|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
31-07-2017, 00:32 | #1 |
Reputacja: 1 | [Neuroshima] Zamek z popiołu - SESJA PRZERWANA
Ostatnio edytowane przez Czarna : 16-08-2017 o 16:05. |
16-08-2017, 21:17 | #2 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Tura 1 [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gzDqCcTeSmY[/MEDIA]
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 11-03-2018 o 16:13. |
19-08-2017, 13:19 | #3 |
Reputacja: 1 | Charlie w nowym mieście Charlie przysłuchiwała się całej wymianie zdań czując jak jej głowa toczy ciężką batalię z ciałem. Megan oznaczała prawdopodobnie: dobry bimberek, ciepły domek i suche majtki. Rozmowa z tą ekipą oznaczała: dalej mokro, dalej zimno. Jak na złość akurat w tym momencie pod lekko rozpiętą kurtkę wpadła zimna kropla, spływając wprost, pod mocno wykrojony podkoszulek. Rangerka poczuła jak jej ciałem wstrząsnął paskudny dreszcz. NIby sprawa wygrana na stronę Megan jakby się na to nie patrzyło. Jednak było kilka plusów rozmowy z tą grupką. Może powiedzieliby jej gdzie jest Megan. Co oznaczało, mokre majtki, przez krótszy czas! Może mogłaby wyruszyć dalej. Niby majtki mokre, ale fuck, po coś się żyje! No i jeszcze pozostawał temat przyglądającego się jej faceta. Takie spojrzenie mogło zwiastować dwie rzeczy, albo już podpadła, albo może sprawi że jej majtki będą mokre z innego powodu niż ten cholerny deszcz. Dobra, najwyżej coś znowu zepsuje. |
21-08-2017, 00:00 | #4 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Post wspólny z Czarną 1/2 Lukas "Luke" Benson - przybysz z Miami ~ Albo te cholery robią się coraz cwańsze albo ja jestem coraz głupszy. ~ mniej więcej do takich wniosków dochodził idący w ciszy przez zawilgocony a nawet zalany wilgocią las brunet. Wyżreć przynętę z wnyków i się nie złapać samemu ani nawet nie uruchomić pułapki. Do czego to dochodzi? Pokręcił głową znowu gdy sobie przypomniał o pierwszych wnykach jakie dzisiaj sprawdzał. No ale z polowaniem czy łowieniem tak było. Raz się brało wszystko a raz nic. Sprawy nie polepszył Wyjec. Chociaż o tyle dobrego, że polował gdzieś dalej a już polował czyli nie tropił czyli nie on był jego ofiarą. Dobrze. Nawet bardzo dobrze. Na tyle dobrze, że puścił w niepamięc puste sidła. Za to przy trzecich los się jakby uśmiechnął do niego gdy dostrzegł schwytanego królika. Dobrze! Nie świetnie no ale dobrze. Już wiedział, że nie wróci z pustymi rękami i tylko było pytanie co złapie się jeszcze z tego obchodu. Schylał się już by zakńczyć ziemski żywot tego schwytanego szaraka gdy dostrzegł… No co? Sam do końca nie był pewny na co właściwie patrzy. W pierwszej chwili wychodziło mu, że grób. No ale po grzyba? Kto był taki wstydliwy, by skasować kogoś a potem zmiast porzucić i obrabować przykrywać go gałęziami. Ściętymi. Dość świeżo. Niedawno. W końcu deszcz zatarły większość starszych śladów. A tu ktoś niedawno naciął gałęzi by ukryć ciało. Więc co? Kryjówka? Ktoś tam chciał się ukryć albo kogoś próbowano ukryć? Ktoś jednak znał się co nieco chociaż na sztuce maskowania bo te ścięte gałęzie i reszte nieźle dobrał. To czemu nie zabrał królika? Śpieszył się. Liczył, że wróci nim wróci kłusownik od sideł na królika? Śpieszył się aż tak bardzo, że nie zauważył królika? Rozważania co do dalszych kroków przerwał mu drobny ruch raczej drobnej dłoni. To nie był trup! Luke podrapał się po brodzie trochę nerwowym gestem. Nie chciał być w nic wplątany! Z trupem ta historia była wystarczająco zastanawiająca by mieć o czym gadać lub milczeć. Z jeszcze nie trupem to już w ogóle się robiło… No coś co wolałby być gdzie i kiedy indziej. Rozejrzał się dookoła. Po cholerę ktoś w pośpiechu ukrywałby jeszcze nie trupa? Wahał się. Mógł zgarnąć królika i wrócić do schematu obchodu. To w końcu nie byłą jego sprawa i ktoś tu starał się co nieco by to nie była sprawa ani jego ani niczyja inna. Ale był też trochę ciekawski z natury. Jak każdy wędrowiec, podróżnik i zwiadowca z zamiłowania a nie potrzeby. Wzruszył ramionami jednym ruchem skręcając kark szarakowi. Odplątał go z wnyków zaczepiając sobie go o pas ale cały czas w napięciu nasłuchiwał tak podejrzanej kupy gałęzi jak i lasu w którym nie tak dawno zniknął ten co naciął tych gałęzi i rzucił je na jeszcze nie całkiem nieżywe ciało. ~ No to zobaczmy co w trawie piszczy. ~ wzruszył ramionami nie mogąc znaleźć innego powodu podszedł do naciętych gałęzi. Sterta badyli jak na złość pozostawała cicha i prawie nieruchoma, o ile nie liczyć drobnego poruszenia igieł fundowanego wiatrem. Nie dochodziły z niej żadne jęki i piski, brakowało szlochów, a nawet zwykłego i poczciwego świstu oddechu dającego znak, że ktoś tam pod spodem żyje. A może już nie żył? Ruch ręki się nie powtórzył, mogło mu się wydawać że coś dostrzegł. Mgła mamiła wzrok, światło odbiło się nie tak jak trzeba… ale postanowił sprawdzić. Ostrożnie zbliżył się do celu, rozglądając się po plątaninie igieł i kory. Szukał linek, potrzasków podobnych temu, które sam zakładał na króliki. Badyle pozostały jednak badylami, nie dostrzegł nic co wyglądałoby na pułapkę, albo zabezpieczenie przed kimś ciekawskim, kto próbowałby zepsuć z takim trudem przygotowaną prowizoryczną mogiłę. Bliższy kontakt również nie przyniósł niczego niepokojącego, jeżeli nie liczyć kogoś pochowanego w lesie całkiem blisko domu tropiciela. Obchód dookoła sterty, potem rozgarnięcie wierzchniej warstwy kijem, bo przecież nie ręką - ten sam efekt. Nie znalazł mechanicznych ustrojstw chcących mu zrobić krzywdę, zamiast tego przegnał olbrzymiego, spasionego pająka, wielkością dorównującego jego dłoni. Czarny skurczybyk przeparadował wielce obrażony, przebierając prędko dziesięcioma odnóżami jakby chciał się znaleźć szybko poza zasięgiem intruza. Mężczyzna pracował dalej, patyk po patyku oczyszczając miejsce, gdzie spodziewał się dostrzec twarz. Odgarniał mokre jak nieszczęście gałęzie, a skroplona woda osiadła mu na ubraniu mocząc rękawy aż do łokci. Nie oszczędziła też przodu ubrania, szyi i spodni. Wystarczyło parę minuty, by poczuł zimno. Jeszcze niegroźne, ale pierwszy dreszcz był jak sygnał alarmowy. Pracował dalej, aż wreszcie dojrzał swój cel. Przynajmniej w mniejszej części. Wyglądało jakby ciało zakopano prawie całkowicie, zostawiając ponad powierzchnią tylko zakryty płóciennym workiem… chyba łeb. Wyglądał jak obły baniak, więc chyba należało się tam spodziewać głowy. Poniżej, tam gdzie zaczynała się szyja, zaczynała się też linia gruntu. I gałęzie. ~ I co teraz cwaniaku? ~ przerwał pracę gdy sprawa mimo, że się nieco przejaśniła to jakoś jednak niezbyt. Chyba jedna z tych chwil, gdzie jakieś odpowiedzi budzą kolejne pytania. Pułapki nie było. Na razie przynajmniej żadnej nie znalazł. Ale teraz to na co natrafił… Nie był pewny co o tym myśleć. Gałęzie zostały rzucone na wierzch w pośpiechu. Ale kontrastował z tym wysiłek włożony w wykopanie dołu na ciało i przysypanie go w większości. To ciężkie było do zrobienia samym nożem. Nawet saperką czy siekierką to już trochę roboty było. Raczej jednak wyglądało, że ktoś sporo wysiłku i czasu włożył by ukryć to ciało. Po co? Żeby zamaskować zapach? Ziemia mogła wytłumić sporą część zapachu. Gałęzie chroniły przed przypadkowym odkryciem przez ludzkim wzrokiem. No i ten worek. Ten worek na głowie go najbardziej niepokoił. Worek się zakładało więźniom na głowę by ich spacyfikować. Więc to byłby jakiś więzień? To po grzyba go ktoś tu chował? Jakiś łowca nagród ze swoim więźniem? Wtedy musiałby pewnie być ktoś obcy. Wahał się znowu co dalej zrobić. Ruszając ciało prawie na pewno by wszedł komuś w paradę. Temu kogoś kto poświęcił tyle czasu i wysiłku na zamaskowanie ciała. Warto było? Nawet nie był pewny czy ten ktoś jeszcze dycha. Jak tak to ledwo - ledwo. Postanowił sprawdzić pośrednio. Złapał za odkryty nadgarstek ciekaw czy wyczuje puls i czy jest jeszcze sens się spieszyć z czymkolwiek. Nie był do końca pewny czy widział ten ruch dłoni czy to jakiś pośmiertny skurcz czy kaprys mglistego lasu o poranku. Trochę się na tym znał, nie tylko słyszał z opowieści. Spędzając tyle czasu samotnie w głuszy musiał się znać. Aby przetrwać tam, gdzie nikt nie mógł mu pomóc. Wiedział czego szukać, gdzie dokładnie przyłożyć palce. Zaraz pod nadgarstkiem, tam gdzie rozwidlają się kości przedramienia. Skóra grobowej ręki była chłodna i mokra jak cała okolica. Śliska od perlącej się w powietrzu wilgoci. Z początku nic nie wyczuł, jednak gdy się skupił i poświęcił dłuższą chwilę udało mu się - poczuł pod kciukiem pulsowanie. Bardzo powolne, ale było tam, dając znak że zagrzebane w piachu i błocie ciało nie jest martwe. ~ Żyje. ~ pomyślał sam nie wiedząc sam czy się cieszyć czy smucić. Właściwie gdyby miał do czynienia z trupem sprawa chyba by się nieco uprościła. Ot, choćby mógłby je zostawić i zawiadomić szeryfa i niech on się tym martwi. No a jak jeszcze ktoś tu jednak nie odwalił kity a jednak był dla kogoś całkiem cenny no to się zaczynały schody. Trudno. Miał dość zgadywanek a odejść nie zamierzał. Zaczął więc sprawdzać najpierw patykiem krawędź sznurka i worka. Gdyby go zdjął i nawet postanowił z powrotem założyć była już szansa, że ten drugi się skapnie. Ale jeśli nie chciał odwrócić się i odejść to alternatywą jaką widział było wykopanie całego ciała… w ciemno. I co? W ciemno miał je gdzieś dźwigać czyli pewnie do domu? To już wolał najpierw zobaczyć z kim ma do czynienia. Przy bliższym zapoznaniu z dolną krawędzią worka okazało się, że przewleczono przez niego drut, a ten okręcono wokół szyi ofiary dość ciasno, ale nie tak aby udusić. Zostawało niewiele miejsca na oddech, ale coś zostawało, dzięki czemu Luke miał przed sobą żywy, wciąż dychający problem. Do rozplątania zamknięcia potrzebowałby kombinerek, ale nie miał ich akurat pod ręką. Padło więc na sam worek - zwykłą tkaninę bez dodatatkowych udziwnień. Tropiciel sięgnął po nóż i ostrożnie, uważając aby nie zranić skóry pod spodem, rozciął brudny materiał, milimetr po milimetrze odsłaniając co kryło się dotąd za osłoną. Zaczął od góry, dlatego najpierw dostrzegł włosy - jasne, chyba długie. Słoneczny blond, tylko teraz ubabrany ziemią i skrzepłą krwią. Dalej ciął, odsłaniając czoło, potem wąski nos i wydatne, lekko sine usta. Doszedł do brody, po czym odsunął materiał na boki, odkrywając całą twarz. Kobieta - to wiedział ledwo zobaczył zamknięte oczy z długimi rzęsami i łagodne łuki brwi. Brudna, blada jak sama śmierć. Młoda, miała może dwadzieścia-dwadzieścia dwa lata. I była śliczna, nawet mimo tego całego syfu i prawej skroni z włosami sztywnymi od zaschniętej juchy. Drobna trójkątna twarz o harmonijnych rysach jakie widywało się kiedyś w gazetach. ~ O kurwa… Prawdziwa śpiąca królewna! ~ musiał przyznać, że na moment dał się ponieść niedowierzaniu gdy zobaczył jasną twarz i włosy tak bardzo kontrastujące z otaczającym je ziemskim a nawet błotnym padołem. No super. Miał jasnoblond skarb. Chyba czyjś. No i teraz co dalej? Na zbyt ciężką nie wyglądała ale no to nie był królik by go sobie przytroczyć do pasa. Niepokoił go też ten co ją tu skitrał. I związał. I oporządził tym workiem i drutem. A na koniec zakopał i obłożył gałęziami by jej taki ktoś jak Luke nie znalazł. Wahał się jeszcze. Ale tak naprawdę wsłuchiwał się w głos rozsądku czy wynajdzie jakiś pretekst by wrócić do łowów na szaraki. Ale nic nie znalazł. Było nie było w końcu znalazł nie? Nikomu nic do tego. Poza tym trochę tak szkoda mu było dziewczyny a coś jakoś wątpił by zbyt długo poodychała tym powietrzem jeśli tak dalej będzie tu leżeć. No i gałęzie jeszcze mógł próbować ułożyć by wyglądało, że nikogo tu nie było ale worka zcalić za cholerę nie umiał. Wzruszył więc ramionami. Trzeba było zabrać się za wykopanie tej ślicznotki. Potem… Machnął ręką na jakieś potem. Potem się będzie o to martwił. Ale pewnie trzeba by powiadomić i szeryfa i nawet bardziej Rosalin, miejscową felczerkę. Ale to potem. Najpierw trzeba było wykopać ciało. Zabrał się do pracy, wpierw odgarniając gałęzie, a potem walcząc z mokrą, gliniastą ziemią która lepiła się do dłoni i wszystkiego co tylko miało z nią kontakt. Pracował uparcie odsłaniając kolejne fragmenty bezimiennej dziewczyny. Ramiona, piersi, brzuch i nogi miała bure od błota, mokre i zimne. Co pewien czas sprawdzał tętno - wciąż tam było, tłukąc wewnątrz nieprzytomnego ciała jakby nie chciało się poddać niesprzyjającej aurze. Tropiciel ze zdziwieniem zauważył, że ubrana jest równie nieadekwatnie do pogody, bo miała na sobie cienką sukienkę niewiadomego teraz koloru, zaczynającą się gdzieś powyżej kolan i ciągnącą się aż pod szyję, by tam rozejść się wraz z dekoltem na ręce do łokci. Nie miała butów, ani broni. Nawet głupiego noża. Nogi w kostkach skrępowano jej podobnym drutem jak ten dookoła szyi i worka. Im więcej ziemi i gliniastej gliny odłaziło z ciała dziewczyny na boki i im bardziej ona sama była widoczna tym bardziej mu się ona podobała ale sytuacja coraz bardziej wydawała się zagmatwana. Pracował nerwowo co chwila przestajac i nasłuchując jakby las, ten który tak dobrze znał, stał się nagle obcym, wrogim lasem. To nie do końca było tak. Las był nadal swojski. Ale krył w sobie ten jeden, obcy, tajemniczy element który łączył tą zakopaną żywcem dziewczynę no i teraz jego, który ją odkopywał. Czuł napięcie i w żołądku i na krzyżu czekając na ten charakterystyczny odgłos odbezpieczanej broni. A może od razu tamten strzeli? Chuj wie. Dziewczyna wydawała mu się kompletnie… No bajkowa właśnie. Zjawiskowa. No śliczna jak z obrazka, zgrabna też, no na tyle co widział przez te błoto i glinę no to dziewczyna pierwsza klasa. Ale takie laski nie łaziły sobie samopas a jak już to należały do tych co w ten lub inny sposób umiały o siebie zadbać. A tej jak z takich była to coś się chyba powinęła noga. Właściwie nie to, że noża nie miała ale nie miała nawet pochwy po nożu. Nawet butów. Przez las na bosaka? No serio. Nie mogła to być żadna dziewczyna mieszkająca w lesie lub w pobliżu. I ten drut. I na szyi i na nogach. Ludziom pętało się kostki by nie zwiewali. Ale. Ale wtedy robili się dość stacjonarni. Ewentualnie do przewiezienia jak dywan czy coś. Samochodem, wozem, na koniu. Ale w lesie to najwyżej koniem albo prowadzić. Więc co? Pasowało do łowcy nagród. Choć musiałby chyba zdzielić ją jakoś w łeb i związać i zasypać gdy padła. I nawet wtedy skąd by się tu wzięli? Łowcy niewolników? No może. Ale wtedy raczej bandy polowały na bandy. Więc jeśli to też jakiś specyficzny zestaw łowca - ofiara mu się trafił. Jakiś zbieg i gliniarz? Mąż i żona? Cholera to się zaczynało robić dość dziwne. Ale właściwie zdołał ją odkopać. Otarł rękawem pot z czoła. No ale nie było nad czym główkować już teraz. Trzeba było ją zabrać. Na ciężką nie wyglądała. Choć na pewno cięższa była od królika przy pasie. Niepokoił go ten drugi z tego zestawu. Jakby szybki i czujny Luke nie był to dźwigając tą blondzię nie zdąży sięgnąć po spluwę jeśli tamten sie zechce na niego zasadzić czy od razu strzelić. Pozostawało mieć nadzieję, że jeśli tyle wysiłku włożył w ukrycie blondyneczki to była dla niego na tyle cenna, że nie zaryzykuje jej postrzelenia. To dawała nadzieję, że Luke zdoła coś wymyślić w razie potrzeby. Każdy krok zbliżał go do przyjaznego terenu Salisbury. - No. Chodź na rączki mała. - mruknął cicho i wziął bezwładne ciało w ramiona. Spojrzał w dół czy przypadkiem czegoś tam nie zostało po niej coś co by dało jakieś wyjaśnienie albo po prostu przydatne. A jeśli nie to wolał się z trefnym i brudnym blond towarem udać na swój teren. Oględziny się powiodły o tyle, że znalazł jakiś plecak. Zarzucił go sobie na swoje plecy mając nadzieję sprawdzić go później. Ciało poddało się grzecznie woli tropiciela, bezwładnie zalegając w jego ramionach bez choćby stęknięcia sprzeciwu. Pozostawało ciche i trupio spokojne, kiwając się raptem w rytm kroków nadawanych przez Lukasa, a spieszył się. Narzucił szybkie tempo przedzierając