktoś jest takim opiekunem czy rodzicem jak ja dla ciebie to już nie bardzo. Bo właśnie wygląda jakbyśmy byli parą. Jakbyśmy się właśnie lubili jak mężczyzna i kobieta, jako para. Pewnie dlatego ta pani tak na nas spojrzała gdy to zaproponowałaś. Różne rzeczy zdarzają się teraz na tym świecie ale to jednak trochę dziwnie wygląda jak taka młoda dziewczyna jak ty, siedziałaby na kolanach takiego dorosłego faceta jak ja. A coś co jest dziwne czy nietypowe rzuca się w oczy tak jak pewnie rzuciło się w oczy tej pani. - zaczął po kolei, spokojnym i uważnym głosem z poważną miną i troską w spojrzeniu tłumaczyć zawiłości zachowania i myślenia ludzi. Mówił czasem patrząc na wspomnianą barmankę, czasem na siedzącego w oddali Danny’ego ale głównie patrzył na blondynkę.

- To Danny mnie lubi inaczej niż ty, a ty inaczej niż dziadek - powtórzyła powoli, skupiając się żeby niczego nie pomieszać. Ulżyło jej kiedy usłyszała że jednak nie chodzi o wyładowane bronią skrzynie, a o nią. Dla niej wujek wrócił do domu gdy została tam sama.
- Jak para? - zadała następne pytanie. To stwierdzenie rozumiała. - Ale my chyba jesteśmy parą. Niektóre zwierzęta łączą się pary żeby wspólnie polować i wychowywać potomstwo. My nie mamy potomstwa, ale wspólnie zdobywamy pożywienie, bezpieczne miejsce na nocleg. Pilnujemy się i jak coś się stanie to opiekujemy. Jak wtedy kiedy cię znaleźliśmy na pustyni, albo jak spadłam z gruzowiska i rozcięłam nogę… a tą panią lubisz? - wskazała barmankę - ona ci może usiąść na kolanach?

- Mmmm.... Nie Angie. Jak się mówi o parach to właśnie tak jak mężczyzna z kobietą. Albo jak jakieś właśnie zwierzęta łączą się w pary. Więc trzymamy się razem ale nie jesteśmy taką parą. Jesteśmy zespołem. Ty i ja. Ale nie parą mimo, że jest nas dwoje. Para to tak jak jakieś małżeństwo, mąż i żona, albo coś podobnego. My tak nie mamy. - wujek Zordon jak zwykle cierpliwie wyjaśniałco jest co i jak to działa. Na koniec spojrzał na barmankę o jaką pytała nastolatka. - No tak, jakby tamta pani mnie lubiła i ja bym ją lubił to chyba miło by było jakby usiadła mi na kolanach. - uśmiechnął się lekko obserwując barmankę nalewającą dwóm rozmawiającym mężczyznom czegoś do szklanek. Kobieta za barem albo złowiła że mówili o niej, albo wyczuła spojrzenie klienta bo odwzajemniła spojrzenie i lekki uśmiech Pazura. - Tak samo jak z Dannym. Jak go lubisz i on cię zaprasza możesz z nim porozmawiać czy usiąść na kolanach. - powiedział znów wracając uwagą i spojrzeniem na siedzącą obok nastolatkę.

- Tą panią lubisz jak dorosłą… a mnie nie, chociaż sam mówiłeś że jestem już duża - Angie zmarszczyła czoło trawiąc informacje na własną modłę. Ale ludzie lubili komplikować sobie życie… i jak tu się połapać co jest co? - Nie lubisz mnie jak dużej, nie podobam ci się? To znaczy że jestem brzydka - posmutniała, wbijając wzrok w stolik. Wujek się znał na wszystkim, to na pewno miał rację - Jak wąż z liszajami i odpadającą łuską. Dlatego tak się na mnie gapią czasami? Bo jestem brzydka? - popatrzyła w napięciu na mężczyznę - Myślą że jestem potworem o których opowiadał dziadek? Tym spoza piasków?

- Jakim potworem spoza piasków? - wujek zmarszczył brwi chyba niepewny o co Angie go pyta. - Ale nie, nie, nie Angie, jesteś bardzo ładną dziewczyną. Śliczną wręcz. - dodał szybko jakby dotarło do niego priorytet odpowiedzi. - Po prostu to co nas łączy, ta więź i lubienie to właśnie bardziej podobne jak ciebie i dziadka. A nie jak parę. - zaczął mówić powoli znowu brnąć w tłumaczeniu kolejnych zawiłości. - Poznałem cię jako małą dziewczynkę. I ciężko mi myśleć o tobie inaczej. No ale czas leci i stałaś się już prawie dorosłą kobietą. A przynajmniej dorastającą dziewczyną. Ale dlatego bardziej jesteśmy tak jak ty i dziadek. Lubię cię Angie, bardzo cię lubię ale inaczej niż lubią się nawzajem pary. - najemnik popatrzył na nią gdy skończył mówić.

- Takim metalowym, albo… chorym. Bardzo chorym - tłumaczyła powoli, marszcząc czoło i przypominając co dziadek jej opowiadał - Mutasem. Albo takim zepsutym, co wygląda jak człowiek na zewnątrz, ale w środku - puknęła się w pierś - jest martwy i szalony… jak kojot z wścieklizną. Gryzie co mu się napatoczy pod zęby. Zabija nie z głodu i nie dla bezpieczeństwa, ale dlatego że może i lubi. Nie zjada ofiar, nie zbiera z nich trofeów. Poza pustynią jest ich pełno, dlatego tam mieszkaliśmy. Bo one nie zapuszczają się na piaski… a jak zapuszczą to widać je z daleka i można zdjąć ze snajperki. Żeby nie podchodziły. Te potwory są z Nowego Jorku? Dlatego musimy ich unikać? Spotkałeś je kiedyś? Ja żadnego nie widziałam, ale dziadek ciągle o nich powtarzał i mówił że mam nie opuszczać pustyni. - wzruszyła ramionami, ale cieszyła się wyraźnie. Powoli zaczynała rozumieć, tak się jej wydawało. Wyprostowała plecy przy kawałku o tym, że jest ładna. Wujek nie mógł się mylić, nigdy tego nie robił.
- To nie jesteśmy parą tylko zespołem. Będą kłopoty jeżeli ludzie wezmą nas za parę, bo to… nie można jak rodzina. Bo dziadek był rodziną… ale już go nie ma. Teraz jesteś ty. Nadal mogę z tobą spać, tak? - spytała z przejęciem i obawą. Złapała go za rękę i ścisnęła mocno - Też cię bardzo lubię, tak jak dziadka. Zostaniesz ze mną? Bez ciebie było tak smutno… nie chcę żeby cię nie było. Znajdziemy własną jaskinię i będziemy polować? Tam gdzie jest zielono? - rozmarzyła się. Pustynia była bura i piaskowa. Zieleń pojawiała się tylko po deszczu. Na równinie pierwszy raz Angela widziała żeby tyle roślin rosło w jednym miejscu i kuło oczy soczystą barwą. Nim jednak doczekała się odpowiedzi, do stolika podszedł obcy pan i zaczął gadać do wujka. Oferował pracę, wujek odmówił... a potem złapał go i przycisnął do baru. Szybko jednak uwagę Angeli przyciągnęło coś kompletnie innego.

Hałas, krzyki i troje ludzi z czego dwójka wyleciała nago i inni mogli ich zobaczyć. Dziewczyna zamrugała i gapiła się żywo zainteresowana na dwie bijące się panie, ale trzecia strona awantury przykuła jej uwagę prawie całkowicie. Miał opaskę! Na oku! Tak jak ten, na którego mieli czekać - kolega cioci Ellie!
- A oni mogą chodzić bez ubrania… to ten, ja… chyba jest okey tutaj. Takie zachowanie - powiedziała do wujka, dołączając do tego wymowne spojrzenie. Byli duzi, znali się na tym ich dziwnym świecie i wiedzieli co robią. To może ona też by mogła? - Wujku dlaczego bijesz tego pana? Co to jest squaw? - spytała podchodząc do Pazura, ale głowę miała zwróconą na jednookiego. Pokazała go palcem, szarpiąc opiekuna za rękaw - Może jego tak nie bij, bo nas do cioci nie zabierze. To on? Ma opaskę i się nie ubrał. I nie ma takich fajnych obrazków jak ty.

- Angie bardzo cię proszę leć do tego z opaską i spytaj się co jest grane! Mamy biznes do niego! Ja tu zaraz skończę! - Pazur warknął dodatkowo zaciskając rękę schwytanego przez siebie faceta. Wskazał gestem głowy na nagiego mężczyznę z opaską na oku. Przez gwałtownie zmieniającą się sytuację do jednookiego doszła jakaś brunetka chwile z nim rozmawiając. Choć głównie mówiła ona bo zdenerwowany mężczyzna prawie krzyczał. Ta brunetka jednak szybko wybyła za drzwi a golas patrzył za nimi wszystkimi.

Blondynka pokiwała energicznie głową, przebiegając przez salę. Skoro wujek prosił trzeba było zrobić co mówi. On tyle wiedział i na tyle rzeczach się znał, że nie mógł się mylić. Potrzebowali golasa, więc na wszelki wypadek zaszła go od tyłu, przemykając tuż obok i odgradzając sobą od wyjścia z knajpy.
- Cześć - zaczęła wesoło, machając mu ręką i dodała - Nie masz ubrania!