się przez las powrotną drogą. Otaczająca go cisza przytłaczała, zupełnie jakby puszcza wstrzymała oddech czekając na to, co miało się zaraz wydarzyć. Czuł w powietrzu napięcie, nerwowe oczekiwanie. Albo zjadała go paranoja, pogłębiana jeszcze przez tumany mgły przez które ciężko szło się zorientować na czas, czy ktoś nie zasadził się na nich gdzieś przy ledwo widocznej ścieżce. Tyle dobrego, że pakunek nie sprawiał problemów, kiwając się na wysokości jego piersi i brudząc szarą mazią czyste jak na niego ubranie. Szybkim krokiem minął miejsce zastawienia drugich sideł, przeskoczył nad wąskim strumykiem i parł dalej, rozglądając się czujnie gotowy na… sam nie wiedział na co. Przed kulą nie szło się uchylić. Pozostawała zwierzyna, ale ona też nie pokazywała mu się w polu widzenia. Raz wysoko między konarami drzew przeleciał głuszec prawie przyprawiając mężczyznę o zawał, gdy ten przedzierał się przez pole gęstych, rozłożystych paproci. Ptaszysko było niegroźne, Wyjec też się już nie odezwał. Tak samo jak bezimienny wróg, właściciel młodej kobiety niesionej przez Lukasa ostrożnie poza granice lasu. Może i laska nie ważyła wiele, jednak dystans robił swoje. Oddech zaczął mu się rwać, na skronie wystąpiły kropelki potu. Zdążył zmachać się solidnie nim na horyzoncie dostrzegł znajomy kształt wieży ciśnień. Domu jak lubił o niej mówić. Prawie do ostatniego momentu obawiał się strzału szarpiącego plecy. Dlatego gdy piętą trzepnął drzwi i oparł się o nie właśnie tymi całymi nadal plecami pozwolił sobie na na moment celebrowania ulgi. Wrócił do domu! Cały! No i z tą zadrutowaną, nieprzytomną blondzią na rękach… I co dalej? Odepchnął się od drzwi i chwilę stanął po parterze wieży zastanawiając się co dalej. Za odpowiednik domowych pieleszy uważał górny poziom, ten pod samą czachą wieży pod dachem. Na dole miał jednak odpowiednik kuchni i trochę jakby pokoju gościnnego dla gości i załatwiania spraw. W końcu położył dziewczynę na ławie. Znowu mu ulżyło. I z ulgi na duszy i na ramieniu. Popatrzyła na nią spokojniejszy w spokojniejszych domowych pieleszach. Nadal jednak była tak enigmatyczna jak i niedawno w lesie. Drut. Trzeba było pozbyć się tego drutu. No i była mokra i zimna. Trzeba było ją ogrzać. A najlepiej umyć. A jeszcze lepiej ogrzać i umyć. Czyli trzeba było nagrzać wodę i naszykować balię. Czyli rozpalić znowu piec. Właściwie to ta nietomna blondi to się dość pracochłonna zaczynała robić. Posłał jej spojrzenie które uznał za krytyczne ale blond aniołek dalej nie uznała za stosowne zareagować na ten manewr oczami. Zaczął więc od tego, że po prostu narzucił na nią stary koc. Potem rozpalił w piecu. Ponieważ “na wszelki wypadek” miał naszykowane “co nieco” opału to i nie musiał nigdzie łazić. Nawet do piwnicy gdzie trzymał większość drewna. Ogień w piecu zaczął dość szybko płonąć. Sprawę z napełnianiem balii, że nie była do zrobienia tak od razu trochę sobie zostawił i zaczął od znalezienia cążków do pozbycia się tego drutu z jej szyi i nóg. Ktoś tu nieźle zadbał by dziewczynę nie było łatwo oswobodzić nawet jakby się niezły nóż miało. No i zostało mu dowiadrować wody do balii. Z tą ziemią co ją oblepiała nie widział sensu nalewać zbyt dużo bo i tak się zrobiłoby błoto. Najwyżej się wyleje i znów naleje czystej. Właściwie był przy nadziei, że się dziewczę docuci za pierwszą porcją wody i oporządzi samo albo chociaż wyjaśni co jest grane. Póki co zaś mógł przejrzeć znaleźny plecak. Jasnowłosy intruz okazał sie na tyle niewdzięczny, by nie wybudzić się i nie zacząć sypać odpowiedziami. Wciąż leżał nieruchomo na podłodze, ale nie pozostawał niezmienny. Dało się to zauważyć po jakimś kwadransie od nakrycia kocem i znalezieniu się pod dachem, więc odcięcia od chłodu i wilgoci. Na białą twarz powoli wracały cienie kolorów, usta straciły niezdrową siną barwę na rzecz bardziej naturalnej. Oddech też jakby się poprawił, pierś dziewczyny poruszała się swobodniej, bardziej miarowo i teraz już zauważalnie gołym okiem. Nadal jednak pozostawała nieprzytomna, ale szło ku lepszemu jak to mawiali starzy ludzie. Pozbycie się drutu gdy miało się odpowiednie cążki poszło szybko. Lukas musiał co prawda zachować ostrożność żeby przypadkiem nie narobić lasce dodatkowych dziur w szyi i na nogach, ale operacja udała się bez większych zgrzytów. Raz tylko ostry szpic ześlizgnął się po drucie. Zamiast w skórę przy krtani trafił w deski ławki, tak że obyło się bez tragedii. Usunąwszy więzy tropiciel odsłonił zaczerwienioną i zdartą skórę. Rany były nowe, nie mogła nosić tych “ozdób” długo. Po wykonaniu obowiązku oswobodzenia damy z opresji, mężczyzna mógł spokojnie zabrać się za przejrzenie plecaka. Prosty, skórzany i zamykany z boku i od góry na suwak. Ledwo go otworzył jego oczom ukazało się kolejne pudełko, tym razem przypominające małą walizkę. Na niej przyklejono zafoliowane zdjęcie przedstawiające dwójkę dzieci na kraciastym kocu. Chłopiec i dziewczynka - on ciemnowłosy, ona jasna blondynka o buzi podobnej do twarzy kobiety którą Lukas gościł w swoim domu. Na odwrocie zdjęcia zostawiono podpis czarnym cienkopisem - “Dla mojej Rain. Od zawsze i na zawsze.” Gdzieś w tym momencie z górnej części domu rozległ się rumor jakby przewróciło się coś ciężkiego. Po nim rozległ się pełen zaskoczenia i dezaprobaty ptasi skrzek. - Morda opierzony pasożycie. - mruknął brodacz wznosząc z niechęcią twarz ku górnym poziom odkrywając, że numer z pozostawionym otwartym oknem znów nie wyszedł. Pewnie za mokro i za zimno by opierzony cwaniak ruszył na zewnątrz pierzasty kuper i dajmy na to w orgii szczęścia i uśmiechu fortuny zgubił drogę do domu. Może potem jak się cieplej zrobi w lecie? Z drugiej strony zeszły sezon był dość ciepły i co? Nic. A może sierściucha skołować? Podobno sierściuchy i ptasiory to taka tradycyjna nienawiść. Może by wreszcie spokój był? Pokręcił głową. Marzenia ściętej głowy. Jak zwykle. Rain. Nazywała się Rain? Czy to zbieżność wizerunków dziewczynki na zdjęciu i tej laski tutaj. Może wzięła walizkę właśnie dlatego, że ta dziewczynka ze zdjęcia jest do niej trochę podobna? Cholera wie. Ale zamknięcie nie było do sforsowania ot tak. Choć dalej dałby je radę pewnie rozwalić. Zamknięcie było na szyfr w bębnach. Szkoda. Jakby na klucz pewnie by miała przy sobie. No albo tamten drugi. No to zbyt wiele ani od walizki ani od właścicielki się nie dowiedział. Poza tym, że nadzieja na to, że wydobrzeje rosły sądząc po jej oddechu i kolorach. Wzruszył ramionami znowu. Zostawało nawiadrować tej wody do balii, dolać tej nagrzanej i włożyć blond wkładkę do środka. Zajął się tym na razie odkładając czy tą blond wkładkę obrać przy tym wkładaniu z tej jej kiecki czy jeszcze nie. Ot, ciekawe zagadnienie. Wiadrowanie samo w sobie nie było czymś skomplikowanym. Już miał się za to brać, gdy z piętra doleciał go kolejny łomot, a wraz z nim w powietrzu zafurgotały pióra i po chwili przez otwór schodów zleciał majestatycznie biały ptak wielkości wyrośniętego sokoła. Zatoczył koło nad głową tropiciela, patrząc z zainteresowaniem co robi. Rozpoznanie prawdopodobnie wypadło pomyślnie, bo zwierz wylądował po przeciwnej stronie pomieszczenia na starej szafce. - Sieg heil! - papug zaskrzeczał z pasją i oddaniem, strosząc przy tym z godnością czub piór na łbie. - Zobaczysz cholero. Kiedyś w końcu dowiem się co tam mamroczesz i jak to coś na mnie albo o mnie… - brodacz i gospodarz tradycyjnie wymienił powitalne grzeczności z białą cholerą. Nosz nie mogła zostać na górze? Zastanawiał się znowu ile takie cholery mogą żyć. Może już ostatni sezon i odwali kitę? No ale jeśli nawet to i tak długo za długo. Pokręcił głową i spojrzał na nieruchome ciało przykryte kocem. Nagle odkrył w blondi niesamowitą zaletę. Nie darła ryja. A to zawsze cenił na plus. Kiwającego się bojowo ptasiora udał, że nie zauważa. - No mała. Kąpiel gotowa. - mruknął wskazując głową w stronę parującej balii. Doczekał się reakcji ale nie u tej którą pytał. Biała cholera zaczęła coś skrzeczeć ale albo niewyraźnie albo coś czego znowu nie zrozumiał jako zrozumiałą mowę. Jak już gadała to nie mogła po ichniemu? Pokręcił znowu zdegustowaną głową tak samo jak tyle razy wcześniej. To brzmiało jak jakaś straszliwie zdeformowana skrzekiem piosenka. Od blondi nie doczekał się reakcji. Więc zsunął z niej koc i jeszcze chwilę się wahał. Ale właściwie tę kieckę też miała do prania. Wsunął więc pod jej ciało swoje ramiona i zaniósł ją do balii. Był nawet trochę ciekaw czy dotyk, mokrej i ciepłej wody ją jakoś rozbudzi. Opuścił więc najpierw jej nogi obserwując czy dziewczyna jakoś zareaguje na tą zmianę. Sam trzymał ją jeszcze nad wodą. Zmiany się doczekał choć nie uznał jej za zbyt spektakularną. Palce stóp zaczęły się poruszać gdy zanurzyły się w ciepłej wodzie. Chociaż szybko mu znikły z widzenia gdy ubłocone ciało zaczęło “dymić” w wodzie. Na twarzy też widział jakiś ruch pod powiekami. Nie był pewny czy to dobrze. Ale nie wyglądało źle ani niepokojąco. Kontynuował więc zanurzanie aż blondi siadła by tyłkiem na dnie balii. No i poczekałby czy coś by się stało. Wody było dość mało bo nie chciało mu się na tą pierwszą, wstępną kąpiel wiadrować jej na darmo jak i tak szła zaraz do wylania. Papug pozostawiony sam sobie i tak bezczelnie ignorowany zaskrzeczał z wyrzutem, po czym wzbił się w powietrze, zmieniając miejsce tak aby widzieć co działo się przy wannie. Krążył chwilę nad głową Bensona, wciąż powtarzając swoje. - Deutschland! Deutschland uber alles! - po drugim honorowym okrążeniu przysiadł na parapecie zezując w dół, gdzie balia. Tam zaś sytuacja zmieniała się z minuty na minutę. Początkowo subtelne skurcze i powolne ruchy gałek ocznych nabierały mocy. Do poruszający się stóp dołączyły dłonie, zaciskając i rozkurczając palce w ciepłej, coraz mętniejszej wodzie. Dziewczyna budziła się niemrawo, ale jednak do życia. W pewnej chwili ni to jęknęła, ni to stęknęła przez nos, marszcząc czoło i przekrzywiając głowę do piersi aż brodą oparła się o ubłocony przód sukienki. Skroń otarła się mężczyźnie o koszulę na barku jako że wciąż ją podtrzymywał aby przypadkiem się nie utopiła. - Zobaczysz. W końcu przyniosę jakiegoś sierściucha. Łownego. - podsumował wrzaskliwe przyśpiewki białej cholery osiadłej obecnie na parapecie. Pewnie by ją czymś rzucił ale akurat sytuacja w wannie zaczęła się robić trochę nerwowa. Coś zaczynało się dziać. A do końca sam nie był pewny co. Laska zaczynała reagować przytomniej choć nadal niezbyt przytomnie. Właściwie jakby ją zostawił to pewnie by opadła na dno wanny może nawet nie twarzą na dół. No ale przytrzymał ją iii… No tak po prawdzie to niezbyt wiedział co dalej robić. Spojrzał na jej twarz tak blisko, że właściwie zezował by ją dojrzeć. Bardziej czuł jej twarz i oddech na swoim barku. I zrobiło się… Jakoś tak dziwnie. Było mu łatwiej ją podtrzymywać gdy był przy węższym brzegu wanny za jej plecami i przytrzymywał ją pod pachami. Gdy więc głowa jej się majtnęła w bok jakoś tak znalazła się właśnie na jego ramieniu jak na jakieś poduszce czy co. - Hej. Hej, słyszysz mnie? - zapytał jej cicho. Zanurzył dłoń w wodzie i przemył jej twarz. Miał nadzieję, że orzeźwiający efekt wody zadziała i tym razem. Przy okazji odkrył bardzo przyjemny efekt uboczny takiej pozycji. Jej dekolt miał na pierwszym planie. Właściwie jak tak na niego patrzył to doszedł do wniosku, że jakby nie doszła do siebie to też nie byłoby tak źle bo przecież biedactwu trzeba by pomóc z tym rozbieraniem sie i kąpaniem. No ale na razie przemył jej mimo wszystko twarz kolejną porcją wody. Dziewczyna poddawała się biernie zabiegom czyszczącym, mrucząc przy tym i cicho pojękując z wciąż zamkniętymi oczami. Nie uciekała, ani nie odtrącała rąk, a nawet przekrzywiła szyję aby ułatwić mycie, a może zadziałał jakiś odruch? Słysząc ludzką mowę zadrżała i wykonała niesookrydowany ruch jakby chciała się przed czymś zasłonić, niestety ramiona uniesione na chwilę szybko opadły bezsilnie do wody. - M… mhm - rozległo się potwierdzające mruknięcie. Chyba potwierdzające. - O jak ładnie. - pochwalił ją, siebie, progres no i w ogóle całą tą sytuację. Zaczynała kontaktować. To chyba dobrze. Coś się wyjaśni. Okaże się w co się wpakował tym razem. Spojrzał jednak tęsknie na dekolt i resztę sukienki o konsystencji ubłoconej szmaty. No były jednak takie aspekty tego progresu które niekoniecznie musiały sprawiać, że miał ochotę skakać do góry z radości. - Jestem Lukas. Ale wszyscy mi mówią Luke. - powiedział przecierając trochę twarz blondynki a trochę już zjeżdżając dłonią na jej włosy. - Jesteś u mnie. Próbuję cię umyć i ogrzać bo byłaś cała w błocie i wyziębiona. - nie był pewny co mówić. Więc tak nawijał co mu ślina na język przyniosła. Dziewczyna twarz i szyję właściwie miała już umyte a i te części do najbrudniejszych nie należały. Zostawała ta sukienka i cała reszta. - G-gd...gdzie jes… jes-stem? - szept dziewczyny rwał się, ale główny przekaz przy odrobinie dobrej woli dało się wyłapać. Przynajmniej laska mówiła po ludzku, nie jak ta cholerna, przerośnięta parodia gadającego kurczaka, śpiewające swoje na parapecie i kiwająca do rytmu nastroszoną głową. - K… kim jest-eś? - padło drugie pytanie. Drżąca ręka chwyciła słabo jego dłoń zaciskając na niej palce. Blondynka przekręciła twarz tak aby móc spojrzeć na myśliwego będącego dla niej w tej chwili żywą, ludzką myjką. I niańką. Przez wyczyszczoną jako tako buźkę przeszedł grymas bólu, po wyraźnej walce zamknięte dotąd powieki podjechały do góry uwalniając parę rozkojarzonych, nieobecnych, orzechowych oczu. - Luke. Luke Benson. - powiedział nieco odsuwając się ku dłuższemu bokowi wanny tak by mogli na siebie spojrzeć swobodniej. Prastarym gestem przy przedstawianiu się klepnął swoją pierś wskazując na siebie. Księżniczka zadawała naturalne pytania choć jeszcze chyba nie do końca łapała co się do niej mówi. Zupełnie jak ta opierzona cholera. W przeciwieństwie do niej jednak blondi w wannie miała wręcz boski wygląd. Chociaż przy papugu każda ssacza samica właściwie taki miała… - Jesteś u mnie w domu. - wolną dłonią wskazał na ściany jakie ich otaczały. Nie był pewny jak to u niej wygląda sprawa z postrzeganiem więc uściślił to trochę bardziej. - Jesteśmy w Salisbury. Jest ranek. Znalazłem cię na skraju lasu. Ciebie i tamten plecak. Zakopanych w ziemi i przykrytych gałęźmi. Ktoś się postarał. Ale teraz jesteś u mnie w domu. Okey? - mówił cicho i wolno patrząc jak reaguje na jego słowa. Sam nie był pewny co, jak i ile jej powiedzieć. Wskazał po kolei na drzwi wejściowe, plecak wciąż leżący na stole i okna i dziury na górze przez jakie widać było światło dnia. Jak była tak wychłodzona to musiała w tej mokrej ziemi spędzić kilka godzin. Możliwe, że nawet od wczorajszego wieczora. Nie był pewny co i jak mogła z tego zapamiętać. W miarę jak mówił dziewczyna przybierała różne miny od niepewności aż do przerażenia, a potem wyraźnie wstrzymała oddech gdy opowiadał o tym gdzie i jak ją znalazł. - Ja-ak to… zakopanych? - pobladła jeszcze bardziej o ile było to możliwe. Podkuliła nogi podciągając je pod brodę jakby chciała zrobić się mniejsza i mniej zauważalna. Przy tym ruchu skrzywiła się i jęknęła boleśnie, łapiąc się za zakrwawiony bok głowy. - J… jaki plecak? W… domu, twoim? M-moja głowa… co… co mi się-stało? - No zakopanych. Zobacz jak wyglądasz. Jesteś cała w ziemi bo byłaś prawie cała zakopana. Tylko głowa ci wystawała. Ale na głowie miałaś worek. Tamten co tam leży. - no robiło się ciekawie. Laska coś jakby nie pamiętała co jest grane. Coś już musiała kontaktować więc wskazał jej na jej własną ubłoconą sylwetkę. Co prawda ciepła woda już nieco obmyła jej ciało ale nadal gliniasta ziemia oblepiała ją solidnie. Popatrzył jednak na papuga który akurat się intensywnie czochrał. Ptasior jakby wyczuł jego spojrzenie bo przestał i z góry spojrzał na niego z wyższością. Kot. Łowny. Jak nic. Zobaczymy kto wtedy będzie górą. Luke pokręcił głową i wrócił do tej przyjemniejszej przynajmniej dla oka istoty. - Plecak znalazłem przy tobie. Tam leży. - wskazał dłonią na pakunek jaki zostawił na stole. - A teraz próbowałem cię umyć. - dłoń wróciła mu do wnętrza wanny wskazując ogólnym machnięciem krąg wewnątrz. - Woda niedługo zrobi się chłodna. Lepiej zmyć z ciebie te błoto zanim to się stanie. Wstawiłem już nastepną. Mam mydło i inne takie. Będziesz się mogła umyć na czysto już w czystej wodzie. Dasz radę? - zapytał próbując ją przekierować uwagą na bardziej przyziemne sprawy. Tak sobie mogli gawędzić i gawędzić a woda stygła i stygła. No i musiał właściwie znaleźć jej jakieś ubranie. Chyba, że coś miała swojego w tym kuferku ale z jej stanem umysłu nie był pewny czy nawet jak jej to pamięta numer. Może potem jak się wymyje i wyśpi. Coś jakby zaczęło docierać pod blond kopułkę, bo czy jej przeszły z obserwacji tropiciela do obserwacji uwalanej błotem sukienki i nie mniej brudnego ciała. Przetarła dekolt dłonię, ale tylko rozsmarowała lepką maź w podłużną smugę zamiast wyczyścić skórę do czysta. - Luke. Jesteś Luke. - powiedziała wyraźnie i powoli, wracając wzrokiem do gospodarza, wybawcy… czy jak go teraz dało się nazwać. Oba miana pasowały. Przyglądała mu się przez prawie pół minuty i powtórzyła walcząc z trzęsącą się brodą - Dziękuję ci Luke. Jes-jestem… - zacięła się, na bladej twarzyczce pojawił się grymas wysiłku i znowu strachu - Jestem… - powtórzyła, strzelając oczami po pomieszczeniu, a nawet przebrzydłym papugu - Mam… nie pamiętam - wyszeptała przerażona. Zachwiała się i dobrze że siedziała, ale i tak musiała się przytrzymać krawędzi bali aby się nie przewrócić całkowicie. - No tak, jestem Luke. - pokiwał głową zadowolony pomagając jej wrócić do pionu w wannie. Załapała co do niej mówił. Choć sama nie mogła się zrewanżować tym samym. - Spokojnie, może przypomni ci się z czasem. Na razie wykąp się i odpocznij. - zawahał się znowu. Właściwie jakby oporządziła się sama mógłby zrobić coś innego. Na przykład oporządzić tego szaraka na śniadanie. Ale jak mu właśnie udowodniła z balansem było u niej jeszcze dość słabo i zostawiać ją samą sobie wydało mu się trochę ryzykowne. Złapał kawałek szmatki i namoczył ją w wodzie. Do ścierania błota z ciała czy ubrania wydała mu się akurat w sam raz. Lepiej w każdym razie niż ręką. Przeciągnął szmatką przez jej obojczyk i kark zsuwając nadmiar błota po jej ramieniu. Przy okazji też jedną dłonią złapał ją za nadgarstek a drugą zaczął oczyszczać jej ramię. Potem i ramie się skończyło i szmatkę należało przepłukać. - Dasz radę sama z drugim i resztą? - zapytał wskazując jej dłonią ze szmatką na drugie ramię i resztę w pół siedzącej sylwetki. - Powinnam… chyba powinnam zdjąć ubranie. Jest całe brudne - dziewczyna podzieliła się przemyśleniami, ale nie na temat o jaki ją spytano. Śledziła wzrokiem szmatkę, przygaszona i ze łzami w oczach. - Boli mnie głowa. Bardzo. I spać… chciałabym się położyć, ale tak z błotem… dziękuję Luke - powtórzyła jakby wracając do którejś z wcześniejszych jego wypowiedzi czy też czynów. - No tak, to by pewnie było całkiem przydatne przy kąpaniu. - brunet pokiwał z uśmiechem głową aprobując jej nieśmiały pomysł. Wstał i wciąż trzymając ją jedną dłonią za rękę stanął obok wanny by miała stabilniejszy punkt podparcia. - Pójdziesz spać ale najpierw cię umyjemy, wysuszymy i ubierzemy w coś suchego. - podzielił się z nią swoim planem na nadchodzące minuty i kwadranse. Przez te całe błoto niezbyt dokładnie widział jak się tą jej kieckę zdejmuje ale pewnie na stojaka było łatwiej niż tyłkiem na siedząco. Z głową trochę go to niepokoiły te skargi. Od zewnątrz miał okazję na tyle dobrze ją obejrzeć, że nic takiego podejrzanego nie widział. Przynajmniej nie było krwi. Ale może się uderzyła czy tamten palant ją uderzył co jej te druty pozakładał? Albo coś pod włosami. Ale tego teraz nie wiedział jak sprawdzić choć znowu mu wyszło,że trzeba będzie sprowadzić Roselyn by rzuciła okiem na blondyneczkę. Na razie czekał czy jego gość ma siłę wstać i czy jest temu całemu rozbieraniu ochotny. Jakby pozbyli się tej kiecki to by mieli całkiem z górki. - Tak… spać. Chce mi się spać - wymamrotała i korzystając z pomocy brodacza wstała chwiejnie na nogi. Ten jej pion nie był taki do końca sprawiedliwy, bo ledwo stanęła mężczyzna od razu poczuł jak opiera się o niego całym ciężarem, zaciskając dłonie na barkach aby pewniej trzymać fason. Poniekąd przykleiła się do niego frontem dzięki czemu miał ładny i łatwy widok na jej tylne rejony, gdzie poprzez burą breję dało się dostrzec znajomy kształt zamka błyskawicznego. Nie czekając aż jego nowa podopieczna zacznie marudzić, pociągnąć dzyndzel, zsuwając zapięcie z okolic łopatek aż do górnej części pośladków. Ubłocona kiecka po paru manewrach z ramionami blondi, spadła z pluskiem do wody. Dziewczyna poddawałą się biernie zabiegom, chwiejąc się na nogach i mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Czasem cicho westchnęła, czasem zdusiła jęk czy syk bólu - zwłaszcza przy poruszaniu karkiem. Sukienka nie była jednak jedyną przeszkodą. Zostawały jeszcze dwie umiejscowione zarówno na górnej jak i na dolnej części korpusu - też ubłocone i mokre jak cała dziewczyna. - O widzisz jak nam to kąpanie ładnie idzie. - pokiwał głową patrząc w dół na dwa raczej brudne i raczej wąskie paski ocalałego na swoim gościu materiału. A, że były też i dość mokre to i też niezbyt coś specjalnie zasłaniały tak po prawdzie. Sam jednak widok bielizny znów na nim zrobił podobne wrażenie jak i sukienki. Podobnie nie był pewny przez ten błotny stan. Ale znowu wydało mu się, że to raczej dziewczyna z jakiejś wyższej półki. Porwano ją? A może była zbiegiem? Nie miał pojęcia a jej poszatkowany i wymęczony umysł coś był mało skory do współpracy. Wolną dłonią odpiął dziewczynie stanik i rzucił go na zewnątrz wanny. Nie był to w końcu pierwszy stanik jaki rozpinał kobiecie ale biorąc pod uwagę w jakim stanie była właścicielka jakoś nie czuł zwyczajowej satysfakcji. Choć nie mógł udawać, że jest mu to wszystko obojętne. W końcu tajemnicza blondyna była niczego sobie. Tylko ten jej stan wycieńczenia graniczącego z amokiem psuł wszystko, że aż mu właściwie głupio było ją rozbierać. Tak głupio, że aż ją ostrzegł na głos, przed następnym ruchem. - Teraz ściągnę ci gatki dobra? - trochę zapytał a trochę poinformował ją gdy dłoń zsunęła po jej boku do dolnego, przemoczonego paska materiału. - Mhm… - cichy pomruk wyraził aprobatę, chociaż czy laska pojmowała o co się jej pyta pozostawało tajemnicą. Mogła odpłynąć myślami tam gdzie było jej dobrze, a tutaj działała reagując na miły ton głosu. Albo chciała mieć to już za sobą i móc się położyć jak Lukas obiecał. Po kąpieli czekało łóżko. Obejmowała go i dawała działać, kładąc policzek na jego ramieniu. Papug za to nie zamierzał ograniczać się do pojedynczych skrzeków albo milczącego kiwania w przód i w tył, potrząsając grzebieniem. - Schneller! Schneller jude! - darł się w najlepsze ze swojego miejsca operacyjnego, kierując wrzaski dziwne prosto do brodacza - Jude raus! ~ Kiedyś utopię tego pierzastego wrzaskiera. ~ brodacz zrewanżował się białej cholerze identycznie wyzywającym i wrogim spojrzeniem. Nie miał pojęcia co ta cholera drze się tym razem ale brzmiało dość wrogo by mieć jej to za złe. Ale cicha dla odmiany blondyneczka okazała się aż nadto zajmująca. Musiał się trochę pogimnastykować by ściągnąć z niej jej ostatni element ubłoconego ubioru ale za to gdy skończyli była już gotowa do pluskania. Czas najwyższy bo coś mu wyglądało na to, że dziewczyna mu leci z nóg na stojąco. Posadził więc ją na krawędzi wanny i zmył szmatką tyle błota ile zdołał. Ruchy miał szybkie i energiczne bo ta jej ospałość trochę już go niepokoiła. Miał nadzieję, że szybkie urwane ruchy pobudzą dziewczynę chociaż trochę. Nie chciał też psuć sobie roboty i sadzać ją w tą płynną breję na dnie wanny. Spuścił więc wodę i rozcierał jej ciało swoimi dłońmi. Potem musiał ją na chwilę zostawić samą ale w już pustej wannie gdy najpierw musiał ją przepłukać a syfu a potem dowiadrować znowu czystej i ciepłej wody. Teraz, w tej drugiej kąpieli już dziewczyna była dużo bardziej zbliżona standardem do kąpieli. Można było więc użyć i bardziej standardowych środków jak szampon czy mydło.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
21-08-2017, 00:26 | #5 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Post wspólny z Czarną 2/2 Lukas "Luke" Benson - przybysz z Miami - No. Widzisz. Już prawie gotowe. - mówił do niej uspokajająco przesuwając się z mydlinami po jej włosach i ciele. Nie był pewny czy coś trzeba mówić ale chyba to nie przeszkadzało. Dziewczyna wodziła przez większą część kąpieli mało przytomnym spojrzeniem chyba jakby nie do końca kontaktowała co się dzieje. Dlatego na wszelki wypadek mówił. Mówił gdy mydlił gąbkę i gąbką jej skórę. Czuł jak wychłodzona skóra nabiera ciepła od ciepłej wody. Jak wraz z ciepłem wracają jej kolory i życie. A wraz z życiem wracają jakieś reakcje dziewczynie. Przeszedł od jej głowy, przez kark, i plecy. To zdołał załatwić od tyłu. Potem przemył jej ramiona i nogi zaczynając od dopiero nabierających ciepła stóp a kończąc gdzieś w połowie ud które wystawały gdzieś do tej połowy z wody. Przy przedniej części korpusu trochę go żarło sumienie przed wykorzystywaniem sytuacji i dziewczyny. Ale właśnie gdzieś w tym momencie jego gość zaczęła się uśmiechać. Całkiem sympatycznie i zachęcająco. No cóż. Jak mógł odmówić tak zmaltretowanej dziewczynie odrobiny relaksującej pomocy prawda? No pewnie, że nie mógł. A poza tym miał z tego kupę frajdy… Dokończył więc mycie i przedniej części korpusu korzystając z tego blond uśmiechniętego zaproszenia i z niemałą przyjemnością także i ze swojej strony. Na deser posadził ją znowu na krawędzi wanny i choć chyba już dla zdrowia i bezpieczeństwo może nie było to konieczne ale jednak dokończył kompletne mycie choćby dla własnej ale i sądząc po rozanielonej minie blondynki także i obopólnej satysfakcji. Na końcu zostało jeszcze ją wytrzeć do sucha i zanieść zawiniętą w ręcznik na górne piętro do swoich prywatnych komnat. A właściwie jednej jaka dominowała na górze. Tam położył ją do swojego łóżka, okrył ją śpiworem i zastanawiał się co z tak zaczętym dniem robić dalej. Gdzieś tu musiał być ten cwaniak co tak zapakował tą blondzię tam w lesie. Raczej nie chciał jej skasować bo po co tyle wysiłku? Chciał ją ukryć. Była więźniem lub zakładnikiem. Nie była ranna. A miał okazję obejrzeć ją całkiem świetnie. Ale mogła mieć jakieś trutki czy obrażenia w sobie niewidoczne na zewnątrz. Zostawało chyba oporządzić szaraka na śniadanie. Dwuosobowe. Ledwo gość wylądował w łóżku i okryto go narzutą, od razu zamknął oczy aby po chwili zasnąć w najlepsze. Kobieta zwinęła się w kłębek podciągając kolana pod brodę i splotła ręce na piersi, cały czas się uśmiechając. Zniknęło napięcie jakie tropiciel widział na jej twarzy tam na dole, kiedy próbowała sobie cokolwiek przypomnieć. Z marnym skutkiem. Teraz jednak, oddychając cicho przez nos, w ciepłym, bezpiecznym i co najważniejsze suchym miejscu, rozluźniła się, zapadając w zdrową i regenerującą drzemkę. Musiała być nielicho wymęczona, skoro wystarczyło mgnienie oka żeby zasnęła… naga, obca laska. W jego wyrze, pod jego wysłużonym śpiworem. Zostawił ją na górze, a sam zszedł krętymi schodami na parter - tam gdzie kuchnia i inne pomieszczenia gospodarcze. Przez lata zdołał zaadaptować starą wieżę pod swój gust i wygodę. Piec wciąż pozostawał ciepły, wystarczyło dorzucić parę szczap żeby żar zajął się wesołym płomieniem, a stojący na palenisku kocioł z wodą cicho zaszumiał, rozsiewając znad krawędzi nikłe smużki pary. Mężczyzna zostawił go w spokoju, biorąc się za oporządzanie zdobyczy. Założył mu na skoki mocną pętlę ze sznurka, związując je i wieszając za nie na haku. Ostrym nożem naciął skórę dookoła łapek, a potem szarpnął, pozbywając futra z większości tuszy. Kroił, odcinał i skrobał, a biała cholera zaglądała mu przez ramię z bezpiecznej odległości starego regału. Przekrzywiała łebek i skrzeczała jakby chciała go pogonić, strosząc przy tym czub. Podleciała w końcu, siadając na rancie stołu obok zdartej skóry. Dziobnęła ją, wyrywając kłak futra, a potem kolejny. Tropicielowi zostało podzielić mięso i zacząć je obrabiać. Z tego co pamiętał połowę średnio czerstwego chleba udało mu się ukryć przed papugiem w zamykanej szufladzie przy oknem. Parę cebul i innych warzyw puszczało szczęśliwe pędy w piwnicy tam gdzie zapas opału. Alternatywna był również papuzi rosół, ale znając złośliwość pierzastej kreatury zupa z niej byłaby niejadalna. - Wkurzaj mnie tak dalej to będziesz następny. - burknął gdy kończył obrabiać małą tuszkę. Znad krojonego mięsa i noża spojrzał z ukosa na białą cholerę. Odziedziczył ją po poprzedniku. Czy kto tam tu kiedyś urzędował. W każdym razie gdy pierwszy raz tu przyszedł ta opierzona cholera już tu była. Zastanawiał się czasem czy ptasia zaraza nie wykończyła przypadkiem poprzednika. Właściwie to gdyby miejscówa tak mu nie podpasowała to pewnie dałby sobie z nią spokój. Albo z drugiej strony. Gdyby ptasior wkurzał go choć trochę bardziej to by pewnie w końcu na serio go wreszcie zlikwidował. - Uber alles! Uber alles! - skrzeczała biała cholera z furią dziobiąc szare futerko jakby chciała je podrzeć na strzępy. - Zostaw to cholero! - Luke nie zdzierżył i cisnął w nią polanem. Co prawda jak zwykle nie trafił ale ciśnięte drewno prawie otarło się o białe pióra. Papug z łopotem skrzydeł i skrzekiem wzleciał do góry siadając na poręczy wyższej partii schodów. - Zobaczysz. Wrócę z sierściuchem. Zobaczymy jaki wtedy będziesz mocny. - pogroził mu z wysokości kilkunastu metrów różnicy grożąc mu kolejnym polanem które wziął od razu na wszelki wypadek. Podszedł do świeżo obrobionego szarego kłaka z którego biała cholera zdołała swoim cholernym dziobem uszczknąć dość wyraźnie kilka ubytków. Westchnął. No takie uszkodzone futra były warte trochę mniej niż całe. - Leć na zewnątrz jakichś robali sobie nałap! Zwykły kurak to umie się oporządzić a ty co?! Taki niby cwany jesteś a zawsze na mnie pasożytujesz! - zirytowany tropiciel dał wyraz swojej irytacji celując w ptasiora trzymanym futerkiem. Ptasior w odpowiedzi znów zaczął coś skrzeczeć ale zbyt niezrozumiale by Luke się tym przejmował. Machnął więc na to wszystko ręką i wrócił do planów oporządzenia potrawki z szaraka. Jak dodać do tego trochę cebuli i chleba no na dwie osoby powinno być w sam raz. A na później się coś pomyśli. Dumania kulinarne przerwał mu hałas spadającego żelastwa i huk z jakim coś ciężkiego spadło na podłogę. Hałas był na tyle zaskakujący że mężczyzna podskoczył w miejscu,a gdy się obrócił zobaczył źródło zamieszania. Ptasi terrorysta rozsiadł się na regale obok kuchni i dziobem strącił stare, żeliwne żelazko na duszę. Łypał przy tym z otwartą wrogością na istotę niższego rzędu stojącą przy pokrojonej tuszce. - Ein Volk! - skrzeknął wyniośle, przeskakując do kolejnego rupiecia kurzącego się na najwyższej półce. Stuknął w niego dziobem, przesuwając na krawędź - Ein Reich! - stuknął drugi raz, a coś co chyba było kamiennym moździerzem do ucierania ziół zleciało z półki dołączając do żelazka przy piecu. Papug skakał jak oszalały, jazgocząc swoje - Ein Führer! - Dobra sam tego chciałeś! - w sumie zrzucone graty jakoś specjalnie mu nie przeszkadzały ani jak stały ani jak leżały teraz na podłodze. Ale jazgotliwa bezczelność białej cholery zwyczajnie go wkurzała. Nabrał więc do wiadra wody z jeszcze nie spuszczonej wanny i chlusnął nią w stronę pierzastego celu. - Jednego?! Poczekaj cholero! Przyniosę tu cały miot sierściuchów! - krzyknął wygrażając papugowi pięścią. Papug załopotał skrzydłami i próbował się poderwać do lotu, ale nim to zrobił oberwał wodnym pociskiem co wywołało jego głośny, wściekły sprzeciw. Wydarł dziób ile sił w niewielkich