- O matko! Nie strasz ludzi! - mężczyzna chyba się naprawdę zapatrzył na obrazy na zewnątrz bo aż podskoczył gdy nastolatka nagle teleportowała się wręcz tuz przed nim. - Mam! Tylko w pokoju. - golas szybko zasłonił swoje przyrodzenie dłońmi i wyglądał na zmieszanego uwagą czy całym zagadaniem od blondynki. Od gości przy najbliższych stolikach doszły ich śmiechy. Mężczyzna odwrócił się w stronę wciąż otwartych drzwi pokoju i chyba chciał tam wrócić przez co odwrócił się do nastolatki plecami. Ale zrobił gdzieś najwyżej krok bo najkrótszą drogę grodzili mu jakiś chudzielec okrywający tą gołą panią swoim płaszczem.

- Czekaliśmy z wujkiem na ciebie! Jesteś Puzzle, znasz ciocię Ellie? - dziewczyna wypaliła z żywym zainteresowaniem, zachodząc mu ponownie drogę. Wzrok zjechał jej w dół, na teren zakrywany przez dłonie. - Dlaczego nie masz ubrania? Tu można chodzić bez niego? Tobie też mogę usiąść na kolanach? - wróciła wzrokiem do jego twarzy. Ręce świerzbiły żeby sięgnąć po nóż i podciąć mu ścięgna żeby na pewno nie uciekł, ale wujek byłby na nią zły. Miała go zatrzymać, a to dało się zrobić i bez noża.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 23-04-2017, 11:47   #8
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 2



Czarnowłosa kobieta widziała jak błękitnawe auto zwalnia widocznie kierowca zawahała się słysząc jej okrzyk. Gdy jednak czarnowłosa nie nie ruszyła się z miejsca by doskoczyć do auta chwila wahania dziewczynie za kierownicą najwyraźniej minęła i auto znów ruszyło z werwą przed siebie. Zazgrzytał żwir i piach pod oponami a część trysnęła fontanną za siebie. Amelia dobyła z kabury swojego Glocka i wycelowała w oponę oddalającego się auta. Strzał wydawał się jej skrajnie trudny bo wybrany cel nie był zbyt duży, na pewno o wiele mniejszy niż sylwetka człowieka a do tego był w ruchu oddalając się coraz bardziej. Rejestrowała kątem oka jak Petarda coś krzyczy, jak przebiega obok nie jakaś osoba, jak uruchamia motocykl, jak z lokalu jaki został za jej plecami dobiegają jakieś krzyk i zamieszanie ale to wszystko wydawało się gdzieś schodzić na dalszy plan. Świat zdawał się koncentrować na muszce i szczerbince jej kanciastej broni


Amelia pociągnęła za cyngiel i broń lekko podskoczyła w jej bladych dłoniach i okolicę przeszedł charakterystyczny, elektryzujący huk wystrzału. Złocista smuga łuski śmignęła z wyrzutnika ale to co najważniejsze rozbijało się już dalej. Drugi huk zlał się prawie w jedno z pierwszym gdy drobinka ołowiu brutalnie wyrównała nadciśnienie wewnątrz opony z tym dookoła. Poszarpana postrzałem i eksplozją ulatującego powietrza guma zaraz oklapła a okaleczony pojazd wierzgnął. Dało się słyszeć równie rozpoznawalny dźwięk sflaczałej opony. Kobieta za kierownicą jednak utrzymała się na jezdni i wystrzał chyba tylko utwierdził ją w przekonaniu by się nie zatrzymywać. Gdy odzyskała równość jazdy pojazd znów zaczął przyśpieszać. Amelia zauważyła jednak, że kieruje się w stronę rzeki. W tamtą stronę dało się chyba dojechać tylko do przystani a dalej drogę grodziła prawie pół kilometrowa rzeka.

Za błękitnym kombiakiem ruszyła w pościg ta kobieta która wybiegła za Amelią a już odpaliła motocykl. Odjechała kierując się też w stronę przystani. Trzecim uruchomionym pojazdem była maszyna z wymalowanymi czarnymi krzyżami.
- Dawaj! Wsiadać! Zaraz ją dogonimy! - wrzasnął przez uchylone okno Petarda szczerząc się do dwójki gangerów i tego z blond i tego z czarną czupryną. Nie wiedzieli jak dobrze uciekinierka prowadzi ale Petarda na pewno był niezły w te klocki. Z furami też różnie mogło być ale przestrzelona przez Amelię opona kombiaka przechylać się zdawała szanse na niezbyt długi pościg.




Spike nie zawiódł swojej przyjaciółki i właścicielki. Odpalił z bez skrupułów i wtedy gdzieś właśnie ta dziewczyna z czarnymi włosami wydobyła swój pistolet co w tym coraz silniejszym półmroku też wydawał się czarny i strzeliła gdy słowa okazały się niewystarczające do zatrzymania auta. Te co prawda zareagowało na wystrzał jak większość ściganych pojazdów czyli dało gaz do dechy. Jednak strzał okazał się być celny co Vex, dziewczyna z Det, od razu zauważyła po zachwianiu w płynności jazdy kombiaka. Pewnie też chlupotał oponą jednak Spike skutecznie zagłuszał rykiem silnika takie duperelowate odgłosy.

Zauważyła też, że kombi kieruje się wprost na drogę, w dół, ku rzece. Co było o tyle dziwne, że jeśli laska kompletnie nie spanikowała to w każdym innym kierunku było o wiele więcej miejsca i trasy do ucieczki niż dość krótki odcinek w dół do rzeki. Nawet jakby uciekać potem pieszo zamierzała to też gdziekolwiek indziej było więcej pola na ukrycie się czy manewry. Na końcu tej drogi nic właściwie nie było. Prócz przystani. Ale bez promu dla pojazdu czy pieszego była bezużyteczna. A promy i łodzie miały ruszyć dopiero rano.

Sprawa wyjaśniła się jednak dość szybko. Zjazd z góry ku rzece dodatkowo ułatwiał nabranie prędkości obydwu pojazdom. Błękitny kombiak zasuwał szybko i coraz bardziej przyspieszał ale Spike miał nad nim przewagę przyśpieszenia więc odległość szybko się skracała. Kombiak nie zwalniał mimo, że był coraz bliżej brzegu rzeki. Na dole już widać był nerwowe, graniczące z paniką ruchy marynarzy i ludzi na nabrzeżu i swoich jednostkach gdy widzieli niecodzienne zjawisko zjeżdżających z całą mocą silników pojazdów które wcale nie wyglądały jakby zauważały taki detal jak pół kilometrowej szerokości pas wody przed sobą.

Pojazd byłej już partnerki Puzzle’a zaczął kierować się prosto ku jednej, pudełkowatej łodzi. Na tyle dużej, że powinien pomieścić błękitny pojazd i jeszcze by raczej miejsca zostało. Tyle, że łódź chyba była na etapie odbijania od brzegu bo między pomostem a jej odpływającym środkiem transportu widać było już sporą szczelinę. Na widok rozpędzonej maski błękitnego pojazdu, który wyglądał jakby miał zamiar wbić się w tą burtę spanikowana załoga gwałtownie manewrowała coś przy niej i nagle burta opadła i ukazało się puste wnętrze promu.


Błękitny pojazd zawył głośniej gdy silnik i koła straciły zwyczajowy opór ziemskiego padołu i przez moment pokonywały pustą przestrzeń między nabrzeżem a barką. Zaraz rozległo się głuche uderzenie a kierowca chyba nie do końca opanowała takie gwałtowne i awaryjne lądowanie z jedną przebitą oponą na dokładkę. Kombi bowiem huknęło oponami o pokład i zajęczało protestująco zawieszeniem jak to zwykle bywało przy takich moto zabawach ale zaraz potem rufa zaczęła coraz bardziej gonić przód i sunąć bokiem aż całkowity bączek został powstrzymany przez skrajne narożniki pojazdu jakie zaczęły szorować wzdłuż burty krzesząc iskry. Dał się słyszeć też protestujący odgłos piszczących hamulców ale tylna burta skończyła się zbyt prędko na taką prędkość i błękitna maszyna zatrzymała się dopiero na niej. Hucząc przy tym z dźwiękami klasycznej detroickiej kraksy.

Vex miała jednak nieco inne zmartwienia niż ocenianie czy podziwianie moto zjawiska. Barka zdążyła odpłynąć już tak, że zrobiła się szczelina już do liczenia w krokach czy metrach a nie tak dosłownie szczelina. Niezbyt było więc ściągać cugle rozpedzonemu ta ładnie z tej górki rumakowi jeśli miał ją przeskoczyć. Zaś co sprzyjało pokonaniu przeszkody zdecydowanie nie sprzyjało hamowaniu zaraz po niej co błękitna maszyna właśnie pokazała na własnym przykładzie. A i motocykl miał już zdecydowanie mniej miejsca do hamowania bo zauważalną część zajął już samochód. Ale w końcu była z Det*!


Spike prowadzony przez pewnie przez swojego jeźdźca przeskoczył pewnie przez rozszerzający się coraz bardziej pas wody. Wylądował równo na pokładzie ale mimo, że Vex zaryzykowała zredukowanie prędkości jeszcze przed skokiem i tak prędkość była spora na tak malutkie miejsce do lądowania. Rozpędzony motocykl zaczął piszczeć hamulcami zaczął zarzucać tylnym kołem jak przy klasycznym manewrze hamowania czy wchodzenia w ostry wiraż. Wiraż i hamowanie było ale zaczęło się na piachu, betonie i dechach nabrzeża ale kończyło już w locie podczas którego pojazd coraz bardziej sunął burtą. Skończył ostatecznie gdy koła zderzyły się z pokładem promu wciąż mając sporą prędkość. Błyskawiczny skręt kierownicą posłał maszynę od razu do przodu ku przeciwległej burcie ostatecznie wytracają prędkość w długim bączku gdy tylne koło o centymetry minęło od nieruchomych już błękitnych blach czterokołowca. Motocykl też ostatecznie znieruchomiał wracając z powrotem do jałowego, pyrkającego biegu. Po wykonaniu obrotu o 360* był z powrotem ustawiony frontem do przekrzywionej pod skosem niebieskiej maszyny.