płucach. - Jude! Jude!!! - cisnął tropicielowi, mówiąc jasno co o nim sądzi. Wzbił się w powietrze i tak jakoś przeleciał nad jego głową, że będąc u góry wypuścił spod ogona ładunek torpedowy prosto na wroga. - Ty cholero! - tyle zdążył krzyknąć gdy próbował uchylić się przed tym nieczystym zagraniem tej białej podstępnej cholery. - Poczekaj! Przyjdziesz w łachę po szamę! - odgrażał się gdy biała cholera śmigła na drugą stronę a on sam na wszelki wypadek sprawdzał swoje plecy czy są czyste. - Hände hoch! - w głosie latającego cholerstwa brzmiała satysfakcja i jawna szydera. Krążył nad celem i zanosił się głośnym skrzekiem znowu śpiewając chyba jedną ze swoich niezrozumiałych pioseneczek. W tym czasie Luke zyskał chwilę aby sprawdzić czy został trafiony. Szybkie oględziny jednym okiem dały odpowiedź negatywną. Zamiast na ubraniu, białe guano rozprysnęło się na podłodze zaraz za jego butami. Miał farta, uchylił się przed ostrzałem wroga. Tym razem. - Co… co się dzieje? - przestraszony głos wdarł się w harmider niespodziewanie. Dobiegał gdzieś z góry schodów, z przeciwnej strony i jazgot rozochoconego papuga. Drżące, niepewne pytanie zawieszone w wojennej zawierusze, a wypowiedziane przez dziewczynę okutaną w znajomy tropcielowi śpiór. Wychylała się ostrożnie zza framugi, wodząc średnio przytomnymi oczami po polu bitwy. - A spokojnie! Nie przejmuj się! To tylko ta biała cholera tu się za bardzo panoszy! A w ogóle znasz się na przyrządzaniu papug? To całkiem pożyteczny ums jest wiesz? - odkrzyknął brodacz dziewczynie na górnych poziomie. Wahał się nad strategią dalszej walki. Kusiło go by zasuwać na górę do tej znacznie cichszej i sympatyczniejszej, nawet dla oka istotce. Ale nie chciał też ustąpić białej cholerze pola walki. No tak właściwie przez tą całą wojnę ssaczo - ptasią dalej był na etapie “robi się” ze śniadaniem. No. Ale trudno. Papug zmusił go do użycia broni ostatecznej. Luke ruszył po schodach przy okazji zbliżając się do zaspanej i zdezorientowanej blondynki. - No już, spokojnie, zaraz wszystko będzie dobrze. - uspokajał i ją i siebie i przy okazji słał spojrzeniem pogróżki w stronę białego ptasiora. W pierwszym odruchu blondynka cofnęła się, a w jej oczach gospodarz dostrzegł… obawę? Chyba tak. Uśmiechnęła się nerwowo i kiwnęła główką przez co okręcajacy się śpiwór zsunął się odrobinę pokazując, że nie jest już goła. Miała na sobie jedną z jego koszul, a przez róznice we wzroście i budowie tonęła w niej jakby ktoś ubrał dziecko w ubranie starszego brata. - P… przepraszam - zająknęła się, zezując w dół na bluzkę - Nie spytałam czy mogę, ale… nie miałam nic na sobie i… - wzruszyła ramionami, uciekając speszonym spojrzeniem do papuga. -Śliczny zwierzak - zmieniła temat - Jak ma na imię? - Biała cholera. Nie daj się nabrać to prawdziwy potwór. I do tego pasożyt. - Luke pokręcił brązowowłosą głową mijając blondynkę i wracając w stronę łóżka. No czasem niestety i tak bywało. Ktoś widział białego ptaszka i dawał się nabrać podstępnej, kłamliwej cholerze. Było to zwłaszcza łatwe jak akurat nie symulował ludzkiej mowy i nie skrzeczał opętańczo. No i nie dziobał. Ani nie drapał. Ani nie srał. No. Biała cholera miała całkiem spory repertuar możliwości. Ale był na to wszystko jeden, cwany myk… - A z ubraniem nie przejmuj się. Twoje jest i tak usyfione i trzeba by wyprać i wysuszyć. Więc jak coś chcesz z ubrania a ci pasuje to weź. - powiedział tropiciel dopadając do szafki przy łóżku i z szuflady wyciągając w triumfalnym geście coś co na pierwszy rzut oka wyglądało jak nabój karabinowy. - Tylko wiesz, ja mam raczej męskie ciuchy. - pozezował na tajemniczą blondynkę przenosząc wzrok na jej sylwetkę w jego koszuli i otukaną w jego śpiwór. Osunął się na sam dół jej sylwetki. No tak, była bosa. - Tam przy łóżku masz kapcie. A na dole mam jakieś buty. Miały być na mnie ale za małe dla mnie. Miałem się wymienić na coś ale jakoś zostały. - machnął ręką ale temat butów przypomniał mu to gdzie one się znajdują. A chwilowo teren ten był pod wrogą, ptasią okupacją. - Aha! - krzyknął triumfalnie wznosząc złocący się w dłoni nabój w górę. Z satysfakcją słuchał reakcji ptasiora nasyconej satysfakcjonującą jego ucho dawką paniki w głosie. - Skorzystam, jeśli nie masz nic przeciwko - zarumieniła się, idąc grzecznie tam gdzie kapcie. Założyła je i spojrzała na rozdrażnionego ptasiora wyglądającego jakby miał właśnie zamiar wykonać taktyczny odwrót poza zasięg złego, znęcającego się nad nim i okrutnego człowieka - Może jest głodny? Czym go karmisz… i dlaczego tak się boi, co to? - pokazała palcem na złoty walec. - Głodny… - burknął gospodarz wyrażając swoją niechęć i w głosie i w spojrzeniu. - On zawsze jest głodny. - jakoś usprawiedliwienie zachowania białej cholery nie wydawało mu się nie miejscu. - Daję mu okruchy, placki i inne takie. Jak kurakowi. Podobnie w każdym razie. - z satysfakcją obserwował objawy paniki u przeciwnika. Ptasior sprawiał wrażenie, że próbuje zaszyć się w jakiś kąt byle uniknąć bliższego kontaktu ze złotym kawałkiem metalu. - To gwizdek. Boi się albo nie lubi jego dźwięku. Jedyny skuteczny pacyfikator na tą cholerę. - gwizdek działała wybornie. Tak bardzo, że sam widok w dłoni był skłonny zmusić papugę do czmychnięcia w mysią dziurę. Gość Bensona zagryzł wargę, spoglądając na pierzastego terrorystę… z litością i troską. Widać dziewczyna dała się nabrać na podstępną ptasia strategię, nie znała też jego prawdziwego oblicza tak dobrze znanego tropicielowi. - Jest przerażony - wyszeptała dziwnie smutnym głosem i podeszła trzy kroki do przodu - Kiedy go karmiłeś ostatnio? Może chce zwrócić twoją uwagę i przypomnieć że dawno nie jadł? Spójrz jak się chowa… biedaczek - westchnęła, kucając i wyciągnęła rękę do wroga publicznego numer jeden w wieży - Nie bój się malutki, nic ci nie zrobię. Jesteś głodny? Chcesz chlebka albo ziarenek? No już, nie musisz się obawiać. Chodź, nie skrzywdzę cię. - Co ty robisz?! - Benson był naprawdę zdumiony zachowaniem swojego gościa. Nie mógł w to uwierzyć. Dała się nabrać! No pewnie! Nie znała go tak jak on i nie wiedziała do czego ta biała cholera jest zdolna! - Dobra co mi tam! Chcesz to się z nim cackaj! Nie chcę by mi sie tu darł nad głową w jakimś dzikim narzeczu! - machnął w końcu ręką. Na jego oko to ta biała swołocz zamilkła i skitrała się bo się bała gwizdka a nie dlatego, że dziewczyna coś zaczęła gadać do niego. Ale jak tak jej zależało to niech tam ma. Podszedł do szuflady i odkroił nożem kawał kromki. - Masz, daj mu jak chcesz. Zajmiesz go czymś to może się uda dokończyć śniadanie. - powiedział rzucając dziewczynie odkrojoną kromkę. Sam ruszył w stronę pieca i kuchni by dokończyć przerabianie zajęczych półproduktów na potrawkę. Nieznajoma podniosła kawałek chleba i oderwała od niego niewielki kęs, a ten wyciagnęła zachęcajaco do papuga. Ten łypnął na nią jednym okiem, przekręcił łebek i łypnął drugim jakby szukając ukrytej zasadzki, ale chyba jej nie znalazł, bo w paru podskokach zbliżył się do poczęstunku. - No już… już malutki, nie bój się - blondi niuniała przebrzydłemu cholerstwu, patrząc na nie jak zaklęta - No już… częstuj się, to dla ciebie. Jedz - mruczała kojąco, na co papug wreszcie się przełamała i dziobnął okruch, ładując go całego do dzioba. Zarzucił łbem i połknął poczęstunek, a dziewczyna aż westchnęła z zachwytu. Z obawą ale dotknęła białej cholery, a ona o dziwo nie uciekła, dając się głaskać po głowie i nawet podstępnie mrużąc ślepia jakby jej to sprawiało przyjemność! - Duży pan cię przestraszył, tak? Dlatego tak krzyczałeś… nie bój się, on jest dobry i miły, nie musisz się go obawiać. - Nie wierzę. No normalnie nie wierzę.. - Luke kręcił głową od czasu do czasu zerkając na blond gościa i białą papugę. No co podniósł głowę to to wyglądało gorzej i gorzej. Jeszcze brakowało by biała cholera zaczęła merdać ogonem i szczekać na zawołanie. Nie chciał tego oglądać więc by jasne było, że go to nic a nic nie obchodzi a blondi w ogóle pojęła swoją niestosowność zachowania względem białej cholery postanowił się do niej wyniośle nie odzywać. Zresztą szaraka już pokroił, dorzucił miodu do gara, posolił i obkładał go właśnie cebulą która miała robić i za dodatek i za coś w stylu surówki czy sałatki czy jak to się tam kiedyś mówiło. Właściwie danie było gotowe do wstawienia i zostawało popilnować. - Dobra wstawiłem szamę to się będzie musiało trochę pogotować. Idę na dół poszukać tych butów dla ciebie. - powiedział by coś powiedzieć bo nadal jakoś nie mógł znieść, że ta biała cholera tak się łasi do blondi. Do niego to się nigdy tak nie łasiła. Zawsze tylko daj i daj. Wredna opierzona zouza… Przepełniony czarnymi myślami tropiciel zszedł na sam dół swojej wieży. Swojego domu, gdzie trwała ptasia, przewrotna propaganda mająca na celu wkupienie się zapewne w łaski potencjalnego sprzymierzeńca w wielkiej, niekończącej się walce o władzę i kontrolę nad ich pionowym królestwem. Drewniane stopnie skrzypiały mu pod nogami, z góry dolatywały wytłumione przez odległość i pokręcony korytarz kobiece słowa, ochy, achy i westchnienia zachwytu. Papuga też słyszał. Skrzeczał przymilnie pewnie dalej łasząc się do wykopanej blondzi na złość jej prawowitemu wybawcy. Tak… na pewno skrzeczący wypłosz robił to specjalnie. Żeby mu dopiec! Podobnie niewesołe rozmyślania przerwały odgłosy kroków gdzieś z góry. Lekkich i ostrożnych. - Mogę ci jakoś pomóc? - padło pytanie, a gdy się odwrócił zobaczył jak jego gość pokonuje ostatnie schodki i przygląda mu się nieśmiało, jednak nie ten widok mroził krew w żyłach Luke’a. Dziewczyna trzymała na rękach nastroszoną kulę białego pierza, ułożoną plecami na jednym przedramieniu przez co nóżki i kałdun papuga były wystawione na widok i dotyk wąskich, smukłych palców, gładzących te przestrzenie jakby paskuda była jakimś cholernym pluszowym misiem. Mrużyła też oczy i gulgała coś po swojemu, ale tylko zobaczyła tropiciela od razu mina jej się zmieniła. Może i fizjonomią różniła się od człowieka, ale potrafiła posłać tak pełne szyderczej radości spojrzenie, że nie pozostawały żadne wątpliwości co do żywionych do brodacza uczuć. Benson posłał papugowi cierpkie spojrzenie. Nie z nim takie numery! Blondi mogła dać się omotać ale on nie miał zamiaru! No ale nie wypadało się wściekać na dziewczynę. - No to są te buty o których ci mówiłem. - powiedział kładąc parę butów na jakiejś skrzyni. Wrócił spojrzeniem do pozbieranych lub zaległych jeszcze przed jego przybyciem gratów i bambetli. - Właściwie jest tu trochę rzeczy. Jak coś ci podpasuje to weź sobie. - powiedział patrząc na zawartość piwnicy wieży. Sam do końca nie był pewny co tu właściwie jest. Niektóre rzeczy, jak te buty co jej ofiarował, sam tutaj wrzucił jako te które nie były mu potrzebne na co dzień ale jednak czasem mogły się przydać. I czasem faktycznie się przydawały. Ale po innych tylko się prześlizgiwał wzrokiem a co było w trzewiach tej piwnicy sam właśnie nie był do końca pewny. W każdym razie wydawało mu się, że tu chyba były największe szanse, że dziewczyna znajdzie dla siebie coś do ubrania. Nieznająca życia, podatna na wrogie podszepty dziewczyna stała niezdecydowana, głaszcząc brzuch papuga i milczała, zaciskając usta. Patrzyła to na tropiciela, to na zalegające pod ścianami rzeczy i biła się z myślami, a rachunek wychodził jej nieciekawy, bo wyraźnie pobladła. Przestapiła z nogi na nogę i poruszyła się nerwowo jakby chciała wrócić na piętro, ale w końcu westchnęła. - Nie mam czym zapłacić - wywaliła co jej leżało na wątrobie i bez owijania w bawełnę - Nie… nie mam nic, nawet nie mogę ci powiedzieć… no jak - zawiesiła się, lecz szybko pokręciła głową i nadawała dalej - Nie pamiętam… nic nie pamiętam. Ani jak się nazywam, a… ani dlaczego… i kto… chciał… nie, nie chciał. Pochował - zatrzęsła się - pochował mnie żywcem. Bo… mówiłeś, że byłam w lesie, w ziemi… i to błoto. Pamiętam… to pamiętam. Wannę - zmarszczyła brwi walcząc z widocznie dziurawa pamięcią - Wodę… i ciebie. Twoje ręce. I głos. Albo coś pomieszałam… - uciekła oczami do drapanego potwora. - Rozebrałeś mnie i umyłeś. Zdjąłeś ubranie… i - zawahała się, czerwieniejąc na policzkach. Wzięła uspokajający wdech - Czy tam… na piętrze. W wannie… czy stało się coś, co… o czym powinnam wiedzieć? Miał zamiar wyjść i zostawić ją tutaj by się oporządziła po swojemu. Ale jak tak się rozpruła i prawie rozpłakała to jednak jakoś głupio mu się zrobiło dalej pozować na tępego buca. - Heej. - powiedział łagodnie podchodząc do niej i kładąc dłoń na jej ramieniu. - Spokojnie, nic się nie stało. Pomogłem ci się umyć i tyle. Nic więcej. Pospałaś się to zaniosłem cię na górę do łóżka. Potem zeszłem na dół by zrobić śniadanie no ale tą białą cholerę coś użarło jak zwykle no i cię obudziła. - dość gładko przeszedł przez ostatnie wydarzenia a zwłaszcza obwinienie białej cholery o przymusową pobudkę sprawiło mu mściwą satysfakcję. Spojrzał w czarne ślepia papuga. Był tak blisko. Jeden ruch ręki, cichy trzask jak niedawno u królika i już byłby z cholerą spokój. - Nie przejmuj się ubraniem. Jesteś moim gościem. Jak coś ci z tego potrzeba to bierz. Kasą się nie przejmuj. I tak tego nie używam. A jak ci głupio no to zajmij się tą cholerą. Widzę, że masz do niego rękę. I cierpliwość. Mnie doprowadza do szału. Zdejmij go ze mnie to spoko możesz tu siedzieć. - wzruszył ramionami zastanawiając się czy właśnie się w coś nie wkopuje. Pewnie tak. Ale ta sprawa z wykopaną blondyneczką o dziurach w pamięci była dość zajmująca. - Ale w ogóle jakbyś sobie coś przypomniała to wiesz, mów śmiało. Bo w końcu ktoś cię tam zakopał i pewnie miał zamiar wrócić. Nie wiem co zrobi jak znajdzie pusty dół w ziemi. Ale może cię zacząć szukać a my jesteśmy w najbliższej okolicy. - nie był też pewny jak to jest z tą amnezją czy to znika, przechodzi czy nie. No i w ogóle miała jakąś amnezję czy to była zasłona dymna? Kiwała głową zgadzając się na warunki umowy jaką tu właśnie zawarli. Patrzyła przy tym na pierzastego terrorystę w zamyśleniu. - Ktoś może mnie ścigać? - bardziej stwierdziła niż zapytała, przysiadając na skrzyni. Odłożyła pokraka na bok, a ten otrząsnął się i wzleciał w powietrze, siadając na żerdzi pod sufitem, a ona mówiła - Powinnam sobie iść, nie chcę żebyś miał przeze mnie kłopoty. Nie wiem… na kogo uważać, ani… mogę ufać tobie - podniosła wzrok - Dziękuję… Luke. Chyba za… przyzwoitość. Znalazłoby się paru takich, którzy… no wiesz - uśmiechnęła się cierpko - Skorzystaliby z okazji. I… nie wiem gdzie miałabym iść. - przez twarz przeszedł jej skurcz, zamrugała szybko - Same problemy, co? - A można żyć i nie mieć problemów? - uśmiechnął się choć uśmiech zamarł mu na ustach gdy zwabił go ruch w kącie schodów. Biały ruch. - Nie wiem kto i po co cię zakopał. Ani czy zechce cię szukać. Ale trzeba się z tym liczyć. Bo dużo prościej byłoby cię kropnąć tam w lesie. A tu widzę komuś zależało. Myślę, że przeleżałaś tam całą noc. Może i dłużej. I to jest dość dziwne bo wygląda, że ktoś by cię zakopał, związał, założył worek na głowę a potem polazł nocować gdzie indziej. - pokręcił głową i rozłożył ramiona w geście nierozumienia takich motywów. Jak blondi była taka cenna dla tego kogoś powinien ją filować do oporu czyli rozbić się na noc w pobliżu Chyba, że miał jakieś umówione spotkanie lub chciał jakoś coś czy kogoś odciągnąć od swojego blond skarbu który chciał mieć tylko dla siebie. Z tego względu pewnie nie byłby zbyt zachwycony z uczynku lokalnego myśliwego. - Weź ten płaszcz. Najwyżej podwiniesz sobie rękawy ale powinien być dobry. - powiedział na głos podając jej jeden z leżących płaszczów. Ubiór był dość uniwersalny, nawet na taką pogodę co mieli teraz za oknem. Resztę ubrań była chyba już na tyle przytomna by mogła dobrać sobie sama. - Tak, to dobry pomysł - odetchnęła z zauważalną ulgą, biorąc okrycie. Podczas gdy mówił o tym jak ją potraktowana znowu wyglądała jakby miała zamiar uciec, ale jej przeszło, gdy zmienił temat. Starzy ludzie mówili, że baby lubią ubrania, przebierania i różne myki z fatałaszkami. Wydawało się, że mieli rację. Oczy dziewczyny uciekały do składowanych w różnych miejscach ciuchów, blada buźka uśmiechnęła się zainteresowana. - Mieszkasz tu jeszcze z kimś? Czy tylko… no właśnie. Twój zwierzak - zrobiła pauzę, wracając wzrokiem do tropiciela - Nie ma imienia… a szkoda. Uroczy ptaszek. Nigdy takiego… nie pamiętam żebym widziała takiego wcześniej. To jakiś gołąb? Skoro mam się nim zajmować mogę mu nadać imię? Ja… też nie mam, na to wychodzi - zmięła płaszcz w dłoniach ale nagle się uśmiechnęła - Imię za imię. Ja wymyślę imię gołębiowi, a ty… jakoś musisz się do mnie zwracać. Wymyśl coś - posłała mu zachęcający uśmiech. - Sam tu mieszkam. A ta cholera mieszkała tu przede mną. Nie wiem czy to gołąb czy coś innego. Wiem, że lata, wrzeszczy i mnie wkurza. - brodacz popatrzył znowu z niechęcią na osiadłego na poręczy schodów ptasiora. Znowu obydwaj przez chwilę przypatrywali się sobie niechętnie. - Jasne, chcesz to go nazwij. A imię, twoje imię. - powiedział znowu przyglądając się dziewczynie. - Zobacz tą walizkę. Nie wiem czy twoja ale może ma coś wspólnego z tą całą sprawą. Jest na zamek szyfrowy. Może przypomni ci się numer. Jak nie, powinno dać się go wyłamać. Na tej walizce jest jakieś imię. Ale nie wiem czy twoje. I wiesz, no chcesz to tu zostań ale ja zostawiłem szamę na ogniu muszę tam zajrzeć. - powiedział wskazując dłonią w górę schodów i ruszając w kierunku parteru wieży. - Walizka… coś pamiętam. Wspominałeś - usłyszał za plecami razem z odgłosem podnoszącego się do pionu ciała. Biała cholera widząc co się świeci taktycznie przeniosła się poza zasięg jego rąk, wracając gdzieś na piętro. Aby się przyczaić i zaatakować w najmniej spodziewanym momencie, tego był pewien. Zostawił blondynkę samą, wracając do bulgoczącego na ogniu garnka. Jeszcze nie przekroczył progu, a już czuł unoszący się tam zapach, przyprawiający kiszki o nerwowe skręty. Był głodny, od samego rana był cholernie głodny, ale przez akcję w lesie o tym zapomniał. Teraz ssanie w dołku wróciło ze zdwojoną siłą, a wraz z nim niecierpliwość. Zajrzał do garnką i dźgnął szaraka nożem z zadowoleniem stwierdzając, że mięso zdążyło się ugotować i nie stawiało dużego oporu. Z dołu doszły go odgłosy szurania i przesuwania, którym wtórował wesoły skrzek i gwizdanie. Przynajmniej miał spokój z wrogiem publicznym na parę chwil. Przynajmniej szama się zrobiła. Zaczął przygotowywać kolekcję całej gamy dosztukowanych sztućców i talerzy jaką zdołał uzbierać w wieży. Właściwie sam nie wiedział po co mu aż tyle tego. Chyba dlatego, że trochę się tłukły i gubiły. A trochę dlatego by mieć a ciężko było kolekcjonerską manię wyłączyć gdy naprawdę nie było wiadomo co się może przydać dziś czy jutro. Jak te buty z piwnicy. Na niego były za małe więc nie sądził, by ich potrzebował. A tu proszę, przydały się na coś. W międzyczasie nałożył porcje szaraka i cebuli, dokroił chleba i śniadanie było właściwie gotowe. Odwrócił się w stronę drzwi do piwnicy by zawołać swojego gościa ale właściwie nie wiedział kogo skoro ani on ani ona nie znali jej imienia. - Heej! Śpiąca księżniczko! Szamę dają! - krzyknął w przypływie pogody ducha i dobrego humoru. Miał nadzieję, że nie będzie zwłóczyć i przyjdzie od razu. Stroić się mogła i po śniadaniu. Z dołu dobiegł go rozbawiony, dźwięczny śmiech. Skończyło się też szuranie. - Już idę! - usłyszał wesoły krzyk i po minucie na schodach rozległy się szybkie kroki. Blondynka wpadła z impetem do kuchni śmiejąc się głośno. Widać zdążyła znaleźć i spodnie które trzymały się na niej tylko za pomocą paska, bo pewnie były o trzy rozmiary za duże, ale podkoszulkę znalazła typowo babską - białą, na ramiączka i z jakąś koronkową wstawką przy dekolcie. Nawet nie wiedział że coś podobnego ma. Na rękach niosła złożony płaszcz i papuga, który rozsiadł się po pańsku i dziób mu się nie zamykał. - Raus! Schneller! - skrzeczał w najlepsze wywołując radość u dziewczyny. - On mówi! - podzieliła się z tropicielem kolejnym odkryciem dla niej nowym, a dla niego będącym smutną, irytującą codziennością. - Ano niestety. - powiedział odgryzając kawałek udka zająca i zezując na białą zarazę. Jak te skrzeki mogły się komukolwiek podobać? Może dostała w głowę czy co. Albo zwyczajnie była dziwna. Albo po prostu była laską. Nie miał pojęcia jak wrzaskliwe skrzeki tej białej cholery… - Widzę, że znalazłaś coś sobie. - powiedział wskazując na sylwetkę dziewczyny trzymanym udkiem. - Fajnie. Śpiwór ciepły ale no trochę nieporęczny. - Kiwnął głową i odgryzł kolejny kęs mięsa. Dziewczyna wychodziła na prostą skoro dość sprawnie potrafiła się zorganizować sama z ubraniem. Dalej jednak nie znalazł żadnych wskazówek kim mogła być albo ten kto ją tu przywlókł i zakopał. Wolał zajmować myśli tą blond zagadką niż tą opierzoną zouzą. Papug słysząc że o nim mowa nastroszył dumnie czub i zeskoczył prosto na stół, ale po stronie blondynki i jej talerza. Przycupnął przy misce i dziobnął zapoznawczo kawałek chleba na co dziewczyna ponownie się uśmiechnęła, głaszcząc go po głowie. - Narobiłeś zapachu aż ślinka cieknie - zwróciła się do tropiciela siadając na krześle po przeciwnej stronie. Wzięła widelec i obróciła go w palcach - Smacznego - dopowiedziała i czym prędzej zabrała się za jedzenie. Wpierw operowała sztućcami, odkarając małe porcje i pakując je do ust, ale szybko dała sobie z tym spokój. Odłożyła je obok latającego terrorysty i złapała palcami za kości, wgryzając się w mięso z werwą świadczącą o sporym głodzie. - Pyszne - mruknęła z uznaniem między kęsami. Skupiona na śniadaniu albo nie zauważyła, albo nie przeszkadzał jej dziób dziobacza dziobiący po talerzu i podkradajacy a to kawałek chleba, a to cebuli. Raz nawet zaatakował mięso, odrywając pojedyncze włókno, które pokrak połknął w pośpiechu i łapczywie. - Umiesz jeść sztućcami. - powiedział mężczyzna siedzący po drugiej stronie stołu. Z trudem tolerował obecność pokraka i gdyby byli sami to na pewno nie stolerowałby ptaszyska przy swoim stole. Opierzone straszydło jednak wylądowało poza zasięgiem jego ramion chociaż z trudem powstrzymywał się by czymś go nie trzasnąć. Dlatego znowu udał, że go nie zauważa i zajął się tematem swojego gościa. Umiała jeść sztućcami. W sumie niby nic i on też umiał. Choć nigdy nie czuł takiej potrzeby czy musu by jakoś to usilnie egzekwować. Zwłaszcza jak jadał sam czy tu czy gdzieś na Pustkowiach. Coś co powodowało, poza praktycznością szamania na przykład łyżką zupy to to co mu kiedyś powiedział jakiś podstarzały kaznodzieja. Podobno sztuka szamania tymi widelcami i nożami była jedną z oznak cywilizacji i odróżniała ich od zwierząt. Może. Nie był pewny. Ale dostrzegał w tym jakąś mądrość jakiej sam nie umiał wyjaśnić czy ubrać w słowa. A teraz ta też głodna dziewczyna w pierwszej kolejności wzięła się za sztućce. A dopiero potem normalnie. - Ta twoja sukienka i brak butów i w ogóle strój. - powiedział znowu nawiązując rozmowę do pochodzenia i tajemnicy jaką prezentowała szamiaca szamę blondynka. - To nie jest strój na drogę. - wskazał dość już obgryzioną kością na wannę i ubłocone ubranie jakie gdzieś tam przy niej leżało. - Tak to można gdzieś po domu chodzić. Albo do sąsiada po drugiej stronie ulicy. Nie wiem kim jesteś i skąd jesteś. Ale raczej nie byłaś w drodze. Porwano cię albo sama uciekłaś. Ładnie wyglądasz. Jesteś zadbana. Pomijając to błoto i inne takie wynikłe z drogi. Już trochę trzeba mieć możliwości by tak o kogoś zadbać. Więc albo ty jesteś ważna albo twoi bliscy są ważnymi ludźmi. - podsumował powoli na głos kończąc swoją część szaraka, chleba i cebuli. Myślał na bieżąco podsumowując na spokojnie fakty jakie zdołał dostrzec do tej pory i mówiąc co one mu sugerują. Dziewczyna przysłuchiwała się temu wywodowi, mrugając co jakiś czas i nie przestając żuć. Popatrzyła na widelec i nóż marszcząc czoło, ale nic nie mówiła. Tak samo było gdy mówił o domysłach odnośnie jej pochodzenia i powodu dla którego znalazła się w lesie. Papug w tym czasie żarł w najlepsze, bodąc oczy brodacza swoją bezczelnością i samą obecnością co wydawało się mu pasować. Dało się poznać po rzucanych co parę kęsów spojrzeniach w jego stronę, gdy stwór upewniał się, że człowiek na pewno patrzy. - Podobam ci się? - blondynka spytała i spuściła wzrok, chociaż uśmiech nie schodził jej z twarzy. Milczała tak do końca posiłku. Odezwała się dopiero odkładając obgryzione kości na talerz - Księżniczka zamknięta w wieży, strzeżona przez złego smoka - parsknęła, wesołość jednak nie trwała długo - Myślisz, że ktoś mnie porwał? Dla pieniędzy? To może… jest jakaś nagroda - ożywiła się zezując na niego znad talerza - Wtedy mogłabym ci się odwdzięczyć jakoś… no za to co zrobiłeś. Co ciągle robisz. - odsunęła talerz uprzednio kładąc na nim sztućce ułożone jeden na drugim. Gdyby wziąć talerz za tarcze zegara oba kawałki metalu leżały prosto na godzinie piątej. - Nagroda. Może. - powiedział gdy też skończył jeść i pozwolił sobie oprzeć się o oparcie krzesła. Ale, że jakoś wzrok sam mu zszedł w stronę białego okupanta na stole i tak jakoś samo mu się zaczęło liczyć. Ale raczej tak. Raczej zdołałby trzasnąć cholernika widelcem albo nawet talerzem. Talerzem lepszy efekt no ale pewnie by się potłukł. Na razie jednak zrezygnował z tego rzucania. Wstał i zgarnął własny talerz i sztućce do gara. W gruncie rzeczy myślał nad tą całą sprawą jaką reprezentowała pocieszna blondynka po drugiej stronie stołu. Jak się nad tym zastanowić… To się robiło grubo… - Nagroda albo okup. Ktoś cię porwał dla zysku. - powiedział podchodząc do niej i biorąc jej talerz i kładąc na swój już leżący na garze. Z satysfakcją obserwował taktyczny odwrót białej cholery. - Ale jest coś jeszcze. Jak jesteś tak cenna to ten koleś czy laska nie powinni cię spuszczać z oka. I to na całą noc. Coś tu kogoś piliło i to mocno. - powiedział biorąc cały zestaw i wracając do pieca. Tam odlał do miski trochę wody i siadł na stołku by wymyć naczynia. Przydały mu się jednak sierściuch. Miałby kto obgryzać kości. No i z tą białą cholerą by zrobił wreszcie porządek. - Jesteś dla kogoś całkiem ważna. Zapewne nawet dla dwóch czy trzech stron. Też całkiem ważnych. Więc raczej będą cię szukać. I pewnie raczej tutaj, w Salisbury. - powiedział spokojnie szorując piachem garnek. Najbliżej do takich ważnych szych to było tutaj do Federacji. Ale o kogo mogłoby chodzić to nie miał pojęcia. Do Miami było co nieco drogi. Co jeszcze? Nowy Jork? A może nie? Może to coś lokalnego albo na odwrót coś całkiem obcego co zawieruszyło się tutaj przypadkiem? W każdym razie o ile coś czy ktoś co wypłoszyło pewnie wczoraj tego kopacza blondynek go nie wykończyło to pewnie gdzieś tu będzie się kręcił i szukał swojej zguby. Jasnowłosa enigma wstała od stołu i kucnęła obok niego, kładąc łokieć na kolanie i układając głowę na zgiętej dłoni. Patrzyła co robi, a wzrok miała równie nieobecny co wtedy gdy dopiero co się wybudziła. - Zamek kodowy… w walizce - mruknęła bez przekonania i pokręciła głową - Nawet nie wiem o jakiej walizce mówisz. Pamiętam… że było ciemno i zimno. Mokro. Chyba… padał deszcz, bardzo gęsty, a wcześniej… - zamyśliła się, wbijając wzrok w czyszczony garnek - Konwalie. Zapach. Ciepło… i światło. Żarówkę. Kogoś… cień między mną a nią. Zaduch… i ogień. Dużo ognia - wzdrygnęła się, ściskając dłońmi skronie - Smród benzyny. Jakieś wraki… i niewiele to pomaga - jęknęła ze złością. - Ej, spokojnie. - powiedział kładąc jej mokrą dłoń na ramieniu w uspakajającym geście. Gar już właściwie był umyty. Odstawił go na piec. Zostały jeszcze sztućce i talerze. - Przypomnisz sobie. Trochę więcej, trochę mniej, trochę wcześniej lub później. Ale przypomnisz. Tak sądzę przynajmniej. - uśmiechnął się zanurzając talerz w misce. Zastanawiał się co mówiła. Konwalie? No o tej porze roku i w tej okolicy to nic specjalnego. Znaczyło tyle, że rzecz się pewnie działa nie pod dachem ale na zewnątrz. Wraki? Mogło być złomowisko. Ale mógł być jakiś upust autostrady zawalony starymi wrakami. Ale żarówka. Żarówka była ciekawa. Żarówka oznaczała cywilizację i to całkiem przyzwoitą. On tu na przykład nie miał generatora a więc i całej elektryki. I ogień. Czyli pewnie jakiś pożar jak z tą benzyną. Przypadek? Celowo? I co? Porwano ją i zatuszowano sprawę ogniem, coś poszło nie tak i wybuchł pożar? Ale to był jakiś trop. - Nastawię ucha czy nie ma plotek w okolicy o jakiś pożarach i zaginionych blondynkach. - powiedział gdy przetrawił informacje i odłożył umyty już talerz też na piec. - A ty jak chcesz to spróbuj z tą walizką. Jak nie pamiętasz kodu to zawsze można spróbować wyłamać zamek. Chcesz to spróbuj. Tam przy piecu powinnna być łapa. - powiedział wskazując na miejsce przy ścianie pieca gdzie oparte leżały rurki, pręty i łomy ot, tak na wszelki wypadek i prowizorka pogrzebacza. - A jak zniszczę przypadkowo to co w środku? - nie ruszyła się z miejsca, ograniczając się do wędrówki spojrzeniem we wskazanym kierunku - Nie wiemy co to, a jak to bomba? - podała kolejny niewesoły przykład, kurcząc się w sobie. Chwilę milczenia wykorzystała podstępna pierzasta kreatura. Widząc że brodacz jest zajęty nie wiadomo kiedy podkradła mu się za plecy i nagłym skrzekiem przerwała ciszę. - Arbait mach frei! - wydarła dzioba, a na ten hałas blondynka podskoczyła. - Zmiataj cholero! - syknął brodacz i machnął ręką z trzymanym talerzem mając nadzieję trzepnąć cipióra aż się piórami by nakrył. Ku swojej satysfakcji poczuł trafienie i usłyszał obrażone skrzeczenie gdy faktycznie trafił! Bomba? Wydało mu się to naciągane. Chyba. Cholera go wie. Zniszczyć coś w środku? Niby co takiego? Szkło? Raczej nie powinno się potłuc. Skończył myć ostatni talerz i powstał do pionu wycierając dłonie o poręczną ścierkę. - Dobra. No to ja spróbuję. - powiedział biorąc do ręki łapę i idąc w stronę pozozstawionej walizki.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
22-08-2017, 11:53 | #6 |
Reputacja: 1 | W domku u Meg Droga o jakiej mówił wydawała się prosta i taka właśnie była. Rangerka bez większych problemów szła wzdłuż starego torowiska, co parę metrów przeskakując nad kolejnymi kałużami aż wyszła z niskiego zagajnika rachitycznych drzewek prosto na coś co prawdopodobnie było polaną porośniętą sięgającym kolan zielskiem. Gdzieś w tych chaszczach dostrzegła charakterystyczne, kolczaste łodygi dzikich malin, zostawiających na skórze czerwone, piekące szramy jeśli człowiek był zbyt nieuważny i władował się w nie bez pomyślunku. Ciekawszy widok znajdował się jednak dalej - za płotem z drutu mającego pewnie powstrzymać zwierzęta od panoszenia się po terenie zajętym przez ludzi. |