- Interesy załatwiam! - fuknęła rozzłoszczona siostra jednocześnie zbierając się z podłogi, chwytając gwałtownie podany płaszcz ruchem pasującym do głosu i wciąż przełykać i wypluwając krew z rozbitego nosa i warg. Bez wahania założyła ciężki płaszcz o wiele wyższego brata więc ten ją wreszcie okrył całkowicie tak, że tylko głowa spoza niego jej wystawała. - Pomóż mi jak już tu jesteś! Ta idiotka powinęła temu kretynowi moją część! - rzuciła oskarżycielsko Mewa wskazując po kolei na odjeżdżający samochód i tego gołego faceta który wracał do rozwalonych drzwi omijając ich o stolik czy dwa zagadywany przez jakąś blondynę. - Bez tego nie można sfinalizować biznesu! - syknęła sfrustrowanym tonem uderzając ze złością w powietrze przed sobą.

Goły facet nie zdołał jeszcze wrócić do pokoju, siostra Rononna nie zdążyła ani powiedzieć coś jeszcze gdy z zewnątrz padł strzał. Chyba wszyscy wewnątrz odruchowo wzdrygnęli się i pochylili jakby to właśnie oni zostali wzięci na celownik. Mewa też drgnęła nerwowo jakby to jej ktoś strzelił nad uchem. Ale to chyba ktoś z tych co wybiegł na zewnątrz za tą ubraną laską. Dały się słyszeć i widzieć kolejne odpalane motor i pojazd. Pościg chyba zaczął się na dobre. Strzał chyba nie był na tyle celny by zatrzymać nadjeżdżający pojazd od razu choć chyba trafił sądząc po wierzgnięciu świateł widocznych nawet z wnętrza lokalu.

- Szkoda, że tej szmacie tego durnego łba nie rozwalili. - burknęła brunetka w rononnowym płaszczu gdy zorientowała się, że nic ani jej ani jej bratu nie jest ale chyba tamtej ubranej też nie skoro dalej zwiewała. Nic poważnego jak nawet coś już. - Albo temu kretynowi. - spojrzała z niechęcią na tego faceta z opaska ale ten wykorzystał moment i zobaczyli jak razem z tą blond nastolatką weszli do pokoju a blondyna zamknęła za nimi drzwi. - No nie! Tam są moje rzeczy! - Mewa znów uderzyła w bezsilnej złości powietrze tym razem wskazując w kierunku właśnie zamkniętych drzwi. W końcu popatrzyła w górę na swojego starszego brata. - Rononn zrób coś z tym! - parsknęła w złości, irytacji i prośbie jednocześnie wycierając krew z rozbitej twarzy o rękaw rononnowego płaszcza. Wypadki z ostatnich minut pewnie zdecydowanie nie szły po jej myśli.

Gdzieś przy barze też zaczęło się jakieś zamieszanie między dwoma osiłkami ale szło na słowa i spojrzenia co było niczym wobec niedawnego wystrzału. Zresztą i tak przybladło gdy drzwi otworzyły się z impetem. Też od pokoju ale innego niż ten za którym zniknęła przed chwilą ten golas i blondynka. W drzwiach stała kobieta latynoskiej urody. Od razu rzucało się w oczy jej strach wymalowany na twarzy i zapłakane oczy.
- Mi niño! Mi hijo! - zaczęła łkać zrozpaczonym głosem wodząc po zebranych ludziach na sali podobnym spojrzeniem. Na moment chyba wszystkie głowy zwróciły się ku niej. Wtedy zrobiła kilka kroków i zaczęła coś mówić płacząco i prosząco wskazując na otwarte drzwi pokoju. Widać było przez nie leżące na podłodze ciało.


Ciało było ubrane odpowiednio na tą porę roku czyli w krótkie spodenki i podkoszulek. Nawet z głębi sali dało się zauważyć, że to ciało małego dziecka. Dziwne było, że leżało w dość bezwładnej pozie jakby chłopiec spał czy upadł i tak został. O tyle było dziwne, że o krok od niego było puste łóżko. Rononn na tyle podłapał w marynarskiej karierze hiszpański by rozpoznawać, że nino to właśnie dziecko. “Medico” jakiego powtórzyła zrozpaczona kobieta kilka razy też było całkiem zrozumiałe. Siostra spojrzała nerwowo na brata gdy zorientowała się chyba w tym samym momencie co on, że kobieta kieruje się prosto na nich. Czy dlatego, że wyróżniali się z tłumu gości jako nieliczni którzy byli w pozycji pionowej więc rzucali się w oczy czy z innych względów. - O nie, ona tu idzie! - szepnęła z niedowierzaniem siostra. - Weź ją spław! Mamy co innego do załatwienia! - dodała szeptem zirytowanym tonem profilaktycznie cofając się o krok i kolejny by to brat przejął pałeczkę w starciu z zapłakaną Latynoską.

- Puzzle! Otwieraj! Otwieraj do cholery! - brunetka w płaszczu zaczęła uderzać pięścią w zamknięte przed chwilą drzwi. Jeden z tych nerwowych typów spod baru ruszył w stronę tych samych drzwi. Był wysoki choć niższy prawie o głowę od Rononna. Za to na pewno cięższy i ubrany na wojskowo. Zatrzymał się przy tych samych drzwiach co siostra marynarza i ta niepewna co zrobi i czego chce zamilkła i cofnęła się nieco robiąc mu miejsce.



Pan z przepaską na oku wydawał się być strasznie zdziwiony tym co mówiła mu Angie. Wydawał się być gdzieś tak pośrodku rozdarty między zerkaniem na nią a kierunku w jakim idą. Ta goła pani już nie była taka goła bo jakiś wysoki pan podał jej płaszcz w jaki się ubrała i teraz rozmawiali.
- Znasz mnie? I Ellie? - powtórzył za nią jakby mówiła jakieś tajemnicze i magiczne nazwy. Przełom nastąpił gdy nastąpił huk wystrzału. Naraz całe wnętrze i chyba wszyscy goście poruszyli się nerwowo. Właśnie dokładnie tak jakby ktoś niedaleko wystrzelił. Na ucho Angie to z broni krótkiej, pojedynczy wystrzał. W środku nic nie wybuchło i nic sie nie rozbiło i nikt się nie darł więc widocznie ktoś na zewnątrz strzelał do kogoś czy czegoś na zewnątrz. Ale to było gdzieś tam bo wystrzał zelektryzował wręcz tego Puzzle. Ostatni kawałek o drzwi tylko śmignął zasuwając do wnętrza pokoju. A Angie skoczyła za nim. W końcu wujek kazał jej lecieć do tego Puzzla i mieć go na oku prawda? Krzyknęła do wujka a ten kiwnął w odpowiedzi głową i wyglądało, że chyba zaraz skończy to co robił i pewnie przyjdzie albo oni skończą i pójdą do niego.

Puzzle odwrócił się gdy chyba poczuł się bezpiecznie czyli na środku pokoju. Na oko nastolatki był całkiem podobny do tego co wynajmowała z wujkiem. Znaczy i ona i wujek mieli podobne. Puzzle jednak miał taką minę jakby był zdziwiony widokiem Angie.
- Eee… Weszłaś tutaj? - zapytał chyba na fali tego zdziwienia. Zupełnie jekby się dziwił, że można nie wejść przez otwarte drzwi. - No ale dobra, to jak weszłaś możesz je zamknąć? Tam strzelają, jeszcze ktoś by tutaj zaczął czy co. - zapytał i dopowiedział swoje. Odetchnął z wyraźną ulgą gdy nastolatka faktycznie zamknęła drzwi. Aż na chwile przymknął oczy i westchnął z tej ulgi. - Dzięki wielkie. Wreszcie choć chwila spokoju. - wyrzucił z siebie.

- Tak ja jestem Puzzle. - odpowiedział wreszcie na wcześniejsze pytanie Angie goły gospodarz tego pokoju otwierając oczy i rozglądając się po pokoju. Patrzył głównie po skotłowanym łóżku i podłodze. Wujek uczulał Angie by właśnie takiego łóżka nie zostawiać po swoim wyjściu. Ale jak zdołała się przekonać nastolatka pozostawienie takiego łóżka jak chciał wujek to zajmowało troszkę czasu choć odkąd pokazał jej co i jak to co raz mniej i szło jej coraz sprawniej. A ta trójka co tu była wcześniej chyba nie zajmowała się składaniem pościeli skoro tak to zostawili. Puzzle podszedł do łóżka i sięgnął po jakieś spodnie które zaczął na siebie nakładać.

- I tak znam Ellie. - powiedział szybko zapinając spodnie i zerkając na swojego blond gościa. - Ciocię Ellie. - dodał marszcząc brwi i zapinając pasek. Spieszył się co widać było po jego pośpiesznych i nerwowych ruchach. Skończył i na moment znieruchomiał kładąc swoje dłonie na swoich biodrach. - I miałem do niej zaprowadzić kogoś. Ale to miała być para. Jakaś blondyneczka bardzo młodziutka. - pokiwał głową patrząc na Angie która chyba pasowała mu do takiego opisu. - Ale miała być z jakimś dryblasem od Pazurów. - teraz jedna z dłoni mężczyzny powędrowała w górę jak zazwyczaj ludzie w rozmowach i tłumaczeniach określali wzrost innych ludzi. Ręka powędrowała gospodarzowi gdzieś tak o głowę wyżej od czubka jego głowy co mniej więcej pasowało do opisu wzrostu wujka Zordona. - Właściwie to głównie z nim byłem umówiony. - odrzekł mężczyzna już w spodniach gdy jego ręka ponownie opadła na dół. Pokręcił głową i znów odwrócił się plecami do Angie i zaczął zbierać z podłogi jakieś ubrania. Podniósł i rzucił coś co rozpoznała od razu. Stanik albo biustonosz. Strasznie niewygodne o noszenia i uciskające jeszcze bardziej niż podkoszulki jakie zorganizował jej wujek. I podobno mężczyźni takich nie nosili. No wujek na pewno nie choć miał kłopot z wyjaśnieniem dlaczego mężczyźni nie noszą staników a kobiety tak albo powinny. Puzzle w każdym razie rzucił go bez żalu i w zamian złapał jakiś kawałek materiału który okazał się podkoszulkiem. - A co do siadania na kolanach… - jednooki mężczyzna spojrzał koso na stojącą blondynkę jakby ją oceniał albo coś innego szacował. Ale nim coś dokończył w nagłą ciszę wdarł się nowy głos.

- Puzzle! Otwieraj! Otwieraj do cholery! - zza drzwi doszedł ich rozzłoszczony głos kobiety. Chyba tej pani co była do niedawna goła a teraz pewnie w płaszczu tego chudego, wysokiego pana. Wraz z głosem doszło też walenie w drzwi jakby kobieta uderzyła w nie pięścią. Puzzle drgnął nerwowo na ten nagły zestaw głośnych odgłosów i głosów po czym chyba przeklął coś pod nosem i dokończył ubieranie podkoszulki.

Angie stała bliżej drzwi niż on więc usłyszała też inny głos gdy krzyki kobiety i walenie w drzwi ustało równie nagle jak się zaczęło.
- Pozwól, że ja spróbuję. - usłyszała niezbyt głośny ale głos na pewno należący do wujka Zordona. Pewnie mówił do tej pani o ciemnych włosach. Zaraz rozległo się pukanie. Cztery krótkie, stanowcze stuknięcia pięści w drzwi.
- Angie. Możesz otworzyć drzwi? - zza drzwi dobiegł jej głos wujka, taki sam jak zazwyczaj gdy dawał jej znać, że czas ruszać, wyjść albo po prostu chciał jej coś powiedzieć.



Jessica siedziała sobie grzecznie nie wadząc nikomu przy jednym ze stołów w tym uroczym lokalu. Właściwie to lokal może nie był tak dosłownie uroczy ale był całkiem czysty i porządnie utrzymany. Oferował też to co solidny, przydrożny lokal powinien wędrowcom na koniec dnia czyli schronienie, ciepło, łóżko, posiłek i coś do przepłukania gardła po kurzu i pyle drogi. Nie przeszkodziło to oczywiście Lesterowi patrzeć na resztę gości z agresywną i szukającą zaczepki wyższością. Widząc jednak to spojrzenie, rozmiary i spluwę pod ręką jakoś tej reakcji na zaczepki się nie doczekał. Co go pewnie wkurzało tak samo jak i gdy ktoś by odpowiedział na tą zaczepkę. Właściwie to Lester wydawał się chodzić wkurzony chyba non stop. Za to Simon, drugi z braci Thornów wydawał się być całkiem zadowolony z takiego przystanku. Obaj jednak dość często miewali dość odmienne zdanie na jakikolwiek temat jaki podpadł akurat pod rękę.

Sama Jessica miała dodatkowy powód by być zadowoloną. Po pierwsze nadchodziła noc. Więc robiło się ciemno. Ale tam, na zewnątrz, za oknem. Ale tu, wewnątrz paliły się przyjemnym, ciepłym światłem lampy, świece i nawet elektryczne lampy na suficie co przecież wcale takie częste nie było. Drugim powodem był Bison.


Zauważyła go u jednego z gości. Rosyjska polewaczka z ciekawym magazynkiem ślimakowym mieszczącym niesamowitą ilość naboi bo ponad pół setki gdzie standardem była jedna czwarta czy jedna trzecia tego. Choć nawet ona z samego wyglądu nie potrafiło oszacować czy chodzi na 9 Para czy 9 Makarowa. Jak na tą pierwszą to mogło tam wejść 57 pestek a jak na tą druga to z 64 więcej. Na pewno nie chodził na ammo TT bo wtedy mag powinien być łukowy i mieć 35 naboi. No ale to mówiła jej encyklopedyczna wręcz pamięć ale doświadczenie z Pustkowi mówiło, że to co kiedyś w albumach, encyklopediach czy słownikach a to co teraz na Pustkowiach to czasem dwie, kompletnie odmienne rzeczy. Pozostałe widoczne pukawki w lokalu nie prezentowały się tak ciekawie. Większość to była zwykłe klamki które można było mieć przy sobie na wszelki wypadek. Kilka sztuk broni długiej ale głównie jakieś obrzyny, strzelby i sztucery. Pewnie nawet jak ktoś miał jakąś broń długą z tych pistoleciarzy i rewolwerowców to miał w pokoju lub w samochodzie. Nigdzie jednak nie natrafili na tego cholernego Browna. Ale zbliżała się noc a po nocy generalnie ciężko było szukać cokolwiek i kogokolwiek. Zwłaszcza po długim i upalnym dniu wysysającym siły i chęci tak bardzo.

Niemniej jednak lokal miał swoje uroki i atrakcje. Gdy jedne z drzwi nagle huknęły i wytoczyła się z nich para szarpiących się kociaków z czego jedna kicia była golusieńka a potem jeszcze wyleciał do tego goły facet z klasykiem “Kotku to nie jest tak jak myślisz!” to już w ogóle zaczął się show na całego. Nawet Lester wydawał się być ubawiony po pachy i to za darmola. W końcu jednak ta ubrana wyszła czy nawet wybiegła a ta goła została i zaczęła się kotłować z tym gołym facetem drąc się na niego, a on na nią. Za to za tą ubraną wyleciało parę osób i najwyraźniej zaczął się wyścig czy pościg. W każdym razie szusnęła jedna bryka, druga, motor no może nie do końca w tej kolejności.


- On mówił coś o Brownie! - syknął nagle Simon. Wyglądał jakby dosłownie był jakimś psem i postawił uszy na alarmujący dźwięk. Wskazywał na jednego osiłka w kamuflażowym wdzianku który przygniatał do lady jakiegoś faceta z którym wcześniej rozmawiał. Właściwie obydwaj bracia Thorn póki nie zaczął się show z większości nagim trio to przyglądali się właśnie tej dwójce. Lester zwłaszcza czekał kiedy ten w mundurze przywali temu rozłożonemu na ladzie ale z co raz większa irytacją tamten coś się ociągał w swoich powinnościach. No a potem zaczęły się dziać ciekawsze rzeczy więc przestali ich obserwować na rzecz tych ciekawszych rzeczy. Takich z cyckami w tym jednej parze już na wierzchu.

- Który? - Lester od razu przekierował swoje priorytety uwagi razem ze wzrokiem. Zresztą widowisko z kociakami już się i tak skończyło. Nawet ta goła kicia jakiś wysoki patyczak przyodział w swój płaszcz więc przestała być taka ciekawa do oglądania jak jeszcze przed chwilą.

- Ten na ladzie. - Simon wskazał na przygniecionego a nie przygniatającego i Lester zaczął się podnosić ale właśnie wtedy huknął strzał na zewnątrz. Wszyscy więc przygięli się na wypadek gdyby do nich strzelano ale, że nikt się nie darł to chyba znaczyło, że pościg wszedł w kolejną fazę zabawy. Wewnątrz lokalu sytuacja zaczęła się jakby normować więc Lester wrócił do kontynuacji swojego zamiaru.


- Te. Dawaj wypłosza. - Lester stanął przy barze o jakieś dwa stołki od tego w mundurze. Zachęcająco pokiwał dłońmi w swoją stronę w przyzywającym geście. Brzmiało i wyglądało jakby wręcz nie tyle chciał uzyskać dostęp do tego rozłożonego na barze ale wręcz sprowokować do odmowy tego w mundurze. A ten w mundurze to na oko był całkiem słusznego wzrostu i masy jak i Lester. Sądząc po tym jakie odwzajemnił mu spojrzenie Lester musiał trafić na nie byle jakiego obszczymura, skoro zniósł ten wzrokowy pojedynek woli. Przez kilka szybkich uderzeń serca obydwaj stali tak w milczeniu czekając na to co zrobi ten drugi i szacując siebie nawzajem.

- A weź go sobie ja właściwie z nim właśnie skończyłem. - powiedział w końcu ten drugi dryblas w mundurze i nagle podniósł “wypłosza” do pionu i popchnął go w stronę Lestera. Ten poleciał z rozpędu pokonując te kilka kroków i wpadając w objęcia czekającego Lestera. Cała zagrywka tego mundurowego zadziałała najwyraźniej starszemu z braci Thorne na nerwy.

- Och dziękuję, bardzo! Już myślałem, że tamten brutal nigdy mnie nie puści! Bardzo uprzejmie z pana strony, że… - facet zaczął się otrzepywać i wdzięczyć do Lestera najwyraźniej w ogóle nie zdając sobie sprawy z kim rozmawia.