23-08-2017, 01:33 | #7 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Trafiony zastawą papug wykonał w powietrzu piruet i wylądował awaryjnie na szafce pod oknem. Podniósł się szybko i otrzepał z godnością, stawiając czub na głowie. - Jude! - skrzeknął pogardliwie biorąc się za czyszczenie piór i udając że cała akcja od początku była ustawiona i w ogóle tak właśnie miało być. Blondynka za to parsknęła i uśmiechnęła się, strzelając oczami od jednej strony konfliktu do drugiej. Wstała i jak cień poszła za brodaczem, zerkając mu z ciekawością przez ramię. Walizka wyglądała niepozornie i przynajmniej nie dziobała. Jeszcze. Jeśli tropiciel dobrze zakładał nie powinna zacząć, tylko dać się grzecznie otworzyć pokazując co jest w środku. W międzyczasie dziewczyna kucnęła obok i odkleiła od boku pudła zdjecie. Obróciła je w palcach najpierw przyglądając się fotografii, potem patrząc na napis z tyłu. - Rain - powiedziała cicho wracając do przodu obrazka - To ja? Ta mała… ale kim jest ten chłopiec? Znasz go? Kojarzysz? - zadawała pytania nie zmieniając obiektu zainteresowania podczas gdy brodacz siłował się z przeklętym zamkiem. Mając kod z pewnością poszłoby o wiele sprawniej, ale nie mieli go i nic nie zapowiadało że wejdą w jego posiadanie w najbliższym czasie. Pozostawała stara, sprawdzona metoda brutalnej siły i ręcznej perswazji. Już przy pierwszym podejściu mężczyzna odkrył poważną przeszkodę. Może i niepozorna, ale walizka trzymała się solidnie, a elementy konstrukcji zamka należały do drobnych. Nie szło zaczepić łapki, potrzebował czegoś węższego i bardziej płaskiego. - Nie wiem czy to ty. Ale pomijając różnicę wieku wydajecie się dość podobne. A jego nie znam. Ciebie zresztą też nie. - powiedział zerkając w przelocie na dziewczynę oglądającą zdjęcie wyjęte z boku walizki. Łom jednak okazał się zbyt toporny na takie zabawy. Całkiem niezła była ta walizeczka. Rzadka i droga. Znowu więc jeden kamyczek na kupkę poważanego pochodzenia i jej i chyba jej właścicielki. Czy jej? Wahał się. Ale wychodziło mu, że tak. Pewnie przed tymi dziurami w pamięci pamiętała hasło więc nie miała go nigdzie zapisanego. Zreszta dzie? Jej kiecka coś kieszeni raczej nie miała. W bieliźnie też nie. Więc. Musiała znać te hasło. Ale po grzyba jeśli była porwana to porywacz targał z nią jej walizkę? No okey, mogła ją mieć w chwili porwania przy sobie. Dalej jednak po co ją targał? Coś tam musiało być cennego. Dla niej lub dla porywacza. Kasa? Prochy? Leki? Plany? Coś mu przyszło do głowy. Zaczął kręcić numerami by ułożyły się w imię RAIN. Nie miał innego pomysłu na hasło związane z tą tajemniczą blondynką. Zakręcił bębenkami i ustawił odpowiednie cyfry i nacisnął zapadkę… na próżno. Pozostała zamknięta na głucho i równie głucha próby perswazji. - Może ślusarz? - blondynka nosząca chyba imię Rain przekrzywiła głowę i westchnęła smutno - Jest tu ktoś taki? Albo granat - spróbowała zażartować - Też powinien pomóc. - Nie stać mnie na granaty. - uśmiechnął się ale patrzył zamyślonym wzrokiem na nieduży prostokącik. Tak, mógłby to zanieść do kogoś. Ale to by oznaczało, że musiałby pokazać to komuś. I byłaby jedna osoba więcej która mogłaby powiedzieć o walizce i o tym kto ją przyniósł. Zostawało jak nie imię to data. Pewnie narodzin więc pewnie tej tajemniczej dziewczyny. Wyglądała mu na jakieś pogranicze dwóch krzyżyków na karku. Czyli jakieś dwadzieścia lat temu. Teraz mieli jakiś 2040. No by pasowało coś z pogranicza lat 2020 czyli jakoś wtedy gdy ludzie ludziom byli w stanie zrzucać na łeb coś większego niż kawałki gruzu i czasem hi tech jak działający granat. Co mu szkodziło spróbować? Zaczął od 2020 i zamierzał spróbować kilka kombinacji w dół i w górę. Jak by nie wyszło było jeszcze imię tego chłopaka ze zdjęcia. A jak też nie to pozostawało czekać i liczyć, że jego gość sobie przypomni albo spróbować siłowo no albo dać sobie spokój. Kombinacje dat też okazały się ślepym zaułkiem, przynajmniej jeżeli chodzi o roczniki. Wklepianie po kolei kilkudziesięciu wariantów zajęło mu dobrych parę minut podczas których papug podskerzkiwał coś pod nosem kończąc toaletę, a drugi partner w zbrodni czekał w napięciu, zaciskając połączone między kolanami dłonie. Wraz z uciekajacymi sekundami na twarzy dziewczyny pojawiała się coraz głębsza rezygnacja i smutek. Westchnęła w końcu cicho, kładąc dłoń na dłoni brodacza. - Może jak się prześpię to zrobi się lepiej? - zasugerowała pogodnie, uciskając obcą rękę - Coś sobie przypomnę… albo… no w każdym razie zrobi się lepiej. Przynajmniej wiem juz jak mam na imię, a to jakiś początek, prawda? - uśmiechnęła się ciepło - Masz tu gościnne łóżko? Nie chciałabym zajmować twojego, bo i tak dość już ci problemów narobiłam. - Hm… - powiedział w końcu tak po trochu w odpowiedzi na wszystkie pytania, skrzeczenia i złośliwości rzeczy martwych z ostatnich paru chwil. Więc kodem nie było ani imię ani data. A przynajmniej nie te co wklepał. Walizka dalej była zamknięta na głucho i choć pewnie mimo, że z oporami ale dałby radę wyłamać zamki nieodwracalność tego czynu i brak presji ze strony sytuacji i głównej zainteresowanej jakoś zniechęcał go do tego czynu. A łóżko. Przy temacie ze śpiworem sam się nad tym zastanawiał przed chwilą. Tam na dole w piwnicy gdy rozważał jakby miała wyglądać dłuższa bytność dziewczyny w wieży. Jakoś od razu wyglądało mu na zgoła temat kompletnie innego rodzaju niż gdy zazwyczaj jak już to jakaś dziewczyna spędzała tu noc czy dwie. Bo jak już je widział na golasa to nie tylko po to by je widzieć na golasa. Ani by je wymyć. Więc nie. Właściwie nie miał drugiego łóżka. Ale nie oznaczało to, że dziewczę musiałoby zaraz iść precz albo spać na podłodze. - Coś ci znajdziemy. A na razie chyba faktycznie się prześpij. Może coś ci się przypomni. Ja raczej muszę się rozejrzeć. Zobaczyć co w trawie na mieście piszczy. Wątpie by to był ten etap, że “... i żyli potem razem długo i szczęśliwie…”. - zrobił palcami cudzysłów przy ostatnim zdaniu. Musiał wyjść. Popatrzeć i posłuchać co ludzie gadają i kto się nowy pojawił na mieście. - Już wychodzisz? - zapytała i wzdrygnęła się choć starała się to zamaskować, ale spięcia mięśni nie dało się tak łatwo ukryć. Nie wyglądała na szczęśliwą z wizji samotnego siedzenia w wieży tylko w obecności piórkowatego zasrańca. Miała zapewne w pamięci dość nieprzyjemne przebudzenie, strach i stres związane z niedokończonym pochówkiem i amnezją, a on jeszcze naopowiadał jej o kimś kto może ją ścigać, więc tym bardziej pewnie samotność księżniczki zamkniętej w wieży bez przyjaznej ludzkiej twarzy była jej mało miła. Obserwowałą brodacza bardzo uważnie, zaczynając od włosów na głowie i zjeżdząjąc w dół, aż do nóg. Tam sie zatrzymała i wróciła skanem na początek trasy. Przymknęła oczy i nabrała powietrza, myśląc o czymś intensywnie. Wreszcie na jej ustach pojawił się nieśmiały uśmiech, gdy wstała i wyciagnęła do gospodarza rękę w geście sugerujacym aby za nią złapał i… no tego jeszcze nie wiedział, co dalej chodziło po blond łepetynie. Złapał jej dłoń i trochę podszedł a trochę przyciągnął ją do siebie. Wahał się. Sytuacja była dość niejasna, wiedział jeszcze mniej a plany i decyzje trzeba było podjąć prawie po omacku. Nie wiedział na czym stoi. Wystawi ją? Czy uchroni? - Posłuchaj. Rain. - powiedział cicho odgarniając kosmyk jej blond włosów. - Jesteś moim gościem a nie więźniem. Jak chcesz możesz iść ze mną. Albo odejść. Jeśli się poczujesz z tym bezpieczniej. - opuścił dłonie i sięgnął do kabury na udzie. Pomajstorwał i odpiął ją od własnego uda przekazując go dziewczynie. - Nie wiem czy się na tym znasz. Ale czasem sam widok wycelowanej dziewiątki potrafi przemówić ludziom do rozumu. - powiedział przekazując jej broń i kaburę. Sama pusta kabura na jego udzie mogła kogoś bystrookiego zaciekawić. - Masz tam łapę i jakieś drągi. Możesz się poczęstować jeśli zostajesz. - wskazał na zestaw pał i drągów jakie leżały przy piecu. Mogły pogrzebać w piecu, mogły rozwalić jakiś zamek a mogły i rozłupać jakąś czaszkę. Albo trafić białą, skrzekliwą cholerę choć jeszcze jemu ani razu się to nie udało. - Na mój rozum ten kto cię tam zostawił jeśli ma wrócić wróci pewnie rano. Czyli teraz. Tu w okolicy najsensowniejsze miejsce by spędzić noc to właśnie ta osada. Więc albo on gdzieś polazł i spędził noc na obrzeżach albo przybył do nas, do osady. W obu wypadkach jest dość blisko i pewnie przyjdzie sprawdzić co z tobą się dzieje. Jak zobaczy, że cię nie ma pewnie będzie cię szukał. Nie wiem czy będzie w stanie pójść po śladach. Ale zamierzam tam wrócić i sprawdzić czego się dowiem. Jeśli niczego rozejrzę się po osadzie. Gości się nie spodziewam no ale czasami ludzie przychodzą bo szukają przewodnika czy innego leśnego ludka. To przychodzą. Ale powinni odbić się od drzwi. Tak to wygląda Rain. - powiedział jej jak widzi sprawę. Nadal było dość wczesne rano. Więc był szansa, że tamten tajemniczy ktoś dopiero się zbiera albo kręci przy tym prawie blond grobie i rozrzuconych gałęziach. No co prawda coś go mogło zeżreć czy rozwalić ale noc przeszła raczej spokojnie. W sensie bez strzelanin za rogiem czy tuż przy granicy lasu. A co jak co, ale najgorszym wyjściem wydawało mu się siedzieć na dupie i czekać czy przyjdzie ktoś po jego gościa czy nie. Mógł też ją zabrać ze sobą. Ale raz, nie miał pojęcia na co ją stać i czy mimo wszystko jakiegoś numeru mu nie wywinie. A dwa nawet przy dobrych chęciach to tamten typ ją by pewnie rozpoznał z daleka, nawet w jego ubraniach a ona jego niekoniecznie. A jak tak, to też nie miał pojęcia jakiej reakcji po niej oczekiwać. No co… Jak to jej oblubieniec i go miłuje nad świat i życie i co tydzień sobie takie zabawy urządzają? Pamiętał jak kiedyś strzelił do kolesia co gonił laskę z siekierą. A ta w ryk i płacz, że jest mordercą, bo przecież niedziela była i to normalne, że się posprzeczali z mężem więc złapał za siekierę i ją gonił po ulicy… Noo… Miejscowy folklor… Grzyb wie jak to z tą Rain było. Na widok broni jasne brwi podjechały jej do góry. Przyjęła kaburę i wyciągnęła klamkę, przypatrując się jej uważnie, a gdy to robiła marszczyła zabawnie nos i wydymała usta. - Pójście z tobą… byłoby nierozsądne. Lepiej żebym chyba na razie… nie pchała się ludziom na oczy póki… nie wróci pamięć - przyznała sprawnie odbezpieczając gnata, przeładowała go, potem wyciągnęła maga i spojrzała na zawartość. - Pełny, jeden nabój w komorze - mruczała do siebie, pakując magazynek na miejsce. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się speszona - Chyba sobie poradzę… tak myślę. Mogę posprzątać pod twoją nieobecność, albo coś ugotuję. Zrobię pranie… jakoś ci pomogę. - Chyba tak. Zostawię ci tego błazna. - wskazał gestem na trzepiącego się akurat cipióra. Ten przerwał i spojrzał podejrzliwe spojrzenie pełnej dumnej wzgardy pod adresem człowieka. Ciekawe. Wydawała się obyta z bronią. - Wrócę. Najpóźniej pewnie w jakiś obiad. Nie planuję łazić cały dzień. A ty prześpij się może i odpocznij. Byłaś wyziębiona od tego leżenia w ziemi i lepiej odzyskaj siły póki jest okazja. - zaproponował na odchodne i zaczął się zbierać do wyjścia. Musiał zabrać strzelbę i bandoliety. I w sumie chyba tyle. Do lasu na standardowy obchód raczej nie zabierał więcej. Cipiór skończył toaletę i majestatycznie przefrunął przez kuchnię i tak jakoś niefortunnie to zrobił, że mijając tropiciela pacnął go skrzydłem w potylicę po czym zmienił tor lotu i odbił na miejsce upatrzone zapewne jeszcze zanim wystartował. - Jude, jude, jude, jude raus! - nadawał ponaglająco i miało się wrażenie że paskidnik doskonale wie, że jego nemezis zamierza opuścić lokal, ale po złości nie sprężała ruchów tylko marudziła na środku równie bezużyteczna w papugowym mniemaniu co zwykle. Rain przysłuchiwała się skrzekom z uśmiechem błąkającym się na pełnym ustach. - Rozumiesz co on mówi? - pokazała na defiladującego po regale nad piecem ptasiora. Łaził w te i wewte wciąż powtarzając niecierpliwie swoją kwestię, no ale przynajmniej nie śpiewał. - Nie pogniewasz się jeżeli jeszcze na trochę… skorzystam z łóżka i - rozłożyła ręce, wzdychając przy tym ciężko. Opuściła ramiona i odłożyła broń na stół, a zaciskające się i rozluźniające szczęki dawały znak o kolejnej burzy w jasnowłosej czaszce. - Nie. Coś tam skrzeczy w jakiejś barbarzyńskiej mowie. - brodacz roztarł uderzone skrzydłem miejsce na potylice i teraz on ograniczył się do spojrzenia pełnego wyższości i pogardy. - Jasne, zasuwaj do łóżka. Ale zamknij drzwi na górze i zabierz spluwę ze sobą. Ja zamknę tutaj na dole. - zgodził się dla odmiany znacznie pogodniejszym tonem patrząc na o wiele wdzięczniejszy blond obiekt przed sobą niż tamten opierzony skrzek maszerujący wzdłuż półki i z powrotem. - Dziękuję - ulżyło jej wyraźnie, że chyba nie będzie musiała spać w piwnicy, albo gdzieś na ławie w centralnej części wieży. Zrobiła ruch jakby chciała sięgnąć po broń. Zatrzymała palce nad kaburą, jednak zamiast ją złapać, zrobiła krok do przodu - Lukas… Luke - zaczęła i się zacięła po raz kolejny. Odkaszlnęła w zwiniętą pięść i dała drugiego kroka - Zanim pójdziesz… - uciekała wzrokiem gdzieś na bok, a policzki zrobiły się jej czerwone - Możesz… no cóż… pójść ze mną na górę? - dokończyła i dała ostatni krok, pokazując ruchem głowy piętro nad nimi. Właściwie był już gotowy do wyjścia. Ale gdy tak podeszła i jakoś tak spłoszona, i tak wskazała na schody prowadzące na górę też spojrzał w tamtą stronę. Pójść na górę? Po cholerę? Przecież już tam była to wie jak dojść. Spojrzał znowu na twarz blondynki. Właściwie to czas chyba raczej mało im sprzyjał. - Pewnie. Chodź. - wziął ją za rękę i pociągnął za sobą i ze sobą na schody prowadzące na wyższy poziom wieży. Daleko na szczęście nie musiał łazić z dziwną blondyną o dziwnych wymaganiach i zachciankach. Razem pokonali kondygnację schodów, wspinając się aż na poddasze. Dziewczyna milczała, a on czuł jak ściska go za łapę tym mocniej, im wyżej wchodzili. Pociła się jej ręka, albo mu się wydawało. Sklejona uparcie japa też dawała do myślenia. Wszedł pierwszy, a ona za nim. Zatrzymał się pośrodku pomieszczenia, lecz blondynka dalej przebierała nogami, ciągnąc go tam gdzie rozbebeszone teraz łóżko. No to doszli. Była sypialnia i łóżko. Teraz ona zaś prowadziła go do tego łóżka. Jego własnego swoją drogą. Bała się? Bała się zostać sama? Czy chodziło o coś innego? Coś innego to przychodziło mu do głowy, że chciała go zatrzymać. Po co? Odpowiedzi na te pytanie były raczej z tych które sugerowały, że nie całkiem tak nie pamiętała i nie całkiem nie wiedziała kim jest ten drugi z tego zestawu na jaki natrafił dziś rano przy trzecich sidłach. No i co dalej? Gorączkowo myślał gdy oboje skracali dystans do jego łóżka. Zazwyczaj to by się nie zastanawiał gdyby taka blondi sama zaciągała go do łóżko. Tyle, że z tą akuratną blondi nic chyba nie było takie jak zazwyczaj. - No. To jesteśmy. Mam cię okryć śpiworkiem? - zapytał gdy siedli na krawędzi łóżka. Uśmiechał się ciekawie naprawdę ciekaw jej motywów i reakcji. Wskazał niedbałym gestem leżący byle jak śpiwór. Ciekaw był po co go tu zaciągnęła. Potrzebowała otuchy? Towarzystwa? Bała się, że ją wyroluje? Dogada się z tamtym co ją zakopał? Miała powód? To kim by była? Zbiegiem? Członkiem jakiejś bandy? Wiele by mu powiedziało spotkanie z tą drugą stroną. Te na które już prawie wychodził. A może nie? Może była zwykłą laską mającą koszmarną pobudkę tego poranka i obawiającą się powtórki. Chuj wie w sumie. Dlatego czekał na jej reakcję. Nie do końca chodziło o nakrywanie śpiworem, o czym przekonał się dość szybko, gdy laska wstała i stojąc przed nim nabrała powietrza, żeby przy wydechu zmiąć w palcach dolną część podkoszulki i ściągnąć ją pospiesznie przez głowę. Ledwo odrzuciła ciuch, wzięła się za drugi. Wystarczyło że rozpięła pasek a za duże spodnie same z niej zleciały, zostawiając równie gołą co kilkadziesiąt minut temu w wannie. Ale teraz była przytomna i zdenerwowana co tropiciel widział po przyspieszonym podnoszeniu i opadaniu klatki piersiowej. Stała tak przed nim chyba do końca nie wiedząc co dalej. Przestąpiła nad kupką ciuchów, a gdy się zatrzymała stykała się łydką z jego kolanem. - No widzisz? Posługiwać się ubraniem w tę i we w tę nadal potrafisz. - uśmiechnął się widząc jej skrępowanie i sięgnął po jej dłoń. Przyciągnął ją do siebie a potem złapał i lekko popychając za plecy przekręcił ją tak, że upadła plecami na łóżko. Położył się bokiem obok niej patrząc na jej kuszące i jędrne ciało. Obiecywało od samego patrzenia wiele radochy. A wcześniej przecież zdążył je obadać nie tylko wzrokiem no a przecież z drewna nie był. Przesunął się wzrokiem po jej piersiach, brzuchu, biodrach i udach. W końcu sięgnął ręką. Dłoń przesunęła się nad jej brzuchem i złapała za śpiwór. Wracając śpiwór nakrywał nagie, dziewczęce ciało. - Słuchaj Rain. - szepnął do niej gdy śpiwór nasuwał się na jej piersi. - Zrobiłem dziś rano co zrobiłem. Nie jesteś mi nic winna czy co. Nie wywalę cię jeśli się ze mną nie bzykniesz. Ale mogę cię wywalić jeśli będziesz mi ściemniać albo będziesz dla mnie wredna. Kumasz? - zapytał gdy śpiwór i jego dłoń zawędrowała