- Stul pysk! - wrzasnął na niego Lester i złapał go za chabet po czym bez trudu prawie unosząc faceta, już wyraźnie spanikowanego, pokonał te kilka kroków i trzasnął nim o blat. Simon w ostatniej chwili zdołał uratować szklanki ich obu więc na ręce Jessici spadło ratowanie własnej szklanki. Od uderzenia ciała o blat stolik aż gruchnął a facet boleśnie jęknął.

- Ała! Za co?! Nic nie zrobiłem! Nie znam was! Tamtego też nie! Wszyscy mnie dziś leją! Odczepcie się ode mnie! - przygniatany facet znajdował się obecnie w bardzo podobnej pozycji jaką przed chwilą znajdował się przy barze tyle, że teraz przygniatał go Lester a nie tamten żołnierz. No i blat baru zmienił na blat stołu.

Bracia Thorn nie zdążyli mu odpowiedzieć gdy drzwi znowu trzasnęły ale tym razem wybiegła prawie z nich jakaś zapłakana i przestraszona Latynoska. Pokazywała coś z przejęciem i desperacją w głosie i gestach, że chociaż jej latynoski slang ciężko było zrozumieć to jednak pośpiech i że stało się właśnie coś ważnego i nagłego dało się bez trudu zrozumieć. Wołanie o medyka też było dość zrozumiałe.




____________________________________

*Detroit - miasto wedle spopularyzowanego w ZSA wizerunku zamieszkałe przez osoby mające nierówno pod sufitem czasem wprost nazywane “miastem szaleńców” głównie pod kątem ich wyczynów, zwłaszcza za kółkiem. Stolica motoryzacji, kierowców i mechaników.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 23-04-2017 o 12:36. Powód: drobne poprawki
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-04-2017, 00:11   #9
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
pisane współnie z MG i Gienko :)

Puzzle był dziwny. Tak dużo mówił i używał dziwnych wyrazów. Do tego chyba nie lubił walki, bo na dźwięk wystrzału obleciał go strach. Angela nie rozumiała dlaczego - przecież padł pojedynczy strzał i to z broni krótkiej, żadna kanonada albo regularna rozróba. Zanim weszła do pokoju rzuciła tylko spojrzeniem na wujka czy aby na pewno wszystko z nim w porządku i nie strzelali do niego. Był bezpieczny, ciągle rozmawiał z tym panem co chciał go wynająć, więc ona w tym czasie pilnowała jednookiego golasa, który szybko przestał być golasem. Ucieszyła się kiedy wspomniał o spotkaniu z nią i wujkiem. Dryblas… znaczy ktoś wysoki z tego co pokazał. Rozglądała się po pokoju, ale nie widziała niczego co mogłoby stanowić zagrożenie. Puzzle nie miał broni. Jeszcze
- Jestem z wujkiem, on jest Paznokciem! O niego chodzi, jest taki duży jak pokazałeś - powiedziała wesoło, podchodząc do drzwi - Ja jestem Angie i jadę do cioci Ellie, tak wujek mówi. Że muszę tam pojechać, bo tam są inne dzieci i dużo zielonego! Trawy i drzew. Nawet kwiatki - wydawała się szczerze zaintrygowana tymi paroma detalami. Nacisnęła klamkę, wcześniej otwierając zamek kluczem.

- Paznokciem? - Puzzle zawahał się z wyrazem tego wahania na twarzy gdy ubierał jakąś koszulę na siebie. - Znaczy chodzi ci o Pazura tak? No to jesteś z nim tak? Mhm. - pokiwał głową i siadł na łóżku by ubrać buty. W tym czasie Angie otworzyła drzwi i po drugiej stronie zobaczyła oczywiście wujka Zordona. Ale w pobliżu stała ta pani nadal ubrana w płaszcz. Nie odzywała się i nadal wyglądała na zdenerwowaną. Chociaż może przez tą rozbitą twarz z której nadal wycierała o rękaw ściekającą krew.

- Dzięki Angie. - wujek wszedł do środka skinąwszy nastolatce w podziękowaniu. Zatrzymał się na środku pokoju obserwując jak jednooki mężczyzna zakłada pierwszego buta. - Ty jesteś Puzzle? - zapytał chyba raczej dla zasady. Puzzle skinął głową zerkając na mężczyznę w mundurze. Skrzywił się za to zaraz gdy za wujkiem weszła ta pani w płaszczu. Ona też stanęła obok wujka i też wpatrywała się w tą część pokoju gdzie siedział jednooki facet ale bardziej wodziła spojrzeniem po łóżku i podłodze niż po nim samym.

- A ty jesteś tym Pazurem co ma tą młodą podopieczną. - odpowiedział Puzzle zerkając znowu na wujka i na blondynkę. - Szczerze mówiąc myślałem, że będzie młodsza. Miała być dziewczynka. - powiedział z zastanowieniem zaczynając ubierać drugiego buta.

- Raptem zacząłeś wybrzydzać? - syknęła ze złością brunetka i ruszyła do przodu. Puzzle wyglądał jakby chciał się zasłonić, wujek obserwował ją ale na razie nic nie robił zaś ona sama zamaszystym ruchem zgarnęła ten biustonosz czy stanik który niedawno rzucił gospodarz. - Miałeś się pozbyć tamtej wywłoki! Zobacz co narobiła! - kobieta zamaszystym ruchem sięgnęła po pewnie swoje spodnie.

- My teraz rozmawiamy z Puzzlem. Zabieraj swoje rzeczy i wyjdź. Skończymy to sobie możecie gadać do rana. - wujek przybrał niezbyt przyjemny ton który jakoś gdy on mówił wielu ludzi skłaniał do zastanowienia. Kobieta też na chwilę znieruchomiała jakby próbowała go oszacować i to co mówił.

- Dobra, to nieważne. - Puzzle odzyskał werwę machając rękami w przeczącym geście i kończąc zakładać drugiego buta. - Bez samochodu nigdzie was nie zabiorę. A samochód mi powinęła tamta szmata. - Puzzle wstał na własne nogi i wskazał gestem gdzieś na otwarte drzwi i salę główną za nimi, i parking przed lokalem i pewnie ten kombiak co przed chwilą stamtąd odjechał.

- Widzisz? On też mówi że już jestem duża - Angela nie omieszkała wskazać bardzo ważnego detalu, kiwając przy tym z namaszczeniem głową i gapiąc się na Pazura wymownie. To znaczy że mogła pić piwo. Zrobiło się jej smutno, gdy wyszła kwestia braku transportu. A miało być już blisko i “za płotem”. Wyszła kolejna komplikacja.
- Szmata? Dlaczego on tak mówi o tej pani? Ona pracuje sprzątając podłogi? - wyszeptała skołowana, robiąc niepewną minę. Włożyła ręce do kieszeni bluzy i odwróciła się do jednookiego - A gdzie ona pojechała? Już ciemno, niemądrze jest wychodzić po zmroku. Ludzie kiepsko widzą w ciemności, łatwo ich zajść - podrapała się po głowie i zaraz zwróciła się do pani w płaszczu - Po co pani stanik? Bo wujek mówił że też powinnam nosić, ale on nie nosi… - wróciło zakłopotanie, kiedy wzruszyła ramionami i pokazywała palcem na rzucony na podłogę element garderoby.

- Cholera ją wie gdzie pojechała. - Puzzle wydawał się też zastanawiać nad pytaniem nastolatki. Podrapał się po chwilę po głowie. - Ale ruszyła w stronę przystani. Więc pewnie chce wsiąść na jakąś łódź. Mam nadzieję, że nie moim samochodem. - dedukował na głos jednooki facet patrząc gdzieś w głębię ściany pokoju.

- Tak się mówi jak się kogoś nie lubi. Niekoniecznie chodzi o wykonywaną pracę. - odpowiedział wujek przyciszonym głosem obserwując poczynania drugiej dwójki, a potem patrząc na wciąż otwarte drzwi.

- Żeby było co zdejmować. - odparła brunetka korzystając z okazji i obchodząc częściowo łóżko by podnieść kolejną część ubrania. W końcu jednak znieruchomiała na chwilę, popatrzyła na trójkę ludzi wewnątrz pokoju i wzruszyła ramionami. Zrzuciła płaszcz na pobliskie krzesło i znów była naga. Zaczęła zakładać ten stanik. - W samochodzie jest ta część Puzzle. Ta jaką mi obiecałeś się podzielić. Miałeś załatwić ten podzespół by go można było scalić. - burczała ubierająca się kobieta kończąc zapinanie stanika. Teraz schyliła się gdy zaczęła poprawiać spodnie przed ubraniem ich na siebie.

- Załatwiłem. Vex przywiozła co trzeba. Ale tak właśnie myślę, że ona mogła się zapakować z powrotem na łajbę Jaysona. - jednooki mówił zamyślonym głosem jakby właśnie układał sobie w głowie poszczególne elementy układanki.

- Co?! Łajba Jaysona?! I która z nich niby tam mogła wsiąść?! - brunetkę najwyraźniej zelektryzowała ta wiadomość bo wyszarpnęła jednym ruchem nogawkę na poprawną stronę i sama się też wyprostowała patrząc na już raczej ubranego mężczyznę z przepaską.

- Hmm… Jak się postarały to właściwie obie. - facet podrapał się znowu po głowie chyba niezbyt ucieszony z tych wniosków.

- Puzzle! To jedna zasuwa ci część, druga podzespół i obie pakują się na łajbę jaką ja ci załatwiłam?! Jesteś beznadziejny! Trzeba je złapać i odzyskać te części! - brunetka fuczała ze złości z impetem wbijając swoje nogi w nogawki spodni.

Chyba ci ubrani ludzie nie lubili się aż tak bardzo, skoro się kłócili. Nie wyglądali na przyjaciół, raczej na parę szczurów zasadzonych wokół kawałka chleba. Fuczeli na siebie i spoglądali spod byka, a w tym czasie blondynka przysunęła się do najemnika, łapiąc go z całej siły za rękę. Podzespół? Scalić? Zakładać stanik po to żeby go zdejmować? Bez sensu…
- Chcę do domu - szepnęła i od razu pojawiła się myśl, że przecież już nie ma do kogo i gdzie wracać. Teraz miała wujka, on na szczęście wiedział co robić za każdym razem kiedy plany brały w łeb. Uniosła spojrzenie, przestępując z nogi na nogę - Bez samochodu nie pojedziemy, samochód jest na łajbie… takiej co jeździ po rzece? To musimy iść nad rzekę i ją znaleźć? Żeby znaleźć samochód i jechać do cioci? A może… - zawiesiła się, uciekając wzrokiem na podłogę - Może weźmiesz mnie ze sobą, do Paznokci. Sama sobie znajdę jedzenie, zamieszkam w byle dziurze. Poradzę sobie… i… nie będę sprawiała problemów.

- Ciii… Spokojnie Angie, poradzimy sobie. - powiedział wujek przygarniając do siebie nastolatkę troskliwym gestem. - Chodź, sprawdzimy tą rzekę i co z tym samochodem i łodziami i w ogóle. - powiedział lekko potrząsając swoim ramieniem co Angie też odczuła na sobie. - Gotowy Puzzle? Idziesz z nami. - powiedział głośniej i mniej przyjaźnie za to całkiem stanowczo do jednookiego mężczyzny. Brunetka w międzyczasie ubrała już spodnie i rozglądała się chyba za butami.

- Eee…. Z wami? Ja bym wolał tu poczekać. Przyprowadzicie brykę to pojedziemy do cioci Ellie. - pomysł chyba niezbyt spodobał się jednookiemu i starał się to wyperswadować dwójce swoich gości.

- Olejcie go. Ja z wami pójdę. Znam tą łódź. Sporo załóg tu znam. Ale bierzcie sobie brykę ale to co w niej jest moje. - kobieta przeszła przez pokój gdy znalazła swojego buta. Podniosła go i trzymała przerywając poszukiwania i patrząc na parę stojącą na środku pokoju.

- Coo?! O nie! Samochód jest mój i to co w nim też! - krzyknął całkiem bojowo Puzzle patrząc wyzywająco na brunetkę po drugiej stronie łóżka. - Idę z wami! - oznajmił nagłą zmianę zdania dwójce swoich gości.

- Dobra idźcie oboje. Ale jak będziecie mnie wkurzać to ja dam powód byście byli na mnie wkurzeni. - wujek wzruszył ramionami ostrzegając dwójkę nie pałającą do siebie obecnie miłością.

Rononn jak to miał w zwyczaju stał sobie na korytarzu i oparłszy się o ścianę zostawił gadaninę swojej siostrze. Była o wiele bardziej wyszczekana od niego. Poza tym, ten cały “wujek Zordon” nie sprawiał wrażenie osoby, z którą można swobodnie dyskutować. Gdy tylko się zbliżył lampka zagrożenia zapaliła się w głowie montera. Najlepiej zatem nie wychylać się i pozwolić sytuacji płynąć. Jak śmieciom w rzece płynącym z prądem. Oczywiście, ciekawość trochę zwyciężała i co jakiś czas w trakcie polemiki zaglądał do pokoju więc pogląd na wydarzenia miał.
Siostra, standardowo wplątała się znów w jakieś tarapaty. Zapewne przez swój niewyparzony język i zakładowe potrzeby. Żadne z nich nie mogło pozwolić by reputacja mechanika, jakim był ich ojciec została zszargana przez różne niedogodności. Rononn postawiłby całą swą wypłatę, że będzie musiał pomóc odzyskać siostrze ten podzespół.
Ciężkie życie starszego brata…
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 27-04-2017, 00:50   #10
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację



Bary i bójki zdawały się pasować do siebie całkiem nieźle i doświadczenie, które Jess wyniosła z ich licznych podróży mówiło, iż prędzej czy później ktoś w pysk zaliczyć musiał. Zwykle, chociaż nie przeważnie, tym kimś był idiota, który zdecydowałby się odpowiedzieć na spojrzenie Lestera. Zachowanie starszego z Thorn’ów nie przeszkadzało jednak ani trochę jego towarzyszce. W sumie to rzadko się zdarzało, żeby Jess coś przeszkadzało na tyle, żeby się wcięła. No a jak się szwęda po świecie z tymi samymi ludźmi przez dłuższy czas to i człek przyzwyczajony jest na tyle, by na marsową minę na czole kompana odpowiadać jedynie wesołym uśmiechem. Podobnie jak na jego pociąg do zmniejszania populacji, która wciąż po tej ziemi chodziła. Każdy miał jakieś zboczenia, nie jej było oceniać jakie. Tym bardziej gdy chodziło o braci Thorne, jej jedynej rodzinki na tym padole. Na dobrą sprawę zarówno jeden jak i drugi mogliby zrobić cokolwiek, co by im do łbów przyszło, a Jessica zapewne albo by sobie zajęła dobre miejsce do oglądania, albo też zwyczajnie do nich dołączyła. Takie to już były te relacje i nic ich zmienić nie mogło, a przynajmniej nie zdarzyło się nic takiego do tej pory. Wiara w to, że się zdarzy, była u niej wielce znikoma, więc nawet sobie tym problemem głowy nie zawracała.

Co innego Bizon, a konkretnie PP-19 Bizon. Solidna, rosyjska produkcja o porządnej pojemności i nie takim znowu złym zasięgu, który w zależności od naboi liczył sobie 100 lub nawet i 200 metrów. Co zaś się naboi tyczyło to cholera jedna była całkiem pojemna. Co prawda magazynek posiadany przez Bizona nie był takim znowu oryginałem, bo i amerykański Calico M960 posiadał taki, to jednak gdyby ją ktoś zapytał, którego by wybrała to bez mrugnięcia okiem sięgnęłaby po Bizona. Ot, miała pewną słabość do rosyjskich gnatów, chociaż głównie jako ciekawych obiektów do rozłożenia, pobawienia się i ewentualnie postrzelania do ruchomych lub nieco mniej ruchomych celii. Nic zatem dziwnego, że gdy tylko wypatrzyła owe cudeńko wśród tych częściej spotykanych gnatów, jej spojrzenie przykleiło się do niego niczym mucha do lepu.

No ale, oczywiście, ktoś bójkę wszcząć musiał, niejako wymuszając przeniesienie uwagi aktorów owej, przynajmniej wedle Jess, komedii. Przynajmniej jednak Lester był zadowolony, co nie dziwiło w żaden sposób. Darmowy pokaz kobiecej anatomii i to okraszony mordobiciem… No temu to on się oprzeć nie był w stanie. jeszcze by tak kisielu dodać, czy innej mazi i byłaby spora szansa, że by sobie musiał ulżyć gdzieś na boku z jakąś laseczką. Na tą myśl mina Jess nieco zrzedła, co jak nic było spowodowane jej własnymi chcicami. Zgarnęła więc szkło i skorzystała z jego zawartości, bo jej się nad tym wszystkim nie chciało rozmyślać.

Z owych dzikich myśli wyrwał ją głos Simona, w jednej chwili przywracając jej pełnię skupienia. Magiczne słowo, które padło z jego ust było w stanie przyciągnąć jej uwagę, nawet gdyby się owym Bizonem właśnie bawiła, na co zresztą wciąż miała ochotę. Bitka się skończyła i zapowiadało się właśnie na kolejną. Tej jednak Jess przegapić bujając w obłokach nie zamierzała. przede wszystkim Lester jak tłukł, to tłukł porządnie i czasem trzeba go było powstrzymywać przed wysłaniem człeka na tamten świat, zanim dupek wyśpiewa co wie. Nie zawsze, bo czasem wiedza nie była im aż tak potrzebna, ale niekiedy… Gdy zaś w grę wchodził Brown…

Jessica zgarnęła szklankę zanim ona i jej zawartość zdążyły rozprysnąć się wokoło. Mruknęła też coś nie do końca zadowolona, jednak było to mruknięcie bardziej dla zasady niż z właściwej chęci wyrażenia swojego niezadowolenia. Wstała też od razu, no bo przecież siedzieć i z pozycji siedzącego oglądać jak Lester gościa młóci nie było szczególnie bezpieczne. Nigdy się nie wiedziało co facetowi do łba strzeli i w którą stronę jucha poleci. Lepiej było wstać i z pewnej odległości czy to udział w przesłuchaniu wziąć, czy po prostu podziwiać pracę starszego Thorna. Stojąc przy Simonie nie sprawiała sobą szczególnie groźnego wrażenia. W sumie to nigdy na groźną chyba nie wyglądała, a przynajmniej dopóki jej dłonie zajęte były trzymaniem szklanki, a nie czego innego. Ot, drobna laska, jakich wiele, niska do tego, kasztanowa i nie świecąca w połowie odsłoniętym biustem. Może i byłoby na czym oko zawiesić, ale pewnie by trzeba spojrzeć ten drugi raz, a na to zwykle niewielu się kusiło. Nie żeby brzydka była czy co, niepozorna bardziej. Tak, to było dobre określenie Jess. Takie małe coś, czego się przy obu Thorn’ach zwykle nie zauważało, lub pomijało. Ewentualnie traktowało jako sposób na wkurwienie braci lub ich zabawkę.