pod jej obojczyk i nasadę szyi. Nie był z drewna. Chciał się z nią przespać. Podobała mu się. Ale też chciał by ona go chciała a nie z jakichś strachów czy praktykologii na nadchodzące dni. - Nie mam ci jak zapłacić… ani… mam tylko to - zazezowała w dół teraz już pełnoprawnie czerwona, zmieszana i zawstydzona na całego, o speszeniu nie wspominając. Mrugała jak wariatka i wgapiła się w sufit sukcesywnie omijając brodacza spojrzeniem - Chcę ci podziękować, bardzo chcę… ale mam… dość ograniczone pole manewru. Mówiłeś, że jestem ładna… podobam ci się, nie zaprzeczyłeś. Chciałam… po prostu być miła. Jak ty byłeś miły dla mnie i ciągle… nie będę wredna - w końcu odwróciła głowę i po chwili wahania przyłożyła mu dłoń do policzka - Za dobro odpłaca się dobrem. Nie mam pojęcia… czy spotkasz tamtego, albo tamtą. Albo czy nie przyjdzie tutaj kiedy ciebie nie będzie. Może powie, że jestem kryminalistką, mordercą… albo psycholką. Nie znajdę nic na obronę, nie musisz mi przecież wierzyć, bo… wiesz jak to wygląda - puknęła palcem w skroń [b][i]- Mogę być, nie pamiętam. Boję się - przyznała i zeszło z niej powietrze - Że wyjdziesz, a on przyjdzie. Albo wyjdziesz i z nim wrócisz, kimkolwiek jest… albo co gorsza wyjdziesz i nie wrócisz i to przeze mnie. Że… nieczęsto spotyka się kogoś, kto robi coś bezinteresownie. Nie chcę… tego zepsuć. Nie wiem co robić - cofnęła dłoń. Tak naprawdę też nie wiedział co robić. Słuchał tego jak dziewczyna, naga dziewczyna w jego łóżku, plącze się i miesza i paple. I nie wiedział co o tym myśleć. Nie znał się na ściemach tak by być pewnym w lot czy ktoś go robi w balona. A z nią był ten problem, że gdyby była porwaną, niewinną ofiarą którą czymś odurzono i teraz ma zaburzenia pamięci no to właśnie chyba wyglądać powinno to tak jak widział. Mogła też nie mieć tak czystego sumienia i coś ściemniać a amnezja była wygodnym fortelem. I też powinno to chyba wtedy wyglądać tak jak to właśnie widział. W obu wypadkach akurat i wdzięczność i wyrachowanie też mogły nakłonić ją do takich zachowań jak właśnie widział. Dlatego czuł się tak głupi jak ona choć nie był pewny czy przyznanie się do tego byłoby dobrym pomysłem. A jeśli odłożyć na bok takie rozważania no to zostawało pytanie czy chcę ją bzyknąć tu i teraz czy nie. No pewnie, że chciał! Przynajmniej ta bardziej włochata i nasycona hormonami strona na pewno chciała. Dziewczyna była niczego sobie. I chętna i wdzięczna. I nawet naga w jego własnym łóżku. Coś co go jeszcze powstrzymywało było trudne do sprecyzowania. Jakoś tak… Nie w porządku? Niby dlaczego? Sama chciała. Wykorzystywanie sytuacji? Przecież na tym to polegało. Tak samo jak przy wymianie ciosów czy zasadzkach, uderzało się wtedy gdy była okazja a nie jakieś mityczne kombo do mitycznego kombo. A poza tym… Ciekawy ranek się zaczął. I doświadczenie mówiło mu, że przerodzi się w równie interesujące godziny a może i dnie. Kto wie. Może mieli dla siebie ostatnie chwile spokoju? No trudno. Chuj w to. - Nie bój się, wrócę tu. To mój dom. Jesteś w moim domu. Nie sprowadzam tu osób które zamierzam rozwalić czy spodziewam się kłopotów. - powiedział w końcu po całej nawałnicy sprzecznych przemyśleń. - I tak. Jesteś ładna. Nawet śliczna. Chętnie bym cię nie tylko umył. I skorzystał z twojej gościnnej propozycji. - powiedział przesuwając dłonią po jej dłoni. Za dłonią powędrowało spojrzenie brązowych oczu a potem skierowało się po nagim ramieniu wyżej, ku twarzy właścicielki. - Ale nie chcę tego z tobą robić bo masz jakiś dług czy coś w ten deseń. I nie wiem co zrobię jak wyjdzie w tej całej sprawie o co chodzi z tobą i tym kimś. Wygląda mi na grubą sprawę i dużo większymi rybami ode mnie. Nie chciałbym się kotłować w stawie z rekinami. Nie moja liga. - powiedział odgarniając jej jakiś niesforny lok z twarzy. Opuścił dłoń i spojrzał gdzieś na poduszkę. - Ale już i tak otarłem się o tą sprawę i będą koło mnie węszyć. A teraz jesteś u mnie. Dlatego jak ci mówię. Nie roluj mnie to najwyżej się rozstaniemy ale nie będziemy wrogami. I tu nie ma znaczenia czy się prześpimy ze sobą czy nie. Rozumiemy się? - podniósł swoje brązowe oczy i spojrzał na te niebieskie u właścicielki blond czupryny. Napotkał niedowierzanie ukryte za firanami długich rzęs i ulgę, a także… zastanowienie? Rozbawienie? Bo wdzięczność też tam była - ogromna ulga jakby kamień spadł jej z serca. - Rozumiemy - przytaknęła i na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech. Przytrzymując nakrycie wychyliła się do przodu i pocałowała go w policzek - Trochę się wygłupiłam, co nie? - próbowała zażartować, policzki miała jakby odrobinę mniej czerwone. Chciała coś jeszcze powiedzieć, gdy ciszę romantycznego poranka we dwoje w jednym wyrze przerwał ostrzegawczy skrzek z dołu. - Achtung! Achtung! - piórkowany skurczybyk miotał się po dolnym piętrze i chyba coś strącił, bo do furgotu skrzydeł dołaczył brzdęk spadającego naczynia. - Ciii. Nikomu nie powiem. - tekst wydał mu się sztampowo durny ale jakoś idealnie pasujący do sytuacji i rozładowania napięcia. Też ją pocałował w policzek. Chwilę chłonął jej ciepłość i jędrność ciała jakie dało się odebrać wzrokiem i węchem z tak bliska. No tak. Pociągała go swoją zdrową, naturalną atrakcyjnością. - Ciekawie zawarliśmy znajomość. Zazwyczaj to mnie znajdują nieprzytomnego o poranku. - uśmiechnął się przesuwając front twarzy przed jej front twarzy. Skorzystał z okazji i przesunął palcem po jej dolnej wardze. - No. Kto wie. Co ciekawego jeszcze nam przyniesie dzień. - powiedział wpatrzony w jej pełne usta. Pierzasty cholernik jednak nie dał o sobie zapomnieć. Skrzeczał coś chyb o bolszewikach czy co on tam skrzeczał. - Wiesz a w ogóle masz do niego widzę rękę ale jakby co… - powiedział wstając z łóżka i wyciągając z kieszeni spodni gwizdek zrobiony z karabinowego naboju. Podał go swojemu blond gościowi. - No. I ten. Jakby co mam plana wrócić najpóźniej na lunch. Jak po zmroku bym nie wrócił to raczej będziesz musiała sama coś wymyślić co dalej. - powiedział rozkładając ramiona i choć pewnie nie zabrzmiało zbyt optymistycznie to jednak tak właśnie obecnie szacował sytuację. Miał w planie wrócić za dwie, trzy godziny, z zapasem na różne hece akurat na obiadową porę. No chyba, że coś by się właśnie zdrowo popieprzyło. Ale tego nie był w tej chwili w stanie ocenić. Złoty wałek kręcił się w palcach Rain, gdy uśmiechała się dzieląc uwagę między tropiciela, a skrzeki z dołu, ale bardziej skupiała się na tym pierwszym. Dotknęła ust tak jak on to wcześniej zrobił. - Śnieżek - powiedziała odkładając gwizdek na materac - Pasuje mu Śnieżek - kiwnęła brodą tam gdzie schody w dół i wydzierający się papug. Ten dawał koncert życia, przewalając przeróżne drobiazgi i tłukąc się wściekle po kuchni. Coś chrupnęło tłuczonym szkłem, jakiś metal spadł na żelazną kuchnię i chyba na podłodze wylądował następny garnek, ale w tym rozgardiaszu nie dało się nie usłyszeć jeszcze czegoś. - Benson! Heeeeej, Beeensoooon! - krzyk. Męski, zniecierpliwiony. Z dołu, bardziej niż papugowe wojny i dewastacje. - Jesteś tam Benson?! - drugi krzyk, głośny. Równie niecierpliwy. Blondynka na łóżku znieruchomiała, robiąc się blada jak ściana. Rzuciła spanikowanym spojrzeniem na brodacza, podkulając nogi i zwijając się w kulkę tuż przy ścianie. - Hej, spokojnie. To do mnie. Pewnie ktoś szuka tropiciela czy coś. Mówiłem, ci że czasem przychodzą. - Luke uspokoił swojego nagle zwiniętego w kłębek gościa uniwersalnym gestem wyciągniętej, pustej dłoni. - Zejdę do nich. A ty spróbuj się przespać. - uśmiechnął się i puścił jej wesołe i łobuzerskie oczko. Na koniec spojrzeniem przypomniał jej, że zostawia jej pistolet i wyszedł z sypialni na dół. - Stul dziób cholero! - jak tylko kojący widok blond dziewczyny zniknął mu z oczu a w zamian natężenie białej pierzastości zrobiło się znacznie bardziej natrętne Luke od razu stracił spokój ducha i wydarł się na cholernego pierzastego pasożyta. Przy okazji też dał znać tym na zewnątrz, że jest w domu. Przeszedł przez parter i położył swojego SPASa obok drzwi. Ot, na wypadek jakby musiał po niego nagle sięgnąć. A potem otworzył drzwi. - No cześć. Co się stało? - zapytał w ramach powitania. W progu zobaczył mężczyznę w czarnej, puchowej kurtce i o krótko ściętych brązowych włosach. Młodego, a na pewno młodszego niż on. Z gęby też coś kojarzył, obiła mu się o oczy. Potrzebował chwili aby skojarzyć, ale udało mu się. Koleś nazywał się Chris, a z plot sprzedanych przez Free w Czapli wrócił jakiś tydzień temu. Widzieli się nawet we wspomnianym barze, zamienili parę zdań o durnotach i wypili po kielichu. Facet mieszkał kiedyś ponoć na stałe, ale potem wyniósł się do NY. Wrócił jak dowiedział się o śmierci starego i tak szlajał się po opłotkach, wkurwiając pastora, albo włócząc się z nowym szeryfem. A teraz stał na jego progu, z rękami skrzyżowanymi na piersi i bebnił palcami o ramię. - Jesteś! - zaczął w ramach powitania, szczerząc się szeroko - No i zajebiście! Trochę się obawiałem, że już wyciąłeś w teren i chuja zastanę… coś ty taki uwalony? - spojrzał na ubłocone spodnie tropiciela i inne plamy z błota na jego ciuchach powstałe przy niesieniu, a na końcu myciu Rain - Kropnąłeś kogoś i zakopałeś za domem czy co? - Wjebałem się w niezłe błoto w lesie. A, że szarak mi się złapał na początku obchodu no to dlatego mnie zastałeś jeszcze. - wyjaśnił nawet zbytnio nie ściemniając. Błoto było i szarak ino te wpadnięcie to tak trochę w przenośni a reszta to właściwie sama prawda. - A dlaczego mnie szukasz? - powtórzył początkowe pytanie. Chris wyglądał jakby miał sprawę do niego. - Znaczy mam farta, to by się zgadzało - parsknął i wsadził ręce w kieszenie kurtki, odbijając się barkiem od ściany o którą się dotąd opierał i stanął o własnych siłach - Do tego jeszcze po śniadaniu cię złapałem… a mnie kurwa nie dali zjeść, ani kawy wypić - prychnął i splunął przez barierkę na trawę - Robota jest, potrzebujemy cię w mieście. Jeden dzieciak wpierdolił się nad ranem do lasu. Sam, bez broni… i bez mózgu. Jebany gówniarz - skrzywił się z niechęcią - Przydałaby się pomoc z niuchaniem przy ziemi. Rozgrzewkę już masz za sobą - wymownie obciął ubłocone łachy brodacza szczerząc się przy tym jakby ten widok go bawił. - To chodź, ze mną się napij. Też jeszcze nie zdążyłem wypić. A przyda nam się coś ciepłego jeśli trzeba gdzieś w zimne bagna iść. - Luke wziął strzelbę w jedną dłoń a drugą otworzył drzwi przed Chrisem by ten mógł wejść do środka. Przeszli razem do kuchni gdzie gospodarz wstawił wodę w czajniku. Ogień w piecu jeszcze ładnie buzował więc woda powinna się szybko zagrzać. Zaczął mówić i jednocześnie rozstawiać kubki. - Czyj to dzieciak? Od kiedy go nie ma? - zaczął od tego o kogo chodzi. Nie znał każdej twarzy w osadzie po kilku latach mieszkania tutaj ale nadal całkiem dobrze orientował się kto tu jest kto. Dzieci raczej nie leżały w kręgu jego zainteresowań ale już rodziny i dorosłych znał całkiem nieźle. Chciał więc zacząć od tego jak wielką czasoprzestrzeń mają do przeszukania. I trochę dziwne było, że dzieciak zniknął z samego rana. Czemu nie w środku dnia czy pod koniec? To chyba było bardziej naturalne. W zaginięciach. Chyba. Brunet rozsiadł się wygodnie na krześle, żeby nie powiedzieć rozwalił się. Przykleił plecy do oparcia i zwiesił za nim luźno jedną rękę. Drugą ułożył na kolanie i wodził zaciekawionym wzrokiem po pomieszczeniu. - Jack Brown, syn ten starej rury. Brat Bree - klepnął dłonią w udo - Przyleciała do nas z samego rana drąc się i wymachując kartką. Czaisz że gówniarz wymyślił, że zrobi jej prezent i nazbiera jakiś chwastów czy innego syfu bo siostrunia ma dziś urodziny? No i zapakował się w buty i wybył do lasu. W tę mgłę. Bree zasiała panikę, ledwo ją powtrzymaliśmy żeby sama za nim nie leciała… no i dlatego nie wypiłem kawy - dokończył markotnie i nagle parsknął - Włam tu miałeś? - pokazał spojrzeniem na porozwalane po podłodze kuchenne przybory i potłuczony kubek - Może przenieś się gdzieś bliżej, bo tak sa… - nie dokończył, bo z góry zleciał mu na głowę kawał ogryzionej kości. Na oko tropiciela króliczej. - Kurwa co jest?! - Chris poderwał się, ładując łapę za pazuchę kurtki, a spod sufitu doleciał ich szyderczy skrzek. - Heil Hitler! - cipiór czy też Śnieżek jak go ochrzciła blondyna, zanosił się tryumfującym, ptasim ujadaniem, skacząc po kroki i obserwując ludzkie elementy na dole. - Taa… - brwi bruneta powędrowały w smętnym geście do góry gdy objawił się ponownie ten opierzony pasożyt mieszkaniowy. Przy okazji też było skwitowaniem pomysłu Chrisa o przeprowadzce i w ogóle. Trochę bezczelny mu się wydawał. Nie zważając na ataki opierzonego dziobaka zalał kubki wrzątkiem. Kawa już była gotowa. Czyli młodszy brat Bree. Kojarzył o kogo chodzi choć interakcje jak zwykle miał bardziej z dorosłymi tubylcami a nie takimi smarkami jak ten zaginiony. Teraz stał na rozdrożu. Mógł albo spławić Chrisa i wrócić do planu zasadzenia się przy tym prawie grobie blondyny obecnie przebywającej w jego sypialni na piętrze albo ruszyć na bagna na poszukiwanie tego małego co polazł i może nawet nic mu nie było. Ot znajdzie się za godzinę czy dwie jak się mgła podniesie. Z drugiej strony samemu na bagnach i to w taką mgłę… W głowie też miał obraz dwóch kobiet po prośbie. Jednej blondyny z góry i drugiej Bree rozpaczającej w biurze szeryfa. Też blond. Szukanie, nawet radośnie krótkie i łatwe to na bagnach i w tej mgle to by zajęło pewnie i do obiadu. Więc ten czas co właśnie planował zająć na znalezienie drugiej połowy łamigłówki do tej co miał trochę nad sobą we własnym łóżku. Robiło się trochę tak polityka albo - albo. Kurwa. Jak z łażeniem i na bagnach to mogło zejść i większość dnia w tej mgle. Może i natknął się na małolata na drodze wjazdowej ale bardzo wątpił w taki fart. Wkońcu zdecydowała lokalna sympatia dla samotnej dziewczyny z sąsiedztwa i małolata. Nie wiedział czy Rain miała na imię Rain i czy go rolowała czy nie i serio potrzebowała pomocy. Ale była dorosła na tyle by sama odpowiadać za swoje czyny. A dzieciak postąpił glupio i pewnie się znajdzie ale jakby go coś tam zeżarło czy się utopił w bagnie jednak Benson pewnie by miał wyrzuty sumienia potem. - Dobra Chris, pomogę wam. Ale to nie będzie strzelanie do butelek za stodołą więc może zabrać parę rzeczy. Dojdę do was do biura szeryfa dobra? - powiedział w końcu upijając brązowy napar. Musiał zabrać parę rzeczy. Na wypadek jakby dzieciak się znalazł raczej później niż prędzej i nie zdążyliby wrócić do cywilizacji przed nocą czyli musieli nocować na bagnie. Wolał tego uniknąć no ale nie mógł wykluczyć. A przy takim wariancie oznaczało to zmianę planów jakie umówił się z Rain więc wypadało jej o tym powiedzieć. Czyli spławić Chrisa. Gość usiadł na powrót na krześle, ale teraz jego uwagę pochłaniało obserwowanie skrzeczącej kulki pierza pod sufitem. - Jak ty z tym gównem wytrzymujesz? - prychnął pytaniem, ale gdzieś w tym momencie pojawiła się w przed nim kawa i cały smutek oraz troski świata rozpierzchły się, przegnane aromatem czarnego napoju, co było widać po jego minie. - Nie wytrzymuję. - uśmiechnął się godpodarz. Chris parsknął, łapiąc za kubek i podmuchał na parujący płyn żeby go przestudzić. - Nie myślałeś żeby go opylić? Wygląda dziwnie i gada. To chyba szwabski - dmuchnął jeszcze raz i siorbnął pierwszy łyk. Od razu humor mu się poprawił, wrócił do rozwalania się na krześle - No przynajmniej ten Hitler był Szwabem. Taki naziol. Nieprzyjemny typ, ale gadane miał - upił kolejny łyk i jeszcze raz dmuchnął i chuchnął do kubka - Zanim mnie wypierdolisz z domu dasz dopić kawę? Nie chcę po raz kolejny przerywać w połowie. Skończę i sam się wyniosę. Za trzy kwadranse zbieramy się u Scova… zdążysz cokolwiek robisz. I z kim - uniósł wzrok znad kubka i wbił go w tropiciela - Chyba ci w niczym nie przeszkodziłem, co? - Jasne Chris. Dopij kawę. - kiwnął głową brodacz też upijając ze swojego kubka. - I