Owe małe coś, stało teraz z boku blatu i wpatrywało się czarnymi oczami w przyciśniętego do stołu mężczyznę. Brown… Brown ten skurwiel, który pozbawił ją jej cennej zabawki. Jeżeli typek wiedział gdzie go szukać, to im tą wiedzę wyśpiewa, tego była pewna. Trzeba było jedynie przypilnować, żeby go Lester za szybko nie przerobił na mięsny ochłap. Z tego też powodu, ignorując latynoskę, która się do knajpy wtoczyła i coś tam jazgotała, co Jess ani trochę nie interesowało, zapytała, pochylając się nieco w stronę przesłuchiwanego.
- Odczepimy, odczepimy - obiecała, szczerząc kiełki. - Tylko nam najpierw trochę pośpiewasz. - Głos miała nawet przyjazny, tą przyjaźnią, którą się ofiarowuje wrogowi tuż przed pociągnięciem za spust. Facet miał pecha i tyle i gdyby nie o Browna chodziło to może by nawet było jej go żal. Nazwisko parszywca zmieniało jednak wiele, a nawet bardzo wiele w sposobie, w jaki Jessica na ludzi patrzyła i jak ich traktowała.

- Ale o co wam chodzi?! Ja nic nie wiem! Nic wam nie zrobiłem! Albo dobra powiem wam ale niech ten tu mnie puści! I nie wiem o co wam chodzi! - facet próbował się wyrwać ale przyciśnięty przez Lestera przypominało to coś na podobę jakby kurczak chciał się wyrwać pittbullowi. Lester spojrzał koso na niego a potem na Jessikę. Kiwnął przy tym zachęcająco głową dając jej znać by robiła za tą łagodniejszą część zespołu zbierania informacji. Facet rozłożony na stole wydawał się być już nieźle przestraszony całym rozgadiaszem wokół swojej osoby i nie tylko.

Jess obdarowała starszego Thorna znacznie przyjemniejszą wersją uśmiechu, którym to karmiła wijąca się na blacie mysz. Nie lubiła myszy, chociaż sama pewnie by za taką uchodzić mogła, to przynajmniej wątpliwe by tak piszczała jak ten tutaj, rozwalony koleś. Może mu ktoś przy okazji jaja odciął, stąd to jego skowyczenie? No ale miała być miła, nie żeby zwykle nie była, więc zaraz też pokrzepiająco gostka po czole poklepała, co by wbić mu w tą łepetynę pomysł, że jak się wić przestanie to mu wygodniej będzie. No i że współpraca nie jest zła, o nie…
- Miotasz się w zeznaniach - oświadczyła mu, przestając klepać po łbie. - No ale widzisz, ten tu przystojniak - głową wskazała Lestera - chciałby koniecznie wiedzieć co też taki miły facet jak ty wie o niejakim panie Brown’ie - wytłumaczyła mu milutko, naprawdę milutko, chociaż dodanie pana do nazwiska tej szui prawie jej ością w gardle stanęło. Nic zatem dziwnego, że musiała przepić gorzki smak, jaki po sobie zostawiło. Skurwiel jeden, jej cudeńko zwinąć…

- Aaa! Brown! Browna szukacie! A no to pewnie! Trzeba było tak od razu! - facet wyglądał jakby się naprawdę ucieszył i w ogóle mu ulżyło, jakby o jakieś głupstwo chodziło co się zaraz wyjaśni. Popatrzył to na Jessicę, to na nie odzywającego się Simona który upił spokojnie złotego, trochę mętnawego płynu ze szklanki. A zaraz potem z drugiej za co zarobił morderczym spojrzeniem od starszego brata ale chyba nic sobie z tego nie robił. Na końcu przyciskany facet nawet jakby próbował się odkręcić by spojrzeć i uśmiechnąć się do przyciskającego ale no nie był do tego anatomicznie zdolny. Zresztą wkurzony jak zwykle Lester znów szybko przywrócił go do odpowiedniego, stolicznego poziomu.

- Gadaj! - warknął krótko Lester i chyba coś tam docisnął temu na stole bo ten stęknął boleśnie.

- No był! Był tutaj! Wczoraj pojechał na północ! Przez rzekę! Czekał na przeprawę jak wszyscy to trochę pogadaliśmy! Wyglądał na twardziela to chciałem zrobić z nim biznes! - facet mówił znów bardzo szybki krzywiąc się z bólu ale nagle przestał jakby sobie przypomniał coś ważnego. - Ty w sumie też mi wyglądasz na twardziela! Może z tobą zrobimy biznes? Wiesz, szukam ochrony. Może się dogadamy? - zaproponował szybko zezując nerwowo to na starszego z braci Thorne to na młodszego, to na kobietę naprzeciw siebie.

Wczoraj… Słowo to, w uszach Jess, brzmiało niczym całkiem niezła nuta. Wczoraj to tak całkiem źle nie było. Przycisną ostro po przeprawie i skurwiela dorwą, to pewne. Nie wymknie im się, choćby z diabłem umowę zawarł, co podobno niektórzy robili w jakiś tam dawnych czasach.
- Lester, pan ochrony szuka, co ty na to? - zapytała z nader złośliwymi iskierkami w oczach. Nie lubiła myszy, no po prostu nie lubiła. Może gdy jeszcze nie piszczały tylko tak jakoś gadały po ludzku, ale takie jak ten... Deczko ją obrzydzenie brało. No i raczej wiedziała co Lest odpowie. Robotę już mieli i to dobrze płatną. Cholera też wiedziała jakich kłopotów im ta namiastka faceta na głowę nie ściągnie, no ale… Pomyślała chwilę, brzegiem szklanki uderzając w dolną wargę i czekając aż się facet pocić bardziej zacznie pod naciskiem starszego braciszka, po czym dopiero rzuciła pytaniem.
- Ochrony, taaak? No a to mało takich, co by ochrony chętnie się podjęli? Po kiego ci twardy facet do tego? - Słowa były całkiem wyraźną sugestią podszyte, znak że gość ją mierzwił. - A gdzie to, dobry człowieku, udać byś się chciał i w jakiej sprawie? Tak z kobiecej ciekawości pytam, ma się rozumieć - i puściła do niego oczko, no bo bycie tym dobrym wierzchołkiem trójkąta do czegoś zobowiązywało.

- Ej no zaraz. Jak jesteście zainteresowani i gadamy o biznesie to gadajmy jak bizesmeni. - facet wolną ręką wykonał uspokajający gest pierwszy raz przemawiając w miarę spokojnie. Lester jeszcze chwilę się wahał po złapaniu spojrzenia Jessici i usłyszeniu słów faceta. Po namyśle wzruszył ramionami i puścił go. - Gadaj. - warknął do niego tylko trochę lżejszym tonem niż przed chwilą.

- No więc… - facet otarł pot z czoła i nieco poprawił potarmoszone ubranie. Oblizał nerwowo wargi patrząc równie nerwowo na stojącego o krok przed nim gdzieś o głowę wyższego faceta. - Więc szukam ochrony. Mam małą wycieczkę na drugim brzegu. Ten Brown też tam chciał się udać to dlatego mu zaproponowałem. Teraz mogę zaproponować i wam. Nieduża robótka. Na dzień czy dwa. Po prostu mielibyście zadbać bym wrócił w całym kawałku. To co? Macie czas? Jesteście zainteresowani? - na końcu facet odwrócił głowę by dla pewności spojrzeć i na pozostałą dwójkę.

Czy byli zainteresowani… Jess nie była, ani trochę. Nie ona tu jednak decyzje podejmowała, więc tylko skrzywiła się z niechęcią.
- Dzień lub dwa i do tego powrót w całości? - powtórzyła, głównie jednak po to by brzmieniem głosu wyrazić swoje wątpliwości co do tego, czy czas na takie eskapady mieli. No i gość dalej nie powiedział co to za wycieczka, a ona w ciemno leźć nie lubiła. Nigdy. Nigdzie. Na koniec zaś, skoro o powrocie mowa to biorąc fuchę tracili dystans, który ich od Browna dzielił i jej, cholernie drogiego, cudeńka.
- To by jeszcze od ceny zależało i celu tej wycieczki - dopominała się kolejnych odpowiedzi, raczej z chęci wyciągnięcia z myszy jak największej ilości informacji, niż faktycznego zainteresowania. Podała przy tym szkło Lesterowi, bo w jej szklance było nieco więcej niż w tej, którą ocalił Simon i z której korzystał. Wiedziała że po wysiłku Lest lubił sobie gardło przepłukać co miało dobry wpływ na jego humor. Sama zaś łapska w kieszenie spodni wsadziła i podjęła zabawę gnieżdżącymi się tam nabojami.

- Podzielę się z wami tym co znajdziemy. Ja jestem organizatorem więc biorę połowę. Druga połowa jest dla reszty zespołu. Ja mam dwóch ludzi, was jest trójka, to razem wychodzi akurat pięć części. Nie spodziewam się kłopotów ot pogrzebać trochę tu i tam i wrócić tutaj z towarem. Właściwie właśnie przy tym wracaniu z towarem się bardziej martwię i szukam ochrony. Wy byście byli akurat. - powiedział w miarę spokojnie ten stojący między stołem a Lesterem facet. Sam starszy Thorne nie odzywał się ciąglę za to wziął od Jessiki szklankę i upił z niej łyk. Zamotał płynem wewnątrz oglądając go z góry.

- A Brown nie chciał się zgodzić na tą prostą robotę? - spytał Lester wciąż wpatrzony w trzymaną szklankę.

- Nie chciał. Mówił, że czas go szpili czy coś takiego. - westchnął facet patrząc smutno gdzieś w podłogę między swoimi a lesterowymi butami. - Wszystkich gdzieś szpili ostatnio. - mruknął niezadowolony chyba bardziej do siebie niż do kogoś z pozostałej trójki.

- No to sorry stary ale my mamy romans do Browna. - odpowiedział Lester znów mocząc dzioba w szklance.

- Taaakk. Ale widzisz, ja właśnie jak myślę, o tym bezpiecznym powrocie i kłopotach to właśnie tak w sporej części z myślą o Brownie. Mówiłem, że wyglądał mi na twardziela i cwaniaka też. Myślę, że mogłem mu powiedzieć co nieco za dużo. Ale on też się co nieco wygadał. Też chce tego towaru. Nie powiedział tak i udawał głupiego ale ja się znam na ludziach. Chce mnie wysiudać z interesu. No to trochę tak wasza sprawa i moja przez niego są jakby trochę powiązane nie? - rozmówca zaczął mówić ostrożnie i tym razem wyraźnie wzbudził zainteresowanie Lestera. Patrzył się w niego jak sroka w gnat aż ten znowu nerwowo oblizał wargi.

Uhu… Robiło się ciekawie, a nawet bardzo ciekawie. Jess co prawda w brodę sobie deczko pluła, że nie zapytała o powody Browna, no ale o wszystkim przecież myśleć nie mogła, dlatego tak się dobrze zgrywali, ona i chłopaki. Też w ofiarę Lestera spojrzenie wbiła, bo ją jego słowa niezmiernie zainteresowały. Że Chris cwaniakiem był, to dla niej żadna nowina, jednak zainteresowanie jakie, przynajmniej wedle słów tego faceta, wykazywał towarem, który ten chce zgarnąć, byłoby im nawet na rękę. Raz że zarobiliby dodatkowo na boku, dwa że dorwaliby skurwiela, trzy że odzyskaliby jej zabawkę, a może i dałoby się załatwić części, które do niej potrzebowała? Propozycja myszy nagle się cholernie ciekawa zrobiła. Czy za cholernie? Tego Jess nie potrafiła określić.
- Trochę to się za ładnie składa - mruknęła pod nosem, wyrażając owym mruknięciem targające nią wątpliwości. - Dlaczego niby taki twardziel i cwaniak chciałby kogoś takiego jak ty, bez obrazy, z interesu wydusić, co? Taki ten interes lukratywny? To dlaczego sobie stałej ochrony nie zapewnisz?
Podeszła bliżej gostka, no bo skoro go Lester już nie okładał to chyba nie było ryzyka, że ją jego jucha ochlapie. Prać się jej nie chciało, a ciuchów wywalać było jej szkoda. Lubiła tą swoją koszulkę z czachą…
- Skoroś jemu nagadał to i nam chyba możesz, nie? Bo tak jakoś ni w cholerę ta bajeczka mi na wiarygodną nie wygląda, a my sobie cenimy nasz czas i tak szastać nim na prawo i lewo bez porządnego powodu nie mamy zwyczaju - wygarnęła, uznając że może sobie chyba nieco odpuścić tej gry w dobrego i złego glinę, czy jak to się zwało. Zresztą, nawet jakby na gostka nawarczała to i tak wątpiła by była w stanie przebić Lestera, ten miał zwyczajnie dar od tego z góry, chociaż bardziej chyba od tego z dołu, jakby się dobrze zastanowić. Dziwiło ją tylko trochę, że Simon gadkę jej zostawił, ale widać miał ku temu jakiś powód, którego aktualnie nie znała i pewnie nie pozna.

- Nie, nie, to nie tak. - facet zaprzeczył i ruchem głowy i ucinającym gestem dłoni w poziomie. - To nie jest jakiś stały interes tylko okazja. Okazja do dobrego interesu ale na raz. Kto zgarnie pulę ten wygrywa. Dlatego dotąd nie potrzebowałem ochrony ani nic takiego. - wyjaśnił najpierw to co wydało mu się najważniejsze albo najbardziej chybione. Trochę się cofnął tak, że teraz do Lestera stał bokiem a frontem do brunetki która do niego podeszła i okazała się głównym partnerem do rozmowy. A i pewnie Lestera chyba nie chciał mieć za plecami póki się jakoś bardziej sytuacja nie unormuje.

- A co wam mogę powiedzieć to tyle, że chodzi o sprzęt medyczny. Leki, medykamenty, painkillery i inny taki szpej. Jest w tej okolicy. Po drugiej stronie rzeki. Mniej więcej wiem gdzie trzeba szukać. Cały medyczny konwój. Z początku wojny. Rzadki medyczny szpej o jaki teraz trudno. Nawet jak co dziesiąta rzecz się do czegoś nadaje to i tak się obłowimy. I Brown też tego chce. Ale jemu czy komuś innemu wystarczy się zasadzić jak będziemy wracać. Dlatego potrzebuję ochrony. To co? - powiedział facet patrząc najpierw na Jess, potem na górującego nad nimi Lestera i najkrócej chyba na dalej stojącego po drugiej stronie stołu Simona.

- Może być. Brown ma mały problem ze zdrowiem. - burknął starszy Thorne marszcząc w zamyśleniu brwi i znów podziwiając wnętrze podarowanej szklanki. Huśtał lekko szklanką obserwując chwiejący się mętny płyn wewnątrz pewnie ledwo go zauważając.

Medyczne duperele Jess nie interesowały. No, chyba że się chłopakom gorzej powiodło przy okazji roboty, to wtedy sprawa inaczej się miała, ale tak… Jakby to o broń chodziło, albo części, albo materiały… No ale z drugiej strony, w razie czego, zawsze można było opchnąć. Zdziwiła się jednak trochę, że Lester zgodę wyraził. Przecież mogliby po prostu zaczaić się na Brown’a, a gdy ten się obłowi, dorwać skurwiela i towar. Na taką myśl, rozsądną w sumie i korzystną dla nich, zrobiło się jej jednak nieprzyjemnie. Może i nie lubiła myszy, ale żeby tak z nim postąpić… Szkoda tylko, że tyle gadał, bo pewnie przed nimi i Brownem, gadał też z innymi. Cholera wiedziała z iloma. Nie… Jessica wcale nie była zadowolona z tej przyokazyjnej fuchy.
- To kiedy chcesz ruszyć? - zapytała, wcale tej niechęci specjalnie nie kryjąc. - I jak ty się w ogóle nazywasz? - dorzuciła zaraz kolejne pytanie, pobrzękując nabojami, bo ich dźwięk działał na nią kojąco. Była już trochę zmęczona, a to wiązało się z tym, że była bardziej skłonna do marudzenia. Marzyło się jej łóżko i chwila odpoczynku od drogi.

- Jestem Kyle. Kyle Rogers. A wyruszyć chciałbym jutro. W nocy i tak nic nie załatwimy. A wy? Jak się nazywacie? - odpowiedział Kyle patrząc na całą trójkę po kolei. Zdawał się być trochę spokojniejszy. Bracia Thorn właśnie kończyli osuszanie szkła wydając się chyba nieco pochłonięci tą charakterystyczną chwilą.

No w nocy to by ją chyba musiał czołgiem wyciągać z bezpiecznego, oświetlonego pomieszczenia. Na sam pomysł zrobiło się jej nieswojo. Może więc z tego powodu warknęła na faceta, jakby jej na odcisk nadepnął.
- Twardziel - wskazała głową na Lestera - Niemowa - podobny gest skierowała na Simona - i Ciekawska, a przynajmniej tak się ma sprawa na obecną chwilę - poinformowała go, przyglądając się mu ze sporą dozą niechęci. - Nie podoba mi się to - dodała, kierując te słowa do Lestera i wbijając w niego proszące spojrzenie czarnych oczu. Dorwali informacje na temat ich celu, po cholerę te dodatkowe atrakcje? Jakby samo dorwanie gnidy nie było wystarczająco czasochłonne.

- Rano się zobaczy. Na razie to jedyny ślad po tym skubańcu. - odpowiedział Lester odstawiając szklankę na stół. Simon też podstawił swoje szklanki i wydawał się szczerzyć od ucha do ucha gdy usłyszał jak Jess ich przedstawiła. Za to Rogers wydawał się patrzeć na nich wszystkich znowu niepewnie.

- No dobrze. To spotkamy się rano nie? - zapytał Rogers chyba nie do końca pewny jak traktować słowa Jess i Lestera.

- Może - odpowiedziała mu Jess, podbudowana słowami Lest’a. Może jednak nie będzie żadnych dodatkowych fuch i załatwią w spokoju to, po co tu przyjechali, zgarną nagrodę, odzyskają praskę, a później spróbują dorwać do niej części. Czyli tak jak planowali. No, może z tymi częściami to nie do końca aż tak, ale kto by się do tego stopnia szczegółami przejmował.
- Znikaj - dodała, szczerząc kiełki do Rogers’a. Miała ochotę uczcić zdobycie informacji, a później walnąć się spać. Pomiędzy tymi czynnościami istniała pewna przestrzeń czasowa, co do której jeszcze nie zdecydowała jak ją wykorzystać. Krótkie zerknięcie na chłopaków podrzuciło pomysł czy dwa, uznała więc że poczeka i zobaczy co jeszcze wieczór przyniesie. Tym bardziej tak dobrze rozpoczęty wieczór.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172