nie bój się. Jakbyś mi w czymś przeszkadzał po prostu bym ci nie otworzył. - rozłożył wolną rękę bo w drugiej trzymał kubek. Znowu upił łyk i czuł te sycące, satysfakcjonujące ciepło dajace siły i energię, spływające po przełyku. - A ta cholera. - spojrzał w górę skąd dobiegały skrzeki i zgrzyt pazurów na drewnie. - Jest tu dłużej ode mnie. Może zdechnie w końcu? Niech tam sobie lata. Wkurzy mnie o jeden raz za dużo to ją rozwalę i się skończą te jej durnoty. - wzruszył obojętnie ramionami. Nie, żeby pierwszy raz rozważał coś co zaproponował właśnie jego gość. Ale znowu wychodziło mu, że łatwiej cholerę byłoby zastrzelić niż złapać. - Mój ty łaskawco - natręt w puchowej kurtce skwitował przyzwolenie dokończenia poczęstunku. Siorbnął solidniej i oblizał wargi - Masz wyciągnięte dwa komplety talerzy, mówiłeś o śniadaniu z szaraka. Twój kurak rzucił we mnie kością, całkiem świeżą. Jeszcze nie zdążyła obeschnąć, czyli niedawno skończyliście jeść, a wątpię żebyś jemu wyciągał talerze i dawał nóż i widelec - dźgnął powietrze kością akurat w kierunku białego terrorysty, syczącego na niego z parapety. Piździpiór stroszył się bez przerwy i machał skrzydłami, rozwierając dziób jakby miał zamiar kogoś udziobać, a po spojrzeniu wlepionym w Chrisa cel był raczej oczywisty. - Poza tym nie spotkałem nikogo po drodze… no w każdym razie nikogo, kto ciągnąłby do miasta - facet rozłożył ramiona i skończył ruch upiciem czarnego naparu - Interesy? A może ściagnąłeś jakąś laskę z miasta? Powiedz którą, to nie będę się koło niej kręcił - skrzywił połowę ust w szybkim uśmiechu - Ile zajmie ci ogarnięcie się? - Chris. Taka mądra zasada jest. Co się dzieje w sypialni. Zostaje w sypialni. - powiedział z lekkim uśmiechem gospodarz upijając kolejny łyk. - Spiję kawę i za ten kwadrans czy dwa co mówisz będę u was w biurze. Ale jeśli to dla was za długo no to chyba lepiej poradzicie sobie beze mnie. - Luke upił kolejny łyk i już niewiele napoju mu zostało w kubku. Trochę popełnił błąd zapraszając Chrisa do środka. Ale jednak nie zamierzał mu się spowiadać by zaspokoić jego wścibstwo. Mógł się ogarnąć w ten kwadrans czy podobnie i dotrzeć do biura szeryfa całkiem prędko. Ale jeśli to było Chrisowi za długo mogli zaczynać bez niego. Facet zaśmiał się serdecznie i pokręcił głową, biorąc porządny łyk kawy. - Przyzwyczajenie. Nie umiem tego gówna wyłączyć, wkurwiające… wiem. Jak nie ma niebieskich dredów to nie wnikam - uśmiechnął się i dopił kawę po czym odstawił kubek - Nie będę ci się wpierdalał w ogródek. Bierz swój czas, starczy na wszystko. Trzy kwadranse to sporo. Dzięki Luke za kawę, życie żeś mi uratował - ukłonił się parodystycznie, wstając z krzesła - Drogę znasz, ciebie przynajmniej nie muszę prowadzić. Ty mnie też, znam drogę - parsknął ostatni raz obdarzając białego pasożyta kwaśnym spojrzeniem i prychnął, zawijając się do wyjścia. - Chris - detektyw. - gospodarz też przyjął żart za dobrą monetę i podobnie nią zagrał. Poczekał aż syn poprzedniego szeryfa wyjdzie i zamknął za nim znowu drzwi. Wbiegł na górę znów wracając do sypialni. - Mam sprawę. Jeden z naszych dzieciaków polazł na bagna. Sam. Trzeba go poszukać. Nie wiem ile nam to zajmie. Ale jak do obiadu to bym się ucieszył, że szybko poszło. Ale to wyprawa w teren i to na bagna. Ciężko przewidzieć co się stanie. Dlatego jak się sprawa przedłuży mogę nie wyrobić się przed zmrokiem. Czyli wrócę jutro. No. Ale może pójdzie dobrze i będę na obiad. - rozłożył ręcę w pogodnym geście gdy przedstawił Rain o co się rozchodziło z jego gościem na parterze wieży. Musiał się jeszcze spakować na tą wyprawę. Wpierw gdy wszedł po pokoju zobaczył puste łóżko, ale nim zdążył się zdziwić pod nim dostrzegł ruch i usłyszał szuranie śpiwora. Jedno czujne oko łypnęło z przestrzeni między materacem a podłogą i dopiero kiedy zyskało pewność co do tożsamości osobnika przekraczajaćego próg, rozchmurzyło się i cała blondynka wytoczyła się spod osłony i usiadła na niej. Znowu miała na sobie ubranie, dodatkowo okręcała się śpiworem, a cienie pod oczami dużo mówiły o zmęczeniu. Mimo to uśmiechała się, chociaż trochę smutno. - Może cię nie być… do jutra? - wyłożyła krótką wersję tego co wpierw wpadło jej w oko i ucho. Westchnęła i wstała - Tak, masz rację Luke. Szkoda dziecka, trzeba je znaleźć. Poczekam tu na ciebie, ile będzie trzeba. Śnieżek dotrzyma mi towarzystwa - zażartowała, podchodząc do tropiciela. Przyglądała mu się uważnie, przygryzając dolną wargę, a ślepia błyszczały jej radośnie - Słyszałam coś o trzech kwadransach. Ten drugi miał rację, to dużo czasu… chciałabym żebyś załatwił to szybko i wrócił. Cały - zrobiła jeszcze jeden krok, wstrząsając ramieniem przez co śpiwór spadł na ziemię. Chwilę pogapiła się na brodacza przekrzywiając głowę. Znowu się rumieniła, ale tym razem nie ze wstydu czy niepewności. Jeszcze jeden krok i stanęła tuż przed nim dłonie kładąc mu na ramionach. Mrugnęła raz i drugi, przechyliła się do przodu jak wtedy kiedy pocałowała go na łóżku. Tym razem jednak nie skończyło się na policzku. Za cel obrała jego usta.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Zombianna : 23-08-2017 o 01:41. |
23-08-2017, 01:36 | #8 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Lukas "Luke" Benson - przybysz z Miami Wczesny poranej; wieża Bensona Miał jej zamiar oddać całusa. Może nawet pocałunek. Ale jakoś tak ta scena pożegnania uderzyła pod żąłądek, że dał się pochłonąć do reszty temu pożegnaniu. Może nie miał kobiet na całe pęczki. Ale jeszcze mniej miał takich które by go tak żegnały, że aż się wychodzić nie chciało i jeszcze przed wyjściem myślało o powrocie. Zaczął więc ją całować w usta tak jak ona jego. Ale szybko jakoś się to wszystko bardzo jakoś samo rozpęłzło. Pochylił jej głowę trochę do tyłu by mieć lepszy dostęp do niej ale w końcu lekko ją złapał za ubranie i ni to popchnął ni to przesunął na ścianę tak, że wylądowała na niej plecami, tuż obok drzwi do sypialni. Nie chciał. Naprawdę w tej chwili nie chciał by jednak okazała się jakąś wredną cwaniarą. Która zniknie przy pierwszej okazji albo spróbje go wykorzystać. Nie wiedział czy może jej wierzyć i zaufać czy nie. Ale wiedział czego chce w tej chwili. W co chcę wierzyć tu i teraz przyszpilając ją do ściany tuż obok wejścia do swojej sypialni. Chciał ją, i wierzyć, że ona tak na serio. Dlatego całował ją mocno, długo i głęboko. Wraz z ustami i językiem wędrowały po niej jego dłonie przyciągając ją do siebie mocnym chwytem. Skończył gdy zwyczajnie zaczęło mu brakować tchu. - To mój dom. Wrócę. Wrócę jak tylko zdołam. Dobrze pójdzie to na obiad. - powiedział ciężko dysząc i z powodu łapania oddechu i podniecenia. - Jakby co w kuchni są słoiki. Z głodu nie umrzesz. Butelki też są. Więc powinno dać się tu przetrwać nawet i parę dni bez wychodzenia. A tu jest wejście na dach. - wskazał palcem słabo widoczny prostokąt na górze. - Na dachu jest lina. Da się po niej zjechać aż do ziemi. - poinstruował ją po swojej drodze ewakuacji. Dyplomatycznie nie wspominał o przyczynach jakie mogłyby mieszkańca wieży skłonić do takiej ewakuacji. Po reakcji drugiego ciała poznał, że pożegnanie i Rain nie pozostało obojętne. Pocałunek oddała chętnie, zaplatając mu ręce na karku i przyciągając do siebie w próbie zatrzymania go, choć oboje doskonale zdawali sobie sprawę z jego bezcelowości. Musiał iść, ona musiała zostać. Ale teraz, jeszcze przez parę oddechów trwali w jednym miejscu i czasie, dzieląc ciepło ciała, przestrzeń oraz siebie nawzajem. Symbolicznie, lecz zawsze lepsze to niż nic. Biały pasożyt o dziwo skleił dziób i zaprzestał szerzenia ptasiej propagandy w pogańskim narzeczu. - Uważaj na siebie… i nie ryzykuj. Wróć. Jesteś mi coś winien. Teraz ja chcę się pogapić na striptiz, tak tylko mówię - odpowiedziała, wpierw wysłuchawszy listy wskazówek co ma robić w razie gdyby coś poszło nie tak, lub nawiedziło ją nieprzyjazne towarzystwo. Uśmiechnęła się przy tym miło i opuściła ręce, uwalniając go z uścisku. Otworzyła usta aby dodać coś jeszcze, jednak zamiast słów wydobyło się z nich sapniecie. Krótkie, po nim nastąpił głęboki wdech, a na jej twarzy zamieszkało zastanowienie. - Krzyż - szepneła - Złoty… pamiętam złoty krzyż. Równoramienny. Na cienkim łańcuszku. Krew na górnej części… wisiorek. Może… to chyba ważne. Chyba… - westchnęła ciężko, kręcąc z rezygnacją blond głową. - Albo ślepy zaułek. --- Wczesny poranek; ulice Salisbury Szedł rozgniatając butami miękką po mgle i deszczach glebę. Zostawiał za sobą charakterystyczną sylwetkę samotnej wieży jaką obrał sobie za dom kilka lat temu odkąd opuścił rodzimą Florydę. Nawet interior dżungli na półwyspie nie wydawał mu się wówczas bezpieczny. Dopiero tutaj. Na tym zdawałoby się krańcu świata. Odnalazł coś co mógłby chyba nazwać świętym spokojem. Znaczy się dało się wyżyć i nadal żyć po swojemu. Nawet tutejszy nadmiar wilgoci wszelakiej i tej spadajacej z nieba i płynącej w rzekach i strumykach, bgnach, jeziorach czy nawet kałużach też jakoś kojarzył mu się swojsko. Nawet drzew było pełno. Choć nie takiej wściekle zielonej gęstwy jaką znał z domu ale też gęste i zielone. No nie było tak tropikalnie ale to też zaliczał raczej na plus. Choć w zimowej połowie roki potrafił cierpieć chłód. Teraz oddalał się od domu w wieży, zostawiając za sobą tajemniczą blondynkę. Chyba Rain. I całe wiadra pytań. Zastanawiał się czy coś się wyjaśni do czasu jego powrotu? Tak naprawde wizyta Chrisa i te zaginięcie młodego Bree jakoś kompletnie nie było mu na rękę. Wolałby zaczaić się na tego delikwenta od łopatowania blondynek i sprawdzić z kim ma do czynienia. No ale dzieciak... No dzieciaka było szkoda. Zżymał się bo pewnie jego pomoc wcale nie była im potrzebna. Dzieciak pewnie sam się znajdzie. No ale żył tu i nie wiedział kiedy sam będzie potrzebował czyjejś pomocy. Nie chciał więc potem natrafiać na mur obojętności. Zwłaszcza, że gówniarz to gówniarz ale sama Bree podobnie jak i u większości sąsiadów wzbudzała jego sympatię jak tak sama sobie radziła całkiem przyzwoicie. No i jakby jednak coś się małolatowi stało a nie ruszyłby kupra by mu pomóc miałby pewnie sam do siebie wyrzuty sumienia a Bree i reszta pewnie by mu zapamiętali. Czyli nawet idąc na spotkanie wyszło mu, że jednak trzeba iść na te spotkanie. Choć było mu nadal nie na rękę. I choć uznał, że pewnie sprawę załatwią do obiadu. No ale jednak chodziło o bagna. To z miejsca wymagało głębszego zastanowienia. Bo jak wziął sobie spokojny mnożnik na wszelki wypadek z pół dnia na x2 i cały dzień to już się wieczorowa pora robiła. A na bagnach wieczór, mgła i noc czyniły okolicę bardzo nieprzyjemną. Delikatnie rzecz ujmując. By ludzi nie straszyć. Albo Bree. A przy takim zapasie no już trzeba było liczyć się, że utknął na bagnach po ciemku. To już wtedy może trzeba by spędzić tam noc czyli wróciliby rano czyli nagle robiła się pełna doba w terenie. Przy takim założeniu, że nie wszystko poszłoby dobrze ale jeszcze bez tragedii. Dlatego zabrał swój plecak podróżny. Do niego załadował prowiant czystą wodę. Policzył sobie na 2 dni bo być może dzieciaka musiałby napoić i nakarmić. Zabrał też linę. Na bagnach dobrze było mieć linę. No i śpiwór do spania na dworze w zestawie z hamakiem i moskiterą. Więc jak bagna to i maczeta. W zielsko nie było co włazic bez maczety. Na wierzch zaś ubrał wojskową "plandekę" jak ją nazywał. Czyli dlugie bezkształtne poncho dzeszczoodporne które od biedy też mogło robić za hamak jak i łamało kształt ludzkiej sylwetki gdy się zaległo w bezruchu przeciwko takim czujnym oczom jakie i on miał. I jeszcze blety do oczyszczania wody. W efekcie miał na sobie co dźwigać. Gdy skończył w myślach sprawdzać swój ekwipunek a wciąż był w drodze na spotkanie z szeryfem, Chrisem pewnie Bree i kto wie z kim jeszcze znowu wrócił do wydarzeń z tego poranka. I tej dziwnej, tajemniczej blondynki. ~ Kuurwaa... Trzeba było olać Chrisa i nie wyłazić z nią z wyra cały ranek... ~ myśl uderzyła go teraz jak smakowity owoc który wyśliznął mu się z palców. Pokręcił głową. Się mu zebrało jak frajerowi na wyrzuty sumienia. Trzeba było rypać jak była okazja! Złość i żal zaczynały brać nad nim górę. A przecież taka focza. I sama się kleiła do niego. Nie mógł im ten dzieciak w południe zginąć? Nosz kurwa mać... Jak już ulał z siebie największy żal skupił się nad tajemicą jaką reprezentowała blondynka. To było porypane. Ktoś ją chyba porwał. Ale wtedy nie powinien jej zostawiać. A może nie? Może byli razem i tamten drugi chciał ją ochronić? No pomysł z zakopaniem dość desperacki i tym workiem na głowę. Ale w sumie sprzyjało to zamaskowaniu jej pozycji. Tak naprawdę wlazł właściwie na nią i dostrzegł z paru kroków bo sprawdzał wnyki zaraz obok. Może obawiali się psów? I próbowali zamaskować zapach dziewczyny. No znał lepsze sposoby. Na przykład krzaki ostrego ziela co drażnił psi węch więc go omijały i nie lubiły w nie wchodzić. Ale sama ziemia też mogła znacznie zamaskować zapach. Więc co? Koś ją próbował ukryć przed pościgiem? Kto i przed jakim pościgiem? Dziwne. I ta jej amnezja. Udawała? Może i udawała i świetnie znała kod walizki. Teraz siedzi na jego łóżku i wyjmuje z niej... No co? Nie miał pojęcia. Mogła być zwykła spluwa. Ale tyle zachodu o jakąś pukawkę? A jak serio amnezja i nie udawała? To co mogło ją wywołać? Sama ziemia raczej nie. Jak mył jej głowę pod włosami jakiś opuchlizn czy blizn od urazów nie napotkał. Może zeszły. A może to nie było to i nigdy ich tam nie było. To jak nie uraz to co? Trucizna? Tu kończyły mu się pomysły. Na toksynach trochę znał ale raczej pod kątem co i jak i czym go mogło użreć i jak się ratować przed tym. A amnezja coś w repertuarze nie wystepowała zbyt często. Więc co? Jakiś lek? No ok, może. Nie miał pojęcia tak naprawdę. I to co sobie przypomniała. Jakieś wisiorki, pożary, wraki. Pewnie dało się te kropki połączyć w kreskę a tę w obraz. Ale na razie były zbyt rzadko rozrzucone by chociaż jedną prostą skojarzył. Ale mimo podejrzeń pożegnał się z nią jak z gościem a nie jak podejrzanym źródłem potencjalnych kłopotów. Była miła i zagubiona. Potrzebowała pomocy i opieki. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Nie chciałby. Na prawdę nie chciałby by okazała się kolejną ściemniarą. Wściekłby się pewnie. Na nią, na jej wspólnika, na cały ten cholerny świat a najbardziej na siebie samego i własną głupotę. Ale pożegnał się z nią dobrym słowem, ciepłym uśmiechem, łagodnym spojrzeniem i nawet całusem w usta. Nawet w tamym momencie wiedział, że ulega czarowi chwili i urokowi "kobiety która czeka". Miał do tego słabość bo w końcu tak często wybywał, tak często wracał a z reguły witała i żegnała go tylko ta biała cholera. A tak fajnie było jak to był jakieś wdzęczne i miłe kobiece ramiona. ~ Taki stary a taki głupi... ~ pokręcił znowu głową z uśmieszkiem ironicznej irytacji na samego siebie. Dobra, było minęło. Teraz trzeba było pogadać z szeryfem i Bree by ustalić co się da z tym dzieciakiem. Jak on się w ogóle nazywał? I gdzie miało rosnąć te zielsko co po nie polazł. No i psy. Przydałyby się psy. I zależy właśnie gdzie bo może lepiej od razu było ruszyć łodzią. Albo podzielić się na grupy. No. Było trochę do pogadania i ustalenia nim ruszą na te bagna.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
02-09-2017, 15:06 | #9 |
Reputacja: 1 | Tura 2 [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Rpx_PcZjByY[/MEDIA]
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. Ostatnio edytowane przez Zombianna : 11-03-2018 o 16:25. |
20-09-2017, 14:11 | #10 |
Reputacja: 1 | Rodzinna atmosfera domu Meg budziła w niej lekki niepokój. Kusiła by zostać, by odpuścić sobie i pozwolić na odrobinę lenistwa. WIedziała jednak, że wtedy ją dogonią. Póki szła było nawet znośnie, miała lekkie sny, lekkie koszmary. Pytanie ile czasu sobie ugrała, jedną… może dwie spokojniejsze noce, a potem wszystko zacznie się na nowo. Znów będzie wychodzić na wariatkę. |